Wydarzenia


Ekipa forum
Jezioro Loch Lomond
AutorWiadomość
Jezioro Loch Lomond [odnośnik]08.01.17 21:18
First topic message reminder :

Loch Lomond

Jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Szkocji, największe jezioro Wielkiej Brytanii - Loch Lomond. Na samym jeziorze znajdują się niewielkie wyspy, na które turyści, jak i mieszkańcy od czasu do czasu się wybierają, szczególnie letnią porą. Dookoła jeziora znajduje się także kilka niewielkich, głównie mugolskich mieścin. Warto wspomnieć, że ludzie w tych okolicach mówią tak silnym szkockim dialektem, że rodowity Anglik może mieć niemałe problemy ze zrozumieniem ich.
W okolicach gór nie trudno spotkać także typowe dla Szkocji rude krowy oraz pokaźne stada płochliwych, acz bardzo hałaśliwych baranów.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Loch Lomond - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]14.08.17 14:32
Często wymagali od siebie za dużo. Chcieli by wszystko szło po ich myśli choć rzadko zdarzało się, że właśnie tak było. Chcieli być wspaniałymi rodzicami, niesamowitymi pracownikami, szlachcicami, o których można było mówić z dumą i wojownikami, których działania przyniosą lepsze jutro. Dawali z siebie wszystko nie myśląc o tym, że niszczą samych siebie. Zmęczeniem, ciągłym stresem i presją. Brali na swoje barki to o czym inny człowiek nawet by nie pomyślał by dźwigać samemu. Często w milczeniu przyjmowali swoje obowiązki bo właśnie tym były. Rzeczami, które należało zrobić. Niestety zdarzało im się zapominać, że nikt nie oczekuje od nich pracy na najwyższych obrotach. Liczyły się takie momenty jak ten i takie dni jak te. By bez pośpiechu cieszyć się zapachem wody, delikatnym wiatrem smagającym po policzkach, śmiechem dzieci, upływającymi godzinami. Nie musieli zastanawiać się nad szczęściem lub jego brakiem bo to dryfowało w powietrzu niczym latawiec. Szlachcianka spoglądała na biegnącego z synem u boku męża i trzymającą w dłoniach powierzone zadanie córkę. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu nie czuła się winna. Temu, że jest szczęśliwa, temu, że świat staje na drodze, a ona pozwala sobie na te drobne przyjemności, które potrafią zmienić cały dzień. Nie czuła się winna, że oddała myśli o tym co ma nadejść, pięknej pogodzie i dniu spędzonemu z rodziną. Patrzyła jak latawiec wzbija się w powietrze i zaczyna dryfować zmieniając kształty. Słysząc pytanie Miriam dotyczące kształtu jednego ze zwierząt uniosła brew spoglądając na męża. - No Archie, co to za ptaszek. - kącik ust drgnął jej w delikatnym uśmiechu. Ona znała go aż nadzwyczaj dobrze. Lorraine ujęła delikatnie dłoń córki i pogładziła ją po policzku. - Jest magiczny co wcale nie oznacza, że jest nieprawdziwy. - mruknęła przenosząc znowu spojrzenie na latawiec, a po chwili na syna. - Oczywiście, a to nie było proste zadanie. Niektórym nie wystarczy tylko jedna próba, trzeba ćwiczyć. - odpowiedziała pewnie spoglądając na męża. - Na co macie teraz ochotę? Może pójdziemy coś zjeść? - zapytała gdy latawiec zmienił swój kształt po raz kolejny. Tak pięknie unosił się na wietrze. Jak żywy.


nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4343-lorraine-prewett https://www.morsmordre.net/t4553-rosca#97075 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4554-lorraine-prewett#97077
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]15.08.17 1:32
Przyglądał się latawcowi ze szczerym zachwytem, wcale nie mniejszym niż dało się zauważyć u dzieci, choć miał już na karku całe trzydzieści lat. To przez tę słoneczną pogodę, autentycznie pięknego latawca z papieru i doborowe towarzystwo. Zdecydowanie częściej musieli spędzać wolne dni w podobny sposób, szczególnie teraz, kiedy nie mogli być pewnym jutra. Archibald miał momenty poważnych wątpliwości czy jest sens aż tak się angażować w działania zakonu, choć oficjalnie przed każdym zarzekał się, że nigdy takowych nie miał. Bo i co podzielenie się taką myślą by spowodowało? Zapewne cały ciąg zupełnie niepotrzebnych dyskusji, poza tym Archibald wiedział, że skoro już powiedzieli A to powiedzą również B i nie cofną wcześniej podjętej decyzji. Zbyt długo się nad tym zastanawiali, zbyt długo analizowali każde za i przeciw. Miał prawo posiadać cień wątpliwości, przynajmniej tak uważał, może inni zakonnicy zaczęliby nim przez to gardzić. Tego nie wiedział, nie rozmawiał z nimi o ich powołaniu i powodach do walki. Każdy miał swój, zapewne dobry, skoro ostatecznie wszyscy spotkali się w tym samym miejscu. Czasem zastanawiał się czy Lorraine mówi mu całą prawdę czy również zdarza się jej mieć wątpliwości. Miał nadzieję, że ich nie posiada.
- Synu, już ci pomagam! - Rzucił donośnym głosem, schylając się i łapiąc za sznurek. Tym samym w zasadzie on nim manewrował, nie Winnie, ale najwidoczniej wcale mu to nie przeszkadzało. Podziwiał papierowego ptaka, zmieniającego kształty przy każdym mocniejszym powiewie wiatru. Sam również się w niego zapatrzył aż nie usłyszał pytania Miriam i rozbawionego powtórzenia Lorraine. Rzucił jej znaczące spojrzenie, na moment przywdziewając poważniejszy wyraz twarzy. Dobrze wiedziała jaką posiadał wiedzę na temat zwierząt i magicznych stworzeń - w zasadzie żadną. - Lepiej ty powiedz, wiesz o nich więcej niż ja - odpowiedział zatem z równie dużą wesołością, kiedy latawiec z kolibra zaczął zmieniać się w dorodnego pelikana. Ach, czego to czarodzieje nie wymyślą. - Nie wiem jak wy, moje drogie dzieci, ale ja faktycznie bym coś zjadł - stwierdził, choć nie był przekonany co do wielkości ich prowiantu. Skrzatka coś wpakowała do dużego wiklinowego kosza, ale co? Tego nie wiedział, bo (o dziwo) jeszcze tam nie zaglądał. - A potem Miriam może spróbować puścić latawca, a potem sami możemy trochę polatać - zaproponował, w końcu nie bez przyczyny zabrali swoje miotły. Poza tym skrząca się tafla jeziora aż prosiła o podziwianie jej z każdej strony, przede wszystkim z góry.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]21.08.17 23:36
Na szczęście Miriam była daleka od kombinowania, jak tu Edwina zakręcić, żeby padł twarzą w piasek. Być może z tego prostego względu, że Edwin był po prostu brzydki, kiedy płakał. Jak ona, wiedziała o tym! Obu im z nosa leciały smarki i cali się czerwoni robili. Tak czerwoni, że piegi wyglądały na ich twarzach jak odpryski od soku marchewkowego, który już dawno zasechł i nie było go jak zetrzeć z brudnej, dziecięcej twarzyczki. I tak ich wtedy ciągnęło do ramion jakiegoś dorosłego, najlepiej mamy, a mama nie zawsze przecież miała czas. Płakanie było więc zasadniczo niewygodne – podsumowując wszystkie wnioski, które wyliczyła w swojej małej główce przykrytej ryżą czuprynką.
Rozmyślając, patrzyła na rodziców – to na tatę, to na mamę – rozprawiających o tym, kto ma odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie. Wiedziała, że tata nie lubił zwierząt. Frędzel był wyjątkiem, który i tak był przemycony do domu tajnym sposobem. Tym wyjątkiem były również sowy, przynoszące i wynoszące liściki do i z domu do różnych osób. Ale nie było mowy o żadnych pieskach, króliczkach, kotkach, małych tygryskach, niedźwiadkach, żyrafach z opowieści cioci, kózkach, owieczkach, smokach, myszkach i szczurkach. Proszę mi wierzyć, Miriam próbowała już wszystkiego. Tata był twardym przeciwnikiem.
To co to jest w końcu za ptaszek? Ja chcę wiedzieć! – ton zabrzmiał władczo i butnie (jak na sześciolatkę), ale Miriam wcale wcale nie miała zamiaru walczyć o te informację do ostatniej kropli swojej krwi. Doskonałym dowodem na to była nagła zmiana stanowiska i zwrócenie uwagi na mamę, kiedy zasugerowała, że pora by coś zjeść. Tak się składało, że kiszki Miriam grały bardzo głośny marsz! – Czy kanapeczki z konfiturą pani Picks? I czy mamy te słodkie bułeczki z budyniem? A czy jest soczek z jabłków? Mamooooo!
Skakała w miejscu, ciągnąc mamę w stronę ich koca, na którym znajdowały się wszystkie ich piknikowe przybory. Wokół było mnóstwo piasku. A gdyby tak…
Winnie, zbudujemy zamek?! – krzyknęła do niego, chociaż coś w środku niej wywracało oczami i wzdychało, mówiąc „Dobra, tylko ten jeden raz. Po prostu Winnie robi najlepszą fosę”. – Winnie!


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]12.09.17 12:54
Patrzyłem jedynie na unoszący się wysoko latawiec, zastanawiając się czy można by zbudować taki, który porwałby mnie wysoko w niebo! Mnie i Oscara oczywiście, bo byłoby mu przykro, gdybym go tak zostawił. Zresztą z kim bym się ścigał, jeśli nie byłoby go ze mną? Z Miriam? Nie, nie. Jeśli już coś miałem odkrywać to z Oscarem albo wcale. Patrzyłem z ciekawością to na mamę to na tatę, czekając na odpowiedź, co to był za ptak! No, nie znałem przecież ich wszystkich, a ciekawość dosłownie we mnie drżała.
- Mamusiu, powiedz mi! Ty mi powiedz - zaśmiałem się, pociągając za sznurek, który trzymałem tylko dwoma paluszkami. Sterować latawcem nie potrafiłem tak dobrze jak tata, ale sprawiało mi to tyle samo przyjemności i radości jakbym naprawdę robił to sam. Zaraz otworzyłem usta, wskazując na zabawkę i zapowietrzając się na chwilę, gdy papier zaczął się zmieniać w coś nowego. Nie miałem pojęcia, co to właśnie powstawało, ale... Chciałem więcej! I tutaj moja uwaga została odwrócona, bo wspomniane zostało jedzenie, które na chwilę zapanowało nad moim dziecięcym umysłem.
- Kanapeczki! - zapiszczałem, klaszcząc w malutkie dłonie i na chwilę puszczając sznurek latawca. Na szczęście obok był tata i szybko go złapał!
- Pani Picks robi robi najlepsze konfitury! - stwierdziłem poważnie mając nadzieję, że w koszyczku znajdą się kanapeczki właśnie z truskawkową.
W mojej główce zaraz pojawiły się te wszystkie smakołyki, ślicznie zapakowane bułeczki, słoiczki z przepysznym soczkiem. Po tej zabawie bardzo chciało mi się pić i aż oblizałem usta nie mogąc się doczekać.
- I nie jabłków - westchnąłem, wywracając na chwilę oczami. - Japkuw, Miriam - odparłem, wypinając dumnie pierś.
Wyprzedziłem ją i mamę, doskakując do ogromnego kosza. Zupełnie zapomniałem o latawcu i tacie, który go trzymał. Uderzałem delikatnie dłońmi w kosz, chcąc, żeby w końcu mama go otworzyła i pokazała co ma w środku. Oby kanapeczki!
- Zamek? - spojrzałem na Miriam przechylając lekko główkę. - Dobra, ale zrobimy wielki most, po którym będzie mógł przejść smok, dobra? - uśmiechnąłem się szeroko.
Budowanie zamku z piasku było zawsze cudowną zabawą, tym bardziej, gdy piasku było aż tyle!


Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym

Edwin Prewett
Edwin Prewett
Zawód : Mały lord
Wiek : 6 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4363-edwin-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f247-dorset-west-lulworth-posiadlosc-prewettow
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]13.09.17 10:39
To był piękny dzień i nie tylko dlatego, że pogoda im dopisała, a miejsce, które wybrali było zachwycające. Archie i Lorri doskonale zdawali sobie sprawę, że może minąć bardzo dużo czasu zanim kolejny raz znajdą czas i okazje by uczynić z jednego wolnego dnia taką świętość. Prawdopodobnie nawet dzisiaj by tego nie zrobili gdyby nie chęć odrzucenia wszystkiego co złe z myśli i skupieniu się na tych dobrych i przyjemnych chwilach w życiu. Nie chciała by ten dzień się kończył. Choć do zachodu słońca mieli jeszcze trochę czasu to i tak biegł on nieubłaganie i nie mogli nic, zupełnie nic na to poradzić. Nawet czarodzieje nie potrafią zatrzymać ukochanych chwil na dłużej i dłużej. Kochała to, kochała swoje życie i kochała swoją rodzinę. Nie myślała o tym co czeka ich jeszcze w przyszłości. Sama nie lubiła się nad nią zastanawiać zbyt długo, ale czasami odczuwało się to po prostu w sobie. Wizję przyszłego zagrożenia. Uśmiechnęła się do męża. Nigdy nie wyobrażała sobie takiego szczęścia. Był wszystkim czego potrzebowała i nie wyobrażała sobie sytuacji, w której mogliby teraz nie być w tym momencie życia. Nie wyobrażała sobie siebie u boku innego mężczyzny, nie wyobrażała sobie żyć bez West Lulworth. Dał jej wszystko czego potrzebowała, czego chciała i czego nawet nie wiedziała, że potrzebuje. - To koliber – zaczęła przenosząc spojrzenie na Miriam, a po chwili także na Edwina. - Ten ptaszek ma dla mnie szczególne znaczenie. To mój patronus, czy Pani Picks wspominała wam kiedyś czym jest patronus? - zapytała bo guwernantka często zaskakiwała Lorraine informacjami, które zdążyła przekazać dzieciom. Tym samym często była w szoku, że te wiedzą tak dużo i potrafią tak dużo. - Pani Picks i Grusia spakowały nam cały koszyk pysznego jedzenia. Soczek z jabłek znajdzie się na pewno. - odparła podkreślając odpowiednią formę i uśmiechając się szeroko na przekręcane słowa. - Chodźmy… zobaczymy co mamy w zapasie. - dodała czekając aż Archie podejdzie bliżej by zaraz złapać go za ciepłą dłoń. Zawsze lubiła mieć go blisko siebie. Była wtedy pewna, że wszystko jest na swoim miejscu. Takiego dnia jak ten nie istniało nic innego i nie potrafiła się z tego nie cieszyć.


nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4343-lorraine-prewett https://www.morsmordre.net/t4553-rosca#97075 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4554-lorraine-prewett#97077
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]15.09.17 1:04
Anglia była znana z deszczowej pogody, szczególnie w kwietniu, kiedy wiosna stawiała dopiero pierwsze nieśmiałe kroki. Archibald przygotował atrakcje na wypadek ulewy, dobrze wiedząc, że jeżeli dzisiaj nie uda im się spędzić razem czasu to już długo nie będą mieli ku temu okazji. Nie tylko z powodu jego wymagającego zawodu, do którego przywykł jeszcze jak sam był dzieckiem, ale również ze względu na ich przynależność do Zakonu. To potrafiło zabrać równie dużo cennego czasu i Archibald skłamałby, mówiąc, że nigdy nie myślał o porzuceniu walki. Czasem przechodziło mu to przez głowę, przede wszystkim podczas takich beztroskich chwil jak ta. Miał wyrzuty sumienia, że zaniedbują dzieci, choć oddawali się w słusznej sprawie. - Co takiego mama ma z kolibra, że jest jej patronusem? - Zastanowił się na głos, spoglądając z ciekawością na brykające dzieci. - Przecież nie jest taka malutka jak one - dodał, idąc powoli z nimi w kierunku koszyka z jedzeniem. Nie zwinął jeszcze latawca, cały czas próbując utrzymać go w powietrzu, przez co w większości szedł tyłem. - Wiecie co jest moim patronusem? - O mało się nie przewrócił z powodu tego poświęcenia, poza tym wiatr w tym miejscu nie był aż tak dobry, więc niechętnie zaczął zwijać latawiec. - Żółw wody - powiedział tak jakby zdradzał przed nimi tajemnicę stulecia. Zaśmiał się cicho, samemu nie będąc pewnym dlaczego akurat to zwierzę postanowiło stać się jego patronusem, ale przez to odczuwał w stosunku do nich sentyment i nawet je lubił. Tak, mógłby hodować żółwie.
Skończył zwijać sznurek, a latawiec powrócił do swojej formy śpiącej mewy. Dogonił Lorraine, widząc jak dzieci coraz bardziej się od nich oddalają, pędząc do kanapek ich przewspaniałej pani Picks. Uśmiechnął się, kiedy Lorraine złapała go za dłoń, mocniej zaciskając palce. - Tylko coś nam zostawcie! - Krzyknął, choć był przekonany, że dzieci w ogóle go nie usłyszały. Zaśmiał się, całując Lorraine w policzek. - Musimy częściej znajdować czas na takie wypady - stwierdził, obserwując Edwina i Miriam. Naprawdę brakowało mu tak beztroskich dni.

|zt wszyscy :moh:


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]17.04.19 0:34
18 grudnia

W dni takie jak ten, śnieżne i mroźne, lubił myśleć o spalonej słońcem ziemi jego przodków. W jego umyśle kwitły obrazy szemrzącego morza i rozgrzanego piasku, zielonych winnic oraz okazałych drzew oliwnych, które wytrwale znosiły bezlitosny skwar. Choć ojczyzną Crouchów już od stuleci była Wielka Brytania i tu rozciągała się strefa ich wpływów, w rzadkich chwilach Amadeus myślał o tym, jak mogłoby wyglądać ich życie, gdyby powrócili do kraju przodków.
Nie był jednak marzycielem. Owe fantazje nie nawiedzały go często, a wręcz wzbraniał się przed nimi jak przed zdradliwą pokusą, świadom, że spoczywały na nim liczne obowiązki, które nie pozwoliłyby mu opuścić Anglii na stałe. Na kilka dni, może nawet tygodni – owszem, lecz dłuższy pobyt, jakkolwiek kuszący, nie mieścił się w granicach rzeczywistości.
Mimo to myślał dziś o południu Europy z nieco większym rozrzewnieniem, skonfrontowany z surowym klimatem szkockiej ziemi, którą odwiedzał wraz z lady Slughorn w ramach obiecanego jej prezentu świątecznego. Celem ich podróży było Loch Lomond, malownicze jezioro położne w centralnej Szkocji, które cieszyło popularnością nawet w sezonie zimowym. Co prawda otaczające je miasteczka zamieszkiwali głównie mugole, lecz na jednej z wysp na jeziorze mieściła się niewielka społeczność czarodziejów.
Nawet Amadeus, będący nieszczególnym wielbicielem zimy, musiał docenić piękno zimowego krajobrazu, który otaczał ich ściśle ze wszystkich stron. Zakwaterowawszy się w starym dworku, gdzie zwykle goszczono przybywającą w te strony arystokrację, wraz z lady Slughorn opuścił wyspę za pomocą świstoklika, by znaleźć się na jednym z krańców jeziora, gdzie znajdowała się ścieżka dla spacerowiczów. Zimowa sceneria dodawała jej uroku – wszystko dookoła pokrywał gładki, skrzący się puch, a intensywnie błękitne niebo prześwitywało przez skręcone konary drzew, na których zalegał śnieg. W okolicy panowała niemal zupełna cisza, przerywana jedynie ptasim śpiewem i ich cichymi, tłumionymi przez śnieg krokami.
Był rad, mogąc spędzić z Madeline czas w scenerii innej niż pałacowe komnaty – a przede wszystkim sam na sam, bo niewielkie grono służących, którzy towarzyszyli im w podróży, pozostało na wyspie. Miał nadzieję, że cieszył ją ten prezent – inny niż klejnoty bądź kosztowne drobiazgi, jakimi zwykł ją do tej pory obdarzać – a skrycie liczył na to, że z dala od politycznych gierek, nerwowej atmosfery panującej w Anglii i zbliżającego się ślubu, Madeline zdoła nieco złagodnieć i zrzucić hardą maskę. Być może były to naiwne życzenia, lecz Amadeus postanowił dać im szansę, od samego początku ich podroży nie wspominając ani o ślubie, ani o czekających ją obowiązkach, co zwykle robił przecież z taką gorliwością.
Tym razem wyciągał do Madeline rękę i pragnął rzeczywiście sprawić jej przyjemność, dając ukochanej przestrzeń, o którą tak zabiegała, mimo że miała się nią cieszyć bardzo krótko.
Nie był jednak pewien, co o tym sądziła. Nie mógł też wyczytać zbyt wiele z jej oblicza, częściowo przesłoniętego przez grube futro zimowego płaszcza, który miała na sobie. Czy milczała, ponieważ podziwiała piękno otaczających ich terenów? Czy cieszył ją spacer pośród śnieżnych zasp i chylących się nad nimi drzew, z których co chwila spadała odrobina migoczącego w słońcu puchu? Czy była szczęśliwa, że to właśnie on kroczył u jej boku, trzymając ją pod ramię i czuwając nad tym, by nie poślizgnęła się na bardziej zdradliwych fragmentach drogi?
Nie wiedział. Ale pragnął poznać jej myśli.
- Jesteś bardzo milcząca, Madeline. Czy to na pewno ty? – zagadnął, posyłając lady Slughorn lekko zadziorny uśmiech. Z jego ust buchnęła para, która natychmiast rozmyła się w mroźnym powietrzu. - A może pragniesz powrócić już na wyspę? Wystarczy jedno twoje słowo – jeśli rzeczywiście była zziębnięta i zmęczona, gotów był natychmiast zawrócić, by jak najszybciej znalazła się w ciepłym pomieszczeniu.
Amadeus Crouch
Amadeus Crouch
Zawód : znawca prawa, dyplomata, poliglota po godzinach
Wiek : 40
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony

I had a taste for you, once

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6411-amadeus-crouch https://www.morsmordre.net/t6576-romulus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6577-skrytka-bankowa-nr-1610#167556 https://www.morsmordre.net/t6575-amadeus-crouch#167554
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]17.04.19 22:53
Pomimo złych wspomnień, które wiązały się z okresem świątecznym, zima należała być może do jej ulubionych pór roku, szczególnie przez fakt, iż na południu Wielkiej Brytanii doświadczenie silnych opadów śniegu, widok czystego, białego puchu pokrywającego ziemię oraz mroźne, szczypiące w policzki powietrze nie należało do częstych widoków. Z dala od większych miast, w okolicach rodzinnych posiadłości, gdzie najbliższe otoczenie stanowiły lasy oraz pola, śnieg zdawał utrzymywać się trochę dłużej, choć wciąż jego opady nie były za częste, a dodatnie temperatury, które powoli stanowiły niemalże normalność nawet w zimowych miesiącach w zupełności nie sprzyjały śniegowej aurze.
Mimo wszystko lady Slughorn wolała chłód od palącego słońca (które, na jej szczęście, również nie należało do stałej części brytyjskiego klimatu), czując się swobodnie otulona płaszczami oraz szalikami i lubiąc uczucie mrozu, które dość przyjemnie piekło ją w twarz, pozostawiając na niej naturalne rumieńce.
Chociaż nie przyznawała się do tego za często, Madeline marzyła o podróżach w odległe strony, chcąc zobaczyć potężne lodowce bieguna północnego czy nawet szmaragdowe odcienie mórz krajów śródziemnomorskich. Nigdy nie odważyłaby się powiedzieć tego na głos, ale zazdrościła Amadeusowi pobytu poza rodzinną Anglią, możliwości zasmakowania zupełnie innej kultury czarodziejów, która rozwijała się w słonecznej Italii – kraju, który jak się dowiedziała dał pochodzenie przodkom rodu Crouchów. Być może było to dość egoistyczne z jej strony, jednak czasem liczyła na to, iż po ślubie będą w stanie odbyć podróż do Włoch, gdzie sama będzie mogła nacieszyć się widokami, o których dotychczas słyszała jedynie opowieści.
Tym razem jednak krótka wyprawa do Szkocji w zupełności jej wystarczyła i, ku własnemu zdziwieniu, póki co Madeline nie miała powodów do narzekania. Zorganizowanie odwiedzin w okolicach szkockiego jeziora Loch Lomond było niesamowicie szczodrym gestem ze strony jej narzeczonego, który na każdym kroku starał się udowodnić, iż z jego perspektywy ich małżeństwo jest czymś więcej niż jedynie umową zawartą między dwoma rodami.
Początkowo oporna samej idei małżeństwa – nie tylko z nim, ale z jakimkolwiek mężczyzną – teraz zdawała się stopniowo przełamywać i choć daleko jej było do uznania Amadeusa idealnym materiałem na życiowego partnera, a przynajmniej dla niej samej, czas, który spędzali ze sobą w Szkocji upływał jej zaskakująco przyjemnie. Być może to też było powodem jej zaskakującego milczenia; przez większość czasu wszystko, co miała do powiedzenia, dotyczyło na wpół ironicznych uwag odnośnie rzeczy, z którymi osobiście się nie zgadzała, resztę wypełniając uprzejmymi odpowiedziami, które daleko odbiegały od tego, co naprawdę myślała. Co więcej, zazwyczaj jej myśli nie należały do rodzaju tych, którymi mogła się podzielić z lordem Crouchem bez ryzyka pogorszenia relacji, które się między nimi tworzyły.
Obecnie jej umysł wypełniony był zachwytem nad zimowym krajobrazem – zamarznięte jezioro i pokryte czapami śniegu otaczające je drzewa prezentowały się niczym ilustracja z książki z czarodziejskimi baśniami, które w dzieciństwie czytano jej na dobranoc. Błękitne niebo rozciągające się nad ich głowami i blask zimowego słońca, który nie zapewniał im ciepła, a jedynie rozjaśniał wszystko wokoło, odbijając się od białego śniegu i od czasu do czasu zmuszając do zmrużenia oczu, jedynie dodawały uroku całemu otoczeniu. Czuła się tak, jakby zostali wyrwani z napiętej atmosfery panującej w Anglii, jakby świat oraz inni ludzie nie istnieli. Jakby byli ostatnimi pozostałymi przy życiu ludźmi, a Szkocja ich królestwem, w którym mogli rozpocząć wszystko od nowa.
Powoli jej myśli zaczynały zbaczać na tory, które wcześniej zdecydowanie od siebie odpychała. Nie chciała wyobrażać sobie, jak wyglądałoby ich życie, gdyby nie była tak przeciwna małżeństwu; a jednak nie mogła powstrzymać się przed rzucaniem ukradkowych spojrzeń na kroczącego u jej boku mężczyznę, który zdawał się być gotów przychylić jej nieba, byle tylko obdarzyła go chociaż odrobiną ciepła oraz miłości. Koniec końców czy to właśnie nie tego pragnął każdy człowiek? Kochania i bycia kochanym? Opierała się przed przyznaniem, że może ślub z lordem Crouchem nie był najgorszą rzeczą jaka mogła ją spotkać, jednak w tym miejscu wszystko zdawało się być prawdziwe. Jednocześnie nie potrafiła zapomnieć o wszystkich powodach, dla których tak łatwo było jej go nienawidzić. Potrzeba sprawowania absolutnej kontroli nad wszystkim, wliczając w to jej życie, zdecydowanie nie zgrywała się z jej naturą, która wolała by kobieta podążała własnymi ścieżkami. Być może jednak w tym miejscu nie musiała zawracać sobie tym głowy. Czy nie zasługiwała na chwilę bezkresnego szczęścia? Na odcięcie się od rzeczywistości i docenienie chwili, która długo może się nie powtórzyć?
Słowa mężczyzny wyrwały ją z dość głębokiego zamyślenia i Madeline powoli spojrzała na narzeczonego, przez krótką chwilę rozważając jego twarz, aby w końcu uśmiechnąć się delikatnie w jego stronę.
- Wybacz mi, mój drogi, ale rzeczywiście nie czuję się dzisiaj do końca sobą – zaczęła, choć w jej głosie nie słychać było ani nuty smutku czy żalu. Jeśli nie czuła się osobą, którą była zazwyczaj, to tylko dlatego, że czuła się o wiele lepiej – Zauroczył mnie ten krajobraz. Nie masz pojęcia jak wdzięczna jestem za to, że mnie tutaj zabrałeś – wyjaśniła, pozwalając sobie na odrobinę więcej otwartości, niż Amadeus mógł zazwyczaj doświadczyć z jej strony. Ścisnęła mocniej jego ramię, ostrożnie opierając głowę na ramieniu mężczyzny starając wybadać na ile może sobie pozwolić. Jej uwadze nie uszedł fakt, iż on również zachowywał się inaczej, dając jej trochę więcej swobody i nie poruszając tematów, które zazwyczaj były dla niej drażliwe. Za to również była mu wdzięczna i jedyne, czego pragnęła, to tego, by taka sytuacja utrzymała się również po powrocie do domu, a szczególnie po ich ślubie – Zostańmy jeszcze chwilę. Mam nadzieję, że tobie nie przeszkadza odrobina mrozu? – zapytała z przekąsem w głosie, spoglądając na Amadeusa w odrobinę wyzywający sposób. Nie zdziwiłaby się, gdyby jego zamiłowanie do korzeni oraz słonecznych Włoch przekładało się również na umiłowanie konkretnych warunków pogodowych.


You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream

I am teaching myself how to be free.

Madeline Slughorn
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6406-madeline-slughorn https://www.morsmordre.net/t6422-madeline https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]18.04.19 17:16
Wyglądała tak pięknie w zimowej aurze.
Soczysty błękit nieba korespondował z barwą jej oczu, a zaczerwienione od mrozu policzki dodawały Madeline słodyczy i niewinności – tak niepodobnej przecież do lady Slughorn. Na jej rzęsach i włosach osiadały drobne płatki śniegu, a spomiędzy zaróżowionych warg wydobywały się niewielkie obłoczki pary. Gdyby nie one i żywe, uważne spojrzenie jej przepięknych oczu, mógłby wręcz pomyśleć, że była lodowym posągiem, rzeźbą idealną w każdym calu, której czyjeś dłuto nadało perfekcyjnie wpisujący się w krajobraz kształt. Mógłby też uwierzyć, że pod wpływem nieznanego nikomu czaru ożyła na te kilka chwil, by wtulić się w jego ramię i przejść się wraz z nim po swoich zimowych włościach, ukazując mu nietkniętą ręką człowieka krainę, gdzie piękno nosiło tylko jedno imię: Madeline Slughorn.
W chwilach takich jak ta naprawdę potrafił się zapomnieć, marząc jedynie o tym, że oddałby wszystko – pozycję, władzę, fortunę – by spędzić całe dnie i całe noce, studiując detale jej twarzy niczym koneser sztuki badający rzadkie i cenne dzieło. Nie potrzebowałby ani snu, ani posiłków, ani niczego innego; karmiłby się pięknem w najczystszej formie, widokiem, który sprawiał, że jego skamieniałe serce drżało jak wybudzający się z letargu wulkan. Jak wielką miała nad nim władzę, choć nawet o tym nie wiedziała! Choć wciąż mu się opierała, łamała wszelkie możliwe konwenanse i igrała z nieuniknionym losem, on pragnął jej coraz bardziej, odliczając dni, które dzieliły Madeline od przyjęcia jego nazwiska.
Czasem był bliski zapytania lady Slughorn, dlaczego była tak nieprzystępna. Oczywiście wiedział, że jej światopogląd zderzał się z tym, czego od niej wymagał, lecz nie tej odpowiedzi szukał. Zastanawiało go, prześladowało i dręczyło, czy Madeline była świadoma, że zrobiłby dla niej wszystko. Nie chciał zamknąć jej w złotej klatce, a wynieść na ołtarze jako małżonkę i matkę jego dzieci, czcić i dbać o to, by nic ani nikt nie splamił jej honoru. Miała być Hestią – nie tyle co patronką domowego ogniska, a boginią samą w sobie. Czy naprawdę był to taki okrutny i niewdzięczny los? A wolność – wolność, o którą tak się dopominała – w jej przypadku mogła się okazać zdradliwa, dlaczego więc narażałby ją na niebezpieczeństwo?
Nawet teraz chciał powiedzieć jej to wszystko, lecz przecież przyrzekł sobie, że tego nie zrobi, że dziś nie poruszy tematów, które w jednej chwili mogłyby zburzyć spokój i doprowadzić do kolejnego sporu. W ostatecznym rozrachunku była to niewielka cena, a w zamian dostawał o wiele więcej. Tak wyciszonej Madeline nie widział od dawna (może nawet nigdy), jej spojrzenie choć raz nie ciskało gromów, a usta nie wypowiadały nasączonych ironią słów.
Czego więcej mógł więc żądać?
Podejrzewał, że musiał wyrwać ją z głębokiego zamyślenia; dopiero po chwili zwróciła ku niemu twarz, a na wargach zakwitł nieznaczny uśmiech. Słuchał jej z uwagą, choć nie krył zaskoczenia, gdy wspomniała o wdzięczności. To było coś nowego – coś, czego nigdy nie usłyszał z jej ust. W głosie Madeline słyszał szczerość, nie mógł więc potraktować jej słów jako grzecznościowej formułki.
- Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy – powiedział, nie protestując, gdy oparła głowę o jego ramię. Jakże mógłby? - Miałem nadzieję, że spodoba ci się ten prezent. Wspomnienia z podróży są często o wiele cenniejszym podarunkiem niż jakiekolwiek kosztowności – oczywiście był gotów obsypać ją złotem i klejnotami w każdej chwili, lecz osobiście bardziej wierzył w bogactwo doświadczeń, które niosły ze sobą podróże – nawet tak krótkie jak ta. W swoim życiu odwiedził już wiele zakątków świata i każda z tych wizyt dała mu więcej, niż spodziewał się otrzymać.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy zapytała go, czy przeszkadzał mu mróz. Choć miał na sobie grubą pelerynę z futrzanym kołnierzem i wykończeniami oraz skórzane rękawice i buty, wciąż odnosił wrażenie, że chłód przenikał przez warstwy materiału i ziębił jego ciało.
- Bywało gorzej – odparł szczerze. Ta drobna niedogodność nie miała najmniejszego znaczenia, skoro Madeline pragnęła pozostać tu nieco dłużej. - Choć przyznam, że wolę nieco cieplejszy klimat. Szkocja o tej porze roku jest piękna, ale wiesz, co jest jeszcze piękniejsze? Południowe Włochy, dużo słońca, ani płatka śniegu – zaśmiał się krótko. Wspaniale byłoby odwiedzić teraz Neapol, przejść się promenadą wzdłuż skalistego wybrzeża i podziwiać majaczącego w oddali Wezuwiusza.
Amadeus Crouch
Amadeus Crouch
Zawód : znawca prawa, dyplomata, poliglota po godzinach
Wiek : 40
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony

I had a taste for you, once

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6411-amadeus-crouch https://www.morsmordre.net/t6576-romulus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6577-skrytka-bankowa-nr-1610#167556 https://www.morsmordre.net/t6575-amadeus-crouch#167554
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]21.04.19 22:51
Od czasu do czasu zerkała ukradkiem w stronę Amadeusa, przebiegając wzrokiem po rysach jego twarzy i starając się odnaleźć w jego wyrazie wszystko to, z czym dotychczas go utożsamiała. Jej próby zakończyły się jednak porażką – wyjątkowo w jego twarzy nie było nic z tej dobrze jej znanej ostrości i stanowczości, którą zapamiętała jako jeden z dowodów na to, że w przyszłości nie mieli stworzyć dobrego małżeństwa.
Dzisiaj rysy jego twarzy były łagodne, a on sam wydawał się być rozluźniony i, co więcej, szczęśliwy. Czy było możliwym, iż to ona była powodem jego zadowolenia? Czy naprawdę, we wszystkim, co robił, kierował się tylko i wyłącznie próbami zjednania sobie jej względów?
Madeline musiała przyznać, że pomimo swojego wieku lord Crouch prezentował się dość przystojnie, dość często zawstydzając wielu młodszych od niego lordów, którzy w żaden sposób nie mogliby się z nim równać. Osobiście nigdy nie przeszkadzał jej jego wiek, a przynajmniej nie bezpośrednio; owszem, jego poglądy i spojrzenie na świat łączyły się w pewien sposób z czasami, w jakich go wychowywano, jednak nie odbiegały znacznie od poglądów wielu rówieśników lady Slughorn. Amadeus miał w sobie dojrzałość, która bardziej ją intrygowała niż odrzucała. Mogła jedynie przypuszczać, iż gdyby spotkali się w innych okolicznościach, a może gdyby żyli w zupełnie innych czasach i jako zupełnie inni ludzi, mogliby sami grawitować w swoją stronę. Podejrzewała, że mogliby znaleźć wiele tematów do wspólnych rozmów, które ciągnąć mogłyby się godzinami. Mogliby odbywać spacery rozprawiając o alchemii oraz podróżach, o polityce i sztuce, o naturze i ludziach.
Gdyby żyli w innych czasach i jako zupełnie inni ludzie, być może Madeline mogłaby go pokochać; pokochałaby sposób, w który do niej mówił i na nią patrzył; dźwięk jego głosu oraz inteligencję; pasję oraz oddanie – nie tylko jej, ale i własnym ideałom. Nie musiałaby starać się aż tak bardzo. Bez żadnych przeszkód w postaci uporu, ego i dzielących ich poglądów darzenie go jakimkolwiek intensywniejszym uczuciem przyszłoby jej zupełnie łatwo. Być może wtedy pragnęłaby zostać jego żoną, nie tylko dla przywilejów, które wiązały się z noszeniem jego nazwiska, ale również dla samego faktu dzielenia z nim życia. Nie mogła się dziwić, dlaczego tak wiele kobiet wzdychało na jego widok i szeptało za jej plecami, nie mogąc uwierzyć, że postanowił obrać za żonę właśnie ją.
Skoro jednak w tej alternatywnej rzeczywistości kochanie go zdawało się takie łatwe, dlaczego nie mogła uczynić tego i teraz? Być może nadszedł już czas by dorosnąć, odstawić na bok swą uporczywość oraz poglądy, których trzymała się bardziej z przyzwyczajenia i chęci przeciwstawienia się szlacheckim konwenansom, niż z prawdziwej wiary. Owszem, instytucja małżeństwa w formie, której on od niej wymagał, zawsze była i będzie czymś, czemu Madeline będzie się przeciwstawiać, ale ludzie potrafią się zmieniać i może on mógłby, pod jej wpływem, zmienić się dla niej. Jedyne, co stało na drodze nie tylko do zaakceptowania swojej sytuacji, ale i czerpania z niej pewnej przyjemności, była ona sama i jej upór, który od dziecka kazał jej iść pod prąd. Zastanawiając się nad tym dłużej, darzenie go jakimkolwiek uczuciem wciąż byłoby wyrazem buntu i oznaką siły – aranżowane małżeństwa nie brały w końcu pod uwagę emocji i pragnień obu stron. Gdyby lady Slughorn dobrowolnie oddałaby mu część siebie, przyznając się przed światem do tego, iż nie tylko szanuje swojego męża, ale i kocha go w sposób, którego nikt obcy nie umie sobie wyobrazić, mogliby być o wiele silniejsi, tworząc parę będącą nie do powstrzymania.
Następne kilka tygodni, zaczynając do pobytu w urodziwej Szkocji, zdawały się być idealnym czasem na przemyślenie swojego życia i wprowadzenia w nim zmian. Kobieta mogła wybrać – opierać się idei małżeństwa, nie będąc w stanie go uniknąć czy zaakceptować sytuację, w której się znajdowała i obrócić ją na swoją korzyść.
Zdecydowanie wolała zrobić to drugie.
- Nie mogłabym się nie zgodzić – odpowiedziała z lekkim uśmiechem na wargach, na moment podnosząc głowę by spojrzeć na swojego narzeczonego - Chociaż twój wcześniejszy prezent również był niesamowicie wyjątkowy - dodała po krótkiej przerwie. Nie mogła zaprzeczyć, że w tamtym momencie z łatwością potrafiła odłożyć na bok wszelkie uprzedzenia. Bez względu na to, jak wyglądać będzie jej życie po powrocie do domu, Madeline zapamięta ten wyjazd, a szczególnie ten dzień, jako przypomnienie, że nie wszystko jest tylko i wyłącznie czarno-białe.
Krótka odpowiedź mężczyzny na jej zapytanie wywołała jedynie poszerzenie jej uśmiechu; będąc ze sobą kompletnie szczera, sprawiało jej przyjemność posiadanie wiedzy odnośnie jego słabości i upodobań, nawet jeśli chodziło tylko i wyłącznie o pogodę czy temperaturę. Dotychczas nie miała tak naprawdę okazji poznać go jako człowieka i intuicja podpowiadała jej, że gdyby chociaż na chwilę mógł zrzucić z siebie maskę, którą zdawał się nosić, były zupełnie innym człowiekiem. Choć, z drugiej strony, wówczas ona musiałaby odwzajemnić się tym samym i nie była do końca pewna, czy była gotowa obnażyć przed nim wszystkie swoje sekrety oraz słabości. Tajemnice były tym, co pomagało jej zachować odpowiedni dystans, jednocześnie zapewniając ochronną tarczę, za którą kryła się przez większość swojego życia. Być może to nie małżeństwo i nie ich różnice sprawiały, że tak bardzo opierała się ich ślubowi. Być może tym, czego naprawdę się obawiała, była konieczność okazania swoich słabości komuś, komu jeszcze do końca nie potrafiła zaufać.
- Brzmi wspaniale. Osobiście nie przeszkadza mi odrobina chłodu, choć chciałabym kiedyś odwiedzić inne kraje, w tym również Włochy – przyznała zamyślonym tonem, unosząc w końcu głowę z ramienia Amadeusa i rozglądając się dookoła. Spomiędzy drzew rosnących wzdłuż ścieżki dojrzeć mogli pobłyskującą w promieniach słońca taflę jeziora, która zdawała się być w pełni skuta lodem. Im dłużej spacerowali, tym dłużej w jej umyśle kształtował się pomysł, którego zrealizowania wyczekiwała, szukając wokoło odpowiedniej okazji. Nagle, pośród zielonych iglaków, dostrzegła jeden na którym czerwieniły się niewielkie owoce. Uśmiechnęła się pod nosem, puszczając ramię mężczyzny i wskazując na drzewo przed nimi, zupełnie jakby ujrzała tam coś niezwykle fascynującego – Spójrz! Czy to nie jest taxus baccata? – rzuciła i nie czekając na odpowiedź wybiegła do przodu. Liczyła na to, iż Amadeus nie był zaznajomiony z gatunkami drzew, a jej bardzo ograniczona znajomość łaciny, zawierająca w sobie tylko i wyłącznie nazwy niektórych roślin, które wyczytała w podręcznikach do zielarstwa, wystarczy by wprowadzić go w chwilowe zakłopotanie. Gdy znalazła się przy drzewie, nie chcąc marnować ani chwili szybko schyliła się, zgarniając w dłonie odrobinę śniegu i formując z niego kulę wielkości jabłka. Następnie odwróciła się w stronę nadchodzącego w jej kierunku Amadeusa, z szerokim uśmiechem na twarzy rzucając w niego stworzoną przez siebie śnieżką. Gdy ta uderzyła w jego pierś, Madeline zaśmiała się krótko, mając nadzieję, że mężczyzna miał w sobie wystarczająco poczucia humoru by nie uznać tego czynu za obraźliwy.


You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream

I am teaching myself how to be free.

Madeline Slughorn
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6406-madeline-slughorn https://www.morsmordre.net/t6422-madeline https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]22.07.19 23:06
| 30 XII 1956

Wielkimi krokami zbliżał się Nowy Rok. Nie mogła doczekać się sztucznych ogni, fajerwerków, jabłek pieczonych z cynamonem i mugolskich cukierków, które pękały w ustach. To miał być pierwszy Nowy Rok od kilku lat, który miała spędzić wspólnie z siostrą-bliźniaczką i resztą rodziny, która nie planowała opuszczać posiadłości tego wieczoru. Do tej pory trzydziesty pierwszy grudnia Arabella spędzała w Aberlour, zwykle pojawiając się na mugolskich balach sylwestrowych w towarzystwie przystojnych młodzieńców, którzy jedli jej z ręki, chwaląc misterną fryzurę i dopasowaną czarną sukienkę; jednak anomalie skutecznie przekreśliły jej plany. Od pół roku nie pojawiła się w miasteczku, w którym się wychowała. Zastanawiała się, czy każdy zdążył już o niej zapomnieć, czy w mieście pojawił się nowy weterynarz i czy Arabella - córeczka Petera i Lisy - miała takie same oczy jak Peter, głębokie i brązowe, czy może były jak dwa szmaragdy po Lisie? Ubolewała, że nie miała możliwości sama się o tym przekonać. Pewnie dlatego dzień przed Nowym Rokiem udała się w długą - trzygodzinną - podróż autem do Glasgow, aby dokonać niezbędnych zakupów w tamtejszym centrum handlowym. Mogła zrobić zakupy w miejscowości obok Bardaly, ale chciała zorganizować Marcelli taką imprezę noworoczną, której nie zapomni. Dlatego udała się do mugolskiej wersji Miodowego Królestwa, o którym wiele razy opowiadała jej Marcella; chciała kupić nieziemskie ilości szkockich cukierków, czekolady, ciastek, żelków, pałeczek lukrecji, lizaków choinkowych, babeczek i wiele, wiele innych mugolskich słodyczy, którymi chciała nafaszerować siostrę. Swoją drogą zakupy okazały się fantastyczne - przebieranie w smakach i krążenie między półkami ze słodyczami miało swój urok. Około godziny szesnastej, już po zmierzchu, Arabella postanowiła udać się w podróż powrotną. Niebieski garbus był wypchany papierowymi torbami ze słodyczami, które zjadała w przerwach między patrzeniem na drogę a zmienianiem biegów. I właśnie z powodu cytrynowej żelki w kształcie dzwonka przy wyjeździe z miasta zamiast skręcić w lewo, skręciła w prawo. W stronę Loch Lomond, gdzie była z dwa razy w życiu. Jechała długo, a śnieżyca, która nawiedziła zachodnią Szkocję tuż po jej wyjeździe z miasta, nie pomagała w prawidłowej orientacji. Mapa leżała bezużytecznie na fotelu obok, ponieważ Arabella miała ograniczoną widoczność; nie była w stanie nawet nie rozpoznać drogi, która prowadziła ją na pewno nie w stronę domu. I właśnie z powodu zamieci Arabella nie dostrzegła ostrego zakrętu na drodze i zjechała poboczem w dół, prosto w stronę jeziora Loch Lomond. Cudem zatrzymała się w pobliskich krzakach, gdy rozległ się głośny trzask i okazało się, że jedna z opon w samochodzie po prostu pękła na ostrych kamieniach. Walnęła drobną piąstką w kierownicę. Akurat dzisiaj musiało wydarzyć się coś podobnego? I jak ona teraz wróci do domu? Prędko oceniła swoje szanse; w bagażniku miała koło zapasowe. Może uda jej się je zmienić, a następnie popchnąć auto z powrotem na drogę? A może po prostu powinna przeczekać śnieżycę w samochodzie? Kurczę, temperatura już dawno spadła poniżej zera. Dobra. Raz kozie śmierć - to było ulubione przysłowie męża-mugola jej kuzynki, którego nadal nie rozumiała, ale podobno było adekwatne do sytuacji. Otworzyła drzwiczki ze strony kierowcy i z kapturem na głowie popędziła w stronę bagażnika. Pierwsza przeszkoda pojwiła się już po otwarciu klapy; nie miała tyle siły, aby wyjąć stamtąd koło zapasowe...
Arabella D. Figg
Arabella D. Figg
Zawód : weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Chwytaj chwile nieuchwytne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Chwytaj chwile nieuchwytne.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7534-arabella-doreen-figg#208458 https://www.morsmordre.net/t7561-listy-do-arabelli#209465 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f246-szkocja-newton-steward-bargaly-dom-nad-palnure-burn https://www.morsmordre.net/t7566-skrytka-bankowa-nr-1835#209479 https://www.morsmordre.net/t7567-a-figg#209492
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]23.07.19 13:31
Święta spędzane w rodzinnym domu, w cudownej Szkocji razem z rodzicami, rodzeństwem i całą resztą licznej rodziny, pozwoliły mu się oderwać od szaleństwa ciągłych treningów, na których chyba zaczął się specjalnie katować. Dlaczego? Zapewne by się nikomu do tego nie przyznał, ale po dwudziestych ósmych urodzinach, z tyłu głowy cały czas dręczyła go myśl, że teraz, prędzej niż później, w końcu trener i zarząd drużyny Zjednoczonych powiedzą mu: "do widzenia, jest pan za stary". Że wymienią go na młodszego zawodnika tak, jak wymienia się miotły. Wystarczy tylko, że ktoś powie: "wiesz, wychodzi nowa Kometa, o niebo lepsza od pozostałych mioteł" i stary Zmiatacz wyląduje w kącie. Takie myśli w końcu dopadają każdego zawodnika i podłamują, ale że i Joe stał się ich ofiarą? Beztroski, niczym się nie martwiący Joey Wright?
Szczerze mówiąc ostatnio martwił się coraz więcej: o Hanię, o Just, nawet o Bena, którego jeszcze do niedawna miał za niezniszczalnego. Teraz doszedł mu do tego quidditch, a w zasadzie wiek.
W Szkocji na szczęście o tym zapomniał. W domu było jak zawsze: ciepła, wręcz gorąca atmosfera, uściski, głośny śmiech, włóczenie się po nocy po okolicy przedzierając się przez śnieg sięgający często pasa, gry, zabawy i najlepsze jedzenie pod słońcem, maminy piernik!
Zmartwienia poszły na bok na kilka dobrych dni... dokładnie do 30 grudnia. Wtedy to leżący gdzieś w nieładzie Prorok przykuł uwagę Joey'a, a kiedy przeczytał to jedno zdanie: "Zamaskowani sprawcy zniszczyli i podpalili (...) słynną lodziarnię Fortescue", kolejne  obawy uderzyły w niego sztormem. Niemal w biegu zaczął się pakować.
- Miałeś zostać do Nowego Roku - słyszał jeszcze zatroskany i pełen wyrzutu głos matki, kiedy wrzucał swoje (przynajmniej w większości swoje) rzeczy do torby.  
- Nie mogę - tylko tyle odpowiedział, kreśląc na szybko krzywe zdania na pergaminie i wciskając list w dzióbek ich starej puchaczki.
Na niebie kłębiły się gęste, ciemne chmury zwiastujące porządny opad śniegu, ale choć i to usłyszał od matki, to zdania nie zamierzał zmienić, tylko wziąć torbę do ręki, krótko się pożegnać i wsiąść na miotłę. Tym bardziej, że otrzymał odpowiedź od Florence, a w niej trzy najważniejsze słowa: "Proszę cię, przyleć".  
Ponoć anomalie się skończyły, magia zaczęła działać jak dawniej... ale Joe raczej szybko nie zaufa jej na nowo, nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby użyć kominka czy teleportacji. Nie zamierzał wylądować gdzieś na drugim końcu świata, albo zostać rozszczepionym - musiał jak najszybciej dotrzeć do Doliny Godryka i to w jednym kawałku.
Wzbili się w powietrze jednocześnie: on, z torbą zawieszoną na trzonku miotły, i popielato-beżowa gęś z charakterystycznym poprzecznym prążkowaniem na skrzydłach i szyi. Tak, przyleciał do domu na święta z Kometą 210 - przecież nie zostawiłby jej samej w Anglii na kilka dni, prawda? No i już dawno stała się członkiem rodziny, więc jej obecność w rodzinnym domu nikogo nie powinna dziwić.
Śnieżyć zaczęło już w okolicach Loch Ness. Wielkie płatki śniegu z pewnością zachwyciłyby swym widokiem niejedną osobę, ale bombardując twarz, zmniejszając widoczność i utrudniając orientację w powietrzu skutecznie traciły swój urok. Niejeden śmiertelnik zapewne już w tym momencie odpuściłby podróż na miotle, ale przecież nie Joseph - po pierwsze "lekki śnieżek" nie miał prawa go odstraszyć, a po drugie nawet gdyby coś się stało i jakimś cudem straciłby orientację w przestworzach, to miał przy sobie Kometę, a ta nie traciła orientacji nigdy. Szczerze mówiąc, Joe nie znał mądrzejszego ptaka od niej i był pewny, że gdyby tylko chciał, to nauczyłby ją tak błahej sztuki jak noszenie listów... Swego czasu nawet o tym myślał, ale szybko uznał, że czegoś takiego się po prost nie godzi. Kometa nie była jakimś podrzędnym ptakiem pocztowym, ale jego przyjaciółką. Siłą rzeczy się do siebie przywiązali... i miałby ją wysyłać do znajomych z świstkami papieru? Bez przesady, od tego były właśnie sowy.
Śnieżyca nabierała na sile, a wraz z nią coraz mocniejsze podmuchy wiatru, z którymi nawet tak utalentowana lotniczka jak Kometa, zaczynała mieć problemy. Joe szybko zdecydował o wzleceniu wyżej z nadzieją, że ponad chmurami nie będzie już ani śniegu ani wiatru. Uderzył w nich cieplejszy wschodni front, a wraz z nim deszcz, który momentalnie osiadał na drewnie i materiale ubrań i zamarzał. Początkowo Wright uznał go za lepszy od śniegu, bo widoczność się poprawiła (choć nad głową i pod stopami miał grube warstwy chmur, więc z kierunkiem ich lotu zaczął się zdawać na Kometę), ale po jakimś czasie zaczął wytracać wysokość. Nieznacznie, ale jednak. Kiedy zanurzył się w gęstą warstwę chmur i nie mógł wznieść się ponad nią zrozumiał, że ta podróż nie będzie należała do najprzyjemniejszych tym bardziej, że nie chciał używać magii. Znów obniżył lot, nad głową usłyszał znajome gęganie niezadowolonej Komety, która zrobiła to samo. Przez chwilę kompletnie nic nie widział, jakby zanurzył się w wielkim jeziorze wypełnionym watą... a później coś ze świstem uderzyło go z całej siły w ramię.
- Co do psi... - mruknął, ale zanim skończył, kolejny pocisk uderzył go w nogę, następny w trzonek miotły, robiąc na niej brzydki zadzior. Szum skrzydeł i zdenerwowane gęganie Komety, świst gradu, mgła z chmur i do tego wszystkiego miotła, która odmawiała wzbicia się wyżej w powietrze... no, świetnie. Przemoczone i zamarznięte ubranie i torba musiały jej za bardzo ciążyć.
- Kometa, leć do domu! Słyszysz? - zawołał, a zaraz potem syknął, kiedy ostry kawałek lodu wielkości złotego znicza uderzył go w skroń. - Do Piddletrenthide! - krzyknął jeszcze, po czym nachylił się nad trzonkiem miotły pikując niemal prostopadle w dół. Ona mogła wzlecieć wyżej i poszybować do domu, on był zmuszony obniżyć lot w nadziei, że na dole nie będzie padał grad. Gęganie gęsi ucichło w szumie pędu powietrza, grad niestety bombardował go coraz mocniej, chmura jakby nie chciała się skończyć otaczała go zewsząd, aż nagle zdał sobie sprawę, że już sam nie jest pewien czy leci w dół, czy w górę. I wtedy tuż przed nim znikąd wyłoniła się sosna, a za nią kolejna i jeszcze jedna. Zaczął manewrować między nimi, starając się wytracić prędkość. Teraz już nie tylko grad, ale i gałęzie zaczęły go atakować. Musiał lądować, nie było w ogóle innej opcji.
Klnąc jak ostatni rzezimieszek z Nokturnu obniżył jeszcze lot i zatrzymał się. Zsiadł z miotły, ściągnął z głowy zaparowane gogle i schował do kieszeni płaszcza, po czym rozejrzał się wokół. Był w lesie, Godryk raczył wiedzieć gdzie. Coraz drobniejszy grad stukał o konary trzeszczących drzew, kiedy Joe wpakował swoją obitą miotłę do sportowej torby i zaczął przedzierać się przez obcy gąszcz drzew. Mniej więcej na południe - co ustalił głównie po oszronionych porostach na korze pni.
Już dawno stracił poczucie czasu, ale kiedy wydostał się z lasu wprost na ulicę, znów obficie śnieżyło. Musiało? Akurat dzisiaj?
Ruszył poboczem w prawo licząc na to, że dotrze do jakichś drogowskazów, albo schronienia, albo że pogoda się opanuje... chwilę później zaś jakieś światła przykuły jego uwagę. Zmarszczył brwi, po czym po na myśli zboczył z głównej drogi, by przedrzeć się przez krzaki i ruszyć w tamtym kierunku. Nie miał w zwyczaju pytać o drogę... ale dziś naprawdę się spieszył i nie pogardziłby pomocą choćby zwykłego mugola.
Szczerze mówiąc, kiedy podszedł bliżej zastał dziwny obrazek: zakapturzona drobinka siłowała się z mugolskim pojazdem... Joe sam nie był pewien po co, bo mimo wszystko wyglądało na to, że mugol po prostu postanowił nazbierać tonę wciąż padającego z nieba śniegu do wnętrza auta. Bezsensu... czasami kompletnie nie mógł zrozumieć tych ludzi. Przekrzywił lekko głowę jeszcze chwilę przypatrując się poczynaniom obcego. Nie, nie wiedział po co ktoś miałby stać w śnieżycy z otwartym samochodem.
Odchrząknął cicho, dając w końcu o sobie znać.
- Przepraszam, masz może mapę? - zapytał całkiem uprzejmie, choć mimo to mógł trochę napędzić stracha - wysoki, zakapturzony mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu pokrytym warstwą śniegu i lodu wynurzający się z gęstwiny dziczy pośrodku niczego, podczas paskudnej śnieżycy i jeszcze ze sporą torbą w ręce (w której na bank miał siekierę jak na obłąkańca przystało) - obrazek trochę jak z horroru.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]25.07.19 22:15
Gdy tylko otworzyła bagażnik, śnieg zaczął szybko przykrywać zakupy w papierowych torbach - nie miała chwili do stracenia. Zaczęła siłować się z kołem zapasowym, ale zaklinowało się między kanistrem z benzyną a skrzynką z kluczami, której zwykle używał Peter. No i było przykryte ogromną ilością zakupów z Glasgow, ale nie miała czasu na to, aby wszystko teraz wyjmować i segregować. Musiała się spieszyć! Dłuższą chwilę jej zajęło zrozumienie, że nie da sobie rady. Jęknęła przeciągle w eter, którego zapewne nikt nie usłyszał; w okolicy nie było żywej duszy, a ona utknęła z zepsutym samochodem pośrodku tego śnieżnego pustkowia, w otoczeniu drzew. Zmierzchało, powoli dopadało ją zdenerwowanie. Dlaczego akurat ją spotykały takie rzeczy? Westchnęła ciężko i jeszcze raz spróbowała wyciągnąć z bagażnika upragniony przedmiot. Nic z tego. Kopnęła w zderzak ze złości. Pozostało jej jedynie wrócić do środka i nie wychładzać samochodu bardziej, jeśli chciała przeżyć tu noc. Chociaż noc nad zamarzniętym jeziorem, w śnieżycy, w samotności... nie uśmiechało jej się to. Z hukiem zatrzasnęła bagażnik garbusa i okrążyła auto, aby ponownie wślizgnąć się za kierownicę, ale po postąpieniu dosłownie dwóch kroków z jej gardła wydobył się przerażający wrzask w momencie, gdy spostrzegła wysoką, zakapturzoną postać tuż obok szyby kierowcy. W podskokach pokonała dystans dzielący ją do drzwiczek samochodu, złapała za klamkę i zaczęła nią po omacku szarpać, aby wejść do środka i schronić się przed wampirem, trollem czy kim tam była ta postać, ale klamka ani drgnęła. Zamarzła! Akurat teraz wszystko musiało się psuć! Nadal trzymając chłodnymi dłońmi jeszcze bardziej lodowatą klamkę, przestąpiła z nogi na nogę. Zaraz, zaraz. Co on powiedział? Czy miała mapę? - Mam mapę - rzuciła głośno, szybko, podejrzliwie, marszcząc brwi i poprawiając kaptur, aby śnieg przestał lądować na jej zmarzniętej twarzy. Zmierzyła podejrzliwym wzrokiem mężczyznę; miał na sobie długi, ciemny płaszcz, a w dłoni dzierżył sporą torbę. Ciekawe, co w niej trzymał? Kim był? Mugolem czy czarodziejem? Wędrowcem czy złoczyńcą? Dobrym czy złym? Arabella wypuściła gwałtownie powietrze. - Co tu robisz i kim jesteś? - spytała oskarżycielskim tonem, jakby tylko jej mógł się popsuć samochód na środku drogi. Zmrużyła oczy, próbując logicznie ocenić dystans, jaki dzielił ją do drugich drzwiczek garbuska; zdążyłaby wślizgnąć się do auta z drugiej strony, zanim by ją dogonił?
Arabella D. Figg
Arabella D. Figg
Zawód : weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Chwytaj chwile nieuchwytne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Chwytaj chwile nieuchwytne.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7534-arabella-doreen-figg#208458 https://www.morsmordre.net/t7561-listy-do-arabelli#209465 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f246-szkocja-newton-steward-bargaly-dom-nad-palnure-burn https://www.morsmordre.net/t7566-skrytka-bankowa-nr-1835#209479 https://www.morsmordre.net/t7567-a-figg#209492
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]26.07.19 10:36
Mugol kopnął auto i z hukiem je zatrzasnął - albo nazbierał już wystarczającą ilość śniegu, albo był zły, że właśnie trochę za mało. Tak czy siak chwilę później bardzo głośno okazało się, że mugol był jednak mugolka.
No tak, Joe jak zwykle nie pomyślał. Nie pomyślał, że mógł kogokolwiek przestraszyć swą osobą i swoim całkiem uprzejmym w końcu pytaniem. Kto go znał, tego by to wcale nie zdziwiło, że Wright najpierw robił, potem myślał... ale obecnie miał do czynienia z nieznajomą. I to konkretnie przestraszoną nieznajomą sądząc po zapalczywości z jaką próbowała się dostać do wnętrza pojazdu. Najpierw zbierała do niego śnieg, a teraz dziwiła się, że nie może wejść do środka? Fascynujące... ale zachwycać to Joe się będzie później, tak?
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć - momentalnie uderzył w przepraszające tony i nawet uniósł ręce ku górze (w jednej wciąż dzierżąc granatową torbę), żeby udowodnić, że nie ma złych zamiarów, ani różdżki noża w dłoni. Zaraz je jednak opuścił, a wolną ściągnął z głowy kaptur, coby odsłonić swoją twarz. Przydługie kłaki i tak już miał mokre od śniegu i deszczu, więc nie pogorszy to jego stanu specjalnie.
- Nazywam się Joseph Wright i jestem sportowcem - odpowiedział prędko i zgodnie z prawdą na jej pytanie. To drugie pytanie, bo o ile nie musiał przy nim nic wymyślać, tak wyjaśnienie co tu robi, zdawało się trudniejszym zadaniem (tym bardziej, że kiepski z niego kłamca). Ale... może mugolka nie zauważy, że je pominął? Zresztą samym faktem, że jest sportowcem powinien zdobyć jej zaufanie - wszyscy sportowcy są super, nie? Szczególnie ci, którzy grają w najlepszej drużynie quidditcha na świecie, he he... Joe, skup się!
Najważniejsze, że dziewczę miało mapę i tego trzeba było się trzymać.
- Nie chcę ci przeszkadzać w... - zawahał się omiatając spojrzeniem jeszcze raz auto i jego właścicielkę. Nie, nadal nie miał bladego pojęcia, po co zbierała śnieg do samochodu.
- ...w tym, co robisz. Zerknąłbym tylko na mapę, ustalił gdzie jestem i dokąd iść i już mnie nie ma, słowo honoru - zapewnił dziarsko, uśmiechając się przy tym przyjaźnie. Nie ruszył się jednak z miejsca, coby jeszcze bardziej nie przestraszyć biedaczki. Nie chciał przecież wyjść na jakiegoś zwariowanego natręta... bardziej niż do tej pory. Biegać za nią wokół samochodu też nie zamierzał, spokojna głowa.


Beat back those Bludgers, boys,
and chuck that Quaffle here
No team can ever best the best of Puddlemere!


Joseph Wright
Joseph Wright
Zawód : Bezrobotny
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
What if I'm far from home?
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zjednoczeni z Puddlemere
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5364-joseph-e-wright https://www.morsmordre.net/t5428-do-joe#123175 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f108-piddletrenthide-79-kamienny-domek https://www.morsmordre.net/t5462-skrytka-bankowa-nr-1335#124469 https://www.morsmordre.net/t5441-joe-wright
Re: Jezioro Loch Lomond [odnośnik]29.07.19 21:19
Klamka uparcie nie chciała nawet drgnąć. Arabella niechętnie przestała ją gorączkowo szarpać, jednocześnie nie spuszczając wzroku z Wrighta, który teraz unosił ręce ku górze w obronnym geście. Odetchnęła głęboko, ale trudno było jej zachować spokój, kiedy w kieszeni nie miała nawet scyzoryka, aby się obronić przed nieznajomym. Jednocześnie zdziwiła ją jego otwartość. Przedstawił się jej, a nawet napomknął o swoim zawodzie. Był sportowcem; Arabella nie przepadała za sportowcami. Sama była raczej typem twardo stąpającym po ziemi. Raczej to druga z bliźniaczek reprezentowała żeńskiego ducha walki Figgów - Arabella zdecydowanie wolała zatonąć w książkach i pokroić żabę na stole operacyjnym. Przygryzła wargę, przyglądając się mężczyźnie - powinna się mu przedstawić czy nie? - Nazywam się Figg - rzuciła, celowo nie dodając swojego imienia. Zmrużyła oczy. - I jestem weterynarzem - dodała z powątpiewaniem. Czy to naprawdę była aż tak istotna informacja? Była pewna, że ten fakt raczej by go nie zainteresował. Swoją drogą, ciekawe, był czarodziejem czy mugolem? Odpowiedź sama pojawiła się w jej głowie. Raczej nie spotkałaby czarodzieja na tym pustkowiu, z dala od Londynu. I kiedy chłopak mówił o czymś żywo, nagle ją olśniło. Mógł jej pomóc! Zignorowała wszelkie wcześniejsze obawy, podeszła do niego i zachęcająco popchnęła w kierunku bagażnika, nie zważając na żadne protesty. - Dam ci mapę, jeśli pomożesz mi zmienić oponę. Wpadłam w poślizg i tylne koło pękło. A, i nie jestem w stanie wyjąć koła zapasowego z bagażnika. Jest zbyt ciężkie - wytłumaczyła pokrótce, licząc na to, że każdy mężczyzna zna się na samochodach. Chociaż trochę. Posłała mu jeden z najurokliwszych uśmiechów, jaki potrafiła zaserwować chłopakowi w tym momencie, chociaż nie była pewna, czy cokolwiek zauważył z powodu gęstych płatków śniegu gorączkowo wirujących w powietrzu. Otworzyła bagażnik i dłonią wskazała na koło, obok którego leżała podstawowa skrzyneczka z narzędziami potrzebnymi do zmiany koła. Skoro najpierw ją przestraszył niemalże na śmierć, to teraz niech odpokutuje i przynajmniej się do czegoś przyda. - To jak? Umowa stoi? Przysługa za przysługę? - rzuciła, opierając ręce na biodrach i przyglądając się zawartości swojego bagażnika. Kurczę. Dawno tu nie sprzątała.
Arabella D. Figg
Arabella D. Figg
Zawód : weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Chwytaj chwile nieuchwytne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Chwytaj chwile nieuchwytne.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7534-arabella-doreen-figg#208458 https://www.morsmordre.net/t7561-listy-do-arabelli#209465 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f246-szkocja-newton-steward-bargaly-dom-nad-palnure-burn https://www.morsmordre.net/t7566-skrytka-bankowa-nr-1835#209479 https://www.morsmordre.net/t7567-a-figg#209492

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Jezioro Loch Lomond
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach