Wydarzenia


Ekipa forum
Stajnie i padok
AutorWiadomość
Stajnie i padok [odnośnik]05.10.23 22:13

Stajnie i padok

Sporo za zamkiem i ogrodami - w centranej części wyspy znajduje się rozbudowany kompleks stajni i przylegających do niego torów. Nie są one tak imponujące jak rodu Carrow, jednak stawiający na rozwój fizyczny Traversi zadbali, by mogli oddawać się odpowiednio konnym przejażdżkom. Wyznaczone zostały trasy do konnych przejażdżek - zarówno spacerowe jak i bardziej wymagające. Zaś wierzchowce są starannie selekcjonowane przez pracujących w stajni mężczyzn. W stajni spotkać można zarówno konie, jak i aetonany.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stajnie i padok Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Stajnie i padok [odnośnik]06.10.23 14:36
28 lipca
W przeciwieństwie do Ramseya, odpowiedź od Deirdre przyszła zadowalająco szybko. Wspaniale - z zadowoleniem przemknęło przez myśli Melisande. Spodziewała się, że namiestniczka Londynu chwilę przed Festiwalem będzie miała ręce wypełnione pracą. Ale jednocześnie, nieskromnie, liczyła na to, że nie odmówi jej spotkania. Potwierdziła to zresztą swoją odpowiedzią na ten fakt wskazując właśnie w liście. Samo uczestnictwo jej i Manannana podczas Festiwalu nie stało nawet przez chwilę pod znakiem zapytania. Melisnade postanowiła, że go odwiedzą - to jak długo pozostaną miało już tylko zależeć od rozwoju wypadków. Jednak dzień otwierający całość wydarzenia miał cieszyć się ich obecnością.
Chciała z nią porozmawiać - tym razem, nie tylko dla własnej rozrywki, ale i dla rozwiązania pytań, które kłębiły się w niej narastając z każdym mijającym dniem. Skłamałaby mówiąc, że kwestia potężnych duchów nie zwróciła jej uwagi i nie pociągnęła za sobą sprawiając, że temat wiszącej nad głową komety zsuwał się na bardziej poboczny tor. Głównie dlatego, że o nich mogła zdobyć informację z pierwszej ręki. W tej drugiej kwestii na razie natrafiła na ścianę, a obecność Wendeliny nie przyniosła jej niczego poza irytacją i zmarnowanym czasem. Nie miała powodów, by nie przystać na wspomniane zwiedzenie zielonych terenów jej wyspy. Poza drażniącą obecnością komety, która wisiała na niebie, było ciepło - gorąco wręcz jak na angielskie standardy. Sama wyspa, na której znajdował się ich zamek zawsze zdawała się posiadać o kilka stopni niższą temperaturę niźli tereny znajdujące się w bardziej centralnej części kraju. A otaczające ją wody tworzyły lżejszy, bardziej rześki klimat na terenach, które teraz mogła ze spokojem nazywać swoimi.
Zadowolenie ogarniało ją całą, kiedy wychodziła ciemnowłosej kobiecie na spotkanie, znajomym dla siebie gestem rozkładając w powitaniu dłonie na boki.
- Deirdre. - przywitała ją z niegasnącym uśmiechem, promieniującą wraz z nią aurą, ciemnej, letniej sukni, która falowała za nią, dodając jeszcze gracji stawianym krokom. Coś się w niej zmieniło - choć sama Melisande nie była tego w stanie zauważyć. Ale ostatnie dwa tygodnie minęły jej wypełnione tym, do czego nie była w stanie dojść przez wcześniejsze pół roku. Po wędrującej za nią irytacji nie było śladu. Wspomnienie męża, nie przynosiła wstrzymywanego wewnątrz westchnienia - wręcz przeciwnie przenosiło ją ku wspólnym, nocnym wspomnieniom. - Ucieszyła mnie twoja szybka odpowiedź. - powiedziała zgodnie z prawdą, wskazując dłonią ścieżkę, która prowadziła w stronę ściany drzew za którymi znajdował się padok. - Zwiedźmy więc trochę wyspy - na zamku wcześniej już byłaś, czyż nie? - zapytała, stawiając pierwsze kroki. Uniosła rękę, żeby odrzucić na plecy ciemne włosy. Lekkie spokojne pytanie, nie niosło znamion niczego konkretnego. Splotła dłonie ze sobą przed nimi był kilkunasto minutowy spacer. - Co powiesz na krótką przejażdżkę? - zapytała namiestniczki przesuwając spojrzenie na znajomy już profil. Przeciągnęła spojrzenie na rozciągający się widok. Nie potrafiła ściągnąć łagodnego uśmiechu z ust w jakiś sposób po raz chyba rzeczywiście usatysfakcjonowana tym, jaki obrót przyjęły sprawy. Tristan znów jej ufał - a może nie tyle co wcześniej przestał, a uznał, że w istocie jest gotowa, by podjąć się swojej wcześniejszej drogi. Manannan po miesiącach ignorancji w końcu ją zauważył, wyrażając zgodę by tego działania się podjęła, przyjmując do wiadomości, że nie zamierzała i nie chciała być jedynie ozdobą znajdującą się u jego boku. Ona sama była mądrzejsza - nadal dumna, ale już nie tak zadufana w sobie. Potwierdziła jedynie to co wiedziała, że choć posiadała swoją własną siłę, to inny jej rodzaj musiała dostać od innych. Wcześniej w kompletnie niepotrzebny zrywie próbując wszystko osiągnąć sama, Zirytowana śmiercią Blacka w którym pokładała sporo nadziei. - Nie wiem czy bardziej jestem pod wrażaniem, czy może powinnam się obrazić, Deirdre. - podjęła po krótkiej chwili choć wcale na obrażoną, czy urażoną nie wyglądała. - Pomyśleć że zgon opiekunki udało ci się ubrać w słowa tak, że nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mogło chodzić o cokolwiek innego niż rezygnację z pracy. - kącik jej ust drgnął łagodnie. - Jak się mają bliźnięta? - zapytała na razie jeszcze nie poruszając najważniejszych kwestii - miały przecież czas, by do nich dotrzeć.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Stajnie i padok [odnośnik]17.10.23 15:53
List Melisande nieco ją zaniepokoił, nie wiedziała, czego powinna się po spotkaniu spodziewać, dlatego przystała na nie od razu, szybko odnajdując na nie miejsce w swoim terminarzu. Napiętym, zwłaszcza w dniach poprzedzających Festiwal Lata, uznała jednak, że przyda się jej chwila odpoczynku, ucieczki z gorącego Londynu na wybrzeże - przede wszystkim chciała jednak dowiedzieć się, co kierowało lady Travers, gdy kreśliła do niej list. Wspominał sylwetkę Tristana w specyficznym kontekście, dla paranoicznie wyczulonej Deirdre jasno wiążącej się z kłopotami. Spadającymi na jej głowę.
Na pierwszy rzut oka nic nie zapowiadało ewentualnego kryzysu, Melisande powitała ją jak zwykle, doskonale odnajdując się w roli gospodyni. Widać było, że poczuła się w Corbenic Castle jak u siebie. Deirdre często obserwowała spięcie szlachcianek zmieniających nazwisko i dom, towarzyszące im jeszcze długie miesiące po hucznej celebracji zaślubin. Narcyzm Rosierów - jakże kwietna konotacja - najwidoczniej łagodził dyskomfort, pozwalając od razu rozpocząć panowanie na nowych włościach, bez skrępowania, tęsknoty czy zawstydzenia. Przydatna cecha; oby bliźnięta odziedziczyły ją po swych szlacheckich przodkach.
- Tak jak mówiłam, Melisande, dla ciebie zawsze znajdę czas - odpowiedziała w ramach powitania, kiwając czarownicy z szacunkiem głową. Otwarte ramiona kusiły do uścisku, ale nie były przecież aż tak blisko, a Deirdre ceniła zdrowy dystans. Wiedziała, jak wiele potrafi zdziałać odpowiedni dotyk, przekroczenie granicy, nawet w ten platoniczny sposób, przy nowej lady Travers nie musiała uciekać się do udawanych przyjacielskich sztuczek. Wystarczyło, że spod jej ciemnych włosów wyłaniały się raz po raz malachitowe kolczyki, hojny prezent od Melisande. Dyskretny, lecz czytelny sygnał. Doceniała ją - i pamiętała. - Chętnie. Byłam, zresztą i tak pogoda zachęca do skorzystania z piękna twoich ziem - odparła spokojnie, podążając za czarownicą, zachowując dla siebie detale przeszłych wizyt w Corbenic Castle. Nie miały teraz znaczenia. - Masz już tu swoje ulubione miejsca? Takie, które emanują wyjątkowym czarem? - spytała szczerze zaciekawiona, zahaczając o dość intymne kwestie, były jednak rodziną i czuła, że może sobie na to pozwolić. Naprawdę ciekawa, jak najstarsza z róż odnajduje się na tak słonej ziemi, co ją tu poruszyło; co sprawiło, że może nazywać to miejsce domem. - Dobrze wyglądasz, Melisande. Jak kwiat, którego korzenie rozrosły się głęboko, trafiając na żyzne złoża - dorzuciła ciszej, nie uśmiechała się przymilnie, nie był to śliski komplement, spoglądała na czarownicę z spokojną powagą, uznaniem, zadowoleniem. Kiwając głową na propozycję przejażdżki, musiała stale pracować nad stosunkowo nową umiejętnością - a na ziemiach Norfolku na pewno nie natknie się na rozwleczone po polach zwłoki, mogące wystraszyć zwierzę. Pozwoliła się więc prowadzić w stronę stajni i padoków, w ruchu lepiej ukrywając zaskoczenie podjętym przez Melisande tematem. Bliźnięta. O nie chodziło? O nich rozmawiała z bratem? W jakim kontekście? Wydawał się dumny z ich wybuchu magii, lecz nie aż tak, jak to przewidywała; troski innego rodzaju nie pozwoliły mu w pełni cieszyć się z zdolności potomstwa. Nieoficjalnego, ukrywanego, spychanego na bok: czy o tym właśnie rozmawiał z siostrą? O losie bękartów?
- Nie obrażaj się, Melisande. Potrafię układać słowa tak, by opadały mylącym woalem na każdą prawdę. Zwiodły w poważniejszych kwestiach wielu czarodziejów - ale w twoim przypadku nie uczyniłam tego z złą intencją - odparła łagodnie, nie wywyższając się, a informując. Być może, niezwykle subtelnie, przestrzegając, że nie jest bezbronna. Zerknęła z ukosa na szlachciankę, jakby zastanawiając się nad dalszą odpowiedzią. - Chciałam ochronić cię przed brzydką prawdą. Jesteś damą. Rozmowa o roztrzaskanych czaszkach i dźwięku pękających kręgów nie jest ci zapewne miła - dodała tym samym tonem, tym razem nie mogą ukryć dumy z dzieci. Dumy chorej, niezrozumiałej, brzydzącej każdego rozsądnego człowieka. Nieświadomie używając liczby mnogiej, pewna, że i o tym powiedział siostrze Tristan: że z rąk dzieci nie zginęła tylko jedna osoba. - Dobrze. Rosną. Bawią się magią, igrają z cieniami. Na razie bez dalszych ofiar śmiertelnych - bo chowam je pod kloszem na odległej wyspie i jakoś zaakceptowały nową opiekunkę, tego jednak nie dodała na głos - Zamierzam poszukać dla nich dobrych guwernerów. To wcześnie, ale najwyraźniej dojrzewają szybciej od rówieśników - dodała w zamyśleniu, wkraczając na teren stajni, gdzie zapewne miały spotkać się z wierzchowcami. - Dlaczego pytasz? - spytała nie bez odrobiny podejrzliwości. - Rozmawiałaś o nich z Tristanem? Nasze spotkanie jest jakoś z nimi związane? - dodała ciszej, nie natarczywie, wolała od razu wyłożyć karty na stół i dowiedzieć się, co nakłoniło Melisande do wystosowania zaproszenia. Oprócz czystej sympatii, oczywiście, w nią wyjątkowo wierzyła, wiedząc jednocześnie, że siostra Rosiera jest zbyt bystra, by nie skrywać głębiej jeszcze jakiejś intrygującej intencji.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Stajnie i padok [odnośnik]20.10.23 0:15
- Skłamałabym mówiąc, że na to nie liczyłam. - odpowiedziała jej lekko i swobodnie. Z Deirdre zawsze łatwo jej się rozmawiało. I - naprawdę - ją polubiła, a zyskać prawdziwą sympatię Melisande nie było łatwe - była wybredna jeśli szło o własne towarzystwo. Może dlatego nie miała zbyt wielu sympatyzujących z nią dam - była wymagająca i krytyczna, a choć umiała prowadzić uprzejme salonowe rozmowy to w dialogu poszukiwała więcej. Nie zraził jej pozornie chłodniejsze powitanie, niż sugerowała swoją postawą - nie zamierzając wyciągać z Deirdre czegoś co - jak sądziła - mogło znajdować się poza jej strefą komfortu. Dostrzegła je jednak, wysuwające się spod ciemnych kosmyków kolczyki, które sprezentowała jej ostatnim razem. Ten fakt, subtelny, był dla niej wystarczającym gestem przemykającym między słowami. Wskazała jej ścieżkę ręką, ruszając obok, odpowiedź dźwignęła łagodnie kącikami malinowych warg pozostawiając ją zadowoloną. I ono miało przecież swój cel - jej własny. Była ciekawa co Deirdre powie i nie zawiodła się odpowiedzią. Padające pytanie sprawiło, że uniosła rękę, pozwalając palcom zatańczyć pod brodą - prawdziwie się nad tym zastanawiając.
- Stworzono tu dla mnie cały różany ogród. - wypuściła w końcu z krótkim perlistym śmiechem z ust. - To mój prezent ślubny, ale nie tylko dlatego go lubię - to idealne miejsce na rozważania. - przyznała zgodnie z prawdą. - Lubię też zamkowe tarasy, dobrze mi się na nich myśli. Ale moją ulubioną zostanie ścieżka na plażę, ona zdecydowanie wspomogła mnie swoim czarem. - odpowiedziała tajemniczo, pozwalając, by wierzch jej palców przesunęły się po smukłej szyi przynosząc wspomnienie ciepłej, lipcowej nocy. - No i czekam na moją altanę. - dorzuciła, by za chwilę roześmiać się łagodnie na wspomnienie niedawanych ustaleń.
- Dobrze się czuję, moja droga. - wypadło z jej ust po kolejnych wypowiedzianych ku niej słowach. - Zaopiekowałam się moimi korzeniami a odpowiednia troska w końcu przyniosła efekty których wyglądałam. - wytłumaczy swobodnie. - Ale sama wyglądasz kwitnąco, choć jak mniemam - i jak pisałaś - obowiązków teraz z pewnością ci nie ubyło. Jak mają się przygotowania do Festiwalu? - zapytała z zainteresowaniem. To miało być duże i znaczące wydarzenie. Święto Magii w mieście całkowicie zaanektowanym przez silniejszych - czarodziejów.
Kąciki jej ust zadrżały łagodnie na padającą z jej ust prośbę. Na razie, Deirdre zadowalała ją w swoich odpowiedziach a kwestia opiekunki nie była dla Melisande na tyle ważka, by w istocie poczuć się urażoną - skłamałaby jednak, że podobało jej się to, że łagodziła przy niej prawdę - czy może okrywała ją (jak sama powiedziała) mylącym woalem. Zerknęła ku niej, krzyżując na chwilę spojrzenie, wydymając lekko usta, unosząc łagodnie brodę i dźwigając lekko brew. Ta uniosła się wyżej, na kolejne stwierdzenie, przeniosła tęczówki przed siebie. Splotła ze sobą dłonie wsłuchując się w jej słowa, stawiając ze spokojem i wdziękiem kolejne kroki.
- Ale nie na pewno, czyż nie? - zapytała nie spoglądając ku niej wypuszczając między nie retoryczne pytanie. Oczywiście, że Deirdre nie mogła być pewna własnych założeń - ich znajomość choć dłuższa niż Melisande sądziła, nie należała do typowych. Poznawały się powoli i stopniowo, złączone sytuacjami, które należało określić jako nietypowe. - Dziękuję za twą troskę, ale wolałabym żebyś chroniła mnie przed niedoborem informacji, a nie prawdą. Żebyś - jak mówiłam - była moim spojrzeniem w miejscach do których ja nie dotrę właśnie dlatego, że damą jestem. Żebyś pomogła mi rozwiązać problem, kiedy taki nadejdzie. Żebyś najpierw była całkowicie pewna, mojej reakcji, zanim postanowisz za mnie co dla mnie samej będzie lepsze. Oczywiście - nie za darmo. - wymieniała ze spokojem, z każdą chwilą znajdując się coraz bliżej stajni. - I… tak się składa, moja droga, że poza damą jestem kimś jeszcze. - jej wargi rozciągnęły się łagodnie kiedy spoglądała na nią a w jej oczach błysnęły iskry. - Jestem jeszcze badaczem, a ci - jak się domyślasz - podążają za prawdą i zawierzają faktom. Niezależnie od tego, jak brzydkie by były. - nachyliła łagodnie głowę. - Rozmowa o roztrzaskanych czaszkach i pękających kręgosłupach w kontekście moich bratanków w pierwszej myśli, jest… niepokojąca i zaskakująca, trochę obrzydzająca, ale tobie szczerze wyznam, że właśnie mnie zaintrygowałaś. Myśl, że magia w kimś tak młodym mogła osiągnąć taki poziom wzbudza we mnie ciekawość i stawia szereg kolejnych pytań, na które chciałabym dostać, albo znaleźć odpowiedzi. - przyznała zgodnie z prawdą. Jak by zareagowała oglądając to na własne oczy? Nie wiedziała - nie przeżywając, a może nie mając nigdy przeżyć czegoś takiego. Jej reakcje, na to co nadzieje, zweryfikować mógł tylko czas. Ale kwestia magii, magii na tyle dużej co i przerażającej, że jej brat bękarta nazwał przy niej synem była interesująca. - A ty, zamiast tego, pokazałaś mi jak dygają. - zerknęła ku niej z rozbawieniem wywracając oczami. Nie była zła, może trochę zawiedziona. - Powiedziałam ci ostatnio, że wolałabym mieć w tobie przyjaciółkę i sojuszniczkę i zdania nie zmieniłam - -to zmieniała naprawdę rzadko - ale od przyjaciół, moja droga, oczekuję poza kilkoma innymi rzeczami - głównie prawdy; z pewnością nie znajdziesz wśród nich litości i pobłażliwości. - orzekła w jakiś sposób ciekawa odpowiedzi Deirdre, niejako nakreślając to, czego oczekiwała od ich relacji. Jej pragmatyzm zabił już niejedną zanim nauczyła się - że nie zawsze było warto, później decydując dokładniej z kogo uczynić prawdziwych przyjaciół a z kogo jedynie jednostronne korzyści. Deirdre wiedziała już, że funkcjonowała w korzyściach, zasadzie coś za coś.
- Cienie nie są dla nich zagrożeniem? - zapytała z zainteresowaniem zerkając ku towarzyszącej jej kobiecie. Bo - sama ta kwestia, zwróciła jej uwagę najmocniej, pozostawiając dwie kolejne. - Dobrych i odważnych, takich co w istocie będą w stanie się nimi zająć. - wyrzuciła tylko nie kwestionując tego, że dzieci jej brata powinny mieć zapewnioną możliwie jak najlepszą opiekę. - Wrócimy do tego. Zaprosiłam cię w innej sprawie i dla chwili oddechu. - zapewniła wyczuwając drgające w głosie podejrzliwe nuty choć Melisande nie potrafiła zrozumieć całkiem ich powodu, gestem ręki puszczając ją przodem. - Jakie życzysz sobie siodło? - zapytała jej przekrzywiając odrobinę głowę, stajenni pojawili się przed nimi witając uprzejmym ukłonem, prowadząc razem z drugim wybrane wierzchowce a kiedy jej gość wybrał pasującą opcje z ust Melisande wypadło jedynie, że weźmie takie samo. Dzisiaj - postanawiając się dopasować i pozwolić sobie na chwilę szaleństwa. W końcu była na własnych włościach, wątpiła że Manannan ukaże ją, za wybór innego siodła - jeśli w ogóle się o tym dowie. Ale skłamałaby mówiąc, że nie kusiła jej w jakiś sposób perspektywa odkrycia i zbadania w jaki sposób postanowiłby ją ukarać. Co by zrobił i jak się zachował? Mogła tylko obstawiać, a nigdy nie lubiła jedynie się domyślać - ale prowokowanie go i nieodpowiednie działanie mogące przynieść szkody nie było tym, za czym wyglądała. Już wcześniej wysłała Anithę do stajni z prośbą, by przygotowali jej ulubioną klacz - Onde - o jasnym karmelowym umaszczeniu i białym pasie ciągnącym się przez środek łba, oraz drugiego konia - spokojnego i chętnego do współpracy, nie była pewna czy w ogóle stawią się w stajni, a jeśli to jaki był poziom umiejętności jeździeckich jej towarzyszki. Klacz którą otrzymała Deirdre była biała nakrapiana szarymi centkami. Zbliżyła się do Ondy, unosząc dłonie, witając z koniem, rozciągając usta w uśmiechu, kiedy jej palce przesuwały się z uznaniem po jej pięknej sierści, czując ją pod palcami kiedy stajenni siodłali ich konie. - To Alula, szanowne panie, wybrałem jak lady prosiła. - zerknęła na jednego ze stajennych, potakując dziękująco głową obdarzając go promiennym uśmiechem. Pozwoliła sobie pomóc przy wsiadaniu - choć z własną sprawnością nie stanowiło to dla niej problemu - odbierając podane jej wodze. Złapała je w jedną dłoń, poprawiając poły długiej sukni. Dobrze czuła się w siodle, choć nie była ani zawodowcem, ani mistrzem. To samo gotów był uczynić drugi ze stajennych dla Deirdre. Poruszyła dłońmi prowadząc konia. Stajnie opuścił niewiele później. - Wybierzmy się ścieżką w głąb wyspy. - zadecydowała puszczając jedną dłonią wodze, żeby ją wskazać. - Gdzie nauczyłaś się jeździć? - zapytała kobiety, pozwalając by zwierzę stawiało spokojne, kolejne kroki dopasowując się rytmem ciała. - Rozmawiałam o nich z Tristanem. - przyznała spokojnie, obracając trochę głowę czekając aż śmierciożerczyni nie zrówna się z nią koniem. - Ale nie one są powodem dla których zaprosiłam cię do siebie. Poruszyliśmy wiele kwestii w tym komety i cieni - i potężnych duchów. - mówiła dalej krótko referując. - Te ostatnie, zainteresowały mnie najbardziej - choć jedną z moich tez jest ta brzmiąca o tym, że wszystko w jakiś sposób może być ze sobą połączona. Choć na to, na ten moment brak mi dowodów. Po tym jak wprowadził mnie we wszystko powiedział, żebym pomówiła też z tobą. Pokażesz mi swoją perspektywę ostatnich zdarzeń? - zapytała przesuwając tęczówki ku niej. Pytała, ale wspomnienie Tristana i faktu, że wprowadził ją w sprawę miało być jasnym sygnałem że i ona powinna. - Tylko tym razem, jeśli możesz, bez ułagadzania jej dla lady. - wystosowała w końcu swoją prośbę przedstawiając jej jeden z powodów, dla którego zaprosiła ją do Corbenic Castle. - O bliźnięta zapytałam, bo jestem dobrą ciocią. - powiedziała, ze swobodą, zerkając ku niej rozciągając wargi w uśmiechu. - No i zaintrygował mnie ogrom mocy, którą objawił Marcus. - powiedziała nachylając się lekko w stronę Deirdre. - Dodatkowo, pomyślałam że mogłabyś - zawiesiła głos zastanawiając się nad doborem słów - mnie wprowadzić. - przyznała z zastanowieniem. - Rozmawiałam już z Evandrą, ale wyznaję zasadę, że więcej spojrzeń na jedną sprawę pozwala jej się lepiej przyjrzeć. - kluczyła wokół zastanawiając się jak zapytać, odwracając tęczówki, prowadząc konia ze sobą, zupełnie jak nie ona, choć pozornie nie było tego po niej widać - speszona. Puściła wodze w niekontrolowanym ruchu unosząc rękę, żeby palcem wskazującym potrzeć kilka razy czubek nosa. - Chodzi mi ciążę. - przyznała w końcu nie zerkając ku Deirdre. - Spodziewam się, że niedługo dopełnię obowiązku, a nie lubię być… nieprzygotowana. - wyznała uparcie patrząc przed siebie, zadzierając brodę w niewygodnym uczuciu niewiedzy co do tego, co nadejdzie. Wszyscy mówili o cudzie, o nowym życiu i choć wiedziała anatomicznie jak sprawy mają przebiegać, to słyszała różne rzeczy a czasem miała wrażenie, że wszyscy wokół ułagadzali nadchodzące ku niej wydarzenie.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Stajnie i padok [odnośnik]21.10.23 9:06
Autentyczna radość, z jaką Melisande wypowiadała się o swoim nowym domu, była niemal zaraźliwa. Deirdre słuchała jej z uśmiechem, przewidywania spełniły się, lady Travers faktycznie odnalazła się w nowym domu, u boku męża, który najwidoczniej robił wiele, by uszczęśliwić żonę i przychylić jej nieba, choćby tego różanego. Siostra Tristana miała niebywałe szczęście - i dobrze, zasługiwała na nie, była silna, mądra i przede wszystkim sprytna, umiejętnie wykorzystując rolę damy w osiąganiu własnych celów.
- Dziękuję - skomentowała komplement dość zdawkowo, potrafiła prezentować się pięknie nawet będąc głodną, zdesperowaną i gwałconą, nic więc dziwnego, że ostatnimi - dostatnimi - czasy emanowała jeszcze bardziej ujmującym urokiem. - Zbliżamy się do końca, dopinamy wszystko na ostatni guzik, choć oczywiście nie zajmuję się tym osobiście. Najważniejsze, że festiwal na pewno okaże się wielkim sukcesem - w to nie wątpiła, organizacją zajęli się najbardziej utalentowani czarodzieje i artyści, doglądając uważnie ostatnich przygotowań. Nie ukrywała się za fałszywą skromnością, celebracja Brón Trogain musiała być doskonała, inna opcja nie wchodziła w grę.
Tak samo jak w przypadku przyjaźni z siostrą Tristana, tu grunt był jednak trudniejszy, grząski, nieoczywisty. Ceniły się, szanowały, akceptowały, ale Deirdre ciągle czuła dysproporcję sił - a nie lubiła w takiej sytuacji się znajdować. Wystarczyło, że zawdzięczała całe swoje życie jednemu szlachcicowi.
- Wiele wymagasz. Wierności, absolutnej szczerości, do tego zdolności jasnowidzenia - skomentowała jej wypowiedź z żartobliwą sympatią, nie wyczuwała w tonie Melisande aroganckiej nuty, ale już sam dobór słów wskazywał na jej powiązanie z narcystycznym rodem róż. - Nigdy bowiem nie mogę być całkowicie pewna twojej reakcji. Nikt chyba nie jest w stanie. I dobrze, jesteś silną czarownicą decydującą o sobie - wyjaśniła miękko, nie otaczała prawdy o bliźniętach kryształowym kloszem, po prostu nie miała pojęcia, że dla eleganckiej lady będzie to temat ciekawy. Także z naukowego punktu widzenia. Wspomnienie o tym sprawiło, że Deirdre spoważniała.
- Rozumiem twoją ciekawość, Melisande, ale bliźnięta nie są i nie będą obiektem żadnych badań - odpowiedziała spokojnie, ale jej głos stężał pierwszy raz od początku ich rozmowy. Intrygowała ją siła, jaką skrywaja w tych małych ciałkach, fascynowało jej pochodzenie i potencjał, ale nie zamierzała robić z własnych dzieci królików doświadczalnych, a jeśli już - na pewno nie kłaść je pod lupę badaczki smoków. Sama przecież nie znała odpowiedzi na większość pytań dotyczących tego, co obudziło się w blźniętach. - Zgadzam się. Ale przyjaciołom ufa się w stu procentach - odparła tuż po wypowiedzi Melisande, bez żalu czy chęci wytknięcia arystokratycznego odrealnienia. Jak zwykle boleśnie konkretna, analizowała wypowiedź szlachcianki bez emocji, bazując tylko na przekazanych faktach. - i wierzy w to, że gdy sytuacja stanie się trudna, nie zrzucą bękarciego potomstwa z klifu ani nie uduszą ich jedwabną poduszką - kontynuowała, unosząc w górę dłoń, jakby chcąc zatrzymać ewentualne uwagi lady Rosier. Uwagi, nie protesty, obydwie wiedziały, jak wyglądały zobowiązania szlachcianki wobec rodziny. Być może nie doszłoby do ostatecznego aktu zabójstwa, ale przecież nie o to chodziło - wszystkie drobne działania, podszepty, sugestie mające na celu dyskredytację nieślubnych dzieci i osłabienie ich pozycji. Wiedziała, że takie się pojawią, nazwisko zobowiązywało - nazwisko, którego Marcus i Myssleine nigdy nie miały uzyskać, tak samo jak poparcia samej Melisande.
- Niestety, nie wiem tego - odparła już swobodniej na wspomnienie cieni, nie kryjąc przebijającego się przez ton głosu niepokoju, lekkiego, daleka była od paniki, ale coraz częściej zastanawiała się nad ich niedaleką przyszłością. Czy cienie wzmocnią je - czy osłabią? Czy poradzą sobie wśród rówieśników, nie mordując nielubianego kolegi, który odebrał im silą drewnianego konika? Nie miała na to wpływu, trwała wojna, a ona - służyła Czarnemu Panu i to na tych działaniach się skupiała, nadmierne martwienie się odkładając na dalszy plan.
Zmianę tematu przyjęła z zadowoleniem, tak samo jak pojawienie się u jej boku stajennego razem z wierzchowcem - i normalnym siodłem, o jakie śmiało poprosiła. Koń w niczym nie przypominał krnąbrnego i ogromnego Apollina, na którego grzbiet ledwie zdołała się wspiąć - klacz okazała się drobniejsza, łagodniejsza i doskonale ułożona. Pamiętając pierwsze lekcje, Deirdre podeszła do Aluli powoli, pozwalając zwierzęciu zapoznać się ze swoim zapachem: nie zamierzała lekceważyć przeciwniczki, bowiem ostatnim, czego chciała, było wylądowanie na ziemi podczas przejażdżki. Miała nadzieję, że uniknie takiego upokorzenia, spędziła więc więcej czasu niż Melisande jeszcze na ziemi, zapoznając się z koniem, głaszcząc go i oswajając ze swym głosem. Później, korzystając z pomocy stajennego, zgrabnie wskoczyła na grzbiet i pochwyciła wodze. Tereny wokół stajni opuścila później niż lady Rosier, jechała wolniej, szybko jednak przyzwyczajając się do zachowań i charakteru konia. Wypróbowała kilka zrywów i zahamowań, gdy więc zrównała się z Melisande, czuła się w siodle znacznie pewniej. - Na Wyspie Sheppey - odpowiedziała krótko na pytanie o miejsce nauki, skupiona jeszcze na zrównaniu rytmu Aluli z wierzchowcem należącym do lady Travers. Podniosła wzrok znad grzywy dopiero, gdy powróciły do głównego tematu. Zmarszczyła lekko brwi, ale równie dobrze mogło to zostać odebrane jako wyraz skupienia na jeździe. - W jakim kontekście o nich rozmawialiście? - dopytała powoli, nie natrętnie, nie dając się też porwać instynktowi, który nakazywał wzrost niepokoju. Kiedyś oddałaby wiele, by imiona dzieci pojawiły się na ustach rodziny Tristana, by te zostały rozpoznane, stając się przedmiotem rozmów, ale obawiała się, że teraz podobne dywagacje mogą nieść niebezpieczeństwo dla jej małej rodziny. Paradoksalnie przesuniecie ciężaru rozmowy na sprawy niezbadane, mroczne i budzące w czarodziejskim świecie lęk przyniosło Deirdre ulgę. Rozluźniła się i spięła konia, przyspieszając nieco tempo przejażdżki: na pewno nie do kłusu, ale przynajmniej nie spowalniała już Melisande.
- Wprowadził cię we wszystko. Czym to wszystko jest? - dopytała ostrożnie, nie rozumiejąc nieco pytania. Sama nie wiedziała niemal nic o cieniach, o komecie, o sekretach cieni i tego, co kryło się w duszach Śmierciożerców. Czy to jej, Deirdre, Tristan czegoś nie mówił, zwierzając się zamiast tego siostrze? - Nie mam pojęcia, Melisande. Nie wiem nic o komecie, nie wiem wiele o cieniach ani o duchach - przeniosła wzrok przed siebie, w zamyśleniu, nieco luzując wodze. Specjalnie, liczyła, że gdy Alula przyspieszy kroku, łatwiej będzie jej zebrać myśli. Zdziwiła ją otwartość Rosiera, opowiadającego siostrze o mrocznych detalach, nie komentowała tego jednak, czekając na szczegóły: być może zakładała po prostu zbyt wiele. - Dlaczego cię to interesuje? - szukała informacji dotyczących komety czy cieni? Jeśli tak, co ją motywowało? Czuła się zaintrygowana, czyżby niepokojące zjawiska oddziaływały w jakiś sposób na smoki?
- Jesteś, najlepszą - uśmiechnęła się lekko, nie ulegało wątpliwości, że sympatia cioci wobec bliźniąt była szczera. I odwzajemniona. - Marcus i Myssleine - poprawiła ją machinalnie, każde z bliźniąt emanowało mocą, mogła wyjawić już to konkretnie i jednoznacznie. - Wprowadzić w co, Melisande? - dopytała, nieco zdezorientowana, zwłaszcza, gdy w kolejnym zdaniu padło imię Evandry. Czego tak naprawdę lady Travers chciała się dowiedzieć? Alula wyczuła chyba skonfundowanie jeźdźca, na moment zgubiła rytm biegu, ale Deirdre szybko przywołała ją do porządku i pomimo lekkiego zachwiania nie wydarzyło się nic grożącego upadkiem. Musiała zachować czujność, czuła, że w rozmowie poruszają się po bardzo intymnych rejestrach, co nie sprzyjało koncentracji na konnej jeździe. To na niej jednak skupiła się pilniej, napinajac mięśnie i usztywniając łokcie. Spodziewała się...może nie najgorszego, ale najtrudniejszego pytania, to jednak nie padło. Prawie odetchnęła z ulgą; nie chciała, by ich skomplikowana relacja wyszła na światło dzienne, nawet - zwłaszcza? - wśród rodziny. - Jesteś brzemienna? - po dłuższej chwili milczenia powróciła wzrokiem do Melisande, a kąciki ust uniosły się ponownie, tym razem czulej i cieplej. - Przyznaję, że nieco mnie zdziwiłaś. Czy o takich sprawach nie powinno rozmawiać się z matką, ciotkami lub kimś bardziej...doświadczonym? - zasugerowała delikatnie. Melisande otaczały dziesiątki kobiet po wielu porodach i wielu ciążach, czarownic posiadających szeroką wiedzę na temat tego dość intymnego stanu, wiedźm bliskich więzami krwi, które na pewno podzieliłyby się informacjami ze swoją krewną. - Nie zrozum mnie źle, Melisande, chętnie podzielę się swoimi refleksjami, ale nie jestem chyba najlepszą skarbnicą wiedzy. A już na pewno nie wzorem do naśladowania - dodała przyjaźnie, choć jej oczy znów umknęły w przód, skupione na ścieżce przed nimi. Chłodniejsze w odcieniu i spojrzeniu; nie wspominała ciąży dobrze, znosiła ją ciężko, nienawidziła tamtego stanu. Nie donosiła jej nawet do końca, a gdyby nie wiedza i doświadczenie Cassandry, pewnie straciłaby podczas rozwiązania życie - tak samo, jak jej dzieci.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Stajnie i padok [odnośnik]28.10.23 13:34
- W to nie wątpię. - zgodziła się, rozciągając wargi w urokliwym uśmiechu. Festiwal był ważnym wydarzeniem dla czarodziejskiej społeczności. Odpoczynkiem od trudów wojny. A znając już choć trochę charakter siedzącej obok Deirdre, podejrzała że ta nie pozwoli, by w czasie jego trwania coś zeszło z ustalonych wcześniej torów.
Jej początkowe stwierdzenie nie zsunęło jej uśmiechu, a wzmianka o jasnowidzeniu odrzuciła głowę do krótkiego śmiechu. Wymagała wiele - bo na wiele zasługiwała, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Wszędzie poszukiwała więcej. Może dlatego nie zadowalały ją pogawędki przy herbatce przekazujące najnowsze plotki(choć same plotki, mogły okazać się przydatne), może dlatego nie odnajdywała przyjaźni wśród salonowych koleżanek podejrzewając, że jak szybko któraś z nich ją pokochała tak równie szybko mogłaby wbić jej nóż w plecy. A może była po prostu ciężka do zniesienia - apodyktyczna, butna, trudna, rzadko poddająca się płynącemu strumieniu. Nie zależało jej na tym, by prąd ją ze sobą porwał, kiedy przed sobą miała własny i jasny cel.
- Oh, nie złość się, moja droga. Nie planowałam przeprowadzać sekcji ani eksperymentów. Jestem behawiorystą - smoczym co prawda - ale moje działania skłaniają się głównie ku obserwacjom, stawianiu tez i wniosków - poszukiwaniu możliwych rozwiązań. Wolałabym też nie podzielić losu opiekunki. Poza tym - powiedziała, wychylając się trochę na bok, żeby dłonią łagodnie dotknąć jej przedramienia - nie zrobiłabym krzywdy dzieciom. Co najwyżej uważniej je poobserwowała. - wytłumaczyła się pogodnie, była zaintrygowana i ciekawa - miała wiele pytań co do mocy, którą objawiły bliźnięta. Ale nigdy nie zdecydowałby się na coś, co mogłoby im zaszkodzić - niezmiennie, pozostawały zrodzone z ich krwi. Wypadające później stwierdzenie zwróciło jej wzrok, ciemne tęczówki zawisły na śmierciożerczyni. Przeniosła dłonie za siebie, to tam je splatając, kiedy stawiała kolejne krok. Niezauważalna zmarszczka przecięła jej czoło wargi rozchyliły się trochę i zdawała się chcieć coś powiedzieć, odnośnie samego zaufania, ale nim zdążyła Deirdre mówiła dalej. A jej słowa wlały w Melisande zaskoczenie unosząc jej brwi do góry, miała jej odpowiedzieć, ale uniesiona dłoń i bliskość stajni sprawiła, że zacisnęła wargi spoglądając przed siebie w milczeniu. Unosząc odrobinę brodę. Co właściwie znaczyły jej słowa? Podejrzewała ją, że byłaby w stanie dopuścić się czegoś takiego? Zmrużyła lekko oczy. Możliwe, że była, ale nie w przypadku dzieci jej brata - te rozliczała całkiem innym torem. Torem na który spogląda, ścieżką o której miała własne zdanie. Deirdre uzna to za zdradę. Zadzwoniły w jej uszach słowa Tristana, ale Melisande nie umiała jej nigdzie dostrzec. Zapytana przez brata przeanalizowała sprawę i odpowiedziała w zgodzie z własnym sumieniem, nie patrząc na uczucia, czy osoby obok. Odpowiedź odnośnie cieni skomentowała milczeniem, nadal zatopiona we własnych rozważaniach i krokach, które powinna podjąć jako następne. Deirdre była silną kobietą, blisko związaną z Tristanem, kobietą którą ceniła - za miejsce które odnalazła dla siebie, nawet jeśli wyrwane i otrzymane dzięki umiejętnemu doborowi towarzystwa - i której pragmatyczność lubiła bo przypominała jej jej własną. Jednocześnie sojusznikiem, który mógł się jej przydać. Co dalej?
Wchodząc do stajni, wciągając na usta uprzejmym uśmiechem ku pracownikom ku którym wypowiadała kolejne słowa nadal nie wiedziała. Zajęła się klaczą którą przyprowadzono przed nią, witając się z Ondą, która zastrzygła radośnie uszami zadzierając łeb. Uśmiech na jej wargach pogłębił się. Dłoń przesuwała po sierści w końcu odnajdując swoje miejsce w siodle. Nie pośpieszała Deirdre w pewnym momencie już z góry obserwując jej kolejne poczynania. Alula powinna być łagodną i ułożoną klaczą - o taką poprosiła, nie chcąc wprawiać swojego gościa w nadmierny dyskomfort. Lubiła konie, miały klasę i dostojność. Prowadziła Ondę spokojnie do przodu czekając na moment w którym śmierciożerczyni zrówna się nią krokiem. Sama dopasowując się do konia - w ostatnim czasie nie zaglądała na stajnie więc w jakiś sposób też wdzięczna, za nadarzającą się okazję. Zwłaszcza, że w męskie siodło nie było jej często wsiadać, kiedy przejażdżki były bardziej formalne. Krótka odpowiedź, odnośnie samej nauki jeździectwa przesunęła ją dalej - tam znajdowała się Biała Willa, łatwym wnioskiem było więc uznać, że i utrzymać się w siodle nauczył ją Tristan. Nie dopytała jednak o więcej.
- Chciałabyś wiedzieć? - zapytała przekrzywiając łagodnie głowę, drażniąc się z nią, badając i sprawdzając grunt, wypatrując zachowań. Nachyliła z zadowoleniem brodę, spoglądając ku Dei, zadzierają jedną brew ku górze. Jednak mogła dać jej coś, być niespodziewaną korzyścią. Na pierwsze z pytań nie odpowiedziała od razu zbierając słowa, ale te które wypadły z ust Deirdre jako kolejne zwróciły jej uwagę, a padające po nich pytanie uniosło brwi.
- Ustalmy to, Deirdre i powiedzmy wprost jak na dorosłe, inteligentne i silne kobiety przystało. Niech padnie to, co unosi się między nami niewypowiedziane głośno. - zaproponowała jej, Odna zastrzygła uszami zwracając uwagę Melisande pochyliła się nad nią, żeby przesunąć dłonią po sierści. Którą z nich musiała do uciąć - krążenie wokół, sprawdzanie i badanie, grę, którą prowadziły same ze sobą. Prostując się, zatrzymując konia przy rozwidleniu dróg, jedna prowadziła na wyjście ku ścieżce przy plaży w stronę cmentarzyska galionów, druga na polanę w głąb wyspy. - Wiele wymagam - zgodziła się z nią. - ale mogę być dla ciebie przydatną. Nie tylko dla ciebie. - nawet jeśli nie miała siły którą ona dzierżyła, swobody z którą Deirdre się poruszała po ciemniejszych miejscach i magiach, to miała zaufanie brata, wejście w sam środek arystokratycznego świata i wiedzę w innych dziedzinach. Utkane były w dwóch różnych światach, mogły z siebie czerpać i sobie pomagać. Nie ruszyła konia, który nerwowo przestąpił, zapanowała nad nim, pociągając lekko wodze. - W tym naszym małym, różanym światku, jest dla mnie tylko jedna strona do obrania, Deirdre - Tristana. Zależy mi na tym, by pozostał pewny w swych działaniach i silny i zapytana, doradzę mu tak, by pchnąć go w stronę, którą uważam za odpowiednią dla niego. Ale w tym większym - zawiesiła głos - czy miejsce zaraz za nim i za moim mężem, na równi z Ramseyem nie brzmi jak coś, po co warto sięgnąć? - zapytała jej. Tak, dziś chciała żeby Deirdre się określiła. Nie mogła dać jej więcej, bo swoją całkowitą lojalność złożyła w ręce brata - a z czasem zamierzała w te Manannana. Ale to już od niego zależało, czy kiedyś zaufa mu mocniej niż bratu. - A jeśli sytuacja kiedyś stanie się trudna - wróciła do słów, które wypowiedziała wcześniej - to nie ja zepchnę twoje dzieci z klifu i nie w moich dłoniach będzie poduszka. Nie w przypadku tych dzieci. Ale istnieje szansa, że to ja będą tą, która będzie wiedziała, że pod klifem należy stanąć.- nie okłamywała jej. Tristanowi radziła tak, by wyszło dla niego najlepiej - nie patrząc na nikogo innego. Zamilkła na chwilę, odwracając tęczówki na bok. Była pewna, że znajdująca się obok kobieta wszystko to wiedziała, ale słowa wypowiedziane głośno, miały większą moc. - Zaufanie zaś - moja droga - trzeba zbudować. A to niełatwo przychodzi mi ofiarować kiedy mam świadomość, że jedno odpowiednio skonstruowane zdanie z wiedzą, którą kiedyś mogę cię obdarować może zachwiać całym zaufaniem które dzielę z Tristanem. Dlatego, tak wiele wymagam. - wyprostowała się, spoglądając na nią, pozwalając by kąciki ust drgnęły jej lekko - ale bardziej w grymasie, niż prawdziwym uśmiechu. Przez lata milczała pomagając utrzymać ich związek w sekrecie - ale skłamałabym mówiąc, że zrobiła to dla niej. - Jako jego kiełkujący wyraz dziś mogę zdradzić ci nad czym dumał Tristan. - zaproponowała w końcu spoglądając na jedną ścieżkę i na drugą. - Jeśli odbijemy tutaj dotrzemy do cmentarzyska galionów, ta prowadzi w głąb wyspy. - wyjawiła, decyzję pozostawiając ją w jej rękach.
- Dlaczego? - zdziwiła się, zaskoczona ostrożnością ze strony Deirdre. Lakonicznością słów i odpowiedzi. - Twoje zdziwienie jest zaskakujące. - przyznała, mimowolnie zadzierając wyżej brodę. - I sprawia, że zaczynam wątpić czy w istocie potrafisz dojrzeć we mnie więcej niż damę którą możesz ograć na jej dworze. - dodała zgodnie z prawdą. Jej motywacje zawsze były jasne i wcześniej tylko jedne. Choć teraz na ją jedną składało się więcej. Znała ramy w których winna się obracać, nie zamierzała też przynieść sobie i rodzinie niechlubnych słów, za to w jaki sposób się zachowuje i prowadzi. Ale to nie zmieniało tego, że zamierzała sięgnąć po więcej - a teraz, ze zgodą Manannana, zaangażować bardziej.
- Wszystko, jak mniemam, jest najważniejszymi informacji które ominęły mnie od śmierci Alpharda. - nakreśliła spokojnie ramy czasu. Od momentu kiedy podjęli się razem zadania i ona go nie skończyła ponosząc sromotną porażkę. W złości na to że śmiał umrzeć, dumie, sądząc że z rozmową poradzi sobie sama nie spodziewając się, że na podwórku mężczyzny natrafi na akromantulę. - Od momentu w którym byliście w podziemiach Gringotta od legendy którą słyszeliście i mocy które uwolniliście a czego był świadkiem do teraz. - była niezadowolona. Kącik jej ust drgnął, ale bardziej w irytacji, niż rozbawieniu. - Więc nie widziałaś potęgi ich mocy? Nie brałaś udziału sytuacji w której się pojawiły? Nie byłaś na spotkaniu na którym Craig został przez jednego z nich opętany? - zadała kilka pytań. - To niewiele to to czego szukam. Nie szukam odpowiedzi - szukam informacji. By potem spróbować znaleźć sposób. - wyjaśniła ze spokojem. Wzięła wdech w płuca. Powinna wiedzieć, że ponowne ruszenie, nabranie prędkości, nie będzie łatwe. I nie powinna się irytować, ale nic nie potrafiła poradzić na drażniące uczucie. Wypuściła powietrze z ust.
Jej brew drgnęła unosząc się wyżej, kiedy spojrzała ponownie ku Deirdre. Imię dziewczynki, stanowczo zaznaczone skupiło jej uwagę. Zmarszczyła lekko brwi.
- Mysseline? - powtórzyła po niej, zawieszając wokół imienia pytanie. Tristan wspominał najmocniej Marcusa - to on miał stanąć w obronie siostry. O niej samej nie mówił wiele.
Zacisnęła usta, kiedy pytanie zawisło między nimi a ona próbowała znaleźć odpowiednie słowa. Odwróciła tęczówki, pocierając czubek nosa. Ten znak, tak charakterystyczny, nie zdarzało jej się często. Przeważnie gotowa - rzadko kiedy pozwalała sobie stracić rezon, czy pokazać więcej. Padające pytanie odwróciło jej spojrzenie jeszcze bardziej w drugą stronę kiedy przesuwała nim - niby niewzruszona - po rozciągającym się widoku. Była? Nie miała pojęcia. Ani pewności. Zmarszczyła lekko nos rozchylając wargi, te drgnęły lekko - niemal gotowe do odpowiedzi, ale ta nie nadeszła zdławiona pod kolejnymi słowami siedzącej obok kobiety. Prychnęła pod nosem na wspomnienie matki wywracając oczami.
- Jeśli jeszcze nie jestem, to za chwilę będę. - orzekła na początek tym samym przyznając, że nie widziała - a może nie była pewna. Zakładała, że to kwestia chwili, ostatnio sporo czasu i większość nocy spędzali ze sobą. A Melisande odkrywała coś, czego nie widziała i nie znalazła wcześniej podczas wspólnych zbliżeń. Rzadkich, miałkich i nudnych - a potem przez miesiące żadnych. - Ostatnie na co mam ochotę to rozmowa z matką. - mruknęła marszcząc nos, by wyrócić teatralnie oczami. - Już i tak Tristan kazał mi zapytać jej, czy zgłębianie się w czarnomagiczne księgi jest bezpieczne. Bo w moim stanie nawet negatywne wieści mogą źle na mnie wpłynąć. - wypuściła powietrze z ust widocznie rozdrażniona powtarzanym stwierdzeniem. - Czy jeśli obiecam nie iść twoim śladem, możesz uznać za wyraz zaufania to, że postanowiłam zapytać ciebie i może - skonfrontować z tym wszystko to, co usłyszałam i usłyszę? - bo to nie tak, że te rozmowy nie docierały do niej. Choć sama nie miała chęci w nich uczestniczyć do tej pory. Ale zaufanie nie przychodziło jej łatwo - a paradoksalnie mimo dziwacznych kolei losu które je połączyły to przy niej czuła się swobodniej niż przy którejkolwiek ciotce. Wierzyła, że nie wygładzi tematu by poczuła się dobrze.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Stajnie i padok [odnośnik]31.10.23 18:31
Reagowała przesadnie, pojmowała to, ale nie zamierzała siłować się z instynktem, już nie. Macierzyństwo nauczyło ją ostrożności, uczyniło ją bardziej cierpliwą, sprawiło też, że odkryła w sobie nowe pokłady waleczności. Chciała dla bliźniąt jak najlepiej, odnajdywała w nich pociechę, a im bardziej stawały się ludźmi - mówiącymi, uczącymi się, badającymi magię i otoczenie z nieograniczoną konwenansami fascynacją - tym bardziej je lubiła. Tak po prostu. Gdy były mdłymi tobołkami wymagającymi stałych poświęceń łatwiej byłoby je porzucić, choćby metaforycznie, dbając bardziej o relację z wpływową szlachcianką. Na szczęście dorosły, objawiając swe magiczne zdolności, a Deirdre gotowa była bronić ich zawzięcie przed każdym.
Oprócz samej siebie. Pojmowała wagę potencjału tkwiącego w ich małych ciałkach, intrygowały ją możliwości, ciekawiły dalsze miesiące rozwoju, kierowana nie tylko dumą z wyjątkowych talentów dzieci, ale wyrachowaniem. Mogły w przyszłości stać się bronią. Mogły posiadać zasoby przydatne w czasie eksperymentów i analiz dotyczących czarnej magii. I choć jak lwica chroniłaby je przed chłodną analizą magimedyków czy badaczy, sama chętnie odkryłaby ich tajemnice.
- Nie złoszczę się, Melisande. Praktycznie nigdy - odparła łagodnie, szczerze, przez moment zastanawiając się nad znaczeniem tych słów. Cierpiała w milczeniu, gniew traktując jako paliwo, narzędzie, pozwalające łatwiej sięgnąć po mrok zakazanych zaklęć. Trudno było wytrącić ją z równowagi, udawało się to tylko Tristanowi, a i wtedy wściekłość nie wychodziła na wierzch, zduszona pięścią lub ostrzem jego słów. Deirdre nie miała też powodu, by gniewać się na Melisande, ceniła ją i szanowała, na tyle, by swobodnie czuć się przy niej także bez słów, bez prowadzenia ciągłej rozmowy. Odpowiadało jej to, mogła całkowicie skupić się na okiełznaniu konia. Łagodnego i podatnego na sugestie, ale jednak obcego. Potrzebowała chwili, by znaleźć wspólny rytm i nawiązać efektywną współpracę, była więc rada, że Melisande powróciła do rozmowy dopiero wtedy, gdy Alula zrównała się z Ondą.
- Jeśli rozmowa dotyczyła moich dzieci, to tak, chciałabym - przyznała bez udawanego skrępowania. Nigdy nie plotkowała, nie dociekała ani nie próbowała znaleźć się tam, gdzie jej nie chciano, nie zamierzała też ingerować jakkolwiek w relacje rodziny Rosierów, lecz temat bliźniąt niepokoił ją na tyle, by zdołała wyrazić zainteresowanie rozmową rodzeństwa.
Dalszych słów Melisande również słuchała z uwagą, delikatnymi ruchami wodzy powstrzymując Alulę przed skręceniem w bok lub przyspieszeniem; chciała słyszeć każde słowo arystokratki a także móc widzieć jej twarz, obserwować, jak zmienia się jej mimika, jak drobne gesty modyfikują znaczenie zdań, nadając im głębszego kontekstu. Wiedziała, że przyjaźń z lady Travers jest przydatna, znała hierarchię rządząca zarówno ich małym różanym zakątkiem, jak i całym światem, nie potrzebowała więc przypomnienia ani wyjaśnienia. Mimo to nie przerywała brunetce, szanując wszystko, co ta miała jej do przekazania. - A czy już się tam nie znajduję? Na równi z Ramseyem? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, bez zajadłości, za to z zaintrygowaniem. Zapracowała na to, nie musiała już sięgać po to, co i tak do niej należało. Udowodniła swą lojalność Tristanowi i jego rodzinie, składając hołd na wiele sposobów. Nigdy nie działała na ich niekorzyść, kryła ich sekrety, a sam nestor zaufał jej na tyle, by sprowadzić ją do domu ich ojca, do Białej Willi, ciągle pełnej wspomnień i drobiazgów Corentina. Wierzyła, że stała się przyjaciółką rodziny, zwłaszcza ostatnio, po zacieśnieniu przyjaźni z Evandrą - kto wie, móże dzięki temu bliższą nawet niż Mulciber. - Albo nawet tuż przed nim? - zmarszczyła brwi, tak, mogła zaryzykować to stwierdzenie, ciekawa reakcji Melisande. Nie wiedziała, że ta była z nowym namiestnikiem równie blisko. O Macnairze nawet nie wspominała, rozmawiały przecież prywatnie, nie o drabinie Śmierciożerców, tam układ był całkiem odmienny. Choć i tak to Rosier zajmował w nim wiodące miejsce.
- Nic co powiedziałabym nie zachwiałoby twojej relacji z Tristanem. Kocha cię do szaleństwa. Jesteś jego siostrą, dla ciebie spaliłby własny rezerwat, całe hrabstwo i zapewne Anglię - wytłumaczyła cierpliwie, nie było to dla niej nowością, rodzina znaczyła dla Rosiera wszystko, a odkąd objął funkcję nestora, jej rola nawet wzrosła. Ledwie zniósł śmierć Marianne, a ta uczyniła go ostatecznie przywiązanym do swej krwi. Podziwiała to, jednoczesnie gorzko świadoma, jak sama niewiele znaczy w tym obrazku. - Rozumiem, ale liczę, że i ty to zrobisz, stawiając się na moim miejscu. Tristan trzyma całą władzę w swym ręku, jestem od niego zależna - jeśli on się ode mnie, od nas odwróci, nie uczynisz nic przeciwko jego decyzjom. To nierówna sytuacja, jak więc widzisz tu pełne zaufanie? - nie kpiła, wyjaśniała rzeczowo, a ton jej głosu nie drżał od żalu czy pretensji - lśnił za to stanowczą stalą. Znała swoje miejsce, sytuację, w jakiej się znalazła; w relacji z Melisande brakowało równowagi niezbędnej dla prawdziwej przyjaźni. - Jesteś dla mnie cenna, a co ważniejsze, szanuję cię i, zaryzykuję - lubię. I pełnią serca wierzę, że obydwie mamy sobie nawzajem wiele do zaoferowania. Do czasu, gdy będzie to wygodne dla Tristana i dla ciebie. Ja nie mam w tym układzie żadnej mocy decyzyjnej - uśmiechnęła się do lady Travers lekko, łagodnie, dzielnie. To właśnie stało przeszkodą na nazwaniu ich celebrowaniu ich relacji absolutnym zaufaniem. - Jeśli zechcesz, możesz zdradzić. Nie naciskam - odparła jeszcze, przystając tuż obok Melisande na rozdrożu. - Cmentarzysko - zadecydowała, to brzmiało zdecydowanie ciekawiej; spięła konia i skierowała go w stronę krawędzi urwiska, w dół, w nieznane.
Razem z zirytowaną Melisande. Nie mogła się powstrzymać, uśmiechnęła się kącikiem ust, gdy dostrzegła na twarzy Travers takie same oznaki zdenerwowania, które wykrzywiały także rysy Tristana. Byli podobni, bardziej niż zechcieliby przyznać - i samo to podobieństwo wystarczało, by Deirdre z stoickim spokojem znosiła delikatne pretensję i frustracje arystokratki. - Nie o to chodzi, Melisande, po prostu naprawdę niewiele wiem na ten temat, a bazowanie na niesprawdzonych informacjach i pogłoskach na pewno nie jest twoim celem - powiedziała, spowalniając konia. Utrzymanie się w siodle na wąskiej ścieżce prowadzącej dość stromo w dół nie było łatwe, ponownie skupiała się więc na doskonaleniu jeździeckiej techniki. Mocniej napinała mięśnie, dostosowując się do chodu Aluli, rozluźniając biodra, by ta nie wyczuła jej niepewności. - Wygląda na to, że wiesz tyle, ile ja, Melisande. Ale zadaj konkretne pytania, a spróbuję na nie odpowiedzieć - nie zbywała jej, faktycznie, była zdziwiona ogromem detali, jakie ta wymieniła, lecz nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć więcej. - Tristan pozwolił, bym przekazała ci wszystko, co wiem? - upewniła się jeszcze, nie chciała wychodzić przed szereg, a opowiadanie o tym, co wydarzyło się na spotkaniach Rycerzy i w gronie Śmierciożerców niosło ze sobą wielkie ryzyko. Ufała Melisande, ale mimo tego podlegała decyzjom przewyższającego ją rangą czarodzieja. - Sposób na co? - dopytała jeszcze, zaintrygowana. Na okiełznanie mocy tkwiących w nich duchów? Czy te moce wymagały kontroli? Aongus, choć frustrujący, wielokrotnie jej pomógł, posiadał też siłę, której sama nigdy nie zdołałaby zdobyć. Potęgę, którą chciałaby przekazać swym dzieciom, zwłaszcza córce.
- Tak, Myssleine właściwie pierwsza okazała moc. Wydaje mi się, że jest prowodyrką, bywa rozkapryszona, ale zarazem jest bardzo silna. Ma wiele z Tristana - odpowiedziała w zamyśleniu, zaskakująco miękko; otrząsnęła się jednak szybko, machając lekceważąco dłonią. Nie chciała być jedną z tych kobiet, które mówią tylko o swoich dzieciach, wychwalając ich talenty i rozpływając się nad ich urokiem. Ciekawe, czy i Melisande będzie zachowywać się w ten sposób.
Na razie okazywała skrępowanie, ale Deirdre nie cofnęła swych słów ani nie przeprosiła za przekraczanie granic prywatności. Szlachcianka zaoferowała jej przyjaźń, domagała się traktowania wykraczającego poza szlacheckie ramy - i takie właśnie otrzymywała, bezkompromisowe i szczere. - Wspaniale. Starania przynoszą ci radość? - kontynuowała, gdy zjechały już na równiejszy grunt, zbliżając się do brzegu. Już z tej odległości widziała dziwne drewniane konstrukcje, przecinające nieboskłon. Niepokojąco i imponująco zarazem. Deirdre zamilkła na dłuższą chwilę, w milczeniu trawiąc zdziwienie podjętym tematem. Kilkanaście miesięcy temu wyśmiałaby każdego, kto przewidziałby, że będzie udzielała porad dotyczących ciąży siostrze swego kochanka, lecz los tkał nieprzewidziane labirynty zdarzeń.
- Twoja matka ma rację. Nie znam twoich chorób, ale szlachcianki z natury bywają słabsze i trudniej znoszą wymagający stan, jakim jest ciąża - zaczęła powoli, czując się nieco dziwnie wspominając postać Cedriny. Jeśli Deirdre kogoś się bała - kogoś względnie normalnego - to właśnie matki Tristana. - Nie wiem, co chcesz usłyszeć - ciągnęła, mocniej ściskając wodze, by koń nie wymknął się spod kontroli, wystraszony mocniejszymi podmuchami wiatru z wybrzeża. - Mój stan nie był naturalny, nie sposób więc odnieść go do większości ciąż - brała długi werbalny rozbieg, nie wiedząc, jak ująć to, co chciała przekazać - i jak zrobić to w niezbyt brutalny sposób - Nosiłam w sobie bliźnięta będąc w Azkabanie, wśród dementorów. Nosiłam je z Mrocznym Znakiem na przedramieniu, pętana klątwami i truciznami. Rozwijały się pod sercem skażonym czarną magią, narażonym na mrok, z którym niewielu dojrzałych czarodziejów potrafiłoby sobie poradzić - powrót do wspomnień z okresu ciąży nie był przyjemny, ale wybrała szczerość, brzydką i niepokojącą, lecz prawdziwą. - Krwawiłam, mdlałam, byłam osłabiona; prawie straciłam życie podczas porodu. Rozcięto mnie na pół - mówiła z martwym niemal spokojem, melodyjnie, jakby wymieniała obrazy, jakie zobaczyła na ostatnim wernisażu, a nie dzieliła się jednymi z najbardziej traumatycznych wspomnień swego życia. - Chcesz wiedzieć coś jeszcze? - zwróciła się ku Melisandzie, pytała bez kpiny, rzeczowo. Nie chciała jej wystraszyć, ale błogosławiony stan w przypadku Deirdre niewiele miał wspólnego ze swym anielskim nazewnictwem. W przypadku Melisande miało być zupełnie inaczej.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Stajnie i padok [odnośnik]01.11.23 20:54
- Naprawdę? - zdziwiła się, zerkając z zainteresowaniem w kierunku ciemnowłosej kobiety. Jej wargi drgnęły lekko. - Praktycznie. - zastanowiła się, spoglądając na ścieżkę rozciągającym się przed nimi. - Czyli ktoś potrafi wyprowadzić cię z równowagi. - zaryzykowała stwierdzenie, pozwoliła by krótki śmiech opuścił jej wargi. - Obraz mojej prawdziwej złości widziało niewielu. - przyznała bo przed większością potrafiła ją zdusić - a może niewielu potrafiło ją z równowagi całkowicie wyprowadzić. Czy raczej na tyle, by ta wymknęła się poza jej komantami. Jej komanty zdecydowanie dojrzały jej najwięcej - ale szczęśliwie dla samej Melisande, ściany nie potrafiły opowiadać historii.
Zamilkła, potem jedynie wypuszczając krótkie pytanie, ale nie przechodząc od razu do opowieści. Zadumała się nad czymś, przenosząc chwilowo swoje zainteresowanie dalej. Decydując, że zanim zdradzi jej cokolwiek, regulacji wymaga ich relacja i jasne określenie ich ram - a może najzwyczajniej, nazwanie ich głośno. Omówienie ich, by nic nie pozostało niedopowiedziane i nie przyniosło im potem rozczarowania. Padające pytanie - odbita w jej stronę piłka - zwróciła jej uwagę. Jej usta pozostawały obleczone łagodnym uśmiechem, ale brwi uniosły się odrobinę. Przekrzywiła głowę. Odwracając tęczówki w górę, gdzieś w nieokreślonym kierunku prawdziwie zastanawiając się nad zadanym przez kobietę pytaniem. Czy znajdowała się już w tym miejscu? Wróciła do niej tęczówkami, kiedy zadała drugie. Jej wargi rozciągnęły się mocniej a gest ten mówił jedynie - odważnie. - Ramsey wychował się razem z nami. - powiedziała, nie odpowiadając na zadane pytania. Na razie nie - czy miała w dalszych słowach? To miało się dopiero okazać. - Wiedziałaś? - zapytała jej przekrzywiając lekko głowę. Odwróciła tęczówki przed siebie. Wędrowała za nimi odkąd pamiętała. Za nimi, a może obok. Jak Tristan, dla niej Ramsey zawsze był obok. I nadal był, kiedy tylko go potrzebowała.
- Jesteś w błędzie, Deirdre. - stwierdziła za spokojem. - Nic co powiedziałabyś nie sprawi, że przestanie mnie kochać i że dla mnie w istocie spaliłby świat wokół. - zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała jak wpłynęła na niego śmierć Marianne i jaką troską otoczył ją samą. Że chciał dla niej nawet nie tyle dobrze - a najlepiej muszę jednocześnie godzić pozycję nestora i brata. - Ale zaufanie to odrębna sprawa. - o tym też się przekonała. Musiała przełknąć gorycz, kiedy odsunął ją po doznanej porażce. Kiedy zaczął wątpić w to, czy rzeczywiście była w stanie więcej, poza nienaganną prezencją. Teraz już wiedziała, że wtedy samolubnie podeszła do zadania. Ale była egoistką skupioną na sobie, nie sądziła też tego, przeciw czemu stanęła docierając na miejsce. A wychowana w konkretny sposób, dostrzegając niebezpieczeństwo nie próbowała szafować własnym życiem - to jej było przecież więcej warte. -Znów nie do końca tak. - pokręciła głową przecząco, pociągając za wodze, żeby Onda nie przyspieszała bardziej. Zamilkła na chwilę w zastanowieniu. - Wszystko zależeć będzie od małych rzeczy - tego jestem pewna - od tego co składać się będzie na daną sytuację. Jeśli - teoretycznie oczywiście - Tristan kiedyś - zastanowiła się marszcząc brwi - odwróci się od ciebie, to będę wiedziała co kierowało nim podejmując tą decyzję. Istnieje prawdopodobieństwo że znając powody, nie spróbuję go przekonać do zmiany decyzji jeśli uznam że ta którą podjął pozwoli mu pozostać silnym. Ale to nie znaczy, moja droga, że nie uzyskasz u mnie pomocy. Choć wszystko rozbijać się będzie o to, co się będzie działo i dlaczego. Widzę korzyści w utrzymaniu naszej relacji. - a przecież, wszyscy byli dla siebie właśnie tym. A ona, poza siostrą Tristana, była jeszcze żoną Manannana. Nie mogła wyrokować teraz, nie wiedząc co się spotka, ale wiedziała o co pyta Deirdre. O oddanie, całkowite - na które z pewnością zasługiwała - którego nie mogła jej oddać. To, trzymała mocno, a może nie trzymała - a ofiarowała już wcześniej Tristanowi. Jedynym, kto mógł stanąć ponad nim, był Manannan - ale o to, jej pirat musiał zadbać już sama. Nie wiedziała w jaki sposób mógłby to osiągnąć, ale wiedziała, że dopuszczała taką możliwość w swoim planie. Wysunięcie Deirdre ponad któregokolwiek z nich nie było opcją, którą Melisande kładła przed nią na metaforycznym stole.
- Też cię lubię. - powiedziała potakując głową. - Nie zamierzam przepraszać za to że wszechświat dał mi więcej ani za to, jak wyglądają nasze pozycje w tym układzie. Nie będę też kłamać, że jakieś decyzje w istocie należeć mogą do ciebie. Finalnie, wszystko i tak stanie się zgodnie z wolą Tristana. - orzekła wzruszając łagodnie ramionami. - Ale rozsądniejsze i bardziej opłacalne, jest trzymać się siebie. Jak długo? Tylko czas zweryfikuje i pokaże, nie sądzisz? - zapytała kobiety, zerkając ku niej. - A przy okazji korzystać z dobrodziejstw i dobrze się ze sobą bawić. - dodała wzruszając łagodnie ramionami. Miała wiele i mogła się tym podzielić, lubiła spędzać czas z Deirdre, bo mogła się przy niej rozluźnić. Przynajmniej przez większość czasu. Wypuściła z ust powietrze zirytowana odpowiedzią Deirdre milcząco czekając nadal - mimo wszystko na więcej. Ale więcej, nie nadeszło.
- Powiedział bym w tej kwestii pomówiła też wami. Zakładam, że jest to pozwoleniem o które pytasz. W innym wypadku nie skierowałby w twoją stronę moich kroków. - wypowiedziała, na końcówkach zdań nadal drżała irytacja. - Na to, by sięgnięcie po tą potęgę nie było jedynie kwestią przypadku jak sądzę. Chciałabym wiedzieć, czy miałaś styczność z opętaniem. Czy przemówiły do ciebie, co mówiły, co potrafiły, czy zdradziły coś o sobie - czego świadkiem byłaś. Chodzi mi o to co widziałaś i doświadczyłaś, a nie usłyszałaś od kogoś innego. - zaczęła od tego biorąc wdech w płuca, odwracając tęczówki od twarzy Deirdre potakując głową, kiedy ta wybrała cmentarzysko. Wąska ścieżka, która prowadziła w dół wymagała większej ilości skupienia, dlatego to na drodze i opanowaniu Ondy się skupiła chwilowo, niezmiennie jednak marszcząc łagodnie brwi. Męskie siodło nie było dla niej nowością - ale nie było też normą. Upadek, był ostatnim na co zamierzała pozwolić. - Frustruje mnie to. - przyznała jadąc za nią spojrzała w niebo. - Że nie mogę być tego świadkiem. Fascynuje. Dlatego się tym interesuje. A zrozumienie źródła, może pomóc wam. Mogę zatopić się w księgach i może tam znaleźć odpowiedzi. Czy będą przydatne? Jeszcze nie wiem. Czy nadejdą w odpowiednim momencie? Trudno mi przewidzieć. Możliwe, że rozwiązanie znajdziecie wcześniej, nim w ogóle dotrę dokądkolwiek. Ale nie chce stać w miejscu. - powiedziała ze szczerością. Chciałaby. Chciałaby móc zobaczyć na własne oczy moc o której mówił Tristan i Manannan. Ale nie miała - prawdopodobnie nigdy. Teraz na pewno.
- Siłę, czy kapryśność? - zapytała jej, unosząc brwi i wydymając lekko usta. Odwróciła jednak tęczówki, tym razem samej pośpieszając konia by wysunął się naprzód, przy węższym przejściu między dwoma starymi galionami, jeden przedstawiał syrenę. Zwolniła, czekając na Deirdre, kiedy ścieżka na nowo się rozszerzyła. - Tristan prawdopodobnie skupi się na Marcusie. - orzekła w końcu. - My więc więcej uwagi przelejemy na Mysseline. - dodała snując dalej. - To córka, namiestniczki Londynu. - dywagowała głośno dalej. - W perspektywie czasu, z odpowiednim wykształceniem i przygotowaniem jak sądzę, będziemy w stanie znaleźć jej odpowiednio głupiego albo silnego męża. A jeśli odziedziczyła waszą inteligencję sama znajdzie sposób, by jakiegoś owinąć sobie wokół palca. - rozważała dalej. - Czego dla niej pragniesz? - zapytała jadącą obok niej kobietę, przesuwając ciemne spojrzenie ku jej twarzy.
- Tristan zastanawia się w jaki sposób uczcić fakt, że jego dzieci ukazały magię. Jego syn - to słowa których użył - wykazał się czymś, czego nie zdołało dokonać wielu starszych czarodziejów. Myślał nad tym, w jaki sposób celebrować ten dzień. - przemykała nimi po jej twarzy ciekawa reakcji. Zależało jej na tym? Chciała tego? - Zasugerowałam, że może winien stworzyć nową tradycję przeznaczoną na sytuację w której się znajdujecie. Nie wiem jaką podejmie decyzje. - oznajmiła, bo ta nadal miała należeć do jej brata. Odwróciła tęczówki spoglądając przed siebie.
Poprawiła się w siodle, choć nie dlatego, że było niewygodne. To temat sam w sobie wywoływał w niej pewnego rodzaju dyskomfort, może dlatego że był w jakiś sposób nowy a w jej otoczeniu przeważnie unikany. Pytanie zaś bardzo… bezpośrednie.
- Yhm. - przytaknęła mimowolnie mruknięciem, które rzadko kiedy opuszczało jej wargi. Matka nie kazała jej mruczeć. - Znaczy: tak. - poprawiła się machinalnie, mimowolnie unosząc lekko brodę. - Teraz. - dodała jeszcze marszcząc odrobinę brwi. - Wcześniej niezbyt. - opowiadała krótkimi słowami niepewna jakich i których wypadało użyć. Puściła na chwilę wodze, żeby unieść rękę i kilka razy pociągnąć za płatek lewego ucha. - Powiedzmy że znaleziony list, sprzeczka w morskich odmętach i niewinna groźba rzucona na fale pchnęły mojego męża do działania. - mimo mijających dni to wspomnienie było w jej głowie nadal wyraźne. Smakowało nie tylko spełnieniem ale i początkiem, całkowitym zwrotem ich relacji. Świadczyło o tym wszystko to, co stało się potem. I co działo się nadal. Jego obecność stała się wyraźna; od śniadaniowych fanaberii i porannej gry, aż do wizyty w domu na którą udał się wraz z nią wciągając Melisande do wspomnienia jej domowych komnat które zwiedzieli w dość... nieodpowiedni sposób. Do dotyku szorstkich dłoni i warg odnajdujących jej własne.
- To słowa Tristana, matki jeszcze nie zapytałam, spodziewając się co powie. A ja cieszę się nieskalanym chorobami zdrowiem. Choć jest wysoce prawdopodobne, że moje dziecko odziedziczy świniowstręt - uzdrowiciel mówił, że genetycznie jestem nim obciążona. Manannan też go ma.- pokręciła nosem z niezadowoleniem. Milknąc, kiedy Deirdre odezwała się ponownie. Marszcząc odrobinę brwi na słowa wypadające z jej ust, a potem pozwalając im ułożyć się w ciche zaskoczenie. Nie spodziewała się; ani Azkabanu, ani dementorów - nie wzięła pod uwagę faktów które referowała jej sucho Deirdre. Jej wargi mimowolnie wygięły się w dół z niechęcią i może odrobiną niesmaku. Ale nic nie powiedziała - wszak sama ją o to poprosiła. Padające pośród cmentarzyska pytanie zawisło między nimi a Melisande przez chwilę okupiła je milczeniem. - Kiedy i jak zorientowałaś się, że jesteś przy nadziei? - zapytała w końcu spoglądając przed siebie. Choć to pytanie wypadło bardziej z samego zainteresowania sytuację Dei, niż potrzebą Melisande. - Co czułaś - frustrację, radość, niepokój, niepewność? Co powodowało omdlenia? Obawiałaś się? Porodu? - zadała kilka kolejnych.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Stajnie i padok [odnośnik]03.11.23 11:32
Pominęła komentarz dotyczący przypuszczenia Melisande, chyba nie musiała wymieniać personaliów kogoś, kto faktycznie doprowadzał ją do białej gorączki - taka osoba istniała, możliwe, że niejedna, lecz w każdym innym przypadku doprowadzenie Deirdre do furii kończyło się bardzo krwawo. I nieprzyjemnie dla prowodyra owego gniewu. Jedynie jednostki, które skrajnie ją rozwścieczyły, mogły dalej cieszyć się pełnią życia: w tym Ramsey. Mulciber wychowujący się na dworze Rosierów, brat z innej krwi, słyszała o tym od Tristana, nie było więc to zaskoczeniem. - Tak, słyszałam - odparła gładko, to niczego nie zmieniało w jej pytaniu. Mierziło ją spychanie na dalszy plan, zawsze w pół kroku za innymi mężczyznami, była więc ciekawa, kogo Melisande ustawi na wyższym miejscu w tej niepisanej hierarchii. Czy potencjalna przyszywana siostra znaczyła więcej niż odleglejszy ostatnio przyszywany brat? Relacja z Ramseyem niosła znacznie mniej ryzyka i trudności, rozumiała to. Zwłaszcza po kolejnych słowach lady Rosier.
Uniosła lekko brew, słysząc pierwsze słowa brunetki. Czyż nie o tym właśnie mówiła? O jej zwycięskiej pozycji, o wyjątkowej relacji, zaufaniu budowanym nie tylko latami, ale i tą samą krwią? Nie prostowała jednak specyficznego rozumowania Melisande, finalnie miała przecież rację: to do Tristana należało ostatnie słowo.
- Nikt nie jest w stanie przekonać go do zmiany decyzji - wtrąciła się lekko, niemal pocieszająco; oprócz Czarnego Pana, rzecz jasna, tego jednak nie dodawała. Siła i wpływ Lorda Voldemorta nie wymagały podkreślenia, istniały i bez jakichkolwiek zapewnień. - I nie będę tego od ciebie oczekiwała - dodała, znów spoglądając przed siebie, ponad końską grzywą, w milczeniu rozważając wypowiedź arystokratki. Szczerą, to musiała jej oddać, nie bawiła się w towarzyskie konwenanse, przesadną przymilność czy manipulację, wykładała otwarte karty na stół, dzięki czemu obydwie wiedziały, czym przyszło im grać. I o jaką stawkę.
- Nie musisz przepraszać, Melisande - sprostowała, zdziwiona, nie oczekiwała przecież udawanej pokuty arystokratki, urodzonej już z pełną władzy, tysiącami galeonów i dostępem do niemożliwych do zdobycia w inny sposób dóbr. Nie wypominała jej pochodzenia, a tylko przypominała o przepaści, jaka dzieliła na pół ich relację. Mimo to - pragnęła zbudować nad nią solidny most porozumienia, sympatii, wzajemnego szacunku. - Czyli przyjaźnimy się do momentu, w którym przestanie być to opłacalne, tak? - lekki, kpiący uśmiech pojawił się na jej twarzy. Nie miała pretensji do Melisande, tak działał świat. - Brzmi jak niemal każda relacja, jaką utrzymuję - wyznała bez żalu, chociaż liczyła, że z lady Travers będzie inaczej. Była to jednak oznaka naiwności, dzieliło je zbyt wiele, by mogły podobnie postrzegać świat i działać w nim na względnie równych warunkach. - Niech tak będzie - podsumowała spokojnie, dobra zabawa i czerpanie korzyści; gdyby liczyła na coś więcej, wykazałaby się dziecięcą naiwnością. Sam fakt, iż siostra Tristana, dama w każdym calu, akceptowała jego kochankę i wprost sugerowała, że mogłaby w jakiś sposób ochronić nieślubne dzieci, zasługiwał na uznanie, ba, wdzięczność. I odczuwała je w stosunku do Melisande, nawet jeśli niezbyt potrafiła - i chciała - je pokazać. - Aczkolwiek nie należę do czarownic, z którymi wesoło spędza się czas - dorzuciła jeszcze, winna była jej szczerość, nawet nieprzyjemną. Deirdre słynęła ze swego sztywnego charakteru, z zachowawczości i dystansu; milczała i obserwowała, nigdy nie będąc prowodyrką zabawy. Tym różniła się od Miu - ale jej maski nie nakładała już od dawna, a przynajmniej nie w towarzystwie innych wiedźm.
Zapewnienie Melisande uspokoiło ją - skoro Tristan pozwolił na wyznanie siostrze sekretów Rycerzy, nie śmiałaby mu odmówić, co nie oznaczało, że przyjęła to bez zdziwienia. Temat opętania był grząski, pełen niewiadomych; przestrzegała Melisande przed własną niewiedzą, lecz ta nie odpuszczała. Uparta i zdecydowana, zupełnie jak jej brat. - Najprawdopodobniej jestem opętana - odparła po przedłużającej się chwili milczenia, wynikającej nie tylko z skoncentrowania na jeździe w dół urwiska, ale także na próbie wydestylowania tego, co miała do przekazania. A nie było tego wiele. Zaczynała od konkretów, mogących Melisande przerazić - i byłaby to słuszna reakcja dojrzałej czarownicy, wiedzącej, jak wielką wagę ma jej życie. - przez pradawną moc. Należącą do...nie wiem, do kogo. Bóstwa? Druida? Mitycznego bytu? A może do czystej magii, esencji mroku i siły? - nie zerkała na lady Travers, skupiona na kontrolowaniu Aluli i własnego głosu. Pierwszy raz tak wprost opowiadała o tym, co czuła. - Ta istota przedstawia się imieniem Aongus, ale również nie wiem, czy sama tego nie wymyśliłam. Włada emocjami i magia, magią tak silną, że nie sposób jej okiełznać. Potrafi zabijać - zawiesiła głos, bynajmniej zrozpaczona; raczej pełna refleksji, szacunku do tego, o czym mówiła. - Pozostali Śmierciożercy także są opętani, zapewne przez inne byty. Tyle wiem na pewno, reszta to domysły. I nie mam pojęcia, czy może mieć to cokolwiek wspólneg z kometą jaśniejącą nad naszymi głowami - nie kłamała, naprawdę wiedziała tylko tyle, reszta pozostawała w sferze domysłów, a nie przywykła do dzielenia się nimi. Ceniła fakty, suche, rzeczowe; wskazówki, które można było zbadać i za nimi podążyć. Zdradziłaby własne ideały, przekazując Melisande niepotwierdzone przypuszczenia.
Nie skomentowała frustracji czarownicy. Nie rozumiała jej. Pragnienie wiedzy, owszem - ale sięganie po coś zbędnego, coś, czego bezpośrednio jej nie doczytyło? Co nią kierowało? Ciekawość, oczywiście, że tak, ale Deirdre podejrzewała, że ta cecha wynikała z szlacheckiego znudzenia. Za dużo wolnego czasu, galeonów i poczucia bezpieczeństwa; większość kobiet w Anglii oddałaby wiele, byleby znaleźć się na miejscu arystokratek, mogących dla własnych kaprysów zapragnąć zgłębiania mrocznych sekretów. Będących oczywiście miłą odskocznią od rozmów o sukniach, dokonaniach mężów czy dzieciach.
O tym ostatnim Deirdre także nie lubiła rozmawiać, chociaż przyłapywała się zbyt często na powrocie do tematu bliźniąt. Uśmiechnęła się lekko, odgarniając niesforny kosmyk czarnych włosów znad czoła, drugą ręką mocno ściskając wodze. - I to, i to - podsumowała zdawkowo, Myssleine była i kapryśna i silna. Jak Tristan. - Wątpię, by skupiał się na którymkolwiek z nich - powiedziała cicho, nie bez żalu; znała swoje miejsce, ale miejsce swych dzieci pragnęła zmienić. Zwłaszcza teraz, świadoma, jak wielki tkwił w nich potencjał. - Nie chcę dla niej głupiego męża - sprostowała szybko, mimo wszystko poruszona hojnością i otwartością, z jaką Melisa wypowiadała się na temat bękarciego potomstwa. Rzeczowo, bez kpiny, naprawdę zastanawiając się nad ich przyszłością. Dotknęło ją to mocno, uderzyło w czuły punkt. Nawet - wzruszyło. Czego nie chciała okazac, zamilkła więc na długo, najdłużej podczas ich przerywanej rozmowy, pozornie skoncentrowana na podziwianiu widoków nadbrzeża. Odezwała się dopiero po kilku minutach, wierząc, że lady Travers nie uzna tego za wyraz braku wychowania. - Chcę żeby była doskonale wykształcona i samodzielna. By pozostała pewna siebie i niezależna, także w małżeństwie. By śmiało sięgała po to, czego zechce - pierwszy raz obnażała tak świadomie i konkretnie własne pragnienia, pokazując wrażliwszą stronę. Już nie wyrachowanej czarnoksiężniczki, wyniosłej i obojętnej na wszystko wiedźmy, a matki. - I by nie mordowała ludzi bez powodu. Przynajmniej, dopóki nie skończy dwudziestu lat - dodała nieco lżej, chcąc przełamać przesadne roztkliwienie, nie lubiła go. I nie lubiła wewnętrznego poruszenia, które wywołały w niej słowa Melisande. Tristan nazwał Marcusa własnym synem, myślał nad przyszłością dzieci, chciał celebrować ich magię. Nigdy nie prosiłaby o więcej, nie marzyłaby o tym w najśmielszych snach. Nie potrafiła też tego w jakikolwiek sposób skomentować, milczała tylko, zamyślona, starając się nie okazać, jak wiele znaczyła dla niej ta informacja. Jak przyspieszała rytm serca i łagodziła ból i tęsknotę. Wolała szybko skupić się na kolejnym wyzwaniu, rzuconym przez arystokratkę. Tym razem dotyczącym sekretów nie mroku, a ciąży.
- To dobrze. Jesteś młoda i silna, powinnaś łagodnie znieść ciążę. Ponawiam jednak sugestię, byś dopytała o szczegóły własną matkę - to, jak czujemy się w błogosławionym stanie, zależy od genów. Może wiele ci doradzić - nie odsyłała jej w niechęci, a szczerze wierzyła, że Cedrina zdoła przekazać córce więcej ważnych informacji na temat ciąży. Świniowstręt nie był śmiertelny, a jedynie uciążliwy, nie była to więc kwestia wymagająca pocieszenia Melisande. Rozumiała jej ciekawość, ale ponownie: nie mogła doradzić jej niczego, co przydałoby się brzemiennej arystokratce. - Zorientowałam się zdecydowanie za późno - odpowiedziała szczerze, między słowami sugerując, że miała inne plany na życie i swoje, i nienazwanych jeszcze pasożytów. - W tamtym okresie w końcu mogłam jeść do syta i odpoczywać, uznałam więc przybranie na wadze za przyjemny efekt normalności. Trwały anomalie, wiele się w moim życiu zmieniło, wahania nastrojów i tkliwość również mylnie powiązałam z magicznym chaosem - wyjawiała szczegóły konkretnie, czując się więcej niż dziwnie. Nigdy wcześniej - i nikomu - nie opowiadała o tym okresie swojego życia. I wcale się jej to nie podobało, wydawało się, że przemawia przez nią ktoś inny, a sama jest tylko kukłą, beznamiętnie serwującą wyuczone kwestie. Nawet, gdy zaśmiała się krótko, słysząc o potencjalnej radości na wieść o błogosławionym stanie, w dźwięku tym nie było prawdziwej wesołości. - Byłam przerażona. I bezradna. Nie mogłam wypełniać moich obowiązków, zajmować się tym, co kochałam i czego pragnęłam. Bliźnięta wysysały ze mnie energię, same karmiąc się czarną magią. Wszystko się wtedy zepsuło - urwała, nie chciała mówić dalej, tamten przeklęty etap był zbyt intymny i bolesny, by mogła wywlekać go na światło dzienne, zwłaszcza przed siostrą Tristana. - Miałam większe zmartwienia niż lęk przed porodem - dorzuciła jeszcze, Śmierciożercza służba, relacja z Tristanem, wymagające zadania, szalejące anomalie; z perspektywy czasu świadomość, że donosiła ciążę i nie zmarła przy porodzie, wydawała się jej praktycznie cudem. - Więc naprawdę, Melisande, moja ciąża a twoja - to dwa odmienne stany. Będziesz bezpieczna, pod stałą opieką najlepszych uzdrowicieli, z kochającym mężem i rodziną u boku - nie wyrzucona na bruk, samotna i głodna, ścierająca się ze światem i ograniczeniami własnego ciała.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Stajnie i padok [odnośnik]05.11.23 12:40
Nie zaskoczyło jej, że Deirdre mogła wiedzieć iż Ramsey w istocie znaczył dla nich dużo i znał ich długo - wychowali się razem. Był człowiekiem, który odkąd pamiętała nie szczędził jej odpowiedzi kiedy pytała. Nie była naiwna, zdając sobie sprawę że czasem nie wszystko jej mówił w ten sposób chroniąc. Ich relacja była… inna. A spotkania nie odbywały się regularnie, bardziej przypominały spontaniczne wybuchy kiedy zachodziła taka potrzeba - częściej w niej, niż nim. Po jej odpowiedzi zamilkła na poważnie zastanawiając się nad tą kwestią, pozwalając by niewielki mars przeciął jej czoło, kiedy kciuk przesunął się po dolnej wardze, a palec wskazujący ułożył pod nią. W końcu ją pociągnęła, mrużąc odrobinę oczy.
- Możecie mieć jedno. - miejsce; osądziła ostatecznie. Łapiąc na powrót wodze w obie ręce, tęczówki przesuwając na jadącą obok kobietę. - Na razie nasze relacje są zbyt różne bym umiała jedną wypchnąć wyżej. Rzeczywiście, ze względu na długość początkowo byłaś niżej. - ciężko je było porównywać ze sobą. Ją zapytać mogła o rzeczy w których nie poradziła by się mężczyzny, ale to jemu ufała na ten moment dłużej. Czy bardziej? Nie wiedziała. I czy to miejsce, trzecie, na równi z nim odpowiadało Deirdre? Przekrzywiła lekko głowę, nie chcąc przegapić jej reakcji ani odpowiedzi.
To nie była do końca prawda - zdanie, które padło z ust Deirdre. To, że nikt nie był w stanie przekonać Tristana do zmiany zdania. Bez odpowiednich argumentów - nikt nie był w stanie tego dokonać. Problem polegał na tym, że kiedy Tristan już jakąś decyzję podejmował przemyślał ją na wszystkie możliwe sposoby wybierając najbardziej optymalne - albo najlepsze dla niego rozwiązanie. Robiła to samo przecież. Kącik jej ust drgnął lekko na wspomnienie niedawnej rozmowy o konkursie którą kontynuował zmuszając ją do poszukiwania możliwych błędów w zastosowanym pomyśle - albo obronienia go, odpowiednimi odpowiedziami. Potknęła krótko głową przyjmując jej słowa i niejako obietnicę, że nie będzie tego oczekiwała. Choć naprawdę chciała by móc być lojalna wobec Deirdre, to mogła być tak długo, jak nie szkodziło to Tristanowi - albo Manannanowi. Odwróciła tęczówki, spoglądając na rozciągający się widok. Wychylając się trochę, żeby pogłaskać szyję Ondy, kiedy stanęły na rozdrożu.
Nie zamierzała - przepraszać. Nawet gdyby tego oczekiwała, te słowa by nie padły. Wszechświat obdarował je takimi rolami i fałszywą skromnością byłoby udawanie, że boli ją że ma lepiej. Miała lepiej, ale potrafiła z tego korzystać.
Kolejne słowa, o długości ich przyjaźni na chwilę zawisły między nimi, kiedy unosiła powoli głowę by później ją opuścić w krótkim potaknięciu. Zerknęła ku niej, odpowiadając jej odrobinę gorzkim uśmiechem.
- Niestety na to wychodzi. - zgodziła się, pozwalając sobie na krótkie wzruszenie ramion. Mogłaby sięgnąć do kłamstwa - ale byłoby ono marne, bo Deirdre nie była głupia i wiedziała o zobowiązaniach które miała - nawet jeśli nie sądziła, że jej lojalność była jej własna. - Szczerzę liczę, że wybory których dokonamy pozwalą nam cieszyć się nią latami. - mówiła szczerze, naprawdę na to liczyła. Ale wiele rzeczy tak naprawdę, nie zależało od nich. - Niech więc tak będzie. - zgodziła się, a powaga którą przed chwilą dzierżyła została zastąpiona rozpogodzeniem, kolejny komentarz kwitując krótkim śmiechem. - Nie wiem o czym mówisz, moja droga. Cenię sobie czas spędzony z tobą. Odpowiadasz mi taka, jaka jesteś. - zaoponowała. Czuła się przy niej swobodnie i w jakiś sposób zdawały się do siebie podobne, a radość i przyjemność Melisande - jak odkrywała - znajdowała w różnych miejscach i momentach. Teraz, mimo dość ciężkiej rozmowy, bawiła się dobrze. Trudne dyskusje jej nie przerażały bo w domu dużo rozmawiali. A pewne rzeczy jej natura kazała między nimi ustawić, żeby nie pozostawić niewypowiedzianymi.
- Mówi do ciebie? - zapytała po wysłuchaniu słów śmierciożerczyni, zapamiętując każde słowo i skupiając się na nim podczas prowadzenia Ondy. Padające imię, zaświeciło w jej głowie myślą, ale nie kontynuowała jej teraz. Zapamiętywała biorąc to, co dostała. Zamierzając skorelować ze sobą wszystko. Sprawdzić. Wiedziała już, że będzie musiała napisać o pozwolenie na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych - zwykła biblioteka nie przyniosła jej większych informacji, ale tamto miejsce mogło je posiadać.
Na jej wargach pojawił się uśmieszek, który mówił, że wie lepiej co mówi, kiedy Deirdre zaoponowała w temacie zainteresowania jej brata swoimi dziećmi. Teraz, kiedy okazały magię i to taką magię zwróciły jego uwagę. Zaśmiała się perliście odrzucając głowę do tyłu na ostatnie ze słów kobiety.
- Czyli - zmrużyła lekko oczy rozciągając wargi w uśmiechu, unosząc trochę brwi. - chcesz żeby była jak ciocia Melisande? - rzuciła jako pierwsze między nie, dźwigając kącik ust ku górze. Nie istniało coś takiego jak niezależność - nie dla kobiety, którą była. A może nie w perspektywie ku której zerkało wielu. Melisande czuła się niezależna - i w wielu ( a może dla niej najważniejszych) aspektach, właśnie taką była. Ale była zależna - zależna od rodu i od męża, od jego siły a czasem i jego kaprysu - choć tych Manannan na razie nie okazywał. Ale w domu nauczyli ją, że kobiety posiadają siłę, że nie muszą ślepo podążać za mężczyzną, ale potrzebują ich, bo oddziałują w dwóch różnych sferach. - Głupi mąż, jest lepszy niż żaden. Głupim, można kierować a kiedy przestanie być potrzebny pozbyć się go. - orzekła spokojnie - jej zdanie w tym temacie było niezmiennie. - Miałam szczęście, Deirdre - trafiając najpierw na Alpharda, a potem otrzymując Manannana. Żyjemy w czasach, kiedy znalezienie silnego i dobrego mężczyzny nie należy do łatwych. Trudno powiedzieć jak prezentować się będą kawalerowie kiedy Mysseline wejdzie wiek w którym zasadne będzie znalezienie jej małżonka - ale przygotować siebie i ją należy na oba wyjścia. - orzekła w końcu nie zmieniając swojego zdania.
- Świadomie odkładam ją w czasie. Wiem, że masz rację. - odpowiedziała kobiecie. Była młoda i silna to była prawda. Wiedziała też, że w końcu będzie musiała porozmawiać z matką. - Ale wiem też że w kwestii Czarnej Magii to nie pozostawi mi żadnych złudzeń. - spojrzała przed siebie, kącik ust drgnął jej lekko ale nie z radości, bardziej w goryczy. - Twoje słowa zresztą już do potwierdzają. - kolejny grymas, nie patrzyła ku Deirdre. - Postawiłam Tristanowi warunek - zaczęła snując niczym historię, która nie dotyczyła jej samej - że jeśli matka potwierdzi jego słowa, będę oczekiwać na księgi razem z listem gratulacyjnym. - wypuściła z ust powietrze nie patrząc na Deirdre, jej wargi znów drgnęły. - Naiwnie, czyż nie? - rzuciła retorycznie wzdychając nad sobą raz jeszcze. - Ile czasu będę mogła im poświęcić nim podejmiemy się starań ponownie? - pierwsze dziecko, miało być gwarantem sojuszu. Ale nie tylko tym, miało być wkładem w nowe pokolenie - championem, który podejmie się walki po nich. Kiedy rozmawiała z bratem nie pomyślała nad tym dokładnie choć już wtedy miała mgliste przeczucie. Teraz kilka dni później, sprawa stawała się klarowniejsza. Tristanowi nic nie robiła zgoda bowiem wiedział, do jakich wniosków sama dojdzie. A mimo to - irracjonalnie i nawinie, odciągała rozmowę z matką w tej sprawie, bo ona miała być ostatecznym katem tej ciągoty.
- Winna więc jestem ci przeprosiny. Sądziłam, że wiedziałaś wcześniej. - powiedziała z towarzyszącym jej spokojem. Nie kłamała, nie prosiła o wybaczenie - przyznawała się do popełnionego błędu. Czy wiedząc to, co innego powiedziałaby Tristanowi? Nie, zdanie w kwestiach które poruszali się nie zmieniło.
- Czy aż tak bardzo? - zapytała jej po krótkiej chwili milczenia, i zastanowienia. - Nie zrozum mnie źle. - wtrąciła po chwili. - W istocie będę bezpieczna i otoczona opieką - zgodziła się z nią,- ale - zastanowiła się - niektóre z uczuć, możemy dzielić podobne. - przyznała - w końcu już zaczęła reorganizować życie pod dziecko którego poczęcia nie była nawet całkowicie pewna. Była przerażona tym, jak wiele musiała zmienić. Za chwilę nie będzie mogła wypełniać swoich obowiązków - choć te różniły się od tych jej - i robić tego co kochała i pragnęła - sala zostanie dla niej zamknięta, księgi czarnomagiczne odsuną się bezpowrotnie. Czy Manannan będzie przy niej? Skąd mogła wiedzieć? Łapała się na tym, że coraz mocniej pragnęła tego, to nie mogła mieć pewności, że Manannan będzie nią zainteresowany dłużej niż chwilę. Robiła co mogła by podtrzymać jego zainteresowanie, nie wiedząc - nawet może nie podejrzewając - że najbardziej na jej korzyść działało to, że była sobą, zastanawiając się nad tym, czy nadal da radę, kiedy stanie się niezdarna i humorzasta.
- Tristan powie Evandrze o dzieciach. - powiedziała po krótkiej chwili; cmentarzysko galionów pozostawało coraz bardziej za nimi, znajdowały się przy zejściu do wody wzdłuż którego prowadziła konia. Była poważna, spojrzenie zawieszając na swojej towarzyszce. - Choć wierzę, że jej reakcja może zaskoczyć nas wszystkich - ledwie kilka dni temu zastanawiała się nad zaproszeniem cię do miejsca, który planuje stworzyć. Wiem, że wie o tobie, ale skłamałbym mówiąc, że rozumiem kierujące nią motywy. - mówiła dalej, odwracając głowę. Miała zagrać bezpieczniej, ostatecznie wchodząc ze wszystkim. Ostatnio zbyt często porzucając rozsądek. Zmarszczyła lekko nos. - Nie doprowadź do mojej ruiny krokami które podejmiesz. - trudno było powiedzieć, czy prosi, czy żąda. Jej broda zadzierała się do góry, kiedy patrzyła przed siebie, prowadząc swoją ulubioną klacz. Nie znosiła tego, oddawać kontroli - a jednocześnie nie wiedzieć czemu wydawało jej się, że to dobre posunięcie na drodze do ich przyjaźni.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Stajnie i padok [odnośnik]12.11.23 17:48
Kąciki ust zadrżały, gdy usłyszała odpowiedź Melisande. Kiedyś może zadowoliłaby się wspólnym miejscem z Mulciberem, ba, może nawet byłaby za nie wdzięczna, czując nobilitację z dzielenia stopnia podium z utalentowanym czarodziejem, te czasy jednak minęły. Zasługiwała na własny laur zwycięstwa, na zaufanie i sympatię dedykowane wyłącznie niej samej. - W takim razie podziękuję. Wyrosłam z walki o to, co mi należne - powiedziała gładko, rozumiała wyjaśnienie Melisande, z Ramseyem znali się przez długie dekady, wychowali się w murach tej samej posiadłości, był też mężczyzną, a więc kimś z definicji bardziej godnym zaufania. Kiedy jednak mieli szansę szczerze porozmawiać? Czy Ramsey rozumiał Melisande choć w połowie tak, jak rozumiała ją druga kobieta, czarownica, matka jej bratanków? - Jeśli się to zmieni, będzie mi oczywiście niezmiernie miło - dodała, nie chciała brzmieć niewdzięcznie, ale wierzyła, że lady Travers ją zrozumie. Tak, jak rozumiała stopień ich zazyłości. Jasnej, obdartej ze złudzeń, to także doceniała. Dla kogoś innego cała ta rozmowa mogłaby jawić się jako brutalna, oschła, wyrachowana, lecz nie dla niej - nie dla nich. I ceniła za to Melisande jeszcze bardziej, nie musiały ukrywać prawdziwych intencji za miłymi słówkami, nie marnowały umysłowego potencjału na odgrywanie roli, jakiej nie zamierzały finalnie przyjąć. Słowa dotyczące ich więzi nie niosły więc ani goryczy ani żółci, wręcz przeciwnie, Deirdre przyjmowała je z ulgą, mocniej spinając wodze konia, by ten przyspieszył kroku, zmuszając i Alulę do szybszego tempa. Dostosowanego do intensywności konwersacji, jaką prowadziły. Już nie o kwestiach prywatnych, a większych, mroczniejszych, paradoksalnie - dla Deirdre - łatwiejszych. Nie miała praktycznie żadnej wiedzy o prastarych duchach, ale wolała zgadywać i poruszać tematy wymagające wrażliwości na pradawne histori i artefakty, niż dokonywać wiwisekcji własnych uczuć. Nawet w towarzystwie wyrozumiałej Melisande, podchodzącej do niej z otwartym umysłem i sercem. Nie musiała kompentować słów padających z jej ust, wystarczało spojrzenie z ukosa - pełne sympatii i rozbawienia. Tak przypuszczała, lady Travers była inna, akceptowała Deirdre taką, jaką była naprawdę.
Lekko tylko zmanipulowaną przez Aongusa. Spodziewała się po siostrze Tristana setki pytań, wątpliwości lub oznak zawodu, że tak niewiele jej przekazała, lecz zadane pytanie było rzeczowe i krótkie. - Nie nazwałabym tego w ten sposób - zastanowiła się, nie potrafiła rozmawiać z tym, kto ją opętał ani go słuchać. Rezonowała z tym, kim był, odpowiadała na jego potrzeby, ale nie prowadzili żadnej konwersacji. - Wiem, że daje mi siłę. A to jest dla mnie najważniejsze - zawiesiła głos, czując, że powiedziała zbyt wiele. Potęga za wszelka cenę; do tego dążyła, po trupach, po połamanym kręgosłupie moralnym, po wyrzeczeniach, ofiarach i popiele; na stos osiągnięcia wielkości rzuciła dosłownie wszystko. I gotowa była zrobić to ponownie, z niewielkimi personalnymi wyjątkami. Trzema, w tym dwoma zrodzonymi z jej ciała, a z ich krwi i ich magii. Nic dziwnego, że chciała dla nich jak najlepiej - a tym na pewno nie było małżeństwo.
- Bez obrazy, Melisande, ale nie - uśmiechnęła się lekko. Melisande miała bogactwo i władzę, ale tylko w zakresie tego, na co pozwalały konwenanse i mężczyźni w jej życiu. Nie tego chciała dla Myssleine, która i tak nie odziedziczy ani nazwiska ani bogactwa. Przynajmniej: nie po ojcu. - Nie chcę, żeby była zależna od decyzji męża, jakkolwiek otwarty by nie był. I by jej wartość opierała się tylko na krwi i nazwisku. I by musiała ograniczać swój potencjał, żeby sprostać normom - nie obrażała lady Travers, mówiła brutalną prawdę; szczerość była rzadka na salonach, spodziewała się więc oburzenia ze strony Melisande, choć liczyła, że ta jednak ją zaskoczy, wykazując się zrozumieniem wykraczającym poza łaskawość arystokratki. - Dla ciebie, dla was, to naturalne. Ale ona nie będzie damą - dodała łagodniej, miała nadzieję, że Myssleine będzie dorastała w innym świecie, lecz nie zmieniało to ani jej pochodzenia ani lekko egzotycznego wyglądu. Azjatyckie rysy rozmyły się niemal zupełnie, lecz ich echo pozostawało widoczne choćby w lekko skośnych oczach, ciemniejszej karnacji i czerni włosów. - Przygotuję ją najlepiej, jak będę potrafić, ale w tej chwili ciężko mi wyobrazić sobie ją jako żonę. Ledwie potrafi mówić - westchnęła, wydawało się jej, że ma przed sobą całą wieczność. I że zanim Myssleine stanie się panienką, świat zdąży zmienić się na dobre tysiąc razy. - Doceniam twoją troskę, chętnie przyjmę rady, ale porozmawiajmy o tym za dziesięć lat, dobrze? O ile Myssie do tego czasu nie wymorduje całej Wyspy Sheppey - odparła pozornie rozbawiona, czuła dumę wynikającą z możliwości dzieci, lecz niepokoiła ją ich siła. Może zastanawiały się nad przyszłością dziewczynki na marne; może za trzy dni eksploduje, zamieniając sie w czarną mgłę, w zaledwie wspomnienie o tym, kim była?
Czy Melisande czuła się podobnie? Zapewne tak, nad jej pragnieniem zgłębiania czarnej magii wisiał posępny cień, niepotrzebnie snuła plany wielkich badań, gdy jej priorytetowym zadaniem, jako córki rodu i żony, pozostawało sprowadzenie na świat potomka. - Tak - odpowiedziała krótko, jej marzenia były naiwne, ale zrozumiałe i godne pochwały. Chciała czegoś więcej od świata, który wcale nie zamierzał ułatwiać damie osiągania celów wykraczających poza kobiece przeznaczenie. Deirdre także to frustrowało, lecz nie w przypadku arystokratek, mających podsunięte pod nos niemal wszystko. Wszystko, oprócz wolności. - Jeśli zamierzasz sprowadzić na świat kolejne pokolenia, zaczekałabym, aż skończysz to robić. Połóg trwa dłużej niż ci się wydaje, czarodziejska płodność narażona jest na wielkie zagrożenia przez zniszczone mugolskimi działaniami środowisko. Kiedy już wydasz czworo czy pięcioro dzieci - dopiero wtedy możesz w pełni poświęcić sięganiu się po to, co niebezpieczne i druzgoczące dla ciała i duszy - informowała ją z brutalną szczerością, nie zamierzała opowiadać jej bajek ani zwodzić. Zbytnio ją lubiła, by okłamywać lub dawać złudną nadzieję. - Oczywiście nie jestem ekspertką, porozmawiałabym o tym z uzdrowicielem, ale...ryzyko jest zbyt duże. Jesteś zbyt ważna dla swej rodziny - rozumiała pragnienie wiedzy, lecz Melisande wybrała swą drogę. Żony i matki, w pierwszej kolejności, badaczki: w następnej. Nie bez powodu największe czarownice święciły triumfy naukowe czy kulturalne dopiero w kwiecie wieku, po odchowaniu potomstwa, gdy ich ciało przestało być portalem dla kolejnego szlacheckiego pokolenia.
Deirdre nie chciała znów odgrywać tej roli. I tak wypełniła swój obowiązek, płacąc za niego najwyższą cenę. Uniosła dłoń w górę, kręcąc lekko głową; nie potrzebowała przeprosin Melisande, nie czuła się urażona, ale słowa arystokratki zapadły jej w pamięć. Niewiele wysoko urodzonych kobiet potrafiło przeprosić; chyba słyszała to słowo po raz pierwszy z ust szlachcianki. Potwierdzało to tylko jak wyjątkowa, silna i pewna siebie była Melisande. Nawet, gdy los zsyłał na nią wielka próbę, zmuszając ją do wyboru między pasją a obowiązkami.
- Wolałabym byś nigdy nie musiała czuć tego, co ja w czasie ciąży. Nigdy - powtórzyła z mocą, szczerze. Nie dlatego, że chciała przekreślić próbę odnalezienia wspólnego gruntu, ale po to, by choć słowami zapewnić lady Travers spokój ducha. - Jeśli jednak będę mogła ci jakkolwiek pomóc, wysłuchując czy dzieląc się swymi doświadczeniami: zawsze możesz na mnie polegać - przypomniała, znów spoglądając przed siebie, na nadbrzeże. Piach był tutaj grząski i wilgotny, koń reagował nieco nerwowo na silny wiatr znad morza, musiała mocniej trzymać wodze Aluli i prostować jej trucht. Przywykła do jazdy na trudniejszym gruncie, nie czuła się więc obco - dopiero nagłe wyznanie Melisande sprawiło, że nie zapanowała nad koniem tak, jakby tego chciała. Klacz potknęła się, szarpnęła i Deirdre z trudem uspokoiła ją i utrzymała się w siodle. Doskonale rozumiała reakcję konia, sama zareagowałaby w taki sam sposób, na usta cisnęło się jej chyba sobie żartujesz, Melisande, ale zagryzła wargi zanim słowa wypadłyby z jej ust. Zamilkła na długo, bardzo długo; na tyle, że zdawało się, że albo nie dosłyszała wypowiedzi towarzyszki albo nieuprzejmie ją zignorowała. Tak jednak nie było, musiała to wszystko przemyśleć.
- Nie zrobi tego. Nie narazi naszych dzieci na zagrożenie - a tym jest powiedzenie o ich istnieniu Evandrze - zaczęła powoli, z mocą, wierzyła w rozsądek Tristana. - Też nie rozumiem jej motywów. Ja obcięłabym kochance męża głowę. W najlepszym przypadku - dodała beznamiętnie, chociaż nie wiedziała, czy tak naprawdę by było. Gdyby go nie kochała, gdyby był słaby - tak, gdyby była z nim tylko z przyzwyczajenia - nawet wysłałaby dziewczynie kwiaty, rada, że ta chroni ją od wypełniania przykrego obowiązku. Problem w tym, że Rosier taki nie był, a uczucie łączące go z żoną było więcej niż głębokie. Jakie więc motywacje stały za działaniami Evandry? Kaprys? Słabość? Deirdre zerknęła z ukosa na Melisande, zastanawiając się, jak wiele wie o relacji łączącej ją z lady doyenne; miała nadzieję, że niezbyt wiele. - Dlaczego miałabym narazić cię na zgubę? Nie uczyniłaś wobec mnie nic złego, wręcz przeciwnie - odparła poważnie, przekazywanie informacji za plecami brata nie można było za takie uznać: a Deirdre nie była na tyle głupia, by zdradzać swe źródła lub działać w gwałtowny sposób. Rozwaga, rozsądek, wycofanie: tym kierowała się w delikatnych sprawach. - Dla mnie to też nie jest łatwa sytuacja, ale poruszam się w niej z najwyższą ostrożnością. A jeśli ktoś w niej straci: to tylko ja - uspokoiła ją, kierując Alulę w bok, w stronę bezpieczniejszej ścieżki. Nadmorski wicher wzmagał się, podmuchy szarpały ich sukniami i włosami, a ciemniejsze chmury nieustannie zbierały się na horyzoncie. Mericourt przyglądała się im bez lęku, w zastanowieniu, czy zdążą powrócić do włości przez rozpętaniem się letniej burzy.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Stajnie i padok [odnośnik]17.11.23 21:33
Ciemne brwi Melisande uniosły się do góry na odpowiedź Deirdre w zaskoczeniu, które zawitało na jej twarzy towarzysząc niezrozumieniu. Przed chwilą zdawało jej się odpowiadać miejsce obok Ramseya, teraz jednak za nie dziękowała twierdząc, że nie zamierzała o nie walczyć? Zmarszczyła łagodnie brwi w zastanowieniu. Kolejne słowa kwitując krótkim skinieniem głowy, ale nadal myślała unosząc dłoń, puszczając wodze, zawierzając Ondzie, że przez chwilę pójdzie prosto sama niekierowana, kiedy ona zadzierała rękę, żeby bokiem palca wskazującego przesunąć po dolnej wardze pod nią układając kciuk. Co dalej? Skłamałaby mówiąc, że taką odpowiedź zakładała w napisanych przez siebie scenariuszach. Ale nie mogła przecież zapewnić jej teraz wyższego miejsca. Po pierwsze dlatego, że nie umiała z całkowitą szczerością i pewnością zapewnić ją że potrafiła wypchnąć powyżej Ramseya. A po drugie, że zmieniając swoje zdanie pod naporem wyszłaby na słabą. Pozostawiła na stole konkretną propozycję - a w czasie ich dość mechanicznych pertraktacji była skora pójść niejako na kompromis, zauważając, że miała jej towarzyszka miała rację - Deirdre i Ramsey mieli dla niej znaczenie i ważność w różnych sprawach i miejscach. Tylko to skorygowało jej wcześniejszą propozycję. Ta jednak, wyglądała inaczej. Pociągnęła za wargę w końcu odciągając rękę i łapiąc w obie dłonie wodze.
- Dobrze więc. - wypadło z jej warg w końcu, choć nie spojrzała ku śmierciożerczyni nadal marszcząc brwi lekko. - Choć przyznam, że zastanawiam się gdzie w takim razie to stawia nas. - bez metafor, ugrzeczniania, owijania wokół. Oczekiwała prostego określenia spraw ciekawa, jak Deirdre sama to wiedziała. Nie potrzebowała od niej fałszu - a prawdy. I tą samą jej dawała. Potrafiła czarować słowem, owijać go wokół znaczeń, wykorzystywać przeciwko rozmówcy - i wiedziała doskonale że siedząca na koniu obok kobieta też to potrafiła. Tak jak wiedziała, że posiadała dostęp do rzeczy i miejsc, do których ona jako dama nie miała. Wyjaśnienia dotyczące jednego z celtyckich duchów przyjęła ze spokojem i uwagą, notując w myślach to, co usłyszała. Wypuszczając jedno z pytań pomiędzy nie.
- Czy przejmuje nad tobą kontrolę? - zadała kolejne, po poprzednich potwierdzeniach potakująco skinając głową. - I jeśli tak, czy potrafisz - zastanowiła się - zorientować się, że to nadchodzi? - dodała drugie. Odrobinę zawieszone o możliwie potwierdzenie, ale opierała pierwszy ze schematów na porównaniach działania. A swoimi pytaniami chciała sprawdzić, czy duchy postępowały podobnie czy może każdy z nich miał swój własny sposób działania.
Jej brew drgnęła a spojrzenie zwróciła na Deidre - zdawało się nawet rozbawione, bo kiedy między nie wypadło bez obrazy a chwilę po nim pojawiło się magiczne ale bowiem zawsze, kiedy ale się pojawiało znaczyło kontynuowanie rozpoczętego zdania i zazwyczaj, kompletnie przeczyło jego początkowi - a może znaczyło dokładnie tyle w tym wypadku, że to co powie w istocie za obrazę mogła uznać. Nie pomyliła się wiele. A może wcale. Odwróciła tęczówki przed siebie, poprawiając ułożenie wodzów w jej dłoni, skupiając się na jeździe, słuchając słów padających pomiędzy nimi. Jej wargi zdobił uśmiech, choć trudno było stwierdzić jednoznacznie czy jest to jedynie przybrana maska, czy wypowiadane słowa w istocie ją… bawią.
- Och, nie jestem pewna, czy jako zależna od decyzji męża i posiadająca wartość jedynie dzięki krwi i nazwisku będę w stanie odpowiednio doradzić. - wyrzuciła z siebie oplatając słowa w mimowolny przytyk, przechyliła się lekko na siodle, rzucając jej spojrzenie, na wpół lisie, na wpół rozbawione. Może większość kobiet wokół właśnie tak żyła. Może większość ich wartości skupiona była tylko na tym. Ale ona, niosła sobą więcej niż nazwisko i pozycję. Te miała, dostała na własność i potrafiła z nich skorzystać - ale mogła to robić, dzięki sile którą reprezentował Tristan i sile, którą okazał Manannan. - W czasie o którym mówisz, całkiem przecież zmarnuję swój potencjał. - westchnęła lekko teatralnie, nie ściągając wędrującego po ustach uśmieszku. Oczywiście, że była zmuszona dokonać wyborów - wyborów, które nie tylko dotyczyły jej, ale sprawiały, że musiała patrzeć dalej, biorąc pod uwagę więcej rzeczy. Ale jej potencjał był nieograniczony - nieograniczony, jeśli dobrze pokierowany i przesuwany, kiedy jedna z dróg ku której spojrzała okazywała się być niedostępna. Czasami, jak każdy, nawet ona musiała pogodzić się z tym, że nie wszystko mogła zdobyć. I choć ceniła Deirdre a w wielu kwestiach były podobne to spojrzenie na tą sprawę zdawały się mieć diametralnie różne.
Ciągnęło ją do Czarnej Magii, fascynowały ją możliwości, którym zdawała się opierać i na które otwierała. Chciała ją poznać i zgłębić z każdym mijającym czasem coraz mocniej ku niej ciągnięta. Z niechęcią przyjmowała słowa brata, z naiwnością której nie lubiła odciągała rozmowę z matką. Bo chciała móc posiąść tą wiedzę. Ale nie zamierzała zatopić się w rozpaczy nad tym, co znajdowało się poza jej zasięgiem teraz energię koncentrując gdzie indziej. Przynajmniej na razie. Słowa Dei w tym temacie były posępnie prawdziwe, odsuwając tą dziedzinę magii od niej jeszcze dalej. Uniosła rękę, żeby nonszalancko nią machnąć kilka razy kiedy wspomniała o ryzyku i jej ważności. Wzięła wdech w płuca, wypuszczając powietrze.
- Cóż, przynajmniej sprowadzenie ich na świat jest przyjemnie. - orzekła, spoglądając na niebo. - I - dorzuciła nie patrząc nadal przed siebie - mam gdzie spożytkować swój potencjał. - dorzuciła jeszcze odrobinę uszczypliwie, sięgając do kieszeni wszytej w suknie w której schowane miała niewielkie pudełeczko. Wyciągnęła ją i poprowadziła Ondę bliżej Alulili wyciągając rękę w stronę Deirdre. - To świstoklik. - wytłumaczyła od razu, w środku znajdowała się prosta, srebrna obrączka. - Uznaj to za wyraz mojej przyjaźni. - bo tak i w istocie było. Świstoklikami i tym, co naprawdę potrafiła postanowiła obdarować tych, którzy byli jej najbliżsi - zarówno pod względem siły którą chciała wykorzystać jak i przyjemności płynącej ze spędzania z nimi czasu. Jej lista nie była długa - Tristan, Deridre, Ramsey i Manannan, który jako jej mąż dostanie monopol na resztę, choć jeśli któreś z wymienionej trójki wcześniej poprosi ją o więcej nie odmówi.
- Niepokojem i niechęcią napawa mnie myśl, że za chwilę będę musiała zrezygnować z wielu rzeczy. - wypowiedziała, po zapewnieniu, że zawsze jej wysłucha. Nie mówiła tego wcześniej, nie wspominała, prezentującą postawę albo radośnie oczekującej, albo - jak przy bracie - logiczno planującej kolejne kroki. - Przerażająco zabawna zdaje mi się myśl, że niedługo zrobienie piruetu może graniczyć z cudem. - starała się żartować, ale nuty irytacji mimowolnie dostały się do zgłosek. Podporządkowywała swój świat pod dziecko, które miało - nie, nie miało musiało się pojawić. Zrezygnować po części z tego kim była. Zostawiła działania w rezerwacie - te dyplomatyczne. Poprosiła o stażystę wiedząc, że ostatnie miesiące ciąży najpewniej spędzi w zamku. Zdawała sobie sprawę że w porównaniu do opisu Deirdre - jej radosny przebiegnie wraz z opieką i wygodną - ale nadal czuła niesprawiedliwość, która nawet mimo że się z nią pogodziła, towarzyszyła jej całe życie.
Wręczony świstoklik i słowa, które wypowiedziała później miały być świadectwem zaufania, które chciała w jej dłonie złożyć - najlepiej, wzajemnie. Nie burzyła ciszy po słowach, które wypowiedziała jako następne pozwalając, żeby cisza osiadła między nimi. Na padające zaprzeczenie przekręciła głowę, zawieszając na nim spojrzenie. Pokręciła przecząco głową.
- To fakt, nie przypuszczenie. - odpowiedziała jej z niezmąconym spokojem. Tego jednego, była pewna. Ofiarowała Deirdre możliwość przygotowania się, przemyślenia możliwych rozwiązań - a może nawet oczekiwania nadchodzącego niebezpieczeństwa wierząc, że nie zrobi nic, co zaszkodzi jej samej. Kolejne słowa sprawił że zaśmiała się w cichej zgodzie.
- Sama myślałam bardziej w kierunku połamanych kończyn. - zgodziła się niejako. Manannan zapewnił ją, że nie wchodził do łoża żadnej innej i na razie wybierała mu uwierzyć - ale to nie zmieniało faktu, że nie jej logiczna natura kazała jej założyć, że kiedyś może się tego dopuścić. Kiedyś - kiedy pozwoli mu się sobą znudzić, kiedy pozwoli pomyśleć, że ktoś inny będzie od niej lepszy. W jej spojrzeniu, to od niej zależało czy zwróci spojrzenie ku komukolwiek innemu, czy zatrzyma jego tęczówki na sobie. A ostatnio, lubiła kiedy wodził za nią wzrokiem dostrzegając więcej, niże nieraz wypowiadały słowa.
- Nierozważnym działaniem możesz to zrobić. - odpowiedziała ciemnowłosej kobiecie ze spokojem. - Zguba zaś, różne przyjmować może formy. - snuła spokojnie dalej. - Wierzę, że w podejściu do spraw i odpowiednim przygotowaniu się do działania jesteśmy podobne. Ale moja natura - i szczerość której między nami poszukuje - każe mi o tym wspomnieć. - przyznała prostolinijnie. Wzięła wdech w płuca, kierując Ondę w stronę zamku, zerknęła na Deirdre. - Co powiesz na kieliszek dobrego wina? - zapytała, częstując ją uśmiechem. Sama nie miała na nie ochoty, ale z chęcią poczęstuje swojego gościa najlepszym, jakie mieli w zamku.

| przekazuję: świstoklik typu I (prosta srebrna obrączka)


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Stajnie i padok [odnośnik]18.11.23 13:56
- Obok siebie, czyż nie? Wspierając się. Ostrzegając przed tym, co może czekać na nas za zakrętem wspólnej drogi. Zdradzając sekrety bocznych ścieżek, które niegdyś już zgłębiłyśmyy - odpowiedziała od razu, miękko, niespeszona uniesieniem brwi Melisande. Nie chciała ścigać się z Ramseyem, walczyć o zaufanie Melisande czy kogokolwiek innego, była już tym zmęczona. Tańczeniem do coraz to szybszej melodii, dostosowywaniem się do absurdalnych wymagań, łamaniem kończyn, byleby tylko dopasować się do niemożliwie ciasnego pudełka, w którym chciał zatrzasnąć ją Rosier. Melisande traktowała ją inaczej, z szacunkiem i zrozumieniem, co dziwiło ją tak mocno, jak poruszało. Nie spodziewała się podobnej bliskości ze strony szlachcianki, do tego tak twardo stąpającej po ziemi, zaskoczenie było jednak miłe. Niepokojące, owszem, ale Deirdre dopiero uczyła się, że sympatia nie równa się zagrożeniu, a dopuszczenie kogoś bliżej siebie nie wiąże się automatycznie z cierpieniem.
Aongus zdawał się temu przeczyć, śmiał się cicho gdzieś w tyle jej głowy, owiewając gorącym oddechem jej kark. Odbierał jej uczucia, czynił ją chłodną i wyniosłą, żywił się ogniem, który w niej płonął; czasem wydawało się jej, że żywił się jej relacją z Tristanem, że bawiło go jej cierpienie, że był do nestora w pokręcony sposób podobny - i nie było to przekonanie przesadne, on też przecież pozwalał jej na sięgnięcie po więcej. Umożliwiał dostęp do potęgi, jakiej sama nie zdołałaby poskromić. - Tak, całkowitą - odpowiedziała od razu, w zamyśleniu, instynktownie spowalniając bieg Aluli, by rozmowa z Melisande nie została ucięta jej szybszym biegiem lub nerwowym odskokiem. - Chociaż... - zorientowała się, że być może odpowiedziała zbyt nagle. Zamyśliła się przez moment. - Ostatnio wydaje mi się, że rozumiemy się lepiej. Że mamy wspólny cel. Że właściwie jego działania, choć okrutne i krwawe, mogłyby być moimi, gdybym tylko miała w sobie więcej siły a mniej ograniczeń - nie przyznawała się do tego byle komu, ale Melisande - byle kim nie była. Nie tylko z powodu inteligencji, ale przede wszystkim: siły charakteru, pozwalającego szlachciance na przyswojenie nawet cięższych, brzydszych czy kontrowersyjnych informacji. - Czasem pojawia się natychmiast, czasem - jego nadejście zwiastują szepty. I bezradność. Poczucie, że ktoś spycha mnie wgłąb siebie, zamyka tam, więzi, unieruchamia skórzanymi pasami, wślizguje się w sam sens tego, kim jestem - wrażenie niemal cielesne, bolesne, zbudowane na kanwie żywych wspomnień, gdy ktoś odbierał ciało wbrew jej woli. O tym Melisande nie wiedziała i nie musiała wiedzieć. Żyła w innym świecie, a choć jej głównym zadaniem było sprowadzanie na świat potomstwa, nikt nigdy nie wymusił na niej tej ofiary siłą. Wydawała się zadowolona z bliskości Manannana, a sam Travers - choć pozory mogły mylić - również nie zachowywał się jak sadysta i szaleniec. W odróżnieniu od jej starszego brata.
Ironiczny uśmieszek nie umknął jej uwadze, ale nie zarzuciła Melisande przeprosinami ani nie cofała swych słów. Były prawdą dla większości arystokratek, dla samej dawnej Rosierówny - także. - Uważasz, że przesadzam? - spytała rzeczowo, nieurażona sarkastycznym komentarzem, a po prostu ciekawa, co tak naprawdę kryło się w głowie szlachcianki. - Nie mogłabyś w tym momencie odejść. Zacząć walczyć w wojnie z terrorystami. Poświęcić się całkowicie karierze naukowej. Wyjechać na dwuletni kontrakt, badając smoki w Azji Mniejszej. Znaleźć sobie kochanka - wyliczała rzeczowo, nie wytykając błędy w rozumowaniu, a potwierdzając po prostu swoją cenę. - I dobrze, bo tu, gdzie jesteś masz niemal wszystko, czego potrzebujesz. Oprócz całkowitej wolności. Ale czasem to rozsądna cena za bezpieczeństwo i dostatnie życie - mówiła też o sobie, choć była w lepszej - gorszej także - sytuacji, pozornie wolna, tak naprawdę wciśnięta pod but Rosiera. Nie chciała tego dla swojej córki. Wolała też spoglądać w przyszłość w chłodniejszych barwach; Myssleine nie miała nazwiska, nie miała szansy na spokojną codzienność u boku arystokraty, opływającą w galeony i zasługi. Wiele złego mogło wydarzyć się w ciągu nadchodzących lat, a chociaż wierzyła w zwycięstwo słusznej drogi, zdawała sobie sprawę z ograniczeń. Swoich, Melisande, Myssleine; każdej czarownicy, która chciała osiągnąć w życiu więcej. Gdyby nie bolesny przypadek oraz groźba śmierci sama nie miałaby dzieci, nie chciała mieć ich więcej, a sprowadzanie ich na świat wcale przyjemne nie było. Wiedziała jednak, do czego aluzjuje lady Travers i nieco zdziwiła się jej otwartością. Odrobinę. I postanowiła to wykorzystać, może zbyt śmiało, ale przecież to szlachcianka rozpoczęła tak otwarty temat.
- Manannan jest wprawnym kochankiem? Właściwie nie powinno mnie to dziwić, żeglarze zazwyczaj są otwarci i doświadczeni - znów jej ton nie zadrżał, nie zarumieniła się, mogła rozmawiać bez jakiegokolwiek zawstydzenia, świadoma jednak, że dla Melisande będzie to przekroczenie granicy. Dawała jej więc przestrzeń, mentalną, ta fizyczna zmniejszyła się, gdy zwolniły tempa na jednym z zakrętów, a w ręku szlachcianki pojawiło się niepozorne pudełeczko. Przyjęła je zanim zdołała zapytać o to, co skrywa, nie chciała, by spadło pod końskie kopyta. - Zrobiłaś go sama? - spytała nie z niedowierzaniem, a uznaniem, niemal podziwem, tak rzadko słyszalnym w tonie głosu Deirdre. Świstoklik. Potężna moc, trudna do ujarzmienia, zamknięta w drobnym przedmiocie. - Gdzie prowadzi? - dodała, chowając puzderko w wewnętrznej kieszeni szaty, bardziej poruszona tym prezentem, niż gotowa byłaby przyznać. Nie spodziewała się go, ale nie potrafiła go już oddać. Sprytne zagranie ze strony lady Travers. - Dziękuję - powiedziała po prostu, rzadko kiedy wypowiadała te słowa, miały więc wyjątkowe znaczenie. Melisande ofiarowywała jej wyjście z trudnej sytuacji, szybką drogę odwrotu, szansę, by powróciła...właśnie, dokąd? Na pewno nie do domu, a przynajmniej: nie do swojego.
Gdy temat powrócił w rejony macierzyństwa, uśmiechnęła się lekko, jednak bez radości. - Wiele stracisz, ale zykasz, ośmielę się stwierdzić, jeszcze więcej. Pewną przyszłość. Poczucie misji. Niezbywalną wartość dla rodu - tego ostatniego nie doświadczyła na własnej skórze, ale wiedziała przecież, jak wiele zmieniało się po powitaniu na świecie pierwszego potomka. Matka stawała się bohaterką, spełniała swą powinność, do której trenowano ją przez całe życie. Pamiętała ojców, świętujących w Wenus narodziny męskiego potomka - naprawdę znaczyło dla nich to niezwykle dużo, nawet jeśli celebrowali ten fakt pomiędzy udami innych kobiet. Była tego świadoma, poznała dziesiątki, setki mężczyzn - a żaden ze znanych jej szlachciców nie był wierny, wykraczało to poza ich możliwości. I ofertę świata, nęcącego na każdym kroku. Tak naprawdę liczyło się tylko dziecko, dziedzic, kontynutor woli rodu, sukcesor, mogący ponieść dalej szlachecki sztandar. I każda z kochanek, choćby najdoskonalsza, znaczyła w tym porównaniu tyle co byle okruch.
- Nie zrobi tego - powtórzyła, zaklinając rzeczywistość, naprawdę nie wierzyła, by Tristan podjął tak samobójczą decyzję. I poinformował o niej siostrę. Poinformowanie Evandry nie mogło przynieść nic dobrego, zagrażało bliźniętom, zagrażało ich relacjii. Czym innym była swobodna zabawa z byle kochanką, czym innym wpuszczanie do małżeństwa kobiety, która sprowadziła na świat silne potomstwo, mogące w przyszłości zaszkodzić potencjalnym oficjalnym synom rodu. - Doceniam, że mnie o tym informujesz, ale...to nie miałoby żadnego sensu - znów zamilkła na dłużej, nie, to nie było możliwe, nie mogła panikować, zastanawiając się, gdzie ukryć bliźnięta, gdzie zabrać je z Białej Willi, by nic im nie groziło. - Ostatnie, co można mi zarzucić, to nierozważność. Myślisz, że zasłużyłabym na łaskę Czarnego Pana, gdybym była lekkomyślna? - nie ironizowała, pokazywała tylko błędy w rozumowaniu. Nigdy nie naraziłaby Melisande na jakiekolwiek ryzyko, a co dopiero zgubę; nigdy nie wyjawiłaby, skąd wie niektóre rzeczy, nigdy nie chciałaby widzieć w lady Travers wroga. Zbytnio ją ceniła, jej przenikliwość, szczerość, otwartość; wszystkie cechy tak rzadkie wśród szlachty. Zamilkła na dłużej, ciemne chmury wzbierały na horyzoncie, groźnym pomrukiem wyganiając je z nadbrzeża. - Chętnie. Prowadź, Melisande - i w półmrok nawałnicy i w półcień naszej przyjaźni, zdawało się dopowiadać jej spojrzenie, poważne, ale i poruszone; rozmowa z siostrą Tristana znaczyła dla niej więcej, niż gotowa byłaby przyznać.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Stajnie i padok [odnośnik]19.11.23 15:03
Nie zrozumiała jej - początkowo wypowiadane słowa odbierając jako odmowę. Zastanawiając się w jaki sposób powinna więc na nie spoglądać. Dlatego zapytała wprost oczekując, że Deirdre określi to, co miało ich łączyć bez zbędnych w tym momencie metafor. Słuchała padających słów ciemne tęczówki krzyżując z tymi, należącymi do niej. A każde kolejne zdania rozciągały mocniej uśmiech na jej twarzy. Zadowolony, szczery - prawdziwie ucieszony. Bo - choć całość mogła zdawać się zimnymi abstrakcyjnymi pertraktacjami - zależało jej na tej relacji.
- Obok siebie. - zgodziła się, tymi słowami potwierdzając wszystko co padło wcześniej. To jednocześnie był i nie był układ. Może dlatego, że Melisande w ten sposób funkcjonowała opierając się na korzyściach, które ze znajomości zyskiwała - przeważnie, ale czasem poszukiwała w nich więcej. Szczerości, prawdy, zrozumienia, albo wsparcia. Potrafiła się odwdzięczyć i znała swoją wartość. Niektórzy określali ją butną, inni arogancką, ale jej przezorność i pewność pozwalała jej kroczyć pewnie - a zachowawczość wystrzegać się większości błędów.
- Hm… - wypadło w zamyśleniu podczas padających wyjaśnień, co do celtyckiego ducha. Aongusa. Milknąc na dłuższą chwilę - porównując dane, myśląc nad tym, co już wiedziała i co już dostała. - Muszę nad tym pomyśleć. - przyznała w końcu. - Jeśli dojdę do jakiś wniosków albo coś wzbudzi moją ciekawość pozwolę sobie poprosić cię o dodatkowe wyjaśnienia. - na ten moment potrzebowała zebrać ze sobą to, co usłyszała i to czego się dowiedziała. Zaraz jednak zaśmiała się lekko. - Może nie bez powodu otrzymujesz dzisiaj Morallatch. - powiedziała na pół żartem na pół całkowicie poważnie. - To miecz - Wielki Gniew - który w mitologii celtów Manannan ofiarował bóstwu miłości o jednakim do twojego kompana imieniu. - wytłumaczyła, nie wiedząc, na ile Deirdre była zaznajomiona z historią. Ona, tą celtów studiowała od kiedy dowiedziała się za kogo wychodzi. - Byłam w bibliotece wcześniej - podjęła po krótkiej chwili - po rozmowie z Tristanem - dodała poprawiając ujęcie na wodzach. - ale w ogólnodostępnych zbiorach nie znalazłam niczego, co zwróciłoby moją uwagę. Zamierzam tam wrócić, nie zdążyłam przejrzeć wszystkich, ale coraz mocniej sądzę, że odwiedzenie Działu Ksiąg Zakazanych - o ile nikt nie zszedł do niego wcześniej - byłoby zasadne. - nie wiedziała, jakich działań podjęli się wcześniej - dopiero zbierała informacja odzyskując zaufanie. Mogła zniknąć w księgach, potrafiła zbierać informacje i selekcjonować dane, nawet jeśli bywało to nudne, żmudne - a czasem i trudne zadanie.
- Uważam, że mówisz o czerniach i bielach - powiedziała w końcu, nie przestając się uśmiechać, choć niekoniecznie był to uprzejmy, czy przyjemny uśmiech. Było w nim coś odrobinę innego. - Podczas gdy świat, moim zdaniem, opiera się na szarościach. - orzekła nie spoglądając nadal ku niej. - Nie mogłabym odejść w tym momencie, ale wierzę, że jeśli bym zechciała znalazłabym wyjście. Nie jestem pewna, czy w walce byłabym pomocą. - zawyrokowała spokojnie, spotkanie z akromantulą jasno pokazało jej braki w doświadczeniu bitewnym - prawdopodobnie (co przyznawała niechętnie nawet przed sobą) jedynie by przeszkadzała. - Czemu tylko całkowite poświęcenie uznajesz za drogę? - rzuciła między nich pytanie. Całkowite poświęcenie kojarzyło jej się z ofiarnością. A ona chciała zostawić choć odrobinę siebie - dla siebie. - Na dwa lata całkowicie w istocie nie pozostawię domu, ale z moimi możliwościami mogłabym podzielić ten okres na mniejsze części. Koszty podróży wszak nie grają dla mnie roli. - wyjaśniała spokojnie dalej. - Co do kochanka, moja droga, mogłabym znaleźć jakiegoś jeślibym chciała - nie narzekam na brak atencji. A sama ta możliwość jest całkiem silnym argumentem podczas, hm, negocjacji. - dodała, kącik jej ust drgnął na wspomnienie Casworona który (niewiele po tym, jak to jego wybrała podczas kłótni w morskich odmętach) niespodziewanie wypłynął w podróż daleką - a co za tym idzie i długą. Po części wiedziała do czego odnosi się Deirdre - nie do samego faktu jego znalezienia, czy posiadania, a do faktu, że mogła zajść z nim w ciąże. - Nie jestem też pewna, czy całkowita wolność w ogóle istnieje. - orzekła, poważniej. Wcześniejszy uśmiech zszedł z jej warg. Bo czym by miała być? Możliwością wyboru wszystkich swoich kroków? Nieograniczenia przez konwenanse i normy? - Nie sztuką jest spoglądanie ku czemuś, co mrzonką jeno może się okazać, a odpowiednia gra kartami, które się posiada. Ja zaś, otrzymałam je silne. Dziś do talii dodam ciebie. - odpowiedziała, spoglądając na Deirdre, unosząc wargi w uśmiechu zadzierając lekko brwi. - Mysseline zaś, jest córką namiestniczki Londynu, może sama jeszcze nie do końca pojmujesz tytuł, którym władasz i możliwości, które posiadłaś. - zasugerowała, spoglądając znów przed siebie. Patrzyły na rzeczy z dwóch różnych stron i perspektyw. Deirdre miała prawo decydować w sprawie własnej córki, ale Melisande sądziła, że nie dostrzega możliwości przed nią. Jako córka namiestniczki, dobrze wychowana i obyta miała szansę, znaleźć męża wśród szlachty - zwłaszcza, jeśli wraz z kolejnymi latami sama namiestniczka zadba o dobre sojusze i wzmocni jedynie swoją pozycję.
Poruszanie się po tych kwestiach z kimś innym było dla Melisande nowe. Jeśli odnosiła się do nich używała przeważnie aluzji, a śmiałe i bezpośrednie pytanie Deirdre ją zaskoczyło. Zerknęła na nią z lekko rozchylonymi wargami i oczami, mimowolnie unosząc rękę, by musnąć kilka razy palcem wskazującym czubek nosa w chwilowym zawstydzeniu, czując rozpościerające się ciepło na policzkach, bo pytanie bezwolnie wciągnęło ją w wspomnienia wspólnych nocy, zduszonych oddechów, silnych, szorstkich dłoni przesuwających się po jej ciele, ust muskających jej szyję, ramiona, wargi. Ciepły, elektryzujący impuls rozszedł się po jej kręgosłupie; poprawiła się na siodle bezwiednie.
- Yhym. - wypadło w końcu mruczącym potwierdzeniem z jej warg - po raz pierwszy w czasie ich znajomości pozwoliła sobie (czy to przez zaskoczenie, czy może rodzące się coraz śmielej poczucie swobody) na coś takiego; niżej, ciszej niemal zlewając się z podmuchem wiatru, mniej obecnie, drapiąc lekko w gardło. Odchrząknęła mimowolnie, a to zdawało się ją otrzeźwić. Zamrugała kilka raz. Spoglądając na Deirdre odrobinę zaskoczona samą sobą. Zaraz jednak się zreflektowała. Zmarszczyła lekko brwi, odwracając tęczówki. - Tak. - potwierdziła raz jeszcze, choć - mimo że wcześniej powiedziała to cicho sądziła że zgłoski dotarły do towarzyszącej jej kobiety. - Coś się zmieniło. - powiedziała zgodnie z prawdą przyznając, że wcześniej wspólne noce nie przynosiły jej przyjemności. Uniosła rękę, przesuwając palcami po szyi. - Ja… - nie sądziłam, że to może być takie. - Jego dłonie… - jej kącik ust mimowolnie uniosł się wyżej. - Na Mahaut. - westchnęła, po raz pierwszy naprawdę nie będąc w stanie ubrać czegoś w słowa, bo te zdawały się zbyt małe, by móc opisać to co czuła. A może nie wiedziała od którego momentu zacząć. - Potrafi doprowadzić mnie do wszystkiego - dzikiej złości, frustracji, radości, ekstazy, niezbadanych krain przyjemności. - przez niego nie poszłam na śniadanie. - wyjawiła nie zauważając w chwili w której mówiła, że nie dla każdego posiłki mają takie znaczenie jak dla niej. - Nie spodziewałam się, że może być… taki. I odpowiada mi to. - orzekła, po raz pierwszy rzeczywiście się do tego przyznając. Głośno i wyraźnie. Przed kimś innym, niż przed sobą samą. Jego siła ją kontentowała - to co osiągnął w tak krótkim czasie imponowało i napawało dumą, dłonie i wargi doprowadzała do szaleństwa a ona sama im mocniej poznała Manannana tym bardziej zaczynała darzyć go sympatią. Choć nie zmieniało to tego, że tak szybko, jak potrafił ją rozbawić czy zadowolić, tak równie szybko potrafił ją zirytować i pociągnąć na krawędź. I może właśnie to było w tym takie przyciągające - niepewność tego, co zrobi, możliwość badania jego reakcji na jej gest i słowa, testowane tezy - wciągające na tyle, że chciała więcej. - Masz jakieś - odchrząknęła znów - rady? - zapytała choć nie przyszło jej to łatwo - ciekawość jednak wygrała. Nie patrzyła ku niej, zadartą dumnie brodą próbując ukryć niepewność. Deirdre miała więcej doświadczenia - co do tego nie miała wątpliwości. Manannan też je miał, ona dopiero zaczynała odkrywać te rejony czy i w tym temacie mogła skorzystać z sekretów bocznej ścieżki, które już głębiła? Znaleźć nowe sposoby, żeby go zaskoczyć.
- Tak. - potwierdziła, że przekazany przedmiot jest dziełem jej własnych dłoni. - Miałam czas, kiedy prowadziliście działania wojenne. - wytłumaczyła, nie mówiąc wprost tego, czego jeszcze nie wybaczyła całkowicie Manannanowi - tego, że w tym czasie zapomniał o niej i odsunął się, właściwie zignorował ją całkiem jak nic nie znaczący element wyposażenia, który przypinał do swojego boku kiedy zachodziła potrzeba. Na to, nie miał jej zgody - ale sądziła, że wytłumaczyła mu to wyraźnie podczas ostatniej rozmowy. - Moja skuteczność jeszcze mnie nie zadowala całkowicie, czas zaklinania jest relatywnie długi a ten który ci dałam to jeden z tych prostszych, ale opanowałam to na tyle, by móc zrobić je jedną z moich umiejętności. - wyznała szczerze, bez grama zawahania. - Na moje tarasy. - dodała, dźwigając kącik ust ku górze. - Zadziała. - dodała jeszcze na wszelki wypadek. Potakując lekko głową by machnąć w przynależącym do niej, odrobinę nonszalanckim geście. - Postanowiłam, że ci, których uznaje za najważniejszych winni znać pełnię moich możliwości. Choć ich wymiar nie jest stałą. - dodała jeszcze w krótkim rozbawieniu wcześniejszą rozmową o potencjale rzucając ku ciemnowłosej kobiecie krótki uśmiech. To nie ona była dla świata - tylko świat dla niej i zamierzała wydrzeć od niego wszystko to, czego pragnęła. Na razie - choć z niezadowoleniem - coraz mocniej (choć niechętnie) zaczynała przyznawać, że meandry Czarnej Magii w istocie nie są czymś, ku czemu mogła się pochylić. Ale zawieszenie się na goryczy tego, czego teraz nie mogła dotknąć było niepraktyczne. A siły mogła skierować gdzie indziej.
- To nie tak, że nie wierzę w słowa, które wypowiadasz - zaczęła po padającym stwierdzeniu - nie potrafię jej jeszcze zobaczyć i poczuć. Na razie oddaje, przekształcam swoje życie, samą siebie pod to. - zrezygnowała z dyplomatycznych działań, przygotowywała się na to, że na kilka miesięcy(co najmniej) będzie musiała zrezygnować z rezerwatu. Wiedziała, że jej mobilność ulegnie diametralnej zmianie - więc musiała też zrezygnować z wolności którą dawał jej balet, łącznika z siostrą, gracji w kroku.
Zmilkła, nie próbując przekonać jej ponownie. Przerzucanie się odmiennymi zdaniami nie mogło doprowadzić do czegokolwiek - na pewno nie zrozumienia. Nie dla racji jej o tym powiedziała. Nie dzieliła się też przypuszczeniem, a faktem. To, co zrobi z tym jadąca obok niej kobieta zależało już tylko od niej. Kolejne słowa sprawiły, że pokręciła łagodnie głową w kolejnym zaprzeczeniu.
- Sekrety mają to do siebie, że prędzej czy później przestają nimi być. Najbliższym tego przykładem jest twoja relacja z Tristanem. - powiedziała ze spokojem, tonem niemal rozważań. Ale wskazywała na fakty. Ktoś jakoś od kogoś się dowiedział i doniósł o tym Evandrze. Nie maczała w tym palców stawiając wybory Tristana jako pierwsze i właściwie. - A ich destrukcyjność wzrasta wraz z czasem który mija. - dodała przekręcając ku niej głowę, kiedy padło kolejne pytanie przez chwilę mierząc ją spojrzeniem. - Prawda. - zgodziła się potakując głową. Wiedziała - a może przeczuwała - że siedząca obok kobieta nie jest nierozważna. Nie mogła taką być lawirując pomiędzy tym co składało się na jej życie. - Myślę, że osiągnęłaś ją tym, co kontentuje i mnie - ale, jak powiedziałam, to dla spokoju ducha potrzebowałam o tym wspomnieć. - natrętne myśli domagały się tego, by zostały wypowiedziane głośno. Bo dla Melisande wchodzenie w tą relację - taką z inną kobietą, znaczącą się zaufaniem, którym nie obdarzyła wcześniej żadnej - też było nowe i w jakiś sposób niewygodne. Już za dziecka nauczyła się od ojca, ze ludzi dało się ograć i omamić, jeśli odnalazło się ich brzękadła i wcześniej nie znalazła kobiety - a może i kobiet bo i w Evandrze dostrzegła możliwy potencjał zrodzenia przyjaźni - której chciałaby zaufać i zawierzyć. Większość jej salonowych koleżanek wydawała jej się płytka - albo zwyczajnie głupia, niewarta znajomości z nią w sposób głębszy i bardziej intymny. Wystarczyły jej zachowywane pozory i możliwe korzyści, które mogła osiągnąć sprawnie operując słowem. Z namiestniczką Londynu było inaczej. Wjechały z fragmentu pokrywanego przez drzewa, droga do zamku prowadziła niewielkim wzniesieniem po względnie prostym terenie. - Możemy przejechać ten kawałek szybciej. - zaproponowała. - Skoro uregulowałyśmy większość palących spraw. - dźwignęła kącik do ust. Cmoknęła ustami, uderzając w boki Ondy, zmuszając ją do szybkiego kroku, jednak nie porywając się na zawrotne tempo - przede wszystkim, nie mogła przecież pozwolić sobie na to, by stracić to, co mogło należeć już do niej. Musiała trzymać nad wszystkim - jak zawsze - kontrolę.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Stajnie i padok [odnośnik]21.11.23 11:21
Kiwnęła głową na słowa Melisande, nie spodziewała się natychmiastowych odpowiedzi, ba, podejrzwała, że szlachcianka nie napotka ich na swojej drodze nawet w ciemnych zakamarkach bibliotek. To, co w niej żyło, pulsując potężną magią, wydawało się wykraczać poza spisane legendy i wymykać się temu, co numerologicznie znane. Duch, istota, klątwa; kierujący jej czynami Aongus nie reagował na egzorcyzmy, błagania, groźby czy jakiekolwiek rytuały powiązane z przegnaniem złych mocy. - Miecz? I co ma z tym wspólnego Manannan? - zmarszczyła lekko brwi, nie wyłapując aluzji. Lubiła historię magii, lecz najpilniej studiowała jej współczesną wersję, tą też zajmując się w czasie dyplomatycznej kariery. Klechdy czy mity szybko ją nudziły, należała do wąskiego grona osób, które wolały uczyć się na pamięć wszystkich dat wojen goblinów niż zachwycać się dziejami legendarnych rycerzy i dam ich serca. Kojarzyła imię Traversa, wiedziała, że wywodzi się z mitologii, ale nie znała połączenia z losami Aongusa. - Poinformuj mnie, jeśli dowiesz się czegoś ciekawego - zakończyła miękko temat mitycznego gościa w jej ciele, był niewygodny, generował więcej pytań niż odpowiedzi, a jeśli Deirdre nie lubiła czegoś bardziej od braku kontroli, to właśnie niewiedzy. Może dlatego odnajdywała spokój w konkretach, regulaminach, jasnych podziałach na to, co dobre i złe, prawe i niemoralne, sprawiedliwe i zasługujące na potępienie. A także w nieprzekraczalnych granicach społecznych ról, chociaż i je naginała przecież do swej woli, hipokryzja stanowiła jednak cel uświęcający środki. Za swoją wolność zapłaciła najwyższą cenę, ale z naiwnego snu o swobodzie obudziła się brutalnie, zawieszając się na łańcuchu przytroczonym do szyi. Jednak nawet jeśli znajdowała się na smyczy, to jednak u stóp jednego z najpotężniejszych czarodziejów ich czasów. Ciągle mogąc więcej niż szlachcianka - kosztem bezpieczeństwa, komfortu i szacunku. Czy chciałaby się jednak zamienić miejscami z Melisande? Oddać tę resztkę wolności na rzecz złota i łatwiejszego dostępu do władzy? Kiedyś tak, teraz - dojrzała. Świadoma, że zdoła zdziałać więcej na własną rękę, nawet w trudzie. Zwłszcza - we krwi, którą zdołała pokochać.
- W sprawach najważniejszych tylko całkowite poświęcenie przynosi prawdziwą rozkosz - skomentowała w zamyśleniu, nie chcąc podważać przekonać Melisande; przemawiała też raczej do siebie. Gdyby nie postawiła wszystkiego na jedną kartę, gdyby nie ofiarowała całego swego życia, gdyby w ciemno nie popełniła niewybaczalnych zbrodni, nigdy nie zostałaby Śmierciożerczynią. A więc i namiestniczką. A także - matką. Uśmiechnęła się lekko, słysząc śmiałe przekonania lady Travers o kochankach, Manannan naprawdę dawał się przestraszyć taką groźbą? Nie wyobrażała go sobie w takiej sytuacji, ba, żadnego mężczyzny, którego poznała; byli zbyt dumni i pewni siebie, w najlepszym wypadku zamykając żonę na cztery spusty w wieży. Może jednak Travers naprawdę był czarodziejem wyjątkowym, o liberalnych poglądach, którego żona mogła wodzić za nos. Chętnie dopytałaby o szczegóły, lecz i tak przekraczała już granice intymności, a wiedziała, kiedy należy wykonać krok w tył.
- Nie istnieje, ale chyba to jedyne marzenie, które zostało mi z naiwnych lat - zgodziła się nostalgicznie, słowa Melisande przypominały jej te, które często wypowiadał Tristan, zgadzała się z nimi, choć nie bez wewnętrznego oporu. Tak bardzo chciała zamknąć świat w prostych ramach, lecz gdy tylko próbowała je dokładnie określić, te wypaczały się i wyłamywały pod naporem zmiennych. I płaszczyzn nowej rzeczywistości. Kiwnęła krótko głową, ponownie bez słów przyznając szlachciance rację, nie potrafiła odnaleźć się w gąszczu możliwości, czuła się zagubiona. Z jednej strony przesadnie pewna siebie, z drugiej rozpaczliwie potrzebująca przewodnictwa. Musiała jednak wykorzystać szansę, dla siebie - i dla Myssleine.
Zamyślenie nad perspektywami dla córki przerwał przeuroczy spektakl zawstydzenia. Rumieńce, zagryziona warga, uciekające spojrzenie; nigdy nie widziała lady Travers w takim wydaniu, autentycznym, pozbawionym maski, dziewczęcym bardziej niż kobiecym. Deirdre czuła się tak, jakby przyglądała się pierwotnemu szkicowi, prawdziwej wersji obrazu - i podobało się jej to, co widziała. Prawdziwe emocje. Nie tylko zakłopotanie, ale przede wszystkim czułość, przytłoczenie i skrępowanie wolnością, przyjemnością zakazaną przecież dla kobiet. Uśmiechnęła się do Melisande łagodnie, wyrozumiale, zastanawiając się, jak to jest. Cieszyć się zdrową bliskością po raz pierwszy, ufać komuś bezgranicznie, celebrować wspólną cielesność, bez lęku i wyrzutów sumienia. Sama przekroczyła tę barierę z Corneliusem, nie było to traumatyczne, ale surowe wychowanie sprawiło, że zadowolenie z namiętności zawsze przykryte było lękiem i wstydem. A później...cóż, to zupełnie inna historia.
- To dobrze, że czerpiesz radość z małżeństwa - skomentowała tylko, nie chcąc wzbudzać w Melisande jeszcze większego poruszenia, choć był to widok przyjemny. Odrobinę zabawny, doprawdy, martwiła się spóźnieniem na śniadanie? Takie podejście obnażało prawdę, stojącą przed nią arystokratka była przecież dziewczyną, ledwie wchodzącą w dorosłość, poznającą dopiero obcy rozdział życia, które miała kontynuować jako żona. A w nim - na pewno nie potrzebowała rady kobiety, która nigdy na ślubnym kobiercu nie stanęła. Namiętność opłacana galeonami, krwią czy wpływami różniła się od tej, tak poruszającej serce Melisande. - Nie przejmuj się śniadaniami. I skup się na swojej przyjemności - poradziła prawie wesoło, tyle mogła jej przekazać, szczegółowe sztuczki Miu należały do innego świata. W tym była namiestniczką, matka, śmierciożerczynią, skupiającą się na potencjale magicznego prezentu, a nie na wprowadzaniu siostry Tristana w tajemnice ars amandi.
- Dziękuję - powtórzyła raz jeszcze, świstoklik był hojnym darem, a co do jego skuteczności nie miała żadnych wątpliwości. - Postaram się przesadnie nie zakrwawić ci tarasu, jeśli z niego skorzystam - zmrużyła nieco oczy, nie wiedząc, czy Travers zdaje sobie sprawę z konsekwencji takiego podarku. Jeśli Deirdre będzie zmuszona do użycia obrączki, stanie się to w ostateczności, a ta - bywała bardzo brzydka i krwawa. Lepszym rozwiązaniem wydawało się oddanie świstoklika dzieciom, ale na to były jeszcze zbyt małe. Może przekaże go nowej niani? Tak, musiała je zabezpieczyć, zwłaszcza teraz, gdy zawisło nad nimi widmo prawdy. Nie podobało się jej to, zacisnęła usta w wąską linię, mocniej ściskając wodze konia, przez co Alula zaczęła przebierać nogami szybciej, ale i bardziej nerwowo.
- Moja relacja z Tristanem jest sekretem. Wie o niej pięcioro ludzi - mniej więcej, tak naprawdę praktycznie nikt nie znał całości jej skomplikowania, nawet Evandra czy Melisande. A prawie wszystkim, którzy wiedzieli, zaufałaby własnym życiem. Oprócz wspomnianej lady Rosier - dlatego tak jasno pragnęła obronić swe potomstwo. - Powinny zostać w półcieniu, nieznane, zwłaszcza teraz, gdy przypadkiem mordują ludzi, którzy się im nie spodobają - dodała hardo, nie wyobrażała sobie reakcji Evandry; mogła zaakceptować kochankę, zwłaszcza, jeśli sama korzystała z przyjemności zabawy, ale kochankę posiadającą dwójkę dzieci? Pierwszą córkę Tristana? Dzieci zrodzone ze związku dwojga Śmierciożerców, Namiestniczki Londynu i Nestora? To był więcej niż problem; chłodny dreszcz przeszył jej kark, spoważniała, koncentrując się już tylko na jeździe. Przyjemnej, szybkiej, zerknęła z ukosa na Melisande, nie musiała już dodawać zapewnień o zaufaniu, im więcej razy się o nim mówiło, tym słabsze się stawało.
- Czyli wyścig? Ale bez łamania nóg - zastrzegła, droga, która wiła się tuż przed nimi pozwalała na szybsze tempo, podjęła się więc wyzwania z zadowoleniem. Potrzebowała tego, szumu wiatru, rozwianych włosów, koncentracji tylko na ciele, unoszeniu bioder, zgraniu się w jednym rytmie z Alulą, by umocnić wyuczone odruchy mięśni, pozwalające jej jeździć coraz pewniej i stabilniej. Czuła zmęczenie galopem, ale spięcie ciała skutecznie czyściło umysł z lęku o przyszłość, pozwalając cieszyć się jazdą. I milczącą, ale wspierającą obecnością Melisande - bliższej jej po tej rozmowie niż kiedykolwiek wcześniej.

| zt? :pwease:


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Stajnie i padok
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach