Wydarzenia


Ekipa forum
Most w Richmond
AutorWiadomość
Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 20:24

Most w Richmond

Most na obrzeżach Richmond nie jest szczególnie często uczęszczany - w przeciwieństwie do swojego zbudowanego z kamienia bliźniaka, który łączy ze sobą dwie części miejscowości leżące na przeciwległych brzegach Tamizy. Miasteczko znajduje się na przedmieściach Londynu w górnym biegu rzeki. Leżące dość blisko miasta Richmond stało się jednym z ulubionych miejsc wypoczynku angielskich królów - w rezydencji Sheanes mieszkał między innymi Henryk I czy Edward II. Znajdują się tu rozległe tereny łowieckie oraz kilka parków ulokowanych w zatokach rzeki. Okolica jest niezwykle spokojna, zamieszkana zarówno przez mugoli jak i czarodziejów, którzy uciekli na obrzeża miasta w poszukiwaniu spokoju i ciszy.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Most w Richmond Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 20:28
3. listopada 1956
Było zimno. Nie wiem czy pamiętałem jakikolwiek bardziej przeszywający na wskroś dzień niż ten. Czy było w ogóle cokolwiek, co mogło się z tym równać. Wszystkie złamania i wszystkie rany jakie kiedykolwiek mi zadano nie miały prawa nawet próbować stanąć w konkury z tym cierpieniem. To było jak... jakby nagle cały świat zaczął kręcić się w drugą stronę. Wszystko było tak bardzo nie tak jak powinno być. Pociągnąłem nosem i oderwałem lewą dłoń od barierki, pocierając zgrabiałymi palcami policzek. Ciepłe łzy wręcz parzyły czerwoną, odmrożoną z dawna skórę, oblewaną od kilku godzin lodowatym deszczem. Powoli złapałem znów za metal, chociaż dotknięcie lodowato chłodnej powierzchni sprawiało wrażenie kładzenia dłoni na poduszeczkę, w którą ktoś powbijał igły na odwrót, ostrym ku górze. Rozchyliłem usta wypuszczając z siebie zdławiony wydech, ledwo mogący przecisnąć się obok guli, która ciężko siedziała w głębi mojego gardła. Świszczący w uszach wiatr wyrywał myśli, które próbowały w jakikolwiek sposób zebrać się w pogruchotanym umyśle. Wyrwał również i cichy jęk, który uciekł spomiędzy moich warg. Nie byłem pewien ile już tu siedziałem - noc dawno zamieniła się w świt, jednak mostem gdzieś na obrzeżach Londynu nikt zdawał się nie przejmować. Było pusto i cicho - tylko we mnie nieustannie trwał wrzask, zbolały skowyt całego osamotnionego istnienia, które pragnęło zniknąć z powierzchni świata. Spróbowałem nabrać powietrza, lecz i to przychodziło mi z wielkim trudem, jakby ciało już zaczynało umierać, dławić się, jakby w jakiś sposób wiedziało, co je czeka.
Zacisnąłem palce na barierce i spiąłem się, zmuszając skostniałe kończyny do wyrwania się do przodu.
Ale nic się nie wydarzyło. Jakbym stracił kontrolę nad własnym ciałem, nie mogąc zmusić go do wykonania moich poleceń. Tak, jak gdyby związane było zaklęciem Petrificusa. Zacisnąłem powieki, wykrzywiając twarz w grymasie, nawet nie próbując hamować szlochu wyrywającego się ze mnie słabo, agonalnie. Pod powiekami tańczyły mi splątane fale, potargane brudne wody Tamizy której wstęga ciągnęła się pod moimi stopami dyndającymi przy krawędzi mostu. Już praktycznie nie czułem metalowej ramy wżynającej się w uda. Już nic nie czułem. Odeszła i zostawiła po sobie pustkę, emocjonalną pustynię, ciszę której nie zagłuszał nawet mój krzyk, wbijający się w nocne ciemności dopóki nie zachrypłem z przyjściem brzasku. Kolejny podmuch wiatry szarpnął połą płaszcza, zaciskając ją szczelnie wokół moich nóg. Przeszedł mnie dreszcz - zabawne, gdyby nie głośniejszy świst w uszach nawet bym się nie zorientował. Powoli ogarniała mnie apatia. Otworzyłem oczy, a rzeka znów roztoczyła przede mną swoje ramiona. Łzy już nie płynęły, zabrane wraz z wichrem, wraz z cichymi słowami, które ledwo byłem w stanie wypowiedzieć, które powróciły do mnie echem z dawnego, sierpniowego wspomnienia.
Nie chcę żyć bez ciebie.
Drżąco uciekły z moich ust wraz z oddechem, ostatnim pocałunkiem powietrza na mojej duszy. I pójdzie głupiec na dno, a utopce będą go witały w kłębach wodnej fali: trupie ukochany.
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 15.03.19 20:35, w całości zmieniany 1 raz
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Most w Richmond 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 20:30
Rutyna. Wdzierała się pod jej skórę i miękkimi palcami przeczesywała jasne włosy, szeptała do uszu warkocze formułek, śpiewała kołysanki stworzone z opowieści chorych, przypominała o porannej kawie i owsiance, dotykała skóry, gdy na ramionach osiadał miękki materiał długiej koszuli nocnej. Ulegała jej, bo tak było wygodnie; pozwalała jej, by kierowała ruchami, oszczędzając tym samym energię na bardziej potrzebujących, na chorych, bieganie między którymi kosztowało jej już znacznie więcej. Jeszcze na kursie, kiedy zaczynała zaprzyjaźniać się z nocą, odnosiła wrażenie, że przyzwyczajenia udogadniały pewne kwestie, sprawiały, że stawały się prostą układanką złożoną z zaledwie kilku elementów. Teraz, kiedy wszystko zaczynało sypać się w gruzy, uwierało ją i sprawiało okrutny dyskomfort.
To nie był jej dzień. To nie był nawet jej tydzień. Miesiąc, rok. Spadała, boleśnie obijając się o ściany przepaści, na chwilę tylko zatrzymując się, poranionymi palcami chwytając za ostre kamienie, kiedy tylko spotykało ją coś wychodzącego poza ramy konwenansów i utartych znaczeń każdego mijającego dnia. Potrzebowała iskry, jakiejś siły, nagłego porywu wiatru, który znów postawiłby ją na twardym gruncie i popchnął do przodu. Potrzebowała tego jak lekarstwa, silnego eliksiru, który zatrzymałby w niej tę postępującą chorobę. Nie było już kojącego dotyku Betty i jej ciepłych ramion oplatających smukłą sylwetkę Idy, gdy starsza opuszczała ich rodzinny dom po kolejnym, krótkim powrocie do korzeni.
Wzięła głęboki wdech na wszelki wypadek, który nagły wiatr znad rzeki chciałby znów go z niej wydrzeć. Tweedowy płaszcz w kolorze mandarynkowym otulał jej ciało mocno, choć wciąż niewystarczająco, by ochronić skórę przed kłującymi zębami mroźnego oddechu natury. Beret o podobnej barwie z puszystym, przypominającym króliczy omyk pomponem jakimś cudem trzymał się jeszcze jej głowy – tylko dlatego, bo panna Lupin przytrzymywała go w ostatniej chwili na miejscu. Botki stukały lekko o chodnik… aż w końcu ich stukot został rozproszony przez płacz. Znała ten dźwięk niemal doskonale, spotykała się z nim na oddziale często, od maja częściej niż sama by tego chciała. Zatrzymała się, nasłuchując. Nie mogła wyzbyć się wrażenie, że to płacz dziecka, desperacki i łaknący bliskości kogoś zaufanego, ciepłej, znajomej dłoni. W miarę kolejnych kroków dotarło do niej, że płakał ktoś starszy, na pewno mężczyzna – twardy dowód na to uzyskała dopiero, gdy jego sylwetka wyłoniła się zza kamiennych filarów podtrzymujących liny nad mostem. Obcasy dalej wydawały ten sam stukot, kiedy decydowała się na skrócenie odległości między nią a nieznajomym.
Stanęła ponad metr od niego, wciąż zasługiwał na swoją prywatną przestrzeń, tak samo intymną jak uczucia, które z niego wypływały. Prędko podzieliła targające nim emocje – niebiesko-zielone oczy okryły się przygnębioną łuną, usta delikatnie spięły, oddech uspokoił. Musiała mu pomóc. Spróbować, nie. Pomóc.
Mogę skoczyć razem z tobą? – pytanie wypłynęło z jej ust pewnym tonem otulonym nutą dziewczęcości. Zrobiła krok w stronę barierki i jedną dłonią pochwyciła jej metalową fakturę. Wyjrzała dalej, na płynącą pod nimi Tamizę. – Woda wydaje się być strasznie zimna – spojrzała na niego, mimowolnie posyłając mu drgnięcie kącików ust.
Nie chciała siłą wtargnąć do jego życia, krzyczeć, że nie może tego robić, bo życie warte jest znacznie więcej, szarpać go za ramię, żeby tylko zszedł na twardy grunt. Jej obecność była w jego intymności tylko cieniem, chwilową iluzją dnia. I musiała utrzymać taki stan rzeczy jak najdłużej, nie straszyć go, nie wywoływać paniki. Po prostu być. Nienachalnie i ludzko.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 20:33
Nie do końca potrafię stwierdzić, jak doszło do tego, że tak wiele myśli zdążyło jeszcze przegalopować przez mój umysł. Wydaje mi się jednak, że pomiędzy decyzją a faktycznym wcieleniem jej w życie minęło więcej czasu niż mgnienie oka. Mówi się tak patetycznie i pięknie o tym, że wszystkie wspomnienia przelatują przed oczami, kiedy przychodzi nam się żegnać z tym światem. Otóż nie, jest to wierutne kłamstwo, bzdura, dyrdymały. Może to i też dlatego, że nie miałem za bardzo do czego wracać. Praktycznie wszystko, co pamiętałem, dotyczyło jej - a o niej myślałem przecież nieustannie, w kółko formując te same sceny. Każde przywołanie jej twarzy wytwarzało falę bólu, która zakrywała mnie po sam czubek głowy, wypychając powietrze z płuc - nie musiałem skakać, ja już tonąłem.
Przedzierający się przez świst wiatru miarowy stukot wpierw zignorowałem. Dopiero kiedy nie ustępował obróciłem głowę. Zmrużyłem oczy, wśród strug deszczu dostrzegając kobietę. Może przez ułamek sekundy moje serce zabiło mocniej, tknięte nagłą nadzieją - była ona jednak płonna, fatamorgana szukającej ukojenia duszy. To nie była ona. Oderwałem spojrzenie od nieznajomej, wbijając je w ciemny nurt pod stopami. Stałem już na krawędzi, nie siedziałem na barierce, kurczowo trzymając się jej nadal zgrabiałymi dłońmi. Dlaczego musiała tędy przechodzić? Nie ułatwiała niczego. Krótko, urywanie oddychałem przez nos, pomiędzy falami powietrza starając się przełknąć to, co stało mi okoniem w bolącym gardle. Poczułem się mały i słaby, boleśnie obnażony z własnych demonów przed kimś, kto był w tej integralnej spirali samozniszczenia intruzem. Czułem wstyd, wstyd że ktoś mnie tak widział - to miała być moja tajemnica, tylko i wyłącznie moja. Mój żal, mój ból, moja strata, moje samobójstwo. Moje. Decyzje. I konsekwencje.
Dlatego uniosłem głowę całkowicie skołowany, kiedy zadała mi pytanie. Popatrzyłem przed siebie w wyrazie bezbrzeżnego zdziwienia nie mogąc zrozumieć, skąd w ogóle taka propozycja się wzięła. Słyszałem jak podchodzi do barierki, szuranie podeszwy na zmrożonej ziemi zdradziło ten ruch. Spiąłem się bardziej - o ile jeszcze w ogóle było możliwe - czując, jak po raz kolejny los wytrąca mi z dłoni oręż. Spojrzałem na nią, z zapuchniętymi oczami, czerwoną od wiatru i strzaskaną od chłodu twarzą, z niezrozumieniem malującym się od czoła po drżący od szczękających zębów podbródek, zderzając się z jej nieśmiałym, wstrzemięźliwym uśmiechem. Bałem się, bałem się okropnie, ale i nie widziałem już jakiegokolwiek sensu. Byłem całkiem sam; nie ważne jak blisko mnie wszyscy chcieli by być, na koniec dnia oni mieli własne sprawy, własne problemy, własny świat do którego wracali. Nie czułem w nich oparcia, nie chciałem się go doszukiwać w słowach skreślonych na kartkach. Czułem się zdradzony przez samego siebie. Że nie było mnie przy niej, kiedy tego potrzebowała, że zawiodłem, że... było cicho. Pusto. I zimno.
- To chyba nie ma już większego znaczenia - powiedziałem, ledwo wydobywając z siebie zachrypnięte resztki głosu, patrząc się na nią i starając się zrozumieć, co ona tak właściwie tu robiła. Musiał być jakiś powód. - Dlaczego miałabyś chcieć skoczyć ze mną? - zapytałem, odwracając od niej wzrok, wbijając go znów przed siebie, ostatecznie spoglądając na chwilę w dół, wsłuchując się w dźwięki burzy docierające zewsząd do mojego sponiewieranego umysłu. Nagle wydało mi się, że rzeka jest jeszcze dalej od moich stóp, a woda płynie gwałtowniej, bardziej złowieszczo. Nadal byłem jednak wychylony odrobinę do przodu, a szum - choć nie byłem w stanie stwierdzić, gdzie jest jego źródło - zatykał mi uszy. Zatrząsłem się znów z zimna, zaciskając palce na metalowej barierce. Miałem opory, to było widać jak na dłoni; jeszcze większe były one jednak wtedy, gdy przez całą beznadzieję i opłakiwanie jeszcze nie zaistniałej własnej śmierci przebiła się krótka myśl, która podszepnęła mi, że to co robiłem mogło zabrać ze sobą jeszcze jedno życie. Spojrzałem z przejęciem i lękiem na dziewczynę obok. Wydawała się być w moim wieku, bił od niej jakiś... spokój, uparcie trafiający do chaosu, który miałem w głowie. - Byłoby szkoda - powiedziałem cicho.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Most w Richmond 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 20:42
Kiedy stanęła w miejscu, wiatr nie doskwierał jej aż tak bardzo, co wydało jej się dość osobliwe. Owszem, parł na nią momentami, kiedy wzburzony nastrój nakazywał mu atak, ale płaszcz znacznie lepiej sobie z nim radził. Podwijane w czasie chodu poły niedawno zszywanego materiały nie były zbyt szczelną barierą, wiatr wbijał się pod nie, dłońmi chwytał za nagie skrawki skóry, pazurami drapał po szyi. Nie wzięła swojego szalika z domu. A powinna. To była pierwsza myśl, jaka narodziła się w jej głowie, zaraz przyszła za nią następna – ogarnął ją jakiś dziwny spokój. Jakby stanie w tej chwili, w tej jednej konkretnej chwili właśnie tu, w tym jednym konkretnym miejscu z tą jedną konkretną osobą – jakby splątanie tych kilku elementów sprawiło, że jej życie obróciło się o przynajmniej dziewięćdziesiąt stopni i wciąż miało ochotę posunąć się o krok dalej. O dziwo, nie czuła presji owego momentu – nie czuła napierania ze strony życia, które może za chwilę zniknąć, czuła się, jakby przesłaniały je fale nadziei sygnalizujące, że to jeszcze nie ten czas. Patrzyła na niego i choć jej oczy widziały wylewający się z niego smutek i żal, spadający z krawędzi rozpadliny drobny proch, balansowanie na granicy chęci i niechęci, biło od niego coś, co powiedziało jej, że dopóki ona tu będzie, wody Tamizy go nie pochłoną. Nazwała to kobiecą intuicją – ta jednak miewała chwile wątpliwości. Ida zdecydowała się trwać tutaj i teraz.
Nie ma? – zdziwiła się, delikatnie unosząc jasne brwi, dociekając rozwinięcia tej historii. Każda miała swój koniec i początek. Ich rozpoczynał się tutaj? W tych niesprzyjających okolicznościach? Dlaczego nie znała go ani chwili, a wolała być tutaj razem z nim, a nie w ciepłym domu, z wolna pijąc herbatę z zielonkawej filiżanki w żółte żonkile? Czy chciała znać odpowiedzi na te pytania, czy jednak zostawić je w spokoju, pozwolić, by szeptały i szeptały do jej ucha bez końca? – Też nie miałam zbyt dobrego dnia. Tygodnia. Albo miesiąca. Dochodząc do roku. Jest mi ciężko. Czemu z tym nie skończyć? Tylko… jak tak patrzę na tę wodę… – lewy kącik jej miękkich ust skręcił ku górze, twarz przybrała grymas niepewności. – Nie umrzemy tak szybko, jeśli skoczymy. Woda w tej temperaturze jest dość gęsta, zamortyzuje upadek. Wysokość jest za mała, wylądujemy zaledwie pod powierzchnią. Tamiza jest zbyt głęboka, prąd zbyt mocny. Nie dopłyniemy do brzegu, kiedy nasze ciało dozna pierwszych skutków szoku termicznego, zesztywnieją nam mięśnie, razem z płucami. Zaczniemy tonąć, panikować, bo pierwotne instynkty przestaną funkcjonować – brak powietrza okaże się bardziej bolesny niż upadek. Kilka minut agonii w śmierdzącej okolicy, wśród zapachu chłodnego powietrza przesiąkniętego dymem i zgnilizną wody. Warto? – spojrzała na niego. Wciąż nie skakał, nie oderwał się od barierki, a przecież mógł, taki wykład niewielu by przetrwało. – Nie lepiej umrzeć w przyjemniejszych okolicznościach? Tyle jest mostów do zwiedzenia, całkiem wyższych, usytuowanych nad czystszą, cieplejszą wodą. Tyle ludzi do zobaczenia przed śmiercią. – wcześniej uniesiony kącik warg już opadł, dał jasne podstawy do celebrowania życia tym nieśmiałym, wstrzemięźliwym uśmiechem. Zaczerwieniona twarz i podpuchnięte oczy dodawały mu lat, ale posturę miał podobną do chłopców, których widywała na oddziale, stażystów, młodych magiuzdrowicieli, choć był zdecydowanie wyższy niż oni. Znów zadziałała intuicja, mogła się mylić w osądzie. – Byłoby szkoda, gdybyś skoczył sam – zawtórowała mu równie cicho. Podeszła bliżej, jeden krok, potem drugi. Stała tuż przy barierce, którą za chwilę obejmowała już dłonią. Poczuła jej chłód, wgryzł się w skórę niczym jadowity wąż. – Nie lepiej poszukać innego mostu? Śmierdzi tu rybami.
Niedaleko nich cumował kuter z nowym połowem z daleka.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 20:58
Zacisnąłem spierzchnięte usta, przyoblekając na twarz wyraz uporu.
- Nie ma. I tak jest mi już cholernie zimno - ledwo chrypiąc obstawałem przy swoim, lustrując wzrokiem szary od deszczu horyzont. Byłem egoistyczny, miałem moją chwilę - noc - sam ze sobą, ze swoim cierpieniem, z pożegnaniami, rozpaczą. I ona mi odbierała nawet to. Nie czułem już przewianych na wskroś nóg, zimnych i bolących kolan, podkurczających się w butach palców, przemoczonego ubrania przyklejającego się do ciała. Byłoby szkoda. Spojrzałem na nią jeszcze raz, znajdując w jej twarzy jakiś znajomy pierwiastek. Nie do końca uchwytne coś co sprawiało, że wcale nie było mi bliżej do tego, aby skoczyć. Była intruzem, była szkodnikiem unicestwiającym mój niezbyt starannie opracowany plan, a ja i tak nie chciałem, żeby przestawała mówić. Bo kiedy nie byłem sam to żaden plan nie istniał. Była tylko przygnębiająca, dobijająca rzeczywistość. Albo to, jak kolor jej włosów przywoził mi na myśl Josephine. I piegi. Kochałem piegi Josephine. Wykrzywiłem twarz w grymasie, nie do końca słuchając, nadal taplając się w swoim ja.
- Jak już przychodzi co do czego to nie zastanawiasz się, na którym moście mniej śmierdzi rybami. Po prostu szukasz mostu - walcząc ze szczękającymi zębami próbowałem się jej wytłumaczyć, może nazbyt impertynencko. Wziąłem jednak głęboki oddech starając się zmusić umysł do współpracy. Nie wiedziałem kiedy, ale oparłem się plecami o barierkę, przestając wychylać się w stronę wody. Spojrzałem na nią raz jeszcze, przelotnie pociągając czerwonym jak u jakiegoś mugolskiego świątecznego renifera nosem. Pewnie Bertie niedługo znów zacznie dorabiać czerwone nosy wszystkim wypiekom, w końcu zbliżał się grudzień...
I to ta myśl zadziałała na mnie jak policzek. Zamrugałem gwałtownie, rozumiejąc, co ona tak właściwie ze mną robi. - Taki był plan. Nie miałem ochoty umierać szybko i bezboleśnie. Paraliż mięśni oddechowych i zaburzenie krążenia w kończynach w połączeniu z nasiąkniętym ubraniem zrobiłyby swoje. Wiedziałbym, czego się dopuściłem, uderzyłoby mnie to z pełną siłą. Jakbym chciał cichej, spokojnej i przyjemnej śmierci to wypisałbym sobie kilka recept na wywar nasenny i zrealizowałbym je u różnych alchemików. Skakanie z mostu w takich okolicznościach to po prostu masochizm. A to co mi robisz to klasyczna próba negocjacji - rzuciłem oskarżycielsko, co raczej biorąc pod uwagę fatalny stan mojego gardła brzmiało bardziej żałośnie niźli groźnie. Zmarszczyłem jednak brwi, intensywnie wpatrując się w dziewczynę zaczynałem zastanawiać się, czy po raz kolejny magia Zakonu nie płatała mi figli, znów ratując moje przepełnione beznadzieją i rozczarowaniem cztery litery. Niepewnie puściłem prawą rękę, wyciągając ją w jej kierunku, białą od zimna i zaczerwienioną od odmrożeń. Sięgnąłem ku mokremu materiałowi jej płaszcza, kolorem boleśnie przypominającym mi teraz o utraconym nazwisku. Generalnie to mimo tego uwielbiałem pomarańcz, ale teraz właśnie chwilowo go nienawidziłem. Palce prawie nic nie czuły, ale kiedy mocniej docisnąłem rękę do ramienia dziewczyny poczułem szorstko-śliskie kąsanie tweedu.
- Czyli jednak jesteś prawdziwa - mruknąłem, cofając rękę i szczelnie oplatając ją na powrót na poręczy. Przypatrywałem się jej, a spod gniewu i cierpienia zaczęło przebijać się zmęczenie. - Kim tak właściwie jesteś? - wydukałem ledwo mówiąc, ledwo opanowując szczękające zęby. Czarny płaszcz już dawno nasiąknął wilgocią obecną w powietrzu, nie wiedziałem czy też aby w nocy przelotnie nie padał śnieg, rozwiany jednak porywistymi podmuchami lodowatego wiatru. Zadrżałem znów, przylegając ściślej do barierki. Miałem przy tym wrażenie, że jednak skakania dziś nie będzie. Spojrzałem na Tamizę pod nogami i znów na nią. Opadły mi ramiona, głowa uciekła na bok. - Nie zrezygnujesz, prawda? - zapytałem cicho, ledwo słyszalnie. Poddawałem się. Nie miałem siły na to wszystko, ani na spieranie się z nią, ani na umieranie.
Nad nami błysnęło, a powietrze przeszył pomruk grzmotu.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Most w Richmond 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 21:06
Próbowała podejść do sprawy racjonalnie, ale zapomniała, jak mało racjonalizmu miał w sobie moment śmierci wybrany przez siebie. Jak mało racjonalizmu posiadał w ogóle fakt, że chciało się umrzeć na własne życzenie. I dzięki temu tak bardzo doceniała, że żyła, chociaż to życie jej wcale nie rozpieszczało ostatnimi czasy. Ale czuła ból, czuła w tej chwili smutek i przygnębienie, kiedy na niego patrzyła – i właśnie to powodowało, że jej serce zaczynało bić mocniej i szybciej. Razem z tym docierały bodźce, które jakby wcześniej puszczała mimo zmysłów. Czy to znaczyło, że jego los był jej jeszcze przed chwilą obojętny, a poczucie pewności, że nie skoczy, było tylko fantomowym obrazem utkanym ze zmęczenia i nadmiernego zaufania rutynie? Zamrugała, jakby chciała przegonić spod powiek wkradający się do umysłu strach – strach o niego. Nie potrafiła nic zrobić, kiedy Virginia płonęła pod deskami stodoły, do której Ida zgodziła się pójść; nie mogła nic zrobić, kiedy Betty ginęła z łap swojego oprawcy. Wzięła głęboki wdech, słysząc z jego ust logiczną układankę słów. Był uzdrowicielem. Znał się na rzeczy – na bólu, własnym i obcym, na mechanizmach rządzących naszymi ciałami. Na kooperacji życia ze śmiercią. Na tym, że by umrzeć, czasami trzeba się mocno postarać.
Gdybyś ciął w tętnicę udową albo brzuszną, umieraniu towarzyszyłyby też halucynacje z niedotlenienia i wykrwawienia. A tak? Umierać w zimnie, kiedy nie możesz złapać oddechu? Tracąc przytomność, powoli się wygaszasz – wzruszyła lekko ramionami. Podjęli absolutnie abstrakcyjną dyskusję. Nie powinna mu podsuwać nowych pomysłów, a tym bardziej rozważać w kontekście „my” jego własnych. A mimo to drążyła. Bo chciała z nim rozmawiać. – Wydaje mi się, że osoby, które się wieszają, są na samym dnie. Brak oddechu to tak naprawdę nie ból, tylko agonia. Ty chcesz to w ten sposób rozwiązać, ale twoje ciało się na to nie zgadza, natychmiast zaczyna z tobą walczyć o każdą najmniejszą cząstkę powietrza. Przeciwstawienie się mu to jeszcze większy wysiłek niż zawiązanie sobie pętli na szyi.
Westchnęła ciężko, zerkając w stronę wody. Spodziewała się, że taki temat nie zostawi raczej na niej suchej nitki, że przygnębienie zatopi pazury w jej skórze i wstrzyknie trujący sok, a tymczasem czuła znów spokój. Jakiś nienamacalny stan, którego nie potrafiła opisać odpowiednimi słowami – takie najwyraźniej nie istniały.
Poczuła się zaalarmowana tonem jego głosu, kiedy oskarżał ją o negocjacje – nie potrafiła kłamać, a przytaknąć, że miał rację, też było jej ciężko. Chciała już coś powiedzieć, kiedy zobaczyła, jak jego dłoń odkleja się od porażonej zimnem barierki i unosi. Umysł natychmiast podpowiedział jej, że skacze, ale znowu nie zareagowała w porę, nie wykonała kroku w bok, żeby uchwycić go za ubranie. Gdy zorientowała się, że nie musiała, poczuła na ramieniu uścisk jego dłoni. Spojrzała na nią kątem oka, uwagi nie spuszczając jednak z jego twarzy. Uniosła swoją rękę, chłodnymi palcami dotykając jego skóry – kontrolnie i zachowawczo, nie chcąc, żeby zmienił zdanie i skręcił w stronę lodowato zimnej toni. Różnica temperatur między ich ciałami była tak duża, że jej skóra wydawała się nawet ciepła. Niestety nie w ten kojący, wieczorny sposób.
Nie widziałam nigdy pomarańczowego ducha – zawtórowała na podejrzliwe wyznanie o jej niematerialności. Cofnął dłoń, więc i ona musiała to zrobić, nie obyło się bez ostrożnego spojrzenia i postawienia ramion w stan gotowości, żeby go złapać w razie czego. Zadał trudne pytanie. Na tyle, że w pierwszej chwili nie miała pojęcia, jak na nie odpowiedzieć. Kim jesteś, Ida? Masz dwadzieścia jeden lat i nie wiesz, kim jesteś.Młodą kobietą, która sądziła, że jest w stanie powstrzymać kogoś przed odebraniem sobie życia, bo sama chciałaby zobaczyć jeszcze wiele mostów, które nie śmierdzą rybami. Albo ostatnią córką swoich rodziców. Ostatnią siostrą dla swoich braci. Pierwszą, która zobaczyła, że na moście, który śmierdzi rybami, też może spotkać ją coś dobrego. I mam na imię Ida. A ty? Kim jesteś?
Zdarzało jej się mówić o rzeczach, o których wspominać czasami nie wypadało, ale nigdy jeszcze nie zdarzyło jej się być tak otwartą w stosunku do nieznajomego. Ta sytuacja jednak zdawała się być wyjątkową w każdym aspekcie.
Pokręciła głową – owszem, nie zrezygnuje.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 21:24
Nie byłem pewien dlaczego, ale pomimo faktu że ta rozmowa nie powinna w ogóle się wydarzyć czułem, że właśnie tego tak naprawdę potrzebowałem. Byłem sam już za długo, zbyt wiele razy widziałem zmartwione spojrzenia osób, które były mi znane, które wiedziały o mnie samym więcej niż ja: spojrzenia przemieszane z pożałowaniem, bezradnością, zdezorientowaniem. Mimo zapewnień, pomimo obietnic i wizyt czułem się, jakby dzieliła mnie od nich bariera niemożliwa do przekroczenia - tak, jak gdyby żywi patrzyli się na marę przywołaną trzema obrotami kamienia wskrzeszenia. Żadna ze stron nie potrafiła odnaleźć w tym układzie ukojenia, nie miały na to nawet szansy. A teraz? Teraz stałem po niewłaściwej stronie barierki wszystkie targające mną emocje sprowadzając do jednej rozpaczliwej walki o wygranie dyskusji, tak jakby to od wyniku wymiany tych kilku argumentów miało zależeć wszystko. Tak, wszystko - tylko tak właściwie co, skoro dzięki kilku ostatnim godzinom nie miałem już duchowo niczego?
- Fakt, wieszanie jest najgorsze. Uszkodzenie kręgosłupa. A odcinanie wisielca... - wzdrygnąłem się, przypominając sobie ten jeden raz, kiedy przed dwoma miesiącami biuro aurorów wysłało sowę do Munga z prośbą o ekspertyzę magimedyczną. Nie byłem pewien, czy zamierzałem po raz kolejny w czymś takim uczestniczyć. - Każda śmierć to wygaszanie. Halucynacje z niedokrwienia mogą być tak samo intensywne jak te z niedotlenienia. Dopóki cię nie zabije - powiedziałem już mniej zapalczywie, jakbym sam się dopalał. - Wiesz, że po rozcięciu aorty krew wytryska z niej z prędkością około czterech stóp na sekundę? Dopóki nie spadnie ciśnienie, oczywiście - dodałem na końcu, tonem który pasowałby równie dobrze do stwierdzenia, że dopóki nie pada to nie ma potrzeby otwierania parasola. Miałem wrażenie, że mój organizm próbował odwrócić moją uwagę od umierania wyszukując jedne z najbardziej nieużywanych i niepraktycznych informacji w dziedzinie anatomii. Bowiem po co obliczać z jaką prędkością wypływa krew z aorty kiedy ktoś ową sobie przedziurawił i umiera na twoich oczach? Tak, to idealny moment na to, żeby wyciągnąć miarkę i sprawdzić, jak daleko bryzga posoka.
Jej dotyk na mojej dłoni zdał się niczym przypalanie rozgrzanym do białości żelazem. Świszczącym wdechem nabrałem powietrza do płuc, całkowicie obezwładniony bólem. Zachwiałem się na uginających się kolanach, ostatnim podrygiem przyklejając się do barierki. Ona jednak samą swoją obecnością sprawiała, że nie byłem w stanie spaść z tego mostu. Patrzyłem na nią kiedy mówiła, wyrzucając z siebie słowa: prawdziwsze niż to, co słyszałem w ostatnich tygodniach, wyzute z zawoalowanych intencji. Westchnąłem, kiedy odbiła piłeczkę.
- Mogłaś być halucynacją. Iluzją. Mogłem już skoczyć i tylko wyobrażać sobie tę rozmowę w ostatnich mętnych przebłyskach świadomości - wydukałem, znów mając napad szczękania zębami, starając się mimo tego spojrzeń na nią jak najbardziej poważnie. Właśnie przez jej pytanie zaczynałem rozumieć coś ważnego, coś co wymykało mi się przez ostatnie kilka miesięcy, a teraz zdawało się pukać do mojej jaźni, coraz głośniej i coraz bardziej natarczywie z każdą chwilą. - A zbyt częste mówienie o sobie w trzeciej osobie kwalifikuje się do obserwacji psychiatrycznej - dodałem, próbując zażartować. Całkowicie niezręcznie i całkowicie beznadziejnie, w ostatniej próbie obrony przed wiedzą, która do mnie docierała. Westchnąłem ciężko, kapitulując. - Koniec tego - mruknąłem, wciskając prawą piętę pomiędzy pręty barierki. Obróciłem się i ledwo czując zesztywniałe kończyny prawie że na ślepo przerzuciłem jedną nogę przez barierkę, kładąc się na metalu. Wziąłem oddech i wykonując nadludzki wysiłek przyciągnąłem drugą nogę. Stałem przez chwilę o własnych siłach czując ulgę - jakby ktoś zdjął ze mnie niesamowity, niemierzalny ciężar. Osunąłem się na ziemię, plecami szorując po zmrożonym metalu pozwoliłem cichemu jękowi wyrwać się spomiędzy ust, walcząc z chęcią załkania.
- Nie wiem kim jestem - powiedziałem słabo, wpatrując się na wpół przytomnie przed siebie. - Wcześniej mi to przeszkadzało. Czułem się pusty, jakby ktoś mi ukradł tożsamość - ciągnąłem, trzęsąc się z zimna. Podciągnąłem kolana pod brodę i oplotłem nogi ciasno ramionami, krzywiąc się z bólu jaki powodował każdy ruch. - Ale teraz wydaje mi się, że to może być pewnego rodzaju błogosławieństwo. Nowy start - urwałem nagle, nabierając powietrza, czując znów to agonalne cierpienie jak gdyby dzikie zwierze rozrywało mi pierś pazurami. Godziłem się z czymś, będąc w stanie całkowitej niezgody z sobą samym. - Może to lepiej. Może to i lepiej - powtórzyłem cicho, ledwie słyszalnie przez biegnący mostem wiatr. Spojrzałem na nią lekko zaszklonymi oczami, próbując ułożyć spierzchnięte usta w coś na kształt uśmiechu. Byłoby naprawdę szkoda, jakby skoczyła razem ze mną.
Wyciągnąłem w jej stronę zaczerwienioną od odmrożeń prawą dłoń, nie mogąc opanować lekkiego dygotania ręki.
- Nie wiem kim jestem. Ale nazywam się Alexander.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Most w Richmond 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Most w Richmond [odnośnik]15.03.19 21:38
To, w jakim kierunku ta rozmowa powinna pobiec, podjęła intuicyjnie. Nie sądziła, że rozmowa o śmierci, kiedy ta stała jeszcze chwilę temu między nimi, była dobrym rozwiązaniem, ba, razem z upływającym czasem, była tego pewna. Ale w tym jednym momencie nagle zorientowała się, że pozwolenie, by ten temat się narodził, było najlepszą decyzją, jaka mogła zostać na moście podjęta. Ból był integralną częścią każdego istnienia, każdego ciała i duszy, rozrywał i szarpał, wyciskał łzy, ale też… leczył, zmuszał skórę do regeneracji, nadbudowywania struktur, poprawiania. Jak dni nie istniejące bez nocy, tak ból nie mógł istnieć bez ulgi. Świat pełen był kontrastów, które nadawały mu smaku, oddawały jego istotę. Mimo wyczerpania i rozpaczy, jakie w nim widziała, teraz dostrzegła przebijające się przez twarde powłoki ciepło. Iskrę, kiedy wyłożył jej niby trywialny fakt znany powszechnie z życia. Na jej ustach pojawił się cień uśmiech, nienapastliwa chęć zwabienia do siebie jego sylwetki. Jej umysł dziwnie reagował, kiedy coraz dłużej na niego patrzyła.
Jakby go znała. Skądś. Z innej rzeczywistości. Z odległej krainy wyśnionej w czasie jednej z nocy.
Nie wiedziałam – odpowiedziała szczerze. Naprawdę nie wiedziała. Dotychczas w swojej karierze nie miała okazji spotkać się z podobnym zjawiskiem. Nie teleportowała się na miejsca zdarzeń, żeby móc to zobaczyć. Bo ciśnienie krwi spadało zdecydowanie zbyt szybko, by mogła ten moment szybko uchwycić. Potem przychodziły majaki z wykrwawiania się, zawroty głowy, niedotlenienie. – Ale wielu rzeczy jeszcze nie wiem, choć w tamtym tygodniu wydawało mi się, że powinnam zostać ordynatorem swojego oddziału – uśmiech delikatnie się rozszerzył.
Chciała wydobyć z niego to światło, poznać je i pokazać, że bezdenna toń tylko by je zagasiła. A w tych czasach każda iskra była na wagę złota. Pamiętała dni, kiedy po śmierci Betty sama ją zatraciła. I nie chciała do tego wracać.
Jasne brwi lekko drgnęły ku pionowej zmarszczce, kiedy tak brutalnie zrównał jej postać z ziemią. Oczywiście, że to były rozważania, dla niego zresztą całkiem naturalne – jeszcze przed chwilą zastanawiał się, czy nie skoczyć z mostu.
Jeśli ja jestem halucynację, to ty też musisz nią być. Co by było, gdybyśmy skoczyli razem? Rozpłynęlibyśmy się w powietrzu?
Poczuła dreszcze na plecach, na ramionach, raz jeszcze. W swojej głowie słyszała szept niemych myśli. Widziałam go już. Widziałam go. Pytała: gdzie? Ale wtedy głos milknął i za chwilę mówił to samo. Przeszukiwała strony i wspomnienia. Nie, nie było w nich go. Postawiła całe swoje ciało w trybie uwagi absolutnej, kiedy wydostawał się z mostowej pułapki wprost na bruk, pusty i szary, ale bezpieczny, stabilny. Wyciągnęła ramiona, żeby go wesprzeć, ale zsunął się po ścianie. Usiadła więc obok, podkulając pod siebie nogi. Chciała zabrać go gdzieś, gdzie będzie ciepło, gdzie wypije łyk gorącej herbaty z cytryną i nie dostanie odmrożeń.
Więc zostaw to za sobą. Zostaw to historii, niech to ułoży i utrwali, ale odstawi zapisany egzemplarz gdzieś… daleko. Gdzieś za górami i lasami – rozmawiali zaledwie kilkanaście minut, a wydawało jej się, jakby znała go wieki. Wzrok przeniosła na dłoń, którą do niej wyciągnął. Nie ujęła jej od razu, ale kiedy na niego spojrzała, nie widać było w jej oczach zawahania. Patrzyła mu w oczy, jakby chciała się upewnić, że weźmie ten gest całkiem poważnie. Już nie byli wobec siebie nieznajomymi. – Miło mi cie poznać, Alexandrze. A teraz… – podniosła się, nie wypuszczając jednak z uścisku jego palców. – Czy moglibyśmy się stąd ruszyć? Bo zaraz oboje będziemy dygotać jak ryby w galarecie.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Most w Richmond [odnośnik]22.04.19 2:04
U d a ł o m i s i ę. Odniosłem małe i zupełnie nic nie znaczące zwycięstwo nad dziewczyną, zupełnie nieprzydatnym anatomicznym faktem wyciskając z niej wyznanie, które zdradzało mi kolejne fragmenty jej osobowości. Uczepiłem się tego jak rzep psiego ogona, w całkowicie pozbawionym wartości triumfie dopatrując się swojej chwilowej wyższości. Jakże żałośnie i prozaicznie zresztą w całym tym pozbawionym sensu teatrze. Patrzyłem na nią zrezygnowany zarówno przed tym jak i po tym, kiedy zmusiłem skostniałe ciało do ruchu i ciężko, prawie bezwiednie upadłem na zalany deszczem chodnik. Wygięte w karykaturze uśmiechu usta i wyciągnięta dłoń były natomiast kolejną porażką. Jeszcze jedną.
Myśl ta zelektryzowała mnie jak dotyk jej skóry na mojej zgrabiałej dłoni, pozwalając na bezwiedne skinięcie głową i pozwolenie jej na to, aby pomogła mi stanąć na nogi. Wpatrywałem się w jej twarz, w głowie odbywając szaleńczy wyścig z własnymi rozjuszonymi myślami. Ta chwila była czystą kartą. Momentem, punktem zwrotnym za którym mogłem wszystko ułożyć od nowa. Po tylu godzinach pogodziłem się z myślą o własnej śmierci nie zdając sobie sprawy, jak bezcelowe to było. Moje życie już dawno oddane było śmierci: śmierci w imię walki o lepsze jutro dla ludzi takich jak stojąca przede mną czarownica. Przysięgałem ich bronić, przysięgałem stać nieulękły pośród wszelkich mroków, przysięgałem wyrzec się siebie, swojej przeszłości, przyszłości oraz niepokojów teraźniejszości. I omal nie złamałem tej przysięgi. Moje życie poświęcone było innemu miejscu w czasie, którego sam nie mogłem sobie wybrać. Dopóki biło we mnie serce biło ono dla idei Zakonu Feniksa.
Wypuściłem w końcu jej palce z uścisku i cofnąłem się o krok. Jeden, a później drugi, przez nagłą jasność umysłu nie będąc w stanie uwierzyć, że w ogóle dopuściłem do zaistnienia takiej sytuacji. Lecz jednocześnie poczułem też niesamowitą ulgę.
- Dziękuję ci, Ido - skłoniłem lekko głowę, kiedy zachrypnięte słowa opuściły moje usta. - Ale każde z nas powinno pójść własną drogą. Nie będę znowu próbował tego zrobić, możesz być pewna - powiedziałem, wciskając czerwone, sine wręcz dłonie w kieszenie. - Mam nadzieję, że los ci wynagrodzi... - to, co zrobiłaś. Urwałem jednak, nie kończąc zdania. - Żegnaj - powiedziałem i odwróciłem się, zostawiając ją samą na moście, udając się w kierunku, z którego tu przyszła. Zagryzłem wargi i wbiłem szyję w ramiona, kurcząc się w sobie pod naporem faktów, które w końcu uzmysłowiłem sobie w do tej pory przytłoczonym paranoicznymi, depresyjnymi omamami umyśle. Kochałem Josephine - jednak przecież przysięgałem:
przeszłość mnie nie uwiąże.

| zt


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Most w Richmond 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Most w Richmond [odnośnik]22.07.19 14:04
13.01

Trzynaście bezsensownych gównoburz wszczęłam od początku roku - elegancko, jedną na dzień. Mawiają, że nowy rok należy zacząć z przytupem, bo to, co wydarzy się na jego początku, będzie znamieniem przyszłych wydarzeń. Przyjęłam sobie tę radę do serca, nie omieszkując przepuścić nikomu. Żadnej biednej duszy, pozornie niewinnemu spojrzeniu maślanych oczu - nie dam się na to nabrać. W normalnych okolicznościach byłoby to niesamowicie dziwne, że większością z ofiar stali się mężczyźni, ale nie w moim przypadku. Problem z nimi jest taki, że uważają się za panów tego świata nie przyjmując do wiadomości, że kobiety też potrafią być dobre w swojej pracy. Nawet takie, które są młode i posiadają ciemniejszy odcień skóry niż każda przeciętna osoba znajdująca się na tym brytyjskim padole. Widzicie - nie jestem ani trochę przeciętna. Głównie o to się kłóciliśmy, ale nie tylko. Pierwszego dnia może rzeczywiście wtrąciłam w powód jakieś wzniosłe, polityczne problemy, ale potem to już była równia pochyła. Rozkręcałam się coraz intensywniej, psiocząc na kubek stojący w zlewie, na zjedzone ze słoiczka ciastka oraz zbyt intensywny odcień czerni na szacie Watersona. Tak, z tym ostatnim to już przegięcie po całości, ale hej, dobra awantura z rana stawia na nogi lepiej niż kawa. To znaczy, kawę i tak wypiłam, bo nic w życiu nie jest w stanie oderwać mnie od codziennej kafeinacji całego organizmu, jednak nie o to chodzi. Chodzi o sztukę, niewypadanie z roli, życie pełne emocji oraz adrenaliny. I nic nie poprawia humoru lepiej niż wkurwione miny dupków uważających się alfy i omegi. Nienawiść? Miód na moje zbolałe serce. Teraz wiem przynajmniej, że żyję. Jeszcze. Z utęsknieniem czekam na dzień, w którym któreś z nich dosypie mi czegoś do mojego napoju. Trucizny prawdopodobnie. Jakiejś paskudnej, pewnie wypłyną mi od niej oczy. Zalane krwią. I umrę tak na brudnej podłodze, ze środkowym palcem skierowanym na moich oprawców. Znając jednak skuteczność tych wszystkich darmozjadów, to nawet jakbym przedśmiertnie wypisała nazwiska morderców, to nie ogarnęliby ich danych do końca świata. Szkoda zachodu.
Kogo ja oszukuję, i tak byłoby mi wszystko jedno co się z nimi stanie. Zresztą, nie zamierzam psuć sobie humoru takimi dennymi rozważaniami. Mam lepsze rzeczy do roboty - jest zajebista zima, wspaniały, biały puch, mrożące krew w żyłach powietrze oraz samotność w przeciągu kilometrów. Uwielbiam odpoczywać od zgiełku miasta, od debili chodzących złą stroną chodnika i idiotów hałasujących przez rozmowy z drugim człowiekiem. Po co tracić czas na bezsensowne pierdolenie o niczym? Nie wiem, nie chcę tego pojąć. Po prostu… wszystko jedno.
Poza szczypaniem policzków wszystko jest idealnie. Ja, kilometry drogi i most. Dlaczego tu nigdy nie byłam? Może jeszcze nie chciałam się z niego zrzucić - to zaskakujące patrząc na imbecyli, z którymi pracuję. Muszę mieć w sobie ogromne pokłady siły oraz samozaparcia, że prę naprzód pomimo zalewającego mnie szamba. Po powrocie do domu muszę stworzyć sobie medal, dla najodważniejszego człowieka na tej planecie.
Nawet moja twarz wykrzywia się w delikatnym uśmiechu… do czasu. Wszystko zostaje zrujnowane. Nagle słyszę szczekanie, wyjątkowo upierdliwe. Psy, muszą być gdzieś blisko. Zaczynam się wściekać, zaciskam nawet dłoń na różdżce, gotowa na konfrontację z ujadającym zagrożeniem. Zatrzymuję się przy barierce, uważnie rozglądając się dookoła. Irytujący dźwięk znika - jak na mój gust zbyt gwałtownie. Marszczę więc brwi przysięgając sobie, że dokopię się do dna tej podejrzanej sprawy. Przerywanie mojego wypoczynku po prostu musi skończyć się źle.


play with the cat

g e t s c r a t c h e d


Dahlia Meadowes
Dahlia Meadowes
Zawód : kurs wiedźmiej straży, chyba teraz wstrzymany
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
myśli moje obłąkane burzą
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7585-dahlia-meadowes https://www.morsmordre.net/t7653-serein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f140-fleet-street-93-6 https://www.morsmordre.net/t7655-skrytka-nr-1841 https://www.morsmordre.net/t7654-dahlia-meadowes
Re: Most w Richmond [odnośnik]06.08.19 23:38
13.01

Trzynaście przecznic biegł już za Dahlią w postaci szczura, aż zrobiło mu się zimno w łapki i zaczął czekać na dogodną okazję do przemiany w człowieka. Cokolwiek by nie myśleć, to właśnie buty były jednym z najdoskonalszych wynalazków ludzkości.
Nie, żeby był jakimś natrętem czy oblechem, czy coś. Może i bieganie za niczego nieświadomymi dziewczynami było dość... nietypowe, ale weszło mu w krew odkąd został animagiem. Biegał też za gorącymi tematami do "Czarownicy", podglądał nieudane randki kolegów i ogółem cieszył się szczurzym życiem. Nie po to ćwiczył animagię wiele długich lat, by teraz się rejestrować i poddawać wszystkim ograniczeniom płynącym z ministerialnej kontroli. Wolność i swoboda były nagrodą za żmudną pracę (lub wybitny umysł), a granice moralności przekraczał nieświadomie i w dobrej wierze. Na przykład teraz, gdy spędzał wolne popołudnie skradając się za Dahlią, bo... wydawała mu się jakaś smutna gdy wychodziła z Ministerstwa. Albo wkurzona. Albo smutna i wkurzona. Znał dziewczynę od jedenastego roku życia i w sumie nigdy nie potrafił powiedzieć, czy jest smutna i wkurzona. I w sumie dlatego się jej trochę bał.
Widok Dahlii na ministerialnych korytarzach napawał go zrozumiałym entuzjazmem - przyjemnie mieć koleżankę w swoim wieku, z Hogwartu, podzielającą własne zainteresowania, nawet w innym departamencie! Nie wyobrażał sobie trochę Meadowes w wiedźmiej straży, ale prawdę mówiąc, nie wyobrażał jej sobie w żadnej innej pracy niż profesor Hogwartu, lodowato patrząca na niegrzeczne i tępe dzieci. Sam czasem unikał pogardy koleżanki, gdy zdarzyło mu się powiedzieć coś mądrego, ale "hej, stało się coś, bo smutno wyglądasz?" nie należało do mądrych odzywek, więc podarował sobie. Zamiast tego, milcząco i z dystansu obserwował jak nadąsana (a może mu się wydawało?) Dahlia wychodzi z Ministerstwa. Następnie zrobił to, co zawsze, gdy czuł się nieswojo w ludzkiej skórze. Przemienił się w szczura i bez konsekwencji podreptał za nią. A właściwie pobiegł, bo szła strasznie szybko! Zmęczony i zmarznięty, był już gotów porzucić tą zabawę, ale dziewczyna weszła na most.
Nawet w zwierzęcej postaci, wyobraźnia Steffena rozkręciła się na całego i podsunęła mu cykl obrazów, w którym dziewczyna rzuca się z mostu na oblodzoną taflę rzeki. Naczytał się za dużo mugolskich romansów (podkradniętych z komody mamy), w których nadobne damy tak właśnie robiły.
Dahlia nie była ani nadobna (ładna owszem, ale nie nadobna!), ani nie wyobrażał sobie, by czytała romanse, ale jakoś i tak się zaniepokoił. W dodatku zatrzymała się przy barierce! Tak się o to zatroszczył, że aż zignorował brzmiące gdzieś na moście szczekanie psów - szczurza podświadomość podpowiadała mu chyba, że te psy nie są groźne, bo ich tu nie ma.
Umknął szybko w boczną alejkę, w której nie mogłaby go dojrzeć i przemienił się z powrotem w człowieka. Otrzepując spodnie ze śniegu, wyszedł dyskretnie na główną ulicę, a potem szybkim krokiem udał się w stronę mostu. Na szczęście, nadal tam stała! Może jego obawy były irracjonalne, ale sama Dahlia też bywała irracjonalna, a w dodatku czasem kojarzyła mu się z kotem, a on strasznie bał się kotów nie ufał kotom, więc nie myślał racjonalnie i już.
-O hej, Dahlia! - przywitał się elokwentnie, po czym urwał na moment, myśląc nad jakąś wymówką. -Idę do pubu, a ty? - korciło go, aby powiedzieć coś o pogodzie, ale Dahlia nie znosiła takiego taniego small talku, więc zdecydował się na jakiś konkret. Oby lepszy od "co za spotkanie!"
W końcu pracowali w tym samym budynku i mogli po pracy wyjść na... piwo, czy coś. Co z tego, że daleko i nie po drodze od swojej pracy.





intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Most w Richmond [odnośnik]09.08.19 10:18
Nigdy nie wpadłabym na to, że ktoś mógłby śledzić mnie. Nie jestem ani trochę interesująca, nie robę zaskakujących rzeczy, nie jestem właścicielką pikantnych sekretów ani drogocennych przedmiotów, które można byłoby ukraść. Jeśli kiedykolwiek pomyślałam o szpiegostwie, to tylko płatnego zabójcy wysłanego przez wkurwionych współpracowników - w końcu zwolnienie to za mało, istnieje zawsze możliwość, że wrócę. Jak nie do tego departamentu to do innego. Więc tak, zdarza mi się wyobrażać jak wszyscy w biurze składają się nie na świąteczne prezenty dla każdego członka wiedźmiej straży, a właśnie na kogoś, kto mógłby mnie zabić. Niekoniecznie szybko, w końcu zasługuję na tortury; ale mimo wszystko skutecznie. Czasem myślę, że pewnie zacząłby od wbicia noża pod kolana, żebym nie mogła uciec, może nawet zostawiłby w środku ostrze? Potem rzucił commotio, wzbudzając w całym ciele niebezpiecznie bolesne drgania pochłaniające mnie także od środka, przez krew? Czy wyrywałby mi sadystycznie paznokcie, a potem zęby? Czy ktoś inny rozmyśla nad takimi rzeczami jak własna śmierć w męczarniach? Prawdopodobnie nie, ale to tylko dlatego, że każdy inny człowiek jest po prostu normalny. Ludzie go lubią albo nie, chociaż nie wzbudza tak skrajnych emocji jak ja. Nic na to nie poradzę, nie chcę nawet. Traktowanie ludzi jak zło konieczne, gówno na butach życia, jest w pewnym sensie satysfakcjonujące. Oko za oko, ząb za ząb - prawo stare jak świat, a mimo to jest w nim sporo ukrytej prawdy. Krzywdy oraz psychiczne rany goją się najlepiej w zemście i każdy, kto twierdzi inaczej, jest skończonym idiotą. Nie mogę przecież wiedzieć, że to nieprawda, skoro nie doświadczam niczego innego. Z kolei kiedy jakiś masochista wystawia do mnie rękę w celu pomocy, odrzucam ją z premedytacją. To strach, to zawsze jest strach. Że pójdę krok za daleko, zaufam, w rezultacie czego zostanę zniszczona. Nie powinnam sobie na to pozwolić, bo wiara w drugiego człowieka to luksus, na jaki mnie nie stać. Jedyne ryzyko, którego wolę się nie podejmować. Bo mogę skoczyć w ogień, dać się zagryźć psom, utonąć w rzece skacząc z mostu; mogę naprawdę wiele złych rzeczy, ale opuszczenie gardy w relacjach międzyludzkich nie jest żadnym z tych szaleństw. Wszystko dlatego, że wiem, gdzie leży prawdziwy ból. Ludzie obawiają się śmierci, cierpienia w męczarniach, zapominając o sobie nawzajem. Największych wrogach stąpających po tej pieprzonej ziemi. Ja nie zapomnę, nigdy.
Przecież nie jestem kretynką jak wszyscy wokół. Łatwiej jest podbudowywać swoje ego miażdżąc te należące do innych. To nic złego czasem iść na skróty, rozpychać się przez życie łokciami, być skurwielem. Wszyscy robimy to, co konieczne do przetrwania. Takie są czasy. Taka jestem ja. Boleśnie praktyczna i chujowo egoistyczna. Świat mnie w taką zmienił, więc niech teraz kurwa cierpi.
Widocznie bierze odwet, ten cały świat. Ujadanie psów staje się nie do zniesienia, zaś oczekiwanie na ich widok po zalegnięciu ciszy jest więcej niż wkurzające. Spomiędzy zaciśniętych zębów wydobywa się ciche warknięcie irytacji. Opieram się tyłkiem o balustradę mostu, gdy z jednego jego końców nadciąga dziwnie znajoma sylwetka. Co on tu robi, tak pośrodku niczego? Mrużę podejrzliwie oczy gdy podchodzi bliżej. Zamiast powitania, jedna z brwi wystrzela do góry w geście zdziwienia, czy raczej niedowierzania. - Do pubu, tutaj, tędy - mruczę pod nosem. - Co za spotkanie - parodiuję właśnie te wszystkie stereotypowe gadki spotykających się przypadkiem znajomych. Podchodzę bliżej Steffena, przez co ponownie zalega między nami szczekanie, ale wraz z zatrzymaniem się tuż przed nim wszystko milknie. Dziwnie, ale nie mogę dać się rozproszyć. Nie teraz, gdy wszystko staje się jasne. - A więc to masz być ty - stwierdzam z wyrzutem, ale też odrobiną zainteresowania. On nie byłby moim pierwszym ani pięćdziesiątym wyborem na zabójcę, ale może ci debile z pracy żałowali kasy na kogoś prawdziwie groźnego. Kto to może wiedzieć? Kto pojmuje tok rozumowania frajerów i idiotów? Nieważne, zaciskam mocniej rękę na rękojeści różdżki, cofam się o kilka kroków, przyjmuję pozycję pojedynkową tracąc cierpliwość; co z tymi psami, gdzie one są i dlaczego szczekają tak wybiórczo?! Dobra, skup się, Meadowes, czeka cię pojedynek na śmierć i życie. Prawdopodobnie śmierć. - Dawaj, Cattermole, pokaż mi, co tam masz - rzucam butnie i zadzieram dumnie podbródek. Nie, nie zginę jak tchórz, zachowam resztki godności. Tylko postaraj się, waflu, wymyśl coś dobrego, żebym nie musiała się za ciebie pośmiertnie wstydzić.


play with the cat

g e t s c r a t c h e d


Dahlia Meadowes
Dahlia Meadowes
Zawód : kurs wiedźmiej straży, chyba teraz wstrzymany
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
myśli moje obłąkane burzą
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7585-dahlia-meadowes https://www.morsmordre.net/t7653-serein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f140-fleet-street-93-6 https://www.morsmordre.net/t7655-skrytka-nr-1841 https://www.morsmordre.net/t7654-dahlia-meadowes
Re: Most w Richmond [odnośnik]16.09.19 7:46
Zasapany, przyglądał się Dahlii z niepokojem. Może jego szczurzy instynkt podskórnie wyczuł jej pesymistyczne myśli o umieraniu i okrutnym świecie? A może po prostu widok samotnej postaci zbyt blisko balustrady mostu uruchomił jego zbyt bujną wyobraźnię. Znaczy, Dahlia zawsze wydawała mu się taka silna i że nigdy nie skoczyłaby z mostu, ale z mostu zawsze skaczą akurat ci, po których nikt się tego nie spodziewa, a on bardzo nie chciałby być świadkiem głupoty koleżanki. Na szczęście - to znów jego uparta wyobraźnia i nic się nie stało! Dahlia opierała się o balustradę swoją zgrabną pupą i wcale przez nią nie przechodziła, i choć jej pozycja nie była do końca bezpieczna (Steff chętnie pomatkowałby dziewczynie i poględził o tym, że nie powinna opierać się zimą o śliskie barierki) to chyba nic jej nie groziło. W dodatku mrużyła oczy tak samo jak zawsze, kocio i groźnie.
-No, do pubu. Tam są...puby. Za mostem. - odchrząknął, mając na myśli puby na obrzeżach miasta, te puby, w których spotykali się męci i inne dziwne typy. Bywał tam czasem, o tak! Ale pod postacią szczura, nie był na tyle odważny aby iść tam jako człowiek, młodziutki chłystek.
Ani żeby przyznać się Dahlii, że wcale nie idzie do pubu, bo śledził ją dla głupiej zabawy, igraszki animaga. Odkąd posiadł swoją umiejętność, pycha i wścibstwo nieustannie go ponosiły - wiedział, że ma problem, ale nie umiał z nim walczyć. Po latach ćwiczeń i trudu i żmudu, każdy animag wpadłby w niefrasobliwą ekstazę (i to niesłabnącą od kilku lat), prawda?
-Umm...ja? Ale kim mam być? - zapytał zdezorientowany. Kimże miał być dla Dahlii? Towarzyszem w upiciu się w pubie? -Chcesz iść ze mną do pubu? Nie wiem, czy to miejsce dla młodej dziewczyny, tam są pijaczki, znaczy, obroniłbym cię, ale może pójdziemy nie wiem, gdzieś indziej? - dopytywał z narastającym niepokojem, a ciemność skrywała rumieniec, który wypełzał mu na policzki. Bardzo chciałby gdzieś pójść z Dahlią, szczerze ją lubił, ale nie chciałby po drodze zostać okradziony czy upokorzony czy coś.
Jej kolejne pytanie nie miało większego sensu i na szczęście Steffen postanowił nie doszukiwać się tego sensu (bo doszedłby do upiornych wniosków związanych z ekshibicjonizmem, czy coś). Zamiast tego, skupił się na dźwięku, który rozległ się na moście w rytm kroków Dahlii.
-Szczekają ci buty! - zawołał z mieszaniną zdziwienia i uciechy.
-Ej, słyszałem kiedyś o takim psikusie i chyba nawet wiem, na jakim zaklęciu się opiera! - beztrosko podzielił się swoją wiedzą z zakresu magicznych psikusów i równie beztrosko wyciągnął zza pasa różdżkę, a następnie skierował ją prosto w buty Dahlii.
-Finite Incantatem! - zawołał, pełen wiary w swe umiejętności. Przecież był klątwołamaczem, nie?

1 - zmieniam Twoje buty w szklane pantofelki, które roztrzaskują się na mrozie!
2-50 - nic się nie dzieje, hau hau
51-99 - buty przestają szczekać
100 - zmieniam buty w Twój ulubiony fason w wymarzonym kolorze - widziałaś kiedyś takie na Pokątnej, ale były trochę drogie...


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Most w Richmond [odnośnik]16.09.19 7:46
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 96
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Most w Richmond Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Most w Richmond
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach