Wydarzenia


Ekipa forum
Fair Isle
AutorWiadomość
Fair Isle [odnośnik]15.10.18 1:00
First topic message reminder :

Fair Isle

Na zielonych pagórkach otulonej morską tonią Fair Isle, należącej do terytorium Szkocji, porozrzucane są pojedyncze domostwa i gospodarstwa. Szelest traw poruszanych morską bryzą i leniwe beczenie owiec zdaje się być muzyką, która wypełnia niezwykle sielankową atmosferę wyspy. Każdy tutaj każdego zna, lecz mieszkańcy są niezwykle gościnni - każdy przybysz witany jest wręcz z otwartymi ramionami, czego nie były w stanie zmienić nawet targające czarodziejskim światem zawirowania polityczne roku '56.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Fair Isle [odnośnik]06.06.23 21:58
Gdyby miał świadomość choć połowy tych myśli, których Lucy nie chciała przy nim wypowiadać na głos, zapewne byłoby mu łatwiej zrozumieć, dlaczego nadal buduje między nimi dystans. Zrozumiałby, że w dużej mierze nie chodzi wcale o niego (co, rzecz jasna, obecnie zakładał, bo człowiek, z natury zadufany w sobie, szukał wpierw tam, gdzie najlepiej się odnajdywał). Lucinda próbowała mu już co prawda zasugerować nie raz i nie dwa, że jej wszelkie wątpliwości wynikają z jej doświadczeń, ale podświadomie chyba wierzył wciąż, że nie był dla niej tym kim powinien - nie potrafił udowodnić, że poradzi sobie z jej demonami, nie okazał wystarczająco dużo siły, by uwierzyła, że zasługuje na jej pełne zaufanie. Nie zamierzał ustawać w swoich próbach, ale był też przy tym nieco zmęczony. Bo był, właściwie, prostym facetem i jeśli wyciągnął do niej serce na dłoni to oczekiwał prostej odpowiedzi - tak lub nie. I gdyby tylko mu powiedziała o tym co w niej siedzi, o tych myślach, w których nazywa siebie zepsutą, spędziłby resztę życia udowadniając jej, że jest w błędzie, że zasługuje na to, żeby ktoś ją kochał, prawdziwie i szczerze.
Ale nie przyznawała mu się do niczego, więc mógł zaledwie czekać.
- Naprawdę? Nie powiesz, że to głupie porównanie głupiego faceta? - Zmrużył oczy z rozbawieniem. Celine by tak powiedziała, może tylko mniej dosadnie. A Magda, czy Thalia... cóż, one by się nie krępowały nawet go trzepnąć przez łeb. Parsknął, gdy odbiła piłeczkę w jego stronę, choć było w tym coś gorzkiego. - Ranisz mnie, Lucy - westchnął teatralnie. - Ja nie mam żadnych kolców. Nigdy nikogo nie pokaleczyłem. Może poza Amandą w piątej klasie, ale ona... no, nieważne - Machnął ręką, bo się zapędził, ale podejrzewał, że to akurat Lucy będzie pamiętać.
Tak założył, dopóki nie przypomniał sobie, że kiedy on był w piątej klasie, Lucy jeszcze nawet nie miała piersi. Ich przyjaźń sięgała tak dawnych czasów, że łatwo było zapomnieć, że nie byli w tym samym wieku.
Roześmiał się jednak, z każdą chwilą coraz bardziej szczery w swym zadowoleniu, gdy zarzuciła mu wyuzdanie. Merlinie, może jednak będzie w stanie naprawdę się dziś wyluzować.
- Oj tam, od razu niemoralna. Utrzymywałbym przepisowe dwadzieścia cali dystansu i podziwiał cię jak rybak podziwia syrenę. Z oddali, bo wie, że gdyby się zbliżył, wciągnęłaby go na dno. - Objął Lucy w talii i uszczypnął pod żebrami trochę tak jak zwykł to robić, gdy byli ledwie dorośli. W tamtych czasach jednak nie zrobiłby tego co uczynił za chwilę; pochylił się, żeby pocałować ją w skroń.
Rozmowa o smokach zawsze czyniła go bardziej skupionym, dlatego przytaknął jej zupełnie na poważnie w temacie porównywanie kobiet do smoczyc; dopóki nie zobaczył jej miny. Wtedy wzruszył ramionami. No co, zapewne miała rację.
Towarzystwo dzieci w tej spokojnej, rodzinnej ostoi daleko od burzliwych wydarzeń na wielkim lądzie brytyjskim wprawiło go w nieco melancholijny nastrój, dlatego ucieszył się, gdy Lucy zdołała go z niego wyrwać.
- No były, bo ja ich nie napisałem - mruknął, niezbyt chętny do rozmawiania o tym dziwacznym żarcie od losu. - Twoje zresztą też zalatywały poezją. - Instynkt kazał mu rozejrzeć się dokładnie i ocenić jak daleko od innych ludzi byli, zanim opadł na rozłożony na piasku koc. Trochę z powodów bezpieczeństwa, a trochę... - Hej, czekaj! - Pozytywnie zaskoczyła go swoją dzisiejszą spontanicznością, tym swobodnym śmiechem, który niknął w gorącym, letnim powietrzu. Poza nim słyszeć dało się tylko szum fal i gdyby chciał, mógłby uznać, że są ostatnimi ludźmi na ziemi, bez trosk i bez obowiązków.
W drodze do wody zrzucił koszulę; miał mięśnie, może nie takie jak w młodości, ale wciąż widoczne, więc się specjalnie nie wstydził... dopóki nie przypomniał sobie o tatuażu.
- Och, szlag. - Podciągnął bokserki na tyle, na ile mógł, żeby chociaż trochę zakryć ten, cóż, błąd młodości. - Nie patrz tu. Nawet się nie waż. - Wszedł do rześkiej wody i objął ją ramionami od tyłu, zanim na dobre mogłaby oddać się śmiechom. Próbował odwrócić jej uwagę ustami na szyi i dłońmi błądzącymi po wilgotnym materiale sukienki. - Właściwie mógłbym ci pokazać tatuaż... ale nie widać go dobrze, jeśli nie rozbiorę się całkiem. A chyba nie rozbieramy się całkiem, co? - szepnął jej zaczepnie do ucha.
[bylobrzydkobedzieladnie]



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Fair Isle [odnośnik]19.06.23 19:54
Nie mogła uznać żadnego z porównań jako głupiego. Uwielbiała metafory! Wyjaśniały dla niej funkcjonowanie całego Wszechświata. Czasem można było godzinami tłumaczyć jej pewne zależności, a ona zwyczajnie nie była w stanie ich pojąć. Gdy w grę wchodziły metafory odnajdywała się od razu. Była człowiekiem z wielką wyobraźnią. Lubiła tę część siebie. Właściwie dawniej bardzo ją gloryfikowała. Wielkie plany, pomysły rodzące się z minuty na minutę, nie istniały rzeczy niemożliwe. Teraz stała się trochę pragmatyczna. Widziała po sobie zmianę, ale ta zmiana nie miała wpływu na drzemiące w niej pokłady wyobraźni. Te były dzikie i domagały się okiełznania. Dlatego bez skrupułów bawiła się słowem i doszukiwała się dwuznaczności. Odnajdywała w tym wszystkim sens. – Nigdy nie nazwałabym cię głupim facetem – zaczęła z pewnością w głosie by zaraz dodać nieco złośliwie – Szalony pasuje bardziej. – dodała i posłała mu delikatny uśmiech. Kiedy wspomniał, że nie ma żadnych kolców i nigdy nikogo nie pokuł wzruszyła ramionami. Sprawę z Amandą lekko kojarzyła, ale postanowiła nie wchodzić w szczegóły. Za to chętnie nawiązała do samego tematu prowadzonej rozmowy. – Wszyscy je mamy. Nie wierzę, że nie masz żadnych. Myślę za to, że jesteś niesamowicie cierpliwy i ciężko cię sprowokować do ich pokazania. Pewnie będę pierwszą której to się uda. – zauważyła całkowicie poważnie choć uśmiech nie schodził z jej ust. Uważała, że każdego można sprowokować, każdemu można było dać powód do okazania własnych uczuć. Nie było ludzi idealnych. Wszystko co zabudowane w skrajnościach miało swoje granice. Spokój, opanowanie, dobroć. Nawet nie chciała sobie wyobrażać tego jakby zachował się Lovegood, gdyby to jemu puściły hamulce. Tak wiele czasu w końcu trzymał je w ryzach. Przynajmniej w jej obecności.
Odsunęła się raptownie czując uszczypnięcie pod żebrami. Zgromiła go spojrzeniem choć pocałunek w skroń całkowicie rozgonił udawaną złość. – Nie wiedziałam, że żeglarze lub rybacy mają jakiekolwiek wyjście. Sądziłam, że syreni śpiew odbiera im zdolność podejmowania racjonalnych decyzji. –spojrzała na mężczyznę z zaciekawieniem, a na jej ustach błąkał się dwuznaczny uśmiech. – To cudowne jak szybko zrzuciłeś na mnie winę za swą zgubę. – dodała. Oczywiście mówiła jedynie o dzisiejszym dniu i ich planach na wspólną kąpiel.
Czuła się dziś nadzwyczaj lekko. To miejsce wprawiało ją w taki nastrój choć, gdy pierwszy raz tu przybyła miała całkiem inny cel i całkowicie inne nastawienie. Teraz faktycznie czuła się tak jakby nie było nic poza tym miejscem. Nie było wojny, cierpienia, problemów, które zaatakują jej umysł jak tylko przekroczy próg własnego domostwa. Czuła się tak jakby ktoś na moment zwrócił jej dech by mogła się nim nacieszyć. Nic w jej słowach i zachowaniu nie było nacechowane dawną melancholią i musiał to zauważyć. Sam wyglądał tak jakby ktoś odebrał mu ciężar z ramion. Może zwyczajnie oboje tego potrzebowali? Bez oczekiwań. Bez deklaracji. Bez zastanawiania się kim właściwie dla siebie są i co to oznacza. Koniec z łatkami. Te były nikomu przecież niepotrzebne.
Parsknęła śmiechem, gdy stwierdził, że jej słowa również wypełnione były poezją. – No i właśnie w tym miejscu powinieneś we mnie zwątpić. – zaczęła kręcąc przy tym głową. Uwielbiała ją czytać, ale nie wyobrażała sobie momentu, w którym ów poezję kreśli. Wstyd ogarniał ją na samą myśl.
Ruszyła w stronę wody nie sprawdzając czy mężczyzna idzie jej śladem. Słysząc podniesiony głos jedynie weszła głębiej czując jak jej bose stopy zanurzają się w chłodnym piasku. Obróciła się w reakcji na jego zmieszanie by po chwili znów się odwrócić. Parsknęła śmiechem choć nie wiedziała jak ma to interpretować. Nie wiedziała o żadnym tatuażu, a gdy ten zaczął się chować, to… całkowicie zgłupiała ogarnięta w dwuznacznościach. W końcu skąd miała wiedzieć czego nie chce jej pokazać. – Nie będę patrzeć! – od razu zapewniła i parsknęła śmiechem głośniej. Cała sytuacja była po prostu komiczna. Czuła dotyk jego dłoni na mokrej sukience, delikatne wargi kreślące linie na jej szyi i choć w jakimś stopniu rozpraszało to jej myśli, to i tak nie mogła przestać się chichotać. – Tatuaż? – zapytała całkowicie zaskoczona. – Gdzie ty zrobiłeś sobie ten tatuaż…. – dodała teraz już całkiem poważnie wybita z pantałyku. Pokręciła głową nie mogąc wyprzeć myśli czających się w jej głowie. – Chyba nie – odpowiedziała na jego pytanie i obróciła się w jego stronę nadal w pełnej zadumie – Nie mogę wyjść z szoku – dodała nie odrywając spojrzenia od jego twarzy.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Fair Isle [odnośnik]13.07.23 16:16
Był cierpliwy? Zapewne tak, smoki wymagały olbrzymiej cierpliwości, były rozkapryszone i częstokroć nieprzewidywalne, niejednokrotnie zdarzało się również, że spędzał długie godziny na obserwacjach i badaniach, z których koniec końców zupełnie nic nie wynikało. Taka była dola magizoologa, lecz jego domniemana cierpliwość łączyła się też zapewne z inną cechą, cechą, z której był wyjątkowo dumny - ze spokoju, uważności, którą wpoiła mu matka. O tym, że najczęściej podróżował z ojcem, że najwięcej właściwie nauczył się od niego, nie chciał obecnie pamiętać. Zadra, która ich podzieliła była wciąż zbyt świeża, rodzinne problemy głębsze niż chciałby to przyznać przed Lucy. Robił dobrą minę do złej gry, jak zawsze. Bo był cierpliwy.
- Możesz próbować - skwitował żartobliwie jej wyzwanie. Przez cały czas ich znajomości i tak była chyba najbliższa wyciągnięcia z niego prawdziwej frustracji, ale jeśli sądziła, że sprowokuje go do tego, by ją pokaleczył, to zapewne się przeliczy. Nie skrzywdziłby jej, nie potrafił. Mógł ją co najwyżej wrzucić do morza i patrzeć jak walczy z falami, ale koniec końców i tak zawsze podałby jej rękę. - Co do syren zapewne masz rację - Zabawnie było patrzeć jak się krzywi i jak grymas na jej twarzy znika po jego pocałunku. - Ale gdybyś spróbowała mi zaśpiewać, pewnie byłbym stracony bardzo szybko. Stracony albo głuchy.
Uśmiechnął się zaczepnie, wypuścił ją z rąk, pozwolił, by wspólnie nacieszyli się tym dniem, tą ciszą i samotnością, piaskiem, który parzył stopy i morską bryzą, która osiadała na włosach. W tej części wysp taka pogoda zdarzała się niezwykle rzadko, ale być może rzeczywiście istnieli jacyś bogowie, którzy zdecydowali się do nich uśmiechnąć. Z pewnością odnosił takie wrażenie, gdy słyszał jej śmiech.
Woda jednak nie była zaczarowana, gasiła chłodem typowym dla północnego morza; to ich skóry były ciepłe, ich dotyk, oddechy i śmiech.
- Nie ufam ci - wymamrotał, gdy miał ją już w garści, opierając brodę na jej ramieniu i szepcząc wprost do ucha. - Jeśli już teraz się śmiejesz, to zaraz się przewrócisz i utopisz... - Sam z ledwością powstrzymywał rozbawienie, tak słyszalne w głosie, tak skutecznie rozmywające rozsądek. - Ten tatuaż byłby całkiem przydatny... jest magiczny, jest kompasem, zawsze pokazuje północ. Byliśmy wtedy na rejsie, pracowałem jako marynarz, żeby załapać się na tanią podróż do Peru. Chciałem badać Żmijozęby Peruwiańskie w ich naturalnym otoczeniu. No nie patrz tak na mnie, mówię serio! - Mówiąc, cały czas się uśmiechał, muskał ustami jej szyję, dłonie zsuwał po mokrym materiale sukienki, zatrzymując się wreszcie pod wodą, w okolicach podbrzusza. Tam jego dotyk był ciepły, może nieco bezczelny, ale zupełnie wszak związany z historią. - Magiczne kompasy na ciele były wtedy popularne wśród marynarzy. Tylko, że ja nie byłem do końca trzeźwy... i swój mam tutaj. - Wymownie przesunął palcami nad jej bielizną, zostawiając długi pocałunek na granicy szyi i ramienia. Jej skóra była słona od wody, rozpalona, kojarzyła się z latem. - Już rozumiesz, dlaczego powiedziałem, że byłby przydatny?



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Fair Isle [odnośnik]05.08.23 19:57
Tak naprawdę wcale nie chciała go sprowokować, nie w jej interesie było doprowadzenie go do frustracji. Doskonale wiedziała, że była do tego zdolna, miała szczególny talent do uspokajania, ale również do wyprowadzania z równowagi wszystkich ludzi. Bez względu na posiadane pokłady cierpliwości. Chyba nigdy tak naprawdę nie widziała go przepełnionego złością, gniewem, przez który mógłby stracić kontrolę. Wiadomo w szkole zdarzały im się sprzeczki – była małolatą nie wiedzącą zbyt wiele o relacjach międzyludzkich, ale nie były to waśnie warte wspominania. Może jedynie ich rozstanie kilka lat wcześniej mogłaby zaliczyć do swego rodzaju konfliktu choć nie powiedzieli sobie wtedy zbyt wielu przykrych słów. Po prostu zniknęli ze swojego życia zajmując się tym co przyniósł im los. – Nie zachęcaj. Wiesz, że lubię wyzwania – odparła unosząc brew w lekko przekornym geście. Tak naprawdę miała nadzieje, że nigdy nie znajdą się w sytuacji, w której na wierzch wypłyną najgorsze strony ich człowieczeństwa. Może i miała w sobie nieograniczone pokłady empatii, obdarowywała ludzi dobrym słowem i pomocą nie oczekując niczego w zamian, ale była również ogniem. Temperamentem, który czasem ciężko było okiełznać. Wiedział o tym? Zdawał sobie sprawę z tego na jakie wyzwanie się pisze? Nigdy nie chciała być potulną panią domu, która musiała dostosować się do zasad narzuconych jej przez męża. Wierzyła we współpracę, kooperacje. Może właśnie dlatego wciąż szła przez życie sama? Przeczyła wszystkiemu co aktualnie znane i przyjęte w świecie pełnym dyskryminacji, nietolerancji i trucizny.
Parsknęła głośno śmiechem, gdy wspomniał o jej śpiewie. – Na pewno zostałbyś głuchy, ale myślę, że dla ciebie to nawet lepiej. Nie musiałbyś słuchać mojego gderania. Zadbałabym jedynie o twój komfort życiowy. To co? Wolisz kołysankę czy od razu jakąś wzniosłą arię? – zapytała z udawaną powagą. Cóż, była gotowa do wielu poświęceń.
Podejrzewała, że ten dzień minie im w przyjemnej atmosferze, ale nie spodziewała się, że z taką lekkością odnajdą się w świecie, w którym wojna nie istnieje. Ich ostatnie spotkanie nie miało tak radosnego wydźwięku i wiedziała, że to była jej wina. W tamtym momencie poszukiwała bezpieczeństwa i nie zważała na to kogo i jak może tym zranić. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu nie wiedziała jak poradzić sobie z własnymi emocjami i przeżyciami. Była wdzięczna za to, że otoczył ją opieką, sprawił, że poczuła się lżej z tym co tak długo w sobie nosiła. Tym bardziej cieszyła się, że dziś udało im się skraść choć chwilę wytchnienia. Od wszystkiego co złe.
Słońce grzało jej skórę, ale chłód wody powodował, że wszystko stało się bardziej znośne. Wsłuchała się w opowieść o tatuażu starając się z całych sił zahamować śmiech. Cóż, zależało jej by ów opowieść dokończył. Widział w jej oczach rozbawienie, wiedział, że nie pozwoli mu się zbyć. – Nie uratowałbyś mnie w obawie przed dalszą częścią opowieści? – zapytała przerywając mu na chwile, a na jej ustach pojawił się szeroki i szczery uśmiech. Próbowała całkowicie skupić się na wypowiadanych przez mężczyznę słowach, ale skutecznie rozpraszał ją dotykiem warg na szyi. Poczuła jak serce zaczyna jej mocniej uderzać w piersi. – Magiczny kompas? – powtórzyła z zaciekawieniem próbując swą świadomość skierować na odpowiednie tory. Starała się nie zważać na sklejoną z ciałem sukienkę oraz tak obrazową odpowiedź dotyczącą lokalizacji tatuażu, ale przychodziło jej to z trudem. – W takim razie nie był nazbyt przydatny, czyż się nie mylę? Używanie go musiało być bardzo problematyczne. – odparła, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech przesycony złośliwością, którą zarezerwowała jedynie dla siebie. Westchnęła przeciągle, gdy dłonie mężczyzny wciąż znajdowały się na mokrym materiale sukienki. – Chyba nie jestem dziś specjalistą od rozgryzania metafor. Wyjaśnisz? – zapytała obracając twarz tak by dostrzec jego. – Często robisz po pijaku tak szalone rzeczy?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Fair Isle [odnośnik]28.08.23 13:25
Nie chciał wspominać czasu, gdy drogi jego i Lucy rozeszły się z niespodziewaną ostatecznością. Ktoś mądrzejszy od niego powiedziałby może, że powinien się tego spodziewać. W końcu w tamtym czasie Lucinda była lady, księżniczką z pałacu - przynajmniej z tytułu, bo gdy patrzył na nią w szkole, gdy wichrzył jej włosy i pomagał z esejami na opiekę nad magicznymi stworzeniami, wtedy nijak nie wyglądała mu na szlachciankę. Zawsze miała w sobie pewną dzikość, indywidualność i pewność siebie, która nie przystawała takim dziewczętom jak Nott czy Carrow ze Slytherinu. Była wyjątkowa, nie wpasowywała się w schematy. Ale widmo rodziny i obowiązków zawsze gdzieś tam nad nimi wisiało i chociaż spędzili parę dobrych lat po szkole, nie powinien być zdziwiony, gdy któregoś dnia powiedziała, że to ostatnia wspólna podróż, ostatnie wypite piwo. Może sam zbyt na nią wtedy naciskał, był zakochanym małolatem i te kwiaty czy tamten wydumany komplement mogły wydać jej się niebezpieczne. No bo ostatecznie nie była mu przeznaczona.
Dziwne, że dziś, gdy wojna wywróciła kraj do góry nogami, gdy Lucy straciła większość rodziny, zyskując przy tym tak upragnioną wolność (czasem chciał ją spytać, czy to było tego warte, ale jeszcze się nie odważył)... dziwne, że nadal odnosił wrażenie, jakby nie była mu przeznaczona. Tak jak wtedy zagarnęła ją tradycja, tak teraz robiła to wojna.
A on znów zastanawiał się, kiedy palnie o jedno słowo za dużo i sprawi, że odejdzie. Znowu - bez pożegnania.
Te wszystkie wątpliwości dusił w sobie równie głęboko co nocne koszmary i wizje. Na zewnątrz uśmiechał się tylko, ciesząc jej towarzystwem. Dzisiaj, tutaj.
- Teraz to ty mnie zachęcasz. Dobrze, zacznij od arii. Jeśli wejdziesz na wysokie tony, to może ogłuchnę szybciej. Zawsze to kilka sekund cierpienia mniej. - Ścisnął jej ramię, jak zwykł to robić, gdy byli młodsi. Potem wybuchnął śmiechem, tak absurdalna była ta rozmowa, te żarty, ta lekkość, której nie czuł od bardzo dawna.
W wodzie swoboda zmieniała się w figlarność, mulisty piasek sprawiał, że zatapiały im się stopy, grzęźli w tej chłodnej, otrzeźwiającej wodzie, której kontrast ze smalącym słońcem mógł niejako prowokować brawurę. To dlatego jego dłonie i usta znalazły się tam, gdzie się znalazły, dlatego nie mógł oprzeć się ciepłu jej ciała.
- Zawsze bym cię uratował... albo poszedł na dno razem z tobą - wymamrotał jej do ucha, słowa, które byłyby poważne w każdej innej okoliczności, ale teraz wydawały się jedynie częścią tego rajskiego obrazu, rajskiej chwili. - Otóż to. Byłby bardzo przydatny, gdybym dał go sobie zrobić na ręce, ale ktoś rzucił pomysłem... żartem właściwie... no ale to przede wszystkim wina rumu. Piłaś kiedyś marynarski rum? Jestem przekonany, że nie ma on wiele wspólnego z tym co sprzedają w pubach. - Jej długie westchnienie posłało dreszcz wzdłuż kręgosłupa, sprawiło, że jego własny oddech stał się nieregularny i gorący na jej skórze. Wykorzystując falowanie wody wsunął dłonie pod materiał jej sukienki i delikatnie muskał miękką skórę jej brzucha, coraz wyżej i wyżej. Byli ze sobą ciasno spleceni i może powinien się nieco odsunąć, by jego pragnienie nie było dla niej tak wyraźnie odczuwalne. Nie był jednak w stanie się na to zdobyć; nie wtedy, gdy jej zapach, śmiech i ciepło zdominowały jego wszystkie zmysły. - Och, to proste - szepnął, kiedy odwróciła głowę, spojrzała na niego tymi oczami, które niegdyś widywał w snach. - Nie zwykłem ściągać spodni w towarzystwie - Uśmiechnął się zawadiacko i pocałował czubek jej nosa. - Teraz? Nie bardzo. Ale kiedyś się zdarzało. Mam więcej takich historii, jeśli będziesz chciała ich wysłuchać. W wolnej chwili... - Znów przesunął usta na jej szyję, znów zaczął całować jej rozgrzaną skórę. Jego dłonie pod jej sukienką dotarły już niemal do piersi, ale zatrzymał je tam, czekając na jej reakcję. Na pozwolenie.



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Fair Isle [odnośnik]04.09.23 14:35
Czasami myślała, że nie jest jej pisana stabilizacja. Z tym właśnie kojarzył jej się Elric. Z kimś dzięki komu mogłaby w końcu zwolnić, zapuścić korzenie, pozwolić sobie odpuścić. Kojarzył jej się równowagą, statycznością, ale jedynie w dobrym tego słowa znaczeniu. Wiedziała, że bez trudu mogłaby powierzyć mu wszelkie swoje troski, obowiązki spoczywające na jej ramionach, a on przyjmie je z ulgą, bo przecież jedyne czego chciał to jej pomóc. Wiedziała to i nawet więcej. Życie mogło być znacznie prostsze, gdyby tylko zdołała się do niego dostosować. Przyjąć to co ofiaruje jej świat zamiast oczekiwać więcej, spodziewać się najgorszego, wymagać ciągłych zwrotów akcji. W pamięci miała moment ich rozstania i nie wyobrażała sobie ponownie ruszyć tą drogą. Kim by była, gdyby po raz kolejny ścisnęła czyjeś serce i odeszła bez słowa pożegnania? To źle, że nigdy nie zdołali o tym otwarcie porozmawiać. Może, gdyby powiedziała mu o swoich obawach, o tym, że dzikość w niej nie pozwala jej na bycie strażniczką ogniska domowego, może gdyby to zrobiła nigdy nie doszłoby do tego co przydarzyło im się lata temu. Teraz była wolna. Nie ograniczyły ją tradycje, nie istniały mury, których nie mógł w niej zburzyć. Wiedziała, że prędzej czy później znajdą się w miejscu, w którym przyjdzie im podjąć decyzje. Daleko im było swoich małoletnich wersji. Mieli inne oczekiwania, inne cele. Teraz brakowało czasu na wątpliwości. Tylko czy ona właściwie była w stanie dać mu to czego potrzebował? Czy mogła ujarzmić swą dzikość? Stabilizacja zdawała się być mrzonką, nie widziała się w niej. Mogłaby zamknąć dzisiejszy dzień w skrzyni wspomnień i wracać do niego za każdym razem, gdy przyjdzie jej nosić w sobie właśnie te wątpliwości. Taka jak dziś chciała być. Taka lekka.
To dziwne jak wiele przychodziło im trzymać w sobie. Czy tak to powinno wyglądać? Czy grali właśnie w jakąś grę, w której głównym celem było wzniesienie wyidealizowanej rzeczywistości pozostawiając w fazie domysłów prawdziwe zastrzeżenia i opory? Głośno sprzeciwiali się przyznaniu, że świat ich zmienił. Na lepsze? Na gorsze? Przede wszystkim inne.
Słysząc jego słowa uniosła brew w pretensjonalnym geście i pchnęła go lekko w ramię. Wiedziała doskonale, że nawet tak delikatny ruch zachwieje jego równowagę w tym grząskim dnie. Wyszczerzyła się w złośliwym uśmiechu. – Masz racje. Lepiej być głuchym niż utopionym. Strzeż się. Dzień jeszcze młody, a mi zdarza się być niepoczytalną. – dodała starając się by jej głos zabrzmiał pewnie. Lubiła się droczyć i lubiła, gdy ktoś zauważał jej humor, wiedziała, że czasem przekraczała granice, ale robiła to tylko wśród ludzi, którzy ją znali. Dla niezwiązanego słuchacza poruszane przez nią tematy jak i wypowiadane słowa mogły naprawdę brzmieć szalenie. Na szczęście była na tyle zdrowa na umyśle na ile pozwalały jej przeżyte doświadczenia.
Dawno nie pozwoliła sobie na taką beztroskę. Przez chwile nie myślała o wojnie, cierpieniu, ofiarach, kolejnych misjach. Skupiła się na słońcu, orzeźwiającej wodzie, ustach mężczyzny na swoich policzkach, podbródku i szyi. Przyjemny dreszcz ponownie przebiegł po jej skórze. – Obawiam się, że to drugie jest bardziej prawdopodobne – odparła, a kącik jej ust uniósł się w figlarnym uśmiechu. – Może też jesteś trochę niepoczytalny skoro się na to godzisz? – zapytała retorycznie, choć ciekawiło ją co tak naprawdę myślał. Dlaczego to wszystko znosił? Dlaczego właściwie się na to godził? Może gdyby wierzyła w siebie ciut mocniej…
Parsknęła śmiechem słysząc wytłumaczenie Lovegooda. Od razu zaczęła się zastanawiać nad tym czy jej w życiu zdarzało się robić szalone rzeczy pod wpływem alkoholu. Pewnie niejednokrotnie przekroczyła jakąś granicę, ale na pewno nie zrobiła niczego równie abstrakcyjnego co mężczyzna. Naprawdę dłuższą chwile nie mogła przestać się śmiać. Tak jakby ktoś odblokował w niej radość. Nawet jeśli miała to być jedynie chwila to była tego warta.
Poczuła dłonie mężczyzny swobodnie błądzące po jej ciele i uniosła brew w pytającym geście, ale nie odsunęła się nawet o centymetr. Wyciągnęła dłoń spod tafli wody i położyła ją na policzku Elrica tym samym mocząc mu skórę kropelkami wody. – W wolnej chwili? – zapytała czując jak dłonie mężczyzny przesuwają się wyżej. – Ah… teraz jesteś zajęty, tak? – poczuła jak jej oddech się spłyca, a gula w gardle nie pozwala jej powiedzieć choć słowa więcej. Widziała w oczach mężczyzny pytanie, ale nie odpowiedziała na nie jednoznacznie. Przesunęła jednak dłoń z policzka Lovegooda na kark i przysunęła go do siebie złączając ich wargi w pocałunku. Zdecydowanie mniej delikatnym niż ten poprzedni.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Fair Isle [odnośnik]03.10.23 16:48
W jakimś stopniu oboje musieli obawiać się prawdy na własny temat. Choć Lucinda utrzymywała przed nim znacznie więcej sekretów bezpośrednio związanych z jej obowiązkami i wyzwaniami w tajnej organizacji podziemia, często to właśnie Elric czuł się w tym wszystkim bardziej... skryty? Zbyt wielu rzeczy jeszcze jej nie powiedział, a myślałby kto, że jest już zbyt stary na odwlekanie rozmów w nieskończoność. Z obawy przed... właściwie czym? Nie był aż tak naiwny, żeby się oszukiwać, że dopóki będzie udawał, że wszystko mu odpowiada, to Lucinda będzie się go trzymać i nie odejdzie. Sam nie byłby w stanie długo tak funkcjonować, bo bardziej niż ją krzywdziłby wtedy samego siebie. Jasne, wolałby, żeby w ostateczności cierpienie spadło głównie na niego, bo był opiekuńczy i - jakkolwiek irracjonalnie - czuł się za nią odpowiedzialny. Za Lucy, za Celine, za rodziców, za wszystkich towarzyszy z Peak District i za dzieci, które chciała powierzyć mu Mare.
Ale to nie było zdrowe. Dziwne, że w czasach, w których dzieliło ich najwięcej miał najmniej oporów do tego, by się przed nią otwierać. Kiedyś myśl o tym, by coś przed nią ukrywać zdawała się nieprawdopodobna. Ale wtedy byli nastolatkami, a chociaż ich rzeczywistość nie zdawała się lekka, to wojna z Grindelwaldem nie była nigdy tak gwałtowna jak to co rozszarpywało kraj obecnie.
Ciekawe jak długo jeszcze będziesz zrzucał wszystko na wojnę, Lovegood.
Cóż, tak długo aż nie zbierze się na odwagę. A widać nie był wcale tak odważny jak lubił sądzić.
- Niepoczytalną? To jakaś nowa nazwa na babską histerię? - spytał z taką samą komiczną powagą, jaką Lucy starała się utrzymać w swoich mrocznych żartach. Nie obawiał się jej ani przez moment, ale zabawnie było się z nią droczyć. Orzeźwiająco. Lekko. Miękko. - Nie, przepraszam. Ty nigdy nie histeryzujesz. - dodał, kiedy już złapał ją w objęcia. - Ty masz tylko... ach, jak to było... ognisty charakter. - Zastanawiał się, czy nie przesadzał, ale wątpił, by Lucindę łatwo było urazić.
Całował ją wszędzie tam, gdzie znajdował fragmenty skóry niedotknięte jeszcze jego ciepłem. Smakowała morską wodą i piaskiem i środkiem lata. Nie chciał nigdy wypuszczać jej z rąk.
- Mogę być. Słyszałem czasem, że Lovegoodowie to dziwadła. Moim zdaniem to pomówienia, ale kto wie... zresztą, do ciebie by akurat też pasowało... - Ugryzł się w język zanim zdołałby dodać "Lucindo Lovegood". Jakkolwiek wielką przyjemnością napawała go ta myśl, jej długi, niemal zaraźliwy śmiech był muzyką dla uszu, której nie chciał przerywać. Ciekawe kiedy ostatni raz śmiała się tak szczerze jak śmiała się dzisiaj z niego? Z nim. - No, widzę, że się świetnie bawisz. Też bym się pośmiał, opowiedz coś o swoich przygodach. Historia za historię, hę? - rzucił żartobliwie, ale po prawdzie nie zależało mu szczególnie na tym, by usłyszeć cokolwiek teraz.
Nie z jej dłonią muskającą zarost na jego policzku, nie mając przed twarzą te wielkie, zielone oczy.
- Jestem bardzo zajęty... - przyznał szeptem, na moment przed tym zanim Lucy złączyła ich usta w pocałunku. Odpowiedział na niego z równie zapalczywym entuzjazmem, wykorzystując moment na przyciągnięcie jej do siebie przodem i przesunięcie dłoni na jej plecy. Długo dotykał jej bioder, jej ciepłej skóry i miękkich włosów, napawając się momentem, który mógł skończyć się w każdej chwili - Może powinniśmy wrócić na plażę? - spytał w końcu, gdy zabrakło im tchu na dalsze pocałunki, gdy na powrót przesunął usta na jej szyję, nieprzypadkowo przygryzając ją zębami.

/zt x2



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Fair Isle [odnośnik]02.03.24 9:59
przylatuję stąd

Alkohol uderzył mu do głowy zbyt szybko - najwidoczniej ryby tak miały, to znaczy ssaki, Słodyczek był przecież trochę ssakiem, dwudyszną ramorą, a może jednak nie, nie pamiętał; świat zaczął wirować wokół Benjamina coraz mocniej i szybciej, zrobiło mu się nieco niedobrze. Zamknął oczy i wychynął na powierzchnię wody w momencie, w którym do całego kołowrotka nieprzyjemnych doznań dołączyło szarpnięcie. Gwałtowne, niespodziewane, aż sapnął, być może zbyt pijany, by skojarzyć specyficzne pociągnięcie w dole pępka z mocą świstoklika. Zresztą, to nie miało najmniejszego sensu, znajdował się - goły i względnie wesoły - w łaźniach Bath, dlaczego ktoś miałby go stamtąd teleportować? Upijając przedtem lekko skwaśniałym winem? Ben przetarł oczy i otworzył je, chwiejąc się mocno w wodzie sięgającej mu tylko do pasa. Dziwne, ta w basenie wydawała mu się głębsza, a nie mógł przecież odpłynąć tak daleko, te baseny były małe i ciasne, pełne rozgrzanych ciał, gwaru rozmów i cieni, kusząco przesuwających się za zasłoną...Myśl o kobiecych sylwetkach przywróciła go szybko do rzeczywistości, rozejrzał się dookoła, przekonany, że te przedziwne doznania mogły jakoś wpłynąć na zawieszoną między basenami kurtynę.
I poniekąd tak się stało. Gruby materiał zniknął - tak samo jak cała łaźnia. Pod stopami miał grząski grunt, woda go obmywająca stała się znacznie chłodniejsza, nad nim nieśmiało mrugały gwiazdy.
Dam ci gwiazdkę z nieba, usłyszał nagle szept, kojący, ale i tak wywołujący w nim instynktowny niepokój. Obrócił się gwałtownie dookoła własnej osi, lecz nie dostrzegł, przynajmniej nie od razu, nikogo innego. Zaklął szpetnie pod nosem, nie podobała mu się ta sytuacja, ciągle nieco kręciło mu się w głowie, serce biło z niezdrową szybkością a wokół unosił się zapach burzy, brzozowych witek i wilgoci męskiej szatni. Wright zignorował przyzywający go na brzegu ręcznik, musiał najpierw znaleźć różdżkę. Wyszedł z wody rozbryzgując ją wokół siebie na wszystkie strony, po czym zaczął się rozglądać za niedawno uzyskanym drewienkiem. Coś przesłoniło mu widok; znów zaklął, przez moment myśląc, że zupełnie stracił wzrok - to jednak jakaś jedwabista szmatka zakręciła mu się wokół głowy. Inna, nieco bardziej szorstka, zsunęła się po ramieniu. Czy to były...niewymowne, damskie, do tego? I do tego...pończoszki? Halka? Zdębiał, z jedną delikatną tkaniną w dłoni, pozostałe zawirowały wokół niego w powietrzu, zanim upadły na piasek pod bosymi stopami. Skąd te fatałaszki się tu wzięły? Skąd wziął się tu on? I skąd wyfrunęło to dziwne, wygłodniałe miłości pragnienie? Mimo zagadek czuł się zaskakująco dobrze, pewnie, do tego - nieco podekscytowany, jakby zaraz miał napotkać na swej drodze największe szczęście, intrygującą przygodę, przepiękny obraz, poruszający widok. Na razie pozostający sekretem. - Jest tu ktoś? Halo? - zawołał nieco niepewnie, mrużąc oczy: obrócił się znów przodem w stronę morza, wypatrując ewentualnej właścicielki tych ubrań. Lub wskazówki, co właśnie się tu odmerliniło - i dlaczego serce pragnie wyskoczyć mu z piersi.

| szukam różdżki


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Fair Isle [odnośnik]02.03.24 9:59
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 25
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Fair Isle [odnośnik]02.03.24 20:30
Upadek gwiazd z nieba wstrząsnął całym światem wokół nich. Anglia była w tragicznym stanie - nieważna która jej część - ziemie, które na swoich terenach miały tych, którzy ich wspierali i te które gromadziły przeciwną stronę barykady. Wojna rozgorzała na nowo, odrobinę przyćmiewana rozgrywającymi się wokół tragediami. Pamiętała ostatnią rozmowę z Michaelem, dlatego zaproponowała siostrze Noc Oczyszczenia. Sama niewiele wierzyła w magiczne właściwości jakiś łaźni, niełatwo dawała się nabrać na wróżby, czy magiczne specyfiki. W Bath znalazła się głównie dla Kerstin, choć spotkanie znajomych twarzy nie napawało jej niechęcią.
Nie była pewna kiedy w jej ręce znalazł się kieliszek z pudrowo różowym płynem który zdawał się pachnieć jabłkami i wrzosem, na krótką chwilę unosząc brwi Tonks ku górze. Zmierzyła napój krótkim, oceniającym spojrzeniem, ale po chwili wzruszyła łagodnie ramionami akceptując darmowy - jak miała nadzieję - alkohol. W obecnych czasach i podziemnych zarobkach nie mogła sobie na niego często pozwolić. Więc kiedy nadarzała się okazja na niego - albo kawę którą dało się przełknąć nie narzekała i nie odmawiała unosząc kieliszek do ust, żeby pociągnąć z niego zupełnie nieświadoma tego, czym mógł być naprawdę. Odchyliła głowę, na chwilę poddając się rozluźnieniu - choć i na nie nie potrafiła pozwolić sobie całkowicie. Może już nie umiała? Nie naprawdę? Jedynie grała pozornie niewzruszoną, pozostając jednak gotową na każdy możliwy, potencjalny atak który mógł nadejść z każdej strony. Wykrzywiła usta, mdłość rozeszła się po ciele niezapowiedzianie, sprawiając że jasne brwi zbiegły się ku sobie mimowolnie bez jej własnych działań czy myśli. Coś ścisnęło i szarpnęło ją w brzuchu wykrzywiając usta jedynie mocniej. A kiedy otworzyła oczy w pierwszej chwili zamarła… sceneria była całkowicie różna.
Różdżka - to była pierwsza logiczna myśl, która zajaśniała w głowie kiedy podniosła się do pionu, wolną ręką łapiąc za ręcznik, który znajdował się obok. Niebieskimi tęczówkami przesuwając po otoczeniu w próbie rozeznania się w miejscu. Była tu już wcześniej? Gdzie była biała różdżka, bez niej, czuła się bezbronna. Poszukiwała jej jasnym spojrzeniem wytrwale. Wokół było cicho, ale z jakiegoś powodu włosy nie stanęły dęba - a coś w tyle głowy podpowiadało, że jest bezpieczna. Rozlegający się szept z tyłu głowy sprawił, że odwróciła się za siebie, ale nim dostrzegła inną sylwetkę z nieba spadły na nią tkaniny, przesłaniając na krótką chwilę widoczność. - Co jest… - wypadło z jej warg, kiedy ściągała je z siebie unosząc brwi żeby zerknąć na nie. Niejako licząc, że to jej własne - ale były za duże, zdecydowanie większe. Padające nawoływanie z brzegu uniosło jej tęczówki pozwalając dostrzec inną sylwetką. Większą, postawniejszą. Męską z pewnością. Serce obiło się w klatce mocno. Mocniej, wyraźnie. Jakby obudziło się z wieloletniego letargu w który wpadło po tym, jak pożegnała własne dziecko, któremu nie dano było nawet zobaczyć tego świata. Świata, który zamierzała uratować. Świata, dla którego chciała równości. Świata o który walczyła wcześniej właśnie z nim u boku. Jasne tęczówki rozszerzyły się kiedy zrobiła krok w przód. Jeden, a potem drugi rozpoznając posturę i kolejne znajome cechy, kiedy światło nocnego słońca padało na nich z góry.
- Wright…? - wypadło z jej warg, stłumione ogarniającymi ją uczuciami, jeszcze nie całkowitą pewnością, ale i świadomością. Potrzebą może nawet. - To dziwne - wypadło z jej warg, kiedy brwi zmarszczyły się, a głowa przekrzywiła na bok. Nadal niewiele ją zakrywało, W dłoniach przy piersi trzymała zebrane rzeczy, brzuch zdobiła siatka blizn, które zbierała od początku konfliktu. - i jasne. Nie? - rzuciła nie tłumacząc niczego, ale jasność zdawała się obejmować ją samą. Jasność zrodzona ze zrozumienia.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Fair Isle - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Fair Isle [odnośnik]14.03.24 15:36
Zapewne powinien spodziewać się wroga, kogoś, kto zaraz rzuci się na niego z pięściami (wątpliwe) lub różdżką (wysoce prawdopodobne), by go zranić, uderzyć, zniszczyć - lecz istynkt samozachowawczy został skutecznie wyciszony miękką watą amortencji. Nic mu tu nie groziło. Nie mogło tu stać się nic złego, a chociaż wybrzeże znaczyły blizny po końcu świata, a otoczenie w niczym nie przypominało rajskiego ogrodu, to serce Benjamina biło równo i mocno. Szybciej niż normalnie, ale jego bieg nie powodowany był lękiem czy gotowością do walki; dawno nie czuł się w ten sposób, podekscytowany, głodny, niecierpliwy. Trochę tak, jakby znów miał kilka lat i nie mógł się doczekać niedzielnego obiadu, pewien, że ten będzie wyjątkowy, z mięsem, a może nawet, jeśli tata dostał wypłatę za dodatkową pracę w tartaku, z deserem. Z trudem przełknął ślinę, która napłynęła mu do ust, a potem - znalazł to, czego szukał.
Nie różdżkę, a osobę. Całą stworzoną z jasności, o jakiej wspominała; aż musiał zmrużyć oczy. Blada, wilgotna skóra, zdawała się mienić brokatem, a krople wody drżące w zakamarkach obojczyków i przy krągłościach ciała, migotały niczym diamenty. Całą anielskość prezencji podkreślały jeszcze złote włosy i błękitne, hipnotyzujące oczy, w które wpatrywał się w bezdennym zdumieniu, szybko zmieniającym się w zachwyt.
Nie byłby jednak sobą, gdyby zatrzymał się wzrokiem tylko na twarzy; od razu przemknął nim w dół, z zawodem dostrzegając okrywający ją ręcznik, a także kulę wielkich ciuchów, przyciśniętą obronnie do piersi. Długie nogawki i rękawy ubrań - jego ubrań, co zdążył zauważyć - wisiały wzdłuż jej ciała jak martwe kończyny brunatnej ośmiornicy. Lepiej wyglądałaby bez tej prowizorycznej ochrony, ale zdezorientowany uderzeniem miłości Wright na razie nie uczynił nic, by tej bariery się pozbyć. Stał jak rażony piorunem, całkowicie goły, wpatrując się w nieznajomą z miną rozanielonego szczenięcia. Lub alkoholika, który po dwóch tygodniach zamknięcia w brudnej celi w końcu może unieść do ust butelkę ognistej. - Tak. Jasne. Jak słońce. Albo księżyc. Bo ty jesteś moją jasnością - wymamrotał nieskładnie i bezsensownie, nieświadom, że nie jest to może najlepszy komplement. Bez wątpienia nie wyglądał w tym momencie na kogoś szczególnie bystrego i opromienionego inteligencją. Znów przełknął głośno ślinę, mrugając gwałtownie. - Znamy się? - spytał, całkowicie oczarowany; nie pamiętał Justine, nie pamiętał łączącej ich historii, bliskości, która kiedyś - przed tymi wszystkimi bliznami i tragediami - ich połączyła. Surowej troski, jaką mu okazała, pomagając wyjść z nałogu. - Tak, chyba tak...Musieliśmy znać się całe życie. To i przeszłe. Mam wrażenie, że jesteśmy sobie pisani, jak bliźnięta - zaczął mówić szybko, nie czekając na jej odpowiedź; plątał się w zdaniach, niefortunnych i nieco kazirodczych, dla niego mających jednak czystą intencję. Wydawała mu się tak bliska, znajoma; tak podobna do niego samego - pozostawał ślepy na to, że wyglądem różnią się jak ogień i woda, był od niej dwukrotnie większy, ciemniejszy, masywniejszy, lecz chwytał się tych podobieństw jak najdroższego trunku. - Mamy takie same blizny. Czy to nie przeznaczenie? - zauważył zachwycony, skinięciem głowy wskazując na głębokie ślady po cięciu, znaczące jej przedramiona. Miał takie same i do tej pory brzydził się ich, wstydził; budziły w nim frustrację i gniew, a sugestia, że związane były z ostateczną słabością - próbą popełnienia samobójstwa - wywoływała w nim prawdziwą furię. Teraz zrozumiał, że były znakiem miłości. Połączenia silniejszego od śmierci. Ta świadomość - kompletnie absurdalna, niemal złowroga - zaparła mu dech w piersiach. Amortencja uczyniła go bezradnym wobec potęgi sztucznie wykreowanego uczucia; pod jej wpływem gotów byłby uznać za dowód miłości nawet Mroczny Znak zionący czernią na przedramieniu największego wroga. Dowody na samookaleczenie jego mózg przeobraził w braterstwo dusz i ciał jeszcze łatwiej, pozwalając mu skupić się na samych superlatywach - a nie na tym, że stoi przed wybranką swego serca całkowicie nagi, wpatrując się w nią z takim uczuciem, jakim nie obdarzał jej nawet przed laty, gdy znajdowali się w podobnych, pozbawionych ubrań, okolicznościach.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Fair Isle [odnośnik]17.03.24 19:46
Chyba też powinna - być ostrożniejsza. Wyuczona natura wszędzie i zawsze już spodziewała się niebezpieczeństwa, a jednak… nie tutaj. Dziwnie ogarniające ją poczucie bezpieczeństwa było prawie absurdalne zważywszy na widok, który rozpościerał się wokół - a jednocześnie tak oczywiste i jasne, jak nigdy wcześniej. Nie umiała odnaleźć jego źródła ale była niezaprzeczalnie pewna - tutaj, była bezpieczna. Jak nigdzie w czasie ostatnio mijanych miesięcy. Tutaj mogła w końcu nabrać głębiej powietrza i odpocząć. Przymknęła powieki, nabierając powietrza przez nozdrza, by odwrócić się zwabiona ruchem, za sobą. Czując, jak jej serce przyspiesza, budzi się z letargu w którym trwało od miesięcy pogrążone w śnie pełnym bólu i odsunięcia tego, co powodowało że ściskało się mocniej. Odpychała to od siebie - emocje, uczucia, myśli, odsuwała możliwie jak najdalej, żeby nadal być skupioną na misji, która stała przed nią.
A teraz była tutaj, czując się, jakby ktoś w końcu wpuścił odrobinę światła do niewielkiego pokoiku w którym siedziała, obawiając się wyjść na zewnątrz. Przerażona tym, że znów zostanie zraniona. I samotna. Tak kończyła za każdym razem, czy poprzez wybory innych, czy własne. Samotność była stałą, która jak sądziła miała jej towarzyszyć. Ale teraz rozumiała, czemu czuła się taka pusta, to brak jego obok to powodował. To jej własna ślepota, brak zrozumienia wszystkiego. To wstrzymywane uczucia, które dusiła w sobie a które dzisiaj, wymknęły się nie pilnowane przez nikogo. Jej myśli były przejrzyste, niezmącone niczym innym, nie zmartwiła się nawet o siostrę, skupiona jedynie na sobie.
Wargi Justine rozciągnęły się w uśmiechu, innym, rzadko widywanym ostatnio, dodającym jej łagodności, która na co dzień odchodziła gdzieś na bok na słowa, które wypowiedział ku niej. Oczy zalśniły trochę, rozbawieniem, ale i wdzięcznością, bo potrzebowała to usłyszeć, potrzebowała wiedzieć, że to co czuła, co tłoczyło się wewnątrz niej nie było jedynie jednostronną ułudą. Postawiła kolejne kroki w jego kierunku, przesuwając spojrzeniem po całej sylwetce.
- Znamy. - potwierdziła potakując krótko głową. - Pierwszy raz poznaliśmy, kiedy rozwaliłeś mi tłuczkiem głowę. - wyjaśniła rozciągając wargi w rozbawieniu, to było tak dawno temu, że niemal zdawało się rzeczywiście, niczym w innym życiu. Ona wtedy była inna - on też. Teraz nie pamiętał niczego z tego co słyszała, ale to nie zmieniało tego, co czuła. Nie miało to znaczenia - poznają się na nowo. Znalazła się bliżej - bliżej jego, bliżej brzegu, odrzucając na bok trzymane w dłoniach materiały nie przejmując się zbytnio tym, czy trafią już na suchą przestrzeń czy zmoczą się wilgotną ziemią.
- Może jesteśmy. - zgodziła się nie widząc powodów, by zaprzeczać. Czuła się podobnie - może poza bliźniętami. Ale czuła się podobna, czuła się znajoma, czuła się bezpiecznie. Może to wszystko co przeżyła, rozczarowania i boleści miały doprowadzić ją do teraz? Znalazła się przed nim, wyciągając ręce, obejmując jedną z należących do niego - większą, masywniejszą przenosząc spojrzenie na bliznę, którą zbudała najpierw spojrzeniem, chwilę później przesuwając po niej palcami. Pokręciła łagodnie głową. - To dowodów, że łączy nas ten sam cel. - wyjaśniła, wiedziała co znaczą. Wiedziała, że pochodził z Próby, do której podeszli oboje związując się z Zakonem Feniksa. Nie miała pojęcia, co zobaczył na swojej ale wiedziała, że zwyciężył. - To świadectwo zwycięstwa, z największymi słabościami serca. - uniosła wyżej głowę. - To znak podjętego poświęcenia. - mówiła płynnie dalej, unosząc rękę, żeby wyciągnąć palce i ułożyć je na męskim policzku; przesunęła po nim kciukiem wcześniej będąc zmuszona wspiąć się na palce. Była niska, przy nim, absurdalnie niewysoka. - Sądziłam, że to samotna ścieżka. - przyznała zgodnie z prawdą. Zostawiła za sobą dom z niebieskimi drzwiami. Dom w którym były jej dzieci, dom w którym był jej mężczyzna. Sądziła, że musiała kroczyć sama, ale teraz… teraz nie była już tego taka pewna. - Możliwe, że bardzo się pomyliłam. - szepnęła, odnajdując jego spojrzenie.
Może mogli zrobić to razem?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Fair Isle - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Fair Isle [odnośnik]20.03.24 9:12
Na wieść o okolicznościach zapoznania się parsknął krótkim, urywanym śmiechem - nie dość, że los zesłał mu prosto z nieba istotę niezwykle piękną, to jeszcze zabawną. Nie uwierzył w tę historyjkę. Miała sens, przypomniano mu o świetlanej karierze pałkarza Jastrzębi z Falmouth, lecz przecież ta drobna, filigranowa czarownica o świetlistym spojrzeniu i niemal srebrzystych włosach nie mogła znaleźć się na boisku, a nawet jeśli - w roli maskotki lub pielęgniarki - to w życiu nie skierowałby w jej stronę nawet twardej łodyżki kwiatka, o tłuczku nie wspominając. - Doprawdy, wyborne. I co jeszcze powiesz, najjaśniejsza? Oddałaś mi? - jego głos przyjemnie wibrował od z trudem tłumionego śmiechu, nieco ją prowokował, ale nie kpił z opowiastki, uznając ją za próbę śmiałego, kontrowersyjnego wręcz flirtu. - Teraz to ja czuję, jakbym oberwał w łeb - wyznał na jednym tchu, trochę zawstydzony tym wyznaniem, nie cofnął jednak tych słów ani nie obrócił ich w żart. Widział wszystkie gwiazdy, kręciło mu się w głowie, puls dudnił w skroniach jak po najprawdziwszym nokaucie: a wszystko to dzięki niej. Przyglądał się jej coraz uważniej, pozwalając spojrzeniu błąkać się już nie tylko po drobnej buzi, ale i niżej. Miłość zaślepiała go całkowicie: wszystkie blizny, które dostrzegał w półcieniu nocy, wydawały mu się dowodem podobieństwa, odwagi, siły. Dostrzegał je i pragnął dotykać, łagodnie, pieszczotliwie, chcąc sprawić, by i dla niej stały się czymś pięknym. Świadectwem tego, że uczyniła wszystko, aby przeżyć - i wrócić tu do niego.
- Byliśmy...narzeczeństwem? - spytał jeszcze nieco głupkowato, otumaniony; wydawała mu się tak bliska, tak znajoma, że mogło być to wielce prawdopodobne. Hannah wspominała coś o pięknej blondynce, a upewnił się już na własnej skórze, że miał do takowych wyraźną słabość. Dawał się owinąć im wokół palca, tak jak teraz, gdy widocznie zadrżał pod dotykiem jej dłoni. I słów - tak, słów także, nigdy wcześniej nie czuł się tak niemal ćpuńsko poruszony czymś równie nienamacalnym. Zdania, które wypowiadała niezwykle miękko i kusząco udowadniały tylko niemal małżeńskie przypuszczenia. Łączył ich wspólny cel szczęśliwego życia we dwoje, zwyciężyli ze słabością zawodnego serca przysięgając sobie dozgonną miłość, poświęcając naprawdę wiele, by móc być ze sobą już na wieczność. Oprócz wzruszenia poczuł dziwny, krótkotrwały smutek - jak mógł zapomnieć o czymś, o kimś tak ważnym? Jak mógł pozwolić pogrzebać magicznej niepamięci swą piękną przyszłą żonę? Ten, który odebrał mu pamięć, odebrał mu też miłość - lecz los pozwolił mu odzyskać ją na nowo.
Jego rozumowanie było pozbawione sensu, pokrętne, wiele faktów się nie zgadzało, lecz w ogóle się tym nie przejmował. Rozum tylko przeszkadzał, utrudniał odnalezienie dawno nieodczuwanej radości. Spoglądał na nią w dół, była taka krucha, taka drobna, taka niewinna; dotykała go łagodnie, troskliwie, a mimo to wcale nie czuł się przez nią mniej męsko. Czułość, którą mu okazywała, otwierała jego serce na nowo, pozwalając połamanemu kawałkowi zrosnąć się w mgnieniu oka. Inne lafiryndy nie miały już żadnego znaczenia, tak samo jak dziwne uczucie w dole brzucha, sugerujące, że coś było tu nie tak; że coś nie pasowało mu w tym całym kontraście własnej sylwetki z tą krąglejszą, tak filigranową i delikatną; że coś w jej nagim ciele nie pociągało go tak, jak powinno. - Już nigdy nie będziesz samotna - zapewnił, ignorując dziwne podszepty, poddając się działaniu słodko-kwaśnej amortencji w pełni. Pochylił się nad nią i ujął jej twarz w dłonie, dostrzegł jednak dziwny cień pod linią lewej szczęki. Powoli przechylił głowę Justine w bok, przyglądając się liczbie. - To data naszych zaręczyn? - spytał głupkowato, rok nie miał sensu, dni i miesiące nie liczyło się w ten sposób, ale serce dyktowało właśnie taką interpretację. Szybko, zanim kobieta zdążyłaby zareagować, pochylił się jeszcze niżej i musnął ustami tatuaż, później zaś wytyczył ścieżkę pocałunków wzdłuż jej szyi, ucha, by finalnie, przejęty i podekscytowany tak, jak przy swej pierwszej dziewczynie - której nie pamiętał - zbliżył własne wargi do tych Justine. Całując ją najpierw ostrożnie, z nabożnym lękiem, później zaś coraz śmielej, obejmując ją mocnymi rękami w pasie, zaborczo, tęsknie. Bał się samotności tak, jak ona, był przekonany, że nie zdoła się jej pozbyć, a jednak życie miało wobec niego inny, lepszy plan. I nie mógł być za niego bardziej wdzięczny.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Fair Isle [odnośnik]03.04.24 1:12
Kiedy z ust Benjamina wypadło krótkie parsknięcie, usta Justine ułożyły się mimowolnie w uśmiech, oczy - rozbawione reakcją - spoglądały ku niemu wypełnione miłością. Uczuciem, które zdawała jej się, że już porzuciła, zostawiła za sobą, pożegnała się z nim. Wieści o tym, że dotarł i wrócił, ale bez wspomnień dotarła do niej wcześniej, ale poza krótką chwilą na wybrzeżu - kiedy coś innego było istotniejsze - nie mieli kiedy nadrobić tego, co mu odebrano.
- Chciałam - przyznała marszcząc w rozbawionym niezadowoleniu nos, wydymając na chwilę cienkie wargi, zadzierając głowę by patrzeć mu w twarz. - ale straciłam przytomność. - wywróciła oczami spoglądając na chwilę w bok. - Odwiedziłeś mnie potem w skrzydle szpitalnym. - tak się poznali. Wiele lat temu w całkowicie innym życiu. Nawet jeśli brzmiało to absurdalnie - nierealnie może nawet. Widziała, że nie do końca jej uwierzył ale jakoś nie stanowiło to większego problemu. Bo teraz był tutaj, obok, przeszłość ich obojga nie miała większego znaczenia. Wypadające chwilę później słowa uniosły jej brwi w krótkim zaskoczeniu, które zaraz zmieniło się, wprowadzając na twarz uśmiech. Potaknęła głową. Chyba rozumiała co próbował powiedzieć. Też to czuła, nagłą świadomość, nagłą pewność że to o niego chodziło wcześniej. Zupełnie jakby ktoś wrzucił w nią to, albo otworzył zamknięty wcześniej sekret. Kąciki ust uniosły się ku górze.
- Więc... - wypadło z jej ust, kiedy postawiła kolejny krok w jego stronę. - Remis? - zapytała zadziornie, kącik ust jej drgnął w rozbawieniu, przekrzywiła głowę - odrobinę się drocząc. Bo prawda była inna - jeśli mieliby to rzeczywiście rozliczać, przegrywała by jeden do dwóch.
Wypadające pytanie wlało w nią zaskoczenie. Nigdy nie spodziewała się usłyszeć pytania, które przecięło ciszę. Narzeczeństwem? Oni? Zdziwienie na krótko zalśniło na jej twarzy. Zaśmiała się pogodnie i pokręciła głową. Ich drogi nigdy nie zeszły się w tym kierunku, choć nie stronili też od fizyczności.
- Nie. - odpowiedziała mu jednak zgodnie z prawdą, bo przecież mogła okłamywać cały świat - ale jego, jego jedynego nie chciała. Choć nie widziała powodów, dla których teraz miałaby skłamać. Po prostu wcześniej tego nie widzieli - nie zrozumieli. Świadomość uderzyła w nich teraz - jak tłuczek, dokładnie tak jak mówił - Byliśmy… Jesteśmy towarzyszami. Połączył nas wspólny cel. - teraz znów byli razem. Zagubieni, a jednak odnalezieni w sobie. Już była przed nim, jasnym spojrzeniem błądząc po znajomej twarzy, mimo to jednocześnie jakby nowej. Dostrzeżonej w końcu - cóż, lepiej później niż w ogóle.
- Przypomnę ci to, jeśli znowu znikniesz. - zagroziła, ale jej wargi burzyły powagę, nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Nie życzyła mu tego - cokolwiek go nie spotkało kiedy go nie było nie mogło być przyjemne. Wiedziała, że nie. Podejrzewała, może bardziej. Fakt, że stracił wspomnienia zdawał się być dość wymowny, a powrót do świata w którym każdy wiedział o nim więcej od niego samego musiał być w jakiś sposób… frustrujący, niewygodny, może nawet w jakiś sposób przerażający. Komu zaufać? W co uwierzyć. Jej mógł przecież, połączyło ich przeznaczenie.
Chciała odpowiedzieć, zaprzeczyć, ale nim zdążyłaby jego wargi musnęły to miejsce roznosząc się przyjemnym ciepłem po jej ciele. Uniosła dłoń chcąc dotknąć ciemnych znaków, trochę zadziwiona, ale usta na jej wargach zmieniły drogę dłoni, która znalazła się na karku. Wplotła dłonie w ciemne włosy, paznokciami przesuwając po karku. Droga ręka uniosła się chwilę później, kiedy przyjmowała gorący pocałunek razem z uczuciem jednakim do tego samego które czuła. Czuła samą sobą, jak nie czuła od dawna - a może jak od dawna sobie tego zabraniała. Odsuwając od siebie raz po razie - dzień po dniu. W końcu los - a może wszechświat - uderzył ją w dłonie gdy była zbyt zachłanna, gdy spróbowała sięgnąć po więcej. Ukarał ją boleśnie, razem ze śmiercią nienarodzonego dziecka zabierając coś jeszcze. Prawdopodobnie, część jej samej. Ale teraz o tym nie pamiętała - a może przez napój, który otrzymała myślała inaczej. Przeinaczają własne myśli, tak by pasowały do sytuacji. Sprawiając, że miały sens. To wszystko się stało, bo wybierała nie tych, których powinna. Nie, nie w liczbie mnogiej. Tego - tego jednego którego powinna. Teraz była już pewna. Przy niej, nic z tego co przeszła nigdy by się nie stało. Mimowolnie uniosła się na palce, zaciskając mocniej ramiona wokół niego. Potrzebowała go, tutaj, blisko, niwelując każdy możliwy między nimi dystans. Oderwała na chwilę wargi od jego ust, oddychając ciężej niż wcześniej, przesunęła rękę dotykając nią męskiego policzka. - Dobrze, że jesteś. - powiedziała po prostu, nie chciała już szukać, czekać. Nie chciała nikogo więcej. Dostała wszystko, czego wyglądała, chociaż sądziła, że jest inaczej. - Masz jakieś życzenie? - zapytała go, mogła przecież dopasować się do tego, czego pragnął i szukał - w amortencyjnym otumanieniu zapominając, że nie pamiętał o jej genetycznej umiejętności. Pamięć, a może myśli działały wybiórczo. Ale mogła - nie, nie mogła, chciała - być dla niego wszystkim, czego pragnął. Tak jak on okazał się tym dla niej.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Fair Isle - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Fair Isle [odnośnik]08.04.24 15:13
- Remis - zgodził się ochoczo, nie pamiętał przeszłości, nie zamierzał więc kruszyć kopii o ich sprawiedliwą wersję. Wierzył w to, co opowiadali mu ludzie, a chociaż z trudem wyobrażał sobie tą filigranową kobietę padającą ofiarą jego szalonej miotlarskiej agresji, to nie potrafił też uznawać całą opowieść za kłamstwo. Ona, jego muza, najwspanialsza czarownica, jaka kiedykolwiek chodziła po ziemi - nie mogła go okłamać. Oszołomiony miłosną miksturą gotów był przynać ten remis nawet w znacznie ostrzejszym przypadku, nie musiał być zwycięzcą, ba, nie musiał nawet mieć racji, byleby móc spoglądać na jej jasną twarz, rozpromienioną lekkim uśmiechem. Sugestywnym, ale głębszym, niż gotów byłby w pierwszej chwili przyznać - wydawała się doświadczona przez los, uginająca się pod ciężarem trudu, znająca życie w pełni, nie tylko w jego łagodnej, przyjemnej wersji. Podobało mu się to, ta dojrzałość lśniąca w jej błękitnym spojrzeniu, powaga, pozwalająca jednocześnie na żartobliwość i łagododność. Wpatrywał się w Tonks jak oczarowany, a mijający czas wcale nie uszczuplał jego zasobów miłości dla niej, wręcz przeciwnie, każde spojrzenie, każde padające z jej ust słowo, każdy gest sprawiały, że kochał ją jeszcze bardziej. Przemoczoną, rozczochraną, pełną blizn; uwielbiał ją całą, od zapiaszczonych, bosych stóp aż po czubek głowy, gdzie pierwsza warstwa wysychających od letniego wiatru włosów unosiła się lekko znad skalpu niczym złocista aureola. Nadająca jej anielską, królewską aurę.
- Nie? Ale przecież... - zdziwił się, był prawie pewien, że byli narzeczeństwem, objawienie prawdy nieco wybiło go z rytmu - szczęśliwie nie na tyle, by zaczął myśleć rozsądnie. Amortencja stłumiła wątpliwości i niepokój; Ben potrząsnął głową niczym pies strącający z pyska nieprzyjemne krople wody. To nic, że jeszcze nie klęknął przed tą niebiańską istotą. Nadrobi to. - To nieważne. Właściwie, to nawet lepiej! Mogę ci się oświadczyć! Na nowo - zapalił się do tego pomysłu, nie miał jednak przy sobie pierścionka, a Justine zasługiwała na to, co najlepsze. Na razie nie kłopotał się tym, skąd weźmie galeony na największy diament, jaki kiedykolwiek wydobyto na ziemi. - Ale jeszcze nie dziś. Musisz zapamiętać ten wieczór na całe życie - obiecał solennie, nie chcąc, by odebrała jego słowa jako dezercję. Pragnął jej, chciał spędzić z nią każdy kolejny dzień, lecz wrodzony romantyzm stawiał przed nim wysokie wymagania. Musiał zaoferować przyszłej żonie coś niesamowitego, coś bogatego; na razie jednak nie planował żadnych konkretów, niesiony wysoką falą miłosnego upojenia. - Ty jesteś moim celem. Ty i twoje szczęście - zapewnił drżącym głosem, nieco zawstydzony przebijającym się spod ochrypnięcia wzruszeniem. Nie chciał go tutaj, pragnął tylko radości i czerpania pełnymi garściami z bliskości czarownicy ze swych najskrytszych snów. Tęsknił za nią - nawet jeśli o tym nie pamiętał.
- Jak to możliwe, że dopiero teraz się odnaleźliśmy? - wymamrotał zszokowany, z niedowierzaniem; znała go, a on - nie pamiętał nawet jak...No właśnie. - Jak masz na imię? - nie czuł zażenowania pytając o to dopiero teraz, dezorientacja w kontekście ludzkich personaliów minęła mu po setnym takim pytaniu. Teraz wydawało się czymś naturalnym: jak sięgnięcie po cegłę, pomagającą mu odbudować to, co ich łączyło. - Nie zniknę już, nigdy - obiecał solennie, szczerze, nie miał zamiaru ryzykować - już nie. Chciał stworzyć z nią, z tą anielską pięknością, prawdziwą rodzinę. Budzić się przy niej i zasypiać. Pić razem ognistą whisky, grać w karty, siłować się w błocie i...Zmarszczył brwi, zdziwiony, jak szybko miłosna spirala zaprowadziła go w dość specyficzne, jak na romantyczne zakochanie w kobiecie, rejony - lecz znów stłumił to zagadkowe uczucie. Nikło zupełnie wobec siły miłości, zwłaszcza w chwili, w której Justine odwzajemniała jego pocałunek. Mocno, z pasją; niemal zadrżał z zachwytu, gdy odpowiedziała mu z tożsamym oddaniem. Była taka drobna, taka krucha w jego ramionach; objął ją ściślej, przenosząc dłonie na jej szczupłą talię, zgięty niemal w pół, by móc wygodniej smakować jej ust. Ust, które oderwały się niego zbyt szybko, układając się w niezbyt zrozumiałe zdanie. - Życzenie? - powtórzył, zdezorientowany; czy chciał gwiazdki z nieba? Nie, tą już otrzymał. Nie pamiętał o zdolnościach Justine, nie miał pojęcia, że mogła być kimś innym, ale w oszołomieniu amortencją nie miałby i tak takich pragnień. Kochał - i tylko ją. - Żeby ta noc trwała w nieskończoność - odparł w końcu, powracając do pocałunku, zamykając ją w klatce własnych ramion, zaborczo i stanowczo, ale delikatnie na tyle, by nie połamać jej kruchych kości.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Fair Isle - Page 5 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Fair Isle
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach