Wydarzenia


Ekipa forum
Konający lew
AutorWiadomość
Konający lew [odnośnik]13.07.21 7:56

Konający lew

Chociaż w herbie Vane'ów znajdują się wilki, niedaleko ich rodzinnej posiadłości, nad najbardziej skalistym brzegiem Upper Lake znajduje się pomnik umierającego lwa. Według legendy jest to miejsce śmierci króla Irlandii — Briana Śmiałego zwanego Lwem Irlandzkim. Król raniony po bitwie pod Clontarf przez jednego z wrogich czarnoksiężników skandynawskich wikingów, miał być ratowany przez swojego uzdrowiciela Eoghana Vane'a i jego dwóch braci — Cassidyego i Roana. W ostatnich momentach życia wielki władca zażyczył sobie zobaczyć ziemie swoich wiernych sług. Brian Śmiały zmarł w towarzystwie trzech Vane'ów nad brzegiem Upper Lake. Pomnik ma być uczczeniem tego historycznego momentu. Przy bezwietrznej pogodzie można usłyszeć ciężki dech lwa, a 23 kwietnia każdego roku po okolicy rozchodzi się agonalny ryk — na cześć wielkiego króla.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Konający lew [odnośnik]04.08.21 15:50
| 2 I

Wiedziała, że w końcu będą musieli porozmawiać. Odciągała tę chwilę w czasie, nie potrafiąc odnaleźć w sobie dość siły, by przedstawić Jaydenowi wydarzenia tamtego przeklętego wieczoru bez wpadania we wściekłość czy krztuszenia się łzami. Była mu jednak winna szczerość, nawet jeśli przyznanie się do wszystkiego, co uczyniła, miało ich jeszcze bardziej od siebie oddalić. W smukłych, zaczerwienionych od mrozu palcach ściskała ostatni list, który od niego otrzymała; znów przebiegała po nim nieostrym, zamglonym wzrokiem, choć przecież każde słowo znała już na pamięć. Słodko-gorzkie zapewnienie wsparcia i akceptacji. Co jednak z utraconym zaufaniem? Wiedziała, że nie powinna wymagać, prosić o zbyt wiele, mimo to przedostatni akapit wiadomości palił trzewia żywym ogniem, zmuszał do ściągania ust w wąską kreskę i wbijania paznokci w skórę dłoni. Przyjął ją pod swój dach, gdy wiedziała, że w Lancaster nie ma już czego szukać. Nie zadawał wtedy niewygodnych pytań, nie zmuszał, by wyspowiadała się z ciężaru, który niosła na swych barkach. Był jedyną osobą, do której mogła zwrócić się w tak beznadziejnej sytuacji, nawet mimo cienia, który padł na ich powoli odbudowywaną przyjaźń. Bo przecież nie wyobrażała sobie, by dalej mogła współistnieć z bratem na tak niewielkiej przestrzeni, każdego dnia patrzeć na jego klamoty, na niego samego – nie po tym, co usłyszała. Rozkładała tamtą sytuację na czynniki pierwsze, analizowała wszelkie słowa i gesty, strzępki uzyskanych na moczarach informacji. I nic, nic nie mogło zmienić jej zdania, sprawić, by pożałowała ostrej reakcji, krzyków, bezlitosnych wyrzutów. Odkąd powrócił do kraju i zamieszkali razem w ciasnym lokum na poddaszu kamienicy, łudziła się, że mogą nauczyć się siebie na nowo. Mimo utraconych lat, budujących dystans niedopowiedzeń. Czas jednak mijał, a oni wciąż byli dla siebie obcymi ludźmi. Teraz już – całkiem obcymi. Nie była pewna, kogo utraciła pierwszego. Caleba czy Kaia? A może rodziców, pozwalając, by łącząca ich więź powoli się rozluźniła, a brak zrozumienia, kolejne zgrzyty przyćmiły słodycz matczynej troski i ojcowskiego przewodnictwa...? To bez znaczenia. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy, zaakceptować niewygodne fakty. I docenić, że mimo to istniał ktoś, komu jej los nie był obojętny. Że Frederick nie odtrącił po tym, jak bez uprzedzenia znalazła się na progu Kurnika, by wyznać swe przewiny, a Jayden – nie nakazał szukać schronienia gdzieś indziej, z dala od niego i jego malutkich wciąż dzieci.
Upper Cottage było znajome, niemalże jak dom, lecz już nie aż tak ciepłe jak wiosną. Zanim pani domu zniknęła, a w ściany posiadłości wdarła się bolesna, namacalna pustka. Pozwalało jednak na powolne zbieranie sił. Zaszycie się w jakimś zakamarku z książką, odbywanie długich, samotnych spacerów czy przyswajanie bardziej skomplikowanych przepisów kulinarnych. Albo uczenia się roli ciotki; zapamiętywała wszelkie detale fizjonomii chłopców, bezbłędnie rozpoznając każdego z osobna. Robiła wszystko, na co pozwalał jej przyjaciel, o ile tylko była w stanie; usypiała, karmiła i bawiła. Czasem jednak nie potrafiła odwracać swojej uwagi żadnym z powyższych zajęć, niezależnie od tego, jak bardzo się starała. Nieposłuszne myśli uciekały ku wyrzutom sumienia, śnionym nocami koszmarom i wstydliwemu dysonansowi uczuć. Jak miała mu o tym wszystkim powiedzieć? Wytłumaczyć?
Mijały kolejne dni, przynosząc ze sobą jeszcze większe mrozy, zapach świątecznych potraw, uwierające jak nigdy dotąd przygnębienie. Nie dziwiła się, że nie mógł odzyskać do niej zaufania. Sama tego nie potrafiła, nie po wycieczce do piekła Tower, nie po pozornym dopełnieniu pożądanej od wielu długich miesięcy zemsty. Pogoda nie zachęcała do wychodzenia z domu, dla niej nie była to jednak przeszkoda. Nakarmiła Rolanda zawartością jednej z dziwnych mugolskich puszek, ignorując pełne wyższości spojrzenie, którym ją wtedy raczył, ubrała się na tyle ciepło, na ile mogła – dzięki uprzejmości gospodarza i skrzata, Śpioszka, była w stanie odzyskać swe rzeczy bez stawiania stopy w Lancashire – i po prostu ruszyła przed siebie, nie planując, gdzie chce dotrzeć. Nawet nie wiedziała kiedy nogi zawiodły ją przez zaspy wprost nad brzeg częściowo zamarzniętego, przyprószonego śniegiem jeziora, a później – w pobliże rzeźby konającego lwa. Przypadek?
Jestem ci winna wyjaśnienia – odezwała się zachrypniętym, nienawykłym do mówienia głosem, gdy po jakimś czasie, kątem oka zauważyła znajomą, powoli zbliżającą się sylwetkę Jaydena. Dlaczego nie usłyszała go wcześniej? Nie powinna pozwalać sobie na taką nieostrożność, w terenie czy nie. Najwidoczniej jednak przepełnione zgryzotą rozmyślania pochłonęły ją na tyle, by zapomnieć o całym świecie, dosłownie i w przenośni. Niedbale poprawiła okręcony wokół szyi szalik, naciągnięty na głowę beret, bezbłędnie rozpoznając pierwsze objawy wzbierającej paniki; ścisku w żołądku, pustki w głowie. – I tak za długo już zwlekam – dodała jeszcze, dopiero teraz odwracając ku niemu głowę, całą sylwetkę; jej usta wykrzywiał krzywy, pozbawiony wesołości uśmiech. Bo przecież to nie miała być przyjemna rozmowa.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Konający lew [odnośnik]05.08.21 18:15
Maeve & Jayden

2 stycznia 1958

« Jednak w życiu nie zawsze trzeba być doskonałym - czasami szczęście polega na dążeniu do tego. »
Koniec starego i początek nowego roku znów był niczym fala tsunami miażdżąca wszystko na swojej drodze. Tempo konfliktu nie tyle przyspieszało, ile zaostrzało się, a wiadomości związane z Jednostką Opieki nad Edukacją i interwencją w szkolnictwo Hogwartu zatrząsnęło Jaydenem z niewyobrażalną mocą. I wcale nie chodziło o fakt, iż go to zaskoczyło — nie, przewidywał podobne zagrania, co wiązało się dość oczywiście z propagandą. Brak reakcji ze strony dyrektora Dippeta irytowało go i podburzało, jednak nie zamierzał po prostu czekać na rozwój wypadków. Od kiedy już zaproponował zajęcie się dziećmi bez domów i rodzin podczas wakacji, pojawiła się w nim myśl, aby zająć się tymi, które nie będą w stanie się uczyć. A jak inaczej miałby to osiągnąć, jeśli nie poprzez prywatną organizację? Skoro Szkoła Czarodziejstwa i Magii nie walczyła o swoich studentów, należało założyć ośrodek, który by to robił. Należało zebrać ludzi, którzy zamierzali. I nie chodziło o bunt, bo przecież edukacja winna była być dostępna. Dlaczego więc Armando nie robił nic? Dlaczego się poddał? Dlaczego pozwolił, aby wszystkie centaury i wiele innych magicznych stworzeń w Zakazanym Lesie zostały wyrżnięte w pień? Zamierzał pozwolić na to samo w stosunku do swoich uczniów? Dzieci, które — jak twierdził — zamierzał chronić? Które miały być przyszłością ich narodu? Nie. To nie był bunt. To była reakcja na brak reakcji, na odbieranie praw, na niesprawiedliwość. To był obywatelski obowiązek, który zamierzał spełnić. I chociaż minęło zaledwie kilka godzin od wydania najnowszego numeru Walczącego Maga, Vane podjął już swoją decyzję.
- Profesorze... Wróciła.
Wzrok czarodzieja podniósł się znad gazety na stojącego po drugiej stronie biurka skrzata. Jayden skinął mu głową, następnie wstał i skierował się do wyjścia. Sprawa edukacji nie była niestety jego ostatnim i jedynym zmartwieniem. Nie widział jej od dwóch dni, dlatego jej powrót nie pozostał niezauważony. Nie dla Śpioszka, który pojawił się w gabinecie Jaydena, informując mężczyznę o powrocie panienki Clearwater. Vane chciał, aby skrzat alarmował go o takich zdarzeniach — nie dla kontroli, lecz dla samej wiadomości. Ciężko było mu to zaakceptować, ale zdawał sobie sprawę, że zadając się z Zakonem Feniksa Maeve miała pojawiać się i znikać o różnych porach. Chcąc nie chcąc wracał przecież wspomnieniami do tamtego dnia, gdy portrety poinformowały go o kimś przed drzwiami. Późną, zimną porą. Kto to mógł być? Z różdżką w dłoni szybko przekonał się, że nie była mu ona potrzebna, a zamiast niej powinny się tam znaleźć ciepły koc i herbata. Widząc na swoim progu Maeve, nie pytał. Gdyby była w innym stanie, odezwałby się i próbował zrozumieć. Tamtego dnia zdał sobie sprawę, że najprawdopodobniej nie chciał wiedzieć. Czy tylko wówczas, czy na zawsze — nie potrafił określić. Jednak właśnie dla takich chwil napisał list. List, w którym zawiadamiał ją o tym, że wciąż mogła w nim znaleźć wsparcie, jeśli go potrzebowała. Bo czy go potrzebowała, nie wiedział. Nie wiedział, wysyłając do niej kopertę z zawartością. A teraz nawet się nie zatrzymywał, tylko idąc w stronę, w którą udała się czarownica, narzucał na siebie ciepły płaszcz, nie wiedząc, co miał zastać na krańcu drogi. Nie zamierzał jej ganić ani upominać — chciał zobaczyć, czy wszystko było dobrze. A przynajmniej na tyle na ile mogli się czuć w ten sposób... Mogli unikać rozmów, mogli się wymijać na korytarzach, ale nie odarli się z uczuć, które wobec siebie żywili. Jayden wciąż się martwił, dlatego też wyszedł za czarownicą, trzymając się na odpowiedni dystans, a gdy przystanęła, podszedł bliżej. Nie stał jednak zbyt blisko — zatrzymał się parę metrów dalej, dając jej przestrzeń do własnych przemyśleń. W czystym śniegu, w pozbawionej innych ludzi okolicy, w powiewie zimnego, ale świeżego powietrza. W obecności samego króla.
Jestem ci winna wyjaśnienia. I tak za długo już zwlekam.
Milczał. Czy chciał ich wysłuchiwać? Czy chciał wiedzieć? Dalej tkwił przy swoim przekonaniu, że nie. Nie potrzebował kolejnego obciążenia ani wiedzy. Świat i tak był okrutnym miejscem, a skoro uderzył w jego przyjaciółkę z mocą ściśniętego gardła i zbierających się w kącikach oczu łez, wiadomości nie były dobre. Nie powiedział jednak nic, wiedząc, że to nie on potrzebował oczyszczenia. Potrzebowała go Maeve. Nie był jednak w stanie jej pomóc przez to przebrnąć. Była to sytuacja, z którą musiała poradzić sobie sama, a on czekał. Czekał na finalny efekt. Wpatrzony w nią z dłońmi wbitymi w kieszenie płaszcza i pozwalając na to, aby kolejne płatki śniegu osiadały na jego ramionach i tworzyły powolne zgrubienie, jakiego nie zauważał. Bo widział jedynie ją. Kolejną osobę, która okazała zaskoczeniem. A może jedynie dowodem na to, że Jayden Vane był ślepcem.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Konający lew [odnośnik]19.08.21 15:24
Milczał. Uparcie milczał, lecz nie omijał jej przy tym wzrokiem. Sprawiał wrażenie, jak gdyby na coś czekał, na dalszy ciąg wypowiedzi, na jakikolwiek ruch czy gest i nie zamierzał pomagać, powoli wyciągać z niej prawdę słowo po słowie, walczyć z dopracowanym niemalże do perfekcji mechanizmem duszenia wszystkiego w sobie. Lecz przecież nie mogła się temu dziwić, nie w tej sytuacji. Jak wiele miał jeszcze do niej cierpliwości? Jak wiele mógł wybaczyć...? W przypływie niewytłumaczalnego wstydu schowała wciąż ściskany w dłoni list do kieszeni płaszcza – męskiego, wyraźnie na nią za dużego, bo odziedziczonego po Calebie – nie chcąc, by przyjaciel dojrzał, czym zajmowała się do tej pory. Próbowała przygotować się do tej rozmowy, rozgrywając w głowie najróżniejsze scenariusze, za każdym razem dobierając inne słowa, skupiając się na innym aspekcie problemu. To jednak zdało się na nic; narastająca obawa odbierała jasność myślenia, utrudniała panowanie nad drżącymi dłońmi, kolanami, całym ciałem. – Nie chciałam sprawić problemu – zaczęła cicho, ledwie dosłyszalnie, ostrożnie badając możliwości swego głosu; słowa zatańczyły na szarpiącym poły płaszczów wietrze, by ulecieć wraz z nim ku pustym, nieskalanym działalnością ludzi terenom parku. Odległość Upper Cottage od najmocniej dotkniętej wojną Anglii pozwalała poczuć się inaczej, lżej, jak gdyby konflikt nie mógł ich tutaj odnaleźć. Jak gdyby ukryli się na końcu świata. To jednak była tylko ułuda, dyktowane potrzebą odczucia choćby ulotnej ulgi kłamstwo. – Nie chciałam się narzucać. Ale nie miałam dokąd iść. Wiesz? – Wiedział, musiał wiedzieć. Choć jeszcze nie mógł zrozumieć, co się stało, że opuściła Lancaster w takim pośpiechu i nie wyobrażała sobie powrotu do mieszkania, które do niedawna służyło za namiastkę domu. Odchrząknęła cicho, marszcząc przy tym brwi, naciągając golf założonego na tę okazję swetra aż po samą brodę. Może wcale nie chciał tego słuchać. Może powinna oszczędzić mu tej historii, dla jego dobra, dla dobra ich relacji. I może powinna zniknąć jeszcze tego dnia, by zwrócić mu spokój ducha, by nie narażać ani jego, ani chłopców. Skupiła wzrok na twarzy przyjaciela, szukając na niej jakichkolwiek wskazówek, próbując przejrzeć przez maskę opanowania, odnaleźć w jego oczach cokolwiek, co zachęciłoby ją do rozwinięcia myśli – lub nakazało zagryźć zęby, zdławić w sobie potrzebę wytłumaczenia się. Czego ode mnie chcesz, Jay? Czy może już niczego?
Spotkałam wtedy Kaia, na moczach Queerditch Marsh. To był jednak przypadek. Śledziłam kogoś innego – zaczęła powoli, pustym, pozbawionym emocji głosem; bo tak łatwiej było o tym mówić, dystansując się od uczuć, jak gdyby miała zrelacjonować przebieg rutynowej kontroli czy patrolu. Mimo to przez jej twarz przemknął grymas irytacji, gdy przypomniała sobie o tym, co tam zastała. Czy naprawdę był na tyle nierozważny, by uznać pomysł zwabienia Perrota i jego obstawy na zupełnie odludzie za dobry? Czy sądził, że dałby sobie radę z ich dwójką bez niczyjej pomocy? Głupiec. Skończony głupiec. – Podejrzewałam tego kogoś o to, że jest odpowiedzialny za śmierć Caleba, nie miałam jednak pewności... Nie spodziewałam się, że znajdę tam też jego. Do tej pory nie wiem, co próbował osiągnąć, czy naprawdę dobijał z nim interesu, czy tak właśnie dorabia w tych czasach, bratając się z przemytnikami, czy szukał go w tym samym celu, co i ja. Unieruchomiłam go. Rozbroiłam. A później... Nie wiem. Kai powiedział, że to on poprosił Caleba, żeby mu coś załatwił. I przez to on poszedł na Nokturn. Na ten przeklęty Nokturn, gdzie wyzionął ducha. Więc kto go tak naprawdę zabił? Ta kreatura, którą dorwaliśmy, czy Kai? – Dopiero wtedy spojrzała przyjacielowi w oczy, kończąc swój chaotyczny wywód coraz szybciej, dosadniej wypowiadanymi słowami. Bezwiednie złożyła dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę, bólem próbując przywołać się do porządku, sprowadzić na ziemię. Nie rozumiała, dlaczego postanowił trzymać ją na dystans. Dlaczego nigdy nie zająknął się na temat powodu, dla którego ich brat zapuścił się do tej przeklętej dzielnicy. Tyle długich miesięcy snucia domysłów, gdybania, stawiania naiwnych hipotez. Błądzenia we mgle. A odpowiedź miała tuż obok, pod samym nosem. – Nie chcę z nim rozmawiać. Nie mogłam tam wrócić – dodała jeszcze po chwili, kiedy już stłumiła przejmujące nad nią kontrolę wzburzenie, ciszej, niemalże przepraszającym tonem głosu. Bo może wcale nie był na to gotowy i może wcale nie musiał tego wiedzieć. Bo przecież miał swoje problemy na głowie.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Konający lew [odnośnik]24.08.21 21:37
« Jednak w życiu nie zawsze trzeba być doskonałym - czasami szczęście polega na dążeniu do tego. »
Nie było słów, których chciał użyć, bo chociaż emocje kotłowały się w nim cicho i kalkulacyjnie, milczał. Nie mógł jej pomóc. Nie dlatego, że nie chciał, lecz wiedział, gdzie kończyły się jego możliwości. Gdzie kończył się rozum i pojmowanie. Nie chciał zgadywać. Nie chciał zastanawiać się nad możliwymi scenariuszami, które wszak już się dokonały i jedynie pozostawały w jej umyśle. Musiała zdecydować czy otworzyć usta, czy może zamilknąć na wieki. Nie miał nad tym władzy. Nad decyzją, jaką zamierzała podjąć. Tak samo nie miał w ogóle wiedzy o tym, czego dotyczyło ich dziwne spotkanie. Niezaplanowane. Niekontrolowane. Po prostu dziejące się. Czasami wystarczyło wszak zawierzyć losowi, a on sam prowadził w odpowiednie miejsce, do odpowiedniej osoby w odpowiednim czasie. Bo chociaż nie przyszła do niego bezpośrednio, widząc towarzystwo, astronoma podjęła się wyjaśnień. A on stał tam dalej, słuchając i cofając się w odmienny świat. Świat, w którym pozostawała beztroska, śmiechy i trzaskanie zaklęć na szkolnych korytarzach. Nie wiedział, że wszystko rozchodziło się o Caleba, ale słysząc imię przyjaciela, wrócił wspomnieniami do dnia, w którym po raz pierwszy przyszło mu go spotkać. Jego. Caleba Clearwater. I nigdy nie powiedziałby, że tamten dzień miał być znaczący. Wszak chłopiec, o którym pamiętał profesor, wyglądał na zawianego i niespecjalnie przywiązującego uwagę do swojego stroju. A jednak zachowywał się wyjątkowo swobodnie, mimo że odstawał niejako od gromadki siedzącej w przedziale nowiutkiego ekspresu zmierzającego do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Z burzą nieujarzmionych włosów, rozpiętą szatą i różdżką zatkniętą za ucho śmiał się głośno i mówił, że trafi do Gryffindoru. W innych okolicznościach można by uznać taką osobę za przeszkadzającą lub wręcz irytującą, ale ten chłopiec również posiadał specyficzny urok — pociągnął każdego chłopca i każdą dziewczynkę w przedziale do udzielenia się w rozmowie o nadchodzącej ceremonii. Kilka osób miało już ją za sobą, jednak Jayden był — tak samo jak Caleb — przyszłym pierwszorocznym. Nic dziwnego więc, że zmierzając do Wielkiej Sali, trzymali się razem. A potem gdzieś po drodze tego wszystkiego trafiła się i ona.

- To moja siostra, opowiadałem ci o niej - powiedział, czochrając czuprynę niższej od siebie dziewczynki. Która wyraźnie się zeźliła na ten gest, ale nic nie powiedziała. Wpatrywała się jedynie w stojącego naprzeciw niej, dużo wyższego Krukona jakby z obawą. - Będziecie teraz w jednym domu. Jay to mój przyjaciel. Jest nieco oderwany do rzeczywistości, ale pomoże ci ze wszystkim.
- Cześć. Jestem Jayden.
- A ja Maeve.

Od zawsze była bardzo ładną dziewczynką. Nieco odstającą od innych, bo preferującą własne sposoby działania, niewspółgrające z popularnymi drogami koleżanek. Teraz widział zmiany, które w niej zaszły, odkąd przyszło spotkać im się po raz pierwszy i chociaż już dawno temu przestała być wychudzoną Krukonką z nieopanowanymi włosami, ciągle widział ją taką. Cichą, smutną, trzymającą się na uboczu, która w cieple paleniska w pokoju wspólnym potrafiła się uśmiechnąć, gdy opanowała jedną z części własnego, metamorfomagicznego daru. Jedenastoletnią. Niedoświadczoną przez dalszy ciąg wydarzeń. Dlatego nie widział jedynie dorosłej kobiety, która cierpiała. Widział również — a może i głównie — uczennicę zaciskającą dłonie na jego szacie, gdy chciała mu cicho dać do zrozumienia, żeby patrzył, gdzie idzie. Teraz już tego nie było. Nie wspierali się na drodze, bo ich drogi nie korelowały ze sobą. Były gdzieś daleko od siebie. Nawet w tym konkretnym momencie byli blisko, a jednak tak daleko. Ona mówiła, a on patrzył na nią bez przerwy, jednak nie mogła nie zauważyć, że wspomnienie o tym, co się działo w ostatni czasie w jej życiu i sytuacja tycząca się Caleba, poruszyła nim. Oczy zeszkliły się, gardło zacieśniło i chociaż próbował walczyć z suchością w jego wnętrzu — nie był w stanie. Każdy kolejny moment sprawiał jedynie, że oddychało mu się ciężej. Ale nie szarpał się z oddechem. Pozwalał jedynie by ból, który czuła, przelewał się na niego, łącząc się z tym, jaki tkwił w nim samym. Dlatego też nie odezwał się. Nie mógł, bo przecież gardło trzymało tak mocno, jak jeszcze nigdy wcześniej w jej obecności. Nie pozwalał tak długo na to, bo nie chciał, aby patrzyła na niego w słabości. Bo przecież nie chciał, aby się nim przejmowała. Ale teraz... Teraz tak bardzo uległo zmianie. I chociaż milczał, nie musiał pytać. Nie musiał, by wiedział, że zrozumiała.
Co ty zrobiłaś, Maeve? Coś ty zrobiła, dziecko?


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Konający lew [odnośnik]13.09.21 19:10
Nawet kiedy zaczęła już mówić, wylewać z siebie kolejne słowa, wciąż walczyła z kłębiącymi się w głowie, sercu, wątpliwościami. Gdyby nie ten wzrok, który na sobie czuła, świadomość bliskiej obecności Vane'a, nieznacznych drgnień jego wyraźnie odcinającej się na tle śniegu sylwetki, pomyślałaby, że ma do czynienia z rzeźbą – podobną do tej, którą wykuto w skale, nieruchomą, oceniającą ją w ciszy. Nie mogła wiedzieć, jak powinna interpretować jego milczenie, a brak odpowiedzi na to pytanie tylko podsycał podskórny, jątrzący ranę lęk. Zerknęła ku niemu kątem oka, by upewnić się, czy nadal słucha, czy raczej spogląda na nią z odrazą. Im dłużej to wszystko trwało, ta wojna, tym bardziej się od siebie oddalali. A przynajmniej takie dręczyły ją obawy, gdy przypominała sobie jego reakcję na wspomnienie Tower i nawet chowany w kieszeni płaszcza list nie mógł tego obrazu zatrzeć. Nie pochwalał metody walki, którą wybrała, woląc wojować w inny sposób. Więc co myślał, gdy nie wprost przyznawała się do splamienia rąk krwią Perrota? Pozbawionego kompasu moralnego bydlaka, owszem, zawszoną gnidę, przez którą to wszystko się zaczęło, jej cierpienie, jej osobista tragedia w niezliczonych aktach, wciąż jednak – człowieka. Co on by z nim zrobił...?
Przepraszam, że ci o tym mówię. Że znowu muszę szukać u ciebie schronienia. Kiedyś to pewnie nie byłby taki problem, ale teraz? – Wykonała urwany ruch dłonią, uśmiechając się przy tym smutno. Teraz nic nie było już takie samo. Nie byli po prostu dwójką dzieciaków, które przesiadywały w wytartych fotelach Pokoju Wspólnego, dyskutując o planach na ferie świąteczne, najnowszym referacie z historii magii czy zaginionej ropusze jednego z krukonów. Nie byli też szarymi obywatelami, mogącymi próbować skryć się na końcu świata, wśród spokoju Killarney, przeczekać tę zawieruchę, dbając tylko o swoją skórę. I choć jeszcze nikt nie wystawił nagrody za jej głowę, a wrodzony dar metamorfomagii miał pomóc z jak najdłuższym unikaniem konsekwencji za swe działania, to wiedziała, że to jedynie kwestia czasu. Że w końcu i ona dołączy do grona Longbottoma, Skamandera, Tonks, Lucindy. Foxa.
Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, Jay. Zostawiłam go tam, ich obu, nie oglądając się za siebie. Nie wiem, co się z nimi stało. I trochę... Trochę o to nie dbam. – Było w tym coś wyzwalającego. W mówieniu o tamtej nocy wprost. O tym, co czuła, skrywała na dnie serca, a do czego rozsądek, wpojona przyzwoitość, nie pozwalały się przyznawać. Napędzający ją gniew był silniejszy niż wstyd, silniejszy niż słabość, lecz wyniszczał, pozostawiając po sobie nic więcej jak pogorzelisko. Przygnębiającą pustkę. Czy już tylko tyle z niej zostało? – Nie jestem pewna, co to znaczy. I jak powinnam się z tym czuć. – Choć echem odbijały się po jej czaszce słowa Fredericka; że była dla siebie zbyt surowa. Że nie było już instytucji, u której mogliby szukać sprawiedliwości. I że wciąż była tą samą Maeve, zdolną do współczucia i dobroci, do troski o innych. Uśmiechu.
Wtedy też zauważyła w nim zmianę. Zasnute mgłą oczy, napiętą linię żuchwy. Odmalowujący się na twarzy smutek. Nie planowała tego, sprawić mu przykrości. Dołożyć zmartwień. A jednocześnie – potrzebowała, żeby zrozumiał, dlaczego nie mogła wrócić do domu. Dlaczego opory zeszły na dalszy plan, dlaczego była cieniem samej siebie. – Nie chciałam – powtórzyła po raz kolejny, z wyraźnym zmęczeniem i drżącym od emocji głosem. Dopiero teraz odnalazła go wzrokiem na dłużej, przepraszająco, ze skruchą. Pociągnęła nosem, bezwiednie garbiąc ramiona, uginając się pod ciężarem wszystkiego, co już miała na sumieniu, co jeszcze dołożyła sobie, gdy postanowiła mu o tym powiedzieć. Liczyła się z jego zdaniem, a jednocześnie wiedziała, że nie zasłuży sobie na zrozumienie, że przyjaciel już nigdy nie spojrzy na nią tak samo. – Mogę odejść, w każdej chwili. Zabrać swoje rzeczy i zniknąć. Powiedz tylko słowo. – Złapała go za rękaw, tak jak kiedyś, próbując sprawić, by przeniósł wzrok tam, gdzie tego chciała. Na nią. A do tego przemówił, odezwał się w końcu, przerwał tę podszytą napięciem ciszę. – Rozczarowałam cię? – zapytała w końcu, niby to spokojnie, z dobrze udawanym opanowaniem, choć serce waliło jej niczym młot, a krew dudniła w uszach, jej szum mieszał się z potępieńczym wyciem wiatru. Myślała, że znała odpowiedź na to pytanie, chciała ją jednak usłyszeć od niego.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Konający lew [odnośnik]14.09.21 18:06
« Jednak w życiu nie zawsze trzeba być doskonałym - czasami szczęście polega na dążeniu do tego. »
Wiedział, że w normalnej sytuacji rozmowa wyglądałaby inaczej. Rozmowa była dialogiem między dwoma osobami, nie zaś monologiem jednej z nich. Nie był jednak w stanie zabrać głosu, gdy okazało się to trudniejsze, niż podejrzewał. Wiedział, że pojawienie się Maeve przed zakończeniem starego roku oznaczało coś niespodziewanego, jednak nie miał dokładnie pojęcia, z czym owa niewiadoma się wiązała. Nie rozmawiali o tym. Nie zmuszał jej. Po prostu egzystowali gdzieś obok siebie, ona wychodziła, on wracał. Czasami zdarzało się to na odwrót. Niekiedy nie widzieli się cały dzień i jedynie zjedzona porcja oznaczała, że była. Jayden sam łapał się na tym, że zostawiał uchylone drzwi do swojego gabinetu, chcąc wyłapać, czy Claerwater chodziła po domu. Mieszkał już na tyle długo z Roselyn, że poznawał jej kroki. Melanie była jeszcze malutka, dlatego jej truptanie było również łatwo rozpoznawalne. Shelta natomiast opuszczała swój pokój bardzo rzadko — praktycznie mieszkała tam, nie wychodząc na zewnątrz. Jayden jej na to zezwalał, ale wiedział, że prędzej czy później musiał z nią porozmawiać. Nie posiadał jednak w tym momencie wystarczającej ilości czasu, by po prostu zrozumieć, co kierowało kuzynką. Nie przechodziła żadnej tragedii, a przynajmniej nie dawała podobnych sygnałów wcześniej. Zanim jeszcze u niego zamieszkała, pisała, że martwiła się o dom i sytuację w Anglii — strach i obawa sprowadziły ją do Irlandii, lecz nie była roztrzęsiona czy przerażona. Dzieliła niepokój każdego obywatela. W przypadku Maeve profesor doskonale wiedział, iż kryło się za tym coś więcej. Nie była tak ekspresywna jak Shelta, ale nie musiała być, by można było wyczuć niepewność. Niepewność, lecz nic więcej. Vane nie był w stanie zrozumieć dokładnie, co ciążyło na sercu czarownicy, mogąc jedynie czekać na okazję, by chciała to przed nim wyjawić. Nie był do końca pewien czy w ogóle chciała — wyraźna granica zarysowana między nimi podczas listopadowego spotkania nie została zmazana. Wiele emocji związanych z owym zdarzeniem wciąż się w nim tliło i był przekonany, iż w niej również.
Trochę o to nie dbam. Mogę odejść, w każdej chwili. Rozczarowałam cię?
Słowa ulatywały z jej ust, lecz on dalej się nie odzywał. Nie będąc w stanie tego zrobić, przypominał faktyczną rzeźbę. Tylko która rzeźba pokazywała tak wiele emocji? Z której rzeźby uciekał obłok ciepłego powietrza formującego biały obłok na zimnym wietrze? Gdy złapała go za rękaw, niewidzialna iskra przeszła z jej ciała na to większe, należące do niego. Nie mógł dłużej pozostawać bierny, chociaż w jego myślach wciąż biło się tak wiele chaosu, a brak porządku wcale nie przychodził. Nie wiedział, co powinien był czuć ani co myśleć. Co mówić ani jak się zachowywać. Odsunąć się, przytulić ją? Nie wiedział, więc stał dalej w tym samym miejscu. Czy i owa iskra zainicjowała również fakt, że się odezwał? Że znalazł w sobie wystarczająco zaparcia, aby otworzyć usta? Nie mógł być tego pewien, lecz nie miało to większego znaczenia, gdy już przemówił. - Też za nim tęsknię - powiedział w końcu, ale mogła usłyszeć, jak ciężko mu to przychodziło. By walczyć z zaciśniętym od emocji gardłem i własnymi uczuciami przejmującymi wyraźnie kontrolę nad sytuacją. Gardłowy, wyjątkowo niski i schrypnięty głos wydobył się z jego wnętrza, jakiego jeszcze nigdy od niego nie słyszała. Nie zatrzymywał się jednak tylko na tym. Walczył dalej, bezwiednie przenosząc własne palce na skrawki płaszcza należącego do niej samej i zaciskając je na grubym materiale. - Tęsknię też za Pomoną, ale zemsta... Szczególnie skrzywdzenie drugiej osoby, odebranie komuś życia... - Nie. Nie mógł sobie tego wyobrazić. Nie chciał nawet, bo chociaż nie mógł postawić się na jej miejscu — nigdy wszak nie stanął twarzą w twarz z winnym śmierci swojej żony — również utracił kogoś bliskiego. W okrutny, brutalny, bestialski sposób. Również czuł jej ból. Rozumiał, jak to wyglądało i rozumiał, jak bardzo pragnęło się, aby sprawiedliwości stało się zadość. Jedyny problem leżał w tym, że... - To nic nie zmieniło. - Patrzył jej wprost w oczy, nie powstrzymując już wcale łez, które spływały samoistnie po policzkach, przymarzając na zimowym chłodzie. On jednak nie odrywał od niej spojrzenia, nie puszczał płaszcza. Chciał, by patrzyła i chciał, by słuchała. Tak, jak i ona chciała, by on słuchał i patrzył. - Zmieniło za to ciebie. A oni... Oni już nigdy nie wrócą. - Powrót Caleba nie miał nastąpić. Nie miało to nic polepszyć. Miało jedynie niszczyć i mogło niszczyć właśnie ją. Jego drogą przyjaciółkę, która musiała z tym żyć do końca... Miała nieść ten ciężar i być może miał on ją znieczulić na działania innych. Nie. Nie mógł sobie tego wyobrazić. Nie chciał jej sobie wyobrażać w ten sposób. - Nie tak wygląda sprawiedliwość, Maeve. Nie rozumiem, jak możesz nie dbać o to, co się stało? To, że nie mamy systemu, który nie zapewnia sprawiedliwości; to, że nasz system jest zniszczony, nie oznacza, że sami możemy być sędziami. - Nie po to walczyli z anomaliami, nie poddając się pokrętnej magii. Nie po to poszła do Wiedźmiej Straży, a on nie po to został profesorem. Chronili życie, nie zaś je odbierali.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Konający lew [odnośnik]17.10.21 12:24
Kiedy milczał, było trudno, bo nie rozumiała, co działo się w jego głowie. Czy przeklina ją w myślach, raz na zawsze wykreśla ze swego życia, szykuje się do przekroczenia granicy i poproszenia, by spakowała swe walizki, już nigdy więcej nie pokazywała w progach jego domu, czy potrafi jeszcze spojrzeć na nią w ten sam sposób, miękko i wyrozumiale, jak za dawnych lat. Lecz kiedy mówił – było jeszcze trudniej. W końcu musiała stawić czoła prawdzie, surowej ocenie, łzom, które powoli spływały po zmarzniętych policzkach przyjaciela. To jej wina? To przez nią? Nie chciała, naprawdę nie chciała sprawić mu bólu. Jątrzyć wciąż zasklepiających się ran, sypać na nie soli. Zmuszać, by niósł ten ciężar, ciężar najstraszniejszej z przewin, wraz z nią; bo przecież niekiedy niewiedza stanowiła błogosławieństwo, nie potwarz. Słowa nie odnajdywały jednak drogi na ściągnięte w wąską kreskę, nerwowo przygryzane usta. Powtarzanie przeprosin, wymówek, w kółko i do znudzenia, nie mogło niczego zmienić.
Też za nim tęsknił. Oczywiście, nigdy w to nie zwątpiła. Nawet jeśli nie poruszali jego tematu, omijali go szerokim łukiem, wiedziała, że Jayden nie pozwoliłby wspomnieniom Caleba wyblaknąć, a w końcu zniknąć. Już na zawsze miał o nim pamiętać. O przedwcześnie zmarłym narwańcu, wolnym duchu, który najpierw działał, później myślał. I o Pomonie, wieloletniej przyjaciółce, ukochanej żonie, matce trójki pięknych synów. Ile jeszcze mógł znieść? Ilu bliskich miał pochować, nim chłopcy dorosną? Co by się stało, gdyby zmarła i ona – nagle, bez ostrzeżenia, jako jedna z wielu bezimiennych ofiar sięgającej ku nim wojny...?
Nie przerywała, pozwalając, by powoli, słowo po słowie, zrzucił z piersi wszystko to, czego musiał się pozbyć. Albo co chciał jej przekazać. W pełnej napięcia ciszy, bezwiednie mnąc skryty w kieszeni list; możliwe, że jedyną, ostatnią, pamiątkę domykającego się właśnie rozdziału. Zemsta, odebranie komuś życia  – niczego nie zmieniało? Przez jej twarz przemknął cień, oczy zalśniły nie tylko od zbierających się w nich łez, ale i dochodzącego do głosu, trzymanego do tej pory na uwięzi gniewu. – Oni już nie wrócą – zgodziła się pustym, wypranym z emocji głosem, z trudem wypowiadając kolejne zgłoski; pierś zafalowała mocniej od kotłujących się w niej uczuć, sprzecznych i równie silnych. Nie odwracała wzroku, dzielnie krzyżując z nim spojrzenia, znosząc odmalowujący się w nich... Zawód? A może obawę? – Ale ta gnida, ten pozbawiony skrupułów potwór, on już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi. Nie wykorzysta. Nie złamie – kontynuowała mocno i zapalczywie, ze stanowczym błyskiem w oku. Jeszcze kilka lat temu nie podejrzewałaby, że do tego dojdzie; że naprawdę podniesie na niego różdżkę, na czarodzieja, który odebrał jej Caleba, a tym samym naznaczył na całe życie. Wierzyła jednak, że kogoś w ten sposób ocaliła. Może nie siebie, może nie swoją rodzinę, na to było już za późno, ale – innych, których Perrot miałby w ten sam sposób dotknąć. O ile oczywiście naprawdę wyzionął ducha, na odludziu, skrytej wśród drzew polanie; Fox wrócił tam, dla niej, lecz nie znalazł żadnych śladów. Czy to Kai je zatarł? Kai. Nawet jego imię wybrzmiewało teraz dziwnie, obco. – A ja nie pozwolę mu, by mnie jeszcze kiedykolwiek zranił. Oszukał. Potraktował w taki sposób. Dlatego nie dbam o to, co się stało. Co zrobił z Perrotem. Gdzie poszedł tamtej nocy. Bo już nigdy więcej nie pozwolę mu się do mnie zbliżyć – mówiła dalej, przez ściągnięte gardło i zaciśnięte zęby. Balansując gdzieś między uparcie powtarzanym życzeniem, kłamstwem, a wziętym w ryzy, stonowanym krzykiem rozpaczy. Zastanawiała się przecież, co z nim. Jak postąpił z przemytnikiem i jego towarzyszem. Nie potrafiłaby całkiem odciąć się od tych myśli, nawet mimo całego żalu, który odczuwała, bólu, który jej sprawił. Nie chciała go jednak widzieć. Była mu zbędna wtedy, gdy szukał Perrota na własną rękę, nie potrzebował jej i teraz. – Nasz system już od dawna nie istnieje. Została jedynie fasada, wydmuszka, teatrzyk w rękach możnych. Kiedy jednak trafiłam na kurs, obiecywałam chronić. Czynić wszystko, by zapobiegać tragediom. I to właśnie zrobiłam. Nie mówię, że mi się to podoba. To, co się dzieje. Jak wygląda nasza codzienność. Że walczymy sami ze sobą. Że zostałam do tego zmuszona. Ale jak inaczej mogłabym postąpić? Oddać go w ręce policji? Liczyć na uczciwy proces? – Pokręciła krótko głową, wyginając usta w smutnym, podszytym goryczą uśmiechu; nie ruszała się choćby o krok, pozwalając, by wciąż wzajemnie zaciskali dłonie na rękawach swych płaszczów. Nie było już sprawiedliwości na tym świecie, nie takiej, o której marzyła, gdy dorastała. I miał rację, że tamta noc odcisnęła na niej kolejne piętno; tym razem mordercy. Rozumiała więc, że go rozczarowała. Że nie zasługiwała na miejsce pod jego dachem, w jego sercu. Czekała tylko, aż to powie.[bylobrzydkobedzieladnie]


All the fear there, everywhere
Burning inside of me


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 10.11.21 19:51, w całości zmieniany 3 razy
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Konający lew [odnośnik]29.10.21 5:29
« Jednak w życiu nie zawsze trzeba być doskonałym - czasami szczęście polega na dążeniu do tego. »
Niektóre przeżycia nigdy nie miały znaleźć odpowiednika w konkretnych słowach. Nigdy nie miały zostać trafnie opisane ani wypowiedziane. Pozostawało jedynie poczucie bez wyrazu. Niemożliwe do zinterpretowania. Bo jakżeby mogło być? Jakżeby miał opisać to, co aktualnie działo się nie tylko w jego umyśle, ale także ciele? Poruszenie, wyostrzenie zmysłów, bombardujące go informacje i emocje kotłował się w jednym wielkim chaosie, nie pozwalając mu na złapanie tchu. Na zastanowienie się. Jak można było wszak przywyknąć do wiadomości, iż przyjaciółka, osoba, którą znało się praktycznie całe swoje życie, zdecydowała się na podobny krok? Na krok, którego Jayden nigdy nie był w stanie wyobrazić sobie, aby przekroczyć. Który był dla niego niczym rozlewająca się i trawiąca ciało klątwa. Bo w końcu zemsta i świadomość odebrania życia drugiemu człowiekowi miały się odezwać. Miały zgłosić się po swoje i zapanować nad tym, który się im poddał w przypływie desperacji, gniewu oraz zagubienia. Nawet jeżeli było się silną jednostką, a jeśli nie odczuwało się niczego... Czy już się nie przegrało? Nie. Nie tego dla niej chciał. Nie chciał widzieć jej obarczonej tym ciężarem, mający wisieć u jej szyi niczym kamień ciągnący ją jedynie w dół, uniemożliwiając się odbicie ku górze. Nie był w stanie uwierzyć w to, co słyszał. Nie mógł pojąć tego, co widział i co biło w jego stronę od Maeve. Nie wrogość przeciwko niemu, lecz mizantropia ukierunkowana ku ogólnemu pojęciu przeciwnika. Bo jedno tyczyło się człowieka, który miał być winny śmierci Caleba, ale w tym wszystkim przebijała się również nienawiść i gniew ku większemu członowi społeczeństwa. Nie mówiłabym tego wszystkiego, gdyby w to nie wierzyła lub gdyby w jakiś sposób nie miała wątpliwości co do wiary w lepsze jutro. Lepsze jutro wyzbyte przemocy, cierpienia i nienawiści.
- Nie wierzę w to, co słyszę. - Puścił poły jej płaszcza, rozluźniając zastygłe w spięciu mięśnie dłoni i pozwolił, by na chwilę odpoczęły. Nie zamierzał jednak jedynie przed nią stać. Nie mógł po prostu tam tkwić i pozwolić, by się rozpadła. Ona. Przyjaciółka. Kobieta. Dobry człowiek. Uniósł ręce sztywne jeszcze od poprzedniego silnego chwytu, ale oparł je na kobiecych policzkach, zwalczając mróz osiadający na delikatnej skórze. Przyglądał się przez chwilę znajomym rysom twarzy, badając czoło, łuki brwiowe, wychudzone bardziej niż zwykle policzki, podkrążone oczy. Łzy w ich kącikach. - Nie idź tą drogą. Zawróć. Zostań z tymi, którzy się o ciebie troszczą. Którzy cię kochają. - Nie była sama. Nie musiała tego robić. Nie musiała poddawać się złu, które ubrało się w owczą skórę i kusiło złudną wizją sprawiedliwości. Nie musiała radzić sobie z tym wszystkim sama. Musiała pamiętać, że nie została na tym polu bitwy sama. Że nie tylko jej tyczyła się ta cała wojna, która nie dawała jednak prawa do bestialstwa. Nie usprawiedliwiała nikogo. - Rozumiem twój gniew i rozczarowanie. Rozumiem lepiej niż ktokolwiek. Wiesz o tym. - Przecież znała prawdę. Jeśli chciała z kimś porozmawiać, zawsze mogła zwrócić się do niego. Może nie musieli zgadzać się we wszystkim, ale przecież kiedyś ufali sobie bezgranicznie... Przecież wiedzieli, gdzie leżała granica. Ale właśnie przez takie sytuacje, przez nienawiść budującą się wśród tych, którzy szli za Zakonem, rozpadli się. Zwątpili. On zwątpił, bo stracił przecież tak wiele. - Jeśli pozwolę sobie jednak podążyć tą drogą, nigdy już z niej nie wrócę - powiedział cicho na granicy słyszalności. Wiedziała, że gdyby to zrobił, nie mógłby spojrzeć na swoich synów i czuć się wobec nich czysty. Nie mógłby spojrzeć na samego siebie. - Mówisz o sprawiedliwości, myśląc, że jest sprawiedliwość w tej całej śmierci. Ale to jest koniec. Nie początek. Koszmary nie znikną. Będziesz pamiętała wszystkich, którym odebrałaś życie. Wszystkich, których zabiłaś i którzy po drodze stracili życie w myśl twojej sprawiedliwości. - Nie mówił. Prosił. Błagał całym sobą, by nie poddawała się złu. By nie uciekała tam, gdzie nie mógł za nią podążyć, wesprzeć jej, zrozumieć. Wołał ku rozsądkowi, jaki w niej pozostał i jaki jeszcze się w niej krył. Tam, pod grubą warstwą propagandy, gniewu i samotności. Przecież nie był jej wrogiem. Pogładził delikatnie kciukiem zziębnięty kobiecy policzek, uśmiechając się smutno, jakby nie chciał zapomnieć przyjaciółki. Takiej, jakiej była. Takiej, jaką była. Nie tym wykrzywionym przez zemstę zwierciadłem. Obiecywałam chronić. Czynić wszystko. Zapobiegać tragediom. To właśnie zrobiłam. - Nie w ten sposób. Nie tak. Nie jesteśmy bogami, Maeve - odpowiedział na granicy słyszalności, nie przestając czule przesuwać kciukiem po jej policzku. Zupełnie jakby chciał ją obudzić. Zupełnie jakby w mantrze powtarzał w kółko tę samą modlitwę. Wróć do mnie.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Konający lew [odnośnik]29.11.21 20:38
Wstrzymała oddech i przelotnie zamarła w bezruchu, blada i na granicy opanowania, gdy nagle puścił jej płaszcz; bała się, że to koniec rozmowy, że teraz będzie już tylko gorzej. Wiele oddałaby za to, by móc poznać jego myśli, przewidzieć ogrom dokonującej się w nich zmiany; nie była naiwna, nie łudziła się, że nadal wszystko będzie takie samo. Wraz z wyznaniem winy wystawiła się na atak, pogardę, obrzydzenie. Bo przecież nie mógł tego zrozumieć. Podzielić rozterek, zapewnić, że postąpiłby tak samo. Twardo obstawał przy swoich zasadach, nie poddając zgubnemu wpływowi dyktowanych rozgoryczeniem wątpliwości.
Lecz może właśnie dlatego do niego przyszła? Żeby potrząsnął? Przypomniał o innej perspektywie? Rozbudził opory i powstrzymał przed rozsmakowaniem w przemocy...? Czasem rozmyślała, co by było, gdyby mógł zobaczyć dokładnie to, co ona. Gdyby pozbawiła się tych wszystkich wspomnień, które doprowadziły ją do tego miejsca, kamieni milowych na drodze do targnięcia się na czyjeś życie, lecz dzięki temu – pozwoliła mu się w nich zanurzyć. Ujrzeć okropności Tower, błąkające po nim duchy, strzegących dziedzińca, przemienionych w kruki nieszczęśników i odcięte innym więźniom, nabite na pale głowy. Splamione zaschniętą krwią gilotyny. Wynędzniałych, odchodzących od zmysłów czarodziejów; wielu z nich przetrzymywanych w klaustrofobicznych, odrażających celach jedynie z uwagi na swój nieidealny rodowód. Całe pokłosie Bezksiężycowej Nocy. A na koniec – okaleczone ciało Caleba, jej Caleba w zestawieniu z bezczelnym, pogardliwym Perrotem.
Czy wtedy też mówiłby, że nie wierzy w to, co słyszy?
Kiedyś sądziła, że ma swoje miejsce na tym świecie. Rodzinę, pracę i cele, które jeszcze chciałaby osiągnąć. Kolekcję regularnie odkurzanych bibelotów, ulubiony, poprzecierany w kilku miejscach fotel, miniaturową figurkę Rogogona Węgerskiego, nienachalnie przypominającą o żyjącym setki kilometrów dalej bracie. W wędrówkach do Ministerstwa, w tworzeniu skrupulatnych raportów, skrobaniu piórem o pergamin, odnajdowała ukojenie. W objętym nie bez trudu stanowisku – dumę. Teraz jednak wiedziała już, że nie było spokoju, nie dla takich jak ona i że nigdy nie ujrzy Caleba, może nie ujrzy też Kaia, odesłanych na drugi koniec świata rodziców; że te czasy, bestialskie i do gruntu niesprawiedliwe, odbierały szansę na prawdziwą normalność, stałość. I nigdy nie będzie tak, jak powinno być, nie przeżyje życia, którego wizją mamiła się od wielu długich lat. A to, czego się dopuściła – czy nie był to jedynie kolejny krok w stronę przeznaczonej jej zguby? Czy to nie oni robili z niej potwora?
Drgnęła, gdy jego dłonie niespodziewanie spoczęły na zziębniętej skórze policzków; z zawahaniem podchwyciła wzrok przyjaciela, bojąc się emocji, które mogła dojrzeć w znajomych oczach, a za które ponosiła pełną odpowiedzialność. Wtedy też odetchnęła głębiej, przez rozchylone nieznacznie usta, nie potrafiąc zamaskować ich drżenia. Miała przestać? Brać udział w wojnie? Nie było już nikogo, kto by się o nią troszczył, kto by ją kochał – oprócz niego. I Foxa; z tą myślą dalej się oswajała, ostrożnie wyjmując spomiędzy marzeń sennych i lokując między tym, co realne i namacalne, między troskami dnia powszedniego. Ale przecież każdy z nich reprezentował zupełnie odmienne poglądy, pochwalał wykluczające się metody działania. – Wiem. – Jedno oszczędne słowo wybrzmiało między nimi głucho, gdy z na wpół przymkniętymi powiekami, jak w malignie, błądziła myślami między tym, co było i licznymi scenariuszami, które mogły się jeszcze wydarzyć. Wiedziała, że znał ból straty, że poniósł ranę, która już zawsze miała dawać o sobie znać; każdego dnia, przy każdym spojrzeniu na dorastających bez matki synów. I nigdy nie umniejszała cierpieniu przyjaciela, jego ogrom był dla niej niewyobrażalny. Czasem tylko w naiwnej próbie usprawiedliwienia się hipotetyzowała, czy nie pałałby obezwładniającą żądzą zemsty, tak podobną do tej, która przejęła nad nią kontrolę na moczarach, gdyby za śmierć Pomony odpowiadał ktoś konkretny, ktoś, kogo mógłby dorwać w swoje ręce, porazić celnym Lamino, nie zaś jeden z nawiedzających Azkaban dementorów...
Lecz teraz zyskała już pewność, że nie. Że to nie brak winnego powstrzymywał go przed sięgnięciem po przemoc, a niezachwiana pewność, co było w jego opinii słuszne, a co nie, siła jego przekonań. Wzgląd na siebie, ale i wychowywanych w pojedynkę synów. Skrzywiła się, nie powstrzymując już łez, gdy mówił dalej, zadawał kolejne ciosy. Koszmary nie znikną. Będzie pamiętała o wszystkim i wszystkich, którzy polegli w imię lepszego jutra. Chyba że skorzysta z myślodsiewni, pozbędzie się tego, co najgorsze – prawda...? Ale czy wraz ze wspomnieniami odejdą też uczucia? Lęki?
I czy wybór, o którym rozmawiali, naprawdę należał do niej? Czy mogłaby przed tym uciec? Przed walką, przemocą, obrazami trupów zaściełającymi ulice miast? Konflikt rozlewał się na całą Anglię, sięgał coraz dalej, również ku niej. Musiałaby przestać wychodzić z domu, żeby nie widzieć i nie słyszeć, co się dzieje. Musiałaby nie być sobą, żeby potrafić to zignorować. – Nie chcę ich krzywdzić, Jayden – odpowiedziała tylko cicho, z wyraźnym zmęczeniem; po jej policzkach wciąż spływały łzy, nie oddychała jednak spazmatycznie, nie łkała. – Tym bardziej nie chcę ich zabijać. Nie uważam, żeby miało to być odpowiedzią na każde pytanie, rozwiązaniem każdego problemu... A jednocześnie nie potrafiłabym znaleźć w sobie współczucia dla tego, który podpisał wyrok na Caleba... Gdybyś go usłyszał... Ale nie chcę też, żebyś sądził, że było to dla mnie takie proste. Zadanie ciosu. Albo że jest to pierwsze, o czym myślę, gdy muszę walczyć... – Wzruszyła ramionami, uciekając przed nim wzrokiem; nie wyrywała się, ale jego spojrzenie było ciężkie, oceniające. Przynajmniej w jej rozumieniu. Ostrożnie, palec po palcu, odnalazła jego dłoń swoją, już nie tak gniewna, raczej wypalona, pusta. – Uważasz, że jestem złym człowiekiem?


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Konający lew [odnośnik]06.12.21 18:11
« Jednak w życiu nie zawsze trzeba być doskonałym - czasami szczęście polega na dążeniu do tego. »
Nie miał pojęcia, co działo się w sercu Maeve. Zakładał ogrom skumulowanych w niej emocji, ale mógł równie dobrze być całkowicie na początku owego chaosu targającego dawną wiedźmią strażniczką. Wiedział wszak, że przyjaciółka nigdy nie była wylewna. Nie oznaczało to mimo wszystko, iż czuła mniej. Jayden dobrze wiedział, że była to jedynie maska, jaką oddzielała się od reszty świata, nie chcąc, by ten znał to, co kluło się w delikatnym wnętrzu. Clearwater nosiła własne przeżycia, myśli, uczucia w sobie i chowała przed rzeczywistością. Chowała głęboko w swe delikatne i czułe wnętrze. Tkliwe i kruche. Już w dzieciństwie Vane zobaczył ową wyjątkową wrażliwość młodszej siostry Caleba i natychmiast rozbudził się w nim instynkt, by się nią zająć. Przygarnąć, by poznać i ukazać, że świat nie gryzł. Nie oddawał. Że warto było patrzeć dalej i nie obawiać się nowości. Mógł być jej przewodnikiem, jeśli tego chciała i niemalże jak starszy brat prowadził za rękę, dostrzegał kolejne kroki w nieznanym. Nowi znajomi, nowe miejsce, nowe przedmioty. Kilka lat spędzili ramię w ramię, dostrzegając swój wzajemny rozwój i mogli pogłębiać to, co ich łączyło. Tak odmienni, a jednak potrafiący dojść do jedności przemyśleń. Patrząc po latach na te, które wybierał, by stawały się jego przyjaciółkami, niosły ten sam ciężar izolacji. Bo czy Roselyn nie była podobna? Twarda z zewnątrz, a w środku delikatna i szukająca zrozumienia? Tak bardzo je sobie ukochał. Obie okute w stal dziewczynki, broniące się przed każdym, lecz niepotrafiące odepchnąć od siebie tego im najbardziej przeciwległego. Rozgadanego, roześmianego, łaknącego kontaktu z każdym i ze wszystkim. I trwało to całe lata. To właśnie ich przyjaźń przetrwała, nie ta, która wydawała się nie do złamania za czasów szkolnych, rozpadająca się wraz ze zdobyciem tytułu. Śmierć Caleba wytrąciła ich z równowagi, by znów zaprowadzić na ścieżki wspólnej egzystencji. Wydawali się silniejsi niż kiedykolwiek. Bo przecież spytany, Jayden nie wyobrażałby sobie życia bez obecności Maeve.
Ale nie chcę też, żebyś sądził, że było to dla mnie takie proste.
- Wiem, że to nie było proste. Nie mam cię za zimnokrwistego zabójcę. Ale zdecydowałaś... Nie to, kim jesteś pod spodem, tylko to, co robisz, cię określa. - A teraz... Nie wiedział, co mógł jeszcze powiedzieć. Co, powinien był zrobić. Trzymał jej twarz w dłoniach, widział łzy płynące po policzkach i... Nie wiedział. Nie mógł się wszak spodziewać podobnego obrotu sprawy, chociaż już dawno porzucił swoją naiwność, jakoby wszystko miało być dobrze. Wiedział, że nie i boleśnie musiał odrobić tę lekcję. A i tak wyznanie Maeve złapało go nieprzygotowanego. Nagiego w postrzeganiu najbliższych oraz ich niewinności. Nienaruszalności. Tego, do czego zaganiała ich desperacja oraz trwająca wojna. Oczywiście, że konflikt miał ich zmienić — Pomona straciła życie w brutalny sposób, Roselyn i Maeve znalazły się w szeregach Zakonu Feniksa. Mimo że nie musiały przyznawać się do tego otwarcie, wiedział. Nieważne, co tam robiły — wystarczyło jedynie użyć odrobiny wyobraźni oraz wiedzy o ich zdolnościach — widziały horror prowadzący ku wyniszczaniu się gatunku ludzkiego. Do brutalności. Zadawały ją same? Nie wiedział, co powinien był zrobić, ale nawet nie zastanawiał się nad tym, czy miał prawo. Nie mógł sobie pozwolić na tkwienie w bezruchu. Na to, by i ona opadła w błoto i stała się jak inni.
Uważasz, że jestem złym człowiekiem?
Zassał powietrze, zdając sobie sprawę, co kotłowało się w jej głowie. Co sądziła, że o niej myślał. Nie. To nie tak. - Nie. Tego nie powiedziałem - zaprotestował, pozwalając, by cisza wkradła się między nich i jedynie wędrówka jej palców po jego dłoni, przemawiała za ich dwoje. Nie patrzyła na niego, obciążona jego spojrzeniem, a jednak nie rozerwała kontaktu. Nie uciekła. Nie spłoszyła się. To dlaczego wciąż miał odczucie, że ją tracił? Że pomimo trzymania ją tak blisko, zdawała się mu umykać? Zupełnie jakby kolejne złe słowo, kolejny zły gest miał ją zepchnąć w niebyt? Jakby miała rozpłynąć się na najmniejszym podmuchu wiatru. A przecież granica była tak boleśnie cienka... Już straciła jednego brata, drugiego nie było w pobliżu, podobnie jak i rodziców... Trzymała się tylko jego, a on nie mógł jej zawieść. Nie ktoś, komu zwierzała się z największych bolączek i strachów swojego serca. Sam nie wiedział, kiedy nachylił się, by oprzeć chłodne czoło o to należące do niej. Chciał czuć, że go nie opuszczała... Nie odchodziła. - Czy to przez to, o czym rozmawialiśmy nad jeziorem? Chodzi o oklumencję? Jeśli nie potrafisz sobie poradzić z tymi emocjami... Pozwól sobie pomóc. Mogę ci pomóc. - Nie postawił na niej krzyżyka. Nie zamierzał jej odrzucać i potępiać. Zrobiłby jej jeszcze większą krzywdę, a przecież nie tego chciał. Chciał ją uratować. - Tylko nie idź... - Znów poczuł, jak do oczu zaczynały napływać mu łzy, ale nie wstydził się ich. Nie przed nią. - Nie idź tą drogą. Tracimy tak wiele. Nie mogę stracić w tym chaosie i ciebie. Nie ciebie. Co w końcu zrobię bez mojej małej siostrzyczki? - Na sam koniec głos uwiązł mu w gardle, gdy czułe, przepełnione wzruszeniem słowa wydobyły się z jego roztrzęsionego wnętrza. Nigdy jej tego nie mówił, bo sądził, że nie musiał. Sądził, że wiedziała. Że była to oczywistość, ale wypowiedzenie tego na głos, tego, jak ją traktował, co wobec niej czuł, nabrało mocy, jaka zatrząsnęła całym jego ciałem. Nie. Nie mogła pozwolić sobie upaść, bo nie straciła wszystkich braci. Wciąż miała tego jednego. Ostatniego.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Konający lew [odnośnik]22.02.22 13:18
Nigdy nie sądziła, że będzie tak trudno. Ani w trakcie wieloletniego szkolenia, które raz po raz zmuszało ją do przekraczania własnych granic, ani później, gdy już osiągnęła tytuł pełnoprawnego strażnika. W końcu wytrwale stawiała czoła kolejnym wyzwaniom, na rzecz ministerialnego kursu zaniedbując relacje rodzinne czy nieliczne przyjaźnie, które nawiązała za czasów szkoły. Oddała mu się w pełni, choć na każdym kroku widziała, czuła, że niektórzy wciąż spoglądają na nią z kpiną tylko dlatego, że była kobietą – przeznaczoną do bycia słabą. Myślała, że kolejne obrazy, sytuacje, zadania zahartowały ją na tyle, by nic nie było w stanie naruszyć wypracowanej w ten sposób dyscypliny. Że nad sobą panuje. Nad emocjami, nad darem. Wtedy jednak zginął Caleb. A później – później nadeszła wojna.
Nigdy nie sądziła też, że makabra stanie się codziennością. Że uparcie tłumione w sobie emocje zaczną szukać ujścia pod postacią koszmarów, albo że przerodzą się w gniew, tak silny i ślepy. Nie bez przyczyny odczuwała strach, że nie będzie w stanie wywiązywać się ze swych obowiązków, że w końcu zawiedzie, łamiąc się w najmniej odpowiednim momencie. W sytuacji krytycznej, w której będzie odpowiedzialna nie tylko za swój los, ale i innych. Właśnie dlatego poprosiła Foxa, żeby miał na nią oko; by mógł ją powstrzymać, siłą odsunąć od pracy, zanim runie w przepaść. To jednak było samolubne. Zrzucać na jego barki choć część tej odpowiedzialności. Tak samo jak samolubnym było opowiadanie Jaydenowi o Perrocie. O tym, czego się dopuściła. Nie miała pewności, czyje zaklęcie okazało się tym decydującym, co dokładnie zrobił Kai, kiedy już teleportowała się stamtąd w przypływie nieokiełznanej paniki, złości, lecz – czy to było aż takie ważne? W końcu podjęła decyzję. Chciała go skrzywdzić. Chciała zetrzeć z ust kpiący uśmieszek i sprawić, by zwijał się z bólu, by nie mógł złapać oddechu, rzęził u jej stóp. Błagał o litość. Zrozumiał, że ta jedna zbrodnia nie miała mu ujść na sucho...
Kiedyś myślała, że staje przeciwko pozbawionym kręgosłupa moralnego potworom. Że ma prawo spoglądać na nich z góry, z pogardą. I że nie ma z nimi nic wspólnego. Teraz jednak oddzielająca ich granica stawała się niebezpiecznie cienka, do tego pisana na piasku, a czerń i biel coraz bardziej przypominały różne odcienie szarości. Ale jeśli określało ją to, co robiła, to co z tymi, których uratowała? Z wsadzonymi na pokład statku dziećmi? Z wyprowadzonymi z Tower więźniami? Z tymi, których Perrot mógłby dalej prześladować? Może wybrała mniejsze zło. A może nie było czegoś takiego, może zło zawsze pozostawało złem, i tylko uparcie szukała dla siebie rozgrzeszenia.
Zamrugała, próbując pozbyć się z oczu wciąż napływających do nich łez, nie wydając z siebie choćby najcichszego dźwięku; chciała, musiała, zobaczyć wyraz jego twarzy, gdy odpowiadał na zadane pytanie. Czy uważał ją za bezwzględną? Czy już nigdy nie miał spojrzeć na nią tak samo? Nie powiedział tego, a mimo to nie odczuła ulgi. Cichy, zajadły głosik z tyłu głowy podpowiadał, że niezależnie od tego, co zrobi, spaliła za sobą kolejny most, bezmyślnie pozbawiając ostatniej bliskiej osoby, która łączyła ją z przeszłością. Wciągnęła powietrze, głośno i nagle, w reakcji na czoło opierające się o jej własne. Tak blisko, a tak daleko. Tuż obok, a jednak – jak gdyby dzielił ich wysoki mur nie do przebicia. Kiedy to się stało? I czy naprawdę nie mogła tego zmienić? Cofnąć? Naprawić?
Oklumencja. Pamiętała tamtą rozmowę, leniwe, skąpane w blasku słońca popołudnie i wodę, której musiała stawić czoła, by nadążyć za przyjacielem. Od tamtej pory zdawały się minąć wieki. Czytała o wspomnianej umiejętności, trudnej i wymagającej, ale i o tym, co można było nazwać jej skutkami ubocznymi. Czy chciała odłączać się od swych emocji? A co jeśli utraci je na zawsze? Jeśli stanie się tylko skorupą, logiczną i racjonalną, lecz tylko – skorupą...? Lecz przecież Jayden to potrafił, wiedziała o tym, a wciąż był sobą. Doroślejszym, dojrzalszym i bardziej doświadczonym przez los. Ciągle potrafiącym jednak cieszyć się z pierwszych osiągnięć chłopców, docenić żart. I płakać, przez nią. – C-czy to może pomóc? – Powstrzymać ten ścisk w żołądku, wwiercającą się w głowę wściekłość. Odzyskać równowagę. – Nie wiem, czy... czy dam radę. – Zwłaszcza teraz, gdy była złamana, rozchwiana i przypominała mogącą wybuchnąć w każdej chwili miksturę buchorożca. – Przepraszam – powtórzyła po raz kolejny, jak gdyby miało to cokolwiek zmienić, zmazać jej winy. Pociągnęła nosem, wciąż pozwalając, by łzy powoli spływały po zmarzniętych policzkach, gdy nazwał ją w ten sposób. Małą siostrzyczką. Nigdy tego nie mówił, nie werbalizował tych uczuć, lecz przecież – wiedziała. Był jak trzeci z braci, ten, którego nigdy nie miała, a który pomógł odnaleźć się w wieży Krukonów. Ostatni członek rodziny, który jej pozostał. – Nie mogę cię stracić – odpowiedziała niemalże bezgłośnie, ostrożnie przysuwając się bliżej, wciskając twarz w poły męskiego, oprószonego śniegiem płaszcza. Oplotła jego pas ramionami, dopiero wtedy pozwalając, by na usta wystąpił płaczliwy, trudny do powstrzymania grymas.
Po kilku minutach, a może raczej kwadransie, odezwała się znowu – z trudem, przez ściągnięte gardło. – Chodźmy do domu – wymamrotała pod nosem, wznosząc na Jaydena błagalne, zmęczone spojrzenie. Czy miała prawo nazywać Theach Fáel swoim domem? Czy pozwoli jej przebywać przy chłopcach? – Chcę spróbować – dodała jeszcze, nie wiedząc, co więcej miałaby powiedzieć, by nie składać obietnic, których nie umiałaby spełnić; nie mogła zrezygnować z walki, mogła jednak robić wszystko, by znów nie przekroczyć tej granicy. I spróbować odzyskać kontrolę, nim gniew okaże się zbyt silny, by ktokolwiek mógł go poskromić.

| 2xzt


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Konający lew
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach