Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Polana przy ruinach
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Polana przy ruinach
Z polany przy dawnym zamku rozciąga się widok na całe jezioro, oczywiście pod warunkiem, że wyjątkowo nie zasłania go mgła. Ta jednak zdecydowanie rzadziej (choć to nie oznacza, że w ogóle!) pojawia się przed czarodziejami. Sławny wśród mugoli potwór z Loch Ness, który ją powoduje częściej bowiem ujawnia się przed osobami potrafiącymi czarować. Z polany często można obserwować jak przemierza dumnie jezioro. Oprócz tego miejsce idealnie nadaje się do gry w magiczne polo albo zwykłego pikniku i obserwowania gwiazd albo szkockich wzgórz powleczonych fioletowym wrzosem.
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'k15' : 3
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'k15' : 3
Charlene:
Koń wyraźnie wzbraniał się przed tym, by go dosiadła, ale posiadała sporą wiedzę na temat jego zachowania i wiedziała, gdzie złapać, żeby i bardziej go nie denerwować, i zyskać jego zaufanie. Prychał rozzłoszczony, kiedy Charlene próbowała się na niego wdrapać razem z Lindą, ale nie zrzucił jej z siebie, uparcie podskakując przed siebie. Aż w końcu razem dotarli do końca planszy.
Poppy:
Z wieży wciąż machała do zgromadzonych chusteczką znudzona dramatyzowaniem księżniczka. Była malutka, może sięgała wielkości małego palcu u dłoni, a jej głosik był szalenie piskliwy. Gdzieś w tle zabrzęczały skrzydła.
– Tańce? Czy moje uszęta usłyszały tańce? Och, nikt nie wspominał nawet słóweczkiem o tańcach!
Zniknęła na chwilę w wieży, by za chwilę wylecieć z niej w błyszczącej, połyskującej od nadmiaru srebrnego pyłu sukience. Wieża odetchnęła wyraźnie.
– Dziękuję, piękna panienko, dziękuję! – pociągnęła nosem, schodząc ze swojego pola i jeszcze przez chwilę smarkając w bawełnianą chusteczkę. Na jej miejscu pojawiła się czarna figura królowej i mamrotała coś wierszem pod nosem, zerkając na Poppy z ukosa.
Joseph:
Rzeczywiście, laufer nie bardzo uwierzył w historię z Książęcą Wysokością Gęsią, ale to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy Joe podchwytliwie przemycił w swojej opowieści zachętę do opicia zdrowia królewskiej pary.
– Oczywiście, że należy przed podaniem trunków ich spróbować! Czy ty wiesz, ileż teraz szpiegów kryje się po kątach?! Zdrowie królewskiej pary jest najważniejsze! – i jak tylko to powiedział, bezzwłocznie wychylił butelkę, by wypić toast na cześć władców.
Miał słabą głowę, to niestety było widać już po kilku łykach, ale wytrwale towarzyszył Josephowi w pijackich poczynaniach, w wesołych podrygach prowadząc go na sam koniec planszy. Tuż obok nich Charlene właśnie żegnała się z szachowym koniem, którego zdołała oswoić.
Aldrich:
Mysia królowa w spokoju pochłonęła kawałek rogalika i wyglądało na to, że nie zamierzała zmieniać zdania, ale na szczęście w porę zareagowała poproszona o pomoc Fanny – zagęgała donośnie, wzbudzając popłoch w małym gryzoniu. Mysz podskoczyła nagle, strosząc futerko, i uciekła z wieży tak szybko jak tylko mogła!
Wieża pomogła Aldrichowi z siebie zejść i posłała mu rozrzewnione spojrzenie razem ze smutnym, choć wdzięcznym uśmiechem.
– Uważaj na królową, dobry panie! – zawołała na odchodne, puszczając go przodem.
I dwa pola dalej, faktycznie czekała na niego obrażona królowa.
– Musisz być w komitywie z królem! Cudownie!
Florence:
Królowa przyglądała się Florence z uwagą. Doszukiwała się chyba w jej głosie nieskazitelnie czystej intonacji i pasji prawdziwego znawcy poezji, co oczywiście było kierowane jej wysokim gustem estetycznym. Była królową, poddani musieli zaspokajać jej pragnienia.
– No tak, marchewek nam ci tu w brud! – zawołała zirytowana. – A ten stary zgred zamiast zadbać o linię, dba o zgłębianie technik pędzenia trunków!
Uniosła brew. Chyba oczekiwała lepszych rezultatów. A gąska niestety zaczynała niecierpliwić się coraz bardziej.
| Czas na odpis wynosi 48h.
To ostatnia kolejka dla Florence, w której może spróbować swoich sił w starciu z królową.
Charlene i Josephowi udało się zakończyć grę w trzech kolejkach, gratulacje! Pozostałym życzę szczęścia w dalszych zmaganiach! <3
Koń wyraźnie wzbraniał się przed tym, by go dosiadła, ale posiadała sporą wiedzę na temat jego zachowania i wiedziała, gdzie złapać, żeby i bardziej go nie denerwować, i zyskać jego zaufanie. Prychał rozzłoszczony, kiedy Charlene próbowała się na niego wdrapać razem z Lindą, ale nie zrzucił jej z siebie, uparcie podskakując przed siebie. Aż w końcu razem dotarli do końca planszy.
Poppy:
Z wieży wciąż machała do zgromadzonych chusteczką znudzona dramatyzowaniem księżniczka. Była malutka, może sięgała wielkości małego palcu u dłoni, a jej głosik był szalenie piskliwy. Gdzieś w tle zabrzęczały skrzydła.
– Tańce? Czy moje uszęta usłyszały tańce? Och, nikt nie wspominał nawet słóweczkiem o tańcach!
Zniknęła na chwilę w wieży, by za chwilę wylecieć z niej w błyszczącej, połyskującej od nadmiaru srebrnego pyłu sukience. Wieża odetchnęła wyraźnie.
– Dziękuję, piękna panienko, dziękuję! – pociągnęła nosem, schodząc ze swojego pola i jeszcze przez chwilę smarkając w bawełnianą chusteczkę. Na jej miejscu pojawiła się czarna figura królowej i mamrotała coś wierszem pod nosem, zerkając na Poppy z ukosa.
Joseph:
Rzeczywiście, laufer nie bardzo uwierzył w historię z Książęcą Wysokością Gęsią, ale to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy Joe podchwytliwie przemycił w swojej opowieści zachętę do opicia zdrowia królewskiej pary.
– Oczywiście, że należy przed podaniem trunków ich spróbować! Czy ty wiesz, ileż teraz szpiegów kryje się po kątach?! Zdrowie królewskiej pary jest najważniejsze! – i jak tylko to powiedział, bezzwłocznie wychylił butelkę, by wypić toast na cześć władców.
Miał słabą głowę, to niestety było widać już po kilku łykach, ale wytrwale towarzyszył Josephowi w pijackich poczynaniach, w wesołych podrygach prowadząc go na sam koniec planszy. Tuż obok nich Charlene właśnie żegnała się z szachowym koniem, którego zdołała oswoić.
Aldrich:
Mysia królowa w spokoju pochłonęła kawałek rogalika i wyglądało na to, że nie zamierzała zmieniać zdania, ale na szczęście w porę zareagowała poproszona o pomoc Fanny – zagęgała donośnie, wzbudzając popłoch w małym gryzoniu. Mysz podskoczyła nagle, strosząc futerko, i uciekła z wieży tak szybko jak tylko mogła!
Wieża pomogła Aldrichowi z siebie zejść i posłała mu rozrzewnione spojrzenie razem ze smutnym, choć wdzięcznym uśmiechem.
– Uważaj na królową, dobry panie! – zawołała na odchodne, puszczając go przodem.
I dwa pola dalej, faktycznie czekała na niego obrażona królowa.
– Musisz być w komitywie z królem! Cudownie!
Florence:
Królowa przyglądała się Florence z uwagą. Doszukiwała się chyba w jej głosie nieskazitelnie czystej intonacji i pasji prawdziwego znawcy poezji, co oczywiście było kierowane jej wysokim gustem estetycznym. Była królową, poddani musieli zaspokajać jej pragnienia.
– No tak, marchewek nam ci tu w brud! – zawołała zirytowana. – A ten stary zgred zamiast zadbać o linię, dba o zgłębianie technik pędzenia trunków!
Uniosła brew. Chyba oczekiwała lepszych rezultatów. A gąska niestety zaczynała niecierpliwić się coraz bardziej.
| Czas na odpis wynosi 48h.
To ostatnia kolejka dla Florence, w której może spróbować swoich sił w starciu z królową.
Charlene i Josephowi udało się zakończyć grę w trzech kolejkach, gratulacje! Pozostałym życzę szczęścia w dalszych zmaganiach! <3
- Zdarzenia:
Florence (15)- Spoiler:
- Królowa wydaje się wyraźnie poirytowana, spogląda na ciebie niechętnie i mruczy jedynie "kolejny pijak" biorąc cię najwyraźniej za kompana jej męża, z którym upijałeś się w sztok. Żeby przekonać królową do przepuszczenia swojej gęsi na kolejne pole, musisz zdobyć jej serce wzruszającym dwuwersem zaczynającym się od "Na górze marchewki". Żeby sprawdzić czy trafisz w gusta królowej, rzucasz kością k100, ST wynosi 40, dodaje się do rzutu biegłość tworzenia literatury. Jeśli w fontannie wszystkich smaków wylosowałeś czekoladę z marchewkową nutą, ST spada do 10.
- Spoiler:
- Królowa wydaje się wyraźnie poirytowana, spogląda na ciebie niechętnie i mruczy jedynie "kolejny pijak" biorąc cię najwyraźniej za kompana jej męża, z którym upijałeś się w sztok. Żeby przekonać królową do przepuszczenia swojej gęsi na kolejne pole, musisz zdobyć jej serce wzruszającym dwuwersem zaczynającym się od "Na górze marchewki". Żeby sprawdzić czy trafisz w gusta królowej, rzucasz kością k100, ST wynosi 40, dodaje się do rzutu biegłość tworzenia literatury. Jeśli w fontannie wszystkich smaków wylosowałeś czekoladę z marchewkową nutą, ST spada do 10.
Postać | Punktacja |
Poppy | 6 |
Aldrich | 5 |
Florence | 0 |
Joseph | 14 |
Charlene | 9 |
I show not your face but your heart's desire
Zwycięzca został wyłoniony – Joseph poradził sobie ze wszystkimi figurami doskonale i dotarł na koniec szachownicy najszybciej. Razem z nim równie świetnie poradziła sobie ze swoimi zadaniami Charlene i gdy ominęła ostatnią z figur, zakończyła swoją szachową podróż razem z Josephem. Zabawa została zakończona, gęsi finalnie nieco znudziła zbyt dłużąca się wędrówka i zdecydowały się odlecieć od właścicieli.
Joseph zgarnął główną nagrodę – był nią zestaw szachów czarodziejów z ruchomymi, magicznymi figurkami w kształcie gęsi; Charlene zajęła drugie miejsce, za co należała jej się ręcznie haftowana poduszka z gęsich pierzy. Aldrich, Florence oraz Poppy dostali nagrodę pocieszenia – wszyscy zostali obdarowani butelką pigwowej nalewki domowej roboty, oczywiście w butelce w kształcie dumnie prężącej pierś gąski. Wszystkich nagrodzono gromkimi oklaskami.
| Joseph zakończył grę z sumą 39 punktów, Charlene z sumą 34 punktów. Żadne z was w aktualnej sytuacji by ich nie dogoniło, dlatego gra zakończyła się nieco wcześniej. Z powodzeniem możecie prowadzić tutaj dalej wątki, jeśli tylko macie na to ochotę. Dziękuję bardzo za udział w wydarzeniu! <3
Joseph zgarnął główną nagrodę – był nią zestaw szachów czarodziejów z ruchomymi, magicznymi figurkami w kształcie gęsi; Charlene zajęła drugie miejsce, za co należała jej się ręcznie haftowana poduszka z gęsich pierzy. Aldrich, Florence oraz Poppy dostali nagrodę pocieszenia – wszyscy zostali obdarowani butelką pigwowej nalewki domowej roboty, oczywiście w butelce w kształcie dumnie prężącej pierś gąski. Wszystkich nagrodzono gromkimi oklaskami.
| Joseph zakończył grę z sumą 39 punktów, Charlene z sumą 34 punktów. Żadne z was w aktualnej sytuacji by ich nie dogoniło, dlatego gra zakończyła się nieco wcześniej. Z powodzeniem możecie prowadzić tutaj dalej wątki, jeśli tylko macie na to ochotę. Dziękuję bardzo za udział w wydarzeniu! <3
I show not your face but your heart's desire
Nie było łatwo się utrzymać na koniu, który miał tylko samą głowę. Pewnie gdyby nie ponadprzeciętna wiedza Charlie o zwierzętach nie udałaby jej się ta sztuka, ale wiedziała, gdzie się chwycić, żeby się utrzymać i to razem z gęsią. Mocno zacisnęła palce na grzywie, ustawiając się tak, żeby nie spaść. Koń zadowolony nie był, ale ostatecznie pozwolił jej się „dosiąść” i nie zrzucił ich z siebie. Prychnął tylko, ale po chwili zaczął przeskakiwać do przodu, niosąc Charlie na koniec planszy. Gąska wierciła się w jej uścisku i gęgała, wymachując łapkami i kręcąc długą szyją, ale Charlie udało się jej nie upuścić.
Udało jej się przechytrzyć trzy figury na tyle szybko i sprawnie, że dotarła na koniec szachownicy jako druga, zaraz po Josephie, któremu pogratulowała zwycięstwa. Nie ulegało wątpliwości, że tutaj poszło jej lepiej niż na tańcach czy z rzucaniem do skarpet. Może miała dużo szczęścia, a może wciąż coś pamiętała z czasów, kiedy w Hogwarcie w wieży Ravenclawu zdarzało jej się grywać w szachy. Tak dawno już nie miała okazji tego robić, ale może ta przygoda zachęci ją, by kiedyś namówić siostrę do wspólnego przypomnienia sobie lubianej w szkole gry.
W nagrodę za zajęcie drugiego miejsca podarowano jej przepiękną, ręcznie haftowaną poduszkę z gęsiego pierza, która z pewnością stanie się ozdobą jej sypialni. Pogratulowała też innym uczestnikom, ciesząc się ze wspólnej zabawy. Rzuciła też lekki uśmiech w stronę Aldricha; gdy znów spotkają się na jakimś korytarzu w Mungu, pewnie przywoła w pamięci jego widok, gdy tańczył w spódnicy czy próbował obłaskawić szachową wieżę. Takie wesołe wspomnienia były potrzebne w obecnych czasach, które zbyt często niosły ze sobą przygnębienie i troski.
Musiała też oddać gąskę. Pogłaskała ją na odchodne, zanim przekazała wstążkę-smycz w ręce Szkota, który przed szachową zabawą rozdał uczestnikom gęsi. Zdążyła ją nawet polubić, skoro tak cierpliwie towarzyszyła jej od początku do końca rozgrywki i nie odleciała w trakcie, jak niektóre gąski. Po oddaniu jej wzięła pod pachę swoją haftowaną poduszkę i oddaliła się, zamierzając jeszcze trochę pokręcić się po okolicy i nasycić się pięknem tutejszych krajobrazów.
| zt.
Udało jej się przechytrzyć trzy figury na tyle szybko i sprawnie, że dotarła na koniec szachownicy jako druga, zaraz po Josephie, któremu pogratulowała zwycięstwa. Nie ulegało wątpliwości, że tutaj poszło jej lepiej niż na tańcach czy z rzucaniem do skarpet. Może miała dużo szczęścia, a może wciąż coś pamiętała z czasów, kiedy w Hogwarcie w wieży Ravenclawu zdarzało jej się grywać w szachy. Tak dawno już nie miała okazji tego robić, ale może ta przygoda zachęci ją, by kiedyś namówić siostrę do wspólnego przypomnienia sobie lubianej w szkole gry.
W nagrodę za zajęcie drugiego miejsca podarowano jej przepiękną, ręcznie haftowaną poduszkę z gęsiego pierza, która z pewnością stanie się ozdobą jej sypialni. Pogratulowała też innym uczestnikom, ciesząc się ze wspólnej zabawy. Rzuciła też lekki uśmiech w stronę Aldricha; gdy znów spotkają się na jakimś korytarzu w Mungu, pewnie przywoła w pamięci jego widok, gdy tańczył w spódnicy czy próbował obłaskawić szachową wieżę. Takie wesołe wspomnienia były potrzebne w obecnych czasach, które zbyt często niosły ze sobą przygnębienie i troski.
Musiała też oddać gąskę. Pogłaskała ją na odchodne, zanim przekazała wstążkę-smycz w ręce Szkota, który przed szachową zabawą rozdał uczestnikom gęsi. Zdążyła ją nawet polubić, skoro tak cierpliwie towarzyszyła jej od początku do końca rozgrywki i nie odleciała w trakcie, jak niektóre gąski. Po oddaniu jej wzięła pod pachę swoją haftowaną poduszkę i oddaliła się, zamierzając jeszcze trochę pokręcić się po okolicy i nasycić się pięknem tutejszych krajobrazów.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
31.11, wieczór
Od wczorajszego spotkania z panem tatą Samuelem Skamandrem, mały Peter zdążył już nazwać tak swoją pluszankę, oświadczyć, że jedno krzesło w domu musi być wolne i mama nie może na nim siedzieć, bo Samuel Skamander będzie na nim siedział i namówił mamę do wypieczenia ciastek, które następnie podaruje panu Samuelowi Skamanderowi, tacie. To była bezsenna noc, pełna pytań i odpowiedzi, które mama udzielała mu mniej przejęta, wyraźnie mniej. Ale dla małego Petera to był tak ważny dzień, że nie chciał wcale go kończyć i iść spać. Po tym jak sie upewnił, że kiedy się obudzi, to pan Samuel wciąż będzie jego tatą, w końcu zasnał, a mama mogła zrobić to samo.
Poranek upłynął im zwyczajnie, ale w pewnej chwili Peter zaczął marudzić, że on chce znów spotkać swojego tate i dopytywać, kiedy znów się spotkają. Jego mama nie miała takiej odpowiedzi jak by mu się podobało, więc resztę dnia był niezadowolony, aż nie upiekli ciastek i mama obiecała, że wyślą panu Samuelowi całą paczkę. Humor Petera zdecydowanie poszybował w górę i sielanka mogłaby dalej trwać, gdyby nie to, że nabił sobie guza i bardzo go to bolało. Mama miała mu prznieść pluszankę, która by mu poprawiła humor, ale długo nie wracała. Peter zmęczony płakaniem przez blisko trzydzieści minut w końcu przestał, bo nie mógł już złapać oddechu, rozejrzał się, ale mamy wcale nie było. Pluszanki też nie. Zdumiony tym, czując coś okropnie gorącego w sercu, przestraszony pobiegł do pokoju mamy a potem znów do swojego. Nikogo nie było. Mama go zostawiła!? Znów sie rozpłakał, ale tym razem dwa razy mocniej i pomyślał, że pan Samuel Skamander musi się tutaj zjawić i znaleźć mame. Emocje chłopca były tak potężne, że nagle, niewiadomo w jaki sposób, zniknął z domku w Hogsmedae i pojawił się trzydzieści kilometrów dalej, w samym środku lasu w jakimś zamczysku.
Tak się składało, że pojawił się w ruinach w których zatrzymał się pan Samuel Skamander, który szykował sobie właśnie kolację z królika. Jakież musiało być jego zdumienie, kiedy nagle obok jego siedziska zmaterializował się dwulatek płaczący pełną piersią i to jeszcze z guzem na czole.
Od wczorajszego spotkania z panem tatą Samuelem Skamandrem, mały Peter zdążył już nazwać tak swoją pluszankę, oświadczyć, że jedno krzesło w domu musi być wolne i mama nie może na nim siedzieć, bo Samuel Skamander będzie na nim siedział i namówił mamę do wypieczenia ciastek, które następnie podaruje panu Samuelowi Skamanderowi, tacie. To była bezsenna noc, pełna pytań i odpowiedzi, które mama udzielała mu mniej przejęta, wyraźnie mniej. Ale dla małego Petera to był tak ważny dzień, że nie chciał wcale go kończyć i iść spać. Po tym jak sie upewnił, że kiedy się obudzi, to pan Samuel wciąż będzie jego tatą, w końcu zasnał, a mama mogła zrobić to samo.
Poranek upłynął im zwyczajnie, ale w pewnej chwili Peter zaczął marudzić, że on chce znów spotkać swojego tate i dopytywać, kiedy znów się spotkają. Jego mama nie miała takiej odpowiedzi jak by mu się podobało, więc resztę dnia był niezadowolony, aż nie upiekli ciastek i mama obiecała, że wyślą panu Samuelowi całą paczkę. Humor Petera zdecydowanie poszybował w górę i sielanka mogłaby dalej trwać, gdyby nie to, że nabił sobie guza i bardzo go to bolało. Mama miała mu prznieść pluszankę, która by mu poprawiła humor, ale długo nie wracała. Peter zmęczony płakaniem przez blisko trzydzieści minut w końcu przestał, bo nie mógł już złapać oddechu, rozejrzał się, ale mamy wcale nie było. Pluszanki też nie. Zdumiony tym, czując coś okropnie gorącego w sercu, przestraszony pobiegł do pokoju mamy a potem znów do swojego. Nikogo nie było. Mama go zostawiła!? Znów sie rozpłakał, ale tym razem dwa razy mocniej i pomyślał, że pan Samuel Skamander musi się tutaj zjawić i znaleźć mame. Emocje chłopca były tak potężne, że nagle, niewiadomo w jaki sposób, zniknął z domku w Hogsmedae i pojawił się trzydzieści kilometrów dalej, w samym środku lasu w jakimś zamczysku.
Tak się składało, że pojawił się w ruinach w których zatrzymał się pan Samuel Skamander, który szykował sobie właśnie kolację z królika. Jakież musiało być jego zdumienie, kiedy nagle obok jego siedziska zmaterializował się dwulatek płaczący pełną piersią i to jeszcze z guzem na czole.
I show not your face but your heart's desire
Przymknął powieki ledwie na chwilę, przeganiając jednak cień zmęczenia, który dusił go od poprzedniej nocy. Zdążył otoczyć najbliższą okolicę zaklęciami ochronnymi, lokując dzisiejszy nocleg w okolicy ruin, które dawały dodatkowe zabezpieczenie. Nieduże ognisko nie było tak widoczne, a ściana zmurszałego murku dawała oparcie i względnie ochronę przed ewentualnym deszczem. Kuzyn miał pojawić się gdzieś nad ranem, zabierając i swego aetonana na dodatkowy patrol. Nie wnikał dokładnie. Wiedział, ze gdyby zaszła taka potrzeba, bez problemu wezwałby go do pomocy. Dzisiejszy wieczór zapowiadał się jednak niespokojnie.
Noc duchów. Te z poprzednich lat pamiętał dosłownie jak przez mgłę. Rozmazywały się obrazami i przesłaniem, chociaż wiedział, że miały znaczenie. Duchy zbyt często nawiedzały go jednak w koszmarach, by chciał rozdrapywać dziś ich sens na nowo. Tym bardziej, że w jego myślach pojawiły się nowe wyznaczniki rzeczywistości. Niespodziewanej, z wciąż nienazwanym smakiem, który drgał na języku. Miesiące w więzieniu tak mocno wbijały mu do głowy, że nie niósł za sobą nic poza śmiercią. Sam nie był pewien czy nią jest. A gdy przewrotny los wyrwał go z okowów, podsunął mu nieoczekiwane światło. Dał życie. Miał syna. Był ojcem. Każdy z tych przymiotów zdawał się wywracać do góry nogami niemal wszystko, co miało być prawdziwe. jakby przekleństwo ciążące na nim, zostało złamane.
Trzaskający w górę płomień, odciągał bardziej ponure myśli, rozgrzewał pochyloną nad ogniskiem twarz, pozwalając, by czarne pasma wysuniętych z rzemienia włosów, drgały od ciepłych podmuchów. Odetchnął, jakby chciał wypłukać z płuc wcześniejszy niepokój i cienie win, których się nałykał, jak powietrza. Głowę podniósł dopiero, gdy poczuł zapach lekkiej spalenizny, przypominając sobie o opiekanym nad ogniem królikiem. Gotowane jajka i ziemniaki, miały zostać też na później. Ściągnął pospiesznie chude mięsiwo z prowizorycznego rożna, nie zwracając uwagi na lekkie poparzenia palców. Z pomocą krótkiego nożyka, podzielił na dwie porce, pamiętając o kuzynie. Z tobołu, który znajdował się pod ścianką, wyciągnął suchary. Zanim jednak ruszył z zawartością do ogniska, powietrze niemal zadrgało od napięcia. Niemal automatycznie spiął się i on wyczuwając podskórnie działanie magii. Bez namysłu, błyskawicznie sięgnął po różdżkę, z inkantacją na języku gotową do użytku szukając niebezpieczeństwa, by w kolejnej sekundzie z niedowierzeniem patrzeć na drobną, dziecięca sylwetkę dziecka. Jego dziecka.
- Peter - odezwał się, przełamując pierwsze zwarcie w umyśle - gdzie twoja mama? - opuścił różdżkę prze krótki moment zawahania zastanawiając się, czy nie ma po prostu przywidzeń. Noc duchów miała swoje bardzo realne wariacje i był skłonny uwierzyć, że nawiedza go wizja. Żadne jednak z zaklęć nie alarmowało niebezpieczeństwem. Miał przed sobą swojego syna.
Nachylił się w następnej chwili - Peter - powtórzył imię dużo łagodniej - co się stało? - niepokój próbował podpowiadać historie o niebezpieczeństwie. Był wiec czujny, gotowy do walki. Gdzie była Matylda? Co właściwie się zadziało? I czy chłopiec został właśnie teleportowany? - powiesz mi? - dodał jeszcze, opierając kolano na wilgotnej ziemi, wysuwając do chłopca dłoń. Czy w ogóle zechce jej sięgnąć?
Noc duchów. Te z poprzednich lat pamiętał dosłownie jak przez mgłę. Rozmazywały się obrazami i przesłaniem, chociaż wiedział, że miały znaczenie. Duchy zbyt często nawiedzały go jednak w koszmarach, by chciał rozdrapywać dziś ich sens na nowo. Tym bardziej, że w jego myślach pojawiły się nowe wyznaczniki rzeczywistości. Niespodziewanej, z wciąż nienazwanym smakiem, który drgał na języku. Miesiące w więzieniu tak mocno wbijały mu do głowy, że nie niósł za sobą nic poza śmiercią. Sam nie był pewien czy nią jest. A gdy przewrotny los wyrwał go z okowów, podsunął mu nieoczekiwane światło. Dał życie. Miał syna. Był ojcem. Każdy z tych przymiotów zdawał się wywracać do góry nogami niemal wszystko, co miało być prawdziwe. jakby przekleństwo ciążące na nim, zostało złamane.
Trzaskający w górę płomień, odciągał bardziej ponure myśli, rozgrzewał pochyloną nad ogniskiem twarz, pozwalając, by czarne pasma wysuniętych z rzemienia włosów, drgały od ciepłych podmuchów. Odetchnął, jakby chciał wypłukać z płuc wcześniejszy niepokój i cienie win, których się nałykał, jak powietrza. Głowę podniósł dopiero, gdy poczuł zapach lekkiej spalenizny, przypominając sobie o opiekanym nad ogniem królikiem. Gotowane jajka i ziemniaki, miały zostać też na później. Ściągnął pospiesznie chude mięsiwo z prowizorycznego rożna, nie zwracając uwagi na lekkie poparzenia palców. Z pomocą krótkiego nożyka, podzielił na dwie porce, pamiętając o kuzynie. Z tobołu, który znajdował się pod ścianką, wyciągnął suchary. Zanim jednak ruszył z zawartością do ogniska, powietrze niemal zadrgało od napięcia. Niemal automatycznie spiął się i on wyczuwając podskórnie działanie magii. Bez namysłu, błyskawicznie sięgnął po różdżkę, z inkantacją na języku gotową do użytku szukając niebezpieczeństwa, by w kolejnej sekundzie z niedowierzeniem patrzeć na drobną, dziecięca sylwetkę dziecka. Jego dziecka.
- Peter - odezwał się, przełamując pierwsze zwarcie w umyśle - gdzie twoja mama? - opuścił różdżkę prze krótki moment zawahania zastanawiając się, czy nie ma po prostu przywidzeń. Noc duchów miała swoje bardzo realne wariacje i był skłonny uwierzyć, że nawiedza go wizja. Żadne jednak z zaklęć nie alarmowało niebezpieczeństwem. Miał przed sobą swojego syna.
Nachylił się w następnej chwili - Peter - powtórzył imię dużo łagodniej - co się stało? - niepokój próbował podpowiadać historie o niebezpieczeństwie. Był wiec czujny, gotowy do walki. Gdzie była Matylda? Co właściwie się zadziało? I czy chłopiec został właśnie teleportowany? - powiesz mi? - dodał jeszcze, opierając kolano na wilgotnej ziemi, wysuwając do chłopca dłoń. Czy w ogóle zechce jej sięgnąć?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 08.08.21 22:34, w całości zmieniany 1 raz
Zimno, które świadczyć miało o zmianie miejsca przebywania dotknęło miękkiej skóry dziecka, a to z kolei kazało się Peterowi na chwilę zatrzymać w tym płaczu. Otwiera oczy, a przed nim ujawnił się pan. Przez chwilę Peter był przerażony, ale nie trwało to długo - było jedynie pierwszym wrażeniem spowodowanym również nikłym oświetleniem, które panowało w miejscu w którym się znalazł. Szybko skojarzył tę twarz, tak podobną do fotografii, którą mama trzymała w swoim pokoju i którą przecież wczoraj widział na żywo. Natychmiast przestał płakać, a wielkie błyszczące oczy otwierają się z niedowierzania, że właśnie kiedy chciał, żeby tata Samuel Skamander się pojawił, to się właśnie pojawił. Zupełnie jakby czytał mu w myślach! Może dlatego się pojawił, bo jest superbohaterem? Mama mówiła, że jest bohaterem, takim jak w bajkach.
- Tata - niestety tata nie wiedział odrazu gdzie jest mama, co Petera nieco zawiodło. Unosi brwi wysoko i wydaje się, że usta drżą niebezpiecznie, jakby znów miał się rozpłakać. Nie chce być jednak beksą przed ojcem i zagryza je mocno, a ręką przeciera buzie, całą mokrą od tych łez. Niestety ciężko było tak po prostu przestać być smutnym, w obliczu tych katastrof, które mu się przydarzyły. Kiedy tata wyciąga po niego rękę, patrzy na nią nierozumiejąc. Mama nie robiła takich rzeczy, sama go brała na ręce i o wszystkim decydowała za niego. Czy tata chciał żeby mu dać pluszaka? Ale kiedy on go nie ma! Przerażająca myśl nawiedziła małego cłopca, że przez to właśnie, pan Samuel Ojciec nie będzie go chciał znać. Przełyka ślinę i chowa rączki za plecami, kręci głową, że nie powie.
Ale po chwili znów unosi spojrzenie na swojego bohatera, który pojawił się tutaj znikąd i zmienia zdanie.
- Booo... mamy nie było w domu, a miała pójść po Bernarda i wrócić - wyjaśnia rezolutnie, mając na myśli oczywiście pluszaka, którego nazywają Bezzębnym Bernardem, bo w odróżnieniu do małego Petera, tamten nie ma zębów. - I się przestraszyłem i pomyślałem, że może gdybyś był w domu to ona by nie zniknęła... - tu zaczyna znów tracić powietrze, musi je mocn owciągnąć, hiperwentyluje się od tych emocji, które wstrząsają całym jego ciałkiem. - I nie zostawiła mnie
- Tata - niestety tata nie wiedział odrazu gdzie jest mama, co Petera nieco zawiodło. Unosi brwi wysoko i wydaje się, że usta drżą niebezpiecznie, jakby znów miał się rozpłakać. Nie chce być jednak beksą przed ojcem i zagryza je mocno, a ręką przeciera buzie, całą mokrą od tych łez. Niestety ciężko było tak po prostu przestać być smutnym, w obliczu tych katastrof, które mu się przydarzyły. Kiedy tata wyciąga po niego rękę, patrzy na nią nierozumiejąc. Mama nie robiła takich rzeczy, sama go brała na ręce i o wszystkim decydowała za niego. Czy tata chciał żeby mu dać pluszaka? Ale kiedy on go nie ma! Przerażająca myśl nawiedziła małego cłopca, że przez to właśnie, pan Samuel Ojciec nie będzie go chciał znać. Przełyka ślinę i chowa rączki za plecami, kręci głową, że nie powie.
Ale po chwili znów unosi spojrzenie na swojego bohatera, który pojawił się tutaj znikąd i zmienia zdanie.
- Booo... mamy nie było w domu, a miała pójść po Bernarda i wrócić - wyjaśnia rezolutnie, mając na myśli oczywiście pluszaka, którego nazywają Bezzębnym Bernardem, bo w odróżnieniu do małego Petera, tamten nie ma zębów. - I się przestraszyłem i pomyślałem, że może gdybyś był w domu to ona by nie zniknęła... - tu zaczyna znów tracić powietrze, musi je mocn owciągnąć, hiperwentyluje się od tych emocji, które wstrząsają całym jego ciałkiem. - I nie zostawiła mnie
I show not your face but your heart's desire
Powietrze wciąż zdawało się tętnić od nagromadzenia magii, a wokół dziecięcej sylwetki, tańczyły niewidzialne iskry. Zupełnie, jak wyładowania przed burzą. A może po? Nie miał wiele czasu do namysłu, chociaż nawykłe do czujnej obserwacji spojrzenie, starało się wychwycić wszystkie znaki, które powiedziałyby mu coś więcej o zaistniałej sytuacji. Coś nieprzyjemnie zadygotało w piersi, gdy przypomniał sobie anomalie i ich działanie na dzieci. Ale to nie było teraz możliwe. Przecież ją zniszczyli. A mimo to, miał przed sobą chłopca, który sam nie mógł być w stanie używać podobnej mocy Czyżby tak objawiała się dziecięca magia Petera?
Wahanie, które dostrzegł w zapłakanej buzi, ciężko rozczytać. Chłopiec bał się, to było zrozumiałe. Tylko czy on sam miał na to wpływ? Czy był jednym ze źródeł dziecięcego strachu? Raptem dzień wcześniej się poznali. Czy mógł być dla małego umysłu po prostu obcym? - Nic ci ze mną nie grozi. Jesteś bezpieczny - o tym był przekonany. I nawet jeśli w jego głowie brzmiało to, jak pompatyczna idea, był pewien, że nie pozwoliłby na jakąkolwiek krzywdę syna. W piersi zakiełkowało nawet coś na kształt gniewu, na myśl, że ktoś rzeczywiście mógłby chcieć go skrzywdzić. I to - dla niego samego - było niebezpieczne, uświadamiając sobie, że Peter, mógł się stać jego słabością. Właśnie dlatego, że był kimś ważnym. Bliskim. Krew z jego krwi.
- Kim jest Bernard? - zapytał cicho, z ukrywaną konsternacją. ktoś z nimi mieszkał? Nie. To mówiło dziecko. Musiało być w tym coś jeszcze - Nie - uciął, gdy tylko pojawiła się koślawa na języku dziecka wzmianka, że Matylda mogła zniknąć - Jestem pewien, że mama cię nie zostawiła - nawet jeśli nieprzyjemny w odbiorze niepokój zakołysał się w sercu, to dziecku powiedzieć o tym nie mógł. Ani tym bardziej pokazać - Hej, znajdziemy ją. Zaprowadzę cię do niej - podniósł się z kolana, by nie czekając już na reakcję chłopca, samemu sięgnął drobnego ciałka, by objąć go najpierw ramieniem, potem, podnieść do góry. Było w tym o dziwo więcej delikatności, niż się po sobie spodziewał, pozwalając, by chłopiec oparł się o jego bark - Twoja mama po prostu chciała żebyśmy zagrali z nią w chowanego - wypalił w końcu cicho, był wolną dłonią przejechać palcami po ciemnych włosach dziecka. Przeszedł kilka kroków, by znaleźć się tuż obok ogniska - To taka przygoda dla nas - kontynuował, siadając na pieńku, bliżej trzaskającego ognia - Jak dla bohaterów z książek. A Ty byłeś bardzo dzielny, że tu trafiłeś. Nie każdy by tak potrafił - wciąż mówił cicho, jakby rzeczywiście snuł fragment baśni. Kiedyś... kiedyś rzeczywiście potrafił podobne opowiadać. Sam takich słuchał i z fascynacją wyobrażał sobie siebie, jako bohatera ksiąg. Co prawda, był nieco starszy niż Peter, ale dawne, chłopięce tęsknoty, wciąż tkwiły zakorzenione w jego naturze.
Jeśli miał rzeczywiście znaleźć Matyldę i dowiedzieć się, co się wydarzyło, najpierw, musiał uspokoić chłopca, wciąż pozostawiając na baczności czujną wartę obserwacji otoczenia. Czy jego ojciec też tak robił? Czy w ogóle sam potrafił być ojcem? Co to w ogóle znaczyło dla niego?
Wahanie, które dostrzegł w zapłakanej buzi, ciężko rozczytać. Chłopiec bał się, to było zrozumiałe. Tylko czy on sam miał na to wpływ? Czy był jednym ze źródeł dziecięcego strachu? Raptem dzień wcześniej się poznali. Czy mógł być dla małego umysłu po prostu obcym? - Nic ci ze mną nie grozi. Jesteś bezpieczny - o tym był przekonany. I nawet jeśli w jego głowie brzmiało to, jak pompatyczna idea, był pewien, że nie pozwoliłby na jakąkolwiek krzywdę syna. W piersi zakiełkowało nawet coś na kształt gniewu, na myśl, że ktoś rzeczywiście mógłby chcieć go skrzywdzić. I to - dla niego samego - było niebezpieczne, uświadamiając sobie, że Peter, mógł się stać jego słabością. Właśnie dlatego, że był kimś ważnym. Bliskim. Krew z jego krwi.
- Kim jest Bernard? - zapytał cicho, z ukrywaną konsternacją. ktoś z nimi mieszkał? Nie. To mówiło dziecko. Musiało być w tym coś jeszcze - Nie - uciął, gdy tylko pojawiła się koślawa na języku dziecka wzmianka, że Matylda mogła zniknąć - Jestem pewien, że mama cię nie zostawiła - nawet jeśli nieprzyjemny w odbiorze niepokój zakołysał się w sercu, to dziecku powiedzieć o tym nie mógł. Ani tym bardziej pokazać - Hej, znajdziemy ją. Zaprowadzę cię do niej - podniósł się z kolana, by nie czekając już na reakcję chłopca, samemu sięgnął drobnego ciałka, by objąć go najpierw ramieniem, potem, podnieść do góry. Było w tym o dziwo więcej delikatności, niż się po sobie spodziewał, pozwalając, by chłopiec oparł się o jego bark - Twoja mama po prostu chciała żebyśmy zagrali z nią w chowanego - wypalił w końcu cicho, był wolną dłonią przejechać palcami po ciemnych włosach dziecka. Przeszedł kilka kroków, by znaleźć się tuż obok ogniska - To taka przygoda dla nas - kontynuował, siadając na pieńku, bliżej trzaskającego ognia - Jak dla bohaterów z książek. A Ty byłeś bardzo dzielny, że tu trafiłeś. Nie każdy by tak potrafił - wciąż mówił cicho, jakby rzeczywiście snuł fragment baśni. Kiedyś... kiedyś rzeczywiście potrafił podobne opowiadać. Sam takich słuchał i z fascynacją wyobrażał sobie siebie, jako bohatera ksiąg. Co prawda, był nieco starszy niż Peter, ale dawne, chłopięce tęsknoty, wciąż tkwiły zakorzenione w jego naturze.
Jeśli miał rzeczywiście znaleźć Matyldę i dowiedzieć się, co się wydarzyło, najpierw, musiał uspokoić chłopca, wciąż pozostawiając na baczności czujną wartę obserwacji otoczenia. Czy jego ojciec też tak robił? Czy w ogóle sam potrafił być ojcem? Co to w ogóle znaczyło dla niego?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Kiedy Samuel pozbył się wszystkich słabości - odrzucając miłość romantyczną, uciekając z domu rodzinnego, ucząc się okulmencji i zostając w niej mistrzem, okazało się, że wbrew jego woli, jednak jest jedna słabość o którą nie był w stanie zadbać. Bo pojawiła się bez jego wiedzy i została mu zaprezentowana. Czysta, niewinna słabość - jego syn.
Który wykazuje się wielką ufnością, bo chociaż zna fizycznie ojca dopiero kilka godzin, to odrazu wierzy we wszystko co mu mówi. I mówi mu wszystko co wie.
- Bernard to mój przyjaciel, musisz go poznać - oczy dziecka rozświetliła chwilowa radość, spowodowana przywołanym wspomnieniem ukochanego misia.
Tymczasem pan tata jest przekonany, że mama nigdzie nie odeszła i go nie zostawiła, więc i Peter w to uwierzył. Pocieszony tym, nie drży już ze strachu, ale trzyma mocno się szyi ojca, tak jak robił to dotąd tylko z mamą i jeden raz z wujkiem Danielem.
Skoro jednak okazało się, że to nie opuszczenie, ale że mama chce się bawić w chowanego, strach jeszcze dalej się odsunął, a Peter zaczyna wierzyć w to co mu mówi tata. Nie mogło być inaczej, bo przecież rodzice nigdy nie kłamią, prawda? Zresztą, Peter nie wie jeszcze co to jest kłamstwo, za mało ma na to lat.
- Tak jak Piotruś Pan!? - zaklaskał w rączki, przypominając sobie swoją ulubioną książkę, była to jednak mugolska literatura, która wcale nie kojarzyła się jako pierwsza czarodziejom. Peter zaraz jednak przypomniał sobie o bajce, którą mama czytała mu wczoraj. - O - o - o, albo jak Mały Książe!? - to go jeszcze bardziej zachwyciło. - Tak, bo ja też podróżuje, ale tata, ja nie chce jeszcze stąd iść, mi sie tu z tobą podoba - uścisnął go, ale wiedział, że tak jak w książce, kiedy przyjdzie czas, będzie musiał odejść. Póki co jednak może się przytulić mocno do nowego taty i mu opowiedzieć o Bernardzie.
- Tata, a wiesz... Mamy z Bernardem tajemnice, mamie nie mówiliśmy, ale tobie powiem - i kiedy to postanawia, wyciąga ręce, żeby złożyć je w małą trąbkę, przez którą do ucha Samuela chce powiedzieć największy sekret.
- Mamy ducha w domu. Sekretnego. Który sie chowa przed mamą - i jak to wyjawił, to się zaśmiał i zasłania buzie. Czy to kłamstwo, nie, przecież Peter nie wie jeszcze co to kłamstwo... chyba że sam je wymyślił. Zuch chłopak..?
Który wykazuje się wielką ufnością, bo chociaż zna fizycznie ojca dopiero kilka godzin, to odrazu wierzy we wszystko co mu mówi. I mówi mu wszystko co wie.
- Bernard to mój przyjaciel, musisz go poznać - oczy dziecka rozświetliła chwilowa radość, spowodowana przywołanym wspomnieniem ukochanego misia.
Tymczasem pan tata jest przekonany, że mama nigdzie nie odeszła i go nie zostawiła, więc i Peter w to uwierzył. Pocieszony tym, nie drży już ze strachu, ale trzyma mocno się szyi ojca, tak jak robił to dotąd tylko z mamą i jeden raz z wujkiem Danielem.
Skoro jednak okazało się, że to nie opuszczenie, ale że mama chce się bawić w chowanego, strach jeszcze dalej się odsunął, a Peter zaczyna wierzyć w to co mu mówi tata. Nie mogło być inaczej, bo przecież rodzice nigdy nie kłamią, prawda? Zresztą, Peter nie wie jeszcze co to jest kłamstwo, za mało ma na to lat.
- Tak jak Piotruś Pan!? - zaklaskał w rączki, przypominając sobie swoją ulubioną książkę, była to jednak mugolska literatura, która wcale nie kojarzyła się jako pierwsza czarodziejom. Peter zaraz jednak przypomniał sobie o bajce, którą mama czytała mu wczoraj. - O - o - o, albo jak Mały Książe!? - to go jeszcze bardziej zachwyciło. - Tak, bo ja też podróżuje, ale tata, ja nie chce jeszcze stąd iść, mi sie tu z tobą podoba - uścisnął go, ale wiedział, że tak jak w książce, kiedy przyjdzie czas, będzie musiał odejść. Póki co jednak może się przytulić mocno do nowego taty i mu opowiedzieć o Bernardzie.
- Tata, a wiesz... Mamy z Bernardem tajemnice, mamie nie mówiliśmy, ale tobie powiem - i kiedy to postanawia, wyciąga ręce, żeby złożyć je w małą trąbkę, przez którą do ucha Samuela chce powiedzieć największy sekret.
- Mamy ducha w domu. Sekretnego. Który sie chowa przed mamą - i jak to wyjawił, to się zaśmiał i zasłania buzie. Czy to kłamstwo, nie, przecież Peter nie wie jeszcze co to kłamstwo... chyba że sam je wymyślił. Zuch chłopak..?
I show not your face but your heart's desire
Nikt nie miał prawa się dziwić, że odrzucił tak wiele w ramach dokonanego wyboru. Odsunął miłość, w której nie bez przyczyny dostrzegał słabość, którą z łatwością mógł wykorzystać wróg. Z pełną świadomością odrzucając każdego, kto mógł pretendować do tej roli. Już w poczet aurorskiej profesji wyrzekł się perspektywy, którą oferowała rodzinna tradycja. A sama przynależność do Zakonu Feniksa w połączeniu z wojną, umacniała ścieżkę, którą - wbrew propagandzie, podążyło wielu, którzy nie zgadzali się na rządy okrucieństwa. Nie zgadzali się na śmierć, którą wyznaczać miała czystość krwi. Skamander nie był wiec pewien, jak w całym tym wojennym zamieszaniu, w trudach wyborów, nieustannych walkach i wyrzeczeniach, los rzucił mu w ramiona kogoś tak małego, wciąż nieobjętego panującym zewsząd chaosem, pozbawionego nadmuchanych idei, którymi otoczony. Dziecko, w całej swej prostocie, niosło ze sobą pierwiastek czystej prawdy, o której niemal zapomniał. Nawet, jeśli w pierwszym, najbardziej oczywistym odruchu, widział w nim słabość. Swoją słabość - Jeśli tylko mi go przedstawisz, to chętnie go poznam - oczy chłopca jaśnieją światłem, które przypominało mu własne, istniałe dawno dawno temu i zakopane w odmętach dawnych wartości.
Ciężko było mu objąć świadomością fakt, że ma przed sobą kogoś, kto tak wyraźnie przypominał mu o rzeczywistości, którą odrzucił, a która stanęła mu przed nosem nic nie robiąc sobie z jego postanowień. A może bardziej rzucając mu wyzwanie. Albo szansę. Nie umiał tylko jeszcze określić, na co dokładnie - Mały Księże? - powtórzył za synem, z miną, która mogłaby sugerować, że absolutnie nie miał pojęcia, o czym mówił Peter - opowiesz mi? - im dłużej był w stanie wciągnąć chłopca w podobne wątki, tym łatwiej było mu rozmyć przyczynę rozmazanych na policzkach łez i zaczerwienionych powiek. Mógł też z większym skupieniem przyjrzeć się dziecku, dostrzegając znamiona świadczące, że jeśli Matylda zniknęła, to już po tym, jak położyła go spać. Czy było możliwe, że po prostu wyszła gdzieś na noc? Nieprzyjemna myśl, bez jego zgody zakotwiczyła się w umyśle, potencjalnie kreując zupełnie inny scenariusz, niż pierwotnie zakładał. trudno mu jednak było jednoznacznie wysunąć wnioski. Potrzebował dostać się do ich domu - Jeszcze chwilę zostaniemy - zgodził się, przytrzymując chłopca ramieniem - ale czeka nas jeszcze podróż. Latałeś kiedyś na miotle? - zaryzykował pytanie, wyciągając wolną dłoń do tobołów - Accio koc - materiał szurnął nad ziemia, lądując w jego ręku. Odchylił się, by otulić chłopca i marszcząc w skupieniu brwi, gdy usłyszał o tajemnicy - Ducha? Widziałeś go? - przekonanie i ekscytacja, jaką cechował głos Petera nie dawał powodów, by miał nie wierzyć w prawdziwość powierzonej tajemnicy - i czemu nie powiedziałeś o nim mamie? - rozejrzał się po swoim prowizorycznym obozowisku. Jeśli miał się z niego ruszać, musiał wcześniej zabezpieczyć wszystko. Albo zaczekać na Anthonego. Podejrzanie długo go tez nie było. pamiętał jednak, że dzisiejsza noc nie należała do zwyczajnych. Magia zdawała się jeszcze wyraźniej tkać swoją obecność pośród obecnych.
Ciężko było mu objąć świadomością fakt, że ma przed sobą kogoś, kto tak wyraźnie przypominał mu o rzeczywistości, którą odrzucił, a która stanęła mu przed nosem nic nie robiąc sobie z jego postanowień. A może bardziej rzucając mu wyzwanie. Albo szansę. Nie umiał tylko jeszcze określić, na co dokładnie - Mały Księże? - powtórzył za synem, z miną, która mogłaby sugerować, że absolutnie nie miał pojęcia, o czym mówił Peter - opowiesz mi? - im dłużej był w stanie wciągnąć chłopca w podobne wątki, tym łatwiej było mu rozmyć przyczynę rozmazanych na policzkach łez i zaczerwienionych powiek. Mógł też z większym skupieniem przyjrzeć się dziecku, dostrzegając znamiona świadczące, że jeśli Matylda zniknęła, to już po tym, jak położyła go spać. Czy było możliwe, że po prostu wyszła gdzieś na noc? Nieprzyjemna myśl, bez jego zgody zakotwiczyła się w umyśle, potencjalnie kreując zupełnie inny scenariusz, niż pierwotnie zakładał. trudno mu jednak było jednoznacznie wysunąć wnioski. Potrzebował dostać się do ich domu - Jeszcze chwilę zostaniemy - zgodził się, przytrzymując chłopca ramieniem - ale czeka nas jeszcze podróż. Latałeś kiedyś na miotle? - zaryzykował pytanie, wyciągając wolną dłoń do tobołów - Accio koc - materiał szurnął nad ziemia, lądując w jego ręku. Odchylił się, by otulić chłopca i marszcząc w skupieniu brwi, gdy usłyszał o tajemnicy - Ducha? Widziałeś go? - przekonanie i ekscytacja, jaką cechował głos Petera nie dawał powodów, by miał nie wierzyć w prawdziwość powierzonej tajemnicy - i czemu nie powiedziałeś o nim mamie? - rozejrzał się po swoim prowizorycznym obozowisku. Jeśli miał się z niego ruszać, musiał wcześniej zabezpieczyć wszystko. Albo zaczekać na Anthonego. Podejrzanie długo go tez nie było. pamiętał jednak, że dzisiejsza noc nie należała do zwyczajnych. Magia zdawała się jeszcze wyraźniej tkać swoją obecność pośród obecnych.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wojna, której Peter jeszcze nie rozumiał, była jednak jego codziennością. Nie bardzo wiedział jak to jest, że mieszkali w domku z widokiem na morze, później płyneli wielką łodzią, później znów mieszkali w ciemnym mieszkaniu w którym skrzypiało, a teraz trafili to przyjemnego, pachnącego ciastem miejsca. Tu podobało mu się najbardziej, ale już powoli chyba zdawał sobie sprawę, że to jest tylko na chwilę. Bo zawsze było. I zawsze, kiedy mama się denerwowała, musieli wyjeżdżać. Stąd ta prośba, żeby nie opuszczać jeszcze pana taty. Żeby został, pobył chociaż moment.
Bo dla Petera to normalność, chociaż tęskni bardzo za jakimś spokojem. Ale kiedy on nadejdzie, czy potrafił będzie w nim sie odnaleźć? A Samuel, czy i on nie przyzwyczaił się już do tego ciągłego uciekania? Jak będzie wyglądało jego życie po wojnie. Albo kiedy zostanie tak ranny, że nie będzie mógł już więcej walczyć i będzie skazany na leżenie w łóżku. Czy nie wykończy go ta niemoc.
- No jasne tata - ucieszył się i złączonymi rączkami niecierpliwie macha, bo sam nie wie od czego zacząć. - Bo to jest o takim chłopcu, który sobie podróżuje, ale najpierw jest o kapeluszu ale to nie jest kapelusz, tylko jest to słoń którego zjadł wąż. I ten chłopiec jest na planecie na której był taki pan, który ciągle coś liczył... ale... no właśnie dziś mieliśmy lecieć na kolejną planete, ale mama znikneła - zasmucił się Peter, bo przypomniało mu sie, że mamy nie ma. Kiedy jednak tata okrył go kocykiem, zrobiło mu się cieplej, chociaż dalej smutno.
- Na miotle!?!?? - wytrzeszczył oczy na pana Samuela ojca, bo mama zawsze jak widziała osoby latające na miotłach to zabierała go do domu, mimo że on bardzo chciał oglądać. -Nie latałem, ale raz nasza sąsiadka Miuriel przyszła z wnuczką i ta wnuczka miała miotłę i latała po domu! - opowiedział dumny ze swojego wspomnienia. A więc jednak nie jest takie byle co, tylko już chłopak, który pół świata widział.
- Bo on mi nie pozwala, mówi że moja mama nie rozumie, ale mi się wydaje że ona by zrozumiała, bo to bardzo miły duch jest - wzrusza ramionami chłopiec i wyciąga rękę, żeby pogładzić Samuela po jego brodzie. Nigdy wcześniej nie widział nikogo, komu by taka broda urosła. - A tata, co to za włosy tu masz - zdziwił się bardzo, bo ani Mama ani pan wujek Daniel nie mieli takiej brody. Pociągnął go, ciekawy jak to działa.
Bo dla Petera to normalność, chociaż tęskni bardzo za jakimś spokojem. Ale kiedy on nadejdzie, czy potrafił będzie w nim sie odnaleźć? A Samuel, czy i on nie przyzwyczaił się już do tego ciągłego uciekania? Jak będzie wyglądało jego życie po wojnie. Albo kiedy zostanie tak ranny, że nie będzie mógł już więcej walczyć i będzie skazany na leżenie w łóżku. Czy nie wykończy go ta niemoc.
- No jasne tata - ucieszył się i złączonymi rączkami niecierpliwie macha, bo sam nie wie od czego zacząć. - Bo to jest o takim chłopcu, który sobie podróżuje, ale najpierw jest o kapeluszu ale to nie jest kapelusz, tylko jest to słoń którego zjadł wąż. I ten chłopiec jest na planecie na której był taki pan, który ciągle coś liczył... ale... no właśnie dziś mieliśmy lecieć na kolejną planete, ale mama znikneła - zasmucił się Peter, bo przypomniało mu sie, że mamy nie ma. Kiedy jednak tata okrył go kocykiem, zrobiło mu się cieplej, chociaż dalej smutno.
- Na miotle!?!?? - wytrzeszczył oczy na pana Samuela ojca, bo mama zawsze jak widziała osoby latające na miotłach to zabierała go do domu, mimo że on bardzo chciał oglądać. -Nie latałem, ale raz nasza sąsiadka Miuriel przyszła z wnuczką i ta wnuczka miała miotłę i latała po domu! - opowiedział dumny ze swojego wspomnienia. A więc jednak nie jest takie byle co, tylko już chłopak, który pół świata widział.
- Bo on mi nie pozwala, mówi że moja mama nie rozumie, ale mi się wydaje że ona by zrozumiała, bo to bardzo miły duch jest - wzrusza ramionami chłopiec i wyciąga rękę, żeby pogładzić Samuela po jego brodzie. Nigdy wcześniej nie widział nikogo, komu by taka broda urosła. - A tata, co to za włosy tu masz - zdziwił się bardzo, bo ani Mama ani pan wujek Daniel nie mieli takiej brody. Pociągnął go, ciekawy jak to działa.
I show not your face but your heart's desire
To, co na pierwszy rzut oka miało być oczywiste, wywracało się w dziecięcym postrzegani. Skamandera nie tak łatwo było zagiąć słowem. A jednak, siedzący mu w ramionach chłopiec, z niewinną prostotą, robił to raz za razem. I nawet nie potrafił się denerwować. Zupełnie, jakby otrzymał niecodzienną lekcję pokory. W najlepszej, możliwej wersji.
Ujęcie miał pewne, chroniąc dziecko przed przypadkowym upadkiem nawet w momencie, gdy energicznie wierciło się i machało drobnymi rączkami, jakby za chwilę miały mu wyrosnąć przypadkowe skrzydła. Najdziwniejsze jednak, że syn obdarza go tak wielkim zaufaniem, że nie zwraca uwagi na ewentualne zagrożenia upadkiem. Tak bardzo wierzy w jego siłę? Mijały sekundy, a gdzieś na wysokości piersi, zaczynał mu drgać dziwnie gorący impuls. Nie bez powodu, nie dał mu jednak dojść do głosu, zupełnie, jakby nieznajoma emocja nieść miała ze sobą nowy rodzaj zagrożenia. Nie mógł pozwolić na rozproszenie. Nie nigdy - ale szczególnie w sytuacji, gdy wciąż nie wiedział, dlaczego Peter właściwie znalazł się w jego prowizorycznym obozie. I gdzie była jego matka? Gdzie była Matylda?
Wciąż nie był pewien co czuć, gdy chłopiec tak beztrosko używał tego określenia.
Tata. Za każdym razem jego własne ślepia ścigały parę tak podobnych, dziecięcych źrenic. I chociaż było w tym tyle niedopowiedzeń, odpowiedział uśmiechem na całość entuzjazmu, jaki otrzymał w opowieści - ...i ten chłopiec był księciem? - potok słów nie łączył się łatwo w całość, ale wydobywał pierwiastki, które mogły pociągnąć historię - czemu podróżował? - zapytał, zastanawiając się, czy kiedykolwiek słyszał podobną historię. Sam kiedyś słuchał wielu legend, z zapartym tchem wczuwając się w bohaterów - szlachetnych rycerzy i wojowników, którzy pokonywali piętrzące się zło. Czy Samuel z przeszłości, byłby zachwycony widząc to, kim stał się teraz? Że w ten pokrętny sposób, wcielił się w rolę jednego z tych rycerzy?
- Na miotle - potwierdził, na powrót wracając i myślą i uwagą do dziecka. Nieco mocniej objął syna jedną ręką, tylko po to, by drugą wskazać rzeczoną opartą o prowizoryczne siedzisko po drugiej stronie ogniska - ta jest dla dorosłych, dlatego będziesz leciał ze mną - zdradził, nie starając się ukryć błysku, który zajął mu na chwilę spojrzenie. Zreflektował się jednak, wracając twarz ku dziecku - jak trochę podrośniesz, to ci podaruję taką dopasowaną - czy miał w ogóle prawo o tym decydować? Obiecywać cokolwiek. Powiedział jednak szybciej, niż zdążył pożałować.
- Jak to nie pozwala? - odetchnął - po prostu są różne duchy. Nie zawsze dobre - odezwał się poważniej, urywając jednak, gdy dziecięce palce sięgnęły jego twarzy. Znieruchomiał - Broda - rzeczowość raczej nie wystarczała do pełnej odpowiedzi - Rośnie dorosłym mężczyznom, ale można ją ścinać - usta raz jeszcze rozciągnęły się w ulotnym uśmiechu - tobie też urośnie - zakończył, by z tymi słowami, wciąż utrzymując Petera w ramionach, wstać z miejsca - Zabiorę cię do domu - zakomunikował. Niezależnie od nierealności całego wydarzenia - musiał zawieźć syna bezpiecznie. Noc duchów potrafiła zaskakiwać na wielu poziomach. Wolał nie dopuścić, by wydarzyło mu się więcej. Mniej bezpiecznego.
Ujęcie miał pewne, chroniąc dziecko przed przypadkowym upadkiem nawet w momencie, gdy energicznie wierciło się i machało drobnymi rączkami, jakby za chwilę miały mu wyrosnąć przypadkowe skrzydła. Najdziwniejsze jednak, że syn obdarza go tak wielkim zaufaniem, że nie zwraca uwagi na ewentualne zagrożenia upadkiem. Tak bardzo wierzy w jego siłę? Mijały sekundy, a gdzieś na wysokości piersi, zaczynał mu drgać dziwnie gorący impuls. Nie bez powodu, nie dał mu jednak dojść do głosu, zupełnie, jakby nieznajoma emocja nieść miała ze sobą nowy rodzaj zagrożenia. Nie mógł pozwolić na rozproszenie. Nie nigdy - ale szczególnie w sytuacji, gdy wciąż nie wiedział, dlaczego Peter właściwie znalazł się w jego prowizorycznym obozie. I gdzie była jego matka? Gdzie była Matylda?
Wciąż nie był pewien co czuć, gdy chłopiec tak beztrosko używał tego określenia.
Tata. Za każdym razem jego własne ślepia ścigały parę tak podobnych, dziecięcych źrenic. I chociaż było w tym tyle niedopowiedzeń, odpowiedział uśmiechem na całość entuzjazmu, jaki otrzymał w opowieści - ...i ten chłopiec był księciem? - potok słów nie łączył się łatwo w całość, ale wydobywał pierwiastki, które mogły pociągnąć historię - czemu podróżował? - zapytał, zastanawiając się, czy kiedykolwiek słyszał podobną historię. Sam kiedyś słuchał wielu legend, z zapartym tchem wczuwając się w bohaterów - szlachetnych rycerzy i wojowników, którzy pokonywali piętrzące się zło. Czy Samuel z przeszłości, byłby zachwycony widząc to, kim stał się teraz? Że w ten pokrętny sposób, wcielił się w rolę jednego z tych rycerzy?
- Na miotle - potwierdził, na powrót wracając i myślą i uwagą do dziecka. Nieco mocniej objął syna jedną ręką, tylko po to, by drugą wskazać rzeczoną opartą o prowizoryczne siedzisko po drugiej stronie ogniska - ta jest dla dorosłych, dlatego będziesz leciał ze mną - zdradził, nie starając się ukryć błysku, który zajął mu na chwilę spojrzenie. Zreflektował się jednak, wracając twarz ku dziecku - jak trochę podrośniesz, to ci podaruję taką dopasowaną - czy miał w ogóle prawo o tym decydować? Obiecywać cokolwiek. Powiedział jednak szybciej, niż zdążył pożałować.
- Jak to nie pozwala? - odetchnął - po prostu są różne duchy. Nie zawsze dobre - odezwał się poważniej, urywając jednak, gdy dziecięce palce sięgnęły jego twarzy. Znieruchomiał - Broda - rzeczowość raczej nie wystarczała do pełnej odpowiedzi - Rośnie dorosłym mężczyznom, ale można ją ścinać - usta raz jeszcze rozciągnęły się w ulotnym uśmiechu - tobie też urośnie - zakończył, by z tymi słowami, wciąż utrzymując Petera w ramionach, wstać z miejsca - Zabiorę cię do domu - zakomunikował. Niezależnie od nierealności całego wydarzenia - musiał zawieźć syna bezpiecznie. Noc duchów potrafiła zaskakiwać na wielu poziomach. Wolał nie dopuścić, by wydarzyło mu się więcej. Mniej bezpiecznego.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Bo mógł - odparł bezrefleksyjnie Peter, ale chociaż wydawało się, że się rozkojarzył to zaraz wyjaśnia: - My też podróżowaliśmy kiedyś z mamą. Mówiła mi, że urodziłem się za oceanem, i że musieliśmy bardzo długo płynąć, żeby dopłynąć tu. Ale ja nie wiem, czy to było warto, bo tutaj to już nie mam wcale żadnych kolegów. Już nawet jak mieszkaliśmy na poddaszu to pani Miuriel miała wnuczkę, a teraz to nie mam zupelnie się z kim bawić. - wyznał smutno. Też marzyły mu się takie przygody jak rycerzom i złodziejom, policjantom, piratom. Ale nie ma możliwości, bo zamiast tego mama czyta mu w kółko opowieść o Małym Księciu albo Opowieści o Świętych, bo powtarza, że jej to też rodzice z Polski ciągle czytali.
Oczy małego Petera rozbłysły, kiedy dostał obietnicę od samego Taty, że ten mu coś kupi. Nigdy wcześniej tata mu nie obiecywał takich rzeczy, a teraz jeszcze okazuje sie, że to będzie miotła! Niech no tylko mama to usłyszy.
- Tataa grałeś w Quid-didi-cha ? - z trudnością wypowiada tę nazwę zasłyszaną przy okazji rozmowy o miotłach, kiedy pani Muiriel mówiła, że jej syn świętej pamięci na miotle to zdobywał pięknie punkty w Quiddicha i był mistrzem Anglii. Mało co rozumiał i nie znał wcale tego sportu, którego mama mu nie przedstawiła, ale tyle że wiedział, że miotła i ten cały Queuddich się łączą.
Pokiwał głową z mądrą miną. Bardzo spodobała mu się ta cała broda.
- Urośnie. Taka sama jak twoja. Ale jeszcze nie teraz, bo jestem chłopcem. A kiedy chłopcy zaczynają być mężczyznami? - zastanowił się i zacisnął rączki wokół szyji Samuela, dając mu znak, że jest gotowy do podróży. Też już chciał wracać do domu, bo od tego wszystkiego się zmęczył, a poza tym, to w domu miał jeszcze jedno ciastko i mógłby się z nim podzielić z tatą, więc oby nie zapomniał o tym ciastku! Chował je pod poduszką od tygodnia i jadł powolutku.
Oczy małego Petera rozbłysły, kiedy dostał obietnicę od samego Taty, że ten mu coś kupi. Nigdy wcześniej tata mu nie obiecywał takich rzeczy, a teraz jeszcze okazuje sie, że to będzie miotła! Niech no tylko mama to usłyszy.
- Tataa grałeś w Quid-didi-cha ? - z trudnością wypowiada tę nazwę zasłyszaną przy okazji rozmowy o miotłach, kiedy pani Muiriel mówiła, że jej syn świętej pamięci na miotle to zdobywał pięknie punkty w Quiddicha i był mistrzem Anglii. Mało co rozumiał i nie znał wcale tego sportu, którego mama mu nie przedstawiła, ale tyle że wiedział, że miotła i ten cały Queuddich się łączą.
Pokiwał głową z mądrą miną. Bardzo spodobała mu się ta cała broda.
- Urośnie. Taka sama jak twoja. Ale jeszcze nie teraz, bo jestem chłopcem. A kiedy chłopcy zaczynają być mężczyznami? - zastanowił się i zacisnął rączki wokół szyji Samuela, dając mu znak, że jest gotowy do podróży. Też już chciał wracać do domu, bo od tego wszystkiego się zmęczył, a poza tym, to w domu miał jeszcze jedno ciastko i mógłby się z nim podzielić z tatą, więc oby nie zapomniał o tym ciastku! Chował je pod poduszką od tygodnia i jadł powolutku.
I show not your face but your heart's desire
Roześmiał się. Po raz pierwszy, całkowicie szczerze, z gardłowym brzmieniem osoby, która dawno tego nie robiła. Odpowiedź była tak bardzo prosta w swej odsłonie, tak bardzo szczerza i jednocześnie prawdziwa, że ciężko było mu zareagować inaczej. Dawno nierozpoznawany impuls rozlał się przez pierś, kiedy urwał, wsłuchując się w dziecięcy głos, jakoś intensywniej skupiając się na drobnych rączkach, które tak mocno zaciskały się na jego koszuli i wyżej na karku. I chociaż chłód wieczoru zdawał się otaczać z każdej strony, czuł delikatne ciepło bijące z niedorosłego towarzysza. Syna. Odetchnął spokojniej - Podoba mi się twoja odpowiedź - przesunął palcami przez chłopięce czoło, zgarniając ciemne pasmo, które nachodziło na rzęsy - z czasem znajdziesz kolegów, potem przyjaciół - odezwał się już spokojniej, poważniej, na powrót wracając do początkowej postawy. Dziwne, jak łatwo tak małej istocie, było przeniknąć przez - z konieczności - wysoko postawione mury dystansu - tylko potrzeba czasu. teraz jest to trudniejsze - zakończył, zerkając gdzieś ponad ramię chłopca.
- Grałem. Byłem nawet kapitanem drużyny - odezwał się dopiero po chwili, z jakimś zamyśleniem, dozując każde słowo - ale to było bardzo dawno - odwrócił wzrok na dziecięcą buzię - jak będziesz dużo ćwiczył, jestem pewien, że też nim zostaniesz w szkole - zakończył ciszej, obserwując jak małe palce sięgają jego twarzy i zsuwają się na brodę. Przez moment tylko milczał. Dziwne odczycie. Tak krucha jednostka, tak blisko, jednocześnie dojmująca, skupiająca na sobie uwagę maksymalnie, niby potężnym, nieznanym mu jeszcze zaklęciem. I chociaż aurorskie zmysły wciąż intensywnie pracowały, wychwytując z otoczenia najmniejsze nieprawidłowości, myśli sięgały dziecięcej sylwetki, która tak kurczowo się go trzymała.
- Jeszcze trochę. Musisz urosnąć przynajmniej tak wysoko jak ja - podniósł się na te słowa, podtrzymując chłopca objęciem i gruba fałdą płaszcza, który miał dodatkowo ochronić dziecko przed ogarniających ich chłodem, gdy oddalali się od źródła ciepła, jakim było ognisko. Zdążył zostawić odpowiednie zabezpieczanie, by poinformować kuzyna, gdy tylko wróci do ich prowizorycznego obozowiska.
- Jesteś ze mną bezpieczny - szepnął jeszcze, sadzając syna przed sobą na miotle, dbając by podróż, nie była tak uciążliwa dla dziecka. A on - miał do pogadania jeszcze z Matyldą. Zapowiadała się długa noc.
| zt
- Grałem. Byłem nawet kapitanem drużyny - odezwał się dopiero po chwili, z jakimś zamyśleniem, dozując każde słowo - ale to było bardzo dawno - odwrócił wzrok na dziecięcą buzię - jak będziesz dużo ćwiczył, jestem pewien, że też nim zostaniesz w szkole - zakończył ciszej, obserwując jak małe palce sięgają jego twarzy i zsuwają się na brodę. Przez moment tylko milczał. Dziwne odczycie. Tak krucha jednostka, tak blisko, jednocześnie dojmująca, skupiająca na sobie uwagę maksymalnie, niby potężnym, nieznanym mu jeszcze zaklęciem. I chociaż aurorskie zmysły wciąż intensywnie pracowały, wychwytując z otoczenia najmniejsze nieprawidłowości, myśli sięgały dziecięcej sylwetki, która tak kurczowo się go trzymała.
- Jeszcze trochę. Musisz urosnąć przynajmniej tak wysoko jak ja - podniósł się na te słowa, podtrzymując chłopca objęciem i gruba fałdą płaszcza, który miał dodatkowo ochronić dziecko przed ogarniających ich chłodem, gdy oddalali się od źródła ciepła, jakim było ognisko. Zdążył zostawić odpowiednie zabezpieczanie, by poinformować kuzyna, gdy tylko wróci do ich prowizorycznego obozowiska.
- Jesteś ze mną bezpieczny - szepnął jeszcze, sadzając syna przed sobą na miotle, dbając by podróż, nie była tak uciążliwa dla dziecka. A on - miał do pogadania jeszcze z Matyldą. Zapowiadała się długa noc.
| zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
| 10 czerwca?
Lydia nie musiała prosić go o pomoc dwa razy – podróż do Szkocji zaplanował, ledwie otrzymał od niej list, krótką wiadomość skreśloną doskonale znajomym, ale jednocześnie rzadko ostatnio widywanym charakterem pisma. Martwił się o nią; chociaż wiedział, że była bezpieczna, i – co najważniejsze – że nie była sama, to przedłużające się tygodniami milczenie nie dawało mu spokoju. Nigdy nie zapomniał tego, jak wiotkie i bezwładne było jej pozbawione przytomności ciało, ani jak pusty był jej wzrok, mętnie śledzący korytarze Azkabanu – tak samo, jak nigdy nie wybaczył sobie, że pozwolił jej tam zejść. Do samego piekła, do najgorszego miejsca na ziemi – którego pierwowzór odwiedził zaledwie parę dni wcześniej, mimowolnie wyciągając na wierzch zagrzebane w upływającym czasie wspomnienia. Momentami miał wrażenie, że na powrót w nich utonął – bo mimo że ziejąca lodowatymi podmuchami szczelina została daleko za nim, stanowiąc teraz już jedynie brzydką bliznę na przeoranym zniszczeniami krajobrazie wyspy, to on sam nie potrafił wyrwać się z otulającego go szczelnie uczucia otumanienia. Nie był pewien, czy był to wynik bliskiego spotkania z cienistymi istotami, czy odrealnione doświadczenia związane z cofnięciem czasu, ale od przeszło tygodnia czuł się rozproszony, roztargniony; reagował wolniej, myślało mu się ciężej – a kiedy podczas ostatniej trasy trzykrotnie zgubił drogę do kryjówki Hipogryfów, do której miał dostarczyć wiadomość, ostatecznie zdecydował o wycofaniu się na kilka dni z pracy łącznika.
Wyprawa do Szkocji i spotkanie z siostrą mogło dobrze mu zrobić.
Dostrzegł jej drobną sylwetkę z góry – po kilkunastu minutach krążenia nad okolicą; chociaż Lydia zostawiła mu dokładne wskazówki, to szmaragdowozielone wzgórza rozciągające się nad brzegiem jeziora (którego spokojne wody nieodzownie kojarzyły mu się z tym rozlewającym się w irlandzkich górach) wyglądały niemalże identycznie, sprawiając, że za nic nie mógł odnaleźć wspomnianego przez siostrę gospodarstwa, w którym miała zakupić wierzchowca.
Obniżał lot stopniowo, zataczając kilka łagodnych okręgów (nie chciał wystraszyć Lydii; upewnił się więc, że będzie miała szansę go zauważyć), zanim ostatecznie wylądował, trochę mniej płynnie niż zwykle zsuwając się z ukochanej miotły. Ściągnął z oczu lotnicze gogle, pozwalając, by luźno zawisły na szyi, poprawił skórzaną kurtkę – i uśmiechnął się szeroko, machając do siostry, a później w paru długich krokach niwelując dzielącą ich odległość.
Merlinie, jak się cieszył, że ją widzi.
– Lily – wypadło mu z ust; odrzucił miotłę na bok, na trawę, żeby móc objąć ją ramionami w pasie i unieść w górę (czy mu się wydawało, czy była znacznie szczuplejsza, niż kiedy widzieli się po raz ostatni?); czoło przecięła pionowa zmarszczka, zasłonił jednak troskę radością – szczerą, rozlewającą się ciepłem wzdłuż wychłodzonych długim lotem ramion. Dzień był ciepły, ale wysoko ponad ziemią niemal zawsze wiał chłodny wiatr. – Już m-m-myślałem, że będę musiał pukać od drzwi do drzwi, d-d-dobrze, że cię zauważyłem – powiedział, odstawiając ją na ziemię i poprawiając wżynający się w bark pasek skórzanej torby. – Nie sp-p-późniłem się, nie? Dopiero idziesz do tego kupca? – upewnił się, rozglądając się dookoła. Przeczesał palcami zwichrzone włosy, wracając do niej spojrzeniem, po raz pierwszy uważniej lustrując jej twarz – jakby chciał odczytać z niej wszystko to, czego nie przekazała mu w liście. Ostatnim – ani żadnym z poprzednich. – Dobrze cię widzieć – powiedział na wydechu. Tak bardzo mu jej brakowało.
Lydia nie musiała prosić go o pomoc dwa razy – podróż do Szkocji zaplanował, ledwie otrzymał od niej list, krótką wiadomość skreśloną doskonale znajomym, ale jednocześnie rzadko ostatnio widywanym charakterem pisma. Martwił się o nią; chociaż wiedział, że była bezpieczna, i – co najważniejsze – że nie była sama, to przedłużające się tygodniami milczenie nie dawało mu spokoju. Nigdy nie zapomniał tego, jak wiotkie i bezwładne było jej pozbawione przytomności ciało, ani jak pusty był jej wzrok, mętnie śledzący korytarze Azkabanu – tak samo, jak nigdy nie wybaczył sobie, że pozwolił jej tam zejść. Do samego piekła, do najgorszego miejsca na ziemi – którego pierwowzór odwiedził zaledwie parę dni wcześniej, mimowolnie wyciągając na wierzch zagrzebane w upływającym czasie wspomnienia. Momentami miał wrażenie, że na powrót w nich utonął – bo mimo że ziejąca lodowatymi podmuchami szczelina została daleko za nim, stanowiąc teraz już jedynie brzydką bliznę na przeoranym zniszczeniami krajobrazie wyspy, to on sam nie potrafił wyrwać się z otulającego go szczelnie uczucia otumanienia. Nie był pewien, czy był to wynik bliskiego spotkania z cienistymi istotami, czy odrealnione doświadczenia związane z cofnięciem czasu, ale od przeszło tygodnia czuł się rozproszony, roztargniony; reagował wolniej, myślało mu się ciężej – a kiedy podczas ostatniej trasy trzykrotnie zgubił drogę do kryjówki Hipogryfów, do której miał dostarczyć wiadomość, ostatecznie zdecydował o wycofaniu się na kilka dni z pracy łącznika.
Wyprawa do Szkocji i spotkanie z siostrą mogło dobrze mu zrobić.
Dostrzegł jej drobną sylwetkę z góry – po kilkunastu minutach krążenia nad okolicą; chociaż Lydia zostawiła mu dokładne wskazówki, to szmaragdowozielone wzgórza rozciągające się nad brzegiem jeziora (którego spokojne wody nieodzownie kojarzyły mu się z tym rozlewającym się w irlandzkich górach) wyglądały niemalże identycznie, sprawiając, że za nic nie mógł odnaleźć wspomnianego przez siostrę gospodarstwa, w którym miała zakupić wierzchowca.
Obniżał lot stopniowo, zataczając kilka łagodnych okręgów (nie chciał wystraszyć Lydii; upewnił się więc, że będzie miała szansę go zauważyć), zanim ostatecznie wylądował, trochę mniej płynnie niż zwykle zsuwając się z ukochanej miotły. Ściągnął z oczu lotnicze gogle, pozwalając, by luźno zawisły na szyi, poprawił skórzaną kurtkę – i uśmiechnął się szeroko, machając do siostry, a później w paru długich krokach niwelując dzielącą ich odległość.
Merlinie, jak się cieszył, że ją widzi.
– Lily – wypadło mu z ust; odrzucił miotłę na bok, na trawę, żeby móc objąć ją ramionami w pasie i unieść w górę (czy mu się wydawało, czy była znacznie szczuplejsza, niż kiedy widzieli się po raz ostatni?); czoło przecięła pionowa zmarszczka, zasłonił jednak troskę radością – szczerą, rozlewającą się ciepłem wzdłuż wychłodzonych długim lotem ramion. Dzień był ciepły, ale wysoko ponad ziemią niemal zawsze wiał chłodny wiatr. – Już m-m-myślałem, że będę musiał pukać od drzwi do drzwi, d-d-dobrze, że cię zauważyłem – powiedział, odstawiając ją na ziemię i poprawiając wżynający się w bark pasek skórzanej torby. – Nie sp-p-późniłem się, nie? Dopiero idziesz do tego kupca? – upewnił się, rozglądając się dookoła. Przeczesał palcami zwichrzone włosy, wracając do niej spojrzeniem, po raz pierwszy uważniej lustrując jej twarz – jakby chciał odczytać z niej wszystko to, czego nie przekazała mu w liście. Ostatnim – ani żadnym z poprzednich. – Dobrze cię widzieć – powiedział na wydechu. Tak bardzo mu jej brakowało.
here, where the world is quiet;
here, where all trouble seems
dead winds' and spent waves' riot
in doubtful dreams of dreams
here, where all trouble seems
dead winds' and spent waves' riot
in doubtful dreams of dreams
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Polana przy ruinach
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness