Wydarzenia


Ekipa forum
Aleja lewitujących drzew
AutorWiadomość
Aleja lewitujących drzew [odnośnik]01.11.18 18:08

Aleja Lewitujących Drzew

Lasy są nieodłącznym elementem historii oraz fachu Ollivanderów - najróżniejsze gatunki drzew na przestrzeniach lat odsłaniały przed różdżkarzami swoje tajemnice. Inaczej sprawa miała się z fascynującym gatunkiem, zdolnym do lewitacji nad ziemią, zaś niemożliwym do osadzenia w niej. Około roku 1719 ówczesnemu nestorowi udało się sprowadzić do Lancaster dwie sztuki, młode sadzonki, które umiejętnie osadzono w pobliskim lesie. Początki nie były łatwe, drzewa jak duchy próbowały snuć się po lesie, lecz czas oraz wytrwałość zdołały zrobić swoje. Po latach gatunek odnalazł się w nowym otoczeniu, a ilość drzew była sukcesywnie powiększana aż do momentu, w którym wypełniły spory kawałek przestrzeni. Teraz można ujrzeć zarówno stare, ogromne drzewa, ale także parę niewielkich, lewitujących wyraźnie wyżej. Aleja jest miejscem dosyć osobliwym - twarde i gładkie korzenie tworzą w powietrzu wyjątkowe wzory, unoszą się zaś na tyle wysoko, by nie obawiać się o zahaczenie głową. Na temat tego miejsca krążą plotki - nie każdy wierzy w jego istnienie - nie każdy miał bowiem okazję je odwiedzić, jako że położone jest na prywatnym terytorium Ollivanderów.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aleja lewitujących drzew Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]04.11.18 19:43
Ceremonia

Aleja Lewitujących Drzew została przystrojona oraz starannie przygotowana na przyjęcie gości - stanowiła bowiem centrum zaślubin. Drzewa uniosły się nieco wyżej, jakby wyczuwając nadchodzące wydarzenie, na ich korzeniach zawisły kwiaty oraz stosowne ozdoby, wśród nich lewitowały świece, zapalające się stopniowo wraz z wędrówką Słońca - im niżej było na niebie, tym więcej światła pojawiało się pod nietypowym sufitem, finalnie tworząc ciepłą, pomarańczową łunę, przy okazji utrzymującą temperaturę. Łuk weselny znajdował się przy końcu alei, wśród ostatnich lewitujących drzew. To z nich ku ziemi sięgało najwięcej kwiatów, przeplecionych z liśćmi paproci oraz laurowymi gałązkami, symbolizującymi rody Prewettów oraz Ollivanderów - kompozycja ta odcinała obszar od reszty lasu, za plecami nowożeńców tworząc ozdobną ścianę, układającą się w półokrąg. Sam łuk stanowiły splecione korzenie, ozdobione tylko subtelnie od dołu, w większości jednak nietknięte - ich piękny kolor odcinał się od jasnych kwiatów oraz zielonego podszycia. Dla gości przygotowano wygodne, miękko obite krzesła.




I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Aleja lewitujących drzew 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]04.11.18 20:11
Tym razem las oddalał się od rangi azylu. Rozciągnięty majestatycznie nad głowami miał być świadkiem rewolucji, zrodzonej w wyniku trudnych decyzji - w dużej mierze podjętych podczas samotnych przechadzek, gdyż i przeszkody wydawały się leżeć po jednej stronie, a przynajmniej znacznie się na nią przechylać - czuł je na swoich barkach nieustannie, zarówno przed i po ostatecznym postanowieniu. Ów ciężar wygryzł w ostatnich dniach znaczną lukę, zwłaszcza, gdy spodziewane konsekwencje zaczęły dobijać się drzwiami i oknami, wymagając sprostowań, odwołań, zaprzeczeń, ratunku i odwrotu w każdej możliwej formie. Wśród natłoku pytań dotkliwe dlaczego? pojawiało się najczęściej, lecz wystosowanie jednakowej odpowiedzi dla każdego ocierało się o cud. Unikał wszystkich żywych, odcinając się od organizacji wesela i przyziemnych problemów - za sprawą gniewnej aury zmykały prędko spod jego stóp, po paru podejściach rezygnując z dalszych prób zawracania głowy - na tle politycznych burz i nadchodzącego spędu na szczycie ich znaczenie zniknęło bezpowrotnie. Listy, w przeszłości stanowiące miły element codzienności, stały się teraz prawdziwą zmorą, z którą musiał mierzyć się regularnie, walcząc przy okazji z sumieniem czy przekonaniami - w tych starciach cierpieli najbliżsi, gdy próby komunikacji z Ulyssesem kończyły się nieprzystępnym milczeniem, wyrastającym wokół niego jak mur niemożliwy do zburzenia. Istniały tylko dwa wyjątki, dzięki którym zachowywał względną stabilność, gdy świat zjawiskowo stawał na głowie i wywijał w tej pozycji całe osiem dni - w ryzach trzymał go nie kto inny niż Fantastyczny Pan Lis. Zjawił się na trzy zawołania - pierwsze, kiedy potrzebował potwierdzenia i odwagi, drugie, kiedy koniecznym okazało się zatopienie wydarzeń w ognistej wodzie (nie)życia, powszechnie zwanej whisky oraz trzecie, kiedy czas leśnych ucieczek dobiegał końca i pozostał tylko leśny ślub. Mimo ogromnego wsparcia (za które Ollivander mógłby wyrażać dozgonną wdzięczność, a swoim sposobem zawarł ją tylko w krótkim “dzięki, Lisie”, bo wylewność pogrzebał gdzieś na etapie opuszczania łona matki) rola świadka przypadła komuś innemu, równie bliskiemu - zdaje się, że czekała na niego przeszło dwadzieścia jeden lat, od samych narodzin. Constantine.
Bracia zmierzali aleją lewitujących drzew ramię w ramię, starając się nie wyłapywać z niewielkiego tłumu spojrzeń - lista gości pozostawała w umyśle Ulyssesa prawdziwą zagadką, bez żadnego ładu i składu. Potwierdzenia i dezaprobaty listowne przepływały na fali, z którą nie chciał (lecz musiał, kreśląc kolejne zdania eleganckim pismem) mieć nic wspólnego, wiele razy wpychając w powtórne analizy - nie miał zamiaru ulegać presji ani wycofywać się, bowiem decyzję podjął w drodze rozważenia całego szeregu konsekwencji i choć Julia mogła odnosić wrażenie, że poszedł jej na rękę, o co zresztą postarał się podczas kolejnej niełatwej rozmowy, główny powód leżał poza ich związkiem. Niemniej, w obecnej chwili wychodziła na tym znacznie lepiej od niego. Każda z obydwu opcji ciągnęła za sobą emocjonalne powikłania ze strony któregoś z narzeczonych - w tym wypadku, odchodząc od tradycyjnych zwyczajów, pozostawał głównym odpowiedzialnym i winnym. Zdania były podzielone według bardzo wyraźnej granicy, od dłuższego czasu dzielącej arystokratyczne rody, lecz w przeciwieństwie do swej przyszłej małżonki, rodzinę i bliskich miał po obydwu stronach - przeżywał ten fakt w absolutnym milczeniu, kryjąc urazę od początku do końca, tylko raz ukruszając ją podczas rozmowy z Frederickiem.
Constantine - zarówno teraz, gdy stawali razem naprzeciw gości, jak i w trakcie niełatwych chwil z całego tygodnia - służył mu milczącym wsparciem, równie potrzebnym, co złożenie wątpliwości w konkretne zdania. Czasem podejmowali próby, chcąc powiedzieć cokolwiek, lecz ciężar przytłaczał obydwu, rozkładając się równomiernie. Ulysses w tym układzie odczuwał ulgę, młodszy brat - niekoniecznie, choć szlachetne serce pchało go do pomocy złożonej w niestandardową formę ciszy. Był jedyną osobą, która zdecydowała się na trwanie - przetrwał początki, wypełnione wyraźną niechęcią i negatywnym nastawieniem różdżkarza, nie dając się spłoszyć. Był świadkiem słabości i trudnych chwil - widział, jak pióro na długie chwile zastyga nad pergaminem, jak gabinet przesiąka dymem kolejno wypalanych papierosów, a palce stykają się ze skronią znacznie częściej niż zazwyczaj. Nie uciekł, stając się drugim wyjątkiem tuż obok Foxa. Trwał również teraz, gdy zostało tylko oczekiwać na pannę młodą pod łukiem ze zjawiskowych korzeni lewitujących drzew.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aleja lewitujących drzew Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]04.11.18 20:12
Na początku była burza. Dyskusje dotyczące gości nie były łatwe, jednocześnie uświadamiały Julii jak bardzo się różnią. Ulysses był rozsądny, rozważał każdy krok pod kątem politycznym i była w stanie nawet to docenić. Były jednak sprawy w których konkluzje do jakich dochodził tak silnie kłóciły się z jej dość bezpośrednią naturą i przekonaniami których nie chciała i nie potrafiła kryć - że wszystko znów na chwilę stawało pod znakiem zapytania. Chwilami nie potrafili ze sobą rozmawiać, oboje zbyt uparci i silnie trwający przy własnych przekonaniach, ostatecznie jednak podjęli decyzję. A Julia liczyła iż naprawdę była to ich wspólna decyzja, a nie zwyczajne zmęczenie ciągłą walką.
Po burzy nastała jednak całkowita cisza. Cisza była jednak znacznie łatwiejsza. Głównie to Julia zajęła się organizacją. Odnajdywała się w tym do pewnego momentu, kiedy jednak przyszło jej decydować o kwiatkach i kolorach, zgłaszała się do Pomony z żalem i prośbami, tego typu sprawy od zawsze ją przerastały, wydawały się takie bez znaczenia i błahe, a jednocześnie przecież ona naprawdę chciała, żeby wszystko wyglądało jak należy. Chciała ugościć wszystkich którzy przyjdą, chciała ślubu na miarę Prewettów i Ollivanderów i nie bardzo obchodziło ją co myślą o tym ludzie których opinia już od wielu wielu lat jej nie obchodziła. W tej chwili olbrzymi spokój dawało jej poparcie ze strony rodziny.

Rozważania trzeba było jednak zostawić z boku, bo nadszedł ten dzień. Nadal była pełna wątpliwości. Tego czy się dogadają, czy naprawdę będą w stanie się odnaleźć w nowym, wspólnym świecie. Różnili się znacznie bardziej niż wydawało się na początku. A jednak nie można powiedzieć, że w jakiś sposób Ollivander nie stał się jej bliski. Coś się działo, choć pod rudą czupryną nadal pojawiały się wątpliwości, wciąż kłębiły się nieprzyjemne upomnienia o tym że myślą w całkowicie inny sposób, całkowicie inaczej podchodzą do wielu rzeczy. Oto jednak ubrana w białą suknię stała przed lustrem. Matka właśnie poprawiała jej włosy, robiła to już kolejny raz i Julia dochodziła do wniosku że niebawem zepsuje fryzurę tak prostą że doprawdy zepsuć się jej nie dało - włosy rozpuszczone, podkręcone odrobinę by ładnie falowały, z wiankiem z liści laurowych. Trzeba przyznać, Julia miała tak bardzo dość kolorów kwiatków jakie zostaną jej we włosy powtykane a jakie jeszcze mają zostać gdzie położone i nie chciała znowu o tym jakkolwiek myśleć. Uśmiechnęła się jednak łagodnie do matki, nic nie mówiąc. Rodzice zdawali się być nie mniej poddenerwowani niż ona sama, zapewne z resztą mieli podobne wahania - czy to odpowiednia osoba, czy dadzą radę do siebie dotrzeć, odnaleźć wspólny język?


Ojciec prowadził ją do ołtarza. Edwin, Miriam oraz Kyra rzucali kwiatki - byli w tym strasznie uroczy. A ona wypatrywała między zgromadzonymi kolejne znajome twarze. To było w tym dniu bardzo pokrzepiające. To ich chciała dziś widzieć, chciała się przy nich bawić, przy nich przeżywać. I choć sztuczność była wpisana w naturę szlacheckich wydarzeń, dziś miało być jej jak najmniej.


She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
 https://68.media.tumblr.com/f4ac4a87cc99f24b4e90825593c2f7b0/tumblr_oldf5boKP91uhjffgo1_500.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4231-julia-prewett https://www.morsmordre.net/t4525-poczta-julki#96302 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t4527-skrytka-bankowa-nr-1093#96304 https://www.morsmordre.net/t4798-julia-prewett
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]04.11.18 20:17
Czekali więc, razem z bratem, widząc przed sobą ludzi, którzy wcześniej nie mieli okazji zawitać we wspaniałej posiadłości ani podziwiać lewitujących drzew - nieco odciągających uwagę, za co mógłby im tylko dziękować. Aranżacja przestrzeni robiła wrażenie, wyraźnie podkreślając charakter wydarzenia, równocześnie pozostawiając miejsca w swojej naturalnej postaci - to na tym próbował się skupić, przynajmniej dopóki na ścieżce nie pojawiła się trójka kochanych dzieciaków - Miriam, Kyra oraz Edwin - sypiąca malowniczo kwiaty oraz Julia, którą z oczywistych względów powinien teraz podziwiać - i rzeczywiście, w bieli wyglądała zjawiskowo, maskując idealnie lekką niesprawność nogi, do jakiej już zdążył się przyzwyczaić podczas minionych spotkań. Prędko okazało się, że największym wyzwaniem nie mieli być goście usadzeni na krzesłach ani ich spojrzenia, skierowane w ramy łuku - prawdziwym wyzwaniem było pokonanie dystansu, jaki wytworzył się między nimi, a fakt, że musieli przez ów odległość przebrnąć na oczach znajomych (choć nieznajomych także) osób, był tylko utrudnieniem. Serce zerwało się do galopu, ale na próżno było szukać paniki w chłodnych tęczówkach - nie odczuł jej. Słowa przepływały gdzieś obok, czepiając się świadomości koniuszkami palców. Śledził rudowłosą wzrokiem, nie odrywając go nawet na moment i nim się zorientował, stała tuż przed nim - czas wokół nich jak zwykle gnał, pragnąć jak najszybciej złamać ten cholerny kark. Chciałby tylko wiedzieć, czyj tym razem.
- Julio - głos miał spokojniejszy niż myśli, mniej od nich odległy, jak na siebie - wyjątkowo łagodny i ciepły. To w spojrzeniu, dostępnym teraz tylko dla panny młodej i na niej skupionym, kryła się szczypta obaw, żalu i melancholii. Mogła wyczytać je bardzo dokładnie, kiedy nie próbował nic ukrywać - mimo szczerych chęci dodania otuchy jej, jak i sobie, pod naciskiem ostatnich dni - nie potrafił. Jego wiara solidnie się zachwiała, nie czuł się pewnie wśród gości, z których duża część była mu zupełnie nieznajoma lub znajoma tylko pobieżnie. - Obydwoje wiemy, że nasza wspólna droga nie wyściele się kwiatami sama - może był to nietakt, jednak szczerość była im w tym momencie bardzo potrzebna. Spisanie przysięgi okazało się zadaniem bardzo trudnym - na tyle, że wygłoszenie jej przychodziło już całkiem gładko. - Dlatego świadomie, przy świadkach w postaci naszych rodzin oraz bliskich, którzy postanowili świętować ten dzień z nami, przysięgam być ci wiernym i strzec przed niebezpieczeństwem - w które, mam nadzieję, jednak postanowisz się nie plątać. - Obiecuję ci wsparcie w trudnych chwilach, szacunek, szczerość oraz zrozumienie, o które postaram się mimo różnic, jakie mogą nas dzielić. Przysięgam dbać o nasze szczęście, pracować na nie i stać na jego straży - jeśli tylko mi na to pozwolisz.
Subtelny szum zasugerował mu, że może odebrać obrączkę od Constanine'a - chwycił ją pewnie, by niedługo później uzupełnić przysięgę, wzrok na dłonie opuszczając dopiero po nich - Przyjmij proszę obrączkę, stanowiącą echo moich słów - zdobiona subtelnymi, dębowymi liśćmi, oplotła szczupły palec, wprowadzając ich w świat kolejnych początków.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aleja lewitujących drzew Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]04.11.18 20:17
W końcu stanęli naprzeciw siebie, niby sami na sam, a jednak obserwowani przez niemały tłumek. Julia nie odnajdywała się za bardzo w zbiorowiskach, zawsze uciekała od nich kiedy tylko była na to szansa. Ten tłum jednak w dużej mierze składał się z osób ważnych dla niej, co sprawiało że czuła się znacznie bardziej swobodnie niż mogłaby w jakimkolwiek innym wypadku.
Spojrzała w oczy Ulyssesa uważnie, kiedy usłyszała pierwsze słowa. Przysięga nie była długa, podobnie jak słowa które spisała ona, Prewett po części ciekawa była czy Ollivanderowi ułożenie odpowiednich słów zajęło równie wiele czasu co jej. Kolejne kartki opadały na podłogę - zbyt szczere, za mało szczere, zbyt napuszone, prostackie, nic nie wydawało się odpowiednie, kiedy miała powiedzieć coś o tym, co ich wiązało.
Po części spodziewała się jego przytyków, wiedziała że nie był w pełni zadowolony z podjętej przez nich decyzji, ona jednak była pewna najmocniej jak tylko mogła. W innym wypadku nie byłaby równie mocno uparta w tej kwestii - wbrew pozorom wcale nie walczyła o swoje wyłącznie z pasji do tegoż działania.
Wszystko szło jednak gładko, słyszała słowa o wierności i bezpieczeństwie jakich się spodziewała, które być może należały do czegoś ogólno przyjętego co należało powiedzieć, nie uważała jednak że są to słowa pozbawione znaczenia. Wierzyła w to, że Ulysses zadba o jej dobro, choć wiedziała też, że oboje mogą rozumieć przez to słowo coś całkowicie innego. Oczekiwała wierności i spodziewała się jej ze spokojem.
Patrzyła jak pierścionek powoli wsuwa się na jej palec. Jej dłoń delikatnie drżała po części z lęku, po części z dziwnej ekscytacji - ostatecznie ona także w jakiś sposób czekała na ten dzień i nie jest to do końca tak że Ulysses przez ten cały czas pozostawał jej obojętny. Nawet jeśli w dziedzinie okazywania uczuć zdecydowanie lepiej wpasowałaby się w stado trolli niż ludzi.
- Uważam, że czas jaki spędziliśmy wspólnie był bardzo cenny i wierzę że kolejne dni jakie dane nam będzie przeżyć razem będą jeszcze lepsze. - nie kłamała. Nawet jeśli pojawiły się między nimi spory, niektóre bardziej drastyczne niż przeciętnie, nawet jeśli oboje odkryli iż w tym związku będą musieli nauczyć się milczeć, chodzić na ugody, pisać się na kompromisy - nie żałowała czasu jaki wspólnie spędzili i nadal uważała że to dobra decyzja - najlepsza jaką mogła podjąć. Chyba dlatego jeszcze nie zrzuciła welonu i nie uciekła gdzieś tam, daleko. - Pełne wzajemnego zrozumienia oraz ciepła. Obiecuję ci więc wierność i dbałość o to by dom oznaczał dla ciebie miejsce dobre, wypełnione spokojem, stabilnością oraz uczuciem. Nawet jeśli cel ten wiąże się z długą drogą w którą oboje musimy się udać, wierzę że nie zgubimy się na niej oraz obiecuję dbać o to by twoje nerwy zanadto w jej trakcie nie ucierpiały.
Łagodny uśmiech. To silne postanowienie, choć zapewne niejedna z obecnych osób wie, że może być bardzo trudne do spełnienia. Zerknęła w kierunku Pomony by wziąć pierścionek. Dłonie nadal delikatnie jej drżały, no tak - prawie by wytrąciła przyjaciółce pudełko, jeszcze tego brakuje żeby wszystko wylądowało na ziemi. Nic złego się jednak nie wydarzyło, wzięła pierścionek i ponownie spojrzała na Ulyssesa.
- Przyjmij proszę tę obrączkę jako pamiątkę moich słów.
Zakończyła w podobny sposób, by w końcu wsunąć pierścionek na palec Ollivandera.


She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
 https://68.media.tumblr.com/f4ac4a87cc99f24b4e90825593c2f7b0/tumblr_oldf5boKP91uhjffgo1_500.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4231-julia-prewett https://www.morsmordre.net/t4525-poczta-julki#96302 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t4527-skrytka-bankowa-nr-1093#96304 https://www.morsmordre.net/t4798-julia-prewett
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]04.11.18 20:22
Pozytywne i miłe nie były najtrafniejszymi epitetami, opisującymi usposobienie Ulyssesa - nawet przed tłumem ludzi, którym właśnie powinien udowadniać swoje oddanie, nie opuszczał zdystansowanej pozy. Uśmiech, choć teoretycznie rozjaśniał jego twarz, należał do tych powściągliwych - jeśli ktoś znał go dobrze, z łatwością mógł ową prezencję przyjąć, nie widząc w niej nic dziwnego, lecz w oczach reszty wrażenie miało prawo ulegać znacznym zniekształceniom i prawdopodobnie tak właśnie się działo. Zwłaszcza przy Julii - naturalnej, lśniącej w tej sytuacji w idealny sposób, łagodnej i ciepłej - w słowach, wdzięku oraz drobnych oznakach zdenerwowania, choć przysięga spłynęła z jej ust bardzo gładko, a przynajmniej w takiej formie dotarła do uszu różdżkarza. Wiele razy zastanawiał się, w jak różny sposób myślą o sobie, jakie dokładnie uczucia rodzą się podczas kolejnych spotkań, czym skutkują niezgody albo podobieństwa - wiele razy nie potrafił sprecyzować własnych odczuć, gubiąc się w nich i w takiej plątaninie pozostając. Wbrew pozorom i pięknym faktom, znanym głównie z prozy, wcale nie doznał nagłego olśnienia w tej szczególnej chwili. Wiedział za to, że drobna, barwna postać, której dłonie sięgały po obrączkę, wywołuje w nim ciepłe odczucia. Mógł się ich wypierać, negować i skupiać na zmartwieniach, jakie niezaprzeczalnie za sobą ciągnęła - lecz ten drobny, ludzki odruch pozostawał w nim silnie zakorzeniony. Słowa o wierności i bezpieczeństwie nie na darmo znalazły się w przysiędze jako pierwsze - miał zamiar chronić Julię bez względu na wszystko, spodziewając się, że jej charakter może czynić to zadanie karkołomnym.
Wysłuchał przysięgi ze spokojem - jakże inaczej mógł postąpić? - aczkolwiek nie bez wątpliwości. Czas miał pokazać, jak bardzo potrafią skłonić się do kompromisów - ostatnie przejścia nie pozwoliły na wyciągnięcie żadnego. Czuł jej pewność, podświadomie czuł nawet własne zaufanie, ale w jego wypadku przekonanie co do słuszności nie było tak silne. Kącik ust drgnął zauważalnie, na moment powiększając uśmiech - jeśli chciała oszczędzić mu nerwów, przy okazji pozostawiając swój upór na miejscu, rwała się na zadanie prawie niemożliwe. W tej jednej chwili poczuł się, jakby rzucali sobie konkretne wyzwania.
Chłodna obrączka okazała się największym cięciem emocjonalnym - za jej sprawą wewnętrzny spokój podbił nieco do góry, zalewając ciało dziwną ulgą - żadne z nich nie mogło już opuścić tego miejsca, wypowiedziane słowa stały się ostateczne. Zastygł na chwilę, uważnie wpatrując się w zielone oczy, jakby ta sekunda miała powiedzieć mu, co czuły. Tylko na ten moment widocznie złagodniał, nie chcąc narażać ważnej chwili dla dystansu - pocałunek na miękkich ustach złożył - dla samej zainteresowanej być może zaskakująco - delikatnie i czule. Znacznie czulej niż słowa.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aleja lewitujących drzew Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]04.11.18 20:24
Stoliki

W okolicach ścieżki prowadzącej do łuku ślubnego ustawiono stoliki. Nad każdym można było dostrzec lampion w towarzystwie skromnych ozdób, oplecionych wokół korzeni lewitujących drzew. Wśród zastawy łatwo zauważalne okazywały się misternie rzeźbione, drewniane postaci przypominające elfy - sprawowały pieczę nad napojami oraz alkoholem, zastępując w tym zadaniu kelnerów. Żadna kropla nie wydostawała się poza szklane naczynia. Nieruchomiały, stanowiąc jedynie element wystroju, gdy nie były potrzebne.
Zadbano również o miejsca dla dzieci - ich krzesła dopasowywały się do wzrostu tychże, rosnąc, by bez problemu sięgały do swoich talerzy. Dodatkowo dla młodszych rozstawiono mniejsze stoliki, po których poruszały się świetliste leśne zwierzątka, zapamiętane z tegorocznego Festiwalu Lata, zawieszono również huśtawki.
Obsługa kelnerska jest dostępna w tym miejscu przez cały czas, podobnie jak stoły z przekąskami oraz napojami i alkoholem.



Dzieci mają obowiązek rzucić dwiema kośćmi k20 przy każdym poście - suma kości wskazuję anomalię lub jej brak - zastępuje to kość anomalie - DN.

anomalie dzieci:
[bylobrzydkobedzieladnie]


I show not your face but your heart's desire


Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 12.03.23 22:15, w całości zmieniany 2 razy
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Aleja lewitujących drzew 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]07.11.18 11:25
Było za wcześnie. Za wcześnie by wychodzić z czterech ścian i pozwalać, by tyle bodźców uderzało w niego z każdej strony. W końcu minęło zaledwie dziesięć dni od druzgoczącej wiadomości i nie chciał nigdzie wychodzić, woląc zakopać się pod stertą papierów i udawać, że coś ważnego miał do zrobienia. Tak naprawdę jedynie pogrążał się w jeszcze większej beznadziei i każdy moment dokładał większych bolączek niż wcześniej. Wydawać by się mogło, że czas leczy rany - nie takiego typu; nie u ludzi takich jak on; nie po traumie, którą przyszło mu przeżyć. Nie chciał się nad sobą użalać, lecz poczucie wewnętrznej pustki było ogromne, dlatego nawet nie dostrzegał zmian. Było ciężej i tylko to wciąż kazało mu twierdzić, że żył. Jeszcze. Starał się uciec od odpowiedzialności, którą stanowił ślub lady Prewett i lorda Ollivandera. Nie dostał zaproszenia i nawet nie zamierzał się bulwersować. Wszak należeli do szlacheckich rodzin i nie znał się z żadnym z nich. Dlaczego miałby więc iść? Obserwując przygotowania Pomony, nie spodziewał się, że zielarka wpadnie na pomysł zabrania go ze sobą. Początkowo chciał się wywinąć i udawać, że wcale nie przyjął do wiadomości tego faktu. Lub fanaberyjnego wymysłu przyjaciółki. Wiedział jednak, że z Pomoną nie było łatwo i że nie zamierzała mu odpuszczać. Kazała wybrać garnitur, lub właściwie zrobiła to sama, po czym zaczęła doprowadzać go do porządku, by wyglądał jak człowiek. Jay nie potrafił zrozumieć przyjaciółki. W końcu był jedynie utrapieniem, a ona starała się ze wszystkich sił, żeby utrzymać go na powierzchni. Oczywistym było, że dla niej zrobiły to samo, ale... Czuł się beznadziejnym przypadkiem.
Gdy przenieśli się do Lancaster Castle, Vane chociaż na moment dał się porazić pięknej oprawie wesela i tego, że nie żałowano środków, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jak to zawsze on czuł się zagubiony w zapełnionym ważnymi osobistościami miejscu. Podziwiał najmniejszy detal, odchodząc od Sprout i przynosząc jej tym kolejne utrapienie, bo ile można było go gonić? Na szczęście dotarli bez większych komplikacji do głównego miejsca ceremonii, by zająć miejsca pośrodku, dając rodzinie stać jak najbliżej. Z tego co Jayden słyszał, przechadzając się główną ścieżką, ślub nie został przyjęty zbyt przyjaźnie w gronie reszty arystokratycznych rodzin, jednak widział, że całkiem spora grupa szlachciców pojawiła się pomiędzy gośćmi z mieszanego stanu. Zanim jeszcze przysięgi małżeńskie zostały złożone, poczuł okropny ścisk w żołądku, który wykręcał mu wnętrzności jakby chcąc zadać jeszcze większy ból. Przysięgam dbać o nasze szczęście, pracować na nie i stać na jego straży. Czas, jaki spędziliśmy wspólnie był bardzo cenny. Kolejne dni będą jeszcze lepsze. Jego palce nieświadomie zaciskały się na materiale spodni, gdy powstrzymywał pragnienie ucieczki z tego miejsca. To cudowne uczestniczyć w połączeniu na zawsze dwójki ludzi, lecz mając w sercu dziurę, stawało się to katorgą. Na szczęście obrzęd nie trwał długo i po chwili wszyscy zaczęli się ustawiać w kolejce. Było to pół uderzenia serca, gdy Pomona wypchnęła go przed siebie, by złożył życzenia lady i lordowi Ollivander. - Gratuluję - powiedział w końcu, gdy nastał jego czas, wymuszając na ustach ciepły uśmiech, który nie wyglądał aż tak źle. Na sekundę chciał zapomnieć o własnych problemach i pozwolić, żeby część szczęścia nowożeńców spłynęła również i na niego. Wysiłki spełzły na niczym, lecz nie był dla nich nikim ważnym, by przejmowali się strapionym astronomem. Ten złożył na dłonie panny młodej przezroczystą okrągłą kulę, w której można było dostrzec śpiącego niedźwiedzia rozpostartego na szczytach górskich. Boki miniaturowego stworzenia ruszały się miarowo, gdy brał kolejny spokojny, senny oddech. - Ursa major - wytłumaczył Jay, dostrzegając ciekawe spojrzenie rudowłosej. - Symbolizuje opiekuńczość, stałość oraz rodzinną ochronę. Jako rodzic Małej Niedźwiedzicy wciąż nad nią czuwa i uważnie obserwuje, będąc na tyle blisko, by w razie zagrożenia popędzić swojemu dziecku na ratunek. Reprezentuje też osobę zakochaną, która zajmuje najważniejsze miejsce w naszych uczuciach, skąd bierze się cała struktura życia, przez którą z kolei czerpiemy naukę. Siedem gwiazd oznacza również siedem dni tygodnia - każdy z nich oddaje się bliskim, by nie stracić... By nie zmarnować czasu, który z nimi pozostał - urwał, dokańczając po chwili zawieszenia ochrypłym od emocji głosem. Zamrugał parę razy, by posłać blady uśmiech nowej lady Ollivander, a potem szybko umknął w bok, chcąc zniknąć. Zaszyć się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]09.11.18 3:02
Kyra wręcz tryskała energią. Już od wielu dni, kiedy tylko oficjalnie ogłosozno zaręczyny a później także rozpoczęto przygotowania do ślubu. Była niczym mała, nakręcana zabawka, skacząca piłeczka (aż się służba zaczęła martwić, czy z powodu tych emocji nie dostanie ataku choroby), która z przejęciem trajkotała wciąż i wciąż na jeden temat - na porządku dziennym stały się pytania o kolor ozdób na weselu, dokładny (DOKŁADNY!) przebieg całej ceremonii, o swojej sukience, barwie wstążki, którą powinna związać włosy tego dnia, a także o najważniejszym - swojej roli w całym tym wydarzeniu. Gdyby tylko mogła, zapewne zadręczałaby tymi pytaniami kuzyna, w końcu to wokół niego koncentrowało się całe to zamieszanie. Matka jednak skutecznie wybiła jej to z głowy, więc Kyra tylko raz jeden zaczepiła Ulyssesa na korytarzu rezydencji, żeby mu powiedzieć, jak bardzo się cieszy z powodu tego ślubu oraz faktu, że będzie miała nową kuzynkę. Później już dała mu w spokoju zajmować się wszystkimi dorosłymi sprawami, chociaż kiedy widywała go gdzieś w pobliżu, uśmiechała się szeroko, a jej oczy błyszczały jak milion gwiazd. Gdy zaś tylko poinformowano ją o arcyważnym zadaniu, jakim było sypanie kwiatów przed idącą do ołtarza panną młodą, mała Ollivanderówna dosłownie popłakała się ze szczęścia. Żyła tą nowiną przez kolejnych kilka dni, powtarzając ją każdemu, kto tylko napatoczył się pod rękę. Wilhelm to już w ogóle się o tym nasłuchał, całe szczęście, że nie był stworzeniem i rozumnym, inaczej ani chybi po trzeciej takiej emocjonującej informacji, chyba zwyczajnie zaszyłby się w jakimś kącie, przybierając kolor ściany i licząc, że Kyra nigdy więcej go nie odnajdzie. No, chyba że ewentualnie już po ślubie, kiedy emocje zdecydowanie opadną!
Gdy w końcu nadszedł właściwy dzień, młoda Ollivanderówna była wręcz wniebowzięta. Matka musiała ją niemal siłą trzymać z dala od dekoracji, gdyż dziewczynka miała wielką chęć by pokręcić się wśród służby, która je rozstawiała. Wszystko wyglądało dosłownie jak ze snu! Ona sama oraz starsza lady Ollivander miały naprawdę cudowne suknie, a Titus i tata wystroili się w piękne szaty wyjściowe. Jak z obrazka! No, ale oczywiście najwspanialej wyglądali państwo młodzi. Kyra przez chwilę zapatrzyła się na Julię i aż westchnęła z zachwytu. Poczuła też palącą potrzebę wyjaśnienia pewnej kwestii:
- Hej, Miriam... jesteś pewna, że to jest twoja ciocia, a nie księżniczka z bajki? - zapytała jeszcze cicho i stuprocentowo poważnie, tuż przed tym jak we trójkę mieli zacząć rzucać kwiatki. Zadanie zostało wypełnione, Kyra potraktowała je bardzo poważnie i sypała płatkami niezwykle hojnie. Potem jednak znów dopadły ją emocje. W momencie gdy państwo młodzi ślubowali sobie miłość oraz wymieniali się obrączkami, mała Ollivanderówna zaczęła cichutko pochlipywać. Zachwycało ją wszystko wokół, ozdoby, zgromadzeni ludzie, no i oczywiście widok kuzyna oraz jego świeżo poślubionej żony. To był prawdziwy ślub z bajki, a zatem ich szczęście miało odtąd trwać wiecznie, bo tak to właśnie się w bajkach dzieje. Naprawdę głęboko i szczerze w to wierzyła.
Gdy tylko ludzie ruszyli z miejsc, aby wręczyć państwu Ollivanderom prezenty oraz złożyć gratulacje, Kyra musiała się wyrwać niemal na sam początek. Oczywiście, że musiała im życzyć samych najlepszych rzeczy jako pierwsza (no prawie), co by z niej była za kuzynka, gdyby dłużej zwlekała? A kiedy już finalnie stanęła przed nowożeńcami - sama, bez mamy czy brata u boku - znów zaczęła chlipać z radości i kiedy próbowała coś powiedzieć, dość ciężko było ją zrozumieć: - Ojej, i wy... i wy... i wy tak ślicz-nie razem wyglą-ądacie... jak królewicz... i kró-królewna. I wam życzę, żebyście... żebyście byli szczę-szczęśliwi i żyli bardzo, bardzo, bardzo długo! - na sam koniec musiała pociągnąć noskiem. Wręczyła im też niewielkie pudełeczko. Uparła się, że ona również chce dać kuzynowi i jego wybrance coś od siebie, więc razem z mamą wybrały dwa dość skromne upominki. Dla Ulyssesa - pięknie wykonana zakładka do książki, stworzona z magicznej fotografii, dzięki czemu podczas czytania mógł co jakiś czas zerkać na uśmiechającą się do niego ze zdjęcia Julię! Tymczasem nowa pani Ollivander otrzymała drobny, srebrny wisior, który z jednej strony miał wygrawerowane jej imię, a z drugiej - imię jej męża. Kyra wręczała im je niemal z zapartym tchem, a na sam koniec mocno przytuliła się najpierw do Ulyssesa a następnie do Julii, potem ostatni raz chlipnęła - i już odeszła na boczek, robiąc miejsce kolejnym gościom.
Kyra Ollivander
Kyra Ollivander
Zawód : Zawracacz głowy i siostra na pełen etat
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Titooo! Chodź ze mną na ciastkaaa!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4133-kyra-ollivander https://www.morsmordre.net/t5612-kubus#131323 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-holcot-dworek-ollivanderow https://www.morsmordre.net/t4161-kyra-ollivander#83229
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]09.11.18 3:02
The member 'Kyra Ollivander' has done the following action : Rzut kością


'k20' : 3, 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aleja lewitujących drzew Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]09.11.18 15:49
Byłem cały zaekscytowany ślubem. Nigdy nie byłem na ślubie, a przynajmniej tego nie pamiętam, więc nie mogłem się doczekać całego wydarzenia. Miało przyjść mnóstwo gości, miałem założyć odświętne ubranie i wraz z Miriam i Kyrą sypać kwiatki przed ciocią i wujkiem. I to nie byle jakimi kwiatkami! Tylko kwiatkami z mojego ogródka! Chodziłem do niego codziennie z książką z zaklęciami zabranymi z biblioteki i z różdżką zrobioną przez wujka Ulka. I machałem swoją różdżką próbując wymówić jakieś zaklęcie, żeby moje kwiatki miały najpiękniejsze płatki na ślub cioci. I to działało! Bo rosły piękne i miały śliczne kolory. Mam nadzieję, że ciocia była z nich zadowolona.
Calutki się dygotałem stojąc obok siostry i Kyry i czekając aż będziemy mogli ruszyć. I przyszedł dziadek i dał nam znać, że możemy iść, a ja nie mogłem się ruszyć z miejsca bo ciocia była taka piękna. Najpiękniejsza! I gdyby nie Miriam, to pewnie bym się nie ruszył. Ale ruszyłem i dzielnie rzucałem kwiatki. Nawet Oscar był na ślubie, gdzieś tam pomiędzy gośćmi. Kazałem mu mi nie przeszkadzać, bo musiałem dobrze rzucać kwiatki. Przecież to ślub cioci i musiało być idealnie.
A potem ciocia z wujkiem powiedzieli sobie tyle pięknych słów, chociaż jak dla mnie trochę za długo to trwało, bo już byłem trochę głodny. Nie zjadłem całego śniadania, a potem wszyscy mówili, że zjem dopiero na ślubie. Wierciłem się trochę na swoim krzesełku i próbowałem dowiedzieć się od mamy kiedy to się skończy. Ale tak krzywo na mnie patrzyli, jakbym robił coś złego. Na szczęście niedługo ciocia z wujkiem wymienili się pierścionkami.
- Miriam? Czy ciocia jest już panią Ollivander? - dopytałem.
Trochę mi było przykro z tego powodu bo myślę, że ciocia Julka lepiej brzmiała gdy była ciocią Julką Prewett. To oczywiste. Nawet Miriam brzmiała dobrze z tym imieniem!
W końcu goście zaczęli podchodzić do cioci i wujka z prezentami. Mama z tatą zabrali nas ze sobą, a ja całą drogę szukałem po kieszeniach prezentu od siebie. Nie możliwe, że go zgubiłem! Rozglądałem się panicznie, próbowałem się cofnąć, ale tłum ludzi tak na nas napierał! I gdy przyszła moja kolej by złożyć cioci i wujkowi życzenia, to się rozpłakałem.
- Bo… bo… bo ja m-miałem plezent dla c-cio-oci i wuujka, a-ale gdzieś - musiałem mocno pociągnąć nosem - gdzieś go za-zapodziałem. K-komuś dałem do pilnowania. T-tato?
Spojrzałem zapłakanym wzrokiem na tatę. Bo może to jemu dałem? Wiedział o co chodzi, przecież sam pomógł mi zrobić szkatułke drewnianą z wyskrobanym J+U i dwoma najpiękniejszymi kamykami z plaży. Tak na szczęście. Oby się znalazło, bo tyle pracy by poszło na marne!
Kiedy odeszliśmy od cioci i wujka nadal jeszcze pociągałem nosem, ale potem zobaczyłem huśtawki. HUŚTAWKI!
- Miriam, Miriam! - pociągnąłem ją za ramię. - Zobacz! Huśtawki!
Zobaczyłem Oscara. On chyba też miał ochotę na huśtawki!


Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym

Edwin Prewett
Edwin Prewett
Zawód : Mały lord
Wiek : 6 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4363-edwin-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f247-dorset-west-lulworth-posiadlosc-prewettow
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]09.11.18 15:49
The member 'Edwin Prewett' has done the following action : Rzut kością


'k20' : 11, 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aleja lewitujących drzew Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]11.11.18 1:54
Denerwował się prawie tak samo jak podczas własnego ślubu, o ile nie jeszcze bardziej. Tak już miał, że przejmował się cudzym losem zamiast myśleć o sobie, ale z drugiej strony Julia nie była pierwszą lepszą osobą. Była jego siostrą, przez co czuł się w obowiązku, żeby dopiąć ten szczególny dzień na ostatni guzik. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mógł tego zrobić. Uroczystość miała odbyć się na ziemiach Ollivanderów i to właśnie oni mieli ją zorganizować. Jedyne co Archibald mógł zrobić to wysłać najpiękniejsze paprocie z rodzinnych szklarni, by tutejsza służba skomponowała je z laurowymi gałązkami.
Kochał swoje rodzeństwo, ale nie ulegało wątpliwości, że to z Julią zawsze miał najlepszy kontakt. To ona stała się powierniczką jego sekretów, to on starał się wspierać jej życiowe wybory, co nigdy nie było szczególnie proste, ale ostatecznie nie potrafił jej niczego odmówić. Nie mógł uwierzyć, że ta niesforna ruda wiewióra wychodzi dzisiaj za mąż, w dodatku za Ulyssesa Ollivandera, zawsze poważnego i wycofanego, teoretycznie tak do niej nie pasującego. Mimo wszystko Archibald wierzył, że czeka na nią wspaniałe życie, a ślub nie przeszkodzi jej w osiągnięciu dawno postawionych celów. Usiadł wraz z Lorraine w pierwszym rzędzie obok swojej matki, patrząc z nieukrywaną radością jak jego dzieci sypią kwiatki, a za nimi piękna siostra kroczy z ojcem w kierunku ołtarza. Słuchał słów jej przysięgi, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Procella wychodzi za mąż. Nic nie mógł poradzić na pojedyncze łzy, które spłynęły mu po policzku - sytuacja była zbyt wzruszająca, by się przed nimi powstrzymać. Otarł je mankietem białej koszuli, nawet na moment nie odrywając wzroku od ołtarza. Nie chciał niczego przegapić, wszak to wyjątkowe wydarzenie, które już nigdy się nie powtórzy.
Po ostatnich słowach miał ochotę wstać i głośno klaskać, jednak zachował powagę i wreszcie oderwał wzrok od siostry, spoglądając na Lorraine. Westchnął cicho - to musiało jej wystarczyć, ale na pewno zrozumiała co teraz przeżywał. Nawet nie chciał myśleć jak się będzie czuł, kiedy to Miriam będzie musiał oddać w ręce jakiegoś mężczyzny - wtedy dopiero się zapłacze.
Położył dłoń na plecach Winniego, kiedy podbiegł do niego po rozsypaniu kwiatków, i stanął w kolejce do życzeń. Poczekał aż rodzice ich wyściskają i wycałują, a kiedy nadeszła jego kolej, nawet nie wiedział co ma powiedzieć. Nie dlatego, że nie potrafił znaleźć słowa - wręcz przeciwnie, zbyt wiele mu się ich cisnęło na usta. - Julio, Ulyssesie - tak był skupiony na siostrze, że omal nie zapomniał o własnym dalekim kuzynie, teraz szwagrze, rodzinie jeszcze bliższej. - Nawet nie potrafię ubrać w słowa tego wszystkiego czego chciałbym wam życzyć, a nie zdarza mi się to często - zaśmiał się krótko zanim kontynuował. - Przede wszystkim szczęścia, pomyślności, zdrowia. Wszystkiego, wszystkiego co najlepsze - powiedział (bo gdyby miał zamiar powiedzieć coś dłuższego, znowu by się wzruszył) i ścisnął dłoń Ulyssesowi, by po chwili mocno objąć Julię. - Elu, dasz radę - szepnął jej do ucha, będąc przekonanym, że wciąż w pewnym stopniu targają nią wątpliwości. W końcu uwolnił ją z uścisku, choć niechętnie, posyłając jej spokojny uśmiech. Wierzył, że odnajdzie się w nowej roli, a Ulysses niczego nie będzie jej utrudniał.
- Hmm? - Słowa Winniego całkiem wybiły go z rytmu, przez te emocje zapomniał o otaczającym go świecie. - Ach, prezent - upomniał sam siebie, szybko cofając się do swojego krzesła, przy którym zostawił upominek od syna. - No, nie płacz, jest tutaj - podał mu go do ręki, z rozbawieniem obserwując jak nagle na jego głowie wyrasta kwietny wianek. Prewett pełną gębą. Zerknął na Lorraine, która cały czas trzymała upominki od nich. Nieduże, miały raczej przypominać o tym ważnym dniu, niźli zachwycać swoim bogactwem. Dla Ulyssesa butelka najlepszego skrzaciego wina z mrugnięciem oka od Archibalda na pamiątkę minionego dzieciństwa. Dla Julii obraz, przedstawiający rodzinne klify w Dorset, miejsce jej doskonale znane. Jeżeli tylko przytknie ucho do płótna, z pewnością usłyszy znajomy szum oceanu - na pewno nieraz za nim zatęskni wśród lasów Lancashire. A kto wie, może kiedy szepnie słówko, ktoś ją usłyszy w Weymouth?


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Aleja lewitujących drzew [odnośnik]14.11.18 18:29
Lorraine zawsze wzruszała się na ślubach. Naprawdę rzadko zdarzało jej się płakać, ale takie uroczystości wyciskały z niej marne łzy nawet jeśli życie przyszłych małżonków było jednym wielkim znakiem zapytania. W końcu właśnie tak wyglądały wszystkie szlacheckie śluby. Ktoś to zaaranżował, ktoś wskazał sobie zakochanych i nakazał im już tak trwać do końca. Nie wszyscy patrzyli na to przychylnym okiem, ale Prewettówna to rozumiała. W końcu taki był ich los, który wiązał się z krwią, która w ich żyłach płynęła. Z pokolenia na pokolenie ta sama; błękitna. Nie można się było spierać ze sposobem w jaki ten świat był urządzony, a już na pewno nie w takich sprawach. W końcu było tak wiele innych ważniejszych kwestii, które musiały zostać w ostatnim czasie rozwiązane, a czy nie było tak, że jeśli ktoś zabiera się do miliona rzeczy to tak naprawdę finalnie nie robi nic?
Przygotowania do ślubu trwały już długo i w ich posiadłości nie mówiło się w ostatnich tygodniach o niczym innym. Lorraine miała tylko nadzieje, że to co dostaną państwo młodzi będzie dla nich wystarczające i uda im się znaleźć w tym wszystkim wspólny język. Miała nadzieje, że Julia będzie szczęśliwa. W końcu zasługiwała na to jak nikt inny. Kiedy w końcu nadszedł ten dzień Lorraine z dumą malującą się na twarzy patrzyła jak siostra jej męża, z którą przecież odnalazła tak dobry kontakt kroczy ołtarzem osypanym z kwiatów. Wyglądała zachwycająco i tylko ona mogła przyćmić swoim wyglądem wszystko to czego byli świadkiem. Śluby szlacheckie zachwycały w detalach, ukazywały prostotę i przepych jednocześnie. Sposób w jaki były ukazane rody także był niesamowicie piękny. Lorraine nie wyobrażała sobie lepiej dobranego smaku.
Ze skupieniem wsłuchała się w słowa wypowiadane przez małżonków. Przysięga zawsze niosła ze sobą obietnice i właśnie ta obietnica miała być wiodącym prawem w ich przyszłym życiu. Widząc wzruszenie na twarzy męża uśmiechnęła się tylko delikatnie. Jak to możliwe, że od ich ślubu minęło już tyle czasu? Jak to możliwe, że mieli już dwójkę dzieci i to wszystko o co teraz starać się będzie Julia z Ulyssesem.
Kiedy ceremonia się zakończyła i zebrali się by w końcu złożyć młodym życzenia Lorraine chwyciła ich skrupulatnie dobrane prezenty i ruszyła za Archibaldem. Nie chcieli dawać im czegoś co rzucą szybko w kąt bo będzie kolejnym szlacheckim podarunkiem. To był szczególny ślub i na szczególne traktowanie zasługiwał. Kiedy Archie skończył swoje życzenia Lorraine uśmiechnęła się szeroko i przytuliła Julię wystarczająco mocno by nie zniszczyć jej pięknego stroju. - A ja chcę wam życzyć wytrwałości w tym co już macie, poznawania się każdego dnia, okrywania swoich pięknych stron i spędzania najpiękniejszy wspólnych chwil. - odparła i odwróciła się do Ulyssesa także składając mu życzenia. Kiedy udało im się także podać parze prezenty odeszli aby inni mogli złożyć im życzenia.


nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4343-lorraine-prewett https://www.morsmordre.net/t4553-rosca#97075 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4554-lorraine-prewett#97077

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Aleja lewitujących drzew
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach