Wydarzenia


Ekipa forum
Lipiec 1945 - Truth or dare?
AutorWiadomość
Lipiec 1945 - Truth or dare? [odnośnik]29.03.24 19:22
Śmiertelny Nokturn, lipiec 1945’

-Pogadaj sobie jeszcze- ryknąłem w kierunku matki, kiedy na zmianę z irracjonalnym krzykiem za wszelką cenę starała się mnie ignorować. Dosłownie tak jakbym nie istniał, nigdy nie pojawił się w tych czterech ścianach. Miałem niesamowicie dość tej kobiety, często zastanawiałem się jak ojciec mógł z nią wytrzymać tyle lat… chwila. Może właśnie, dlatego go nie było? Zawsze wyjeżdżał, wpadał na moment i jak tylko się pojawiał, to upijał do nieprzytomności. Też bym przy niej to robił. Dlaczego do cholery nikt jej nie zamknął w Mungu? Przecież to nie było normlane. -Już- kolejny wrzask, tym razem z mojej strony. -Sobie idę, daj mi spokój- wyrzucała mnie za drzwi i nie robiła tego po raz pierwszy; śmiało można rzecz, że byłem przyzwyczajony. Całe szczęście, że za oknem panował gorąc, a co za tym szło nie musiałem martwić się o schronienie, jak to bywało zimową porą. Będąc już za szkolnymi murami rezygnowałem z powrotów w trakcie grudniowej przerwy i to ratowało mi skórę, jednak wcześniej nie miałem tego wyboru. Może właśnie dlatego znałem port i Śmiertelny Nokturn jak własną kieszeń. Noc poza domem traktowała jako formę ukarania za moje zachowanie, która – co najzabawniejsze – nie przynosiła żadnych rezultatów, ale najwyraźniej dawała jej wiele satysfakcji wszak mogła spędzić czas wyłącznie z samą sobą. Choć kto wie? Patrząc na absurdalność powodów kłótni nasuwało mi się wiele różnych myśli, ale nie zagłębiałem się w nie.
W akompaniamencie kolejnych przekleństw, wypchnięcia przez próg mieszkania i finalnie huku trzaśniętych drzwi, znalazłem się na korytarzu. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem po schodach w dół nie patrząc się za siebie, nigdy tego nie robiłem. Doskonale wiedziałem, że jak tylko ukończę szkołę opuszczę to miejsce na zawsze i nigdy więcej nie będę musiał oglądać ani ojca, ani matki. Właściwie on i tak nie pokazywał się zbyt często, a jak już to robił, to od razu było… widać. Zaśmiałem się sam do siebie na tę myśl, miał skurwiel krzepę. Nigdy nie zapomnę jak capnął mnie za koszulę i rzucił o ścianę jak szmacianą lalkę, bo przypadkowo strąciłem ze stołu kufel z jakimiś szczynami. Żałowałem wtedy tylko matki, bo musiała to obrzydlistwo ścierać.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić szedłem wzdłuż jednej z ciemnych alejek starając się nikomu nie rzucać w oczy. Bez knuta w kieszeni nie mogłem liczyć na jakikolwiek pokój, nie wspominając o tym, że zapewne nikt nie chciałby mi go wynająć. Do Mantykory oficjalnie miałem wstęp wzbroniony, a jak już udało mi się wślizgnąć, to musiałem kryć się przed rosłym barmanem. Zachowywał się jak pieprzony stróż prawa, cholerny obrońca moralności. Szukał jej na Nokturnie? Litości. Przecież byłem dorosły, ale dla niego? Wciąż zbyt młody. Może dlatego, że pamiętał mnie jeszcze z młodszych lat, gdy ukradkiem dostawaliśmy się do tamtejszej piwnicy i podpijaliśmy te paskudne piwo. W sumie wówczas i tak nie było mnie stać na nic innego.
Wiedziony nagłą myślą skręciłem w jedną z bocznych uliczek i ruszyłem wzdłuż kamienicy. Szukałem właściwego numeru mając nadzieję, że dobrze go zapamiętałem wszak z ciotką już dawno nie miałem nic wspólnego. Przypomniało mi się jednak, że matka wspominała o jej wizycie; podobno miała wraz z synem powrócić do Londynu na wakacyjny okres. Nie pytałem, nie wnikałem, nic mnie z nią nie łączyło, ale uznałem, że jeśli szczęście mi dopisze, to będę mógł u niej zostać do rana. Istniała szansa, że mnie pogna lub nie pozna, ale nie miałem lepszego pomysłu. Musiałem spróbować.
Zapukałem głośno do drzwi, po czym skryłem dłonie w kieszeniach spodni. Żadne dźwięki nie dochodziły ze środka, więc prawdopodobnie jej nie było, ale z braku laku mogłem jeszcze chwilę zaczekać. Moment, momencik. W ostateczności było tu całkiem przyjemnie, o wiele bardziej niż w naszym budynku, więc oparty o ścianę mogłem wytrwać do rana. Nie chciałem wyłapać guza, a z moją pyskatą buźką nie było o to trudno, szczególnie w tej dzielnicy.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Lipiec 1945 - Truth or dare? [odnośnik]30.03.24 10:24
- I wtedy powitał Śmierć jak starą przyjaciółkę, poszedł z nią chętnie, i ramię w ramię opuścili to życie zakończyłam mroczną opowiastkę, ostatni raz, z namaszczeniem sunąc czerwonym paznokciem po wyrysowanym w rogu strony symbolem kostuszych insygniów. Dziecięce powieki opuściły się jednak już dwa zdania wcześniej, przyjmując mój głos częściowo jeszcze na jawie, częściowo już we śnie. Igor zasnął otulony pieszczotą śmiertelnej bajki. Na Nokturnie każda z historii spisanych przez starego czarodziejskiego literata wydawała się brzmieć głębiej. Nawet jeżeli osadzeni na brytyjskiej mapie powoływaliśmy ją do życia mową Karkaroffów. Śmierć jednak skutecznie odprowadziła chłopca do snu. Przez otwarte okno wciskała się masa ciepłego, ponurego powietrza wprost z najmroczniejszego z londyńskich korytarzy. Mieszkanie starego Macnaira zawsze już miało służyć nam za gniazdo, nawet gdy nasz prawdziwy dom znajdował się wiele mil stąd, daleko na wschodzie kontynentu. Czułam jednak, że ani ze mnie ani z Igora nic i nikt nie będzie w stanie wyrwać angielskich korzeni. Rzadkie i ledwie przelotne odwiedziny rodzimego kraju zdawały się tchnąć we mnie nowego ducha. Syn nie mógł tego jeszcze pojąć.
Opuściłam posłanie i po cichu przemknęłam do dziennego pokoju, gdzie w blaskach świec mieniły się ojcowskie księgi o niezmącenie przerażających tytułach. Grzbiety lśniły w pociągającej groźbie, mrok zdawał się zatruwać umysł przy pierwszym dotknięciu przykurzonej oprawy. Mimo na pozór ciepławego wieczoru, przejmujący chłód zdawał się skutecznie utrzymywać między ścianami starej kamienicy. Powłóczyste, czarne materiały zacierały ślady moich kroków, gdy krążyłam między niepokojącymi gablotami. Niegdyś lękałam się, gdy ojciec zanurzał się w odmęty czarnej magii, gdy składał jej w ofierze fragmenty własnego ducha, byleby wyłuskać nieco więcej potęgi, dosięgnąć wielkiej możliwości w parszywej klątwie. Lękałam i pragnęłam, czując na karku boleśnie kłujący szept Śmierci. Teraz bez udręki wysuwałam z półki ponure tomiszcze, doświadczając, jak przerażające wycie oplata najmniejszą z moich myśli – niesłyszalnie dla dziecka śniącego za ścianą, lecz dobitnie dla tego, kto ośmielał się przekroczyć granicę. Potrzebowałam wina.
Dźwięk przelewającej się do szkła krwistej cieczy zbałamucił cichą obietnicę. Nim ustał, zadrżały drewniane wrota, upominając się łakomie o uwagę. Odstawiłam butelkę i rozprostowałam plecy, oko przeciągając ze źródła odgłosów do zamkniętego w starej ramie zwierciadła. Nie spodziewałam się niczyich odwiedzin, ale wątpiłam, by były przypadkowe. Mało kto wiedział o mojej obecności w kraju, mało kto znał nasze tajemnice. Boso przemknęłam do korytarza, prowokując płynnym ruchem zakołysanie się kotar przy pootwieranych oknach. Lustrzany obraz utracił widok kobiety, matki i kochanki, chłonąć już tylko nudnawe, wieczne uposażenie. Nie spieszyłam się jednak z przyjęciem gościa, zmuszając go by czekał, by się właściwie upewnił – lub odszedł i rozczarował swą niewiernością. Dopiero po chwili głośno trzasnęły blokady i szeroko otwarły drzwi, prezentując tym drugim oczom obraz początkowo umodelowany w nieprzyjemnej groźbie. Czego tu szukasz, Drew Macnairze? Starczał na klatce niemal jak zbity psidwak, a przecież był sępem. Powinien wyżerać dla siebie rzeczywistość – nie poddawać się jej nieprzychylnościom. Cofnęłam się o krok.
– Wejdź – zaprosiłam zabłąkanego, nie wyobrażając sobie, by miał inne życzenie. Przeszedł przez Nokturn, dotarł tu bez złamanego nosa i zaczernionej na twarze skóry, w nieprzedartych łachmanach. Nasze dzieci były nadzwyczaj pojętne, a on stał się już mężczyzną. Zmężniał, bez wątpienia. – No więc? – spytałam, nie zaszczycając go najmniejszym spojrzeniem. Zamiast tego udałam się na powrót do salonu, wymagając niejako, by poczynił dokładnie to samo. Nie przyłaził bez intencji, chciałam poznać jego prośbę. Przecież nie przygnała go tu rodzinna nostalgia. Czegoś żądał, czegoś pragnął, coś nie pozwalało mu zmrużyć oka. Czy nie tak? – Bądź precyzyjny i niezbyt głośny, Igor usnął – obwieściłam ostro, wyciągając ze szklanej gabloty dodatkowy kieliszek. Wiedziałam, że się napije. Nawet jeżeli przyszedł ledwie na chwilę. Jeżeli zamierzał kręcić mi prosto w oczy, to mógł nawet nie zaczynać, a po prostu cofnąć się do wyjścia.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Lipiec 1945 - Truth or dare? [odnośnik]10.04.24 16:27
Im dłużej czekałem pod drzwiami jej mieszkania, tym większą zyskiwałem pewność, że był to beznadziejny pomysł. Po co ja tutaj w ogóle przyszedłem? Mogłem udać się do jakiegoś zaułka, oprzeć się plecami o chłodną, kamienną ścianę i przeczekać do świtu lub nieco wcześniej podjąć próbę wślizgnięcia się do mieszkania. Może matce by już przeszło? Zwykle nie sięgała po trunki, ale pokrętnie liczyłem, że tej nocy mogło być inaczej i tym samym nawet nie usłyszałaby cichych kroków na korytarzu. Mieszkanie było małe, pokoje przechodnie, a zatem niemożliwym było, abym dostał się do swojego bez konieczności przejścia przez jej, ale może tym razem by mi się udało? Pierwszy raz od dawien dawna? Odnosiłem wrażenie, że wraz z wiekiem traciłem na umiejętności bezszelestnego przemieszczania się. Z resztą – jebać to. Poradzę sobie, jak zawsze. Nic nowego, nic zaskakującego. Można rzec, iż dzień jak co dzień. Każdego wieczora udowadniała mi, że miałem poważne powody do głębokiej nienawiści.
Uniosłem wysoko brwi słysząc szczęk zamka, a zaraz po tym otwieranych drzwi. Minęło wiele lat nim ostatni raz miałem okazję widzieć ciotkę na oczy i chyba jeszcze wtedy nie zwracałem uwagi na pewne… atuty. Ona się zmieniła? Czy tylko moje postrzeganie świata i myślenie? Zapewne to drugie, aczkolwiek za wszelką cenę starałem się nie dać tego po sobie poznać, dlatego wygiąłem wargi w kpiącym uśmiechu na to jakże ciepłe powitanie. Tak funkcjonowały wszystkie rodziny? Czy po prostu miałem cholernego pecha? Słysząc różne rozmowy w dormitorium odnosiłem wrażenie, że łącząca ludzi krew nie była tylko genealogicznym drzewem, ale wsparciem, wspólnymi emocjami i choć powierzchownym szacunkiem. Macnairowie najwyraźniej byli zupełnie inni, a ja na ślepo ładowałem się w to bagno. Brnąłem w ich tradycje jednocześnie spotykając się potajemnie z mugolaczką. Cóż za ironia; zawsze pod prąd Drew, zawsze.
Skinąłem głową na chłodne witam i przekroczyłem progi mieszkania rozglądając się po jego wnętrzu. -Może stęskniłem się za rodziną?- ironia mnie nie opuszczała i nieszczególnie zależało mi, aby to ukryć. Wsunąłem dłonie w kieszenie spodni i obróciłem się, aby ponownie na nią spojrzeć. Naprawdę wydawała się jakaś inna, a przynajmniej inaczej ją zapamiętałem. -Może za twoim sarkazmem?- uniosłem dłoń i przesunąłem nią wzdłuż brody, mierząc ją od stóp do głów. -Twój entuzjazm z tego jakże nieoczekiwanego spotkania jest naprawdę zachwycający- pokręciłem głową i bezwstydnie ruszyłem w kierunku kanapy, na której rozsiadłem się niczym we własnym domu, choć te ściany były mi zupełnie obce. Właściwie trudno było mi jakiekolwiek miejsce nazwać tym swoim, jedynym – matka nieustannie utwierdzała mnie w przekonaniu, że winienem czym prędzej odejść, usamodzielnić się i zapomnieć, iż kiedykolwiek mieliśmy ze sobą jakąś styczność. -Igor?- ściągnąłem brwi w zastanowieniu początkowo zupełnie nie łącząc kropek. -Ach, twój syn- westchnąłem pod nosem zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy go nie widziałem, a przynajmniej nie mogłem odnaleźć takiego wspomnienia. -W takim razie może był to zły pomysł- dźwignąłem się na nogi, mimo że kątem oka widziałem, jak sięgała po drugi kieliszek. -Bo właściwie nic precyzyjnego- dałem sarkastyczny nacisk na ostatnie słowo -nie mam ci do powiedzenia.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Lipiec 1945 - Truth or dare?
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach