Wydarzenia


Ekipa forum
Schody na piętro
AutorWiadomość
Schody na piętro [odnośnik]27.10.20 16:27
First topic message reminder :

Schody na piętro

Ozdobna, drewniana balustrada dębowych schodów powadzi na piętro oraz szerokie poddasze. Polakierowane stopnie mają nieco ciemniejszy, połyskujący kolor. Okrągłe, witrażowe okno przepuszcza dzienne światło rozproszone przy wejściowym korytarzu. Osoby schodzące z piętrowych sypialni nie muszą wspomagać się sztucznym blaskiem ściennego żyrandola, czy koniuszka różdżki. Krajobraz widoczny przez szybę obejmuje tył domu; kawałek niewielkiego ganku, szklarnię, podwórko i roboczą szopę.



[bylobrzydkobedzieladnie]



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself


Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 06.04.21 17:14, w całości zmieniany 1 raz
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049

Re: Schody na piętro [odnośnik]21.05.21 22:21
Właściwie to ino nie miała nic więcej do powiedzenia. Bo i co mogłaby powiedzieć? Wiedziała ile wiedziała i wszystko to wzięła i powiedziała wszystkim tym, którzy się tutaj znajdowali. Pamiętała też, co powiedział jej Skamander, że no czasem ludzie nie biorą i nie pytają, dlatego też wzięła i powiedziała to, co wydawało jej się za odpowiednie? Ważne, no w sumie takie dość przydatne.
- To trochę nie problem uczucia niepewności, tylko… - zastanowiła się, marszcząc pokaźnych rozmiarów brwi. Spojrzała na Cedrica, który siedział najdalej i w końcu wzruszyła ramionami. - W sumie znaczenia to ino nie ma. Jeśli pan może, to proszę. - wypowiedziała po chwili, unosząc wargi w uśmiechu. Przekazując mu pieniądze. Wolała jednak oddać tą powinność, skoro już wiedziała że może i nie powinna się godzić na płacenie więcej. W sensie, targować, to nie potrafiła się wcale, bo ostatecznie to nie rozumiała po co. Jak coś swoją cenę miało, to miało, po co było prosić o inną nie była pewna. Kiedy spotkanie jako tako końca dobiegło podniosła się żeby pozbierać rozłożone mapy, zastanawiając się właściwie, czy ktoś nie powinien ich zabrać. Ostatecznie to chyba Percival i Vincent z tego co zrozumiała już podróżowali daleko wcześniej. Dalej zdecydowanie niż ona. Cóż, to znów takie trudne wcale - ale to wcale - nie było. Złożyła mapy na kupkę, a później przestąpiła z nogi na nogę rozglądając się wokół i w końcu łapiąc za kubek z herbatą. Zimną już trochę, ale to nie było ważne. Na stojąco wypiła ją w kilku potężnych łykach i z lekkim trzaśnięciem odstawiła kubek. - W sumie, to nawet trochę nie mogę się doczekać. - podsumowała, bo mimo że brzmiąca strasznie, to jednocześnie ekscytująco. Jej pierwsza, prawdziwa wyprawa, która mogła rzeczywiście w czymś wziąć i pomóc. Zamierzała nie nastawiać się negatywnie. Wszystko przecież będzie dobrze. Każdy był specjalistą i czarodziejem. No jakoś i tak musieli sobie radę dać.
- To ten. Ja ino będę już szła. - zdecydowała po krótkiej chwili, kiedy ani nic do powiedzenia nie miała, ani o nic do zapytania i żegnając się z mężczyznami wyszła na dwór, zastanawiając się, czy o czymś nie zapomniała wspomnieć, albo powiedzieć.

zt
Tangwystl Hagrid
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6463-tangwystl-hagrid https://www.morsmordre.net/t6471-ansuz#165284 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-harley-street-1-2 https://www.morsmordre.net/t6472-skrytka-bankowa-nr-1634#165285 https://www.morsmordre.net/t6837-tangie-hagrid
Re: Schody na piętro [odnośnik]30.05.21 18:27
Ingisson mimowolnie czuł, jak serce bije mu nieco szybciej w piersi kiedy krótko kiwał głową na podziękowanie Percivala. Niepewność? Tak. Strach? Owszem. Ale i pewna ciężka do wyjaśnienia ekscytacja. Najdalsze podróże jakie w swoim życiu odbył były do Finlandii i właśnie tutaj. Nie tutaj-tutaj w rozumieniu domu Vincenta, ale do Wielkiej Brytanii. Gdy teraz zapisywał w notesie wszelkie pomysły, ingrediencje i ewentualnie potrzebne rzeczy, czasem tylko zerkając bardzo pospiesznie na innych nie wiedział czy to wspomniane niepewność i strach ściskały go za gardło, czy też ta ekscytacja, która mogła pochodzić z jedynej rzeczy silniej kontrolującej Norwega niż jego słabości. Ambicja, wiecznie napędzana ciekawością. To ta ambicja prowadziła go do każdego przełomowego momentu w życiu. Nawet jeżeli przełomy okazywały się nie tak miłe. Nokturn był przełomowy, ale był doświadczeniem, którego Norweg nie chciał powtarzać. Tak samo Tower. A jednak co do tego drugiego... zdawało się, że każda kolejna jego decyzja coraz bardziej mościła mu tam twarde, zawszone posłanie. Spojrzał jeszcze raz po zgromadzonych, nieznacznie uśmiechając się do młodego Rinehearta przyklaskującego jego działaniom, nim nie wrócił do kartki. Zakon Feniksa, jego odkupienie win... i najprawdopodobniej coś, przez co zaliczy jeszcze jeden, spektakularny upadek. Prawdopodobnie taki, po którym już nie będzie w stanie stanąć na nogi.
Przerwał pisanie dopiero gdy Skamander znów zabrał głos. Norweg milczał, bo choć był pewien obaw to Hagrid wyraziła to, co miał na myśli. Powiódł więc tylko do niej niebieskimi oczami. Ekscytacja. To było dziwne uczucie. Nie potrafił tak prawdziwie go zrozumieć, działało jak niezwykle silna mieszanka kadzideł, która w pierwszej chwili wydawała się otumaniać, kiedy tak naprawdę po prostu otwierała oczy na coś zupełnie przeoczanego. Kiedy wszyscy zaczęli się zbierać również i on zamknął notes i schował go do torby, z szuraniem krzesła o drewnianą podłogę wstał, skinął wszystkim głową i po narzuceniu na siebie kurty wyszedł, spojrzeniem omiatając okolicę i czekającego przed wejściem wierzchowca, ale nie zatrzymując się. Czas, zawsze brakowało czasu na drobne momenty. Zawsze miał pracę do wykonania.

| zt


Asbjorn Ingisson
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t5694-asbjrn-thorvald-ingisson#133833 https://www.morsmordre.net/t5741-juhani#135532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-little-kingshill-hare-lane-end https://www.morsmordre.net/t5742-skrytka-nr-1399#135537 https://www.morsmordre.net/t5743-a-t-ingisson#135543
Re: Schody na piętro [odnośnik]22.12.21 22:16
14 luty 1958

Powinna była się domyślić. Zrozumieć wszystko wcześniej. Ale zrozumienie zajęło jej zbyt długo, kiedy za swój stan obarczała to, co spotkało ją w Azkabanie. Może zwyczajnie winnym było wyparcie. Nie wierzyła, naprawdę nie sądziła, że jej wyniszczone ciało było w stanie zawiść ją jeszcze bardziej. Siedząc w domu przy kuchennym stole wybijała nogą nierówny rytm odciągając piętę od podłoża i uderzając w nie raz po raz podeszwą. Przygryzała wargę.
Nie było mowy o pomyłce. A nawet jeśli by była, to dla przekonania się całkowicie i konkretnie odwiedziła jeszcze jednego uzdrowiciela. Medyka, którego znała dostateczni długo, by wiedzieć, że informacje pozostawi jedynie dla siebie. Musiała zastanowić, musiała pomyśleć. Co powinna zrobić dalej. Jakie kroki podjąć. To, co właśnie się działo, było jej kompletnie nie na rękę. I choć nadal nie dowierzała, nie mogła być przecież w ciąży. A nawet jeśli, to zdecydowanie nie nadawała się na matkę. Była żołnierzem, narzędziem, trwała wojna.
A jednak fakty pozostawały brutalnie niezmienne. Słowa które wypowiadał brzmiały jak wyrok a na potiwerdzenie słów które usłyszała poczuła jedynie mdłości i lekkie zawroty głowy, które posadziły ją ponownie na jedno z krzeseł w tamtym miejscu.
Co dalej?
To pytanie tłukło się po jej głowie dobrych kilka dni. Obijając się o ścianki głowy nie przynosząc jednak żadnych konkretnych decyzji. Powinna mu powiedzieć? Czy jednak zdecydować za oboje. W końcu z westchnieniem sięgając po kawałek pergaminu. Unikała go, od kiedy zaczęła nabierać pewnych podejrzeń, choć jak zwykle trudno mogło być to dojrzeć w natłoku obowiązków które oboje posiadali. Nie miała siły, żeby się z tym mierzyć. Chociaż jej głowa podsuwała już różne rozwiązania i obrazy. Spojrzenie pełne wyrzutu na nieodpowiedzialność za to, że do tego dopuściła. Pozwoliła. Ale nie wybaczyłby jej. Wiedziała, że nie, gdyby kiedyś dowiedział się, że teraz, podjęła decyzję za niego.
W końcu spisała słowa zapowiadając się wcześniej. Nie chcąc przypadkiem natrafić znów na jedną z jego przyjaciółek, które widocznie miały zwyczaj odwiedzać go w takich porach, żeby zawsze mogła trafić na którąś. Wykrzywiła usta w grymasie, nie zaprzestając ruchu nogą. Zawołała Barona wiedząc, że będzie nieobecna do czasu spotkania, które... zdawało się dla niej jedynie wielką niewiadomą.
O wyznaczonej godzinie i w wyznaczonym dniu przeniosła się przy pomocy świstoklika niedaleko domostwa w Irlandii do którego skierowała swoje kroki czując, że im bliżej się go znajduje, tym mocniej strach i chęć ucieczki zaciskają się na jej ramionach. Kiedy przekroczyła furtkę właściwie słyszała bicie własnego serca. Kiedy znalazła się przed drzwiami zamarła z dłonią zawieszoną nad klamką. Cofnęła się obracając na pięcie i pokonując kilka kroków w nagłym porywie do ucieczki. Zatrzymała się równie nagle przygryzając policzek od wewnątrz.
- Głupota. - zganiła samą siebie, kierując się na powrót do drzwi. Uniosła dłoń raz jeszcze, tym razem zaciskając ją na klamce i nacisnęła na nią wraz z wdechem, który nabrała w płuca. - To ja! - zakrzyknęła z korytarza ściągając z ramion płaszcz i odwieszając go na jeden z haków. Dziś ubrana w jasny sweter i ciemną, brązową spódnicę. Zsunęła też buty, biorąc kolejny wdech w płuca. Zacisnęła dłoń w pięść i rozprostowała powoli palce. Chęć ucieczki nadal pozostawała wyraźnie wyczuwalna. Nic przecież nie mogło jej zagwarantować, że będzie dobrze.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Schody na piętro - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Schody na piętro [odnośnik]05.04.22 23:26
Rozbielona powłoka okalająca irlandzkie tereny mieszkalne, miała być statyczna, spowolniona – zwiastowała zatrzymanie kilkumiesięcznego, czynnego rytmu matki natury, pragnącej kojącego odpoczynku dla swych zielonych, cieszących oko latorośli. Ten sam schemat pojawiał się wśród gatunku ludzkiego; wojna osiadająca na królewskiej ziemi, nie ujmowała zimowego wyciszenia. Ludzie przebywali w najbezpieczniejszych budynkach ogrzewanych strzelającym, roziskrzonym drewnem. Zapominali o troskach ciężkiej, fizycznej pracy, unikali życiowych rewolucji, problemów zaprzątających głowę, poddając się leniwemu, umiarkowanemu tempu. Wyczekiwali wiosennego przebudzenia, pogodzeni z istniejącą sytuacją. Rezonowali z obfitymi opadami puszystego śniegu, tworzącymi kolejne, kopczaste zaspy. Zabezpieczali się przed siarczystym, przenikającym mrozem, ukazującym lodowe pułapki oraz nieoczekiwane, spiczaste ostrza. On sam był przygotowany na wszystko. Lecz, czy aby na pewno? Przewrotna codzienność zrzucała na przeciążone barki ogrom nieprzekraczalnych i niepojętych wyzwań. Dynamiczne działania, przewijały się przez większość zapracowanego tygodnia. Różnorodność sytuacji, informacji, z którymi miał do czynienia, często wypaczała zwykłe, ludzkie pojęcie. Wybiegały poza utarte standardy, zawodowe czynności, z którymi radził sobie najlepiej. Niezapowiadane walki, dalekie wyjazdy, naprawy zniszczonego mienia, dyplomacje, czy konieczny pochówek – to wszystko działo się w tym samym czasie, nie zważając na najzwyklejszą rzeczywistość. Świat poddany tak ognistemu konfliktowi, wypierał schematyczne zachowania, przynależności, związane z konkretnym stanem rzeczy. I choć silne, upojne, obezwładniające uczucie targało rosłą sylwetką, strach oraz obawa przed poważnymi zobowiązaniami odchodziła w daleką niepamięć. Przecież taka była umowa, prawda? Posiadali priorytety i pierwszorzędne zadania. Zdawali sobie sprawę, iż nieustający konflikt odbiera tak wiele możliwości, przywilejów ułatwiających stworzenie normalnego domu, nie mówiąc już o założeniu rodziny. Pewne przeszkody pojawiały się również w sferze osobistej, trawiąc zaburzoną, męską psychikę.
List trzymany w lekko rozchwianej dłoni, miał niepokojącą treść. Dziwne, rozmazane szlaki przewijały się przez pognieciony pergamin, zapełniony ograniczonym słowem. Nie potrafił przebić się przez atramentową barierę, odszyfrowując zagubioną literę T. Rozmyślał nad oficjalnym tonem ów korespondencji, potrzebą zapowiedzi przekroczenia drewnianego progu, który był przecież jej osobistą własnością. Przez dłuższy czas, siedział na brzegu kuchennego krzesła wpatrzony w jednolitą przestrzeń rozciągniętą za zamglonym oknem, ozdobionym mroźnymi ornamentami i rozcapierzonymi zygzakami. Nie umiał skupić się na podstawowych czynnościach, czując niepokój osiadły na wszystkich wnętrznościach. Co takiego chciała mu powiedzieć? Czy kontynuowała niezadowolenie związane z nadinterpretowanymi incydentami? Czy po raz kolejny zrobił coś nie tak? A może zachowując odrobiny przyzwoitości, chciała powiedzieć mu, że już go nie chciała? Czy rozwrzeszczany list od ciemnowłosej Wright, miał tutaj jakiekolwiek znaczenie? Wstał gwałtownie, przechadzając się po zagraconej kuchni. Spróbował przygotować sobie uspokajający napar, jednakże niekontrolowane ruchy, wylały część wrzątku na jego długie palce, pozostawiając bordowe ślady: – Niech to szlag! – wyrzucił w zaparowany eter, a pies niewielkich gabarytów, zawtórował poddenerwowanym szczeknięciem. Porzucając chwilową przyjemnostkę, przeniósł się do salonu. Wpatrzony w ogromny, drewniany zegar, odliczał każdą minutę, zwodniczą sekundę przybliżającą do ostatecznego. Podczas gdy zapowiedziana pora zbliżała się wielkimi krokami – czuwał. Założył jeden z lepszych, wełnianych swetrów należących do byłego właściciela. Podłożył kilka, sosnowych drewien, aby zadbać o dostateczny komfort. Na środku stołu ustawił czerwony kwiat gwiazdy betlejemskiej, który kilka dni temu zaszczycił go tak pięknym widokiem, odrodzeniem. Wiedział, że się zbliża. Domyślał się, obserwował furtkę, wzruszoną charakterystycznym skrzypnięciem. Odetchnął głęboko i podszedł do drzwi, otwierając je w tym samym momencie, w którym to jego blond oblubienica próbowała zasygnalizować swe przyjście. A może jednak wycofać się w gwieździstą dal? – To ty. – powtórzył lekko, lokując na jej ciele swe błękitne, łagodne tęczówki. Głupota? Próbował wyłapać nastroje, wybadać sytuację; czyżby jednak zachowywała się naturalnie? Postanowiła jedynie przekazać mu istotną informację? Przepuścił ją przez farbowane wrota, zamykając je na klucz. Odchrząknął krótko, przeganiając nieprzyjemne drapanie. Niedbale zawieszony płaszcz, zsunął się z haczyka, dlatego też podniósł go jednym, zgrabnym gestem, przez chwilę znajdując się tuż przy niej, gdy zdejmowała buty. Przymknął powieki, próbował oddalić prowizoryczny i nakręcony stres. Gdy biały zwierz rozpoczął uradowany taniec, wokół nowo przybyłej, zapytał: – Zjesz coś, napijesz się czegoś? – zostaniesz tu ze mną?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Schody na piętro [odnośnik]16.04.22 3:15
Zima, zdecydowanie nie odpuszczała. Ale ta, właściwie zdawała się nie zwracać mocniej jej uwagi w tej konkretnej chwili, nie kiedy co innego zaprzątało jej umysł. Kiedy świat jaki znała, do jakiego przywykła miał się zmienić, a może mógł, bo nie była pewna tego, co będzie dalej. Czy coś miało być? Sama nie potrafiła jednoznacznie określić wszystkich swoich odczuć. Może stąd wątpliwości, które osiadały na jej ramionach. Poranna rozmowa z rodzeństwem wcale nie pomagała.
Nie, nie cieszyła się. Nie była młodą mężatką cieszącą się swoim nowym życie w pięknym i spokojnym świecie. Była wojowniczką, poszukiwaną terrorystką, aurorem. Nie chciała sprowadzać na ten świat, ten który przypadał im w udziale teraz kolejnego istnienia. Ale to wcale nie znaczyła, że go nie chciała. Że o nim nie marzyła, że nie pragnęła, mimo, że sądziła, że nie nadawała się na matkę. Nadal wyraźnie pamiętała uczucie noszenia pod sercem dwójki dzieci, jedynie iluzji, którą obdarzyła ją Próba. Ta nie posiadała litości, rozdzierała serce, dokładnie i precyzją. Pamiętała też niebieskie drzwi, które zostawiała za sobą tamtego dnia. Symbol domu, symbol rodzinnego szczęścia, którego wyrzekła się, które poświęciła, by można było wygrać tą wojnę. Której poprzysięgła każdą kroplę krwi, której oddała swoją własną duszę. I mimo, że Harold rozwiązał Gwardię, ją nadal wiązała przysięga. Nadal ją czuła, nierówne blizny na dłoniach niezmiennie jej o niej przypominały. I teraz oto stała przed faktem dokonanym. Czynem, którego dopuścili się oboje, jako dorośli ludzie świadomi konsekwencji - tylko, co miała zrobić z tym dalej? Co powinna - może bardziej. O ile postawa Kerstin w pewien sposób mogła być dla niej zrozumiała o tyle pewne słowa musiały paść ku niej, skończył się czas, kiedy mogli pozwolić jej pozostawać taką, jaką była. Bardziej zdumiał ją Gabriel. Myślała, że ją zrozumie. Pojmuje obowiązek, którego się podjęła. Była aurorem i wiedźmim strażnikiem, powinien - prawda? Ale i on nie zrozumiał słów, które powiedziała. Była narzędziem - niszczycielskim, ostrym, pozbawionym zahamowań. Wyzbyła się wątpliwości, była gotowa do poświęceń i choć te nie miałyby być łatwe wiedziała, wiedziała, że zrobiłaby to co koniecznie. Czy to czyniło z niej potwora? Może, ale była gotowa się nim stać, jeśli w ten sposób mogła zapewnić innym lepszą przyszłość. Bała się jednak, obawiała, że to dziecko wstrząśnie tym wszystkim - jej światem, postanowieniami, pewnością. Kim wtedy będzie, jeśli zatraci siebie?
Furtka skrzypnęła lekko, kiedy przeszła przez nią kierując się w stronę znanego domostwa, słysząc śnieg skrzypiący pod butami. Wypuszczane powietrze tworzyło przed nią obłoki. Czuła, jak obija się w jej klatce serce. Wahała się, zarówno idąc krótką ścieżką jak już pod drzwiami cofając się i zwracając ponownie. Natrafiając na otwarte drzwi i znajome spojrzenie zawieszone wprost na niej. Prześlizgnęła się obok ściągając buty i zsuwając płaszcz. Wchodząc głębiej, zabierając ze sobą różdżkę, dalej, nie zauważając, że materiał zsunął się a on go poprawił. Nachyliła się do Jean, witając ją krótką pieszczotą, wypadające pytanie sprawiło że zamarła w krótkim geście karcąc się za to, że w pierwszym odruchu chciała prosić o ognistą. Alkohol, chociaż złudnie, czasem zdawał się rozwiązywać kilka problemów. Odwróciła głowę żeby na niego spojrzeć. - Chodźmy do salonu, muszę ci o czymś powiedzieć. - jasne tęczówki nie zapowiadały burzy, ale nie wydawały się też pogodne. Uniosła rękę, żeby poprawić kosmyk jasnych włosów, a później podniosła się bose stopy kierując właśnie w tamtą stronę. Zajęła miejsce na kanapie, podwijając nogi na nią, na kolanach w charakterystycznej dla siebie pozie układając uniosła wzrok na Vincenta i poklepała miejsce obok siebie. Chyba drżała wewnętrznie. Z niepewności, strachu przed tym co miało i co mogło nadejść. Poczekała aż nie znalazła się obok, zawieszając spojrzenie na kominku, tańczącym w nim ogniu, który radośnie przeskakiwał z drwa na drwa. Wzięła wdech w klatkę. Po prostu to powiedzieć. Kilka słów. Przekazać wieści, oznajmić je. Musiała przecież. A może nie tylko musiała, ale chciała. Po raz pierwszy od dawna, może od początku, nie postanawiając działać na własną rękę.
- Jestem w ciąży. - zrzucić z siebie ciężar, a na niego rzucić bombę. Była okropna, ale żadne przygotowanie nie przygotowałoby go i tak do tego. Nie sprawiłoby, że wiadomość miałaby inne tempo, czy ciężkość. Nie odwróciła jednak ku niemu spojrzenia. Po prostu patrzyła przed siebie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Schody na piętro - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Schody na piętro [odnośnik]16.11.22 1:47
Właściwe to – on również nie zwracał uwagi na statyczną zmienność nieprzyjemnych, długotrwałych, zimowych warunków pogodowych. Nieustępliwy, siarczysty mróz, bielił mnogość cieniutkich gałęzi pobliskich drzew, krzewnych łodyg, łamiących się pod skamieniałym ciężarem wilgotnego śniegu. Przyzwyczaił się do nieskończonych, rozbielonych połaci nietkniętej tafli, kopczastych zasp, przymarzniętych narzędzi, które nie nadawały się do codziennego użytku. Do przytłaczającego ciężaru wełnianych ubrań, noszonych na spracowanych, walczących ramionach. Do butów nieprzystosowanych do dalekich, pieszych wędrówek; zakopanych w rozsypanym puchu, zniszczonych od nadmiernego użytku. Przywyknął do niskiej temperatury starego domostwa, niedostatku niektórych, jedzeniowych zapasów, gorszego samopoczucia, wszechobecnej krzywdy i nieustającej wojny. Zjawiska, które zaburzało wymarzoną rzeczywistość, kreowaną w dalekich odmętach podświadomości. Potrafił przywołać takie noce: odurzone nadmiarem ziołowych substancji, przewlekłym zmęczeniem, pulsującą skronią, zabierającą w świat widmowych obrazów. W równoległym wymiarze nie widział piekła, rozpętanego na matczynej ziemi. Świat dążący do pokoju, tworzył otoczkę bezpiecznej oazy, przeznaczonej do rysowania niemalże idealnego życia. To właśnie tam, porzucając warstwę paraliżujących, osobistych przeciwności, spełniał swe najważniejsze role: troskliwego ojca, kochającego męża, opiekuńczego gospodarza, dobrego przyjaciela, zdolnego wojownika, utalentowanego i zaangażowanego pracownika, prowadzącego własną, zyskowną działalność. Dostrzegał znajomą posiadłość, piękny, odrestaurowany dom. Patrzył na rozbawioną gromadkę, biegającą po uporządkowanym ogrodzie, goniącą śnieżnobiałego psa, urzeczoną przez zaczarowane świetliki, kierowane dłonią najpiękniejszej kobiety. Tworzyli prawdziwą, szczęśliwą rodzinę, z dala od codziennych tragedii, demonów przeszłości, wiekopomnego strachu, zapisanego w siatce splątanych, niebieskich linii. W głębi duszy czuł, iż taki żywot może być realny. Mimo niebezpieczeństwa, rebelianckich zobowiązań, zaprzysiężeń złożonych przed własnym, oceniającym sumieniem - zasługiwali na kojącą namiastkę ludzkiej natury, we własnym, powolnym tempie. Dorośli, odpowiedzialni, pracujący na dostateczne utrzymanie; czy potrzebowali czegoś więcej? Lubił zagłębiać się w te rozmydlone, senne marzenia. Wierzył w drobiny wirującego szczęścia, rozproszone nad głowami ów rewolucyjnej pary. Wierzył w nich i niczego nie żałował. W swym wyboistym życiu stracił przecież tak wiele. Ten jeden raz, jedyny raz, tak bardzo zależało mu na utrzymaniu zobowiązującej nagrody, objawionej w niewielkiej postaci o jasnych włosach i zaróżowionym licu. Osobie o ogromnym harcie ducha, nieustępliwej naturze i odważnym sercu. Nie było na tym świecie nikogo tak wyjątkowego jak ona.
Usłyszał znajomy dźwięk, rdzawe skrzypienie, zwiastujące nadchodzącego przybysza. Śnieg, ściśnięty przez ujemne stopnie zimowej temperatury, uginał się pod miarowymi krokami, uzupełniając te mistyczną melodię. Wpatrzony w okienne odbicie, spoglądał na pochyloną, zziębniętą sylwetkę, kroczącą w tak charakterystycznym i dobrze znanym rytmie. Rozgorączkowane serce, wykonało kilka, gwałtownych przewrotów, gardło przełknęło ślinę wyrażając pełne zdenerwowanie. Odetchnął ciężko, a oczy zasnuły się lekką, zmartwioną mgłą. Długie palce zastukały w drewno parapetu, gdy żywiołowym poruszeniem, przemieścił się w stronę wejściowego holu. Drzwi otworzyły się na oścież, czekając na upragnionego gościa. Niewielka zwierzyna, machająca swym krótkim ogonem, wybiegła na zewnątrz w rozradowanym tańcu. Błękitne tęczówki lustrowały kobiecy całokształt. Ta, bez słowa, drobiny czułego gestu, wślizgnęła się do ogrzanego wnętrza. Nie zareagował; odchrząknął krótko, zamykając frontowe drzwi, ratując opadające okrycie. Dłoń, powędrowała na kark, masując go w nerwowym geście. Pytanie samo wymsknęło się na pokojową powierzchnię. Czekał. I choć blondynka, zareagowała dziwnym, niepokojącym spojrzeniem, po krótkiej chwili zaprosiła go do przestrzennego salonu. Usiadła, podwinęła kolana, wyczekiwała. Wyglądała przy tym tak niewinnie. Szczeniak niemalże od razu, ulokował się tuż obok, wymuszając najsłodsze pieszczoty. Rineheart uśmiechnął się lekko zauroczony niefrasobliwą chwilą. Gdy poklepała miejsce obok siebie, ciało zareagowało natychmiastowym spięciem. Nie zdążył nabrać nowego, świeżego powietrza. Niczym w transie, ruszył przed siebie, siadając na brzegu starego tapczanu. Głowa z niemym wyrazem, powędrowała w jej stronę – wyprostowana, statyczna, nie zwracająca uwagi na żaden, zewnętrzny rozpraszacz. Coś było nie tak. Trzask palonego drewna dopełniał część atmosfery o błogim wydźwięku. Jean zajęła się lizaniem jego splecionych palców, lecz nie zwracał na nią uwagi. Obserwował , każdy gest, najmniejszą mimikę, poruszenie klatki, niewidzialne drżenie, emocje, którym chciała dać upust. Widział to, znał to, czuł to pod cienką warstwą bladej skóry:
Jestem w ciąży.
Trzy słowa wypowiedziane na głos. Trzy słowa, które odbiły się od męskiej podświadomości, rozpadając na miniaturowe części. Trzy słowa, które dotarły do niego z głuchym opóźnieniem. Trzy słowa, których nie zrozumiał, których nie pojął, które nie mogły być realne. Lecz, czy aby na pewno? Nie poruszył się, nie drgnął. Przepadł w odmętach niespójnych myśli, rozkołatanych emocji, wirujących po całym ciele. Jak długo siedział tak bez słowa? Rozmyta przestrzeń rozmiękczała kontury rozgrzanego pokoju. Praktycznie nie dostrzegał jej twarzy: nieobecnego wzorku, utkwionego w niewidzialnym punkcie. Smutnego wyrazu, rozsypanych kosmyków, proszących o odgarnięcie, zaciśniętych dłoni, niewyrażonych nerwów drgających w każdej komórce – co powinien zrobić? Jak się zachować? Co powiedzieć? Nosiła życie. Miał zostać ojcem. Był ojcem. Dobrze o tym wiedział, niczego nie podważał. Niepokój wypełnił całe, jego wnętrze. Dłonie, splecione na wysokości kolan, stały się wilgotne. Nie umiał wysiedzieć w jednej pozycji, dlatego też wstał pospiesznie, wycierając je o skrawek ciemnych spodni. Rozpoczął impulsywne przechadzanie, po niewielkiej części pomieszczenia, oddychając krótko, dotykając włosów, zarośniętej twarzy, wypukłości skroni. Nie umiał zapanować nad natłokiem skołatanych, skrajnych myśli. Nie potrafił ustosunkować się do rewolucyjnej wiadomości, która rozerwała go na dwie, przeciwległe frakcje. Tyle pytań, tyle wątpliwości, tyle piękna ukrytego w ukochanej osobie. Nie wiedział nie potrafił, nie umiał, zatrzymał się; wyrwany z transu, tuż przed nią, zaciskając długie palce na prawym bicepsie. Przemawiał sobą, na pewno to dostrzegła. Coś mokrego zatańczyło w ciemnej dolinie oczodołu. Głowa nie potrafiła utkwić w jednym punkcie. Wędrowała w stronę wejścia, uroczej twarzy współrozmówczyni, posłańca, przyszłej matki. Spanikował, nie myśląc już o niczym: – Ja… – zaczął nerwowo. - Ja stanę na wysokości zadania Justine. – wyrzucał dalej. Lewa dłoń z wyciągniętym placem wskazującym nadawała mu rytm: – Ja dokończę dom, znajdę więcej zleceń, będą bardziej stałe, bezpieczne, bliższe. – wyliczał pospieszne. Broda zadrżała. – Ja się tobą zaopiekuję, choć nie wiem jeszcze jak, ale to zrobię to! – zapewnił bardziej stanowczo, spoglądając w bliźniacze tęczówki. Poczuj to. – Ukryję cię, ukryjemy się, wyjedziemy, uciekniemy, zrobimy co trzeba, naprawdę… – artykułował dalej zmieniając ton głosu, gubiąc emocje, które porywały go we wszystkie strony. Zamilkł. Powrócił na miejsce, siadając tuż obok niej. Westchnął głośno, przysunął się trochę bliżej, lecz na bezpieczną odległość. Ostrożnie przesunął swe długie place, do kobiecej dłoni, dotykając skrawka zmrożonej skóry. Nie chciał przekraczać granicy, jedocześnie pragnął, aby poczuła, iż daje jej bezgraniczne wsparcie. Chciał być blisko. Ulokował źrenice w to samo, mistyczne miejsce i uzupełnił przyciszonym tonem: – A tak naprawdę to nie wiem co zrobić. Co zrobimy. Nie wiem co powinienem powiedzieć. – bo mimo tego, iż chciałbym cieszyć się z błogosławionej nowiny, paniczny strach odbiera mi mowę. Utwierdza w przekonaniu, iż nie potrafiłbym sprostać tak wymagającej roli. Nie umiałbym.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Schody na piętro [odnośnik]29.11.22 19:27
Była inna. Wiedziała, że tak. Nie taka jak większość ludzi - kobiet. Nie myślała o przyszłości. Nie spoglądała ku niej z nadzieją, wyglądając jedynie kolejnego dnia. Trzymając się powziętych planów i zakładając nowe. Szukała rozwiązań i możliwości. Rzucała się w wir pracy, wchodziła w niebezpiecznie sytuacje nie z braku rozwagi ale z potrzeby sytuacji. Nie widziała siebie w przyszłości, bo przyrzekła, przysięgła nie dać się uwiązać wizjom i nadziejom. Przyrzekła pozostać nie spętaną. Obiecała być narzędziem które pozostanie ostre i skupione na celu. Jednym celu. Jednym właściwym - na wygraniu tej wojny. Pokonaniu wynaturzeń, które wylęgły się w człowieku i zepchnęły tych ludzi w najczarniejsze zakątki. Poznała ich. Naprzeciw niektórych stanęła twarzą w twarz. Widziała, jak niewiele może zostać w człowieku owładniętym obsesją, zepsutym złem, które zalęgło się w sercu.
Ale i na jej dłoniach była krew. Potrafiła się zdobyć na zrobienie tego, co było konieczne. Wiedziała, że czas pokuty ją odnajdzie, jeśli pierwsza nie będzie śmierć. Teraz nie było czasu na to, by się wahać i żałować. Musiała dalej iść do przodu ścieżką, którą obrała.
Była inna, bo zabroniła sobie pragnąć czegokolwiek i za czymkolwiek wyglądać. Porzuciła dom. Porzuciła rodzinę. Odwróciła się od niej na Próbie, wybierając obowiązek. Nie miała więc prawa oczekiwać teraz tego, co świadomie zgodziła się porzucić. Nie mogła. Nie chciała. A jednak list Hannah i słowa Kerstin obijały się w jej głowie. Przerażenie ściskało ją od środka kiedy nie była pewna na to, co otrzyma w odpowiedzi. Sądziła, że… byli w tym samym miejscu.
Słowa i gesty ugrzęzły gdzieś nie potrafiąc wydobyć się na zewnątrz. Prześlizgnęła się obok, jedynie zerkając na niego. Niepewna, może w jakiś sposób niespokojna - poruszona?
Nie skorzystała z propozycji, wiedząc, że alkohol nie był odpowiedzią a teraz nie ciągnęło jej do niczego innego. Niczego innego nie potrzebowała. Może musiała to załatwić tak, jak zrywa się plaster. Płynnie i szybko. Ustalić to, co pozostało do ustalenia i ruszyć dalej. Skupić się na sprawie, na kolejnych zadaniach. Podciągnęła nogi w oczekiwaniu na niego. Jej brwi zmarszczyły się trochę, kiedy lustrowała ścianę przed sobą by zaraz poklepać miejsce obok.
Po prostu to powie. Innej drogi i tak nie było. Zrzuci z siebie ciężar który miała, który niosła - teraz już w sobie. Trzy słowa - ledwie tyle - opuściły jej usta. Trzy słowa, nic więcej, po których w końcu przesunęła spojrzenie z którego trudno było cokolwiek wyczytać. Uniosła odrobinę brodę próbując w ten sposób dodać sobie samej odwagi. Nie chciała tego. Popełnili błąd. Ona go popełniła, dopuszczając do siebie Vincenta zbyt blisko.
Zamarł, rozczarowany z pewnością. Zastanawiając się jak najprościej powiedzieć jej, że nie potrzebował tego tak samo jak i ona. Tylko tyle i nic więcej. Na właśnie te słowa czekała. Odwróciła spojrzenie spoglądając znów przed siebie. Marszcząc odrobinę brwi.
Po prostu to powiedz.
Pomyślała gorzko, oplatając nogi dłońmi. Wykrzywiając ledwie na krótką chwilę usta. Powiedz i miejmy to z głowy. Przesunęła na niego spojrzenie, kiedy się podniósł. Kiedy zaczął niespokojne podrygi nie rozumiejąc co się dzieje. W końcu się zatrzymał a jej brwi się uniosły kiedy dostrzegła postawę, kiedy w oczach zalśniły mu łzy. Zmarszczyła je jednak zaraz w niezrozumieniu. Co się działo w jego słowie? Coś czego nie umiała przewidzieć, nie wiedząc o istnieniu przyszłości, którą widywał w snach. Bo ona, ona w żadną nie patrzyła.
Była inna.
Stanie na wysokości zadania? Jej brwi podwinęły się do góry. Usta rozchyliły lekko. Dokończy dom? Brwi zmarszczyły się lekko. Znajdzie więcej zleceń? Zmarszczenie się pogłębiło. O czym on mówił? Do czego zmierzał? Zbił ją z pantałyku. Siedziała prostując się trochę, spoglądając na niego bez zrozumienia. Zarzucił ją słowami, kolejnymi pomysłami, planami, poczuła je na ramionach, cięższe niż plany Kerstin. Palące bardziej dotkliwie. Nie rozumiał - nie rozumiał tak jak ona. Nie wyjedzie. Nie ucieknie. Nie poruszyła się, kiedy usiadł obok, jedynie odprowadzając go spojrzeniem jasnych tęczówek. Nie zaprotestowała, kiedy złapał ją za rękę. Choć nie odwzajemniła gestu.
- Chcesz go? - zapytała marszcząc odrobinę brwi. Pytając, choć cała jego postawa zdawał się odpowiedzią. Ale nie umiała się cieszyć. Nawet teraz, mając w zasięgu roku coś, czego wyrzekła się jakiś czas temu. Czuła winę obsiadającą jej ramiona. Szept przypominający, że stała się narzędziem. Nie mogła być matką. Zacisnęła mocniej wargi. Mięsień drgnął na jej twarzy. Odwróciła wzrok spoglądając na kominek. Przymknęła powieki. Wzięła wdech w płuca. - Nie będę uciekać. - zapowiedziała mu od razu nie spoglądając na niego. Nie zamierzała też zaprzestać pracy. Jeszcze czuła się dobrze, jeszcze mogła normalnie funkcjonować. - Termin jest na drugą połowę lipca. - odpowiedziała rzeczowo, zaciskając wolną z dłoni na nodze. Wzięła wdech w płuca. - Do tego czasu musimy się pobrać. - oznajmiła mu bez ogródek. Nie mogła urodzić bękarta. Choć nie przejmowała się opinią innych przez większość czasu, tu sprawa miała się inaczej. Nadal jednak na niego nie patrzyła, utrzymując rzeczowy ton. Nie cieszyła się. Bo żadna decyzja nie była właściwa. Czas na właściwą decyzję minął dawno temu. Teraz pozostawało już tylko ponieść konsekwencje swoich własnych wyborów. Nie mogła pozwolić sobie na radość, nie chciała pozwolić sobie na szczęście, zbyt przerażona, niedowierzającą, zbyt niepewna.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Schody na piętro - Page 3 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Schody na piętro
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach