Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Przystań, port w Cromer
Strona 4 z 4 •
1, 2, 3, 4

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Przystań
Przystań stanowi serce całego portu. To właśnie to miejsce najmocniej tętni życiem. Wielkie statki cumują przy drewnianych dokach, utrzymywanych w dobrym stanie za pomocą magicznych zaklęć. Idzie tu usłyszeć języki z różnych stron świata oraz ujrzeć ludzi o egzotycznych kolorach skóry. Przechadzają się tu również ludzie pracujący dla rodu Travers, pilnujący, aby każdy statek i każdy towar został odnotowany w księgach. Przystań jest też miejscem, w którym należy szczególnie uważać, gdyż od świtu do samego zmierzchu ruch jest tu naprawdę spory.
Widząc wyraz twarz stojącego przed nią mężczyzny Juno zdała sobie sprawę z własnej gafy. Część jej osobowości odpowiadającej za niechęć wobec wszystkie co szlacheckie właśnie triumfowała. Tak się właśnie przecież kończyło wieczne siedzenie w rezydencjach i wpatrywanie się w kolorowe ściany. Nawet starych przyjaciół traktowała jak służących. Na bladej twarzy pojawił się rumieniec dorównujący swej barwie rudym włosom. - Przepraszam Connor. - Wydusiła w końcu oplatając kosmyk wokół palców. - Ja…bardzo dawno nie miałam kontaktu z rzeczywistym światem. - To mogło brzmieć odpowiednio. Choć z drugiej strony Connor mógł to zrozumieć jako kolejny policzek wymierzony w jego stronę. Myśl ta sprawiła, że rumieniec na twarzy panny Travers jedynie przybrał na swej intensywności. Juno wypuściła kosmyk włosów spomiędzy palców by w końcu, z lekko zakłopotanym uśmiechem spojrzeń na mężczyznę. To prawda, od lat systematycznie próbowała się wyrwać z bezpiecznym murów, jakie stworzył dla niej rodzina. Nie oznaczało to jednak, że miała rzeczywisty kontakt ze… zwykłymi ludźmi. Widziała się raczej w roli cichego obserwatora. Kogoś, kto za wszelką cenę próbował zrozumieć czemu właściwie istnieje coś tak irracjonalnego jak hierarchia społeczne i czy decyduje o niej coś więcej poza ilością złota. Musiało skoro tacy Weasleye do niedawna wciąż byli uważani za niemal pełnoprawną szlachtę. Chociaż w tej sprawie również mogła się mylić. Nie byłby to pierwszy raz, gdy zupełnie pogubiłaby się w meandrach zasad społecznych. Wzmianka o bracie niejako wyrwała Juno z całego tego zakłopotania. Błękitne oczy panienki uniosły się ku górze, by w końcu opaść w geście irytacji. - Ten opętany wszystkim, co najgorsze człowiek uznał to pewnie za świetny żart. - Wypluła te słowa nie szczędząc przy tym kilku dodatkowych przymiotników, które zachowała jednak dla siebie. Nie było do końca oczywiste dla czego się wścieka. Przecież sama zgodziła się na udział w tej komedii. Nikt nie przymuszaj jej do niczego batogiem. - Cieszę się jednak, że dzięki temu mogliśmy się znów zobaczyć. - Dodała po chwili uśmiechając się przy tym w dość przyjazny sposób. Teoretycznie to właśnie w tej chwili powinna się czuć najbardziej zawstydzona. Tylko dlaczego? Przecie Connor był przyjacielem z dawnych lat, pamiętała, że czuła się przy nim dość swobodnie. Właściwie, dlaczego nie mogła czuć się tak teraz? Dodajmy do tego zatrważającą pokłady szczerość i przepis na katastrofę gotowy. - Zostawmy tą cała lady w spokoju. - Próbowała wtrącić, ale on mówił dalej wciąż uparcie używające przynależnego jej tytułu. Juno słuchała zastanawiając się czy powinna zacząć się śmiać, czy może jednak płakać. Connor nie wiedział ile by dała za to by jego słowa okazały się prawdziwe. Od ilu problemów by ją wyratował, gdyby te niewinne żarty zmieniłby się w rzeczywistość. Mimowolnie gdzież tyłu głowy pojawiła się myśl o tym co zrobiłby pewien ciemnowłosy lord gdyby usłyszał teraz ich rozmowę. Niemal czuła jak wkręca się w nią nieobecne przecież w tej chwili, brązowe spojrzenie zadające przy tym całą masę pytań na, które Juno nie znała odpowiedzi. Świadomość związana z jej obecną sytuacją trochę odebrała urok tej dziwacznej scenie. - Oczywiście, że tęskniłam. - Znów w jej głosie pobrzmiewała brutalna szczerość. Większość pozytywnych wspomnień, jakie miała z czasów Hogwartu była przecież związana z Connorem. Myśl o jego maślanych oczach wpatrujących się w nią jak w obrazek wciąż poprawiała jej humor. Dobrze było mieć kogoś kto próbował ją zrozumieć i kto tak nie wiele przy tym od niej wymagał. - Widzisz jak głupie decyzje podejmuje nie mając cię przy boku. - Wskazała na siebie, swój strój i całą tą sytuację. Śmiała się przy tym wesoło co pomogło odegnać przykre myśli. - Próba zaimponowania kobiecie to chyba jedna z najstarszych wymówek, jaka istnieje. Stać cię na coś o wiele lepszego. - Ostatnie zdanie można było rozumieć dwojako. Zarówno jako żart, jak i przyganę. Mimo wszystko i tak w niebieskich oczach pojawiła się szczera troska.



Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you
your queen summons you
Junona Travers

Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Twarz Juno pokrywa rumieniec, a on - teraz trochę zaskoczony, trochę speszony, że może wzbudził w niej poczucie winy - uniósł nieznacznie brwi w geście wyrażającym... no właśnie - co? Chyba zmartwienie, bo pomimo całej swojej (być może niechcianej) arystokratycznej otoczki, Lady Travers wyglądała teraz trochę jak jakieś wrażliwe dziewczę.
Na dodatek przeprosiła, co tylko wzmocniło wszechogarniające poczucie winy. On - ten głupi dzieciak - zmusił Junonę do przepraszania? Nie musiała przepraszać nikogo, a już na pewno nie musiała przepraszać jego. Nie chodziło już nawet o tytuł Lady - raczej o fakt, że nie mogli wiedzieć jak się w tej sytuacji zachować, co za tym idzie - nie mógł za nic jej winić. Nie poczuł się nawet urażony! Prawdę mówiąc przez chwilę obawiał się nawet, że to ona się obrazi, bo zwróci się do niej nie tak jak powinien. Na przykład za tę głupią Lady! Dopiero teraz przypomniał sobie jak bardzo irytowała się, gdy zwracał się do niej w tak formalny i wymuszony sposób.
- No coś ty... - wyrzucił w końcu, chyba bardziej w celu przerwania niezręcznej ciszy, bo nie wiedział nawet, co chciał jej przekazać. Postanowił więc obrócić tę sytuację w głupi żart, przypominając jej tekst, którym obdarzył ją w Hogwarcie, gdy był jeszcze niedoświadczonym małolatem, który nie wiedział jak zagadać do dziewczyny, a co dopiero do dziewczyny z Traversów. - Fakt, wyglądasz trochę jak z innej planety, ale to chyba dobrze. Nie musisz mnie za to przepraszać. - wyszczerzył ząbki i w sumie jak tak sobie na tę Juno patrzył to faktycznie wyglądała bardzo dobrze. Zadbana i śliczna jak zawsze, choć przepojony zakłopotaniem wzrok przesłonił skrywaną w jej spojrzeniu dumę.
Na szczęście wzmianka o Lordzie Traversie najwidoczniej pozwoliła jej o tym zapomnieć, bo nagle się ożywiła, tym samym pozwalając Connorowi odetchnąć z ulgą. Tak bardzo nie chciał, żeby była smutna czy zakłopotana! Jak już spotykali się po tak długim czasie, to wypadało rozegrać akcję w ten sposób, żeby mogli zapamiętać wspomnienie jako przyjemne.
Chyba doszła do podobnego wniosku, bo przez chwilę znowu zobaczył w niej dawną Junonę. Tę narzekającą na braci, tę obdarzającą go uśmiechem (wciąż uroczym!), tę żywiołową... poczuł, że wypełnia go dziwne ciepło i chociaż z pewnością nie przemawiało przez niego żadne bardziej zażyłe uczucie, to na pewno sentyment - jak mógłby nie czuć go do pierwszego poważnego obiektu westchnień?
Może dlatego tak bardzo ucieszył się, gdy powiedziała, że tęskniła? Wierzył, że mówiła prawdę - wierzył, że kiedy zajmowała się swoimi sprawami, to czasem, może rzadziej, przemknął jej przez myśl. Może widziała go, gdy patrzyła na wzburzone wody? Albo znajdywała podobieństwo w jednym z licznych portretów, co pewnie wisiały na wszystkich ścianach jej rodowego zamku? Chciał tak myśleć.
Zaraz mówi, że podejmuje głupie decyzje, wskazuje nawet na swój ubiór, co sprawia, że parska śmiechem.
- Faktycznie, trochę zabłądziłaś. Gdybyś trzymała się mnie, to byłoby inaczej... zawsze byłem głosem rozsądku. - zażartował, choć następne słowa dziewczęcia sprawiły, że odechciało mu się żartować. Znowu zrobiło mu się trochę głupio, bo oto stał przed dziewczyną, która poznała go jako chłopca pełnego marzeń, a teraz - po tak długiej rozłące - widziała jedynie wrak tego człowieka. Uświadomił sobie jak nisko upadł i teraz to on się rumienił, teraz to on wyglądał jak słabiutki Connor. A Juno? Juno była trochę jak surowa matka, co przyłapywała syna na gorącym uczynku i kazała mu się spowiadać. I co miał zrobić?
Jak miał to wszystko wyjaśnić?
- No... Wiesz... - zaczął, a głos mu wyraźnie drżał. Ciekawe co pomyśleliby sobie koledzy z dzielnicy portowej, gdyby zobaczyli z jakim przerażeniem patrzy na dużo niższą Junonę. Cóż... I tę sytuację musiał obrócić w żart. - Wiesz, nie mając cię przy boku podjąłem kilka głupich decyzji i... oto jestem. - dokończył więc, wypowiedź wieńcząc szerokim uśmiechem, który spełzł z buźki równie szybko, co się na niej pojawił.
Nie było co owijać w bawełnę. Spuścił więc speszony wzrok i zabrał się do wyjaśnień, wiedząc że Junona mu tak łatwo nie odpuści.
- Jest ciężko. Cholernie ciężko, a to jedyny sposób na zarobek... nie miałem dużo opcji. - wyjaśnił, teraz już całkiem zaczerwieniony, bo tak mu było wstyd. - Ale się porobiło, co? Pamiętasz jak myślałem, że po szkole będę grał zawodowo Quidditch'a? - dorzucił, a choć chciał, żeby zabrzmiało to jak luźne wspomnienie, to nagle zrozumiał jak bardzo przejebał swoje życie. - Ale serio, nie warto o mnie mówić. Lepiej opowiadaj jak radzisz sobie ty... Nie widzę zaręczynowego pierścionka, czyżby udało ci się uniknąć małżeństwa? W razie co to pamiętaj o mnie, moja propozycja ucieczki wciąż jest aktualna... - mówił, po raz pierwszy od jakiejś chwili zatrzymując na niej na dłużej wzrok.
Na dodatek przeprosiła, co tylko wzmocniło wszechogarniające poczucie winy. On - ten głupi dzieciak - zmusił Junonę do przepraszania? Nie musiała przepraszać nikogo, a już na pewno nie musiała przepraszać jego. Nie chodziło już nawet o tytuł Lady - raczej o fakt, że nie mogli wiedzieć jak się w tej sytuacji zachować, co za tym idzie - nie mógł za nic jej winić. Nie poczuł się nawet urażony! Prawdę mówiąc przez chwilę obawiał się nawet, że to ona się obrazi, bo zwróci się do niej nie tak jak powinien. Na przykład za tę głupią Lady! Dopiero teraz przypomniał sobie jak bardzo irytowała się, gdy zwracał się do niej w tak formalny i wymuszony sposób.
- No coś ty... - wyrzucił w końcu, chyba bardziej w celu przerwania niezręcznej ciszy, bo nie wiedział nawet, co chciał jej przekazać. Postanowił więc obrócić tę sytuację w głupi żart, przypominając jej tekst, którym obdarzył ją w Hogwarcie, gdy był jeszcze niedoświadczonym małolatem, który nie wiedział jak zagadać do dziewczyny, a co dopiero do dziewczyny z Traversów. - Fakt, wyglądasz trochę jak z innej planety, ale to chyba dobrze. Nie musisz mnie za to przepraszać. - wyszczerzył ząbki i w sumie jak tak sobie na tę Juno patrzył to faktycznie wyglądała bardzo dobrze. Zadbana i śliczna jak zawsze, choć przepojony zakłopotaniem wzrok przesłonił skrywaną w jej spojrzeniu dumę.
Na szczęście wzmianka o Lordzie Traversie najwidoczniej pozwoliła jej o tym zapomnieć, bo nagle się ożywiła, tym samym pozwalając Connorowi odetchnąć z ulgą. Tak bardzo nie chciał, żeby była smutna czy zakłopotana! Jak już spotykali się po tak długim czasie, to wypadało rozegrać akcję w ten sposób, żeby mogli zapamiętać wspomnienie jako przyjemne.
Chyba doszła do podobnego wniosku, bo przez chwilę znowu zobaczył w niej dawną Junonę. Tę narzekającą na braci, tę obdarzającą go uśmiechem (wciąż uroczym!), tę żywiołową... poczuł, że wypełnia go dziwne ciepło i chociaż z pewnością nie przemawiało przez niego żadne bardziej zażyłe uczucie, to na pewno sentyment - jak mógłby nie czuć go do pierwszego poważnego obiektu westchnień?
Może dlatego tak bardzo ucieszył się, gdy powiedziała, że tęskniła? Wierzył, że mówiła prawdę - wierzył, że kiedy zajmowała się swoimi sprawami, to czasem, może rzadziej, przemknął jej przez myśl. Może widziała go, gdy patrzyła na wzburzone wody? Albo znajdywała podobieństwo w jednym z licznych portretów, co pewnie wisiały na wszystkich ścianach jej rodowego zamku? Chciał tak myśleć.
Zaraz mówi, że podejmuje głupie decyzje, wskazuje nawet na swój ubiór, co sprawia, że parska śmiechem.
- Faktycznie, trochę zabłądziłaś. Gdybyś trzymała się mnie, to byłoby inaczej... zawsze byłem głosem rozsądku. - zażartował, choć następne słowa dziewczęcia sprawiły, że odechciało mu się żartować. Znowu zrobiło mu się trochę głupio, bo oto stał przed dziewczyną, która poznała go jako chłopca pełnego marzeń, a teraz - po tak długiej rozłące - widziała jedynie wrak tego człowieka. Uświadomił sobie jak nisko upadł i teraz to on się rumienił, teraz to on wyglądał jak słabiutki Connor. A Juno? Juno była trochę jak surowa matka, co przyłapywała syna na gorącym uczynku i kazała mu się spowiadać. I co miał zrobić?
Jak miał to wszystko wyjaśnić?
- No... Wiesz... - zaczął, a głos mu wyraźnie drżał. Ciekawe co pomyśleliby sobie koledzy z dzielnicy portowej, gdyby zobaczyli z jakim przerażeniem patrzy na dużo niższą Junonę. Cóż... I tę sytuację musiał obrócić w żart. - Wiesz, nie mając cię przy boku podjąłem kilka głupich decyzji i... oto jestem. - dokończył więc, wypowiedź wieńcząc szerokim uśmiechem, który spełzł z buźki równie szybko, co się na niej pojawił.
Nie było co owijać w bawełnę. Spuścił więc speszony wzrok i zabrał się do wyjaśnień, wiedząc że Junona mu tak łatwo nie odpuści.
- Jest ciężko. Cholernie ciężko, a to jedyny sposób na zarobek... nie miałem dużo opcji. - wyjaśnił, teraz już całkiem zaczerwieniony, bo tak mu było wstyd. - Ale się porobiło, co? Pamiętasz jak myślałem, że po szkole będę grał zawodowo Quidditch'a? - dorzucił, a choć chciał, żeby zabrzmiało to jak luźne wspomnienie, to nagle zrozumiał jak bardzo przejebał swoje życie. - Ale serio, nie warto o mnie mówić. Lepiej opowiadaj jak radzisz sobie ty... Nie widzę zaręczynowego pierścionka, czyżby udało ci się uniknąć małżeństwa? W razie co to pamiętaj o mnie, moja propozycja ucieczki wciąż jest aktualna... - mówił, po raz pierwszy od jakiejś chwili zatrzymując na niej na dłużej wzrok.
Connor Multon

Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


17 luty 1958
Pomarańczowe macki rodowego herbu wiły się z wiatrem na tle granatowej bandery, sprawiając wrażenie, jak gdyby ożywały, fizycznie obejmując krańce flagi powiewającej na rufowym flagsztoku. Okręt zaiste wyróżniał się na tle statków cumujących w porcie. Kiedy wojna zajęła całą Anglię, tutejszy ruch stał się zdecydowanie uboższy, gdyż przemysł morski nie działał już na dawną skalę, a antymugolski pogrom na wodach Morza Północnego spacyfikował wiele wrogich okrętów. Teraz kiedy stacjonowała tu flota obrony terytorialnej, statki chcące przybić do portu w Cromer podlegały jeszcze ściślejszej inspekcji, dlatego w głównej mierze znajdowały się tutaj okręty Traversów i żaglowce handlowe. Ogólnie rzecz biorąc, wciąż było tu dużo ludzi. Czarodzieje pracujący w portach odpłatnie użyczali swoich mięśni w rozładunku i załadunku towarów, damy lekkich obyczajów obnażały swe wdzięki przed spragnionymi relaksu marynarzami, a tłumy gościły w lokalnych karczmach, gdzie tanie, acz mocne trunki lały się litrami i można było odnieść wrażenie, że gdyby morze zawierało choćby procent alkoholu, to do końca wieczoru nie zostałoby po nim nawet kropli. Załoga Zemsty Kruka Padlinożercy - trójmasztowego galeonu na cumie z daleka od łajb ostałych w przystani - uczestniczyła w wypoczynkowej, karczemnej zabawie, zostawiając na straży jedynie kilku pijanych majtków pilnujących bezpieczeństwa okrętu. Tytułowy Kruk Padlinożerca osiadł na grotmaszcie, a drugi krążył wokół, zatrzymując się co chwilę w innym miejscu, jakby bacznie obserwował otoczenie. Mówi się, że kruki łączą się parami na całe życia; ich widok mógłby nasuwać laikowi podobną myśl, nie budząc żadnych wątpliwości specyfiką zachowania.
Młody mężczyzna, który chwilę temu zdołał podsłuchać w karczmie interesujące wieści o kosztownościach kapitana z ostatniej morskiej wyprawy, mógł postrzegać w tym okazję do napchania własnych kieszeni niemałą fortuną, której przecież tak mu brakowało. Opcja kusiła: wieczór był jeszcze młody, więc żeglarze w karczmie zabawią jeszcze na długo, a strażników tak niewielu... jeśli nikt nie krył się na pokładzie, miałby prawie czystą drogę do kajuty kapitańskiej i kradzieży arystokratycznych dóbr. Czy jednak był świadom, że jego poczynania uważnie śledzą dwie pary kruczych oczu?
Pomarańczowe macki rodowego herbu wiły się z wiatrem na tle granatowej bandery, sprawiając wrażenie, jak gdyby ożywały, fizycznie obejmując krańce flagi powiewającej na rufowym flagsztoku. Okręt zaiste wyróżniał się na tle statków cumujących w porcie. Kiedy wojna zajęła całą Anglię, tutejszy ruch stał się zdecydowanie uboższy, gdyż przemysł morski nie działał już na dawną skalę, a antymugolski pogrom na wodach Morza Północnego spacyfikował wiele wrogich okrętów. Teraz kiedy stacjonowała tu flota obrony terytorialnej, statki chcące przybić do portu w Cromer podlegały jeszcze ściślejszej inspekcji, dlatego w głównej mierze znajdowały się tutaj okręty Traversów i żaglowce handlowe. Ogólnie rzecz biorąc, wciąż było tu dużo ludzi. Czarodzieje pracujący w portach odpłatnie użyczali swoich mięśni w rozładunku i załadunku towarów, damy lekkich obyczajów obnażały swe wdzięki przed spragnionymi relaksu marynarzami, a tłumy gościły w lokalnych karczmach, gdzie tanie, acz mocne trunki lały się litrami i można było odnieść wrażenie, że gdyby morze zawierało choćby procent alkoholu, to do końca wieczoru nie zostałoby po nim nawet kropli. Załoga Zemsty Kruka Padlinożercy - trójmasztowego galeonu na cumie z daleka od łajb ostałych w przystani - uczestniczyła w wypoczynkowej, karczemnej zabawie, zostawiając na straży jedynie kilku pijanych majtków pilnujących bezpieczeństwa okrętu. Tytułowy Kruk Padlinożerca osiadł na grotmaszcie, a drugi krążył wokół, zatrzymując się co chwilę w innym miejscu, jakby bacznie obserwował otoczenie. Mówi się, że kruki łączą się parami na całe życia; ich widok mógłby nasuwać laikowi podobną myśl, nie budząc żadnych wątpliwości specyfiką zachowania.
Młody mężczyzna, który chwilę temu zdołał podsłuchać w karczmie interesujące wieści o kosztownościach kapitana z ostatniej morskiej wyprawy, mógł postrzegać w tym okazję do napchania własnych kieszeni niemałą fortuną, której przecież tak mu brakowało. Opcja kusiła: wieczór był jeszcze młody, więc żeglarze w karczmie zabawią jeszcze na długo, a strażników tak niewielu... jeśli nikt nie krył się na pokładzie, miałby prawie czystą drogę do kajuty kapitańskiej i kradzieży arystokratycznych dóbr. Czy jednak był świadom, że jego poczynania uważnie śledzą dwie pary kruczych oczu?
Rodachan Travers

Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Tak doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że nie powinno go tutaj być - a jednak zdecydował się, bo mimo że przecież nie był złodziejem, to okazja stanowczo takim czyniła!
Nie zabrał brata, nie wspomniał mu o swoich planach, nie tym razem. Nie mógłby ryzykować, że coś się z nim stanie podobnego jak w styczniu na jarmarku. Musiał się o nich zatroszczyć, zadbać żeby mieli więcej pieniędzy i jedzenia - bo w końcu rzeczywiście Mars jadł więcej i więcej. Wielki bydlak, ale nie mógł się go pozbyć, bo przecież dla Sheili był jak członek rodziny! James mógł sobie narzekać na niego, ile tylko chciał, ale ten psiak miał zostać z nimi.
Zasłyszał w karczmie plotki, obserwował i bawił się z żeglarzami, nie pijąc jednak zbyt wiele alkoholu dla zachowania trzeźwości umysłu. Ukradkiem zmieniał ten w kuflu w zwykłą wodę, herbatę czy cokolwiek innego, co nie zawierało alkoholu, a jego dobre aktorstwo pomagało mu to ukryć.
Wyciągał informacje z nieco zbyt podpitej załogi, po tym opuszczając ukradkiem przybytek i kierując się na odpowiedni statek, a dokładniej galery.
Zataczał się, śmiejąc, chcąc sprawiać wrażenie, że jest jednym z pijaczyn w porcie. Z uśmiechem nucił raz głośniej, raz ciszej szanty, zmieniając je co rusz, jakby gubiąc się we własnych myślach. Udawał dla niepoznaki, przechodząc nie raz obok mniej czy bardziej upitych żeglarzy i mieszkańców, aż w końcu jego wzrok dostrzegł galerę, której nie mógł pomylić z żadną inną zacumowaną w porcie.
Wtedy nieco bardziej się spiął, tylko na moment, zaraz też po cichu i ostrożnie, aby przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagi niepożądanym dźwiękiem drewna, zaczął się zakradać. Krok po kroku, powoli i bez pośpiechu, dostrzegając będąc już na pokładzie i zaraz chowając się za jednymi z beczek, żeby rozejrzeć się skąd dochodzą śmiechy załogi odpowiedzialnej za pilnowanie statku.
Frajerzy... przeszło mu przez myśl, widząc w jakim stanie ci byli, grając w kości i wciąż popijając z butelek alkohol, bawiąc się bardziej niż doskonale.
Może wszystko szło wręcz za dobrze? Czuł delikatny stres, nie adrenalinę, ale właśnie niepokój - że to wszystko wydawało się aż nazbyt łatwe. Może czegoś nauczył się przez ostatnie tygodnie i miesiące? A może wcale, ostrożnie stawiając kolejny krok, kierując się do kajuty kapitańskiej, bo gdzie indziej miałyby być składowane te najcenniejsze przedmioty?
Ostrożnie, tuż przy ziemi, aby nie rzucać zbyt dużego cienia, aby nie zwracać na siebie uwagi.
Przy drzwiach zatrzymał się na moment, wyciągając z torby parę wytrychów. Nie wiedział czy mógł spodziewać się magicznych pułapek, ale dzisiaj był aż nazbyt pewny siebie. Nie mogło się nie powieść przecież, prawda?
Zamek ustąpił, nie wyczuwał nici magii. Chociaż może powinien rzucić zaklęcie? Może w środku było więcej pułapek?
Wsuwając się do środka, przymknął drzwi aby wiatr przypadkiem nie zrobił tego za niego. Wszystko wydawało się aż zbyt łatwe... A mimo to chciał skorzystać z okazji i czym prędzej się zmyć.
- Lumos - rzucił cicho, wyciągając różdżkę, aby przy świetle było mu się łatwiej rozejrzeć za drogocennymi przedmiotami.
Nie zabrał brata, nie wspomniał mu o swoich planach, nie tym razem. Nie mógłby ryzykować, że coś się z nim stanie podobnego jak w styczniu na jarmarku. Musiał się o nich zatroszczyć, zadbać żeby mieli więcej pieniędzy i jedzenia - bo w końcu rzeczywiście Mars jadł więcej i więcej. Wielki bydlak, ale nie mógł się go pozbyć, bo przecież dla Sheili był jak członek rodziny! James mógł sobie narzekać na niego, ile tylko chciał, ale ten psiak miał zostać z nimi.
Zasłyszał w karczmie plotki, obserwował i bawił się z żeglarzami, nie pijąc jednak zbyt wiele alkoholu dla zachowania trzeźwości umysłu. Ukradkiem zmieniał ten w kuflu w zwykłą wodę, herbatę czy cokolwiek innego, co nie zawierało alkoholu, a jego dobre aktorstwo pomagało mu to ukryć.
Wyciągał informacje z nieco zbyt podpitej załogi, po tym opuszczając ukradkiem przybytek i kierując się na odpowiedni statek, a dokładniej galery.
Zataczał się, śmiejąc, chcąc sprawiać wrażenie, że jest jednym z pijaczyn w porcie. Z uśmiechem nucił raz głośniej, raz ciszej szanty, zmieniając je co rusz, jakby gubiąc się we własnych myślach. Udawał dla niepoznaki, przechodząc nie raz obok mniej czy bardziej upitych żeglarzy i mieszkańców, aż w końcu jego wzrok dostrzegł galerę, której nie mógł pomylić z żadną inną zacumowaną w porcie.
Wtedy nieco bardziej się spiął, tylko na moment, zaraz też po cichu i ostrożnie, aby przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagi niepożądanym dźwiękiem drewna, zaczął się zakradać. Krok po kroku, powoli i bez pośpiechu, dostrzegając będąc już na pokładzie i zaraz chowając się za jednymi z beczek, żeby rozejrzeć się skąd dochodzą śmiechy załogi odpowiedzialnej za pilnowanie statku.
Frajerzy... przeszło mu przez myśl, widząc w jakim stanie ci byli, grając w kości i wciąż popijając z butelek alkohol, bawiąc się bardziej niż doskonale.
Może wszystko szło wręcz za dobrze? Czuł delikatny stres, nie adrenalinę, ale właśnie niepokój - że to wszystko wydawało się aż nazbyt łatwe. Może czegoś nauczył się przez ostatnie tygodnie i miesiące? A może wcale, ostrożnie stawiając kolejny krok, kierując się do kajuty kapitańskiej, bo gdzie indziej miałyby być składowane te najcenniejsze przedmioty?
Ostrożnie, tuż przy ziemi, aby nie rzucać zbyt dużego cienia, aby nie zwracać na siebie uwagi.
Przy drzwiach zatrzymał się na moment, wyciągając z torby parę wytrychów. Nie wiedział czy mógł spodziewać się magicznych pułapek, ale dzisiaj był aż nazbyt pewny siebie. Nie mogło się nie powieść przecież, prawda?
Zamek ustąpił, nie wyczuwał nici magii. Chociaż może powinien rzucić zaklęcie? Może w środku było więcej pułapek?
Wsuwając się do środka, przymknął drzwi aby wiatr przypadkiem nie zrobił tego za niego. Wszystko wydawało się aż zbyt łatwe... A mimo to chciał skorzystać z okazji i czym prędzej się zmyć.
- Lumos - rzucił cicho, wyciągając różdżkę, aby przy świetle było mu się łatwiej rozejrzeć za drogocennymi przedmiotami.

Dostatek był przywilejem szlachetnie urodzonych. I sprytnych, a tych na świecie nie brakowało i choć mieli znacznie trudniejszy start, niżeli zrodzeni z błękitnej krwi, potrafili wykorzystać swoje personalne atuty do zgromadzenia wielkich majątków. Byli również tacy, którzy marnotrawili talent i drzemiący w nich potencjał, porywając się na szalenie niebezpieczne pomysły, by zdobyć ulotny zastrzyk gotówki, po którym na powrót wpadali w nędzę. Thomas Doe zdawał się wpisywać w tę kategorię, bo zdolności odmówić mu nie można. Brakowało mu jednak zdrowego rozsądku, jeśli myślał, że bezkarnie zakradnie się na okręt z floty Traversów i tak po prostu coś z niego ukradnie.
Rodachan potrafił przyjąć ze zrozumieniem perspektywę okradania bogatszych, bo sam spędził pół swego żywota na grabieży łupów z abordaży i uganianiu się za skarbami czarodziejskiego świata. Nie przejmował się tym procederem, bo okazja czyni złodzieja i zgadzał się z tą prawdą, ale było tylko jedno odstępstwo od tej reguły - kradzież jego własności. Cygan z portu, którego bacznie obserwowało krucze oko, został przez Traversa rozpoznany jeszcze w karczmie, a ten ostrzył sobie na niego pazury, bo to nie pierwszy raz, kiedy zainteresował się jego bogactwem. Doe nie wiedział, że mierna ochrona okrętu to jedynie inscenizacja, a głosy z karczmy skoordynowane były z intencją Kapitana. Thomas nieświadomie wpadł w sidła, choć nie był głupi i zdał sobie sprawę, że to cholerne włamanie poszło mu zbyt łatwo. Pytanie tylko, czy nie było już za późno, by się wycofać? Cóż, chłopak wyznawał w życiu chyba tylko jedną filozofię, bo zwątpienie nie skłoniło go do odpuszczenia okazji.
- Szukasz czegoś, co należy do mnie. - wybrzmiał męski głos, a gdy zwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał, ujrzał barczystego faceta w stroju kapitańskim, który z założonymi rękoma opierał jedną nogę o drewnianą ściankę kajuty, zawadiacko obserwując poczynania złodzieja. - Znam to lico; twarz podłego oszusta, który już raz przechytrzył Kruka Padlinożercę. Doprawdy myślałeś, że uda Ci się powtórzyć ten manewr?
Ciekawa historia stoi za ich bliższym poznaniem. Thomas Doe parokrotnie współpracował z załogą Szalonej Selmy jako dodatkowe mięsnie do rozładunku towarów w portach morskich, napływających do Wielkiej Brytanii z odległych zakątków świata. Przy jednej z takich okazji Pierwszy na braterskim statku miał okazję sączyć trunki z tym cygańskim dupkiem, który uśpił jego czujność najskuteczniejszym wówczas środkiem perswazji - alkoholem. Doe wykorzystał tę okazję do kradzieży biżuterii pozbawionej sentymentalnej wartości, a zatem - dla Rodachana prawie bezwartościowej. Ponowne spotkanie z portowym złodziejaszkiem odświeżyło mu pamięć i zrodziło w głowie pewien plan. Skoro nie czuł gniewu, a jedynie stroił groźne miny, czegoż mógł od niego chcieć?
- Jeszcze nie wiem, czy rzucę Cię na pożarcie krakenowi, czy własnej załodze. Przypieczętuj swój los wyborem, złodzieju. - wówczas sięgnął po swoją różdżkę i odbił od ściany, powolnym krokiem skracając dystans dzielący go od chłopaka. Nie wyglądał jednak, jak ktoś, kto za chwilę tej różdżki użyje.
Rodachan potrafił przyjąć ze zrozumieniem perspektywę okradania bogatszych, bo sam spędził pół swego żywota na grabieży łupów z abordaży i uganianiu się za skarbami czarodziejskiego świata. Nie przejmował się tym procederem, bo okazja czyni złodzieja i zgadzał się z tą prawdą, ale było tylko jedno odstępstwo od tej reguły - kradzież jego własności. Cygan z portu, którego bacznie obserwowało krucze oko, został przez Traversa rozpoznany jeszcze w karczmie, a ten ostrzył sobie na niego pazury, bo to nie pierwszy raz, kiedy zainteresował się jego bogactwem. Doe nie wiedział, że mierna ochrona okrętu to jedynie inscenizacja, a głosy z karczmy skoordynowane były z intencją Kapitana. Thomas nieświadomie wpadł w sidła, choć nie był głupi i zdał sobie sprawę, że to cholerne włamanie poszło mu zbyt łatwo. Pytanie tylko, czy nie było już za późno, by się wycofać? Cóż, chłopak wyznawał w życiu chyba tylko jedną filozofię, bo zwątpienie nie skłoniło go do odpuszczenia okazji.
- Szukasz czegoś, co należy do mnie. - wybrzmiał męski głos, a gdy zwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał, ujrzał barczystego faceta w stroju kapitańskim, który z założonymi rękoma opierał jedną nogę o drewnianą ściankę kajuty, zawadiacko obserwując poczynania złodzieja. - Znam to lico; twarz podłego oszusta, który już raz przechytrzył Kruka Padlinożercę. Doprawdy myślałeś, że uda Ci się powtórzyć ten manewr?
Ciekawa historia stoi za ich bliższym poznaniem. Thomas Doe parokrotnie współpracował z załogą Szalonej Selmy jako dodatkowe mięsnie do rozładunku towarów w portach morskich, napływających do Wielkiej Brytanii z odległych zakątków świata. Przy jednej z takich okazji Pierwszy na braterskim statku miał okazję sączyć trunki z tym cygańskim dupkiem, który uśpił jego czujność najskuteczniejszym wówczas środkiem perswazji - alkoholem. Doe wykorzystał tę okazję do kradzieży biżuterii pozbawionej sentymentalnej wartości, a zatem - dla Rodachana prawie bezwartościowej. Ponowne spotkanie z portowym złodziejaszkiem odświeżyło mu pamięć i zrodziło w głowie pewien plan. Skoro nie czuł gniewu, a jedynie stroił groźne miny, czegoż mógł od niego chcieć?
- Jeszcze nie wiem, czy rzucę Cię na pożarcie krakenowi, czy własnej załodze. Przypieczętuj swój los wyborem, złodzieju. - wówczas sięgnął po swoją różdżkę i odbił od ściany, powolnym krokiem skracając dystans dzielący go od chłopaka. Nie wyglądał jednak, jak ktoś, kto za chwilę tej różdżki użyje.
Rodachan Travers

Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Tak jak podczas sylwestra razem z bratem, kiedy włamali się do londyńskiego mieszkania, zabrał się po chwili do szukania czegokolwiek - wszystkiego, co tylko mogło się zdać do sprzedaży, na zarobek. Wszystko mogło się nadać, nawet sztućce, które poza zadziwiającymi dużymi cenami, były surowcami, które zawsze były w cenie.
Wszystko co z metalu, wszystko porcelanowe, instrumenty, czasem książki. Thomas nie był w stanie do końca ocenić dokładniej wartości wielu przedmiotów, ale miał pojęcia o tym, które przedmioty w jakiś sposób były bardziej lub mniej cenne.
Chociaż na moment stanęło mu serce, słysząc czyjś głos. Szlag!
Już zaczynał szukać słów, kiedy ostrożnie odwrócił się w stronę mężczyzny. Potulny uśmiech wpełzł na jego usta, a różdżka, która rozświetlała kajutę lumos, zgasła. Powolnym ruchem opuścił ją, nie chcąc atakować - a przynajmniej nie chcąc sprawiać wrażenia jakby chciał zaatakować.
- Oh... Lord Travers, to zaszczyt, czy to... jak rozumiem nowy statek? Nie przypuszczałbym - powiedział z nutą wesołości, z nutą może nawet pewności w głosie, choć jednocześnie i wycofania. Krok w tył, jeden, malutki. - Wyróżnia się w porcie, to na pewno, świetna robota. Rzadko teraz widać podobne skupienie na detalach. Widziałem też ślady po naprawie, choć przyznam, że gdybym sam czasem nie miał okazji pracować przy podobnych rzeczach to nie wiedziałbym nawet, że były jakieś potrzebne - mówił, zachwalając stan statku, jego okazałość. I wykonując powoli krok w tył.
- To niekoniecznie powtórzenie manewru. To bardziej... Carterowie wyraźnie pozazdrościli temu statku, miałem przyjść na przeszpiegi - wyjaśnił, kłamiąc sprytnie. Wiedział, że w okolicach półwyspu kornwalijskiego Carterowie mieli jakieś statki, i choć nie znał detali na ten temat, wiedział doskonale że jego młodszy brat im pomagał i przez pewien czas pracował. Było duże prawdopodobieństwo, że coś o nich było znane i lordowi - rzucanie nazwiskami z pewnością, że wie się o czym się bredzi, zazwyczaj było skutecznym kłamstwem, a Thomas nie miał wiele zalet poza umiejętnościami kłamstwa. - Gdybym wiedział, że ta piękna galera należy do lorda, nie zdecydowałbym się tutaj przyjść, a raczej zawiadomiłbym listem o niegodziwych zamiarach wycelowanych w lorda - zapewnił szybko, znów przesuwając się kolejnym krokiem, niewielkim w bok, szykując się rzecz jasna do ucieczki. Zachowanie odstępu było w końcu istotne. - Nie mam życzenia śmierci - zapewnił z uśmiechem. Technicznie przecież nie był złodziejem, technicznie niczego nie wyniósł z kajuty. Technicznie był jedynie włamywaczem, a można było powiedzieć, że po prostu wybrał się na spacer. Nikt mu niczego nie udowodni.
Chociaż kiedy mężczyzna ruszył w jego stronę, zaraz sam w podobnym tempie zaczął się wycofywać w głąb kajuty, wciąż nieco na bok, chcąc wymienić się z kapitanem miejscem w taki sposób, aby móc dotrzeć do drzwi i spróbować uciec. Co prawda kąpiel o tej porze roku nie była wymarzonym zajęciem Thomasa, ale jeśli będzie trzeba to da radę.
Wszystko co z metalu, wszystko porcelanowe, instrumenty, czasem książki. Thomas nie był w stanie do końca ocenić dokładniej wartości wielu przedmiotów, ale miał pojęcia o tym, które przedmioty w jakiś sposób były bardziej lub mniej cenne.
Chociaż na moment stanęło mu serce, słysząc czyjś głos. Szlag!
Już zaczynał szukać słów, kiedy ostrożnie odwrócił się w stronę mężczyzny. Potulny uśmiech wpełzł na jego usta, a różdżka, która rozświetlała kajutę lumos, zgasła. Powolnym ruchem opuścił ją, nie chcąc atakować - a przynajmniej nie chcąc sprawiać wrażenia jakby chciał zaatakować.
- Oh... Lord Travers, to zaszczyt, czy to... jak rozumiem nowy statek? Nie przypuszczałbym - powiedział z nutą wesołości, z nutą może nawet pewności w głosie, choć jednocześnie i wycofania. Krok w tył, jeden, malutki. - Wyróżnia się w porcie, to na pewno, świetna robota. Rzadko teraz widać podobne skupienie na detalach. Widziałem też ślady po naprawie, choć przyznam, że gdybym sam czasem nie miał okazji pracować przy podobnych rzeczach to nie wiedziałbym nawet, że były jakieś potrzebne - mówił, zachwalając stan statku, jego okazałość. I wykonując powoli krok w tył.
- To niekoniecznie powtórzenie manewru. To bardziej... Carterowie wyraźnie pozazdrościli temu statku, miałem przyjść na przeszpiegi - wyjaśnił, kłamiąc sprytnie. Wiedział, że w okolicach półwyspu kornwalijskiego Carterowie mieli jakieś statki, i choć nie znał detali na ten temat, wiedział doskonale że jego młodszy brat im pomagał i przez pewien czas pracował. Było duże prawdopodobieństwo, że coś o nich było znane i lordowi - rzucanie nazwiskami z pewnością, że wie się o czym się bredzi, zazwyczaj było skutecznym kłamstwem, a Thomas nie miał wiele zalet poza umiejętnościami kłamstwa. - Gdybym wiedział, że ta piękna galera należy do lorda, nie zdecydowałbym się tutaj przyjść, a raczej zawiadomiłbym listem o niegodziwych zamiarach wycelowanych w lorda - zapewnił szybko, znów przesuwając się kolejnym krokiem, niewielkim w bok, szykując się rzecz jasna do ucieczki. Zachowanie odstępu było w końcu istotne. - Nie mam życzenia śmierci - zapewnił z uśmiechem. Technicznie przecież nie był złodziejem, technicznie niczego nie wyniósł z kajuty. Technicznie był jedynie włamywaczem, a można było powiedzieć, że po prostu wybrał się na spacer. Nikt mu niczego nie udowodni.
Chociaż kiedy mężczyzna ruszył w jego stronę, zaraz sam w podobnym tempie zaczął się wycofywać w głąb kajuty, wciąż nieco na bok, chcąc wymienić się z kapitanem miejscem w taki sposób, aby móc dotrzeć do drzwi i spróbować uciec. Co prawda kąpiel o tej porze roku nie była wymarzonym zajęciem Thomasa, ale jeśli będzie trzeba to da radę.

Kiedy Thomas rozglądał się po kapitańskiej kajucie pokaźnego galeonu, na pierwszy rzut oka nie widział tu wielkiego przepychu. Szkopuł tkwił w szczególe, jakoby te drogocenne dla właściciela przedmioty miały wartość sentymentalną. Choćby te drewniane figurki wystruganych kruków, tudzież innych symboli nawołujących do patronki tego statku. A złoto? Owszem, było i świeciło refleksami magicznego światła rozświetlającego niepokojący półmrok. Na przykład ten kielich, po który chciał sięgnąć dłonią, nim nie zasłyszał budzącego trwogę głosu samego Kruka Padlinożercy. Gdyby miał jeszcze chwilę, by się rozejrzeć, dostrzegłby nawet wielki kufer, pewno zapieczętowany magią, ale co ciekawe - zawartość jego, największy skarb Rodachana Travers, byłaby dla Doe mniej wartościowa, niż sam kufer. Dlaczego? Bowiem w środku krył się kawał sentymentalnej podróży po kilku latach izolacji od miłostki, do której adresował niewysłane nigdy listy. Tam też znajdowały się te, które ona, w błogiej nieświadomości, nadsyłała i jemu, a oprócz tego kilka szpargałów, może i drogocennych w perspektywie materialnej, ale bezcennych dla ich posiadacza. Jednak Thomas nie zdołał nawet wykonać kroku do tegoż skarbu, ani nawet pochwycić złotego kielicha. Czasu starczyło mu tylko na wzięcie głębokiego oddechu i zdanie sobie sprawy, w jak wielkim gównie teraz grzęzł.
- Okręt. Nie przypuszczałbyś czego? - spytał neutralnym tonem, aby wprawić go w większe zakłopotanie. Niech myśli, że mogły go te słowa urazić. - To prawda, przeszedł pierwszy chrzest bojowy. Myślisz, że Ciebie też dałoby się naprawić po uszkodzeniach, jakie mógłbym Ci zadać za kroczenie po jego pokładzie, złodzieju? - wybrzmiała groźba, ale różdżka wciąż była spuszczona. Rany, nie chciał wiedzieć, co by było, gdyby Travers zamienił ją na pięści. Miał przecież wielkie marynarskie łapska, które zgniotłyby mu głowę.
Zatrzymał się, kiedy zasłyszał nazwisko Carterów. Interesujący obrót spraw, w który byłby nawet skłonny uwierzyć.
- Więc Carterowie nasyłają Cię na pokład mojego okrętu i nakazują przeszpiegi. Jedna rzecz mi się nie klei: tymi Carterami byli członkowie mojej załogi snujący powiastki o wielkim kapitańskim skarbie, którego przyszedłeś tu szukać? - Thomas wpadł jak śliwka, bo akcja była ustawiona - a Travers pamiętliwy. Pytanie, czy faktycznie miał wobec niego złowrogie intencje, skoro wciąż rozmawiali? - Opowiedz mi więcej o tych Carterach. I przypomnij mi, jak się nazywasz, złodzieju? - dobrze byłoby móc wreszcie nazwać złodzieja po imieniu. Szczególnie w obliczu oferty, jaką wkrótce miał mu do zaoferowania. - Teraz już wiesz, do kogo należy. Skorośmy ustalili, że mamy wspólne zaszłości, pora odpracować dług. Martwy mi się nie przydasz, więc Kraken będzie musiał zaczekać na ucztę, choć wciąż rozważam oddanie Cię swojej załodze. Potrafią karać takich złodziejaszków, więc mówże - jesteś gotów przysłużyć się moim interesom, by zapracować na własne życie? - czy miał wielki wybór? Próbując stąd uciec równie dobrze mógł trafić na załogantów z zewnątrz - cholera wie, czy Travers nie obsadził ich pod drzwiami na taką ewentualność. Z drugiej strony, skoro i tak nie uda mu się niczego tutaj zwędzić, może praca dla kapitana tego galeonu przyniesie mu upragniony zysk?
- Okręt. Nie przypuszczałbyś czego? - spytał neutralnym tonem, aby wprawić go w większe zakłopotanie. Niech myśli, że mogły go te słowa urazić. - To prawda, przeszedł pierwszy chrzest bojowy. Myślisz, że Ciebie też dałoby się naprawić po uszkodzeniach, jakie mógłbym Ci zadać za kroczenie po jego pokładzie, złodzieju? - wybrzmiała groźba, ale różdżka wciąż była spuszczona. Rany, nie chciał wiedzieć, co by było, gdyby Travers zamienił ją na pięści. Miał przecież wielkie marynarskie łapska, które zgniotłyby mu głowę.
Zatrzymał się, kiedy zasłyszał nazwisko Carterów. Interesujący obrót spraw, w który byłby nawet skłonny uwierzyć.
- Więc Carterowie nasyłają Cię na pokład mojego okrętu i nakazują przeszpiegi. Jedna rzecz mi się nie klei: tymi Carterami byli członkowie mojej załogi snujący powiastki o wielkim kapitańskim skarbie, którego przyszedłeś tu szukać? - Thomas wpadł jak śliwka, bo akcja była ustawiona - a Travers pamiętliwy. Pytanie, czy faktycznie miał wobec niego złowrogie intencje, skoro wciąż rozmawiali? - Opowiedz mi więcej o tych Carterach. I przypomnij mi, jak się nazywasz, złodzieju? - dobrze byłoby móc wreszcie nazwać złodzieja po imieniu. Szczególnie w obliczu oferty, jaką wkrótce miał mu do zaoferowania. - Teraz już wiesz, do kogo należy. Skorośmy ustalili, że mamy wspólne zaszłości, pora odpracować dług. Martwy mi się nie przydasz, więc Kraken będzie musiał zaczekać na ucztę, choć wciąż rozważam oddanie Cię swojej załodze. Potrafią karać takich złodziejaszków, więc mówże - jesteś gotów przysłużyć się moim interesom, by zapracować na własne życie? - czy miał wielki wybór? Próbując stąd uciec równie dobrze mógł trafić na załogantów z zewnątrz - cholera wie, czy Travers nie obsadził ich pod drzwiami na taką ewentualność. Z drugiej strony, skoro i tak nie uda mu się niczego tutaj zwędzić, może praca dla kapitana tego galeonu przyniesie mu upragniony zysk?
Rodachan Travers

Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


- Że okręt należący do lorda, rzecz jasna. Choć w pełnym świetle dnia z pewnością mógłbym rozpoznać i powiązać z lordem gust, niezwykły okręt, naprawdę - poprawił się od razu pochlebnie, nie mając nigdy problemów w podlizywaniu się. Mów co chcą usłyszeć i zachwalaj ich zawsze, kiedy tego oczekują - a ludzie oczekują takich rzeczy zawsze. Tym bardziej ci wysoko urodzeni lubili takie rzeczy, ci ludzie, którzy posiadali różne dobra, lubili być zapewniani o swojej wyjątkowości, a jeśli była jedna rzecz, z którą Thomas był dobry to były to właśnie słowa.
Thomas zerkał w stronę różdżki mężczyzny, gotowy do wykonania uniku przed zaklęciem w każdej chwili. W każdej... Nie chciał przecież oberwać zaklęciem czy uderzeniem. Stronił od walk, ale za to był skoczny.
- Oh, niewiele o nich wiem, czasem pracowałem dla nich w porcie przy zwykłym rozładunku, chociaż z pewnością padło kilka niepochlebnych słów w kierunku lorda, nic co ośmieliłbym się powtórzyć, bo to nie w dobrym guście, ani prawdziwe rzecz jasna - odpowiedział zaraz Thomas, wyznając zasadę, że dopóki ktoś chciał rozmawiać, powinno się z tą osobą rozmawiać. - Chciałem powtórzyć im kilka opowieści o lordzie Rodachanie Traversie nieposkromionym na niebezpiecznych wodach, ale nie byli zainteresowani, a jedynie oczekiwali dodatkowych rąk do pracy z mojej strony - wyjaśnił zaraz, milcząc na temat kradzieży i swojego złodziejstwa. Nie musiał się tłumaczyć, niczego nie ukradł, a skoro tak to nie był złodziejem. Znaczy, niczego nie ukradł od tego mężczyzny w tym momencie. - Timothy Jones, sir - zełgał bez najmniejszego zawahania, bo i nie pierwszy raz podawał fałszywe imię, a kto by rozróżnił Thomasa Doe od Timothiego Jonesa, brzmiało niemalże tak samo - czy miało podobną ilość sylab, czy wydało się Tomkowi w tym momencie na tyle podobne, że z pewnością lord nie powinien jakoś bardziej pamiętać jego umienia.
- Och, sir, nie jestem złodziejem - zapewnił mężczyznę. - Ale nie zaprzeczę ani nie potwierdzę, że mogę posiadać pewne umiejętności, które mogą lub nie mogą przydać się do ewentualnego wejścia do niezbyt dostępnych dla innych miejsc i pomieszczeń całkiem niezauważony - zapewnił z uśmiechem, bo skoro i okazja sama przychodziła do niego, wcale nie miał w zwyczaju odmawiać podobnym. Może, gdyby częściej odmawiał takim okazjom, jego życie byłoby bezpieczniejsze?
Całkiem możliwe. Ale również i nudniejsze, a czego jak czego, ale odrobinie adrenaliny nie odmawiał. Tym bardziej, że jego brat nie ryzykował w tym momencie niczym, a tylko on tym, że może udać mu się zdobyć kilka... dodatkowych monet. Albo i coś innego?
- Ale na pewno byłbym zdolny do wykonania takiej pracy.
Thomas zerkał w stronę różdżki mężczyzny, gotowy do wykonania uniku przed zaklęciem w każdej chwili. W każdej... Nie chciał przecież oberwać zaklęciem czy uderzeniem. Stronił od walk, ale za to był skoczny.
- Oh, niewiele o nich wiem, czasem pracowałem dla nich w porcie przy zwykłym rozładunku, chociaż z pewnością padło kilka niepochlebnych słów w kierunku lorda, nic co ośmieliłbym się powtórzyć, bo to nie w dobrym guście, ani prawdziwe rzecz jasna - odpowiedział zaraz Thomas, wyznając zasadę, że dopóki ktoś chciał rozmawiać, powinno się z tą osobą rozmawiać. - Chciałem powtórzyć im kilka opowieści o lordzie Rodachanie Traversie nieposkromionym na niebezpiecznych wodach, ale nie byli zainteresowani, a jedynie oczekiwali dodatkowych rąk do pracy z mojej strony - wyjaśnił zaraz, milcząc na temat kradzieży i swojego złodziejstwa. Nie musiał się tłumaczyć, niczego nie ukradł, a skoro tak to nie był złodziejem. Znaczy, niczego nie ukradł od tego mężczyzny w tym momencie. - Timothy Jones, sir - zełgał bez najmniejszego zawahania, bo i nie pierwszy raz podawał fałszywe imię, a kto by rozróżnił Thomasa Doe od Timothiego Jonesa, brzmiało niemalże tak samo - czy miało podobną ilość sylab, czy wydało się Tomkowi w tym momencie na tyle podobne, że z pewnością lord nie powinien jakoś bardziej pamiętać jego umienia.
- Och, sir, nie jestem złodziejem - zapewnił mężczyznę. - Ale nie zaprzeczę ani nie potwierdzę, że mogę posiadać pewne umiejętności, które mogą lub nie mogą przydać się do ewentualnego wejścia do niezbyt dostępnych dla innych miejsc i pomieszczeń całkiem niezauważony - zapewnił z uśmiechem, bo skoro i okazja sama przychodziła do niego, wcale nie miał w zwyczaju odmawiać podobnym. Może, gdyby częściej odmawiał takim okazjom, jego życie byłoby bezpieczniejsze?
Całkiem możliwe. Ale również i nudniejsze, a czego jak czego, ale odrobinie adrenaliny nie odmawiał. Tym bardziej, że jego brat nie ryzykował w tym momencie niczym, a tylko on tym, że może udać mu się zdobyć kilka... dodatkowych monet. Albo i coś innego?
- Ale na pewno byłbym zdolny do wykonania takiej pracy.

Właściwie terminologia 'statek' określająca okręt była całkiem poprawna, jednak Rodachan i tak zawsze czepiał się tego sformułowania, bo pływał na cholernym wojennym galeonie, a nie byle statku handlowym, jakich obecnie wiele więcej na szerokich wodach. Poprawione sformułowanie było więc godniejsze i usatysfakcjonowało go w pełni.
- Wystarczy tego podlizywania się, dłużej go nie zdzierżę. Na kogo działa to bełkotliwe łgarstwo? - wiedział przecież, że chłopak mówił to, co lord mógłby chcieć usłyszeć. Być może inny szlachcic łechtałby sobie tym ego, ale nie Travers - człowiek, który przedkładał działanie nad gadanie, a to drugie w nadmiernych ilościach jedynie wzbudzało jego frustrację.
Trudno było przełknąć jego dalszą wypowiedź bez choćby cienia uśmiechu na twarzy. Chłopak może nie tyle potrafił kłamać, co zabawiać - opowiedziana historia, choć nader żałosna, potrafiła jakoś ostudzić zapały do agresji, czyniąc Thomasa w jego oczach nieszkodliwym. Rodachan był wyraźnie zaciekawiony jej rozwojem, ale też odpowiedzią na pytanie - kto się na to nabiera? Cóż, czasu wolnego miał jeszcze trochę, więc sprawdził, dokąd go to zaprowadzi.
- No już, pucybucie. Tam jest szmatka; wypoleruj mi buty i zabaw mnie historią, a może zarobisz zaliczkę. - roześmiał się w głos, ale nagle urwał ten śmiech i spojrzał na niego gniewnie, bawiąc się teatralnością tej sceny. - Mam nadzieję, że nie ważyłeś się powiedzieć złego słowa w mojej sprawie. Tego dobrego też już nie chcę słyszeć; najlepiej to już w ogóle skończ gadać. - Zmienił zdanie. Ileż można słuchać ochów i achów, które do niczego nie prowadzą?
Timothy Jones. Miał wzorową pamięć, wszak był historykiem - ale przecież ostatnim razem, kiedy się widzieli, został upity, a wcześniej Thomas był tylko chłopakiem z portu. Patrząc na niego, nie miał wątpliwości, że imię koresponduje z twarzą, ale włamywacz nie dał mu podstaw, by traktować go poważnie. W każdym razie niespecjalnie obchodziło go jego prawdziwe imię, więc po prostu przyjął obecną wymówkę, nie wnikając, czy chłopak kłamie, a może wręcz przeciwnie.
- Rozmawiamy, złodzieju. Nie uważasz, że to nieco przeczy Twoim talentom? - spytał, wciąż mając się na baczności, co by mu chłopak nie spróbował zrobić krzywdy, ale wyraźnie nie prężył już muskułów w gotowości do ataku od chwili, kiedy przyznał, że martwy mu się nie przyda. Prawdą było, że Thomas mógł naprawdę posiadać zdolności w cichym myszkowaniu po wzbronionych miejscach, a Rodachan był na niego po prostu przygotowany. Wątpił, że ktoś zdolny ukraść mu drogą biżuterię, będzie miał najmniejszy problem z wykonaniem pracy tego gatunku.
- Zależy mi na pewnym białym kruku. Osoba, która weszła w jego posiadanie, nie jest specjalnie skora do udostępnienia mi go polubownie. Mógłbym przelać krew, lecz śmiem wątpić, by było to zasadne. Zostawię jego życie w Twoich rękach, Timothy Jones. Jeśli uda nam się wykraść tę księgę z jego posesji, załatwimy to po cichu i nikt na tym nie ucierpi. - przedstawił zarys sytuacji i zajął swobodniejszą pozycję, opierając się o drewnianą ścianę kapitańskiej kajuty.
- Wystarczy tego podlizywania się, dłużej go nie zdzierżę. Na kogo działa to bełkotliwe łgarstwo? - wiedział przecież, że chłopak mówił to, co lord mógłby chcieć usłyszeć. Być może inny szlachcic łechtałby sobie tym ego, ale nie Travers - człowiek, który przedkładał działanie nad gadanie, a to drugie w nadmiernych ilościach jedynie wzbudzało jego frustrację.
Trudno było przełknąć jego dalszą wypowiedź bez choćby cienia uśmiechu na twarzy. Chłopak może nie tyle potrafił kłamać, co zabawiać - opowiedziana historia, choć nader żałosna, potrafiła jakoś ostudzić zapały do agresji, czyniąc Thomasa w jego oczach nieszkodliwym. Rodachan był wyraźnie zaciekawiony jej rozwojem, ale też odpowiedzią na pytanie - kto się na to nabiera? Cóż, czasu wolnego miał jeszcze trochę, więc sprawdził, dokąd go to zaprowadzi.
- No już, pucybucie. Tam jest szmatka; wypoleruj mi buty i zabaw mnie historią, a może zarobisz zaliczkę. - roześmiał się w głos, ale nagle urwał ten śmiech i spojrzał na niego gniewnie, bawiąc się teatralnością tej sceny. - Mam nadzieję, że nie ważyłeś się powiedzieć złego słowa w mojej sprawie. Tego dobrego też już nie chcę słyszeć; najlepiej to już w ogóle skończ gadać. - Zmienił zdanie. Ileż można słuchać ochów i achów, które do niczego nie prowadzą?
Timothy Jones. Miał wzorową pamięć, wszak był historykiem - ale przecież ostatnim razem, kiedy się widzieli, został upity, a wcześniej Thomas był tylko chłopakiem z portu. Patrząc na niego, nie miał wątpliwości, że imię koresponduje z twarzą, ale włamywacz nie dał mu podstaw, by traktować go poważnie. W każdym razie niespecjalnie obchodziło go jego prawdziwe imię, więc po prostu przyjął obecną wymówkę, nie wnikając, czy chłopak kłamie, a może wręcz przeciwnie.
- Rozmawiamy, złodzieju. Nie uważasz, że to nieco przeczy Twoim talentom? - spytał, wciąż mając się na baczności, co by mu chłopak nie spróbował zrobić krzywdy, ale wyraźnie nie prężył już muskułów w gotowości do ataku od chwili, kiedy przyznał, że martwy mu się nie przyda. Prawdą było, że Thomas mógł naprawdę posiadać zdolności w cichym myszkowaniu po wzbronionych miejscach, a Rodachan był na niego po prostu przygotowany. Wątpił, że ktoś zdolny ukraść mu drogą biżuterię, będzie miał najmniejszy problem z wykonaniem pracy tego gatunku.
- Zależy mi na pewnym białym kruku. Osoba, która weszła w jego posiadanie, nie jest specjalnie skora do udostępnienia mi go polubownie. Mógłbym przelać krew, lecz śmiem wątpić, by było to zasadne. Zostawię jego życie w Twoich rękach, Timothy Jones. Jeśli uda nam się wykraść tę księgę z jego posesji, załatwimy to po cichu i nikt na tym nie ucierpi. - przedstawił zarys sytuacji i zajął swobodniejszą pozycję, opierając się o drewnianą ścianę kapitańskiej kajuty.
Rodachan Travers

Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Przystań, port w Cromer
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk