Wydarzenia


Ekipa forum
Bawialnia
AutorWiadomość
Bawialnia [odnośnik]03.09.15 23:59
First topic message reminder :

Bawialnia

★★★★
W tej części restauracji, która jest wiernie strzeżona przez portret rzymskiej bogini piękności Wenus, centralny punkt stanowi bawialnia. Znajdują się tu mniejsze i większe loże, o prywatności całkowitej bądź tylko pozornej, oraz porozrzucane między podestami stoliki. Właśnie przy nich siedząc można podziwiać cowieczorne występy dziewcząt Francisa, które za każdym razem zaskakują czymś widzów, nie ważne jak stałym bywalcem lokalu ktoś jest. Obsługa, ubrana w fatałaszki pobudzające fantazję, płynnie lawiruje między gośćmi, zbierając i roznosząc zamówienia, upewniając się jednocześnie, że każdy klient opuści bawialnię co najmniej zadowolony.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Bawialnia - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Bawialnia [odnośnik]27.01.17 18:43
Nawet różnorakie deklinacje podobnych deklaracji, nie doprowadziłyby do uzyskania właściwego skutku. Podejmowanie decyzji zawsze było dla mnie trudne. Potrafiłem godzinami gubić się we własnych myślach, zażarcie zwalczać rozsądek brawurą, aby za kilkadziesiąt minut na nowo rozprawiać, analizować, czekać aż sprawa rozwiąże się sama. O wiele prościej działało mi się, gdy nie zostawałem uprzedzony. Instynkt prowadził mnie sam, niekiedy przysparzając mi w ten sposób więcej problemów niż korzyści, ale i tak preferowałem ten sposób życia. Moja wizyta w Wenus również nie była pokierowana suchą analizą wszelkich „za” i „przeciw”. Uświadomiłem sobie co zamierzam zrobić dopiero wówczas, gdy już przekroczywszy właściwy próg znalazłem się wewnątrz i stanąłem przed wyborem kobiety. Mogłem poprosić o blondynkę, tak jak życzyłaby sobie tego Deirdre. Od zawsze fascynowały mnie długowłose piękności w typie Belli, a mimo tego nie potrafiłem zapomnieć o tamtej nocy. Nasze ciała tuż przy sobie, splecione w naturalnym uścisku. Te wspomnienia potrafiły wracać do mnie podczas snu, jakby dopraszając się o ponowną atencję, a ja ulegałem im tak łatwo. Odpowiedź na jej pytanie była przez to tak banalna, a jednocześnie ciężka do przyznania. - Nie mogłem o Tobie zapomnieć - odpowiedziałem prosto, nie wdając się w dalsze szczegóły i mimo uszu puszczając jej poprzednie słowa. Nie wierzyłem w przyjaźń pomiędzy dwiema kobietami, a już zwłaszcza wtedy, gdy została ona zbudowana wokół pracy, zwłaszcza takiej jak ta w Wenus. Tutaj człowiek człowiekowi był wilkiem. Nie musiałem nawet być w tym temacie znawcą, wystarczyło popatrzeć na spojrzenia pozostałych kobiet. Spoglądały na Deirdre w taki sam sposób, w jaki zrobiła to moja własna matka, jakiś czas temu, kiedy spotkaliśmy się niedługo po moim wypadku. - Chciałbym zasłużyć na Ciebie - kontynuowałem, nawet nie spoglądając na czające się w kątach jasnowłose przyjaciółki. Powiodłem spojrzeniem po jej ciele, udając że oceniam swoje szanse, podczas gdy wzrokiem na nowo chłonąłem piękno jej ciała. Uprzednio nie wypuszczałem jej dłoni z uścisku własnych palców, więc teraz bez trudu mogłem pogładzić jej palce w nienarzucającym się, delikatnym geście czułości. Nie chciałem dotykać jej w inny sposób, aby przypadkiem jej nie spłoszyć. Zasłużyła na mój czas, na udzieloną jej delikatność, nawet jeżeli zamierzała obydwie te rzeczy podeptać obcasem. - Nie jestem tutaj po to, aby Ci się naprzykrzać. Nie pragnę Cię krzywdzić. Chciałem znów Cię zobaczyć i dotknąć. Jako ja sam, nie kto inny. - skrzywiłem się nieznacznie, dostrzegając we własnym postępowaniu wiele błędów, ale nie użalałem się nad sobą. Deirdre też z pewnością nie zamierzała tak czynić. Spojrzałem w jej ciemne oczy, szukając w nich nawet przelotnego zwątpienia w me złe zamiary, aby móc dalej nad nim popracować.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bawialnia [odnośnik]27.01.17 22:10
Spodziewała się wyniosłości, sarkazmu, drobnych złośliwości, typowych dla pewnego siebie Greengrassa, jakiego zapamiętała ze szkolnych korytarzy. Towarzyski, brylujący na salonach - a właściwie na jedynym im wówczas dostępnym salonie, będącym przy okazji pokojem wspólnym Ślizgonów - popularny; stanowił jej zupełne przeciwieństwo, co nieco ją drażniło. Nie rozumiała, jak wzdychające do niego panienki mogą być tak naiwne; zbyt mocno kojarzył się jej z równie bezpośrednim Caesarem. Brak zmiany od chłopięcych czasów zdawało się potwierdzać jego ostatnie zachowanie: przyszedł do niej jako ktoś inny, rozpoznał ją, bawił się jej kosztem, prowokował, obnażając jej kłamstwa - te jego wyszły na jaw dopiero w ferworze tuż po miłosnym spełnieniu, od razu burząc ledwie uspokojoną krew. Z perspektywy czasu Deirdre była pod wrażeniem: nie zrobiła mu krzywdy, nie uderzyła go, nie rozorała paznokciami policzków, zadając jedynie werbalne ciosy. Nie chciała się do tego przyznać, ale ta niespotykana łagodność podyktowana została jedynie przez pewną równowagę w obdzieraniu ze złudzeń, z masek. Poraniona, poznaczona bliznami prawa strona niegdyś przystojnej twarzy mężczyzny zadziałała niczym terapia szokowa. Przywykła do widoku blizn, ale te zdobiące znajome rysy zdawały się jej świętokradczym dowodem na to, że Raleigh się jednak zmienił. Że może źle go oceniła.
Tak jak teraz? Gotowała się na wojnę, zdeptanie wysokimi obcasami męskiego ego, odparcie pełnego jadu ataku, a zamiast tego otrzymywała stateczny spokój. Wytrącający ją z równowagi znacznie lepiej od jakichkolwiek buntowniczych rozruchów. Gdyby nie perfekcyjne opanowanie, z pewnością mógłby dostrzec zdziwienie, formujące się w czarnych oczach. Usta Greengrassa układały się w spokojnym uśmiechu a słowa płynęły do niej w otoczce złożonej z łagodności, w której nie wyczuwała obłudy, i choć słyszała te zdania wielokrotnie - tęskniłem za tobą, pragnę tylko ciebie, chcę tylko ciebie, Miu, nie mogę o tobie zapomnieć; adresatką ilu takich litanii była w ciągu ostatnich miesięcy? dziesiątek? setek? - to padające spomiędzy warg kogoś, kto znał ją od dziecka, robiły całkiem inne wrażenie. Wytrzymała jego spojrzenie, nie cofnęła także dłoni, którą gładził. Och, ileż by dała za porządną kłótnię, za wymianę ostrych zdań, za umożliwienie wyrzucenia z siebie tej całej niechęci, ciągle pulsującą niepokojącym płomieniem w czarnych oczach. Ral wybijał jej z ręki wszelkie argumenty; znów wyprzedził ją o krok, tym razem atakując nie szarżą a delikatnością.
Milczała przez dłuższą chwilę, wytrzymując jego spojrzenie. Nie, nie rozczulił jej, nie trafił prosto do nieistniejącego serca i choć każda inna kapłanka Wenus zapewne rozpłynęłaby się ze szczęścia, słysząc takie wyznania, to Deirdre pozostała zdystansowana i nieufna. Ciągle jednak była tuż blisko niego, pochylona, z wzrokiem utkwionym w jego ustach, z palcami wplecionymi w mocną, dużą, poznaczoną odciskami od pracy w rezerwacie, dłoń.
- Czego więc ode mnie oczekujesz, sir? - spytała miękko, ciągle podkreślając dzielącą ich przepaść, jakby chcąc odciąć się zdecydowanie od łączącej ich przeszłości.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]27.01.17 23:09
Nie byłem pewien czy mój fortel się udał. Deirdre nie od dziś miała to do siebie, iż rozpracowywanie jej okazywało się dość czasochłonne. W warunkach szkolnych lochów, gdzie czas działał na moją korzyść najpewniej miałbym go wystarczająco wiele, aby w nieskończoność obserwować jej twarz, gesty i analizować wypowiedzi. Mógłbym być pewnym połknięcia przezeń haczyka, zwiedzenia łagodnością i w miarę czystymi pobudkami. Mógłbym uderzyć, gdybym tylko zechciał, chociaż wciąż nie byłem pewien czy to właśnie tego pragnąłem. Sarkastyczna wrogość, jaką niegdyś mogliśmy się traktować, rozpłynęła się wraz z upływem lat, a przynajmniej z mojej strony. Było zupełnie tak, jakby płomienie dosięgnęły czegoś więcej niż jedynie skóry i mięśni. Dotknąwszy mojej duszy rozszczepiły mnie na kilka części. Dzisiejszego wieczoru dawała pokaz ta lepsza strona mojej natury. Łagodności i opanowania musiałem się nauczyć czy tego chciałem czy nie. Samokontrola była mi potrzebna, aby móc wciąż aktywnie grać w tę paradę kłamstw, jaką sam inicjowałem, a jak widać spisywała się także na innych polach. Chciałbym móc nienawidzić ją tak, jak niegdyś ona mnie. Wydawało mi się, że tak było, lecz nigdy ją o to nie spytałem. Nie czułem potrzeby zawracania sobie głowy kimś takim jak ona, ale z wiekiem priorytety się zmieniają. Niechęć bladła, budziła się ciekawość. Zainteresowanie przeistaczało się w fascynację, ale czy w moim przypadku istniało w ogóle coś takiego jak jakakolwiek stałość? Wystarczała mi stała praca, za resztę pakietu z zasady dziękowałem z góry! Poza tym, byłem okrutny w swojej opinii - prostytutek się nie kocha. Gdyby tylko Raleigh Greengrass potrafił pokochać cokolwiek, już nawet nie mówiąc kogokolwiek, poza smokami. Te rozmyślania zdecydowanie pomknęły zbyt daleko, a wystarczyło mi tylko zapatrzeć się na jej brzuch otulony delikatnym materiałem. Uśmiechnąłem się, lecz nie był to już ten miły uśmiech, który widziała przed chwilą. Wyzierał spod nieco cynizm, spłaszczony i ułagodzony, ale jednak.
- Kolejno? Czy wolisz, abym podsumował? - wsunąłem dłoń za kołnierz, rozluźniając wysoko zapiętą szatę. - Chce, abyś poświęciła mi swój czas. Na osobności. Jakie konsekwencje to za sobą niesie, dowiemy się dopiero zamknięci w czterech ścianach, nic konkretnego nie planuję. - to było połowiczne kłamstwo, a jednak nawet nie drgnęła mi powieka. Miałem co do niej niezwykle jasno określone plany, a z drugiej strony nie spodziewałem się braku oporu. Oto dawałem jej możliwość odegrania się na mnie za to co zrobiłem. Obdarłszy ją ze wszelkich tajemnic, ugodziłem niezwykle głęboko, ale i ona trzymała jednego asa w dłoniach i musiała zdawać sobie z tego sprawę. Jeżeli widywała mnie na oficjalnych przyjęciach, musiała zdawać sobie sprawę, że nie wszyscy wiedzą tyle co jej dane było się dowiedzieć. Z drugiej strony do tej pory nie poczyniła żadnego kroku ku odebraniu mi tego fragmentu mojego życia, zburzenia muru kłamstw, jaki wokół siebie tak mozolnie stawiałem. Zastanawiało mnie to, ale nie zamierzałem o to pytać. Obserwowałem reakcje jej ciała. Twarz miała zbyt opanowaną, aby cokolwiek z niej wydobyć.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bawialnia [odnośnik]29.01.17 20:13
Przygotowywała się do bitwy, zbierała siły, przytrzymywała chęć wydrapania mu oczu na krótkiej smyczy, pewna, że zachowa się chłodno, z klasą, sprawiając mu jednak ból. Wiedziała, w co powinna uderzyć, by zniszczyć męskie ego. Kilkanaście miesięcy ciężkiej pracy z mężczyznami nie tylko nauczyło ją obdarowywać ich niesamowitą przyjemnością, ale i obnażyło przed Deirdre łączące brzydszą płeć słabości. Pozostawała za kurtyną, za pieczołowicie wykutą maską, lecz nawet bierna i traktowana jak przedmiot, pobierała ważną lekcje od życia. Właściwie im gorzej z nią postępowano, tym szybciej uczyła się o wrażliwych punktach konkretnego gościa, nieświadomego, że wraz z serwowanym prostytutce upokorzeniem, odsłania się on coraz bardziej. Większość odwiedzających Wenus mężczyzn przechodziła przez kuszący obraz bez zbroi, nie doceniając przeciwnika - ba, wątpiła, by któremukolwiek z zaślepionych żądzą przyszło do głowy rozpatrywanie kurtyzan w takiej właśnie kategorii. Gibkie ciało, długie włosy, delikatna skóra, umiejętności, egzotyczna uroda: to liczyło się na pierwszy rzut oka i choć na Miu spoglądano już znacznie inaczej - cieszyła się dobrą sławą, stanowiąc najpiękniejszy, najdroższy, wyjątkowy kwiat wenusjańskiego bukietu - to i tak była świadoma fizyczności, przeważającej nad doznaniami intelektualnymi.
W większości przypadków: zdarzały się przecież te specyficzne, dające jej znacznie więcej satysfakcji. Wizyta Greengrassa nie należała jednak do żadnej z dwóch grup, mieściła się pomiędzy. Irytował ją swym rozluźnionym opanowaniem, chłopięcą niefrasobliwością, błyskiem w oku, sugerującym, że nie targają nim żadne sprzeczne emocje i że traktuje ich spotkanie jako coś banalnego i prostego.
Najchętniej zazgrzytałaby zębami, lecz tak impertynenckie zachowanie nie wchodziło w grę. Musiała przystać na narzucone przez Raleigh warunki, grać z wręczonymi je z uśmiechem trefnymi kartami i udawać, że dokładnie tego się spodziewała. Wysunęła powoli dłoń z jego uścisku, przenosząc ją na jego prawe ramię, bark, szyję a w końcu na policzek, który delikatnie pogłaskała. Dokładnie w miejscu rozpoczynającej się blizny, teraz zupełnie niewidocznej dzięki magii.
- Kolejno? - powtórzyła z idealną niewinnością, wręcz speszeniem. - Czyżbyś miał wobec mnie listę wymagań? Rozkazów? - zmarszczyła teatralnie brwi, zwinnie zsuwając się z podłokietnika prosto na jego kolana. Szlafrok rozchylił się nieco, odsłaniając koronkowy biustonosz, ale nie poprawiała go nerwowo: jedynie jej ton świadczył o naciąganej pozie, a cnotliwość nie przejmowała ani ocierającego się o niego ciała ani chłodnego spojrzenia, które utkwiła w oczach Greengrassa, starając się wybadać niefizyczne reakcje mężczyzny. Uśmiechnęła się wyzywająco, przenosząc chłodne palce z policzka w gęste, przydługie włosy mężczyzny, by mało delikatnie, zdecydowanie, wręcz po męsku, przyciągnąć za nie jego głowę blisko swojej twarzy. - Na osobności mogę zrobić ci krzywdę... a tego żadne z nas zapewne nie chce - wyszeptała z subtelną, być może nawet żartobliwą groźbą, zadziwiająco szczerze: na razie ona także nie chciała go zranić. Nabuzowana niechęcią pragnęła się jedynie pobawić, znaleźć ujście wibrującej frustracji, na razie przekazywanej jedynie w mruczących głoskach. - Chyba, że się mylę, i poważany lord Greengrass jest masochistą? - kontynuowała zmysłowo niskim tonem, doskonale wygłuszającym kpinę. Aluzja do jego obrażeń? Do samobójczego pojawienia się w Wenus? Do nonszalancji i pewności siebie, z jaką pojawiał się na salonach?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]29.01.17 23:11
Igranie z Deirdre nie było łatwe. Prostota, z jaką potrafiła mi odmawiać, wkrótce mogła doprowadzić mnie na skraj wybuchu. Frustracja przelewała się gdzieś w moim wnętrzu, ugniatając ciężko mój żołądek czy serce, nie byłem pewien co silniej mi teraz zawadzało, a ta niewzruszona obojętność, kobieca siła, wymalowana na jej pięknym, acz zepsutym przez życie w takich warunkach, obliczu potrafiła skutecznie mieszać mi w głowie. Splątane myśli, cudowna, acz niepożądana inkoherencja.  Słowa rozbijały się leniwie wewnątrz mojej czaszki, cudaczne propozycje krążyły teraz wokół wszelkich znanych mi sposobów na dotarcie do niej. Nie było ich nazbyt wiele. Cóż za niedopowiedzenie. Nigdy nie potrafiłem jej dosięgnąć! Zawsze była tą jedną, która znała wszelkie sposoby, aby we mnie uderzyć.  W czambuł niedościgniona. Krzewicielka bezkonkurencyjnej filipiki. Nie mogłem przyznać się do wielu prób. Niespełna dziesięć lat temu nie poszukiwałem przecież prób ognia. Nieustannie kuszony banalnymi zdobyczami, chwytałem się rudymentarnych odpowiedzi na wszelkie oferowane mi elementy życia. Ludzi kształtuje czas. Czy był powód, dla którego tak zażarcie walczyłem teraz o oczyszczenie się z domniemanych win? Nie były one tak do końca fikcyjne, ale nie zawracałem sobie tymi drobiazgami głowy. Nie i tak, wszystko naraz. Tego chciałem? Wypić wino i mieć wino? Czemu nie, jeżeli tylko stać mnie było, aby dobrać się do tego uroczego enologa w spódnicy. Dotyk jej dłoni na moim ramieniu nie był nieprzyjemny, lecz gdy odszukała palcami drogę ku mej szyi, już wiedziałem do czego zmierza. Zmrużyłem oczy, lecz nie łypałem na nią złowrogo, gdy wreszcie dotknęła najwrażliwszego punktu na mym obecnym, pokiereszowanym na wiele sposobów ciele. Spuściłem oczy na jej kolana, ułożone teraz na moich własnych. Złożyłem jedną z dłoni na jej jedwabistym udzie i uniosłem na nią wzrok.
- Rozkazów? - powtórzyłem za nią, mając chęć na wzniesienie oczu ku niebu. Może liczyłem na to, iż nagle z bogato zdobionych żyrandoli spłynie na mnie ratunek - specjalnie przygotowana odpowiedź na jej powściąganą nienawiść? - Miu, za kogo Ty mnie uważasz? - ułożyłem swoją dłoń na jej palcach, nakrywając ją zupełnie i tym samym osłaniając połowę swojej twarzy przed widokiem pozostałych kurtyzan oraz innych gości. Dopiero wówczas coś się zmieniło. - Mam marzenia, jak większość mężczyzn, które mogą być jedynie niewinnymi prośbami. - poczułem jak moja twarz zaczyna nieznacznie wibrować. Magia ogarnęła mój prawy policzek, kształtując go na nowo. Skóra nabrała szorstkości, gdy wstąpiły na nią te moje przeklęte blizny, pamiątki mojej głupoty, lekkomyślnej nieuwagi. Ślad, który do końca życia miał mnie piętnować, a zarazem pozwalać na wspominanie mojej pierwszej i jak dotąd jedynej miłości. Pokrytej łuskami i ziejącej piekielnie gorącym ogniem. Byłem niezmiernie wdzięczny Merlinowi, że po tej konfrontacji pozostało mi jedynie to - ślady oparzeń poniżej oka. Mniej już mu błogosławiłem moje rozochocenie po pierwszym po latach spotkaniu z Tsagairt. Skoro tak się do tego paliła, teraz mogła je poczuć, mogła wyobrazić sobie jak to jest stanąć z agresywnym smokiem twarzą w twarz. Moje spojrzenie stwardniało. Czerń oczu zyskała na głębi i pojawiło się w nich coś nowego. Pewien mrok, złowrogość. Nareszcie coś niecodziennego u Greengrassa. Ta magia chwili szybko przeminęła, na jej własne życzenie. Kiedy wydostała swoją dłoń, jeszcze przez chwilę przytrzymywałem swoją w pobliżu swojego zeszpecenia. Zacierałem ślady, wsłuchując się w jej słowa, z niechęcią nachylając się ku niej, gdy zapragnęła okazać mi swą brutalność. Mimowolnie zacisnąłem silniej palce na jej udzie. Nachyliłem się ku niej jeszcze bardziej, nie godząc się, aby to ona dyktowała warunki. Wczułem się w swą rolę, udając, że ta pozycja w zupełności mi odpowiada. Kiedy się odezwałem, miałem wrażenie, że nasze wargi niemalże ocierają się o siebie. Czułem jej zapach, kojarząc go teraz z wonią trującego kwiatu, którego nazwą wezwałem ją na samym początku. - Dobrze wiesz, kochanie, że igranie z ogniem jest moim powołaniem. - położyłem specjalny nacisk na to zdrobnienie, odnajdując wolną już dłonią drogę na jej talię. Wsunąwszy palce pod delikatny materiał, naciągnąłem koronkę, testując jej wytrzymałość, ale nie zniszczenie jej garderoby było moim celem. Unieruchomiłem ją na moment, aby tej krótkiej chwili bliskości odnaleźć odpowiedź na nienazwane wątpliwości. - Poważni lordowie nie szukają wyzwań akurat w Wenus. - szepnąłem, rozluźniając chwyt.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bawialnia [odnośnik]30.01.17 21:09
Szorstka dłoń mężczyzny przykryła jej palce, gładzące przystojną twarz. Powstrzymując...a może prowokując? Nie wyrywała się z uścisku, ciągle uśmiechnięta, ciągle jego - przynajmniej w oczach postronnych obserwatorek. Część z nich była zbyt zajęta kuszeniem kolejnych gości, część znikała za kurtynami prowadzącymi do prywatnych pokojów, lecz niektóre raz po raz zerkały przez muślinową kotarę, dającą zaledwie pozorne poczucie intymności, być może chcąc się czegoś nauczyć od wspaniałej Miu, ale pewniej: pragnąc zobaczyć nieposłuszeństwo, ekonomiczne szachrajstwa na boku, o których mogłyby radośnie donieść Borgii. Zaskarbiając sobie sympatię Gio, podnosiły zarobki oraz podkopywały reputację przeklętej Orchidei, rozpleniającej swe pędy niczym trujące chwasty, dławiące inne kwiaty.
Wiedziała, że znajdując się na świeczniku znajduje się także i na celowniku; akceptowała to z pokorą i ostrożnością, i dlatego też obchodziła się z Raleigh tak...delikatnie. Ofiarowując mu w tej chwili znacznie więcej, niżby chciała. Miał ją przecież tak blisko: ciepłe uda, słodki ciężar ciała na sobie, dotyk smukłych dłoni, widok wyzywającej bielizny akcentującej piękno ukrytej przed wzrokiem, acz nie przed wyobrażeniami, skóry. Najchętniej odesłałaby go do stu diabelskich goblinów, ale...coś jednak trzymało ją na miejscu. Powinność, zdrowy rozsądek a także dziwna, pokręcona słabość, nasilająca się w momencie, w którym powoli odsłaniał swoje blizny. Spodziewał się, że obrzydzona odsunie dłoń, przytykając ją do ust w wyrazie szoku i obrzydzenia? Że z jej oczu popłyną łzy i poruszona tą tragedią uklęknie przed nim, chcąc rozkoszą wynagrodzić doznane krzywdy? A może sprawdzał jej reakcję; spokojną, powstrzymaną, choć czarne oczy zdradzały lepką fascynację okrutnym widokiem. Nie odjęła palców, wręcz przeciwnie, nawet gdy zwolnił uścisk, przesuwała opuszkami po twardej, szorstkiej, odstręczającej tkance, myślami będąc gdzieś daleko. Przy bólu, strachu, ale i przy odwadze. Chciałaby spytać, co czuł, gdy coś, co ukochał - bez wątpienia oddał smokom całe swoje serce - obróciło się przeciwko niemu, postanowiła jednak, że tę kwestię poruszy później. Bo przecież istniało jakieś później; już wsuwając się na jego kolana i pozwalając mu na bezkarne dotykanie ciała, wyraziła niechętną zgodę. Przyzwolenie na dalszy akt o nieustalonym jeszcze epilogu.
- O czym więc marzysz? - spytała po chwili milczenia, całkiem poważnie, wieloznacznie, nie rozmawiali przecież wyłącznie o sekretach alkowy. Przestała pieścić dłonią jego policzek, zsunęła palce niżej, zgrabnie odpinając kolejne guziki eleganckiej szaty. Jeden po drugim, bez urywania kontaktu wzrokowego, aż poły czarnego materiału opadły i mogła w końcu sięgnąć do skórzanego paska. - Uważałam cię za mężczyznę, nie za chłopca, który o cokolwiek musi prosić. Czyżbym się myliła? - zagadnęła prowokująco; nic nie mierziło jej mocniej od męskiej łagodności i pobłażliwości. Niewykorzystanie potencjału silniejszej płci odbierała jako policzek dla siebie, kobiety, która o wszystko musiała zawalczyć, podczas gdy leniwi samce spoczywali na laurach, zaprzeczając swemu powołaniu. Zachowała swoje feministyczne poglądy dla siebie, przez chwilę spoglądając na niego w dobrze wystudiowanej zadumie, ponownie przywołującej uśmiech na jej twarzy. Przesunęła się na jego udach mocniej, sugestywniej, przyciągając głowę mężczyzny jeszcze bliżej. Miał miękkie, gęste włosy. Idealne do chwycenia, by szarpnąć go do pocałunku...lub roztrzaskać czaszkę o drewniane oparcie. Kuszące wizje.- Zdziwiłbyś się, jakich wyzwań szukają tutaj poważani szlachcice. Obawiam się, że mógłbyś im jednak nie sprostać - wyszeptała prosto w jego usta, kontynuując niezwykle subtelną grę w podminowanie jego pewności siebie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]01.02.17 21:49
Gdybym tylko potrafił nie być sobą, zapewne z dziecinną łatwością obróciłbym nie tylko jej słowa, ale i całą sytuację na swoją korzyść. Potrafiłbym wygenerować sobie idealną okazję, aby w wymarzony przez siebie sposób dopaść jej duszę. Musnąłbym ją chłodnym dotykiem zgrabiałych palców, u podstaw których dojrzałyby, niczym owoce letniego drzewa, zakrzywione szpony. Mógłbym wtedy wczepić je w miękką tkankę jej „ja”, schwycić je silnie, a następnie pociągnąć, wykręcić, znęcać się do woli, tak długo aż wiłaby się pode mną. Może nawet jękliwie poprosiłaby mnie abym przestał? Umiłowałem sobie podobny sposób rozumowania. Chciałbym potrafić zmobilizować samego siebie do okrucieństwa, zdusić jej kobiecość w jedyny, właściwy męskiemu rodzajowi sposób, a jednak nie mogłem. Nie mogłem i nie chciałem zarazem. Ta dziwaczna sprzeczność rodziła się jedynie w mojej głowie, ciało zmuszone do ruchu z pewnością nie miałoby takich obiekcji, gdyby nie te przeklęte skrupuły. Nie godziło się, abym miewał podobne odruchy, dlatego wśród powszechnej opinii z pewnością krążyła wieść, jakobym był kompletnie niegroźnym szlachcicem. Stroniłem od potyczek z pozostałymi lordami, ostatnimi miesięcy żyjąc bardziej na uboczu niż którykolwiek z nich mógłby przez całe swe tragicznie nużące życie. Odsuwałem od siebie jakiekolwiek myśli o możliwym okrucieństwie, wyrzucając z pamięci chwile, w których faktycznie powinienem wyzbyć się skrupułów. Wyrobiona powściągliwość wytrąciła ze mnie większą część pokładów destrukcyjnej siły. Już nie zachowywałem jej ani dla siebie ani dla pozostałych. Tkwiła we mnie, a jednak ugłaskana, zepchnięta w głąb świadomości. Czysta pasja zamknięta w wysadzanej diamentami szkatule, zablokowanej łańcuchami, wyszczerbionej u podstawy. Niekiedy zdawało mi się, że coś w moim umyśle zaczyna się walić. Zupełnie tak, jakby gdzieś wewnątrz mnie samego przenikały się pewne priorytety, którymi kierowałem się w życiu, harmonizując moją aktualną hierarchię wartości. W tym momencie z pewnością na jej szczycie nie górowała chęć upokarzania, chociaż musiała gdzieś tam być. Ta myśl prześwitywała przez czerń moich oczu, nadając im ostrości, ale wargi nie poruszyły się w nieszczerym zbyciu tak osobistego pytania. Delikatnie skręciłem głowę, eksponując swój marsowy profil, a jednak był to jedynie przelotny wybieg, bo zaraz ponownie skupiłem na niej spojrzenie.  
- W tym momencie… o wytchnieniu. Daj mi odczuć, że teraz poza tym - pociągnął ponownie za delikatny materiał okrywający jej piersi. - nic więcej nie powinno się liczyć. Udowodnij mi, że to właśnie Ty, a nie któraś z róż, potrafisz aż tak zaabsorbować moją uwagę. Czy tego też poszukują poważni szlachcice? - w mojej opinii wyzwanie było z tego żadne. Każda jędrna para piersi w tym momencie pozwoliłaby mi na zagubienie w czasie i przestrzeni, na zatonięcie w krainie zmysłów. Nie potrzebowałem do tego konkretnie tej jednej, tajemniczej i śmiertelnie groźnej Orchidei, a jednak to właśnie ją zapragnąłem pieścić tego wieczoru. Chciałem, aby jej alabastrowa skóra była tuż przy mojej własnej, aby kaskada ciemnych włosów rozsypała się na jej szczupłych plecach i burzyła się ilekroć mógłbym wstrząsnąć nią silniejszym ruchem. Nie potrafiłem wyjaśnić w jakim celu z taką zawziętością nalegałem na jedyną kobietę, która mogła mnie skrzywdzić i odrzucić. Naprawdę dotknąć do żywego, a nie jedynie przeorać paznokciami moje sztuczne „ja”. - Uważaj mnie za kogo tylko zechcesz, Miu, ale staraj się nie zapominać które z nas dzierży sakiewkę ze złotem. - odpowiedziałem jej, dbając o zachowanie chłodnej obojętności w moim głosie i… byłoby na tyle. Nie wychwalałem własnych zalet, nie prężyłem przed nią muskułów. Po prostu siedziałem w leniwym bezruchu, tak jak tego nienawidziła, czując jej kuszący ciężar na kolanach, obdarzając ją tym swoim nonszalanckim (niemalże wpadającym już w impertynencki) uśmiechem, jednostajnie gładząc przy tym jej udo i zezwalając na rozpięcie swojej szaty. Na ponowne obnażenie wszelkich niedoskonałości mojego ciała. Zdaje się, że dyletantyzm w wyżynaniu z mego aktualnego położenia wszystkiego co absolutnie najcenniejsze był mi już zapisany w genach, tak jak i dar metamorfomagii, z którego nie potrafiłem należycie korzystać. Ktoś rzekłby, że taka osoba jak ja, ukierunkowana na pozostanie fizycznie niedoścignioną, nie zdobyłaby się na ukazanie Deirdre tego wszystkiego, co czyniło ją bardziej rzeczywistą, a jednak. Blizny tam były. Niektóre cienkie i niewiele znaczące, ot pamiątki po trudach codziennego życia wśród bestii. Pozostałe, te poważniejsze, nierzadko były żywymi symbolami mego człowieczeństwa, dominantą nauki na własnych błędach. Ponadto, ludzkie ciało nie było nigdy doskonałe, nieważne jak silnie staralibyśmy się wpłynąć na jego strukturę. Jednak, czy właśnie ta ufność we własną cielesność, przedziwna akceptacja, nie była tym, czego tak długo poszukiwałem? Hah, w końcu jak miało się kilka pieprzyków oznaczających się na bladej skórze do rozległej oparzeliny rozlanej na mej twarzy? Moje dłonie postąpiły naprzód. Zsunąwszy się w tył, odszukały drogę na jej krągłe pośladki, które objęły w silnym, ciepłym uścisku. Poznaczone śladami fizycznej pracy, szorstkie, szerokie ekspedite kontrastowały z kruchością kobiecego ciała. Wsunąłem palce pod delikatną koronkę, brnąc nimi naprzód w niezwykłej śmiałości. Jeszcze odrobina, a musnąłbym opuszkami jej kobiecość. Wtedy też się uśmiechnąłem, co z pewnością poczuła na swoich wargach, gdy ciepły oddech uleciał nagle z moich ust wprost w jej własne. - Chciałbym podjąć to wyzwanie. - ach, czy było coś cudowniejszego od naginania własnych ograniczeń? Naparłem swoimi wargami na jej, ale nie w bezpośrednim pocałunku. Moje zęby schwyciły jej wargę, a ja podgryzłem ją nieznacznie, hamując westchnienie. Ta bliskość była wystarczająco pobudzająca, abym zdążył już dawno zapomnieć o wpatrzonych w nas czujnych spojrzeniach.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Bawialnia [odnośnik]03.02.17 15:11
Nie odrywała od mężczyzny swojego uważnego - a przez to nieco upiornego - spojrzenia, jakby nagle zamienili się miejscami i to ona, zupełnie rozluźniona, oceniała towarzysza dzisiejszego wieczoru, w myślach umieszczając go w odpowiednich nawiasach. Przydatności, atrakcyjności, tajemniczości. Czy stanowił odpowiednio sycący kąsek, zaspokajający chociaż w ułamku pełzający powoli jej żyłami głód? Czy blizny, które znaczyły jego niegdyś idealne ciało, czyniły go na tyle interesującym, by mogła poczuć coś więcej oprócz znużenia rutyną? Czy frustracja, wynikająca z dzielenia wspólnej, dziecięcej historii, spisanej pomiędzy murami Hogwartu, ociosywała Greengrassa z szlacheckiej małostkowości? Nie do końca wiedziała, jakie odpowiedzi są prawidłowe, a nawet jeśli potrafiła do nich dotrzeć, czy będą w stanie jakoś zmienić podjętą przed chwilą decyzję. Połamany kręgosłup moralny naginał się do woli właścicielki bez żadnych problemów, a zdeptana godność już nie przeszkadzała w zwycięskim, samobójczym marszu do przodu. Po galeony, po złudną zemstę na męskim rodzaju, po naiwne odzyskanie kontroli. Nikt zapewne nie przepuszczałby, że w tej sytuacji, gdy siedziała na kolanach gościa, w milczeniu pozwalając mu na dotykanie swojego ciała na wszystkie możliwe, wymarzone przez niego, sposoby, myślami przebywała znacznie dalej. Nie w planach sprawienia mu jak największej przyjemności, nie przy rozpaczliwych próbach powstrzymania cnotliwego wzdrygnięcia. Umiejętność zachowania skupionej, zainteresowanej twarzy przy wewnętrznej pustce gwarantowała zachowanie zdrowia psychicznego, pozwalając uciec z danej sytuacji gdzieś indziej, głębiej, korzystając jedynie z pobieżnych uroków konkretnego wieczoru.
Czuła na sobie jego szorstkie ręce, poczynające sobie coraz odważniej z koronkami okrywającymi delikatną skórę. Czuła ciepły oddech na swojej twarzy, drogą wodę kolońską, roziskrzone spojrzenie, czuła jego gotowość i czuła swoja powinność. Wobec niego, zadziwiającego ją tak otwartą, emocjonalną nagością. Niczego nie ukrywał, wręcz przeciwnie, przyznawał się do słabości z elegancką nonszalancją, która była dla niej niezrozumiała i niespotykana. Nie bał się? A może po prostu powoli popadał w obłęd, jak cała jego rodzina, skłaniająca się ku plugawym wartościom? Deirdre w zamyśleniu przesunęła chłodne palce od jego szyi w dół. Przyjmowała kolejne słowa milczeniem, nie pokazując, jak bardzo ją irytują. Przypominanie o zależności od szlacheckich pieniędzy należało do stałego repertuaru klientów, uwielbiających podkreślać jej poddańczą rolę - nawet jeśli później, w zaciszu prywatnego pokoju, oddawali w ręce Miu całą dominację, widocznie potrzebując odskoczni od codzienności, w której ciągle stawiano ich na piedestale. Argument galeonów, choć upadlający, był także sensowny; potrzebowała tych pieniędzy, a jeśli miała je otrzymać od niegroźnego dawnego znajomego - cóż stało na przeszkodzie, by skorzystać z okazji?
Uśmiechnęła się w końcu, lekko, prosto w jego drapieżne usta, i pewnie, bez patrzenia, rozpięła sprzączkę jego paska. Ustąpiła z cichym trzaskiem, przypominającym nieco zgrzytnięcie zębów. - Mam nadzieję, że nie rozpłaczesz się po porażce - odparła jedynie, nie zamierzając postępować z nim łagodnie. Skoro lubił ryzyko, dlaczego miałaby go pozbawić? Zwinnie zsunęła się z kolan mężczyzny i chwyciła jego dłoń, zadziwiająco mocno jak na drobną budowę smukłych kończyn. Zawinęła palce wokół nadgarstka i pociągnęła go za sobą w kierunku bocznego korytarza, prowadzącego do prywatnych komnat, a każda kolejna, przypominająca czerwoną mgiełkę, zasłona, muskając jej twarz, zmywała z niej delikatny uśmiech, pozostawiając jedynie groźną nieustępliwość. Nie miała wątpliwości, że postawione przed Greengrassem wyzwanie będzie dla niej źródłem mściwej satysfakcji.

zt x2 :pwease:


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]06.08.17 19:44
| pierwsze dni maja

Było cicho; cicho, ciemno i ciepło, wręcz odrzucająco przytulnie – ostatnie określenie, jakie pasowałoby do jednego z burdelowych pokoi, cieszących się raczej z innych epitetów. Przytłumiony blask świec ledwie przebijał się przez gęsty mrok komnaty a w powietrzu unosił się słodki zapach jaśminu i białych kwiatów – lilii i konwalii – odurzający, niewinny, uroczy aromat, mdły do tego stopnia, że Deirdre niemalże czuła, jak cały ten wibrujący w dusznym pomieszczeniu cukier oblepia jej spuchnięte usta, podrażniając tylko nabrzmiałą od pocałunków tkankę. Pozorny, ckliwy bezład, tak różny od ostatnich wydarzeń, denerwował ją, nie pasował do obrazu utkanego z nieprzewidywalnej magii i chaosu. Entropia nie sięgała jednak ram obrazu Wenus - bogini miłości troskliwie chroniła swych wyznawców, karmiąc ich złudnym opanowaniem i władzą, roztaczaną nad wymykającym się z rąk światem.
Tego wieczoru Miu nie cierpiała katuszy – przynajmniej z pozoru – a jej białego ciała nie znaczyły pręgi świeżo zadanego cierpienia, lecz nie nazwałaby upojnego wieczoru udanym. Tak, mimo wszystko potrafiła w podobnych kategoriach ocenić swoją pracę: gdyby tego nie robiła, wyciągając odpowiednie wnioski i wprowadzając pewne poprawki do swego zachowania, nie osiągnęłaby takiego sukcesu. Prostytutka niemyśląca, traktująca gości jak od wyciętej nieporadnie kalki, mogła liczyć co najwyżej na krótkotrwałą karierę, bazującą jedynie na przydatności niewinnego ciała – po kilku tygodniach od razu spadała w dół, kończąc swój połyskliwy żywot na ulicy, po ciemniejszej części doków. Miu była od nich mądrzejsza i dlatego jasno świeciła na firmamencie nieboskłonu od dłuższego czasu, tylko wzmacniając swoją pozycję. Naginała się do oczekiwań, ba, przerastała je, wykorzystując wyobraźnię i znajomość męskich pragnień. Szkoliła sztukę manipulacji, tkała subtelną sieć, mającą unieruchomić odpowiednich gości, by później wpić się w ich otumanione rozkoszą ciała i wyssać z nich życiodajną krew: tajemne informacje, szlacheckie sekrety, ministerialne plany; wszystko to, czym żywiła się z pasją i namiętnością godnymi budzącej obsesję Miu. Transakcja wiązana nieoczywiście przeważała na jej korzyść, jednak budowane mozolnie królestwo zaczynało się rozpadać. Wściekła Borgia stanowiła okrutną przeciwniczkę, wykorzystującą w pełni posiadaną władzę – z protektorki, traktującej swój wenusjański klejnot z troską i pielęgnujący go z całą włoską czułością, zmieniła się w nemezis. Wyczuła krew, wyczuła utratę zysków: to Miu zapewniała stabilne, regularne i szaleńczo wysokie zarobki, to jej sława przyciągała tutaj możnych klientów, którzy – nawet jeśli nie mogli dostać się do obleganych komnat tajemniczej Orchidei – korzystali z innych uroków lupanaru, dorzucając worki galeonów do wspólnego skarbca. Deirdre obiektywnie rozumiała Giovannę, ona sama dla zysku robiłaby to samo, ba, postąpiłaby jeszcze surowiej, naprawdę przykuwając źródło zysku do siebie, by nie utracić bogactwa, ale uszanowanie decyzji Borgii nie zmieniało jej sytuacji. Musiała się stąd wyrwać, musiała wyszarpnąć dla siebie wolność, nawet jeśli miała narazić się włoszce i przez ostatnie tygodnie zmysłowej posługi znosić znacznie gorsze warunki.
Zarówno ekonomiczne jak i te namacalne, cielesne. Właściwie odcięto ją nie tylko od luksusowych dodatków i prezentów, jakimi obsypywali ją goście, ale także od finansowych bonusów, wręczanych jej prosto do gładkich dłoni. Złote naszyjniki, kolczyki, bransolety; tkane włosiem jednorożca suknie i przywożone zza granicy rzadkie artefakty; wszystkie przedmioty, jakie mogła spieniężyć bądź wykorzystać, przejmowała teraz bezpośrednio Borgia, tłumacząc to jako troskę o finanse rozrzutnej prostytutki, wymagającej opieki. Deirdre przyjmowała te wytłumaczenia z udawaną wdzięcznością – mogła zacisnąć zęby i znieść to jawne wykorzystywanie, tylko mocniej przekonujące ją do opuszczenia Wenus, ale to inne działania Borgii doprowadzały ją na skraj wytrzymałości. Urocza zarządczyni burdelu przestała selekcjonować klientów, pozwalając odwiedzać komnaty Miu każdemu, kto odpowiednio zapłacił. Uprzednio chroniła ją przed narwańcami, przed szaleńcami, których pragnienia znane były w tym specyficznym półświatku, hojnie wynagradzając jej ewentualne krzywdy otrzymane od tych nieprzewidzianych sadystów, pozornie nie stanowiących zagrożenia. Protekcja rozsypała się jednak w proch a Deirdre była skazana na przyjmowanie najgorszych przedstawicieli płci nie tyle brzydkiej, co okrutnej i megalomańskiej. Ostatnie dni były więc pasmem bólu i upokorzenia, śmiercią zadawaną przez eleganckie, skórzane rękawiczki: widocznie mężczyźni, tracący kontrolę nad swym życiem, próbowali odzyskać ją chociażby nad kochankami, wyżywając na nich strach i bezradność. Traktowała te długie, bolesne noce, jako potyczkę z Borgią, próbę sił – sądziła, że Giovanna czeka, aż Miu przyczołga się do niej z przeprosinami, pewna, że nie istnieje inny koniec od skończenia na ulicy, skatowana i pozbawiona cesarskiej korony. Och, jakże srodze się myliła, jakże głupia była, podnosząc pośrednio dłoń na nią, stojącą wyżej w tej najważniejszej hierarchii.
Myśli o nienawistnej włoszce i snucie planów ucieczki z Wenus mocno rozkojarzały Deirdre, pozwalając jej choć mentalnie umknąć przed brutalną rzeczywistością. Przerwaną tego dusznego wieczoru, gdy do jej komnat przyszedł niepozorny, złotowłosy lord o złotych włosach, błękitnych oczach i nieśmiałym uśmiechu. Rozpoznawała takich młodzieńców na milę – z ich gestów emanowała źrebięca niepewność siebie a z ruchów niezbornych dłoni: nastoletnie pragnienie, wymagające natychmiastowego zaspokojenia. Wielu szlachciców wchodziło w dorosłość właśnie w Wenus, u boku tych najpiękniejszych, najsłodszych kurtyzan, cierpliwych i doświadczonych, gwarantujących arystokratom najmilsze wspomnienia z pierwszego spaceru po ogrodach fizycznej przyjemności. Miu wybierano stosunkowo rzadko, być może mierząc siły na zamiary a być może bojąc się, że czarna modliszka wyczuje słabość swego kochanka, odgryzając mu główkę przepełnioną zmysłowymi marzeniami. Było to jednak dziś nieistotne – wizyta nastolatka, zaledwie chłopca, wydawała się być chwilą wytchnienia, łagodną przerwą w cierpieniu: cierpieniu pieczołowicie ukrytym kamuflującymi eliksirami i zaklęciami, Orchidea prezentowała się więc równie niewinnie, co jej gość. Jasna skóra, zarumienione policzki, szybko rozpuszczone włosy, opadające falami na nagie ramiona: zadziwiające, jak szybko wyuzdana cesarzowa potrafiła przeistoczyć się w zaledwie uczennicę na dworze prawdziwych władczyń. Odwzajemniła lekki uśmiech i zsunęła się z wysokiego łoża, zgrabnie i zwinnie, mimo obolałego ciała – każdy ruch sprawiał dyskomfort, lecz nie odbijało się to na rozjaśnionej radością twarzy. Jeśli dobrze to rozegra, chłopiec – ileż mógł być od niej młodszy? pięć lat, nie więcej: mogła znać go jeszcze ze szkolnych korytarzy – będzie towarzyszył jej całą noc, łaskawie separując ją od reszty gości, zdecydowanie bardziej wymagających. Niegdyś wzgardziłaby tak niewinnym towarzystwem: bywało pretensjonalne, męczące w swym entuzjazmie i irytująco naiwne, ale w świetle spadku swych możliwości potrafiła docenić i takie wyjście ewakuacyjne.
Lord Flint – rodowe pochodzenie rozpoznała po srebrzystym zapięciu płaszcza – nie wyróżniał się z tłumu młodych nie-gniewnych; spragnionych, nieco nieporadnych, ale pełnych werwy. W innych okolicznościach zapewne wewnętrznie bawiłyby ją niektóre potknięcia oraz szaleńcze zniecierpliwienie, lecz teraz czuła tylko pustkę, przykrywaną równie zaaferowanym uśmiechem zachwytu. Blondyn był słodki, naiwny, namiętny namiętnością chłopca, nie mężczyzny, pozbawiony jeszcze zaborczości i brutalnego zacięcia – wprowadzała go w świat dorosły gładko i delikatnie, lecz nie wzruszała ją świadomość, że zapewne pozostanie w jego pamięci już na zawsze - być może z równie wieczną konotacją chaosu i magicznych anomalii. Miłość kobiety miała do końca życia pachnieć jaśminem, pyłem ze zniszczonych budynków i kwiatem orchidei, smakować miodem i lukrecją i kojarzyć się z całkiem czarnymi tęczówkami, roziskrzonymi tęsknym przywiązaniem. Nie potrzebowała różdżki, by czynić magię – czuła ją w jego gorącym ciele, leżącym tuż obok niej: zmęczony, wtulił się w jej bok, kryjąc twarz w ciemnych włosach, spowijających go niczym lekka pajęczyna. Uroczy. Naiwny, słodki – nie mogła pozbyć się tej przeklętej słodyczy, tej nieznośnej duchoty i kameralnego blasku świec, dającego złudzenie romantycznego spotkania, konsumpcji prawdziwej miłości. Nawet ją dało kupić się za galeony, hojnie wpadające do kieszeni Borgii: tym razem wyjątkowo nie okupione krwią Deirdre. Machinalnie przesuwała chłodnymi palcami po szczupłych plecach młodzieńca, wsuwając je finalnie w wilgotne od potu włosy. Mogłaby ukręcić mu kark, mogłaby poderżnąć gardło, mogłaby przewlec pełne życia i energii ciało na drugą stronę, obserwując skapujące płynami ustrojowymi wnętrzności – ta wizja nieco ukoiła nieznośny ból głowy, spowodowany ostrym zapachem kwiatów i nachalną bliskością chłopaka, na nowo całującego jej usta. Zachłannie, wygłodniale, nieumiejętnie; miała wrażenie, jakby siłowała się z wyjątkowo niezdarnym zwierzęciem, śliskim i umięśnionym, przygniatającym ją do miękkich pościeli. Odwzajemniła pieszczotę, leniwie i wyhamowująco, umiejętnie odgrywając dziewczę zmęczone perfekcyjnie wykonaną ars amandi. Pochlebstwo powinno zadziałać, nieco łagodząc zapędy Flinta a przy tym kradnąc więcej spokojnego czasu. Towarzystwo panicza nie wymagało od niej żadnego skupienia, ba, nie musiała nawet utrzymywać ciągłej maski – prezentowanie uśmiechniętej, zachwyconej buzi przychodziło jej już naturalnie, wręcz bezwiednie, a chłopak dopiero wchodzący w dorosłość nie stanowił dla niej wyzwania. Nie musiała starać się o jego względy ani uważać na ewentualne prowokacje: delikatny i wdzięczny, zdawał się jej prezentem od losu. Nie sprawiał jej przyjemności, ale z dwojga złego spędzone z nim godziny – pomimo obezwładniającej słodyczy i duchoty – gwarantowały chwilowy odpoczynek. Przeciągała upojne chwile tak długo, jak tylko mogła, bez narażania się na gniew Borgii i bez uczynienia z Flinta kolejnego niebezpieczeństwa. Pożegnała go czule, pewna, że widzi się z nim po raz ostatni, nawet pomimo jego solennych zapewnień, że pojawi się na progu Wenus już niedługo, że już za nią tęskni, że jest najpiękniejsza i najsłodsza – cóż, naiwne zadurzenie musiało zderzyć się z brutalną rzeczywistością. W burdelu nie sposób znaleźć miłość, a już niedługo – nie sposób będzie znaleźć tu jego najdroższy klejnot, Czarną Cesarzową, żegnającą się powoli z miejscem, które przyniosło jej sławę.

| zt


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Bawialnia [odnośnik]26.07.18 23:29
16 lipca

Nudny, szary, przewidywalny i zamglony Londyn witał ją dzień w dzień od początku lipca, a Caley powoli miała tego dość. Jej życie zamieniło się w oczekiwanie; czekała więc na krzyki męża, powrót brata, na nowego członka rodziny oraz nieoczekiwany wybuch anomalii, który mógłby zatrząść stolicą czarodziejskiej i mugolskiej Anglii. Cokolwiek, byle nie musieć wyszukiwać sobie rozrywek na siłę, bo poszukiwania te zawsze kończyły się podobnie – pustą karafką po winie i spiralami papierosowego dymu, unoszącego się w kierunku sufitu. Czuła się zdrętwiała i otępiała, pozbawiona wszelkiej woli do życia; popadała ze skrajności w skrajność i albo nie wychodziła wcale z pościeli, albo znikała z domu na cały dzień. Dziś zdecydowanie wybrała opcję numer dwa.
Zmusiła się do podniesienia z łóżka tylko dlatego, że dawno nie widziała już Eir i Hjalmara; niedługo w ich małej rodzinie miał pojawić się kolejny członek i ona, Caley, zostanie zepchnięta na dalszy plan. Wiedziała, że pokocha swoją małą bratanicę, lecz nie mogła poradzić nic na fakt, że czuła się o nią irracjonalnie zazdrosna. Uwaga jej bliskich skupi się na kimś innym, a głęboko skrywane tajemnice pani Spencer-Moon nie zostaną odkryte jeszcze przez długi, długi czas. Chciała więc wykorzystać moment, w którym jej wizyta na Grimmauld Place nie będzie ciężarem, a miłą niespodzianką; odwiedziła rodzinę i spędziła tam naprawdę miłe popołudnie, a gdy zaczęło zmierzchać, zdecydowała się na powrót do domu. Wędrując brukowaną uliczką już miała naciągnąć na głowę kaptur swej czarnej, eleganckiej szaty, gdy zauważyła poruszenie pod jedną z latarni, a drogę przeciął jej nie kto inny, niż Lupus Black.
Od tego momentu wydarzenia potoczyły się błyskawicznie, a Caley poczuła w sobie nagłą chęć do spędzenia nocy w towarzystwie kogoś względnie nieznajomego. Mina uzdrowiciela mówiła jej, że niekoniecznie jest on w nastroju na rozrywkę, lecz nie mogła nie spróbować. Przywitała się, stanowczo akcentując swoją obecność tuż obok niego i dając mu znać, że nie podeszła doń przypadkiem. Szybkie spojrzenie mu w oczy wystarczyło, by intuicja powiedziała jej, że chodziło o kobietę. Idealnie. Starając się ukryć podekscytowanie, zaproponowała mu krótki spacer i nie zniosła odmowy – manewrowała tak, że szybko znaleźli się daleko od Grimmauld Place, a propozycja zamoczenia ust w mocnym trunku przemówiła do mężczyzny na tyle skutecznie, że oboje już po chwili przekraczali próg osławionego w czarodziejskim Londynie lokalu.
Nie nazywałaby się Goyle, gdyby nie wiedziała, że za obrazem pięknej Wenus czekają na nich atrakcje o wiele przyjemniejsze niż te dostępne w restauracji. Była to dopiero jej trzecia wizyta w tym przybytku, lecz czuła się niemalże jak stały bywalec, gdy prowadziła Lupusa przez bawialnię do jednej z prywatnych lóż. Jego nazwisko, a raczej dostojna lordowska twarz otwierały przed nimi całą gamę możliwości; aż żal było ich nie wykorzystać tej nocy.
- To twój pierwszy raz tutaj? – zagaiła, rozsiadając się wygodnie na jednym z foteli, z którego miała idealny widok na podest.
Zewsząd dobiegała ich żywiołowa muzyka, a piękne kobiety robiły co mogły, by zwrócić na siebie uwagę mężczyzn siedzących na widowni.
Pod czarną szatą Caley skrywała suknię zbyt skromną, by mogła kogokolwiek tu zszokować, lecz noc była jeszcze młoda, a materiał narzutki cieniutki i możliwy do ściągnięcia jednym ruchem. Nie zamierzała tego czynić od razu, najpierw skupiła się na złożeniu odpowiedniego zamówienia, odgarnięciu rozpuszczonych włosów za ramię i dopiero, gdy kelnera nie było już przy nich, zwróciła całą swoją uwagę ku Blackowi.
- Czasem trzeba oderwać się od rzeczywistości, inaczej czeka nas prosta droga do szaleństwa – spojrzała w ciemne oczy mężczyzny, który zapewne więcej czasu spędził we własnym gabinecie, niż w objęciach kobiety z krwi i kości.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: Bawialnia [odnośnik]03.08.18 11:49
Nic nie było dobrze. Życie rozpadało się sukcesywnie, jak byle domek z kart, a przecież budowałem je tak zapalczywie. Uważając na każdy krok, aż w końcu nadepnąłem niewłaściwie, tracąc coś, co nie było już do odzyskania. Zrozumiałem to w chwili, gdy ogłoszono zbliżające się zaręczyny Alpharda z Aurelią. Coś we mnie pękło, odrzuciło od harmonii, jaką w sobie pielęgnowałem. To był koniec, najprawdziwszy z końców. Już nic nie miało być takim jak wcześniej. Słowa nestorów zwykle bywały ostateczne, choć ledwie kilka godzin po rozmowie z bratem przekonałem się, że prawda była zgoła inna. W celu dobicia mnie w roli rannej, otumanionej niesprawiedliwością oraz niezrozumieniem zwierzyny, po powrocie do domu Pollux przekazał mi jakże świetne wieści: moje zaręczyny dobiegły końca. Okazało się, że nauka alchemii oraz wytwórstwa perfum w odległej Francji była dla Victorii ważniejsza niż nasze wspólne życie. Ba, okazało się, że tak naprawdę nie istniała między nami żadna przyjaźń, bo lady Parkinson nie kłopotała się wyjaśnieniem tego w cztery oczy, ani nawet skwapliwym listem. Zabolało mnie to. Poczułem się zdradzony, jakby ktoś wbił mi sztylet w serce. Nie martwiłem się samym faktem zostania na nowo kawalerem, a tym, jak arystokratka mnie potraktowała. Sądziłem, że jesteśmy dla siebie kimś więcej niż nieznanymi sobie osobami opierającymi swe powiązania na kojarzeniu się z sabatów i innych tego typu uroczystości. Zdecydowaliśmy się nawet na wspólną szczerość, powiedziałem jej wręcz o wiele więcej niż kiedykolwiek powinienem. Żałowałem, tak bardzo żałowałem. W myślach przepełnionych goryczą chyba wiedziałem już, dlaczego niegdyś i Nottowie zrezygnowali z posłowia danego ojcu Victorii. Wiem, to było wstrętne tak myśleć, ale czy nie zasłużyła sobie na moje nieeleganckie rozważania? Nie zamierzałem jej w końcu obrażać, nie jawnie i świadomie.
Najgorsze było w tym wszystkim to, że kiedy wreszcie byłem wolny i mogłem na nowo walczyć o Aurelię, a przynajmniej spróbować, to drzwi nadal były zamknięte. Tym razem z drugiej strony. I w tym przypadku nie mogłem mieć nadziei na śmierć kolejnego narzeczonego; nie chciałem tego, był mi bratem i zależało mi na jego szczęściu. A mimo to nie byłem w stanie pogodzić się z tym, że jego szczęście żerowało na mojej tragedii. Nie potrafiłem znieść duszących mnie czterech ścian Grimmauld Place.
Ojciec nie był zadowolony, że chwyciłem za pelerynę, założyłem niedbale buty i szybko wyszedłem w objęcia chłodnego wieczoru. Widział we mnie emocje, których nie powinienem nigdy okazać. Widział wzburzenie oraz gwałtowny ruch, przez który trzasnąłem frontowymi drzwiami. Nie mogłem się uspokoić, szedłem na oślep stawiając ciężkie kroki na twardym, szarym chodniku. Aż dostrzegłem Caley, czarującą jak zawsze. Nie chciałem z nią rozmawiać, planowałem powitać ją, po czym wyminąć i iść dalej na złamanie karku, ale kobieta była nieugięta. Kazała mi iść ze sobą, a ja głupi, nie myśląc już wcale przez otumanione gniewem zmysły szedłem z nią krok w krok, milcząc zawzięcie. Nie miałem nastroju na banalne pogawędki o zdrowiu rodziny oraz pogodzie, chciałem, by to zrozumiała i odpuściła, ale widocznie pani Spencer-Moon nie zwykła odpuszczać.
Nie wiem kiedy znalazłem się u progu Wenus, przed którym przystanąłem gwałtownie, pełen wątpliwości oraz moralnych zahamowań. Dopiero mało subtelne pociągnięcie mnie za ramię zmusiło do wejścia do budynku. Nigdy nie widziałem na oczy ludzi tam pracujących, ale każdy mnie rozpoznawał kłaniając się lekko; cóż, bycie arystokratą i członkiem rodu trzęsącego Londynem nie mogło przejść bez echa. – Tak – mruknąłem oszczędnie, dalej nie zgadzając się na swój pobyt w tym miejscu. Pełnym taniej, odrażającej rozrywki. Lubiłem kobiece wdzięki, nie bez powodu uległem im we Francji, ale intymność powinno zachowywać się z dala od wścibskich oczu niepowołanych osób, a tutaj roznegliżowane tancerki pokazywały wszystko, co mogły, jakimś obleśnym gapiom. Właśnie stałem się jednym z nich, nie sposób było nie zauważyć tych wszystkich rozochoconych panien oraz figlarnie odzianej obsługi. A jednak odsunąłem Caley krzesło, a jednak przysiadłem się obok, choć wzrok uciekał mi do rozmówczyni, jakby spłoszony tymi widokami. – Czy oderwanie się od rzeczywistości oznacza moralny spadek na sam dół, gdzie leżą jedynie kilometry mułu? – odpowiedziałem znacząco. Nie chciałem jej urazić, ale byłem w parszywym humorze. Na pewno o tym wiedziała.
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303
Re: Bawialnia [odnośnik]08.08.18 23:27
Nie miał ochoty na przebywanie w tym miejscu, widziała to wyraźnie, a mimo to postanowiła odrobinę go przymusić. Potrzebował tego, ona także; tak przynajmniej twierdziła i była święcie przekonana o swojej racji. Udawała, że nie widzi grymasów na jego twarzy, że pełen goryczy ton wcale nie oznacza próby ukrócenia tego spotkania. Wystarczyła chwila, by w jej głowie pojawił się pomysł na wieczór i nie zamierzała teraz z niego rezygnować.
- Pomyśl o tym w inny sposób. Jeśli jesteś na samym dnie, już nic gorszego nie może się przydarzyć. Możesz się tylko odbić w górę – odpowiedziała, nawet na moment nie czując urazy za jego słowa. Lupus znajdował się w podłym, wisielczym niemal nastroju; nie istniało wiele sposobów na szybką zmianę takiego stanu rzeczy.
Gdyby znała go lepiej, być może zaproponowałaby inną formę rozrywki, zaciągnęła do prosektorium i pozwoliła pogrążyć się w pracy polegającej na odkrywaniu nowych, pośmiertnych efektów ubocznych niektórych zaklęć. Ale martwi na pewno nie stanowiliby tak dobrego towarzystwa, jak ona. Gdy była w zabawowym nastroju – a teraz niewątpliwie tak było – potrafiła sprawić, że wszyscy dookoła bawili się równie szampańsko. Trudno było stwierdzić, czy robiła to bardziej dla siebie, czy dla Blacka, na razie wyglądającego tak, jakby przyprowadziła go tu na ścięcie. Tańczące kobiety wcale nie skradały jego spojrzeń, wzrok miał skupiony właśnie na Caley, jakby wciąż niewerbalnie pytał ją dlaczego skazała go na takie katusze. Lecz ona nie zamierzała odpowiadać mu już teraz.
Zamiast tego zerknęła na scenę, na której wyjątkowo żywiołowy taniec wykonywały właśnie trzy kobiety; ich ubiór nie pozostawiał zbyt wiele miejsca wyobraźni, ale w takim lokalu Spencer-Moon nie spodziewała się niczego innego. Zastanowiła się, czy którakolwiek z tancerek miała przyjemność obcowania z jej małżonkiem, a na jej ustach zatańczył chwilowy grymas obrzydzenia; ledwie zauważalny, lecz na pewno zdradzający, że blondynka mimo wszystko nie podziwiała walorów pięknych czarownic, a udając rozmyślała o czymś innym.
Na szczęście kelner wytrącił ją z potoku myśli, który mógł wpłynąć na zdradliwe wody; mężczyzna przybył, by przyjąć zamówienie, które Caley ochoczo złożyła. Wino powinno być dobrą bazą do tego, co miała schowane w kieszeni szaty.
- Naciesz wzrok, to nic złego – spróbowała zachęcić go do śmielszego spoglądania na tancerki – Na inne zmysły też przyjdzie pora. Przed chwilą przekroczyłeś drzwi, za którymi nie ma tematów tabu – ostrzegła go, choć nie miała zamiaru od razu wypytywać o szczegółowe preferencje.
Noc była jeszcze młoda, a alkohol już zmierzał w kierunku ich stolika, niesiony przez kelnera, który chyba doskonale wiedział, komu usługuje. I chociaż nazwisko Spencer-Moon wciąż trochę znaczyło, to niewątpliwie członek szanowanego rodu Black był honorowym gościem loży. Musiały wiedzieć o tym także pracujące tu kobiety, a Caley przyłapała jedną z nich na obserwowaniu Lupusa z bezpiecznego dystansu. Nie wykluczała jednak, że nieznajoma zechce podejść, dlatego sama musiała działać, jeśli miała go skutecznie wepchnąć w jej ramiona.
- Dostosuję się do twojego toastu – zapowiedziała, nie chwytając jeszcze za swój kieliszek, a jedynie oczekując z jego wzniesieniem na dobry powód, uchylający choć rąbka tajemnicy odnośnie źródła nastroju Lupusa.




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: Bawialnia [odnośnik]03.09.18 12:10
Mógłbym określić Caley jako masochistkę z nutą sadyzmu, ale widocznie potrzebowała towarzystwa. Najprawdopodobniej jakiegokolwiek, bo widząc moją chmurną aurę ciągnącą się na średnicę kilometra, z pewnością mogłaby dojść do jasnych wniosków: obecność naburmuszonego Blacka zepsułaby każdą zabawę, nawet niezłomnej osoby nastawionej na zresetowanie negatywnych emocji z całego życia. Pomimo wyraźnych sygnałów dających kobiecie do zrozumienia, że moja osoba nie nadawała się na żaden typ rozrywki, postanowiła zaciągnąć mnie do bardzo wątpliwej reputacji lokalu. To znaczy, oficjalnie znajdowała się tutaj restauracja, ale chyba wszyscy już wiedzieli jakich rozrywek można zasmakować w tym przybytku drogą dużo mniej formalną. Może potrzebowała ochrony? Nie, trafiłaby fatalnie. Mógłbym ją co najwyżej wyleczyć po brutalnym pobiciu, ale nie byłem pewien czy dałbym radę przeciwstawić się biegłym w zaklęciach czarodziejom. Nie to, że nie miałem żadnych umiejętności, ale na pewno były one na dość miernym poziomie.
Przestając wreszcie rozważać na temat powodów, dla których znalazłem się wraz ze Spencer-Moon w Wenus, okazywałem niezadowolenie mimiką oraz rozbieganym spojrzeniem. Nie, nawet nie próbowałem udawać, że było w porządku. Nie miałem ani chęci, ani siły na walkę z rozsadzającymi mnie emocjami. Byłem już wykończony tym, że życie robiło mi pod górkę, choć powinienem być wdzięczny, że do tej pory wychowywany byłem pod kloszem szlacheckiego reżimu. Dzięki temu uniknąłem wielu poważniejszych dramatów; co więcej, moja rodzina trzymała się naprawdę dobrze. Pomimo trawienia Blacków licznymi genetycznymi chorobami, pozostawaliśmy niezmiennie trwali, o czym nie można było powiedzieć o członkach innych rodzin. Te zwykle mnie nie obchodziły o ile nie dotyczyły bliskich mi osób.
- To stwierdzenie miałoby sens, gdyby nie to, że w celu odbicia się od dna wystarczyłoby wyjść z tego lokalu – stwierdziłem gorzko, po czym westchnąłem ciężko. Jakby wszelkie troski świata spoczywały na moich ramionach. Tak się czułem, choć nie powinienem przeżywać osobistych tragedii w ten sposób. Najlepiej w ogóle. Ale nadal uczyłem się żyć; co więcej, otaczany przesadną opieką nie byłem przygotowany na przyjmowanie celnych ciosów, jakie serwowała mi bezlitosna fortuna. Znów zataczająca koło.
- Wiesz, że dotrzymam ci towarzystwa z grzeczności? Nie wolałabyś spędzić ten wieczór z kimś w lepszym nastroju? – spytałem, zdecydowanie zbyt bezpośrednio. Nie powinienem tego robić, w ogóle nie powinienem zachowywać się tak… plebejsko, ale uznawszy, że w tej spelunie moje reakcje nigdy się nawet nie zbliżą do dennego poziomu tamtejszej obsługi, pozwalałem sobie na więcej. Bez czujnego wzroku apodyktycznej rodziny, choć na pewno ptaszki doniosą komu trzeba, że prowadzam się jak ostatni łajdak. Przesiadując w dodatku z zamężną kobietą. Co dziwniejsze, jakoś mało mnie to obchodziło. Wszelkie narzekania spowodowane zostały moim podłym humorem czyli koniecznością wyrzucenia z siebie frustracji. W ten czy inny sposób.
- Nic złego? – spytałem wyraźnie zdziwiony, nawet nie odnotowując, że ktoś mi się przyglądał. Naprawdę starałem się skupiać wzrok jedynie na Caley. Byłem typowym przedstawicielem pruderii, gdzie na pokaz wstydziłem się tych wszystkich moralnie wątpliwych zachowań, ale tak naprawdę daleko mi było do świątobliwego ideału. Czułem i nie czułem się skrępowany, dokładnie tak sprzeczne sygnały odbierałem. – To miejsce wręcz ocieka nierządem – zauważyłem jakże bystrze, przez nieuwagę na chwilę skupiając wzrok na jednej z tancerek. – To brzmi jak groźba. Wolałbym, byś mnie ostrzegła o swoich planach – mówiłem dalej niezadowolony. Gdzieś tam w środku trochę współczułem blondynce, że musiała mnie znosić, ale sama zacisnęła sobie pętlę na szyi. Wcale tego od niej nie oczekiwałem. Nie lubiłem zresztą litości.
Pojawienie się wina wzbudziło moje wątpliwości. – A jesteś pewna, że nie ma tam trucizny? – spytałem kpiąco, niczym rasowy uczestnik świetnej, szampańskiej zabawy. Nadal nie miała dość? – To może wznieśmy toast za cudowne życie – rzuciłem przewrotnie, unosząc kieliszek wyżej, aż ociekając sarkazmem. Tak, popuściłem pasa swym emocjom, pozwalając im wylewać się paskudną breją na zewnątrz.
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303
Re: Bawialnia [odnośnik]12.10.18 18:11
Na moment pogrążyła się w zastanowieniu nad własnymi słowami – czy naprawdę nic gorszego nie mogło spotkać kogoś, kto znalazł się na dnie? Czyż nie tam przebywała właśnie ona sama, poszukująca ukojenia  w używkach i uciechach podszytych wątpliwą moralnością? Nie była odpowiednią osobą do prawienia mu morałów, a jednak uznała, że tego wieczoru wie lepiej od niego, czego on sam potrzebował. Dopiero rozwój wydarzeń miał zweryfikować jej pewność siebie, na szczęście intuicja podpowiadała jej, że gdy będzie już po wszystkim, Lupus nie poczuje wstrętu do siebie samego i nie będzie żałował zbyt wielu rzeczy. Pełnego rozgrzeszenia udzielić mu nie mogła, lecz po prawdzie wcale nawet nie chciała.
Być może podświadomie wybrała taką rozrywkę, która poruszała kwestie intymności i niesionej w jej wyniku przyjemności, ponieważ nie odczuła nigdy w życiu podobnych uciech. Nie zamierzała zwierzać się nikomu ze swoich braków w tej sferze, lecz sprytnie poprowadzona obserwacja mogłaby ujawnić, że z maleńką dozą zazdrości spogląda na wszystkich szczęśliwców, którzy tej nocy mieli zaznać rozkoszy w ramionach tancerek.
- W takim razie na dnie znajdują się mężczyźni równi tobie, wystarczy tylko się rozejrzeć – zasugerowała, przenosząc wzrok na jedną z oddalonych lóż, w której miejsce zajmował mężczyzna wielkiego nazwiska, Caley znany z pracy w Ministerstwie, a Lupusowi zapewne z ważnych, salonowych spotkań szlachty – Żyjemy w takim świecie, że nikt nie będzie miał tej wizyty przeciwko tobie. Mężczyźni mogą wszystko, a ty przecież nawet nie jesteś żonaty.
Zastanowiła się, czy nawiązanie do tego tematu poruszy czułą strunę, czy też będzie zapalnikiem do wybuchowej reakcji Lupusa. Obserwowała go uważnie znad swojego kieliszka, z którego niestety nie zdążyła się jeszcze nawet napić, bo cięgle miała ochotę zbijać kolejne argumenty Blacka odnośnie wizyty w Wenus.
- Od niedawna mogę sama decydować o tym, z kim spędzam wieczory. Dziś wybrałam ciebie, czy w żaden sposób ci to nie schlebia? – nie czekała wcale na odpowiedź, choć zdecydowanie bardziej wolała siedzieć z mężczyzną w burdelu, niż po raz kolejny trafić pod jego skrzydła jako maltretowana żona poszukująca dyskretnego uzdrowiciela.
Odwróciła na moment wzrok, zawieszając go na zgrabnej, półnagiej kobiecie, która powoli zbliżała się w ich kierunku. Powstrzymała ją jednym gestem; lekko pokręciła głową, dając jej znać, że jeszcze na czas na zbliżenia. Chwilę później spoglądała znowu na młodego uzdrowiciela, jak gdyby nigdy nic.
- Uleganie przyjemnościom to nic złego – potwierdziła swoją wcześniejszą tezę spokojnym, nieco może rozbawionym tonem. Gdyby była szlachcicem w dopasowanym fraku, jej argumenty na pewno szybciej dotarłyby do Lupusa – Nikogo przy tym nie krzywdzisz, a moment zapomnienia jest tego wart. Takie miejsca nie byłyby tak popularne, gdyby tysiące ludzi nie odczuwało tego, co ty i nie dało się ponieść instynktom.
Nie była winna kobietom wielkiej solidarności, dlatego bez ogródek i zająknięcia sugerowała, że Black mógłby zrobić pożytek z wizyty w Wenus. Zresztą, zapewne nie tylko płeć piękna świadczyła tu swoje usługi, ale większe tabu wymagało wyższego poziomu wtajemniczenia, a na to żadne z nich nie mogło i wcale nie chciało liczyć.
Gdy nadszedł wreszcie ten wiekopomny moment, z przyjemnością zanurzyła usta w winie i pociągnęła spory łyk, odzywając się dopiero, gdy przyjemne pieczenie gardła ustało.
- Moje nie jest cudowne – odpowiedzenie szczerością na jego sarkazm być może nie było tym, czego się spodziewał, lecz Spencer-Moon nie dbała już o pozory – A cóż takiego tragicznego wydarzyło się dziś w twoim?




Drag me down to the water and
hold me down until I'm full.
Until I struggle no longer,
until I've drowned in my

sinful will

Caley Goyle
Caley Goyle
Zawód : tłumaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
but it's in my roots, it's in my veins, it's in my blood and I stain every heart that I use to heal
the pain
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
our dead drink the sea
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5536-caley-spencer-moon https://www.morsmordre.net/t5568-idun https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f218-dzielnica-portowa-orchard-place-9 https://www.morsmordre.net/t5567-skrytka-bankowa-nr-1368 https://www.morsmordre.net/t5566-caley-spencer-moon
Re: Bawialnia [odnośnik]16.01.19 14:27
Nie mogłem zweryfikować prawdziwości swoich słów. Z definicji nie miało przydarzyć mi się nic złego; byłem szlachcicem urodzonym na dworze, żyłem w dostatku i z możliwościami, o jakich niektórzy mogli marzyć. Czarodzieje o niższym statusie nie mogli liczyć na względy arystokracji, która nierzadko rządziła wręcz całymi instytucjami lub przynajmniej trzymała je za gardło. Cóż złego mogło mi się stać? Głód? Przemoc? Bezrobocie? Gwałt? Znęcanie psychiczne, najpaskudniejsze choroby, bieda? To brzmiało jak całkowita abstrakcja, której nie umiałem pojąć. Nie dlatego, że byłem głupi, znałem te historie od strony teorii, mierzyłem się z nimi w szpitalu; przynajmniej z częścią z nich. Nigdy jednak nie poznałem ich cieleśnie, na własnej skórze i nie miałem się przekonywać o prawdziwym smaku najpaskudniejszych scenariuszy. Ani teraz, ani w najbliższej przyszłości. Niektórzy mieli po prostu więcej szczęścia od innych, co powodowało nieczułość na krzywdę innych. Niby wiedziałem, że mnóstwo osób boryka się z większymi problemami niż tymi jakie ja posiadałem, ale szczerze: czy mnie to w ogóle obchodziło? Nie interesowałem się problemami maluczkich, a cała reszta, ta bliższa… zwykle dobrze maskowała się ze wszelkimi tragediami trawiącymi duszę. Duszę, bo ciało zwykle mówiło więcej niż myśli lub uczucia, ślady fizyczne było zatuszować dużo trudniej niż te w psychice. Dlatego szkoliłem się w urazach pozaklęciowych, nie magipsychiatrii.
Przez to wydawało mi się, że nie mogło spotkać mnie nic gorszego niż powszechne wyuzdanie niemal ściekające ze ścian przybytku. Pogrążony w egoistycznych emocjach nie doceniłem starań siedzącej obok kobiety. Nie przyszło mi do głowy, że robiła to poniekąd dla mnie, nie wyraziłem swojej wdzięczności dla cierpliwości Spencer-Moon. Powinienem.
Na wzmiankę o mężczyznach równych mnie spojrzałem w górę, w kierunku w jakim powędrował wzrok blondynki. Faktycznie rozpoznałem twarz siedzącego w loży osobnika; nie powstrzymałem zdziwionego uniesienia brwi.
- Nawet nie sądziłem, że ma jaja – mruknąłem złośliwie, przypominając sobie kim był. Nigdy go nie lubiłem. Równanie się z nim nie świadczyło o mnie za dobrze, ale postanowiłem nie drążyć tego tematu. Choć byłby on lepszym od kolejnego; gdybym już wtedy miał w dłoni kieliszek, możliwie, że pękłby pod wpływem złości jaka we mnie tkwiła, wzbudzana na nowo przez jedno niepozorne zdanie. Przypominające. Zamiast cokolwiek powiedzieć zacisnąłem rękę formując z niej pięść. – Możesz? Jak to? – spytałem, czując się jak topielec usiłujący złapać się czegokolwiek, byle nie utonąć. Rozluźniłem palce, nie chcąc prezentować się jak ktoś, kto szuka ofiary morderstwa, choć tak się czułem. Odetchnąłem. – To wielka nobilitacja – mruknąłem pod nosem, po czym tym razem wypuściłem powietrze z płuc. – Przepraszam Caley, pewnie się jeszcze nie spostrzegłaś, ale nie czuję się najlepiej. – Zawarte były w tym przeprosiny dla niesłusznie urażonej przez ciągłe żonglowanie sarkazmem kobiety oraz żartobliwa nuta mająca rozładować lewitujące wokół napięcie. Nie, na pewno nie zorientowała się, że mam zły humor.
Dopiero późniejsze wydarzenia oraz słowa przemówiły do mnie bardziej, zgodnie z kobiecymi przewidywaniami. – Nie jestem pewien czy umiem – zacząłem, bawiąc się nóżką od kieliszka, którego na razie nie umiałem przytknąć do ust. – Wiesz, jestem Blackiem. Nasza rodzina nie kieruje się instynktami a chłodną logiką, strategią oraz przemyślanymi ruchami. Tak mnie wychowano – stwierdziłem niby neutralnie, ale gdzieś na końcu głosu zadrgał dźwięk… zawodu? – Ostatni raz dałem upust ludzkiej naturze w wakacje przed ostatnim rokiem Hogwartu. Wyjechałem do Francji w celu podszkolenia języka. Nauczyłem się nim władać zbyt dosłownie – uśmiechnąłem się kpiąco. Zupełnie, jakbym już wrósł w niski poziom tej części lokalu. Wiem, że to było nieroztropne zwierzać się z czegoś takiego na głos, ale… musiałem zrzucić z siebie choćby część balastu. – Od powrotu i ukończenia szkoły żyję wyłącznie pracą – dodałem na zakończenie jakże ujmującej historii. Po wzniesieniu toastu wreszcie mogłem się napić i z zadowoleniem stwierdziłem, że nie było zatrute. Jednak wyznanie Caley nieco mnie zasmuciło. – Czego ci zatem brakuje? – spytałem konkretnie, przenosząc na nią wzrok. – Właściwie to… nic – przyznałem już nie zły, nie rozgoryczony, a po prostu smutny. Smutny, zawiedziony i zraniony. – Od dawna nic mi się nie udaje i wszyscy mnie zawodzą, jestem tym już zmęczony – wyznałem, choć tego również nie powinienem robić. Blackowie nie okazywali słabości. Ale ja byłem słaby. Dziś byłem cholernie słaby.
Lupus Black
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4105-lupus-black https://www.morsmordre.net/t4189-lupusowa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f184-grimmauld-place-12 https://www.morsmordre.net/t4464-skrytka-bankowa-nr-1060#95257 https://www.morsmordre.net/t4398-lupus-black#94303

Strona 3 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Bawialnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach