Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Przestronna komnata, w której panuje względny porządek. Dość ponura przez ściany wyłożone ciemnym kamieniem oraz mała ilość światła, której przyczyna tkwi w wiecznie zaciągniętych zasłonach. Centralnym punktem jest wielki, kamienny piec, na którym można gotować, a obok głęboki kominek, gdzie znajdzie się również miejsce dla kociołka. Nad piecem wiszą garnki, na ścianie suszą się zioła, a na zwykłym, dużym stole z ciemnego drewna zwykle ląduje przyrządzona przez Sigrun dziczyzna. Gdzieniegdzie stoją stare wazy i inne rodzinne pamiątki rodziny Montague, których Rookwoodówna nie zdążyła wciąż po mężu uprzątnąć.
She tastes like every
dark thought I've ever had
dark thought I've ever had
Nienawidziła prosić o pomoc.
Nie zwykła tego robić. Była uparta jak osioł i wierzyła, że ze wszystkim poradzi sobie sama, a nawet jeśli nie sama, to z pomocą Christophera i nikt inny nie był jej do niczego potrzebny. Zazwyczaj. Sądziła, że nic jej już nie zaskoczy, a dopiero ubiegła noc pokazała Sigrun w jak wielkim była błędzie. Skała, dom wzniesiony z szarego kamienia, który pozostawił jej w spadku Montague, trzęsła się w posadach przez potężną burzę, która przeszła nad Harrogate, a z tego, co zdążyła się dowiedzieć - nie oszczędziła żadnego skrawka Wielkiej Brytanii. Kilka sów zapaskudziło jej parapet, gdy przyniosły listy, w pierwszej kolejności od ojca i braci. Walter obudził się poparzony gdzieś w Walii, a po wizycie w szpitalu św. Munga przekonał się, że nie był jedyną ofiarą. Zaskakujące. Sigrun czuła niepokój, niewątpliwie, potrafiła wyczuć czarną magię z daleka i była pewna, że to co działo się ubiegłej nocy miało z nią związek. Nigdy jednak nie czytała o czymś takim w żadnej książce, nie słyszała o tym od nikogo, a śmiało mogła rzec, że odkryła już wiele sekretów czarnej magii... choć najwyraźniej całe ich morze wciąż było dlań zagadką.
Największą były jednak zaburzenia magii, która stała się kapryśna i nieposłuszna, własne zaklęcia przyprawiły Sigrun o ból głowy i osłabienie, na które nie mogła sobie pozwolić, nie teraz. Nad paleniskiem zawisł kociołek, a ona czekała, aż woda zacznie wrzeć nad najnowszym Prorokiem Codziennym i z kubkiem mocnej kawy, czarnej jak niebo w bezksiężycową noc. Woda w kociołku jęła wrzeć, a Sigrun wrzuciła doń posiekane wcześniej korzenie stokrotki. Nie mogła pochwalić się umiejętnościami alchemicznymi, nigdy nie miała do eliksirów ręki i talentu, podczas lekcji profesora Slughorna była absolutnie przeciętna i nigdy nie myślała o rozwoju w tym kierunku, jednakże - przez swój upór i niechęć do korzystania z cudzej pomocy - była pewna, że podoła tak prostej recepturze. Nie miała ochoty ruszać się z domu. Zanim wrzuciła do kociołka szałwię, zdążyła wstawić na piec garnek na zupę. Christopher zniknął nad ranem i nie sądziła, by miał zamiar jeszcze dzisiaj pojawić się w Skale. Przywołała zaklęciem księgę z recepturami, gdy niemal dolała krwi memortka do bulionu. W ostatniej chwili cofnęła rękę i wlała zawartość fiolki do odpowiedniego kociołka. Pozwoliła miksturze nieśpiesznie się gotować, a sama skończyła czytać poranne wydanie Proroka, czując narastający ból głowy. Nie tak silny, by zwalić ją z nóg, jednakże doskwierający. Niemal zapomniała o dodaniu traszek, uczyniła to w ostatniej chwili i zamieszała kilkukrotnie, zgodnie z instrukcją, zaraz po tym porwała w palcach liście kłaposkrzeczki i wrzuciła do kociołka, oczekując, iż domowej roboty Auxilik przybierze odpowiednią barwę i konsystencję, dzięki czemu uwolni ją od bólu glowy.
| wykorzystuję liście liście kłaposkrzeczki zdobyte w temacie z ingrediencjami
She tastes like every
dark thought I've ever had
dark thought I've ever had
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Kilka dni minęło od minionego spotkania Rycerzy Walpurgii. Padły na nim konkretne deklaracje, które należało czym prędzej przekuć w czyn. Zobowiązała się zaopiekować dwójką Rycerzy Walpurgii, którzy mieli zrehabilitować się po popełnionych błędach - bądź ich całkowitym braku. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że chodzi wyłącznie o nadzór; nie mogła wręcz doczekać się w chwili, w której przybytki należące do członków Zakonu Feniksa pójdą z dymem. Zobowiązała się do wypełnienia rozkazu lorda Rosiera i zamierzała wywiązać się z tej obietnicy należycie; przygotować musieli się odpowiednio.
Dochodziła godzina dziesiąta, cukiernie najpewniej już otwarto, lecz miało minąć trochę czasu, nim dotrze do Londynu. Ubrana w jedną z szat, które trzymała na podobne okazje - zupełnie nie w jej guście, pastelową i dziewczęcą, pasująca do znacznie młodszej dziewczyny - stanęła przed lustrem i skupiła myśli na przemianie: pragnęła odjąć sobie kilka centymetrów wzrostu, kilka kilogramów wagi, przybrać twarz obcej, młodej dziewczyny o niewinnej urodzie. Włosy przybrały odcień jasnego brązu, dość mysiego. Chciała wyglądać przeciętnie, nie przyciągać uwagi, by móc pod obcą postacią wybrać się do Lonynu - przemieniając we mgłę.
w przedział 60-51
She tastes like every
dark thought I've ever had
dark thought I've ever had
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
| stąd
Schyliła się i chwyciła w palce odłamek podobny do kawałka lodu, który wpadł gdy zamykała drzwi do psiarni; podniosła go z posadzki i uniosła do oczu, by mu się przyjrzeć. Wydawał się podobny do tego, który miała już w kieszeni; był jedynie innego kształtu i gdy stuknęła w niego paznokciem rozległ się dźwięk jakby... dzwonu? Jasne brwi wiedźmy zmarszczyły się w zamyśleniu. Ten odłamek także wsunęła do kieszeni, po czym przeniosła wzrok na psy. Niektóre nie podniosły się z legowisk, pogrążone w głębokim śnie, o kobiece kostki zaczęły ocierać się szczenięta, które przyszły na świat pięć tygodni wcześniej. Popiskiwały cicho, domagając się uwagi, a ona im ją podarowała. Pogładziła niewielkie grzbiety, podrażniła się z co odważniejszymi, a swojego ulubieńca - pierwszego z miotu, największego szczeniaka - wzięła na ręce i zaniosła do domu, w którym panował nie mniejszy ziąb. I cisza mącona jedynie przez miarowy rytm wybijany przez krople deszczu o okiennice. Wiatr nie wył już jednak tak złowieszczo, nieba nie przeszywały liczne błyskawice, nie słychać było nawet grzmotów. Był grudniowy świt, padał deszcz, a na zewnątrz zrobiło się dziwnie jasno. Rookwood patrzyła na to wszystko podejrzliwie, wyczuwała tu jakąś dziwną, podejrzaną energię, zwłaszcza w kryształach, które zdecydowała się ze sobą zabrać.
Położyła szczenię na posadzce w kuchni i od razu zaczęło biegać w tę i z powrotem. Rzuciła mu wędzoną kość i chwilę obserwowała jak łakomie się na nią rzucił. Sama także zamierzała coś przekąsić, nim się położy; ze spiżarni przywołała zaklęciem bochenek chleba i upieczone wcześniej mięso, stanęła przy stole pod oknem i jej uwagę od jedzenia odciągnął odgłos uderzenia lodu o szybę. Nie stłukła się, na całe szczęście, kolejny dziwny kryształ wylądował na szerokim parapecie.
Nie zastanawiała się zbyt długo. Otworzyła okno i sięgnęła po niego ręką, po czym zamknęła je, by do środka nie wdarło się kujące zimno i wilgoć.
W tych odłamkach wyraźnie wyczuwała magię - ale czym były naprawdę? To dopiero zagadka, którą zamierzała rozwiązać później.
| zt
Schyliła się i chwyciła w palce odłamek podobny do kawałka lodu, który wpadł gdy zamykała drzwi do psiarni; podniosła go z posadzki i uniosła do oczu, by mu się przyjrzeć. Wydawał się podobny do tego, który miała już w kieszeni; był jedynie innego kształtu i gdy stuknęła w niego paznokciem rozległ się dźwięk jakby... dzwonu? Jasne brwi wiedźmy zmarszczyły się w zamyśleniu. Ten odłamek także wsunęła do kieszeni, po czym przeniosła wzrok na psy. Niektóre nie podniosły się z legowisk, pogrążone w głębokim śnie, o kobiece kostki zaczęły ocierać się szczenięta, które przyszły na świat pięć tygodni wcześniej. Popiskiwały cicho, domagając się uwagi, a ona im ją podarowała. Pogładziła niewielkie grzbiety, podrażniła się z co odważniejszymi, a swojego ulubieńca - pierwszego z miotu, największego szczeniaka - wzięła na ręce i zaniosła do domu, w którym panował nie mniejszy ziąb. I cisza mącona jedynie przez miarowy rytm wybijany przez krople deszczu o okiennice. Wiatr nie wył już jednak tak złowieszczo, nieba nie przeszywały liczne błyskawice, nie słychać było nawet grzmotów. Był grudniowy świt, padał deszcz, a na zewnątrz zrobiło się dziwnie jasno. Rookwood patrzyła na to wszystko podejrzliwie, wyczuwała tu jakąś dziwną, podejrzaną energię, zwłaszcza w kryształach, które zdecydowała się ze sobą zabrać.
Położyła szczenię na posadzce w kuchni i od razu zaczęło biegać w tę i z powrotem. Rzuciła mu wędzoną kość i chwilę obserwowała jak łakomie się na nią rzucił. Sama także zamierzała coś przekąsić, nim się położy; ze spiżarni przywołała zaklęciem bochenek chleba i upieczone wcześniej mięso, stanęła przy stole pod oknem i jej uwagę od jedzenia odciągnął odgłos uderzenia lodu o szybę. Nie stłukła się, na całe szczęście, kolejny dziwny kryształ wylądował na szerokim parapecie.
Nie zastanawiała się zbyt długo. Otworzyła okno i sięgnęła po niego ręką, po czym zamknęła je, by do środka nie wdarło się kujące zimno i wilgoć.
W tych odłamkach wyraźnie wyczuwała magię - ale czym były naprawdę? To dopiero zagadka, którą zamierzała rozwiązać później.
| zt
She tastes like every
dark thought I've ever had
dark thought I've ever had
Psy były tego wieczoru niespokojne, jak gdyby wyczuwały, że właścicielka zamierza opuścić je na całą noc. Szczekały, wyły pod drzwiami, drapały w nie. Musiała rzucić wcześniej na psiarnię zaklęcie wyciszające, by móc się skupić i w spokoju przygotować na podróż do Londynu. Ta noc była ważna i nie mogła pozwolić sobie na błędy.
Miała jeszcze sporo czasu, w kuchni zaparzyła sobie filiżankę mocnej, czarnej kawy, bez mleka i cukru; wracając na piętro stanęła przed lustrem, skupiła wzrok na własnej twarzy i włosach. Skoncentrowała się na tym, by zmusić własne tkanki do przemiany -chciała, aby jej twarz się zmieniła, była obca i inna. Sigrun nie miała na myśli fizys należącej do kogoś, kogo zna; zamierzała zmienić rysy na łagodniejsze, nadać nosowi, ustom i brwiom inny kształt, a jednocześnie zgubić pszeniczny odcień włosów. One miały stać się dużo krótsze i ciemne jak gorzka czekolada.
Później poszła na górę, by się przebrać i zabrać zaczarowaną torbę.
| celuję w przedział: 40-20 - Zmiana twarzy w inną, nienależącą do konkretnej osoby. Bonus z genetyki: +14
no i zt
She tastes like every
dark thought I've ever had
dark thought I've ever had
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Słońce nieśpiesznie chyliło się ku horyzontowi, niebo zaś zmieniało barwy z błękitu na coraz cieplejsze i ciemniejsze, by ostatecznie ściemnieć. Dzień ustąpił miejsca nocy, Sigrun zaś niecierpliwie zerkała na złoty, kieszonkowy zegarek, nie mogąc się doczekać, aż zaproszeni goście w końcu się pojawią - a raczej z sukcesem wykonają to, czego od nich oczekiwała.
Uporządkowała dla nich przestrzeń kilkoma prostymi zaklęciami zawczasu. Na kuchennych blatach próżno było szukać zbędnych naczyń, ostrych noży, czy resztek jedzenia. Jedynie kubek z niedopitą kawą stał wciąż na parapecie, przy którym przystanęła o poranku, by odebrać pocztę i zapomniała o tym jakże istotnym napoju w życiu każdego dorosłego człowieka. Sigrun niewiele miała wspólnego ze starożytnymi runami. Poza jej zasięgiem leżało nakładanie klątw wszelakich, choć one same w sobie niezwykle ją fascynowały. Ileż ciekawego można było dzięki nim wyrządzić zła... I zabawić się cudzym kosztem. Nie orientowała się zatem w tym, co było im potrzebne, ale na wszelki wypadek na pustym, okrągłym stole przygotowała ceramiczną misę i wyczyściła kociołek nad paleniskiem. Rzadko go używała. Eliksiry, które posiadała otrzymywała od profesjonalnych alchemików - sama prędzej wyrządziłaby sobie krzywdę, gdyby podjęła próbę uwarzenia czegoś bardziej skomplikowanego od lekarstwa na ból głowy.
Gdy pierwszy z zaproszonych mężczyzn zjawił się u jej progu, pukając do drzwi, otworzyła je zaklęciem, ale nie zbliżyła się; musiała włożyć wiele wysiłku w to, by na czas złapać za obrożę potężnego owczarka niemieckiego, który wyczuwszy obcy zapach natychmiast rzucił się w stronę obcego kłapiąc zębiskami, szczekając i warcząc.
- Drzwi na lewo - wyrzekła, wskazując czarodziejowi brodą kierunek i siłując się z Sabą, próbującym się jej wyrwać; w końcu wiedźmie udało się go zamknąć w jednym z pustych pokojów na końcu korytarza, ale ściany nie wygłuszały do końca gniewnego szczeniaka, do którego dołączył chór dobermanów z psiarni. - Merlinie daj mi siłę - szepnęła sama do siebie, wciskając różdżkę do kieszeni czarnej, prostej szaty, którą miała na sobie. Drugie pukanie do drzwi - świetnie. Obaj zjawili się na czas. Wpuściła drugiego z gości i gestem lewej dłoni, bo w prawej trzymała papierosa, zaprosiła do opustoszałej kuchni, gdzie mrok wieczoru rozpraszało kilka świec lewitujących pod sufitem. - Nie proponuję alkoholu, najpierw robota. Wszyscy wiedzą co mają robić? - rzuciła stanowczo, zawieszając spojrzenie zwłaszcza na Macnairze, który musiał się na niej właśnie zawieść i poczuć rozczarowanie. Sigrun z papierosem w ustach podskoczyła, by usiąść na blacie. Powoli wysunęła różdżkę - ale nie po to, by zaatakować. - Przyda wam się lekkie wsparcie. Magicus Extremos - powiedziała, szarpiąc cisowym drewnem w odpowiedni sposób; chciała dodać Calderowi i Drew sił, magicznego wsparcia. Zbyt długo już zwlekali i nie mogli pozwolić sobie na błąd.
She tastes like every
dark thought I've ever had
dark thought I've ever had
Ostatnio zmieniony przez Sigrun Rookwood dnia 29.04.20 21:37, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79
'k100' : 79
Zapoznając się z listem od Sigrun doskonale wiedział czego się spodziewać po ów wizycie oraz jaki finalnie miała mieć cel. Czyżby Śmierciożerczyni w końcu zastanowiła się nad właściwą klątwą? On sam miał pewne propozycje i liczył, że wspólnie znajdą właściwe przekleństwo, którym uraczą, jakże wartą takiego losu, szlamę. Cieszyła go wieść o obecności Caldera, bowiem był on umiejętnym czarodziejem i szatyn nie mógł do tej pory zarzucić mu nic w kwestii znajomości mocy starożytnych run. Niezwykle ważnym było, iż nieustannie dołączali do Nich równie warci uwagi profesjonaliści, którzy byli w stanie wspomóc ich nie tylko swym fachem, ale i różdżką – w końcu sam Borgin zaskoczył go swą skuteczną ofensywą w Antykwariacie.
O zmierzchu kłąb czarnej mgły zmaterializował się na drewnianej werandzie nieopodal wejścia do domostwa. Wyłoniwszy się z dymu mimowolnie rozejrzał czujnym wzrokiem wzdłuż posadzki w poszukiwaniu psów. Miał już kilka okazji spotkać się z kobietą w ów miejscu, dlatego doskonale zdawał sobie sprawę z obecności małych obrońców, którzy wyjątkowo skutecznie spełniali swą powinność. Były agresywne, z pewnością dalekie od jakiegokolwiek „przekupstwa” przekąską i właściwie jedyną osobą mogącą wpłynąć na ich zachowanie była Sigrun. Najwyraźniej dziś, spodziewając się gości, ukryła swe szczeniaczki w obawie przed kolejną koniecznością odłożenia planów w daleką przyszłość – szatyn był przekonany, że walka z nimi to byłoby nie lada wyzwanie.
Gdy tylko otworzyła przed nim drzwi przekroczył progi domu z wyraźnym, kpiącym uśmieszkiem, który przywykł już go nie opuszczać. -Calder już się zjawił?- spytał darując sobie wszelkie powitania i komentarze odnośnie warczącego psa. Znaleźli się tutaj w konkretnym celu i nim przejdą do znacznie bardziej rozrywkowej części wieczoru chciał takowy wykonać z sukcesem. Nakładanie przekleństw nie było zabawą – wszyscy Ci, którzy choć raz podjęli podobną próbę zdawali sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa i idących za nim konsekwencji. Nawet on sam ostatnim razem popełnił błąd; nader długie pociągnięcie różdżką zmusiło go do nie tylko przełknięcia goryczy porażki, ale i konieczności uporania się z paskudnymi ranami. Gdyby nie pomoc Belviny zapewne robaczki robiłby sobie z niego podwieczorek.
Ignorując głośne szczekanie rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu kociołka. Nie zamierzał zwlekać, bowiem w pierwszej fazie potrzebowali stosowną bazę i liczył, że uda mu się takową uwarzyć nim zjawi się Borgin. Mógł poczekać na Rookwood i zapoznać się z jej decyzją, jednakże uważał, że najrozsądniejszą opcją będzie stworzenie przekleństwa mogącego dać im przewagę taktyczną. Ból i cierpienie wroga wprawiały go w lepszy nastrój, lecz wówczas potrzebowali czegoś więcej jak szampańskiego nastroju.
Oczekując, aż woda w kociołku zacznie się gotować, dostrzegł sylwetkę towarzysza, a zaraz za nią Panią gospodarz. -Rozgościłem się.- rzucił upijając zawartości swej metalowej piersiówki. Rookwood mogła nie mieć ochoty na trunek, jednakże mu niezbędny był takowy do odpowiedniego skupienia i zaostrzenia swych zmysłów.
Po chwili chwycił fiolkę z krwią i wlał jej zawartość wprost do znajdującego się w kominku naczynia. Charakterystyczny zapach i pojawiające się na powierzchni bąble sugerowały, że nadszedł czas na drugi ze składników – krew nietoperza. Dodawszy go do wywaru zaczął całość wolno mieszać z nadzieją, iż nie popełnił żadnego błędu. Przygotowanie ów baz było banalnie proste, jednakże dla kompletnego laika każda styczność z eliksirami było wyzwaniem.
O zmierzchu kłąb czarnej mgły zmaterializował się na drewnianej werandzie nieopodal wejścia do domostwa. Wyłoniwszy się z dymu mimowolnie rozejrzał czujnym wzrokiem wzdłuż posadzki w poszukiwaniu psów. Miał już kilka okazji spotkać się z kobietą w ów miejscu, dlatego doskonale zdawał sobie sprawę z obecności małych obrońców, którzy wyjątkowo skutecznie spełniali swą powinność. Były agresywne, z pewnością dalekie od jakiegokolwiek „przekupstwa” przekąską i właściwie jedyną osobą mogącą wpłynąć na ich zachowanie była Sigrun. Najwyraźniej dziś, spodziewając się gości, ukryła swe szczeniaczki w obawie przed kolejną koniecznością odłożenia planów w daleką przyszłość – szatyn był przekonany, że walka z nimi to byłoby nie lada wyzwanie.
Gdy tylko otworzyła przed nim drzwi przekroczył progi domu z wyraźnym, kpiącym uśmieszkiem, który przywykł już go nie opuszczać. -Calder już się zjawił?- spytał darując sobie wszelkie powitania i komentarze odnośnie warczącego psa. Znaleźli się tutaj w konkretnym celu i nim przejdą do znacznie bardziej rozrywkowej części wieczoru chciał takowy wykonać z sukcesem. Nakładanie przekleństw nie było zabawą – wszyscy Ci, którzy choć raz podjęli podobną próbę zdawali sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa i idących za nim konsekwencji. Nawet on sam ostatnim razem popełnił błąd; nader długie pociągnięcie różdżką zmusiło go do nie tylko przełknięcia goryczy porażki, ale i konieczności uporania się z paskudnymi ranami. Gdyby nie pomoc Belviny zapewne robaczki robiłby sobie z niego podwieczorek.
Ignorując głośne szczekanie rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu kociołka. Nie zamierzał zwlekać, bowiem w pierwszej fazie potrzebowali stosowną bazę i liczył, że uda mu się takową uwarzyć nim zjawi się Borgin. Mógł poczekać na Rookwood i zapoznać się z jej decyzją, jednakże uważał, że najrozsądniejszą opcją będzie stworzenie przekleństwa mogącego dać im przewagę taktyczną. Ból i cierpienie wroga wprawiały go w lepszy nastrój, lecz wówczas potrzebowali czegoś więcej jak szampańskiego nastroju.
Oczekując, aż woda w kociołku zacznie się gotować, dostrzegł sylwetkę towarzysza, a zaraz za nią Panią gospodarz. -Rozgościłem się.- rzucił upijając zawartości swej metalowej piersiówki. Rookwood mogła nie mieć ochoty na trunek, jednakże mu niezbędny był takowy do odpowiedniego skupienia i zaostrzenia swych zmysłów.
Po chwili chwycił fiolkę z krwią i wlał jej zawartość wprost do znajdującego się w kominku naczynia. Charakterystyczny zapach i pojawiające się na powierzchni bąble sugerowały, że nadszedł czas na drugi ze składników – krew nietoperza. Dodawszy go do wywaru zaczął całość wolno mieszać z nadzieją, iż nie popełnił żadnego błędu. Przygotowanie ów baz było banalnie proste, jednakże dla kompletnego laika każda styczność z eliksirami było wyzwaniem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Powitały go powarkiwania stada psów, które - był tego pewien - zagryzłyby go w kilka minut, gdyby tylko miały taką okazję. Nie przejmował się jednak za bardzo ich arią; niespiesznie przemierzył dystans dzielący go od drzwi wejściowych, rozglądając się po własności kuzynki, u której jeszcze nigdy wcześniej nie gościł; może powinien częściej wychylać nos z piwnicy.
Skinął jej głową na powitanie, przeciskając się obok Rookwood i zapalonego papierosa tak, żeby czasem nie pobrudzić swojej peleryny, którą zostawił gdzieś w korytarzu, po czym podążył za gestem Śmierciożerczyni do kuchni. Równie oszczędnie przywitał się z Macnairem, który warzył już coś w kociołku.
Widać było, że to nie spotkanie towarzyskie, wszyscy chcieli dać z siebie jak najwięcej, bo mogli zyskać dzisiaj ogromną przewagę, jeśli to, czego dowiedział się od Rookwood, uda się wcielić w życie. - Nie lubicie tracić czasu - rzucił pod nosem; to się ceni, przyszli tu w konkretnym celu. Zerknął do kociołka, żeby zorientować się, czy etap pierwszy mają już za sobą.
- Jest chyba odrobinę zbyt gęsta - kleista i mętna, konsystencja nie była do końca taka, jaka być powinna - ale Drew pewnie doskonale o tym wiedział. Borgin powiedział to neutralnym tonem, próżno szukać było w jego głosie wyższości - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może nosił nazwisko zaklinaczy, ale lata praktyki, jakie miał za sobą Macnair, oszlifowały jego talent do klątw, a Calder był tutaj w gruncie rzeczy po to, żeby czegoś się od niego nauczyć. Przyjrzeć się temu, jak wygląda jego rytuał zaklinania, każdy runista miał swoje przyzwyczajenia, Drew bez wątpienia nie był wyjątkiem w tej kwestii, może część z nich Borgin będzie miał okazję przetestować w zaciszu piwnicznego mroku. Na razie jednak skoncentrował się na własnym zadaniu, opróżnił kociołek, a potem wzniecił niewielki ogień, by krew nietoperza bulgotała przez chwilę, nim nie dodał do niej odrobiny wody, rozcieńczając bazę. Powietrze przesiąknęło metalicznym zapachem, a to dopiero pierwszy etap - gdy na powierzchni eliksiru zaczęły się wytwarzać duże bąble, przechylił drugą fiolkę krwi, pozwalając, by ta kropla po kropli opadła na samo dno. Jeszcze tylko wymieszał wszystko i pochylił się nad kociołkiem ponownie, krytycznie przyglądając się bazie. Musiała być bez zarzutu, nie mogli sobie pozwolić na zmarnowanie cennej zdobyczy Sigrun.
| zużywam krew; tworzę bazę pod klątwę (krew, krew nietoperza)
Skinął jej głową na powitanie, przeciskając się obok Rookwood i zapalonego papierosa tak, żeby czasem nie pobrudzić swojej peleryny, którą zostawił gdzieś w korytarzu, po czym podążył za gestem Śmierciożerczyni do kuchni. Równie oszczędnie przywitał się z Macnairem, który warzył już coś w kociołku.
Widać było, że to nie spotkanie towarzyskie, wszyscy chcieli dać z siebie jak najwięcej, bo mogli zyskać dzisiaj ogromną przewagę, jeśli to, czego dowiedział się od Rookwood, uda się wcielić w życie. - Nie lubicie tracić czasu - rzucił pod nosem; to się ceni, przyszli tu w konkretnym celu. Zerknął do kociołka, żeby zorientować się, czy etap pierwszy mają już za sobą.
- Jest chyba odrobinę zbyt gęsta - kleista i mętna, konsystencja nie była do końca taka, jaka być powinna - ale Drew pewnie doskonale o tym wiedział. Borgin powiedział to neutralnym tonem, próżno szukać było w jego głosie wyższości - doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że może nosił nazwisko zaklinaczy, ale lata praktyki, jakie miał za sobą Macnair, oszlifowały jego talent do klątw, a Calder był tutaj w gruncie rzeczy po to, żeby czegoś się od niego nauczyć. Przyjrzeć się temu, jak wygląda jego rytuał zaklinania, każdy runista miał swoje przyzwyczajenia, Drew bez wątpienia nie był wyjątkiem w tej kwestii, może część z nich Borgin będzie miał okazję przetestować w zaciszu piwnicznego mroku. Na razie jednak skoncentrował się na własnym zadaniu, opróżnił kociołek, a potem wzniecił niewielki ogień, by krew nietoperza bulgotała przez chwilę, nim nie dodał do niej odrobiny wody, rozcieńczając bazę. Powietrze przesiąknęło metalicznym zapachem, a to dopiero pierwszy etap - gdy na powierzchni eliksiru zaczęły się wytwarzać duże bąble, przechylił drugą fiolkę krwi, pozwalając, by ta kropla po kropli opadła na samo dno. Jeszcze tylko wymieszał wszystko i pochylił się nad kociołkiem ponownie, krytycznie przyglądając się bazie. Musiała być bez zarzutu, nie mogli sobie pozwolić na zmarnowanie cennej zdobyczy Sigrun.
| zużywam krew; tworzę bazę pod klątwę (krew, krew nietoperza)
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calder Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Jeden pies nie stanowił zagrożenia dla wprawnego czarodzieja, z łatwością można go było przecież spetryfikować, ale z całym stadem rozszczekanych, agresywnych i nieprzychylnych obcym wielkich bestii już o wiele trudniej sobie poradzić. Przy odrobinie szczęścia mogły od razu złapać w pysk prawą rękę, tak jak je uczyła, by nie dopuścić do rzucenia czaru. Sigrun nie była jednak głupia, by wierzyć, że jedynie na nich można polegać w kwestii obrony domu. Nie po to zresztą je miała, nie w roli strażników, zwyczajnie lubiła ich towarzystwo. Ceniła je czasem bardziej od ludzkiego. Niektórzy, obserwując to jak obdarza swoje psy dziwną, niezrozumiałą czułością, zaczynali sądzić, że zastępują Sigrun dzieci.
- Ależ proszę, Drew, nie krępuj się. Nie powiem, abyś czuł się jak u siebie, ale to prawdziwa radość ujrzeć wreszcie mężczyznę gotującego w mojej kuchni i to nie pod wpływem zaklęcia Imperius - odpowiedziała ironicznie, udając zachwyt nad widokiem Macnaira, który sterczał przy jej kociołku i mieszał coś w nim. Nie wtrącała się w to. Stała z boku, klątwa to nie jej działka. - Straciliśmy już wystarczająco wiele czasu i nie mamy go więcej. Czarny Pan nie będzie tego tolerował. Porażek również nie - wyjaśniła swemu kuzynowi, zawieszając na nim uważne spojrzenie, gdy stanął obok Drew i przyglądał się jego pracy. Dobrze, że odpowiedział na to zaproszenie i pojawił się tu wziąć w tym udział, nawet jeśli nie po to, by się uczyć. Zapewne największe zaufanie miał do swych krewnych, znanych i znakomitych znawców starożytnych run, ale Macnair był nie mniej dobrym specjalistą w tej dziedzinie. Sigrun nie znała nikogo, kto wiedziałby o nich i klątwach więcej niż on.
Najwyraźniej o warzeniu mikstur mógłby się jednak jeszcze trochę nauczyć.
- Spartoliłeś, Macnair? - spytała marudnie, splatając ręce na pełnych piersiach, kiedy rzuciła już zaklęcie wzmacniające. Czuła, że się powiodło - i mężczyźni powinni już to czuć. Przypływ magicznej mocy, wzmocnienie ich magii, czarodziejskie wsparcie. Uczyła się białej magii z dużą zaciętością, choć nie wzbudzała w wiedźmie choćby w połowie tak ciepłych uczuć jak jej całkowite przeciwieństwo. Zdążyła się już jednak przekonać jak bardzo mogła być użyteczna i potrzebna, kiedy człek staje naprzeciw wroga. Nie mieli przecież do czynienia z idiotami, czy beztalenciami. Problem tkwił w tym, że Zakon Feniksa miał wśród swoich szeregów ludzi, którzy naprawdę znali się na rzeczy, potrafili rzucać silne zaklęcia - i dlatego oni także musieli wiedzieć jak się obronić, by nie odnieść porażki.
Calder poradził sobie znacznie lepiej z przygotowaniem mikstury, dlatego Sigrun wyciągnęła z kieszeni szaty fiolkę pełną krwi i podała ją Drew.
- Krew Justine Tonks. Zrób z niej dobry użytek.
| Podaję Drew krew Justine Tonks ze swojego ekwipunku.
- Ależ proszę, Drew, nie krępuj się. Nie powiem, abyś czuł się jak u siebie, ale to prawdziwa radość ujrzeć wreszcie mężczyznę gotującego w mojej kuchni i to nie pod wpływem zaklęcia Imperius - odpowiedziała ironicznie, udając zachwyt nad widokiem Macnaira, który sterczał przy jej kociołku i mieszał coś w nim. Nie wtrącała się w to. Stała z boku, klątwa to nie jej działka. - Straciliśmy już wystarczająco wiele czasu i nie mamy go więcej. Czarny Pan nie będzie tego tolerował. Porażek również nie - wyjaśniła swemu kuzynowi, zawieszając na nim uważne spojrzenie, gdy stanął obok Drew i przyglądał się jego pracy. Dobrze, że odpowiedział na to zaproszenie i pojawił się tu wziąć w tym udział, nawet jeśli nie po to, by się uczyć. Zapewne największe zaufanie miał do swych krewnych, znanych i znakomitych znawców starożytnych run, ale Macnair był nie mniej dobrym specjalistą w tej dziedzinie. Sigrun nie znała nikogo, kto wiedziałby o nich i klątwach więcej niż on.
Najwyraźniej o warzeniu mikstur mógłby się jednak jeszcze trochę nauczyć.
- Spartoliłeś, Macnair? - spytała marudnie, splatając ręce na pełnych piersiach, kiedy rzuciła już zaklęcie wzmacniające. Czuła, że się powiodło - i mężczyźni powinni już to czuć. Przypływ magicznej mocy, wzmocnienie ich magii, czarodziejskie wsparcie. Uczyła się białej magii z dużą zaciętością, choć nie wzbudzała w wiedźmie choćby w połowie tak ciepłych uczuć jak jej całkowite przeciwieństwo. Zdążyła się już jednak przekonać jak bardzo mogła być użyteczna i potrzebna, kiedy człek staje naprzeciw wroga. Nie mieli przecież do czynienia z idiotami, czy beztalenciami. Problem tkwił w tym, że Zakon Feniksa miał wśród swoich szeregów ludzi, którzy naprawdę znali się na rzeczy, potrafili rzucać silne zaklęcia - i dlatego oni także musieli wiedzieć jak się obronić, by nie odnieść porażki.
Calder poradził sobie znacznie lepiej z przygotowaniem mikstury, dlatego Sigrun wyciągnęła z kieszeni szaty fiolkę pełną krwi i podała ją Drew.
- Krew Justine Tonks. Zrób z niej dobry użytek.
| Podaję Drew krew Justine Tonks ze swojego ekwipunku.
She tastes like every
dark thought I've ever had
dark thought I've ever had
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź