Wydarzenia


Ekipa forum
Pole maków
AutorWiadomość
Pole maków [odnośnik]16.07.19 21:38

Pole maków

Hrabstwo Durham pełne jest ponurych miejsc, dlatego miejsce takie jak to zdecydowanie się wyróżnia. Rozległa łąka, która w okresie od maja do sierpnia pokrywa się ogromną ilością maków, całkowicie zmieniając kolor pola z zielonego na krwistą czerwień. Mieszkańcy okolicznych wiosek lubią opowiadać, że to właśnie piękno tych terenów skłoniło najstarszych z rodu Burke do uczynienia kwiatu maku ich klejnotem rodowym, ale nikt nie jest w stanie potwierdzić tej historii. Pewnym jest jednak, że choć panowie Durham oficjalnie nie objęli tych terenów specjalną ochroną, nikt nigdy nie odważył się zadziałać na szkodę łąk.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pole maków Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pole maków [odnośnik]06.07.20 16:52
1 czerwca 1957 roku

Czerwcowe dni napawały pannę Burroughs pozytywną energią, której brakowało jej od długich miesięcy. Nie wiedziała, czy było to spowodowane cieplejszymi dniami, kwitnącymi kwiatami czy pewnością, że oto nie przyjdzie jej spędzić więcej dni w paskudnych, portowych dokach. Wszystkie formalności zostały dopełnione, pozostawało jej zapanować nad przeprowadzką oraz nowym domem wymagającym kilku napraw, to jednak traciło na znaczeniu, gdy przeprowadzka spełniała jej marzenie o ucieczce z podłego otoczenia. A takie rzeczy powinno się świętować, czyż nie?
Frances doskonale wiedziała, w czyim towarzystwie chciała świętować ten mały sukces.
Wszak na obiad umówili się trochę ponad tydzień wcześniej, niestety jej stara kawalerka po wizycie rabusiów nie nadawała się do spokojnych obiadów, nowy dom nie posiadał w sobie jeszcze mebli... Co zmusiło pannę Burroughs do znalezienia innej alternatywy. W pierwszej chwili pomyślała o jakiejś restauracji. W drugiej chwili jednak skreśliła tę możliwość, uważając ją za oklepaną oraz trochę nieodpowiednią do okazji. Chciała zaplanować coś wyjątkowego. Coś, co zapadnie w pamięć nie tylko jej, ale i osobie która miała jej towarzyszyć, w końcu... Nie zdążyła jeszcze mu podziękować za te wszystkie przysługi, jakie jej wyświadczył.
Przygotowania rozpoczęła kilka dni wcześniej od sporządzenia planu, by po zapisaniu ostatniej pozycji od razu przystąpić do wcielania go w ruch. Wpierw znalazła odpowiednie miejsce, a gdy otrzymała potwierdzenie wysłała krótki liścik do swojego towarzysza, nie chcąc, by plany nie doszły do skutku przez ich rozkłady dnia. Pozostałe przygotowania, mimo iż zajęły jej dwa popołudnia zdawały się być jedynie formalnością. Największym dylematem okazał się dla niej dobór odpowiedniego stroju. Panna Burroughs spędziła dobrą godzinę ze spojrzeniem wlepionym w szafę, finalnie wybierając sukienkę której do tej pory nie miała okazji założyć - o bardziej kobiecym niż dziewczęcym kroju której dekolt z przodu sięgał nieco głębiej niż przywykła, jednocześnie z tyłu odsłaniając skórę jej pleców.
Intensywna czerń materiału kontrastowała z bladą skórą dziewczęcia, gdy ta czekała na swojego towarzysza, jego pojawienie komentując krótkim - Dzień dobry. - oraz delikatnym muśnięciem malinowych warg na zarośniętym policzku. Nie zdradziła jednak kierunku, jaki przyjdzie im obrać. Zamiast tego złapała Błędnego Rycerza, rzuciła krótkie tak, jak się umawialiśmy w kierunku starszego kierowcy by środek magicznej komunikacji mógł zabrać ich na miejsce. Przez całą, kilkuminutową postać ani słowem nie zdradziła w jakie miejsce się wybierają, a gdy wysiedli z autobusu ich oczom ukazały się pola krwistoczerwonych maków rozciągających się po horyzont.
- Jeszcze kawałek. - Oznajmiła z figlarnym uśmiechem na ustach, by spleść swoje palce z szorstką dłonią mężczyzny. Poprowadziła go wąziutką ścieżką biegnącą między czerwonymi kwiatami, zagłębiając się w makowe pole. Kroki panny Burroughs były pewne oraz lekkie, można by nawet rzec, że dość nieuważne - doskonale wiedziała gdzie idzie, oraz w jakim położeniu powinni się znaleźć. Eteryczna blondynka przystanęła po kilkunastu kolejnych krokach jednym, pewnym ruchem zdejmując iluzję, jaką zostało zabezpieczone miejsce ich obiadu.
Sceneria, przynajmniej w pojęciu Frances, zdawała się być bajkowa. Z miejsca w którym stali, gdzie by nie spojrzeć rozciągał się widok na czerwone płatki maków, a słońce stało na tyle nisko, by nie razić promieniami ich oczu. Na niewielkiej przestrzeni nie pokrytej kwiatami stał finezyjnie zastawiony stół, na którym stał również wiklinowy koszyczek oraz kilka świec, mających rozświetlić blat, gdyby słońce schowało się za horyzontem. Stolowi towarzyszyły dwa wygodne krzesła oraz niewielkie palenisko, na którym stało kilka naczyń przykrytych pokrywką z bulgoczącą w środku zawartością. Pięknie, dokładnie tak, jak zaplanowała.
- I jak? Pomyślałam, że przyjemnie będzie oderwać się od ponurych ulic. - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Podobało mu się? A może przekroczyła delikatną granicę i zaplanowany przez nią obiad okazał się przesadą bądź, och co gorsza, wyszła na kobietę głupią? Uważne spojrzenie przez chwilę wodziło po jego twarzy szukając odpowiedzi na nurtujące ją pytanie gdy napięcie pojawiło się w jej drobnym ciele. By je rozładować uniosła jasne bukowe drewno. - Obiad będzie zaraz na stole. - Dodała, na chwilę uciekając wzrokiem. Kilka machnięć sprawiło, że z koszyczka oraz naczyń ustawionych na palenisku zaczęły wzlatywać w powietrze najróżniejsze produkty spożywcze. W znanym pannie Burroughs sposób łączyła ze sobą składniki, by ledwie po kilku chwilach pokazu magii kuchennej pyszne potrawy znalazły się na pustych do tej pory półmiskach. Nie wiedziała jeszcze co lubi jej towarzysz, zadbała więc o rozmaitość potraw - kilka rodzajów soczystych mięs, kilka surówek z różnymi kombinacjami składników, kilka przystawek, a wszystko w towarzystwie puszystych ziemniaczków oraz ciasta, czekającego na deserową porę. Stół mógłby ugiąć się pod ciężarem przyrządzanych potraw, zapowiadających iście królewską ucztę. Koszyczek wylądował na ziemi, a ostatnie machnięcie różdżką sprawiło, że kieliszki zapełniły się skrzacim winem, mającym skomplementować przyrządzone przez nią potrawy.
- Jak minął Ci dzień, mój drogi? - Proste pytanie opuściło jej usta, gdy panna Burroughs zasiadła za stołem. Frances upiła łyk wina. Ich ostatnie spotkanie skutkowało większym poznaniem sposobu, w jaki jej towarzysz się utrzymywał, nie uznała więc pytania za coś nieodpowiedniego. Dobry humor zdawał się wręcz emanować od eterycznej blondynki - dzisiejsze popołudnie zaplanowała tak, by nic nie zaburzyło tego spotkania.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pole maków [odnośnik]17.07.20 0:04
1 czerwca

Nie wiedział, że niektórzy obchodzą dzisiaj Dzień Dziecka. W jego rodzinie nie bawiono się w takie sentymenty, wśród polskich krewnych matki też nie istniał ten zwyczaj - a ona była przecież jedyną osobą, zdolną przejąć się czymś takim. Początek tego miesiąca oznaczał dla Daniela tylko jedno: początek tygodnia ściągania długów, okazję do fajnego zarobku, wir pracy. Pracy, która dobrze płaciła, ale bywała męcząca, posępna, od pewnego czasu dziwnie niepokojąca. W teorii był zadowolony ze swojego pomysłu na karierę, ale od początku kwietnia czuł się dziwnie pusty, wypalony. To nie tak, że nagle zaczął mieć jakieś moralne wątpliwości, wcale nie. To pewnie jakieś... wypalenie sezonowe, czy coś.
Wśród listów od zaniepokojonych wierzycieli, wśród adresów dłużników, odnalazł jednak przebłysk słońca, list od panny Burroughs. Dziewczyny, w której oczach - po brutalnym pobiciu złodzieja - odnalazł tylko wdzięczność. Dziewczyny, która przypominała mu, że jego praca albo chociażby egzystencja potrafią przynieść coś dobrego. Na przykład, ośmielić ją do przeprowadzki!
Był gotów na jakieś logistyczne ustalenia - czy Frances chciała poprosić aby dopilnował przewozu jej rzeczy? Wywalił problematycznego byłego lokatora jej nowej rezydencji? Nie zakończyła jednak listu żadną prośbą, a zaproszeniem na obiecany obiad. Jak... zwyczajnie i miło!
Aż ubrał się na tą okazję nieco porządniej niż zazwyczaj, co w jego przypadku oznaczało po prostu wyprasowanie koszuli. Nieświadom, że Frances miała o wiele większe dylematy, zdążył jednak zauważyć, że wyglądała ślicznie. Podświadomie zdążył też zarejestrować jej wykrojony dekolt i wąziutką talię.
-Dzień dobry. - przywitał się, zbity z tropu na jakimś atawistycznym poziomie. Trudno było mu sobie w tej sytuacji przypomnieć wyniesione z domu (i zapomniane przez nokturnową dekadę) zasady dobrego wychowania, więc - zamiast komplementu - Frances musiała zadowolić się tylko jego pełnym uznania (i czegoś jeszcze...) spojrzeniem. Nieco zdziwiony dalekim celem podróży (dawno nie miał okazji wyrwać się z miasta na łono natury), nie zarejestrował nawet gdy Frances wzięła go za rękę i ruszył za nią. Z podziwem zerkał na piękne i dorodne maki, zastanawiając się, ile środków znieczulających można z nich wyprodukować i na ile byłoby to opłacalne.
Może Frances by wiedziała?
-To prawda, że z maków można produkować... drogie ingrediencje? - zagaił, przytomnie nie używając słowa "używki." Zaraz urwał, widząc pośrodku polany przepięknie zastawiony stół, słysząc uroczo nieśmiałe pytanie o to, czy mu się podoba. Na moment zamarł, bo...
...nie wiedział. Bo zamiast podziwiać stół i polanę, uświadomił sobie, że dawno nikt nie zrobił dla niego czegoś tak... miłego i bezinteresownego zrazem. Podświadomie aż spodziewał się prośby o jakąś przysługę, ale przecież Frances zawsze była bezpośrednia w listach, nie miałaby powodu aby zwlekać z prośbami na ostatnią chwilę. Wyglądało na to, że... po prostu przygotowała dla niego obiad. Ogłupiały, spoglądał na scenerię i magicznie gotujące/przygotowujące/smażące się potrawy (nie znał prawdę mówiąc tych fachowych czasowników na przyrządzanie się posiłków), nie wiedząc właściwie dlaczego coś ścisnęło go nagle w gardle i co powinien odpowiedzieć.
-Uhm... - odchrząknął pośpiesznie. -Tak, jest... - jeszcze raz omiótł wzrokiem wystawny obiad, szykowny stół, kwiaty i elegancką Frances. Scenę, z innego życia - życia, które albo już dawno temu zostawił za sobą, albo którego nigdy waściwie nie zaznał. -...pięknie. - dokończył skołowany, a choć jeszcze nie zdołał przywołać na usta uśmiechu, to Frances mogła wyczuć, że mówi szczerze.
-Nie musiałaś, naprawdę... to chyba sporo pracy... - wychrypiał, przytomniejąc, ale nie zamierzał odmawiać tym luksusom - łakomym wzrokiem omiatał już mięso, nie pamiętając, kiedy ostatnio jadł tak dobrze. Ruszał się dużo, bił wiele osób i jadł dużo, ale za ilością niekoniecznie szła jakość.
Nieśmiało idąc za przykładem Frances, usiadł za stołem i ujął kieliszek wina.
-Za twój nowy dom. Opowiedz mi o nim. - zaproponował z uśmiechem, a na pytanie o swój dzień wzruszył ramionami. -Zapowiada się pracowity tydzień, sporo dłużników zalega z opłatami za kwiecień, a wierzyciele potrzebują mojej pomocy. Od jutra mogę być zabiegany, ale dzisiaj - miło odpocząć.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Pole maków [odnośnik]19.07.20 5:08
Pełne uznania (i czegoś jeszcze…) spojrzenie było dla panny Burroughs równoznaczne z komplementem co najmniej na wybitnym poziomie. Spędziła sporo czasu na doborze odpowiedniej prezencji do okazji jaka miała miejsce, przez co nawet najmniejszy wyraz uznania odbierała nader pozytywnie. Chciała, aby dzisiejsze spotkanie pozytywnie zapisało się w ich pamięciach, w końcu miał to być ich pierwszy wspólny obiad, w dodatku po tym, gdy Daniel wyświadczył jej kilka lwich przysług oraz okazał wsparcie w tak ciężkiej decyzji, jaką udało jej się podjąć.
- Tak to prawda, te jednak są odrobinę zbyt dojrzałe. - Automatycznie odpowiedziała na zadane pytanie. Doskonale znała właściwości wszystkich używanych w alchemii roślin, wiedząc również w jaki sposób powinna je pozyskiwać, a tak się składało, że mak również był używany przy produkcji eliksirów.
Umysł dziewczęcia szybko jednak przeskoczył od makowych rozważań wprost do pełnego napięcia oczekiwania na opinię Daniela, która w tym wypadku miała ogromne znaczenie. Chciała, żeby miejsce obiadu jak i same potrawy przypadły mu do gustu, a czas upłynął w przyjemnej, sielskiej atmosferze. Przez chwilę miała wrażenie, że otrzyma negatywną odpowiedź a długie godziny pójdą na marne, kolejną czarnowidzącą myślą było to, że niezadowolony Daniel nie będzie chciał mieć więcej nic  z nią do czynienia… A tego z pewnością nie chciała.
Westchnienie ulgi opuściło usta dziewczęcia, gdy kamień spadał z jej ramion. Po chwili jej wargi ułożyły się w najpiękniejszy, znany im uśmiech.
- Och, nawet nie wiesz, jak się cieszę! Obawiałam się, że może Ci się nie spodobać… - a później uznasz, że już mnie nie lubisz. Tych słów nie wypowiedziała jednak na głos wiedząc, że pesymistyczne myśli nie powinny się teraz odzywać.
- Nie musiałam, ale chciałam Dan, tak po prostu. - Odpowiedziała niewinnie wzruszając ramionami. Faktycznie mogła nawet nie wysyłać mu zaproszenia, bądź skierować ich kroki do pierwszej lepszej knajpki, Frances jednak chciała postarać się dla niego. Kogoś, kto w ostatnim czasie urósł w jej oczach nie tylko do pojęcia bratniej duszy ale i jej bohatera. - Po za tym, wychodzę z założenia, że niektórzy warci są takich działań… - Nieśmiały, z pewnością osobliwy komplement opuścił usta dziewczęcia. Nie chciała wprowadzać towarzysza w jakiekolwiek zakłopotanie, była jednak pewna, że jej słowa nie odbiegają od prawdy.
Szaroniebieskie spojrzenie na chwilę oderwało się od jego buzi, przez chwilę wodząc po przygotowanym jedzeniu sprawdzając, czy wszystko jest na stole.
- Za nowy dom. - Odpowiedziała na toast, jednocześnie unosząc kieliszek by delikatnie stuknąć jego szklanką o ściankę kieliszka swojego towarzysza. Uważnie słuchała jego słów, powstrzymując się przed ofertą kolejnych mikstur. Dzisiejszy dzień przeznaczony był na odpoczynek, nie planowanie interesów bądź rzeczy, jakie były do zrobienia.
- Mam szczerą nadzieję, że nie dadzą Ci za bardzo w kość, podejrzewam, że nie każdy jest tak... mało problemowy jak tamten... złodziej. I nadal jestem w podziwie Twojej odwagi. - Odpowiedziała z uśmiechem na usta, robiąc krótką przerwę aby zamoczyć usta w lekkim winie. - A mój dom… To nadal trochę abstrakcyjnie brzmi. - Niedowierzanie pojawiło się na jasnej twarzy. Coś w pannie Burroughs uległo pozytywnej zmianie od momentu podpisania dokumentów świadczących o zakupie domu. Zdawała się być odrobinę pewniejsza siebie oraz spokojniejsza. - Znajduje się w Surrey, na wzgórzu porośniętym niebieskimi kwiatami, takimi jakie najbardziej lubię. Nie jest zbyt duży, ledwie dwie sypialnie, ale ma miejsce na pracownię. No i wymaga niewielkiego remontu, ale otoczenie... Ma duży ogród z tarasem i niewielki staw z dziurawą łódką. - Pokrótce opowiedziała Danielowi jak wygląda jej dom, pewna jednak, że słowa nie opiszą tamtego miejsca, które w jej pojęciu miało jakąś magię. - Och, koniecznie musisz mnie odwiedzić, Dan! Zawsze jesteś u mnie mile widziany, nawet na dłuższe wizyty. - Dodała, mając szczerą nadzieję, że do tych odwiedzin dojdzie. W końcu, gdyby nie on z pewnością nadal więdłaby w podłych dokach, nie mając odwagi do kolejnego kroku, co sprawiało, że tym bardziej chciała, aby poznał jej nowe cztery kąty.
- Naprawdę nie wiem, jak Ci dziękować. - Szaroniebieskie tęczówki z wdzięcznością osiadły na buzi Daniela w czasie gdy jej dłoń na chwilę spoczęła na jego dłoni. Była pewna, że bez jego pomocy nie byłaby w tym miejscu.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pole maków [odnośnik]21.07.20 21:09
Uniósł lekko brew, nie spodziewając się, że Frances naprawdę zna się nawet na produkcji opiu...ehm, maku. Wiedział, że jest utalentowaną alchemiczką, że mieszka w porcie i siłą rzeczy zadaje się z różnymi ludźmi... ale była tak delikatna, niewinna i elegancka, że mimowolnie o tym zapominał. Panna Burroughs była naprawdę fascynująca, nieświadomie wpasowując się w męskie fantazje o nadobnych damach w opałach, a zarazem nie okazując zgorszenia ani zażenowania równie męskimi tematami, typu produkcja narko... maku, czy czarna magia.
Właściwie, była niemal odwrotnością pewnej dziewczyny, która wyraźnie nie życzyła sobie być traktowaną niczym "porcelanowa lalka", a zarazem patrzyła na Daniela z lękiem po rzuceniu Festivo na jego różdżkę. Wrońskiemu brakowało jednak na tyle introspekcji by uświadomić sobie kontrast pomiędzy swoimi dwoma znajomymi, a dziś miał dobry humor, bo nie myślał o tamtej.
-Pozyskiwałaś kiedyś sama mak? - zagaił, intuicyjnie widząc w tym dobre źródło zarobku. -Jeśli nadal potrzebujesz pieniędzy - wiem komu można go sprzedać. - jeszcze bardziej opłacalne byłoby zrobienie czegoś z tym makiem, ale nie miał serca proponować Frances aż tak nielegalnych interesów. Bardziej odpowiednie wydawało mu się przekonanie jej do pozyskania paru niewinnych plonów, a potem opchnięcie ich znajomym paserom.
Wymieniwszy komplementy na temat wystroju stołu, Daniel ochoczo zabrał się za jedzenie - co zaowocowało jeszcze bardziej entuzjastycznymi komplementami.
-Przepyszne...! - wypalił, strategicznie rozważając czy powinien sięgnąć po dokładkę mięsa już teraz, czy jednak najpierw opróżnić swój talerz z ziemniaczków. Dopiero teraz dotarło do niego, że bardzo dawno nie był na eleganckim obiedzie, a nauki wyniesione z domu zdawały się rozpływać wśród zapachu polnych maków. Na szczęście, sama Frances wydawała się odprężona, co udzieliło się i jemu. Nie sposób było nie odwzajemnić przepięknego uśmiechu panny Burroughs - nawet (a może zwłaszcza?) jeśli nie wiedziało się, że jej dobry humor zależy dziś od jego aprobaty. Nie wiedział, że aż tak przejmowała się tym obiadem i nie sądził nawet, by było się czym przejmować. Jakiż mężczyzna nie zareagowałby z wdzięcznością na tak miły i smaczny gest?! Może i roztrząsanie głębszych motywacji tego zaproszenia doprowadziłoby Wrońskiego do potencjalnie niepokojących wniosków, ale nie miał zamiaru nic roztrząsać. Frances zaprosiła go na obiad, zwykły obiad, tak po prostu, więc prostolinijnie przyjął jej (aż nazbyt) szczodry gest i proste wyjaśnienia. Dopiero stwierdzenie, że niektórzy są warci takich działań miało okazję zakłopotać Daniela i zmusić go do pewnego wysiłku intelektualnego, ale - spoglądając z podziwem na kurczaka o chrupiącej skórce koloru miodu - postanowił najpierw zjeść, a pomyśleć o znaczeniu jej słów dopiero w nieokreślonej przyszłości.
-Gdzie nauczyłaś się tak gotować? - spytał zatem prostolinijnie, bo takiej kuchni na pewno nie sposób uświadczyć w Parszywym. Boyle rozwadniał nawet piwo, strach pomyśleć, co robił z gulaszem.
-Nie martw się o mnie, robię to od lat. - uspokoił prędko Frances, nie chcąc aby dzisiejszego dnia przejmowała się złodziejami i niebezpieczeństwami jego pracy. Wyznanie przyszło mu dziwnie lekko i łatwo. Odkąd ufnie przytuliła się do niego po brutalnym pobiciu tamtego złodzieja, Daniel przestał być skrępowany swoją działalnością oraz tym, jak długo zajmował się podobnymi interesami. To dziwne i miłe uczucie dla kogoś, kto od dekady musiał ukrywać się przed służbami i kto sądził, że lepiej nie dzielić się sekretami z porządnymi dziewczynami.
Gdy zaczęli mówić o domu, Daniel odłożył (wreszcie) widelec i chętnie napił się wina. Słuchał uważnie Frances, spoglądając na nią z nieskrywaną sympatią i dumą i... jakimś smutnym sentymentem. Cieszył się szczerze, że odważyła się na podobny krok, że w jakimś stopniu zdołał ośmielić ją do samodzielności, że wszystko się jej ułożyło, że będzie teraz bezpieczna i spokojna...
...a zarazem docierało do niego, że odkąd przeprowadził się na Nokturn, sam marzył o domu. Mieszkanie w obskurnej kamienicy miało być tylko tymczasowe - miał się szybko dorobić i zebrać pieniądze na duży dworek na przedmieściach. Taki, w jakim się wychował, ale jego własny.
Minęło dziesięć lat, nadal mieszkał w swoim pierwszym mieszkaniu. A choć miał sporo okazji, by odłożyć pieniądze, to uparcie spychał marzenie na dalszy plan (tak, jakby bezpieczniej było go nie realizować, z obawy przed pustką i rozczarowaniem), a oszczędności rozpływały się na alkohol i imprezy jakoś samoistnie.
Ta młodziutka dziewczyna była odważniejsza i praktyczniejsza niż on.
Odwiedzić? Na dłuższe wizyty? Odchrząknął, o mało nie zakrztusiwszy się winem na to nagłe zaproszenie, na kolejny wyraz zaufania. Nigdy nie śmiałby wpraszać się do Frances, choć Merlin wiedział, jak bardzo potrzebował czasem dyskretnego schronienia, jak przydałoby mu się bezpieczne miejsce poza Londynem. W kwietniu musiał włamać się do domku letniskowego własnej rodziny tylko po to, by zagwarantować sobie i Maeve jedną bezpieczną noc - a choć wszystko jakoś się ułożyło, to samo wspomnienie "rodzinnych" kątów wciąż napawało Wrońskiego mieszaniną żalu i upokorzenia. Obiecywał sobie w końcu, że zostawił Wrońskich za sobą - a jednak wciąż był zdany na łaskę swoich nieobecnych krewniaków, na to, że nie zmienili zabezpieczeń, które mógł otworzyć własną krwią. Nie był pewien, czy chciałby narażać Frances na niebezpieczeństwo i swoje niespodziewane wizyty, ale jej ciepłe zaproszenie zdawało się nieskończenie milsze, bezpieczniejsze i mniej problematyczne niż włamywanie się do dawnych posiadłości bądź szukanie opuszczonych chat w lasach.
-Ja... - nie wiedział, czemu znów czuł jakąś dziwną gulę w gardle; nie pamiętał i nie umiał nazwać tego uczucia. -...nie wiem, czy chciałabyś takiego gościa; moje wizyty poza miastem przeważnie są związane z problemami. - przyznał szczerze. -Ale bardzo mi miło i chętnie zobaczę kiedyś Twój nowy dom. Umiesz nałożyć na niego zabezpieczenia? - upewnił się szarmancko, mógłby w końcu jej pomóc z prostymi pułapkami z zakresu uroków i obrony przed czarną magią. Nie czułby się wtedy jak darmozjad, bo coś mówiło mu, że wizyta w domu Frances będzie się wiązać z równie smacznym obiadem.
Skończyli jeść, a Daniel nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak odprężony i... wesoły, tak po prostu. Też nie wiedział, jak jej dziękować - dlatego, gdy ujęła jego dłoń, odezwały się w nim szarmanckie polskie obyczaje i sam wziął Frances za rękę. Delikatnie podniósł i ucałował jej dłoń, tak jak powinno się dziękować gospodyni w towarzystwie... bardziej obytym niż Nokturnowo-portowe.
-To ja dziękuję, Frances. - za obiad i normalność.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Pole maków [odnośnik]25.07.20 0:34
Panna Burroughs nie miała chociażby najmniejszego doświadczenia w kwestii substancji psychoaktywnych, nie licząc przypadkowych efektów ubocznych jednego z eliksirów, jakie stworzyła. Teoria dotycząca działania roślin bądź składników zwierzęcych była jej znana, nigdy jednak nie przyszło jej niczego przyrządzić… ani spożyć. Po za piwem kremowym oraz okazjonalnym winem czy kawą trzymała się od nich raczej z daleka.
- Oczywiście, lecz nie taki mak, o jakim pewnie myślisz. W alchemii używamy ziarenek maku do niektórych eliksirów. Działanie psychoaktywne ma mleczko makowe, które pozyskuje się z niedojrzałych roślin, w tym przypadku znam teorię, nie miałam jednak okazji zaznać praktyki. - Odpowiedziała, wzruszając delikatnie ramionami. Wiadomość o możliwej opcji zarobku przyjęła do wiadomości, wiedziała jednak, że aby z niej skorzystać będzie trzeba poczekać do kolejnego roku, gdyż w tym maki były już zbyt dojrzałe. Nie zagłębiała się jednak w temat nie chcąc, aby za mocno weszli na ścieżkę zawodową. W końcu mieli oboje odpocząć, czyż nie?
Zadowolenie pojawiło się na buzi eterycznego dziewczęcia, gdy komplement wypadł z ust jej towarzysza, a napięcie zupełnie opuściło jej drobne ciało. Cieszyła się, że jej kuchnia przypadła Danielowi do gustu, a obiad nie okazał się nie wypałem.
- Cieszę się, że Ci smakuje. - Odpowiedziała na komplement z uśmiechem, samej zabierając się za napełnianie talerza… Choć napełnianie talerza było określeniem na wyrost. Panna Burroughs zwykła jadać niewiele, co z resztą nie powinno być dziwne - siedząca praca oraz niewielkie rozmiary jej ciała z pewnością robiły swoje. Jadła jednak spokojnie, nie chcąc by Daniel poczuł się niezręcznie jedząc w momencie, gdy ona siedziałaby z pustym talerzem.
Na wszelkie możliwe braki w naukach nie zwracała najmniejszej uwagi, w końcu w tym wszystkim nie chodziło o popis manier, a miłe spędzenie czasu w towarzystwie dobrego jedzenia.  Pytanie, jakie padło w jej kierunku sprawiło, że Frances odłożyła na chwilę widelec, by umoczyć usta w winie oraz omieść talerz szaroniebieskim spojrzeniem. Wbrew wszelkim pozorom odpowiedź na to pytanie kryła w sobie słodko-gorzkie zabarwienie, o którym nie zwykła otwarcie mówić, co sprawiło, że dziewczę zawahało się przed odpowiedzią przez jedną, krótką chwilę.
- Mój tata zmarł gdy miałam z pięć, może sześć lat… - Zaczęła, przenosząc spojrzenie na twarz Daniela. -… od tamtej pory mama nigdy nie była taka sama. Czasem wpada w kilkutygodniowe marazmy podczas których… Och, ciężko to opisać. - Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, stan zdrowia jej matki pozostawał dziwną zagadką, której panna Burroughs nie rozumiała. - Są dni, że nie wstaje z łóżka, nauka gotowania wydawała mi się więc czymś koniecznym, zwłaszcza, że kuchnia Parszywego pozostawia wiele do życzenia. Trochę umiem od babci, reszta to zasługa zbiorów Biblioteki Londyńskiej. - Wątłe ramiona dziewczęcia uniosły się w delikatnym wzruszeniu. Mając chorującą matkę, nieodpowiedzialnego starszego brata oraz młodsze rodzeństwo musiała wiedzieć, jak zrobić śniadanie, obiad czy kolację zależnie od nastroju matki. Odkąd tylko pamiętała nadmiar obowiązków spoczywał na jej ramionach, jednak sądząc po pustoszejącym talerzu Daniela oraz jego zadowolonej minie wyszło z tego coś dobrego. Frances nie miała wielu okazji aby gotować dla przyjaciół, głównie przez dotychczasowy brak miejsca… oraz niewielką ilość osób, które mogłaby określić mianem przyjaciela.
Na słowa, dotyczące jego zawodu kiwnęła jedynie głową. Wiele pytań cisnęło jej się na usta w związku z tym tematem, wolała jednak pozostawić wszelkie pytania na niedaleką, bliżej nie określoną przyszłość gdy nadejdzie odpowiednia chwila.
Brwi Frances uniosły się na chwilę, gdy zauważyła reakcję Daniela. Czyżby przesadziła? Czy jej słowa przypadkiem nie okazały się zbyt śmiałe? Wypowiadając zaproszenie nie miała na myśli żadnych złych intencji. A może po prostu Daniel nie lubił jej na tyle, jak sądziła? Ale czemu przyjmowałby wtedy jej zaproszenie? Wiele pytań oraz wątpliwości pojawiło się w głowie blondynki przez tę jedną, krótką chwilę nim  Wroński postanowił się odezwać.
Frances milczała przez chwilę, miękko wodząc spojrzeniem po jego twarzy.
- Fakt, zwykli, problematyczni goście raczej nie są obiektem mojego zainteresowania… - Zaczęła, nie odrywając szaroniebieskich tęczówek od zieleni jego oczu. - Ale Ciebie nie uważam za zwykłego gościa, Dan. Przez te kilka tygodni pomogłeś mi bardziej, niż mój brat przez całe moje życie, jeśli więc potrzebowałbyś pomocy bądź miał ochotę zjeść dobry obiad i spędzić ze mną trochę czasu, moje drzwi zawsze będą dla Ciebie otwarte. - Oznajmiła ciepło. Wiele wdzięczności oraz sympatii względem Daniela kryło się w pannie Burroughs, przekonanej, że gdyby nie on z pewnością nie odważyłaby się na przeprowadzkę… I zapewne nie chodziłaby już po tej ziemi. - Mam nadzieję że mnie odwiedzisz, lubię Twoje towarzystwo. - Dodała odrobinę nieśmiało, by unieść kieliszek do ust. -A co do zabezpieczeń… Nie jestem pewna. Znalazłam w jednej książce sposób na spreparowanie sadzonek eliksirami, by wytwarzały środek nasenny, nie wiem jednak, czy to zadziała. Inne dziedziny nie są moją mocną stroną… - Pojedynków bała się jak zapewne nikt inny. Po za jedną, jedyną próbą z towarzystwie koleżanki która skończyła się dla niej prawie uduszeniem trzymała się od nich z daleka, uważając magię bojową za co najmniej straszną. Tak samo, jak zaklęcia latające wokół jej głowy.
Piekący bladą skórę rumieniec pojawił się na policzkach panny Burroughs gdy usta mężczyzny w szarmanckim geście spotkały się z jej dłonią. Jedno było pewne - jasnowłosa alchemiczka nie przywykła do takich gestów.
- Och… - Wyrwało się z jej ust. Dłoń zabrała po krótkiej chwili zwłoki, uprzednio delikatnie przejeżdżając kciukiem po wierzchu szorstkiej dłoni towarzysza. - Nie ma za co, mój drogi. - W końcu trochę pracowania oraz odrobina wysiłku nie była niczym wielkim, czyż nie? Frances nadal była przekonana, że było warto.
Blondynka machnęła różdżką wprawiając w ruch nóż, by pokroił przygotowany przez nią deser, samej po chwili ostrożnie układając łokcie na blacie stołu. Splotła ze sobą smukłe palce dłoni by oprzeć o nie brodę, a szaroniebieskie spojrzenie miękko spoczywało na Danielu.
- Dan? Mogę Cię o coś spytać? - Ton jej głosu nie zapowiadał żadnych, ciężkich pytań. Zwyczajnie nie potrafiła powstrzymać dłużej ciekawości.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pole maków [odnośnik]25.07.20 8:18
Chętnie porzucił temat alchemii i produkcji mleczka makowego. Po pierwsze, czuł się nieco niemądry słuchając o czymś, o czym nie miał pojęcia. Po drugie, nie miał zamiaru wchodzić na tematy zawodowe bez potrzeby - dobrze wiedzieć o zdolnościach Frances, ale na razie nie miał dla niej konkretnych zleceń. Sam nie zajmował się zresztą handlem używkami, jedynie okazjonalnie opychał paserom ukradzione znalezione narkotyki. A po trzecie - jedzenie czekało! I jasne, że mu smakowało!
Nie spodziewał się, że kurtuazyjne pytanie o zdolności kulinarne zaowocuje tak smutną odpowiedzią, wybijając go z rytmu pochłaniania specjałów Frances. Pośpiesznie podniósł głowę i odłożył widelec, przełykając ślinę (i kurczaka) i spoglądając na pannę Burroughs z mieszaniną zaskoczenia (że ufała mu na tyle, by tak po prostu podzielić się tą historią) i współczucia.
-...marazmy, podczas których wcale nie zachowuje się jak czyjakolwiek matka? - dopowiedział cicho, tak jakby doskonale wiedział o jaki rodzaj zachowania chodzi biednej Frances. Nie zdążył ugryźć się w język ani powstrzymać myśli o własnej matce, której bezczynność trwała co prawda krócej i była wywołana zgoła czymś innym (ciężką ręką ojca, a nie jego nieobecnością), ale równie bolesna dla dzieci. Szybko upił łyk wina, a potem obrócił kieliszek w dłoniach, utkwiwszy wzrok w promieniach słońca, które tańczyły na szkle (choć piękniej tańczyły na złotych włosach Frances).
-Przykro mi. - mruknął. Czuł, że powinien zostawić ten posępny temat w to miłe popołudnie, ale na usta cisnęło mu się jeszcze jedno pytanie. -Pamiętasz ojca? Był... dobrym ojcem? - dodał więc, mając nadzieję, że nie zmąci jej dobrego nastroju. Wiedział już, że miała skąpego i zimnego wuja, że przez matkę musiała przedwcześnie dorosnąć, a jej relacja z Keatonem nie należała do najlepszych. Jej tata był chyba jedynym brakującym elementem układanki, a akurat ojcowska figura zawsze kojarzyła się Danielowi jedynie ze strachem, żalem, rozczarowaniami. Podświadomie miał nadzieję, że Frances zaznała nieco cieplejszego domu niż on - choćby jako pięciolatka.
-Biblioteka Londyńska ma książki kucharskie? No proszę! - zażartował prędko, chcąc przywrócić spotkaniu dobry nastrój. Nigdy nie wpadłoby mu do głowy, by szukać czegoś takiego w bibliotece, ale cóż - niewiele czasu spędzał w bibliotekach. A jeśli już, to wzrok miał utkwiony w ładnych czytelniczkach, a nie w książkach.
Gdy zaczęła opowiadać o tym, jak miło będzie jej go gościć - a mówiła chyba szczerze, przecież nie utrzymywałaby z nim kontaktu wzrokowego, gdyby musiała kłamać (Chyba? Prawda?) - zrobiło mu się jakoś ciepło na sercu. Początkowo faktycznie był speszony nagłym zaproszeniem, ale na taką przemowę nie sposób było się nie uśmiechnąć.
-A zatem i mnie będzie bardzo miło Cię odwiedzić, Frances. - zapewnił, w duchu mając nadzieję, że skończy się na obiedzie i miłym spędzaniu czasu, jeśli właśnie tak wyobrażała sobie jego towarzystwo. Chciałby dorównać jej wyobrażeniom, ale wiedział, że niebezpiecznie często wpadał w tarapaty. Będzie musiał skołować sobie inną miejscówkę na problematyczne okazje (albo po prostu uważać na siebie!), aby nie korciło go ofiarowane mu zaproszenie. Może i Frances była gotowa znieść wiele, zaskakująco wiele, ale nie chciałby nadużywać jej gościnności i zakłócać jej nowego, bezpiecznego, idyllicznego schronienia. Pomimo jej niemalże bezwarunkowej akceptacji, nadal chciał udawać przy niej kogoś nieco innego. Kogoś lepszego.
-Nie jestem może specjalistą, ale potrafię nałożyć proste i skuteczne pułapki ochronne - takie, które powiadomią Cię o intruzach, albo wyciszą jakieś pomieszczenia w Twoim domu. Są szybkie do nałożenia, chętnie pomogę Ci z zabezpieczeniami przy okazji wizyty. - zaoferował więc szarmancko.
Nie umiał pohamować uśmiechu na widok jej uroczego rumieńca, ale szybko udał, że nie zauważył i sięgnął po wino.
-Jasne, pytaj o co chcesz. - rzucił odruchowo, z ciekawością obserwując deser. Przeważnie reagował na tajemnicze pytania z alergiczną ostrożnością, ale panna Burroughs zadbała o to, by czuł się swobodnie.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Pole maków [odnośnik]26.07.20 12:23
Większość wydarzeń z przeszłości panny Burroughs nie należało do pozytywnych. Lwia część jej dzieciństwa, okresu dorastania oraz wczesnej młodości zaznaczona była strachem, smutkiem bądź żalem, jaki tkwił w niej na wspomnienie zupełnego braku zainteresowania ze strony jej starszego brata oraz chorób matki. I niezależnie od chęci, nie była w stanie tego zmienić. Teraz jednak miała wrażenie, że nowe światło padło na jej przyszłość, malującą się w o wiele jaśniejszych barwach niż przeszłość.
Brew dziewczęcia uniosła się ku górze, gdy do jej uszu doleciały słowa Wrońskiego, a w szaroniebieskim spojrzeniu błysnęło zaskoczenie. Och, czyżby naprawdę rozumiał i tę kwestię? Wiedziała trochę o tym, z czym jemu przyszło się kiedyś mierzyć, nie była jednak pewna, że zrozumie to, czego przez długi czas nie potrafiła nikomu wytłumaczyć. Alchemiczka poczuła kolejną, niemą nic porozumienia, tworzącą się między nimi.
- Tak, dokładnie tak. - Przytaknęła, delikatnie kiwając głową nie wdawając się jednak w szczegóły. Była niemal pewna, że pierwszy raz nie musi tego robić, by druga osoba doskonale zrozumiała, jak to wszystko wyglądało, co było zaskakującą, lecz miłą odmianą. Kolejne pytanie sprawiło, że Frances zmarszczyła brwi w wyrazie zastanowienia, przez chwilę przeszukując pamięć w poszukiwaniu jakichkolwiek wspomnień… A to z pewnością nie było łatwe. Pamiętała pierwszą książkę o baśniowym jednorożcu, pierwszy eliksir oraz te wszystkie razy, gdy starszy brat ją zawiódł, nie była jednak w stanie przywołać konkretnego wspomnienia, po za dniem, gdy dowiedzieli się o jego śmierci. -Nie pamiętam nawet jego twarzy i nie wiem, jakim był ojcem. - Odpowiedziała wzruszając ramionami. Trudno było jednak odnaleźć chociażby cień smutku na jej twarzy. Już dawno pogodziła się z brakiem ojca, nie mogąc jednak pogodzić się z podłym miejscem, w jakim przyszło jej dorastać. Teraz jednak i to było już za nią.
Uśmiech zagościł na delikatnej buzi dziewczęcia, które szybko podłapała chęci przywrócenia lekkiego, beztroskiego nastroju dzisiejszego spotkania. Widocznie nie dało się dokładnie zaplanować każdego szczegółu spotkania.
- Zdziwiłbyś się, jakie tytuły można tam znaleźć. - Odpowiedziała z rozbawieniem wybrzmiewającym w głosie. Od dawna książki były jej najwierniejszym przyjacielem, a zbiory miejskiej biblioteki (nie licząc działu ksiąg zakazanych, który zawsze kusił swoją tajemniczością) zdążyła całkiem nieźle poznać. Żądny wiedzy umysł stale domagał się przypływu informacji, zwłaszcza z zakresu jej dziedziny.
Słowa dotyczące odwiedzin w jej nowym domu przyjęła z zadowoleniem wymalowanym na jasnej buzi oraz towarzyszącym temu uśmiechem.  Nie była pewna, jak będzie jej się mieszkało samej w tak wielkim domu, w dodatku zupełnie samej, każda wizyta była więc przyjemną wizją.
- Och, byłoby cudownie! W pracowni trzymam pewne rzeczy, które nie powinni dostać się w niepowołane ręce, każde dodatkowe zabezpieczenie z pewnością się przyda. -  Przytaknęła z wdzięcznością wypisaną na delikatnej buzi. W jej pracowni znajdowały się nie tylko drogie ingrediencje, ale i notatki z badań, które w niepowołanych rękach z pewnością mogłyby narobić zamieszania. A tego z pewnością nie chciała, zwłaszcza gdy potrzebowała ich do innych planów, jakie niedawno pojawiły się w jej głowie.
Tajemniczy uśmiech zagościł na ustach dziewczęcia, gdy zastanawiała się od którego pytania powinna rozpocząć. Wiele pytań pojawiło się w jej głowie, postanowiła jednak zadawać je stopniowo, by nie zarzucić towarzysza całą lawiną najróżniejszych pytań. Jak jednak wybrać to jedno, odpowiednie, które nadawałoby się na pierwszy rzut? Nie wiedziała.
- O czym marzysz? - Spytała unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Pytanie proste, przyjemne, mogące nakierować tok na właściwy tor zdawało się być idealne. Jednocześnie Frances faktycznie interesowała jego osoba.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pole maków [odnośnik]16.08.20 8:38
Uśmiechnął się jakoś smutno i szybko upił łyk wina, aby zapić dziwną gorycz w gardle. Chociaż wspomnienia z dzieciństwa o matce bywały słodkie, to zawsze były podszyte ową goryczą - dorosłym zrozumieniem faktu, że mama nie była idealna i że jej bierność uczyniła z niej ofiarę. Nie miał dokładnego porównania z mamą Frances, ale i tak znów połączyła ich nić porozumienia. Smutne dzieci ze smutnych rodzin, skażonych winą rodziców bądź okrutnym losem.
Przynajmniej Frances wspominała ojca bez smutku, a Daniel aż pozazdrościł jej tej kojącej obojętności. Sam nie płakałby nigdy nad swoim, ale chciałby móc zupełnie o nim zapomnieć, albo chociaż wspominać go bez mieszaniny wściekłości i lęku, której wciąż nie mógł się pozbyć.
-Przykro mi. - mruknął w odpowiedzi na oba stwierdzenia (o matce i ojcu), ale z ulgą przyjął zmianę tematu. Wiedział, że słowa niewiele mogą zaradzić i że pewnych ran lepiej nie rozdrapywać.
Komentarz o zbiorach miejskiej biblioteki przyjął z pewnym rozbawieniem. -Może powinienem tam częściej chodzić... - wyznał, choć bez przekonania. Znał ciekawsze miejsca od bibliotek. Na prośbę o zabezpieczenie piwnicy skinął tylko głową, z rzeczowym niewerbalnym zapewnieniem, że życzenie Frances niebawem się spełni. Nałożenie pułapek na "pewne rzeczy, które nie powinny dostać się w niepowołane ręce" było dla niego proste (choć zabezpieczenia zawsze zajmowały czas, ale to nic takiego), a dzięki zawodowej dyskrecji nie spytał nawet, co to za rzeczy. Nokturnowa kariera oduczyła go odruchów niezdrowej ciekawości.
Spodziewał się kolejnego pytania o jakiś praktyczny konkret, w tym się przecież specjalizował i dał się już poznać Frances jako remedium na wszelakie problemy. Ciekawość panny Burroughs dotyczyła jednak jego samego, objawiając się przy tym zdecydowanie abstrakcyjnie. O czym marzył? Pytanie, choć z założenia miało być proste i przyjemne, zupełnie zbiło go z tropu. Podniósł wzrok znad talerza, nie wiedząc, czy jest bardziej zaskoczony niewinnym zainteresowaniem Frances, czy też faktem, że...
... nie mógł sobie od razu przypomnieć ani od razu określić, o czym tak naprawdę marzył. Dawno temu była to wolność, którą przecież już zyskał. Potem pieniądze, które już potrafił zarabiać. Wspólnym mianownikiem dla jego dawnego życia i późniejszej Nokturnowej kariery była myśl o domu - takim jak ten jego rodziców, ale pustym. Jako dziecko chciał się z niego pozbyć ojca, później wiązał samotność z pragnieniem wolności, ale teraz, wracając myślami do tamtego marzenia, poczuł, że coś z nim nie tak. A zatem co właściwie miał odpowiedzieć?
Od grudnia w jego myślach gościło też jeszcze jedno marzenie, czasami będące na wyciągnięcie ręki, ale przeważnie wydające się nieskończenie mniej osiągalne niż własna willa. Starał się je zatem zdusić, zbyt dobrze wiedząc, że niespełnione marzenia kończą się złamanym sercem, a tylko tego mu brakowało. Zresztą, nawet gdyby mógł przyznać sam przed sobą, że marzy o czyimś towarzystwie (a nie mógł), to na pewno nie wypadało tego mówić innej kobiecie - ślicznej, uśmiechniętej i organizującej cudowne obiady.
-Ja... nie wiem. - bąknął więc pod naporem oczekującego spojrzenia Frances, zanim zdążył ugryźć się w język. Dopiero po sekundzie uświadomił sobie jak żałośnie to zabrzmiało i odchrząknął szybko, chcąc naprędce zatuszować to niefortunne wrażenie. -Znaczy, zawsze marzyłem o wygodnym i luksusowym domu na przedmieściach, ale... no, to sprawa w toku. Nie śpieszy mi się i na razie nie pasuje to do moich interesów, jestem potrzebny w centrum Londynu. - poprawił się szybko, może nieco zbyt szybko. Musiał jednak wytłumaczyć (przed nią? przed sobą?) własną zwłokę z dążeniem do niby-wymarzonego domu. Frances była przecież w stanie kupić dom w dwa miesiące.
-A ty? - odbił szybko piłeczkę. Wiedział, że marzyła o wyrwaniu się z doków, a to marzenie przecież właśnie się spełniało. Cieszył się jej szczęściem - szczerze. Było miłym przypomnieniem, że przynajmniej niektórzy potrafią nazwać i spełnić swoje aspiracje.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Pole maków [odnośnik]18.08.20 1:14
Rozumiała smutek ukryty w jego uśmiechu, mimo iż jej wspomnienia okryte były obojętnością, jakiej nie było dane mu zaznać. Minęło piętnaście długich lat, odkąd stracili ojca. Frances była wtedy małą dziewczynką i niemal wszystkie wspomnienia jego osoby zatarły się, zastąpione strachem przez portowymi ulicami oraz żalem do starszego brata. Zapewne gdyby przyszło jej rozmawiać o nim, reakcje dziewczyny byłyby mniej obojętne, przepełnione żalem oraz złością wynikającymi z braku chociażby odrobiny zrozumienia jego akcji.
Kiwnęła jedynie głową w odpowiedzi na pierwsze słowa Daniela, samej przykrości nie odczuwając - zdążyła zatrzeć się z biegiem lat, a dzięki niemu posiadała odwagę, by w końcu odciąć się od toksycznych relacji rodzinnych. Następnie posłała mu ciepły uśmiech, chcąc zatrzeć możliwe pozostałości po smutku, jaki mógł pojawić się w ich umysłach.
- Mogę Cię kiedyś oprowadzić po najciekawszych tytułach, jakie udało mi się znaleźć. - Rzuciła pół-propozycją, pół-żartem słysząc, że jego słowom brakowało odpowiedniego przekonania. Nie miała zamiaru go do niczego przekonywać pewna, że nie każdy rodził się z umiłowaniem do opasłych tomów, nie raz zdających się przewyższać ciężkością czytelnika.
Szaroniebieskie spojrzenie delikatnie, acz z zaciekawieniem spoczywało na męskiej twarzy, gdy ten poszukiwał pasującej odpowiedzi. Wiedziała, że pozornie proste pytanie mogło sprawiać swego rodzaju problem to też nie naciskała, dając mu czas do namysłu. A gdy padła odpowiedź, zaskoczenie przez chwilę przemknęło przez jej twarz. Była niemal pewna, że Wroński jest mężczyzną o jasno określonych celach, tym czasem przez tę jedną, krótką chwilę wydawał jej się… zagubiony.
Delikatna dłoń dziewczyny powędrowała przez stół, by spocząć na szorstkiej dłoni towarzysza, chcąc dodać mu otuchy.
- Niewiedza nie jest niczym złym, mój drogi. - Powiedziała ciepło, posyłając mu serdeczny uśmiech. W końcu, ciężko było żyć marzeniami gdy mrożący krew w żyłach oddech śmierci wszyscy Londyńczycy zdawali się odczuwać na swoim karku. Ona, na szczęście, już nie.
I już otworzyła malinowe usta, aby zadać kolejne pytanie, gdy ten postanowił odbić pałeczkę i spytać o jej marzenia. Bądź co bądź było to czystym zagraniem, całkiem fair.
- Ja? Och, do tej pory marzyłam, aby wynieść się z portu. I gdyby nie ty, zapewne by mi się nie udało. - Głos panny Burroughs przepełniony był wdzięcznością. Zakup domu był krokiem, którego nigdy nie podjęłaby się, gdyby nie ciepłe słowa zachęty oraz wiara w powodzenie działania ze strony Daniela. I Frances chyba nigdy nie przestanie być mu za to wdzięczna. - Po za tym, marzą mi się wielkie, alchemiczne odkrycia. Chciałabym kiedyś zasłynąć ze swojej wiedzy jak Nicolas Flammel. Dokonać czegoś, co zapisałoby moje nazwisko na kartach historii i udowodnić, że bystrość mojego umysłu, w co wielu wątpi. - Niezadowolenie na chwilę pojawiło się na twarzy panny Burroughs, na wspomnienie przygłupich kolegów z pracy oraz tych wszystkich, matczynych wątpliwości. - Marzy mi się również odwiedzić Francję, kiedyś wiele o niej czytałam… I… Wiesz, chciałabym kiedyś, choć przez jeden dzień, poczuć się w pełni szczęśliwą oraz wartościową… Tak, to byłoby miłe. - Cień smutku pojawił się w szaroniebieskich oczach odrobinę je szkląc, gdy wypowiadała swoje ostatnie marzenie. Jej rodzina zdawała się skutecznie wybijać z niej poczucie własnej wartości - zawsze był ktoś ważniejszy, lepszy, mądrzejszy; jej wszystkie osiągnięcia traktowane były jako błahostki a ona sama, pozostawiana samej sobie nie raz czując się, jakby dla nich nie istniała.
Spojrzenie dziewczyny na chwilę przeniosło się gdzieś, na jej talerz potrzebując odrobinki wytchnienia po jakże szczerym wyznaniu. Była dobrym kłamcą, teraz jednak nie widziała najmniejszego sensu, aby go okłamywać. Daniel był jedną z niewielu osób, przy których nie bała się odrobinę otworzyć czując, że znajdzie u niego zrozumienie.
- Nie myślałeś, aby odrobinę rozszerzyć swoją działalność? Wiesz, zatrudnić ludzi, zabezpieczyć plecy i takie tam. - Brew panny Burroughs ponownie powędrowała ku górze. Fakt, że chętnie by mu pomogła gdyby potrzebował jakichś mikstur wydawał jej się wręcz oczywisty. A zmianą tematu chciała odciągnąć myśli od melancholijnego wyznania.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pole maków [odnośnik]30.08.20 3:16
-Z taką przewodniczką, chętnie przejdę się - nawet -po bibliotece. - uśmiechnął się Daniel. Kiedyś, w innym życiu, znajdował nawet w książkach ucieczkę i pocieszenie. Mama czytała mu bajki, potem sam czytał je z młodszym bratem, ale potem... grube tomy zaczęły kojarzyć się z wymaganiami stawianym przez ojca, z ocenami, z szansami dostania się na kurs aurorski. Czytał coraz więcej z obowiązku i coraz mniej dla przyjemności, aż prawie zapomniał o tym drugim rodzaju lektury. Nokturnowe życie nie sprzyjało zresztą przechadzkom po bibliotekach, ale w ustach panny Burroughs wszystko zdawało się brzmieć bardziej interesująco, łatwiej i przyjemniej. Choćby anatomia.
Z wdzięcznością przyjął kolejne słowa Frances, uspokajający ton, kojący dotyk miękkiej dłoni. Podniósł wzrok i uśmiechnął się, ale jakoś blado. Może i chciała go pocieszyć, ale (jak typowy, nieco zadufany mężczyzna), wiedział lepiej. Wiedział, że powoli zbliża się do trzydziestki, a nadal nie wie, czego chce. Ba, dekadę temu miał chyba lepsze wyobrażenie o własnych marzeniach i aspiracjach niż teraz. Czyżby życie zbira do wynajęcia tak bardzo go pochłonęło, co krok zwodząc go ulotnymi pokusami i przyjemnościami i oddalając od tego, co naprawdę powinno się liczyć? Ba, nawet nie wiedział, co powinno się liczyć. Miewał przelotne momenty całkowitej jasności umysłu i przekonania, że jego spontaniczne decyzje są słuszne: wyprowadzenie Maeve z miasta, uratowanie Frances z rąk opryszków, śledztwa w sprawie śmierci Caleba i ukradzionego dobytku panny Burroughs... te wszystkie aktywności nie dawały jednak nic jemu, nic poza krótkotrwałą satysfakcją i irytującymi wątpliwościami na temat reszty swojego stylu życia. O wiele łatwiejsze i bardziej opłacalne było zbieranie długów, bicie ludzi na zlecenie, dawne handlowanie używkami. Tyle, że te aktywności zdawały się prowadzić donikąd. A pomoc Frances doprowadziła przynajmniej do smacznego obiadu.
-Gdyby nie ja? - powtórzył nieco zdziwiony. Pamiętał, jak usilnie nalegał na to, by Frances się wyprowadziła, gotów natychmiast wynieść rzeczy z jej mieszkania. Pamiętał, choć nie do końca poznawał tamtego, zdecydowanego siebie, któremu wino (nie wiedział, że nie tylko wino...) uderzyło wtedy do głowy. Nie sądził, że jego słowa odniosły aż taki skutek, że były główną zachętą do działania.
Ale taka świadomość była całkiem miła.
-W wielkość czyjegoś umysłu zazwyczaj wątpią ci, którzy są głupsi od danej osoby. - wciął się szybko w słowa rozmarzonej Frances, pamiętając jej żale o irytujących współpracownikach z Munga. -Nie przejmuj się nikim, kto cię ogranicza. Nie znam się na zielarstwie, ale chwasty trzeba odcinać, nie? - nieudolnie skonstruował użyteczne (swoim zdaniem) porównanie. Sam odciął zresztą tyle osób w swoim życiu: brata, rodziców, Maeve, sporo dawnych kolegów i znajomych... Na gruzach tej towarzyskiej spalenizny rozpoczął nowe życie, w którym trzeba było być zahartowanym i twardym. Te same wartości, jakże empatycznie, chciał teraz zaszczepić we Frances, aby pomóc jej na nowej drodze życia. Nie zauważył przy tym, że ostatni rok zachwiał jego własną, niezłomną fasadą - poczynając od otarcia się od śmierć podczas wybuchu anomalii, na bezinteresownym wstawieniu się za rudą szlamą kończąc.
-Paryż? - dopytał o Francję z lekkim uśmiechem. Nawet on słyszał, że to miasto jest piękne... i romantyczne. Lekko rozszerzył oczy, słysząc jej kolejne słowa - ten prostolinijny smutek młodego dziewczęcia skruszyłby chyba każde serce! Szczególnie kogoś, kto od pierwszego spotkania zaczął czuć do Frances wręcz braterską (albo inną...?) słabość. Panna Burroughs nadal ściskała jego dłoń, więc Daniel spontanicznie i nieco pośpiesznie uniósł jej zgrabną rączkę i przytknął z szacunkiem do swoich ust.
-Jesteś wartościowa, Frances. - zapewnił, składając całusa na jej dłoni i spoglądając jej prosto w oczy. Wiedział z doświadczenia, że zachwiane poczucie wartości ciężko odzyskać. -I mam nadzieję, że znajdziesz szczęście. - dodał cicho. Je zyskać było jeszcze trudniej.
Frances umknęła w końcu wzrokiem, on puścił jej dłoń, zapadła nieco niezręczna cisza. Dan zawiązał z panną Burroughs ponadprzeciętną nić porozumienia, ale i tak od zawsze peszyły go damskie wybuchy emocji. Dlatego nie wiedział, co jeszcze powiedzieć, aż... rozmowa zeszła na biznes, jego ulubiony temat.
Pomknął spojrzeniem do Frances, prostując się odruchowo i uśmiechając z zaskoczeniem. Nie sądził, że będą rozmawiać o interesach, ale zawsze był gotów wysłuchać interesujących propozycji.
Tym bardziej, że od pewnego czasu podświadomie zaczęło mu zależeć, by nieco... zmienić swoją działalność. Na taką, która nie wzbudza obrzydzenia u porządnych dziewczyn, przy których kręcą się jeszcze jacyś fagasi o rzymskich profilach mądrych i dobrych kobiet, takich jak Frances! O tak, chętnie dowie się, jaką działalność panna Burroughs uznaje za odpowiednią - pomyślał, wygodnie ignorując fakt, że Frances nie peszyła nawet plugawa czarna magia.
-Rozszerzyć? Masz coś konkretnego na myśli? - uściślił, ciekaw czy chodzi o jakąś konkretną dziedzinę bądź rodzaj zleceń. Gdy dodała, że mógłby zatrudnić ludzi, zawahał się na moment. -Czasem biorę kogoś do pomocy, ale nigdy na stałe. Dobrze pracuje mi się solo. - przyznał, choć bez przekonania. Byłoby miło mieć stałego pomocnika, ale czy mógłby komukolwiek zaufać?


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Pole maków [odnośnik]31.08.20 20:14
Uśmiechem skomentowała słowa Daniela, tyczące się bibliotek. Z przyjemnością pokazałaby mu odrobinę swojego świata - niewielkiego, skrytego w większości w szarych barwach, nieodkrytego przez wiele osób, gdyż zwykle nie miała z kim dzielić się tym, co było bliskie jej sercu. W tym wszystkim więc czuła się niesłychanie samotna, nawet jeśli pożółkłe karty ksiąg, powoli stały się tym dziwnym rodzajem przyjaźni, którą mało kto mógłby zrozumieć.
Kolejne pytanie sprawiło, że kiwnęła energicznie głową w potwierdzeniu, wprowadzając w ruch jasne pukle okalające jej delikatną twarz. Była pewna, że gdyby nie słowa Daniela, jego zapewnienia oraz wiara w jej siły nie odważyłaby się dokonać takiego kroku… Wolała nie myśleć, jak mogłoby zakończyć się pozostanie w paskudnych dokach.
- No… Tak. Sama pewnie nigdy nie zdecydowałabym się wyprowadzić. Ale Twoje słowa i to jak we mnie wierzyłeś… Potrzebowałam tego, bardziej niż mogłabym przypuszczać. I nawet nie wiesz, jak bardzo jestem Ci za to wdzięczna. - Mówiła ciepło z odrobiną zakłopotania wynikającą z braku własnej odwagi oraz długu wdzięczności, jakiego chyba nigdy nie uda jej się spłacić.
Panna Burroughs zaśmiała się krótko i wdzięcznie, na śmiałą sugestię niosącą w sobie pewnie sporo prawdy. Gdyby odcięła się od tych, najbardziej toksycznych zapewne wyszłoby jej to wszystko na dobre. Nie była jednak pewna, czy posiadała na tyle siły, by temu podołać.
- Obcinane chwasty odrastają, trzeba je wyrwać z korzeniami, aby się ich pozbyć. Rozumiem jednak, co masz na myśli… I obawiam się, że za dosłowne wypełnienie Twoich słów, możnaby skończyć w Tower. - Nie miała jednak zamiaru truć rodziny, chociaż danie starszemu bratu pewnej nauczki od dłuższego czasu niezmiennie kusiło… Nie chciała jednak zaprzątać sobie tym teraz głowy. Chciała, aby dzisiejszy obiad posiadał najmniejszą możliwą ilość przykrych tematów, jaką tylko się dało. W końcu, nie w tym celu się spotkali.
-Paryż, Nicea, Marsylia… Kiedyś miałam kupiony bilet na wycieczkę, wiesz? Ale musiałam z niej zrezygnować, bo mama zachorowała. Może kiedyś mi się uda. - Ciche westchnienie wyrwało się z dziewczęcej piersi. Ignorujące podejście Keata sprawiło wtedy, że wszystko spadło na jej wątłe ramiona, a marzenia musiały zostać odłożone na inne, bliżej nieokreślone czasy.
Rumieniec ponownie ozdobił policzki panny Burroughs, gdy usta Wrońskiego spotkały się z jej skórą, a wąs przyjemnie połaskotał wierzch jej dłoni. Chwilę później szaroniebieskie spojrzenie zaszkliło się wzruszeniem, wywołanym słowami jakie opuściły jego usta, a przyjemne ciepło rozlało się gdzieś, w dziewczęcej piersi.
- Wiesz Dan, jesteś pierwszym, od którego to słyszę… - Odpowiedziała, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze w pełnym wdzięczności uśmiechu, starając się nie uronić żadnych łez. Zabawne, jak bardzo zwykłe, proste słowa potrafią wpłynąć na delikatną osobowość. W ciągu swego życia słyszała głównie wymagania oraz wątpliwości które zachwiały jej poczuciem własnej wartości. A teraz… Słyszała zwykłe, proste słowa jeszcze większej wagi, z ust osoby którą darzyła nie tylko uznaniem, ale i ogromną sympatią.
Wahała się. Przez długą chwilę rozważając wszystkie za oraz przeciw dziwnego uczucia, jakie ją nawiedziło. W końcu jednak wstała od stołu, by na niepewnych nogach przemierzyć dwa kroki, dzielące ją od czarodzieja. Ostrożnie, delikatnie przysiadła na męskich kolanach by owinąć dłonie wokół torsu Daniela, opierając głowę o silne ramię.  Objęciem chciała mu przekazać całą sympatię oraz wdzięczność, których nie potrafiła opisać żadnymi słowami. Wszystkie wydawały jej się blade, niewystarczające oraz nieodpowiednie.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że przyszło mi Cię poznać. - Wyszeptała, unosząc na chwilę głowę by spojrzeć w jego zielone oczy. Głos dziewczęcia wybrzmiewał radością oraz szczerością, jakby chciał zapewnić towarzysza o prawdziwości tego, co uleciało z malinowych ust.
Trwała tak przez chwilę, gdy kolejny temat wszedł na wokandę. Panna Burroughs delikatnie odsunęła się od jego piersi, nadal jednak pozostając na jego kolanach, pewna, że jeśli nie będzie mu to odpowiadało z pewnością ją o tym poinformuje.
- No wiesz… Kiedyś czytałam taką książkę, była w niej postać, która zajmowała się podobnymi sprawami co Ty. Z tą różnicą, że oficjalnie pracowała w piekarni. Z początku zajmowała się tym dorywczo, w samotności. Z czasem jednak udało jej się stworzyć… Tak jakby siatkę. Wiesz, ona stała na czele, mając odpowiednią przykrywkę oraz tak rozwinięte kontakty i sieć pracowników, że wszelkie zarzuty nigdy jej nie sięgały. - Wyjaśniła, co pojawiło się w jej myśli z zaciekawieniem przyglądając się jej twarzy. - Wydaje mi się, że nie byłoby to głupie. Mógłbyś mieć pracowników, zajmować się tym, co Ci się spodoba, nadal jednak zarabiać pieniądze na innych zleceniach. Dodatkowo, mądrze byłoby posiadać coś, co odsuwałoby od Ciebie wszelkie zarzuty, jakie mogłyby się pojawić… Jestem pewna, że wiedziałbyś jak odpowiednio ustawić pracowników, a jeśli nie… Cóż, umiem tworzyć eliksiry od samych podstaw, takie które jeszcze nie istnieją. - Wzruszyła delikatnie ramionami, jakby rozmawiali o pogodzie. W zasadzie dziwiło ją, że mężczyzna jeszcze o tym nie pomyślał. Eteryczna alchemiczka posiadała niebywale bystry umysł potrafiący spojrzeć na sprawę z najróżniejszych perspektyw. Jednocześnie nie miała zamiaru na siłę zmieniać Daniela, uwielbiając go takim, jaki był. Nawet jeśli wiązały się z tym podejrzane interesy oraz czarna magia… O nią jednak, zdąży jeszcze zapytać.


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pole maków [odnośnik]14.09.20 8:54
Wspomnienia o tym, jak dodawał jej odwagi, nadal nieco go peszyły. Doskonale pamiętał tamtą noc, ale nie trochę poznawał tamtego siebie - zdecydowanego, troskliwego i opiekuńczego. Nie wiedział, że to za sprawą alchemii strząsnął wtedy z siebie skórę nieczułego oportunisty i na jeden wieczór zmienił się w zaufanego przyjaciela panny Burroughs. Stał się jednak cud, którego nie przewidziała ani eksperymentująca alchemiczka ani niczego nieświadomy Daniel - dzięki tamtemu wieczorowi (albo może jednak dzięki czystemu przypadkowi, dzięki spotkaniu w porcie) stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Przesądny Daniel uważał takie niespodzianki za przeznaczenie, choć bałby się dopytać jak zapatrywała się na to Frances. Prawdziwi mężczyźni nie przyznawali się w końcu do wiary w moc fusów i gwiazd, zwłaszcza przed kobietami o naukowym zacięciu.
-Jeszcze nie skończyłem w Tower. - uśmiechnął się łobuzersko, nie do końca rozumiejąc powagę aluzji panny Burroughs. Po pierwsze, jawiła się mu jako wcielenie niewinności, a po drugie... był mocny w gębie i w pięści, ale zawsze poprzestawał głównie na tym i jeszcze przecież nikogo nie zabił. Chyba nawet na poważnie nie myślał o mordowaniu nikogo (jeśli za mord uznać działanie nie-spontaniczne i nie w samoobronie), poza jedną osobą. Ale akurat ten chwast rósł, ba - kwitł! - nadal, rozprzestrzeniając się wśród interesów i posiadłości Wrońskich; zapewne oplatając się nawet wokół jego rodzonego brata, który od lat nie odpisywał na żadne listy.
-Choć niektóre chwasty lepiej pewnie zostawić w spokoju. - mruknął, poważniejąc i szybko sięgając po kielich z winem, lekarstwo na wszelkie melancholie. -I znaleźć sobie... inny ogród. - dodał, najwyraźniej będąc w poetyckim nastroju. Nokturn był świetnym ogrodem, choć niezbyt malowniczym. Frances zaś wydawała się znaleźć swój - w nowym domu prędko zapomni o obskurnym porcie. Daniel nie wyrósł w biedzie, nie rozumiał więc do końca problemów, z jakimi zmagała się Frances. Wierzył jednak, że zdoła zostawić je za sobą. Sam nie miał śmiałości choćby wspominać pierwszych tygodni na Nokturnie, gdy głód po raz pierwszy w życiu zajrzał mu w oczy, zmuszając do sprzedania pierścionków matki... ale przecież wywinął się i z tego, a nie miał takich zdolności (a nawet samozaparcia...) jak Frances.
-Anomalie ustały, granice wciąż są otwarte dla ludzi z papierami -może to dobry moment na urlop? - postarał się pocieszyć marzącą o Paryżu Frances. -O ile nie spędzisz go na meblowaniu domu, ale z tym akurat mógłbym pomóc. Czasami młotek w męskich rękach jest skuteczniejszy niż analogiczne zaklęcia. - zażartował. Choć wierzył w wyższość magii, jak każdy szanujący się czarodziej czystej krwi, to musiał przyznać, że siła fizyczna bywa czasem skuteczniejsza.
Nastrój do żartów szybko minął, zastąpiony przez... ni to powagę, ni to smutek, ni to dziwną radość.
-Pierwszym? - powtórzył Daniel z niedowierzaniem, spoglądając z rosnącym zdumieniem na tą śliczną, mądrą i dzielną - a jednak wątpiącą w siebie! - dziewczynę. Zdziwienie było na tyle duże, że nie skojarzył nawet, że i on nie usłyszał tego chyba od nikogo poza mamą (i to w jej lepszych latach, pod koniec była już zbyt zastraszona, by wiele mówić), od nikogo od bardzo dawna. Czyżby Frances nawet własna mama nie mówiła takich rzeczy? Spojrzał na nią z mieszaniną współczucia i podziwu, nie oponując, gdy siadła mu na kolanach. W głowie klarowała mu się świadomość, że nie powinien być pierwszym, który mówi jej coś takiego. Powinna usłyszeć to od ojca, matki, brata, albo chociaż jakiegoś narzeczonego. Ale skoro już się stało, to nie zamierzał odmawiać jej bliskości, której najwyraźniej potrzebowała. Potrzebowali oboje.
-Jesteś wartościowa i zachwycająca, Frances Burroughs. - powtórzył zatem, spoglądając w jej oczy i wyczytując w nich...
...coś, co w innej sytuacji mogłoby go skłonić do skrócenia dystansu jeszcze bardziej. Śliczna dziewczyna siedziała w końcu na jego kolanach i spoglądała na niego tak... tak... ciepło.
W obecnej sytuacji zdawał sobie jednak sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności. Był pierwszy, a ona była wartościowa, musiał i chciał potraktować ją więc jak wartościową dziewczynę. Dorastając w zamożnym domu, uczył się zresztą kiedyś obchodzić z chłodnymi damami, mając wkroczyć w rynek aranżowanych małżeństw. Potem uczył się zaś obchodzić z z kelnerkami w szemranych barach, sprzedającymi swój szacunek za garść kiepskich komplementów. Nikt nie nauczył go obchodzić się z dziewczynami, które szanował naprawdę - uczył się tego dopiero na bieżąco przy szesnastoletniej Maeve, ale najwyraźniej nie wyszło. Frances była zaś jeszcze inna, o wiele bardziej ufna i ciepła, co potrafiło zdezorientować go zupełnie. Dzisiaj nie chciał jednak tracić czujności. To jej wieczór, to słowa i chwila dla niej.
-Ja też się cieszę. - potwierdził ciepło. Relacja była odmienna od zwyczajowych transakcji w jego życiu, wymykająca się wszelkim definicjom i podejrzanie bezinteresowna - ale cieszył się, szczerze. Po każdym spotkaniu z Frances czuł się jakby... lepszy. Dziwne, miłe uczucie.
Gdy opowiadała o planach, słuchał jej z uwagą, mając na tyle taktu by nie okazać początkowego sceptycyzmu.
-Nie wiem, czy umiałbym zaufać współpracownikom, mój biznes jest... dyskretny. - przyznał szczerze, ale zdradzając wątpliwości w bardzo (jak na siebie) delikatny sposób. -Ale ufam tobie, a pomysł z piekarnią brzmi... interesująco. Masz na myśli interes przykrywkę, usypiający czujność władz i... postronnych? - władze zajmowały się teraz ściganiem mugoli, dziecinnie łatwo było usypiać ich czujność. Zaś postronni... tak, to ich czujność Daniel chętnie by uśpił. Ostatnio przekonywał się przecież, że przedstawianie się jako człowiek do wynajęcia z Nokturnu drażniło uszy ludzi, których nie chciał do siebie zrażać.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Pole maków [odnośnik]16.09.20 23:41
Panna Burroughs rozpromieniła się delikatnie, słysząc poetyckie porównania, jakie padały z jego ust. I była w stanie się zgodzić z tym, co mówił. Powoli nadchodził czas, gdy będzie musiała zaakceptować przeszłość i zwyczajnie się od niej odciąć. W końcu, ponoć nie dało się zajść daleko, z ciągłym roztrząsaniem przeszłości. Nie miała wpływu na to, jak traktowała ją rodzina i powoli, te życiowe prawdy zaczynały do niej docierać. Zapewne będzie potrzebować jeszcze trochę czasu, aby w pełni to zaakceptować i wejść na nową, życiową drogę.
Wzruszyła delikatnie ramionami, gdy Wroński wspomniał o Paryżu.
- Od dawna nie miałam urlopu. - Wyznała, nie pamiętając, kiedy ostatnim razem przyszło jej wziąć wolne. Pracy w szpitalu nie ubywało, z każdym tygodniem jednak zdawała się przynosić pannie Burroughs coraz mniej satysfakcji. Powoli zbliżał się dzień, w którym porzuci szpitalne ściany, jeśli nie otrzyma odpowiedniego awansu bądź podwyżki. - Och, bardzo chętnie przyjmę pomoc! Poprzedni właściciel zostawił część rzeczy, czeka mnie kilka przemeblowań i napraw, a wierz mi, nie posiadam w tej kwestii większej wiedzy. - Odpowiedziała z wyraźną ulgą w głosie. Z prac domowych najlepiej wychodziło jej pichcenie przy pomocy różdżki oraz sprzątanie magicznymi zaklęciami. Nie znała się na sprawa budowlanych, nie miała pojęcia, jak powinno rozwiązywać się pewne problemy. Gdy mieszkała w dokach zmuszała do pomocy wuja Boyle bądź któregoś z jego pracowników… Teraz jednak była pewna, że nie będzie mogła liczyć na ich pomoc.
Rodzina panny Burroughs nie zwykła interesować się jej samopoczuciem, w dużym stopniu przyczyniając się do zaniżenia jej samooceny. Ojciec nie żył od dawna, matka lawirowała między stanami depresyjnymi, a brat… Cóż, Frances wydawało się jasnym, że nie posiadali najlepszych relacji. Nie mogła na niego liczyć przy najprostszych rzeczach, co dopiero wyznaniach podnoszących na duchu. A narzeczonego nie posiadała. I w jej mniemaniu nie zanosiło się, aby ta kwestia uległa zmianie.
Eteryczne dziewczę kiwnęło głową w potwierdzeniu, a niewielki rumieniec przyozdobił jej twarz. Chwilę później, policzki panny Burroughs przyjęły barwę dojrzałych pomidorów, a szaroniebieskie spojrzenie zaszkliło się wzruszeniem. Nie przywykła do podobnych słów, przyjemne ciepło rozlało się po jej piersi. Niezwykle miłym było słyszeć podobne słowa, mieć świadomość, że jest na tym świecie ktoś, kto ją docenia. Wątłe ramiona czarownicy owinęły się mocniej wokół torsu Wrońskiego, chcąc przekazać całą wdzięczność, jaka się w niej czaiła.
- Och, mój cudowny, cudowny pan Wroński! - Wypowiedziała z zachwytem, by na zarośniętym policzku złożyć delikatnego, przyjacielskiego całusa. Cieszyła się, że może nazwać go mianem swojego przyjaciela; że mogła na niego liczyć, bądź zwyczajnie mieć kogoś, kto wierzył w jej odwagę oraz wartość, gdy ona je podważała.
Szaroniebieskie spojrzenie przyglądało mu się z ciepłem, gdy powrócili do wcześniejszego tematu.
- Och… Po prostu byłam ciekawa… - Wyznała wzruszając ramionami. Była doskonale pewna, że Daniel wie co robi oraz jak powinien to robić. Nie potrafiła jednak powstrzymać wrodzonej ciekawości, podsycanej nieprzyzwoitą ilością przeczytanych w życiu książek oraz badaniach naukowych, zmuszających do zadawania sporej ilości pytań. - Tak, mam na myśli interes przykrywkę. Wyślę Ci tę książkę, zobaczysz sam. - Uśmiechnęła się, poprawiając się na jego kolanach. Chyba nie musiała go zapewniać, że w razie czego mógł liczyć na jej pomoc, zwłaszcza jeśli chodziło o mikstury.
- Musisz spróbować ciasta, to nowy przepis. - Dodała, wstając z jego kolan by napełnić talerzyki deserem oraz dolać wina do kieliszków.
Dokończyli kolację w towarzystwie rozmów oraz śmiechów, by wieczorem wrócić do domów.

| zt. x2 :pwease:


Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7986-frances-burroughs https://www.morsmordre.net/t8010-poczta-frances#228801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f254-surrey-okolice-redhill-szafirowe-wzgorze https://www.morsmordre.net/t8011-skrytka-bankowa-nr-1937#228805 https://www.morsmordre.net/t8012-frances-burroughs#228806
Re: Pole maków [odnośnik]12.10.20 13:55
2 sierpnia 1957 rok

Poranek wdzierał się do Durham przez szczeliny w ciężkich kotarach informując, że noc już ustąpiła mu miejsca. Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu tworząc w smugach promieni słonecznych istny balet, by powoli opadać znów na ziemię i czekać aż ponownie ktoś je wzniesie ku górze.
O tej porze domostwo było jeszcze uśpione, czuć było zapach spokojnego snu, który wciąż gościł w korytarzach. Jedynie pojedyncze, ciche dźwięki świadczyły o tym, że służba już nie śpi i oddaje się codziennej krzątaninie. Zdaje się, że nic się nie zmienia w Durham. Pozostaje niezmienne, niewzruszone tym co się dzieje na zewnątrz.
Primrose zaplatając warkocz schodziła po schodach ubrana w strój jeździecki. Doskonale wiedziała, który stopień skrzypi i należy go unikać. W przeszłości narobił jej kłopotów i choć była już dorosła, wolała go omijać. Przeskoczyła nad nim leniwie i odrzuciła splecione włosy do tyłu. Przechodząc obok lustra spojrzała na swoje odbicie. Spod ciemnej, gęstej grzywki patrzyła para jasnych szaro – zielonych oczu w oprawie czarnych rzęs i brwi. Policzki zdobiły piegi, a pod zbyt dużym nosem- zdaniem Prim zbyt dużym – znajdowały się pełne usta. Nie mogła uchodzić za klasyczną piękność. Uroda rodu Burke mocno była zarysowana w jej twarzy, ale nie mogła powiedzieć, że była brzydka. Przekrzywiła lekko głowę na bok niczym ciekawski ptak, po czym przewróciła oczami – Nie ma co się rozczulać nad sobą. Raźnym krokiem skierowała się do stajni nakładając rękawiczki na dłonie.
Nie mogła doczekać się tego dnia. Miała udać się na przejażdżkę konną z Gburkiem Edgarem. Uśmiechając się do własnych myśli pchnęła drzwi do stajni gdzie uderzył ją zapach końskiego potu, siana oraz paszy. Zapach, który nigdy jej nie odrzucał. Zacmokała na swoją klacz, a Powiastka od razu wychyliła się ze swojego boksu.
Ostatnio nie mieli wiele czasu dla siebie, ciągle z Edgarem się mijali. Czasami czuła się ja jedynaczka. Brat ciągle bywał w rozjazdach, a z ostatnich misji wraca poturbowany. Prim wiedziała, że ten nie dba o siebie, więc ona jako jego młodsza siostra będzie musiała się o niego zatroszczyć. Wiedziała, że sprawi mu przyjemność poranek w siodle i dzięki temu spędzą parę chwil w swoim towarzystwie nim znów Edgar wyjedzie.
Przygotowanie konia do jazdy mogła zlecić służbie, ale wolała sama to robić. Był to cały rytuał, który uspokajał myśli. Przytuliła się do szyi Powiastki gładząc lśniącą sierść. Sprawnie osiodłała klacz i otrzepując granatowy żakiet zapinany na posrebrzane guziki wspięła się na siodło. Wyjechała na zewnątrz ciesząc się letnim wiatrem, który owiał jej twarz. Spojrzała na potężne mury Durham oświetlane przez promienie słoneczne i spięła klacz łydkami. Miała się spotkać z bratem na Polu Makowym, jednym z bardziej urokliwych miejsc hrabstwa. Wypatrywała na horyzoncie wyprostowanej sylwetki Edgara.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Pole maków 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Pole maków
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach