Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia
AutorWiadomość
Sypialnia [odnośnik]02.05.15 1:57
First topic message reminder :

Sypialnia

Sypialnia Cassandry, znajdująca się na poddaszu nad jej prywatną lecznicą, jest niewielkim pomieszczeniem z obszernym łóżkiem. Naprzeciw znajduje się sekretarzyk z lusterkiem, na którym, na eleganckim obrusiku zakończonym złotym zdobieniem, stoją różnego rodzaju specyfiki, buteleczki, kremy, perfumy i blaszane puzderka z drobiazgami. 
Pod ścianą, naprzeciw drzwi, piętrzy się szafa na wysokich, zgrabnych nóżkach, a obok niej - niski regał, na półkach którego leżą księgi, dawne podręczniki z Hogwartu, których Cassandra nie miała serca wyrzucić, kilka traktatów o wróżbiarstwie, w tym egzemplarze ksiąg jej matki z dedykacją, jedna pozycja o opiece nad kilkutygodniowym małym czarodziejem oraz kilkanaście woluminów traktujących o medycynie różnego rodzaju. Na szafce nocnej, przy łóżku, w wysokim, szklanym wazonie, zawsze stoi bukiet świeżo ściętych kwiatów. Drewniane deski podłogi zakrywa szorstkie futro zdjęte z niedźwiedzia. Okno przysłania delikatna, lejąca się przez dłonie zielonkawa firanka ozdobiona delikatnym, własnoręcznie wykonanym haftem. W powietrzu unosi się zapach dusznych kobiecych perfum.
Nałożono zaklęcie Tenebris.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sypialnia [odnośnik]27.06.20 0:26
Jej głos miał przywrócić go jawie, wyczekiwał go, wiedząc, że jak żaden inny będzie w stanie sprowadzić go na ziemię, rozdzieli od dręczących snów. Zimny, cichy, a jednocześnie tak głęboki. Wyrywał go z największych obłędów, najgorszych stanów. To jej głos, tak jak zapach miodu, który jej towarzyszył tkał w jego wyobraźni jej obraz. Ten był jednak niespokojny, drżący. Buczało w nim zmęczenie, przypominające natrętną muchę brzęczącą gdzieś w pobliżu. Niby cicho, lecz wciąż wyraźnie. Obrócił głowę w stronę, z której dobiegały go dźwięki, rozszarpane na głoski wyrwane siłą ze zmęczonego gardła. Nie krzyczała, zbudziłaby go tym. Nie przyszło mu jednak do głowy, że śpiewała. Cicho, tak, by słyszeć ją mogła tylko jedna para uszu. Ciemność go spowiła, ale i bez niej potrafił odtworzyć rozkład wszystkich mebli w jej sypialni — nie było ich zbyt wiele. Czuł się swobodnie, tak też przymknął za sobą drzwi, cicho, choć nie wiedział dlaczego. Być może jego zamiłowanie do ciszy instynktownie nakazało mu okazać jej należyty szacunek i dopasować się. Swe pierwsze kroki w sypialni skierował w stronę okna, wciąż zabezpieczonego. O tym, o nim, jednak nie będą rozmawiać.
— Wyleczyłaś mnie — stwierdził fakt, taki sam, jak i ona. Od tygodni, miesięcy, lat, wciąż ten sam. On trafiał w jej progi w stanie, który nie dawał mu zbyt wielkich szans, a ona za każdym razem udowadniała całemu światu, jego wrogom i jemu, że wyciągnie go z najgorszych opresji. — Nie pamiętam wiele — a może nic?; przyznał jednak po chwili, wyczuwając przy sobie ścianę, brzeg wnęki okiennej. Oparł się o nią, przez szczeliny okiennic próbując dostrzec co działo się po drugiej stronie. Księżyc nie świecił, był tylko mrok, ciemność. Fragmenty łuny jaśniejącego powoli nieba prześwitywały przez nieszczelne blokady. — Długo to trwało?— Ten stan, którego nie był świadomy. Stracił rachubę, dopiero teraz próbował odnaleźć się w upływającym czasie. Był mocno ranny, z trudem jednak cofał się do ostatnich dni. Próba wydostania najświeższych wspomnień poskutkowała pulsującym bólem głowy, który pęczniał powoli. Spuścił wzrok na parapet, który w ciemności w końcu zaczął zarysowywać swój kształt, gdy przywykł już do niej nieco. Wtedy też zwrócił twarz ku niej, ale w gęstym mroku nie mógł jej ujrzeć. Chciał tego. Nie ruszył się jednak spod okna jeszcze, oddalając od siebie kuszącą potrzebę. Wiedział bowiem, że powinna mieć przy sobie dziecko, rachunek w głowie tak zakładał. Odwlekał ten moment, ciekawość go nie zżerała. Nie zdumiałby się, gdyby ujrzał w zawiniątku potwora. Obecność kogoś jeszcze, małej poczwary, która w ostatnim czasie przyszła na świat wywoływała w nim niezdrową chęć dystansu. W powietrzu unosił się dziwny, nieznany mu zapach, na którym nie skupił się wcześniej. Dopiero teraz, kiedy uświadomił sobie, że mogą nie być tu sami zdał sobie sprawę, że tak pachniało ciepłe mleko.
— Czego ci potrzeba?— bo czegoś z pewnością. Była zmęczona — jeszcze, gdy było w jej łonie pożerało ją od środka, wysysało wszystko. Czy gdyby ją teraz ujrzał, poznałby ją, czy byłaby zaledwie cieniem samej siebie? Nie widział, tak było na razie lepiej. Nie musiał o jej zły stan obwiniać istoty, którą urodziła. Jej zdrowie, jej życie było najważniejsze. W przeciwieństwie do niej, to w nim dostrzegał wartość nadrzędną. Zagrożenia należało wykluczać.
Ta cisza w końcu zaczynała go zadziwiać. Dziecko nie kwiliło.
— Żyje? — spytał w końcu. W jego głosie nie było słychać ani nadziei, ani zawieszonego w powietrzu żalu. Był neutralny, zupełnie tak, jakby pytał o strawę dla jej trolla. Może nie było żadnego dziecka. Może zmarło przy porodzie, a może je zabiła. Kiedy on był pewien, że pod sercem nosi chłopca, w jej oczach płonęła pewność, że gdyby go miała urodzić zamordowałaby go od razu. Ale widział ją w roli matki — nie potrafiłaby tego zrobić.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sypialnia - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sypialnia [odnośnik]29.06.20 0:48
Przez ciszę przedarł się dźwięk prychnięcia, przypominającego może nieco prychnięcie oburzonej kotki; ot grymas, nieco lekceważący, przerywający nocną melodię śpiewanej kołysanki.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz, Śmierciożerco - odparła spokojnym, cichym głosem; dość niecodziennie jak na ostatnie tygodnie, miesiące, pozbawiony był nut zdenerwowania - wiedziała, że milczące przy jej piersi niemowlę momentalnie wyczuje zmiany jej nastroju i ostrzejszy ton głosu, nie chciała tego dla niego. Oczywiście, że go wyleczyła, zawsze to robiła. Nie tylko dlatego, że taki był jej obowiązek, ale o tym w ciągnącej się pętli nienawiści oboje zdążyli zapomnieć. - Uderzyłeś się w głowę. Wspomnienia może wrócą do kilku dni, a może nigdy - objaśniła równie spokojnie, bez emocji, przez nieprzebrane ciemności wpatrzona w twarz swojego dziecka, nie widziała jej, ale to nie miało znaczenia. Wiedziała, gdzie była, czuła jej ciepło, niewielkie delikatne ruchy. I to wystarczało. - Trzy dni - odpowiadała dalej cierpliwie. - Nie byłeś w dobrym stanie, a ja nawet nie wiem, skąd przybyłeś - dodała, z lekkim wyrzutem w głosie, oczekując wyjaśnień. Mogła się spodziewać, mogła się domyślać. Sprawy Czarnego Pana, walki, tocząca się wojna, coraz więcej śmierci. Akurat teraz, kiedy do niej przyszło zamiast śmierci życie.
- Pewności - odparła zatem na jego kolejne pytanie, nadzwyczaj szczerze. Jej dłoń odnalazła twarz jej dziecka, policzki, kości policzkowe, skrawki włosów, o których pamiętała, że były tak czarne, jak otaczająca ich ciemność. Drobne linie żeber i maleńkie rączki, szukające w jej dłoniach i opadających włosach jedynej istniejącej stałości. - Że nadejdzie jutro - dodała, unosząc brodę wyżej, z ukosa instynktownie spoglądając w bok; zdawało jej się, że słyszała kroki, że jego głos dobiegał z coraz bliższa; nie chciała rozwiewać tej ciemności. Była bezpieczna, dla niej i dla niego. Nie była pewna, czy chciała mu pokazywać ten widok. - Że jutro nie przyjdzie śmierć - Choć nie widziała jej - we snach. Czy to był dobry omen czy bardziej przestroga? Własnej krzywdy jeszcze nigdy nie widziała we snach.
- Znalazłeś go? - Miał to przecież zrobić, załatwić sprawę. Pozbyć się problemu. Upewnić się, że nie będzie jej nachodził, już nigdy. Czy to znów były tylko czcze słowa, puste obietnice? Nie miała więcej czasu, czego jego brat nie zrobił z pierwszym dzieckiem, jego krewni mogą zrobić z drugim. Którzy dokładnie - wciąż nie wiedziała, mogła jedynie zdać się na instynkt. Mogła otoczyć go opieką. Jej dłonie powoli odnajdywały materiał pieluchy, w którą był owinięty, a palce wkrótce zacisnęły się na nim niby ostre szpony, przyciągając ku sobie bliżej, zachłanniej i łapczywiej; mimowolnym obronnym gestem.
- Oczywiście, że żyje - W jednej chwili jej głos nabrał lodowatej nuty, wyostrzył się jak nóż przygotowany do cięcia skóry. Brew ściągnęła się w niezadowoleniu, usta zastygły na krótką chwilę, w zdezorientowaniu. - Skąd to pytanie? - Głoski uleciały z jej ust zbyt szybko, zdradzając nerwowość. Przyszedł tu, żeby ich skrzywdzić? Nie, nie śmiałby - przyszedł tu, bo ktoś inny mógł tutaj przyjść? Spodziewał się zagrożenia?  - Dlaczego miałby  - zdanie urwało się w pół, nie była w stanie wypowiedzieć go do końca; instynktownie przyciągnęła jednak niemowlę bliżej piersi, niepewnie przeciągając wzrok w kierunku okien. Nie widziała ich, ale doskonale wiedziała, gdzie mogła je odnaleźć - były zabezpieczone, żadna mgła nie była w stanie się przez nie przedostać. Stary Mulciber też nie. Duch Vasyla - też nie. Tak jak inne mary przeszłości, teraz siłą była przyszłość: którą trzymała w rękach. Lysa, zdusiła w sobie okrzyk, gdy zamurowana wyprostowała się jak struna, bezwiednie rozchylając usta; czy jednak mniej czasu poświęcając jej, pozwoliła chronić ją mniej?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]29.06.20 17:45
Mruknął coś pod nosem, coś na znak cichego potwierdzenia, może nieco pozbawionego aprobaty, ale nie niezadowolonego.
— Zawsze naiwnie łudzę się, że ten będzie ostatnim — mruknął, raczej do siebie niż do niej i westchnął. Był taki czas, że gotowy był przyjść do niej z byle krwotokiem, by tylko ją ujrzeć, by tylko ją rozdrażnić. Lubił to robić. Działać jej na nerwy. Wywoływanie u niej niechęci weszło mu w krew tak bardzo, że nie zauważył kiedy zwyczajna irytacja przerodziła się w niespełnione oczekiwania i zawody. Niecodzienny ton wyłapał od razu. Jak stawiający uszy wilk, tak on obrócił głowę do źródła dźwięku, by się temu przyjrzeć. — Lepiej, by wróciły — przyznał, licząc na to, że jeśli posiada jakieś uzdrowicielskie, wiedźmie lub kobiece sposoby na przywrócenie utraconych wspomnień szybko, zaryzykowałby skorzystaniem. — Chętnie bym ci o tym opowiedział, gdzie byłem i co robiłem, ale nie mogę sobie przypomnieć — dodał, nie powstrzymując się przed powiedzeniem tego zgryźliwie. Uśmiech zatańczył na jego twarzy, lecz choć w sypialni panował całkowity mrok, z pewnością zdołała wyczytać to w jego głosie. Znała go dobrze.
Jej kolejne słowa sprowokowały go jednak do przemyśleń. Mógł jej obiecać wszystko, niczym nie różnił się przecież od kłamliwych szui. Robił to z wielu powodów, ale ją oszukał tylko raz.
Westchnął ciężko. Niechętnie sięgnął po różdżkę, zgaszona wcześniej świeca znów zapłonęła słabym blaskiem. Nie będą tej rozmowy odbywać po ciemku.
— Pomimo sytuacji, pomimo twoich zasług, mimo mojej pozycji nie czujesz się pewnie? Moi towarzysze wywołują w tobie strach? Co musiałoby się stać, byś zmieniła zdanie? Ilu śmierciożerców, ilu Rycerzy Walpurgii musiałoby stracić życie, byś poczuła się pewnie? — spytał, ale nie czekał wcale na jej odpowiedź. Nie chciał jej znać, zaskakująco. To i tak było bez znaczenia, nikt nie umrze póki służy Czarnemu Panu.
Obrócił się, opierając o parapet i spojrzał na nią. Wyglądała źle, jej stan pogorszył się, odkąd widział ją ostatni raz. Cera wydawała się ziemista pomimo ciepłego światła, pod oczami zalegały cienie. Nie przypominała tamtej siebie. Zacisnął szczękę, nie przyglądając się zawiniątku, które trzymała przy piersi. — Ocierasz się o śmierć każdego dnia, nie widzisz, że nie jest tobą zainteresowana? — Nie musiała się bać. O życie swoje, ani swoich dzieci. Ale nie dziwiło go to wcale. Ten strach budował jej jestestwo. Bała się od dawna, ale nie od zawsze. Bo kiedy ją poznał była sama i zaglądała strachom w oczy.
— Wykonuje rozkazy Czarnego Pana — przypomniał jej smętnie, nudno. Nie widział się z nim od spotkania. Nie wiedział, gdzie był dziś, ledwie się zbudził, ostatnich dni nie pamiętał wciąż. Nie widział go cały luty, cały marzec. Zogniskował na niej spojrzenie, liczył, że to co powiedział wystarczy, by zrozumiała.
— A więc to chłopiec— jego głos wydał się zdziwiony, choć przecież od samego początku to zakładał. I zdumiał się sam swoim zdumieniem, obracając głowę w stronę okna, wraz z jej spojrzeniem, nieświadomie, że i ona spojrzała na nie w tej samej chwili. — Jest milczący— jakby nie żył. Jakby go tu wcale nie było. — Zajmę się zabezpieczeniem lecznicy, póki tu jestem. Dla twej pewności. — Może dla jego pewności też. Miał syna. Cokolwiek to oznaczało.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sypialnia - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sypialnia [odnośnik]02.07.20 1:22
Nie spojrzała na niego, ale nawet gdyby przeniosła wzrok, dostrzegłaby przecież tylko nieprzeniknioną ciemność; nie musiała tego wcale robić, ton jej głosu był wystarczająco znaczący - miał w sobie coś pobłażliwego i coś przepełnionego pewnością jednocześnie:
- Nie będzie - I nie musiała wcale być jasnowidzką, by to stwierdzić, choć była; Ramsey pojawiał się i znikał, za każdym razem z coraz to bardziej niebezpiecznymi ranami - za każdym razem coraz silniejszy, kolejne trudy hartowały jego ciało a kolejne odbierane życia wzmacniały wolę przetrwania. Nie przestanie się narażać, to oczywiste, zrobić tego nie mógł - świadczył o tym znak, który go niewolił, znak na jego przedramieniu. Ale też nie zginie. Bo mu na to nie pozwoli, krąg nie miał końca, nawet jeśli nie chciał brać w nim już udziału - nie dało się przecież uciec od przeznaczenia. - Nie pamiętasz nic całkiem? - zwróciła się do niego, nieco monotonnie, poczuła niespokojne drgnięcie dziecka, nie chciała, by jej słowa, jej głos, wtrącił go w niepokój. Zastanawiała się, czy to możliwe, czy charakter ran był aż tak rozległy. W zasadzie do krótkiej niepamięci wstecznej nie trzeba było wcale dużo. - Może wrócą, jeśli się postarasz - przypomnieć sobie lub przekonać mnie, bym ci w tym pomogła. Mogła nachylić się nad oparami kotła i przemieszać zioła, ale przecież nie musiała, stał na nogach, był zdrowy, nic mu już nie groziło. Zajadłe złośliwości, jakimi ją darzył, nie były zbyt przekonujące.
Nie odpowiedziała mu od razu, jej dłonie sunęły wzdłuż boku głowy dziecka, za linią jego uszu, pośród włosów, tak bardzo chciała czuć, że żył. Że był. Ignotus zbiegł, bo zaatakował istotę podobną jej - i jej dziecko - czy mogła tak po prostu pozwolić temu odejść? Miał go schwytać, trzymać z daleka, wciąż nic się nie wydarzyło.
- To moje zasługi - odparła mu z wyraźną goryczą. Strachem, lecz innym niż wcześniej, nie podszytym złością - szczerą obawą. - Nie jego - dodała, mając na myśli trzymane przy piersi dziecko, zdawała się jednak nieprzejęta nadto tym, czy Ramsey pojmie jej słowa zgodnie z ich intencją. Nie wiedziała, czy rycerze mieli powodu, mogliby znaleźć powody, które dałyby im pobudki do pozbycia się Calchasa, ale dość nasłuchała się o dziecku Percivala, żeby zrodziły się w niej wątpliwości. A przecież to było dobre dziecko. Czystej krwi. - Śmierć bywa podstępna. Raz ją oszukałam - Chroniąc Lysandrę, jak wiele wtedy poświęciła? Siebie, wchodzącą w promień zaklęcia ciśniętego tuż obok dziecka, siebie i Lysandrę, zaciągając dług u Ignotusa, który ciągnął się za nią jak smród aż do dzisiaj. - Mści się teraz - dodała, odginając głowę lekko w tył; wspierając ją o ścianę, by przymknąć zmęczone oczy. - Może chce mnie tylko wyprowadzić w pole - zastanowiła się na głos, tak bardzo martwiła się o dziecko. Urodziło się w czasach wojny, czasach niepokoju. Zupełnie jak Lysandra - ale Grindelwald, który toczył wojnę wtedy, dzisiaj był już przeszłością. Wzeszły nowe cienie i nowe obawy.  - Ostudzić czujność... - Była zmęczona, dało się to wyczuć po jej głosie. Za mało spała, za mało odpoczywała. Za dużo myślała o dziecku. Uciekała od zawsze, od czymś, co zaglądało jej przez ramię, a ona nie potrafiła tego nawet dostrzec. Nie na jawie, tylko we śnie, w ciele ogarniętym wróżbkickim delirium, którego nie potrafiła wyleczyć.
- Nie ufam mu - oznajmiła, przekrzywiając głowę w bok, odnajdując jego sylwetkę na tle okna, przez które wpadało mgliste światło; ciemności zażegające pomieszczenie z wolna opadały, nie zareagowała na to ni gestem. - Znajdź go - poprosiła cicho, biorąc głębszy oddech, czule podtrzymując przy tym niemowlę.
- Oczywiście, że to chłopiec - odparła z obruszeniem, jak miałby być dziewczynką? Jeszcze przed paroma tygodniami wypierała tę myśl, ale teraz jej syn był namacalny, żywy i prawdziwy, miał swoją osobowość, swoje jestestwo, istniał, trwał. Oczywiście, że był chłopcem, przecież nie dziewczynką. Zadumała się chwilę nad słowami Mulcibera. Tak, Calchas był milczący. - Jest milczący jak ty - odpowiedziała w końcu, Lysandra nie była nigdy gadatliwym dzieckiem, ona zresztą też nie, ale była inna. Więcej w niej było niepokoju, a mniej spokoju. Jednak to spokój był jednocześnie bardziej niepokojący. Nie rozumiała go, choć tak bardzo chciała. A Ramsey, Ramsey był jego ojcem. Ojcem, od którego tym razem nie musiała uciekać. - I będzie silny jak ty - zawyrokowała, bo to wiedziała. Czuła. A może dostrzegała gdzieś pomiędzy bólem, jednym krzykiem a drugim, w mrożących krew w żyłach snach, jakie trwały przy niej cały połóg. - A jeśli popełnisz błąd, będzie martwy jak ty - Jeśli zawiedziesz, jeśli pojmie cię wróg, a potem dotrze do nas, jeśli podejmiesz niewłaściwą decyzję jak Percival. Nie spojrzała na niego, powracając spojrzeniem w górę, przed siebie, na sufit. Kalkulowała. W zasadzie niewielu wiedziało, kto był ojcem jej syna.
- Zrób to - przytaknęła, cokolwiek zamierzał, powinien, cokolwiek miało dać im bezpieczeństwo, należało to zrobić. Co konkretnie miało już dla niej chyba mniejsze znaczenie. Zgodziłaby się nawet na trójgłowego psa ustawionego przed wejściem - byleby było to skuteczne.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]05.07.20 9:52
Nie będzie. I on wiedział, że nie. Ale póki nie ostrzegła go przed niebezpieczeństwem, wiedział, że każda rana, z którą do niej przybędzie pozostanie tylko raną, zmieni się z czasem w bliznę. Jedną z wielu. Nie umrze.
— Coś pamiętam — mruknął, wzdychając. — Pamiętam, że udałem się wraz z młodszym Rosierem do domu Fideliusa, a raczej miejsca, w którym się ukrywał; numerologa, który odważył się publikować nieodpowiednie treści. Nie jestem pewien, co z tego dalej było snem, a co jawą. Zdaje mi się, że mieliśmy towarzystwo i Viento Somnia wyeliminowało szybko jednego z nich. — Wydawało mu się też, że jeden z głosów był mu dobrze znany. Czy to był Zakon Feniksa? Możliwe, lecz pewności nie miał. Nikogo nie rozpoznał, przez chwilę dzieliła ich gęsta mgła — Jeśli to prawda, mógł zesłać na nas to, co przytrafiło się najbardziej rannemu.— To by wyjaśniało, skąd te koszmarne wizje, przeczucia. Mógł paść ofiarą własnej mocy. — Mogłem mieć koszmary— Które wydawały się tak realne i prawdziwe, jak wtedy, po Azkabanie. Potwornie sile. Wciąż to czuł. Dreszcze na plecach. Nagle przestał żałować swej bezsenności, nie chciał przeżywać tego samego ciągle, każdej nocy. Najważniejszy był jednak finał. Co stało się z numerologiem, jego rodziną? Dopadli go?
— Dopóki nie może odpowiadać za swój los twoje zasługi są jego zasługami — to nie musiało być wcale takie skomplikowane. — Twoje błędy będą jego błędami.— Tak jak w przypadku tych, którzy zdradzili, narazili się czymś. Bezbronne dzieci nie mogły zmienić wiele, ale ich śmierć potrafiła zaboleć rodziców. Była czasem dostateczną karą. Westchnął po chwili, spoglądając gdzieś w dół, prawą dłonią rozmasował wnętrze lewej. Wiedział, że sam mógł go też ochronić. Niewiele było do tego potrzebne. — Daj jej życie za życie.— Odebrane zachowaj, daj w zamian inne, niepotrzebne, niekochane. Wierzył, że na pewien czas mrocznego żniwiarza to zadowoli. Przestanie ją nękać, niepokoić. — Ingrediencje ludzkie są w cenie — przecież już to robiła. Była wojna, o przedmiot transakcji nie było trudno. Nie lecz czasem, gdy nie trzeba. — A jeśli brak ci materiału, dostarczę ci co trzeba.— W jej lecznicy ostatnio nie brakuje sojuszników Voldemorta.
Brak zaufania do Ignotusa go nie dziwił. Sam jednak nie ufał prawie nikomu, to nie sprawiało, że wszyscy musieli być martwi.
— Będzie żył — zakomunikował jej krótko. — Póki służy Czarnemu Panu. Póki nie umrze sam. A jeśli ranny trafi do ciebie, uzdrowisz go — spojrzał na nią ostro.— Bo twój błąd będzie jego błędem. Bo jeśli ja popełnię błąd będzie martwy, tak jak ja.— A zabicie śmierciożercy byłoby najgorszym z możliwych. Nie mogła o tym zapomnieć. Jeśli w ten sposób miał zobrazować jej sytuację, trudno. Wierzył, że robił to po raz ostatni. — Jakie dałaś mu imię?— Zatrzymując na niej spojrzenie, zmarszczył brwi. To porównanie wywołało w nim przedziwne uczucie. Świadomość o tym, że łączyło ich coraz więcej niż krew wzbudziła uczucie ciekawości. Milczał przez chwilę, jakoby potwierdzając jej słowom, które właśnie wypowiedziała i spojrzał na trzymane przez nią zawiniątko. Na coś, co w jego wyobrażeniach było kreaturą, której wcale nie musiał oglądać. Ruszył się z miejsca, by zbliżyć do niej. Póki nie przyszedł na świat myśl o tym, jaką opieką i miłością go obdarzała choć jeszcze nie wydał pierwszego krzyku wzbudzała w nim ukłucie zazdrości. Niepotrzebnie się tego podświadomie obawiał. Zaledwie prześlizgnął się spojrzeniem po niej, by popatrzeć na to, co trzymała w rękach, gdy był już całkiem blisko.
— Rozwiń ją — bo nie chciał jej szarpać, kiedy poczwara spoczywała w jej ramionach, silnie na nim zakleszczonych, niczym bezpieczna klatka dla małego pisklęcia.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sypialnia - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sypialnia [odnośnik]06.07.20 12:22
Zamyśliła się nad jego słowy, sięgając pamięcią do wieczora, w którym znalazła go w lecznicy; przywoływała przed oczy obraz jego obrażeń, ich rodzaj, wielość, rzeczywiście na ciele Mulcibera nie było zbyt wielu obrażeń zewnętrznych - dotykały go głównie słabości, których szukała w truciznach. Możliwe, że ich przyczyna zrodziła się w umyśle, nie gardle; winna przygotować dla niego zioła, to pozwoli mu wyzwolić się z okowów koszmarów nieustannie szarpiących jego sny i myśli. Przez sen był niespokojny. Twierdził, że miał koszmary. Mogło go dopaść lustrzane zaklęcie, napar z melisy i pyłu ze skrzydeł ciem powinien mu nieco pomóc.
- Proszę, proszę, trafiony swoją własną bronią - skomentowała krótko, odnajdując pośród ciemności jego oczy; wyszeptała formułę zaklęcia, które z wolna odegnały sztucznie utrzymującą się magiczną ciemność, niepozwalającą światłu ulic wedrzeć się do sypialni. Niechętnie, Calchas lubił ciemność. - Przygotuję ci coś, ale to musi zaczekać - Teraz była zajęta, musiała skończyć karmić dziecko.
Obróciła głowę w bok, od tych słów nie było ucieczki - czuła się jak w potrzasku, choć sama dała się w ten potrzask zamknąć; martwiła się, martwiła się, że pewnego dnia rycerze będą debatować o tym, czy mordować jej dziecko, czy nie, a ona będzie się mogła temu tylko biernie przyglądać - jak arystokratka, która powiła dziecko Percivala. Czy uczyniła cokolwiek, by stać się ich ofiarą? Była dobra w uciekaniu. W razie czego - mogła uciec. Będzie uciekać. Jak długo? Tak długo, jak długo będzie trzeba, pewnego dnia po prostu zniknie. I nikt jej nie znajdzie. Kiedy trzymała w rękach syna, czuła tę samą siłę, która pozwoliła jej zawalczyć o siebie po przyjściu na świat Lysandry. Czuła się silna. Była silna. Bo być musiała - dla niego. Pokręciła lekko głową. - Nie zadowoli jej jakiekolwiek życie - oznajmiła, śmierć była przebiegła i kapryśna, zabierała to, czego pragnęła. Instynktownie mocniej oplotła dziecko ramionami, jak ośmiornica, Calchas byłby pewnie odpowiednią ofiarą. - Może dałaby się przekupić kimś wyjątkowym - wysnuła, przywołując przed oczy marę Ignotusa.  - Dostarczysz mi taki materiał, Ramseyu? Nie potrzebuję byle czego - Utkwiła w nim źrenice, spojrzeniem, które miało mu przekazać, że nie zgodzi się na bagatelizowanie jej słów. Nie była durną trzpiotką, którą można było zbyć pobłażliwością - jeśli szukał takiej kobiety, było ich na ulicach pełno. Jej nie interesowała protekcjonalność - ani mężczyzna, który nie potrafił potraktować jej poważnie. Oczekiwała szacunku, jakim kiedyś ją obdarzał.
- Nie jest ważniejszy ode mnie - odparła tonem równie ostrym, jak ten, którym Ramsey zwrócił się do niej - nie sądził chyba, że kornie pochyli głowę. Być może nawet ostrzejszym, niż kiedykolwiek wcześniej, trzymając w ręku niemowlę czerpała z niego silę jak żywiący się na nim wampir. - Jeśli trafi do mnie, w pierwszej kolejności będę się bronić. I zrobię to, co zrobić będę musiała - A Calchas nie będzie martwy. Jeśli Ramsey nie chciał wziąć sprawy w swoje ręce, zamierzała zrobić to osobiście. Był śmierciożercą chorym na sinicę. Jak wiele zostało mu czasu? I kto - prócz niej - mógł dać jej go więcej? Ignotus był teraz na jej łasce, odmowa polowania Ramseya tylko przeciągnęła jego ostateczną egzekucję. - Chyba, że ktoś zechce trzymać go ode mnie z daleka - Przecież go nie potrzebowała - całe życie radziła sobie sama. Poradzi sobie i tym razem.
Ale tym razem jej przeznaczenie nie zależało już tylko od niej.
- Nie popełnisz błędu - przestrzegła go, nie prosiła, wpatrując się w jego twarz, w bladym świetle potrafiła ją już rozpoznać, każdą pojedynczą zmarszczkę, linię szczęki, spojrzenie, ostrość źrenic; Ramsey był całkowicie podporządkowany Czarnemu Panu, szansa na to, że zawiedzie, wydawała jej się niewielka. Ale wciąż był tylko człowiekiem i tylko mężczyzną, którym targały słabości. Wydarzyć mogło się wszystko. Dlatego własnie przez chwilę kalkulowała, czy chciała odpowiadać Ramseyowi. Zdawało się jednak, że w ostatecznym rozrachunku jego obecność była na ten moment opłacalna.
- Nazywa się Calchas - odparła w końcu, czujnie przyglądając się jego krokom, kiedy się do niej zbliżał. Ostrożnie. Uważnie. W napięciu godnym niedźwiedzicy strzegącej jaskini z miotem, wahającej się, czy przybysz jest zagrożeniem, czy też nie. Ostatecznie zdecydowała się ukazać mu twarz dziecka, rozluźniając nieznacznie uścisk, osuwając nieco w bok czarną chustę, nie na tyle mocno, by nie mogła go lada moment skryć w ciasnym uścisku ponownie. Przypominał ją, miał włosy czarne jak noc i oczy zielone jak promień avady kedavry. - A jego serce przypomina twoje - Wiedziała o tym. Czuła to. Wkrótce to zobaczy.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]09.07.20 14:17
Uniósł brwi, a za tym ruchem pomknęło spojrzenie uniesione tam, gdzie siedziała, skąd dobiegał jej głos, jakby tymi słowami wyrwała go z zamyślenia. Tak mogło być. Rażony własną mocą ucierpiał.
— Jeśli to prawda i wciąż żyję to znaczy, że wciąż mogę być lepszy — móc więcej, zabijać sprawniej. Nigdy nie zakładał, że wiedział już wszystko i opanował magię w sposób wystarczający; zawsze było mu mało, zawsze było coś do zrobienia, do nauczenia. Dojdzie do tego w końcu, stanie się wszechpotężny, mało kto będzie w stanie mu dorównać. On sam zbliży się jeszcze bardziej do Czarnego Pana. Wszak o to mu chodziło — o potęgę, o umiejętności, o magię. Kiedy ciemność się rozgoniła, utkwił w niej spojrzenie. Skinął głową, przytakując. Poczeka. Dochodzenie do siebie bez jej specyfików zajmie mu więcej czasu, podczas którego będzie osłabiony, bezproduktywny. Warto było poczekać. — A ty mniej zgryźliwa — dodał ze spokojem, niezbyt urażony jej szyderstwem.
W przeciwieństwie do niej nie pomyślał o Ignotusie. Brendan Weasley wydawał mu się ofiarą godną targu ze śmiercią. Samuel Skamander. Może był głupi i naiwny, ale wiele potrafił. Frederick Fox, który od lat deptał mu po piętach zbierając dowody zbrodni. Przez chwilę oddał się fantazjom obserwowania we własnej wyobraźni płonące ciała i rozkoszował się tym; krótko. — Dostarczę — przyznał i uśmiechnął się. — Coś specjalnego. Nie ośmieliłbym się obdarowywać cię byle czym.— Wbrew miernemu zainteresowaniu, jakie wykazywał i staraniom lub raczej ich niezadowalającym poziomem, Cassandra w jego oczach była wyjątkowa kobietą. Niewiele takich wiedźm w życiu poznał i nie sądził, by jeszcze kiedykolwiek któraś mogła go tak zaskoczyć. Nie bez powodu nie dawał jej spokoju tyle lat. Zachowując wciąż ten sam spokój, nieco flegmatyczny i monotonny, potwierdził jej słowom: — Nie jest. Raczej już nigdy nie będzie — zawyrokował. Nie widział jego przyszłości, ale też w tym upatrywał brak przełomów, które mogły sprawić, by jego pozycja umocniła się u boku Pana. — Jest nieobecny. Ale przecież to żadna nowość — takim też był ojcem. Zamkniętym w więziennej celi przez pół wieku. — Wierzy w sprawę — zerknął na nią tylko przelotnie, zaraz po tym spojrzał w kierunku okna. Nie utkwił jednak wzroku w niczym konkretnym, patrzył gdzieś dalej, poza to wszystko. — I jest oddany Czarnemu Panu— to właśnie lojalność względem niego w połączeniu z niechęcią proszenia o pomoc zmusiły go do ucieczki z kraju. Ramsey rozwiązałby jego problem w kilka chwil — drogi były dwie, szczęśliwa i tragiczna. Wyjazd do Rosji okazał się szczęśliwy dla Ignotusa. Nie doszło do tragedii. I już miało do niej nie dojść, zamierzał się o to postarać. — Nieobecność zajmuje wiele miejsca. Przyglądamy jej się uważniej. Tracimy na nią więcej energii. Zauważamy przez nią pustkę, której nie da się rozsądnie wypełnić— bo póki żył, nie da jej spokoju. Tak jak nie dawał spokoju Vasyl, chociaż tkwił w więzieniu. — Ale w pewnym sensie też jest śmiercią. Tylko związaną ze stale malejącą szansą na powrót.— Nie bez powodu mówiło się o nieobecnych, że od dawna są martwi. Ignotus powinien taki być dla Cassandry. Nie spotkają się. Nie zezwolił mu na to. I nie mógł tego zakazu świadomie zlekceważyć. Nie zamierzał jej przekonywać ani upewniać w tym, że nic jej nie grozi. Nie lubił się powtarzać. — Kto? — spytał głucho. Żaden z Rycerzy Walpurgii nie stanie przeciwko Ignotusowi. — Nikt poza mną nie może tego zrobić— zapewnił ją. — Bałaś się mojego brata. Przez tyle lat nikt dla ciebie tej sprawy nie załatwił. — A ponoć mógł, kiedy jeszcze niezwiązana była z Rycerzami mogła prosić o pomoc byle kogo. — Vasyl nie żyje tylko dlatego, że ja tego chciałem. — Bo sama sobie z nim nie poradziła. Bo sama nigdy nie sprawiła, by ktokolwiek go zlikwidował. Bo gdyby nie on, Ignotus nigdy nie uniósłby przeciwko niemu różdżki. Nie chciała tego przyznać, tę wolność zawdzięczała właśnie jemu. — Teraz boisz się mojego ojca. I tylko ja mogę to zmienić — dlatego do znudzenia mu to powtarzała. Nie próbował zrzucić z siebie tego obowiązku, wykpić się z załatwienia tej sprawy. Ona nie mogła i nie będzie w ten sposób załatwiona nigdy, póki nie zdradzi Voldemorta. I on do znudzenia będzie jej to samo powtarzał. — Więc nie próbuj mnie szantażować. Nie chciej bym zrobił się zazdrosny. Zazdrość to potworne uczucie. Bardzo niebezpieczne.— Uśmiechnął się lekko, ogniskując na niej zimne spojrzenie. — Calchas— — powtórzył po niej a beznamiętny głos nabrał satysfakcjonującej nuty. Stając nad zawiniątkiem wyciągnął ku niemu dłoń. Gdy odchyliła chustę i odsłoniła jego twarz przyjrzał mu się. Wyglądał normalnie, jak zwykłe dziecko. Po prostu. Palcami lekko odsunął chustce dalej, pilnując by nie dotknąć jego skóry, jakby miała go sparzyć. Obejrzał go całego, w pełnej okazałości. Sprawdził, czy miał dwie ręce, a w każdej po pięć palców. Dwie nogi, zakończone pięcioma palcami u stóp. Wydawał się kompletny, jak na chłopca przystało. Czarna magia nie wypaczyła go fizycznie. Nie uniósł wzroku na Cassandrę, gdy przyznała, że serce miał jego. Czarna magia wypaczy go od środka. Ale to mogło być jego siłą. Mogło uczynić z niego czarodzieja wyprzedzającego czasy, potężniejszego od niego, mądrzejszego. Jeśli tylko ofiaruje mu to co wie, jeśli tylko poprowadzi go właściwą ścieżką. Dotąd nie wiedział, czy tego chciał. Był egoistą, niezależała mu na niczym więcej. Ale patrzył właśnie na nieśmiertelność. — Daj mu moje nazwisko — powiedział w końcu, nie odrywając od niego wzroku. Nie dbał o rejestry. Świat powinien wiedzieć, czyim jest synem. Świat powinien się go obawiać już dziś.
Puścił cienki materiał chusty, dopiero wtedy ogniskując spojrzenie na wiedźmie. Spoglądając w jej zielone oczy na moment, skinął jej głową.
— Odpocznij — przewrotnie, to on polecił jej. Sam się obsłuży, niewiele mu na razie było trzeba. Ruszył wolnym krokiem do wyjścia; gdy dojdzie do siebie zadba o zabezpieczenia w lecznicy i jej mieszkaniu. Tak, by nikt nie zagroził Calchasowi. Cassandra, jak sama zasugerowała, poradzi sobie sama.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Sypialnia - Page 5 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Sypialnia [odnośnik]17.07.20 10:12
Przyglądała się jego licu, ważąc w myślach jego słowa; nigdy nie wątpiła w to, jak potężnym czarnoksiężnikiem był - doskonale zdawała sobie sprawę z posiadanej przez niego mocy. Była niebezpieczna. Śmiercionośna. A on, sam w sobie, był też niezwykle ambitny i stąd brał się ciągły pęd do doskonałości. Nie zamierzała tego oceniać, nie zamierzała też łechtać jego ego zapewnieniami, że już jest niezwykle potężny; ani tego nie potrzebował ani na to nie zasłużył - łechtanie męskiego ego było przywilejem, który nie dział się bez powodu. Niewątpliwie miał też słuszność, stwierdzając, że mogła być bardziej zgryźliwa. Bo mogła. Ale wcale nie musiała - ani zresztą nie zamierzała.
- Przejawia się w tobie wrażliwość, kiedy się wyśpisz - pozwoliła sobie zauważyć, ze złośliwą iskrą w oku - gasnącą na dźwięk jego kolejnych słów. Nie do końca pojmowała ich sens, nie do końca je rozumiała, Ramsey nie zechciał powiedzieć jej, co planował, więc nie była też pewna, czy mogła mu zaufać. Odkąd przestał traktować ją i jej słowa poważnie minęło dużo czasu - nauczyła się dystansu. Niekiedy wydawało mu się, że wiedział i rozumiał więcej, nie zawsze było to prawdą, często nie. Musiała rozwinąć nad małym Calchasem własne czarne skrzydła; kiedy urodziła się Lysandra, jeszcze ich nie miała. Ale minęło już siedem lat, a siedem to liczba nieskończoności, wiele się przez ten czas zmieniło. Odnalazła znacznie więcej niż odwagę.
- To nazywacie teraz lojalnością - zakpiła, z cierpkim uśmiechem na twarzy; Ignotus próbował ją zgładzić i czysty przypadek sprawił, że skierował różdżkę przeciwko kobiecie, która nie była nią. Nie była naiwna, stawała sobie sprawę z tego, że w maszynie zmian była ledwie trybikiem - ale trybikiem, bez którego dalsze koła zębate nie zadziałają; sam Zachary nie utrzyma ich przecież w zdrowiu. A już na pewno nie Ignotusa, to ona zgłębiła tajemnice sinicy. Jeśli stary Mulciber rzeczywiście był pod działaniem klątwy, choroba musiała wysysać z niego wszelkie siły, działać z dziesięciokrotną mocą: sam Mroczny Znak czerpał z ciała zbyt wiele, dodatkowe czynniki musiały bardziej pogorszyć sytuację. Nie zamierzała o tym mówić, nie chciała, by ktoś - choćby i Ramsey wiedziony lojalnością - chciał go ocalić, ostry ton jego głosu wciąż zgrzytał w jej głowie melodią zdrady. Czuła się zdradzona, przez starszego, bo zwrócił się przeciwko niej wprost - i przez młodszego, bo wciąż go chronił.
- Ludzie przychodzą i odchodzą - stwierdziła, unosząc spojrzenie zacienionych oczu na Ramseya. - Teraz, kiedy Czarny Pan jest silny, z pewnością pojawią się ludzie, którzy skuteczniej wypełnią jego rozkazy - i może będą pamiętać, kto jest im wrogiem, a bez kogo nie byliby żywi - Jak wiele stary Mulciber jej zawdzięczał  - i o jak wielu zdarzeniach zapomniał? Kto zajął się nim, kiedy opuścił Tower, jako strzęp człowieka, kto zawrócił jego duszę zza granicy życia i śmierci, więcej niż raz, komu zawdzięczał życie? - Chyba, że mówisz o swojej pustce - dodała, niechętnie, nie odejmując odeń spojrzenia - stary Mulciber był jego ojcem, ojcem, którego nigdy nie miał a który miał się w końcu pojawić. Czasem zastanawiała się, czy Ramsey w ogóle był w stanie odczuwać ból. Psychiczny ból, ból krwawiącego serca. I czasem, ku własnemu zaskoczeniu, wydawało jej się, że tak. - Nie obchodzi mnie to, kto to zrobi - Jeśli nie ty, to nikt. - Albo to zrobi, albo Ignotus będzie martwy - Nie miała mocy, by pokonać go w otwartej walce, ale potrafiła podać mu zatrute zioła w leku na sinicę, który dobije jego wycieńczone ciało. Potrafiła jednym rzutem oka ocenić jego słabości, wyniszczenia na ciele, w które uderzyć najprościej. Jeśli nie chciał, by tak się stało, musiał zadziałać.
- Mogłabym powiedzieć to samo, ale tak ja, jak ty, będziemy w błędzie. - To ona pragnęła śmierci Vasyla. To za jej słowem miała potoczyć się jego głowa. Miała to uczynić karcąca ręka Mulcibera. Ale między nimi wbił się stary klin, który miał w tym dramacie własny udział. - Nigdy nie zobaczyłam jego zwłok - podjęła, przyglądając się Mulciberowi intensywnie. - Czasem zastanawiam się, czy twój ojciec nie chronił go tak, jak ty dzisiaj chronisz ojca - Nie łączyło ich nic prócz więzi krwi, jednak ta najwidoczniej była wystarczająco silna. Mulciber wciąż wstawiał się za Vasylem. Jakby tkwiło w nim coś, co dla niej pozostało niewidoczne.
Pozostała obojętna na zazdrość. Jeśli szukał ptaszka, którego zamknie w złotej klatce, szukał w złym miejscu, wrony się do tego nie nadawały. Wrony były dzikie. Były drapieżne. I były tez mądre.
- Powściągnij konie, Ramsey, mam dość twoich pogróżek - wystarczy mi ich już od twojej rodziny. Zrobisz to albo nie, to twój wybór - wtrąciła bez zająknięcia, nie odejmując od niego spojrzenia. Ostrożnego. Nie zamierzała dłużej pozwalać spychać się na drugi plan, być tłem własnego życia. Znów stała się matką - a to wymagało od niej więcej. Mogła wziąć tę sprawę we własne ręce, jeśli tak będzie trzeba. Może to przeżyje, może nie, ale przeżyć mogło tylko jedno z nich. Musiała upewnić się, że jej dzieci znajdą opiekę, jeśli jej zabraknie. Jej mały syn, ramiona Cassandry drżały, kiedy nachylił się nad nią, ciągnął spojrzeniem po jego twarzy, stał zbyt blisko dziwnym echem własnego brata. Jej ramiona drżały, walcząc z pokusą przyciągnięcia dziecka bliżej siebie, zakleszczenia w ciasnym uścisku, w którym go nie dostrzeże, nie będzie w stanie sięgnąć. Ale rozsądek musiał zwyciężyć, jeśli tak wiele był w stanie zrobić dla oszalałego ojca - ile będzie w stanie zrobić dla własnego syna? Nawet, jeśli nie do końca zdawał sobie sprawę z własnych uczuć - poruszała się przecież po ich meandrach znacznie lepiej od niego.
Czy nazwisko Mulcibera było w stanie otoczyć niemowlę ochronnym kokonem?
Jej mogło przynieść mu tylko pecha, wiedziała o tym. Vablatsky nie mogły powić chłopca, to było jak klątwa, dla niej, dla niego, dla jego przyszłości. Potrzebował tożsamości, która pozwoli mu przejść przez życie inaczej. Lepiej.
Bezpiecznie.
Nie odpowiedziała, musiała się nad tym zastanowić.
- Nie obudź Lysandry - przestrzegła go, kiedy odchodził, poprawiając chustę okrywającą drobne ciało niemowlęcia; czuła, jak jej serce zwolniło - drapieżnik mógł przecież w każdej chwili rzucić się na dziecko, nabić je na kły, rozszarpać, przyciągnęła je bliżej siebie, zakleszczając w ciasnej klatce ramion, całkiem ignorując dźwięk jego kroków - wsłuchując się w spokojny oddech dziecka, licząc każdy z nich, bo Calchas żył, istniał i był silny.
I będzie silniejszy.


/ zt x2




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]21.08.20 21:27
13 lipca 1957
Miękki wełniany koc został rozłożony pod jej łóżkiem, jego wierzch stawał się nazbyt niebezpieczny. Calchas nie wydawał się szczególnie energiczny, Lysandra w jego wieku ruszała się znacznie więcej, ale Cassandra zawsze wolała chuchać na zimne - zwłaszcza w przypadku swoich dzieci, spokojny chłodny wieczór spędzała z ich dwójką - siedząc na kolanach i tasując w dłoniach talię kart Tarota. Lubiła mieć ich przy sobie. Blisko. Tylko wtedy czuła rytm własnego serca.
Calchas zaczął już raczkować - bez większego trudu podpierał się rękoma i odchylał głowę, jego szyja była silna, dobrze wykształcona; oceniała ją głównie jako uzdrowicielka pod kątem budowy, czujnie wypatrując wszelkich anomalii, które powinny zostać natychmiast naprostowane. Ludzka anatomia nie kryła przed nią sekretów, nie zapominała o tym nie zaprzestała próbować tego wykorzystać. Z dziećmi bywało różnie. Wiele z nich umierało w bardzo młodym wieku. Czasem bez wyraźnej przyczyny. Chciała mieć absolutną pewność, że z Calchasem wszystko będzie w porządku. Mając go na oku, w końcu położyła przetasowaną talię przed córką. Lysandra skończyła osiem lat, była już dużą dziewczynką  - i rozumiała znacznie więcej, niż w obecnej sytuacji politycznej rozumieć właściwie powinna. Niż Cassandra by chciała, żeby rozumiała - tak bardzo jej zależało, żeby, mimo wszystko, dziewczynka wychowywała się normalnie. Zdołała umknąć przed własnym przeznaczeniem - choć żadna z nich nigdy nie mogła mieć pewności, czy umknęła przed nim ostatecznie. Pewnego dnia powie jej prawdę - o jej ojcu. Ale jeszcze nie dzisiaj.
Dzisiaj musiały się upewnić, że Calchas również był bezpieczny.
- Spojrzymy dzisiaj w przyszłość twojego brata, Lysandro - oznajmiła z powagą, badawczo przyglądając się twarzy swojej córki. Wiedziała, że mała Lysandra rozumiała powagę wróżb. Była medium jak jej matka. Posiadała dar. Potrafiła to zrobić - z małą pomocą matki. Uniosła różdżkę, by zapalić dwie świece znajdujące się od ich strony - odgradzały je od niemowlęcia, by jego drobna rączka przypadkiem nie znalazła się w ogniu. Między świecami znajdował się gliniany talerzyk, a na nim mieszanina ziół - którą również podpaliła, wypełniając powietrze ziołowym aromatem. - Ma nas, a my zapewnimy mu ochronę wronich skrzydeł. Ale dziś dowiemy się, na co będziemy musiały się przygotować naprawdę. - Była od niego osiem lat starsza. Jeszcze parę lat, cztery, może pięć, i jeśli jej zabraknie - poradzą sobie we dwójkę. Lysandra musiała być na to gotowa. - Wypowiedz nasze pytanie na głos - poprosiła, spoglądając na syna. -  I wyciągnij pierwszą kartę, kładąc ją przed siebie - dodała, chwytając talię oburącz - i wysuwając ją w kierunku córki, z powagą wypisaną tak w spojrzeniu, jak na ustach i w glosie.

Rozpiska kart:




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]21.08.20 22:53
Opiekowała się nim, układała do snu, kołysała i śpiewała piosenki, którymi tak przecież niedawno usypiała ją matka. Mimo to nie podobał jej się. Był dzieckiem, już nie niemowlęciem, ale wciąż nieporadnym malcem, który dopiero wszystkiego się uczył. Nie chciała tego rozumieć. Nie chciała dać mu więcej miejsca, a zawsze tyle, ile tylko potrzebował, żeby poradzić sobie w świecie, którego nie znał. Kołysanki trwały do czasu, aż zamknął ślepia, a oddech się unormował, ani chwili dłużej; nie pieściła się nad nim, a widząc, jak matka czule go obejmuje, czuła piekące wrażenie odepchnięcia. Dlatego częściej łaknęła jej obecności – wspinała się na łóżko i drążyła tunele pod kołdrą, byleby dopasować się do szczupłych ramion matki, stąpała za nią krok w krok, w lecznicy stała bliżej, wyraźniej czując nie tylko słodki zapach matczynego ciała, ale i odór zastygającej krwi, gnijącej od magii i klątw. Łapczywie sięgała po jej dłonie i przesiadywała przy niej, sprawdzając, czy nie poświęca mu zbyt wiele uwagi. Był chłopcem.
Przełamał schemat krwi, schemat Vablatsky, nie umarł po narodzinach, nie rozszarpały go wronie pazury i dzioby. Żył. Oddychał, jasnymi ślepiami gapił się na nią z uśmiechem, wyciągał drobne piąstki w jej stronę, ale nie pozwalała się dotknąć. Prychała jak kot i chociaż chciała uciec, obrazić się, nie godzić się na taki stan rzeczy, nie mogła. Była wierna matce, wierna rodzinie – a on, jak się okazało, stał się jej częścią. Gdy Wrony nie było obok, mówiła na niego mały glut. Bo był podobnie niepożądanym elementem każdego dnia, a kiedy nocami płakał za ręką matki, jej matki, chciała się go pozbyć. Opowiadała to szeptem Umhrze, patykiem kreśliła wtedy rozeźlone kształty, żaliła się, ale milkła, gdy jej uszy wychwytywały tylko szmery za drzwiami. Nie było chwili, w której nie byłby obecny.
Patrzyła na niego z milczącym wyrzutem nawet teraz, gdy obie usiadły na kocu pościelonym pod łóżkiem chcąc spędzić chwilę ze sobą. Westchnęła cicho i zwróciła oczy na matkę słuchając jej słów. Wytyczały jej drogę od zawsze, ufała ich mądrości i szczerości. Ale tym razem nie mogła się pogodzić z tym, co ze sobą niosły.
Będzie… jedną z nas? – skrzywiła się lekko, niezauważalnie, płochliwie, jakby serwowano jej potrawę, której nie do końca chciała spróbować. To nie było pytanie, które chciała zadać losowi i kartom, które trzymał w swoich dłoniach, a matce. Wróżbiarstwa dopiero się uczyła, słowa nie zawsze łączyły się w logiczną całość, nie trafiały w to, czego mogła się dowiedzieć, a to, co wiedzieć chciała jako dziecko. Ale uczyła się. I uczyć się chciała. – Czy Calchas wyrośnie na silną Wronę? – nie była pewna swoich słów, ale mimo to wyciągnęła dłoń w stronę przetasowanych kart i wyciągnęła tę z wierzchu. Położyła ją przed sobą barwnym awersem do góry i dopiero wtedy ujrzała to, co reprezentowała. – Znam tę kartę – powiedziała, ze skupieniem wpatrując się w malunek przedstawiający mężczyznę trzymającego w dłoniach dwa złote kielichy i pozostałe dwa stojące u jego stóp. – Czwórka pucharów? Ale… nie pamiętam, co znaczyła.
Nie chciała interpretować tak potężnej mocy sama, nie chciała mylić prawdziwej przyszłości z tą wykreowaną własną myślą.

| losowanie




mógłbyś przysiąc, że widziałeś wczoraj
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką
Lyssandra Vablatsky
Lyssandra Vablatsky
Zawód : Szepciuszka
Wiek : 8
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ktoś musi pilnować nocy
musi wziąć na siebie
wiarę w strachy, moce
zmory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5781-lysandra-vablatsky#136398 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f94-smiertelny-nokturn-17 https://www.morsmordre.net/t7704-lysandra-vablatsky#213293
Re: Sypialnia [odnośnik]21.08.20 23:48
Cassandra pokręciła głową przecząco, słysząc słowa córki; powoli, nieśpiesznie, z wciąż błyszczącą w oczach powagą.
- Calchas nigdy nie stanie się wroną - odpowiedziała, siląc się na spokój w głosie - tak naprawdę spokojną nie była, bo ta myśl ją przerażała. Był chłopcem. Nie miał prawa stać się wronom. - Nigdy nie wzleci - Nie tak jak one, nigdy nie otworzy trzeciego oka. Przeżył teraz. Ale nie odziedziczy ich daru nigdy. I będzie nad nim wisiało fatum, bo został zrodzony z matki Vablatsky. Jego ratunkiem był ojciec i jego krew - albo ziszczeniem jego przeznaczenia i końcem jego losu, tak jak Mulciber miał stać się końcem Lysandry. Jedno z dwóch, innego wyjścia już nie było. Wiedziała, że jej córka nie jest zachwycona obecnością brata, była jej matką, potrafiła rozpoznawać jej emocje lepiej, niż rozumiała je ona sama. Nie chciała tego, ale nie mogła zatrzymać biegu zdarzeń: mogła jedynie zrobić wszystko, co w jej mocy, by Lysandra pamiętała, że to ona jest jej Lysandrą - zawsze obecną w sercu. Żeby zrozumiała, jaką rolę w tym wszystkim pełnić miała ona. Potrzebowała czasu, a tego mogła mieć zarówno mnóstwo, jak i wcale. Fatum Cassandry wciąż wisiało nad nią - Ignotus gdzieś krążył, jak drapieżnik węszący ofiarę. - I nigdy nie będzie jedną z nas - On będzie tropicielem, nie uciekinierem. - Stanie się niedźwiedziem - Wiedziała o tym bez kart. Widziała to. Czuła to - jak czuć może matka, nierozerwalnie złączona z losem własnego dziecka. - Ale będzie potrzebował twoich skrzydeł i twoich oczu, żeby nie wpaść we wnyki - Bo nie będzie potrafił latać. - Tak, jak potrzebuje ich teraz, żeby nauczyć się chodzić - Mężczyźni nigdy naprawdę nie dorastali. - Będziecie kroczyć jedną ścieżką. - Jako brat i siostra, na zawsze złączeni krwią. Będziesz go chroniła - jak ja teraz chronię was oboje.
Ale metafora wrony nie mogła zaburzyć odpowiedzi płynącej z kart Tarota, one - miały skupić się na jego sile. Jego przyszłości. Jego bycie. Jego tożsamości. - Kim będziesz, Calchasie? - zapytała syna, nie patrząc na niego, kiedy jej córka odsłoniła pierwszą kartę. Jej serce zamarło, pragnęła na tej karcie szczęścia, długowieczności, potęgi lub władzy - wszystkiego, co pisane jest wielkim.
Nie znalazła.
- Pierwsza karta jest sednem. Stanowi o podstawach. To wokół niej będziemy budować pozostałe wskazówki - przypomniała, choć przecież jej córka znała podstawy. Może chciała je powtórzyć, pomna powagi sytuacji, a może chciała przeciągnąć w czasie próbę podjęcia interpretacji tej karty. Samotna mówiła jeszcze niewiele. - Spójrz, ten człowiek ma przed sobą dwa puchary  - a dwa lewitują obok. Calchas - w tym momencie to on był przecież na karcie - nie chce sięgnąć po to, co jest przy nim - pragnie tego, co znajduje się dalej, czego mieć nie może. Jest nieusatysfakcjonowany. Rozczarowany. Czegoś mu brakuje. Zawsze będzie mu brakowało. - Czy daru? To bardziej niż oczywiste, był jej synem. - Ułożyłaś kartę przodem do mnie, nie do siebie - zauważyła, wskazując palcem jej krawędź. - Jest odwrócona. Ma nadany aspekt negatywny. W aspekcie negatywnym emocje przekuwają się w to, co najgorsze: w smutek, żal i tęsknotę - tęsknotę za tym, co nie jest możliwe. - Nie w ambicję. Nie w chęć sięgnięcia po to, czego nie posiadał. - Zazdrość - dodała, unosząc spojrzenie na córkę. Zazdrość - jego, czy skierowana przeciwko niemu? - Niedźwiedź będzie kroczył w melancholii - stwierdziła spokojnie, na moment urywając, nim dała znak, by Lysandra kontynuowała. Bała się. Bała się tego, co mogła ujrzeć - ale ujrzeć to musiała, bo tylko tak dało się zmienić przyszłość.
- Kolejna karta powie nam, czego Calchas pragnie. Odkryj ją - poprosiła, pod koniec zmieniając głos na ostrzejszy, chcąc dodać odwagi samej sobie. Utwierdzić się w przekonaniu - że robiły to, co zrobione zostać musiało. - Należy ułożyć ją poziomo na pierwszej - przypomniała, choć jej głos zadrżał, gestem wskazała krzyżowe ułożenie. - Przechylając w prawą stronę - podniosła prawą dłoń i przesunęła ją w prawą stronę córki, nie pozwalając dziewczynce pomylić kierunków.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]23.08.20 17:39
Z jednej strony poczuła ulgę – nie będzie Wroną, nie zajmie miejsca wśród nich, nie będzie zmuszona akceptować jego obecności w ciasnym gnieździe, które matka musiałaby rozbudować na jego potrzeby. Ale z drugiej… odezwał się w niej niepokój. Chociaż sama wciąż była pisklęciem, a jej ciało pokrywał puch, to mogła uciec, wznieść się w powietrze i obserwować z góry to, co miał do zaoferowania świat. Miała przewagę, była bezpieczna. On, nawet będąc niedźwiedziem, stawał się ofiarą, bezbronny i nagi, pozbawiony kłów i pazurów, żeby się bronić. Na razie. To sprawiało, że już na starcie stawał się odgrodzony od nich pewnym murem, przesłoną, tak naturalną dla różnic gatunkowych. Wciąż nie chciała, żeby tu był; wciąż czuła zazdrość za każdym razem, kiedy matczyna dłoń dotykała z czułością jego drobnej główki, nie jej. Ale teraz… teraz patrzyła na niego inaczej.
Z małego ciałka, chyboczącego się na słabych kończynach, wróciła wzrokiem do twarzy matki. Nie podobało jej się to; nie podobała jej się perspektywa wrony pomagającej niedźwiedziowi.  
Nie zrobi nam krzywdy, prawda? Będzie nas kiedyś chronił? – sądziła, że taka jest jego powinność – będzie, kiedy dorośnie, nabierze krzepy, jak mężczyźni, którzy z krwawiącymi ramionami przychodzili do lecznicy. – Bo powinien nas chronić – dopowiedziała tylko, obserwując, jak malec czołga się obok nich niezbyt zręcznie, jak pełza i próbuje wstawać. Powinien bronić przed aurorami z kołysanki mamy. – Wyglądałam jak on, kiedy byłam mała? Kiedy tak chodzi… przypomina gąsienice.
Obserwowała go, badała wzrokiem i słuchem, porównywała do siebie brzmienia odgłosów, jakie z siebie wydawał, sprawdzała emocje, których nie umiał artykułować prawidłowo, tak, by zdolne były do odczytania i zinterpretowania. Pytania dotyczące jego osoby miały być ogólne – taki wniosek wysunęła ze słów wykreowanych przez matkę. Obszerne, ale jednocześnie ukierunkowane na jeden aspekt, by pozostawić losowi jasny przekaz. Usiadła na klęczkach i zaraz pochyliła się do przodu, policzki opierając na jasnych dłoniach, doświadczonych już przez pracę. Posłuchała Wrony i przyjrzała się karcie, jednocześnie uważnie słuchając jej słów. Opuszką wskazującego palca przemknęła po wylanym obrazie karty, po pucharach, każdym jednym, po sylwetce mężczyzny. Przepowiednia matki brzmiała… smutno. Rozczarowanie. Tęsknota. Zazdrość. Sama dopiero je poznawała, a on... on nie zdawał sobie sprawy z ich istnienia.
Tak musiało być – odpowiedziała, całkiem pewna swoich słów, bo przecież nie położyła tej karty w taki sposób celowo. Wyciągnęła ją i odłożyła. Los wiedział. Znał przyszłość chłopca. Zacisnęła lekko wąskie usteczka i sięgnęła po kolejną kartę, niepewnie, choć głos Wrony zachęcał do odważnego ruchu. Nie chciała go wykonywać, bo… był jej bratem. Nieważne, jak bardzo za nim nie przepadała i była niezadowolona z myśli o opiece nad nim – był jej bratem. Paź pucharów. Ułożyła kartę według instrukcji matki. Zaczynały tworzyć pewien obraz. – Calchas trzyma w dłoni puchar i nachyla się do niego – uniosła wzrok na matczyną twarz, odszukała spojrzenie jej zielonych oczu i kiedy otrzymała potwierdzenie swoich słów, znów zajrzała w rozwarte karty losu. – Szuka tam czegoś. Odbicia. Czyjegoś odbicia. Ale nie swojego, sobą jest rozczarowany, nie udało mu się sięgnąć po to, czego pragnął. Szuka tam innej twarzy. Twarzy kogoś, kogo kocha? – znów spojrzała na matkę, chciała być pewna, że jej osąd jest właściwy. – Ale… nikogo tam nie odnajdzie. Tylko siebie i swój własny smutek.
Bała się tego. Bała się wypowiadanej przyszłości podobnie, jak bała się ogarów ze swoich snów, ich zębisk ociekających parującą krwią.
Teraz ty, mamo – wyprostowała się, paluszki splatając przy sobie. Nie chciała sama nieść tego ciężaru. Nie mogła.




mógłbyś przysiąc, że widziałeś wczoraj
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką
Lyssandra Vablatsky
Lyssandra Vablatsky
Zawód : Szepciuszka
Wiek : 8
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ktoś musi pilnować nocy
musi wziąć na siebie
wiarę w strachy, moce
zmory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5781-lysandra-vablatsky#136398 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f94-smiertelny-nokturn-17 https://www.morsmordre.net/t7704-lysandra-vablatsky#213293
Re: Sypialnia [odnośnik]23.08.20 18:42
Pokręciła głową, na krótko zamykając oczy, wdychając ziołowe opary tlących się łodyżek; tak naprawdę na jej pytanie mogły - z całą pewnością - odpowiedzieć tylko trzymane przez dziewczynkę karty. Cassandra - jeszcze - nie znała przyszłości, ale nie chciała, nie mogłaby uwierzyć w to, że jej własny syn zwróciłby się przeciwko niej. Nie mógłby tego zrobić.
- Najpierw my ochronimy jego, a potem on ochroni nas - odparła w końcu, miało to zabrać jeszcze kilka długich lat, ale wiedziała, że to nadejdzie. Będzie silny i odważny jak jego ojciec. - Najpierw musi stać się mężczyzną - dodała, przenosząc spojrzenie na półroczne niemowlę, jeszcze nie potrafił nawet stać o własnych silach. - Człowiek jest stworzeniem, które o świcie chodzi o czterech nogach, w południe o dwóch, a pod wieczór o trzech. Ty, ja, on, wszyscy kiedyś czołgaliśmy się w ten sposób. I jak my, on też w końcu stanie na nogi. Urośnie. Jego twarz zarośnie. A oczy nabiorą mroku. - Nie było mu pisane szczęśliwe życie, o tym wiedziała, odkąd tylko dowiedziała się, że rośnie w jej łonie. Martwiła się o niego. Właśnie dlatego - dzisiejszy dzień był tak ważny.
Skinęła głową na słowa córki, Lysandra miała absolutną rację, nic nie działo się bez powodu.
I ponownie - dobrze interpretowała kartę.
- Paź kielichów - nazwała kartę na głos, kiedy córka zaczęła ją interpretować. Wysłuchała ją w milczeniu, raz po razie potakując. - Przyjrzyj się mu uważnie, Lysandro. Jest piękny, młody i delikatny, subtelny tak, jak subtelne są jego pragnienia. - Czy Lysandra była dość duża, by zrozumieć miłość? Nie opowiadała jej wielu romantycznych baśni, były z góry skazane na porażkę - zupełnie tak, jak baśń Calchasa. - Jest w nich coś kruchego i naiwnego. Calchas pragnie niewinności. Beztroski. Uczucia, którego mieć nie może. - Skinęła głową na słowa córki. Jej interpretacja była poprawna. - Kielichem Calchasa będzie miłość, czysta miłość. - To tak niepodobne do kłębiącego się w nim zła. Powstał przecież z krwi mrocznego znaku: czy własną zgubę miał odnaleźć samodzielnie? - Może nie będzie miał odwagi się do niej przyznać, a może to dziewczyna, która skradnie jego serce, będzie naznaczoną tą świeżą niewinnością. Rozpoznasz ją, kiedy ją zobaczysz, prawda? - Spojrzała na córkę z powagą, spojrzenie, jakim Calchas za parę - może wiele - lat będzie wodził za swoim kielichem nie powinno być trudne do rozpoznania. Obawiała się tego, kim ta dziewczyna będzie. Obawiała się błędu.
- Nie, Lysandro - zaprzeczyła, spoglądając na nią z powagą. - Karty Tarota musi rozłożyć jedna dłoń, inaczej ich moc może zostać zaburzona. Podaj mi swoją lewą rękę - wysunęła własną dłoń, chcąc uścisnąć tą Lysandry, dodać jej otuchy w taki sposób, w jaki mogła to zrobić bez zaburzania rytuału. - Jestem przy tobie, to zupełnie tak, jak gdybyśmy robiły to razem. Spróbuj być silna, dla niego. Kiedyś to on - będzie silny dla ciebie. Wyciągnij trzecią i czwartą kartę. Trzecia karta powinna znaleźć się nad dwoma pierwszymi - to ona powie nam o tym, dlaczego Calchas nie może zdobyć swojego kielicha. Czwarta musi znaleźć się na dole - wskazała prawą dłonią odpowiednią stronę - od dwóch pierwszych, ona powie więcej o tym, co zdarzy się, zanim Calchas odda się swoim pragnieniom. - Obie karty mówiły o przeszłości, były ze sobą powiązane, choć nie zawsze w oczywisty sposób. [bylobrzydkobedzieladnie]




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Sypialnia [odnośnik]03.09.20 11:52
Słowa matki układały jej świat na nowo – nie ten, którym otaczała się na co dzień, ten przecież znała, przekształciła go w swoich snach na coś, co znały jej zmysły; zmieniała pojęcia o skrawku przestrzeni, którą zajmował teraz Calchas. Wiele jeszcze wody upłynie w strumieniu, zanim przekona się do niego, jeszcze więcej zanim uzna go za swojego sojusznika, ale już teraz stawał się kim bliższym. Kim, kto może nie zasługiwał na miano wroga. Zagadka ją zaciekawiła, więc utkwiła spojrzenie w oczach matki, delikatnie przechylając głowę na bok. Próbowała ją zrozumieć.
Zerknęła na dziecko, na swojego brata. Jego oczy nabiorą mroku. Na razie w swojej dziecięcej niewinności nie był niczego świadom. Obronić mógł się tylko płaczem, bo tylko tak był w stanie zasygnalizować swoje potrzeby i pragnienia. Kiedyś stanie się mężczyzną.
W moich snach widziałam niedźwiedzia. Kiedyś – nie rozumiała, ale mówiła, bo poprzez słowa świat pozwalał się zrozumieć i poznać. – Czasem jego cień pojawiał się przy wierzbie, a ryk słychać było aż przy rzece – wrażenie odległości znała tylko ona; tylko ona wiedziała, jak daleko od wierzby znajdowała się rzeka, jak daleko od lasu rósł ten stary, wysuszony do korzeni dąb. – Raz widziałam, jak krwawił. Zostawił za sobą czerwone plamy i uciekł między drzewa. Ale… to był duży niedźwiedź, Calchas jest przecież malutki.
Karty znów zabrały jej uwagę. Przy nich musiała być czujna, skupiona, bo każda wiele znaczyła, a ich wartości nie należało lekceważyć. Tłumaczenie pazia było prawidłowe i chociaż ucieszyło ją to, przepowiednia nie niosła za sobą powodu, dla którego usta miały ochotę wygiąć się w łuk. Wyciągała właśnie dziecięce paluszki po przyszłość Calchasa. Przyszłość bolesną i upstrzoną cierpieniem.
Będę go obserwować – to obietnica? Może. Podejmowała krok w stronę przyjaźni, opieki, troski. Coś w niej się buntowało, ta drobna, zazdrosna iskra, pragnąca siostry, nie brata. Wrony, nie niedźwiedzia. Ale musiała go chronić. – Uwierzy, jeśli mu powiem? Paź tak mocno wpatruje się w swój kielich…
Zawahała się przed podaniem dłoni matce – ufała jej, jak nikomu innemu na świecie, ale… bała się. Do tej pory jej palce nie sięgały po bogactwo, szczęście i uśmiech losu. Sięgały po rozczarowanie i mylne wrażenie o swojej przyszłości. Znała opowieść o kobietach z ich nazwiskiem, ale to wciąż nie zachęcało. W końcu jednak zmarszczyła w uporze cieniutkie brwi i podała dłoń matce, zaraz z jej pomocą wyciągająć kolejne z kart, by zaraz ułożyć je według instrukcji. Wzięła głęboki wdech. Sąd ostateczny i Cesarz. Arkana większe.
Sąd ostateczny oznacza zmianę. Ale… zmianę na lepsze? – chciała przepowiedzieć mu coś dobrego, był przecież jeszcze tylko dzieckiem. – Czy to znaczy, że Calchas musi się zmienić, jeśli chce sięgnąć po kielich? Nie rozumiem… – mówiła cicho, spokojnie, aromat palonych ziół koił zmysły, rozganiał niespokojne bodźce, pozwalał skupić się na tym, co – Cesarz to… autorytet. Ktoś silny, silniejszy od niego – pewne trudniejsze słowa, choć nieprzerwanie słuchała rozmów w leczznicy, w których przewijało się ich całe mnóstwo, wciąż stanowiły dla niej pewien problem. – Ktoś go trzyma. Ktoś obserwuje jego kroki.
Spojrzała na mamę, na jej oczy, zmartwione, choć wyraźnie zogniskowane na odkrywaniu przyszłości swojego syna.

| trzecia karta i czwarta karta




mógłbyś przysiąc, że widziałeś wczoraj
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką
Lyssandra Vablatsky
Lyssandra Vablatsky
Zawód : Szepciuszka
Wiek : 8
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ktoś musi pilnować nocy
musi wziąć na siebie
wiarę w strachy, moce
zmory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5781-lysandra-vablatsky#136398 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f94-smiertelny-nokturn-17 https://www.morsmordre.net/t7704-lysandra-vablatsky#213293
Re: Sypialnia [odnośnik]24.09.20 13:09
Przyglądała się córce uważnie, kiedy zabrała głos. Wiedziała o jej snach z niedźwiedziem, dotąd sądziła, że był nim Ignotus - ale wróżby nigdy nie były oczywiste, a ich interpretacja mogła zmieniać się z czasem. Czy stary Mulciber kiedykolwiek gościł w snach Lysandry, czy może od początku  - był to mały Calchas? Czas się zazębiał, płynął, ale nie miał znaczenia dla ich snów, właśnie dlatego był tak zaskakujący.
- Teraz jest mały, kiedyś będzie duży. Największy niedźwiedź był kiedyś mniejszy od ciebie, Lysandro. Twoje sny nie dzieją się teraz, a w przyszłości. - Choć wiedziała, jak ciężkie jest to do zrozumienia przez dziecko, dziecko, któremu trudno uchwycić samą koncepcję dorastania, a co dopiero rozłożenia tego dorastania na różnych liniach czasowych. Nie zastanawiając się nad tym, czy dziewczynka zrozumiała jej słowa, skinęła jedynie głową, przyjmując jej słowa jako obietnicę. Ufała córce, a pokładając w niej zaufanie - uczyła ją, jak wiele znaczyły słowa. Tego, które dawała jej ona, nie łamała nigdy.
- Nie uwierzy - uprzedziła ją, mając nadzieję, że i te słowa wspomni za kilka lat. Młody człowiek wszystko wiedział najlepiej - zwłaszcza taki, który był zakochany. Ich interpretacje nie musiały być prawdziwe, istota kielicha mogła ich jeszcze zaskoczyć, choć kontekst wydawał się w tym momencie bardzo jednoznaczny. - Nie będzie też chciał cię słuchać. Bo będzie ślepy i zapatrzony w swój kielich tak, jak paź jest w niego zapatrzony na obrazku. Ale to ślepcem trzeba opiekować się najmocniej, bowiem ślepy niedźwiedź stanie się zagubiony i bezbronny, nawet jeśli wciąż będzie niebezpieczny. Może wydarzyć się nawet tak, że w swojej ślepocie nie odróżni wroga od przyjaciela. Ale ty będziesz musiała przy nim trwać - Wyciągnęła dłoń, by uchwycić drobną rączkę córki, chcąc dodać jej otuchy i upewnić w przykrej prawdziwości tych słów. - Bo tylko ty będziesz wiedziała, że to ciebie potrzebuje najbardziej.
Spojrzała na kolejne wyciągane karty. Krzyż Tarota nabierał formy.
- Trzecią kartę - wskazała Sąd Ostateczny - nazywamy koroną układu, dlatego znajduje się nad pozostałymi. Pokazuje myśli Calchasa. Jego wnętrze. Będzie wiedział, że musi się zmienić. Może dorosnąć. Może będzie się wahał, w jaki sposób powinien się zmienić. Będzie potrzebował kogoś, kto wskaże mu właściwą drogę - Zrobisz to, prawda, Lyandro? Na moment jej serce zamarło, bo karta mogła mówić o zdradzie. Ale równie dobrze mogła mówić o sprostaniu ojcowskim wymaganiom, jej wzrok padł na cesarza. - To jego ojciec - rzuciła bez chwili zwątpienia. Autorytet. Silna osobowość. Mężczyzna. Przewodnik. - Przyczyna i początek problemu - jak zawsze - wywoływali je mężczyźni. Przeszło jej przez myśl, że mogła zatrzymać te słowa dla siebie - zawiłości losu stawały się zbyt skomplikowane dla małej Lysy. - To jego oczekiwaniom stara się sprostać. Może lęka się, że nie sprosta. Może popełnia błędy i sprostać im nie potrafi. Może przeszkadza mu w tym jego kielich. - Bardzo starała się, żeby na jej twarzy nie objawił się smutek, choć miała wrażenie, że coś zdradliwie błysnęło w kącikach jej oczu. Nie chciała, żeby Calchas musiał wybierać pomiędzy miłością a obowiązkiem. Pokręciła głową.
- Piąta i szósta karta, Lysandro - szepnęła do córki, wskazując miejsca po bokach układu. - Piąta mówi o dzisiaj i o wczoraj - Bała się. Bała się, że tu pojawi się karta, która mogła symbolizować wojnę. Czarnego Pana. - Szósta o przyszłości, która zdarzy się niebawem i która rozpocznie lawinę zdarzeń.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Sypialnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach