Wydarzenia


Ekipa forum
Sukiennice Callahana
AutorWiadomość
Sukiennice Callahana [odnośnik]20.08.23 15:04

Sukiennice Callahana


★★
W sporym podłużnym budynku wzniesionym z czerwonej cegły mieszczą się kramy sukienne, które stary, zgryźliwy Augustus Callahan wynajmował niegdyś przede wszystkim na stoiska tekstylne. Dziś, choć wciąż obecne ku uldze mniejszych krawcowych i pasjonatek, w głównej mierze zostały one wyparte przez handel żywnością. Plakietki przy stoiskach z owocami i warzywami wskazują na znaczną podwyżkę cen, niż przed wybuchem wojny magicznej, żywność stała się jednak towarem tak deficytowym, że non stop kręcą się tutaj targujący się ludzie.
Lwia część straganów stoi opustoszała i nieużywana. Zabrakło towaru, zabrakło sprzedawców, zabrakło również i tych, którzy na dłuższą metę godziliby się z non stop drożejącymi cenami miejsc na targowisku, jakich życzy sobie Augustus Callahan, zawsze z niezwykłą zapalczywością opowiadający każdemu, kto ma nieprzyjemność natknąć się na jego tyradę, o tym, jak to wszyscy wokół go okradają.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sukiennice Callahana Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sukiennice Callahana [odnośnik]02.01.24 19:26
28 SIERPNIA?
Jedna noc dzieliła ich od pełni księżyca, opasłego okręgu jaśniejącego blaskiem tak wyraźnym i srebrzystym, jakby miał pochłonąć w siebie błysk niedawno tłukących się gwiazd. To była jej ulubiona noc w miesiącu - gdy niebo zdawało się promienieć, a słodycz mistyki przesycała powietrze, którym półwila zachłystywała się, błądząc myślami w marzeniach i baśniach, w niespełnionych pragnieniach i otrzymanych przeżyciach. Sierpień jednak ją tego pozbawił. Nie umiała zdobyć się na to, by patrzeć w górę z podobną przychylnością jak jeszcze do niedawna, nagle przesiąknięta niepokojem i wątpliwością, czy skrzący mocą dysk nie odklei się od kopuły i uderzy w ziemię, siejąc nową porcję zniszczeń, gdy przecież po ostatnich ledwo opadł kurz. Tej nocy znów nie mogła spać - więc przez wzgląd na Chrupkę spędziła sowitą część pozbawionych wypoczynku godzin przy wejściu prowadzącym do jej małej jamy. Lunaballa wciąż podchodziła do niej nieco nieufnie, choć dzięki cierpliwym zabiegom Elrica coraz częściej zdobywała się na odwagę, by uchylać powieki i pozwalać błękitnym ślepkom podkreślić, gdzie znajdowała się w swoich ciemnościach. Krew wil także pomagała Celine w nawiązaniu przyjaźni ze zwierzątkiem; teraz czekała je pierwsza wspólna pełnia i dziewczyna chętnie towarzyszyła Chrupce w takiej odległości, jakie zwierzę uważało za stosowne. Fragment ostatniej nocy po prostu tam spędziła - nie czytając, nie rysując, a zwyczajnie będąc, aż wreszcie podniosła się na migoczące odrętwieniem nogi i zatańczyła, pozwalając, by bystre, poruszone oczy lunaballi śledziły każdy jej ruch. Delikatnie podrygujące odnóża nowej przyjaciółki sprawiały, że półwila uśmiechała się do siebie, zastanawiając się, czy jutro stworzenie zaufa jej na tyle, by dołączyć do niej w mitycznym pląsie pod baldachimem splecionym z księżycowej łuny.
Drzemka, która potem ją zmorzyła, nie trwała zbyt długo, lecz pomogła Celine zregenerować siły na tyle, by mogła stawić się o poranku w Palace Theatre. Teatr wracał do naturalnego funkcjonowania bardzo powoli, braki w kadrze spowodowane nocą tysiąca gwiazd były odczuwalne cały czas - w markotnych, poszarzałych twarzach i spiętrzonych wakatach utraconych pracowników. Próby były więc krótsze i znacznie mniej produktywne, Celine wydawało się wręcz, że odbywały się pro forma, ale nie śmiała na to narzekać. Ruch był jej potrzebny, by nie myśleć i zapomnieć, a nawet dawka, którą otrzymywała obecnie w teatrze była do tego wystarczająca.
Tego dnia nie wróciła od razu do domu. Półwila snuła się po Plymouth bez celu, spoglądając na podniszczone budynki i uwijających się przy nich mieszkańców; niektórzy usuwali pozostałości gruzów, inni wynosili zniszczone meble, a jeszcze inni prowadzili ożywione rozmowy, których treści nie podsłuchiwała, chyba nie chcąc wiedzieć, o czym dywagowali - bo spodziewała się, że w ich słowach wciąż wybrzmiewało pokłosie tamtych tragedii. Wstąpiła potem do sukiennic Callahana, by spróbować kupić trochę świeżych warzyw; przy odrobinie szczęścia i ładnego uśmiechu mogłaby liczyć nawet na kilka zupełnie dobrych ryb, ale stoisko z nimi zdążyło opustoszeć zanim do niego dotarła. Lub może w ogóle nie zostało dziś otwarte? Nie wiedziała, wypełniwszy koszyk niedużą porcją marchewek, cebuli i główką sałaty, do tego od miłego, aczkolwiek pochłaniającego ją wzrokiem handlarza dostała dwie kolby kukurydzy po okazyjnej cenie, którym nie śniło jej się odmówić. Wiklinowy koszyk przyjemnie ciążył przewieszony przez zagięcie łokcia, a Celine próbowała nie myśleć o tym, że kobieta nieobdarzona wilim pierwiastkiem musiałaby za to wszystko zapłacić znacznie więcej niż ona - nawet przed piekłem meteorytów.
Akurat zatrzymała się przy stoisku oferującym jajka i nabiał, kiedy na krawędzi wzroku błysnęło znajome futerko. Czarna sierść przetykana rudymi łatami w konstelacji przypominającej jej szachownicę - do tego kaczy dzióbek, sprytne, paciorkowate oczy i mała łapka wyciągana po to, co niewłasne. Oddech zamarł jej w piersi, myśli huknęły i zamilkły jednocześnie, a kolory natychmiast odpłynęły z jej twarzy; znała tego małego gagatka, na Merlina, musiała go znać! Ale czy to możliwe? Patrzyła jak niuchacz sięga po błyszczącą spinkę kobiety stojącej w kolejce do handlarza tekstyliami, by potem schować zdobycz w przepastnej kieszeni i czmychnąć ile sił w nogach w kierunku wyjścia z budynku sukiennic. Dokąd idziesz? Do kogo idziesz?!, krzyczała w duchu, przerażona nadzieją, która chwyciła ją za serce, po czym puściła się biegiem za stworzeniem, przepychając się przez stłoczonych w przejściu ludzi. - Przepraszam, przepraszam - szeptała rozproszona, czując bicie serca w każdym fragmencie swojego ciała, w każdej kończynie, jakby zamieniła się w strunę poruszaną wprawnym palcem. Do kogo idziesz? - Philippa... - rzuciła na płytkim wydechu, błagając przysłuchujących się jej duchów, aby przypuszczenie okazało się prawdą. Nieomal straciłaby niuchacza z oczu za zakrętem, jednak zwinne ciało bez trudu zmieniło kierunek i pobiegło za nim, aż zatrzymała się prawie zbyt gwałtownie; w oddali zamajaczyły kasztanowe włosy. Niuchacz wspiął się na ramię smukłej kobiety, a choć Celine nie widziała jej twarzy, wiedziała. Wiedziała. Była pewna. Jej serce wręcz zabolało. - Philippa... Philippa! Phils! - zawołała, czując się tak, jakby pełnym nadziei i niedowierzania krzykiem skaleczyła sobie płuca. Odwróć się do mnie, bądź sobą, bądź Philippą. Jej pierś szybko unosiła się i opadała, ale oddech nie sycił, nie koił; ruszyła ku niej, choć nie ufała nogom, nagle rozdygotanym i miękkim. Odwróć się do mnie. Bądź sobą.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Sukiennice Callahana [odnośnik]27.01.24 18:11
Wspólnie topiliśmy się w tej agonii, w jednym stadzie, w jednym znoju. Osadzeni w lesie, który wbrew pozorom odgradzał od przygód i rozrywek, trwaliśmy w zadręczeniu. Rozczarowanie miało zapach mokrego drewna i gnijącego zielarstwa. Kiedy tak na nie patrzyłam, tę chmarę łap i świetlistych oczu, jeszcze bardziej przeklinałam dzień, w którym czerwony pantofel wysunął się poza bramę zadymionej angielskiej stolicy. Pieprzone chłopy, zawsze potrafili namącić, zburzyć dobrze funkcjonujący porządek mojego istnienia. Wiejskie życie wcale mi nie służyło. Do miasta miałam całkiem blisko, a czarodziejskie sztuczki czyniły ten dystans niemal znikomym, ale to wszystko było nieważne. Nieważne, bo nie budziło mnie łomotanie sąsiadów na niższej kondygnacji kamienicy, nieważne, gdy wokół zamiast ruchliwych uliczek i posuwających się powoli zarybionych powozów miałam wyłącznie nudne kłody i kilka krzywo wyrastający krzaczysk. Robactwo, szczególnie tuż przy brzegu jeziora, kręciło się jak namolne towarzycho w najmniej pożądanych momencie, a ja za każdym cholernym razem, kiedy muszysko wpadało mi do nosa, myślałam tylko o tym, że sto razy bardziej wolałabym wdać się w bojową dyskusję z przydrożnym oprychem. Albo i całą ich bandą. To wychodziło mi lepiej, niż sadzenie w ziemi czy łatanie dziur w dachu. Mówiłam sobie, że mogę wszystko, dawniej niecny uśmieszek i gest wzniecający do lotu materiał spódnicy wystarczyły, by pewność siebie zaczynała się iskrzyć. Dawniej miałam moc, nie musiałam jej sztucznie wygrzebywać z kawałków zasmolonych sentymentów. A teraz patrzyłam to na psidwacze oczy, to w lustro i naprawdę już nie wiedziałam, kim jestem. Kim mam się stać.
Skoro jednak zmuszeni byliśmy całą zgrają jeszcze trochę się tu przemęczyć, zamierzałam znaleźć sposób, by uprzyjemnić rzeczywistość i sobie i niuchaczom. Akurat psy w tym obślinionym entuzjazmie całkiem przyzwoicie znosiły zmianę otoczenia, choć jak tylko zabierałam je do między ludzi, rwały się ku parującym śmietnikom, najwyraźniej łaknąć pożarcia kilku miejskich smakołyków. Pośrodku parszywego lasu kreciska jednak cierpiały zauważalnie. Jedyne błyskotki, które jawiły się w ich zasięgu, to kilka tanich, podrabianych świecidełek z mojej szuflady – wyjątkowo już im obrzydłych. By przerwać te tortury i wprowadzić im do życia nieco urozmaicenia, postanowiłam je wszystkie zabrać na zakupy. Zdurniałam? Być może, ale tysiące złocących się obietnic potrafiłoby na nowo rozbudzić rozespałe istnienia, a przy okazji i mnie samą. Nie mogłabym zgarnąć ich jednak do torby i ot tak udać się do roztętnionego targowiska. Umknęłyby na widok pierwszego wyciągniętego z sakiewki knuta i tyle bym je widziała. Z drugiej jednak strony kusiło mnie, by w złodziejskiej igraszce zmącić monotonne życie przekrzykujących się ze skąpcami handlarzyków. Potrafiłam wyobrazić sobie mknącą między krążącymi buciorami kupkę sierści, a wkrótce później falę krzyków i gibające się w stresie stragany. Tyle że nie widziało mi się kolejny raz wdzięczenie się do strażników w pace. Tym razem miałam chyba wymówkę, by bronić się przed podobnymi przygodami, choć jeszcze miesiąc temu gwizdałabym na podobną perspektywę.
Stanęło na szelkach. Od miesięcy leżały gdzieś w kącie chaty. Cztery różnokolorowe pary skórzanych mocowań w maleńkim rozmiarze. Zrobiliśmy je kiedyś z nadzieją, że pewnego dnia po prostu się przydadzą. Niuchaczom do psów daleko, z początku więc nie widziała mi się aż tak wizja ciągnięcia ich sznurem w stronę własnej woli, ale tym razem wydały się dość interesującą opcją. Trochę zajęło, nim futrzaki dały sobie nałożyć na karki to ustrojstwo, a zachwycone wszechobecnym rozgardiaszem psiska nie ułatwiały mi sprawy, panosząc się od kąta w kąt i poszczekując. Wreszcie jednak wylazłam z przeklętego leśnego domostwa z magiczną torbą przewieszoną przez ramię i czterema parami oczy połyskującymi spod  jej wysłużonej klapy. Miałam nadzieję, że mocowania okażą się wystarczające i głodne przygód stworzenia co najwyżej popatrzą i powęszą (choć obiecałam sobie, że po załatwieniu potrzebnych sprawunków wypuszczę je w jakimś atrakcyjnym kącie, by mogły się nieco rozbestwić). Wierzyłam, że wspólnie spędzone – już nie miesiące a lata – związały je ze mną na tyle, by mimo wszystko nie uciekły bezpowrotnie. Zawsze wracały. W przeciwieństwie do chłopów znikających w zasadzie bez żadnego powodu.
W ciasnocie hałaśliwej alei przedzierałam się od kupca do kupca, nie dziwiąc się już nawet zdzierstwu i wybrakowanym stoiskom. Co jakiś czas tylko dłoń zagłębiała się we wnętrzu pakunku, by mieć pewność, że wszystkie kacze pyski siedziały na swoim miejscu. W zgiełku nikły podniecone kwiknięcia ciekawskich stworzeń, na szczęście. Ludzie zlewali się w jedną masę, ciała naciskały na siebie, a ja zirytowana pociągnęłam za pas torby i przesunęłam ją nawet przed siebie, by odgrodzić moich towarzyszy od udręki wygłodniałej klienteli. Ten tłum w dziwaczny sposób przypominał mi, że żyję, zatarte kilka miesięcy temu obrazki teraz zaczynały pulsować barwami. Nie przerażał mnie ścisk, choć mogłabym przysiąc, że trzy kroki temu czyjaś ręka otarła się o mój tyłek. Bydlaki. Posuwałam się jednak do przodu, w swoją stronę, pozbawiona świadomości, że jedna z istot wyrwała się z fantastycznego uwiązania, by daleko za plecami rozkręcić boską rozróbę. Do czasu.
Dziewczęcy głos przedarł się przez zamęczające wywody, czyjeś spojrzenie łapało moje plecy, zaplątywało się we włosy, by w końcu zmusić ciało do obrotu. A może tylko mi się zdawało?  Jednocześnie zbłądzony Bimber odnalazł do mnie drogę, a ja odruchowo mocniej przycisnęłam go do piersi, dość zaskoczona jego kapryśną sprawką. Podświadomie chyba czułam, że któryś z nich zdoła mi się wymknąć. Wkrótce potem zatrzymałam się i w takt marudnego skrzeczenia przechodniów zwróciłam w stronę… Celine. – Cholera – mruknęłam pod nosem i w dwóch zwinnych krokach dobiłam do dziewczyny. Ścisnęłam jej nadgarstek i pociągnęłam wprost do wąskiego przesmyku między dwoma pasmami straganów. Zadowolony rudzielec musnął dziobem moją brodę. Przesuwające się przy jego kudłatym brzuszku palce bez trudu wyczuły nagromadzoną w głębi drobnicę. Popatrzyłam uważnie na dziewczynę, dłoń wspięła się w górę po ramieniu aż do jasnych włosów i gładkiej buzi. W jednej chwili świat skurczył się tysiąckrotnie. Oczy chciały wreszcie mieć pewność, chciały wykrzyczeć, że to ty. – Złap oddech, słodka – wymówiłam w końcu, przebijając ten napięty balon niepewności. Dobrze, że była zwinna, przynajmniej mogła umknąć przed zakleszczającym tłumem. – Kto by pomyślał, że z Bimbra taki zmyślny tropiciel. Złote monety, złote włosy… - prawie zanuciłam. Uśmiech zakwitł na ustach. Dobrze cię widzieć.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Sukiennice Callahana [odnośnik]29.01.24 18:55
Mieć przed sobą Philippę, żywą, zbudowaną z kształtów, barw i marzeń, przypominało spojrzenie na ducha wyłaniającego się zza ściany. Czym innym było widzieć treść nakreślonego przez nią listu, poznawać na nowo krzywizny jej charakteru pisma i charakteru w ogóle, rysowanego przez ekspresję słów, a czym innym widzieć jej twarz, bledszą i jakby smuklejszą, z cienistymi półksiężycami pod oczyma, kasztanowymi puklami włosów niegdyś pachnących chmielem, drewnem, wilgocią i smażoną na oleju rybą, teraz z kolei zamykającymi w sobie woń lasu i sierści. I czymś jeszcze innym było czuć na sobie jej dotyk. Dotyk dłoni, które niemal w zeszłym życiu gładziły jej włosy i masowały ramiona, kiedy wylewała z siebie potoki łez albo schodziła z narkotycznego haju, otoczona bezpiecznymi siostrzanymi ramionami. Półwila spojrzała na miejsce, gdzie skóra ocierała się o skórę, nie zdając sobie sprawy, że gdzieś się przy tym poruszały. Nogi podążały za Philippą niezależnie od myśli, bo te zostały uderzone setką wspomnień i świeżych urywków emocji, jakich Celine jeszcze nie potrafiła w sobie rozplątać. Było ich zbyt wiele, euforia mieszała się z niedowierzaniem, ulga z frustracją, miłość z niezrozumieniem i nagle jej ciało znów stało się za małe, by wszystko to pomieścić.
Nie mogła się z tego otrząsnąć, nie mogła ostudzić uczuć, kiedy zakradały się do przesmyku w kilkunastu krokach, których nie zapamiętała. Dotarło do niej dopiero, gdzie się znajdują, w momencie, w którym zmysły zarejestrowały, że zgiełk targowiska stał się mniejszy, a od Philippy nie odgradzał jej już żaden pogrążony w sprawunkach człowiek. Były tu same. Świat trwał wokół nich, życie toczyło się swym rytmem, ale dla Celine wszystko zamarło. A ten głos... Na Merlina, ten głos. Przypominający wyśpiewywaną nad kuflem taniego piwa szantę, podszyty przy tym melodią starodawnej, nostalgicznej kołysanki. Półwila zadrżała, zadrżała również jej broda, ale zmusiła się do lekkiego zadarcia głowy. Każdy jej cal usiłował powstrzymać wybuch płaczu, odzywała się w niej nierozsądna i niepotrzebna brawura, której źródła nie pojmowała ani nie poszukiwała, wiedząc jedynie, że nie chce, by Philippa widziała, jak płacze. Nie dlatego, że te łzy były złe, nie - ale dochodziło w niej do głosu coś innego, pojedynczy płomyczek dumy, zadra wijąca się w trzewiach. Jeden list. Tylko tyle otrzymała, nic więcej. Jeden. Wciąż jednak nachyliła się do dłoni dotykającej jej policzka, w starym, wpisanym w jej kręgosłup odruchu, na który nie miała wpływu i przed którym niekoniecznie zamierzała się bronić.
- Kto by pomyślał, że będę musiała znajdować cię przez niuchacza - odparła, czując jak potwornie dygocze jej broda, mimo to usiłowała grać, zasłaniać się butą, pozornym opanowaniem, by chronić obolałe nagle serce. Spomiędzy zaciśniętych w piąstki palców buchnęła pojedyncza iskra ognia, tak prędko znikająca, jak tylko się pojawiła. - Dlaczego mi nie napisałaś? "Przytańcz tu do mnie, mała balerino, a tak w ogóle, skoro wspominasz o pracy w Plymouth, to wspomnę, że również czasem tu bywam, więc możemy spotkać się dnia tego i tego, o tej i o tej godzinie" - wyrzucała z siebie niesprawiedliwość i niezrozumienie, nie docierało do niej, dlaczego Philippa tego nie zrobiła. Z tamtego listu jasno wybijały się tęsknota i wsparcie, ale te najlepiej było oferować twarzą w twarz, we wzajemnych objęciach. Dostrzegała jednak, że coś w Phils, w jej portowej siostrze... się zmieniło. Obie się zmieniły. Przeszły przez coś, czego jeszcze nie miały okazji przy sobie nazwać. Ją świat połamał, ale Moss sprawiała wrażenie przygasłej. - "Czekam na ciebie w Devon" to za mało. Devon jest wielkie. Ogromne. Wiesz ile tu jest lasów, jezior, miasteczek i miast? Ile musiałabym ich przeszukać, gdyby nie Bimber? - po jej policzkach w końcu spłynęły pierwsze łzy, które szybko otarła z zarumienionej szkarłatem skóry. Złość - poplątana i egoistyczna - powoli w niej przygasała, gdzieś na końcu języka tańczyło niedopowiedziane czy w ogóle chciałaś się ze mną zobaczyć?, na co Celine nie znalazła już odwagi. Nie chciała poznać odpowiedzi, jeśli miałaby się nią rozczarować. Nie chciała stracić Moss zaraz po tym, jak poczuła obietnicę jej odzyskania. - Och, Phils... Moja niepoprawna siostro - westchnęła cicho, opuszczając wzrok na ziemię. Zawodził ją, pejzaż przed oczyma rozmywał się w gorącu łez. - Co się z tobą działo? - zapytała, list o tym nie mówił, a cokolwiek spadło na ramiona Philippy w czasie ich rozłąki, nie mogło być ani łagodne, ani wyrozumiałe.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Sukiennice Callahana [odnośnik]15.02.24 14:00
Zaczynamy od zarzutu, Celino? Ciche, zawisłe w powietrzu pytanie zbiegło się ze strzelistą, napiętą brwią, po której powinnam westchnąć i obrócić się na pięcie, by zbiec przed ogromem błyszczących złośliwości, ale podarowałam sobie podobny spektakl. Przecież to była ona, przecież tęskniła, przecież była ledwie podrośniętym dziewczęciem – skazanym na drapieżne koleje losu, nieprzygotowanym na szorstkość życia. A może dziś wszystko już układało się inaczej? Może lepiej?
- Wstrzymaj róg, słodki jednorożcu – obwieściłam twardo, pod spodem sięgając jednak do tej iskrzącej się piąstki. Zamknęłam ją w okowach własnych palców i pogładziłam czule, nie lękając się ewentualnego poparzenia. Wyczuwałam to drżenie, spojrzenie rozświetlające się nostalgią, niepokojem, być może i złośliwością, bo przecież pozostawiłam i ją bez słowa. Pozostawiałam wszystkich, wybierając mężczyznę i chatę w lesie. Jak nie ja. I zdecydowanie błędnie, o czym przyszło mi przekonać się niedługo później. Niemniej kobieca duma nakazywała radzić sobie, błyszczeć i rzucać wyzwanie światu w każdych warunkach. – A może to my znaleźliśmy ciebie – szepnęłam, nachylając się ku niej chwilę później. Dalej zaś pozwoliłam popieścić się falom łaskoczących uwag, rozszerzonym cytatom, które nigdy się nie wydarzyły, wyrokom i sądom małej baleriny ponad podłą barmanką. I czemu jeszcze? Daj temu upust, wyrzuć wszystko, zbij mnie, ukarz, przekrzycz i nakaż, bym słuchała, dopóki nie skończysz – tak czyniłam, patrząc jej prosto w oczy i ani myśląc, by zbiec jak ten portowy szczur. Chciałoby się rzec, że ja nie uciekałam, ale w tych okolicznościach bliżej było temu prędzej do kłamstwa niż prawdy. Tym razem jednak mierzyłam się z konsekwencją, nieco przyzwyczajona do tego, że zbyt długo śpiący los w końcu zbudzi się i przechyli ponad moją głową wiadro pomyj. Plymouth czy port – pewne rzeczy wcale się nie zmieniały, nawet gdy tak sprytnie próbowałam modelować rzeczywistość po nowemu.
– Nikomu nie pisałam. Chciałam zniknąć, Celine. Chciałam odetchnąć innym powietrzem, poznać coś nowego, przejść na drugą stronę lustra. Znasz to uczucie? Nikt nie wiedział. I po nikim nie spodziewałam się łez… - odparłam, sięgając palcem po umazaną resztkę słonej poświaty na jej barwiącym się licu. Nie sądziłam, że ktokolwiek był zdolny za mną zapłakać, że komukolwiek zależało. Byliśmy rodziną, gdy byliśmy razem, tam w porcie, we wspólnym marazmie, wspólnej agonii i ucisku władz. Podobne motywacje i niewidzialne kajdany wojny zbliżały do siebie pirackie mordy, dawały biedakom cel i poczucie społecznego zjednoczenia. Gdy oni zostali, a ja odeszłam, to wszystko kręcić się tam miało dalej, niezmiennie. Beze mnie przecież też mieli sobie doskonale poradzić, prawda? Bimber kwiknął głośno, jakby właśnie potwierdzał którąś z prędkich, gorących myśli. Ja wciąż patrzyłam wprost na zasmuconą buzię baleriny. – Jesteśmy tu, we dwie, rozmawiamy i wcale nie musimy prędko się rozstawać, Celine. Skoro już mnie znalazłaś w tym wielkim Devon, to nie myśl sobie, że cię tak puszczę, koleżanko – zakomunikowałam hardo, a moje ramię obróciło ją w stronę tego drugiego wyjścia. Tego, które nie prowadziło prosto w rozwydrzony tłum kupczyków. Jeżeli miałyśmy porozmawiać poważnie o życiu, to przydałoby się jednak nieco więcej… przestrzeni. – Idziemy tam – wygłosiłam do jej ucha, podążając tuż za smukłymi plecami. Ciasny korytarz nie stanowił przeszkody raczej dla żadnej z nas, ale byle grubas ryzykował zaklinowaniem. To mógłby być nawet zabawny widok. – Ten przesmyk może nie wytrzymać mojej historii, kochanie. Ja sama jej nie mogę wytrzymać – przyznałam, przesuwając się wciąż za nią. – Twoich łez też, więc wytrzyj ładnie oczy, nim pęknie mi serce… już ci nie ucieknę, obiecuję przyznałam, rzucając to święte słowo przyrzeczenia, jakby zdolne było faktycznie splątać nasze dwa istnienia nierozerwalnym węzłem. Widziałam parę razy, jak marynarze bawili się ze sznurami. Nie potrafiłam robić tego po ichniemu, lecz moje sploty zaistnieć miały jako zupełnie inny rodzaj zespolenia. Jej roztrzęsienie było wymownym symbolem. Pięknym obrazem porzucenia. Osierocenia. Kurwa mać. – A teraz tam – nakazałam, chwytając ją znów za rękę i kierując na spokojniejszą uliczkę, gdzie dwie spacerujące kobiety będą mogły wdać się w niewinną pogawędkę. Przyszpilony do piersi Bimber powiercił się i spróbował sięgnąć do spoczywającego na dziewczęcym ramieniu złotego kosmyka. Najwyraźniej wszyscy byliśmy stęsknieni. Ujrzane ponownie twarze, otwierały rany, o istnieniu których serce nauczyło się nie pamiętać. - Postanowiłam zamieszkać w lesie, ja i moja zgraja. Ale nie wiem, czy chce mi się o tym gadać, to nędzna historia - zakończyłam szybciej, niż zaczęłam, wcale jej nie nasycając opowieścią. Przydałby się teraz papieros, ale przecież ja nie paliłam. Prawie. Do wykarmienia miałam pokaźne stado pchlarzy, pieniędzy nie starczyło na te wymysły.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Sukiennice Callahana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach