Wydarzenia


Ekipa forum
[SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz
AutorWiadomość
[SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]19.09.23 10:03
Niemożność złapania oddechu poprzedziła uczucie nudności. Przytrzymał się ręką o próg drzwi i mocniej zaparł laską. Przymknął oczy, zastanawiając się czy tak czują się ludzie próbujący utrzymać się na powierzchni i krztuszący się wodą - tuż zanim pójdą na dno.
Ich wysiłek dobiegał kiedyś końca, co przerażało pewnie tych chcących żyć - ale dla kogoś naprawdę zmęczonego ciemna toń musiała zdawać się wybawieniem.
Dlaczego podcięła sobie żyły o kilka metrów od morza?
Śmierć w falach byłaby szybsza, łaskawsza, niezawodna. Nie znalazłby jej tam, nie umiał pływać.
Celine nie wybrała skutecznej ucieczki, a on nie mógł jej wybrać. Już nigdy. Orestes potrzebował go bardziej niż kiedykolwiek, pozbawiony zaplecza finansowego w postaci spadku. Hector rzecz jasna i tak nigdy nie zostawiłby syna i nie czasami umiał sobie wybaczyć skłonności do fantazji, ale przed tym wszystkim fantazjował. O przyrządzonej własnoręcznie truciźnie albo o morskiej toni, albo po prostu — i to już nie było tylko fantazją — o tym, jak klątwa tocząca jego psychikę przemienia się w chorobę w której śmierć będzie miłosierdziem dla wszystkich wkoło.
Celine okradła go nie tylko z pieniędzy, okradła go z fantazji i z możliwości wyboru. Teraz widział w wyobraźni tylko pustawą skrytkę bankową, a matematyczne kalkulacje podszeptywały, że nie mógł już sobie pozwolić na luksus ucieczki. Będzie pracował dopóki Orestes nie zamknie go na oddziale psychiatrycznym świętego Munga.
Magia pułapek błysnęła ostrzegawczo, aż zmrużył oczy przestępując próg. Niegdyś nigdy nie zauważał wiązek zaklęć otaczających dom, ale odkąd zaczął regularnie przyjmować zlecenia uzdrowicielskie, przemagicznienie dawało się we znaki jeszcze bardziej niż na kursie. Która mogła być godzina? Druga w nocy? Cały dzień przyjmował w gabinecie, co w obliczu wieczornego zlecenia wydawało się luksusem, a potem położył Orestesa spać i odebrał sowę od przejętego klienta. Kilka godzin i kilkadziesiąt zaklęć zajęło mu okiełznanie ataku choroby jego matki, a ciężka sakiewka w kieszeni ledwo rekompensowała nadciągającą migrenę.
Orestes miał twardy sen, ale gdy Hector ciężko zwalił się na fotel w salonie i tak przemknęło mu przez myśl, że wszedł do domu za głośno. Słodka wolność po śmierci Beatrice skończyła się wraz z przyjęciem do domu nowej pacjentki, targanej traumami i bezsennością. Powinien jej zrobić nowy zapas ziół nasennych, ale na samą myśl o wejściu do pracowni zrobiło mu się niedobrze, a skronie przeciął ostry ból. Może powinien zacisnąć zęby i to zignorować. I tak leczył ją mniej starannie niż innych, bardziej alchemią niż prawdziwą terapią. Jak miał rozmawiać z pacjentką, której nie był w stanie spojrzeć w oczy?
Doszedł do perfekcji w unikaniu Celine, tak jak unikał własnej żony, ale nie mógł jej uniknąć w snach. Skutki uboczne tego cholernego uroku - wmawiał sobie, choć śnił czasem o niej już wcześniej. W innym życiu, w którym stać było go na kupno nocy w Wenus.
Odchylił głowę, myśląc, że może zdołałby odegnać migrenę ziołami i szklanką wody, ale tak bardzo nie chciało mu podnieść się z fotela. Trzy, dwa, jeden. Kilka wdechów, sięgnął po laskę, spróbował - ale lewą nogę przeszył ostry ból. Skrzywił się, świadom, że zaklęcie przeciwbólowe natychmiast by pomogło, ale tak zmęczył się dziś rzucaniem zaklęć, że postanowił po prostu to przeczekać. Przymknął oczy, tracąc na chwilę czujność - nie zauważając błysku świecy w uchylonych drzwiach na korytarz, nie słysząc lekkich kroków.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]22.09.23 22:30
Wenus o tej porze tętniło kolorami i ekstazą.
Szumy splątanych ze sobą kończyn zstępowały pomiędzy ściany egzaltowanego burdelu po zachodzie słońca, szmery oddechów, odgłosy kroków stawianych na polerowanych posadzkach, szybszych, napiętych oczekiwaniem przed, oraz rozleniwionych i ukontentowanych po. Tutaj noce były inne - spokojne, prawdziwie ciche. Błagające, by z nich skorzystać i zanurzyć się w kilkugodzinnym nieistnieniu, spędzanym co najwyżej na tkaniu równie niestworzonych opowieści. Tysiąc przeszłości i tysiąc przyszłości, senna wędrówka, jedna wielka gama relaksujących kłamstw. Dlaczego tak opornie przychodziło jej przyjąć to dobrodziejstwo? Prosiła ciało, by w końcu poddało się słodyczy odpoczynku i ukorzyło przed potrzebą emocjonalnego wytchnienia, lecz umysł nie słuchał, pogrążony w rozgorączkowanej gonitwie - za odgłosem zamykanych drzwi i umęczonych sapnięć, za szelestem pościeli w innej sypialni. Snuła się więc jak zjawa po drzemiących korytarzach domu, niby gość, a jednak intruz. Powód szarzejącej skóry Hectora, cieni pod jego oczyma, rozdrażnionych półśłów mających wypełnić lukę rozmowy. Doglądała Orestesa, ale nawet tego nie była zdolna zrobić dobrze, jeśli wierzyć ostrym komentarzom rudowłosej kobiety, której czasem pomagała przy pszczołach. Gdyby to zależało od jego siostry, pani Evans wrzuciłaby ją do najciaśniejszego ula i pozwoliła żółto-czarnym podopiecznym rozprawić się z nią jak ze zbłąkanym szerszeniem, który śmiał zapuścić się na pilnie strzeżone królestwo. Snuła się więc, absorbując otaczającą ją ciszę, snuła się i zastanawiała czy chociaż tym razem Hector powróci do rana. Znikał na tak długo, każdego dnia mizerniejszy niż wcześniej. Nie miał kiedy wypocząć, bo ledwie wschodziło słońce, a on już chwytał różdżkę w dłoń i udawał się do nowego zlecenia uzdrowicielskiego; potem na długie godziny zaszywał się w gabinecie, wspinając się na wyżyny cierpliwości w obcowaniu z cudzymi problemami, podczas gdy sam miał ich tak wiele. Przez nią. Nie mogła już patrzeć na własne lustrzane odbicie bez wstrętu.
Jego powrót rozbrzmiał w nocnej symfonii sekwencją zmęczonych kroków i miarowego postukiwania laski. Podążyła śladem jego dźwięków, rozganiając cienie delikatnym blaskiem świecy, lecz on nie zauważył nawet tego - spoglądającej ku niemu łuny miękkiej czerwieni rzucanej z progu salonowych drzwi. Celine przechyliła lekko głowę, po czym wsunęła się do środka i ułożyła kandelabr na pobliskim regale. Cienie przylegały do sylwetki magipsychiatry jak spragniony pieszczoty kot, skłębione przy boku, do którego nie dosięgał dotyk ognia. Kiedy odwiedzał ją w Wenus, kiedy wymierzał jej ciosy, kiedy karał ją za to, za co matkę karał ojciec, miał w sobie więcej życia niż dzisiaj. Więcej światła i ciepła.
- W końcu się zniszczysz. Zamęczysz. Gaśniesz, Hectorze... - szepnęła zatroskana. Mógł nie usłyszeć jej miękkich kroków, ale dźwięk odstawianego kandelabru sam w sobie musiał obnażyć jej obecność. Zbliżyła się do niego i zatrzymała przy boku fotela, nerwowo ugniatając w dłoniach rąbek błękitnej koszuli nocnej. To była jej wina, wszystko jej wina. Półwila przesunęła się za oparcie mebla i po dłuższej chwili wahania dotknęła jego skroni dwoma złączonymi palcami obu dłoni - delikatnie, dotykiem tak czułym i tak łagodnym, jak muśnięcie motylich skrzydeł. Jego skóra nie była już tak ciepła jak kiedyś, jakby krwawica dłużącej się pracy dosłownie pozbawiała go życia. Stawał się duchem. Widmem samego siebie. Nie chciała, by do tego doszło, ale na co tak właściwie liczyła? Przygryzła dolną wargę i zaczęła ostrożnie rozmasowywać skotłowany w jego skroniach ból. - Zrobić ci kolację? Albo napuścić wody do wanny? - mrzonka o rodzinnym życiu, pytania, których jego żona najpewniej nigdy nie zadała bez prześmiewczości, jeśli w ogóle. Nieznacznie pochyliła się do przodu, a kosmyk srebrzystych włosów spływający z jej ramienia przycupnął na jego barku. Nie dotknął jej od tamtego dnia. Nie dopuścił do siebie, prawie na nią nie patrzył - i to wszystko jej wina.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]27.09.23 22:33
Dom zdawał się dziś - i wczoraj i przedwczoraj - równie ciemny i zimny jak wtedy, gdy Beatrice znikała na całe noce. Może dlatego, że spędzał w nim coraz mniej czasu i wracał nie rozgrzany i odprężony, jak po wieczorach w Wenus, a wycieńczony. Tak zmęczony, że przestał dostrzegać też ciepło wokół siebie: nawet uśmiech Orestesa i miód Lety wydawały się mniej słodkie niż zwykle, a płomienia świecy w korytarzu wcale nie zauważył.
Nie chciał jej zauważać.
A ogień kojarzył mu się z magią wil i z płomieniami, które niedawno trawiły jego umysł i serce - i o których chciał, musiał zapomnieć, jak narkomani o istnieniu śnieżki. Leczył kiedyś jednego. Wtedy go nie rozumiał, uzależnienie wymykało się logice rządzącej detoksem z innych używek.
Teraz chyba rozumiał.
Próbował oddychać miarowo, łudząc się, że ból nogi przejdzie sam - ale szczęk odstawianego kandelabru obudził bolesne echo innych wspomnień. Drgnął nerwowo w fotelu, wyrwany z zamyślenia odruchem wykształconym w reakcji na każdy głośny dźwięk. Trzask szafek i tłuczonego szkła, gdy Beatrice wpadała w swoje humory. Jej złość nigdy nie była dyskretna, ale była za szybka, by mógł jej uniknąć.
Szept Celine przypomniał mu, że jej tu nie ma, ale półwili wcale nie obawiał się mniej. Schodziła mu z drogi równie starannie jak on jej, ale to nie oznaczało, że mógł się przy niej czuć swobodnie, że mógł jej ufać. Podświadomie czekał, aż zastanie kiedyś pustą gościnną sypialnię, ale Lovegood uparcie nie odchodziła - choć przecież już nie zamykał drzwi na klucz, już dawno zagoiły się jej rany, już nie trzymał jej tu siłą. Zastanawiał się czasem, czy nadal się go bała, czy może nadal uważała go za kurę znoszącą (ostatkiem sił) złote jaja.
Treść jej słów zdradziła, że nawet ona nie była aż tak ślepa.
-Nic mi nie jest. - ostrość jego głosu miała chyba zagłuszyć nieudolność kłamstwa. Doskonale wiedział, że wygląda jak niewyspany cień samego siebie, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Mężczyźni nie powinni być słabi ani zmęczeni ani bezużyteczni. Nie powinni być kalekami, mówił mu ojciec przez całe życie i podczas każdego z okazjonalnych spotkań.
W teorii mógłby poprosić go o pożyczkę, ale w praktyce wolałby zgasnąć, umrzeć. Czasem zastanawiał się nad spadkiem, ale to zbyt odległa perspektywa, a utrzymując kontakty z Lecą spodziewał się cichego wydziedziczenia.
Nic mu nie było, ale zabrakło mu refleksu by cofnąć głowę, gdy półwila (ostatnio często nazywał ją tak w myślach, częściej niż po imieniu) stanęła za oparciem fotela. Zacisnął lekko usta w odpowiedzi na nieproszony dotyk, powinien demonstracyjnie wstać albo chociaż się przesunąć, ale kark i nogi miał jak z ołowiu.
Jej pytania zaskoczyły go jeszcze bardziej niż dotyk, nie mieszcząc się w utartych schematach domowej rzeczywistości. Pytanie o kolację jeszcze by przełknął, Celine czasem pomagała z posiłkami dla Orestesa, ale to o wannę dotyczyło tylko jego. Było zbyt osobiste, zbyt intymne, zbyt... podchwytliwe? Beatrice nie zadałaby go bez kpiny, więc Hector od razu spróbował wsłuchać się w podtekst w tonie Celine - ale go nie znalazł, co skołowało go tylko bardziej.
-Nie trzeba. - a gestów łaski się nie przyjmowało, by nie okryć się śmiesznością. Czemu właściwie tu stała, czemu błąkała się po korytarzach o takiej porze? Oferowała mu swoje towarzystwo z nudów, a może czegoś od niego chciała?
-Nie możesz spać? - odgadł, a raczej próbował zgadnąć, na oślep. -W gabinecie powinna być jeszcze fiolka eliksiru, albo dwie. Dawkowanie znasz, jutro... - jutro miał o dziewiątej pierwszego pacjenta, a potem wizyty aż do wieczora, a ten eliksir powinien uwarzyć przy świetle dziennym, a tak bardzo pragnął choć raz się wyspać. -...uwarzę więcej. - wyśpi się po śmierci.



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]03.10.23 22:45
Skuliłaby się w sobie na dźwięk ostrości jego głosu, przypominającej fragment rozbitego szkła przesuwany po okiennej szybie i żłobiący w nim rysę; skuliłaby się, gdyby nie widok jego postury. Zmęczonej, doprowadzonej do kresu wytrzymałości, pozbawionej szacunku względem własnego wycieńczenia, poruszającej się nie na paliwie, a na jego ostatnich oparach, kłębach przydymionej mgły wypełniającej płuca, która niby miała zastąpić powietrze. Celine jednak nie zastanawiała się dlaczego wytrzymała jego oschłość, wiedziała wyłącznie, że musi to zrobić. Że istnieje jakiś cel, jakiś powód, dla którego było to ważne, by nie uciec spojrzeniem i finalnie nie uciec z samego salonu, zaszywając się w miękkości nocnych cieni, w których dziś drzemało bezpieczeństwo. Zmrużyła oczy, impulsywnie rozchylając usta, żeby wytknąć nieudolność jego zapewnienia, oznajmić, że Orestes każdego dnia obserwował ojca, który mizerniał w oczach, usiłując naprawić jej błędy, lecz zaraz znów złączyła wargi, bo wiedziała, że nie mogła nadać tym myślom słownej postaci. Ostatnim razem rozpalił w niej szaleńszą szczerość w Wenus, gdy rzucił wyzwanie, na które nie spodziewał się otrzymać odpowiedzi - i to właśnie doprowadziło ich na próg jego domu, to w niej wyzwolił, jakby rozwarł wtedy wrota do mętnego trzęsawiska, które wylało się poza bramy i pochłonęło go do reszty. Wdarło się do płuc i zatopiło, składając na jego wnętrznościach żarłoczne pocałunki. Westchnęła cicho, kliknąwszy językiem o podniebienie, a dźwięk ten odbił się od usłanych obrazami ścian i rozdrażnił powłokę ciszy, wibrując echem tak delikatnym, jak pomruk zadowolonego kota.
- Wiem, że jesteś silny - zaczęła miękko. Gdyby spróbowała bezpardonowo podkreślić jego postępującą słabowitość, wygnałby ją z pokoju, ostatkiem energii zamykając jej drzwi przed nosem, jeśli mięśnie jego zmordowanego ciała nie poddałyby się najpierw po kilku krokach pomiędzy fotelem a progiem. - Że to zniesiesz, że nawet nie pomyślisz o tym, by zająknąć się o braku snu czy werwy. Ale pewnego dnia coś może ci się stać. Ile to zajmie, zanim osłabniesz przy nim? - spytała, pewna, że Hector wiedział, kogo miała na myśli. Orestes. Niewinna ofiara ich toksycznej relacji, skazana na codzienne żegnanie kawałków duszy swojego ojca, który zaharowywał się, by odbudować wnętrze skrytki, te wszystkie złociste galeony, które przeznaczył na wykup niewdzięcznej kurwy.
Jej dotyk był łagodny, nienachalny. Niespieszny. Palce wprawnie poruszały się po okolicach skroni, rozmasowując dobijający się do nich ból, okazyjnie również sięgała wyżej, zatapiając opuszki w kruczych włosach, by pozwolić im przemierzać skórę głowy Hectora. Ciśnienie kłębiło się w tak wielu miejscach, nie wiedziała, co dokładnie mu dolegało ani gdzie zogniskował się najsroższy łomot, poszukiwała go więc na oślep.
- Po części - lekko wzruszyła ramionami. Bezsenność była jej towarzyszką, tak jak towarzyszem stał się zaglądający przez okienne szyby księżyc. Wymęczone trucizną nocnej świadomości ciało podrygiwało na materacu w rozdrażnionym oczekiwaniu, ale sen nie nadchodził, niezależnie od tego, jak mocno zagryzała w złości zęby i jak bardzo próbowała oczyścić umysł z wszelkiej myśli; nauczyła się z tym funkcjonować, bo musiała. - Chciałam się upewnić, że wrócisz przed świtem - dodała, muśnięta rumieńcem, którego szczęśliwie nie mógł dostrzec - i którego w ogóle by nie dostrzegł, w końcu nie patrzył na nią, owładnięty tak silnym obrzydzeniem. Po co mu to mówiła? Nie dbał o to, niczego od niej nie chciał. Była ucieleśnieniem jego złych decyzji i przypominała mu o tym ilekroć pojawiała się w tym samym pomieszczeniu, co udowadniał jej na każdym kroku. Odetchnęła nieco głębiej i wyprostowała plecy, nie przestając jednak masować jego skóry, znikł jedynie dotyk srebrnego kosmyka z jego ramienia. - Nie kłopocz się tym, nie potrzebuję eliksirów - zapewniła z przekonaniem. O poranku czuła się po nich ociężała, jakby pozostawiały na umyśle lepką membranę. - Ale mogę przynieść ją tobie - zaoferowała, powolnym ruchem zsuwając dłonie niżej, w dół jego karku - spiętego, stwardniałego jak kawał ostygłej stali, noszącego ślady zbyt wielu dni spędzonych na nieustającej pracy. Westchnęła cicho i nakierowała ręce jeszcze niżej, sięgając nimi do jego ramion i odnajdując równie nieustępliwe mięśnie pokryte materiałem koszuli, które zaczęła rozmasowywać. Tylko tyle mogła dla niego zrobić. Tylko tyle, gdy sama była powodem jego zmęczenia.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]05.10.23 12:14
Zwykle ciekawiły go tajemnice ludzkich dusz i serc, ale dziś nie chciałby wiedzieć, co myśli o nim Celine. Nie chciałby wiedzieć, że zdołałby ją skutecznie odtrącić gdyby nie słabość jego ciała, gdyby nie kalectwo i zmęczenie, których nie potrafił ukryć. Czy gdyby był silniejszy, traktowałaby go inaczej? Czy to dlatego wybrała go sobie na ofiarę, choć w Wenus było sporo klientów o pełniejszych portfelach i równie podatnych na jej wdzięki psychikach?
Jej słowa, na szczęście, zaprzeczyły jej myślom—a on był zbyt zmęczony by je kwestionować, choć przez myśl przemknęło mu, że być może to drwina, kolejna drwina. Nikt nie mówił takich rzeczy na poważnie, nie do niego. Milczał, słuchając jej przestróg i próbując się skupić nie na boleśnie prawdziwych słowach, a na własnym oddechu. Może, jeśli zdoła oddychać spokojnie i głęboko, ból głowy trochę zelży. Mogła wyczuć pod opuszkami palców, że mięśnie żuchwy spięły się. Zaciśnięta szczęka usztywniła mięśnie całej twarzy, gdy usiłował zbyć milczeniem możliwość zaniepokojenia Orestesa. Nie mógł nie przyznać jej racji, ale nie chciał przyznać jej racji.
Czy naprawdę nie zorientowała się jeszcze, że to ona przyczyniała się do jego zmęczenia?
-W domu są pułapki, byłabyś bezpieczna nawet gdybym nie wrócił przed świtem. - mruknął, jakże logicznie, ale po chwili dodał cicho: -...ale nie chciałbym, by Orestes budził się beze mnie w domu. - zawsze wychodził sporo przed świtem z Wenus, pewnie o tym pamiętała. Wtedy był jeszcze panem swojego czasu, teraz chciałby wracać przed świtem, ale nie mógł być tego pewny—nie po tym, gdy zaczął przyjmować zlecenia do nagłych i trudnych przypadków. Pomoc ciężko chorym pacjentom może trwać godzinami.
Przymknął oczy. Jej dotyk był lekki i miły, jak skrzydła, które w dzieciństwie wyrywał motylom. Łatwo było go ignorować na poziomie myśli i obaw, ale zarazem cieszyć się nim na jakimś prymitywnym poziomie fizyczności.
-Ja... - zawahał się, gdy obróciła o sto osiemdziesiąt stopni jego ofertę pomocy. Czuł się odpowiedzialny za jej zdrowie, łatwo przychodziło mu proponowanie jej eliksirów, ale miał trudności z przyjęciem tego aktu łaski. Kark spiął się nieco, gdy Hector dławił własną dumę. -...Druga fiolka od lewej, na najniższej półce, eliksir przeciwbólowy. - wymamrotał w końcu cicho, z wahaniem, zupełnie jakby spodziewał się, że chroniczny ból jedynie się spotęguje gdy przyzna się do niego na głos.
Dłonie Celine zsunęły się niżej. Świadomość jej dotyku, jej zapachu, jej obecności nasiliła się, już niemożliwa do zepchnięcia poza granice zmęczenia. Musiała czuć pod cienką koszulą, że był rozpalony ze zmęczenia. Musiała czuć mięśnie wyrobione na chodzeniu o kulach lub lasce, ale siłą kaleki, a nie sportowca. Żałosne.
On z kolei czuł aż za wiele. Zacisnął powieki, próbując odciąć się od świata, ale to nigdy nie działało - nawet wtedy, gdy z parteru dobiegały krzyki matki, a z dziedzińca rzężenie dogorywającej klaczy.
-Przestań. - przechylił się do przodu i obrócił lekko w fotelu, okupując gwałtowny ruch rozżarzonymi igłami w skroniach i pod powiekami. Wziął głęboki oddech i spiorunował Celine wzrokiem z założenia zdecydowanym, ale głównie zmęczonym i zrezygnowanym.
-Ty naprawdę nie wiesz jak to działa, czy się ze mną drażnisz? - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, przyznając się do kwestii, którą zamierzał pogrzebać i ignorować, która miała zostać niewypowiedziana pomiędzy ich dziwnym tańcem w unikaniu siebie wzajemnie. Na jego blade, zapadnięte policzki wypełzł rumieniec gniewu albo wstydu, widoczny doskonale dla Celine w świetle świec. -Myślisz, że odwołałaś swoje życzenie, zwróciłaś mi wolność decyzji - i wszystko przeszło? - to, co rozpaliła w Wenus wcale nie minęło, choć powinno.
Może prawdziwym problemem było to, co czuł przy niej już wcześniej, zanim świadomie nakierowała na niego swoją magię, ale o tym wolał nie myśleć. Jakże wygodniej było obawiać się, że niechciane myśli i nieproszone tęsknoty były skutkami ubocznymi jej magii, która przecież nie rozpłynęła się w sekundzie.
-Trzymaj się z daleka, dla nas obojga. - poprosił cicho, uciekając wzrokiem w stronę regału. Obnażył prawdę, której pewnie nie chciała, której pewnie się bała - bo czyż nie chciała uciec jak najdalej od burdelu, od klientów, od mężczyzn myślących o niej w kategoriach cielesności?
Gdy teraz o niej myślał, gdy go dotykała, nie wspominał jednak sińców na skórze i zbyt chciwych pocałunków. Powracały do niego głównie te spokojniejsze chwile potem, gdy kończył leczyć jej obrażenia (wtedy leczenie sprawiało mu jeszcze przyjemność, wtedy nie płacił migreną za nadużywanie magii...), a ona wtulała się w niego cicha i ciepa i drżąca. Iluzja intymności, której nie powinien pielęgnować - ale udawałoby się skuteczniej, gdyby nie dotykała go w środku nocy, gdyby nie oferowała środków uzdrawiających, gdyby po prostu trzymała się z daleka.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]05.10.23 19:27
Cierpki grymas przemknął po wstążkach jej warg, ukryty przez ciemność rozganianą pojedynczym błyskiem płomyku tańczącego przy komodzie, na której ustawiła świecznik. Naprawdę sądził, że dbała tylko i wyłącznie o własne bezpieczeństwo? Że dyktowała nią wygoda, że wsłuchując się w szemrzący szept ciszy poszukiwała powracającej do domu różdżki, która mogłaby ją obronić? Uraza szarpnęła za włókienka serca, jednak niemalże w tym samym momencie spłynęło na nią niewygodne przypomnienie, że przecież miał powody, by tak uważać. Wykorzystała go, jego i jego pieniądze, by wydostać się z lubieżnego więzienia splecionych ciał i symultanicznych oddechów. Obłudna, dwulicowa, kłamliwa dziwka, która na wolności nie przeżyła nawet doby, zanim zrujnowała jego inwestycję i upuściła własnej krwi w srebrzystych objęciach księżyca i szumie fal obmywających nabrzeże. Wszelki zasób zaufania, jaki do niej posiadał, prysnął jak bańka mydlana zgnieciona w dłoniach, pozostawiwszy po sobie nieco wilgotne wspomnienie opalizującego uroku.
- Nie to miałam na myśli - szepnęła, ściągając brwi. Tylko czy miało to znaczenie, co miała na myśli? Czy w ogóle go to interesowało, czy zechciałby tego słuchać? Czy by jej uwierzył? W obraz malowany barwami błękitu i purpury, w opowieść o przedziwnie zakorzenionej za mostkiem tęsknocie, choć za kimś takim jak on tęsknić nigdy nie powinna. Za kimś, kogo obecność zwiastowała rozbryzgującą się w ciele kanonadę bólu, kąsającą, ubraną w drewniane szaty naganę opadającą na roznegliżowane pośladki lub wszelkie odsłonięte kończyny w jego zasięgu. Za kimś, kogo narkotykiem były brunatne ślady kwitnące na ciele na jego oczach. Dlaczego więc czuła w sobie tę pogoń za niedoścignionym promykiem słońca, znajomym i ciepłym?
I dlaczego jej wnętrze tak mocno zapłonęło euforią, gdy przyjął jej propozycję, wyznaczając ścieżkę do skarbu, którego pożądał? Do szklanej fiolki wypełnionej substancją zdolną przegnać z jego skroni ten ból, którego nie wyplewiły nawet jej drobne, zwinne palce. Niewyraźny, zdumiony uśmiech targnął kącikami jej ust, a pierś zapłonęła wiarą w to, że może, być może byłby skłonny znów cisnąć w jej stronę mandat zaufania, preludium powracającej pomiędzy nich sympatii, która roztopi szron zalegający w duszach. Jednak to nie było to. Nie tego chciał, nie tego oczekiwał. Oferta była mu wyłącznie wygodna, bo wiedział, że sam nie podoła wędrówce do gabinetu, gdzie własnoręcznie odnajdzie szkatułkę i wydobędzie z niej flakon wypełniony ukojeniem; zrozumiała to w chwili, gdy kazał jej się odsunąć. Gdy odpychał ją po tym, jak pozwolił jej na nowo się zbliżyć, dotknąć, poczuć ciepło drzemiące w jego skórze. Spluwał na otulający ją urok, wił się w jego karbach jak wąż usiłujący wydostać się z potrzasku, sztywniał i sztyletował ją pełnym wyrzutu spojrzeniem. Jadowitym, wręcz połyskującym w mizernym blasku walczącym z cieniami nocy. Cofnęła się jak oparzona, opuszczając ręce wzdłuż ciała, lecz nie mogła pozbyć się wrażenia, że na jej opuszkach pozostał powidok jego zmęczenia, nieco chropowatej i szarawej od zmęczenia skóry. Tak zamierzał z nią pogrywać - jak obrażone dziecko, gotowe przyjąć na barki perspektywę wiecznego i obojętnego mijania się na korytarzach domu, ciszy przy wspólnych śniadaniach i permanentnego skrępowania wczepionego w tkanki? Każdy cal jej ciała rozżarzył się sprzeciwem i wiedziała, że dłużej tego nie zniesie. Że łaskawością byłoby, gdyby rzeczywiście tamtego dnia umarła, niżby miała żyć dalej u boku mężczyzny, który miał dla niej tylko pogardę i strach. Celine zacisnęła wargi w wąską kreskę, po czym obróciła się na pięcie, wychodząc z pokoju.
Ach, jak miło byłoby po prostu wrócić do siebie, zaszyć się w prześmiewczo ciepłej pościeli i upatrywać pierwszych promieni wschodzącego słońca, i czerpać z satysfakcji, że sam musiał pofatygować się po fiolkę z miksturą - ale nie to zamierzała zrobić. Krokiem szybkim, a przy tym niemożebnie cichym odnalazła drogę do jego gabinetu, a potem wysupłała stosownie opisaną buteleczkę z jedną porcją specyfiku, z którą wróciła do salonu. Srebrne włosy niemal gniewnie przecinały powietrze, kołysząc się za jej plecami, jak węże mitycznej Meduzy. Nie odezwała się do niego, gdy stawała naprzeciw niego rozpartego w fotelu. Nie odezwała się do niego, gdy odkorkowywała brązową zatyczkę. Nie odezwała się do niego, gdy w jej oczach zatliło się nieme oto twój eliksir, Hectorze. I nie odezwała się do niego, kiedy przystawiła chłodne szkło do własnych warg i przechyliła je, wlewając zawartość do środka.
Nie przełknęła jednak, o nie. Pochyliwszy się ku niemu, twarz przy twarzy, oddech przy oddechu, wsunęła jedną dłoń w krucze kosmyki na tyle głowy Vale'a i przyciągnęła go jeszcze bliżej, niszcząc dzielącą ich odległość, aż przepadł ostatni milimetr. Spodziewał się, że przełknie? Że pozwoli wywarowi spłynąć do własnego żołądka, by zrobić mu na złość, zagrać mu na nosie? To widział, gdy na nią patrzył? Nieistotne, nie pozostawiła zbyt długiej chwili jego domysłom, niespodziewanie przyciskając usta do jego ust i zmuszając, by je dla niej rozchylił, poddał się pocałunkowi - smakującemu cytrusami i cierpką kwaśnością, i ich własnymi smakami mieszającymi się we wznieconym przez nią tańcu dwóch języków. Żarliwa, wręcz gwałtowna pieszczota trwała tak długo, dopóki półwila nie zyskała pewności, że eliksir spłynął w dół jego przełyku, ekstatycznie kładąca kres kokonowi marazmu, w którym ją zamknął. Rozmigotały się wszystkie jej nerwy, pod przymkniętymi powiekami zamajaczyły plamki przenikających się ze sobą kolorów, a serce? Serce grało piękną melodię, jak w chwilach, gdy wróżkowy pył koił dramat utraconej przyszłości. Nigdy nie całowała go w taki sposób - bezkompromisowy, władczy i głodny, poniekąd fanatyczny, jakby usiłowała wyżłobić tę przyjemność w każdej ze swych kości, zanim efemeryczna bliskość zaniknie. Bo zanikała. Kilka kropel spłynęło z kącików jej warg, tocząc po skórze połyskliwe, pachnące świeżością smużki, a wtedy pocałunek spowolnił. Jak uspokajające się po sztormie morze, leniwe i niespieszne, gładkie, bezpieczne; Celine syciła się nim coraz wolniej, aż wreszcie rozsupłała ich wargi, z czołem opartym o czoło Hectora i oczami wciąż odgradzającymi ją od niego kotarą czerni. Bała się otworzyć oczu. Bała się, więc czekała - na to, aż po prostu ją odepchnie.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]08.10.23 20:37
A co miałaś na myśli? - zacisnął wargi, tłumiąc cisnące się na nie słowa. Zwykle chciał wiedzieć, wszystko o wszystkich, ale przy niej wiedza była rozpraszająca. Niebezpieczna. Już raz chciał wiedzieć o niej wszystko i ciekawością doprowadził ją do okiennego parapetu, a siebie do szaleństwa. Zamknął usta, zamknął się, nie widział jej uśmiechu i nie chciał widzieć jej rozczarowania. Czuła się odtrącona, niemile widziana? Jak bardzo był niegościnny przez ostatnie tygodnie? Pewnie bardzo, ale nie mógł wykrzesać z siebie skruchy (choć samo to, że o tym myślał, świadczyło o zagłuszanych wyrzutach sumienia). Czyż nie zmieniał jej bandaży, nie rzucał zaklęć przeciwbólowych, nie dostarczał precyzyjnie odmierzonych eliksirów? Czyż nie zapewnił jej wygodnej sypialni, czystej pościeli, pożywnych posiłków, w zamian jedynie za opiekę nad dzieckiem i pszczołami? Czyż nie—myślał coraz bardziej zapalczywie, coraz bardziej gniewnie, słysząc jak odchodzi i wbrew sobie słysząc nerwowość w jej prędkim kroku i czując chłód w miejscu, w którym przed chwilą znajdowały się jej dłonie—zwrócił jej wolności, nie ocalił jej życia? Nie starał się poskładać pokruszonej psychiki, zminimalizować blednących blizn na przegubach?
Czego jeszcze chciała? Czy potrafiła jedynie brać, brać, b r a ć, jak każda kobieta?
Może niepotrzebnie nawiedzały go czarne myśli o perspektywie ponownego ożenku, o kolejnej zmorze pod swoim dachem. Celine już tu była i, jakby na przekór jego marzeniom, wcale nie odchodziła.
Wróciła zbyt prędko jak na jego gust, przemykając po domu tanecznym, kpiącym krokiem, jak jaskółka popisująca się przed gołębiem o podciętych skrzydłach. Jemu ta droga zajęłaby więcej czasu, szczególnie dzisiaj, gdy noga promieniowała bólem, a skronie zmęczeniem.
Być może to ze zmęczenia spojrzał na nią nieco łagodniej, pomimo niewypowiedzianych pretensji wierząc, że faktycznie wyświadczyła mu tą jedną przysługę. Drobny, pomocny gest-jeden z tych, o które nie lubił prosić, bo nigdy nie mógł na nie liczyć.
Mylił się.
Wyprostował się jak oparzony, gdy szybko - zbyt szybko, by mógł zareagować - przystawiła fiolkę do własnych ust. Uniósł brwi, ale jego spojrzenie przygasło jeszcze bardziej pod ciężarem zmęczonych powiek. No tak. Jak mógł być tak naiwny, jak mógł uwierzyć, że zrobiłaby coś innego niż Beatrice w analogicznej sytuacji - że tak po prostu przyniosłaby mu lek, bez podstępów i kpin i kąśliwych komentarzy? Zacisnął mocniej dłonie na podłokietnikach, czekając na ostre słowa, ale nie zareagował, nie podjął walki, choć jego mina jasno wyrażała, że uwierzył, że oto spodziewał się okrutnego dowcipu.
W takich chwilach najlepiej się wycofać, wgłąb własnych myśli, do wspomnienia gabinetu. Wyobrazi sobie półkę z eliksirami, spróbuje policzyć, czy Celine zmarnowała właśnie ostatnią dawkę - nie, powinien mieć zapas...
...nachyliła się, zbyt blisko, a on poczuł się nagle porażająco bezbronny. W piersiach zacisnęły się kleszcze lęku, poluzowane przez tyle miesięcy od śmierci żony. Nigdy nie zniknęły, prawie już nie czuł tego gorzkiego uczucia - nie, gdy żył z nim aż tak długo.
Zamiast bólu, poczuł jednak gorące iskry. Miękkość jej ust, smak cytrusów i słodyczy i kwiatów ciemiernika. Jej serce biło coraz szybciej, a jego - do tej pory tak niespokojne - zwalniało, gdy poddawał się gwałtownej przyjemności i odprężającemu działaniu eliksiru. Mimowolnie przechylił się do przodu, odwzajemniając jej pieszczoty naciskiem własnych warg, mimowolnie rozchylił usta i wzniósł wyżej dłonie. Musnął opuszkami palców srebrne włosy, srebro tańczyło mu przed oczyma, ale zawahał się. Ręce zamarły o kilka centymetrów od jej głowy, by ostatecznie opaść na fotel. Gdy musiała złapać oddech, zamarł i on - z rozchylonymi, drżącymi ustami, nie czyniąc jednak żadnego gestu by ją od siebie odepchnąć. I ani razu nie próbując jej do siebie przyciągnąć, choć tak bardzo chciał.
Chyba zaczynał rozumieć, co próbowała przekazać tym pocałunkiem, ale zarazem widział jak mocno zaciskała oczy. Może i nigdy nie potrafił rozpoznać ani okazać czułości, ale jeśli na czymkolwiek w życiu się znał, jeśli potrafił cokolwiek rozpoznać - to strach.
Śliczna, przestraszona Celine, Odetta na łasce Rothbarta - bo Zygfryda przecież nigdy się nie bała.
Powoli zaczerpnął oddechu - zimne powietrze rozwiało smak jej warg - i samemu przymknął oczy, bo nie był pewien czy zdołałby wypowiedzieć kolejne słowa patrząc na jej twarz, bez rozpraszania się. A musiał. Były ważne.
-Celine... - zabrzmiało zbyt cicho, zbyt smutno, zbyt tęsknie. Źle. Odchrząknął, speszony. -Wiem, że teraz wszystko wydaje się... złym snem, a ten dom stosunkowo bezpieczną przystanią - jego dom, jego pieniądze, jego bezpieczeństwo, tak łatwiej byłoby mu o tym myśleć. -...ale kiedyś zdołasz na powrót rozprostować skrzydła i nie będziesz potrzebować do tego... nikogo. A potem... kiedyś, gdy będziesz gotowa, poznasz kogoś, kto patrząc na ciebie, będzie widział tylko dziewczynę, którą zechcesz mu pokazać i nie będzie naciskał na nic więcej. - czyja ciekawość nie sprawi, że dowie się zbyt wiele, zanim byłaby gotowa, czyje wścibstwo nigdy nie pchnie jej na krawędź parapetu. -Kogoś, kto nigdy nie przypomni ci o... tamtych czasach - kąciki ust drgnęły w gorzkim grymasie. -...i w kim nigdy nie zobaczysz twarzy dawnego klienta. - kogoś, kim nigdy nie będę ja. Czy dlatego zamknęła oczy? By nie widzieć kogoś, kto kiedyś podnosił na nią rękę? By wmówić sobie, że nie zrobi tego znowu?


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]09.10.23 21:38
Zamiast uderzenia nadeszły słowa. Zamiast otrzeźwienia nadeszło pełne niedowierzania rozczarowanie. O ileż mniej bolałoby ją, gdyby ułożył dłonie na jej ramionach i cisnął nią na obramowanie nierozpalonego kominka, wyśmiewając umizgi gościa, który zatruł jego bezpieczną przystań; czemu to łagodny ton jego głosu wwiercał się w jej wnętrzności jak ostrze tępego noża? Wpychał ten grot powoli i metodycznie, rozłupywał wolierę żeber i sięgał coraz głębiej, torując sobie drogę przez plujące krwią arterie i nieustępliwe mięśnie, ani na moment nie przystając, by obejrzeć truchło, jakie po sobie pozostawiał. Tam, gdzie dotykało ją jego cierpliwe tłumaczenie, obumierało w niej życie. A choć on nie miał śmiałości spojrzeć na nią, powieki Celine, instynktownie szarpnięte zalewającą ją goryczą, poderwały się ku górze, ukazując skąpaną w cieniach twarz Hectora. Wciąż znajdującą się tak blisko, nie tyle na wyciągnięcie ręki, co warga przy wardze. Czuła otulający jej twarz ciepły oddech, gdy mówił. Jego niechęć, jego rezerwę, jego zniecierpliwienie, czuła je, nieważne, czy istniały, czy stały się jedynie wytworem jej wyobraźni; tętniły w jego żyłach, a ich obezwładniający zmysły stukot przesiąknął do rytmu bicia jej własnego serca, nagle tak boleśnie rozpierającego się w piersi, jakby powłoka jej ciała stała się za mała, by je pomieścić. Nie patrzył na nią, dlaczego? Bo obawiał się, że jeśli zaryzykuje choć jednym spojrzeniem, niepokorna półwila wykorzysta drzemiącą w niej magię, by znów nadwyrężyć jego wolną wolę? Widziała, że był skłonny uwierzyć w to, że wykorzystała przeciw niemu bolesną słabowitość rozlaną w ciele, przechyliwszy zawartość flakonu do swojego gardła; ani na moment nie przestał więc postrzegać jej przez pryzmat tego, co się wydarzyło. Rana w jego sercu i skrytce bankowej sięgała zbyt głęboko, by pozwolił sobie widzieć w niej to, co sprawiało, że niegdyś wracał do niej częściej niż do każdej innej kurwy. Powietrze zdawało się palić jej płuca, gdy nabierała go w nieco rozchwiany, niestabilny sposób, lecz mimo to każda iskra bólu, nawet fantomowa, była lepsza niż obojętność Hectora.
- Aż tak mnie nienawidzisz? - spytała głucho, zanim odwaga wyślizgnęłaby się z dłoni i pozostawiła ją milczącą, korzącą się, czmychającą do własnej sypialenki, gdzie mogłaby do wschodu słońca spoglądać na tarczę księżyca - w zimnie i samotności, w odrzuceniu, w niechęci, w świadomości, że była cierniem w jego boku i cieniem w jego myślach. Złość gnieździła się za mostkiem i rozlewała się po żyłach, podszyta wzbierającą, duszącą rozpaczą. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że drży, drżały jednak jej dłonie oparte na Hectorze, na jego ramieniu i tyle jego głowy, z palcami wciąż otulonymi aksamitnie czarnymi kosmykami. - Że nawet nie możesz na mnie spojrzeć? Że nie możesz już znieść, kiedy cię całuję? Że każde słowo, które do mnie wypowiadasz, wynika z obowiązku? - wydawało jej się, że krzyczy, stoi na odległej od niego górskiej przełęczy i próbuje wywrzeszczeć mu splątane galimatiasy wyznań, lecz on ich nie słyszał, umoszczony pośród śnieżnych szczytów, nieosiągalny. W istocie jednak jej głos był ledwie szeptem, w otaczającej ich ciszy wybrzmiewał słabo, jakby z każdym oddechem traciła siły, opadając na szklistą taflę zaklętego jeziora jak umierający łabędź, który nie odnalazł księcia na czas. - To ważne, czyją twarz przed sobą widzę? - spytała nieco ostrzej, niż zamierzała, gdy wili ogień łaskotał duszę. Oplatał się wokół każdej emocji i każdego oddechu, tańczył wokół każdego uderzenia serca, błagał o uwolnienie, łasił się do niej jak spragniony przekąski kot, a jednak trzymała go na wodzy. Tłumiła w sobie ten żar, podszyty smakiem ust Hectora, który wciąż pozostawał na jej wargach, po których niespiesznie przesunęła językiem, jakby mogła go w ten sposób odszukać. Sprawdzić, czy odwzajemniony pocałunek nie był fatamorganą. - Nie. Nieważne. To bez znaczenia, czy widzę w tobie dawnego klienta, czy człowieka, który dał mi dom, choć powinien dawno wyrzucić mnie na bruk za to, co zrobiłam - ciągnęła i odchyliła się lekko do tyłu, by powieść dłońmi do jego twarzy. Opuszki pieszczotliwie wodziły po jego ciepłej, zszarzałej skórze; sunęły po mostku nosa, po idealnie wyrysowanym łuku brwiowym, wyczuwały twardość kości policzkowych, rysowały linię żuchwy, by finalnie znów osiąść na skroniach. Bez poprzedniego nacisku, za to w kanwach miejsca, gdzie dotknęła go jeszcze przed pocałunkiem; rozgraniczało ich przed i po, i obie te sfery pragnęła ze sobą połączyć. - Chcę zobaczyć twoją twarz, Hectorze - przyznała z gorzkim, smutnym uśmiechem. Musiała brzmieć głupio, skamleć jak szczenię zbyt długo pozostawione w ciemnym pokoju pod nieobecność właściciela, ujadające przy drzwiach i proszące o uwagę, o ciepło gładzących je dłoni i kolana, na których mogłoby złożyć głowę podczas drzemki. Nie powinna dziwić się temu, że nią gardził. Że traktował ją jak ducha, jak konieczne powietrze, niewidzialne i nijakie. - Czujesz? - zapytała, ująwszy jego dłoń we własną, a potem oparła ich złączone palce na lewej stronie swej piersi. W jej środku uwijało się wygrywające przyspieszoną melodię serce. - Dlaczego wciąż je mam, jeśli nie może bić dla ciebie? - dlatego go wybrała spośród wszystkich innych. Dlatego chciała posmakować wolności u jego boku, zanim zdała sobie sprawę, że wolnością można się zachłysnąć, że może ona przerosnąć. Wstyd i głupota uderzyły w nią jednak gwałtownie jak smagnięcie bicza przecinającego ciszę; Celine wyprostowała się i cofnęła, mrugając szybciej, licząc chyba, że naprzemiennie opadające i unoszące się pod baldachimem rzęs powieki zdołają odegnać palące ją łzy. Zniknął jej dotyk. Przegrała. Zawiodła. Nie chciał jej, nigdy jej nie zechce. Była prostytutką, a prostytutka nie stanie się materiałem na partnerkę. - Ale to nieistotne, odpocznij zanim wzejdzie słońce. Nie będę ci już przeszkadzać - przyrzekła, gdy lód ugasił tlące się w niej iskry, a ogień przemienił się w letarg. W skostnienie.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]10.10.23 13:55
Czy jej nienawidził?
Otworzył ze zdumieniem oczy, odsuwając tym samym wygodną kurtynę, która dzieliła go od piękna i bólu Celine. Gdy zapowiedział, że nie wróci już do Wenus, chciał się przecież odsunąć. Nie patrzeć już na jej cierpienie ani jej go nie dokładać. Tymczasem ugrzęźli w tym błędnym kole i zdawało się, że czegokolwiek nie zrobi, to i tak dostrzeże smutek na jej twarzy. Nieważne, czy uratuje jej życie czy nakreśli wizję spokojniejszej przyszłości u boku kogoś normalnego, naprawdę nieważne.
-Nie, ja cię.... - wyrwało mu się, ale zdusił te słowa, prędko, panicznie. Pomiędzy tymi sylabami uleciało z niego zaskoczenie jej słowami (pozostało zaskoczenie samym sobą, zażenowanie tym, co prawie powiedział i do czego nie był w stanie się przyznać ani przed sobą ani przed nią), bo to przecież oczywiste, że musiała w to wierzyć. Że jej nienawidzi. Czy ktoś, kto nie czuł nienawiści, byłby zdolny uderzać ją tak mocno? Czy, gdy niespodziewanie zabrakło mu chęci do fizycznych ciosów, ktoś inny rozdrapałby jej rany, prawie doprowadzając ją do samobójstwa?
Jej szept wwiercał się w skronie, rozpalając od nowa migrenę. Eliksir przeciwbólowy jeszcze nie zadziałał, choć zdążył już spowolnić jego odruchy, zmącić myśli, podsunąć Celine kolejne przykre podejrzenia.
-To... - nie tak, ale nie było sensu się tłumaczyć. Nikt nigdy nie słuchał jego tłumaczeń, nikt nigdy w nie nie wierzył. Ani ojciec, ani żona, ani chyba nawet rodzeństwo. Spoglądał jej teraz prosto w oczy, ale w jego oczach widziała tylko ciemną toń - nie mogąc uciec fizycznie, zapadał się w sobie, coraz głębiej i głębiej.
Drgnął i gwałtownie zaczerpnął powietrza, gdy miękkość jej dotyku łagodnie pociągnęła go na powierzchnię. Kąciki ust też drgnęły gdy dotarła do niego gorzka realizacja jak karykaturalnie musieli razem wyglądać, dwa kontrasty. Jej piękno zapierało dech w piersiach, wciąż, niezmiennie. Możliwe, że byłby równie zachwycony nawet gdyby nie jej czar - oprócz posągowej urody dostrzegał też asymetryczne barwy tęczówek, lgnął jak ćma to smutku przesycającego jej zwiewną postać. Młoda, śliczna, wzbudzająca podziw całego świata. Może nie profesją, ale ta rozpłynie się niedługo w mroku zapomnienia. Szczerze wierzył, że mogła udać się dokądkolwiek chciała i przyciągnąć spojrzenia i uśmiechy i jakiegoś dobrego mężczyznę - być może podobnego do jego szwagra, tylko żywego.
I on. Zmęczony, pochylony na laską i zgięty nadmiernym wysiłkiem, przedwcześnie posiwiały i postarzały, zawsze - jeszcze sprzed czasów kalectwa - zbyt chudy, zbyt słaby, zbyt chorowity. Nie miał dla siebie w myślach takiego spektrum przekleństw, jakie fundował sobie jego brat, ale myślał o sobie samym równie źle jak Victor. Zwłaszcza po wizytach w Wenus. Zwłaszcza pamiętając każdego siniaka, jakiego zostawił na jej bladej skórze.
Teraz nie była już tak blada, opieka nad pszczołami przydała jej zdrowszych rumieńców.
Mięśnie policzków napięły się lekko pod jej palcami, gdy spytała czy ma widzieć dawnego klienta czy człowieka, który dał jej dom. Klient lub dobrodziej, czy tylko tym mógł i miał dla niej być?
-To ma znaczenie. - zaprotestował przeciwko obranym przez siebie rolom, rolom brutalnie definiującym jego męskość jedynie w relacji zależności z jej bezbronną kobiecością. Nie była bezbronna. Dziś miała być może siły i odwagi za ich dwoje.
-Chcę żebyś widziała po prostu... mnie. - przyznał niemalże równocześnie z nią, bezbronnie, żałośnie, bardzo cicho. Zamrugał, porażony irracjonalnością tej prośby, bo czy ktokolwiek prawdziwie go widział? Robił wszystko, by widzieć przynajmniej własnych pacjentów, ale to przecież takie trudne. Samemu zawsze był magipsychiatrą, cieniem, klientem, rozczarowującym synem, niedobrym bratem.
Zamilkł, zaskoczony jej kolejnym gestem, porażony tym, jak szybko - zbyt szybko - bije jej serce. Szaleńczy rytm rozgrzał nieco jego zziębnięte palce, przywrócił cień rumieńców na bladą twarz, ale wtedy...
...cofnęła się i pozostało tylko zimno.
-Czekaj! - wyciągnął na oślep rękę, zaplótł palce wokół jej nadgarstka. Zbyt mocno, więc momentalnie poluzował uścisk. -Czekaj. - prośba zabrzmiała zbyt szorstko, zbyt ochryple. Nie potrafił być delikatny. Nikt nie nauczył go prosić, potrafił tylko płacić. -Proszę. - szepnął, prawie bezgłośnie, a potem wstał chwiejnie - bez pomocy laski - by ująć jej podbródek w drżące dłonie. Drżały mu też wargi, gdy najpierw dotknął nimi jej czoła, a potem - ostrożnie, delikatnie, nieśmiało, w całkowitej odwrotności poprzedniego pocałunku - jej ust.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]10.10.23 20:54
Urywał, milknął, a ona ani przez moment nie zrzuciła tego na karb zagubienia w meandrach emocji, do jakich nie przywykł; wydawało jej się, że zdania dławione po ledwie kilku słowach były wynikiem zmęczenia. To ono było winowajcą, ono odpowiadało za jego płytkie oddechy i niknący tembr głosu, za opadające ze znużeniem powieki, które nie otaczały go może samotnością, ale bezpieczną czernią. Wyczerpanie, żywiące się siłami tak mocno, że pozostawione na jego łasce ciało nie było już w stanie podtrzymać ciężaru pełnej sentencji, biło dla niej z jego oblicza, bo musiała w nim to widzieć. Nie obrzydzenie ani nie nienawiść, obdzierające ją ze słodkich marzeń o odwzajemnionej sympatii. Jego obojętność odbierała jej zmysły, łudziła się, że spowodowana pracą nieobecność będzie znacznie łatwiejsza do zniesienia niż półżycie pod jednym dachem, jednak gdy go nie było, gdy traciła go z oczu, gdy nie wiedziała, czy nie padł gdzieś pod wpływem sforsowania, łapała się na tym, że na niczym nie mogła skupić myśli. Szamotała się w gonitwie domysłów, nie słuchała surowej pani Evans, w połowie rozsnuwanych przez Orestesa opowieści o książkach, które ostatnio przeczytał, traciła koncentrację. Hector nie pozwalał jej umrzeć, a jednocześnie nie pozwalał jej przy nim żyć. Zamroził ją, odpychał, ignorował, był jak powietrze, które wypełniało płuca tylko na tyle, by nie pozbawić przytomności. Utknęli więc - nie ze sobą, a obok siebie, drepczący na czubeczkach palców w obawie, że głośniejszy i pewniejszy krok zbudzi ze snu coś okropnego. To toksyczne, niebezpieczne apogeum sięgające zenitu w Wenus, którego konsekwencją stały się otwarte żyły i stępiona jaźń. Dopowiadali sobie własne interpretacje, karmili się przekonaniami płynącymi z intuicji i medycznego zaplecza, i tych przekonań wcale nie weryfikowali. A przecież ona chciała słuchać jego wyjaśnień. Oddałaby wszystko, by dowiedzieć się o trawiących go trudnościach, o problemach z okazywaniem czułości i przywiązania, o bolesnych doświadczeniach małżeństwa, które pozostawiło na nim trwałe, powoli blaknące blizny, o strachu przed pozostawieniem przyszłości dziecka zupełnie niezabezpieczonej, przez to, do czego doprowadziła. Nie przyszło jej do głowy, że ktoś, kto na co dzień rzucał światło na misternie ukrywane przez pacjentów sekrety, może nie potrafić mówić o samym sobie; ale czy powinno ją to dziwić? Hector wyrażał je siniakami. Intensywnością uderzeń, ich częstotliwością, tym, jak potem je zaleczał. Półwila niezwykle szybko nauczyła się rozpoznawać po tym mnogość dokuczających mu demonów, bo te były zróżnicowane, ukryte w niuansach, których nigdy nie powinna była poznać - i wiele prostytutek przed nią tego nie zrobiło.
- Widzę cię - odetchnęła głęboko, po czym wzięła równie głęboki wdech, zapraszając do nozdrzy jego zapach. Pachniał ziołami, których nie umiałaby nazwać, ich wykwintną mieszanką podszytą nikłym tchnieniem ognia, jaki ujarzmiał ilekroć przesiadywał nad alchemicznym kociołkiem, co ostatnio robił często, zbyt często. - Kiedy pozwalasz mi się zobaczyć - szepnęła miękko. Z pewnością zrozumiał, że nie miała na myśli tych lapidarnych momentów mijania się na korytarzu lub odwiedzin przy jadalnianym stole w trakcie śniadania, chodziło o to, gdy zdejmował ze swojej twarzy maskę wyrachowanego, pewnego siebie magipsychiatry, nieustraszonego, silnego i odpornego, ukazawszy przebłysk prawdziwego Hectora. Człowieka, który miał prawo się bać, który cierpiał przez lata w małżeństwie pełnym nienawiści i niewierności, który całe życie zmagał się z ujmą własnego kalectwa, i którego okrutne dzieciństwo niosło się echem w dorosłości, jak peleryna, jakiej nie mógł strząsnąć z ramion. To właśnie w chwilach takich jak ta był najbardziej ludzki, przypominający chłopca, który otulał dłońmi wystające poza pierś serce i powtarzał sobie, że nikt więcej go nie skrzywdzi. Że, jeśli już, to on będzie krzywdził innych, zanim szala szansy przechyli się w ich stronę. Napięcie za mostkiem Celine pogłębiło się, czuła w sobie ból, gdy wreszcie odważyła się pomyśleć, że mógł postępować z nią tak, a nie inaczej, właśnie ze strachu, wstydu. A może wszystko to sobie wyobraziła? Wmawiała sobie, że żywił do niej zacienione, ważne uczucia, podczas gdy tak naprawdę jedynie ją tolerował? Wiedziała, że oszaleje, zanim dojdzie do prawdy, musiała więc uciec, cofnąć się do swojego pokoju i wcisnąć twarz w poduszkę, by nie słyszał wycia, które pragnęło wydostać się z jej gardła. Żałosnego szlochu rozgoryczonej i osamotnionej dziewczyny, której wolność stała się więzieniem bez miłości.
Ale jego ręka zacisnęła się wokół jej nadgarstka, instynktowna i zdesperowana; palce zacisnęły się na skórze w znajomych kajdanach, przeszywając ją niepoprawną radością, bo Hector, który uderzał, był Hectorem, który był przy niej. Lecz on nie uderzył, nie, on podniósł się z fotela o własnych siłach i musnął jej rozgrzane czoło swoimi wargami, otulając twarz łagodnym dotykiem. Jej policzki zdawały się wręcz stworzone do jego dłoni, wyprofilowane tak, by mogły miękko oprzeć się w kołyskach śródręcza. A potem - pocałował ją. Ze zdumieniem, ale i sięgającym gardła wzruszeniem zastygła w bezruchu, pozwoliwszy mu smakować swoich ust, zanim zrozumiała, że to się działo; że był tu, przy niej, że sięgnął po nią z własnej woli i odważył się posłuchać szeptów swojego serca. Kilka łez skapnęło z jej oczu, mógł poczuć ich słony smak zagubiony w pocałunku, tym niespiesznym, czułym połączeniu, które sprawiało, że miała ochotę prężyć się jak rozradowane kocię. Przylgnęła do niego i objęła jego pas rękoma, poznając jego smak w ten nowy, obcy sposób, delikatny, wręcz zawstydzony, przywodzący na myśl pocałunek uczących się bliskości nastolatków. Może wreszcie pierwszy raz prawdziwie szczęśliwych.
Drżeli oboje. Pochłonięci wzajemnym muskaniem warg, jakby pocałunek pozbawiony dwuznaczności, złości i gwałtowności miał smakować inaczej - i smakował, bo pomimo utrzymującej się na językach kwaskowatości cytrusów eliksiru, czuła przede wszystkim słodycz. Błogość, mknącą od złączenia ust przez całe ciało, przypominającą rozsupłanie wszelkich węzłów zrodzonych z włókien strachu i napięcia. Wtuliła się więc w niego z tym, czego nie potrafiła nazwać, do czego, jak on, wcześniej nie potrafiła się przyznać: z miłością rozpalającą serce, która przegnała lód, jaki osiedlił się w niej jeszcze chwilę temu. Półwila przesunęła dłonie w górę jego torsu i oparła je na piersi, na wysokości serca, poszukując jego bicia.
- Chcę cię poznać - szeptała w jego wargi, płomiennie i aksamitnie. - Prawdziwego ciebie. Szczęśliwego i smutnego, spokojnego i rozgniewanego, silnego i słabego. Chcę cię takiego pokochać - jej oczy błyszczały jak gwiazdy, nos łagodnie ocierał się o linię jego żuchwy, zanim wspięła się na palce i złożyła na jego ustach kolejny, krótszy tym razem pocałunek. - Mogłabym dziś z tobą spać? - poprosiła z wyczuwalną nadzieją. Gdzieś z tyłu głowy wciąż kłębił się lęk, że wystarczyłby jeden krok do przekroczenia jego granicy, lecz z tych lęków magipsychiatra najpewniej zdawał sobie sprawę, dostrzegał je, to, jak czasem zamraczały jej spojrzenie i spychały ją w pokrewne odmęty myślowego zagubienia, w które on osuwał się świadomie, chcąc odciąć się od rzeczywistości. W Wenus nigdy nie witali dnia ciało przy ciele, serce przy sercu, odchodził po zaspokajaniu swoich potrzeb, a ona zostawała w opustoszałym pokoju i znów wpatrywała się w księżyc, zastanawiając się czy wreszcie zdobędzie się na odwagę, by skoczyć. To, sen w jednym łożu i oglądanie pierwszych refleksów słońca u swojego boku, również byłoby nowe, ryzykowne. W pewien sposób kojarzące się z baśnią, jakiej nie spodziewała się doświadczyć. - Zbudzę cię przed tym, jak rozdzwoni się ten krzykliwy zegar. Chyba że nie musisz nigdzie wychodzić... - zawiesiła głos, delikatnie przygryzając dolną wargę. Nie miała prawa ingerować w jego decyzje, w napięty, okrutny harmonogram, który sobie narzucił, jednak widok postępującego wycieńczenia Hectora napawał ją tak przemożnym lękiem, że nie mogła się powstrzymać. Nie mogła go stracić. Nie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, ile dla niej znaczył. - Myślałam o tym, Hectorze. Mogłabym znaleźć pracę, jeśli mi pozwolisz, odciążyć cię choć minimalnie, i razem... razem byśmy to odbudowali - mruczała, ubierając słowo razem w dwa leniwe pocałunki. Nie musiał być już sam, nie był sam. Mógł dzielić z nią wszystko, od radości po zmęczenie, a ona przyjęłaby to z wdzięcznością, tworząc z nim mały walijski świat. Niepewny uśmiech dotknął jej warg, kiedy sięgała po jego laskę i wsuwała ptasią główkę w jego rękę, drugą, wolną, chwytając we własną dłoń. Droga do sypialni na szczęście nie była daleka, więc powinni dotrzeć tam bez alarmowania Orestesa o nocnej, panoszącej się po korytarzach obecności; tylko czy zanim tam dotrą, Hector nie zmieni zdania? Nie oprzytomnieje jej, nie odeśle do siebie? Szła nieco przed nim, lekka na stopach, z niewymuszoną gracją kołysząc biodrami, nie jednak jak zapraszająca do igraszek kurtyzana, a jak dziewczyna, której ciało poddawało się promienności, za którą on, właśnie on, był odpowiedzialny. Czy żona kiedyś szła obok niego w taki sposób?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]13.10.23 20:43
Próbowali się zobaczyć, ale widzieli rząd masek i kurtynę sprzecznych emocji, w niedopowiedzeniach dopowiadając sobie nieprawdziwe oczywistości. Był zmęczony, to oczywiste. Ona z kolei była przestraszona, ba, pewnie przerażona. Ptaszyna wypuszczona na wolność, zagubiona w nowym świecie. Zdana na łaskę mężczyzny, który mógł porzucić ją na skraju walijskiej wsi lub po prostu zwrócić ją do burdelu lub patrzeć jak umiera na plaży, a morze zmywa rdzawą krew z każdego ziarna piasku. Nie chciał być mężczyzną, którego się bała – choć i tak nim był, miesiącami płacił za to żeby nim zostać – więc błędnie założył, że schodząc jej z drogi stworzy jej przestrzeń do oddechu. Nie wiedział, że w miejscu pustki Celine dostrzeże nienawiść, że woli obecność od odrzucenia. Nie wiedział, choć wiedzieć powinien, choć wiedza była jego pracą. Tak wiele faktów mu umykało: jej rozpacz, jej gotowość do śmierci, jej przywiązanie do niego. Aż do dzisiaj nie połączył nawet faktów związanych z jej ucieczką z Wenus, nie dotarło do niego, że wcale nie był przypadkową ofiarą. Że nie chciała rozpoczynać nowego życia przy patronie, którego się boi albo brzydzi (rozsądnie, działała wszak intuicyjnie, nie mogąc wiedzieć jak długo utrzyma się jej czar ani przewidzieć konsekwencji hipotetycznej porażki)—że chciała być i ryzykować przy nim.
Jasny sygnał dał mu dopiero pocałunek, tak tęskny i namiętny, dosłownie oszałamiający—ale w inny sposób niż wcześniej jej czar. Czuł to, czuł swobodę własnych myśli, czuł ich nerwowy galop i własną skłonność do (nad)interpretowania sytuacji od razu. Czuł też to, na co obydwoje nie mogli wpłynąć: przyśpieszone bicie serca, gorąc na policzkach, zapach kwiatów, drżące usta i dłonie. Nie mrugał, ale rzęsy mu drżały, a oczy miał lekko szkliste choć od dzieciństwa wykorzeniał sobie w ten odruch, łzy zawsze niosły za sobą karę. Może dlatego tak lubił je oglądać, reinscenizować dawne tragedie wśród burgundowych kurtan, choć Celine płakała rzadko. Widzę cię, nie oderwał od niej spojrzenia, ale wziął urywany, zduszony wdech. Przed chwilą ją o to prosił, ale to nie zmieniało faktu, że lękał się tego, co ujrzy. Złamanego człowieka, który tylko udaje, że ma wszystko pod kontrolą – który tylko kupował tą kontrolę i któremu inni płacili za udawanie, aż ich gorące pas-de-deux wymknęło się spod kontroli i zatańczyli wspólnie na cienkiej linie pomiędzy śmiercią i wolnością. Chyba tylko cudem znalazł ją na plaży, cudem dotrzymał jej kroku. Może jej obecność tutaj, przy nim miała być ich własnym, prywatnym cudem? Nigdy nie wierzył cuda, zbyt długo prosił o nie przed laty, zbyt długo odpowiadała mu cisza lub stłumione krzyki brata i matki. Nie potrafił nawet opatrzeć własnych ran, w pełni dostrzec ich istnienia – czuł się irracjonalnie winny własnego bólu i tego, że te siniaki i rany nie były przecież jego i że prawdziwym ofiarom pomóc nie mógł.
Jak długo prosiła o nie Celine, jak długo krzyczała w poduszkę? On nie pozwalał się jej zobaczyć, kryjąc się za skórzanym pasem i sakiewką sykli, ale ona była zupełnie bezbronna, a mimo wszystko…
-Zobaczyłem cię za późno. – szepnął z chłodnym wstydem, choć czuł jej ciepły oddech na swoich ustach. Tak długo, zbyt długo, ignorował sygnały świadczące o tym, że wcale nie była w Wenus z własnej woli. Może dlatego, że chciał móc do niej wracać? Potem, co dla magipsychiatry było n i e w y b a c z a l n e przegapił z kolei jej pęd do śmierci i, co gorsza, wcale nie wiedział czy ciemna otchłań dalej jej nie wzywała. Nie wiedział, bo bał się patrzeć, choć najwyraźniej mu na to pozwalała. Chwilę później, gdy nie mogąc wytrzymać bólu i milczenia sięgnął wreszcie jej dłoni i czoła i ust — pozwalała mu też smakować swoich łez. Jakaś jego część cieszyła się, że Celine wciąż potrafi płakać, ale zarazem pragnął, by już nigdy tego nie robiła, nie przez niego.
Pocałunek był nieśmiały, powolny, chyba można było go nazwać czułym – był więc innym od wszystkiego, co znali. Ten rodzaj nieśmiałości wymagał odwagi, której Hector nie wykrzesał nigdy przy żonie. Pomimo pozornego spokoju, serce dudniło mu coraz szybciej, co z łatwością mogła usłyszeć gdy przylgnęła bliżej. Czuł się obnażony, ale lęk gdzieś przygasł. Ostrożnie, jakby była lalką z porcelany (widywał czasem takie baletnice w drogich kolekcjach, piękne i kruche i zawsze smutne), przesunął opuszkami palców po srebrnych kosmykach, wreszcie znów zatrzymał dłoń na jej policzku.
-Przepraszam. – szepnął jej do ucha. Nie za pocałunek, w dwóch sylabach kryło się niewypowiedziane za wszystko. Nie zdążył tego zrobić zanim rzuciła na niego wili urok ani gdy czar ustał. Przepraszał za to bez końca, głośniej i desperacko, gdy znalazł ją (pół?)nieprzytomną i gdy leczył jej rany, ale nie sądził by mogła to usłyszeć i zapamiętać.
Jej słowa i muśnięcia warg niosły za sobą zdumienie, obiecywały cuda, do których żadne z nich nie zdołało przywyknąć. Drgnął lekko, gdy wypowiedziała słowo, na które dotąd nie starczało im odwagi – ale gdy odpowiedział, po raz pierwszy uczynił to bez wahania, opierając czoło o czoło, zderzając wargi o wargi.
-Ja ciebie też, Celine, ja ciebie też. – obiecał, poznać i nie tylko. Pokiwał łagodnie głową, gdy poprosiła o wspólną noc – zdając sobie sprawę, że nigdy takiej razem nie spędzili, nigdy nie było go na to stać, Wenus nie sprzyjało też takim prośbom. Czasami, gdy od niej wychodził, zaciskał pięści aż bolało i zastanawiał się, czy jego leczenie nie pójdzie na marne – i czy ktoś, i kto, odwiedzi ją za godzinę. Tamten nastrój kontrastował z dzisiejszym spokojem, z łagodnym ciepłem, jakim dziś lśniły jego oczy.
-Nie lubisz tego zegara? – zamruczał z rozbawieniem, był to jeden z prezentów od ojca. Może najwyższy czas się go pozbyć. Może i dopiero poznawał Celine, ale znał już tą minę, zagryzione usta, nieśmiałe spojrzenie. Dręczyło ją coś więcej niż zegar. -…ani mojej siostry? – odgadł, lekko tylko ją prowokując. Czasem bał się, czy wysłanie Celine do Lety nie było nazbyt okrutne dla obydwu kobiet. Splótł palce z jej palcami, tak innymi od twardej, zimnej główki laski. Nie pamiętał czy i kiedy ostatnio szedł z kobietą za rękę, nie pod rękę jak brat z siostrą i nie jak mąż z żoną-na-pokaz, a w zaciszu własnego domu. -Ale czy chcesz znaleźć pracę, czy nie powinnaś odpocząć? – zatroszczył się cicho, ewidentnie jeszcze tego nie przemyślawszy. Przeżyła tak wiele, nie chciał narzucać na nią nowych ciężarów. -Nie zdarzyło się – zaczął cicho, pod drzwiami, po dłuższej chwili milczenia. -nic, czego nie można odbudować. – podniósł na nią jasne spojrzenie, dając po tych wszystkich tygodniach sygnał, że i nadwyrężone tamtym czarem zaufanie może zostać odbudowane – albo już zostało.



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]13.10.23 23:18
Ale wreszcie ją zobaczył. Obserwował jak otwierała przed nim serce, jak malowała obraz smugami tęsknoty i tłumionej namiętności, na którym, wśród leniwie opinających go wątłych ramion, miał znaleźć się on sam. W jej marzeniach; nie wiedziała przecież, czy nie wyrzuci jej przez drzwi i nie przegna sprzed swojego wzroku, dławiąc w zarodku piękny sen o tym, czym mogli być, a nigdy nie będą, byle mrzonki towarzyszące bezsennej kurtyzanie. Zaskoczył ją jednak, przyciągał do siebie, hipnotyzował nawet najdelikatniejszą zmianą w mięśniach mimicznych i wzroku, którym rozpalał skostniałą duszę. Aksamitny blask świecy nie wystarczał, zapragnęła nagle widzieć go oblanego jasnym światłem, ukazującym wszystkie drobne, nieznane szczegóły - zdumioną czułość wypełniającą wzrok, szklące się oczy, łagodne, pełne dobra dłonie, których nigdy dotąd nie poznała w ten sposób. Owszem, bywał ciepły, gdy umysł cichnął, zrelaksowany wymierzonymi ciosami i zaleczonymi po sobie sińcami, ale nie patrzył na nią w ten sposób, jak ktoś, kto widział ją po raz pierwszy. Prawdziwie dostrzegł, zrozumiał.
Być może jako pierwszy mężczyzna w jej usłanym męską uwagą życiu. Wilcze spojrzenia powłóczyły za nią jeszcze na długo przed Wenus, zogniskowane na sekretach ciała, on również wracał do niej z tego powodu, lecz dziś była pewna, że poza sylwetką, srebrnymi włosami i piękną twarzą widział też jej pokaleczoną, pełną blizn duszę. I doceniał ją właśnie taką, akceptował, śliczną na zewnątrz, szkaradną w środku. Smakowała go z tą myślą, odwzajemniając pocałunek powoli, ale nie opieszale. Roniła łzy skapujące na ich złączone wargi, a w tym czasie dłonie odnalazły najwygodniejsze miejsce na jego pasie, oparte o tak znajome ciało. Chciała je odsłonić, pozbyć się dzielących ich tkanin i znów poczuć na sobie gorąc jego życia, poczuć go w sobie, jednak spychała tę potrzebę na dno świadomości, jakby obawiała się, że ich ponowne zespolenie otworzy rozdział, który już zamknęli. Co za okropny paradoks, pragnąć kogoś, a jednocześnie tego pragnienia się obawiać. On sam zresztą również zmagał się z demonem, wyduszał przeprosiny, których nigdy wcześniej świadomie od niego nie usłyszała. Dawniejsza mantra utonęła w malignie rozdarcia między życiem i śmiercią, nie znała brzmienia jego głosu, gdy wypowiadał to słowo, szczere, ciche i pełne mocy. Półwila spodziewała się, ile go to kosztuje, bo przeprosiny były równoznaczne z obnażeniem pewnej słabości - czy nie o to go prosiła? Silnego i słabego. Pozwalał jej na to, dopuszczał ją do swojej wrażliwości, ufał jej na tyle, by to zrobić, choć wcale nie musiał, nie dała mu powodu. Łzy znów spłynęły po policzkach, odchyliła głowę trochę głębiej, by mu się przyjrzeć, jedną z dłoni przesuwając wzdłuż jego torsu i ponownie ku twarzy.
- Ja też - odszepnęła, skrywając jego policzek pod rozgrzaną skórą pieszczotliwego dotyku. Za wszystko. Za urok, za wykorzystanie go w tak okrutny sposób, za wproszenie się do jego domu, za śmierć, którą usiłowała dogonić już po kilku minutach odzyskanej wolności. Za to, że była skłonna odebrać im szansę, zanim ją wykorzystali. Szansę, na którą on wcale się nie pisał, a którą przyjmował teraz mimo to. Opuszki sięgnęły jego karku i wplotły aksamitnie w zmierzwione już włosy, gdy opierał czoło o jej czoło, brzmieniem kilku słów zalewając ją kaskadą ognia tak intensywnego, że niemal zakołysała się na nogach. W mrokach nocy składali sobie obietnicę, wymieniali deklaracje, czy miało to taką wartość, jaką roiła sobie w sercu? Hector nawet w Wenus nie był kimś, kto rzucał słowa na wiatr, wierzyła więc, że spróbują. Razem.
Tymczasem to malinowe wargi najpierw odpowiedziały mu uśmiechem, kokieteryjnym, rozbawionym, sugerującym, że niestety trafił. Jak zawsze; odczytywał to, czego nie dopowiadała, świadomy sekretów ludzkiej psychiki na tyle, że nie działała na niego tradycyjna, nieskomplikowana teatralność nocnych rytuałów. Celine wzruszyła ramionami, wymownie unosząc wzrok na sufit upstrzony smużkami blednącej czerwieni płomyka zasiedlającego knot świecy.
- Do niczego takiego się nie przyznam - odpowiedziała z celowo przejaskrawioną niewinnością. Zegar tykał zbyt głośno, tykała również pani Evans jak oczekująca na eksplozję bombarda maxima, czy usadowiona na żerdzi harpia wyczekująca jedynego błędu, za który mogłaby wyszarpać jelita. - Ale lubię pszczoły. Ich pracowitość, poświęcenie, to, jak ze sobą współgrają. Nie przeżyłyby samotności - i ja również jej nie przeżyję, szeptała do niego po drodze do sypialni, na tyle cicho, by mieć pewność, że przypadkiem nie zbudzą Orestesa. Ten mądry chłopiec musiał zrozumieć niuanse rozgrywanych między nimi w kuluarach emocji jeszcze zanim oni sami zdali sobie z nich sprawę, o ich pojednaniu nie musiał jednak dowiadywać się w środku nocy. - Chcę pomóc, odpoczywam już zbyt długo - zapewniła. Prawdziwie, nie okłamywała go. - Minęło... minął jakiś czas, od kiedy znalazłam się w Wenus, i nie wiem, czy cokolwiek potrafię, ale nauczę się - ile lat? Przestała je liczyć, kiedyś miała zostać baletnicą, lecz okazało się, że los przewidział dla niej inny taniec, grzeszny, okropny, niewybrany. Spojrzała na niego przez ramię, a w jej oczach migotała niewypowiedziana prośba; prośba, której się wstydziła - pomóż mi. Bez jego wsparcia w zawiłym świecie wolnym od opłaconych męskich sapnięć i ułudnych uniesień nie potrafiła się odnaleźć, przerażało ją spektrum możliwości i jednocześnie myśl, że do żadnej z nich zwyczajnie się nie nadawała. Pech, otrzymał od losu kulawą klacz, a jednak był dla niej tak dobry, ciepły, gotów zawierzyć raz jeszcze. Zaufać, otworzyć się na nią, pozwolić jej się widzieć takim, jakim nie widział go nikt. Uśmiechnęła się ponownie, kiwnęła głową i nacisnęła klamkę, owiewając skąpane w cieniach wnętrze światłem przyniesionej świecy, którą zaraz odłożyła na pobliski stolik. Nigdy wcześniej tu nie była, w tym niewielkim pomieszczeniu pozbawionym strojnych dekoracji, zapełnionym jedynie kilkoma meblami wypełniającymi ciasnawą przestrzeń. Odeszła od niego, przemierzając pokój leniwym krokiem, pozwoliwszy, by palce przemykały po krzywiźnie drewna modelującego drzwi szafy, sunęły po parapecie okna, poznawały ramę łóżka wyglądającego na nieco węższe niż to, które zajmowała. To dobrze, chciała dziś czuć go blisko siebie, zaplątać się w nim i sycić jego ciepłem, im bliżej, tym lepiej. Bez granic. Dostrzegła elegancko złożoną piżamę na stojącym w kącie krześle i ujęła ją w dłonie, kładąc ją na brzegu łóżka, po czym obróciła się do Hectora, promienna i szczęśliwa.
- Nigdy z nikim tak nie spałam - wyznała, rumieniąc się delikatnie. Przynajmniej pod tym względem mógł być jej pierwszym, mieć coś, czego nie miał nikt przed nim. Czy mu to wystarczało? Zbliżyła się do niego niespiesznie, by równie powoli zacząć rozpinać jego koszulę guzik po guziku, aż poły rozsunęły się na bok i ukazały jasną podkoszulkę. Uniosła wtedy na niego skryte pod kurtyną rzęs spojrzenie, przechyliła lekko głowę i cofnęła się, siadając na brzegu łóżka, tuż obok pozostawionej tam piżamy. Miękka bawełna jej koszuli nocnej ułożyła się tak, by odsłonić mamiący zarys ud tuż ponad kolanami, Celine jednak nie zawracała sobie głowy zsunięciem jej z fałszywą skromnością, nie chciała tego robić. - Mógłbyś nie ubierać góry? - poprosiła nagle, wsuwając się głębiej na materac łóżka. Przyjemnie miękka pościel zdawała się zapraszać. - Materiał mógłby mi ciebie odebrać, zniekształcić, a ja wolałabym czuć przy sobie twoją skórę. Słuchać bicia sennego serca w nagiej piersi. Tak po prostu. Jeśli chcesz - szepnęła, znów - szczerze. Pragnęła go tak bardzo na poziomie nie tyle fizycznym, co emocjonalnym, że wykorzystywała pozostającą w niej odwagę, by tęsknie sięgać po więcej. Przekroczy granicę?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]17.10.23 17:40
Przymknął oczy, bo jeszcze trudniej niż przepraszać było przyjmować przeprosiny. Nie przywykł do tego, ale na szczęście nie musiał odpowiadać - Celine zdawała się opowiadać mu dotykiem więcej niż słowami, a on powoli pojmował, że to jej własny rodzaj tańca, zupełnie innego niż w Wenus. Odwzajemnił jej kokieteryjny uśmiech zupełnie mimowolnie, a potem przystanął przy starym zegarze, tik-tak, tik-tak.
-Nie będzie ci już przeszkadzał. - obiecał, celując w stary mechanizm. Promień zaklęcia, kilka iskier i zegar umilkł. Tak szybko, tak prosto, aż dziwne, że wcześniej nie zdobył się na ten gest. Wreszcie nastała cisza, bez nerwowo wybijanego rytmu gorączkowych wspomnień.
-I to, że królowe wyrzucają trutnie z ula, a co jakiś czas rywalizują ze sobą na śmierć i życie? - podchwycił, błyskając zębami z rozbawieniem, jakiego nie okazywał przy Celine od dawna. Jeszcze w Wenus, gdy maska opadała - czyli przeważnie pod koniec sesji, gdy zasklepiały się rany - mogła zauważyć, że lubił łapać innych za słówka. Gdy trafiła do jego domu, przestał zupełnie. Najpierw uniemożliwiał mu to jej czar, potem paraliżował go lęk, w końcu prawie przestał się do niej odzywać. -Moja siostra jest królową roju. - mruknął pod nosem, myśląc, że Leta też nie znosiła samotności, ale prędzej zagryzłaby wszystkie inne pszczoły niż przyznała się do tego na głos. Celine też milczała, ale niewypowiedziane słowa zdawały się zawisnąć na końcu jej języka, gotowe do odgadnięcia albo spicia z jej warg. Jakaż była inna! Od Lety, od Beatrice, od Ariadne. Wcześniej to wszystko zdawało mu się maską, słodką pułapką zastawioną na klienta, w podszeptach paranoi wmawiał sobie, że Celine po prostu odgaduje jego upodobania i potrafi wzbudzać jego ciekawość. Mijały jednak kolejne dni, Celine nie miała już podejrzeń, że wyrzuci ją z domu za byle co, a cały czas była taka sama. Boleśnie prawdziwa, przypominająca mu, że miesiącami krzywdził rzeczywistą dziewczynę, a nie dziwkę przyjmującą kształt jego skrytych wyobrażeń. Zamrugał, gdy i ona przywołała widmo Wenus.
-Wymyśl -ę? -isz? -...imy coś. - obiecał. -Rano. - noc i zmęczenie nie sprzyjały pragmatycznym planom i miał nadzieję, że w blasku słońca jego pocałunki z Celine nie wydadzą się boleśnie niepragmatyczne. Na razie postanowił cieszyć się mrokiem i ciszą i tym dziwnym komfortem, który zdołali wreszcie znaleźć. Jasnym było jedynie, że nie mogła zostać na stałe w pasiece - jej pomoc była przydatna, ale stała praca doprowadziłaby jedynie do konfliktów dwóch bliskich mu kobiet.
Nie zorientował się nawet, że pierwszy raz nazwał ją w myślach bliską.
Jego sypialnia, niegdyś zajmowana przez matkę, zawsze wydawała mu się ciemna. Przesiąknięta cieniem bólu i śmierci czyli odpowiednia dla niego. Na tyle ciasna, by mógł się tutaj skryć przed Beatrice i przed całym światem, oferująca namiastkę domu z dzieciństwa, ale w tamtym domu zawsze brakowało ciepła. Dziś włosy Celine lśniły w srebrnym blasku księżyca, a całe pomieszczenie zdało się jaśniejsze niż kiedykolwiek. Promieniała, pierwszy raz odkąd ją poznał - jeden, jedyny raz była podobnie jasna, ale wtedy w tym widoku lśniły groza i determinacja i otwarte okno. Dziś nie stała na parapecie, tylko tuż przy nim. Dziś nie parzyła...
...choć czy na pewno? Powiódł za jej wzrokiem na złożoną piżamę i uderzyła go kłopotliwa świadomość, że musiał się przebrać z codziennych ubrań, zamienić spodnie z kantem na wygodniejsze. Szeptała coś żarliwie o koszuli, a on kiwnął nieobecnie głową, myśląc o spodniach - o zniekształceniu, którego najwyraźniej spodziewała się i ona. Zamrugał, a pod powiekami zobaczył płomienie ognia, który parzył: rude włosy i szyderczy uśmiech.
Zacisnął palce prawej ręki na lewym nadgarstku, orientując się, że zatrzymał własną dłoń w pół drogi do podwinięcia rękawów, do znajomego, wyuczonego, bezpiecznego gestu. Zawsze podwijał przed biciem rękawy i rozpinał rozporek przed rozkoszą i oferował jej tylko tyle z samego siebie, skryty bezpiecznie za zbroją ubrań. Prawie wycofał się tam z powrotem, ale ze słów Celine wychwycił, że chciała mu dziś coś podarować, coś wyjaśnić. Nigdy z nikim tak nie spała - utraciwszy tak wiele w Wenus chciała znaleźć dla siebie (i dla niego?) coś, co w istocie mogło być ich pierwsze. Wzruszenie ścisnęło mu gardło, zmusił usta do bladego uśmiechu, tak bardzo chciałby odwzajemnić się ciepłym entuzjazmem, ale serce biło mu zbyt szybko w lodowatych kleszczach narastającej paniki.
Nigdy nie byłem w tym dobry - chciał powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów, bo te słowa i myśli należały do Beatrice. Uwierzył w nie i w to, że nie jest dobry ani w namiętności ani w czułości...
...ale Celinę prosiła przecież tylko o sen.
Odwrócił wzrok i zdjął koszulę, a potem podkoszulkę. Przez głowę, rozpinając tylko pierwsze dwa guzki koszuli, by Celine nie widziała, że drżą mu dłonie. Podszedł do łóżka, oparł laskę o ścianę i - zgodnie z jej życzeniem - nie sięgnął po piżamę, tylko po kobiecą rękę.
-Celine... - spojrzał bezradnie na złożone spodnie, potem na jej nadgarstek, wreszcie przyłożył jej dłoń do swojego uda. Dzięki eliksirowi nie bolało, w teorii w reakcji na dotyk w ogóle nie powinno boleć, ale czuł fantomowy dyskomfort. A ona czuła nierówność wyciętych mięśni i krzywo zrośniętych kości. -...nie patrz, dobrze?



We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: [SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz [odnośnik]18.10.23 20:08
Powiodła wzrokiem za różdżką uniesioną w kierunku zegara, a kiedy z mechanizmu wystrzeliły ledwo dostrzegalne iskry, po pomieszczeniu rozlała się przyjemna, krystaliczna cisza. Jak jej tego brakowało! Wenus wiecznie tętniło jakimś dźwiękiem, doprowadzało ją do szaleństwa, kiedy otwierała okna, by przed snem wpuścić do sypialni rześki wiatr, a zamiast niego przez kołyszące się firany wlatywały stłumione odgłosy muzyki i śmiechu. Zegar nie mógł się z nimi równać, jednak przypominał jej o tym nieustannie szemrzącym życiu, o jego kakofonii, którą wydrapałaby ze skroni własnymi paznokciami, byle tylko sprawić, że ta umilknie. Gotowość Hectora, by do tego doprowadzić, kosztem relatywnie niewielkim, lecz przy magicznym wyczerpaniu wciąż zapewne odczuwalnym, ujęła ją za serce i napełniła podobnymi iskrami, które rozmigotały się w jej piersi i zgasły za mostkiem. Nie podziękowała mu głośno; zamiast tego przesunęła palcami po jego nadgarstku aż do dłoni, którą chwytał święte drzewo, i pozwoliła, by przemówiła jej ciepła skóra, aksamitnie muskająca długie, smukłe palce, zaznajomione z ludzką krzywdą. Palce, które tę krzywdę jej ofiarowywały, choć zwykle uderzał laską, nie dłonią czy pięścią.
- Obawiam się, że w tamtym ulu też figuruję jako truteń - przyznała z rozbawieniem, bo dziś łatwiej było się przy nim śmiać, cieszyć, wymieniać żarty, jakby przerażająca aura jego kasztanowłosej siostry była baśniowym tworem, zamiast zupełnie realnym i szorstkim zjawiskiem. Pokiwała głową, gdy Hector nazwał pozycję pani Evans, z czym półwila ani śniła się spierać. Dobrze znała własne miejsce, pilnowała, by nie plątać się kobiecie pod nogami, a choć do swoich obowiązków przykładała się tak pilnie, jak tylko mogła, to nigdy nie wystarczało. Dziś jednak nie zamierzała zawracać sobie tym głowy, skoncentrowana na idącym obok siebie mężczyźnie, na jego dłoni, która zdawała się idealnie pasować do jej własnej. Na jego cieple, które znów zaczynało przenikać przez warstwę ubrań, przypominając, że żył i że był prawdziwy; tak prawdziwy, jak życzliwość, która wyłoniła się z perspektywy poranka. Ufała mu nie tylko dlatego, że znał ten świat lepiej niż ona i wiedział jak się w nim poruszać, ale dlatego, że już raz nie pozwolił jej przepaść. Na przekór Mojrom odnalazł ją, sprowadził do domu i wyleczył, nie przekuwając okrutnych słów o prywatnym burdelu, w którym mogłaby mu odpłacić, w czyny. A mógł to zrobić. Zapraszać tu zamożniejszych pacjentów, obiecując, że mógł zaoferować im nie tylko coś dla umysłu, ale i dla ciała. Przerażała ją myśl o takiej ewentualności, ale przywykła do pewnego traktowania i spodziewała się, że prędzej czy później pomysł wyda mu się na tyle finansowo słodki, że z niego skorzysta - tylko że nie skorzystał. Unikał jej, walczył z jej obecnością, ale nigdy nie pchnął jej w cudze ramiona. Spróbował dzisiaj, ale w inny sposób, troskliwy i pocieszający, bo sam był zbyt przestraszony wizją odrzucenia i uczuciami, które chciała spijać z jego ust, oswajać ten lęk, koić go i pozwalać, by on koił jej.
A po przekroczeniu progu tej sypialni wierzyła, że mieli na to szansę.
Ale ustawiona na komodzie świeca uwypukliła znajomy gest, pamiętała to podwijanie rękawów, mimowolnie szykując się na uderzenie. Jeśli tego potrzebował, dałaby mu to. Pozwoliłaby mu znaleźć ujście zmęczenia i frustracji w sińcach rosnących na skórze, wiedziała, że tego potrzebował, że nie sięgał po taki sposób spędzania czasu w Tower, gdyby było inaczej - nie on. Niektórzy bili, bo za tym przepadali, jednak za gestami Hectora zawsze czaiło się drugie dno jak przepaść, w którą wpadał, ilekroć stawiał nieostrożny krok. Musieliby przypilnować jedynie, by wymuszane z jej ciała dźwięki nie zbudziły Orestesa, chłopiec przecież wystraszyłby się, gdyby jęki bólu i zduszone krzyki wyrwały go ze snu, a tego dla niego nie chciała. Celine pochyliła lekko głowę, oddech w jej piersi lekko zadygotał, i czekała - z ciepłem bijącym ze spojrzenia, którym otulała jego twarz, ciepłem mówiącym, że to nic złego, że przyjmie to, jeśli takie było jego życzenie. Ale nie było.
Powstrzymał się, łagodniał, nawet jeśli ciężar zawieszony w jego rysach wciąż tam pozostał, nieodgadniony i wyrazisty. Coś w jego głowie przerodziło szczęśliwe uśmiechy w wymuszony grymas, czyżby jednak zrozumiał, że to zły pomysł i głowił się, jak z tego wybrnąć? Obserwowała jak powolnie ściągał ubrania i dotarło do niej, że nigdy nie widziała go prawdziwie nagiego. W Wenus zrzucała to na karb pośpiechu, ale tutaj? Jego ruchy były ociężałe i niepewne, nękane przez ewidentnie wybrzmiewające przez nie myśli. Kiedy zerknął ku piżamie, zrozumiała o co chodziło i zganiła się w duchu za to, że nie pozwoliła mu przebrać się samotnie. Dlaczego sama na to nie wpadła? Wstydził się swojego kalectwa, jakby niedowład nogi odebrał mu element męskości, choć jej zdaniem wcale tego nie zrobił.
- Hectorze - odpowiedziała mu cichym szeptem, zmysłowym, pokrzepiającym, wyrażającym spływające na nią zrozumienie i zarazem przeprosiny za to, że postawiła go w takiej sytuacji. Ujęta przez niego dłoń zastygła na kilka cali przed jego nogą, najpierw niespiesznie przesunęła opuszkami po materiale eleganckich spodni, by potem ułożyć palce na udzie. Spęczniała blizna wiła się pod ubraniami, Celine wyczuwała jej rozległe pasma, ból, który w niej drzemał; ilu lat wstecz sięgał? Delikatnie pokiwała głową i przymknęła powieki, otulając się szczelnym kokonem czerni, ale nie od razu odjęła dłoń. Zamiast tego przesuwała nią wzdłuż szramy źle zrośniętego złamania, jakby pomimo materiału próbowała zapamiętać każdy jej fragment. Bez prześmiewczości czy odrazy - ale z fascynacją. Czy to dlatego zadawał jej ból? Bo jego również nim naznaczono, nosił jego trwałe ślady, nie do zaleczenia, na własnym ciele, patrząc na nie każdego dnia? - Piękny - szepnęła. - Jesteś piękny. Nie wiem, kto pozwolił ci myśleć, że jest inaczej, i sprawił, że w to uwierzyłeś - zaczęła głosem pełnym emocji, - ale był bardzo okrutny. Blizny mówią o przetrwaniu. Cokolwiek to sprawiło, przetrwałeś - ostatni raz prześledziła żłobienie śladu palcami i cofnęła dłonie, opierając je na swoich kolanach. Powieki wciąż miała zamknięte, gdy opierała ciężar ciała na piętach, klęcząc na łóżku, nasłuchując - szelestu ubrań lub omenów jego reakcji.

zt x2 fluffy


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
[SEN] Tonąc w twych oczach raz po raz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach