Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]04.02.21 18:30

Kuchnia

"Jabłkami, winem, jako przy święcie,
Stół zastawiłem na twe przyjęcie.
Zasłałem płótnem białym posłanie
Na twoje przyjście, na twe witanie."
Skromna i mała kuchnia, dosyć ciemna, wszak znajduje się w najbardziej zacienionym miejscu w domu. Oprócz blatów i tradycyjnego kuchennego wyposażenia, znajduje się tu również stolik, na którym przeważnie piętrzą się latem i wiosną kwiaty - ewentualnie owoce. Pod sufitem rozwieszone są różne zioła, na drobnych sznureczkach, które od lat suszyła poprzednia mieszkanka. Podobnie jak w reszcie domostwa, wszystko wydaje się pokryte kurzem.


[bylobrzydkobedzieladnie]


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów


Ostatnio zmieniony przez Julien de Lapin dnia 28.02.21 18:21, w całości zmieniany 4 razy
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Kuchnia [odnośnik]04.02.21 19:05
6.10. stąd

Krzyk Lexa postawił na nogi chyba cały Kurnik. Łącznie ze mną, a przecież spałem zamknięty w swoim pokoju na strychu. O tej porze raczej były nikłe szanse, żeby ktokolwiek zwlókł mnie z wyrka. Lexowi się to udało.
To nie brzmiało jak coś, co można było zignorować. Jak jakaś poranna sprzeczka o nieumyte naczynia, czy próby dostania się do łazienki. Nie. Alex się dosłownie WYDZIERAŁ. Na cały dom. Wściekle. Dosłownie jak nie on.
Otwarłem oczy jak na rozkaz i zastygłem w bezruchu początkowo nie wiedząc co się dzieje. Pali się czy nas atakują? Tak czy siak jedno było dla mnie jasne: koniec ze spaniem. Zerwałem się na równe nogi, zaplątując się wprawdzie w kołdrę, więc prawie rymsnąłem przy tym na twarz, ale PRAWIE. Dżinsy. Koszulka... Koszulkakoszulkakoszulka... Jest. To trwało dwie minuty, może trzy. Wciąż pamiętałem te czasy, kiedy zdarzało mi się zaspać na pierwsze zajęcia, nie było czasu na poranną toaletę ani kawę. Portki na dupę i w drogę.
Zbiegłem po schodach na sam parter pokonując po kilka schodów i... prawie zderzyłem się z Lexem, który wyrósł przede mną nie wiadomo skąd. Zatrzymałem się dosłownie w ostatnim momencie i rzuciłem mu pytające spojrzenie. Co jest?
Alex wciąż był wku... w dużych emocjach i wolałem go nie podjudzać zbędnymi pytaniami. Lepiej było czekać na instrukcje jak wtedy, w starym warsztacie Andersona. Zresztą długo nie musiałem na nie czekać. Kiwnąłem tylko głową, kiedy powiedział, że mam z nim iść. Buty, skórzana kurtka... kiedy zobaczyłem, że bierze jakieś swoje fiolki, bez większego zastanowienia chwyciłem za swoją skrzynkę z narzędziami. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda ci się klucz albo kombinerki, nie? Tym bardziej, że szliśmy do...
- Rudery...? - powtórzyłem zaskoczony, ale bardziej do siebie niż do Lexa czy Foxa, po czym pognałem za nimi. Dosłwnie: pognałem, bo czarodzieje biegli.
Zwolnili dopiero przy Makówce i wtedy ich wyprzedziłem. Udzieliła mi się nerwowa sytuacja i chyba mnie trochę zamroczyło, bo nie pomyślałem, że Julian mógł mieć zamknięte drzwi. Zamiast zapukać jak człowiek, praktycznie się o nie rozbiłem robiąc tym nie lada hałasu, bo huk został spotęgowany narzędziami w skrzynce, które zadzwoniły niezadowolone.
- Julian! JULIAN! - zapukałem. Pierwsze dwa razy, potem już perfidnie zacząłem walić otwartą dłonią w drzwi.
- Otwórz, to PILNE! - zawołałem zanim jeszcze drzwi się otwarły. - Akcja jest, idziemy do Rudery - wypaliłem za to, gdy tylko otworzył. - Szybko!
Poczekałem jeszcze aż się ogarnie, a potem ruszyliśmy do byłego domostwa Bertiego. Znałem drogę aż za dobrze.

zt, idziemy z Lexem, Foxem i Julkiem tutaj


Make love music
Not war.


Ostatnio zmieniony przez Louis Bott dnia 07.02.21 21:35, w całości zmieniany 1 raz
Louis Bott
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
universe is in us
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t1671-louis-bott https://www.morsmordre.net/t1846-niemugolska-poczta-lou#24237 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t5152-louis-bott
Re: Kuchnia [odnośnik]06.02.21 3:40
29. listopada 1957 r.
Alexander nie musiał od nowa nauczyć się, że przeczuć Juliena należy słuchać. On to po prostu wiedział. Już gdy po raz pierwszy od ich ponownego poznania usłyszał z ust Francuza ten magiczny zlepek słów, te wyrażane z charakterystyczną dla niego pewnością sądy Farley wiedział, że nie może ich ignorować. Dlatego i teraz kiedy wróżby de Lapina zaczęły dawać niepokojące sygnały Alexander postanowił pójść w ciemno za intuicją przyjaciela. Dobrze było móc komuś zaufać w tak niepewnych czasach, a Julien wykazał swoje oddanie i wierność już nie raz.
Alexander zacisnął na moment szczękę i oczy, zatrzymując się na ścieżce prowadzącej do Makówki. Przetarł dłońmi twarz, jakby w ten sposób starał się zamazać żal do tego, że nie mógł pamiętać tego wszystkiego, co z Julienem dzielili. Było to okropnie frustrujące. Czuł się czasem jakby nieco oderwany, nie rozumiał skąd wzięły się podstawy tego, co dzielili dziś ze sobą. W ciągu dnia łatwo było mu o tym zapomnieć, w końcu w towarzystwie jasnowidza czuł się tak swobodnie, że przebywanie z nim nie wymagało żadnego wysiłku. Dopiero kiedy zaczynał analizować ich przyjaźń zaczynały się schody i wieczne poczucie tego, że w jakiś sposób zawinił, że druga osoba traciła na swoim przywiązaniu do Farleya.
Nie wspominając już, jak wielu poszło za nim, tracąc dosłownie wszystko. Ida, Isabella, Louis, Bertie... Bertie. Farley przełknął ciężko i westchnł, otwierając oczy i mrugając gwałtownie parę razy. Ruszył przed siebie, widząc już przecież dokładnie pęknięcia w fasadzie Makówki. Nie mógł teraz poddać się tym myślom, nie mógł. Jak Julien zobaczy wyraz jego twarzy to zacznie pytać, a po próbach wyminięcia tematu usadzi go gdzieś na wolnym kawałku przestrzeni pomiędzy gratami i rupieciami, wyciągnie szałwię i wahadełko i w końcu dojdzie do sedna. Albo nawet się po prostu domyśli. Czasem Alexander zastanawiał się, który z nich jest legilimentą.
Zgodnie ze swoim nawykiem zapukał dwa razy we framugę domu jak wchodził, po czym nie czekając na zaproszenie przekroczył próg domostwa i zamknął za sobą drzwi: w końcu zawsze był tu mile widziany. Przeszedł przez zagracone korytarzyki i pokoiki, docierając do stołu w kuchni. Juliena nie było, ale to nie powstrzymało Alexa przed poprzestawianiem mu tego i owego, zaczarowania talerzy i innych kuchennych elementów żeby poszły się zmywać, a później przetarciem kawałka stołu. Nie odważył się jednak choćby dotknąć rozłożonych na stole kart, nie podchodząc też za blisko. Po prostu oczyścił kawałek powierzchni nieopodal, zostawiając na niej białomagiczny kryształ, świstoklik zaklęty w grzebieniu, jedną porcję antidotum podstawowego, jedną porcję eliksiru przeciwbólowego oraz jedną porcję czyścioszka. Rozejrzał się po tym po pomieszczeniu i westchnął, położył kawałek pergaminu obok fiolek i obrócił się na pięcie, kierując się na powrót do Kurnika. Dręczyły go wyrzuty sumienia.

| zt


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kuchnia 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Kuchnia [odnośnik]07.02.21 16:27
2 października 1957 r.

Mknęła jak iskierka, która po wytrąceniu z jednego ogniska, próbowała przedostać się do drugiego. Nie jednak kominkiem, nie ze słodką magią fiuu, ale na tych bucikach elegancko przywiązanych z kokardką, wypastowanych i zbyt wdzięcznych jak na wioskę Godryka i skromność tutejszych mieszkańców. Falbanki przy większym podrygu fikały jak w tańcu i czasem dało się ujrzeć kawałek łydki. Czubkami pantofelków podrzucała kolorowe liście, żałując, że nie jest to dobra pora dla jesiennego bukietu. Na ścieżce było tak suchutko i barwnie, nie potrzebowała wiele, by ujrzeć ciało zatapiające się w przysypiającej na zimę naturze. Wdychała zapachy wiatrów, podglądała słabe mrugnięcia słońca i zastanawiała się, czy ta zima będzie tak mordercza, jak zapowiadali. A może przepowiadali? Nie była pewna, ile jest mocy w wielkich przepowiedniach, nigdy nie poznała żadnego jasnowidza, choć cioteczka Morgana przyjmowała kiedyś jednego na dworze. Dla swojej jednak sprawy, bez niepotrzebnych oczu i uszu niepokornych dam. Isabella wędrowała sobie dalej między domkami w dolinie, a w dłoni trzymała koszyczek pełen rzeczy, które należało dostarczyć sąsiadowi Julkowi. Sprawunki wydawały jej się takie... takie niesłuchane! Bo przecież dawniej wysłała swoją służkę Balbinę, a teraz czyniła dokładnie to samo – nie z obowiązku, ale w tej przyjaźni. Tak mało znała ludzi, podczas gdy przywykła do licznych spotkań towarzyskich, rozmówek, intryg i plotek. Kurnikowe sprawy uwielbiała, ale chętnie też wychodziła z tej norki. Chętnie, choć wciąż ostrożnie, bo przecież nie chciała, by Alexander przedwcześnie osiwiał. Lub co gorsza, zamontował jej w oknach magiczne kraty, gdyby tylko wpadła w kłopoty przez swą nierozwagę. Starała się zatem unikać miejsc niebezpiecznych, nie dreptać po ciemnych zakamarkach i nie wdawać się w pogawędki z nieznajomymi.
Julek.. Julek jednak nie był nieznajomy! I kuzyn go lubił, przyjaźnili się. Panicz de Lapin miał też przepiękną chatkę. Isabella nie byłaby sobą, gdyby tylko nie taszczyła ze sobą kilku sadzonek, które mogłyby wdzięcznie rozgościć się na parapetach lub w ogródku. I nie byłaby też sobą, gdyby nie wystroiła się prawie jak na uroczysty bal. Ze wszelkimi damskimi ozdobami, z kolorową wstążką w pasie i sweterkową chustą zarzuconą na drobne ramiona. Różowiły jej się usta, ale jeszcze chyba bardziej te upudrowane policzki. Postawiła przed drzwiami koszyk i wzięła głęboki wdech. W paluszkach ścisnęła lekko ten złoty lok i zapukała trzy razy, nie wiedząc, że ten jesienny liść przykleił jej się do bucika. Ani też nie przeczuwając, że pod tym dachem kryć się mogło tyle pięknych wróżb.
– Bonjour, Juleczku. Comment allez-vous? – zaćwierkotała od wejścia, łapiąc go swoimi świecącymi oczami. Przenigdy by nie pomyślała, że będzie jej dane rozmawiać w Dolinie Godryka po francusku! Ale też wcale nie podejrzewała, że porzuci diadem i zamieszka jak zwykła dziewczyna, bez służby, pałaców i diamentowych naszyjników. – Przyniosłam ci coś – oświadczyła z uśmiechem i przechyliła lekko głowę w bok. – Czy już się tutaj zadomowiłeś? – podpytała, zupełnie jakby sama poczuła się tutaj w pełni swojo. Czy jednak naprawdę tak było? – Przyniosłam sadzonkę ciemiernika i… czy wiedziałeś, że rosną ci w ogródku wnykopieńki? – mówiła dalej, nie kryjąc poruszenia z tejże zielarskiej ciekawostki. – Zastanawiam się, jak wiele jeszcze tajemnic skrywa ten domek – wyznała ciszej, jakby w konspiracji. Była pewna, że skoro magiczne pieńki czuły się tutaj dobrze, to może i znajdą się inne zielone cudowności, od których przecież nie dało się oderwać oczu.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Kuchnia A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Kuchnia [odnośnik]02.03.21 17:49
Usłyszał pukanie, lecz już wcześniej dostrzegł ją za oknem. Kwiecistą damę, niby wróżkę będącą roziskrzoną gwiazdą, zalewającą swym blaskiem Dolinę, niemal tak magicznie, jak słońce wpadające między firanami. Uśmiech zalśnił na jego wargach, a oczy bacznie obserwowały, gdy kładła koszyczek pod drzwiami, pełna gracji i wdzięku, wrodzonej ulotności bytu. Odchylił więc firanę, a zaraz potem pociągnął okno, by wreszcie wynurzyć się z niego, układając ramiona na parapecie. Zielona kamizelka spinała rozchełstaną pod szyją białą koszule, której rękawy raz po raz podwiewał figlarny wietrzyk, a brązowe loczki zatańczył wraz z rozmarzonym spojrzeniem wpatrzonym w przepiękną postać czarodziejki, stojącej u jego progu. Ptaszyny ćwierkały, zaciekawione przyglądając się uroczej parze, dopiero dźwięk głosu damy uprosił stworzenia, aby ucichły i zaczęły się przysłuchiwać rozmowie.
- Bonjour, magnifique Isabell. Très bien, merci – odpowiedział pogodnie, przechodząc już całkowicie na język francuski. – Wierzę, że i ty masz się dobrze, moja miła – dodał, przechylając się przez parapet i zerkając, co też mieściło się w koszyczku. – Och, wybacz mi… - mruknął i zniknął wewnątrz, aby już po kilku chwilach otworzyć drzwi domostwa. Nie witał jej jednak w progu, a lekko się kłaniając, zaprosił ją do środka. – Ja wezmę kosz, nie dźwigaj, Isabello, proszę – zapewnił ją, a gdy tylko przestąpiła próg, on ujął kosz, zamykając za sobą drzwi. - I dziękuję za tak... dorodny prezent - przemknął spojrzeniem po sadzonce, stawiając kosz na jednej z szafek w ganeczku. – O, tak! Choć to nie rodzinny teatr, tak dobrze się czuję w tym miejscu. Choć przyznam się szczerze… - tu odrobinę ściszył głos. – Pustka i brak drugiej duszy lub trzeciej, a może i czwartej, krzątającej się po izbie, wieczorami mi doskwiera – westchnął, jednak zaraz potem pogoda na jego twarzy wróciła, gdy tylko napotkał wrażliwe spojrzenie tańczące iskrami. Wzniósł brwi i zaprzeczył jednym ruchem głowy na pytanie o wynkopieńki. – Nie, niewiele jeszcze wiem, co mogę tu zastać, jedynie czekam na maczki, które rozkwitną latem – przyznał nieco speszony. Wprawdzie był już tu rok temu, niestety nie miał chwili, aby dogłębnie zbadać, co też cioteczka ukryła w ogrodzie i kątach, a do sprzątania oraz rozgrzebywania był oporny. – Isabello, sam się zastanawiam, cóż tu się kryje – dodał, błądząc spojrzeniem po jej cudnej twarzyczce. – Ponoć kiedyś mieszkało tu małżeństwo, które mogło zostawić tu niezbadane tajemnice. Ukryte w ścianach, może w piwnicy… a może strych nawiedza duch, którego jeszcze poznać nie miałem okazji – rozmarzył się, jednocześnie gestem zapraszając pannę Presley do środka, wskazując na kuchenny stół, widoczny z korytarza, gdzie w drobnym wazoniku leżały skromne, polne wrzosy, zebrane wraz z poranną rosą. – Moja droga, wybacz mi, lecz nie mam wiele i ugościć cię mogę zaledwie naparem z ziół… - zaoferował, sądząc, że Bella nawykła do picia herbaty, kawy czy kakao, którego niestety w swym domowym zaopatrzeniu obecnie nie posiadał. – Czy to wystarczy, przepiękna Isabello? – westchnął, widocznie zauroczony jej widokiem. Jakim cudem miałby nie być, wszak była przecież wyjętym z baśni ideałem, którego nigdy nie będzie mógł pochwycić. Ostatnią maliną na wieczystym krzewie, kusząco mieniącym się w letnim słońcu nad bryzą szumiącej rzeki. Zesłaną słodyczą przez samą matkę naturę, aby kwitnąć i dojrzewać zbyt odlegle, zbyt wysoko, będąc jedynie dostępną dla zwinnych szczurzych łapek, sprytnie wspinających się po krzewie. A on? On był zaledwie kawałkiem babiego lata, który  odegnał wiatr od krzewu koleją losu krzywą i niesprawiedliwą.
Odsunął krzesło od kuchennego blatu, zapraszając tym samym Isabellę na siedzisko i zaraz potem przygotował garnuszek z wodą, aby zaparzyć zioła. Wyciągnął z jednej szafeczki dwie ozdobne filiżanki, które, choć kompletem nie były, tak wzorami i czarownymi kolorami, zdawały się parą. Przedziwną, być może chaotyczną, lecz jednaką na swój sposób. Wijące się barwy, pośród motywów roślinnych z różnorakimi zwierzątkami – tam wiewiórka, tu bocian, a między trawami ropuszka skromna. Zastygł więc w bezruchu, gdy przyszło do wyboru ziół i zerknął pytająco na swą muzę, dla której gotów był zrobić wiele… może nawet zbyt wiele? A może już po prostu sobie to wmawiał, na własne życzenie.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Kuchnia [odnośnik]04.03.21 0:08
Oczy, jak dwie krople słońca, próbowały wciągnąć miłe chłopięce spojrzenie, bliżej siebie, cieplej, w sympatii i w szczerej przyjaźni. Bo przyjaciele Alexandra odnaleźć mogli wygodny, pluszowy zakątek i w jej sercu. Aż ją zapiekły ustka, gdy tak szeroko objawiła radość. Zaskrzypiała lekko deseczka, nim odważyła się uczynić ten pierwszy, nieco speszony kroczek, nim nasunęła lok na końcówkę palca i sprężyście odrzuciła go gdzieś na bok, byleby tylko nie skrył jej twarzy przed rozmówcą. Paryskie głoski wabiły ją niemiłosiernie. Zupełnie jakby w ustach trzymał magiczną złotą nić, która mimowolnie obwiązała się w pasie ściśniętym przez gorset. Zbliżała się i zbliżała, a falbany sukienki powiewały, łaskocząc nosy kompozycją wonnej szklarni. – Ależ proszę, monsieur – zaświergotała, pozwalając, by przejął garść wiklinowych ciężarków i wszystkie te tajemnice skryte pod haftowaną chustką. Nie wątpiła w silne ramię mężczyzny, ale też dobrze wiedziała, że kobieta winna pozwalać wykazać się paniczom, szczególnie w tak męskiej czynności. Delikatne dłonie damy, pielęgnowane kwiatowymi olejkami, nie powinny nigdy czerwienić się od zbyt uciążliwych ekwipunków. Czy nie tak właśnie zwykła mówić pani mama?
– Julianie, przy zieleni twego kubraczka prawie czuję zapach lasu. Czy materiał szeleści jak wiosenne listki? Czy to jest jedwab? – podpytała zauroczona i zrobiła kroczek w jego stronę, by móc paluszkiem musnąć niesamowite odzienie. Maźnięty pędzlem natury, przy wariacji pozakręcanych brązowych pasm wydawał się tak bliski śmiało pnącym się ku obłokom drzewom. Niesłychane, że tak wytwornej postaci przyszło uwić gniazdo właśnie w dolinie Godryka. A może to nie przypadek, że obydwoje trafili właśnie tutaj? Nieco zamyślona Bella dopiero po chwili zsunęła pantofelki. Na jego jednak wyznanie, gwałtownie wciągnęła powietrze, reagując wyraźnym smutkiem. – Mon amie, nie łam mego serca. To taka straszliwa wieść. Czy żadna dusza nie zdołała rozpalić w twym sercu miłego płomienia? Och, zdradź mi, opowiedz o wszystkim, proszę. Samotny domek z pewnością ci nie służy. Wciąż nie odnalazłeś damy, której okazałbyś wieczne oddanie? Jeśli tylko chcesz, mój drogi Julianie, z radością ci pomogę – zaproponowała wyraźnie stroskana. – Choć.. choć nie znam teraz zbyt wielu panienek. Może mogłabym… Ha, wiem! Wpadaj do nas, często, zawsze cię ugościmy. Wiesz, miewamy naprawdę wielu gości, rozmaite dusze. Ja odnalazłam najdroższego Steffena w tak straszliwej chwili! Życie pełne jest niespodzianek, paniczu de Lapin – kontynuowała, nie mogąc tak szybko porzucić tak ważnych wieści, tak ponurych informacji. Czy dało się temu zaradzić? Sama wiedziała, czym kończyły się surowo planowane swaty przez mądrych seniorów, co znaczyło życie pozbawione kwitnących uczuć i płomiennych wzruszeń. Sztucznie rozpalone ogniska nigdy nie miały szans przetrwać tyle, ile te, które rodziły się same. Od najmniejszej iskierki skrytej w oku, po pożogę godną salamandrowego przedstawienia.
Westchnęła głośno na wspomnienie o makach. No tak. Julien dopiero miał odkryć kolorowe zakamarki roślinnych kątów. Niedługi pobyt w dolinie zapewne nie pozwolił mu na pełną eksplorację, a senna jesień upychała ciasno w siebie skarby natury, by obnażyć je przed męskimi oczami dopiero wraz z wiosennymi pąkami. – Niefortunna to pora dla zielarskich przygód, ale wiedz, Julianie, mogę ci zdradzić w sekrecie… – objawiła, ściszając leciutko głos. – To będzie przepiękny ogród. Przepiękny! Obiecuję, że ze wszystkim ci pomogę – zakończyła, spłaszczając tak nierównomierną melodię głosu.
Pozwoliła wdzięcznemu chłopcu mówić, ale nie odjęła zaintrygowanego spojrzenia. Gromadziła podsłuchane szczegóły z zamiłowaniem, chowała je w pamięci tak, jak gotujący kociołek połykał kolejno wrzucane ingrediencje. A mikstura? Ta najwyraźniej dopiero mogła powstać, choć zbyt tajemnicza, by można było określić jej właściwości. – Czy zatem poczyniłeś kroki? Czy ułożyłeś ucho przy ścianie? Czy pobiegłeś za cieniem ślizgającym się po kącikach tych nieodgadnionych pokoików? Ten domek wydaje się dość duży… – stwierdziła, choć tak naprawdę był w jej oczach niemożliwie skromny i ciaśniutki, tak samo jak Kurnik, daleko mu było do pałacyków. – Wiesz, chyba nie chciałabym mieć ducha w sypialni. W chateau, naszym miłym, pamiętasz? W chateau mieliśmy wiele rozmownych portretów. Cioteczka Ivette, daleka kuzynka mojego ojca, z portretu zawsze krytykowała moje uczesanie. Duchy bywają kapryśne. Bałabym się ducha. Jak myślisz, Juleczku? – zastanawiała się, rozglądając przy okazji pierwszy raz po tym wnętrzu.  
Wdzięcznie zasiadła przy stoliczku i wygładziła elegancko sukienkę. Popatrzyła na wazonik z polnymi kwiatami i westchnęła głęboko. Cieszył ją widok duszy, która nie była aż tak nowa, którą zapisała się w nieco rozmazanym wspomnieniu, które... nagle zdawało się odżywać. Palcem delikatnie musnęła wilgotny listek, który upadł na blat stołu. Wdychała zachwycający zapach. Podobało jej się tu. – Och, nie! Proszę, Julianie, to przecież wystarczy. Ja… ja jestem Bellą, tylko Bellą. Nie musisz… uwielbiam ziołowe napary. Czuję, że jestem spragniona tego rumianku, z miłą chęcią się ogrzeje. Czy napijemy się wspólnie?
Nieco nieśmiało podglądała, jak mężczyzna przygotowuje jej napój. Steffen czynił tak samo. Ileż to razy opowiadano jej o tym, jak ludzie poza pałacami, zbyt pospolici i szorstcy, wyzbyci są grzeczności i dobrej maniery. Tymczasem wokoło nie napotkała na nikogo złego, nikt nie uczynił jej krzywdy. Odkąd odeszła, z lękiem skręcając na zupełnie obcą trasę, odkrywała, że żyła na środku obłudnej pajęczyny. Zlepiona mitem wieków, czarowana legendami, w które najpewniej wierzyła już jako ostatnia. – Urocze filiżanki – odrzekła, wyczekując grzecznie, aż skończy i będą mogli kontynuować rozmowę. – Czy przywiozłeś je z Francji?
Czy mógłbyś mnie tam kiedyś zabrać?
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Kuchnia A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Kuchnia [odnośnik]17.03.21 20:28
Jej słowa brzmiały melodyjnym echem odległej poetyckiej Idylli. Erato pożądana i namiętna, której niewinny paluszek, przemkną po zielonej kamizelce, sprawiła, że rytm serca młodego Apolla niemal przystanął, gotów zmienić się tak, aby pasował wedle jej życzenia. Dech utknął w płucach, a oczęta prześledziły piękną harmonię buzi i złoty połysk włosów, dziedziczonych od samej Mnemosyne. Czemuż była tak idealna? Czemuż nieosiągalna? Był pod jej urokiem od lat, wzdychając i nie mogąc oderwać oczarowanego spojrzenia. Przy niej zawsze ciężej było znaleźć słowa, gdy swym urokiem potrafiła wyprowadzić go z bezpiecznej strefy, wiodąc na manowce uwielbienia i zauroczenia. A gdyby pojawił się wcześniej? Być może to on stałby teraz jako jej ukochany… Mógł zaledwie o tym marzyć, snuć domysły innych linii czasowych, które rozwidlały się za każdą podjętą decyzją. Lecz co mógł jej zapewnić? Wszak była ideałem, który zasługiwał na znacznie więcej. Marny poeta i wróżbita, bez rodzinnego teatru biedny niczym mysz na londyńskim dworcu. – Ma Belle… Francuski jedwab, wprost z paryskiej garderoby teatru mych rodziców. Lecz czy szeleści? Obawiam się, że szelest zagłuszy me serce – wyjaśnił, odrobinę nieśmiało – a lekki pąs wylał się na jego policzki, czego nawet nie był świadom. – Zbyt rwie się ku tobie – dodał jeszcze ciszej, onieśmielony jej ruchami i słowami. Skąd istniała w nim ta blokada, przez którą dalej postąpić nie mógł? Czy to szlachetność w uszanowaniu jej wyboru, a może nieśmiałość? – Lecz wiem, że twe serce wyrywa się do innego, więc pozwól jedynie, abym mógł wciąż cię podziwiać. Niczego więcej nie pragnę – wyznał, przeciągając za nią spojrzeniem. Była jutrzenką przynoszącą nadzieję, chociaż… czy może nie przesadzał? Zerknął na pozostawione pantofelki i spostrzegł, jak odbiegały swą okazałością od przestrzeni wokół. Gdyby był to zaledwie pantofelek, jeden – bez pary – może nawet zastanowiłby się, czy przypadkiem nie napotkał najprawdziwszego Kopciuszka? Jednak Isabella nie znikała o północy, znikała, ponieważ nie była mu przeznaczona.
Czy żadna dusza nie zdołała rozpalić w twym sercu miłego płomienia? Westchnął ciężko, przeczesując, bujną brązową czuprynę uwalniając wplątane, malutkie kwiatki, które opadły na niego gdy zahaczał o ususzone zioła w kuchni. – Och, Isabello ma najdroższa, której oddałbym duszę, wierz mi, że tę samotność urywam, gdy mogę przybyć do was, do Kurnika, poczuć się tam, jak u siebie! Wybacz, że mymi słowami, tak frywolnie rzuconymi, sprawiłem ci przykrość, przepiękna Isabello. Proszę, wybacz mi mój nietakt, nie powinienem wylewać tak mego żalu – widocznie zakłopotany, miał najwyraźniej problem z odnalezieniem innej odpowiedzi, niżeli tej, którą przedstawił. Cóż miał jej rzec? Wszak on wiecznie szukał! Próbował znaleźć drugą połowę swej duszy, a gdy tylko sądził, że była to ona… wtedy czar pryskał i choć doceniał nadobne piękno, tak nic więcej nie mąciło jego umysłu. W życiu zaledwie czuł się tak raz, może dwa lub trzy, opacznie lokując swe uczucia, chociażby w Isabelli! A reszta? To też nigdy nie było to przemożne uczucie, przez które nie mógłby spać, jeść, funkcjonować! Chciał tej miłości, która go odurzy, wstrząśnie nim, zburzy i zbuduje od nowa. Poetyckiej, może i zakazanej, na pewno emocjonującej i niespodziewanej! Lecz gdzie taką znaleźć? Biada mu! Straconemu, co na pożarcie czasu się rzucił, obiecawszy nigdy nie spytać kart, ni innych wróżebnych czarów, o to, jaka to miłość będzie. Lecz przecież był tak piekielnie ciekawy! Chciał poznać kolor oczu, kształt ust i lok ten, który okalać miał lico będące jego zgubą. Tak bardzo chciał się nie tylko zakochać, lecz poczuć to co bohaterowie poematów, znaleźć to serce, bijące równym rytmem i tylko jemu przeznaczone. Wpatrywał się w Isabellę, chcąc rzec chociaż słówko, jednakże nie śmiał jej przerywać, gdy płynęła słowami. Na koniec uśmiechnął się odrobinę blado, wszak pamiętał tę dziwną niespodziankę, gdy widział przez kilka chwil w przyjaźni, więcej niż spodziewać się mógł. Lecz wytłumaczył to sobie, stosownie i adekwatnie, łatając naderwane płaty normalności – tej uszytej według skrojonych odpowiednio konwenansów.
Uniósł lekko brwi, wciąż mając na ustach błogi uśmiech wywołany obecnością przepięknej Isabelli. Jak miał się przy niej nie uśmiechać? Tak cudnie spoglądała, uroczo przykrywając się wachlarzem rzęs. Jej loki migotały w świetle, łudząco przypominając najprawdziwszy skarb, a ruchy jej były tak pełne gracji, jak gdyby przez wiele lat dopracowywała je w tanecznym romansie z puentami na parkiecie operowej sceny. Jednak jej słowa nie prawiły o sztuce, a o kwieciu. Naturze malowniczej, której urok był równie dziewiczy co płomienny uśmiech i żarliwe spojrzenie szlacheckiej dumy. – Ma Belle, wierzę w każde twe słowo i jeśli będziesz tak miła, przyjmę twą pomoc, lecz wiedz! Nie pozwolę ci naruszyć twych dłoni – mówiąc to, lekko ujął jej prawą dłoń, przemykając kciukiem po gładkiej, wypielęgnowanej skórze. – Będziesz raczyć mnie wiedzą, a ja – posłuszny twemu uśmiechowi – zajmę się tym, czego wymagać będzie zajęcie się ogrodem – oświadczył dzielnie, będąc gotów do pracy przesadzania kwiatów, rozgarniania ziemi, wyrywania chwastów. Najpewniej bez jej słów nie pomyślałby o tym, podobnie zresztą jak nie myślał o uprzątnięciu chaosu przetaczającego się przez Makówkę.
Jej zainteresowanie oczarowywało go na każdym kroku i mógł tak snuć się za nią, sennie, wiecznie, bez sprzeciwu czy niechęci. Błogi uśmiech wyżłobił zmarszczki na ciosanych dłutem Michała Anioła policzkach, a melancholijne oczy rozejrzały się po niewielkim domku, słysząc wypowiedzi pełne pytań. – Czyniłem kroki, nasłuchiwałem ścian, bieżałem za cieniem ulotnym, lecz nie tak długo by niestrudzenie podążać jego tempem, aż na skraj przepaści tajemnic komnat sennych, zawile piętrzących się w tych ceglanych murach – odpowiedział z lekka tajemniczo, może ciut teatralnie, lecz z pasją dorównującą jej przejęciu. Zaraz potem spoważniał nieco i zastanowił nad jej kolejnymi słowami, po chwili zaś pokiwał głową. – Duchy mogą zwodzić i prowadzić na manowce, a we śnie, kto wie, może nawet mogłyby sprowadzić nieszczęście. Pamiętam portrety i obrazy, pamiętam też, jak wystawiłem im język i Alexander panikował wówczas straszliwie! Czy to ta Ivette, której się nie ukłoniłem, przez co za każdym razem gdy ją mijałem, raczyła krzyczeć… - wziął wdech. – Niewychowany łobuzie, ażeby Stos Wendeliny strawił twój brak ogłady! – zaanonsował piskliwym głosem, naśladującym krewną byłej Selwynówny, zaraz potem śmiejąc się w rozbawieniu. Po dziś dzień nie wiedział, jakim cudem mógł odwiedzać Alexandra – jakim cudem mogli się przyjaźnić! Lecz artyści miewali specjalne względy… nawet malutcy. Chyba o to chodziło?
- Najmilsza, wierz mi, że nigdy nie byłaś i nie będziesz tylko Bellą – uśmiechnął się leciutko i nienachalnie, błądząc spojrzeniem po zaokrągleniu jej policzków i uroczej końcówce nosa. – Rumianek na twe życzenie, ma Belle – oświadczył, urywając garść ususzonego rumianku, który wisiał pod sufitem przy oknie. Gdzieś w oddali przebiegł zając, spłoszony dźwiękami przejeżdżających konno jeźdźców. Julien nie tyle co bał się koni, lecz nigdy nie odważył się zasiąść na grzbiecie takiego wierzchowca, bądź co bądź było to zwierzę, nad którym zapanować by nie potrafił. – Wspólnie – przytaknął ochoczo. – A jeśli będziesz mieć taką wolę, mogę zerknąć w przyszłość z pomocą fusów – zaoferował. Zalał napary i drżącymi dłońmi przeniósł filiżanki na stolik, na szczęście nie rozlewając nawet kropli po drodze. Przysiadł na krześle po lewej stronie Isabelli, pierwej zerkając na zebrany bukiet, zaś potem znów utonął w pięknie jej lica. – Dziękuję! Nie, nie… to są filiżanki mej ciotki, która gust miała wręcz identyczny do mojego – zaśmiał się pod nosem, okręcając filiżankę delikatnie na talerzyku. – W rodzinnym teatrze mieliśmy inne, lecz równie kolorowe. Barwne niczym witraż i światło przezeń błyszczące – rozmarzył się, okalając zielenią spojrzenia pływające w naparze zioła. Sprężyste obłoki ciepła wznosiły się w słonecznym blasku padającym przez okno, a szumiące drzewa w oddali stanowiły akompaniament sielskiej chwili, gdy dźwięk wpadał przez uchylone okno. – Isabello, wspominałaś o ciężkich chwilach, które cię tu sprowadziły, lecz nigdy nie usłyszałem tej historii w pełni. Czy zechciałabyś mnie nią uraczyć? Jak wiesz… szukam inspiracji do mych tworów. Oczywiście, jeśli to nie problem, nie chcę narażać cię na smutki – mówiąc to, przemknął dłonią po stoliku, muskając lekko dziewczęcy nadgarstek, szukając w jej spojrzeniu wsparcia, a może… poparcia? Przyjacielskiego, już nieromantycznego, choć jego serce wydawało się ciągle tkwić w zauroczeniu.

[bylobrzydkobedzieladnie]


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów


Ostatnio zmieniony przez Julien de Lapin dnia 04.04.21 19:39, w całości zmieniany 1 raz
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Kuchnia [odnośnik]31.03.21 15:32
- Mon garçon… - rozpoczęła wzruszona wejrzeniami jego serca, które romantyczną melodią kołysało jej duszę. Od zawsze odnajdywała jedność z jego aurą, chętnie przebywała w tym poetyckim towarzystwie, z radością rozpalała płomień między ich rozmownymi wargami. Czymże byłby nudne wakacyjne dni bez towarzystwa Juliena? Przechowywała całą toaletkę wspólnych obrazów, rozdziały przeszłości, do której już nigdy nie mogła powrócić, nie między te komnaty, nie do tych pięknych ogrodów. Lecz tutaj, ha, tutaj! Tutaj mogli tworzyć swą historię od nowa, znów razem, znów upojeni swym natchnionym towarzystwem. Świat przy Julienie stawał się bardziej soczysty, lżejszy, kolorowy. – Proszę, jakże mile twe słówka łechtają me serce. Czuję żar. Twój żar, Julianie – wyjaśniła, krygując się wyraźnie. Nie umykały jej uprzejmości i komplementy, znała te gry, pozornie nawet była z nimi oswojona, lecz nawyk przesadnego zawstydzenia wpojony dzięki naukom salonowym przychodził wręcz mimowolnie. Z trudem panowała nad reakcją. Ale obietnice lśniące na jej palcu zaślepiły ją, upominając.
– Jesteś mym przyjacielem, mym natchnieniem. Twe serce odnajdzie miłosne ukojenie gdzieś indziej. Och, jestem tego pewna! Julianie, tak pięknie wabisz i oczarowujesz. Ten talent zbierze owoce. Miłość odkrywamy niespodziewanie, czasem pospiesznie, a czasem zbyt wolno, o wiele wolniej od bicia naszego serca. A ja czuję, jak twoje pędzi, jak nagły zryw wiatru pośrodku kwiecistej polany – wyznała przyciskając złączone dłonie do piersi i aż popatrzyła gdzieś ku sufitom. Głos zdradzał poruszenie i sympatię. Pragnęła, by spełniały się jego marzenia. Tak jak stało się to z jej. Już żadna fantazja nie musiała być zatrzaśnięta na dnie duszy, już każda mogła zakwitnąć na słońcu. Wygrzać się w jego promieniach. – Upleć wianek, Julianie. Upleć, z jesiennych liści i darów. Podaruj go tej, która daje ci szczęście. Przy której płoniesz – poradziła uprzejmie. – A jeśli tylko zapragniesz rady w temacie twych zalotów, to usłużę ci najbardziej, jak tylko potrafię – kontynuowała z nostalgią. Martwiła się o niego. Czy zdoła zapuścić korzenie? Czy jego już dorosłe serce nie potrzebowało ukołysać się w czyiś ramionach, założyć rodzinnego gniazda? Stawał się jej troską, nie mogła znieść myśli, że zabrakłoby mu ciepła tej zimy, że samotnie wyłapywałby iskierki w kominku, błagając w ciszy o natchnienie i odrobinę uczucia. Och, nie! Cóż to by był za ponury los, niegodny wróżebnej duszy, niegodny takiego artysty.
Dłoń przytknęła do czoła, jakże teatralnie, jakże w stylu ognistej Selwynówny. – Żale twe i samotności przyjmuję, choć niepokoju jest we mnie tak wiele. Och, Julianie! To się nie godzi. Lecz miłość zaplanowana przez obce dusze niewiele ma wspólnego z tą najwyższą. Uwierz, przekonałam się o tym dotkliwie. Niczego nie powinnam narzucać, choć tak bardzo marzę o tym, by pomóc, by znaleźć dla ciebie uczucie. Gdziekolwiek się ono chowa! Ja się na twe smutki nie godzę, choć pojmuję je – wyraziła myśli prosto z głębi serca. Chciałaby być jego pocieszeniem, lecz czarujące serce poety mogłoby oddalić ją zbyt niespodziewanie od ukochanego, a jemu przysięgła wierność i tylko przy nim mogła okazywać niektóre emocje, składać dary z czułych gestów i utuleń. One wszystkie były przeznaczone dla Steffena.
Popatrzyła na dłoń w jego dłoni, a potem oburzyła się nagle i poparzyła go szybkością tej ucieczki. Choć i tak moc tego wyplątania o wiele większa była w jej wyobraźni, niż w faktycznej energii ruchu. W rzeczywistości delikatnie wysunęła rączkę z objęcia kochanych palców. Bunt rozlał się czerwoną mgłą po jej upudrowanej buzi. – Dłonie moje, paniczu de Lapin, już nie są dłońmi damy. Jestem uzdrowicielką. Zatapiam palce we krwi, w ludzkich płynach i przy ranach. Brudzę je, tworząc mikstury i pracując w cieplarni. Choć robię to w rękawiczkach, ale.. Proszę cię, mój miły, nie bądź jak wszyscy oni, który dyktowali mi dni i noce, gorliwie wołając, że nie lady nie przystoi, by plamić dłonie. Umiem zadbać o to, by zmyć z nich ślady pracy. Nie jestem na salonach, nie jestem lady Selwyn. Jestem Isabellą i mieszkam w Kurniku. Chcę pracować – obwieściła, nie kryjąc wzburzenia. Niech wie, niech poczuje, że uraził jej dumę, znów czegoś zabraniając, a przecież tak się różnił od tych wszystkich pozostałych. Dbał o nią, ale musiał pojąć, że uczyła się nie być damą. Chuchanie na gładkie nadgarstki niewiele by jej w tym pomogło, choć doceniała wyraz troski. – Możemy zrobić to razem, obiecuję cię nauczyć. Zielarstwa, anatomii i tego wszystkiego, czego zapragniesz. Ma wiedza jest dla ciebie, ale pozwól mi być prawdziwą wskazówką, a nie porcelanową statuą.
Spoglądała na jego twarz, na linie i doliny, na oblicze lorda, nie parobka. Mógłby być idealnym szlachcicem, bujny włos i piękne oczy. Byłaby jego, byłaby jego już dawno temu, nim Morgana potruła wszystkie gałęzie. Niemniej los postanowił inaczej, a Bella nie wyobrażała sobie, by jakkolwiek dać zbłądzić uczuciom. – To nic, między snami odnajdziesz jeszcze odpowiedzi, a spod podłogi i szczelin wynurzą się zagadki. O właściwiej porze, drogi przyjacielu – uznała, puszczając mu oko, jakby dobrze mieli wiedzieć, co się wtedy wydarzy i co będzie należało zrobić. Tymczasem był to jednak łagodnie zapleciony warkocz. Między kosmykami mogło przydarzyć się wszystko. Rozbawiona przysłuchiwała, jak głos francuskiego chłopca naśladował ciotkę i jej złowieszcze spektakle. – Przecież wiedziałeś, już wtedy, że póki ja jestem przy tobie, nie straszne ci są klątwy ognia, niestraszny gniew Wendeliny Dziwacznej. Nie zrobiłaby nic, nie pozwoliłabym, aby skrzywdzono cię w moim… - pochyliła lekko głowę w dół i na moment przymknęła powieki. Powinna to dokończyć? – domu. Tak, to zdecydowanie ta ciotka.
Najpierw poczuła rozbawienie, potem wpadła w sidła goryczy, a teraz znów spróbowała się uśmiechać. Zawsze tak pięknie o niej mówił, życzliwość malowała poematy, na które nie potrafiła być obojętna. – Dziękuję, Julianie – odpowiedziała skromnie, kiedy tylko wyjawił to swoiste niebycie tylko Bellą. – Czy podarujesz mi wróżbę? Przyjmę ją z radością – zareagowała, prostując gwałtownie plecy. Wonne powietrze wtargnęło do nosa, by wypełnić ją ziołową mocą. Jeszcze teraz, jeszcze w tej wietrznej postaci. Podziękowała pięknie, kiedy filiżaneczki wypełnione naparem zastukały lekko w stół. Czekała chwilę, by nie poparzyć języka. – Teatr… Tak mi brakuje teatru, masek i czaru lalek. Brakuje misternego kamuflażu i scenicznego piekła. Od wiosny nie byłam na widowni. Czasem krwawi me serce, ale potem myślę o wszystkim tym, całej magii, jaką otrzymałam od Alexandra i Steffena. To moi bohaterowie. – Westchnęła pełna wdzięczności i uśmiechnęła się ostrożnie do towarzysza. – Opowiem ci, zdradzę jak przyjaciel przyjacielowi. Moją historię. Gdy wyrzucono z pałacu portrety Alexandra, cierpiałam. Tak bardzo. Tęskniłam. W grudniu Morgana objawiła mi imię kawalera, który jeszcze tego samego dnia przybył z pierścieniem, w święta. Mathieu Rosier. Kuzyn różanego nestora. Poznałam wiele róż, otoczyłam ich przyjaznym okiem, dla mego narzeczonego starałam się być miłością i natchnieniem. Wiedziałam, że mogę zaczarować los, choć.. choć kilka tygodni przed zaręczynami padłam ofiarą okropnej klątwy na Pokątnej. I wpadłam na Steffena – urwała, różowiąc się gwałtownie. – A potem zaprosiłam go do pałacu i on… ale nie mów Alexowi, dobrze? – wypuściła głośno powietrze z ust. – Pocałował mnie, a potem musiał uciekać. Jakie to było! Ach! Nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo, bardzo chciałam znów go spotkać. Ale potem, po nowym roku był już tylko Mathieu. Tak bardzo się dla niego starałam, dla rodziny, dla naszej miłości. Rozmyślałam wiele, otaczałam się różami, pełniłam moją rolę najlepiej, jak tylko się dało. Lecz Steffen, on wtedy na moście...rozłamało się me serce. On mnie ko... Wiosennego dnia, z początkiem maja, coś nie pozwoliło mi dłużej tam być, w gnieździe salamander. Napisałam do Alexandra list, poprosiłam, by mnie zabrał. Gdzieś daleko. Wiedziałam, że nie będę już lady i że nie będę już narzeczoną. Uciekłam z domu, kochając piękne sukienki i salonowe życie. Ale kochając też zbiegłych kuzynów. W międzyczasie także objawiono mi, że źródło zła kryje się w różanym pałacu, źródło mordu, z którym walczy moja dzielna salamandra. Przestraszyłam się i podjęłam najtrudniejszą decyzję. A teraz jestem tutaj – opowiedziała zgodnie z jego prośbą. To jej historia. Dziś była tutaj. Uścisnęła lekko te palce, które strzec miały smutków. – I mogę być wreszcie wszystkim tym, kim nie byłabym tam. I mogę być przy tych, których kocham.
I nie przestałam płonąć.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Kuchnia A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Kuchnia [odnośnik]27.04.21 15:43
Słuchał zauroczony, wodząc spojrzeniem za jej tęczówkami, by dostrzec, ileż jeszcze mogło kryć się pod miłym słowem. Lecz serce jego w pewnej chwili zadrżało w niezrozumieniu dla własnej przyszłości, tej, której tak bardzo nie chciał odkrywać za pomocą swych darów. Akceptował więc słowa przepięknej Isabelli, kiwając głową i nawet nie próbując wejść jej w monolog, wszak tak cudnie prawiła. Mógłby tonąć w jej słowach, oblec się nimi, niczym w strój bogaty, malowany w przeróżne światy. Zapodziać chciałby się natychmiast i ulec, by to ona wiodła jego żywotem. Pięknie wiodła, bo wiedziała jak pleść i czego by pragnął, znała go tak dobrze, by mógł zawierzyć jej każdy dzień, każdy ruch, każdą myśl. – Uplotę wianek ze światów różnorakich, aby ma miłość zakwitła w sercu tej, która mnie wybierze – przyznał delikatnie, wierząc, że to nie on miał prawo wyboru. Mógł zabiegać, jednak to kobiece zdanie stanowiło zaprzysiężenie – tak go wychowano, w szacunku do płci pięknej.
Zaraz jednak pokręcił głową, a jego oczy zabłysnęły zmartwieniem, gdy przyszło mu powiedzieć coś, co winno zawrzeć się w słowach inaczej. Nie chciał urazić panny Presley swoimi wyobrażeniami, chciał złożyć jej siebie – całego i w pełni, godnego zrobić dla niej wszystko, zaś ona po prostu opacznie go zrozumiała. I nie jej była w tym wina, a jego nieskładnych myśli, złożonych w złym pojęciu. Westchnął smętnie, odwracając spojrzenie, nie wiedząc jak wybrnąć z tego straszliwego nieporozumienia. – Chciałem być twym narzędziem, Isabello, nie było mym celem, aby obrazić twoje poczynania, twój postęp, twoje ja. Chciałem oddać się tobie, bo tylko tak mógłbym ofiarować ci siebie… – westchnął, odpowiadając szczerze. – Wybacz, jeśli zabrzmiałem nie tak. Nigdy nie śmiałbym odbierać ci twych osiągnięć, tego co tworzysz sobą wedle własnej pieśni wolności. Isabello, wybacz mi – plótł, obawiając się jej złości i urażonej dumy. Było mu głupio, jak mógł nie przemyśleć tak swych słów? Miał być jej wierny, choć nigdy nie należeć do niej, a z własnej egoistycznej potrzeby powiódł swe słowa na niechybnie surową ocenę. – Możesz być dla mnie czym i kim tylko zechcesz, a ja radośnie przyjmę, co mi dasz, bom wdzięczny za każdy skrawek twej osoby ofiarowany mi hojnie – dodał, wracając wreszcie niewinnymi, zielonymi oczami. Czuł się, jakby ją zawiódł, a przecież tak bardzo mu na niej zależało! Byłby dla niej w stanie poświęcić tak wiele, nawet własną niezależność.
Parsknął lekko śmiechem, słysząc, że trafił względem ciotki, a zaraz potem lekko przygryzł wargę, lustrując badawczo tak miłą dla niego osobę. – Wiem, Isabello… Jesteście z Alexandrem moimi feniksami, których łzy leczą każdą niedolę – wyjawił rozmarzonym tonem. Kochał ich jak własną rodzinę, przecież tylko dlatego miał siłę, aby tu przybyć i zmierzyć się z wizjami, popychającymi go do działania.
Podarowałbym ci wszystko, co mam, Bello – wyznał nieśmiało, a usta wygięły się w rozmarzony łuk rozbawienia. – W tym każdą dobrą wróżbę – oznajmił dodatkowo, stawiając przed nią filiżanki. Gdy byli mniejsi, już wtedy myślał tak pięknie o niej, wszak stanowiła tę niedoścignioną miłość – księżniczkę, którą mógł uwielbiać, lecz ona nigdy nie mogła być jego. Pochodzili z dwóch różnych – choć podobnych – światów. Krew, status społeczny… wszystko wydawało się stawać przeciwko niemu, poza jej spojrzeniem, które dawało tak wielką nadzieję. A teraz? Przepadła na rzecz innego, bo to jemu się poszczęściło i tylko on był w stanie porwać rozkoszne serce pięknej Isabelli.
Wysłuchał jej z uwagą, jak zawsze zresztą i myśli wywołały lekkie westchnienie uwielbienia do dźwięku jej głosu. A sam sens słów? Tęskno jej było do tego co i dla niego ważkim się zdawało. Serce zastukotało nierówno na myśl szaloną, jaka zawiła się pośród gęstwiny kostrzewy umysłu. Iskrzyła ona kolorami wielobarwnych świateł, pałętających się po deskach skrzypiących w aktorskim i finezyjnym geście. Och, jak słodka woń kurtyn zalała jego nozdrza, gdy pałętał się we wspomnieniach, jakie jeszcze kilka tygodni temu przeżywał namacalnie. Był tam przecież, pomagał, pisał – żył tym, a teraz? Taki spokój i cisza, która przypominała mu, jak bardzo tęsknił za domem. – Isabello, mon cheri, iście czarowna idea mnie omotała! A gdyby tak… gdybyśmy ubogacili Dolinę Godryka w… teatr? Na pewno udałoby się znaleźć jakiś opuszczony budynek, a może ktoś zechciałby użyczyć stodołę lub garaż, można by zaprosić okoliczną młodzież, dzieci, starców! – wciągnął powietrze z zachwytem, ściskając nieco mocniej dłoń damy w ekscytacji. – Pomyśl tylko… och, ile to możliwości, Isabello! Córka pana Becketta mogłaby szyć stroje, ty… zajęłabyś się przygotowywaniem aktorów, ja wziąłbym na siebie napisanie sztuki, ktoś z pewnością chętnie zająłby się scenografią… Och, Isabello! Moglibyśmy też próbować z teatrem lalek! Wszędzie przetacza się smutek, ludzie nie mają gdzie znaleźć wytchnienia, a my… my moglibyśmy im dać sztukę! Wolną, zabawną, wzruszającą, tragiczną… każdą! I dać też bawić się tym, którzy chcą się wyrazić, niczym w teatrze mych rodziców, gdzie każdy dostałby szansę! – jego twarz iskrzyła się radością, wędrując wzrokiem po ślicznej buzi panny Isabelli. Rozedrgane w piersi serce biło niczym dzwon, już nie tylko przez wzgląd na cudowną Bellę, lecz ta idea sprowadzenia teatru do Doliny czarownie otulała umysł młodego jasnowidza. Nawet jeśli miało to nie wyglądać niczym sztuka najwyższych lotów, to mogło dać zabawę, podnieść na duchu tych, którzy przez wzgląd na obecne wydarzenia łamali się prawie jak suche patyczki.    
I równie emocjonująca stała się opowieść, płynąca z ust szlachetnie urodzonej panny. Widział oczami duszy historię plecioną miłym dźwiękiem strun głosowych Isabelli. Dostrzegał te wyrzucone portrety, lecz to pamiętał również ze swych wizji, widział Selwyna, który stanął w płomieniach – strącony z rodzinnego monumentu. – Różanego nestora? – uniósł brew, a nazwisko Rosier, przemknęło po jego pamięci, gdy dostrzegł tego, który zaskarbić sobie potrafiły tłumy. Julien nie był świadom tego co działo się na pułapie szlachetnie urodzonych arystokratów angielskich. Żył we Francji i absolutnie nie interesowało go, kto był nestorem, jakiego rodu – kojarzył te historyczne sylwetki, które zdążyły zapisać się na kartach, lecz obecnie? Słuchał dalej, wpatrzony w Bellę, starając się zrozumieć coraz bardziej, skąd wzięło się uczucie lady do szczurzego młodzieńca. Kojarzył, że był całkiem wprawnym klątwołamaczem, więc nic dziwnego, że tym był w stanie zaimponować szlachciance, wybawiając ją z opresji. Powoli gładził jej dłoń, czule starając się być oparciem, jakie mogła odnaleźć, przywołując wspomnienia. Była to tragiczna historia, pełna oddania i miłości, warta upamiętnienia w wierszu, prozie… paru słowach, które zapisałyby tragiczny los. – Och, Isabello… – mruknął cicho, zawieszając spojrzenie w zielonej łące szumiących tęczówek. – Jesteś tak dzielna. Rzuciłaś wszystko, co znałaś, gdy serce powiodło cię w objęcia Alexandra i… Steffena – westchnął delikatnie, by zaraz potem oprzeć się wygodnie o krzesło. Lekkim ruchem okręcił filiżankę, paluszkiem sprawdzając, jak ciepła była porcelana i czy był to już moment, aby zwilżyć usta ziołowym napojem. – Jesteś sobą. Waleczną, ognistą damą, która nigdy… przenigdy nie podda się niczemu, gdyż twa zbroja z płomieni strawi każdą niegodziwość i przeciwność losu – uśmiechnął się ciepło, sięgając uszka filiżanki, by wreszcie podnieść ją do ust i powoli skosztować rumianku. Upił lekki łyk, aby zaraz potem odstawić porcelanę na spodeczek. – A ciepłe serce, otuli troski innych leczniczym wachlarzem uczuć – dodał, sięgając po jeden z kwiatów w wazonie. Biały wrzos powoli wysunął się spomiędzy innych, drobnych łodyżek. Obrócił zwinnie kwiat między palcami i przechylony przez kuchenny stół, wsunął wrzos za ucho panny Presley, wraz ze złotym lokiem, który malowniczo i figlarnie ozdabiał chwilę temu jej gładki policzek. Przez krótką chwilę zatrzymał tam dłoń, opuszkami sunąć po małżowinie ucha, aż odsunął się niespiesznie. – Powinnaś odziewać się wyłącznie w kwiecie – wypowiedział prędzej, niż pomyślał, a gdy dotarły do niego własne słowa, spowite frywolnym wyobrażeniem iście rusałkowej wersji Belli, lekki pąs wbiegł na piegowaty wzgórek nosa młodzieńca, aby stoczyć się na rozgrzane policzki. – I w czarowne suknie, rzecz jasna – odchrząknął, odwracając spojrzenie. Nie tak to miało zabrzmieć… nie tak…


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów. Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów
Julien de Lapin
Julien de Lapin
Zawód : poeta i wróżbita
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
je raisonne en baisers

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9230-julien-de-lapin#280581 https://www.morsmordre.net/t9250-walentyna https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f314-dolina-godryka-makowka https://www.morsmordre.net/t9251-skrytka-bankowa-nr-2157#281325 https://www.morsmordre.net/t9253-julien-de-lapin
Re: Kuchnia [odnośnik]19.05.21 14:57
Wianek ten będzie we wszystkich kolorach jego wyobraźni. Mieniących, iskrzących, płomiennych i jednocześnie mglistych jak pierwsze jesienne poranki. Ruchomy, przeobrażający się i bez wątpienia kwitnący, jak ten czar, który rozlewa się pod gorsetem, kiedy tylko spoglądasz na tę jedyną osobę. Tak jak ona pierwszy raz popatrzyła na Steffena. Tak jak ona być może kiedyś podejrzała umazany różanym płatkiem policzek panicza de Lapin. Poczuła lekkie ukłucie smutku, zgubioną iskrę, która nie umiała dołączyć do wielkiego płomienia. To przez myśl o tym, że przecież należało mu się uczucie, należała mu się słodko-gorzka miłość ze wszystkimi jej zachwytami i udrękami. Przecież powinien, przecież zasługiwał na to, by na swoich ramionach odczuć gęste fale dreszczy, by dać oczom zabłysnąć na widok ulubienicy, by zebrać spod nosa hojnie gromadzące się wonie amortencji albo… albo tak pięknie się nimi zaciągać. Aż w nieskończoność. Ona, Isabella, nie mogła mu tego dać, nie mogła swego serca rozdzielić na pół i ofiarować się im obydwojgu, chociaż… chociaż francuski książę był jej bliski. Może w dawniejszych snach przewijał się jako wdzięczny kochanek i przyjemny kominek, w którym mogła ukrywać swój blask, lecz teraz obiecana była innemu. Temu, którego kochała całą sobą – nawet jeśli świat kręcił nosem na dziwnie niedopasowaną parę, na tę dziewczynę, która wyrwała się z pałacu i na tego szczurzego podlotka, który jakimś cudem zdjął z panny szklane pantofelki, a potem wszystkie klątwy róż oraz salamander.
– Proszę, Julianie! – zawołała zawstydzona i oszołomiona nieco jego wyznaniem. Dłoń przytknęła do czółka zewnętrzną częścią, a potem pozwoliła jej opaść, jakby nie miała nad ręką swą już żadnej mocy. – Nie mów tak beznamiętnie, nie o narzędziu. Nie jesteś nim. Bądźmy sobie oddani jak dwie pokrewne dusze, jak strażnicy. Z przyjacielską namiętnością i niesamowicie głębokim pojęciem. Wszystko ci wybaczę i wszystko postaram się zrozumieć, choć czasem... choć czasem, nie nadążam, Julianie. Nawet ja i moje zbyt pospieszne słówka mnożące się jak ślimacze stworzenia po deszczowym popołudniu. Chciałabym dobrze. Dla ciebie i dla mnie dobrze… Tak się cieszę, że jesteś, że przybyłeś i możemy znów spacerować wspólnymi ścieżkami. Nie mogłabym się gniewać, mój miły – wyraziła z głębokimi uczuciami, z emocją ostro wysuwającą się na pierwszy plan pośród zielonej toni jej spojrzenia. Chciała go ugłaskać, udobruchać, chciała jakoś zmazać nieszczęście zakochania, na które nie potrafiła odpowiedzieć. Być może kiedyś, ale teraz, teraz jej serce wiernie przystawało przy młodocianym łamaczu klątw i tak urokliwym młodzieńcu. Złotej rady nie było. Wierność i miłość obiecała już Steffenowi. Swego serca nie mogła wpędzać w kolejne pułapki, swego serca nauczyła się słuchać, a ono jasno wyrażało pragnienie. Czy bardzo go krzywdziła? Zatroskane wejrzenie pętało ciasno młodego wróżbitę.
– Przyjacielu, wiem, że doceniasz moje uzdrowicielskie serce i płomień w nim zakamuflowany, ale chyba brak mi męskiej mocy, która zdolna jest jak czarujący feniks przenosić te wielkie ciężary. Chyba tylko te w duszach – skomentowała wzmiankę o ognistym ptaku i odruchowo podniosła obydwie swoje dłonie, by lepiej się im przyjrzeć. Delikatne, wciąż jeszcze rączki damy, palce dość nienaruszone, choć nie tak gładkie jak w godzinie kwitnącego bzu. – Lecz gdybym tylko była ptakiem, to byłabym właśnie nim. Feniksem – przyznała lekko poruszona, bo nagle wróciło wspomnienie noworocznego sabatu, kiedy kroczyła w tak symbolicznym stroju. Jako narzeczona Rosiera, jako obietnica sojuszu dwóch wielkich rodzin. Opuściła głowę i popatrzyła na swoje złączone dłonie. Tylko przez chwilę pozwalała, by obrazy sprzed roku zdołały zmoczyć brzegi sukienki. W fantazji tylko. Lecz nawet i w tej fantazji ślad wody mknąć mógł wyżej, po hafcie, między warstwami tiulu i koronki. Pszeniczny lok spłynął z boku twarzy i lekko zasłonił oko. Zamyśliła się na zbyt długo, niżeli wypadałoby w tak niesamowitym towarzystwie. Przedstawienie jednak winno trwać. W tym jednak próżno szukać fałszywej gry i dobrze rozpisanych ról. Była tylko czysta natura tego przypadku. Dwa serca. Poety i muzy. Podarowałby mi wszystko, co ma. Mocno wyprostowane plecy rozciągnęły się tylko jeszcze bardziej pociągane przez moc łykanego powietrza. Łykanego trochę nerwowo, trochę w zbyt dłużej porcji, by ciasny szkielet stroju mógł go swobodnie pomieścić. Gdyby nie była przyzwyczajona do tej niewygodny, zapewne osłabłaby nagle i osunęła na ziemię. Jednak odważyła się spojrzeć mu głębiej w oczy, kiedy dogasało światło jego wyznania. Dyktowane przez spojrzenia zdania były w tamtej chwili głośniejsze od zakleszczonych warg. Ofiarowały mu więcej, bo sama panna milczała zaskoczona jego serdecznością i uczuciem. Wciąż. Mimowolnie zastanowiła się, czy Julien wiedział o tym, co się przytrafi Isabelli. Że odejdzie z domu, że zamieszka z Alexandrem, że przyjmie pierścień Cattermole’a. Urodziła się przecież dla wiecznego balu, bogactwa i kreowania kolejnych rozdziałów szlachetnej tradycji. Nigdy nie myślała, że odważy się na taki krok. Czy gwiazdy mogły jednak o tym szeptać?
Zdrowe kolory rozjaśniły jej buzię, kiedy tylko podzielił się z nią swoim pomysłem. Teatr brzmiał jak zaklęcie, upragniony czar, który wreszcie mógł się spełnić. Wystarczyło tylko mieć dusze opętane pasją, gotowe postawić kilka odważnych kroków i przełamać bariery ciemności czające się w opuszczonym domostwie. Byli oni, ta dwójka. Mogli na zmianę pilnować, aby ten ogień nie zdążył zgasnąć. – Ależ to jest fantastyczny pomysł! Lecz czy bezpieczny? Och, jakże się cieszę! Sztuka dostarcza radość i nadzieje, pomaga oderwać się od smutnej wizji wojny. Moglibyśmy nieść mieszkańcom doliny pocieszenie. Przegnać wstrętne straszydła i przywołać normalność – odpowiedziała ze szczerym entuzjazmem, a pod gniazdem jasnych loczków już budowała się scena z aktorami. – Jak na to wpadłeś? Ależ jesteś mądrym chłopcem. Wspaniałym! Wiedziałam, zawsze wiedziałam – zawołała, wstając nagle i owijając się nieopodal stołu dookoła własnej osi. Sukienka zafalowała, upięcie wyraźnie się poddało. To jednak nic. Zatrzymała się, czując zawroty głowy. Zacisnęła palce na oparciu krzesła i podniecona popatrzyła na niesamowitego wróżbitę. – Sztuka jest jak terapia. Jak seria zaklęć uzdrawiających. Tylko wiesz, gwar wokół naszego przedsięwzięcia mógłby przyciągnąć czarne oczy. Chciałabym, by nikt nie musiał się już lękać. Powinniśmy to dobrze przemyśleć. I widzisz? Widzisz? Cattermole i Farley! To ich wina, oni we mnie zasadzili ten rozsądek – parsknęła i tupnęła lekko nogą oburzona na to, że zamiast w pełni przygarnąć kreację, natychmiast zaczęła się o to martwić. To bardzo, bardzo źle. Na pewno źle? Jej sytuacja nie była całkowitą beztroską. Uniosła główkę i popatrzyła w sufit, a potem odszukała Juliena. – Zrobimy to. Mogłabym zająć się organizacją sztuki. I znam panienkę Beatrix. Ty napisałbyś najpiękniejszy scenariusz. Zaangażowalibyśmy naszych przyjaciół. I miejsce, potrzebujemy miejsca, ale wydaje mi się, że tutaj w dolinie znalazłoby się sporo takich samotnych zakątków. Nasze rodziny były tak blisko teatru, myślę, że mamy wiedzę, by go w naszej formule stworzyć. Magia, wesprze nas magia i entuzjazm otoczenia. I szansa – rozwodziła się głośno, namiętnie, a ostatnie słówko wymówiła jak inkantację zbudowaną z jedynego marzenia. Ciszej, w tajemnicy i obietnicy. To mogło im się udać.
Powróciła na swoje miejsce, czując nadmiar emocji i żałując, że strój nie osiadał żadnych guziczków, które teraz dla ulgi mogłaby odpiąć bez wstydu. Potem jednak nadeszły następne opowieści, składane z ostatnich wspomnień i dramatów młodej arystokratki. Tak daleko był, kiedy ona mierzyła się z najważniejszymi decyzjami. – Tristan Rosier – wymówiła z powagą, trochę grozą, bo budził w niej ten potężny lord nie tylko zachwyt, ale i strach. Julien nie musiał dokładnie znać nazwisk i sylwetek dostojników magicznych, ale było to nazwisko, które z pewnością skojarzył. Pozwalała, by głaskał jej delikatne palce, dość niewinnie i pocieszająco. Za każdym razem, kiedy opowiadała komuś o swoich dziejach, czuła mniej strachu i więcej spokoju. Jednak relacja z tym paniczem nie była tak do końca zwyczajna, więc i może pozwalała mu wejrzeć nieco głębiej. Zależało jej na jego zdaniu, zależało jej na jego sympatii i przyjaźni. Z sercem gotowym rozwinąć mocne wiązanie gorsetu wsłuchiwała się w każde słowo. Być może oczy zeszkliłyby się, gdy tylko to spotkanie miało miejsce kilka miesięcy temu. Dziś jednak czuła więcej lekkości. Przejęta wdzięcznie obejmowała jego dobrotliwą duszę. – Wspaniale brzmią twe słowa. Dziękuję za każde z nich, Julienie. Jesteś taki dobry, tak bardzo mnie rozumiesz. Gdy mówisz o płomiennej zbroi, ja… – Przytknęła obie dłonie do klatki piersiowej i przesunęła nimi w dół po idealnie dopasowanej tkaninie. – Czuję ją, jej groźbę, ciepło i opiekę. Dziękuję – Westchnęła i zanurzyła w nim kolejne zielone spojrzenie. Spijał ziołowy napar. I ona powinna sięgnąć po swój, ale przez chwilę wpatrywała się w niego jak w magiczne zwierciadło, które znało wszystkie sekrety jej duszy. Powieki jednak opadły, gdy tylko wyciągnął w jej stronę dłoń i ofiarował kwiecistą, naturalną ozdobę. Poparzył ją miło dotyk jego palców przy skórze. Spięła się lekko i spróbowała oswoić z takim dziwnym wrażeniem. Przedłużała się chwila przyjemnego gestu, który barwił jej wizerunek, który barwił jej myśli. A potem otworzyła oczy przebudzona jego stwierdzeniem. – J-julianie – zająknęła się zawstydzona. Tak chłonna wyobraźnia niemal od razu odtworzyła taką sugestię. To było... to było niedobre, niesłuszne, nieodpowiednie, niewłaściwe i takie peszące. Tak o niej myślał? Wyobrażał ją sobie nagą pośród łąk?  Dwa głębokie wdechy i nerwowo drżące dłonie, którymi szybko sięgnęła po filiżankę, ażeby tylko móc się czymkolwiek teraz zająć. Otumaniające ciepło rozlało się po całej spódnicy. Herbatka, ona też była taka gorąca. Dodane po chwili dopowiedzenia nijak nie potrafiło ostudzić wyobrażenia, dlatego Isabella wstała i odeszła na te dwa kroki, jakby chciała zajrzeć, co znajdowało się w pomieszczeniu obok. Jego… jego komplement nigdy nie powinien załaskotać kobiety, która nosiła zaręczynowy pierścień od innego. – Oprowadzisz mnie po domu? – zapytała ratunkowo. – Albo lepiej po ogrodzie. Poproszę ogród! – dodała, tłumiąc odruch powachlowania się rączką. Tutaj, w tej kuchni chyba nagle zrobiło się zbyt duszno. Jesienne wiatry będą zatem właściwą pociechą.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Kuchnia A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Kuchnia [odnośnik]02.11.21 11:38
3 I '58

To wszystko było całkowicie dziwaczne.
Wspomnienie obcego chłopca z obcego kraju powracało do niej od czasu do czasu, zwykle nocami, kiedy pod powiekami pojawiały się zestawy pozornie niepowiązanych ze sobą obrazów, wydarzeń i twarzy. Już któryś raz z kolei, kiedy zmęczenie otuliło przymrużone powieki, ciało wtuliło się w pierzastą pościel, a poduszka łagodnie przyjęła policzek, znów widziała to samo.
Bladość skóry pokrytą czernią; czerń rosła, niemal żarłocznie zakradając się w kolejne płaty dłoni, rozpychając się na jej wnętrze, by w końcu dosięgnąć wierzchu i zabarwić palce. Zgnilizna, czerninia, spalenizna – nie wiedziała czym tak naprawdę jest rosnąca w mroku siła, choć chłopak nazwał to przecież tentakulą.
Jej draśnięciem, ugryzieniem, sama nie była już pewna; w momencie w którym obdarowała go prowizorycznym opatrunkiem nie była pewna, co tak naprawdę powinna była zrobić. Może eliksir pomógłby bardziej? Może nadałby się bardziej, i rosnąca w snach rana zasklepiłaby się na dobre?
Chłopak zniknął, sny zostały.
Potrafiły gwałtownie wybudzić ją nad ranem czy podczas drzemki; tym razem słońce schowało się już za horyzontem, choć tykający w kącie pokoju zegar nie zdążył dobić godziny szóstej. Zsunęła się z łóżka prędko, jak gdyby wcale niezaspana, krok kierując w stronę kuchni, gdzie po kilku kolejnych chwilach obejmowała w dłoniach kubek z herbatą. Wzrok instynktownie podążał w stronę przygotowanego wcześniej kociołka i leżących nieopodal składników, zamkniętych w szklanych słoiczkach i fiolkach. Może to faktycznie było odpowiedzią?
Odpowiedzią i remedium na sny; coś zrobiła nie tak, czegoś wciąż nie potrafiła, a rana się rozrastała, nawet jeśli to wszystko było tylko senną marą.
Kubek z brzdękiem spoczął na blacie, kiedy kroki dziewczyny skierowały się w stronę ławy z niezbędnymi narzędziami. Wysunęła z kieszeni swetra różdżkę, by z jej pomocą napełnić kociołek i podłożyć pod mosiężne naczynie ogień.
Kiedy woda zmieniała swoją temperaturę, kolejno brała w dłonie szklane buteleczki, przyglądając się ususzonym składnikom; przepis zapamiętała z jednej z książek, którą znalazła na regale w pokoju dziennym. Należało więc sprawdzić własne siły.
Woda zbliżała się do wrzenia; Annie odkorkowała więc pierwsze naczynia, niedługo później wrzucając do wnętrza kociołka ususzone liście dziewanny i igiełki cisu, mieszankę dopełniając świeżym ostem. Ruchami różdżki mieszała zawartość, by jakiś czas później do gotującej się mikstury dodać strączki wnykopieńki i zebrane wcześniej pióra kukułki.
Znad kociołka zaczęła unosić się para, specyficzny zapach wzniósł się w powietrze; kojące nuty roślin królowały w pomieszczeniu, kojąc nozdrza. Beddow sięgnęła po kolejny niezbędny składnik; ogon szczuroszczeta, który znalazła w makówkowych zapasach, by dołączyć go do tworzącego się wywaru.
Znów odczekała jakiś czas, a kiedy składniki wymieszały się ze sobą, dłoń pochwyciła ostatni słoiczek. Po odkorkowaniu, zasuszone pająki, bardziej przypominające ciemne kuleczki niźli coś, co faktycznie żyło, zniknęły w gorącym wywarze.
Przyglądała się falującej cieczy uważnie, kontrolując mieszanie ruchami różdżki, nadzorując także płomień i zapach.

warzę wywar ze szczuroszczeta, st 25
zt


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz


Ostatnio zmieniony przez Anne Beddow dnia 02.11.21 11:44, w całości zmieniany 1 raz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Kuchnia [odnośnik]02.11.21 11:38
The member 'Anne Beddow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]29.12.22 14:03
11 VI 1958

Wizyta w spalonym sierocińcu wyryła w jej głowie pulsującą myśl, która wciąż dobijała się do świadomości i przekonywała, by potraktować propozycję nieznajomego poważnie.
Nie miała dokąd iść. Nie miała do kogo się zwrócić, zgłosić do pracy, wyjawić prawdy i przyznać – głównie przed samą sobą – że nie jest nikomu do niczego potrzebna.
Poczucie wstydu było palące i przytłaczające, niechęć do jakiegokolwiek narzucania się nigdy do tej pory nie była tak nagląca. Spakowanie kilku rzeczy nie zajęło jej długo – znacznie więcej czasu poświęciła w łazience na piętrze, stojąc przed lustrem, w dłoni dzierżąc tępe nożyce. Musiała pozbyć się długich fal jasnych włosów, pozbyć dziewczęcego uśmiechu na twarzy, delikatności w ruchach. Jeśli miała faktycznie zgodzić się na propozycję nieznajomego, nie mogła być sobą.
Nie mogła być młodą dziewczyną zapuszczającą się do opuszczonych miejsc w poszukiwaniu jedzenia.
Nożyczki poszły w ruch, pszeniczne pasma spadały lekko do umywalki i na podłogę. Obcięcie trwało długo, było żmudne i irytujące na tyle, by w trakcie doświadczyła łez na policzkach własnego odbicia w lustrze.
Wstydu, żalu, tęsknoty za dawnym życiem – pierwszych łez od momentu, w którym dowiedziała się o śmierci Petera. Pierwszych za samą sobą, za tym, kim była Anne Beddow, i w końcu za powierzchowną dumą, która znikała wraz z długimi włosami.
Nie była już sobą.
Nie miała tego co kiedyś. Nie była nawet ładna; bardziej chłopięca niż urokliwa, nie jak dziewczęta w jej wieku. Wychudzona i poszarzała, jakby miała zniknąć. Jak brudny chłopiec skryty w za dużych ubraniach i woalkach własnego strachu.
Człowiek witający ją w lustrze na nowo, jakby stała się kimś zupełnie innym, był obcy. Obcy w oczach, włosach, w rysach twarzy i zbyt bladej skórze.
Wychodząc z łazienki ignorowała lekko mokre włosy, potraktowane wodą by łatwiej było je obciąć. Po drodze zgarniała pojedyncze fiolki i słoiczki, resztki tego co zostało – wszystko niosła do kuchni, do niedużego kociołka, w którym powoli bulgotał wywar.
Potrzebowała chociaż tego, lekkiego wzmocnienia i zabezpieczenia, gdyby zdarzył się jakiś wypadek. Czegokolwiek, na co pozwalały jej liche zdolności.
Woda powoli wrzała, obok naczynia leżały odkorkowane buteleczki z resztą tego, co zostało w makówkowej spiżarni – pierw wrzuciła do naczynia liście draceny i pędy jałowca. Uniesiona różdżka i koliste ruchy zamieszały wywarem, do którego chwilę później Beddow dorzuciła kolce kaktusa, a później dwa żądła osy. Kolejny ruch różdżki był spokojny, choć trudno było jej się skupić na dokładnym odmierzaniu składników. Ogon szczuroszczeta i strączki wnykopieńki spoczęły w tafli wody, później Anne dodała także odwłok świetlika do mikstury, cały czas pilnując ognia pod kominkiem.

wywar ze szczuroszczeta, st 25


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz


Ostatnio zmieniony przez Anne Beddow dnia 29.12.22 14:04, w całości zmieniany 1 raz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Kuchnia [odnośnik]29.12.22 14:03
The member 'Anne Beddow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 9
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]29.12.22 14:15
Czas, który mogła spędzić w Makówce kurczył się w zastraszającym tempie. Juliena wciąż nie było, jego wujostwa również, nikt nie pojawiał się w domostwie, a mimo to wiedziała – wiedziała, że nie może tutaj zostać.
Nie, kiedy wszystko się zmieniło. Nie w momencie, kiedy nie mogła już mówić słów tymczasowo i na chwilę. Nie mogła przeczekać, poczekać, zebrać myśli i ułożyć dalszego planu – nie było już miejsca ani celu, do którego musiała iść.
Bulgocząca mikstura miały ziołowy zapach, choć kolor bliższy był brązom niż zieleni. Po jakiś czasie – po kolejnych składnikach, następnych ruchach różdżką, palcach zaciśniętych na drewnie i próbach opanowania łez cisnących się do oczu – po jakimś czasie zapach się zmienił. Był jakby gliniany, wdzierający się w nozdrza nieprzyjemnie. I choć wywar ze szczuroszczeta nigdy nie pachniał dobrze, a raczej powodował zakrywanie nozdrzy ręką w pośpiechu, tak teraz coś było nie tak.
Widziała to w dziwacznej parze nad kociołkiem, która prędko opadła. Ingrediencje zdawały się – pomimo mieszania i wysokiej temperatury – w ogóle nie rozpuścić w wodzie. Nic się nie zmieniało, mimo podkręcenia ognia nad naczyniem, mimo energicznych ruchów różdżką.
Maź wcale nie przypominała eliksiru.
Zaciskała zęby na dolnej wardze na granicy rozżalenia i irytacji, zrezygnowania i czystej złości – po kilku następnych minutach, było wiadome, że zielonkawa mikstura nie nadaje się do niczego.
Zawartość kociołka finalnie spoczęła w zlewie, spływając w dół kuchennej kanalizacji.
Nie zostało jej dużo – składniki w fiolkach i buteleczkach były raczej resztkami tego, co można było nazwać ingrediencjami. Było ich jednak na tyle wystarczająco, by spróbować jeszcze raz.
Znów nalała wody do kociołka, a później postawiła naczynie na ogniu. Palenisko tym razem obserwowała uważniej, śledząc moment, w którym woda w końcu zaczęła wrzeć.
Jałowiec i dracena znów znalazły się w środku kulistego kociołka, ale tym razem, kiedy rośliny zabarwiły wodę, wrzuciła następnie ogon szczuroszczeta, zaraz później ruchem różdżki mieszając wywar. Spokojnie i powoli, obserwując zachodzące zmiany, doszukując się własnego błędu lub zaniedbania. Charakterystyczny zapach zaczął wypełniać pomieszczenie, a na wodzie zaczęły pojawiać się bąbelki – wtedy sięgnęła po małą buteleczkę i wrzuciła do naczynia kolce kaktusa, zaraz potem do wywaru dołączając jeszcze, tym razem, jedno żądło osy.
Strączki wnykopieńki wpadły do bulgoczącej się mikstury nieco później, po kolejnych próbach mieszania i skupienia. Ostatni odwłok świetlika ze słoiczka dodała, kiedy aromat rozchodzący się po pomieszczeniu był już dużo wyraźniejszy.

once again, wywar ze szczuroszczeta, st 25
zt

[bylobrzydkobedzieladnie]


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz


Ostatnio zmieniony przez Anne Beddow dnia 29.12.22 14:21, w całości zmieniany 1 raz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach