Wydarzenia


Ekipa forum
Łąka białych kwiatów
AutorWiadomość
Łąka białych kwiatów [odnośnik]13.02.20 19:53
First topic message reminder :

Łąka białych kwiatów

Przyjemnie miejsce, dostępne jedynie dla niewielu, za dnia niewyróżniające się niczym, poza sporym zagęszczeniem kwiatów o bielących się płatkach. Dopiero nocą, gdy nieśmiałe światło księżyca pada na nie, zyskuje swój prawowity urok. Łąka zdaje się pełna niewinności i czystości, dobroci, której echa dostrzec można było już za dnia. Wokół roznosi się przyjemny zapach kwiatów. W powietrzu czuć spokój, któremu chce się naprawdę uwierzyć i pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Od końca czerwca na środku łąki znajduje się surowa szczelina. Wokół niech rozciągało się zimno, nic także nie rosło na nagich skałach. Po spojrzeniu w dół można było dostrzec wodę — była tak samo słona jak morska. 


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.09.22 18:40, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]08.08.22 16:01
Biodro bolało, ale Steffen miał w żyłach zbyt wiele adrenaliny, a w głowie zbyt mało znajomości anatomii, by przejąć się powstającym na skórze krwiakiem (ani zrozumieć, że powstaje). Wyobraźnia podpowiadała mu raczej, że to wychłodzenie jest większym zagrożeniem. Nie biegaj tak, bo spocony się przeziębiesz - wspomniał nagle głos matki, gdy trzęsąc się przesuwał się bliżej szczeliny i chyba dopiero wtedy dotarła do niego pełna powaga sytuacji, zionąca dziwną magią dziura pośrodku niewielkiej wyspy, huragan, pioruny, anomalia pogodowa. Zawsze gdy skupiał się na naukowych wyjaśnieniach, zawieszał na moment emocje (nie ściągniesz żadnej klątwy, gdy będziesz trząsł się ze strachu - mówił mu pierwszy mentor; ale czy bał się gdy płonęło Ministerstwo, czy uciekłby wcześniej gdyby bał się bardziej?), ale teraz dotarły do niego nagle, z całą mocą - co, jeśli nie okiełznają żywiołu, jeśli nie usłyszy już matki ani nie zobaczy żony? Chyba ich ciepłe wspomnienie sprawiło, że wykrzesał z siebie gorącą magię - ubranie momentalnie wyschło, powietrze nie było już lodowate, a buty zapadły się w ubłoconej ziemi.
Nie widział jeszcze szczeliny z bliska i chyba łudził się, że jeśli zobaczy więcej to zrozumie też więcej, to zdoła jakoś to wszystko powstrzymać - podejrzewając, że przyczyna anomalii kryła się właśnie tam, pod ziemią, w miejscu, w które przed chwilą uderzały pioruny. Niestety, pozostała równie tajemnicza jak wcześniej - cofnął się więc przezornie o kilka kroków, tknięty niepokojem. Przynajmniej sama ziemia zdradzała mu więcej, drgała nadal, ale już mniej, regularniej, tak jakby kolejnego wstrząsu miało już nie być.
Podniósł głowę, szukając wzrokiem reszty - ale wtedy coś huknęło, zobaczył osuwając się na ziemię ciało. Zmrużył oczy i w pierwszej chwili chyba nie zrozumiał, wypierając straszną świadomość - ale potem raz jeszcze obiegł wszystkich wzorkiem, dostrzegł Aidana i mężczyzn pod kopułą Caelum, dostrzegł poważne spojrzenie klęczącego nad ciałem Billy'ego, nie widział za to nigdzie Lucindy. Tylko zwęgloną, poparzoną sylwetkę.
-Lucinda...?! - wyrwało mu się z przerażeniem, ale tak cicho, że kuzyni chyba jeszcze nie byli w stanie go usłyszeć. Głos mu drżał. Choć bywał w przeklętych miejscach, choć właśnie widział trzęsienie ziemi, to nie bywał w szpitalach, nie przywykł do widoku ludzkich ran, a co dopiero takich ran. Lęk uderzył w niego nagle, splatając się z poczuciem bezsilności - ostatnio czuł się tak, gdy trzymał w rzece w ramionach zakrwawioną Hannah, ale jej rany wyglądały mniej strasznie, a w Kurniku czekał wtedy Alex. Billy nie był uzdrowicielem, ale Steff instynktownie poszukał odpowiedzi u starszego kuzyna, chwiejnie idąc w ich stronę.
Ciało pachniało jak spalone - chyba nie spodziewał się tego, usta mu zadrżały.
-...co? - wyjąkał, gdy Billy zasugerował, że poleci do szczeliny. -Ja... - idę z tobą, chciał zaoferować, n i e z o s t a w i g o, ale Lucindy też nie mógł zostawić, ale jej pomóc chyba nie mógł, a kto wie geomancyjne anomalie mogła kryć ta dziura; ale obejrzał się przez ramię, fale były coraz bliżej, na wybrzeżu nie było chyba żadnego Zakonnika znającego się na transmutacji. Billy spytał go o falę, zupełnie jakby czytał mu w myślach. -Nie wiem. Jest za duża na Fluxobedio, ale w kilka osób... spróbuję, pobiegnę tam, ale Billy... - zerknął to na niego, to na dół. -Jakie przejście? - nie, nieważne, nie mieli czasu. -Posłuchajcie - zwrócił się do Billy'ego i Aidana -ziemia nadal drży, ale teraz inaczej, nie jak przed poprzednim wstrząsem, czujecie to? Jeśli grunt będzie drżał bardziej, albo mniej regularnie, tak jak między wstrząsami, pamiętacie? - to znaczy, że nachodzi kolejny. Aidan, padnijcie wtedy na ziemię i osłońcie się, - Caelum, Protego? Znał się na wstrząsach, ale ta pogoda była czymś, czego nie widział nigdy, kto wie, co ich czeka? -a ty, Billy... uważaj... - brzmiał nieco piskliwie, pokręcił prędko głową. Korciło go, by zmienić się w szczura, byłby wtedy szybszy i czuł odrobinę mniej zmartwień, ale nie miał zamiaru ryzykować przy takim wietrze, przy takiej pogodzie. -Aidan, Fawkes... - zawahał się, Minister Longbottom kazał nikomu o tym nie mówić, ale Lucy... -jeśli jest tam Fawkes, to jego łzy mogą działać cuda. - ale gdzie był kamień? Nie wiedział. -Sam widziałem. - Aidan miał czyste serce, a choć nie był wtajemniczony w ich sprawy, to może zdoła dotrzeć do feniksa. Albo do uzdrowiciela, nie miał pojęcia. -Pędzę. - i tak zwlekał za długo, bezsensownie szukając odpowiedzi w szczelinie, a nie na wybrzeżu - podbródek lekko mu zadrżał gdy obrzucił kuzynów ostatnim spojrzeniem i ruszył biegiem na wybrzeże.

poświęcam akcję na zmianę lokacji -> biegnę tu


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]08.08.22 23:50
Ledwie docierały do niego słowa Steffena. Słyszał je, wyłapywał ogólny sens, ale serce biło mu zbyt mocno, żeby był w stanie skupić się na przestrogach; ponad ramieniem kuzyna spoglądał na zbliżającą się ku Oazie falę, wykorzystując wszystkie pokłady silnej woli żeby nie udławić się własną bezsilnością. Żywioł wydawał się niemożliwy do powstrzymania i okiełznania, zaledwie za parę minut miał połknąć całą wyspę, a William, stojąc nad okrutnie poparzonym ciałem Lucindy, pomyślał ze wstydem, że jeśli to rzeczywiście był koniec – to chyba wolałby go nie przeżyć. Wyrzuty sumienia stopniowo zaczęły wypełniać jego płuca, zalepiały gardło; to on ich tu wszystkich sprowadził – niemal cały Zakon Feniksa, nie mówiąc już o bezbronnych czarodziejach i mugolach, którzy we wzniesionych jego rękami chatach mieli odnaleźć schronienie przed wojną – a nie straszną śmierć pod tonami spiętrzonej wody. Cały ostatni rok – wszystkie te miesiące, które minęły, odkąd wrócił do kraju – spędził tutaj; pomagając w remontach, poznając ludzi, dostarczając żywność i wełnę, drewno i narzędzia; długie tygodnie zajęło mu wzniesienie boiska dla dzieciaków, nie chciał jednak niczego więcej, jak tylko dać im coś własnego, tylko ich, skrawek świata nienaznaczonego tragediami i wojną. Jeśli domy i życia miała pochłonąć dzisiaj fala – to oznaczało, że nic z tego, czego dokonał, nie miało sensu; nawet wyprawa do Azkabanu, z której nie wyniósł nic poza ostrzeżeniem przed nadchodzącymi Rycerzami; ile warte było ocalenie wioski przed zagładą wtedy – skoro i tak ostatecznie miała zniknąć z powierzchni ziemi?
Steffen – wydusił z siebie, robiąc kilka kroków do przodu, żeby znaleźć się tuż przy kuzynie; starając się nie myśleć o tym, że jeżeli dzisiaj zawiodą, ojciec straci trzech synów i siostrzeńca. – Pomóż im – poprosił, nawet nie starając się uciszyć błagalnych nut. Uścisnął Cattermole’a krótko, zaraz potem odwracając się w stronę najmłodszego z braci; czując na plecach ciężar upływającego czasu. – Zadbaj o nich. I o siebie – powiedział zduszonym głosem, Aidana również otaczając na sekundę ramionami – nie precyzując, kogo właściwie miał na myśli. Chyba wszystkich, którzy ocaleją z tego chaosu: Płazy, Lucindę, ale i Amelię, Hannah – i jego dziecko, syna lub córkę; przymknął na moment oczy, uświadamiając sobie, że może nigdy go nie poznać – i przeklinając los za to, jaki bywał niesprawiedliwy.
Robiąc krok do tyłu, spojrzał raz jeszcze na brata, po czym odwrócił się – dłonią sięgając do przytroczonej do paska sakiewki; otworzył ją i przechylił, na dłoń wysypując jeden ze schowanych tam kryształów – niemal od razu czując jego uspokajające działanie. Wiedziony bardziej przeczuciem niż wiedzą, ścisnął go w dłoni, aż popękał i skruszał – a później przeczesał palcami włosy, biorąc głęboki oddech. – Do mnie – wychrypiał, przywołując do siebie miotłę. Wiedział, że jeśli tylko obejrzy się za siebie, zawaha się – dlatego nie rzucił ostatniego spojrzenia w stronę Aidana, zamiast tego przerzucając wprawnie nogę przez rączkę miotły, a później odpychając się od ziemi.
Nie było już odwrotu.
Pochylił się niżej, mocno zaciskając palce na drewnie; walcząc z wiatrem, pokonał parę metrów dzielących go od krawędzi wyrwy, a później zapikował w dół – w stronę wystającej ponad powierzchnię wody ręki Rodericka. Zbliżając się do niej, wyciągnął dłoń do przodu, tak, jakby chciał uchwycić trzepoczący skrzydłami złoty znicz – zamiast tego sięgając jednak ku palcom przyjaciela.
Oby Godryk miał go w swojej opiece.

| 2. akcja - zużywam kryształ; 3. akcja - zlatuję w dół (na miotle mam +1 do zwinności i +16 do latania)




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]09.08.22 21:26
Sytuacja zmieniała się z sekundy na sekundę. Na tyle szybko, że ciężko przychodziło mu ogarnąć wszystko co się działo wzrokiem i rozumem. Do niedawna to był też jego dom. Znał tu wiele ludzi, jeszcze więcej twarzy. Zdążył zwiedzić już każdy dostępny dla niego zakątek tej wyspy. Nie docierało do niego jeszcze, że żywioły niszczyły ją kawałek po kawałku, że najgorsze mogło jeszcze nadejść. Upadł. Jego próba utrzymania się na nogach spełzła na niczym, a on upadając bezpośrednio na łokieć syknął głośno z bólu. Adrenalina jednak zadziałała, a on uniósł różdżkę chcąc obronić siebie i swych towarzyszy, jednak na marne. Całą trójkę zlała lodowata woda. Ubrania pokleiły im się do skóry, włosy do czoła. Z trudem powstrzymywał falę ogarniających go nieprzyjemnych dreszczy. Dopiero rzucone Caelum sprawiło chwilowe złudzenie bezpieczeństwa. Dopiero wtedy odwrócił się, aby móc ją zobaczyć. Falę. Rozchylił usta niedowierzając temu co widzi na własne oczy. Jak duża była? Jak wiele domów zniszczy? Czy ludzie zdążą się ewakuować? Znów nie miał czasu się zastanowić, gdy niebo przecięła kolejna błyskawica, a piorun uderzył znów niedaleko. Obejrzał się w tamtym kierunku, żeby zobaczyć to czego nie spodziewałby się w najgorszych koszmarach. Ciało kobiety opadło bezwładnie na ziemię, a w powietrzu uniósł się swąd, który spowodował, że przekręciło mu się w żołądku. Zamarł. Każda część jego ciała odmówiła współpracy. Słyszał swoje własne, szybkie bicie serca w uszach, a oczy zaszły mu łzami. To był koszmar. Najprawdziwszy koszmar.
Aidan. Otrząsnął się dopiero słysząc swoje własne imię. - Billy. - Wychrypiał odnajdując twarz brata stojącego teraz nad ciałem pani Lucy. Żyła? Żyła prawda. Nie zapytał. Nie miał odwagi. Kiwał bezwiednie głową słuchając, ale w dalszym ciągu nie do końca dopuszczając do siebie myśli. - Tak. - Powinni. Spojrzał po bokach na towarzyszących ich mężczyzn faktycznie oceniając czy może im się udać. Znał drogę. Kobieta nie mogła też być ciężka. Poradzą sobie. Pomogą mu, prawda? Bez problemu mogli wyczytać desperację w jego spojrzeniu, które momentalnie przeniósł z powrotem na Billego słysząc jego kolejne słowa. - Co? Nie możesz. - Oszalał? Nie wiedzieli co tam jest. To wszystko co się działo, te głosy... Co jeśli nie wróci? To było zbyt niebezpieczne. - Sam jej powiesz. - Wróci. Musiał. Nie może ich tak po prostu zostawić. Potrzebowali go. Nie mógł...
Przeniósł wzrok na kuzyna szukając w nim wsparcia. Steff był mądry musiał wybić mu ten durny pomysł z głowy. Zejście tam nic nie zmieni. Czaiło się tam coś... złego. Co jeśli Billy sobie z tym nie poradzi? Jak w ogóle z tym walczyć? Znów kiwał głową słuchając tym razem o trzęsieniu starając się skupić i zapamiętać każdą przekazaną mu radę. Łzy. Cuda. Zmarszył czoło przyjmując słowa Steffena do wiadomości. Faktycznie potrzebowali teraz już chyba tylko cudu.
Poczuł otaczające go ramiona, których kompletnie się nie spodziewał. - Przestań. Masz wrócić. Musisz, rozumiesz? - Odpowiedział mu równie zduszonym głosem odwzajemniając uścisk. Próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Poczuł gulę w gardle, a oczy znów zwodniczo mu się zeszkliły. Ty też przestań. Skarcił się w myślach z trudem odsuwając się od brata dając mu odejść. - Ty też uważaj. - Rzucił do kuzyna przyglądając mu się przez chwilę. Naprawdę to wszystko wyglądało jak pożegnanie, ale przecież się jeszcze zobaczą. To nie mogło tak się skończyć.
W końcu podszedł bliżej leżącej na ziemi kobiety dopiero teraz widząc w pełni... Odwrócił wzrok nie mogąc na nią patrzeć. Nie wiedział jak mógłby jej pomóc. Nie potrafił. Ale zabierze ją stąd. Zajmie się nią. Wziął kilka głębokich wdechów chowając różdżkę do kieszeni spodni i wycierając o nie dłonie w bardziej nerwowym niż praktycznym geście. - Musimy ją wziąć ostrożnie. Weźcie ją pod pachy, ja za nogi. Jeśli będziecie musieli przystanąć mówcie. - Wychrypiał stając u stóp kobiety. Ostrożnie, ale też i pewnie chwycił ją za kostki czekając aż i pozostała dwójka mężczyzn przyjmie swoją pozycję zanim całą trójką, jednocześnie, unieśli ją do góry, aby prowadzeni przez Aidana mogli zanieść ją do doliny, gdzie znajdował się ołtarz.

Idk czy muszę, ale asekuracyjnie rzucam na sprawność + razem z Lucy i panami przechodzimy tutaj


The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]09.08.22 21:26
The member 'Aidan Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 15
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]11.08.22 13:24
Wspomnienie Williama, czyste i dobre roznieciło w ciemności blask pod postacią świetlistego bernardyna. Pies kiwnął głową i wysłuchawszy słów czarodzieja pobiegł, przecinając powietrze, zostawiając swojego opiekuna samego, tuż nad czeluścią. Steffen pozbierał się, choć widok porażonej piorunem Lucindy zmroził krew w jego żyłach, ale nie odebrał mu trzeźweho myślenia. W niebezpieczeństwie było znacznie więcej osób niż oni i od ich działań zależało życie mieszkańców całej Oazy. Po szybkiej wymianie informacji ruszył biegiem w kierunku wybrzeża — miał do pokonania kilkadziesiąt jardów, a jeśli chciał zdążyć, musiał się pospieszyć. Pękające serce Aidana wiedziało, że musiał zabrać stąd ciało Lucindy. Kiedy chwycił jej kostki poczuł, jak spalona skóra przylepia mu się do dłoni i przesuwa, jakby trzymał ją przez śliskie ubranie. Musiał ją trzymać mocno, by nie wyślizgnęła mu się z dłoni. Mężczyźni, którym pomógł trzeźwo kiwnęli głową i pomogli mu delikatnie ją unieść. Swąd palonego ciała był trudny do zniesienia — kobieta była nieprzytomna i zdawała się nie oddychać. Nie wydawała się ciężka dla trójki mężczyzn, którzy w pośpiechu ewakuowali się z polany. Nim to jednak nastąpiło byli w stanie dostrzec, jak ogromna fala staje niemalże na końcu lasu, na wybrzeżu, a później jej łuk pieni się i załamuje, białą smugą lecąc w dół, prosto w ziemię. Wiatr ustał, chmury przestały kotłować się nad Oazą. Na tę jedną chwilę wszystko ucichło i ustało.
William, wskoczywszy na miotłę wyciągnął rękę w kierunku tej, która powoli znikała w wodzie. Zanurkował w niej. Otoczyła go czarna toń, gęsta niczym smoła, lepka, utrudniająca poruszanie, a jednak przejrzysta — widział dobrze bąbelki które z dołu leciały i wciąż coraz niżej opadającą rękę Rodericka. Nie wiedział ile to trwało, ale zaczynało brakować mu powietrza, choć zdawał sobie sprawę, że długo potrafił je wstrzymać.
Trzon miotły przebił taflę wody z drugiej strony, ciągnąć za sobą lotnika. Moore poczuł gwałtowne szarpnięcie, jakby coś wyciągnęło go z wody i wtedy rzeczywiście z niej wypadł, runął w dół. Przed sobą ujrzał gruzy. Umiejętności w panowaniu nad miotłą pozwoliły mu zatrzymać się nim zderzył się z popękanym betonem. Dół pod nim był olbrzymi, nieskończony — szeroki i długi, choć częściowo zawalony. Widział też, że miał on kształt trójkąta. W jego środku opierały się o siebie metalowe schody, które podczas wybuchu musiały utworzyć coś na kształt siatki, która zatrzymała beton. Choć z początku było to trudne — Moore zrozumiał, że wisi na miotle odwrotnie, do góry nogami, a tam na dole musiał znajdować się szczyt więzienia. To był Azkaban. Pierwotny, prawdziwy, zniszczony. Przejścia były zawalone, a ściany migotały drobinami wciągniętej z oazy magii — migotały także runy. Gdzieś tam pod stopami w ciemności dostrzegł coś dziwnego. Między zawalonymi schodami i gruzami Azkabanu dostrzegł kokon — wielkie gniazdo? — skorupę otoczoną czerwonymi, krwistymi pędami oplatającymi go niczym sieć; choć może były to pulsujące żyły, przytwierdzające go do zapadliska. Przybyłeś nas tu uwięzić?— spytał Williama głos, ale czarodziejowi trudno było rozróżnić, czy należał do kobiety, czy do mężczyzny; brzmiał jakby przemawiało kilka, a może kilkanaście różnych głosów na raz. Pomiędzy nimi słyszał szepty, jakby inkantacje zaklęć. Czy przyszedłeś nas wyzwolić? Twoje serce jest czyste. Brak w nim nienawiści, gniewu, skazy. Nie jesteś stąd i nie passssujesz tutaj. To więzienie nie jessst twoje, nie jest dla ciebie. Nie daj się tu zamknąć, nie daj sssię im pokonać. powstrzymaj ich... Pomóż nam. Uwolnij nassss. — szeptały głosy.
Chłód, który odczuł nagle William oznaczał tylko jedno. Dementorzy.

Termin odpisu mija 12 sierpnia o godz: 22:00.

Obrażenia:
Lucinda: 0/160
tłuczone -10 (stłuczone kolana)
elektryczne - 150 (uderzenie pioruna)
William: 321/321
Aidan: 222/232
tłuczone -10

Energia magiczna:
Lucinda: 46/50
William: 47/50
Aidan: 47/50


Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]12.08.22 0:00
Wziął wdech w ostatniej chwili, nim woda otoczyła go ze wszystkich stron. A może to wcale nie była woda; nie był pewien, otaczająca go przestrzeń wydawała się jednocześnie gęsta jak smoła i przejrzysta jak powietrze – widział umykające ku niemu pęcherzyki, czuł, jak zapada się coraz niżej, głębiej – podążając za umykającą mu ręką przyjaciela, ale za nic nie będąc w stanie jej dosięgnąć. Nie zarejestrował momentu, w którym zgubił zupełnie pojęcie góry i dołu, brnął uparcie ku rozmywającej się w ciemnościach dłoni – aż ogarnęła go przerażająca świadomość, że zaczynało brakować mu powietrza. Lodowata panika wypełniła jego płuca w tym samym czasie, w którym gdzieś w tyle czaszki zadomowiła się paraliżująca myśl: a co, jeśli po drugiej stronie nie było nic? Jeśli w ogóle nie było żadnej drugiej strony? Zacisnął mocniej palce na rącze miotły, chwytając się jej tak kurczowo, jakby tym samym chwytał się życia; wiedział, że było za późno, żeby zawrócić, mógł tylko lecieć (płynąć) dalej – i gdy już nabierał pewności, że to był koniec, poczuł mocne szarpnięcie, miotła przebiła nienaturalną powierzchnię, a on stracił poczucie równowagi – czując się tak, jakby w ułamku sekundy stał się kilka razy cięższy.
Zaczerpnięte gwałtownie powietrze zapiekło w klatce piersiowej, dłonie prawie zsunęły się z miotły, zahamowane jedynie dzięki skórzanym, lotniczym rękawiczkom; ciało przechyliło się niekontrolowanie do przodu, spadał – reagując w porę jedynie dzięki refleksowi, instynktownie przerzucając ciężar na drugą stronę i szarpiąc rączką w górę, cudem unikając zderzenia z ostrymi zębami pokruszonego gruzu. Serce załomotało mu w klatce piersiowej, ale wyrównał lot, odnajdując na nowo pozycję w przestrzeni, po paru długich sekundach orientując się, że spoglądając w dół – tak naprawdę patrzył w górę.
A więc to była prawda.
Znalazł się w Azkabanie – obróconym do góry nogami razem z wyspą, na której go wzniesiono; zniszczonym, kruszejącym, niszczejącym, a teraz – na powrót połączonym z resztą Oazy. Był tego pewien, lśniące na czarnych ścianach drobinki stanowiły wystarczający dowód, wiedział już, dokąd uciekła biała magia – czy mógł jednak w jakiś sposób ją zawrócić? Przełknął ślinę, czując, że zaschło mu w ustach; rozejrzał się wokół, rejestrując osobliwą konstrukcję z zawalonych schodów, gdy gdzieś w jego czaszce rozległ się szept – sprawiający, że po plecach przebiegł mu lodowaty dreszcz.
Dopiero wtedy to zauważył: przedziwny kokon zaplątany pomiędzy pozostałościami po zburzonej budowli w kształcie trójkąta, skorupę otoczoną czymś, co przypominało pulsujące krwią żyły; twór nienaturalny, żywy i martwy jednocześnie – a przynajmniej tak mu się wydawało, gdy kierował w jego kierunku miotłę, ostrożnie zbliżając się do… Bytu? Wciągnął do płuc powietrze; czy to – czymkolwiek było – istniało tu cały czas, uwięzione tuż pod zroszoną białymi kwiatami łąką? Czy to uwolniona, nieokiełznana energia wywołała pęknięcie? I co najważniejsze – jak miał zamknąć przejście, które otworzyło się w wyniku trzęsienia? – Kim jesteście? – zapytał, póki co nie odpowiadając na pytanie, nie znając na nie odpowiedzi. Nie przyszedł tu kogokolwiek więzić ani uwalniać, chciał po prostu ocalić znajdujących się na wyspie ludzi; tylko – jak miał to zrobić? – Czy to p-p-przez was pękła ziemia? I kim – czym są oni? – pytał, nie mając pojęcia, czy w ogóle był słyszany. Wspomnienia Azkabanu oplotły go ciasno, otaczając niemal tak samo mocno, jak jeszcze przed chwilą otaczała go lepka woda. Wypuścił drżące powietrze, z niepokojem dostrzegając, że zamieniło się w parę – i czując zimny dotyk na karku i dłoniach, chłód przenikający go na wskroś. Znał już to uczucie – i wiedział, co oznaczało.
Dementorzy.
Nieodległy koszmar powracający w snach, istoty zrodzone ze strachu samego w sobie; jak to możliwe, że nadal tu były, że przetrwały tak długo? Drżącymi palcami sięgnął po różdżkę, zaciskając z całej siły dłoń na gładkim drewnie; rozglądając się dookoła, czuł, jak jego płuca wypełnia panika, ale jednocześnie – wiedział, że nie mógł się jej poddać. Nie teraz, nie dzisiaj; nie, gdy w niebezpieczeństwie znajdowało się niemal wszystko, co uważał za drogie. Musiał im przecież pomóc: dzieciakom, Barty’emu, Hugh, Timothy’emu i Elijah, Henry’emu i Gabrielle, małej Gabi; Aidanowi i Lucindzie, Marcelowi, Steffenowi; wszyscy byli zagrożeni, gdzieś tam na górze Oazą szarpały żywioły – wywołane magią pochodzącą z tego miejsca; magią, którą musiał powstrzymać, której musiał odciąć drogą na górę – za wszelką cenę.
Zaciskając kurczowo palce na różdżce, gotowy w każdej chwili do przywołania patronusa, rozejrzał się wokół siebie – starając się dostrzec, co takiego mogło spowodować pęknięcie, zmuszając krawędzie szczeliny do oderwania się od siebie, rozpychając je na boki. Chociaż nie znał się na magii, a z pewnością – nie na tej czarnej, plugawej, która zamieszkiwała Azkaban, to wiedział przecież co nieco o magicznym budownictwie – i w tej wiedzy starał się doszukać analogii, zadzierając głowę do góry i przyglądając się sklepionym nad sobą ścianom. Czy nad nim wciąż znajdowała się woda – w jakiś sposób zawieszona w powietrzu? Czy może strop (posadzkę?) tworzyło coś innego, w czym byłby w stanie dopatrzeć się źródła problemu – i odgadnąć, co stanowiło siłę rozporową, dzięki której przejście pozostawało otwarte? Podrywając miotłę w górę, podleciał nieco wyżej (niżej?), starając się wsłuchać w wibrującą w powietrzu magię – przypominając sobie, jak wyglądała ta, która tworzyła anomalie; te, z którymi mierzył się z Jackie, z Sophią; tę, którą wyciszył wspólnie z Benjaminem. Czy energię wypełniającą przestrzeń Azkabanu również dało się ugasić w ten sam sposób?
Kierując swoją uwagę z powrotem na kokon, spróbował ustalić, dokąd biegły oplatające go żyły; i czy to było możliwe, że właśnie one sprawiały, że przejście, którym tu dotarł, pozostawało otwarte – jak belka w uchylonych drzwiach albo wiatr niepozwalający na dobre ich domknąć?

| rzucam na spostrzegawczość, próbując zorientować się w swoim otoczeniu (jak w poście); wykorzystuję pasywną umiejętność sokolego oka (+5 do spostrzegawczości)




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]12.08.22 0:00
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 57
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]12.08.22 23:38
Aidan ze wszystkich sił spróbował wraz z dwójką mężczyzn dotrzeć pod ołtarz światła — tam, gdzie miał znajdować się feniks, którego łzy potrafiły leczyć najgorsze rany. Oaza nie była wielką wyspą, a przejście z jednego jej końca do drugiego nie było długą i wymagającą wędrówką, ale ucieczka przed żywiołem z ludzkim ciałem mogła być już sporym wyzwaniem. Nie brakowało im jednak determinacji i woli walki, a przede wszystkim wiary w to, że to właśnie feniks ich ocali — a przynajmniej ją, spaloną przez piorun czarownicę. Osłabiona chorobą nie była w stanie przeżyć takiego wstrząsu, ale mówiono, że nadzieja umiera ostatnia. Szum wody dotarł jednak i pod ołtarz światła, w chwili, w której położyli ciało Lucindy przed kamieniem. Młody Moore pochylił się nad czarownicą, by sprawdzić czy oddycha i było to ostatnie, o czym pomyślał. Ogromna fala zatoczyła łuk prosto na polanę rozładunkowa i łąkę białych kwiatów, a potem siłą przeorała drzewa, docierając pod ołtarz. Porwała ze sobą Aidana wraz z dwoma towarzyszami i martwym ciałem Lucindy. Młody czarodziej, choć pływał nieźle, nie miał szans z koszmarnym żywiołem.

William usłyszał szum nad sobą. Szum wody, ale ani kropla nie spadła mu na głowę — woda, z której wypadł przypominała nieruchome lustro i w przeciwieństwie do tafli po drugiej stronie była zupełnie krystaliczna. I była olbrzymia — woda, którą miał nad głową wypełniała całą podstawę trójkąta. Gdyby obrócił go do góry nogami zrozumiałby, że wewnątrz trójkątnego gmachu budowli na dnie znajdowała się woda, prawdopodobnie morska, docierająca tu miejscami pod taflą. Od wody w górę — a teraz w dół ciągnęły się setki metrów kamiennych ścian, popękanych, zawalonych — metalowe schody nie były w stanie rozepchać gmachu budowli. Billy widział, że była bardzo potężna i stabilna. Rozłupane ściany, zapadnięte przejścia, gruzy, które opierały się na metalowych, zawalonych konstrukcjach musiały być utworzone w wyniku wybuchu, lub wybuchów. Naruszona konstrukcja mogła pękać i walić się — a jeśli Azkaban nie posiadał dachu, wpadać do morza bądź uderzać o jego dno. Nie mógł być do końca pewien, co spowodowało otwarcie szczeliny, ale gruzowisko z pewnością przyczyniało się do kolejnych wstrząsów, a jeśli odbywało się to za pomocą magii, każdy wstrząs na dole oddziaływał na Oazę.
Jesteśmy dussszami. Dussszami ludzi, których tu zamknęli... Nasze ciała gniją nad nassszymi głowami... Tamta magia nas tu więzi... Tamta, co wybuchła. Nieoczekiwanie... Chcieli nas tu zamknąć, mieliśmy tu umrzeć... Ale nie zabił nas czasss, nie zabili nas strażnicy...Wy to zrobiliście... odpowiedziały czarodziejowi głosy. Oddech czarodzieja zmienił się w parę, ale nie widział nigdzie łomoczących płaszczów, nie słyszał ich poruszania się — tu, na dole panował spokój. Nie było wiatru, powietrze zdawało się być przesiąknięte wilgocią i stęchlizną, zimnym betonem i zapachem morza. Powietrze stało tu jak w bańce. Wołaliśmy cię... Śniłeś o nas? Przysszedłeś... Gdyby ziemia nie pękła nie przysssszedłbyś nigdy... Kokon poruszył się od środka, zupełnie jak półprzezroczysty worek — jego skorupa pękła w kilku miejscach, w pęknięciach błysnęło czerwone światło, a błona, która znajdowała się pod nią rozciągnęła się i zapadła do środka. Pnącza, żyły oplotły się dalej, po metalowych, powyginanych stopniach. Rozglądając się uważnie Billy mógł dojrzeć, że sięgały ścian, choć słabo - zupełnie jakby dopiero, co ich dotknęły. Pajęczyny, siateczka drobniutkich żyłek oblepiała miejsce, w którym się stykały. Konstrukcje schodów sięgały wysoko — gmach budowli musiał być niegdyś potężny, licząc dziesiątki pięter. Ilość schodów i metalu była zatrważająca. Billy nie znał się na magii samej w sobie, nie potrafił jej ocenić, określić, wyjaśnić, ale dawny sposób naprawiania miejsc dotkniętych przez anomalie potrafił wskazać mu niestabilne miejsca zaburzone właśnie nią. A to miejsce wciąż było tym przesiąknięte — nie anomalią samą w sobie, ona nie istniała; czymś innym. Oblepiało ściany, wszystko, co pozostało.

Nim jednak zdołał coś uczynić, wszystko zaczęło się trząść. Lewitujący w powietrzu lotnik nie odczuł tego na własnej skórze, ale widział — ścian Azkabanu, konstrukcje, a nawet sam kokon. Woda nad jego głową zaczęła drżeć, a później falować, coraz mocniej i mocniej, aż w końcu pierwsze krople spadły mu na głowę. To wy nasss tu zamknęliście, usłyszał. Na ścianach Azkabanu pojawiły się kolejne pęknięcia. I to wy terazzz pozwolicie nam odejść. Nad głową czarodzieja była tylko woda; nic nie mogło mu innego spaść na głowę, ale podstawy ścian skruszyły się, spory kawałek kamienia odpadł i uderzył w metalową konstrukcję. Trzask ogłuszył na chwilę czarodzieja; schody przesunęły się, a na ścianach pojawiły się iskry. Jeśli nie, zossstaniesz tu z nami. Zossstaną twoi przyjaciele. Zossstaną tu wszyscy na zawsze. Kawałek kamienia poleciał prosto w kokon, ale odpił się od skorupy. Mimo to zapadł się jednak, a pnącza poruszyły się gwałtownie.

William nie wiedział, co się działo nad jego głową, ale był pewien, że wstrząsy pochodziły z góry, a nie z dołu. Ściany Azkabanu zaczęły pękać, a w pęknięciach pojawiło się jasne, oślepiające światło. Kawałek po kawałku, odpadały jak zaschnięta farba z obrazu. po drugiej stronie było jasno, ale nie było nic. Biała, pusta przestrzeń. Rzeczywistość wokół czarodzieja się rozpadała. Fragment za fragmentem, aż stracił przed sobą wszystko. Wciąż lewitując w bezkresnej bieli, kiedy się wrócił ujrzał za sobą czarodzieja — widząc jego szlachetny profil zrozumiał, że był to Harold Longbottom. Trzymał wyciągniętą różdżkę nad głową, słabł wyraźnie. Aż w końcu i ta biel zaczęła znikać. Spływała jak farba po szybie, odsłaniając kawałek po kawałku łąkę białych kwiatów. Tam, po drugiej stronie.

***

Przy dopiero co powstałej szczelinie wciąż znajdowali się ludzie. Roztrzęsieni, zdezorientowani spoglądali w nicość. W pierwszej chwili nikt nie dostrzegł Aidana, który pojawił się tu jako pierwszy z członków Zakonu Feniksa. Ludzie skoncentrowani na szczelinie spoglądali na nią z daleka i z bliska, podchodzą, by zajrzeć, co znajdowało się na dnie. Moore zatrzymał się przy drzewach, z dala od polany i zgromadzonych ludzi, dopiero po chwili decydując się podejść. Wtedy też ziemia znów się zatrzęsła, a wyrwa, do której chwilę wcześniej wpadła jedna z kobiet powiększyła się. Zmarznięta do niedawna ziemia osuwała się mokrymi grudami do środka. Roztopiony gorącem wnętrza ziemi śnieg utworzył mokre, grząskie plamy błota, które nie ułatwiały poruszania się wokół miejsca katastrofy. Na miejscu pojawił się William, który od razu dostrzegł brata wpadającego w przepaść. Nie miał przy sobie miotły, stał tak, jak wybiegł z ratusza, ale wciąż towarzyszyło mu dziwne uczucie przeszywającego chłodu. Aidan, choć czuł, jakby woda wypełniała mu płuca, nagle musiał zdać sobie sprawę, że ziemia osuwa mu się spod stóp, a on zsuwa się do szczeliny. W ślad za rzucającym się na pomoc bratu lotnikiem ruszyła Lucinda. Czuła się tak, jakby obudziła się z koszmarnego snu — zlana potem, drżąca, rozdygotana i pełna rozmaitych emocji. Żywa.

Ludzie krzyknęli, szybko cofając się jak najdalej od szczeliny. Jedna z kobiet, Matylda, ugrzęzła w błotnistej kałuży. Przewróciła się na ziemię, która zatrzęsła się pod nią i rozstąpiła, wciągając się do środka. Zawisła znów nad przepaścią, próbując złapać się czegokolwiek w zasięgu własnych dłoni, ale ziemia była śliska i grząska. Każe próba wbicia w nią paznokci kończyła się zebraniem kupki rozpadającej się, zimnej ciapy. Aidan poczuł, jak i jemu grunt osuwa się pod nogami, a podłoże dosłownie zapada się i wciąga go do powiększającej się czeluści. Głuche osuwisko wtaczało się do szczeliny, z której buchało coraz więcej dziwnego, nieprzyjemnego zimna — a biała magia wraz z nim, jakby wciągana prądem, umykała z Oazy. Młody Moore miał jedną jedyną szansę chwycić się krawędzi, nim osunie się w ciemność. Steffen pozostał w tyle, ale już z daleka był w stanie dostrzec sporej wielkości szczelinę. Widział chaos i zamieszanie, ale był zbyt daleko by bezpośrednio pomóc wszystkim zgromadzonym. Większość ludzi odsunęła się na bezpieczną odległość od zapadliska — nie licząc zakonników i trzech mężczyzn ratujących kobietę. Zbliżając się do miejsca zdarzenia wyczuwał coraz silniejsze oddziaływani magii w tym miejscu, choć jeszcze nie widział, jak drobiny wpadają do szczeliny. Magia, która go otaczała była w tym miejscu bardzo silna i jednocześnie niestabilna. Wiedział, że zaraz się zatrzęsie. Cattermole bez wahania rzucił na siebie zaklęcie, pozwalające mu znacznie przyspieszyć własne ruchy i działania.

Termin odpisu mija 16 sierpnia o godz: 22:00. Możecie wykonać 3 akcje angażujące. Przeniesienie się do innej lokacji jest uznane za akcje.

Wszyscy posiadacie wszystkie dotychczasowe wspomnienia.

Steffen: Mico

Obrażenia:
Lucinda: 160/160
William: 321/321
Aidan: 222/232
Steffen:

Energia magiczna:
Lucinda: 46/50
William: 47/50
Aidan: 47/50
Steffen: 34/50


Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]14.08.22 10:55
Wiatr powalił ją na kolana. Poczuła przeraźliwy ból w kończynach, wiedziała, że będzie miała trudność z poruszaniem się. Gdy ziemia ponownie zadrżała kobieta postanowiła się nie podnosić. Przeczekała nie wiedząc czy to dobre rozwiązanie. Nie wiedziała nic. Czuła się bezsilna. Próbowała zatrzymać dziką magię, ale rzucone przez nią zaklęcie nie przyniosło żadnych efektów. Fala zdawała się być coraz bliżej, a szczelina, która emanowała czymś nieokrzesanym i obcym przyciągała do siebie każdego. Blondynka usłyszała jak w chmurach nad jej głową zaczęło się kotłować i na moment nastała cisza. W następnej chwili poczuła rozdzierający ją ból. Tak jakby każda komórka jej ciała płonęła, jakby każda komórka jej ciała… umierała. I potem nie było już nic. Straciła przytomność? Umarła? Co się z nią stało? Nie wiedziała. W ciemności i ciszy, która ją ogarnęła nie znalazła żadnej odpowiedzi.
Nagle wróciło do niej światło, wróciła rzeczywistość. Poczuła się tak jakby wyrwała się ze snu. Właściwie nie snu, a prawdziwego koszmaru. Drżała na całym ciele, zimny pot spłynął po jej plecach. Szybko rozejrzała się po otoczeniu nie rozumiejąc na co właściwie patrzy. Już tu była. Wszyscy byli. Wzrok Lucindy padł na Billego biegnącego w stronę wiszącego nad krawędzią mężczyzny. Ona też biegła. – Na Merlina – wyrwało jej się z przerażeniem. Blondynka przeniosła spojrzenie na kobietę tak jakby instynktownie przeczuwała, że ta właśnie w tym miejscu będzie się znajdować. – Czy ktoś może mi wytłumaczyć co… - zaklęła głośno widząc jak niewiele dzieli kobietę od śmierci. Rzuciła się w jej stronę i wyciągnęła różdżkę przed siebie. – Pomogę Ci, spokojnie… - zaczęła uspokajającym tonem mając w pamięci to jak wcześniej uspokajał ją Billy. Jak to w ogóle możliwe? Jak mogła pamiętać coś co niby nigdy się nie zdarzyło? – Mobilicorpus – rzuciła w jej stronę. Serce tłukło jej się w piersi. Ze strachu? Z wycieńczenia? Widząc jak wiązka zaklęcia opuszcza jej różdżkę niemal od razu przesunęła dłonią tak by przesunąć kobietę w stronę drzewa. By mogła bezpiecznie uciec przed tym co za chwile miało się wydarzyć. Miała nadzieje, że jej działania przyniosą oczekiwane rezultaty. W końcu wcześniej właśnie to zadziałało. – Uciekajcie! – krzyknęła. Sama czuła rozpacz we własnym głosie.
Nie wiedziała jak wiele mają czasu. Domyślała się jednak, że to może być ich druga szansa na uratowanie Oazy i siebie nawzajem. Nie mogła stwierdzić co tak dokładnie się jej przydarzyło, ale nie chciała doświadczyć ponownie tego rozdzierającego bólu dlatego ponownie uniosła różdżkę i rzuciła na siebie – Caelum – nie wiedziała nic, nie rozumiała nic z tego czego byli świadkiem.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]14.08.22 10:55
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 27
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]14.08.22 16:41
Nic. Nie czuł nic. Żadnego oddechu na policzku. Nie widział unoszącej się klatki piersiowej. Nie żyła. Miał nadzieję, że może zdąży, że może ktoś tu będzie i zdoła jej pomóc, że może Faweks zapłacze nad jej losem, roniąc swe łzy, które faktycznie zdziałają cuda. Nic jednak nie nadeszło. Żadna pomoc, żaden cud. Słyszał za to szum wody. Coraz głośniej i wyraźniej. Fala. Uniósł głowę. Nie było czasu na nic. Nie zdążył poderwać się z miejsca w gorączkowej próbie ucieczki przed żywiołem. Nie zdążył wyciągnąć różdżki, ni krzyknąć do mężczyzn, aby dotknęli lampionu próbując się samym uratować. To był koniec. Pewna jego część chciała się sprzeciwić. Krzyczeć, błagać, szamotać się jak zwierzę złapane w pułapkę. To niesprawiedliwe. Głupie, bezcelowe. Nie tak miało być. W życiu nie pomyślałby, że tak przyjdzie mu odejść. Tak bez znaczenia, tak szybko. Druga jego część jednak, ta zmęczona ze spokojem wpatrywała się w zbliżającą się wodę, pogodzona z tym co miało zaraz nadejść. W porządku. Niech tak będzie. Skoro fala dotarła już tu Steff i Volans nie mogli się uratować. Billy... Ci wszyscy ludzie. Nie chciał zostać sam. Jedyne co zdążył zrobić przed nadejściem fali to chwycić zimną już dłoń pani Lucy w swoją własną. Po tym nadeszła fala, a kotłująca się woda szybko ich rozdzieliła. Walczył. Próbował odratować się z całych sił. Chwycić się czegokolwiek, złapać oddech. Starał się. Naprawdę się starał, ale nic to nie dało. Porwany przez wodę, obijał się, szamotał i dusił, nie mając najmniejszych szans na odratowanie się. A później nie było już niczego.

Wziął głęboki oddech we wciąż piekące go żywym ogniem płuca zanim runął w dół na niestabilnym podłożu. Nie zdążył jeszcze w pełni zorientować w tym co się dzieje, zrozumieć co dokładnie przed chwilą miało miejsce. W panice próbował uchwycić się krawędzi. Czuł śliskie błoto pod palcami, szukał podparcia stopami, żeby móc zatrzymać swój dalszy upadek w otchłań szczeliny. Musiał się zatrzymać, aby móc wdrapać się na górę.

| rzucam na chwycenie się krawędzi (zwinność 12x2 + wspinaczka na II)


The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
Aidan Moore
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9575-aidan-moore#291411 https://www.morsmordre.net/t9693-bazyl#294574 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t9923-skrytka-bankowa-nr-2197#299908 https://www.morsmordre.net/t9696-aidan-moore#294585
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]14.08.22 16:41
The member 'Aidan Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 46
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]14.08.22 21:51
To wszystko wydawało się nierzeczywiste: gładka jak tafla szkła woda unosząca się nad jego głową, czerń pogruchotanych ścian, szmer rozlegających się w myślach szeptów. Chociaż miał świadomość, że gdzieś tam, na powierzchni, ponad szczeliną, trwał desperacki wyścig z czasem, to tutaj – pod ziemią – sekundy sprawiały wrażenie nieruchomych, zamrożonych w przestrzeni tak samo, jak otaczające go powietrze. Obecność pulsującego kokonu go przerażała, ale choć nie miał bladego pojęcia, jak działała oblepiająca skały magia, to zaczynał rozumieć: wieści o ciałach powstających z mogił, wstrząsy rozlegające się tuż pod wioską, wybuchy sięgające morskich czeluści – na tyle silne i głębokie, by wzniecić potężną, zagrażającą wyspie falę. Ciąg zdarzeń prowadzących do katastrofy wydał mu się nagle oczywisty, wszystko zaczęło się tutaj – gdy czysta, dobra energia, która chroniła Oazę, uwięziła w Azkabanie dusze jego niegdysiejszych mieszkańców, sprawiając, że nie mogły uwolnić się z podwodnego więzienia nawet po śmierci. To one do niego szeptały; wściekłe, rozgniewane, musiały przez cały ten czas rosnąć w siłę, żeby wreszcie magiczną eksplozją rozłupać ziemię na łące białych kwiatów.
I wyglądało na to, że nie przestaną, dopóki nie dostaną tego, czego chciały.
Z-za-zaczekajcie – wydusił z siebie, odrywając wzrok od przejrzystej tafli, żeby na powrót skupić go na kokonie; przyglądając się – z rosnącym niepokojem – jak skorupa pęka, jak ze środka wylewa się czerwone światło; czym było? – Ci ludzie na górze niczemu nie zawinili. Nie zasłużyli na… Na to. – Na śmierć, chciał powiedzieć, ale brzmiące lodowatą ostatecznością słowo nie przeszło mu przez gardło; zaledwie parę dni wcześniej zorganizował coniedzielny trening dla mieszkających w Oazie dzieciaków – pamiętał, jak Ellie śmiał się w głos, gdy udało mu się pierwszy raz wykonać poprawnie skomplikowany manewr. Zaczęli wymyślać hymn drużyny, początkowe rymy dźwięczały mu w głowie; wizja ich – ich wszystkich – zmiecionych pod tonami niepowstrzymanej wody, mroziła go do kości, sprawiając, że nie był w stanie oddychać. A może chłód pochodził z zewnątrz – zapowiadając niechybnie nadejście postaci w czarnych, łopoczących pelerynach. – P-pomożemy… Pomogę wam odejść, tylko musicie przestać; urwał zdanie w połowie, wytrącony z równowagi kolejnym wstrząsem, zacisnął mocno wargi, oplatając palcami rączkę miotły. Rzeczywistość zadrżała, ze ścian zaczęły osypywać się kamienie, mniejsze, potem większe; zimne krople spadły mu na głowę i wcisnęły się pod kołnierz ocieplanej kurtki, skąd się brały? Czy to była ta sama woda, która jeszcze przed chwilą tworzyła ponad nim lustrzane sklepienie, czy?.. – Nie – wypowiedział, wyszeptał błagalnie – zupełnie jakby mógł w ten sposób powstrzymać kruszejące ściany, zawrócić przetaczającą się przez Oazę śmiercionośną falę. Wiedział, że to była ona – bo ogłuszający huk tym razem nie dotarł do niego z rozciągających się pod nim czeluści, a z góry. Pociągnął rączkę miotły w górę, w akcie bezsilnej desperacji chcąc rzucić się w stronę przejścia, tego samego, którym przeprowadził go Roderick, ale nie zdążył; kolejne uderzenie spadającego głazu o metalową konstrukcję wcisnęło się do uszu, przeszywającym hałasem zdając się rezonować wprost z jego wnętrznościami, myślami, umysłem; zacisnął powieki, skupiając się przede wszystkim na tym, żeby nie stracić kontroli nad miotłą – ale nie miało to znaczenia. Świat wokół niego zaczął się rozpadać, olbrzymie płaty ścian opadały w dół, odsłaniając… pustkę; czy tak właśnie wyglądała śmierć? Wciągnął do płuc powietrze, prawie się nim dławiąc, jasność otoczyła go z każdej strony, wypełniona wyłącznie widokiem samotnej sylwetki, w której od razu rozpoznał Harolda Longbottoma. Krótkotrwałe ukłucie nadziei wypełniło jego klatkę piersiową ulotnym ciepłem, zgaszonym ledwie sekundę później; minister magii, przywódca Zakonu Feniksa, słabł – a razem z nim słabła wiara w to, że mieli jeszcze jakąkolwiek szansę. Ogarniająca go rozpacz była cięższa niż ołów, zabił ich wszystkich; braci, których ściągnął na spotkanie, przyjaciół, dzieciaki, które ostrzegł za późno. Obraz wokół niego rozmył się i roztopił jak spływające po szybie krople, a on w ostatniej chwili pomyślał o tych, które rysowały odbijające światło wzory na oknie w jego sypialni – kiedy spoglądał przez nie, w ramionach trzymając Hannah.

Zaciskając mocno powieki, czekał, aż jego serce przestanie bić – ale nic takiego się nie stało.

Łomotało nadal, napędzane adrenaliną – a może pobudzone biegiem, obijało się o wnętrze klatki piersiowej, gdy u boku Lucindy wbiegał na łąkę białych kwiatów, pod stopami znów mając stabilne podłoże. Dłonie miał puste, zaciśnięte wyłącznie na jarzębinowej rękojeści różdżki; gdzie się podziała jego miotła? I co tu się stało, dlaczego ci wszyscy ludzie wrócili nad szczelinę, skoro ostrzegali ich, by się do niej nie zbliżali? I jakim cudem Lucinda?..
Obrócił się w bok, pytające spojrzenie zatrzymując na biegnącej obok niego kobiecie, ale zanim pytanie ukształtowałoby się na jego ustach, kątem oka dostrzegł Aidana. – Aidan! – wyrwało mu się, nie zorientował się nawet – kiedy, zdezorientowany abstrakcyjnym wrażeniem, że jego własny głos rozległ się w jego umyśle podwójnie: dobiegając zarówno z teraźniejszości, jak i ze wspomnień, świeżych, niedawnych. Widział już to przecież: zaskoczenie odciśnięte w młodych rysach brata, ziemię uciekającą mu spod stóp, dłonie zaciskające się na pustym powietrzu. Rzucił się do przodu bez zastanowienia, ale wtedy na rozgrywającej się przed jego oczami przeszłości pojawiła się rysa – bo ramiona brata, zamiast zsunąć się po śliskiej glebie, zacisnęły się stabilnie na krawędzi, pozwalając mu na podciągnięcie się do góry. Bez jego udziału. Zatrzymał się obok niego, znacznie dalej od szczeliny niż wcześniej, wyciągając jedynie rękę, żeby pomóc mu się podnieść – bardziej dla upewnienia się, że Aidan rzeczywiście tam był – niż z wyższej konieczności. – Lord Longbottom – wyrzucił z siebie bezwiednie, nie kierując tych słów do nikogo – a zanim miałby okazję powiedzieć coś jeszcze, jego odwagę odwrócił krzyk. Kobieta, ta sama, którą wcześniej uspokajał nad szczeliną, utknęła w błotnej kałuży – ale tym razem Lucinda zareagowała błyskawicznie, a on zorientował się – wciąż nie dowierzając – że wiedział co stanie się za moment.
Nie bój się, w-w-wszystko będzie dobrze – nie oglądaj się za siebie i nie p-p-patrz w dół; to, co słyszysz, nie jest prawdziwe! – krzyknął, na wszelki wypadek; przebiegł parę metrów w stronę drzewa, o które wcześniej zaczepił lasso, po drodze przypominając sobie o czymś jeszcze. – Wy – nie zbliżajcie się, p-p-pomożemy jej! – ostrzegł mężczyzn, którzy rzucili się na pomoc kobiecie, zanim którykolwiek z nich zdążyłby dobiec do szczeliny. – Biegnijcie na w-w-wybrzeże i weźcie po drodze wszystkich czarodziejów, których spotkacie, za chwilę nadejdzie stamtąd fala. Steffen! – zawołał, jednocześnie zatrzymując się obok przeniesionej przez Lucindę kobiety, żeby pomóc jej dźwignąć się na nogi. – Co tam się stało? – zapytał, na myśli mając brzeg wyspy – chociaż minuty, które minęły od zniknięcia kuzyna i grzmotu przelewającej się ponad Azkabanem wody, kazały mu przypuszczać, że wezwana z opóźnieniem pomoc nie miała szansy nadejść; czy jego patronus w ogóle dotarł do Barty’ego? Czy w ogóle go wysłał – czy przeżywał właśnie ziszczający się sen? Nie, niemożliwe; wciąż czuł przecież na skórze lodowaty chłód towarzyszący dementorom, wciąż pamiętał to wspomnienie – ostatnie, o jakim pomyślał.
Musiał spróbować jeszcze raz – i musiał dać im więcej czasu.
Expecto patronum – wypowiedział, przypominając sobie – znów – deszczowe krople, te na szybie, i te, które rozbijały się o ochronne zaklęcie na kornwalijskiej plaży – wtedy, tamtego dnia, gdy Hannah powiedziała mu, że zostanie ojcem. Przymknął powieki, prawie czując łaskotanie miękkich kosmyków na twarzy, śmiech, oburzone uderzenie w bark; szelest papieru pod palcami, słowa ojca – był z niego dumny. Wierzył w niego, w to, że ich ochroni – wszystkich; nie mógł zawieść tego zaufania, nie mógł zawieść też jej; obiecał przecież, że wróci.
Otworzył oczy, czując pod palcami drżenie magii, a później przykucnął – zrównując się ze świetlistą postacią bernardyna, który usiadł na tylnych łapach. – Znajdź Barty’ego McKinnona – powtórzył, raz jeszcze wymieniając imię i nazwisko najstarszego z dzieciaków, najbardziej odpowiedzialnego z nich wszystkich – chociaż żadnemu nie odmówiłby odwagi. – Barty – powiedział, początek wiadomości brzmiał tak samo – znajdź Tima, Elliego i Hugh; zg-garnijcie też Henry'ego, Sally i Gabi, weźcie swoje miotły – i lećcie wszyscy do lampionu przy Ołtarzu Światła. Po d-d-drodze przekażcie wszystkim czarodziejom, których spotkacie, żeby pobiegli pomóc na wybrzeżu. Czarownice niech zabiorą dzieci i niemagicznych do portalu – mówił, tym razem pomijając fragment o Źródle; nie wierzył już, by bieg do najwyższego punktu na wyspie miał pomóc. Jeżeli nie uda im się uciszyć rozwścieczonej magii, wyspie nie pomoże nic. – Jeżeli spotkacie Marcela, słuchajcie się go. I jak tylko zobaczycie falę – głos mu zadrżał, ale się nie załamał – uciekajcie przez p-p-portal i poczekajcie na Zakon – zakończył, mając nadzieję – zaklinając los – by nie musieli tego robić. – Ty też – zwrócił się do Mathildy, wstając. – Uciekaj do portalu, p-p-przekaż wiadomość tym, których spotkasz – dodał z naciskiem, spoglądając jej w oczy; pamiętała go?
Uniósł ponownie różdżkę, mierząc nią w stronę ratusza. – Accio miotła! – wypowiedział – jednak choć uprzednio przywołał miotłę bez większego wysiłku, tym razem miał wrażenie, że coś było nie tak. Potrząsnął głową. – Accio miotła! – powtórzył raz jeszcze, magia nie mogła odmówić mu posłuszeństwa teraz – nie mieli na to czasu.
Lucy – powiedział, odwracając się w stronę Lucindy; czekając, wciąż z łomoczącym głośno sercem, na znajomy świst przecinającej powietrze miotły. – P-p-potrzebuję twojej pomocy. Chyba wiem, co spowodowało te wstrząsy, i jak je zatrzymać – to jest w środku, magia… Nie może się wydostać, coś ją p-p-powstrzymuje, coś, co powstało wtedy – razem z Oazą. Na ścianach są runy. – Wiedział, że potrafiła je rozczytać; że była tam, w Azkabanie, kiedy Zakon Feniksa zmierzył się z anomalią. Jeśli ktoś był w stanie wysnuć z tego jakiś sens, to była to ona.
A później wstrzymał powietrze, czekając – na miotłę, i na to, aż wokół nich ponownie rozpęta się piekło; mając nadzieję, że ochronna bariera roztoczona przez Lucindę osłoni też jego.

| akcje (i rzuty):
1. expecto patronum (udane)
2. accio (połowicznie udane)
3. ostatnią akcję też wykorzystuję na poprawkę accio, rzucam w poście




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]14.08.22 21:51
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 34
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka białych kwiatów - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka białych kwiatów [odnośnik]15.08.22 0:36
Fala była ogromna, a choć dzięki współpracy z Floreanem nad głową Steffena rozbłysła kopuła Totalum, to w tym samym momencie dotarło do niego, że to przecież nic nie da. Stojący obok Fortescue chwilowo wydawał się spokojniejszy i pełen wiary (może dzięki temu bezbłędnie wyczarowali zaklęcie), ale jak długo dadzą radę podtrzymywać kopułę w obliczu szalejącego żywiołu? A nawet jeśli cudem uratowaliby się z dna morza - to co z resztą? Nie zdążą im pomóc, fala im zaleje, fala zaleje wszystko. Zawiedli. Wziął ostatni być może wdech, a życie zaczęło przelatywać mu przed oczyma - a raczej nie życie, a ostatni moment, gdy cudem ocalał, antykwariat w Londynie, lepka krew na własnym boku, wycofanie się pod Protego Totalum Alexa. Wtedy też zawiódł, ale choć od tamtej pory wytrwale ćwiczył obronę przed czarną magią, choć teraz potrafił rzucać potężne tarcze (a wtedy nie), to co to dało? I tak zawiódł, zawiedli wszyscy - mamieni głosami z dziwnej dziury, nieprzygotowani na kataklizm, myślący zbyt wolno w obliczu niespodziewanego. Czy cokolwiek dało się zrobić...?
Zamiast ciemności zobaczył jednak biel - inną niż w przemykających mu przez głowę wspomnieniach, inną niż światło patronusów rzucanych przed portalem do Oazy, inną niż suknia żony na ich ślubie. Oślepiającą, ale mimo wszystko nie zamknął oczu - a po chwili dotarło do niego, kogo widzi przed sobą, w centrum tego światła.
Lord Minister. Jeśli ktokolwiek mógł ich uratować, to przecież o n - i wtedy w serce Steffena, wierzącego, że sir Harold Longbottom jest w stanie pokonać nawet śmierć, wstąpiła radosna nadzieja. Świat rozpadał się wkoło, a on - wbrew rozsądkowi, ślepo wierząc jedynie w swojego idola - nabierał przekonania, że będzie dobrze. Że Minister uratuje niewinnych ludzi na wyspie, a nawet jeśli zdoła pomóc stojącym na wybrzeżu, jeśli nie jego - to zaszczytem będzie odejść przy nim, z wiedzą, że ich nie zostawił. Żałował tylko, że Harold stał tyłem i nie podchwyci jego wdzięcznego spojrzenia.

Nie chciał zamykać oczu, ale biel go oślepiła - zamrugał i nagle stał nie w piasku, a na drżącym gruncie, łapiąc z niedowierzaniem oddech.
Co...
Zanim zdołał się otrząsnąć, wzrok pomknął ku Lucindzie - całej i zdrowej. Fala ulgi, niedowierzanie. Billy nad dziurą, Aidan zwisający na krawędzi - serce stanęło mu na moment w trosce o młodszego kuzyna, ale wtedy dotarło do niego, że to już się stało.
Że n i e m i e l i c z a s u.
Pierwszą trzeźwą myślą nie byli ci, którzy już raz się uratowali - a świadomość własnej pomyłki, niedoszacowania sił potrzebnych na walkę z żywiołem. Czarodzieje, potrzebowali tam czarodziejów - ziemia zaraz się zatrzęsie, nie wiedział jak to powstrzymać, ale wiedział, że później nie wyczuwał już nadchodzących wstrząsów. Że na razie muszą powstrzymać tamtą falę, wywołaną wstrząsem, który dopiero nadejdzie.
Ludzie, musiał posłać po ludzi - ostatnio zrobił to pan Skamander, ale za późno, czy zrobi to znowu? Do kogo zwrócić posłanie? Wtedy przypomniał sobie, że łąka znajduje się w centrum Oazy, że niebo nad nią ma szansę dostrzec spora ilość ewakuujących się osób.
-Flagrate! - krzyknął, celując w niebo - chciał uformować jak największy napis "CZARODZIEJE NA WYBRZEŻE - PILNIE POMOCY". Poczuł, jak szybko ręka jego wystrzeliła w górę i wtedy przypomniał sobie, że przecież rzucał Mico - że da radę pobiec na brzeg szybciej niż ostatnio.
Wtedy usłyszał wołanie Billy'ego. Postąpił kilka kroków w jego stronę, by lepiej słyszeć kuzyna, ale nogi wciąż rwały się na wybrzeże - musi tylko im powiedzieć, zgarnąć ich, ale Billy właśnie krzyknął do mężczyzn to samo. Pamiętał.
-Tsunami, nie byliśmy w stanie go powstrzymać w czwórkę - potrzebujemy wszystkich, najlepiej biegłych w transmutacji! Zalało nas, wyczarowałem Totalum, potem zobaczyliśmy lorda Ministra, a potem... byłem tu... - wyjaśnił na jednym wdechu, -A dziura...? - Billy tam wleciał, co zobaczył? Czekając, aż kuzyn uformuje patronusa, pomknął kontrolnym spojrzeniem do Aidana - który tym razem wyszedł o własnych siłach (więc może być inaczej) i Lucindy, jak się czuła? -Cho... - zaczął, najchętniej ściągnąłby na wybrzeże wszystkich, ale wtedy Billy zaczął mówić o runach do Lucindy - zawahał się, czy powinien iść z nimi? Magia, w środku? -Czyli ta magia... już tam była? To magia, nie geomancja? Zła magia? - zmarszczył brwi, mógłby to ocenić (geomancję, nie magię - ten głos, chodź do mnie, zdawał się... niedobry), ale z drugiej strony fala poddawała się transmutacji, a Lucy też znała się na tym wszystkim i nie mieli czasu, musi też zdążyć zanim Mico przestanie działać. -Wstrząs nadejdzie, zaraz! Jeśli jest tak jak wtedy, po nim będzie przerwa... - i pioruny, ostrzegł wszystkich, choć przecież pamiętali. -Aidan, biegnijmy na wybrzeże! - zwrócił się do kuzyna, popędzając dłonią jego i mężczyzn. -Musimy, szybko, bez pomocy wszystkich zaleje całą wyspę! - krzyknął chyba do niego albo do nich, albo do wszystkich, i biegł już na plażę.

mam dodatkową akcję z Mico, więc
1a - Flagate
1b - Biegnę na wybrzeże



intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen

Strona 6 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Łąka białych kwiatów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach