Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Staffordshire
Wioska Flash
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Wioska Flash
Wioska Flash to najwyżej położona wioska w Wielkiej Brytanii, górująca nad okolicą z wysokości 463 metrów nad poziomem morza. Choć co jakiś czas pojawiają się głosy o tym, że to inna wioska powinna nosić ów tytuł, za każdym razem okazuje się, że włodarze Flash nie kłamią - najdłuższą historię ma rywalizacja z wioską Wanlockhead w Szkocji. Niegdyś ośrodek wytwórczy, ze szczególnym uwzględnieniem kowalstwa i jubilerstwa, pod koniec XIX wieku zyskał złą sławę przez organizację nielegalnych walk kogutów oraz fałszowania pieniędzy. Proceder został ukrócony dzięki porozumieniu mugolskich włodarzy znanych jako Trzy Głowy Shire krótko przed wybuchem mugolskiej I Wojny Światowej. Dziś wioska jest miejscem wyjątkowo sennym, zamieszkanym przez mieszaną, czarodziejsko-mugolską społeczność.
Grupa, która miała pod osłoną nocy zakraść się do tego miejsca była odpowiednia - i doświadczenia. Chociaż na polu wojny to właśnie on miał najmniejsze doświadczenie, nie miał zamiaru odpuszczać wojny, szczególnie po tym wszystkim co miało miejsce w ostatnich tygodniach. Po raz kolejny nowy rok przyniósł rozlew krwi i zmartwienia, ale wkrótce i to miało się zmienić. Musiał zająć się osobiście zapewnieniem spokoju na ziemiach, które przecież były pod opieką jego rodziny od wieków - i stanowiły dom dla wielu różnych nie tylko czarodziejów, ale i mugoli. Dopiero co, do ich domu wdarli się obcy, którzy pozbawili domów i żyć niejedną osobę. Bezpieczeństwo zostało zachwiane, a jednym z odpowiedzialnych ludzi za to był ten, którego chcieli dzisiaj odwiedzić.
Pod osłoną nocą, na krótko po północy na miotle znalazł się w odpowiednim miejscu, które ustalili. To tutaj, to w tym miejscu mężczyzna cieszył się nagrodą, którą zdobył przez rozlew niewinnych nazwisk i według niektórych gorszej krwi. W obliczu wojny Elroy coraz bardziej wstydził się za swoje dawne poglądy, kiedy jeszcze uważał, że rzeczy takie jak chociażby przynależność domu gryffindora odpowiadała na pytanie czy ktoś jest czegoś warty - czy ma ambicje, czy jest godnym czarodziejem. To wszystko było jak kłamstwa, którymi był żywiony z różnych stron rodziny czy później kolegów Slytherinów.
Możliwe, że dzisiejszy dzień doskonale podsumowywał to, jak ogromne miał szczęście co do lordów, którymi otoczył się za młodu. Nottowie i Malfoyowie nie docenili jak szlachetne serca wyrosły pod ich pieczą i pozbawili ich wszystkiego, co było przywilejem noszenia ich nazwiska. Jednak zarówno Percival jak i Frederick byli warci przez swe czyny i opinie więcej niż niejeden szlachciur popierający samozwańcze rządzy Cronusa.
Cieszył się, że znał ich za młodu - i był wdzięczny, mogąc ich mieć po swojej stronie w czasach tej wojennej zawieruchy; że nie odmówili mu pomocy, kiedy po wtargnięciu na ich ziemie, padła prośba o pomoc. Sprawiedliwość nie była czymś, co znaczyło tę wojnę, była to nierówna rzeź jednej ze stron, której musieli spróbować postawić opór.
Wtedy, niespełna dwa tygodnie temu, nie mieli się jak bronić. Nie byli w stanie. Ale mogli skorzystać dzisiaj z nieuwagi swoich wrogów, pogrążonych w cichych celebracjach.
Obserwował osoby, które dzisiaj miały mu pomóc. Wiedział, że nie miał tak wiele doświadczenia w terenie jak oni - brakowało mu umiejętności skradania i zakradania, ale były to rzeczy, których przez wzgląd na wojnę musiał się nauczyć. Sytuacja wymagała tego od niego.
- Dobrze was widzieć tutaj - przywitał szeptem zebranych. - Nie chcemy zwrócić na siebie uwagi, na domu będą nałożone pułapki, którymi musimy się zająć w pierwszej kolejności. Nasz drogi Felix nie będzie sam, więc musimy nastawić się na możliwość walki, choć naszym celem jest próba uśpienia wszystkich i nie pozostawienia zbyt wielu ofiar - przypomniał jedynie dla porządku, wiedząc że ludzie z którymi miał do czynienia brali udział w naradzie, byli zaangażowani i bardziej doświadczeni na polu walki. Sam nie był w stanie dołożyć wiele do dzisiejszej wyprawy, wciąż musząc nauczyć się wiele.
W jego kieszeniach spoczywały dwa eliksiry, które otrzymał kilka dni wcześniej od Fredericka. Musiał być z nimi rozważny.
- Chcemy doprowadzić go na sąd do posiadłości w Derby. Tam odpowie za swoje winy, i będzie pierwszym z wielu ostrzeżeń.
| dla porządku - 48h na odpis, ostatnia osoba w kolejce rzuca na zdarzenie. Ekwipunek we wsiąkiewce.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był środek nocy, kiedy – korzystając z zapewnianej przez ciemności osłony – w towarzystwie Wichroskrzydłego przekroczył granice Staffordshire, kierując się prosto w umówione wcześniej miejsce. Nie krążąc niepotrzebnie nad okolicą, ani nie błądząc wśród otoczonych lasami pól; chociaż widoczność była znikoma, przelatywał nad tymi terenami tyle razy, że nawet przykryte grubą warstwą śniegu i pogrążone w mroku nie stanowiły dla niego zagadki, zresztą – jeszcze przed swoim wyjazdem przez długie godziny wpatrywał się w mapę hrabstwa, wraz ze swoją grupą oraz ludźmi przysłanymi przez Skamandera planując patrole. Zbyt nieliczne; zbyt szybko stracił czujność – źle ocenił zagrożenie, decydując się na pozostawienie kraju za sobą, wierząc – naiwnie – że przez tych kilka miesięcy wroga uda się skutecznie odpierać. Mylił się, list otrzymany początkiem roku od Elroya był dla niego niczym kubeł zimnej wody, oprócz otrzeźwienia niosąc też za sobą wyrzuty sumienia; wiedział, że zawiódł – poczucie winy paliło go dotkliwie, przypominając o sobie też teraz, gdy upewniwszy się, że z ziemi nie obserwowały go żadne uważne oczy, zniżał lot, żeby po parunastu sekundach wylądować pomiędzy rzadko rosnącymi drzewami. Nie na otwartym terenie, na grzbiecie hipogryfa nie mógł podlecieć pod sam dom – nie mógł ryzykować, że zostanie dostrzeżony.
Czarna peleryna wzmocniona włóknami ze smoczej skóry zatrzepotała cicho, kiedy zeskakiwał na ziemię, butami grzęznąc w świeżym, zmrożonym śniegu; ubrany był przede wszystkim ciepło i praktycznie, ciemny płaszcz i rękawice ze smoczej skóry skutecznie chroniły go przed zimnem. Na głowę naciągnął kaptur, usprawniające przepływ magii kamienie zawieszone miał na szyi i obwiązanym wokół nadgarstka rzemieniu. Do juchtowego pasa przytroczył różdżkę, a po drugiej stronie – sakiewkę z paroma monetami i drugą, zawierającą kilka kryształów i dwie starannie zabezpieczone fiolki z eliksirami. W wewnętrznej kieszeni płaszcza ukrył też przedmiot, który na pierwszy rzut oka przypominał zwyczajną, mugolską zapalniczkę. – Zaczekaj tutaj – odezwał się cicho, wyciągając rękę, żeby pogładzić stalowoszare pióra na szyi hipogryfa; wiedział, że go zrozumiał, choć na znak potwierdzenia zwiesił jedynie niżej głowę, tupiąc krótko przednią nogą.
Zbliżając się do Elroya, skinął mu lekko głową, na moment odsuwając też z twarzy kaptur – chcąc, by już z daleka nie miał wątpliwości co do tego, z kim miał do czynienia. Nie potrzebowali nieporozumień, choć problemy i tak z całą pewnością miały pojawić się później; wiedział doskonale, że podobne akcje nigdy nie szły w stu procentach zgodnie z planem. – Elroyu – przywitał się cicho, zniżając głos do szeptu; choć znajdowali się w oddaleniu, nie powinni zwracać na siebie uwagi – nie mogli mieć pewności, kto lub co obserwowało okolicę. Staffordshire nie było już bezpieczne. – Wiemy, jakie pułapki? – zapytał, przesuwając też spojrzenia po twarzach pozostałych, a jednocześnie mnąc w ustach inne, cisnące się na wargi pytanie; czy naprawdę powinni mieć litość dla pilnujących domu ludzi ministerstwa? Oni nie mieli jej dla mieszkańców hrabstwa – doczekali się jej jedynie zdrajcy, oraz ci, którzy potulnie skłonili głowy przed oprawcą.
Przełknął ślinę, sięgając dłońmi do spinającej pelerynę klamry i poprawiając ją odruchowo. Plan samej akcji ustalili już wcześniej, nie budził w nim wątpliwości; odwrócił spojrzenie, kierując je ku posiadłości – mentalnie przygotowując się do tego, co miało rozegrać się w niej ledwie za parę chwil.
| całość ekwipunku opisana jest we wsiąkiewce, naturalnie oprócz hipogryfa (nie chodzi za mną wszędzie) - jego obecność uwzględniłam w narracji
Czarna peleryna wzmocniona włóknami ze smoczej skóry zatrzepotała cicho, kiedy zeskakiwał na ziemię, butami grzęznąc w świeżym, zmrożonym śniegu; ubrany był przede wszystkim ciepło i praktycznie, ciemny płaszcz i rękawice ze smoczej skóry skutecznie chroniły go przed zimnem. Na głowę naciągnął kaptur, usprawniające przepływ magii kamienie zawieszone miał na szyi i obwiązanym wokół nadgarstka rzemieniu. Do juchtowego pasa przytroczył różdżkę, a po drugiej stronie – sakiewkę z paroma monetami i drugą, zawierającą kilka kryształów i dwie starannie zabezpieczone fiolki z eliksirami. W wewnętrznej kieszeni płaszcza ukrył też przedmiot, który na pierwszy rzut oka przypominał zwyczajną, mugolską zapalniczkę. – Zaczekaj tutaj – odezwał się cicho, wyciągając rękę, żeby pogładzić stalowoszare pióra na szyi hipogryfa; wiedział, że go zrozumiał, choć na znak potwierdzenia zwiesił jedynie niżej głowę, tupiąc krótko przednią nogą.
Zbliżając się do Elroya, skinął mu lekko głową, na moment odsuwając też z twarzy kaptur – chcąc, by już z daleka nie miał wątpliwości co do tego, z kim miał do czynienia. Nie potrzebowali nieporozumień, choć problemy i tak z całą pewnością miały pojawić się później; wiedział doskonale, że podobne akcje nigdy nie szły w stu procentach zgodnie z planem. – Elroyu – przywitał się cicho, zniżając głos do szeptu; choć znajdowali się w oddaleniu, nie powinni zwracać na siebie uwagi – nie mogli mieć pewności, kto lub co obserwowało okolicę. Staffordshire nie było już bezpieczne. – Wiemy, jakie pułapki? – zapytał, przesuwając też spojrzenia po twarzach pozostałych, a jednocześnie mnąc w ustach inne, cisnące się na wargi pytanie; czy naprawdę powinni mieć litość dla pilnujących domu ludzi ministerstwa? Oni nie mieli jej dla mieszkańców hrabstwa – doczekali się jej jedynie zdrajcy, oraz ci, którzy potulnie skłonili głowy przed oprawcą.
Przełknął ślinę, sięgając dłońmi do spinającej pelerynę klamry i poprawiając ją odruchowo. Plan samej akcji ustalili już wcześniej, nie budził w nim wątpliwości; odwrócił spojrzenie, kierując je ku posiadłości – mentalnie przygotowując się do tego, co miało rozegrać się w niej ledwie za parę chwil.
| całość ekwipunku opisana jest we wsiąkiewce, naturalnie oprócz hipogryfa (nie chodzi za mną wszędzie) - jego obecność uwzględniłam w narracji
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Dostała zaproszenie, aby wesprzeć pewną misję dla sojuszników zakonu. Ostatnio coraz częściej z nimi współpracowała, co ogromnie ją radowało. Nie mogła znaleźć lepszej możliwości, aby pomścić śmierć brata od likwidacji wrogów. Likwidacja może nie zawsze była odpowiednim słowem.. jednak czuła, że może się przydać i tym razem. Miała doświadczenie w wyłapywaniu różnych osób. Wszak pracowała jako łowca wilkołaków, świetnie odnajdywała się w tej roli. Wydawało się, że jest idealnie stworzona do zadania, które mieli dzisiaj wykonać. Była zadowolona z tego, że członkowie zakonu feniksa jej ufają i zwracają się do niej z prośbą o pomoc, miała zamiar jeszcze bardziej się w to wszystko zaangażować.
Nie sypiała ostatnio niemal wcale, także taka nocna wyprawa była odpowiednią odskocznią dla jej osoby. Pojawiła się w miejscu spotkania na miotle, w końcu żaden inny sposób nie był dla niej równie atrakcyjny, uwielbiała przemieszczać się właśnie tak. Na głowę miała naciągnięty kaptur czarnego płaszcza. Nie chciała rzucać się w oczy, sporą część swojego życia spędziła ukrywając się, śledząc innych oraz udając kogoś kim nie była. Bycie niewidzialną to dla niej nic nowego. Była spokojna, wiedziała, że ma doborowe towarzystwo. Może nie wszystkich znała osobiście, z tego, co jednak kojarzyła to miała wykonać zadanie z samymi szlachcicami. Może i niektórzy zdążyli już zostać wydziedziczeni, jednak na pewno nadal mieli w sobie coś z lordów. Była ciekawa tego, jak się będą zachowywać, czy gdyby nie posiadała informacji, jakie miała to potrafiłaby stwierdzić, że należą do tych dwudziestu ośmiu wybranych rodów? Sama miała w sobie krew Weasleyów, wiele słyszała o szlachcie od babki, jednak wiadomo jak to Weasley - zawsze nieco z boku, nie umywali się do rodów pokroju Malfoy. Jakie to zabawne, że znaleźli się na tyle odważni dziedzice, którzy potrafili postawić się rodzinnym tradycjom, nawet jej to trochę imponowało.
Wylądowała na miotle kawałek przed mężczyznami, zeskoczyła z niej płynnym ruchem. Nie zamierzała brać ze sobą swojego środka transportu, oparła ją o drzewo, licząc na to, że nie wzbudzi niczyjego zainteresowania. Naciągnęła głębiej kaptur na głowę, po czym ruszyła w stronę mężczyzn. Poruszała się cicho, niczym cień, tak też wyglądała, była wysoka, jak na kobietę, do tego można nawet stwierdzić, że przesadnie chuda, po śmierci brata wyglądała coraz gorzej. Na biodrach miała zapięty skórzany pas, do którego były przypięte fiołki z eliksirami, które dostała od Foxa i swoją różdżkę. Dosyć szybko dotarła do zgromadzonych mężczyzn, skinęła im głową na przywitanie i słuchała, co mają do powiedzenia. Kątem oka rzuciła spojrzenie na chatę, do której mieli zaraz wejść, nie brzmiało to, jak coś skomplikowanego, byleby załatwili sprawę szybko i nie pojawiło się żadne wsparcie wrogów, bo wtedy cały plan mógł się posypać.
Nie sypiała ostatnio niemal wcale, także taka nocna wyprawa była odpowiednią odskocznią dla jej osoby. Pojawiła się w miejscu spotkania na miotle, w końcu żaden inny sposób nie był dla niej równie atrakcyjny, uwielbiała przemieszczać się właśnie tak. Na głowę miała naciągnięty kaptur czarnego płaszcza. Nie chciała rzucać się w oczy, sporą część swojego życia spędziła ukrywając się, śledząc innych oraz udając kogoś kim nie była. Bycie niewidzialną to dla niej nic nowego. Była spokojna, wiedziała, że ma doborowe towarzystwo. Może nie wszystkich znała osobiście, z tego, co jednak kojarzyła to miała wykonać zadanie z samymi szlachcicami. Może i niektórzy zdążyli już zostać wydziedziczeni, jednak na pewno nadal mieli w sobie coś z lordów. Była ciekawa tego, jak się będą zachowywać, czy gdyby nie posiadała informacji, jakie miała to potrafiłaby stwierdzić, że należą do tych dwudziestu ośmiu wybranych rodów? Sama miała w sobie krew Weasleyów, wiele słyszała o szlachcie od babki, jednak wiadomo jak to Weasley - zawsze nieco z boku, nie umywali się do rodów pokroju Malfoy. Jakie to zabawne, że znaleźli się na tyle odważni dziedzice, którzy potrafili postawić się rodzinnym tradycjom, nawet jej to trochę imponowało.
Wylądowała na miotle kawałek przed mężczyznami, zeskoczyła z niej płynnym ruchem. Nie zamierzała brać ze sobą swojego środka transportu, oparła ją o drzewo, licząc na to, że nie wzbudzi niczyjego zainteresowania. Naciągnęła głębiej kaptur na głowę, po czym ruszyła w stronę mężczyzn. Poruszała się cicho, niczym cień, tak też wyglądała, była wysoka, jak na kobietę, do tego można nawet stwierdzić, że przesadnie chuda, po śmierci brata wyglądała coraz gorzej. Na biodrach miała zapięty skórzany pas, do którego były przypięte fiołki z eliksirami, które dostała od Foxa i swoją różdżkę. Dosyć szybko dotarła do zgromadzonych mężczyzn, skinęła im głową na przywitanie i słuchała, co mają do powiedzenia. Kątem oka rzuciła spojrzenie na chatę, do której mieli zaraz wejść, nie brzmiało to, jak coś skomplikowanego, byleby załatwili sprawę szybko i nie pojawiło się żadne wsparcie wrogów, bo wtedy cały plan mógł się posypać.
Noc była głęboka, ciemna i zimna. Przybywszy na miotle z Doliny Godryka wylądowałem z dala od wyznaczonego miejsca, resztę drogi przebywając pieszo i unikając głównego traktu. Szczelnie otulony czarnym płaszczem ginąłem pośród cieni, stając się jednym z nich. Pod wełnianą otuliną odziany byłem w skrojoną na miarę szatę, posiadającą specjalne kieszenie i paski na cenne przedmioty. W jednej z nich spoczywało błyszczące lusterko dwukierunkowe, w pozostałych - starannie zabezpieczone fiolki z eliksirami. Zamówiony talizman spoczywał na łańcuszku poniżej mostka, nie był jednak zupełnie wyczuwalny na skórze. Brnąc przez śniegi polegałem na wyostrzonych zmysłach. Przyzwyczajone do mroku oko czujnie skanowało okolicę, a uszy nasłuchiwały obcych dźwięków. Nikt za mną nie podążał - pogrążona w głębokim śnie wioska była cicha i martwa. Ale ta noc cicha być nie miała - nie dla jednego z mieszkańców, świeżo upieczonego pana na włościach. Konfidenta, który zatańczył tak, jak zagrał mu mój brat - i który z przychylnością odebrał nagrodę za swoją posługę wobec nowego ładu. Rycerze Walpurgii obiecywali wiele - a życzenia, które spełniali, okupowali niewinną krwią, tradycje wyciągając rodem ze średniowiecza, które tak bardzo upodobała sobie większość arystokracji.
Czy gdyby ci, którzy przyklaskiwali nowemu ładowi, udali się ze mną do Mglistego Lasu, nadal hołubiliby rządom mojego ojca?
Domyślałem się, do kogo należały trzy ludzkie sylwetki majaczące na horyzoncie, a obecność hipogryfa pozbawiała mnie wszelkich wątpliwości. Skinąłem krótko głową swoim towarzyszom, odrzucając dzierżoną w dłoni miotłę w śnieg; byłem do niej przywiązany, ale niewielki gąszcz stanowił dobrą kryjówkę - ponadto obecność Wichroskrzydłego skutecznie odstraszała nie tylko przypadkowych ludzi, ale i dzikie zwierzęta. Znajdowaliśmy się jeszcze wystarczająco daleko od domostwa, by swobodnie prowadzić rozmowy, mimo wszystko zachowywaliśmy ostrożność.
- Mam odmienne zdanie w kwestii ofiar, ale rozumiem twój punkt widzenia. Skupiamy się na Evertonie, nie na postawieniu na nogi wszystkich w okolicy. - W przewrotny swój sposób zgodziłem się cicho z Greengrassem, unosząc na niego niego spojrzenie. Znałem go dobrze - był zdolnym i dumnym czarodziejem, jego bagaż doświadczeń był jednak znacznie skromniejszy niż ten, który dźwigaliśmy ja czy Percival - i być może to właśnie było powodem silnego kręgosłupa moralnego, który samemu straciłem gdzieś w wojennej zawierusze, wyznając zasadę, że najlepszy Lis to żywy Lis. Trzy godziny wcześniej złożyłem Maeve obietnicę, że do niej wrócę. Nie mogłem przecież złamać danego słowa. Honor mi na to nie pozwalał. - Nie łudźmy się jednak, jeśli nas zauważą, będą walczyć na śmierć i życie. - Starałem się nie zabrzmieć pretensjonalnie, a w moim głosie wybrzmiewała gorycz i złość. Zwyczajnie nie mogliśmy pozwolić sobie na to, by Zakon Feniksa stracił dobrych ludzi. Na krótko przeniosłem przenikliwe spojrzenie na Josie. Pomimo nocnej aury musiała poczuć, jak moje źrenice zdają się zaglądać do jej duszy. Była świetną policjantką, potrafiła radzić sobie w stresujących sytuacjach - ale czy posiadała wystarczająco silną psychikę, by sięgać po rozwiązania ostateczne? - Musimy sprawdzić - Odpowiedziałem Percivalowi na jego pytanie dotyczące pułapek. - Ja w tym czasie zajmę się udaremnieniem ucieczki Evertona. - Taki był plan - każdy znał swoje zadania, teren wokół posiadłości, oraz i samą posiadłość. Udało nam się dotrzeć do służki pracującej niegdyś dla możnej rodziny, która po wybuchu wojny opuściła dom, uciekając za granicę. Kobieta znała domostwo na wylot, każdy jego pokój i każdy sekret - oraz główną sypialnię pana domu, mieszczącą się na piętrze, która z racji na swój prestiż z pewnością gościła teraz nowego włodarza.
ekwipunek we wsiąkiewce
Czy gdyby ci, którzy przyklaskiwali nowemu ładowi, udali się ze mną do Mglistego Lasu, nadal hołubiliby rządom mojego ojca?
Domyślałem się, do kogo należały trzy ludzkie sylwetki majaczące na horyzoncie, a obecność hipogryfa pozbawiała mnie wszelkich wątpliwości. Skinąłem krótko głową swoim towarzyszom, odrzucając dzierżoną w dłoni miotłę w śnieg; byłem do niej przywiązany, ale niewielki gąszcz stanowił dobrą kryjówkę - ponadto obecność Wichroskrzydłego skutecznie odstraszała nie tylko przypadkowych ludzi, ale i dzikie zwierzęta. Znajdowaliśmy się jeszcze wystarczająco daleko od domostwa, by swobodnie prowadzić rozmowy, mimo wszystko zachowywaliśmy ostrożność.
- Mam odmienne zdanie w kwestii ofiar, ale rozumiem twój punkt widzenia. Skupiamy się na Evertonie, nie na postawieniu na nogi wszystkich w okolicy. - W przewrotny swój sposób zgodziłem się cicho z Greengrassem, unosząc na niego niego spojrzenie. Znałem go dobrze - był zdolnym i dumnym czarodziejem, jego bagaż doświadczeń był jednak znacznie skromniejszy niż ten, który dźwigaliśmy ja czy Percival - i być może to właśnie było powodem silnego kręgosłupa moralnego, który samemu straciłem gdzieś w wojennej zawierusze, wyznając zasadę, że najlepszy Lis to żywy Lis. Trzy godziny wcześniej złożyłem Maeve obietnicę, że do niej wrócę. Nie mogłem przecież złamać danego słowa. Honor mi na to nie pozwalał. - Nie łudźmy się jednak, jeśli nas zauważą, będą walczyć na śmierć i życie. - Starałem się nie zabrzmieć pretensjonalnie, a w moim głosie wybrzmiewała gorycz i złość. Zwyczajnie nie mogliśmy pozwolić sobie na to, by Zakon Feniksa stracił dobrych ludzi. Na krótko przeniosłem przenikliwe spojrzenie na Josie. Pomimo nocnej aury musiała poczuć, jak moje źrenice zdają się zaglądać do jej duszy. Była świetną policjantką, potrafiła radzić sobie w stresujących sytuacjach - ale czy posiadała wystarczająco silną psychikę, by sięgać po rozwiązania ostateczne? - Musimy sprawdzić - Odpowiedziałem Percivalowi na jego pytanie dotyczące pułapek. - Ja w tym czasie zajmę się udaremnieniem ucieczki Evertona. - Taki był plan - każdy znał swoje zadania, teren wokół posiadłości, oraz i samą posiadłość. Udało nam się dotrzeć do służki pracującej niegdyś dla możnej rodziny, która po wybuchu wojny opuściła dom, uciekając za granicę. Kobieta znała domostwo na wylot, każdy jego pokój i każdy sekret - oraz główną sypialnię pana domu, mieszczącą się na piętrze, która z racji na swój prestiż z pewnością gościła teraz nowego włodarza.
ekwipunek we wsiąkiewce
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Nie miał najmniejszej wątpliwości co do tego, do kogo należał hipogryf.
- Percivalu - odpowiedział z uśmiechem, ciesząc się, że ten jednak zjawił się tutaj. W końcu sytuacja w Derbyshire nie była tylko istotna dla Greengrassów - wielu pracowników rezerwatu i wielu zwykłych ludzi znajdujących dom na tych terenach, i każdy chciał dołożyć cegiełkę. A dodatkowo lord Nott był tym, który przyczynił się do pomocy Elroya Zakonowi. Nie spodziewałby się po nim niczego innego niż odpowiedzi na pomoc.
- Josephine, Frederick - przywitał się i z nimi skinienem, chcąc również aby imiona wybrzmiały. - Miło mi panią poznać, proszę dzisiejszej nocy nie martwić się moim tytułem - dodał wręcz automatycznie do kobiety, wyuczony tego, że wymagane było ciche bądź wypowiedziane na głos zezwolenie do zwracania się imieniem. Nawet jeśli dwóch jego szkolnych towarzyszy miałoby wywrócić na niego oczami za to.
Sytuacja była poważna, a on nie miał w niej tak wiele doświadczenia. Chciał wierzyć we własne ideały, chciałby móc zaprzeczyć zaraz i powiedzieć Frederickowi, że przecież nie są mordercami; że mają zabrać tego mężczyznę i opuścić miejsce.
Ale jeśli pozwolą im chodzić wolno, ci ludzie znów przyczynią się do śmierci niewinnych. Świat był pogrążony w wojnie, ich ojczyzna była w niej pogrążona i nie mogli teraz się wachać czy mogą sobie pozwolić na kompromisy. Musieli dojść do pewnych, zastanowić się gdzie zaczynała się granica, której nie powinni przekraczać.
- Na Evertonie zależy nam żywym. Pierwszy z publicznych sądów na naszych ziemiach. Przy reszcie nie chcemy zwracać uwagi - powiedział, zgodnie z prawdą. Mieli co do jego osoby plany w rodzinnej posiadłości, mieli zamiar pokazać, że zdrajcy i ci panoszący się po ich terenach nie będą bezkarni. Sprawiedliwość była domeną Abbottów, a w czasach wojny z pewnością jej brakowało. Nie mogli liczyć na to, że każdy pochwali ich samosądy, a jednocześnie nie mógł spoglądać bezczynnie na to, że ludzie cierpieli.
Odłożył miotłę przy Wichroskrzydłym, wiedząc że ten przypilnuje ich transportu, a w ramach potrzeby przybędzie z odsieczą.
- Będziemy i my - odpowiedział pewnie, bo choć nie miał doświadczenia w walce na wojnie, miał je z pojedynków czarodziejskich. Ciężko było te dwie rzeczy porównywać i nigdy nie powiedziałby tego na głos, w obawie że jednak spotka się on z salwą śmiechu lub zwykłą ciszą. Po drugiej stronie jednak stało jego doświadczenie jako opiekuna smoków - przyzwyczajony do wysokich temperatur, był pewny że przystosuje się do tego, co miało mieć miejsce. - Postaram się trzymać bardziej z tyłu, nie mam waszego doświadczenia w pozostawaniu... niewidocznym - powiedział, trzymając pewniej różdżkę, aby rzucić zaklęcie, które miało im pomóc oszacować ilość osób znajdujących się w posiadłości. W końcu powinni korzystać ze wszystkich środków, które mogły im się przydać.
Po tym ruszyli już w stronę domu, powoli i nie chcąc wzbudzać podejrzeń w swoim kierunku - bo w końcu dlatego spotkali się kawałek dalej od miejsca, które planowali odwiedzić. Rzeczywiście Elroy starał trzymać się bardziej z tyłu, obserwujac jak jego towarzysz stawiają kroki i poruszają się, szczególnie kiedy zaczynali zbliżać się do miejsca domu. Starał się ich naśladować, starał się bardziej skupić na tym, w których rejonach gleby układał stopy i w jaki sposób je układał, wcale nie będąc przekonanym co do swoich umiejętności pod tym względem.
- Homenum revelio - powiedział, kiedy upewnił się, że zaklęcie mogło już zadziałać. Nie mieli pewności, jak wiele osób mogło się znajdować w domu Felixa - choć z pewnością noc działała na ich korzyść.
- Percivalu - odpowiedział z uśmiechem, ciesząc się, że ten jednak zjawił się tutaj. W końcu sytuacja w Derbyshire nie była tylko istotna dla Greengrassów - wielu pracowników rezerwatu i wielu zwykłych ludzi znajdujących dom na tych terenach, i każdy chciał dołożyć cegiełkę. A dodatkowo lord Nott był tym, który przyczynił się do pomocy Elroya Zakonowi. Nie spodziewałby się po nim niczego innego niż odpowiedzi na pomoc.
- Josephine, Frederick - przywitał się i z nimi skinienem, chcąc również aby imiona wybrzmiały. - Miło mi panią poznać, proszę dzisiejszej nocy nie martwić się moim tytułem - dodał wręcz automatycznie do kobiety, wyuczony tego, że wymagane było ciche bądź wypowiedziane na głos zezwolenie do zwracania się imieniem. Nawet jeśli dwóch jego szkolnych towarzyszy miałoby wywrócić na niego oczami za to.
Sytuacja była poważna, a on nie miał w niej tak wiele doświadczenia. Chciał wierzyć we własne ideały, chciałby móc zaprzeczyć zaraz i powiedzieć Frederickowi, że przecież nie są mordercami; że mają zabrać tego mężczyznę i opuścić miejsce.
Ale jeśli pozwolą im chodzić wolno, ci ludzie znów przyczynią się do śmierci niewinnych. Świat był pogrążony w wojnie, ich ojczyzna była w niej pogrążona i nie mogli teraz się wachać czy mogą sobie pozwolić na kompromisy. Musieli dojść do pewnych, zastanowić się gdzie zaczynała się granica, której nie powinni przekraczać.
- Na Evertonie zależy nam żywym. Pierwszy z publicznych sądów na naszych ziemiach. Przy reszcie nie chcemy zwracać uwagi - powiedział, zgodnie z prawdą. Mieli co do jego osoby plany w rodzinnej posiadłości, mieli zamiar pokazać, że zdrajcy i ci panoszący się po ich terenach nie będą bezkarni. Sprawiedliwość była domeną Abbottów, a w czasach wojny z pewnością jej brakowało. Nie mogli liczyć na to, że każdy pochwali ich samosądy, a jednocześnie nie mógł spoglądać bezczynnie na to, że ludzie cierpieli.
Odłożył miotłę przy Wichroskrzydłym, wiedząc że ten przypilnuje ich transportu, a w ramach potrzeby przybędzie z odsieczą.
- Będziemy i my - odpowiedział pewnie, bo choć nie miał doświadczenia w walce na wojnie, miał je z pojedynków czarodziejskich. Ciężko było te dwie rzeczy porównywać i nigdy nie powiedziałby tego na głos, w obawie że jednak spotka się on z salwą śmiechu lub zwykłą ciszą. Po drugiej stronie jednak stało jego doświadczenie jako opiekuna smoków - przyzwyczajony do wysokich temperatur, był pewny że przystosuje się do tego, co miało mieć miejsce. - Postaram się trzymać bardziej z tyłu, nie mam waszego doświadczenia w pozostawaniu... niewidocznym - powiedział, trzymając pewniej różdżkę, aby rzucić zaklęcie, które miało im pomóc oszacować ilość osób znajdujących się w posiadłości. W końcu powinni korzystać ze wszystkich środków, które mogły im się przydać.
Po tym ruszyli już w stronę domu, powoli i nie chcąc wzbudzać podejrzeń w swoim kierunku - bo w końcu dlatego spotkali się kawałek dalej od miejsca, które planowali odwiedzić. Rzeczywiście Elroy starał trzymać się bardziej z tyłu, obserwujac jak jego towarzysz stawiają kroki i poruszają się, szczególnie kiedy zaczynali zbliżać się do miejsca domu. Starał się ich naśladować, starał się bardziej skupić na tym, w których rejonach gleby układał stopy i w jaki sposób je układał, wcale nie będąc przekonanym co do swoich umiejętności pod tym względem.
- Homenum revelio - powiedział, kiedy upewnił się, że zaklęcie mogło już zadziałać. Nie mieli pewności, jak wiele osób mogło się znajdować w domu Felixa - choć z pewnością noc działała na ich korzyść.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwował czujnie okolicę, czekając na pojawienie się reszty, witając się milcząco zarówno z Frederickiem, jak i wysoką, szczupłą kobietą, której twarz kojarzył jeszcze z korytarzy Ministerstwa Magii. Nie widzieli się od dłuższego czasu, po przymusowej ewakuacji z Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami spalił za sobą większość mostów, to nie była jednak dobra pora na nadrabianie zaległości; ufał Foxowi jak mało komu (stwierdzenie, że jak własnemu bratu byłoby w tym wypadku niezbyt trafione) i wiedział, że nie zabrałby na akcję nikogo, kto budziłby jego wątpliwości. Był doświadczonym Zakonnikiem i jeszcze bardziej doświadczonym aurorem; sama jego obecność podnosiła Percivala na duchu. – Fox ma rację – zgodził się cicho, mimochodem, kiwając lekko głową. Wymienił już wystarczająco wiele zaklęć z Rycerzami Walpurgii i ludźmi Malfoya żeby wiedzieć, że nie odpuszczali łatwo; niewidzialne spojrzenie ich przywódców musiało działać na nich wyjątkowo motywująco, a może naprawdę wierzyli w głoszone przez nich idee. On sam to kiedyś robił – dopóki oczu nie otworzyły mu dziesiątki nazwisk czarodziejów i czarownic, którzy stracili życie w spopielonych gruzach Ministerstwa Magii.
Przytaknął milcząco na słowa Elroya, oni również nie mogli pozwolić sobie na opuszczenie różdżek; przyjął też do wiadomości informację na temat pułapek, instynktownie mocniej zaciskając palce na palisandrowym drewnie. Kącik ust drgnął mu w górę, gdy lord Greengrass zadecydował o chwilowym odrzuceniu tytułu – cisnący się na wargi komentarz postanowił zostawić jednak na później, w tym momencie nie pozwalając sobie na rozproszenia. Wiedział, ile mógł ich kosztować najdrobniejszy nawet błąd; czarnomagiczna blizna rozlana wzdłuż nadgarstka przypominała mu o tym wystarczająco wyraźnie.
Zaczekał na sygnał ze strony Fredericka, zaraz po tym w ślad za nim ruszając w stronę niewidocznego początkowo domu – rozglądając się uważnie, gdy tylko opuścili tymczasowe schronienie zapewniane przez leśną gęstwinę. Wichroskrzydły pozostał za nimi, w razie nagłej potrzeby gotowy do zabrania ich w bezpieczne miejsce, nie mogli już jednak dłużej liczyć na jego wyczulone zmysły; polegając jedynie na własnych, skupił się na jak najsprawniejszym pokonaniu połaci otwartego terenu, trzymając się rzucanych przez pojedyncze pnie cieni i unikając ośnieżonych fragmentów – na jasnym śniegu nawet w środku nocy byliby widoczni jak na dłoni.
Usłyszawszy gdzieś za sobą znajomą inkantację zaklęcia, odwrócił się przez ramię, rzucając pytające spojrzenie w stronę Elroya; czy kogoś widział? Gołym okiem nie dostrzegał żadnego ruchu, a głęboka noc oznaczała, że większość mieszkańców budynku powinna być pogrążona we śnie, co do tego nie mogli mieć jednak pewności; jeśli gdzieś w pobliżu czaił się wartownik, to im wcześniej odkryją jego obecność, tym sprawniej będą w stanie zareagować.
Po przebyciu paru kolejnych metrów zwolnił kroku, zatrzymując się tuż przed granicą posiadłości; wolał nie podchodzić jeszcze pod sam dom, po pierwsze – z obawy przed tym, że mogliby zostać usłyszani, po drugie – nie mieli pewności, czy zabezpieczeń nie nałożono już tutaj, na ogród. Wyciągnął różdżkę, przykucając w cieniu drzewa i unosząc ją lekko; na chwilę przeniósł wzrok na swoich towarzyszy, milcząco dając im znak, żeby się zatrzymali, po czym skupił się na swoim otoczeniu. – Carpiene – wyszeptał, obracając lekko nadgarstek i na kilka długich sekund pozostając głuchym i ślepym na wszystko, poza rozpływającą się niczym okręgi na wodzie magią.
Przytaknął milcząco na słowa Elroya, oni również nie mogli pozwolić sobie na opuszczenie różdżek; przyjął też do wiadomości informację na temat pułapek, instynktownie mocniej zaciskając palce na palisandrowym drewnie. Kącik ust drgnął mu w górę, gdy lord Greengrass zadecydował o chwilowym odrzuceniu tytułu – cisnący się na wargi komentarz postanowił zostawić jednak na później, w tym momencie nie pozwalając sobie na rozproszenia. Wiedział, ile mógł ich kosztować najdrobniejszy nawet błąd; czarnomagiczna blizna rozlana wzdłuż nadgarstka przypominała mu o tym wystarczająco wyraźnie.
Zaczekał na sygnał ze strony Fredericka, zaraz po tym w ślad za nim ruszając w stronę niewidocznego początkowo domu – rozglądając się uważnie, gdy tylko opuścili tymczasowe schronienie zapewniane przez leśną gęstwinę. Wichroskrzydły pozostał za nimi, w razie nagłej potrzeby gotowy do zabrania ich w bezpieczne miejsce, nie mogli już jednak dłużej liczyć na jego wyczulone zmysły; polegając jedynie na własnych, skupił się na jak najsprawniejszym pokonaniu połaci otwartego terenu, trzymając się rzucanych przez pojedyncze pnie cieni i unikając ośnieżonych fragmentów – na jasnym śniegu nawet w środku nocy byliby widoczni jak na dłoni.
Usłyszawszy gdzieś za sobą znajomą inkantację zaklęcia, odwrócił się przez ramię, rzucając pytające spojrzenie w stronę Elroya; czy kogoś widział? Gołym okiem nie dostrzegał żadnego ruchu, a głęboka noc oznaczała, że większość mieszkańców budynku powinna być pogrążona we śnie, co do tego nie mogli mieć jednak pewności; jeśli gdzieś w pobliżu czaił się wartownik, to im wcześniej odkryją jego obecność, tym sprawniej będą w stanie zareagować.
Po przebyciu paru kolejnych metrów zwolnił kroku, zatrzymując się tuż przed granicą posiadłości; wolał nie podchodzić jeszcze pod sam dom, po pierwsze – z obawy przed tym, że mogliby zostać usłyszani, po drugie – nie mieli pewności, czy zabezpieczeń nie nałożono już tutaj, na ogród. Wyciągnął różdżkę, przykucając w cieniu drzewa i unosząc ją lekko; na chwilę przeniósł wzrok na swoich towarzyszy, milcząco dając im znak, żeby się zatrzymali, po czym skupił się na swoim otoczeniu. – Carpiene – wyszeptał, obracając lekko nadgarstek i na kilka długich sekund pozostając głuchym i ślepym na wszystko, poza rozpływającą się niczym okręgi na wodzie magią.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Bell obserwowała uważnie okolicę, słuchała o czym rozmawiali mężczyźni, jednak jak na razie nie zamierzała się dołączać, w końcu nie była jedną z nich. Nie była damą, nie pochodziła ze szlachty, nie pasowała do nich. Miała nadzieję, że nie będzie to przeszkodą do tego, aby współpraca im się tutaj dzisiaj ułożyła. Nie należała do towarzyskich osób, odzywała się właściwie tylko wtedy, gdy miała coś do powiedzenia, nie klepała ozorem bez potrzeby. Przeniosła wzrok na Greengrassa i zmrużyła oczy, gdy powiedział, że ma się nie martwić jego tytułem. - Nie tylko dzisiejszej nocy, na co dzień również nie martwię się takimi błachostkami, dzieją się zdecydowanie bardziej istotne rzeczy na świecie niż to, jak się mam do kogoś zwracać.- powiedziała cicho. To przez takich jak on trwała wojna, te ich tytuły szlacheckie, nawet podczas sytuacji jak ta było to pierwszym o czym pomyślał. Co za absurd. Nie ukrywała swojego rozgoryczenia spowodowanego słowami, które zostały wypowiedziane w jej kierunku, potraktował ją z góry, nie zapomni mu tego.
Wróciła ponownie do obserwowania okolicy, nie zamierzała się wdawać w pyskówki z lordem, bo nie miało to najmniejszego sensu, jednak musiała powiedzieć, co o tym myśli, rozdrażnił ją okropnie. Czekała aż wreszcie ruszą w stronę domu, w którym to miał się znajdować mężczyzna, którego mieli dzisiaj złapać. Wyciągnęła różdżkę i złapała ją mocno w dłoni. Oby dzisiaj dobrze jej służyła. Tak naprawdę wolałaby rozwiązać sprawę po cichu, posiadała spore umiejętności w walce bez różdżki, wiedziała, że w nocy mogłaby likwidować przeciwników niezauważalnie, po kolei, nie zwracając na siebie uwagi w przeciwieństwie do rzucania zaklęć, jednak zobaczymy, co zastaną w środku.
Jak na razie poruszała się po cichu przed siebie, nie było to dla niej nic nowego. Krok za krokiem, oddychała powoli, spokojnie, obserwowała przy okazji okolicę, aby mieć pewność, że gdzieś w krzakach nie czai się ktoś nieproszony.
Przystanęła, gdy mężczyźni rzucali zaklęcia, sama zaś jak na razie wolała się nie wtrącać, poczeka na spokojnie na moment, w którym jej umiejętności będą mogły się na coś przydać.
Wróciła ponownie do obserwowania okolicy, nie zamierzała się wdawać w pyskówki z lordem, bo nie miało to najmniejszego sensu, jednak musiała powiedzieć, co o tym myśli, rozdrażnił ją okropnie. Czekała aż wreszcie ruszą w stronę domu, w którym to miał się znajdować mężczyzna, którego mieli dzisiaj złapać. Wyciągnęła różdżkę i złapała ją mocno w dłoni. Oby dzisiaj dobrze jej służyła. Tak naprawdę wolałaby rozwiązać sprawę po cichu, posiadała spore umiejętności w walce bez różdżki, wiedziała, że w nocy mogłaby likwidować przeciwników niezauważalnie, po kolei, nie zwracając na siebie uwagi w przeciwieństwie do rzucania zaklęć, jednak zobaczymy, co zastaną w środku.
Jak na razie poruszała się po cichu przed siebie, nie było to dla niej nic nowego. Krok za krokiem, oddychała powoli, spokojnie, obserwowała przy okazji okolicę, aby mieć pewność, że gdzieś w krzakach nie czai się ktoś nieproszony.
Przystanęła, gdy mężczyźni rzucali zaklęcia, sama zaś jak na razie wolała się nie wtrącać, poczeka na spokojnie na moment, w którym jej umiejętności będą mogły się na coś przydać.
- Josephine jest byłą policjantką. - Wyjaśniłem krótko, uzmysławiając sobie, że zarówno Elroy jak i Percival mogli nie wiedzieć, dlaczego to właśnie ona zmierzała z nami do domu Evertona. Nie zagłębiałem się w szczegóły, sucha informacja wystarczała, by rzucić światło na bagaż umiejętności, jaki mogła wnieść ze sobą Bell. Swoje spojrzenie na dłużej zatrzymałem na Elroyu - a było tak przenikliwe, jakbym próbował odczytać myśli iskrzące pod jego czaszką. Imponował mi - on i Percival, tak samo jak i Ben. Potrafili stawać oko w oko z najbardziej majestatycznymi stworzeniami, poskramiać ich dzikość, a może i nawet odnajdywać ich łagodne strony. Dokonywali czegoś, co znacznie wykraczało poza moje zdolności - nie przyszłoby mi na myśl, że Greengrass jest osobą bojaźliwa, bo wszystko, co robił, przeczyło temu. Ale smoki i ludzie znacznie się od siebie różnili, a ja chciałem wierzyć, że nie zawaha się, zgodnie ze swoim zapewnieniem, kiedy na jego drodze stanie wartownik. Ludzie wynajęci do ochrony Evertona mogli pochodzić z różnych środowisk, a mając na uwadze ostatnią modę na okrucieństwo oraz zapotrzebowanie na radykalne środki ze strony Ministerstwa, zakładałem, że każdy, kto pilnował tej posiadłości, potrafił posługiwać się czarną magią.
Czy ludzie popierający panującą politykę byli tak zepsuci, czy poza epidemią znieczulicy, panowała również epidemia ślepoty? Czy Percival był jedynym, który otrząsnął się z letargu? Jedynym, który znalazł w sobie odwagę - tak jak kiedyś ja - by własną moralność postawić ponad rodziną i tradycją, choć nie była to łatwa decyzja? Jedno wiedziałem na pewno. Wolałem mieć go u swego boku, niż po stronie wroga. Nie tylko przez wzgląd na dawne czasy oraz sentyment - ale i dlatego, że był piekielnie zdolnym czarodziejem.
W ciszy i niemalże bezszelestnie zakradliśmy się pod granicę posiadłości, która teraz była już dobrze widoczna, choć od strony, od której nadeszliśmy, nie dostrzegam jeszcze żadnych strażników - a zmysły nadal miałem wyostrzone. W żadnym z okien nie jarzyło się światło.
- Ilu? - Zwróciłem się szeptem do Elroya, chcąc poznać nie tylko ich liczbę, ale i pozycję. - Magicus extremos. - Nie podnosząc głosu, zamachnąłem różdżką, a moi towarzysze mogli poczuć wypełniającą ich siłę. Byliśmy o krok od celu - i o krok od niebezpieczeństwa.
rzut
Czy ludzie popierający panującą politykę byli tak zepsuci, czy poza epidemią znieczulicy, panowała również epidemia ślepoty? Czy Percival był jedynym, który otrząsnął się z letargu? Jedynym, który znalazł w sobie odwagę - tak jak kiedyś ja - by własną moralność postawić ponad rodziną i tradycją, choć nie była to łatwa decyzja? Jedno wiedziałem na pewno. Wolałem mieć go u swego boku, niż po stronie wroga. Nie tylko przez wzgląd na dawne czasy oraz sentyment - ale i dlatego, że był piekielnie zdolnym czarodziejem.
W ciszy i niemalże bezszelestnie zakradliśmy się pod granicę posiadłości, która teraz była już dobrze widoczna, choć od strony, od której nadeszliśmy, nie dostrzegam jeszcze żadnych strażników - a zmysły nadal miałem wyostrzone. W żadnym z okien nie jarzyło się światło.
- Ilu? - Zwróciłem się szeptem do Elroya, chcąc poznać nie tylko ich liczbę, ale i pozycję. - Magicus extremos. - Nie podnosząc głosu, zamachnąłem różdżką, a moi towarzysze mogli poczuć wypełniającą ich siłę. Byliśmy o krok od celu - i o krok od niebezpieczeństwa.
rzut
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Nie miał zamiaru odpowiadać na podobnego rodzaju pyskówki czy stwierdzenia - bo szacunku wymagał w końcu od dwóch stron. A dzisiaj zgodził się na brak tytułów, dla ułatwienia akcji wszystkim.
Zaraz jednak, kiedy zaklęcie zadziałało, zaczął się rozglądać po otoczeniu. Zarówno w kierunku domu, jak i nieco dalszym, nie chcąc przypadkiem przeoczyć jakiegoś patrolu w okolicy - w końcu nie wiedzieli jaką ochronę zapewniono Felixowi, a można było być pewnym, że znajdzie się wielu czarodziejów żądnych zemsty na jego osobie. W końcu każdy kogoś stracił, każdy w jakiś sposób cierpiał przez to co miało miejsce.
Stanąć okiem w oko ze smokiem po tylu latach nie było niczym przerażającym. Ale kiedy miał okazję stanąć w pojedynku na śmierć i życie z kimś... innym? Z człowiekiem? Nie był pewny - bo w końcu ostatecznie nie został aurorem. Opiekował się smokami w rezerwacie, a podczas podróży natrafiał na różne sytuacje. Ale ta sytuacja, tu i teraz, to wszystko było inne.
Dostrzegł jakiś ruch, nieco dalej, na który zmarszczył brwi. Miał rację co do patroli w tych okolicach? Chwilę się przyglądał dwójce, która wyraźnie była mocno zainteresowana sobą. Chwilę jednak mu zajęło zrozumienie, co podglądał.
Upadek obyczajów skomentował w myślach, wracając w okolice domu. Powinien się skupić.
- Dwóch na straży domu - wyszeptał do towarzyszy. - Jeden w środku jest nieprzytomny. Dwóch, trzech... siedmiu śpi, prawdopodobnie łącznie z Felixem. Czarodziej w domu widzę, że się przemieszcza między piętrami - przekazał informacje grupie, z którą się zakradał. Po tym jednak obserwował jak Percival odkrywał pułapki.
Sam Elroy zaraz skupił się na tym, aby zabezpieczyć teren ich własnymi pułapkami - nie mogli pozwolić, aby mężczyźni uciekli, choć nie przyszli tutaj po ochroniarzy, jego rodzinę, czy kogo jeszcze innego znajdującego się w domu. Przyszli tutaj po Felixa, człowieka który bezpośrednio przyczynił się do stosów, które zapłonęły.
Przystąpił do zakładania Tenuistis na terenie, aby na pewno żaden z obecnych w domu, a przede wszystkim Felix, nie mogli się skutecznie deportować. Nie było to zabezpieczenie ani trudne, ani wymagające od niego poświęcenia wielkich nakładów czasu - jednak w pełni się skupiał podczas tego działania, formując i kierując strugi białej magii, aby w odpowiedni sposób otoczyły to miejsce. Nikt nie mógł się stąd wydostać, ani tym bardziej dostać poprzez teleportacje - wtedy wystarczyło wejść jak najciszej do domu i zająć się wszystkimi, którymi trzeba było.
Chciał wierzyć, że mieli przewagę - ale przede wszystkim element zaskoczenia i wspólnej idei. Nie był w stanie określić czy strażników przy tym domu trzymała kwestia pieniędzy, czy jednak wiara w jakieś wyższe ideały, ale mógł na pewno powiedzieć, że magia ich nie mogła stąd zabrać, kiedy kierował przy pomocy różdżki w odpowiednie supły i wstęgi energię białej magii, powoli i nie śpiesząc się, blokując możliwe drogi ucieczki. Starał się przy tych poruszać i zachowywać jak najciszej - tak jak to robił podczas obserwacji smoków.
Zaraz jednak, kiedy zaklęcie zadziałało, zaczął się rozglądać po otoczeniu. Zarówno w kierunku domu, jak i nieco dalszym, nie chcąc przypadkiem przeoczyć jakiegoś patrolu w okolicy - w końcu nie wiedzieli jaką ochronę zapewniono Felixowi, a można było być pewnym, że znajdzie się wielu czarodziejów żądnych zemsty na jego osobie. W końcu każdy kogoś stracił, każdy w jakiś sposób cierpiał przez to co miało miejsce.
Stanąć okiem w oko ze smokiem po tylu latach nie było niczym przerażającym. Ale kiedy miał okazję stanąć w pojedynku na śmierć i życie z kimś... innym? Z człowiekiem? Nie był pewny - bo w końcu ostatecznie nie został aurorem. Opiekował się smokami w rezerwacie, a podczas podróży natrafiał na różne sytuacje. Ale ta sytuacja, tu i teraz, to wszystko było inne.
Dostrzegł jakiś ruch, nieco dalej, na który zmarszczył brwi. Miał rację co do patroli w tych okolicach? Chwilę się przyglądał dwójce, która wyraźnie była mocno zainteresowana sobą. Chwilę jednak mu zajęło zrozumienie, co podglądał.
Upadek obyczajów skomentował w myślach, wracając w okolice domu. Powinien się skupić.
- Dwóch na straży domu - wyszeptał do towarzyszy. - Jeden w środku jest nieprzytomny. Dwóch, trzech... siedmiu śpi, prawdopodobnie łącznie z Felixem. Czarodziej w domu widzę, że się przemieszcza między piętrami - przekazał informacje grupie, z którą się zakradał. Po tym jednak obserwował jak Percival odkrywał pułapki.
Sam Elroy zaraz skupił się na tym, aby zabezpieczyć teren ich własnymi pułapkami - nie mogli pozwolić, aby mężczyźni uciekli, choć nie przyszli tutaj po ochroniarzy, jego rodzinę, czy kogo jeszcze innego znajdującego się w domu. Przyszli tutaj po Felixa, człowieka który bezpośrednio przyczynił się do stosów, które zapłonęły.
Przystąpił do zakładania Tenuistis na terenie, aby na pewno żaden z obecnych w domu, a przede wszystkim Felix, nie mogli się skutecznie deportować. Nie było to zabezpieczenie ani trudne, ani wymagające od niego poświęcenia wielkich nakładów czasu - jednak w pełni się skupiał podczas tego działania, formując i kierując strugi białej magii, aby w odpowiedni sposób otoczyły to miejsce. Nikt nie mógł się stąd wydostać, ani tym bardziej dostać poprzez teleportacje - wtedy wystarczyło wejść jak najciszej do domu i zająć się wszystkimi, którymi trzeba było.
Chciał wierzyć, że mieli przewagę - ale przede wszystkim element zaskoczenia i wspólnej idei. Nie był w stanie określić czy strażników przy tym domu trzymała kwestia pieniędzy, czy jednak wiara w jakieś wyższe ideały, ale mógł na pewno powiedzieć, że magia ich nie mogła stąd zabrać, kiedy kierował przy pomocy różdżki w odpowiednie supły i wstęgi energię białej magii, powoli i nie śpiesząc się, blokując możliwe drogi ucieczki. Starał się przy tych poruszać i zachowywać jak najciszej - tak jak to robił podczas obserwacji smoków.
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie skomentował w żaden sposób krótkiej wymiany zdań między Josephine a Elroyem, jedynie na sekundę zatrzymując spojrzenie na twarzy kobiety, zastanawiając się przelotnie, co w komentarzu Greengrassa rozsierdziło ją aż tak bardzo; to nie był dobry czas na unoszenie się dumą – przed nimi, oddaleni zaledwie o parę metrów otwartego terenu, schowani wewnątrz uśpionych murów posiadłości, czaili się wrogowie. Bezwzględni, pozbawieni skrupułów; rozbestwieni ogromem władzy i bezkarności, która nagle spadła im na głowy. Zetknął się już z nimi – w trakcie patroli ze Skamanderem i wcześniej, gdy jeszcze w Londynie było o co walczyć – i tych kilka spotkań wystarczyło, by poprzysiągł sobie tej nocy ani na moment nie stracić czujności. Zbliżając się do granicy domostwa poruszał się powoli, przemieszczając się nisko na nogach, jak gdyby miał zamiar podejść pod samo gniazdo dzikich, niebezpiecznych bestii; poniekąd tak było – wystarczyło jedno potknięcie, by postawić ich na nogi i zmusić do ataku – wierzył jednak, że w razie czego i na to byli przygotowani.
Obserwując rozchodzącą się po okolicy białą magię wstrzymał oddech, przyglądając się, jak niewidzialna dla pozostałych mgiełka osiada na subtelnych magicznych konstrukcjach, gromadząc się nieco gęściej tuż przy charakterystycznych węzłach i splotach; wypuścił powoli powietrze, tak jak się spodziewali – teren był zabezpieczony, nie było to jednak nic, z czym nie byłby w stanie sobie poradzić. – Cave inimicum – wyszeptał, nie odwracając się za siebie, wzrokiem przesuwając po nienaruszonym jeszcze śniegu. – I strach na gremliny. Zajmę się nimi. Jest tu jeszcze repello mugoletum, ale je chyba możemy zostawić w spokoju. Elroy? – Nieme pytanie zawisło w powietrzu, wyprostował się, odszukując spojrzeniem lorda Greengrassa – i nie musząc długo czekać na odpowiedź. Dwóch wartowników, trzeci nieprzytomny – ich zmiennik, czy czarodziej, któremu niezbyt zależało na należytym wypełnianiu obowiązków? Potarł dłonią krawędź żuchwy, zastanawiając się, jak słono Ministerstwo Magii płaciło strażnikom za lojalność; wątpił, by przeznaczyli swoich najlepszych ludzi do chronienia zwykłego figuranta, chwilowego narzędzia rządowej propagandy; czy widząc dwóch poszukiwanych listami gończymi groźnych członków Zakonu Feniksa zdecydowaliby się ryzykować życiem? Miało się okazać. Przeniósł spojrzenie z powrotem na posiadłość, siedem śpiących osób – służba lub domownicy, nie miało to znaczenia; zaskoczeni w środku nocy, raczej nie mieli stanowić większego zagrożenia.
Kiedy magia przywołana przez Foxa dodała mu sił, przykucnął z powrotem przy ziemi, tym razem przemieszczając się wzdłuż granicy, na której wykrył pierwszą z pułapek. Lewą dłoń uniósł w górę, na wszelki wypadek sygnalizując swoim towarzyszom, żeby póki co pozostali w tyle – przypadkowa aktywacja zabezpieczeń była ostatnim, czego potrzebowali. Kiedy Elroy zaczął otaczać teren własną ochronną magią, on skupił się na powolnym, ale dokładnym rozsupłaniu magicznych węzłów, rozplątując jeden po drugim, rozpraszając skupioną, białą magię, po drodze w milczeniu mijając obserwującą okolicę Josephine. Kiedy pierwsza z pułapek została zdjęta, pozwolił sobie na krótkie odetchnięcie. Podniósł się, odwracając za siebie i kiwając krótko głową – znajdując się już wystarczająco blisko posesji, by nie czuć się komfortowo z podnoszeniem głosu. Sygnał był jednak jednoznaczny, zwłaszcza, gdy sam pokonał kolejny odcinek, zbliżając się do miejsca, w którym carpiene wykryło drugie z zabezpieczeń. Z tym mógł poradzić sobie łatwiej, oparta na urokach konstrukcja magiczna rysowała się przed nim wyjątkowo jasno i klarownie; potrafił ją nałożyć – ze skupieniem przystąpił więc do odwrócenia tego procesu, końcem różdżki rysując w powietrzu symbole i od czasu do czasu podrywając ją do góry – gdy puszczał następny element przyzywającego bogina mechanizmu.
Kiedy skończył, wycofał się o kilka kroków, na powrót zrównując się z resztą; przygotowali, co mogli – teraz pozostawało im jedynie obezwładnić strażników i dostać się do środka.
| tu rzut na wyciszenie cave inimicum, w poście dorzucam na wyciszenie strachu na gremliny (ST 60, +22 za magicus extremos od Foxa, +42 za uroki, na których oparta jest pułapka)
Obserwując rozchodzącą się po okolicy białą magię wstrzymał oddech, przyglądając się, jak niewidzialna dla pozostałych mgiełka osiada na subtelnych magicznych konstrukcjach, gromadząc się nieco gęściej tuż przy charakterystycznych węzłach i splotach; wypuścił powoli powietrze, tak jak się spodziewali – teren był zabezpieczony, nie było to jednak nic, z czym nie byłby w stanie sobie poradzić. – Cave inimicum – wyszeptał, nie odwracając się za siebie, wzrokiem przesuwając po nienaruszonym jeszcze śniegu. – I strach na gremliny. Zajmę się nimi. Jest tu jeszcze repello mugoletum, ale je chyba możemy zostawić w spokoju. Elroy? – Nieme pytanie zawisło w powietrzu, wyprostował się, odszukując spojrzeniem lorda Greengrassa – i nie musząc długo czekać na odpowiedź. Dwóch wartowników, trzeci nieprzytomny – ich zmiennik, czy czarodziej, któremu niezbyt zależało na należytym wypełnianiu obowiązków? Potarł dłonią krawędź żuchwy, zastanawiając się, jak słono Ministerstwo Magii płaciło strażnikom za lojalność; wątpił, by przeznaczyli swoich najlepszych ludzi do chronienia zwykłego figuranta, chwilowego narzędzia rządowej propagandy; czy widząc dwóch poszukiwanych listami gończymi groźnych członków Zakonu Feniksa zdecydowaliby się ryzykować życiem? Miało się okazać. Przeniósł spojrzenie z powrotem na posiadłość, siedem śpiących osób – służba lub domownicy, nie miało to znaczenia; zaskoczeni w środku nocy, raczej nie mieli stanowić większego zagrożenia.
Kiedy magia przywołana przez Foxa dodała mu sił, przykucnął z powrotem przy ziemi, tym razem przemieszczając się wzdłuż granicy, na której wykrył pierwszą z pułapek. Lewą dłoń uniósł w górę, na wszelki wypadek sygnalizując swoim towarzyszom, żeby póki co pozostali w tyle – przypadkowa aktywacja zabezpieczeń była ostatnim, czego potrzebowali. Kiedy Elroy zaczął otaczać teren własną ochronną magią, on skupił się na powolnym, ale dokładnym rozsupłaniu magicznych węzłów, rozplątując jeden po drugim, rozpraszając skupioną, białą magię, po drodze w milczeniu mijając obserwującą okolicę Josephine. Kiedy pierwsza z pułapek została zdjęta, pozwolił sobie na krótkie odetchnięcie. Podniósł się, odwracając za siebie i kiwając krótko głową – znajdując się już wystarczająco blisko posesji, by nie czuć się komfortowo z podnoszeniem głosu. Sygnał był jednak jednoznaczny, zwłaszcza, gdy sam pokonał kolejny odcinek, zbliżając się do miejsca, w którym carpiene wykryło drugie z zabezpieczeń. Z tym mógł poradzić sobie łatwiej, oparta na urokach konstrukcja magiczna rysowała się przed nim wyjątkowo jasno i klarownie; potrafił ją nałożyć – ze skupieniem przystąpił więc do odwrócenia tego procesu, końcem różdżki rysując w powietrzu symbole i od czasu do czasu podrywając ją do góry – gdy puszczał następny element przyzywającego bogina mechanizmu.
Kiedy skończył, wycofał się o kilka kroków, na powrót zrównując się z resztą; przygotowali, co mogli – teraz pozostawało im jedynie obezwładnić strażników i dostać się do środka.
| tu rzut na wyciszenie cave inimicum, w poście dorzucam na wyciszenie strachu na gremliny (ST 60, +22 za magicus extremos od Foxa, +42 za uroki, na których oparta jest pułapka)
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Spojrzała na Foxa, kiedy wspominał pozostałym o tym, kim jest, a raczej była, karierę policyjną zakończyła już jakiś czas temu, mógł nie wiedzieć o tym, że później zajmowała się wyłapywaniem wilkołaków, miał to być dla niej awans, sprawdzała się świetnie jako łowca, zresztą bardzo przykładała się do swoich obowiązków, jakie by one nie były. Aktualnie nie pracowała już dla ministerstwa, nie mogła współpracować z wrogiem. Nie było to wcale dla niej takie proste, przez trwającą wojnę straciła źródło utrzymania, swój status społeczny, wszystko, co miała. Przy okazji również brata. Nieprzyjaciel nie miał skrupułów - przekonała się o tym na własnej skórze. Ona również nie zamierzała się wahać. Nie miała problemu z tym, aby sięgnąć po te najgorsze środki. Jeśli tylko pojawi się taka potrzeba na pewno nie ogarną jej żadne rozterki, będzie to szybka decyzja.
Doszli już do miejsca, w którym to miał się znajdować osobnik, po którego tutaj przyszli. Bell jak na razie się nie wtrącała, obserwowała, jak mężczyźni po kolei wykonują różne czynności. Poczuła przypływ siły spowodowany zaklęciem rzuconym przez Foxa. Następnie jej wzrok skierował się ku Greengrassowi, który również czarował. Wcześniej jeszcze zarejestrowała informacje na temat tego ile osób jest w domu, teraz wiedziała, czego mogą się spodziewać. Nie brzmiało to źle, jeśli wszystko pójdzie w miarę łagodnie, po kolei, to powinni sobie poradzić w takim towarzystwie. Jej wzrok tym razem skierował się na ostatniego z mężczyzn, który zajął się ściąganiem pułapek. Przyglądała się uważnie jego pracy, gdyż sama nie miała doświadczenia w tego typu czynnościach, a nawet ją to intrygowało.
Zdawała sobie sprawę, że dwóch strażników znajduje się przed drzwiami. To mógł być moment, w którym jej umiejętności mogły się na coś przydać. -Drętwota machnęła różdżką, nie powiedziała jednak tego głośno, skupiła się na tym, aby zaklęcie pomknęło w stronę najbliżej stojącego wartownika, była pewna, że uda jej się w niego trafić.
(53 + 21U + 22 )magicus - 15 za niewrbalne= 81, czyli weszło
EM= 50-2= 48
Doszli już do miejsca, w którym to miał się znajdować osobnik, po którego tutaj przyszli. Bell jak na razie się nie wtrącała, obserwowała, jak mężczyźni po kolei wykonują różne czynności. Poczuła przypływ siły spowodowany zaklęciem rzuconym przez Foxa. Następnie jej wzrok skierował się ku Greengrassowi, który również czarował. Wcześniej jeszcze zarejestrowała informacje na temat tego ile osób jest w domu, teraz wiedziała, czego mogą się spodziewać. Nie brzmiało to źle, jeśli wszystko pójdzie w miarę łagodnie, po kolei, to powinni sobie poradzić w takim towarzystwie. Jej wzrok tym razem skierował się na ostatniego z mężczyzn, który zajął się ściąganiem pułapek. Przyglądała się uważnie jego pracy, gdyż sama nie miała doświadczenia w tego typu czynnościach, a nawet ją to intrygowało.
Zdawała sobie sprawę, że dwóch strażników znajduje się przed drzwiami. To mógł być moment, w którym jej umiejętności mogły się na coś przydać. -Drętwota machnęła różdżką, nie powiedziała jednak tego głośno, skupiła się na tym, aby zaklęcie pomknęło w stronę najbliżej stojącego wartownika, była pewna, że uda jej się w niego trafić.
(53 + 21U + 22 )magicus - 15 za niewrbalne= 81, czyli weszło
EM= 50-2= 48
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Wioska Flash
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Staffordshire