Pokój III (Cesarzowa)
AutorWiadomość

Pokój III (Cesarzowa)
Na górze drzwi prowadzących do pomieszczenia wydrapany został rzymski numer III, a pośrodku - symbol orła. Numer pokoju zgrywa się z sąsiadującym, lecz z żadnym innym, odpowiada za to trzeciej karcie Tarota - Cesarzowej. Koślawe żłobienia w drewnie wypełnione zostały krwią niedźwiedzia, a na wbitym w zewnętrznym górnym rogu gwoździu zawieszono suszony bukiet złożony z mirtu, tawuły, dziewanny i ususzonego plastra miodu, związany purpurową wstążką. Oprócz wygodnego łóżka zakrytego niedźwiedzim futrem w sypialni mieści się obszerna szafa i toaletka, na której zawsze można znaleźć trudne do jednoznacznego zidentyfikowania puzderka i słoiczki. Pomieszczenie jest bardzo małe, sypialnia jest częścią sypialni małżeńskiej - z większą, Ramseya, łączą je drzwi oznakowane w ten sam sposób, co wejściowe, kartą Kochanków. W pokoju znajduje się także małe dziecięce łóżeczko Calchasa.
| stąd
Musiała przyznać, że czuła delikatną ulgę. Spięte mięśnie twarzy dziewczynki powoli rozluźniały się pod jej dotykiem, przez masaż prowadzony według wskazówek pani Cassandry. Może nie potrafiły jeszcze odgadnąć, co takiego było prawdziwie odpowiedzialne za stan dziewczynki, ale drobnymi krokami doprowadzały do jego poprawy, a to dawało nadzieję. Pokazywało, że sprawa nie była jeszcze stracona, że opieka nad nią nie będzie sprowadzać się jedynie do finalnego uśmierzania bólu. Że może, jeżeli postarają się wystarczająco, Sally do nich wróci.
Przestrzeń wchłonęła ją, szczęśliwie protekcja pani Cassandry wystarczyła do skupienia się na tyle, aby teleportacja przebiegła bezpiecznie, bez nieproszonego rozproszenia. Przywitała ją miękka, zielona trawa w ogrodzie przed starym dworkiem. Teleportacja nie należała do najprzyjemniejszych wrażeń możliwych do przeżycia przez czarodzieja, przynajmniej w mniemaniu Marii, dlatego na chwilę — możliwie najkrótszą — musiała przymknąć oczy, przyłożyć dłoń do klatki piersiowej i unormować oddech. Dopiero po tym, mając w myślach naglącą presję czasu, podniosła się na równe nogi i nie otrzepując nawet sukienki (czas na niepotrzebne czynności pielęgnacyjne straciła już, próbując unormować swój stan), poderwała się do biegu w kierunku drzwi. Te, duże, dwuskrzydłowe, rzuciły jej się w oczy, gdy wystarczająco zbliżyła się do budynku. Gotowa była na napotkanie kogoś z rodziny pani Cassandry — najbardziej chyba na towarzystwo poznanej w maju Lysandry — miała ułożone w głowie zdanie, które wytłumaczy jej niezapowiedzianą bądź co bądź obecność w tym dużym, imponującym domostwie. Z zaskakującą jak na jej temperament pewnością pchnęła drzwi, a gdy znalazła się w holu, rozejrzała się dookoła. Biblioteczka i stolik z krzesłami niewiele jej pomogą, na ocenę spreparowanej głowy wilka przyjdzie jeszcze czas, schody wydawały się jedyną drogą, którą mogła obrać.
Nie czekając na nic, wbiegła po schodach, pokonując po dwa stopnie jednocześnie. Od razu zauważyła, że na korytarzu, na którym się znalazła, intensywnie pachniały suszone zioła. Szukając źródła zapachu, spojrzała na najbliższe jej drzwi — te miały na swej powierzchni wyryty numer I oraz symbol nieskończoności, a także suszony bukiet, na który składały się (z trudem rozpoznane) rozmaryn, szyszki chmielu, groszek pnący i jeszcze jakieś zioło. Słaby uśmiech zamigotał na twarzy Marii, skoro tutaj był numer I, to III musiało się znajdować całkiem niedaleko, prawda?
Nieprawda. Maria prędko przekonała się, że kolejne drzwi nie były oznaczane kolejnym numerem. Miała wrażenie, że numeracją nie kierował tradycyjny porządek, umysł kierował się intuicyjnie w kierunku znanych jej energii numerologicznych, ale nie było czasu sprawdzić jej teorii w praktyce. Spacerowała szybko korytarzem, rozglądając się na obie strony, aż wreszcie znalazła miejsce, którego szukała.
Pokój oznaczony numerem III. Podobizna orła.
Nacisnęła na klamkę od drzwi, otworzyła je szeroko. Suszony bukiet związany fioletową wstążką zabujał się na drzwiach, ale Maria nie przyglądała się temu zjawisku, rozglądając się po pomieszczeniu. Sypialnia nie była duża, a sekretarzyk był niemal głównym meblem. Dlatego podeszła do niego prędko, otwierając szufladkę, zgodnie z instrukcjami pani Vablatsky. Kolejny, silnie ziołowy, ale przyjemny zapach uderzył ją w nozdrza, wywołując jeszcze szerszy uśmiech. Chyba zdąży, chyba wszystko mogło się jeszcze skończyć dobrze.
Wyciągnęła ostrożnie kadzidło, stawiając je na sekretarzyk. Pozostało jeszcze przywołać sowę pani Cassandry, Zoryę, przygotować list do pani Moribund, posłać go na Śmiertelny Nokturn. Da radę.
Podeszła do okna, otwierając je na oścież. Wychyliła się przez nie, opierając się o parapet, po czym zagwizdała donośnie, w sposób, jaki przywoływała własną sowę, Gwiazdkę, mając przy tym nadzieję, że sowa odpowie na jej wezwanie.
— Zorya! — krzyknęła dla całkowitej pewności, stukając nerwowo palcami o parapet. Gotowa była na następne próby przywołania sowy, chociażby przez imitację sowiego hukania, ale musiała mieć nadzieję, że sowa pani Cassandry okaże się nie być jednym z humorzastych ptaków...
Musiała przyznać, że czuła delikatną ulgę. Spięte mięśnie twarzy dziewczynki powoli rozluźniały się pod jej dotykiem, przez masaż prowadzony według wskazówek pani Cassandry. Może nie potrafiły jeszcze odgadnąć, co takiego było prawdziwie odpowiedzialne za stan dziewczynki, ale drobnymi krokami doprowadzały do jego poprawy, a to dawało nadzieję. Pokazywało, że sprawa nie była jeszcze stracona, że opieka nad nią nie będzie sprowadzać się jedynie do finalnego uśmierzania bólu. Że może, jeżeli postarają się wystarczająco, Sally do nich wróci.
Przestrzeń wchłonęła ją, szczęśliwie protekcja pani Cassandry wystarczyła do skupienia się na tyle, aby teleportacja przebiegła bezpiecznie, bez nieproszonego rozproszenia. Przywitała ją miękka, zielona trawa w ogrodzie przed starym dworkiem. Teleportacja nie należała do najprzyjemniejszych wrażeń możliwych do przeżycia przez czarodzieja, przynajmniej w mniemaniu Marii, dlatego na chwilę — możliwie najkrótszą — musiała przymknąć oczy, przyłożyć dłoń do klatki piersiowej i unormować oddech. Dopiero po tym, mając w myślach naglącą presję czasu, podniosła się na równe nogi i nie otrzepując nawet sukienki (czas na niepotrzebne czynności pielęgnacyjne straciła już, próbując unormować swój stan), poderwała się do biegu w kierunku drzwi. Te, duże, dwuskrzydłowe, rzuciły jej się w oczy, gdy wystarczająco zbliżyła się do budynku. Gotowa była na napotkanie kogoś z rodziny pani Cassandry — najbardziej chyba na towarzystwo poznanej w maju Lysandry — miała ułożone w głowie zdanie, które wytłumaczy jej niezapowiedzianą bądź co bądź obecność w tym dużym, imponującym domostwie. Z zaskakującą jak na jej temperament pewnością pchnęła drzwi, a gdy znalazła się w holu, rozejrzała się dookoła. Biblioteczka i stolik z krzesłami niewiele jej pomogą, na ocenę spreparowanej głowy wilka przyjdzie jeszcze czas, schody wydawały się jedyną drogą, którą mogła obrać.
Nie czekając na nic, wbiegła po schodach, pokonując po dwa stopnie jednocześnie. Od razu zauważyła, że na korytarzu, na którym się znalazła, intensywnie pachniały suszone zioła. Szukając źródła zapachu, spojrzała na najbliższe jej drzwi — te miały na swej powierzchni wyryty numer I oraz symbol nieskończoności, a także suszony bukiet, na który składały się (z trudem rozpoznane) rozmaryn, szyszki chmielu, groszek pnący i jeszcze jakieś zioło. Słaby uśmiech zamigotał na twarzy Marii, skoro tutaj był numer I, to III musiało się znajdować całkiem niedaleko, prawda?
Nieprawda. Maria prędko przekonała się, że kolejne drzwi nie były oznaczane kolejnym numerem. Miała wrażenie, że numeracją nie kierował tradycyjny porządek, umysł kierował się intuicyjnie w kierunku znanych jej energii numerologicznych, ale nie było czasu sprawdzić jej teorii w praktyce. Spacerowała szybko korytarzem, rozglądając się na obie strony, aż wreszcie znalazła miejsce, którego szukała.
Pokój oznaczony numerem III. Podobizna orła.
Nacisnęła na klamkę od drzwi, otworzyła je szeroko. Suszony bukiet związany fioletową wstążką zabujał się na drzwiach, ale Maria nie przyglądała się temu zjawisku, rozglądając się po pomieszczeniu. Sypialnia nie była duża, a sekretarzyk był niemal głównym meblem. Dlatego podeszła do niego prędko, otwierając szufladkę, zgodnie z instrukcjami pani Vablatsky. Kolejny, silnie ziołowy, ale przyjemny zapach uderzył ją w nozdrza, wywołując jeszcze szerszy uśmiech. Chyba zdąży, chyba wszystko mogło się jeszcze skończyć dobrze.
Wyciągnęła ostrożnie kadzidło, stawiając je na sekretarzyk. Pozostało jeszcze przywołać sowę pani Cassandry, Zoryę, przygotować list do pani Moribund, posłać go na Śmiertelny Nokturn. Da radę.
Podeszła do okna, otwierając je na oścież. Wychyliła się przez nie, opierając się o parapet, po czym zagwizdała donośnie, w sposób, jaki przywoływała własną sowę, Gwiazdkę, mając przy tym nadzieję, że sowa odpowie na jej wezwanie.
— Zorya! — krzyknęła dla całkowitej pewności, stukając nerwowo palcami o parapet. Gotowa była na następne próby przywołania sowy, chociażby przez imitację sowiego hukania, ale musiała mieć nadzieję, że sowa pani Cassandry okaże się nie być jednym z humorzastych ptaków...
partir, venir, mourir, courir
Maria Multon

Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 9 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni


Maria czuła na plecach oddech upływającego czasu, kiedy przemieszczając się po rezydencji, starała się odnaleźć właściwy pokój. Poszukiwania zakończyły się sukcesem, czarownicy udało się również odszukać charakterystycznie pachnące kadzidło. Jej głos poniósł się donośnie przez otwarte na oścież okno, a niedługo później do jej uszu dobiegł szelest ptasich skrzydeł; Zorya musiała znajdować się niedaleko, prawdopodobnie sfruwając z dachowego gzymsu. Sowa usiadła na parapecie, wpatrując się trochę nieufnie, a trochę wyczekująco w Marię.
Czuła, jak serce bije jej panicznie, może nawet szalenie — tym prędzej, im więcej czasu mijało, odkąd postawiła pierwszy krok w pokoju oznaczonym numerem III. Jednakże widok sowy — ślicznej płomykówki osiadłej na parapecie — uspokoił nieco rozkołatane nerwy dziewczęcia. Gdy tylko sowa poczęła się jej przyglądać, Maria wyciągnęła do niej jedną ze swych dłoni, otwartą, niestety bez smakołyka.
— Zorya, poczekaj chwilę. Zaniesiesz list do pani Heather Moribund, na Aleję Śmiertelnego Nokturnu — zwróciła się do sowy, jednocześnie drugą, wolną ręką przeszukując zawartość sekretarzyka do czasu, aż znalazła kopertę, pergamin, pióro oraz kałamarz. — Pani Cassandra wierzy, że jej nie zawiedziesz — dodała, wreszcie powracając spojrzeniem do ptaka tak, aby dodatkowo podkreślić wagę swoich słów. Szczerze wierzyła, że sowa zrozumiała, co miała jej do powiedzenia Multon, że w absolutnym minimum zrozumiała, dokąd ma lecieć. Nie chciała przetrzymywać sowy szczególnie długo, niepewna jej zwyczajów i humorków, dlatego też od razu po zamilknięciu opuściła rękę, nachyliła się nad sekretarzykiem i tak prędko, jak tylko potrafiła, nie dbając zanadto o krój słów (ale wciąż uważając, by te były zdatne do rozczytania i żeby nie zakleksić przesadnie pergaminu) poczęła pisać krótki, acz w swoim mniemaniu wymowny list.
Prosiła w nim panią Moribund o jak najszybsze przybycie do Szpitala Asfodela, na wyraźną prośbę pani Cassandry. Zaznaczyła, że sprawa tyczy się nieznanego ducha i że od szybkiego rozprawienia się z ową istotą zależało życie małej dziewczynki. Na sam koniec wspomniała również o kadzidle, które zabrać miała ze sobą do Szpitala i raz jeszcze ponagliła nieznajomą, aby nie zwlekała ze swoim przybyciem nawet chwili dłużej, niż było to konieczne.
Napisany list wsunęła do koperty, który następnie zamknęła, po czym raz jeszcze podeszła do sowy.
— Proszę, Zorya, leć na Nokturn do pani Heather Moribund — powtórzyła, podając ostrożnie list sowie. — A gdy wrócisz, przygotuję dla ciebie prawdziwe pyszności w nagrodę, obiecuję — dodała na zachętę, zakładając, że obca jej sowa będzie bardziej przychylna wykonywaniu jej poleceń, gdy zaoferuje jej jakąś nagrodę. Wobec nieobecności smaczków wystarczyć musiała więc ich obietnica, którą Maria z pewnością wypełni. Jeżeli nie osobiście, to chociaż przekaże pani Cassandrze przygotowane własnoręcznie smaczki, którymi raczyła swą sowę Gwiazdkę. — No już, leć — dodała nagląco, po czym wyjątkowo sugestywnie wskazała brodą otwarte okno. Gdy sowa poczuła się wystarczająco zmotywowana do lotu, Maria wychyliła się raz jeszcze przez parapet, obserwując ptaka do czasu, aż Zorya zupełnie zniknęła jej z oczu. W ten sposób pragnęła zareagować w przypadku, gdyby sowa okazała się zupełnie kapryśna i poczęła kręcić kółka nad Niedźwiedzią Jamą.
Gdy była pewna, że ptak odleciał odpowiednio daleko, zamknęła okno i powróciła do sekretarzyka. Prędko schowała wyciągnięte wcześniej przybory pisarskie. Podeszła raz jeszcze do drzwi pokoju, zamykając je teraz, ze sobą w środku. Po powrocie do sekretarzyka chwyciła w lewą rękę kadzidło, palce prawej dłoni zaciskając na różdżce. Nabrała kilka głębokich wdechów, próbując uspokoić pędzące serce i rozkołatane myśli. Te miały zaprowadzić ją na powrót do Szpitala, jego głównej sali, tam, gdzie była w tej chwili chyba najbardziej potrzebna. Wśród ciszy panującej w pokoju odpowiednie skupienie wydawało się być kwestią czasu.
| list, który wysłała Maria znajduje się tutaj, a ona sama pragnęłaby teleportować się na powrót do Szpitala, jeżeli MG pozwoli!
— Zorya, poczekaj chwilę. Zaniesiesz list do pani Heather Moribund, na Aleję Śmiertelnego Nokturnu — zwróciła się do sowy, jednocześnie drugą, wolną ręką przeszukując zawartość sekretarzyka do czasu, aż znalazła kopertę, pergamin, pióro oraz kałamarz. — Pani Cassandra wierzy, że jej nie zawiedziesz — dodała, wreszcie powracając spojrzeniem do ptaka tak, aby dodatkowo podkreślić wagę swoich słów. Szczerze wierzyła, że sowa zrozumiała, co miała jej do powiedzenia Multon, że w absolutnym minimum zrozumiała, dokąd ma lecieć. Nie chciała przetrzymywać sowy szczególnie długo, niepewna jej zwyczajów i humorków, dlatego też od razu po zamilknięciu opuściła rękę, nachyliła się nad sekretarzykiem i tak prędko, jak tylko potrafiła, nie dbając zanadto o krój słów (ale wciąż uważając, by te były zdatne do rozczytania i żeby nie zakleksić przesadnie pergaminu) poczęła pisać krótki, acz w swoim mniemaniu wymowny list.
Prosiła w nim panią Moribund o jak najszybsze przybycie do Szpitala Asfodela, na wyraźną prośbę pani Cassandry. Zaznaczyła, że sprawa tyczy się nieznanego ducha i że od szybkiego rozprawienia się z ową istotą zależało życie małej dziewczynki. Na sam koniec wspomniała również o kadzidle, które zabrać miała ze sobą do Szpitala i raz jeszcze ponagliła nieznajomą, aby nie zwlekała ze swoim przybyciem nawet chwili dłużej, niż było to konieczne.
Napisany list wsunęła do koperty, który następnie zamknęła, po czym raz jeszcze podeszła do sowy.
— Proszę, Zorya, leć na Nokturn do pani Heather Moribund — powtórzyła, podając ostrożnie list sowie. — A gdy wrócisz, przygotuję dla ciebie prawdziwe pyszności w nagrodę, obiecuję — dodała na zachętę, zakładając, że obca jej sowa będzie bardziej przychylna wykonywaniu jej poleceń, gdy zaoferuje jej jakąś nagrodę. Wobec nieobecności smaczków wystarczyć musiała więc ich obietnica, którą Maria z pewnością wypełni. Jeżeli nie osobiście, to chociaż przekaże pani Cassandrze przygotowane własnoręcznie smaczki, którymi raczyła swą sowę Gwiazdkę. — No już, leć — dodała nagląco, po czym wyjątkowo sugestywnie wskazała brodą otwarte okno. Gdy sowa poczuła się wystarczająco zmotywowana do lotu, Maria wychyliła się raz jeszcze przez parapet, obserwując ptaka do czasu, aż Zorya zupełnie zniknęła jej z oczu. W ten sposób pragnęła zareagować w przypadku, gdyby sowa okazała się zupełnie kapryśna i poczęła kręcić kółka nad Niedźwiedzią Jamą.
Gdy była pewna, że ptak odleciał odpowiednio daleko, zamknęła okno i powróciła do sekretarzyka. Prędko schowała wyciągnięte wcześniej przybory pisarskie. Podeszła raz jeszcze do drzwi pokoju, zamykając je teraz, ze sobą w środku. Po powrocie do sekretarzyka chwyciła w lewą rękę kadzidło, palce prawej dłoni zaciskając na różdżce. Nabrała kilka głębokich wdechów, próbując uspokoić pędzące serce i rozkołatane myśli. Te miały zaprowadzić ją na powrót do Szpitala, jego głównej sali, tam, gdzie była w tej chwili chyba najbardziej potrzebna. Wśród ciszy panującej w pokoju odpowiednie skupienie wydawało się być kwestią czasu.
| list, który wysłała Maria znajduje się tutaj, a ona sama pragnęłaby teleportować się na powrót do Szpitala, jeżeli MG pozwoli!
partir, venir, mourir, courir
Maria Multon

Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 9 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni


Pokój III (Cesarzowa)
Szybka odpowiedź