Wydarzenia


Ekipa forum
Przystań, port w Cromer
AutorWiadomość
Przystań, port w Cromer [odnośnik]28.03.20 21:20
First topic message reminder :

Przystań

Przystań stanowi serce całego portu. To właśnie to miejsce najmocniej tętni życiem. Wielkie statki cumują przy drewnianych dokach, utrzymywanych w dobrym stanie za pomocą magicznych zaklęć. Idzie tu usłyszeć języki z różnych stron świata oraz ujrzeć ludzi o egzotycznych kolorach skóry. Przechadzają się tu również ludzie pracujący dla rodu Travers, pilnujący, aby każdy statek i każdy towar został odnotowany w księgach. Przystań jest też miejscem, w którym należy szczególnie uważać, gdyż od świtu do samego zmierzchu ruch jest tu naprawdę spory.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przystań, port w Cromer - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]04.10.20 13:50
Nie chwaliła się wszem i wobec tym, że zaklinała. Choć teraz nie groziły jej za to takie konsekwencje jak kiedyś, bo prawo pozostawało po stronie rycerzy, to i tak wychodziła z założenia, że lepiej nie wykładać na stół wszystkich posiadanych kart, kiedy nie było takiej potrzeby. Chyba że kiedyś okazałoby się, że ktoś z Traversów potrzebuje usług zaklinacza – wtedy Zabini mogłaby się zaoferować. I tak powoli pocztą pantoflową roznosiły się wieści o tym, co potrafiła, i że mogła się podjąć znacznie ciekawszych zadań niż spętani mnóstwem ograniczeń ministerialni klątwołamacze. Elastyczna moralność wiele ułatwiała, bo Lyanna nie miała żadnych wyrzutów sumienia w związku z tym, że sięgając po sztuki czarnoksięskie sprzeniewierzyła się etyce zawodu klątwołamacza, jaką wpojono jej na kursie, ani że nakładane przez nią klątwy wywoływały szkodliwe skutki dla potencjalnych ofiar. Z tego, czego jej przed laty uczono, brała co chciała – i korzystała z wiedzy dotyczącej run i łamania klątw, ale nie przejmowała się zasadami moralnymi czy przepisami prawa, zwłaszcza że te ustalone przez szlamolubne rządy straciły już na ważności.
- To bardzo prawdopodobne. Naprawdę doświadczonych zaklinaczy nie ma wielu, o wiele łatwiej trafić na wytwory początkujących lub średniozaawansowanych w tej sztuce. Na szczęście pańskiego pracownika, bo gdyby to była na przykład Klątwa Dusiołka, to już byłby martwy. – A ona nie mogłaby mu w żaden sposób pomóc, bo ściąganie tej klątwy znacząco wykraczało poza jej umiejętności. Niewielu docierało do zaawansowanego czy wręcz mistrzowskiego poziomu. Niewielu mogło nałożyć te najbardziej niebezpieczne klątwy – na szczęście dla potencjalnych ofiar oraz dla łamaczy. Lyanna również nie dotarła jeszcze do tego poziomu, dopiero dążyła do mistrzostwa w sztuce używania starożytnych run. Ale obok nauki run musiała doskonalić się w czarnej magii, by klątwy nakładać, i w białej, by je łamać. Chciała kiedyś stać się mistrzynią, wybić się ponad masę innych aspirujących łamaczy i nakładaczy klątw. Przeciętnych było wielu, na wybitność trzeba było zapracować. Oby było tylko kwestią miesięcy, jak łamanie i nakładanie klątw pokroju Klątwy Opętania czy Klątwy Kręgu znajdzie się w jej zasięgu.
Tutaj miała do czynienia z dziełem kogoś kto mógł dopiero się doskonalić, choć już dość dobrze poznał runy – jak i ona. Choć ona nałożyłaby te klątwy w sposób bardziej dyskretny i przemyślany, tak, aby nie zostały odkryte zbyt szybko i łatwo. Czasem w swojej pracy rzeczywiście natykała się na dzieła bardzo utalentowanych zaklinaczy i zawsze było jej nie w smak, kiedy coś wykraczało poza jej obecne umiejętności.
Mężczyźni otworzyli skrzynie, a potem wszyscy, wraz z Traversem, odsunęli się, co powitała z ulgą, bo obawiała się, że Traversa trzeba będzie długo do tego przekonywać. Na szczęście strach przed oberwaniem rykoszetem klątw przemawiał do większości ludzi i pozwolono jej pracować. W ciszy i skupieniu przełamała wszystkie wykryte i rozpoznane przez siebie klątwy, posługując się niewerbalnym Finite Incantatem, przez co dla niewtajemniczonego mogło wyglądać to tak, że Zabini jedynie wykonuje pusty gest różdżką i nic poza tym. Ale proces przełamywania klątwy zachodził w jej umyśle i woli, którą działała na przekleństwa, zmuszając je do cofania się i uwalniania przedmiotów spod ich mocy. A przedmioty te były naprawdę fascynujące, aż żałowała, że nie mogła przyjrzeć się im dłużej i dokładniej, ale Travers nie wyglądał na człowieka cierpliwego. Kiedy więc upewniła się, że nie została żadna klątwa, że zaklęcie wykrywające nie pokazuje niczego niepokojącego, odsunęła się od skrzyń.
- Gotowe. Klątwy zostały usunięte, teraz można bezpiecznie zająć się ładunkiem – rzekła, mając nadzieję, że w istocie tak jest i że niczego nie przegapiła. Ale zawsze działała skrupulatnie i sprawdziła wszystko.
Mogła więc opuścić statek i udać się za mężczyzną do biura, by przyjąć należną zapłatę za swoją usługę. A potem mogła opuścić miasteczko, by wrócić w okolice Londynu.

| zt. x 2
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]21.02.21 9:40
14.11.1957

Przystań portu w Cromer nie była dobrze znanym Halbertowi miejscem. Był typem odkrywcy, lubił zwiedzać nowe miasta i poznawać ludzi; kręte uliczki kusiły go dziś najmocniej, ale obiecał sobie, że zajmie się zwiedzaniem, gdy tylko odhaczy to, po co tu przybył.
Jesienią słońce zdawało się szybko wzbijać na horyzont, uparcie ponaglając nielicznie przebijającymi się przez deszczowe chmury promieniami, zupełnie jakby chciało przypomnieć o obowiązkach czekających go w Dorset. Liczył na to, że kiedy zjawi się tu dostatecznie wcześnie, będzie mieć czas na rozeznanie się w porcie i odnalezienie zarządców interesujących go statków.
Za sprawą brata zdążył nadrobić kilka zwrotów po hiszpańsku na wypadek, jakby ktoś znów chciał go oszukać. Sytuacja w Londynie była coraz gorsza, Hattie nie mówiła tego na głos, ale bała się za każdym razem, gdy synowie znikali z domu. Mimo licznych obaw Halbert musiał podjąć decyzję o poszukiwaniu nowych dostawców, byleby do stolicy zaglądać rzadziej, niż dotychczas. To tam można było dostać Commotio między oczy, zostać okradzionym i jeszcze trafić na list gończy! Port w Cromer cieszył się lepszą opinią, niż ten w stolicy, choć nieco mniej statków dobijało do jego brzegu. Nie chcąc martwić matki, nie wspomniał jej o wyprawie do Norfolk, łudząc się że odpowiednio wcześnie uda mu się znaleźć to, po co tu przyszedł.
Jedna z przywiezionych przez Herberta z Amazonii roślina z kategorii Orchidinae zaczynała przymierać, ewidentnie nie czując się najlepiej nawet w świetnie zabezpieczonych szklarniach Grey’ów. Bardzo zależało mu na konkretnych działaniach jej bulwy - właściwości przeciwzapalnych i osłaniających. Zamierzał przeszczepić ją do tworzonej dotychczas bazy i mimo iż do upragnionego efektu wciąż wiele mu brakowało, nie poddawał się.
Z dłońmi wsuniętymi w kieszenie spodni stał na placu, nauczony nowym zwyczajem, co rusz oglądając się za siebie. Od chłodu oddzielała go warstwa jesiennego płaszcza oraz ulubiony dziergany sweter w ziemistym kolorze; nie rozstawał się też z kapeluszem, który miał go chronić w razie deszczu. Sięgnął po kieszonkowy zegarek, jaki dostał niegdyś w prezencie od ojca, i spojrzał na krążące po tarczy wskazówki. Kolejny nie przypłynął… mówił do siebie w myślach, kiedy do jego uszu dotarły narzekania ludzi Traversów, którzy wyraźnie zaznaczali swoje niezadowolenie z braku pracy. Najwidoczniej zarobek liczył im się od przerzuconego załadunku, a nie od samej obecności w porcie. Obiecał sobie, że zaczeka jeszcze kwadrans, ponownie przejdzie się wzdłuż brzegu i jeśli nie dostanie żadnych nowych informacji, będzie musiał wrócić do domu z pustymi rękami.


Ostatnio zmieniony przez Halbert Grey dnia 05.03.21 6:51, w całości zmieniany 1 raz
Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]21.02.21 9:40
The member 'Halbert Grey' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Przystań, port w Cromer - Page 3 FQ0TXNk
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przystań, port w Cromer - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]24.02.21 23:52
Czuła się coraz lepiej. Miesięczne pozostawanie w bezpiecznych czterech ścianach i nieustanna opieka postawił ją na nogi, choć to było bardziej pojęcie względne. Nadal w pewien sposób cierpiała. Nadal nie była w pełni swojej sprawności. Nadal je słyszała, głosy, które dopadały ją kiedy nie towarzyszył jej nikt wokół. Nie mogła jednak już dłużej czekać. Nie chciała.
Zimniejsze powietrze może i nie było przyjemne, ale zmuszało do noszenia cieplejszych okryć wierzchnich. To znów dawało możliwość skrywania pozostawionego na skórze znaku. Musiała jednak przemyśleć wszystko dokładnie, zyskać informacje, może kogoś kto podejmie się próby usunięcia owego znaku. Musiała się go pozbyć inaczej, rozpoznanie jej po nim, było łatwiejsze niż zrobienie kolejne kroku, czy wstanie z łóżka rano.
Zmieniła się tylko nieznacznie. Ciemne, brązowe włosy, trochę inaczej ułożona kość nosa, krótsze czoło, mniej wystające policzki. To wystarczyło, żeby odróżnić ją od kobiety ze zdjęć. Stawiała jednak kołnierz wysoko chowając się za nim zarówno przed deszczem, jak i wzrokiem innych ludzi. W Norfolk miała znaleźć jednego z czarodziejów mugolskiego pochodzenia i umówić z nim pomóc w transporcie mugoli w stronę Dorset. Weszła między uliczki portowego miasta, zaciskając dłoń na różdżce w kieszeni, poprawiała uścisk, by być gotową zareagować. Nie wierzyła własnym instynktom. Każdy odgłos przyciągał mocniej jej spojrzenie zabierając dłuższą chwilę. Była ostrożna, ostrożna jak nigdy dotąd. Ale Mark nie przychodził. Wiedziała, że był punktualnym człowiekiem. Przestąpiła z nogi na nogę zaczynając powoli uświadamiać sobie, że może dziś nie pojawić się zgodnie ze słowami, które do niej wypowiedział. Może duża ilość osób w sklepie, który prowadził uniemożliwia mu spotkanie. Wzięła wdech w płuca rozglądając się dookoła, przesuwając spojrzeniem po idących dalej mężczyznach. Pochyliła nieznacznie głowę skręcając w uliczkę prowadzącą właśnie w tamto miejsce.
Pokonała jedną, skręciła znów, minęła skrzyżowanie i wtedy to dostrzegła. Krew spływała bokiem uliczki, przyśpieszyła kroku. Zaczynając powoli krok za krok zmieniać w wolny bieg. I w końcu do nich dotarła. Dotarła, ale za późno. zrozumiała to od razu. To musieli być oni.
A teraz wszyscy byli martwi. Tęczówki przesuwały się po ciałach z oczami bez wyrazu, zachowującymi ostatnie myśli. Zatrzymała się nagle. Ledwie mrugnięcie i zamiast bezimiennych jednostek widziała ich wszystkich. Wszystkich, których znała. Wszystkich, których kochała. Uniosła drżące dłonie, krew uderzała w nozdrza. A może to ona, miała krew na dłoniach. Zamarła, próbując złapać wdech w płuca, którym zaczynało brakować powietrza. I wtedy go dostrzegła. Kątem oka, dostrzegła ruch. Z trudem oderwała wzrok od dłoni z rozszerzonymi z przerażenia oczami przesuwając po ulicy zaścielonej trupami. Jeden się poruszył. Była tego pewna. Ale trup mógł ożyć tylko z jednego powodu. Odwróciła ciało w tamtą stronę.
Żył. Ta myśl uderzyła w nią nagle. Ruszyła do przodu, ogniskując spojrzenie tylko na nim.
- Wytrzymaj. Wytrzymaj. - zaklinała, klękając przy mężczyźnie. - Pomogę ci, tylko na Godryka nie poddawaj się, nie zamykaj oczu, proszę. - czarnomagiczne zaklęcia rozorały ciało. Tracił krew. Dużo krwi. Drżące dłonie zaciskały się na kolejnych ranach. Nie mogła się skupić. Brała drżące oddechy w płuca próbując się odnaleźć, nie potrafiąc trafić dłońmi do kieszeni, krew zabarwiła materiał, odcisnęła się na jasnej różdżce. Spływała wokół. Nie potrafiła się całkowicie zebrać. Rozkojarzona, przerażona choć przecież stawała już przeciw podobnemu zagrożeniu - w jego twarzy co chwilę dostrzegała przyjaciela.
- Pomóż mi! - ponagliła, a może poprosiła błagalnie, prawie rozpaczliwie, mężczyznę, który właśnie zjawił się spory kawałek dalej, ledwie zawieszając na nim spojrzenie. Nie rozpoznała jednostki, zaczynając mamrotać lecznicze inkantacje. Da radę. Uda się. Musi.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przystań, port w Cromer - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]05.03.21 8:54
Zerkał co rusz niecierpliwie na tarczę zegarka, dokładając kolejne pięć minut do swojego rozciągniętego już do granic możliwości terminarza. Nie radził sobie z cierpliwością, nie potrafił też ukryć swojego zdenerwowania, na które pracownicy portu reagowali milczeniem. Nikt nie chciał wdawać się w dyskusje z czarodziejem, jaki zdecydowanie nie bywał w tych okolicach zbyt często. Otrzymawszy którąś odmowę z kolei, klął tylko pod nosem, nie wierząc w swój nad wyraz uporczywy pech. Pojawiła się ta wstrętna, podcinająca skrzydła myśl, że może to sam Bóg chce mu w ten sposób przekazać, by przestał zajmować się głupotami i zajął wreszcie tym, co naprawdę ważne. Szedł wyraźnie poirytowany z malującym się na twarzy rozczarowaniem. Nie chciał przyznawać się do kolejnej porażki - Nie tak to miało wyglądać - powinien był zawiesić nad swoim łóżkiem tabliczkę o złotych literach. Powtarzał je sobie ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt często, z każdym dniem odchodząc od myśli, że uda mu się wyjść na prostą. Skupiał się dotychczas egoistycznie na własnych problemach - na sobie samym i najbliższej rodzinie, zupełnie ignorując fakt, że wokół niego działo się więcej nieszczęść, niż mógłby sobie wyobrazić. Żyjąc w bezpiecznym Dorset nie miał bezpośredniego kontaktu ze skutkami wojny, a pojedyncze wydarzenia prędko ustępowały znów osobistym zmartwieniom. Wtem zaalarmował go okrzyk, wołanie dobiegające z bocznej alejki, obok której przeszedłby niewzruszenie, pogrążony we własnych rozważaniach.
Wiedziony odruchem dobył różdżki i rzucił się w dół wąskiej, gęsto wyściełanej trupem uliczki. W szparach między kocimi łbami obficie gromadziła się krwista, zmieszana z pyłem fuga, tworząc upiorną mozaikę, jakiej w swoim domu nie powstydziłby się pewnie żaden z zbrodniarzy. Halbert widywał już wcześniej strumienie posoki, proces gnilny kończyn czy wijące się w guzach larwy, za każdym razem podsuwając żołądek do gardła. W takich ranach szybko pojawiają się infekcje, skóra przybiera brunatną barwę, rozrasta się gangrena. Praca w szpitalu, nawet jeśli tylko na stanowisku alchemika, uodporniła go nieco na drażliwe widoki, lecz nigdy nie był świadkiem tak masowych morderstw.
Szybko dotarł do wpół żywego mężczyzny i pochylonej nad nim szatynki. Nie przerywając jej inkantacji, przyklęknął obok i przeszedł do oględzin, lecz nie trzeba było pełnego rekonesansu. Z poharatanych ran krew sączyła się już zbyt wolno, by mówić o pracy serca. Mężczyzna był martwy.
Ściągając brwi Grey wstrzymał oddech, powoli opuścił różdżkę i dopiero wtedy spojrzał na Tonks, zatrzymując na niej wzrok nieco dłużej - sunąc wzdłuż linii szczęki, przez płatek ucha po błękit tęczówek - uświadomił sobie, iż kobieta nie do końca jest mu obca. Na kilka krótkich sekund zacisnął powieki i potrząsnął głową, jakby miało mu to pomóc z pozbyciem się niechcianych wniosków. Zmęczony umysł płatał mu figle, to na pewno unoszący się w powietrzu odór czarnej magii wpływał na niego tak mocno, że plątał myśli. Czytał w gazetach, że ją pojmano i umieszczono w więzieniu, gdzie miała oczekiwać wyroku. Żadne pismo nie głosiło jednak, że kobietę litościwie wypuszczono - w to zresztą nigdy by nie uwierzył - jak więc zdołała się stamtąd wydostać?
Walcząc zarówno z własnym ciałem, jak i umysłem, musiał podjąć nieprzyjemną decyzję. Pozostanie na środku uliczki w otoczeniu potraktowanych czarnomagicznymi zaklęciami ciał mogło ściągnąć na nich dodatkowe kłopoty. W porcie kręciło się sporo nieciekawych typów, przeciwko którym Halbert nie chciał stawać do walki.
- Chodźmy stąd, zanim nas tu znajdą. - Kierowany rozsądkiem odezwał się ściszonym głosem, ale czarownica zdawała się zupełnie nie zwracać na niego uwagi. Czasu nie było wiele, musieli czym prędzej się stąd wydostać. Ujął kobiecą dłoń, w której dzierżyła różdżkę, prostym gestem próbując wyrwać ją ze stanu zapętlenia. - Przestań, już nie możemy im pomóc, Just. - Z ust mężczyzny wydarło się imię, jakiego użyć nie chciał, to przecież nie była ona, nie mogła być.
Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]14.03.21 19:20
Musiała go uratować. Bezimiennego jego, który przybierał twarze bliskich jej osób. Zaciskała rany, drżącymi rękami próbując dobyć różdżki. Raz po raz w obcej twarzy dostrzegając tą należącą do Michaela, Vincenta, Foxa ile jeszcze razy będzie patrzyła, jak ktoś jej bliski umiera. Jak wiele będzie jeszcze w stanie znieść? Nie była pewna. Była wyczerpana. Wyczerpana niekończąca się falą strat, która nie dawała żadnych zysków. Długą walką. Ciągłym cierpieniem. Ledwie dźwigała na ramionach ciężar, załamując się coraz bardziej. Azkaban odcisnął na niej swoje własne piętno, teraz, tutaj dopiero rozumiała, że jeszcze całkiem do siebie nie doszła. Zaklinała słowa, na magiczne inkantacje. Prośby do nieokreślonego bytu, losu, całego wszechświata, mając nadzieję, że tym jednym razem jej wysłucha. Nigdy tego nie robił, ale ten jeden… ten jeden jedyny raz mógłby jej okazać łaskę. Pokazać, że wszystko co robi nie jest całkowicie pozbawione sensu i jakiekolwiek szansy na sukces. Rzucała inkantacje w amoku, ledwie dostrzegając zarys sylwetki, którą wezwała do siebie oczekując… pomocy. Nie dla siebie, dla niego, nieimiennego o wielu twarzach. Umierającego. Jeszcze oddychał, jeszcze miała szansę. Szansę, żeby coś zmienić.
Nie rozpoznała go. Niewiele dostrzegała wokół. Świat wypełnił się szkarłatem i wypełniającym nozdrza zapachem krwi. Było jej tak okropnie, otumaniająco dużo. Jej dłonie pokrywały się tą, należącą do mężczyzny obok. Ale kolana obleczone w materiał spodni nasiąkały posoką. To nie miało znaczenia, to nie było ważne. Uniosła rękę, odgarniając ciemne włosy z czoła, zostawiając na nim czerwony ślad, dalej szepcząc znajome inkantacje.
Dlaczego stał? Dlaczego się nie ruszał? Dlaczego nie próbował jej pomóc, skoro zdecydował się podejść? Nieważne.
Nieważne. Nieważne. Nieważne.
Poradzi sobie sama. Jak zawsze. Da radę. Musiała się po prostu skupić. Ale to nie było łatwe. Rozbiegany myśli nie pozwalały jej na dokładny pogląd. Jasne tęczówki przesuwały się od ran, po chwili zaprzestała zerkania ku twarzy bojąc się, którą tym razem tam zobaczy. Po prostu, niezmiennie, mozolnie rzucała inkantacje.
Słowa rozbrzmiały obok niej. Ale zdawały się niewyraźne. Dziwaczne. Całkowicie niezrozumiałe. Nie podniosła głowy. Nie mogła stąd odejść póki nieimienni ludzie ich znajdą. Ją znajdą. Musiała. Go ocalić. Jeszcze tylko chwilę. Da radę.
Na pewno da radę.
Ręka zacisnęła się na tej w której dzierżyła różdżkę. Pociągnęła za nią, próbując ją oswobodzić, jednak lekko. Pozostała w uścisku, czując, jak serce obija się jej w klatce.
Nie możemy mu pomóc.
Obijało się w jej głowie jak mantra. Ramiona opadły w bezsilności. Wypowiedziane imię podniosło nieobecne tęczówki w którym momentalnie się zaszkliły. Serce odbijało się głośno i wyraźnie w klatce piersiowej. Już nie możemy. Dwa błękity z początku niezrozumiale błądziły po twarzy mężczyzny. Jej usta drżały. Drżały też dłonie. Wyglądała marnie.
- Hallie. - wyszeptała cicho zdumiona widokiem mężczyzny, który znalazł się przed nią. Przez kilka uderzeń serca wpatrywała się w niego. Jak wiele minęło od kiedy widzieli się ostatnio? Nieważne. To nie było ważne.
- Musimy. - odpowiedziała wyrywając rękę z uścisku. Uniosła różdżkę czując drżenie. Przesunęła tęczówki na twarz mężczyzny i… poczuła jak po policzkach cieknie kilka łez. Jego oczy były otwarte. Wpatrywał się w  niebo nad nimi.
- Nie. - szepnęła. - Nie. Nie. Nie. - powtarzała jak mantrę, kręcąc do kompletu głową. - Palus. - wypowiedziała zaklęcie, ale nie zadziałało. Uniosła rękę, wierzchem dłoni przecierając nos. - Cholera, Palus. - powtórzyła raz jeszcze, ale niezmiennie bezskutecznie. Opuściła głowę. Opadając, upadając, biorąc w płuca łapczywie powietrze. Zawiodła po raz kolejny.
Czy mogła chociaż raz zrobić coś odpowiednio?
Cokolwiek. Zawodziła raz za razem. Może widocznie tylko tyle tak naprawdę mogła. Patrzeć, jak umierając kolejni ludzie. Przesunęła tęczówkami po martwej twarzy zaczynając przeszukiwać kieszenie mężczyzny, dopiero po krótkiej chwili dostrzegając kartkę zaciśnięta w dłoni. Z trudem rozwarła zastygłe palce.
- Co tu robisz? - wypuściła w przestrzeń między nimi zachrypniętym głosem. Nigdy nie widział jej w tak okropnym stanie, była tego prawie pewna. Uniosła rękę, by wierzchem przesunąć po nosie. Opierając jedną z dłoni o krwawy bruk dźwignęła się z trudem ku górze. Czuła jak kręci się jej w głowie. Brała łapczywie oddechy, próbując uspokoić własne wnętrze. Zaciskając palce na kartce na której treść jeszcze nie spojrzała.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przystań, port w Cromer - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]23.03.21 8:57
Uparcie powtarzane słowa inkantacji odbijały się echem w jego głowie, wypełniając sobą każdą, najmniejszą nawet przestrzeń. Chciał do niej dołączyć, rzucić zaklęcia, wspólnie mogliby im wszystkim pomóc, gdyby nie fakt, że serca wszystkich zdążyły już stanąć. Praca w szpitalu w bezwzględny sposób uczyła, że wrzucając sobie odpowiedzialność za nieodratowanych pacjentów nie osiągnie się spokoju ducha, uzdrawianie nigdy nie będzie przynosić satysfakcji ani spełnienia. Ten, kto nie wiedział w którym momencie odpuścić, sam z wolna zatracał się w otaczającej go beznadziei, stając się wrakiem człowieka przepełnionym poczuciem winy.
A więc jednak! Halbertowe serce zabiło szybciej, kiedy kobieta odezwała się, szepcząc zdrobniale jego imię. Jeszcze przez krótką chwilę nie odpowiadał w obawie, że to wyobraźnia płata mu figle i podpowiada to, co chciałby zobaczyć, co chciałby usłyszeć, ale drżący głos Justine i cieknące po jej policzkach łzy skutecznie ściągały go na ziemię.
- Przestań, to nie twoja wina. - Ale czy napewno? Nie widział się z nią od dłuższego czasu, dochodziły go wieści o jej rebelianckich akcjach, o pojmaniu i uwięzieniu, a teraz nagle spotykają się w porcie w suto zaścielonej trupem uliczce. Czy to czysty przypadek, że znaleźli się w tym samym miejscu i czasie?
- Ja… - zawiesił się jeszcze na początku zdania, szukając odpowiednich słów. Co, przechodziłem tędy? Akurat teraz?! - Czekałem na statek, na dostawę i... - Westchnął cicho ze świadomością, że Tonks wcale nie potrzebuje tych mało istotnych szczegółów z jego życia. - Jesteś cała, możesz chodzić? - Klęczała tu w bezruchu, materiał jej ubrań chłonął coraz więcej krwi, a on nie był pewien, czy aby nie jest to jej własna.
Obserwował ruch dłoni, kiedy przeszukiwała kieszenie zmarłego. Co chciała znaleźć - wskazówki, odpowiedzi? Wydarty spomiędzy palców świstek był pomięty i naznaczony krwią. Jakie informacje były nań zawarte? Im dłużej wpatrywał się w wykrzywione w bólu twarze, tym mocniej zaciskał się jego żołądek. Czy zmarły przed momentem mężczyzna był dla niej kimś bliskim?
- A ty? Co tu się stało? - Nie łudził się, że dostanie od Tonks kompleksową odpowiedź. Z szybkiej interpretacji krótko skupionego na niej wzroku wywnioskował, że nie jest w najlepszej kondycji. Czy kiedykolwiek wcześniej widział, by wyglądała aż tak źle? Od razu poderwał się z miejsca z zamiarem pomocy w utrzymaniu równowagi; ujął ją za ramię, pozwalając by w razie potrzeby przeniosła na niego ciężar swojego ciała. - Co chcesz z nimi zrobić? Czy ktoś po nich przyjdzie, czy też... - Oblał go zimny pot, wywołując kolejne, nieprzyjemne dreszcze, kiedy zorientował się, że zasypuje rozbitą Justine kolejnymi pytaniami. Nie miała obowiązku znać odpowiedzi na te wszystkie pytania. Była w tak wielkim szoku, że zdziwiłby się, gdyby naprędce zebrała się w sobie i zachowała zimną krew.
Mimo to każdej z leżących na bruku osób należał się odpowiedni pochówek. Mogiła, znak krzyża, odmówiona modlitwa. Jak zabrać stąd tych wszystkich ludzi? Czy czarna magia, jaką ich potraktowano, nie zacznie się rozprzestrzeniać niczym okrutna choroba, przenosząca się na kolejnych bezbronnych ludzi? Nie znał się na czarnej magii, ale wiedział, że można nią osiągnąć prawdziwie przerażające efekty. Nie chciał mówić tego na głos, obawiając się twierdzącej odpowiedzi, lecz jeśli nie mogli ich pochować, ciała należało przynajmniej spalić.
Co rusz oglądał się przez ramię, sprawdzając czy nikt nie zatrzymuje się w górze ulicy i nie patrzy na nich złowieszczo z zamiarem zaalarmowania wiedźmiej straży. Jeszcze tego im brakowało, by znaleziono ich wśród tych wszystkich ofiar. Kilka minut wcześniej miał zupełnie inne problemy, teraz czuł się, jakby stał na skraju przepaści, skąd jedyną drogą ucieczki miał być tylko skok. Spojrzał zatroskanym wzrokiem na pobladłą i noszącą smugi krwi twarz Justine. Gdyby był tu sam, zapewne odszedłby pospiesznie, nie wiedząc co tak naprawdę może zrobić, ale obecność tak bliskiej mu niegdyś kobiety zatrzymywała go w miejscu. Dlaczego?


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]28.03.21 18:16
Nie zatrzymywała się. Powtarzając raz po raz inkantację, mimo, że logika podpowiadała, wrzeszczała wręcz, że te na nic się już nie zdadzą. Że jest za późno. Że znów pojawiła się nie w czasie. Że tak naprawdę na nic nie miała wpływu znaczącego coś więcej - coś bardziej. Że powinna zająć się tym wcześniej, samą siebie poskładać w krótszym czasie. A nawet teraz wiedziała, że nie złożyła się jeszcze całkiem. Że koszmary i wspomnienia z Azkabanu jedynie czekają, by wyciągnąć po nie swoje ciemne łapska. Słyszała głosy za plecami, wśród cienia, nie potrafiąc odnaleźć ich właścicieli. Ale nie potrafiła już dłużej w domu czekać.
- Moja, nie moja… co za różnica? - szepnęła zdławionym głosem - dla niej, żadna. Zawiodła ponownie. Kolejny raz. Całkowicie bezsilna, kompletnie po czasie, kiedy cała tragedia się już wydarzyła. Uniosła zbolałe spojrzenie w górę, na niego. Pamiętała dobrze znajome tęczówki, tembr niskiego głosu.
Dawne czasy. Tak odległe, a jednak teraz tak okrutnie kuszące. Paradoksalnie - śmiesznie łatwe w porównaniu do tego, co właśnie przeżywali. Co ona przeżywała, czego się podejmowała, tego jak się zmieniła i kim była. Wpatrywała się w niego, kiedy zawahał się na początku wypowiedzi nie dopytując dokładniej. Nie zapytała też o nic, kiedy nie dokończył zdania, opuszczając tęczówki, na ciało mężczyzny przed nią.
- To nie moja krew. - wytłumaczyła zaczynając przeszukiwać mężczyznę. Potrzebowała czegokolwiek, nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale jego zawiodła najmocniej ze wszystkich, którzy leżąc z martwymi twarzami, wpatrywali się nieobecnymi spojrzeniami. Niektórzy, zerkali ku nim właśnie. Ale on… Gdyby była tutaj choć chwilę wcześniej, ledwie odrobinę, on mógłby jeszcze żyć. Znalazła zwitek papieru wyciągając go ze zwiniętych mocno palców. Dźwignęła się ku górze, chociaż nie było to łatwe, kiedy serce kołatało się w jej piersi, oddech brała nierównomiernie, próbując uspokoić rozszalałe emocje. Kręciło jej się w głowie. Widok rozmazywał się, nozdrza rozszerzały, wdychając zapach krwi rozlanej wokół. Pomieszanej z odorem czarnej magii. Im mocniej zakorzeniała się w niej biała, tym gorzej czuła się w miejscach w których tyle jej przeciwstawnej znalazło ujścia na ludzkim ciele. Magia zawsze zostawiała ślad, ta nikczemna w szczególności wyczuwalny. Mdły, niesmaczny.
Nagła ręka na ramieniu, sprawiła, że cofnęła się gwałtownie, kiedy dreszcze obślizgłych wspomnień zalał ją całą. Chyba drżała. Drżała na pewno.
- Rzeź. Wymordowali ich. - odpowiedziała drżącym głosem, po chwili sama doszukując się w nim oparcia. Na jej zasadach - nie jego. Pozwoliła się ująć, pewna, do kogo należy ręka, czyj dotyk będzie odczuwać. - Miałam im pomóc, przenieść się do Dorset… musieli się dowiedzieć. - szepnęła do siebie, nadal próbując uspokoić oddech. Powoli dochodził do siebie. Kiedy kolejne pytania pojawiły się przed nią wyprostowała się trochę. Odsuwając palcem brązowe kosmyki włosów z twarzy. Przesunęła spojrzeniem po ciałach. Co chciała z nimi zrobić? Nie wiedziała. Nie miała pojęcia. Wszystko posypało się jak marnie ułożony domek z kart.
- Nikt nie przyjdzie. - odpowiedziała mu ponuro. Nikt nie zbierał już z ulic ciał. Bali się, albo zwyczajnie nie obchodziła ich śmierć kogoś, kto nie był dostatecznie czysty. - Możemy ich tylko spalić, żeby nikt nie postanowił zrobić z nich imperiusów. - powiedziała prostując się, odsuwając od trzymającej ją reki. Wsadziła kartkę w kieszeń. Uniosła rękę, żeby przetrzeć twarz, wziąć kolejny wdech w płuca. Nie mogła to być za długo, ale musiała coś zrobić. - Postawienie wokół glaciusa, przesunięcie ich na środek nie rozprzestrzeni pożaru na miasto. - wypowiedziała do siebie, zaczynając powoli funkcjonować, myśleć. Zadaniowo, nie uczuciowo, chociaż nadal nie prezentowała się dobrze. - Masz miotłę? - zapytała go, unosząc jasne tęczówki. Kilka chwil mierzyła swoimi te należące do niego w milczeniu, jakby coś kalkulując - nad czymś się zastanawiając.  - Możesz iść, Hal, załatwię to sama. - dodała jeszcze, nie będąc pewna dlaczego. Pomoc pozwoliłaby zrobić jej szybciej, ale nie mogła oczekiwać, że postanowi zostać obok, obok zbiega, terrorysty ściganego listem gończym. Z daleka, nie obok, był bezpieczniejszy.
To jedno wiedziała na pewno.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przystań, port w Cromer - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]12.04.21 20:56
Łatwo było zatracić się we wszechobecnej tragedii, jaka nachalnie wdzierała się do ich umysłów, zatruwając każdą myśl, jedna po drugiej. Zaskakującym było jak szybko zaczyna się poddawać, godząc na przykry los. Paradoksalnie ironiczne. Jak można walczyć o lepsze jutro, kiedy z taką łatwością pozwalamy sobie podkreślić własne przywary, wyolbrzymić do nienaturalnych rozmiarów, przyjąć kłamstwo za pewnik, mimo iż w głębi duszy czujemy, że nie do końca tak to wygląda. Wierzymy, że wina jest nasza, że bo jakże łatwiej jest gnoić samego siebie, gdy przez całe życie słuchamy bzdurnych haseł o nierówności, o podziale na lepszych i gorszych, o byciu wrzuconym w wór.
Krótko odetchnął z ulgą ze świadomością, że jest cała, choć jedna pozytywna wiadomość tego dnia. Szybką reakcją zabrał dłoń, gdy kobieta gwałtownie wycofała się od gestu. Nie mógł się jej dziwić, nie był żadną z bliskich jej osób - a bynajmniej już nie. Widok wychudzonej, drżącej postaci, której niegdyś gotów był rzucić do stóp cały świat, okrutnie łamał mu serce. Nic nie mógł jednak zrobić, nijak nacisnąć, ani przekonać, kiedy na własne życzenie pogrzebał bezpowrotnie ich szansę na szczęście; czy na pewno bezpowrotnie?
- Przykro mi, Just. - Przyjął ją z powrotem, godząc się na nowe warunki. Na jej cichy, zdławiony głos starał się odpowiadać pospiesznie zebranymi siłą i ciepłem, choć tyle mógł zrobić. - Myślisz, że ktoś doniósł czy to był przypadek? - Czy mógł pozwolić na poszukiwanie winnych, wytykanie palcami? Daleki był od piętnowania, ale jeśli był ktoś, kto przekazywał tym zwyrodnialcom informacje, należało go jak najprędzej schwytać i udaremnić kolejne ataki.
Ściągnął brwi nie tyle na wzmiankę o spaleniu ciał, co na wieść o inferiusach. Słyszał o ich istnieniu, ale nie sądził, że ktokolwiek był gotów, by rzeczywiście profanować w ten sposób ciała. Z drugiej jednak strony nie mógł już wierzyć w przestrzeganie jakichkolwiek zasad moralnych przez fanatycznie zapatrzonych w czystość krwi czarodziei.
Należało działać szybko, póki nikt jeszcze nie wiedział, że tu są. Rozumiał to doskonale, ale kiedy Tonks zaczęła wydawać polecenia, otrzeźwienie jeszcze nie nastąpiło. Stał tam wciąż z nieprzyjemnym, mrowiącym wrażeniem na ręce, spod której wyzwoliła się po raz drugi w ciągu krótkiej chwili. Powinien był odpuścić, ale nie mógł odepchnąć tych wszystkich wspomnień, które zalały go momentalnie, blokując możliwość adekwatnej reakcji. Czy naprawdę nie było czasu na choć kilka słów wyjaśnienia?
- Bałem się, że nie żyjesz - zdołał z siebie wydusić w odpowiedzi na przedstawiony mu plan. Ścisk w żołądku i mętlik w głowie wcale nie ułatwiały mu skupienia myśli, zepchnięcia ich na bok w obliczu doznanego szoku. - Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie co przeżyłaś. - Wszelkie wiadomości na temat konfliktu musiał traktować sitem, nie mając pojęcia które z nich mają w sobie ziarno prawdy. Ostatnim razem czytał o niej na łamach tej zakłamanej gazety, nikt nie pospieszył ze sprostowaniem, czemu nie mógł się wcale dziwić.
- Nie mam miotły, ale chyba nie myślisz, że cię z tym zostawię. - Odchrząknął tylko, zaciskając mocniej palce na trzonku swojej różdżki, gotowy do pomocy. Zupełnie zignorował znikający w jej kieszeni świstek. Nawet przez moment nie zawahał się i nie zwątpił, że stojąca obok kobieta może mieć jakkolwiek złe zamiary.
Przesunął spojrzeniem po ciałach; wykrzywione w bólu twarze przywodziły na myśl wyłącznie przykre wspomnienia, poczucie beznadziei i bezsilności. Do Cromer nigdy wcześniej nie zapuszczał się na zbyt długo, nie miał tu żadnych bliskich, nie znał żadnej z tych bestialsko potraktowanych osób, lecz nie był to powód, by odejść bez słowa niewzruszonym. To mógł być każdy, nikt nie zasługiwał na ten los.
Tłamsił narastająca w sobie złość, nie widząc powodu, dla którego miałby odreagowywać w towarzystwie Tonks. Jedyne co mógł zrobić, to dziękować Bogu za jej obecność i trzeźwe myślenie, bez którego sam pewnie nie dałby sobie teraz rady.


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]20.04.21 21:47
Zawiodła już tak wiele razy, że nie wiedziała jakim cudem ciężar własnych przewin, które nosiła na ramionach nie wciskał jej z okrutną, miażdżącą siłą w ziemię rozbijając bruk, po którym stąpała. Nie była bohaterką, ci przecież nie popełniali tylu błędów ona. Ona podejmowała złe decyzje, błądziła, nie wiedziała która droga będzie odpowiednią. Nawet teraz, dzisiaj, nie udało jej się znaleźć w miejscu na czas. To co zobaczyła nią wstrząsnęło, a niedawne przeżycia sprawiły, że w twarzach nieznajomych dostrzegła te, należące do bliskich jej osób. Wiedziała, że musi w końcu ruszyć, zacząć działać, ale dzisiejsze zderzenie z realnością, codziennością, okrutnością świata codziennego całkowicie ją rozbiło.
Nagły dotyk ją zaskoczył, niezapowiedziany przyniósł najgorsze wspomnienia tego, czego doświadczyła. Tego, czego nie chciała pamiętać. Największego upokorzenia, odarcia z ostatnich resztek jakiejkolwiek godności. Strachu, który obejmował ją całą, mimo przyjmowania dobrej miny, do zdecydowanej tragicznej sytuacji, odnajdywania ratunku w ironii, która nie mogła wiele pomóc. Potrzebowała wsparcia, potrzebowała… pomyśleć, zebrać się, nie mogła tutaj długo zostać, nie mogła się narażać. Brała łapczywie oddechy w klatkę, próbując uspokoić kołaczące się w piersi serce. Obijające się boleśnie o żebra, wyraźnie, dokładnie. Słyszała w uszach jego dudnienie. Wyciągnęła dłoń, po wsparcie, ale na swoich zasadach. Odbierając ją tym razem. Wypowiedziane słowa sprawiły, że zacisnęła lekko usta. Przykro. Nie uniosła wzroku, choć nie mogła się zastanawiać właściwie dlaczego? Ze względu na obcych ludzi, czy jej żałosny stan. Kiedyś, był czas, kiedy sądziła, że mogą być dla siebie wszystkim. Ale nie nalegała, nie próbowała zmienić jego zdania. Po raz kolejny pozostawiona. Skinęła krótko głową na pierwsze słowa. Zaciskając mocniej dłoń na jego przedramieniu, wciskając kartkę w kieszeń. Biorąc kolejne uspokajające oddechy. - Taka rzeź nigdy nie jest przypadkiem. - mruknęła ponuro, cicho, wypuszczając słowa z usta, ledwie odrobinę głośniej niż szept. Dźwigając na niego jasne tęczówki, krzyżując z nim spojrzenie, tak znajome, a jednak tak odległe. Wyprostowała się powoli, czując jak serce w końcu zwalnia, jak odnajduje pion, fundamenty swojego własnego spokoju. Plan, potrzebowała szybkiego planu, a potem równie szybko potrzebowała przejść do działania. Nie było czasu. Cmentarne hieny, albo ludzie Ministerstwa mogli zjawić się tu w każdej chwili. Uścisk najpierw zelżał. Postawiła krok do przodu, potem kolejny, odciągając z wolna rękę, pozostawiając po niej jedynie ulotne wspomnienie. Uniosła splamioną krwią białą różdżkę, wpierw unosząc lewą rękę, żeby odgarnąć z twarzy ciemne włosy i wetknąć je za ucho. Zaczęła lewitować ciała na jedną stertę, wyłączając emocje, próbując przestać na nie patrzeć jak na jednostki. Zadała pytanie, a później pozwoliła, by jej usta opuściło stwierdzenie. Poradzi sobie sama, zawsze sobie radziła. Mógł odejść, nie musiał razem z nią się narażać. Odłożyła kolejne zwłoki na kilku zebranych. Uniosła dłoń, zaczynając gest by rzucił niewerbalne zaklęcie, ale zamarła, kiedy jedno, krótkie zdanie opuściło jego usta. - Nie tak łatwo się mnie pozbyć. - odparła, nie spoglądając jednak na niego. Martwił się, mimo upływu lat? A może wypowiedział jedynie to, co sądził, że wypadało. Nie była pewna, kolejne ze zdań znów zatrzymało dźwigającą się różdżkę. Głowa przesunęła się trochę w bok w drgnieniu, którego nie udało jej się ukryć.  - Nie jesteś. - zgodziła się cicho, unosząc na niego tęczówki, krzyżując z nim spojrzenie. Inne, głębsze niż lata temu, splamione doświadczeniem, cicho szepczące o wiedzy którą zdobyła i o ranach które doświadczyła, tak jak blizny na jej ciele w tym jedna przecinająca czoło. Odchrząknęła, odwracając wzrok. - Dobrze, że z tobą wszystko w porządku. - odpowiedziała skupiając się na zwłokach, ponownie poruszając różdżką. Lata które minęły i trwały kiedy nie byli blisko siebie mimowolnie wytworzyły dystans. Nie zapomniała. Nie zapominała nigdy. Chyba nie potrafiła go nienawidzić za to, że wybrał siebie. Może po części mu zazdrościła - ona nigdy tego nie umiała, zawsze stawiała kogoś wyżej - człowieka, grupę, miasto, cały świat. Większość martwych ciał znajdowało się na prowizorycznym stosie. - Nic nie myślę, Hallie. - bo nie myślała. Kiedyś sądziła, że go zna. Że on zna ją, ale czas zmieniał wszystkich - zmienił i ją. To samo prawdopodobnie zrobił i z nim. Choć możliwie, że nigdy tak prawdziwie się nie poznali, widzieli jedynie to, co potrafili sobie pokazać. A tyle… tyle nie wystarczyło. - Rzuć Glaciusa w takim razie. Nie ma czasu. - poleciła, skupiając się na kolejnym truchle, nie spoglądając w bok. Zdawał się chcieć porozmawiać, może coś wyjaśnić. Tak to odczytała, ale nie była już niczego pewna. A miejsce nie dawało też zbyt wiele możliwości, by spokojnie porozmawiać.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przystań, port w Cromer - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]16.05.21 19:13
Nie mógł od niej wymagać cieplejszego przywitania, nie w takich okolicznościach, nie biorąc pod uwagę przez co oboje przeszli. Kolejny raz nasunęły mu się wyrzuty sumienia, lata ignorancji i mylne przeświadczenie, że konflikt szybko się zakończy i dochodzące go zatrważające wieści o tragedii kolejnych ludzi wreszcie ustaną. Z niepokojem sięgał do spisów, szukając znanych sobie nazwisk, wspominał twarze, których już więcej miał nie zobaczyć. Nie pierwszy raz pluł sobie w brodę za własną nieobecność, zatracał się w poczuciu winy, rozdarty między wymówkami a realną pomocą. Opieszałość i brak zaangażowania tłumaczył potrzebą pozostania przy matce, bycia jej ramieniem, na którym mogła się wesprzeć po odejściu ojca i wyjeździe brata. Nie chciał być tym, który znika i za którym wylewa się łzy. Coraz częściej jednak zauważał, że opracowana metoda nie działa tak, jakby sobie tego życzył, ani dla jego otoczenia, ani też dla niego samego. Dlaczego więc tkwił wciąż w wyznaczonych sobie ramach? Czy on, tak odważny i rezolutny, nie potrafił przezwyciężyć własnego strachu?
- Glacius - wycelował różdżkę, rzucając kolejne zaklęcia, by usprawnić ich zadanie. Migotliwe, nieskładne myśli i świadomość jej obecności działały rozpraszająco. Zdenerwowanie brało górę, nie każda z wypowiadanych inkantacji szła po jego myśli. Snopy bladego światła wystrzeliwały jednak we wskazanych kierunkach, z czasem wreszcie tworząc na chodniku krąg, przez który ogień miał się nie rozprzestrzenić.
Zbyła go krótkim zdaniem, przestał więc wzrokiem szukać jej spojrzenia, skupił się na nakładaniu rzucaniu kolejnych zaklęć, ewidentnie jej unikając. Tonks zawsze go zaskakiwała, będąc jedyną w swoim rodzaju. Mimo nieromantycznej duszy zapewniał ją o uczuciu, jakim ją darzył, tylko czy wyznania te były w pełni szczere? Jeszcze kilka lat temu od razu by przytaknął, gorąco potwierdzając i dając świadectwo wielkiej miłości, natomiast dziś nie był już tego taki pewien. Czy to dlatego tak długo zwlekał z deklaracją i wyborem pierścionka? Hattie nie raz spoglądała na niego wymownie, domagając się uroczystości oraz wnucząt - czy byliby szczęśliwi, gdyby podążył za tym, co rozsądne, krocząc śladem własnych rodziców? Jeszcze jedno, krótkie spojrzenie na drobną kobietę, która w milczeniu przenosiła kolejne ciała w jedno miejsce. Justine była inna, niż ją pamiętał, czemu wcale nie powinien się dziwić. Jak wiele pozostało w niej jeszcze z tej, która była mu bliska?
Chciał z nią porozmawiać, wyjaśnić, przeprosić. Długi czas sądził, że nie ma na to miejsca, kontakt nikł, a ich więź słabła, pozostawiając wyłącznie niedosyt i niezrozumienie. Może należało przy tym pozostać, domknąć rozdział, odepchnąć w niepamięć? Co miał właściwie do powiedzenia - ”Przepraszam, że cię zostawiłem”, “Inaczej to miało wyglądać”, “Wybacz za zmarnowanie twojego czasu”? Teraz, mając ją wciąż na wyciągnięcie ręki, głos ugrzązł w gardle, skutecznie pogrzebując szansę na odkupienie.
Opuścił różdżkę, kątem oka sprawdzając postępy Tonks. Stos ciał urósł do zatrważających rozmiarów, dopiero teraz Halbert poczuł nagłą falę ciepła, zacisnął powieki, nie chcąc dopuścić do okazania jakiejkolwiek słabości.
- Otoś na dłoni wymierzył dni moje, a wiek mój jest jako nic przed tobą; zaprawdę szczerą marnością jest wszelki człowiek, choć największy - odezwał się cicho ze wzrokiem utkwionym w twarzy jednego z zabitych. - I słyszałem głos z nieba mówiący do mnie, napisz: Błogosławieni są odtąd umarli, którzy w Panu umierają - dokończył słowa krótkiej modlitwy, nie mogąc pozwolić na to, by pozbawione pochówku dusze zginęły na wieki.


may the flowers remind us
why the rain was necessary

Halbert Grey
Halbert Grey
Zawód : toksykolog, ogrodnik Prewettów
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
to plant a garden
is to believe in tomorrow
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9087-halbert-grey https://www.morsmordre.net/t9093-lobuz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t9099-skrytka-bankowa-nr-2133 https://www.morsmordre.net/t9091-halbert-grey#274380
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]24.05.21 16:33
Przeszłość zawsze znajdowała sposób by odnaleźć swoją drogę ku niej samej. Czy chciała się w nią zagłębiać? Spoglądać prosto w oczy kogoś, dla kogo nigdy nie była dostateczną? Czy to co stało się tak dawno temu miało jeszcze teraz jakiekolwiek znaczenie? Dla niej, liczącej każdą minutę, sekundę. Nie mającej pewności, czy będzie wstanie doczekać kolejnego wschodu i zachodu słońca?  
Nie była pewna.
Zmieniła się, zmieniły ją mijające lata. Próba w której zgodziła się całkowicie zostawić za sobą przeszłość. A w końcu Azkaban w którym zatraciła część własnej duszy. Cześć, której wiedziała, że nigdy już nie odzyska. Czy potrzebowała teraz jakichkolwiek wyjaśnień, czy może było już na nie za późno? Bo co tak naprawdę mógł powiedzieć? To nie twoja wina? I czy coś, co byłoby w stanie cokolwiek zmienić? Czy gdyby prawdziwie i szczerze mu zależało, czy gdyby poważnie o niej myślał nie szukałby w niej partnera, powiernika, który pomoże przejść przez to, co go trapiło? Kiedyś wydawało jej się, że wie czym jest miłość. Że rozgryzła ją całkiem naturalnie, zrozumiała, pojęła jej naturę. Ale po drodze pomyliła się tak wiele razy, że dzisiaj stała powątpiewając we własne uczucia. Nie, nie uczucia. Może bardziej nieuchronnego cyklu w którym wędrowała każda z jej znajomości. Choć nikt wcześniej nie zapewniał ją w ten sam sposób. Nikt wcześniej nie zdawał się tak oddany w przerażający prawie na wskroś sposób. Obezwładniający, ale i całkowicie przerażający.  Czy była na niego zła? Nie, z pewnością. A może - już nie. Zawiedziona? Kiedyś - okrutnie. Był jedynie kimś, kto mógł więcej - może nawet wiele. A zamiast tego nie był różny od innych, pozostawiając ją z kolejnymi niepewnościami, samotną, niechcianą, niewystarczającą, nieodpowiednia. Może w jakiś sposób powinna być mu wdzięczna. Każdy kolejny mężczyzna, który odrzucał wszystko to, co była w stanie zaoferować składał się w jakiś sposób na jej siłę, samodzielność, wolność. Ale każdy z nich skrzywił ją, wypaczył, wlał w głowę silne przekonanie, że nie jest odpowiednia do miłości. Że nikt jej takiej - takiej jaka była - nie będzie w stanie pokochać.
Jego obecność była znajoma, a jednak przerażało ją to, jak mało i wiele jednocześnie czuje. Rzeczywiście, dokładnie tak, jak powiedziała - nie myślała nic. Skupiając się na tym, co pozostało do zrobienia. Unikał jej spojrzenia, nie odezwał się już więcej, jedynie rzucając zaklęcia. I.. dobrze. Może tak było lepiej dla nich obojga. Nie chciała wracać do przeszłości, poruszać spraw, które nie miały już  znaczenia, prawda? Przenosiła kolejne zwłoki układając z nich stos ciał. Czując ciężar, który osiadał  na jej ramionach. Nadal drżała, łapała oddechy, nie potrafiąc całkowicie dojść do siebie, jednak, mimo wszystko, potrafiąc nadal działać. Każda minuta pozostawania w tym miejscu była niebezpiecznie, dlatego uwijała się jak w ukropie w końcu kilka kropel potu zrosiło jej czoło. Ostatnie z ciał znalazło się w odpowiednim miejscu. Uniosła różdżkę, ale wypowiadane słowa zwróciły ku niemu jej spojrzenie. Ale patrzyła inaczej, milcząc chwilę, marszcząc odrobinę brwi, uniosła dłoń łapiąc za jego rękaw i pociągając kilka kroków w tył kiedy skończył, by później machnąć różdżką i Salvio hexią skryć ich w niewielkim załamaniu budynków. Kolejny czar rozprószył ogień. Wyciągnęła z torby miotłę i wcisnęła mu w ręce. - Przygotuj się. - powiedziała jedynie krótko. Ogień zajmował coraz mocniej ciała. Wokół roznosił się zapach palnego, ludzkiego mięsa. Skrzywiła usta. Musiała mieć pewność, że spalą się na tyle, by stworzenie z nich inferiusów nie było możliwe. Po tym czasie, wyszła zza bariery, unosząc różdżkę ku górze. Wzniecając nad głową czerwone iskry, mające kogoś przyciągnąć. Wróciła zza barierę licząc na to, że Halbert czeka już  z miotłą gotową do drogi. Kilka sekund nasłuchiwania, rosnąca wielkość ognia trawiąca truchła. Uniosła różdżkę próbując na nich rzucić kameleony, ale to nie poszło już tak sprawnie. Kroki na kamiennej uliczce zaalarmowały o niedalekiej obecności osób. Wskoczyła miotłę za nim. - Leć na Dorset. I nie zatrzymuj się. - poleciła, oplatając dłonie wokół jego brzucha. Szybki start wzniecił za nimi kilka spojrzeń, kilka podniesionych głosów. Różdżki wyciągnięte w ich stronę. - W górę! -popędziła go. Pomiędzy chmury, bo za nimi się skryć. Obróciła głowę spoglądając jak czarodzieje zaczynają gasić w większości spalone już do cna ludzkie resztki. Mając nadzieję, że żaden nie zdecydował ruszyć się za nimi.

| zt x2 :pwease:



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Przystań, port w Cromer - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]26.08.21 22:30
8 stycznia 1958

Choć ostatnimi czasy najczęściej na swoją robotę narzekał, to skłamałby mówiąc, że przestał ją lubić. Jak mógłby, gdy miała tak wiele niezastąpionych zalet? Nie chodziło już nawet o łatwy zarobek i darmową dawkę adrenaliny - to nie do tego przywiązywał największą uwagę. Bardziej doceniał fakt, że nigdy nie mógł być niczego w pełni pewien, a wszyscy znajomi Connora wiedzieli, że bardzo mu na tej nieprzewidywalności życia zależy. Czasem nawet łapał się na myśleniu, że fajnie byłoby wpaść w jakieś tarapaty, niekoniecznie związane z prawem, ale może z agresywnym klientem lub okolicznym bezdomnym, który w akcie desperacji spróbowałby wyrwać mu z rąk narkotyki. Wszystko mogło się wydarzyć! Wychodząc z domu tworzył różne scenariusze. Czy tym razem, gdy zapuści się w jednej z wielu ciemnych dobrze znanych uliczek, ktoś spróbuje wbić mu kosę pod żebro? A może następny klient postanowi przykonfidencić i wezwać na niego magiczną policję? Czy jutro odezwie się do niego dawno zapomniany, choć lubiany klient? Tyle możliwości! Wszystkie one motywowały go do roboty, pozwalając mu wstać z łóżka i w ogóle wyjść z domu, bo gdyby nie nieprzewidywalność przestępczego światka, to pewnie dawno by z tym skończył. Pieniądze - choć łatwe do zdobycia - nie były na tyle duże, żeby się dla nich poświęcać.
I tego dnia został pozytywnie zaskoczony. Miał naprawdę wielu różnych klientów, zaczynając na brudnych i bezdomnych ćpunach zamieszkujących uliczki Śmiertelnego Nokturnu, a kończąc na wpływowych osobistościach, w tym pracownikach Miniserstwa i... Lordach. Możliwość poznawania ludzi z różnych warstw społecznych zaliczał do jednej z największych zalet handlowania, szczególnie że z wieloma tymi ludźmi utrzymywał później koleżeńskie kontakty.
Jedną z tych wpływowych osób był Lord Travers, który - choć zdecydowanie odbiegał od wizerunku stereotypowego i nudnego Lorda - od dawna był jednym z jego ulubionych klientów. Nie chodziło nawet o ogromne sumy, które zostawiał mu za każdym razem, gdy dokonywali wymiany. Connor szczerze go lubił! Za nastawienie, za niezachowywanie się jak nadęty buc... dobry chłopak, zawsze dzień dobry mówił. Dlatego tak chętnie przygotował się do spotkania.
Spod łóżka po raz kolejny tego dnia wyciągnął metalowe pudełeczko, ustawiając je na stole i wyjmując zamówioną ilość narkotyków, które to zważył na przenośnej wadze, a potem starannie pochował do samarek, potem już tylko narzucając na siebie ciepły, choć nieco wyświechtany płaszcz i udając się w drogę - niezbyt przyjemną, bo doskwierał mu chłód, ale konieczną. Pomijając fakt, że nie kazałby Lordowi Traversowi zapieprzać aż na Pokątną, to trzymał się zasady, że interesy załatwia się z dala od domu. Tym razem jednak pojęcie z dala od domu okazało się do przesady prawdziwe - zawędrował aż do Norfolk, opuszczając na chwilę Londyn. Ale czego nie robi się dla tak dobrego klienta?
Szczęśliwie już kilka razy tutaj był, więc wiedział jak znaleźć odpowiednie miejsce do wykonania wymiany. Właściwie to nie zależało mu na jakiejś wielkiej dyskrecji, bez przesady - wystarczyło miejsce trochę spokojniejsze od portu. Umówił się więc w wystarczająco spokojnej alejce, żeby nikt niepożądany ich nie obserwował i wystarczająco dobrze widocznej, żeby Lord Travers nie musiał jej zbyt długo szukać. Szedł więc szybko, rozglądając się przy tym co jakiś czas, bo nie uśmiechało mu się spotkać niepożądanego towarzystwa magicznej policji. Biorąc pod uwagę fakt, że miał przy sobie narkotyki, a różdżkę zarejestrowaną na siebie, to mogliby go z łatwością aresztować.
No, ale w końcu dotarł do alejki. A Lord Travers? Chyba nie, bo choć wokół znajdowało się raczej niewiele osób, a większość stanowili bezimienni i nieszkodliwi bezdomni lub biedni i skupieni na pracy pracownicy portu, to nigdzie nie widział rosłej sylwetki Traversa. Może miał się spóźnić? Dziwnym niepokojem napawała go za to delikatna sylwetka, którą nagle zauważył w oddali, a która zbliżała się niebezpiecznie blisko miejsca, w którym stał Connor.
Rude włosy. Hm... Zbliżała się, zbliżała, nabierała kształtów i wyrazistości. I nagle... zaraz... O kurwa. Juno Travers?
- Ja pierdole. Kurwa. Kurwa. - mówił spanikowany, niby bardziej w powietrze, ale dziewczyna z każdym krokiem słyszała go pewnie coraz lepiej. Nagle jego policzki przybrały kolor różu i to nie przez mróz, a dziwne uczucie wstydu. Nagle przypomniał sobie wszystkie chwile spędzone w Hogwarcie, swoje nastoletnie lata i... zrobiło mu się dziwnie, bo zdał sobie sprawę, że Junona Travers nagle dowie się jak nisko Connor upadł. Connor, który tak nieudolnie ją podrywał. Ten Connor, który tak bardzo ją lubił.
Nagle poczuł, że nienawidzi swojej pracy.
Wbił wzrok w ziemię, chyba udając że jeszcze jej nie zauważył i czekając aż dotrze na miejsce, bo tak mu było wstyd!


Ostatnio zmieniony przez Connor Multon dnia 05.09.21 22:41, w całości zmieniany 1 raz
Connor Multon
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
gdy patrzę na błędy - widzę mnie
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10363-connor-multon https://www.morsmordre.net/t10413-brawurka#314806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10419-skrytka-bankowa-nr-2309#314881 https://www.morsmordre.net/t10415-connor-multon#314816
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]05.09.21 18:35
Młodszy syn Lorda Traversa wyznawał bardzo prostą zasadę, jeśli chodzi o postępowanie z siostrą. Skoro Juno nigdy nie miała zostać prawdziwą damą należało ją możliwie jak najczęściej zderzać z prawdziwym światem i sytuacjami, jakie mogą na nią czekać skoro tak uparcie marzy o karierze obieżyświata. W cichości swego odrobinę szalonego umysłu marzył o tym, że to właśnie on będzie tym kto przetnie smycz, na której matką wciąż trzymała biedną Juno. Nawet przez myśl by mu nie przeszło, że tym samym skazałby rudowłosego powsinogę na zagładę. Przecież dla Traversów coś takiego nie istnieje. Jego mała misja trwała więc w najlepsze, a że przy okazji czerpał z tego drobne korzyści to już zupełnie inna kwestia. Nie tylko jego siostra znajdowała się pod ciągłym nadzorem. Póki jego statek wciąż znajdował się w porcie zarówno on jak i jego ludzie znajdowali się pod ciągłym ostrzałem płynącym prosto z Corbenic. Sam więc nie mógł się wybrać po odbiór swojego zamówienia. Wysłał Juno obiecując jej przy tym małą przygodę z odrobiną tak potrzebnej dziewczynie adrenaliny. Wbrew oczekiwaniom rudzielec nie przystał od razu na jego prośbę. Lord Travers odwołał się więc do jej wspomnień. Czy naprawdę mogła mu odmówić odrobiny wytchnienia skoro sama tak dobrze pamiętała to błogie uczucie gdy opary z szamańskich ziół rozchodziły się po jej ciele. Zgodziła się, choć najwięksi mędrcy nie potrafiliby zrozumieć właściwie dlaczego. Mężczyzna cieszył się tylko z tego, że nie wymogła na nim obietnicy podzielenia się zapasami. Za coś podobnego wykastrowałaby go każda istota mieszkająca w zamku, łącznie ze skrzatami domowymi.
W dniu, w którym Multon miał się zjawić w Norfolk młody lord Travers wparował do pokoi Juno z naręczem świeżych ubrań, które miałby jej pomóc ukryć się w tłumie i przy okazji wyglądać mniej…szlachecko. Teoretycznie nad wyraz spokojne i opanowanie zachowanie siostry powinno wzbudzić w nim niepokój, ale z drugiej strony już dawno zrezygnował z prób zrozumienia co też się wyrabia w tej rudej głowie. Dziewczyna otrzymała krótką instrukcję, sakiewkę z pieniędzmi i pozostawioną ją samą. Wymknięcie się z Corbenic nie byłoby żadnym problemem. Juno robiła to dość regularnie odkąd skończyła pięć lat. Jednakże dużo łatwiejszym wyjście było zwyczajnie wyjście w towarzystwie zaufanej służącej i szybkie przebranie się w odpowiednim miejscu. Podobne sytuacje też przecież miały już całkiem nieźle opanowane.
I tak właśnie znalazła się w porcie powoli przemykając jedną z uliczek. Po drodze widziała może z tuzin rudowłosych dziewczyn dlatego nie uznała za koniecznie zakrywać głowy kapturem. Zbyt zajęta własnymi myślami zorientowała się z kim ma do czynienia dopiero gdy znalazła się tuż przed nim. Doszły do niej co prawda jakieś niezbyt uprzejme słowa, ale żyjąc przez tyle lat w okolicach portu niemalże do nich przywykła. - Multon?- Ton głosu jasno wskazywał o zaskoczeniu. -Masz minę jakby czekało cię srogie batożenie. - Gdy szok ustąpił Juno pozwoliła sobie na lekki uśmiech. - Miło mi jednak, że mnie poznałeś po tylu latach. - Nie miała zamiaru robić mu wykładów. Przynajmniej jeszcze nie. Ciekawiło ją jak spróbuje się sam z tego wybronić.


Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you

Junona Travers
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przystań, port w Cromer - Page 3 8c6f5322fc5d1cd28ee44f2c67beee1b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7691-junona-travers#212825 https://www.morsmordre.net/t7707-tryton#213478 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t7792-skrytka-bankowa-nr-1852#217645 https://www.morsmordre.net/t9944-j-travers#300621
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]05.09.21 22:33
W porcie może i znalazłby z tuzin rudowłosych dziewczyn, ale czy którakolwiek z nich mogła pochwalić się włosami równie bujnymi, równie zdrowymi i równie lśniącymi, co Lady Travers? Szczerze w to wątpił. Wojna sprawiła, że ludziom brakowało nawet podstawowych produktów, w tym jedzenia, więc dbanie o włosy było ostatnim, o czym myślały kobiety o niższym statusie społecznym. Walczyły, żeby przetrwać - nie żeby ładnie wyglądać.
I chociaż dla większości ludzi mogła pozostać jedną z wielu przypadkowych rudowłosych dziewcząt, to Connor wiedział, że ma do czynienia z Junoną Travers we własnej osobie. Przepiękną Junoną Travers, bo musiał przyznać, że naprawdę ładna z niej dziewczyna - może nawet ładniejsza niż w Hogwarcie, gdzie tak nieudolnie zabiegał o jej względy.
Teraz stała tutaj i na niego patrzyła, a oczy miała tak porażająco niebieskie, że w sumie to ledwo te spojrzenie wytrzymywał. Z jednej strony mu się to podobało, z drugiej - biorąc pod uwagę towarzysza w postaci wstydu - trochę przerażało. No, ale co mógł zrobić? Teraz nie było już odwrotu. Musiał z nią porozmawiać, choć naprawdę czuł się głupio, zupełnie jakby dopuścił się nie wiadomo jak karygodnego czynu.
- Eee... Multon. - kiwnął wreszcie głową, a minę miał jak zbity pies. Dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że ma do czynienia nie z Junoną Travers, a z LADY Junoną Travers. I chociaż w Hogwarcie tytuły nie obowiązywały, to teraz w sumie nie wiedział jak powinien się do niej zwracać. Nie znał się na etykiecie, nie znał też zwyczajów, ale najbezpieczniej byłoby przyjąć, że należy zwracać się do niej per Lady. Juno nigdy nie była jedną z nudnych i trzymających się konwenansów dam, ale czy wojna nie zmieniała wszystkich, nawet zamkniętej w hermetycznym gronie arystokracji? Z pewnością zmieniała. Tak należało założyć.
- Hmm... - mruknął, bo nie wiedział jak ubrać myśli w słowa. - Lady Travers, zakładam że przysłał cię twój brat, Lord Travers? - zapytał wreszcie, dopiero teraz uświadamiając sobie jak absurdalna jest ta cała sytuacja. Tak, Juno nie była typową Lady, ale czy naprawdę na tyle nietypową, by załatwiać takie sprawy? Właściwie to czemu Travers go o tym nie ostrzegł? W sumie to mógł się tego spodziewać - choć był Lordem, to Connor nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że tytuł ten jest dla niego jedynie niepotrzebnym ciężarem, nie przywilejem. Może tak samo patrzyła na to Juno? Chuj wie. Wiedział tyle, że jej brat zachowuje się tak jakby nie znał żadnych granic, jakby naprawdę nic go nie obchodziło! Raz nawet spalili razem trzy sztuki diablego ziela, taki był miły, choć Lordowi raczej nie wypadało bratać się z pierwszym lepszym chłopaczkiem z półświatka.
Nagle uświadomił sobie, że patrzy na nią troch pustym wzrokiem, więc szybko przestąpił z nogi na nogę i odchrząknął, jakby tym samym chciał zatuszować swoją nieuwagę. Jak mógł być uważny, gdy wszystko to było jakieś pojebane?
- Ciebie poznałbym zawsze i wszędzie, droga Lady. - powiedział więc, zaraz posyłając jej jeden z firmowych uśmiechów, ten oznaczony numerem pięć. - Tęskniłaś, Lady? Przybyłaś, bo przemyślałaś moją propozycję i postanowiłaś uciec ze mną na drugi koniec świata, tak jak obiecywałem ci w Hogwarcie? - dopytał jeszcze, zapominając tym samym, że w istocie ma do czynienia z Lady, ale jak tak na tę jego ulubioną Juno patrzył, to nie potrafił długo być sztywniakiem. Wpadł nawet na pomysł jak obrócić swoją profesję w żart! - Właśnie zarabiam dla nas pieniądze, dzięki czemu nie będziemy głodować, gdy już zabiorę cię na jedną z ciepłych wysp. - chociaż teraz prędzej to ona by go na taką zabrała, on przecież nie miał nawet zbyt dużo hajsu na jedzenie.
Connor Multon
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
gdy patrzę na błędy - widzę mnie
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10363-connor-multon https://www.morsmordre.net/t10413-brawurka#314806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10419-skrytka-bankowa-nr-2309#314881 https://www.morsmordre.net/t10415-connor-multon#314816

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Przystań, port w Cromer
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach