Wydarzenia


Ekipa forum
Kolejka goblinów
AutorWiadomość
Kolejka goblinów [odnośnik]11.06.16 14:52
First topic message reminder :

Kolejka goblinów

★★
Innowacyjna konstrukcja ponoć będąca projektem stworzonym przez gobliny, ponoć inspirowana wagonikami znajdującymi się w tunelach pod bankiem Gringotta; wysoka kolejka w tę i nazad, do nieba i pod ziemie, zawija jak spirala, pokonuje ognistą obręcz, mija trolla uderzającego maczugą tuż za przejeżdżającym wagonikiem, a wszystko to z prędkością - jeśli wierzyć organizatorom - trzykrotnie szybszą od prędkości najnowszego modelu profesjonalnej miotły. Wagoniki wydają się całkowicie bezpieczne, obłożone zaklęciami ochronnymi, które uniemożliwiają wypadnięcie. Tylko dla miłośników mocnych wrażeń!
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:02, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kolejka goblinów - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kolejka goblinów [odnośnik]14.02.20 1:30
Rozbieram ją sukcesywnie, ale wciąż tkwię najdalej na etapie bielizny. Jakoś przemóc się nie potrafię, żeby iść o krok dalej. Mnie oskarżać o pruderię to już wyczyn, ale ostatecznie to nawet się na to zgodzę. Jeśli finalnie Izka wyskoczy z majtek, to bardzo dobrze, bo moje załamanie tyczy się raczej odsłaniania jej metaforycznie. Zakładając id, ego i superego, tak samo zakładam, czy raczej, ściągam, metaforyczną bieliznę. Bo to nadal jest trochę, wiecie, tricky, a damulka mimo że ustawiona ze mną na randkę, to w głowie jej się nic właściwie nie układa. Co zobaczę, jeśli tam zajrzę? Po sobie chcę zostawić fajerwerki, ale pierwszy raz zwykle szału nie robi. No pięknie. I teraz się spiąłem. A co, jak puści plotę (opartą na faktach?!), że nie znam się na rzeczy. Bo kto to niby zweryfikuje? Ugh. Zerkam na nią nerwowo, zasłaniając lekką panikę - nie podoba mi się ta zmiana frontu, gdzie w samym sobie nie mam sojusznika - jakże uroczym uśmiechem.
-Moja droga, o tym się nie czyta, to się przeżywa - bagatelizuję i podkreślam, jak ważne są odkrycia i doznania, szlachetny empiryzm na przykład na tylnym siedzeniu dorożki - wydrukowane słowa tego nie oddadzą - opowiadam dalej, nachylając się coraz bliżej niej, tak, że może czuć już tylko podniecenie albo dyskomfort - opowieści jeszcze dają radę - kończę konkluzją, jaką może teraz badać z autopsji i prostuję się dzielnie, mimo moich bolących stawów. W przyszłym miesiącu wizyta u uzdrowiciela, koniecznie. Poproszę mamę, żeby mnie umówiła.
Aha, czyli w ten sposób. Mam czego chciałem, ale jednak - dzięki za nic.
-AUA - mówię, patrząc na drobniutką Isabelle z wyrzutem w mych jasnych oczach. Przykładam dłoń do twarzy, policzek na sto procent płonie. Rozcieram uderzone miejsce i prycham jak obrażony kocur. A to ci dopiero agentka - Merlinie, kobieto, co następnym razem? Oberwę bombardą? Kopniesz mnie w jaja? - pytam z głupia frant, idiota ze mnie, co podsuwa jej możliwe opcje. A niech se myśli, że wygrywa i trzyma mnie w garści. To nie boli. Całe szczęście, że nałapałem dystansu do siebie i de facto nie czuję gniewu, ani żadnej z tych ekstremalnych emocji, stojących zawsze za wyborami najgorszymi. Unoszę ręce w geście kapitulacji, jak sobie życzysz, madame i chwytając ją za rękę zaciągam w końcu do tej kolejki.
-Znajdują tam to, czego zapragną - wzdycham znudzony i niezbyt kulturalnie przewracam oczami - ty też nie przyszłaś do mnie po seks. W każdym razie, nie tylko, nie w pierwszym rzędzie - wskazuję na pewną prawidłowość z szelmowską pewnością, że mam rację. Chciałbym. Pogląd wyrażany przez marzenie prezentuje się solidnie, jakby twarde fundamenty zrobiono z faktów, a nie podszeptów wyobraźni.
Nieruchome ciało lalki na nic mi się nie zda, więc pozostaje mi ją jakoś poruszyć. Sposób "na Śnieżkę" nieco mnie obrzydza, zatem zostaje działanie bezpośrednie. Z racji tego, że noga jestem w dziedzinie magii leczniczej, czy ogólnie, no, średniawy ze mnie czarodziej, korzystam z moich atutów. Czarodziejskie palce, co to i z kamienia wydobędą płacz i śmiech albo i to i to. Na Izkę też działa, no nie może przecież być inaczej!
-Oby to było tego warte - mruczę i kładę jej dłoń na udzie, ściskam je mocno przez suknię i natychmiast rozluźniam, już samymi palcami bawiąc się materiałem okrycia i naciskając jednak lekko na skórę. Wagonik buja się swobodnie, zawieszony wysoko w jednym punkcie, moja hojność kupiła nam jakieś pół godziny do kwadransa chwały na wysokościach. Uparcie maltretuję jej udo, mnę drogą suknię, co i rusz podwijam falbanki, a w końcu nachylam się do niej, zatrzymując swoje wargi kilka centymetrów od jej rozchylonych ust. Przełykam ślinę. Wiem, że to usłyszy.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Kolejka goblinów - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]15.02.20 18:06

W sumie nie wpadło jej jeszcze do głowy, by poplotkować o swoim wypadzie do Wenus. Lord Francis jako stręczyciel, przewodnik, niechętny kochanek… Cóż, inne damy miałyby o czym huczeć, ale wbrew pozorom, Belle lubiła Francisa bardziej niż je. Wydawał się jej powiewem świeżego (choć zepsutego, hm) powietrza wśród arystokratycznej hipokryzji, a niedawna kłótnia z Elise tylko rozwiała resztki jej złudzeń. Do niedawna rodzina, lady Nott była teraz obca, z pogardą wypowiadając się nie tylko o własnym kuzynie, ale także o jego dziecku. Francis był przynajmniej… taki jak zawsze.
-Kobiety mają bujniejszą wyobraźnię, dlatego to właśnie one czytają więcej książek niż mężczyźni. - wytknęła z ironicznym uśmieszkiem.
Pokraśniała, gdy Francis przyjął jej policzek - uderzyła go chyba mocniej, niż ostatnio Percivala! Podobało jej się to, zresztą jemu chyba też, inaczej nie podsuwałby jej perwersyjnych pomysłów na dalsze sprawianie rozkosznego bólu. Bombardy nigdy nie umiała wyczarować, ale z kopniakiem mogłaby sobie poradzić.
-Nie, nie, znalazłam tam tego, czego szukałam. Mężczyźni też nie znajdują, inaczej nie oglądaliby się za...plebsem. - ujęła, z braku lepszego słowa. Zirytowała ją bezgraniczna wiara Francisa we wszechmoc Wenus. Percival jakoś nie poprzestał na popijaniu whiskey w otoczeniu kurtyzan (a może, łudziła się naiwnie, może jednak nigdy nie wszedł do upiornie erotycznej części restauracji?!), znalazł miłość gdzie indziej. Ją z kolei lord Lestrange brutalnie odgrodził - od prawdziwych atrakcji i nawet od siebie samego. Pfi. Nadąsana, jechała kolejką w milczeniu do czasu feralnych łaskotek.
-Spadniemy... - wychrypiała w trzęsącym się wagoniku, zastanawiając śmierć, czy śmierć w ciemności również byłaby tego warta. Wciągnęła głośno powietrze, z mieszanką oburzenia i fascynacji nie reagując na poczynania Francisa, jak szmaciana lalka. Dopiero gdy nachylił się nad nią, a kolejka znów zgrzytnęła okropnie, lady Carrow spojrzała mu prosto w oczy, zastanawiając się, co w nich ujrzy. Czy po tylu latach w burdelu, nie stał się już odporny na pożądanie?
Ujrzała jednak to, co chciała, bo delikatnie poderwała główkę i wpiła się w usta lorda Lestrange, mocno, łapczywie, przygryzając mu wargę i wplatając dłoń w jego (krótsze niż Percivala) czuprynę.



Stal hartuje się w ogniu


Isabelle Carrow
Isabelle Carrow
Zawód : Alchemiczka, szlachcianka
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Stal hartuje się w ogniu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xyz
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7146-isabelle-carrow https://www.morsmordre.net/t7207-listy-isabelle https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f52-west-yorkshire-wakefield-sandal-castle https://www.morsmordre.net/t7206-skrytka-bankowa-nr-1757 https://www.morsmordre.net/t7256-isabelle-carrow#195434
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]16.02.20 20:51
- Nie znam danych statystycznych dotyczących czytelnictwa w Wielkiej Brytanii. Ani na świecie - przyznaję bez ogródek z rozbrajającym (bo szczerym) uśmiechem - ale męska wyobraźnia raczej nie cierpi z tego powodu - dodaję, bo za każdym razem, gdy myślę, że zobaczyłem już wszystko, to, no, spotyka mnie zonk. Ludzie są niesamowicie interesujący. Ohydni, ale interesujący. Żaden płyn ustrojowy nie jest już dla mnie tajemnicą, no, może poza krwią, za którą, delikatnie mówiąc, nie przepadam. Poza tym, wszystkie są moje, razem z aktywnościami, z jakimi się łączą. Praca bywa kształcąca, także ta erotycznego prima sortu - bo niby gdzie nabywam podstawy anatomii, jeśli nie podczas uniesień z samym sobą i okiem przyklejonym do dziurki od klucza? Teorie należy sprawdzać. Testować. Udowadniać. Mdła matematyka to nie moja działka, za to Giovanna ma w niej pole do popisu. Ja mogę obliczać czas, w jakim sukienka zsunie się z jej ciała, gdy stanę za nią i owieję jej kark ciepłym oddechem. Dalej bawię się w tłumaczenia języka niezrozumiałych znaków na kod przyswajany tak w rodzinnej Anglii, jak i na Wyspach Bergamutach. Uniwersalność, broń Merlinie oskarżać mnie o kosmopolityzm - obywatele świata zwykle giną jak muchy, a ja jestem całkiem przywiązany do tego ciała. Mam dopiero trzydzieści lat. Jeszcze nigdy nie latałem na dywanie. Jeszcze nigdy nie kochałem się w kolejce. Jeszcze nigdy nie spoliczkowała mnie kobieta - to akurat bzdura. Isabelle - przed dziesięcioma sekundami to też był wymysł. No i mam babo placek, bo chociaż boli, to jednak robi mi się okrutnie gorąco. Lodowe statuy o koafiurze szlachcianek przerażają mnie prawie tak samo jak rzeźby, to znaczy: nie boję się ich literalnie, ale cykam się, czy ich czasem nie puknę, stuknę czy zarysuję w inny sposób. Izka nie wiem do końca na ile świadomie, ale upłynnia atmosferę, na tyle, że czuję się już zupełnie swobodnie. Powie STOP, jeśli zrobię coś nie po jej myśli. To dobry znak, dobry układ. Zacieram rączki, chociaż na zewnątrz czynię jej wyrzuty i posyłam obrażone spojrzenia. Jak o wbiciu szpilki w stopę (czemu nie plecy?) pamiętam doskonale, tak ten wyskok puszczę w niepamięć, żeby spokojnie hasał sobie w krainie wspomnień z gatunku niekoniecznie ważnych acz nawet przyjemnych.
-Kochanie - zaczynam i znowu muszę przybrać nieco protekcjonalny ton, bo czuję, że mijamy się w naszych tłumaczeniach. Isabelle wciąż w głowie ma szczególny przypadek Percivala, który nie jest dobrym wzorem do analiz - Wenus to dom uciech wszelakich. Dostarczamy rozkoszy podniebienia i pozostałych, cenionych zresztą daleko bardziej od kulinariów. W zależności od życzenia, gość może po prostu usnąć w wyrozumiałych i współczujących ramionach, może zaliczyć ostre rżnięcie, a może zostać upokorzony i dosłownie zdeptany przez swoją wybrankę. Może zagrać w szachy albo udawać, że uprawia seks ze swoją córką. Fabrykujemy tam miłość, ale na czas. Po zamknięciu drzwi nikt tego nie oczekuje. - wyjaśniam dosadnie, prezentując ledwie ułamek bezpruderyjnego światka zza czerwonych kotar. Bo dzieje się tam przecież dużo więcej, za dużo, by streścić jej to w kilku zdaniach, gdy jestem już odrobinę podekscytowany. Nie powinienem z nią o to rozmawiać - ale, o, niespodzianka, znowu gram nieczysto i wbrew zasadom. Kręci mnie to bardziej (do czego się nie przyznam) niż jej drobna sylwetka, wciśnięta w kanapę wagonika.
-Percival... Dokonał wyboru i jeśli chcesz znać moje zdanie, to miłość nie jest wymówką wystarczającą. Jeśli to była kobieta, mógł się z nią spotykać dalej w najlepsze, tak jak lordowie po kryjomu przychodzą do mnie albo dmuchają swoje służki czy wabią na manowce panny z klasy średniej. Nie musiał stawiać na szali swojego życia i życia twojego i twojego dziecka. Ale to zrobił. Musi naprawdę wierzyć w wartości, jakim wyraził poparcie - mówię powoli, nieco niepewnie, bo właśnie strzelam sobie w kolano i psuję atmosferę, na którą solidnie sobie zapracowałem. Błagam utnij temat, utnij temat, błagam, utnij ten temat, modlę się w myślach, obejmując Isabelle. Robi się zimno - no tak, im wyżej, tym powietrze chłodniejsze - a wagonik kołysze się niespokojnie. Gdy się zbliżam, dochodzi do mnie wibracja mojego serca, dzika, jak u młodzieńca, kosztującego pierwszy raz owocu zakazanego. Kompletnie ubrany - omal żałuję braku figowych liści - gładzę jej krągłości, zachwycając się tym, że się przede mną wzdryga. To coś znaczy, co takiego, dowiem się później. Całuję ją powoli, niech kieruje moimi ustami, niech pokaże mi do czego dąży. Język staje się niecierpliwy, jak niezbyt poważny odkrywca, podobnie moje dłonie, poczynające sobie śmiało. Zsuwam z jej ramion szal, odsłaniam szyję i obojczyki, odrywam wargi od jej ust i składam mokry pocałunek na dekolcie. Wagonik piszczy przeraźliwie, jakby alarmująco, ale dzieje się to gdzieś na granicy mojej świadomości. Przesuwam językiem po kości, władczo odginam jej głowę i znaczę szlak śliny aż do ucha, zachłannie i łapczywie. Korzystam z okazji. Obrzydliwie, tak bardzo po męsku, będąc tak bardzo sobą. Docieram do płatka, przygryzam go i dalej żłobię w małżowinie, łaskoczę, pocieram i wiercę; nie nachalnie, mam to opracowane do perfekcji. Może zacznie wzdychać? Chciałbym, naprawdę.
Mam dużo rzeczy do zrobienia i boję się, że stracę szansę. Że czas minie, zadzwoni dzwonek, że po wszystkim nie będzie chciała mnie znać. Nadal te irracjonalne, dekoncentrujące obawy rosną mi przed oczami, więc je po prostu zamykam, słuchając jej ciała. Szybkich, płytkich oddechów, niekontrolowanych drgnięć, dobrze. Dobrze. Też się uspokajam, wycofuję i gryzę jej ramię, zaznaczając odcisk szczęki na miękkim, białym ciele. Ma poznać mój zgryz, choć nie zostawię po sobie pamiątki. Garnitur odbitych zębów zniknie za chwilę, tymczasem liżę ją w tych pozostawionych wgłębieniach, dłoń przenosząc na jej kolana i masując je, zbiegając pod suknię, ślizgając dłonią po wewnętrznej stronie ud i raz po raz delikatnie muskając łono. Ślina płynie po jej ręce w dół, cienką strużką - naprawdę jest piękna, teraz.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Kolejka goblinów - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]18.02.20 0:33
Zacisnęła leciutko usta, ucinając temat ze swoich słów i myśli. Nie chciała teraz myśleć o Percivalu - nie podczas rozmowy, gorzko przypominającej jej o jego ideałach, a już na pewno nie w ciemnej kolejce. Francis miał może włosy krótsze od Percivala, może i całował zupełnie inaczej, może i nie był jej mężem i nie mógł jej go zastąpić... ale Merlinie, jak cudownie on całował! Lata praktyki robią swoje, zwłaszcza przy dziewczynie, która do tej pory spychała swoje pragnienia pod maskę skromności, którą do małżeństwa pchnęło czyste pożądanie (tak, teraz wiedziała już jak nazwać to uczucie, które ogarnęło ją, gdy pierwszy raz zobaczyła Percivala i które przemieniło się w chorobliwą miłość), która do tej pory całowała się tylko z własnym mężem.
Nie miała pojęcia, że to wszystko może być tak dzikie, tak nieprzewidywalne, tak... przyjemne.
Odchyliła szyję do tyłu, a po jej skórze przebiegały przyjemne iskry, ilekroć Francis muskał ją ustami lub językiem. Westchnęła, nieświadoma, że wydobył się z niej cichy jęk, że jej serce bije jeszcze szybciej niż podczas szaleńczej jazdy kolejką, a nóżki podrygują odruchowo. Jęknęła znowu, gdy zabolało - to dobrze, miało boleć, miłość bolała (miłość???). Wczepiła się dłońmi w kołnierz Francisa, pozwalając mu na wszystko i samej szarpiąc agresywnie za guziczki koszuli, chcąc poczuć gorąco jego skóry i szybki (miała nadzieję puls).
-Jak cudownie... - szepnęła, gdy ciepłe dłonie błądziły po rozpalonych udach, chwytając się koszuli Francisa jak kotwicy. Sama też go całowała - najpierw gniewnie i tęsknie w usta, potem nieśmiało w szorstkie policzki i szyję, potem coraz śmielej. A potem odchyliła głowę do tyłu, egoistycznie chcąc zagarnąć całą przyjemność dla siebie.
-Francis, Francis... - wymruczała, rozkoszując się brzmieniem jego imienia na swoim języku i...
...otworzyła oczy.
Francis, jak to Francis? Dlaczego to on był w jej myślach zamiast Percivala, dlaczego szeptała tęsknie jego imię, choć ich spotkanie miało być tylko zabawą, buntem, igraszką?
Serce zabiło jej mocniej, a potem ścisnęło się z niepokoju, gdy uświadomiła sobie, że nie potrafi oddzielić emocji i uczuć od pokus i gier, że wspomnienie lorda Lestrange będzie towarzyszyło jej w nocy, że właśnie pada ofiarą czaru, którym niegdyś tak gardziła.
-Nie mogę. - pisnęła nagle, głosem, który nie był jej samej - przestraszonym, pokornym. -Przepraszam. - dodała szeptem, kładąc dłonie na jego policzkach i zmuszając, by spojrzał jej w oczy. Jej własne były już szkliste, dwie łzy spłynęły po rozpalonych policzkach. Przymknęła oczy i nachyliła się ku niemu raz jeszcze, całując go po raz ostatni. Mógł poczuć jej mokre rzęsy przy swojej twarzy, a sam pocałunek był inny. Zadziwiająco delikatny, zadziwiająco czuły.
-Nie mogę się w tobie zakochać. - szepnęła, mając nadzieję, że jeszcze nie jest za późno.


Stal hartuje się w ogniu


Isabelle Carrow
Isabelle Carrow
Zawód : Alchemiczka, szlachcianka
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Stal hartuje się w ogniu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xyz
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7146-isabelle-carrow https://www.morsmordre.net/t7207-listy-isabelle https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f52-west-yorkshire-wakefield-sandal-castle https://www.morsmordre.net/t7206-skrytka-bankowa-nr-1757 https://www.morsmordre.net/t7256-isabelle-carrow#195434
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]18.02.20 17:27
Chciałbym znać się na kobietach, ale niestety, żaden ze mnie ekspert. Mam doświadczenie w przelotnych znajomościach, w krótkich przyjemnościach, a nawet w dawaniu rozkoszy. Ale to przecież nie implikuje żadnej wiedzy ogólnej. Jeśli chodzi o związki: jestem zerem. Białym żołnierzem. Kompletną wanilią. Moje obserwacje nie są szczególnie odkrywcze, ciekawe, ani tym bardziej rewolucyjne dla kogoś, kto słucha. Wierzę, że tyle starczy. A to, że szanowne społeczeństwo nie uznaje kobiecego głosu, to już jakby nie moja wina. Spada za to na moje wątłe barki obowiązek zaopiekowania się niestabilnie emocjonalną damą, co myśli, że pozjadała wszystkie rozumy, a ja u niej robię za pieprzonego guru. Daję się wciągnąć w jej sidła jak młokos, jak cymbał, choć słusznie mam wątpliwości co do tej inwestycji, ale kiedyś obiecałem sobie, że nie będę żałować niczego, toteż i tą cytrynką muszę sobie poradzić. Wycisnę ją i zapodam lemoniadę. Wszystkie chwyty dozwolone, więc przesuwam dłonie z jej ud na piersi, wybijając się z rytmu wilgotnych pieszczot zachłannym dotykiem. Ściskam je zrównoważenie (przeklęty gorset, nie rozumiem, dlaczego go włożyła), by po chwili zanurzyć twarz w jej dekolcie i przesiąknąć zapachem jej ciała. Całuję półkule wystające z z sztywnego opakowania, tyle mogę zrobić bez uszkodzenia sukni. Hamuję się, bardzo to godne, jeśli nie da mi znaku, nie będę zwierzęciem. A może właśnie tego chce, zeszmacenia, potraktowania ostrego, niespodziewanego, bez zbędnej zmyślności i egzaltowanych gestów? Namiętność nie potrzebuje subtelności, może iść z nią w parze, ale doskonale wypada w solowym popisie. Jak pod wpływem, szarpię Isabelle za włosy, władczo odginając szyję, by oddała mi się jeszcze bardziej, by poczuła, że dokładnie teraz jest moja, że nie szczędzę jej pasji ani starania. To - to właśnie jest to, czego pragnie każda, obojętnie czy zakrywa oczy na widok penisa, czy podskakuje radośnie i pada na kolana. Zaangażowania, pożądania w najlżejszym muśnięciu, wyprzedzania swoich pragnień. Erotycznego altruizmu, który przecież nie istnieje, bo każde jej drgnięcie przyjemności rzutuje na mnie, odzywa się echem w moich mięśniach i sprawia, że przyciskam ją do siebie silniej, wbijając paznokcie między jej łopatki. Jestem głuchy na to, co mówi, oddaję głos ciału. Poruszające się wargi to kolejny sygnał. Podoba jej się, chce więcej. Przechylam głowę i całuję ją dalej, żarłocznie, namiętnie. To już brutalność, zaraz spuchną jej usta, będą popękane i zaczerwienione od przepychanek i drobnych ugryzień. Zatrzymuję drobną dłoń na swoim torsie, tak, by razem ze mną szarpnęła za koszulę. Obrywa guziki. Materiał się gniecie a koszula się rozchyla, odsłaniając moją klatkę piersiową, bladą, chudą, trochę owłosioną. Słony pot gromadzi się między obojczykami, zbieram go kciukiem, po czym rozchylam usta Isabelle i gestem zachęcam, zaczęła ssać. To nie jest smak pożądania. To nasze smaki.
I sól. Chciałem mokro, mam mokro. Aż za bardzo. Płacze. Nie, ryczy. No ja pierdolę. Wytrzeszczam oczy, bo nie wiem, czy robię coś nie tak, czy co się do cholery dzieje. Na podołku mam istną powódź, jej usta sól zmienia w szczypawki, nieśmiałe i słodko nieporadne. Przyjmuję tą pieszczotę jakiś otępiały, niezorientowany w sytuacji, gdy tej po policzkach nieprzerwanie płynie potok łez zdolny zasilić czyjeś oczko wodne.
Zakochać!
Wow. No naprawdę... Wow. Zatyka mnie i nie jestem w stanie wykrztusić słowa, po prostu patrzę się na nią w drętwej ciszy, przerywanej tylko skrzypieniem kolejki, która na szczęście rusza. Parę kołowrotków i pora wysiadać, a mi nadal daleko do materiału na pogawędkę podczas spaceru pod ramię do domu.
-Masz prawo do przyjemności, Isabelle - wyduszam z siebie i dosłownie uciekam od niej aż się kurzy. Przepraszam, nie mogę, zakochać się, to sobie dopiero nawarzyłem. Zaraz uścisnę swoją rękę i złożę gratulacje. Brawo, Lestrange, jak zawsze w punkt.

Ztx2


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Kolejka goblinów - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]02.05.21 15:26
11 listopada



Dnia poprzedniego panna Lestrange postanowiła złożyć niezapowiedzianą wizytę Aquili by wymienić kilka ploteczek przed zbliżającym się koncertem oraz tak po prostu dotrzymać jej towarzystwa. Wyszło na to jednak, że to kto inny potrzebował obecnie jej wsparcia, a dokładniej rzeczy biorąc snujący się korytarzem i milczący Rigel. Niewiele myśląc widząc ten obraz nędzy i rozpaczy (No, może tak źle nie było, ale odrobina dramatyzmu nikomu jeszcze nie zaszkodziła) wyznaczyła mu godzinę i miejsce, w jakim miał się stawić, aby Octavia mogła postawić go na nogi. Taktycznie też zaraz po tym czynie się oddaliła, by nie było nawet jak się jej sprzeciwić czy kombinować, a przecież niezjawienie się na umówioną wizytę byłoby bardzo niekulturalne.
Tym właśnie oto sposobem przemierzali właśnie alejki wesołego miasteczka, a Rig był zmuszony do interakcji społecznych i co gorsza rozrywki. Octavia miała jednak resztki litości i głównie ona zajmowała się rozmową, ubrała nawet klasyczną, kremową sukienkę i prosty płaszcz, by w dniu dzisiejszym nie zwracać na siebie nadprogramowej uwagi. Kosztowało ją to doprawdy wiele, zwłaszcza, że już samo znalezienie podobnych ubrań w jej szafie było nielada wyzwaniem, a reszta rodziny widząc ją wychodzącą w takim stroju stała się nader podejrzliwa. Mimo tych trudności dreptała spokojnie w sobie tylko znanym kierunku, bo nawet jeśli należała do osób roztrzepanych, to zadanie poprawienia komuś humoru traktowała śmiertelnie poważnie i nawet pokusiła się na wstępne zaplanowanie całego dnia. Oczywiście pewnie po drugim czy trzecim punkcie cała reszta pójdzie w niepamięć i zapanuje pełna improwizacja, ale nie można jej odmówić, że naprawdę się stara.
-Mówiłam ci, odrobina świeżego powietrza i zabawy na każdego dobrze wpływa - kontynuowała temat, który od początku rozmowy zdążyła zmienić jakiś setny raz, nie miała by więc pretensji, gdyby Black nie do końca za nią nadążał. - A skoro o zabawie mowa zaczniemy mocno, więc będzie mogło być już tylko lepiej - po tych słowach stanęli przed wejściem do kolejki, a Octavia wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie.
Jej minę można było przyrównać do partyzanta, który właśnie zrealizował niecny, cwany i absolutnie nielegalny plan,  wyglądała więc nawet całkiem pociesznie. Od szybkiego tempa marszu i pewnie odrobinki ekscytacji zaróżowily jej się policzki, a oczy pełne iskierek spoglądały na Rigela mając nadzieję na chociaż odrobinę entuzjazmu i radości.
Octavia A. Lestrange
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9793-octavia-lestrange#297025 https://www.morsmordre.net/t9802-nutka#297514 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t9803-skrytka-bankowa-nr-2239#297516 https://www.morsmordre.net/t9804-o-lestrange#297521
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]13.06.21 10:22
Rigel do ostatniej chwili nie był przekonany, czy to na pewno był dobry pomysł. Długo leżał na wznak w łóżku, gapiąc się w wymalowane na suficie gwiazdy, próbując wymyślić jakąś wymówkę, dlaczego nie przyszedł na spotkanie. Mógł powiedzieć, że miał ważne rzeczy do załatwienia w pracy i się zasiedział, albo zwalić winę na jakieś rodzinne obowiązki, od których, jak zawsze, nie mógł się wymigać. Jednak dobrze znał Octavię i domyślał się, że wcześniej czy później wywęszy prawdę. A to z kolei mogło grozić… wszystkim. Myśli Blacka podsuwały mu najgorsze możliwe scenariusze, łącznie ze zniknięciem kolejnej osoby z jego życia. Nie rzeczywistą, na szczęście, ale sam fakt tego, że może znowu kogoś stracić, nawet jeśli wyglądałoby to, jak zwykłe ignorowanie na Sabatach i innych wydarzeniach, było czymś straszliwym. Wyrastało do rozmiarów kolejnej katastrofy. Dlatego zaciskając zęby, resztkami sił powlókł się w stronę szafy, żeby zmienić jedno czarne i nudne ubranie, w którym rano był w pracy… na inne czarne i nudne ubranie - zestaw przygotowany na mniej formalne wyjścia. Stojąc tak przed lustrem i, poprawiając czarny, opalizujący na granatowo fular, nawiedziła go myśl, że dobieranie elementów ubrania już nie przynosi mu tej samej radości, co kiedyś. Ta iskra, to elektryzujące uczucie lekkości, które wypełniało każdą komórkę w ciele, teraz była już tylko wspomnieniem. Wszystkie czynności Rigel wypełniał bardziej z przyzwyczajenia, mechanicznie. Nadal wyglądało to dobrze, elegancko i modnie… ale wprawne oko mogło dostrzec, że czegoś w tej całej kompozycji brakowało - duszy.
Może to przez ten kolor? Nigdy go nie lubiłem…
Przed wyruszeniem na miejsce spotkania, nim jeszcze przekroczył próg domu i pozwalając porwać się nurtowi londyńskiego życia, zacisnął palce na kieszonkowym zegarku, dodając sobie tym samym otuchy.
Będzie dobrze.
Jednak dotarłszy na miejsce, nie był już tego tak do końca pewien. Wesołe miasteczko było głośne, chaotyczne i, co najważniejsze - wesołe. A ta radość tak mocno kontrastowała z tym, co teraz wewnętrznie przeżywał.
-Tak, to rzeczywiście był dobry pomysł. - spróbował zabrzmieć w taki sposób, jakby rzeczywiście w to wierzył, a nie próbował sobie wyobrazić, że znika, rozpływa się w powietrzu jak poranna mgła.
Od samego początku starał się prowadzić rozmowę w taki sposób, jakby wszystko było w jak największym porządku, chociaż wiedział, że przy pannie Lestrange mógł mniej udawać. Z drugiej strony, nie chciał wyjść przy niej na mdłego, przygnębionego gumochłona.
-”Mocno”. Cóż, nie ubrałbym to w lepsze słowa... - uniósł brwi, obserwując, jak wagonik z szaleńczą prędkością przemknął po torach, robiąc pętle przez ogniste obręcze. Ale może tego właśnie potrzebował? Szalonego pędu i adrenaliny, która w jakiś sposób go pobudzi do życia.
Ustawili się razem w niezbyt długiej kolejce. Jak widać, nie każdy Londyńczyk był na tyle zdesperowany, żeby w zimny dzień, jeszcze bardziej się wietrzyć przy pomocy cudu goblińskiej myśli technicznej.
-Myślisz, że jest szybsza, niż ta w Gringottcie? Albo jak ten najnowszy model Komety? Właśnie. Miałaś już okazję go przetestować? Czy jednak wolisz Zamiatacze?


HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8887-rigel-black https://www.morsmordre.net/t9011-apt#270971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t9012-skrytka-bankowa-nr-2091#270977 https://www.morsmordre.net/t9026-rigel-a-black#271647
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]14.06.21 0:36
Podobne myśli były wyjątkowo czarne, jak na jego nazwisko, a obecnie i ubrania przystało, jednak zdecydowanie zbyt dramatyczne. Po pierwsze nawet w normalnych okolicznościach Octavia nie zerwała by z takiego powodu kontaktu, miała za dużo dystansu do samej siebie i za wiele pobłażliwości dla innych, by obrażać się przez jedno odwołane spotkanie. Po drugie doskonale wiedziała, że towarzyszące im okoliczności były, nazwijmy to, niesprzyjające. Ona sama od żałoby uciekała na wszelkie możliwe sposoby, zajmowanie się innymi było jedną z najlepiej sprawdzających się metod, aby negatywnych myśli do siebie nie dopuszczać. Tym bardziej zależało jej, by po dzisiejszym dniu Rigel wrócił do domu, jeśli nie spokojny, to chociaż mniej zmartwiony. Odegnanie jego smutków chociaż na parę chwil już zostanie uznane za zwycięstwo.
-Musisz zacząć wychodzić do ludzi, otaczać się czymś pozytywnym. Człowiek przesiąka tym, co jest wokół niego - a w domu Blacków panowała atmosfera niczym wyjęta z grobu, nic więc dziwnego, że i jego mieszkańcy wydawali się jak mieszkańcy cmentarza.
Mógłby przy niej milczeć. Mógłby narzekać. Mógłby w sumie robić to, na co miał tylko ochotę. Od początku liczyła się z tym, że atmosfera tego wyjścia będzie raczej ciężka, jednak nie było ono dla niej, a dla niego. Teoretycznie jednak kłamstwo powtórzone tysiąc razy stawało się prawdą, może uśmiechu też się to tyczyło?
Zawsze była opcja, że zgubią wszystkie troski i smutki za sobą, a te nie nadążą w gonitwie za nimi. Byłaby to doprawdy piękna wizja, w której do pozbycia się problemów wystarczyłaby odpowiednia prędkość. Jedno było jednak pewne, nie zaszkodzi im ona, a człowiek ma możliwość przeżywania określonej ilości emocji, wypchnięcie jednych przez drugie brzmiało więc już niemal jak plan.
-Gringotta na pewno przebija. Co do Komety nie mam pojęcia. Ostatni raz latałam na miotle na zajęciach w Hogwarcie. Znając moje umiejętności dosyć szybko wylądowałabym na ziemi, im większa prędkość tym łatwiej by o to było - uśmiechnęła się na samą wizję swoich nieporadnych prób utrzymania się na pędzącej miotle.
W końcu nadeszła ich kolej, a Octavia od razu pociągnęła Rigela na sam przód, skoro mieli już jechać, to należało mieć miejsce w pierwszym rzędzie! Słyszała też o tym, że niektórzy nie za dobrze znosili podobne prędkości, a zawartość ich żołądków decydowała się wydostać na zewnątrz. W takim przypadku zdecydowanie lepiej było nie trafić na miejsce za podobnież słabowitym osobnikiem.
Octavia A. Lestrange
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9793-octavia-lestrange#297025 https://www.morsmordre.net/t9802-nutka#297514 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t9803-skrytka-bankowa-nr-2239#297516 https://www.morsmordre.net/t9804-o-lestrange#297521
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]23.06.21 1:54
Nadal czuł się osłabiony po przebrzydłym przeziębieniu, które go dopadło w nocy, kiedy musiał lecieć na złamanie karku do Londynu, ryzykując po drodze utonięcie w morzu albo rozbicie się o jakąś przeszkodę typu drzewo czy dzwonnica kościoła - te jeszcze się ostały w niektórych miejscach w kraju. Chciałby o tym opowiedzieć Octavii, o tym straszliwym locie, kiedy nie myślał o tym, że mógłby poważnie się uszkodzić, o tym, jak czuje się zagubiony i przytłoczony wydarzeniami ostatnich dni. Ale… nie teraz. Teraz był czas na zabawę, a przynajmniej - na jej próby.
-Dlatego jestem ci wdzięczny, że mnie tu zabrałaś. - powiedział szczerze, siląc się na ciepły, choć i blady uśmiech. Mógłby jej powiedzieć, że nie ma nic przeciwko przesiąkaniu jej towarzystwem, chociaż zabrzmiałoby to bardzo, ale to bardzo dwuznacznie. A Octavia była jego koleżanką. Wsunął ręce do kieszeni i koniuszkami palców dotknął zimnej powierzchni zegarka. Życie było dziś szare, jednak Rigel po raz kolejny zdecydował się ponownie przekonywać siebie i innych, że wszystko było i jest w porządku.
-Podobno jeszcze doskonałym miejscem tutaj są łódki. Może też się wybierzemy? Podobno można wyłowić tam rybkę, która zmieni się w jakąś pamiątkową rzecz. Wyobraź sobie, że masz na przykład w domu jodłującą kaczkę!
Szkoda, że taka rybka nie mogła czynić prawdziwych cudów…
Kolejka przesuwała się błyskawicznie, tak, że kiedy grupa roześmianych ludzi opuściła wagoniki - przyszła ich kolej przygotować się do jazdy.
-Jak zrobi się cieplej, możemy się wybrać gdzieś, żeby sobie polatać. Będę pilnować, żebyś się nie połamała. - powiedział pogodnie. - Może do tego czasu wyjdzie kolejny model miotły? Chodzą takie plotki, że na rynku szykuje się coś ekscytującego. To wtedy porównamy, co jest szybsze.
Wagoniki powoli ruszyły pod górę, a Rigela aż zaczynało skręcać ze zniecierpliwienia. Odruchowo i bardzo mocno zacisnął dłonie na barierce.
-No dobra, goblińska maszyno! Pokaż co potraaaaaaa…!
Wagonik z zawrotną prędkością potoczył się w dół i potomkowi Szlachetnego i Starożytnego rodu pozostawało już tylko wrzeszczeć wniebogłosy przy każdym ostrzejszym zakręcie lub zjeździe. Dzika szybkość pojazdu sprawiły, że rzeczywiście powoli zaczynał odżywać. Chyba że to zwyczajnie była radość ciała, które nie rozumiało, że tak naprawdę jego właścicielowi nie groziło żadne niebezpieczeństwo i że to nie jest ich ostatnia jazda, chociaż bardzo tego pragnęło.


HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8887-rigel-black https://www.morsmordre.net/t9011-apt#270971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t9012-skrytka-bankowa-nr-2091#270977 https://www.morsmordre.net/t9026-rigel-a-black#271647
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]12.07.21 0:31
Nie zamierzała naciskać, mijałoby się to z celem. Albo kompletnie by się zamknął, albo może i coś powiedział, jednak pod presją nie przyniosłoby to żadnej ulgi. Pozostawało czekać, być obok i wspierać, a jeśli będzie taka potrzeba, to i wysłuchać. Na razie po prostu znów promiennie się do niego uśmiechnęła, jak gdyby ten prosty gest mógł na niego przelać chociaż odrobinę jej optymizmu. A może mógł? Któż to wie.
-Na pewno tam pójdziemy. Znając moje szczęście rybki nie złapię, a raczej mnie samą trzeba będzie wyławiać, ale kto wie? Jodłująca kaczka mogłaby być zresztą śmieszna, czegoś takiego jeszcze z pewnością w naszej muzycznej kolekcji nie mamy, trzeba to nadrobić!
Uradowane twarze kończących przejażdżkę ludzi tym bardziej utwierdzał ją w przekonaniu, że wybrała idealną atrakcję na rozpoczęcie ich dnia w wesołym miasteczku. Chociaż gdzieś tam niby ktoś raczej nie czuł się pewnie na nogach, a ktoś inny wydawał się nieco zbyt zielony, to takie pojedyncze jednostki zdecydowała się zignorować.
-Trzymam za słowo, w razie czego ty będziesz szukał kogoś, kto mnie poskłada - powiedziała lekkim tonem, raczej wierząc w jego umiejętności. - Ja od razu zaklepuję wolniejszy model. Jeszcze z mojej winy lepsza miotła przegrałaby w tym starciu. Nie mogłabym jej tego zrobić.
Gdy w końcu ruszyli odetchnęła głęboko, im byli wyżej tym większe wątpliwości pojawiały się w jej głowie. Chyba nie do końca doceniła wysokość... i potencjalną szybkość... i tak ogólnie atmosferę. Siedzący obok Rigel zdawał się tego nie podzielać, kiedy jednak kolejka runęła w dół ich krzyki były chyba równie głośne, czasami dodawała od siebie jeszcze piski i machanie rękami.
Gdy w końcu kolejka ponownie stanęła potrzebowała paru chwil, by wydostać się z wagonika, a nogi przestały drżeć dopiero po kilku krokach. W tym czasie zdążyło ich już minąć parę osób, zapewne większych bywalców, jak jednak dostrzegła niektórzy doświadczali podobnych problemów co ona, a ktoś biegł właśnie w kierunku toalet zasłaniając usta dłonią, od niego jednak odwróciła wzrok woląc się nie przekonywać, czy do upragnionego celu zdąży dobiec. Po kolejnym głębszym wdechu spojrzała na Blacka z jeszcze odrobinę nietęgą miną.
-To było... świetne! - wykrzyczała w końcu uśmiechając się momentalnie, dopiero teraz czując, że chyba odrobinę zdarła sobie gardło. Kto by jednak przejmował się takim szczegółem po dopiero co zakończonej szalonej jeździe.
Octavia A. Lestrange
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9793-octavia-lestrange#297025 https://www.morsmordre.net/t9802-nutka#297514 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t9803-skrytka-bankowa-nr-2239#297516 https://www.morsmordre.net/t9804-o-lestrange#297521
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]09.02.23 21:07
1 lipca 1958 r.

Choć kufry były już spakowane i pozostało już niewiele czasu do wyjazdu, postanowiłam nie porzucać moich wędrówek po Londynie. Rozległe miasto, przypominające zlepek nałożonych na siebie pajęczyn, nie chciało dać się poznać w pełni. Dlatego potrzebowałam chodzić po nim jeszcze więcej, jeżeli zamierzałam wyjechać stąd z poczuciem, że stolica została choćby częściowo ograbiona ze swych tajemnic. Tak naprawdę nie było mi to do niczego potrzebne. Robiłam to w imię własnych zasad, własnej, nieprzymuszonej potrzeby. Wiedziałam, że to miasto stanowiło centrum życia tego kraju. Było jak Moskwa. Sterowało regionami. Istniała zatem szansa, że będę tutaj bywać regularnie. Nie mogłam się więc gubić.
W mieszkaniu na Pokątnej pozostawiłam kuszę i również ciepły płaszcz. Tego dnia Londyn był pochmurny, wietrzny i gorzki. Nie sprzyjał wrzaskom dziecięcej radości. Cieszyło mnie to. I tak wysiedlone miasto stało się jeszcze bardziej smutne i ciche. Od gwaru wolałam jednak spokój. Mogłam skupić się na innych szczegółach otoczenia. Kręta droga doprowadziła mnie wprost do czarodziejskiego miasteczka uciechy. Wesołego. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Rzędy ruchomych, kolorowych maszyn na polu wielkiego błota, które pamiętało dobrze wczorajszą ulewę. Ponuro kręcące się karuzele i atrapy malowanych aetonanów próbujących skusić magiczne dzieci do zabawy. W tym mieście maluchy zdawały się mieć zupełnie inne rozrywki niż te znane mi. Rodzice mocno ściskali je za łapy, pokrzykiwali w bezsilności, gdy brakowało im perswazji, gdy nie dało się upilnować kipiącego entuzjazmu. To miejsce przypominało jakiś sklep pełen śpiewających zabawek. Monstrualnych, przerażających i budzących grozę. Zupełnie dalekich od prawdziwych koszmarów. Nic nie wiedziałam o angielskich praktykach wychowawczych, choć kilkukrotnie słyszałam już tutaj o tym, jak bardzo mój kraj był surowy i ponury w tej metodzie. To tutaj były lepsze?
Weszłam w głąb zabłoconego placu. Wilgoć i brud nie były mi straszne. Wysokie buty łowieckie chroniły wystarczająco. Mało ciepła, jak na środek lipcowego dnia, pogoda dla tutejszych była rozczarowująca – dla mnie zachęcająca. Obserwowałam, koncentrując się na przedziwnej maszynerii wymalowanej cudownymi postaciami. Potem była ta karuzela, na której dookoła poruszały się pogodnie figury magicznych stworzeń. W rzeczywistości połowa z nich pożarłaby te dzieciaki w całości. Wciąż nie rozumiałam. Po co? Jak to działało?
Przy spiralnych wstęgach kolejowych torów przystanęłam. To tutaj kręciło się najwięcej ludzi. Rząd oczekujących zawijał się i skręcał aż przy budce z czarodziejskimi słodyczami. Przyglądałam się temu bez żadnego wyrazu, pustym spojrzeniem. Wciąż nie mogłam pojąć fenomenu tego otoczenia, ale nawet nie próbowałam się starać. Ktoś na mnie burknął, gdy okazało się, że toruję przejście i zaburzam bieg kolejki. Ustąpiłam z gorzkim spojrzeniem – cofnęłam się o dwa kroki i tak obiłam się plecami o postać, która dość energicznie przechodziła. Coś plusnęło, a ja błyskawicznie zaobserwowałam przedmiot w kałuży tuż pod moim butem. Zaraz potem przyłapałam spojrzeniem brunatne krople wody ściekające mi po bucie. Przykucnęłam i wyciągnęłam z bajora przedmiot, który właśnie został zgubiony. To było portfel, wyraźnie damski, bordowy, z dobrej jakości skóry. Wyprostowałam się. Byłam niemal pewna, że zderzyłam się z mężczyzną. Powiodłam spojrzeniem w kierunku, w którym ostatni raz widziałam jego cień. Wciąż tam był? Kolejka do goblinich wagoników posunęła się do przodu, zapraszając kolejnych gości. Ja jednak nie zamierzałam nawet próbować czegoś tak absurdalnego. Na pewno?
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]10.02.23 23:21
Duszno, parno, bezwietrznie. Kołnierzyk przyklejał się nieznośnie do karku, słońce brązowiło policzki i dłonie. Cały ten upał wyłączył mu myślenie, ale chyba nie tylko jemu, wszyscy bowiem przypominali teraz nierozumne, choć człekokształtne zjawy. Zwykł zawsze myśleć tak o ludzkości, albo chociaż o tym parszywym społeczeństwie, pozbawionym człowieczeństwa i litości. Gorąc przywołał jedynie na ich twarze głupio wyglądające, rozdziawione od temperatury usta, zmarszczone czoła, lśniące od potu skronie. Niewiele się zatem, w istocie, zmieniło. Bądź co bądź łatwiej było jednak w tym powszechnym zmęczeniu oskubać kogoś z paru drobniaków; ciężej szło już wytrzymać w ciasnej klitce, gdzie złote promienie topiły każdy skrawek małych pomieszczeń. Wreszcie wyrwał się stamtąd, w poszukiwaniu cienia, wiatru i okazji. Przedtem zdołał ledwie wypić trochę kawy, oszczędnie spalić jeden ze znalezionych wczoraj papierosów, zajrzeć do stronic prowadzonego konsekwentnie dziennika. Pusta kartka pergaminu oczekiwała relacji, czegoś nowego, może nietuzinkowego, i tak pierwszy lipca okazał się wyróżniający - przynajmniej na tle pozostałych dni, naznaczonych zwięzłymi opisami głodu oraz narastającego wkurwienia. Dziś doszło do zawieszenia broni, szumnie nazywanego rozejmem; pozbawiony złudzeń postawił nowinę pod pesymistycznym znakiem zapytania. Żaden był z niego polityk, filozof, ani inny myśliciel, ale gotów był ledwie na zdrowy sceptycyzm. Bo przecież nikt nie kończy wojny, jeśli dotychczas ją wygrywał. To miało przytłumić zdrowy rozsądek, na nowo nauczyć ludzi minionej beztroski, a może po prostu ugasić czujność? Nie chciał dłużej o tym myśleć, więc pozbawił wpis puenty - ta wystarczająco donośnie dudniła mu teraz we łbie. Reszcie jednak chyba udzielił się entuzjazm, bo na ulicach widywał jakby więcej ludzi. To przez pogodę, czy poranne obwieszczenie? Nie potrafił stwierdzić. Wiedział jedynie, że cholernie dawno nie jadł nic słodkiego. Niekiedy trafiła się mu skromna kasza manna z kwaśnym dżemem, ale nic spektakularnego. Rozmarzył się nieco, myśląc o gałce lodów, kieszenie wszakże nie wskazywały, by mógł się takim luksusem uraczyć. Ale kiedyś słyszał o wesołym miasteczku, ulokowanym gdzieś na przedmieściach Londynu. Nawet jeśli nie znajdzie tam odmrażającego mózgu deseru, zapewne natknie się na gromadę mniej lub bardziej dzianych dzieciaków z rodzicami. W takim tłumie da się już coś zdziałać, zwłaszcza że okoliczności wyjątkowo mu sprzyjały. Niewiele potrzebował od życia, bodaj cudzego portfela albo kilku zaplutych knutów.
Kolorowa sceneria, skąpana w szalenie irytującej muzyczce, błyskająca intensywnym światłem, hucząca śmiechem i krzykiem czarodziejów. Dziwnie było patrzeć na to wszystko, myśleć, że będzie lepiej, łudzić się tą iluzją wolności; zrobił się jeszcze bardziej zgorzkniały i cyniczny, albo trupy niewinnych ofiar za bardzo wryły mu się w pamięć. Oczy powędrowały na wirujące kolejki, myśli odbiegły do przeszłości - szkoda, że rodzice nigdy nie zabrali go do takiego miejsca. Szkoda, że życie ograbiło go z dzieciństwa. Przynajmniej teraz mógł być niepoważnym, leniwym złodziejem, bezwstydnym kanciarzem, zbuntowanym chłopcem. Może wlezę na któreś z tych ustrojstw? Przy torach maszyny błądziło wiele obcych statur, spojrzenie utkwił w jednej z nich, zajętej obecnie czytaniem już nieaktualnej, bo przedwczorajszej propagandy. Nie namęczył się zbytnio, tylko sięgnął dłonią do rozwartej szeroko torby, wiszącej na ramieniu, skrytej za plecami, skąd pospiesznie wyjął bordową portmonetkę. Skórzany portfel, dobrej jakości, poza dokumentami, był też skrytką dla paru brzęczących monet, które zaraz schował już u siebie. Czytająca prasę kobieta wyglądała jednak całkiem niewinnie, więc wykorzystał zamieszanie, by móc pozbyć się obciążającej oprawy. Ogołocił ją do cna, ale może jakiś uczciwy i szlachetny rycerz postanowi zwrócić jej kabzę, ze względu na dowód osobisty. Pofatygowałby się sam, tyle że było za gorąco, a kolejka do atrakcji zrobiła się krótsza. Chociaż tam na górze doświadczy trochę wiatru. Bezwiednie upuścił portfelik, los chciał, że do kałuży, więc ten plusnął ostentacyjnie; wcześniej jeszcze zderzył się przypadkiem z jakąś panią, co skwitował przepraszającym spojrzeniem i skinieniem głowy. Zaraz już czekał nieopodal, na swoje miejsce w wagoniku. Zapewne był już na to zdecydowanie za stary, ale kogo to powinno obchodzić? Nie miał opasłego brzucha, ani dwóch metrów wzrostu, więc chyba go wpuszczą?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]12.02.23 17:50
Błotnista wstęga świetliście spływała w dół, mocząc końcówki moich palców. Niespecjalnie zamierzałam przywiązywać myśli do tego znaleziska. Brak czujności zdawał się być okrutną plagą miastowych. Przyzwyczajeni do życia w komforcie, bez symbiozy z naturą pozbawieni byli przydatnych instynktów, cennego zmysłu obserwacji i precyzyjnych reakcji. Właściciel portfela, za którym mimowolnie powędrowało moje spojrzenie, przesuwał się w stronę małej budki, magicznego mechanizmu, przy którym znajdowała się stacja początkowa kolejki. Nie dbając o wilgoć portfela, wcisnęłam go do kiszeni szaty i zrobiłam dwa mocne kroki w stronę zachwyconego nadchodzącym przeżyciem tłumu czarodziejów. Wciśnięta między marudzeniem i wyciem dzieciaków zbliżałam się. Nie czułam nic poza falą chłodnych wątpliwości wobec tego pomysłu. Od samego wagonika bardziej interesował mnie roztrzepany mężczyzna o dość osobliwym guście. Nie zdawałam sobie sprawy, że moja ponura sylwetka mogła przyciągnąć kilka zdziwionych spojrzeń. Zupełnie jakbym szła na ścięcie, a nie po to, by przeżyć fantastyczną przygodę życia, jak banda głów sięgających mi do pasa. Mimo upału, cienki, chłodny materiał przyjemnie okalał skórę wzdłuż całych rąk. Materiał spływał gęsto w dół, chroniąc mnie przed świetlistymi smugami cierpienia. Nie istniało nic, czego nie znosiłabym tak bardzo poza słoneczną pogodą. Może prócz brudnej krwi.
Posuwałam się powoli do przodu, aż wreszcie podjechał pusty wagonik. Cztery rzędy. Wypolerowane magicznie z wymiocin i innych paskudnych śladów po cielesnych turbulencjach. Zaskakujące, że ludzie drżeli na myśl o torturach, a do takich maszyn pchali się z rwącym sercem. Może dlatego, że nie znali smaku prawdziwego, głębokiego bólu, uczucia opętania, paraliżu, rozrywających się wnętrzności. Nie spodziewałam się wiele – może tuzina ostrych zakrętów i iluzyjnego uczucia spadania prosto w ramiona śmierci. Byłam pewna jednak, że ta gardziłaby czymś takim. W toku przeżywania goryczy związanej z nadchodzącym wydarzeniem nie mogłam jednak udawać, że całkowicie nie czułam ciekawości. Nowe, dziwne, na pozór bezużyteczne doświadczenie być może będzie miało do zaoferowania coś więcej. Postanowiłam sprawdzić. Dałam im wszystkim pozajmować miejsca. Ich energia znacząco wyprzedzała moją. Zaczekałam, aż zostanie to ostatnie. Pośród grup nastolatków, dzieci z opiekunami i par pozostało jedno jedyne wolne. Nikt nie pchał się do samotnego mężczyzny. Popatrzyłam uważnie. Siedział tam zupełnie swobodnie. Bez poczucia, że właśnie coś stracił. Z czego więc opłacił wstęp do gobliniej kolejki? A może zdobył już wcześniej karnet i chował go gdzieś po kieszeniach? Na dnie mojej własnej wciąż spoczywał ciężar jego straty. Nie wydawało mi się jednak, by zdołał się zorientować. A może ten portfel nie miał już żadnego znaczenia? Bez słowa wsunęłam się do wąskiego wagonika. Magiczne zabezpieczenia spięły nasze ciała, zamykając je w klatce. Szkoda. To tak jakby znieczulić się przed wizją prawdziwej tortury. Zaklęci w tym czarodziejskim oporządzeniu doznać mogliśmy jedynie części tego doświadczenia – bezpiecznej, wstrętnie przyjemnej, nudnej. Jeszcze raz zwątpiłam w idee tych mieszczańskich rozrywek. Popatrzyłam skoncentrowana przed siebie. Jemu nie ofiarowałam nic, nawet mętnego spojrzenia. Przed nami rozwijała się wstęga zaczarowanych torów, a dalej zasupłane, poskręcane ścieżki, które miały wywrócić do góry nogami żołądki zapchane prażoną kukurydzą i do bólu przesłodzonymi przekąskami. Okrutne. Milczałam dalej, nie mając ochoty na wspólne dzielenie się z nieznajomym rzekomą grozą nadchodzącego przeżycia. Wysłużone koła pojazdu zadźwięczały żałobnie i lekko, jakby na rozgrzewkę, posunęły się w przód. To wystarczyło, by zbyt podekscytowane umysły dzieciaków uruchomiły swoje upiorne krzyki. – To była Mildred Crabbe – wymówiłam nieco pokraczenie, z charakterystycznym rosyjskim akcentem. Nazwisko wsunięte w historię portfela, który znalazłam. Który mu wypadł. Gdy wreszcie ruszyliśmy, mogłam zadrwić z jego braku czujności. Wybrałam jednak inaczej.– Jesteś ceną jej głupoty. Sprawiedliwe dokończyłam, drwiąc nie z niego i jego łapczywych rąk, ale z niej. Ostatnie słowo wymówiłam po rosyjsku. Okradziona pani Crabbe była sama sobie winna. Tego dnia on zbierze złote żniwo z jej łez.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]19.02.23 0:54
Powtarzająca się do porzygu melodyjka zaczynała przygrywać kolejny raz. Dzieci wrzeszczały, z przerażenia, ekscytacji, albo tak po prostu - bo były tylko dziećmi. Chyba był jednak na to wszystko za stary. Zbyt sztywny, by spojrzeć przychylnym okiem; zbyt rozgoryczony, by udzielił mu się cudzy entuzjazm. Chwila zbawiennego wiatru i nadrobienie dziecięcych doświadczeń były jednak warte paru zaplutych monet i narastającej irytacji. Nie miał zresztą niczego lepszego do roboty. Kawalerka parowała teraz gorącem; tawerny hałasowały równie dźwięcznie, co wesołe miasteczko; okolica nie oferowała żadnej kryjówki. Nie miał dokąd uciec. Był przecież miastowy. Nie znał uroków wsi, we krwi nie miał - zdawałoby się, że dla człowieka naturalnych - zwierzęcych, niecywilizowanych instynktów. Nigdy nie wyściubiał nosa poza ponury Londyn; wsiąkł już w te uliczki, znał alejki, snuł się po nich codziennie. Bezwstydnie w nich zarabiał, chociaż z nimi nie sympatyzował. Nie znosił portowego smrodu szczyn, nie znosił też głośnych lokomotyw z King's Cross; niedobrze robiło mu się na widok lumpów z jego dzielnicy, ale jeszcze gorzej patrzyło się na ministerialnych skurwysynów. Nienawidził tu wielu rzeczy. Pewnie dlatego coraz częściej myślał o naiwnej ucieczce, najpierw do włoskiej familii, której wcale nie znał; pewnie dlatego łudził się, że jeszcze się stąd kiedyś wyrwie. Poza skromnym mieszkaniem i matką, której dawno powinien był przebaczyć, nic go tu nie trzymało. Nietrudno byłoby to w końcu porzucić, wyjechać, szukać mitycznego szczęścia z dala od parszywej stolicy i równie parszywego kraju. Ale podświadomie rozumiał też, że tam, w miejscu ukształtowanym przez zasłyszane za dzieciaka opowieści, nie było wcale kolorowo. Praca przy winoroślach lub mandarynkach nie była wdzięczna, tak samo jak obce mu w praktyce obyczaje i statura wspaniałomyślnej, choć surowej babci. Czy on właściwie chciał tego od życia - tego samego, co wszyscy inni? Spokoju, stabilizacji, rutyny? Nie był pewien, ale o jednym się już przekonał: samotność bywa okropnie męcząca. To właśnie, poza ciągnącą się w nieskończoność, niedotyczącą go wojną, tak obrzydzało mu miasto.
Kolejka goblinów wreszcie stanęła otworem - zajął miejsce, gdzieś po środku wagonika; to sąsiednie jeszcze przez chwilę pozostawało wolne, ale po czasie i ono przestało być puste. Porzucony niedawno portfel stał się już przedawnionym reliktem; bez przejęcia oczekiwał na start, choć przerażone, siedzące z przodu dziecko nieco zakłócało porządek. Gdyby nie wierzył w niezawodność magii, sam zapewne oczekiwałby w spięciu na koniec krótkiej przygody - wyobraźnia pozwalała na szerszą perspektywę tego, co mogłoby stać się z ciałem w razie awarii. Niczego takiego jednakże nie przewidywał. Szybko też zatrzasnęły się barierki bezpieczeństwa. Mechanizm ruszył, klekocząc ciągłym rytmem; pojazd zaczął wolno toczyć się do przodu. I odezwała się ona - dziewczyna z miejsca obok, dotychczas milcząca, całkiem w jego oczach nieobecna. Nie potrzebował dłuższego momentu, by zorientować się, o czym mówiła; obca, choć ładna twarz była dotąd poza jego skupieniem, ale ostatecznie skojarzył ją z potrąconym ramieniem. Bordowa, lądująca w kałuży portmonetka musiała zwrócić jej uwagę. I dać do myślenia. Po akcencie ocenił, że nie była stąd; twardo wypowiadane głoski nosiły znamiona słowiańskiego rodowodu. Uroda zresztą też. Jej uwaga była celna, ale nie odczuł, by uderzała w zamiary jego postawy. Nim kolejka zdążyła dobrze się rozpędzić, spojrzał na nią z ukosa i przyznał szczerze:
- Imponująca spostrzegawczość. Winszuję. - Nie miał zamiaru udawać, że było inaczej. Przecież dobrze go rozgryzła. Nie chciało mu się kłamać, nie miał siły palić głupa. Niespecjalnie zważał też chyba na konsekwencje. Tak naprawdę nic na niego nie miała. A potem była już tylko szalenie szybka i pokrętna jazda, cała masa wyczekiwanego powietrza, natężenie krzyków, gęstwina uniesionych do góry rąk. On nie wydał z siebie choćby pojedynczego dźwięku, ale oczy i dyskretny uśmiech zdradzały satysfakcję.
Całkiem zajebiste.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kolejka goblinów [odnośnik]19.02.23 10:25
Moje słowa nie były próbą zganienia go za kradzież. Jego czyn traktowałam dokładnie tak, jak powiedziałam – jako jej nierozwagę i roztrzepanie oraz złodziejski spryt, który w momencie właściwej okazji szybko i bezbłędnie wyciągał dłonie. Los był sądem. Dopadłby ją prędzej czy później. A jego? Młody mężczyzna miał splugawioną moralność, ale przetrwa. Pani Crabbe zaś, jeżeli nie nauczy się na swoich błędach, wciąż będzie ofiarą. Kobiety na całym świecie nieustannie próbowały udowadniać swą wartość, mądrość, bycie nie gorszą od dominujących mężczyzn, których decyzje kierowały ich życiem. Mnie wychowano tak, bym potrafiła wiele, bym nie dała się trawić prostym lękom, bym zaradnie, z wysoko uniesioną głową przedzierała się przez wszystkie przeszkody. Jednocześnie też uczyniono mnie wierną i poddaną woli opiekunów. Dana mi wolność i ofiarowane zaufanie miało więc granicę. Szorstki sznur przywiązania istniał.
Swoimi słowami nie obudził we mnie dumy. Jako łowca miałam oczy z tyłu głowy, musiałam zwracać uwagę na najmniejsze detale i zmiany w otoczeniu pozornie zlewającym się w bezkształtną całość. Tak w lesie jak i poza nim. Nie pozwoliłabym mu wyrwać sobie sakiewki. A jeśli już, skończyłby parę metrów dalej z bełtem przedziurawiającym mu płuco. Niech spróbuje. W Rosji wielu było takich jak on, zmyślnych, czyhających na łatwy łup. W rodzinnych okolicach pozycja mojej rodziny była zbyt duża, by ktoś się ośmielił w ogóle spróbować. Chyba że nie wiązał mojej twarzy z nazwiskiem. Lubiłam się kryć, skradać, deptać po czyichś śladach i chować twarz za obszernym kapturem. Anonimowość dawała przewagę i rozpędzała krew w żyłach – nawet gdy nie było szczególnego powodu, aby ją wykorzystywać. Tutaj w Londynie również byłam nieznana. Wędrowałam ze swobodą, ale i nie przywiązywałam się specjalnie do tych splątanych ulic. Korzystałam, czasami natrafiając na takich jak on. Kompletnie nieporuszonych przyłapaniem. Przemawiał pewnie, głos mu nie drżał. Nie robił tego pierwszy raz. Mogłabym w krótkiej chwili na niego donieść, a skończyłby w celi. Nauczyłam się już, że słowo Mulcibera w tych stronach znaczy więcej, a jego oskarżenie może bardzo zaboleć. Złodziejowi język się nie plątał, ale czy myśli nie zadrżały?
Gdy kolejka ruszyła, rozpędzając się coraz bardziej, obydwie dłonie zacisnęłam na magicznym zabezpieczeniu, które jak ten szkielet uniemożliwiało nam bycie głupim. W miejscach takich jak to śmierć jeszcze szerzej otwierała ramiona. Lekkoduchy należało chronić dodatkowo. Patrzyłam przed siebie, nieporuszona szaleństwem tej trasy, wariacją grawitacji i wiatrem wciskającym się ostro pod powieki. Gdy brakowało już prawdziwych mrożących krew w żyłach aktywności, ludzie znajdowali uciechę w czymś takim. Nie rozumiałam. O wiele groźniejsze bywały polowania. Świst powietrza wysuszał usta i plątał włosy, doniosły ryk dzieciaków rozmywał się. Las wzniesionych rąk przed nami aż się prosił o połamanie. Układały się tak, jakby zamierzały złapać bezduszne wiatry będące następstwem tej prędkości. Jedna z dłoni wyrzuciła garść podartych skrawków pergaminu. Pofrunęły prosto w nas. Przełknęłam gorzki posmak w ustach. Nie zapowiadało się wcale, bym miała docenić to doświadczenie.
Nagle jednak kolejka zwolniła, a część załogi odetchnęła z ulgą. Wjechaliśmy powoli do ciemnego tunelu, który próbował odwzorować kopalnię goblinów. Wewnątrz rozbrzmiały dźwięki postukiwania, dojrzeliśmy kilka iskier. Wagoniki posuwały się powoli. Wyczarowany dym zaczął wciskać się do naszych nosów. Potem wszystko było już jasne. W otoczeniu mrocznego rechotu i ryku bestii zjechaliśmy ostro w dół, prawie pionowo. Krzyki nasiliły się. Wciąż tonęliśmy w zupełnej ciemności. Ekstremalna wyprawa wywoływała u niektórych mdłości. Ja pozostawałam cicho, oszczędzałam gardłu bolesnego wycia. Preferowałam zupełnie inną formę ryku.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Kolejka goblinów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach