Wydarzenia


Ekipa forum
Szarodrzewo z Nuneaton
AutorWiadomość
Szarodrzewo z Nuneaton [odnośnik]17.07.17 1:50
First topic message reminder :

Szarodrzewo z Nuneaton

Szarodrzewo z głębi lasów pod Nuneaton to jedno z najstarszych magicznych drzew w Anglii, a może i całej Europy: ponoć zawsze, gdy zbliżali się do niego drwale lub myśliwi, jego gałęzie ożywały i straszyły mugoli, którzy chcieli się do niego dostać – w ten sposób przetrwało już ponad 1600 lat. Ma sześć metrów średnicy i jest wysoki na czterdzieści, a jego kora przypomina kolorem angielską szarugę. W dotyku wydaje się szorstka, a przyłożona do niej dłoń delikatnie piecze. Sękate gałęzie rozchodzą się na wszystkie strony, niepostrzeżenie zamieniając się ze sobą miejscami, kiedy wiatr delikatnie kołysze wiecznie zaschniętymi burymi liśćmi. Dawno temu angielscy druidzi wsłuchiwali się w ten szelest, odnajdując w jego dźwiękach odpowiedzi na dręczące ich problemy.
Dziś czarodziejska młodzież za test męskości uznaje wdrapanie się na jego szczyt, gdzie można ułamać jedyne kwitnące gałązki szarodrzewa - od dołu tego nie widać, lecz ponoć mają przepiękną, bladobłękitną barwę i płatki delikatniejsze od jedwabiu stanowiące niepowtarzalny okaz dla każdego zielarza. Zasuszone bywają składnikami perfum - słyną z wyrazistego zapachu, który każdemu czarodziejowi wydaje się inny, powiązany z jego ukrytymi pragnieniami i kojarzące się z najpiękniejszymi wspomnieniami.

k100: ST wspięcia się na szczyt wynosi 70, do rzutu dodaje się podwojoną statystykę zwinności lub sprawności.
Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szarodrzewo z Nuneaton - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Szarodrzewo z Nuneaton [odnośnik]15.02.24 13:56
- Przyjdź, Igorze – zgodziłam się tak po prostu, pozwalając miękkim, stępionym słówkom przyzwolenie przetransmutować niemal w zachętę. Zupełnie jakbym, choć przecież złapana na niewdzięczności, naprawdę zapragnęła ujrzeć go w swych progach łaknącego nagrody, łaknącego przysługi. Lata nie uczyniły jego uczynku mniejszym, mniej ważnym lub zbyt dawnym. W moich stronach przyrzeczenia dziadów sprzed stuleci potrafiły ożywać w oczach ich prawnuków. – A uczynię to, o co poprosisz – odpowiedziałam dobitnie poważna, kontrastowa wręcz do lekkości, która wiązała jego zapowiedź z moim losem. Nie fatygowałam się, by nagle rzucać się do rozplątywania supłów ściśniętych na szkolnych latach przed kilkoma laty, nie odkurzałam tego, co nie było już warte świeżych spojrzeń. Moje mizerne próby zabierałam ze sobą – w jego wiecznej niewiedzy, bez narażania niedźwiedziej dumy. Zgodnie z wygłoszonym bez udręki komunikatem, zamierzałam być gotowa, gdy faktycznie zjawi się, by dopełnić przerwanych kontraktów sprzed kilku zim. Tak trzeba. Ryzyko niewygody czy wstydu nie miało już żadnego znaczenia. Chciałam być honorowa, choćby w resztkach możliwego w tych okolicznościach honoru. Patrzyłam wciąż w te same oczy, pamiętałam je wtedy, nie różniły się wcale od tych dzisiejszych. Dojrzała oprawa nakazywała szukać w nim już czegoś innego. Wyłuskiwać nowe wymogi ze starej duszy, przyjmować roślejszą oprawę i spodziewać się pod nią tego, co nie było zastane wtedy. Gdy moja własna dzicz utemperowała się, obijając wrogów o kamieniste struktury, on również mógł przeobrazić swojego ducha. A jednak wciąż wydawał się taki sam, tylko mniej gładki i sprytniejszy. Albo to po prostu ja – ta, która nigdy nie pozwoliła sobie spróbować, jak smakował. Łatwiej było rolować w palcach tkaninę spódnicy, niż poddawać te sugestie poważnym analizom. Stawianie lodowych ścian zawsze stanowiło dobrą metodę. Z jakiegoś powodu potrafił je topić, a potem jeszcze tępić groźbę strzały. Wcale nie od dziś.
A o czym myślałeś? Chciały zapytać lekko wychylające się ku słowom usta, lecz nic prócz łaskoczącego świstu powietrza nie opuściło ust. Żaden symboliczny dźwięk. Wejrzenie w myśli uznawałam za dość intymne, jego i dla niego, by dane mi było poprosić o podobną odpowiedź. Nie byłam niezainteresowana, odczuwałam, że jest mi to nienależne, więc spoczywałam bez wzruszeń, sącząca sok porzeczkowy, częstująca się zanurzoną w odmętach koszyczka słodyczą i trwająca przy nim jak wierny strażnik – wciąż nie do końca jak równy towarzysz. Czekałam, aż pozwoli sobie na więcej słów, aż wciągnie mnie w swoją historię, da jakaś rolę, podpowie, poprowadzi, otworzy te strzaskane szuflady. Musiał bardzo dobrze zdawać sobie sprawę z tego, ze go słucham, że chłonę każdą namiastkę wizerunku, że w kształtującej się rzeczywistości szukam wciąż dobrego miejsca dla siebie. Mogłam odnaleźć je przy nim? Czułam się dobrze, nie wyciągały się ku mnie nachalne mary, a nawet przeciwnie – mówienie o nich i oswajanie sennych tortur i dziwactw księżycowej pory wydawało się ograbiać je wszystkie z tych raniących kolców. Teraz jego, wkrótce i moich. Nie wydawał się przerażony, nie zmęczyło go nadto przeżycie spod kołdry. Szedł dalej wąską ścieżką opowieści, wynurzając się z mary, by ściągnąć na nas obydwoje przybladłe ilustracje z Durmstrangu. Miłe uczucie przemknęło pod skórą, gdy docenił drzemiącą w surowości moc. Taką samą, którą musiałam w sobie odnaleźć, niezmienną towarzyszkę samotnych wędrówek. Podobała mu się. Coś świetlistego przesunęło się ostrożnie przez moją twarz, zwaliłam ten promień na paskudne słońce, nie domyślając się, że to wcale nie tak. Słuchałam Karkaroffa dalej nazbyt ciekawa, dokąd zaprowadzą go senne dywagacje, gdzie był skraj, jak daleko można było przedostać się od psoty wyniesionej ze szkolnej ławy aż po wynurzający się z nocy i maltretujący rzeczywistość dramat. Wstrzymałam powietrze. – Dlaczego w takim razie musimy o tym pamiętać? Nie chcę się budzić z tymi obrazami. Ani miłymi ani złymi. Są niepotrzebne – wyraziłam ponuro, dość rozczarowana przymuszaniem do sennej zapamiętywalności, która szczególnie w ostatnich dniach dyktowała mi kierunki i nastroje. Uczucie było paskudne. Próbowałam je udusić. Odpowiedzi nadchodziły prędzej, niż mogłabym sądzić. – Nie mam takich lęków, wcale też nie przypominają marzeń. Wydają się zupełnie obce, nie moje – wyjawiłam, czując nieznośną gorycz na języku. Przecież swojej lojalności byłam pewna, nigdy jej nie kwestionowałam. Nigdy nie nosiłam się z zamiarem skrzywdzenia innego niedźwiedzia. Choćby i ten skrzywdzić miał mnie.
Zbliżał się. Zmniejszającej się odległości towarzyszyło napięcie mięśni, oczy otwierające się nieco szerzej, uszy szukające świadectwa nadchodzącego zagrożenia. – Obawy mogą czynić ze mnie oprawcę? – niemal zadrwiłam, bo wcale nie podobało mi się jego wytłumaczenie. – To głupie – dodałam nieco grymaśnie, na sekundę obracając głowę w bok, ku wszystkim tym drzewom, które niewiele różniły się od tego naszego. Ale nasze podobno było tym wyjątkowym. Nie wiedziałam, czym się charakteryzuje. Nie pozwalało zranić się strzałom? Oko wspięło się w melodii tych myśli wprost po pniu, na sam szczyt – póki obce palce nie tknęły mojej skóry. Prędko opadło wytrącone z czujności spojrzenie. Idealnie na niego. – Wiem, że się nie ziści – nie, wcale nie wiem, niczego już nie wiem, nie mam już żadnej pewności. Czemu dotykasz? Opuściłam lekko głowę, by objąć wejrzeniem dłoń w dłoni. Ciepłe uczucie bez przystanku zaczęło przelewać się od tych palców aż do głębi ciała. Prawie zapomniałam, jak to jest. Mieć kogoś tak blisko, przyjmować pocieszenie. Nie poprosić, ale otrzymać. Ułoży się, echem obijające się o duszę. – Ty o swoją się nie obawiasz? – spytałam ciszej i odważyłam się poruszyć splecionymi palcami, może podkraść jeszcze odrobinę tego nieoswojonego dotyku, może spróbować obdarzyć go podobnym. Powoli, w niepewnej próbie odwzajemnienia. Dość ostrożnie, jakbym próbowała skradać się do dzikiej zwierzyny. Tylko że do niej potrafiłam, do niego wcale. Słabowita smuga różu wstąpiła na lico. Nawet tego nie wiedziałam.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Szarodrzewo z Nuneaton [odnośnik]13.03.24 22:37
W mizernych spojrzeniach, w głębokich oddechach i pozornym zobojętnieniu, w całej tej grze bladych pozorów, dało wyczuć się nutę zafałszowanych dźwięków, wyraziście dekoncentrujących melodię powstającej symfonii. A ta, ta całkiem naturalnie wpinała się w szum pobliskich liści, w świergot witających jeszcze niedawno świt ptaków, w szelest, zdradzający obecnością spalone od słońca witki przydługiej trawy. Krajobraz niewątpliwie więc malował się jakimś nienazwanym romantyzmem, ona zaś w łagodnej posturze pozwalała sobie chłonąć szereg młodzieńczych inicjatyw, w niemym szoku ciesząc się ledwie szczerym komplementem, w bezgłosym zdumieniu doceniając nawet prosty pomysł skromnego śniadania w plenerze. Chciał wierzyć, że w dziewczęce fasady rosyjskiego chłodu wnikały chociaż pojedyncze smugi zasłużonego ciepła; że w owiane ponurą ciemnością kąty jej twarzy mimowolnie wstąpi wreszcie blask zadowolenia — swoiste świadectwo skrywanych głęboko oznak człowieczeństwa, po części przynajmniej oddalających ją od stereotypowego wizerunku zdziczałej niedźwiedzicy. W całej tej swojej enigmie skrywała wiele nieoczywistych pierwiastków, a on, on chyba w, niezrozumiałym nawet dla siebie, toku zapragnął z wolna odkrywać brzmiące natężeniem warstwy. Wiecznie wszakże krążyli gdzieś wokół siebie, w cichym skupieniu śledząc wzajemnie majaczące na horyzoncie sylwetki, ale nic, jak dotąd, nie trzymało ich przy sobie na dłużej. Teraz jednak związani byli nićmi dawnych, ckliwie sentymentalnych reminiscencji z przeszłości; teraz spajało ich wspólne poczucie inności na nowych ziemiach; wreszcie i dalekie koligacje rodzinne zdawały się sprzęgać ich jednorodną krwią Karkaroffów. Zdawała sobie sprawę z krążących pomiędzy ciałami podobieństw? Rozumiała w ogóle, jak oddaleni byli od wizji obcości? Oboje stanowili na tym lądzie ostoję niepewności, wątpliwych imigrantów o jeszcze wątpliwszych intencjach; nacjonalistyczna statura jego osobliwego, brytyjskiego przyjaciela zapewne zmarszczyłaby brwi na zasłyszaną pomiędzy wierszami, norweską mowę, przy okazji najpewniej okraszając to widowisko jakimś niewybrednym komentarzem o plamieniu lokalnych tradycji i zwyczajów. Im pozostawało wówczas spuścić pokornie głowę, niemo przytaknąć i pokłonić się jeszcze wielkiemu, nieomylnemu panu, już wkrótce stawiając się w ministerstwie na rozpaczliwe zawołanie wszechmocnych Anglików, jakże jednak żałośnie proszących potencjalnych wrogów o pomoc. Takich pysznych, ksenofobicznych Bartemiusów socjeta skrywała w swoich murach w zatrważających ilościach; oni więc, aby nie dać się stłamsić jarzmem nachodzącej skórę nietolerancji, musieli trzymać się razem. Na dobre i na złe, w szumnej wizji wsparcia, które okazać się mogło znaczącym w tutejszej walce o przetrwanie.
To ryzykowna deklaracja — stwierdził w konwencjonalnej przekorze, choćby na chwilę zasiewając w powietrzu ziarno zagadkowej presji. Doprawdy jesteś gotowa uczynić w s z y s t k o, o co poproszę? Ale słowo się rzekło, więc nie ma od niego odwrotu — dodał zaraz, nadając słownej umowie sprawczego charakteru silnie wiążącej ich przysięgi. Kto wie, być może ta właśnie, bliżej jeszcze niedookreślona prośba, służyć miała za dziedzictwo ich nowej przyszłości, sprytnie związanej z wyblakłym już wspomnieniem srogiego zamczyska i surowego wychowawstwa. Niewiele z tamtych zasad pozostało chyba u sedna ich temperamentów; oboje, na swój własny sposób, zdawali się wszakże rozbrzmiewać emocjonalnością — ona w nietaktownych faux pas definiujących codzienność, on zaś w teatrze obłudy odsłaniając gorzką, niechcianą do podziwiania prawdę. Męczyła ich też zapewne analogiczna trwoga, podobne porywy, z pozoru przynajmniej, skamieniałych serc, w końcu też to paskudne poczucie niezrozumienia, drażniące ducha paskudnym kompleksem odosobnienia. Bo choć kołysali się wśród tak wielu twarzy, wsłuchiwali w rytm mieszających się przesadą głosów, na samym końcu pochodu wnikając wreszcie w obszerność tłumu, istotnie pozostawali chyba stęsknionymi za czymś, odludnymi odszczepieńcami, spragnionymi bezpiecznego, statecznego portu. Portu, do którego dopłynąwszy o urokliwym świtaniu, dołączyłby zaraz kolejny, osiadły na stabilnej mieliźnie statek; portu, z ramion którego nie chciałoby się już więcej umykać, chłonąc świeżość bryzy i smagający twarze wiatr. Gdzie znajduje się twoja przystań, Varyo?
Chyba nie ma na to rady, tak już zostaliśmy skonstruowani — uznał pragmatycznie, śledząc wzrokiem kanty jasnej, dziewczęcej twarzy. — Tak ci się tylko zdaje. To podświadomość właśnie, niekiedy przecież zupełnie nielogiczna i abstrakcyjna, decyduje o formie twoich snów — kontynuował, w niemym zastanowieniu mnąc ciemny materiał spodni. — Obawy nie kształtują oprawcy. To obsesyjna ucieczka przed ich spełnieniem finalnie doprowadza do zbrodni — skwitował wreszcie, w napływającym kończyny żalu i zrezygnowaniu; przed oczyma widział już wizję osobistego dziennika, z datą zamazaną atramentowym kleksem, tuż pod nią zaś cierpką realizację ciążącej nań klątwy niemożliwego do przełamania fatum. Ona zapewne wyśmiałaby jego wierność w rozmyte wizje i wymowne podszepty, ona zapewne nie zrozumiałaby wagi przeznaczenia. Stąd też milczał i szczegółów tej sprawy, najpewniej nigdy, nie zamierzał jej wyjawiać. Miast tego palce złączyły się z tymi drugimi, w pokrzepiającym geście odnajdując zaskakujące odwzajemnienie.
Nie obawiam — wyjawił krótko, lapidarnie, może nawet niesatysfakcjonująco; uwagę skupił w zieleni tęczówek, już zaraz przeniósł ją jednak na wierzch kobiecej dłoni, celowo uniesionej w cichej zmysłowości aż do kantów jego twarzy i tak, w biernym a zarazem wyjątkowo zajmującym geście, dłużące się muśnięcie warg dosięgało ostatecznie wewnętrznej części jej śródręcza. Dojrzeć w tym mogła bezgłosą aprobatę i wymiar sensualnej pociechy, intymniejszej może nawet od rzeczywistego pocałunku, który w odważnej postawie mógłby złożyć teraz na jej ustach; dojrzeć w nim mogła wyrośniętego względem chłopca z Durmstrangu mężczyznę, o nienormalnym błysku magnetyzmu w samym choćby sposobie bycia, okalającym obecnie wszelkie z wyrażanych przez nią objawów niepewności. — I wcale nie jestem egoistą. Nie obawiam, bo wiem, że sprostają każdej trudności — rozwinął myśl, odsunąwszy wreszcie splot ust od ciepła kobiecej dłoni.
Pozwól sobie się o nich nie martwić.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 13 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
по пътя към никъде
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Szarodrzewo z Nuneaton [odnośnik]14.03.24 17:56
- Nie, Igorze, to właściwa deklaracja i nie zamierzam się od niej odwracaćoświadczyłam w tej uroczystej melodii, która zagłaskać miała wątpliwość. Ta przyczajona na szkolnego druha dostarczała mu myśl jakże daleką od mojej własnej. Byłam poważna, nie żonglowałam przyrzeczeniami. Rozumiał, co to oznaczało? Dawałam je świadomie, ale i surowo egzekwowałam te ofiarowane mnie. Zaś jemu, za dawną przysługę, nagroda miała być przekazana już przed wieloma laty, gdy o pół głowy niższa zaplątałam się między pragnieniem i rozczarowaniem, gdzieś pod drzewem podobnym do tego, lecz w szarości norweskich wzgórz. Dziś jako ci więksi i dorośli nużyliśmy się w bujnej zieleni, cieple i ciszy, która nadeszła krótko po uderzeniu gwiazd. Nadeszła, gdy dni upływały nam na skrupulatnym, niezmordowanym wytrącaniu przeszkód z ulubionych albo bardzie obowiązkowych krain. Zdawało się jednak, że największy chaos czaił się zupełnie gdzieś indziej. Z dala od krajobrazu wykręconych dachów i powalonych drzew. Słodycz ułożonego na kocu owocu zdawała się być iluzją w obliczu kruszących się światów. Pokropiona śmiercią natura nie miała przecież prawa pachnieć aż tak. Przebudzone do życia raz po raz wietrzysko obwiązywało nas tym, niewidzialną mieszanką nas samych. Cokolwiek czynił, spoczywałam obok bez większego zamarudzenia, mająca jednakże baczenie na rozrośniętą figurę ni to kompana, ni to krewnego, który we wszystkich moich przypuszczeniach miał wciągać mnie w oszukańczą pułapkę. Nie, prędzej w tych wymaganych, widzianych w nienagannych osądach. Pierwotnie wypełzających z szorstko przylegającej do mnie powłoki. Od pierwszego wersetu ugrzecznionego listu, w niewinność którego trudno było uwierzyć. Na wszystko inne nie dawałam sobie szansy, przygasło, nim zdołało zalśnić. Zawsze wystrzegałam się światła. Nie miało żadnego znaczenia dobijające się mozolnie uczucie, że tym razem nie ma niczego złego. Że w nim nie ma niczego złego. Że on postanowił mi towarzyszyć tak po prostu, w imię starych sentymentów czy niewypielęgnowanej nigdy rodzinności. Nie mam swojej przystani, Igorze, nie miej złudzeń, że ją utworzysz.
Wyłożył mi cierpliwie zasady sennego wytwórstwa, lecz to wciąż zdawało się nie doprowadzać mnie do upatrzonego pojęcia. Za mało, bym przyjęła podobne rozjaśnienie, bym uwierzyła w igraszkę nieznanych mi obszarów podświadomości, bym doznała pokrzepienia. Koszmary siały spustoszenie noc w noc, dewastując moją codzienność. Nie dałam im do tego prawa. Wpisane w dzieje niedźwiedzi szaleństwo szczerzyło się do mnie zaślinionymi zębiskami. Dotąd wściekłość nie spisywała moich dziejów. Pozostawałam skołowana.Powinnam je więc zaakceptować? spytałam krótko, zatrzymując uprzednio falę oczywistego zwątpienia. Pytanie jednak donosiło jemu wyraźną wskazówkę, że wciąż nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić.Oddać im się?dopytałam z zupełnie bierną nutą. Jakbym mówiła o niczym, a przecież to była istota mojej udręki. Nigdy ich nie skrzywdzę, powtarzałam sobie niestrudzenie w myśli, świadoma, że tak naprawdę nie nabiorę pewności. Rozpuszczona we krwi agresja nie była już niczym nadzwyczajnym w kątach zimowej twierdzy. Pochylona lekko głowa oddała mu wolność od mojego namolnego wpatrywania, rozleniwione kosmyki przysłoniły blednące bardziej jeszcze lico. Ostudzona, przejawiłam ten drobny cień słabości. Rozprawa o krzywdach mojej senności nie należała do prostych. Dlaczego jednak padło właśnie na niego? Nie był jednym z nas, mógł wiedzieć.
Ulokowani w niesłychanych analizach docieraliśmy wreszcie do ciszy przerwanej dosięgającymi do siebie bezszumnie palcami. Przygładzone rozpędzały się miarowo w sianiu fermentu. Głowa musiała się podnieść, oczy musiały zaprawić się w łowieniu jego tajemnych zapędów. I nieistne zdawały się być kwestie zupełnej delikatności. Przeprowadzał ten dotyk, a ja czułam narastającą sztywność, która chętnie odznaczała się w napastliwym wejrzeniu. Co ty robisz? Dlaczego to robisz? Poddawałam się, oddając mu tę dłoń, najmniejszy palec lękał się poruszyć w obliczu nieznajomości celu i czającego się po drugiej stronie odczucia. A jednak zaraz już promieniał, od zimnego krańca przez nadgarstek, łokieć i dalej do mnie całej. Oddałam się od wspomnienia słów sprzed kilku wdechów, skupiając przez chwilę już tylko na przedziwnym procederze, którego podjął się na mojej skórze bez żadnej zapowiedzi, choć tymczasem pozostając w tendencji do powolnego pogłębiania gestu. Aż wreszcie dotarł do celu, pozostawiając pieczęć własnych warg w zagłębieniu, które dotąd należało tylko do mnie. A on się tam wkradł. Musiałam zakleszczyć całą swą posturę, by stojące u progu wzdrygnięcie nie przyniosło mu triumfu. By nie mógł zobaczyć, jak bardzo to poczułam, wcale nienawykła do tak subtelnej czułości. Do żadnej czułości. Tylko więc patrzyłam, spetryfikowana. Na pozór spokojna. Nie słyszałam słów, docierało wyłącznie lekkie łaskotanie powietrza tuż przy skórze. Ciepłe i drżące. Wszystko we mnie zdawało się funkcjonować z opóźnieniem. Poruszone wreszcie lekko usta w rozchyleniu zdradziły, że miałam dla niego choćby jedno słowo, ale nic nie usłyszał, wciąż nic. Poruszyły się znów, kiedy odsunął zakleszczone w bierności palce od własnej twarzy. My też odezwałam się wreszcie, przełykając trud wszelki, nie do końca chyba wiedząc, co właściwie powiedziałam. My też sprostamy, tak przemówiłam do jego ducha. Miał odwagę, obydwoje mieliśmy.
W końcu złapana na gorącym uczynku przez niewiadomy sąd, ściągnęłam dłoń do siebie, odbierając mu prawo do dalszego lawirowania między moimi palcami. Już dość. Już przestań. Zasłonięte spódnicą kolana podciągnęły się wyżej, a ja objęłam je całe szczelnie rękami, wybierając nieco zamkniętą pozę daleką ideałom angielskiej elity. Zaczynałam mocniej obawiać się o to, że zauważy moją trudność w krzyżowaniu spojrzeń albo ciepłotę łakomie pożerającą skórę na twarzy. Niedźwiedzia bladość bywała okrutnie zdradliwa. Nie wiedziałam, jak się z tego wyplątać.Powinnam wracać wypowiedziałam w słabowitym szumie, po rosyjsku, a jakże. Miał się nigdy nie dowiedzieć. Nie umiałam się przez to przeprawić. Przez niego. Nauczono nas dusić emocje, a nie je uwalniać, ale to przecież nie oznaczało, że gdzieś głęboko ich w sobie nie miałam.
Dziś otrzymał ich niewielki ślad. Zamierzał nim podążyć? Powinnam go zgubić.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Szarodrzewo z Nuneaton [odnośnik]11.04.24 22:01
W całym toku zastałych wątpliwości ta jedna najsilniej dobijała się do rozchwianej myśli, mącąc intencją w dziwacznym poczuciu niezdecydowania. Posłany jej przed kilkunastoma dniami list zdradzał się niczym więcej, zaledwie niezobowiązującym widmem prostej pogawędki uwikłanej w szkolne wspomnienia i wyzierający zza horyzontu świt. W godnej uprzejmego krewnego postawie, szukającego wspólnoty imigranta, wreszcie i może niebyłego nigdy dotąd przyjaciela, umiejętnie spreparował więc lokalne kąty angielskich zakamarków, przywdziewając je w uśmiech i lekkość bytu, w miękkość koca i słodycz tych kilku owoców; Warwickshire majaczące pod cieniem wielkiego drzewostanu wybrzmiało dziś zatem kojącą fatamorganą bezpiecznego azylu, w swoje ramiona zagarniając dwoje młodych, na pozór obojętnych sobie ludzi, którzy w przelotnym spojrzeniu wymienianym przez minut czterdzieści, a może dziewięćdziesiąt, bynajmniej nie upatrywali sedna narastającego z wolna apetytu. Nie na łakocie upchane w wiklinowy kosz, nie na rześkość smagającego policzki wiatru i ciepłotę okalającego świtania, lecz na ten niepospolity pejzaż prostoty, jakoś naturalnie przynależnej do cichych i skąpych w słowa ust, na ten osobliwy wyraz niewinnej szczerości, rozlewającej się po kantach jej twarzy. W cichej adoracji przyjął postawę bacznego obserwatora, niby szlachetnie i bez zdradzieckiej inklinacji, najsampierw reagując niemym zadowoleniem na otrzymaną w zwrotnej wiadomości zgodę, później już egoistycznie karmiąc się wrażeniem zaufania, którym obdarzyła go w toku zwyczajnego zwierzenia, na końcu jeszcze sycąc ego bladym rumieńcem jej nieoczekiwanych reakcji. Rzekomo żądał zaledwie jej czasu, zaledwie zjawy banalnego przejęcia, skoro zdecydowała się już pojawić w materii odizolowanych pól, gdzie zieleń trawy mieszała się gdzieniegdzie z wypalonymi od słońca plamami żółci, w co niektórych zakamarkach stanowiąc zwęglone świadectwa niedawnej katastrofy. Tutaj jednak, poza śladami pastewnych łąk i graniczących z nimi lasów, czekała również uformowana w podświadomości zasadzka, szczerząca kły w formule dobijających się do umysłowości sideł, którymi on podle postanowił moderować wiązki potencjalnych sympatii i antypatii. Spędzona w bliskości znienawidzonej — a zarazem okrutnie upragnionej — kobiety noc upajała hajem ulotnego spełnienia, ale przecież po każdym takim uniesieniu do ducha prędko dobierał się kryzys, to irytująco drażniące poczucie niedosytu, z którym tamta miała zostawić go na długie tygodnie. Więc nie przywitali wspólnie dnia, więc nie pozwolił im na powrót uczłowieczać przekroju wymownego w charakterze romansu; miast tego, opuściwszy ciepło wspólnej zaledwie na moment kołdry, poranek dnia dwudziestego pierwszego poświęcał innej, wcale nie brzydszej i nie głupszej, a przy tym szlachetnie ludzkiej, choć zarazem nieoswojonej.
Czego zatem, tak naprawdę, mógł od niej chcieć?
Nie masz na nie wpływu — stwierdził inicjująco, krańcem palca badając gładź szklanki widniejącej głębokim fioletem porzeczkowego soku. Wkrótce jednak podniósł na nią wzrok i już niezupełnie na serio, dodał w tonie rozładowującym zastane napięcie: — Ale możesz też starać się ich nie pamiętać. Parę kieliszków wódki by ci w tym pomogło...Albo czyjaś obecność, chciałoby się dodać w formule zaczepnego żartu, ale znając jej wprawność w odczytywaniu niebezpośrednich sygnałów, oszczędził jej potencjalnej trudności. Miast tego, nazwawszy powolne ruchy własnej łagodności, okraszonej w istocie całkiem pokrzepiającą radą, całkiem urodziwym uśmiechem i nieodpartym wrażeniem męskości innej od wizerunków tych, poznanych dotychczas w najbliższych jej sylwetach, kroczył pewnie po liniach granic niemożliwych do naocznego zbadania, ryzykownie jakby upatrując gruntu niestabilnego i chwiejnego. Taki nie przyszedł w toku norweskiej mowy, taki nie nawiedził ich także przy złączeniu palców, pozwolił więc sobie na więcej, oddając jej, ni to szczerą, ni pozorowaną, intymność czułego gestu. Gestu, który przyjęła jakoś rozczarowująco, jakby niechętnie, bez wyrazistej potrzeby, a może nawet w definitywnym niechceniu; wykonany unik skomentowała w nieznanej mu, słowiańskiej formule, ale nie potrzebował tłumaczeń dla jawnych wniosków. Z wypisanym na rysach zawodem zerknął przelotnie na zegarek i choć układ wskazówek na tarczy nie naglił go w rzeczywistym popłochu, bezwstydnie uczynił zeń wymówkę. Żadna nie spełniała oczekiwań samolubnego, pozorowanego paniska, każda odtrącała natomiast okazywaną, niekiedy nawet mimochodem, prawdziwość rytmu jego serca, a on, on nie chciał nawet baczyć na zdanie drugiej strony. Kojarzona ze szkolnych murów niedźwiedzica niewiele się zmieniła, wciąż przypominając chyba nieujarzmioną do reszty dzikuskę, ciągle sceptyczną, ciągle w coś niedowierzającą. To była twoja decyzja.
Późno już, niedługo zaczynam pracę — skwitował po chwili bezgłosej konfrontacji, prostym skinieniem różdżki składając sielankowy teatr w niebyły spektakl, w nieznacznym skinieniu głowy i suchej podzięce żegnając się zaś ze współtowarzyszką scenicznej tragikomedii, która dopiero w akcie trzecim nabrała kolorów niesatysfakcjonującej go historii. Rozwiązania akcji na tyle mocno zapadającego w pamięć, by myślał o niej przez kilka kolejnych sekund, minut i godzin. Myślał z przekąsem w przekonaniu, może nawet z milczącą pretensją o to, że śmiała zareagować inaczej, niż on arbitralnie opisał to w osobistych didaskaliach.

ztx2
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 13 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
по пътя към никъде
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859

Strona 10 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10

Szarodrzewo z Nuneaton
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach