Wydarzenia


Ekipa forum
Central Park
AutorWiadomość
Central Park [odnośnik]07.05.16 23:32
First topic message reminder :

Central Park

Jedna z magicznych części parku centralnego wypełniona jest niezliczonymi drzewami czereśni, które dzięki magii zaczynają kwitnąć już wraz z pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Najznamienitsi zielarze oraz znawcy alchemii dbają o to, aby różowawe kwiaty kwitły tu od marca do końca lipca, kiedy to przeobrażają się w delikatne, słodkie owoce. Można do woli zrywać je z drzew i delektować się ich smakiem.
Park jest uwielbiany przez dzieci, zakochanych oraz artystów szukających tu inspiracji; spacerującym akompaniuje śpiew słowików oraz kosów. Tylko zimą nie występuje tu cała paleta barw - wtedy śnieżny puch otula wszystkie gałęzie i park skąpany jest bieli, co nie czyni go jednak ani trochę mniej urokliwym.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Central Park [odnośnik]28.02.19 9:11
Szanowny pan Zachary Shafiq wzbudzał w niej coraz większy stres. To, jak na nią patrzył i to, jak wyprany z emocji miał głos sprawiało, że Gwen nie miała pojęcia, gdzie ma podziać wzrok. Mimowolnie coraz mocniej przyciskała Vardę do piersi. Czy na pewno dobrze zrobiła, kontaktując się z tym człowiekiem? Czy on przypadkiem nie skrzywdzi jej ukochanej sowy? Gdyby Shafiq był chociaż starszym człowiekiem – jego zachowanie byłaby w stanie łatwiej wyjaśnić, łatwiej zrozumieć. W końcu tacy ludzie mieli różne dziwactwa. Ale żeby tak młody, przystojny mężczyzna zachowywał się w taki sposób?
O… oczywiście, pa… lordzie Shafiq –  odparła niepewnie.
Właściwie czym różnił się czarodziejski lord od „pana”? Królowa nadała im lata temu tytuły? Oczywiście Gwen wiedziała o istnieniu czarodziejskich arystokratów, jednak nigdy nie przykładała większej wagi do cudzego pochodzenia. Nie uczyła się więc wszystkich rodów na pamięć, a o rodzinie Shafiq chyba nigdy nawet nie słyszała. W końcu w Hogwarcie nie było takiego przedmiotu, jak „czarodziejska genologia”, na historii magii zwykła rysować i nie słuchać, a w domu nie miał kto przekazać jej odpowiedniej wiedzy.
Dlatego… dlatego pytam – odparła cichutko, speszona. Wiedziała przecież, że uzdrowiciele zajmują się leczeniem ludzi, ale naprawdę nie wiedziała, do kogo ma się zgłosić.
Już miała dziękować mężczyźnie za fatygę i przepraszać za zmarnowanie jego czasu, gdy ten jednak zaproponował pomoc przy jej ukochanej podopiecznej. Gdy zaproponował diagnozę, Gwen na chwilę zamarła w przerażeniu.
To… to znaczy, że coś ją boli? – spytała płaczliwym wręcz tonem. Nie obchodziło ją, że mogła kupić bezużyteczne zwierzę. Przecież to, że Varda potrafiła nosić listy było tylko „dodatkiem”, a nie głównym celem dla którego ją kupiła. Przede wszystkim chciała posiadać zwierzę, towarzysza, dzięki któremu nie spędzałaby czasu w mieszkaniu zupełnie samotnie. Trafiło na sowę, bo od czasów szkolnych zawsze marzył jej się taki pupil.
Proszę, niech pan… lord… zobaczy. – Drżącymi rękami wyciągnęła sowę w stronę Zachary’ego, jednocześnie zastanawiając się, co będzie mogła zrobić dla Vardy, jeśli okaże się, że sowa nie potrafi latać. Może powinna przygotować dla niej osobne pomieszczenie, w którym mogłaby się wspinać i niszczyć rzeczy do woli? Przecież jeśli nie będzie w stanie latać to będzie jej się przez całe życie nudzić. A tego Gwen zdecydowanie nie chciała.
Jednocześnie gdy wyciągnęła przed siebie sowę coś dziwnego zaczęło przedzierać się przez jej świadomość. Przed momentem, skupiona na tym, jak bardzo niewygodna i zawstydzająca jest ta sytuacja dla niej samej nawet o tym nie pomyślała, ale teraz, stopniowo, zaczęło do niej docierać dlaczego właściwie tak źle się czuje przy tym człowieku… i kto jeszcze tak na nią patrzył.
Najpierw takie spojrzenia pojawiały się w Hogwarcie. To one doprowadziły do tego, że z roku na rok coraz bardziej zamykała się w sobie i że coraz gorzej czuła się w szkole. Potem na dwa lata zapomniała o ich obecności, mieszkając i tworząc w Paryżu, w otoczeniu mugoli. Dopiero niedawno, gdy znów zaczęła bardziej udzielać się w magicznym świecie, zaczęła trafiać na ludzi, którzy spoglądali na nią w ten sposób. Najpierw tym spojrzeniem zaszczycił ją ten młody opiekun smoków w Kent. Potem ta biedna, zamknięta na świat śliczna dziewczyna, którą poznała w galerii sztuki.
Lorda zachowanie… – zaczęła ostrożnie – wynika z mojego pochodzenia, tak? – Zmarszczyła brwi. Z jej głosu zniknęła wcześniejsza niepewność, pojawił się za to zupełnie inny ton. Inny… współczujący?
Gwen poczuła, jak coś ściska jej serce. Czarodzieje… och, ci czarodzieje, jak wielką krzywdę oni sobie nawzajem wyrządzali! Zamykali się na swój własny świat, wszystko inne traktując z pogardą i wyższością. Malarka nie potrafiła jednak czuć w stosunku do nich obrzydzenia. Teraz, po tych kilku latach, zdawała sobie sprawę, że to wynika z ich wychowania, z tego, w jakim środowisku wyrastali i w jaki sposób byli nastawiani przez swoich rodziców. Jej nie miał kto wyjaśnić nazw rodów. Im – wspaniałości mugolskiego świata. I tego, jak wiele dobrego mogliby czerpać, gdyby połączyli obydwa światy, albo przynajmniej podchodzili do tego wszystkiego w bardziej zdrowy sposób. Dlatego w Gwen nie pojawiała się już złość, nie czuła też, że jest od nich gorsza. Po prostu im… współczuła. Choć pewnie dla nich było to zupełnie irracjonalne.
To jest tak smutne – dodała po chwili, wzdychając. Nie myślała nad słowami; po prostu musiała to z siebie wyrzucić. – Oby tylko nie doprowadziło do śmieci kolejnych milionów. – Przełknęła głośno ślinę.
W końcu Adolf Hitler także doprowadził do wojny, do tej straszliwej wojny, przez swoje uprzedzenia w stosunku do innych. Oby tylko okazało się, że czarodzieje nie mają takiego lidera z taką siłą przebicia. Wolała nie myśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ktoś taki się ujawnił.
Że też młody uzdrowiciel, niewątpliwie uzdolniony, o tych przepięknych, błękitnych oczach, musiał dać się zmanipulować rodzinie i magicznemu światu w taki sposób.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Central Park [odnośnik]20.03.19 15:54
Pozostawał w całkowitej, od lat niezmiennej świadomości, jaki wpływ wywierała sama jego obecność pośród niżej urodzonych. Bycie lordem, a przede wszystkim egipskim szajchem kładło na kark ciężar obowiązków, z którymi się urodził i był gotów pełnić je w przyświecającej temu doskonałości. Być może z tego względu mógł wydawać się człowiekiem na wskroś oschłym i oziębłym, wszak taką fasadę nosił na co dzień, to tylko absolutny głupiec mógł posądzić go o okrucieństwo nazywane barbarzyństwem.
Nie urągał doskonałości odebranego wychowania; chełpił się tym i czuł nieprzymuszony, niemal spontaniczny powód do dumy tylko dlatego, że był członkiem jednej z najstarszych rodzin, jakie stąpały po tym świecie. Nie widział także powodu, aby nie okazywać mu – i z odpowiednią wzajemnością – należytego szacunku, gdy posiadało się w swych rękach zaszczyt nazywania siebie czarodziejem bądź czarownicą. Niewiedza słono kosztowała, a za błędy płaciło się nie zawsze łagodnie i miło. Wkraczając pośród arystokratyczny blask należało dołożyć wszelkich starań, aby okazać się godnym zapamiętania, nie zaś sztandarowym przykładem popierającym odwieczny argument, jakoby jedynie prawdziwie urodzeni czarodzieje mogli przebywać w ich świecie.
Nie okazał jednak żadnej konsternacji. Pracując w Świętym Mungu przywykł do konsternacji pacjentów trafiających przed oblicze kogoś tak innego jak on, potomek kapłańskiego, egipskiego rodu, lecz chyba nie miał przed sobą pacjentki niepotrafiącej upleść jednego składnego zdania wyrażającego myśli prosto i klarownie. Mylił się; nie wnikał w pełen szczegółów obraz jej zachowania. Jeśli speszyła ją tak oczywista prośba, by zwracała się do niego w prawowity i jedynie słuszny sposób, nie mógł na to wiele poradzić. Właściwie nie mógł uczynić nic, aby naprawić jej świat padający do stóp prawdziwych władców tego świata. Zaledwie poruszył delikatnie barkami, ofiarowując najbardziej dostojną pozę, jaką mógł w tej konkretnej chwili wykonać – uzdrowiciela zdolnego do cudotwórstwa.
Może boleć. — Niejednoznacznie potwierdził, nie udzielając czystej w odbiorze odpowiedzi. Co do tego nigdy nie mogło być absolutnej pewności. Trucizny z czasem opuszczały organizm, złamane kości zrastały się, nie oznaczało to jednak, że przypadek zatrucia czy złamania nie mógł objawić się w przyszłości drobnym, kolącym bólem. Wszystkie konsekwencje były dozwolone tak długo, jak prawdziwe były ich przyczyny. W tym wypadku pogląd ten miał dla niego całkowitą rację bytu.
Przejął sowę bez większego wahania, lekko poruszając barkiem, na którym siedział Ammun, by nie robił niczego, co mogło zakłócić spokój – ten i tak powoli zbliżał się ku granicom. Wiedział, jak należało obchodzić się z rannym ptactwem; zachował należytą ostrożność, trzymając obce mu stworzenie w rękach. Powoli uniósł ręce wyżej, chcąc obejrzeć sowę wzrokiem, nim zaczął palcami przeczesywać pióra, by wreszcie zajrzeć pod skrzydła, odginając je wolno, odnotowując w pamięci każdą reakcję zwierzęcia na ruch wymuszony z jego strony. Najprostsze odgłosy sowy wiele mogły powiedzieć i nie potrzebował do tego ogromnej wiedzy; swoje własne przypuszczenia zdołał już wysnuć.
Tak jak wspominałem, wygląda to na problem ze skrzydłami. Możesz poszukać magizoologa zdolnego naprawić wyrządzoną jej krzywdę albo kupić nową sowę. Ta obecnie nie jest w stanie przenosić listów. — Odezwał się, wygłaszając ostatecznie swoją diagnozę. Tyle był w stanie zrobić i tyle zarekomendować ze spokojem drżącym pod wpływem zasłyszanych w trakcie oględzin słów. Zmrużonym, przeszywającym spojrzeniem obdarował Grey, wyciągając ręce z sową, by odebrała swojego pupila jak najszybciej. Nie zamierzał reagować w bardziej wyniosły czy nieelegancki sposób. Dobre wychowanie, pomimo pojawiających się właśnie przesłanek, nie pozwalało mu tak otwarcie okazać pogardy.
Jeśli poczułaś się urażona, panno Grey, możesz wystosować list do nestora mego rodu z prośbą o zadośćuczynienie. Z całą pewnością pochyli się nad twoim przypadkiem i okaże stosowną wyrozumiałość — odparł obojętnym tonem, całkowicie nie rozumiejąc emocji w jej głosie. Ton, który usłyszał wzbudził w nim jedynie namiastkę złości, lecz powstrzymał ją, uwalniając z siebie nikłą cząstkę sarkazmu. — Bez względu na pochodzenie powinniśmy okazywać sobie należyty szacunek, panno Grey. To, że wywodzisz się z rodziny mugoli, nie zwalnia cię z obowiązku odpowiedniego poruszania się w czarodziejskim społeczeństwie, jeśli rzeczywiście chcesz do niego należeć. — Odpowiedź spłynęła z jego ust szybko, nieco bardziej gardłowo, uwydatniając tym samym ten szczególny aspekt mówienia w więcej niż jednym języku. Arabski akcent był dla niego całkowicie naturalny i na co dzień nie pojawiał się w jego wypowiedziach, będąc jedynie subtelną naleciałością czyniącą go jeszcze bardziej egzotycznym człowiekiem stąpającym po zimnym, angielskim lądzie.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 6 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Central Park [odnośnik]22.03.19 22:28
Gwen zadrżała. Za długo zwlekała, by cokolwiek zrobić z Vardą. Powinna szybciej zareagować. Kupiła ptaka, którego mogło coś boleć i przez kilka dni zupełnie nie zwracała na to uwagi! Jeśli sprawi sobie kolejne zwierzę to pierwsze, co zrobi to pójdzie sprawdzić jego stan zdrowia. Nie mogła sobie więcej pozwolić na takie błędy. W końcu biorąc pod opiekę jakiekolwiek zwierzę była swoistą panią jego losu… a Gwen zdecydowanie nie chciała wypadać w tej roli źle. Szczególnie w stosunku do tych mniejszych i absolutnie bezbronnych w stosunku do człowieka braci.
Pójdę – powiedziała z przekonaniem. Zakup nowej sowy nie wchodził w grę, przynajmniej na razie: Varda, mimo swojego charakteru, była dla Gwen zbyt bliska, aby malarka była zdolna tak szybko wymienić ją na kolejną sowę, tylko dlatego, że ta ma problem ze zdrowiem. Poza tym w małym mieszkaniu nie miała miejsca na dwa takie stworzenia, a nie miała najmniejszego zamiaru oddawać gdziekolwiek Vardy.
Na twarzy Gwen pojawiło się zdziwienie, gdy usłyszała kolejne słowa lorda Shafiqa. Nestor… Kim w ogóle jest nestor? I czemu miałaby pisać do jakiejkolwiek obcej osoby w związku z inną prawie obcą jej osobą, która i tak wcale „bliższą” stać się raczej nie chciała?
Ja… co…? Po co miałabym w ogóle to robić? – spytała, nawet nie próbując ukryć zaskoczenia. Miała też ochotę dodać, że przecież wcale nie czuje się urażona, a przynajmniej nie tak, jak powinna się czuć. Przecież to nie wina stojącego przed nią człowieka, że został wychowany w taki, a nie inny sposób. Że nikt nie pokazał mu całego oglądu świata, a jedynie – jak nauczona doświadczeniem Gwen przypuszczała – jego niewielki wycinek, niepozwalający mu na obiektywne rozpatrzenie sytuacji.
Kolejne słowa Zacharego wprawiły ją w jeszcze większe zdumienie. Choć z drugiej strony ludzcy lekarze też potrafili być niezdrowo dumni z tego, kim byli. Kto wie, może w magicznym świecie tendencja była podobna. Wzięła jednak głęboki oddech, próbując się opanować.
Jak rozumiem… chyba jednak popełniłam błąd, kontaktując się z lordem. Ale jeśli pytanie o pomoc to w tej części świata przejaw braku szacunku to chyba muszę wyrazić najszczersze współczucie. Czy lord jednak kiedykolwiek zastanawiał się, jak wygląda edukacja w szkole magii? Pragnę zauważyć, że ani młodzi czarodzieje z magicznych rodzin nie uczą się w niej odpowiednio obcowania w świecie mugoli, który chcąc nie chcąc jest po części ich światem, ani też uczniowie z rodzin niemagicznych nie dostają odpowiedniej pomocy w tym, by się w nim odnaleźć, musząc robić wszystko na własną rękę. Zgodnie więc z tokiem rozumowania lorda, żadne z nas w tej chwili nie okazuje sobie należytego szacunku, choć wydaje mi się, że trudno w tym przypadku obwiniać jakiegokolwiek czarodzieja. Wychowanie w tej kwestii wydaje mi się kluczowe.
Gwen zamilkła dość niespodziewanie, sama się sobie dziwiąc, że z jej ust wyszedł właśnie taki monolog. W tej samej chwili zaczęła się zastanawiać, czy wypowiedziane przez nią słowa mają jakikolwiek logiczny sens i uzasadnienie. Niestety, było już zbyt późno na analizę. Wypowiedzianych słów nie dało się cofnąć.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Central Park [odnośnik]25.03.19 14:01
Sucho przytknął zasłyszanej odpowiedzi. Oczywiście, że pójdzie. Widział, jakim uczuciem darzyła to biedne zwierzę skazane na niewiedzę właścicielki i, choć chciałby coś zrobić, nie mógł uczynić nic, co mogłoby poprawić jej żywot. Decyzja zapadła; Zachary nie miał na nią żadnego wpływu – nie chciał go mieć. Pozostawanie w cieniu, z dala od kwestii mogących jakkolwiek wiązać jego osobę z pospolitymi działaniami wciąż stanowiło priorytet ważny, niezwykle istotny, a przede wszystkim niezmienny. Nawet jeśli jego polityczne zorientowanie ulegało w ostatnim czasie mniejszym bądź większym zmianom, rdzeń – fundament świadomości – pozostawał identyczny, nierozerwalnie zgodny z przekonaniami wyniesionymi z rodowej chluby. Nikt ani nic nie mogło sprawić, by zmienił swoje spojrzenie na tę część świata, a tym samym nie sądził, żeby znalazł się ktokolwiek spoza szlacheckiego stanu, kto byłby w stanie choć trochę pojąć ideę krążącą w jego żyłach.
Zdaje się, że moja prośba uraziła panienki godność, panno Grey — odparł obojętnie. — W takim wypadku zasadnym jest domagać się przeprosin nie tyle ode mnie, co od nestora rodu, z którego pochodzę. To chyba dość proste, czyż nie? — Uzupełnił tym samym tonem, pozwalając sobie na odrobinę sarkazmu płynącego z prostego przekonania, że ta biedna czarownica nie miała absolutnie zielonego pojęcia, w jakim kierunku płynęły jego słowa ani czego dotyczyły. Mimo zadowolenia kiełkującego wewnątrz z tego powodu, nie okazał go w żaden sposób. Własne rozochocone ego ukrył, zatrzymał pod maską chłodu, podejmując się znużenia tak często okazywanego wtedy, gdy tłumaczył swoim pacjentom zalecenia odnośnie przepisywanego specyfiku na dręczące ich dolegliwości; nie sądził jednak, by gwałtowna edukacja w tym zakresie miała przynieść jakkolwiek wymierne profity, szczególnie po tym, co usłyszał.
Brew lekko drgnęła, będąc jedynym widocznym gestem z jego strony. Czyż naprawdę musiał zniżać się do takiego poziomu i wszystko tłumaczyć jak papirusowi wyrastającemu na skraju delty Nilu rosnącemu na przekór wszystkiemu i wszystkim, byle tylko pokazać swoją własną niedołężność. Czyżby właśnie tego chcieli wielbiciele, miłośnicy mugolskiego szlamu – zjednać ich doskonałość z czymś tak pospolitym, zakrawającym o nierozumną głupotę? Nie rozumiał tego, nie chciał zrozumieć, odcinając się ostatecznie od czegokolwiek z tym związanego. Nie mógł jednak opuścić tego pomylonego spotkania, nie uświadamiając swojej rozmówczyni, w jak wielkim błędzie się znajdowała.
Chyba przemówiłem do panienki zupełnie innym językiem niż jest powszechnie stosowany — wymamrotał, całkowicie oddając sarkastyczny charakter tego stwierdzenia. — Prośba o pomoc pozostaje nieco inną prośbą niż tą, którą złożyłem nieco wcześniej, ale najwyraźniej nie jest panna w stanie pojąć tej subtelnej różnicy, a ja nie strzępię języka bez powodu. — Poruszył lekko barkiem, nakazując Ammunowi odsunąć się, odlecieć na Wyspę i czekać, by nie musiał być świadkiem tego, co działo się w tym miejscu. — A czy mugole uczą się o moim świecie? — zapytał niemal od razu. — Odpowiedź jest wszystkim doskonale znana i nie trzeba podawać dla niej wyssanych z palca argumentów. To, że panna nie ma pojęcia o świecie czarodziejów, jest wyłącznie panienki problemem, nie szkoły magii, do której uczęszczała, wszak ta szkoła uczy o magii, nie o świecie jej pozbawionym, czyż nie? — Kontynuował dalej, mówiąc nieco wynioślejszym tonem niż zwykle. Jeśli w związku z poczynioną prośbą oczekiwała dowodów na brak szacunku, zamierzał jej dobitnie wyjaśnić argumenty, dla których ona powstała. — Jeśli posiada panna obiekcje co do świata czarodziejów, tak innego, lepszego od tego, z którego panna pochodzi, sugeruję przełamanie własnej różdżki na pół i porzucenie tego wszystkiego, co świat ten ma do zaoferowania, skoro nie potrafi panna podążać za jego zasadami. Jeśli nie umie panienka zrobić tego sama, z wielką przyjemnością uczynię to osobiście, bo właśnie udowodniłaś mi, panno Grey, że nie zasługujesz na miano czarownicy. — Urwał na moment, obrzucając ją chłodnym, niemalże lodowatym spojrzeniem. — Wiesz, jak mówi się o czarodziejach i czarownicach twojego pokroju? Szlama, członek magicznego rynsztoku domagający się praw oraz wielkości tych, którzy przez wieki tworzyli czarodziejską społeczność i utrzymywali ją w doskonałości. Szacunek, który pannie okazałem był jedynie mą dobrą wolą, a tobie najwyraźniej jej brakuje. — Stwierdził ostatecznie, wkładając w definiowane słowo pełnię własnego przekonania, pełnię wyższości, którą posiadał nad nią, a przede wszystkim całkowitą doskonałość, którą obnosił jej, z którą pozwalał jej obcować, by mogła napawać się blaskiem egipskiego słońca, co nie zostało należycie docenione i tym samym coraz mocniej utwierdzało go w przekonaniu, że ktoś z jej pochodzeniem powinien być bezwzględnie odcinany od czarodziejskiego świata. Uważał ją za winną popłochu, który siali inni, wszak to jej myślenie o zjednoczeniu tworzyło cały ten absurd, w którym się znaleźli i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wszystko to powoli zaczynało układać się w doskonale spasowaną układankę.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 6 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Central Park [odnośnik]26.03.19 21:21
Gwen kompletnie nie rozumiała, w jaki sposób to spotkanie mogło zejść na takie tory. Nie chciała przecież w niczym urazić lorda Shafiqa. Po prostu takie zachowanie zasmucało ją, więc to wyraziła, a potem on pociągnął temat dalej i… to nie tak miało wyjść!
Czemu ten dorosły, przystojny mężczyzna o niewątpliwym talencie do leczenia ludzi swoim zachowaniem przypominał jednego z tych nastoletnich ślizgonów? Czy z wiekiem nie powinno przychodzić zrozumienie? Gwen nie potrafiła tego pojąć. Nastolatkowie mogli mieć swoje kompleksy, mogli zachowywać się niemiło i nieprzyjemnie. Nie byli w końcu w pełni wykształconymi ludźmi, ich błędy nie były w pełni ich błędami. Ale Zachary Shafiq był człowiekiem dorosłym i w pełni odpowiadał za swoje słowa oraz czyny.
Zmarszczyła brwi.
Czy lord się z choinki urwał? – spytała. – Skoro mugole nie mają pojęcia o istnieniu świata magii to jak mają się o nim uczyć? Ale zapewniam, że mugolska edukacja jest o wiele bardziej kompleksowa, niż ta magiczna i gdyby ich sytuacja była inna bez wątpienia wykładaliby także i na ten temat.
Gwen co prawda nie przeszła całej mugolskiej edukacji (czego obecnie mimo wszystko trochę żałowała), ale przecież uczęszczała do „zwykłej” szkoły. Wiedziała, jak olbrzymią ilość tematów poruszały w niej lekcje i o ile lepiej były dopasowane do wieku dzieci. Przynajmniej jej zdaniem.
Och, a więc teraz przeszliśmy na „ty”? – oburzyła się, kładąc rękę na biodrze. – Szanowny Zachary robi z siebie wielkiego lorda, a nie potrafi nawet zachowywać się godnie w stosunku do kobiety z problemem! Na całe szczęście to nie tobie decydować, kto czarodziejem jest, a kto nie, wielki i szanowny „lordzie” Shafiq.
Przeszło jej przez myśl, że choćby chciał to i tak nie byłby w stanie zniszczyć jej różdżki, bo tej Gwen przy sobie po prostu nie miała. Cóż… przejęła się swoją sową zdecydowanie za bardzo. Poza tym to nie był pierwsza sytuacja, w której nie trzymała tego kawałka drewna przy sobie. W końcu to nie on świadczył o jej osobie czy umiejętnościach. Nie definiowała się przez różdżkę, czego chyba nie można było powiedzieć o stojącym przed nią mężczyźnie.
Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić. Już dawno nikt tak nie wyprowadził jej z równowagi. Gdy uczęszczała do Hogwartu mogła pozwalać się tak traktować, ale teraz dorosła. Była pewniejsza siebie, znała swoją wartość, przynajmniej do pewnego stopnia. I czuła, że nie może pozwolić, aby jakiś samozwańczy lord tak ją traktował. Z drugiej strony wrzask i krzyki także raczej nie leżały w jej naturze, dlatego gdy odezwała się po raz kolejny, jej głos znów brzmiał spokojniej.
Patrzenie na jedną stronę medalu jest bardzo wygodne, „lordzie” Shafiq. Ale daje tylko połowiczny obraz sytuacji. Szkoda tylko, że tego nie jesteś w stanie zrozumieć. Z resztą, nie ty jeden. Ale może jednak kiedyś zrozumiesz, że patrzenie tylko na czubek swojego własnego nosa to tylko droga do zguby? Zaledwie kilka lat temu odszedł z tego padołu pewien mugol, który też sądził, że to jego część świata jest najlepsza i najważniejsza, wiesz? I wywołał wojnę, która pochłonęła miliony. Tego chcesz jako uzdrowiciel? I nie, tu bycie mugolem, czy nie-mugolem nie ma znaczenia, Zachary. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, niezależnie od tego, czy magia nam sprzyja, czy nie. – Pokręciła ze zrezygnowaniem głową. Jej ton był już niemal zupełnie spokojny.
Wyciągnęła ręce po swoją sowę.
Mogę odzyskać Vardę? Pójdę już. To… to chyba po prostu nie ma sensu.
W końcu komuś o tak zatwardziałych poglądach, wpatrzonym tylko w swój idealny świat, trudno wyjaśnić cokolwiek. Gwen wyrzuciła z siebie to, co leżało jej na sercu i właściwie obojętne jej było, co z tym faktem zrobi Zachary. Teraz chciała tylko odzyskać swojego ptaka i zapewnić mu odpowiednią opiekę. To było najważniejsze, nie jakiś „niby-lord-uzdrowiciel”.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Central Park [odnośnik]27.03.19 11:14
Brew drgnęła ponownie; tym razem nieco bardziej wymownie, jakby sygnalizowała, że jej posiadacz był gotów do odrzucenia chłodnej maski i zaprezentowania prawdziwego oblicza komuś, kto istotnie nie miał pojęcia, z kim właśnie zadzierał. Nim jednak to nastąpiło, z jego ust wydobył się gardłowy śmiech pełen kpiny oraz udawanego rozbawienia, choć wyraz twarzy pozostał niezmiennie twardy, surowy, z jasnych jak słonecznie niebo oczu posyłając gromy.
Waż na słowa — ostrzegł jedynie, mając całkowicie za nic obelgi, którymi właśnie zaczęła go obrzucać. Istotnie nie spodziewał się niczego innego; wprawdzie oczekiwał pokory, zrozumienia oraz dostrzeżenia błędu w prowadzonym przez nią zachowaniu, jednakże okazało się to prawdziwą mrzonką. Nie była zdolna do czegoś takiego, widział to doskonale i jedynie żałował, że ktoś taki śmiał zaburzyć jego blask. Było już za późno na cofnięcie tego, co padło – nie odczuwał skruchy do ani jednego słowa, które wypowiedział. Ofiarował jej całkowitą prawdę, a ona ją odrzuciła. Mugole zawsze odrzucali to, co kuło ich w oczy, jeśli nie potrafili tego pojąć swoim wybrakowanym rozumem. Żadnej nowości nie odkrył, z identycznymi zachowaniami mając styczność jeszcze w Egipcie, gdy kroczył po targach z rarogiem na ramieniu, w towarzystwie krewnych, robiąc to, czego oczekiwano po szajchu noszącym nazwisko Shafiq.
Nie otrzymałaś pozwolenia, by zwracać się do mnie moim imieniem ani tym tonem — odparł, całkowicie ignorując jej słowotok, uznając to wszystko za coś tak ważnego jak brzęczenie muchy nad uchem. Nie rozumiał jej zachowania ani tego, skąd wzięło się to nagłe uniesienie własnym honorem, gdy dał jej dostatecznie rozsądne rozwiązanie uzyskania tego, czego tak chciała. Najwyraźniej angielskie kobiety, te pozbawione odpowiedniego wychowania puszczane były samopas i mogły robić wszystko, na co miały ochotę. Nie uznawał zatem za nic dziwnego, że prawdziwa arystokracja trzymała się z dala od tego siedliska zgorszenia i robiła wszystko, by nie dopuścić do dalszej eskalacji.
Poruszył tylko nieznacznie ramionami, po raz kolejny słysząc swoje imię. Miał ochotę roześmiać się z jej ignorancji, z jej istotnie coraz większej w jego oczach niewiedzy, choć istotnie w podobnej sytuacji stała większość (jeśli nie cała) arystokracji, nie wiedząc, że imię rozgłaszane przez jego ojca nie było jego prawdziwym. Przypadki te pozostawały jednak całkowicie odrębne; drżące skupienie wciąż krążyło wokół sytuacji – lecz nie analizował tego, jak zaistniało to wszystko. Gwizdnął lekko, przywołując do siebie Ammuna, ruchem głowy wskazując swoją rozmówczynię, by konsekwentnie naruszył jej przestrzeń. Nie musiał wyrządzać krzywdy. To nie było konieczne, wszak pozostawał w całkowitej pewności, że spotkanie to zapamięta na długo.
Wspomnisz moje słowa, gdy będziesz dławić się własną krwią — zaczął, kolejny raz ignorując jej słowotwórcze zapędy — w rynsztoku, gdzie twoje miejsce, szlamo. — Bezceremonialnym ruchem wepchnął ranną sowę w ręce kogoś, kto za grosz nie posiadał szacunku do wyższych sfer i z rarogiem na ramieniu wyminął ją, kierując się ku najbliższemu wyjściu z tego miejsca. Cóż za nieporozumienie zaszło w tym wszystkim; całkowita strata czasu, którego już nie odzyska.

| z/t x2




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 6 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Central Park [odnośnik]28.03.19 21:51
|16 października

Nie wierzyłem, że ta noc się w końcu skończyła. Ten cały zamek i w ogóle, zjawy, schody, diable sidła, przeklęte złoto, gadające obrazy... Trzeba było jednak mocniej wyśrubować stawkę za ten cały cyrk. Co prawda plus był taki, że Delaney przynajmniej miał załatwionego uzdrowiciela, więc no - nieprzyjemniejsze atrakcje zaraz znikły z twarzy rąk, czy nogi. Nie było żadnych szram po tłuczonym szkle, prażonej ręki, czy pokąsań po czarno-magicznej żmiji lub ran diabelskich sidłach. Nie sprawiało to jednak, że nie czułem się jakbym przez to nie przeszedł. Tym bardziej, że wciąż musiałem jakoś się dostać do mieszkania by to odespać. Zwłaszcza, że jutro czekał mnie pierwszy dzień pracy.
Podróż ze Szkocji do serca Londynu oczywiście nie była krótka. Gdy skracałem sobie drogę w stronę Nokturnu przez magiczny park było już jakoś koło południa. W zasadzie nie bardzo i tak na to zwróciłem uwagę bo byłem zajęty szczękaniem zębami. Moje ubrania prócz tego, ze poszarpane to wciąż były wilgotne i nie za bardzo miały ochotę schnąć w takim chłodzie. I niby cholera było te dwanaście stopni, lecz z tym wiatrem to jednak miałem wrażenie, że na minusie. Nie było szans nawet na to by odpalić fajka. Skrzywiony dziarsko wiec przemierzałem wytyczony przez siebie szlak wzrokiem już łapiąc uliczkę po drugiej stronie parku oraz ulicy w której to miałem zniknąć. Prawdopodobnie byłem trochę oderwany i roztargniony z powodu zbliżającej się pełni bo w ogóle nie zauważyłem, że na kogoś wpadłem. A właściwie ktoś wpadł na mnie i się odbił.
- O kurwa, sorka - mruknąłem zaskoczony zaraz jednak będąc gotowy pomóc ofierze losu.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Central Park [odnośnik]31.03.19 22:22
Poszła wysłać list do rodziny. Potrzebowała sowiej poczty, bo mugolska raczej nie miała szans działać, kiedy wszystko w świecie mugoli wybucha i świruje. Starała się za wiele nie myśleć, wysłała do domu nawet jakąś lepszą maść bo mama narzekała na oparzenia i zamierzała za maksymalnie trzy dni ruszyć do Szkocji na kilka dni żeby zobaczyć jak sobie radzą i może trochę tam pomóc.
Myślami była już po części w podróży, nie na tyle jednak żeby nie zwrócić uwagi na stłuczkę i i bardzo dobrze znajomy głos. Jakaś kobieta podniosła się przy pomocy Matta i zaraz odeszła w swoją stronę, mamrocząc przy tym coś niezadowolona, a Matt wyglądał co najmniej jakby go w ręcznej pralce wyprano, przeszorowano na tarce i wyrzucono. Lil ruszyła w jego stronę czym prędzej, choć widząc że nie ma krwi ani nic takiego, odetchnęła z lekką ulgą.
- Matt. - odezwała się, by zwrócić na siebie jego uwagę, a jednocześnie przyjrzeć mu się uważniej, kiedy na nią spojrzał.
Pewnie zachlał i wleciał do jakiejś fontanny. Założyła ręce na piersi, kiedy znalazła się bliżej, obserwowała go ale nie miał żadnych siniaków czy stłuczeń więc przynajmniej chyba się nie bił. To plus. W sumie już dawno nie widziała żeby wyglądał jak potłuczony kartofel - ciekawe czy tego unikał, czy unikał tylko pokazywania się jej w takim stanie.
- Ciężka noc?
Odezwała się zaraz tonem może lekko sarkastycznym, zamierzając go podręczyć biednego i skacowanego, bo on też ją dręczył. Choć po chwili zwróciła uwagę na jeden bardzo dziwny fakt - nie śmierdział alkoholem. Uniosła więc brwi zdziwiona i nawet trochę zmartwiona mimo, że jakoś bardzo źle w sumie nie wyglądał.
- Co ci się stało? - kiedy najpewniejszą z opcji wykluczyła, w sumie nie miała pojęcia co podejrzewać. Jakaś anomalia go trzepnęła? - Wyglądasz jakby cię całego wyprano. - dodała jeszcze mały komplement. I czekała na wyjaśnienia, choć ruszyła z nim, bo ewidentnie był przemarznięty, nie ma sensu go tu zatrzymywać.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Central Park [odnośnik]12.01.21 0:14
Sam Puch nie należał do małych sów, choć wśród tych, które tego dnia znalazły się nad Londynem, był co najwyżej przeciętny. Szarawy ptak leciał nad miastem w ciszy, w dziobie niosąc list. Nie powinien zwrócić niczyjej szczególnej uwagi, bo i niczym się nie wyróżniał, szczególnie w trwającej nocy. Ot, kolejna zwyczajna sowa pocztowa, do których widoku czarodzieje byli przecież przyzwyczajeni. Gdy dotarł na miejsce dostarczenia poczty, zrobił okrężnie nad dachem jednego z budynków, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym przysiadł na rynnie, przyglądając się ulicy. Napuszył pióra, rozprostował skrzydła i przez chwile siedział w bezruchu, uważnie spoglądając w dół.
W końcu wypuścił z dzioba list. Ten opadł na chodnik, a Sam nie czekał ani chwili dłużej, podrywając się do lotu.  
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:

Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:

  • Darren Russel – kucharz, bestialsko zamordowany po tym, jak wyraził sprzeciw swojemu szefowi, odmawiając przygotowania tortu weselnego dla jednego z arystokratycznych rodów.
  • Benedict Paerson – były przedstawiciel Magicznej Policji, zabity w trakcie publicznej egzekucji po przeciwstawieniu się aktualnej władzy.
  • Wanda Fudge – wiedźmia strażniczka i metamorfomag. Znaleziona martwa na brzegu Tamizy. Ciało czarownicy było pokiereszowane, przyczyna śmierci pozostaje nieznana.

Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?




I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Central Park - Page 6 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Central Park [odnośnik]02.11.21 12:40
12 I '58


Złotawo-pomarańczowe słońce witało się z horyzontem, barwiąc zatęchłe szarości londyńskich budynków ciepłą barwą. Pojedyncze smugi ostatków dnia smagały pokryte bielą chodniki i krzewy, zasiadały pomiędzy obciążonymi śniegowym puchem gałęziach, przemykały w szczeliny niezasłonięte przez uśpioną roślinność. Wiatr raz po raz smagał z prawej bądź lewej, sprawnie zaburzając pozornie spokojną aurę i tym samym uwalniając park z nadmiernej ilości spacerowiczów czy sylwetek zmierzających w pośpiechu do domu.
Minęła po drodze zaledwie kilka z nich, trzymając się raczej bocznych alejek, raczej mniej zaludnionych przejść, pokrytych w większej ilości wysokimi krzewami i zaśnieżonymi drzewami. Pora dnia i niska temperatura odstraszała pozostałych przechodniów, co zdecydowanie działało na jej korzyść - z drugiej strony, paradoksalnie, w wyludnionym miejscu stawała się bardziej widoczna.
I niestety, bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę.
Zagryziona warga zdradzała nerwowość, szybki krok był niezbędny w pokonywaniu kolejnych ulic, przecznic, w końcu wolnego od nadmiernych spojrzeń parku - przynajmniej taką miała nadzieję. Londyn wciąż pozostawał niemal bolesną koniecznością; z miejsca, które przez wiele lat było jej domem, stał się żarłoczną, brutalną siłą, która była w stanie zrobić jej krzywdę z każdym kolejnym, niepewnie stawianym krokiem.
Poniekąd się z tym pogodziła - z myślą, że to, co niegdyś należało do niej, teraz jest najgorszą obczyzną. Nieprzyjaznym lądem, terenem wroga, polem minowym, na którym czyhały największe niebezpieczeństwa. Problemem był tylko fakt, że zupełnie nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak się stało.
I kiedy myśli wciąż wędrowały w kierunku znanych jej terenów, obrazy jej dzielnicy i budynków, które znała tak dobrze, pragnęły zmienić tor jej myśli, a później i kroków - wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Nie może zboczyć z kursu, nie może zostawać tu dłużej, niż to konieczne. Nie może dać ponieść się sentymentowi i idiotycznej nostalgii, by znów spoglądać na ruiny.
Tylko tyle pozostało z jej dawnego życia.
Pamiętała trasę, którą kiedyś przemierzała; wiedziała też, że do portu dzieli ją długa droga, wyposażona w patrole i strażników ministerstwa czy szemrane persony kręcące się po ciemnych zaułkach. Ale jakoś musiała przedostać się do areny.
Stąpała ostrożnie, choć w pośpiechu, a stopy raz po raz robiły jej psikusa, ślizgając podeszwami po oblodzonym chodniku. Na dodatek wciąż wydawało jej się, że ktoś ją obserwuje; wzrok co jakiś czas zerkał za siebie, choć starała się to ograniczać, by nie wyglądać podejrzanie.
Kilka zakrętów, kilka małych uliczek; zostało jeszcze tylko trochę.
Ale kiedy miała już niemalże zbliżyć się do wyjścia z parku, przeskakując między kolejnymi nagimi krzewami otulonymi jedynie ciężkimi obłokami śniegu, coś znów drgnęło za jej plecami, przypominając odgłos kroków stawianych na oblodzonej powierzchni.
Wstrzymując oddech, uskoczyła na bok, między rzędy wysokich pnączy uśpionych w zimowej hibernacji róż, starając się uspokoić dudnienie serca i własną paranoję - bo musiało jej się wydawać, prawda?


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Central Park [odnośnik]09.11.21 20:50
Nie powinien pojawiać się w Londynie, ale… wciąż musiał sprawdzić jeszcze kilka rzeczy. Po prostu musiał być ostrożny, bardziej niż kiedykolwiek. Musiał uważać, nie zwracać na siebie uwagi i nie robić niczego głupiego. Sprawdzić na mieszkaniu czy wszystko miał czego potrzebował, no i również zerknąć może na Arenę, jak trzymał się Marcel. Był w okropnym stanie, ale… przecież nie mogli go tak zostawić! Nawet jeśli ciężko było na niego patrzeć w takim stanie to przecież sam Thomas z Jamesem zawinili. Nie mogli go teraz zostawić.
Chociaż gdzie tak właściwie był James? Wciąż w Irlandii? Cholerny…
Mimo wszystko miał nadzieję, że był bezpieczny. Musiał być, przecież wiedział że jego brat nie był już dzieckiem. Był zaradny, oczywiście że był! Nawet jeśli mu tego nigdy na głos nie powie. Ani tego, że nie był dzieckiem, bo mimo wszystko w jego oczach wciąż nim był… A i tak na każdym kroku go zawodził.
Starał się obserwować otoczenie, na tyle aby móc bezpiecznie i bez większych tarapatów dostać się z jednego końca miasta na drugi. Obserwował to co działo się dookoła, czy gdzieś nie czaiła się magipolicja, jedynie mocniej naciągając na głowę kaszkiet. Cholerni… Nie chciał tam wracać już nigdy więcej. Do tego całego pieprzonego Tower. Miał dość i tego miejsca, i powoli coraz bardziej tego zapyziałego miasta. Wszystko w nim było szare i bure, nawet jeśli była zima i teoretycznie nie oczekiwałby, że gdziekolwiek indziej będzie bardziej kolorowo - to wciąż miał wrażenie, że wystarczyło wyjechać kawałek poza Londyn, żeby odetchnąć z pewnego rodzaju ulgą. To miasto… ono było przeklęte. Po prostu.
Początkowo jednak idąc przez park, nie zwrócił uwagi na tę dziewczynę. Tak? Chyba wydawało mu się, że była to dziewczyna, bo przez odległość nie do końca był w stanie to ocenić. Ale mimo wszystko zerkał co rusz na nią, nieco się martwiąc o to w jaki sposób stawiała kroki. Kątem oka dostrzegł raz czy drugi jakby miała się przewrócić. Zawsze korzystał z taki okazji, żeby nawiązać kontakt - żeby pojawić się jako rycerz na białym koniu, szarmancko podać dłoń i pomóc wstać. Nic dziwnego, że postanowił podążać wzrokiem za dziewczyną, która… oglądała się? Była nerwowa? Może bardziej niż powinna.
I wydawała się być całkiem…
Głupia..! Na brodę Merlina, postradała zmysły czy szuka śmierci!?
Zaraz wcisnął dłonie w kieszenie, nie mając zamiaru spuścić poznanej na początku roku dziewczyny. Nie mógł pozwolić, żeby coś się jej stało. Nie mógłby… co on tutaj w ogóle robiła?! Powinna doskonale wiedzieć, że Londyn nie był bezpiecznym miejscem, tym bardziej dla kogoś jak ona!
Śledził ją, starał się przynajmniej. Widział, że była ostrożna, ale mimo wszystko… martwił się! Nie chciał pozwolić, żeby coś się jej stało. I nie chciał zwrócić na nią zbyt dużej uwagi. Może właśnie dlatego nie podszedł do niej od razu? Choć im bliżej wyjścia się znajdywali, tym bardziej starał się zmniejszyć dystans między nimi. Nie powinno jej tutaj być w ogóle…
Chciał do niej podejść, był całkiem blisko tak naprawdę i gdyby nie lud na chodniku, prawdopodobnie nie byłby tym nagłym cieniem, który ją wystraszył, kiedy próbował złapać równowagę. Moment zajęło mu, aby ją odzyskać, a kątem oka zauważył, gdzie Anne się skierowała do kryjówki.
Chociaż tyle, że uważasz, przemknęło mu zaraz przez myśl, mimo to ruszając do dziewczyny. Zaraz wszedł między te same rzędy, dość szybko zatykając dziewczynie usta tak, aby nie wydała przypadkiem krzyku czy pisku - w końcu panny były strachliwe, kto wie czy i teraz by coś jej się nie wymsknęło!
Zerknął również na boki, czy przypadkiem nie mieliby towarzystwa, nim skierował spojrzenie na dziewczynę już nieco bardziej uspokojony. Bez pytania i bez słowa, pierw ją po prostu przytulił.
- Co ty tu robisz? Śmierci szukasz czy innego kija? Nie mów mi, że twój brat może być gdzieś w Londynie..? - rzucił cicho, wcale jej nie wypuszczając z objęć. Bo początkowo też o tym nie pomyślał, ale co jeśli… co jeśli rzeczywiście mogła dostać informacje o tym, że jej brat się gdzieś tutaj ukrywał? Wtedy nie mógłby się dziwić, że sama się pojawiła w Londynie.


Central Park - Page 6 EbVqBwL
Tom Doe
Tom Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 6 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Central Park [odnośnik]09.11.21 21:08
Coś skrzypnęło pod naporem butów; śnieg, albo łamana gałąź, może pozostałości niezagrabionych liści, kiedy chowała się między wysokimi, ale wciąż niedostatecznie bujnymi krzewami. Zacisnęła na moment szczękę, a usta zmieniły się w wąską linię, kiedy próbowała stawiać kroki ciszej, niemal bezszelestnie, choć w tak wyludnionej okolicy było to trudne zadanie.
Nie powinno jej tu być – wiedziała o tym doskonale. Wiedziała jak idiotycznym było zapuszczanie się do Londynu, jak wiele ryzykowała, jak niewiele dzieliło ją od nie tylko mandatu, co zwyczajnie parszywego losu. Patroli było coraz więcej, magiczna policja stawała się małostkowa, pozbawiona czegoś co chociażby imitowało litość. Dla ludzi takich jak ona, Londyn często oznaczał śmierć. Powolną, w zatęchłych ścianach ciemnego Tower.
Wypuściła oddech spomiędzy ust powoli, przyzwyczajając tęczówki do ciemności; nie zostało jej już dużo, wystarczyło przeczekać tutaj moment zawahania i dziwnego wrażenia, a potem ruszyć dalej do wyjścia z parku.
Wszystko wydawało się niemal banalnie proste, gdyby nie fakt, że ktoś zaszedł ją od tyłu. Ostatnim, co usłyszała był trzask łamanej gałęzi, który utwierdził ją w jednym – to nie było tylko ułudne wrażenie, ktoś faktycznie ją śledził.
Ale wszystko to zdawało się nieistotne, kiedy czyjaś dłoń znalazła się przy je ustach, a ona momentalnie, w panice, zaczęła się wierzgać – idiotycznie robiąc wokół siebie jeszcze więcej hałasu, choć niezdolna była do jakiegokolwiek krzyku. Próbowała się odsunąć, próbowała nawet ugryźć skórę, która przylegała do jej ust; ale w pewnym momencie czyjeś ramiona owinęły się wokół jej ciała, a kilka uderzeń serca później zdała sobie sprawę, że to nie był uścisk pełen natarczywej siły.
Ale mimo to odsunęła się, niemalże od razu gdy miała do tego pole.
– Thomas! – wybrzmiało szeptem, choć z całą dozą emocjonalności, kiedy spojrzenie ślizgało się po jego sylwetce w wyraźnym zaskoczeniu. Między złością a szokiem przysunęła się znowu, by odpowiedzieć na jego uścisk – Prawie ugryzłam ci rękę, nie możesz tak zachodzić ludzi, cholera jasna.... – wymamrotała gdzieś w okolicach jego klatki piersiowej, odsuwając się dopiero po dłuższej chwili.
Ulżyło jej, a mimo to wciąż uścisk niepokoju rozpychał się w dole żołądka. Co ona tu robiła? Co on tu robił?
– Nie, nie, chyba nie... – zaprzeczyła od razu, wciąż szepcząc – A ty? Śledzisz mnie czy co? – gdyby to była prawda, nie wyszłaby na tym tak źle, patrząc na to jak bardzo miasto było niebezpieczne – Idę... do portu.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Central Park [odnośnik]09.11.21 22:45
Oczywiście, że nie był typem osoby, który pierw myślał, a po tym robił. Jasne, że nie przemyślał, że mógł dziewczynę swoim zachowaniem nastraszyć jeszcze bardziej… Ale mimo to, nie mógł tak po prostu do niej podejść. Mogłaby się wystraszyć wtedy jeszcze bardziej, mogła go nie rozpoznać od początku…
No i nie dziwił się jej, że na początku się odsunęła, wyraźnie potrzebując chwili na opanowanie sie. Napędził jej stracha? Cóż, było to bezpieczniejsze od tego, gdyby rzeczywiście ktoś ją zaatakował…
-Dobrze cię widzieć całą - powiedział z ciepłym uśmiechem, mimo tego że jego twarz z pewnością zdradzała niedospanie. Raczej wyglądał już nieco lepiej niż tydzień temu, kiedy to co przeżył w Tower miało miejsce… a z drugiej strony, też jednak przeżył tego wszystkiego znacznie mniej. Niż James, niż Marcel.
- Ciebie tu w ogóle nie powinno być, więc mnie nie pouczaj - dodał zaraz przyjaźnie, uśmiechając się do niej. Oczywiście, że był zły, że się martwił… a jednocześnie… czy byłaby tutaj, gdyby nie miała powodu?
Zaraz zerknął w alejkę w bok, jakby upewniając się, że byli sami i nikt ich nie podsłuchiwał. Chociaż czasem chowając się, mogli tym bardziej zwracać na siebie uwagę.
- Do portu? - zapytał, marszcząc brwi. - Nie, nie śledzę… Po co ty się pchasz do portu? Naprawdę ci życie chyba niemiłe - powiedział, chociaż tak naprawdę oboje znajdywali się teraz w paszczy czegoś, co było bardziej niebezpieczne. Londyn nie był przyjazny dla nikogo… nie tu i teraz.
Zaraz jednak poprawił nieco swoją kurtkę, mocniej naciągnął kaszkiet. Oczywiście, że powinien jej dać kazanie na temat tego, że nie powinna się tutaj znaleźć! Powinien w trybie natychmiastowym wyprowadzić ją z Londynu, odstawić gdzieś… gdziekolwiek.
A mimo to zaraz po prostu wyciągnął do niej ramię, tak aby mogła się na nim oprzeć.
- Tylko chodź ostrożnie, bo jest cały czas ślisko, jasne? - dodał, czekając aż dziewczyna złapie się jego ramienia. - I nie patrz się tak na mnie. Para na randce wygląda mniej niepozornie niż dwójka dzieciaków, nie uważasz? Gdzie dokładnie do portu chcesz się dostać? - zapytał, już zastanawiając się nad odpowiednią drogą, chociaż wciąż nie poznał tak dobrze miasta… Ale musiał wiedzieć, która ścieżka mogła być dla nich bezpieczniejsza. Na której mogło nie być aż tyle magipolicji. A zresztą, kazanie może jej wyprawić później, kiedy będzie bezpieczna. A nie teraz. Teraz musiała się dostać do portu, wiec miał zamiar jej w tym pomóc.


Central Park - Page 6 EbVqBwL
Tom Doe
Tom Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 6 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Central Park [odnośnik]10.11.21 15:47
Plan, który wymyśliła zdecydowanie zbyt szybko i zbyt emocjonalnie był niewątpliwie zawodny. Pełen dziur i luk, które w miejscu takim jak Londyn mogły prędko zweryfikować szczęścia czy pecha – nie było rozsądnym zostawiać jakiekolwiek pole na działanie losu, ale czy miała jakieś wyjście? Listy wciąż gnieździły się – nie wiedziała nawet gdzie tak naprawdę – bez odpowiedzi, a to, co udało jej się wyciągnąć z ust innych wciąż było niewystarczające. Demelza nie wiedziała wiele, może więcej wiedział starszy z braci Doe?
Starała się uspokoić dudniące serce i przyspieszony oddech; pozostałości po zaskoczeniu, jakie jej zaserwował prędko objawiły się w zaczerwienionych policzkach, których barwę dopełniał siarczysty mróz. Rozmawianie za różanym krzakiem przykrytym warstwą śniegu, gdzieś pomiędzy jedną alejką a drugą nie było może najlepszym, najmniej wzbudzającym podejrzenia miejscem, ale mrok nadciągającego wieczora dość sprawnie ukrywał ich wśród nagich drzew i rozłożystych gałęzi.
– Ty też się dobrze trzymasz – odpowiedziała od razu, posyłając mu drobny uśmiech, między jednym przytuleniem a drugim. Wciąż był cały – miała też nadzieję, że zdrowy. Odsunęła się jakiś kawałek, lustrując go uważnym spojrzeniem, któremu towarzyszyło ściągnięcie brwi – Ale zmizerniałeś – nie mówiła tego przekornie, ani złośliwie; ciemne cienie wykwitły gdzieś pod zwykle roześmianymi oczyma, a sylwetka wydawała się jakoś zapadnięta – chciała, żeby jej się po prostu wydawało, ale Thomas na prawdę nie wyglądał za ciekawie.
Wypuściła ciężkie westchnięcie, zaraz potem kręcąc głową; nie powinno jej być nawet na obrzeżach Londynu, ani w centrum, tym bardziej w porcie, gdzie magipolicja miała niezłą pożywkę na ludziach, do których los nigdy się nie uśmiechał.
– Wiem, to nie jest...wycieczka krajoznawcza – wymamrotała, wciskając zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki. Nie zapuszczała się tutaj z nudy; nie przychodziłaby do Londynu w ogóle, gdyby nie było to konieczne – co do tego również nie była pewna, ale nieustająca cisza pomiędzy nią a Marcelem nie zwiastowała niczego dobrego.
Przyjęła jego ramię prędko, a krótki uśmiech pojawił się na jej wargach w formie podziękowania. Musieli przejść możliwie jak najbardziej niepostrzeżenie.
– Potrzebuję dotrzeć do Areny – wytłumaczyła prędko, podnosząc na niego spojrzenie; niemal błagalne, szukające odpowiedzi i oparcia w tym należącym do niego. Wydostali się z chwilowej kryjówki, wracając na główną ścieżkę parku – A ty co tutaj robisz?


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Central Park [odnośnik]10.11.21 16:03
- To nic, źle sypiam - odpowiedział jej spokojnie, bo chyba… chyba nie wiedziała? Bo skąd by miała? Że trafili do Tower? Że stało się to co się stało, że i on, i James, i Marcel… oni wszyscy…
Nie potrzebował jej tym obciążać teraz. Nie musiał się żalić, bo co to da? Źle sypiał, koszmary nie dawały mu wcale tak łatwo zmrużyć oka, ale nie był na pewno jedynym, który to przeżywał w taki sposób. Tę całą pieprzoną wojnę…
- Areny? Czy ty postradałaś zmysły? - rzucił cicho, marszcząc brwi, ale tylko na moment. Zaraz po prostu z nią ruszył dość sprężystym krokiem, trzymając ją blisko siebie. Tak było łatwiej upewnić się, że nie wpadnie na nikogo, nikt nie zwróci na nich uwagi… nie miała przecież wpisanego na czole swojego pochodzenia, więc skąd mogliby wiedzieć, kim ona jest? Po prostu musieli nie zwracać uwagi na siebie…
- Mieszkam w Londynie, nie pamiętasz? W porcie - skłamał gładko, chociaż… w końcu o tym chyba mówił jej, a może nie wspominał? Nie miała skąd wiedzieć, że już nie mieszkał z rodziną w dokach. Zresztą, wyraźnie martwiła się czym innym… A raczej kim innym?
- Chodzi o Marcela? - szepnął cicho, rozglądając też na ile swobodnie mogli rozmawiać. Wciąż utrzymywał na ustach wesoły uśmiech, starając się wskazywać na to, że po prostu wraz z Anną byli na randce i miło spędzali czas. Spacer w mroźny wieczór był czymś co pary robiły, prawda? A przynajmniej on chętnie zabrałby na taki spacer Kerstin… Może właśnie to powinni zrobić na randce? Po prostu spacer…
Zaraz jednak przystanął przy bramie, nachylając się do ucha dziewczyny jakby chciał jej coś szepnąć w tajemnicy. I trochę tak było.
- Nie jest z nim dobrze, stracił dłoń w Tower - szepnął, zaraz odsuwając się zupełnie jakby niezrażony i śmiejąc się lekko w głos.
- Koniecznie musimy zobaczyć światełka, obiecałem że cię odprowadzę, pamiętasz? Więc nie martw się niczym, proszę, jeden przystanek tylko - powiedział, dostrzegając kątem oka jakąś sylwetkę zbliżającą się do nich. Raczej zwykły przechodzień, ale mimo to i tak pociągnął do siebie bardziej pannę Beddow, ciągnąc ją zaraz dalej na ścieżkę, przyśpieszając nieco kroku. Powinni znaleźć się tam szybko… nie tracić czasu.
I może mógł wyjść na znieczulonego losem ich przyjaciela, ale ważniejsze było bezpieczeństwo dziewczyny. Nie będzie teraz nad nim płakał, wiedząc że stary Marcel sam by go zbeształ za to… a tak to może… może ucieszy się na widok kogoś, kogo zna?
Nawet jeśli jego widok bolał.


Central Park - Page 6 EbVqBwL
Tom Doe
Tom Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Central Park - Page 6 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380

Strona 6 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Central Park
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach