Wydarzenia


Ekipa forum
Błędny Rycerz
AutorWiadomość
Błędny Rycerz [odnośnik]10.03.12 22:17
First topic message reminder :

Błędny Rycerz

★★
Ten niewidoczny dla mugoli, trzypiętrowy fioletowy autobus przeżywa ostatnimi czasy istne oblężenie. I choć nie uchodzi za najprzyjemniejszy środek transportu, nie można odmówić mu wielu zalet - między innymi szybkości, która w dzisiejszych czasach, jest szczególnie ważna. Któż nie spieszy się do swojej rodziny, do domu? Podczas gdy Sieć Fiuu jest nieustannie kontrolowana i ulega awariom, a nie każdy czarodziej posiada licencję na teleportację, na Błędnym Rycerzu można polegać zawsze. Szaleńcza maszyna mknie po londyńskich ulicach nie mając sobie równych i nic ani nikt, nawet zwolennicy Grindelwalda, nie jest w stanie jej powstrzymać, gdy za sprawą magii dopasowuje się do szczelin między samochodami, budynkami czy innymi obiektami, by w ciągu kilku sekund pokonać horrendalne wręcz odległości.
Za dnia w jego wnętrzu porozstawiane są krzesła, zaś w nocy - łóżka. Istnieje możliwość zakupu na miejscu gorącej czekolady, butelki wody lub szczoteczki do zębów. Aby go wywołać, należy wyciągnąć nad ulicę rękę z trzymaną różdżką.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Błędny Rycerz - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Błędny Rycerz [odnośnik]05.10.20 19:41
Nie był jedyny. Nie był w tym wszystkim sam. Nie musiał czuć się odosobniony, bo takich jak on było wielu. Nie wszyscy ludzie z pełnym przekonaniem, świadomie i pewnie obierali jedną ze stron. Niektórzy chcąc nie chcąc byli wpychani w wir zdarzeń, do świata wartości i ideologii, których nie uznawali. Tylko po to by przeżyć. Tak, jak nie wszyscy ludzie, których udało im się kiedykolwiek ocalić przed śmiercią byli im dozgonnie wdzięczni — czasem mając pretensje, że zostali wyrwani ze swojego dotychczasowego życia, musząc porzucić to co mieli, jakby było istotniejsze od samego życia; tak niektórzy przytakiwali, udawali ze strachu. Może nawet większość społeczeństwa taka była. Bojaźliwa, nieporadna, jak grupa dzieci, którymi trzeba się zająć w ty całym chaosie, stojąca po tej stronie, w którą ktoś ją wepchnął. Jeszcze inni, jak Jayden, trwali uparcie przy swoim, nie akceptując niczego. Wiedziała, że tak jest. Rozumiała, ale jednocześnie im wszystkim współczuła; jednocześnie była zła i zawiedziona, bowiem konflikt, jaki miał miejsce, nigdy się nie skończy w ten sposób. Tyranów, uzurpatorów i morderców trzeba było powstrzymać, obalić i pokonać. Nie istniały na to żadne pokojowe rozwiązania, przecież już tego próbowali. Walki w obronie słabszych, pomocy. Ale jako ofiary nigdy niczego nie zmienią. A jeśli przeżyją, to kim będą — uciekinierami, mającymi nadzieję, że przeżyją kolejny dzień; łudzącymi się, że któregoś dnia coś samo się odmieni. Nie, nie odmieni. Musieli wziąć sprawy we własne ręce. Ognia nie gasiło się ogniem, ale woda też była potężnym żywiołem, który potrafił niszczyć i zabijać. Nie było ich tak wielu. Rebeliantów, którzy decydowali się poświęcić własne życie dla ludzi, którzy nie mieli podobnej odwagi. I wielu z nich gotowe było zginąć dla bezimiennych mas, które należało wyrwać spod okutych butów dyktatorów. I ponosili za to przerażającą cenę.
Justine poniosła porażkę w swej samobójczej, samotnej misji. Nie zastanawiała się, co byłoby gdyby — zaplanowali to wszyscy; wzięła ze sobą kogoś; udało jej się przechytrzyć wroga. To nie miało już sensu. Zatrzymała gdzieś w obskurnym więzieniu, z dala od przyjaciół, bliskich, cierpiąca i samotna. Ale wciąż było jeszcze tak wiele żyć, które musiała ocalić, którym musiała pomóc. Nie mogła tam zostać, nie mogła umrzeć. Była im wszystkim potrzebna, by mogli wygrać tę cholerną wojnę, by wszyscy mogli zamknąć oczy w spokoju i obudzić się, nie musząc myśleć o krwi spływającej po bruku.
W pierwszej chwili nie dostrzegła obrączki na palcu Jaydena. Dopiero podążywszy za jego spojrzeniem ją zauważyła, dość późno odpowiadając na ten widok.
— Och, Jayden... Nie miałam pojęcia — jęknęła nieco zakłopotana. Tym, że nie wiedziała? Nie słyszała? Nie zainteresowała się sama tym, co u niego słychać? Poczuła przez moment ukłucie wyrzutów sumienia. Zamknięta w towarzystwie osób, które jak ona walczyły każdego dnia, zapomniała o tych, którzy toczyli swoje własne wojny i bitwy każdego dnia. — Gratuluję.– Słowa te były szczere, nawet uśmiechnęła się słabo. — Znam ją?— spróbowała zagadnąć, spuszczając wzrok. Spojrzała znów przez okno, czując nieodstępujący jej na krok ciężar na ramionach; smutek i żal. Jego zaprzeczenie, o dziwo, przyniosło jej ulgę. Nie dlatego, że mogłaby się ucieszyć z jego niepowodzenia — nie mogła. Ale dzięki temu nie musiała udawać. Miała dość udawania. Kłamstw, które nie były jej kłamstwami. Wmawiania sobie samej, że jest silna.
Spojrzała na jego twarz, ale wiele z niej wyczytać nie potrafiła.
— Jeśli chcesz o tym porozmawiać, porozmawiajmy, ale mogę być też słuchającą nieznajomą.— Wolała tą pierwszą wersję. Wersję, w której mogła być po prostu sobą. Zwykle takiej jej potrzebowali. Hanny, która słuchała, mogła złapać za rękę, czasem potrząsnąć, powiedzieć co myśli. Zastanawiała się, czego potrzebowała ona sama. — Wyprowadziłam się z Londynu, mieszkam teraz na wsi — trudno tak było nazwać odludzie na jakim mieścił się dom Tonksów, ale tak było bezpieczniej dla wszystkich. — Naprawdę?— Poruszyła się, wciąż trzymając torbę. Czy chciałby nie pamiętać? Kim ona byłaby bez swych wspomnień? Tych bolesnych, dotkliwych. Czasem tak myślała: jak dużo łatwiej byłoby jej przeżyć kolejne dni bez bagażu myśli i doświadczeń. Ale wiedziała, że nie byłaby sobą. I nie miałaby tego, co ma. Wspomnienia były wszystkim, co tak naprawdę kiedykolwiek miała, najważniejszym, co nosiła w sercu i głowie. — Są tam bezpieczne? No wiesz, w Hogwarcie — ściszyła głos, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Zawahała się, jakby bała się go o to spytać, choć nie było takiego powodu. — Co jeśli któregoś dnia ministerstwo wyciągnie łapy po Hogwart?— Wiedziała, że to pytanie zawiśnie pomiędzy nimi, tak jak wiedziała, że Jay nie znał odpowiedzi. Mógł przypuszczać, mógł zaręczać, co sądził, że się wydarzy. Ale nikt nie mógł tego przewidzieć. Coś szarpnęło nią w środku, gdy o tym pomyślała. Dopiero, co ze sceny zniknął Grindelwald, okrutny, podły. Zniknęła czarna magia, po to by miały pojawić się represje, ból i cierpienie. Wśród dzieci. Tak małych, niewinnych, dopiero rozwijających się — potrzebujących odpowiednich wzorców do naśladowania.
— Nigdy nie jest się na to gotowym — odparła od razu, z wyraźną butą, może nawet złością. Obróciła też twarz ku niemu, marszcząc brwi, jakby chciała go skrytykować za to, co właśnie powiedział. Ale nie zamierzała. Twarz jej zaraz złagodniała, zacisnęła też wargi i znów wyjrzała za okno. Jej myśli pomknęły w stronę ludzi, którzy byli i zniknęli. W stronę swojego najlepszego przyjaciela i tego, co czuła, gdy go zabrakło. W kierunku Tonks, która teraz była gdzieś tam, całkiem sama. — Nie da się przygotować na stratę tego, na czym nam zależy. Niezależnie od tego, jak bardzo byś się starał, jak mocno próbowałbyś się nastawić na to, że te dni są policzone, gdy ten moment przychodzi, cierpisz tak samo mocno. — Każdy chyba się czegoś bał. Może poza tymi, którzy nie posiadali nic. Nawet uczuć. Nie wiązali się z niczym i nie liczyli z nikim. Może rzeczywiście im było łatwiej, a ryzyko nie było nawet ryzykiem, gdy nie miało się nic do stracenia. Ona miała. Bardzo dużo. I z każdym kolejnym dniem, gdy wojna postępowała, czuła to coraz silniej. — Masz ochotę się czegoś napić?— spytała po chwili, spuszczając wzrok na ściskaną przez siebie torbę. Może prócz wody znalazłby się kieliszek ginu.
Pokiwała głową. Tak, zajmowała się miotłami. I pewnie całe życie będzie to robić, choć zaczynała tracić nadzieję na to, że zostało im wiele czasu. Może to ta pogoda na nią tak działała. A może zaczynała tracić nadzieję.
— Musiałam zamknąć sklep. Jest na Pokątnej, a tam... szukają mnie. I moich przyjaciół.— Nie była pewna, czy w ogóle widział listy gończe. Może nie powinna mu mówić, ale przecież nie było już nic do ukrycia.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Błędny Rycerz - Page 8 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Błędny Rycerz [odnośnik]07.10.20 8:47
Wiedział, że nie był osamotnioną jednostką zarówno w swoim cierpieniu, jak i walczeniu z nim. Mógł wszak liczyć na wsparcie bliskich, mógł liczyć na Roselyn, która podjęła się dbania o jego dom podczas jego nieobecności, mógł liczyć na dyrektora. To wszystko tkwiło jednak w sferze leżącej poza tą od niego zdruzgotaną - nikt od kogo nie odeszła ukochana osoba, nie mógł do końca zrozumieć, co tak naprawdę działo się w sercu profesora. I nie chodziło wcale o śmierć - ją znosiłby inaczej, aniżeli świadomość, że część jego samego chodziła po świecie, narażając się, a przy okazji robiąca wszystko, by do niego nie wracać. Ona wybrała bycie daleko, chociaż mogła być blisko - miała taki wybór i dokonała go świadomie, nie tłumacząc się nawet w żaden sposób ani nie dając mu szansy, by zareagować. Nie mógł tego w żaden sposób przeżyć - po śmierci miało się czas żałoby, a tutaj? Jego uczucia nie miały ujścia ani znaczenia, celu. Bo potrzebował czuć znajome ciepło, słyszeć charakterystyczny głos, badać dłońmi gładkie ciało, ale nie było na to żadnej możliwości. Tęsknił za wspomnieniami... A one utrudniały mu egzystowanie, w którym przestawał być mężem, a stawał się ojcem, opiekunem, nauczycielem. Nie mógł być już dwoma rzeczami - zostało przed nim postawione to, czego miał się podjąć. Jayden nie zamierzał się buntować, chociaż nie oznaczało to, że nie czuł koszmarnego poczucia winy za to, że na siłę izolował się od emocji i próbował wyplenić miłość do żony ze swojego serca. Jeszcze tego nie kontrolował - kumulowania uczuć wobec jednej osoby i wyzbywania się ich, ale siedział w wolnych chwilach nad książkami od oklumencji, chcąc skondensować wiedzę oraz dostosować ją w kierunku, który sobie obrał. Bo skoro można było zablokować swój umysł, dlaczego nie można było również zablokować wspomnień w nim się znajdujących? Nie pragnął tego, ale było to coś, co musiał zrobić. Dla dobra chłopców, którzy mieli dorastać bez matki, więc musieli mieć całkowitą, podwójną uwagę ze strony ojca. A ojciec nie mógł być rozbity, rozkojarzony, zgorzkniały i słaby. Nic nie liczyło się dla Jaydena bardziej, niż to, by zapewnić Cassianowi, Samowi i Ardenowi jak najlepsze życie. Jego początek został już bezpowrotnie nadszarpnięty, ale nie miało to oznaczać, że dalszy ciąg również taki miał być. Jego dzieci miały mieć jego - obiecał sobie, że nigdy ich nie zostawi i zamierzał słowa dotrzymać. Nie mógł tego jednak dokonać w kawałkach, dlatego właśnie starał się wyleczyć z konkretnych uczuć, które od zawsze stanowiły lwią część jego osobowości. A z drugiej strony... Wiedział, że ludzie nosili również swoje prywatne, brutalniejsze tragedie. Nawet patrząc po swoich uczniach, widział cierpienie dziecka, które nigdy nie powinno mieć miejsca. A on czuł niesprawiedliwość... Był żałosny.
Och, Jayden... Nie miałam pojęcia.
Niewielki uśmiech zmieszany ze słowami padającymi tuż obok sprawiły, że zszedł na ziemię i przeniósł smutne oczy na Hannah, orientując się w sytuacji. Wciąż był w Błędnym Rycerzu, wciąż siedział na miejscu, wciąż u jej boku. Automatycznie przestał bawić się obrączką i włożył dłonie do kieszeni spodni, jakby równocześnie miało to zamknąć niezręczny temat, który sam nieświadomie wywołał. - Miałaś prawo nie wiedzieć - odpowiedział spokojnie, jednak przy kolejnych słowach czarownicy musiał odwrócić spojrzenie, wbijając je mocniej w obraz za oknem. Gratuluję. Znam ją? Wyraźny zarys żuchwy mężczyzny nabrał jeszcze większej ostrości, gdy próbował zapanować nad nieprzyjemnym uczuciem rodzącym się w jego żołądku i ciężarem osiadającym na klatce piersiowej. Bo przecież... Znała ją. Musiała ją znać, skoro obie widniały na listach gończych razem z Justine, która jako jedyna cokolwiek powiedziała mu o Pomonie... Ta sama Justine, która tkwiła teraz w więzieniu - Walczący Mag nie omieszkał tego momentu zachwalać. Czytając artykuł, Jayden momentalnie pomyślał o tym, co by było gdyby ta wiadomość dotyczyła jego żony... Odkąd tylko zniknęła, Vane kupował tę obrzydliwą gazetę tylko dlatego, by mieć pewność, że jej imię się tam nie znalazło. Wszak władza na pewno pochwaliłaby się schwytaniem groźnego przeciwnika rządu... Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze, a prawa ręka zacisnęła silnie na różdżce tkwiącej w kieszeni spodni. Powinien był jej szukać. Powinien był wybiec tuż za nią, lecz zawsze w takich chwilach przypominał sobie o synach. A jednak gdyby wiedział, że byłaby w niebezpieczeństwie, nie wahałby się. Bo wciąż za nią tęsknił. Bo wciąż ją... Wciąż...
Jeśli chcesz o tym porozmawiać, porozmawiajmy.
- A ty, Hannah? Masz z kim porozmawiać? - spytał, przenosząc na nią wzrok i równocześnie odpowiadając jej tym na jej słowa. Jeśli mieli rozmawiać, nie chciał mówić tylko o sobie. Nie potrzebował kolejnych zdań tworzących współczucie, zapewnienie polepszenia się spraw. Chciał czuć się potrzebny również wobec innych; nie chciał jedynie brać, bo nie do tego był stworzony. A rozmowa z Hannah... Nigdy nie byli blisko, różniło ich tak wiele i mimo to ta propozycja wydawała się być najrozsądniejszą z tych wszystkich, które dostawał od przyjaciół. Nawet od Roselyn. Bo może właśnie to oddzielenie się od spraw, brak osobistego związania powodował, że Jay czuł, jakby mógł wziąć głęboki wdech powietrza, które długo nie mógł zasmakować. A czy chciałby zapomnieć o przeszłości? Niektórych wspomnień? - Czasami tak mi się wydaje, ale... - westchnął i po raz pierwszy od dłuższej chwili wyciągnął dłonie z kieszeni, by przejechać nimi po wilgotnych włosach - dokładnie w tym samym geście, który towarzyszył mu niegdyś. Oznaczający głębokie zamyślenie, niezręczność, zawstydzenie lub... Po prostu czysty odruch. - To wspomnienia nas kształtują. Nie byłbym sobą, gdybym zapomniał. Nieważne, jak czasami chciałoby się po prostu... Odpocząć. A ty nigdy nie chciałaś uciec? Chociażby na chwilę? - spytał, patrząc na czarownicę i chcąc dostrzec, że rozumiała. Że nie brała jego słów opacznie. Pokręcił jednak delikatnie głową na kolejny temat, który pojawił się między nimi i podczas tej dziwnie odrealnionej podróży Błędnym Rycerzem. - Twierdziliśmy, że będą bezpieczne, zanim pojawił się Gellert. Twierdziliśmy, że będą bezpieczne, zanim pojawiły się anomalie. Mam też tak twierdzić przy tym, co się dzieje? Do tego Zakazany Las... - urwał, potrząsając głową. - Ministerstwo na pewno przyjdzie. Prędzej czy później. Hogwart nie jest pierwszą lepszą placówką do zignorowania, a już i tak drażnimy ich wystarczająco mocno - odpowiedział, chociaż nie dało się nie zauważyć delikatnego uniesienia prawego kącika ust i tworzącego się przez to dołeczka w policzku. W końcu Jayden nie mógł zaprzeczyć, że pozostawienie otwartego na wakacje zamku dla potrzebujących uczniów było ukazaniem swojej niezależności. Sekretnego działania istotnego ośrodka edukacji, nad którym władza nie miała pełnej kontroli. A to nie było coś, co miało podobać się Ministerstwu, mimo to nie przestawali. Astronom nie zamierzał przestawać, dlatego odnajdując oczy Wright, przekazał jej całą intensywność swoich słów. - Hogwart jest silniejszy, niż może się wydawać. - Ukrywał tajemnice, o których wiedziało niewielu, bo mimo swojej opiekuńczości wobec najmłodszych, był fortecą o murach mocniejszych, niż można było przypuszczać.
Butność w tonie Hannah sprawiła, że mężczyzna uśmiechnął się blado, słysząc jej słowa. Nie odpowiedział jednak, tkwiąc jeszcze kilka chwil w ciszy przerwanej również i przez nią samą. Może miała rację? Może tego potrzebował? Ciche chętnie opuściło jego usta, gdy jechali tak, wymieniając się słowami przerywanymi momentami niezręczności. Zupełnie przypadkowi w swoim towarzystwie, a równocześnie potrząsający tak wieloma sprawami w tak niewielkiej liczbie wypowiedzianych zdań... Vane nigdy nie wierzył w przypadkowość zdarzeń i nie ukrywał, że ciekawiło go to czy miało to jakikolwiek cel? Jakikolwiek moment następstwa? Musiałam zamknąć sklep. Jest na Pokątnej, a tam... szukają mnie. I moich przyjaciół. - Wiem. Przykro mi. - Wiedział. Widział. Wszak astronoma również boleśnie to dotknęło, mimo że jego twarz nie wisiała wśród poszukiwanych. Chociaż zrobiłby wszystko, by tam trafić zamiast niej... Było jednak inaczej i to Hannah siedziała obok niego, coraz silniej przyciągając do siebie torbę. Odruchowo chciał jej dotknąć, żeby okazać wsparcie, ale zawahał się i w połowie drogi zabrał rękę. Zdawał sobie sprawę, że zapewne to zobaczyła. Nic z tym jednak nie zrobił. Jechali jeszcze jakiś czas, nic nie mówiąc, lecz tym razem to on przerwał ciszę, by znów spojrzeć na kobietę. Tym razem inaczej. Łagodniej i jakby bez utrzymującej się w nim wcześniej powagi. - W Hogwarcie przydałby się ktoś taki, jak ty. - Uśmiechnął się ciepło, pozwalając sobie na pierwszy wyraźniejszy i szczery uśmiech. Takim, jakim obdarzał ją kiedyś.


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Błędny Rycerz [odnośnik]13.10.20 14:32
Najpierw gra muzyka. Cicha melodia porusza struny, palce muskają klawisze fortepianu. Gra melodia deszczu za oknem, jakby cały świat płakał. Krople rozmywają się po szybach, dudnią w parapety. Gdzieś w oddali bębnią grzmoty, potok zalewa ulice. A potem płaczesz już tylko ty. Wewnątrz, w środku. Tak, by nikt nie widział, by nie pytał, byś nie musiał odpowiadać, że wszystko jest w porządku, gdy nie jest. Kruszą się skały, sypią ściany, pękają sufity. Podłoga drży. Przeciekają dachy, wiatr hula w przeciągu, podmakają piwnice. Jest ci wszystko jedno, przez jedną chwilę, ale tak naprawdę, całkowicie. Czekasz tylko aż woda podmyje fundament, zabierze cię ze sobą. Zatoniesz w błocie, nie widząc nawet jak bezpieczny dom znika w osuwisku niesiony wprost do czeluści. Nim się otrząśniesz, znajdziesz w sobie siłę, by stanąć na nogi minie jakaś chwila. Ale tak się w końcu stanie. Znała to uczucie. Tą przerażającą pustkę, która pojawia się w sercu z chwilą, gdy z codzienności znika ktoś taki. Wiedziała, jak wielką wyrwę w sercu potrafi stworzyć jeden człowiek, nie musząc się nawet wysilać. Nie wiedząc, jakie spustoszenie czyni jedną decyzją, ucieczką. Nieodwracalnie, na zawsze. A później odpuszczasz. I powtarzasz to głośno, by przekonać do tego samego siebie. Tylko czasem, gdy przychodzi wieczór, nadchodzi noc i zamykasz oczy, tańczysz we wspomnieniach do dobrze znanej melodii. Trochę jak potwór spod łóżka, kiedy jesteś mały. Wiesz, że tam jest i nie chcesz tam zaglądać, ale ciekawość zmusza cię do tego. Działasz wbrew swej woli, wbrew rozsądkowi. I znów taplasz się w błocie aż do świtu, tęskniąc za tym, co miałeś, a czasem za czymś, co nigdy nie miało miejsca nigdzie poza twoją głową.
Historie, które układała w niej po zniknięciu Williama tworzyła na podstawie plotek i doniesień, budując obrazek szczęśliwej i bezpiecznej rodziny gdzieś tam, daleko. I tylko to było lepsze od żałoby. Świadomość, że był bezpieczny, dzielny, a może nawet szczęśliwy. Wiódł życie na jakie go było stać, przetasowując swoją codzienność, nadając jej odpowiednich priorytetów. Rezygnując z tego, co było mu drogie dla obowiązków, dla innych. Tych najważniejszych. Nie mogła mieć mu za złe, że nie znalazła się wśród nich. Nigdy nie postawiłaby się na równi, nie próbowała podsunąć bliżej. Wepchnąć siłą, wedrzeć brutalnością, której w sobie nie miała. Nie musiała go grzebać w ziemi (nie byłoby prościej?), choć wszystko wokół niej zdawało się go przypominać. Żółknąca jesienią trawa niczym jeden z jego zimowych swetrów; spadające liście w kolorze złota — odcieniu, jaki przybierały końce jego włosów skąpanych w zachodzącym słońcu. Sadzawki budzące się do życia po zimowym śnie, przywodzące na myśl barwę jego oczu, tak głębokich i ciepłych, mądrych. Takich, w których chce się utonąć. Rozgrzane w słońcu kamienie, szorstkie jak jego dłonie i zapach pasty na nowej miotle, który mu towarzyszył latami.
Nie wiedziała, co czuł. Ale zapewne gdyby jej o tym opowiedział, potrafiłaby go zrozumieć, przypominając sobie smak słonych łez, czasów dziś odległych, uporządkowanych. Skrupulatnie nad tym pracowała; nad opanowanem chaosu, choć w gruncie rzeczy nie pragnęła dziś niczego innego, jak właśnie tego. Szaleńczego wiru, w który mogłaby rzucić się bez opamiętania, nie bacząc na konsekwencje, nie martwiąc się wszystkim wkoło. Budowała rzeczywistość, dostosowując się do nowego. Nie musiałaby mu tego mówić, pewnie dobrze wiedział. Miał smutne oczy, wiedziała, że coś było nie tak. Kolejne słowa utknęły jej w gardle, patrzyła na niego przez chwilę. Czy coś się wydarzyło? Coś złego?
— Ona żyje, prawda? Nic jej nie jest?— spytała mało delikatnie, ale jej myśli od razu pomknęły ku bezksiężycowej nocy. — Przepraszam, ja... — Co właściwie? Ludzie znikali. Zakonnicy, którzy dotąd robili wszystko, by zadbać o ludzi przepadali bez śladu, ginęli. Jackie zaginęła, ale wróciła. Czekała wciąż, aż to samo stanie się z Samuelem. Aż Brendan odpisze, na któryś z jej listów — w końcu musiał; aż Fred wpadnie jak gdyby nigdy nic. Ściągali do oazy ludzi, którzy potrzebowali ich pomocy, ale wielu nie udało się uratować. Czy wśród nich była żona Jaydena? Może jej szukał? Może mogła mu pomóc?
Po jego twarzy dostrzegła, że popełniła jakąś gafę, ale nie wiedziała, jak się z tego wycofać. Przełknęła ślinę i spuściła wzrok na swoją torbę. Vane był inteligentny, dobrze wychowany — czy urażony mógł nie wybaczyć jej nietaktu? Chciałaby jakoś zamazać to wrażenie, ale z jej ust wydobyło się tylko bezradne westchnięcie.
— Mam. Ale chyba kłopot nie tkwi w osobach, czy ich braku. Czasem po prostu wiesz, że wokół dzieje się zbyt wiele ważniejszych rzeczy, by obarczać bliskich własnymi sprawami, kiedy mają ważniejsze. — Wzruszyła ramionami i spojrzała przez okno, na uciekający świat. Byli już niedaleko, zaraz będzie wysiadać. Wspomnienia, tak. Pokiwała głową w zamyśleniu i uśmiechnęła się, choć smutno. — Czasem tak myślę. Byłoby łatwiej. Ale potem dochodzi do mnie, że życie wcale nie powinno być łatwe. — Wtedy byłoby bez sensu. Nikt by go nie szanował. Nie doceniał. Nie dbał o nie. A przecież oni wszyscy o nie walczyli. O życia swoje, bliskich i obcych ludzi. O szansę na przyszłość. Nie wiedziała, jak długo będzie trwać, ale nie zamierzała się poddawać; nie tak ją wychowano.
Odnalazłszy jego spojrzenie, tak pewne i silne, potwierdzające słowa i nadające im większego znaczenia — uśmiechnęła się. Była więc nadzieja, że to przetrwają. Kiedy wychodził ze spotkania odebrała to jak kapitulację, rezygnację z walki o dobro innych. I myślała tak do tej pory, uważając za słabość. Ale też mierzył się z demonami, walczył w zupełnie inny sposób. troszczył się i dbał o dzieci, o ich bezpieczeństwo. W jego oczach ujrzała pewność, że nie przestanie. To było godne podziwu. I dawało jej nadzieję na to, że przyszłość może mienić się w jasnych, kolorowych barwach. Jego dłoń zawisła w powietrzu, zatrzymała się. Dostrzegła to i od razu zwróciła twarz ku niemu, jakby chciała powiedzieć, że nie ma się nad czym rozckliwiać — to był tylko sklep. Dziś tylko. Na jej oczach ważyło się ludzkie życie. Życie bliskich jej ludzi. Zajrzała to torby, ale nie znalazła w niej niczego, czym mogłaby się z nim podzielić. Z rezygnacją zamknęła ją, spoglądając na niego i otwierając usta, za chwilę zamykając, myśląc nad tym, jak zaproponować mu wspólne wyjście tak, jak wypada, by nie odebrał tego opacznie. Zamiast tego westchnęła. — Złapali Justine — podzieliła się z nim ta informacją, czując jak żołądek wywraca się na drugą stronę, ale może i o tym już słyszał. Łzy zatańczyły w kącikach, paznokciami podrapał się po policzku, a później, niby w naturalnym odruchu, opuszkami smagnęła wilgotne miejsca. Ale wierzyła, że przyjaciółka to przetrwa, że wyjdzie z tego. Że zrobią wszystko, by ją ocalić. Była jedną z nich, nie zostawiliby jej na pastwę szaleńców.
Kiedy po dłuższej chwili milczenia i jazdy w ciszy się odezwał, spojrzała na niego niepewna, czy dobrze usłyszała. Uśmiechnęła się zaskoczona.
— W roli nauczyciela?— I czego mogłaby uczyć, tylko latania na miotle, a i tak byli ludzie lepsi od niej. To była całkiem miła wizja. Zadumała się na moment, wracając wspomnieniami do Hogwartu - miejsca, z którym wiązało się dla niej wiele wspaniałych wspomnień. Właśnie — wspomnień. Tych, które ją ukształtowały, które czyniły ją tym, kim była. i tych, których nie chciała się pozbyć. Uwielbiała tę szkołę. — Może w innym życiu. Takim, w którym nie wystawiają za nauczycielami listów gończych — odparła mu po chwili, łapiąc znów jego spojrzenie i uśmiechając się z wdzięcznością. Za te słowa.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Błędny Rycerz - Page 8 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Błędny Rycerz [odnośnik]15.10.20 18:25
Może właśnie na tym polegała ludzka egzystencja. Na wiecznej tęsknocie za rajem utraconym. Na wspomnieniach dawnych dni i łaknieniu powrotu do czasów pełnego szczęścia. Gdyby był sam, być może poddałby się temu walkowerem, jak wówczas gdy dowiedział się z ust Jocelyn o śmierci Pandory i Mii. Być może zamknąłby się w sobie, odcinając od świata i czekając na koniec. Nie wiedząc jak odnaleźć się w tym nowym okrutnym świecie przepełnionym agresją oraz złem. Bez Pomony nie udałoby mu się odbić od dna i ponownie zacząć czerpać z powietrza ponad powierzchnią. Krok za krokiem leczyła go z marazmu kolejnym posiłkiem, wspólnym milczeniem, sprawdzaniem przy kuchennym stole esejów szkolnych. Później już tego nie było i pozostało jedynie niezręczne siedzenie obok siebie na Wielkiej Sali, do czasu aż okazało się, że połączyło ich rozwijające się w kobiecie życie. Teraz jej nie było, a zostało ów życie. Okrutna, niesprawiedliwa wymiana - nagradzająca szczęściem i równocześnie je odbierająca. Wszyscy ludzie świata mogli odejść, lecz ktoś przy mężczyźnie pozostawał i sprawiał, że już nigdy nie miał być sam. W przyszłości nie tylko obecność trzech istot miała to podkreślać, ale jednakowo podobieństwo wyrysowane w twarzach, głosach, gestach. Figura ojca wpisana w postaci synów, a między nimi również i elementy przypominające o niej. Pani Vane odbijać się miała w ich dzieciach - jeszcze nie wiadomo, czy w gęstych włosach, czy w oczach, czy w marszczeniu nosa, czy w miłości i czułości wobec flory. Chciałby się tego dowiedzieć, mając ją u swego boku. Odkrywać to, czym się charakteryzowali i co zamieszkało w drobnych ciałkach niewielkich ludzkich istot. Mam nadzieję, że większość cech odziedziczy po tobie. Czy naprawdę tego chciała? Wiedzieć głównie jego odbicie w ich dzieciach? Powiedziała to w jakimś konkretnym celu, który wtedy mu umykał? Czy tamten moment, w którym zatrzymał ją przed ucieczką, był zapowiedzią przyszłości? Czy było im pisane, by koniec końców stać się oddzielnymi bytami? Nie wierzył w tak okrutne przeznaczenie. Nie wierzył też w to, że Pomona zrobiła to wszystko, bo nie miała już dla niego miłości. Czuł, wiedział, że wszystkie słowa, które ku niemu kierowała, były prawdziwe. Nie tylko te szeptane w chwilach intymności, ale również krzyczane w złości, ukryte w smutnych westchnieniach, momentach spokoju. Gdy tylko o tym myślał, chciał ją z powrotem. Chciał znów poczuć znajomą fakturę skóry, usłyszeć charakterystyczny śmiech, poczuć przyjemny zapach. Wymagał wiele?
Ona żyje, prawda?
Na pytanie padające z ust czarownicy Vane nie zareagował od razu. Brzmiało... Dziwnie. Jakby nie dotyczyło sytuacji z jego życia, a czegoś zasłyszanego jednym uchem. Czegoś, co było cudzą tragedią, ale niemożliwą w stosunku do rzeczywistości profesora. Ale czy ludzie nie wypierali bolesnych wspomnień ze swojej podświadomości, automatycznie chroniąc się przed możliwym niebezpieczeństwem traumy? Czy sam nie zamierzał wycofać się z uczuć, żeby być w stanie ruszyć dalej i skupić się na teraźniejszości? Na chłopcach, którzy potrzebowali go najbardziej... - Mam nadzieję - odpowiedział głucho, specjalnie nie zagłębiając się i nie chcąc zagłębiać się dalej w tym kierunku. Bo prawda była taka, że chciał wierzyć, że poczułby, gdyby coś się jej stało. Wiedziałby, że wydarzyło się coś strasznego, ale... Nie byli połączeni umysłami, nie odczuwał bólu, którego doznawała Pomona dokładnie w tym samym momencie i... Przerażała go myśl, że nie miał bladego pojęcia, co się z nią działo. Czy żyła, czy ktoś ją przetrzymywał, czy... Przetarł dłonią twarz, nie będąc w stanie poradzić sobie z tymi kumulującymi się niewiadomymi. Nic jej nie jest? Jedno pytanie, a poruszyło ponownie cały ciąg innych, bombardując wymęczony już i tak umysł profesora. - Nie zawsze życie układa się po naszej myśli. - Jego głos rozbrzmiał jakby gdzieś poza nim. Był obcy, ale tak samo jak obce miało być mu doświadczanie śmierci ukochanej żony. Nie przeżył jeszcze jej odejścia, a miałby jeszcze równać się z jej śmiercią? Nie. Nie on. Nie Pomona.
Siedząc w Błędnym Rycerzu i wpatrując się w obraz po drugiej stronie okna, zdał sobie sprawę, że bał się powrotu do Irlandii. Miejsca, gdzie po raz ostatni byli razem i stanowili filary rodziny. Hogwart był dla niego pewnego rodzaju azylem, chociaż tam również osoba zielarki widziana była przez astronoma na każdym kroku. Tam się poznali, tam wspólnie pracowali, tam docenili to, kim byli. Czy jego żona wciąż więc żyła? Była wszędzie tam, gdzie spojrzał, a równocześnie jej tam nie było. Nikomu jednak o tym nie mówił, bo wiedział, że to nie miało niczego zmienić. Nie miało przywrócić mu Pomony, nie miało mu ulżyć, nie miał ozdrowieć. Przytaknął, gdy Hannah wyraziła jego własne myśli na ten temat. - Masz rację. - Równocześnie jednak wiedział, że był hipokrytą. Gdy ta sama sytuacja spotkała Roselyn i Anthony ją porzucił, był cichym przyjacielem, ale też tym, który nie chciał dopuścić do zamknięcia się w sobie przez czarownicę. A teraz? Unikał rozmów o swoich emocjach, ogradzał się od tego, co się wydarzyło, nie chcąc, by inni się nad nim litowali. Nie zamierzał też zawalać ich swoimi własnymi problemami - i tak wymagał od nich, by obiecali mu opiekę nad Cassianem, Ardenem i Samuelem, gdyby go zabrakło. Ale to właśnie dla nich - dla swoich dzieci - zamierzał być silnym rodzicem. Takim, który nie mógł teraz zagrzebać się pod papierami astronomicznych projektów i uciec przed światem. Nie. Nikt nie miał prawa skrzywdzić tych, którzy nie zrobili nic złego temu światu - czy chodziło o półtora miesięczne niemowlęta, czy starszych już uczniów. Nie zamierzał do tego dopuścić. Dlatego twardo wierzył, wiedział, że Hogwart nie był słaby i z taką mocą wypowiadał słowa kierowane ku siedzącej obok niego czarownicy.
Czarownicy, która po wypowiedzeniu kolejnych słów, musiała otrzeć łzy. Justine. - Wiem. Pisali o tym w gazetach - skomentował krótko, obserwując poruszenie, które targnęło Hannah. Oczywistością było dla niego to, że kobiety się znały - wszak obie wisiały na plakatach z poszukiwanymi czarodziejami i czarownicami. Taki właśnie był ich aktualny świat. Świat strachu, zdrady i cierpienia, świat depczących i deptanych, świat, który w miarę rozwoju stawał się nie mniej, lecz bardziej okrutny. Wszyscy zadający ból musieli chyba wymrzeć, by to wszystko się zakończyło. By nie było już niesprawiedliwości i wojny odbierającej innym możliwość oddychania. - Nie znam jej, ale nikt nie zasłużył na taki los. - Nikt nie powinien był tracić również życia. Po wypowiedzeniu tych słów Jayden spojrzał na wnętrze autobusu, kontrolnie sprawdzając, czy ktoś nie zwracał na nich uwagi. Na szczęście nic takiego się nie działo, a cicha rozmowa pozostawała w zasięgu jedynie ich samych. Dopiero jednak po tej krótkiej chwili znów wrócił spojrzeniem do Wright, tym razem z lekko zmarszczonymi brwiami i dość ciężkim, mocnym wręcz wzrokiem. Przyglądał się jej przez moment, po czym znów odwrócił twarz ku kierunkowi, w którym zmierzali. - Nie daj się złapać, Hannah. Za dużo dobrych ludzi już zginęło.
Długa cisza, która później zapadła, była potrzebna. Przerwanie jej było ciężkie, lecz przynajmniej była przerwa między dwoma, tak odmiennymi pytaniami, a przecież potrzebowali oddechu. Byli ludźmi - ona poszukiwanym zbiegiem, on samotnym ojcem i chociaż różnili się w tak wielu sprawach, wciąż mieli jednakie emocje. I to ich ze sobą łączyło. - Od razu w roli nauczyciela... Zawsze przyda się nowy skrzat domowy - odparł, zerkając na nią z uśmiechem tańczącym w kąciku jego ust. Żeby delikatnie te słowa ubarwić, przesunął się w jej stronę bliżej i trącił swoim ramieniem to należące do niej. Grymas rozbawienia nie zniknął również i przy kolejnej wypowiedzi kobiety. - Jeśli ktoś z nas nie ma problemów z Ministerstwem, oznacza to, że źle wykonujemy swoje obowiązki - powiedział, dostrzegając w niej ów wdzięczność. Nie musiała być mu wdzięczna. W końcu nie powiedział niczego nieprawdziwego czy nic nie było mówione, by podnieść ją na duchu. Autobus zatrzymał się w tej samej chwili, a pracownik zawiadomił o przystanku - z tego, co astronom zdążył dostrzec, był on celem Hannah, dlatego wstał z miejsca i przeszedł za nią, by po kilku chwilach stać już na ulicy i obserwować znikającego Błędnego Rycerza. Odwracając się do swojej towarzyszki, poczuł dziwne mrowienie w okolicach żołądka. Mógł to być tylko głód, lecz równocześnie i zbliżający się skok teleportacyjny... - Pytałaś o moją żonę - zaczął, nie wiedząc, czy zaraz miał zniknąć, czy ich spotkanie miało jeszcze trwać. Tak czy inaczej, czkawka nie zamierzała mu odpuszczać, dlatego musiał być przygotowany. I nie mógł tracić dalej czasu. - Jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Proszę, powiedz to jej, gdy ją zobaczysz. Powiedz to Pomonie, Hannah. - W jego oczach widać było oszkloną maskę smutku, prośby, ale też czającej się tam szczerości. Miłości i tęsknoty. Bo nieważne ile czasu miało minąć i jak daleko miała się znajdować, nic się w nim nie zmieniło. Wciąż miał na nią czekać w ich domu. Tak jak czekał przez te wszystkie lata na powrót swojej przyjaciółki ze szklarni. Umorusanej ziemią, pachnącej miętą i gotowej do kuchennych wyzwań. Dokładnie tej samej, w której się zakochał. Hep!

|zt


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Błędny Rycerz [odnośnik]27.10.20 23:31
Gdyby tylko wiedziała, że wewnątrz człowieka, który siedział obok niej rozgrywała się prawdziwa batalia, zebrałaby się w sobie. Zawsze zbierała. Zawsze pomagała, odsuwając na bok własne rozterki, dramaty. Była w tym jakaś szczypta egoizmu zresztą, skupiając się na problemach innych zapominało się o swoich własnych. O bolączkach, cierpieniu. Czasem pokrętną drogą odnajdowało w sobie siłę do pokonania własnych słabości. Czasem nawet można było odnaleźć nadzieję. Rozwiązanie, szczególnie, gdy sytuacja wydawała się być pozbawiona wyjścia — jakby mówienie głośno o tym pozwalało spojrzeć na samego siebie nieco z boku,  lepszej perspektywy i otworzyć szerzej oczy. Nie znała go na tyle, by wiedzieć, jak wielkie i poważne dramaty rozgrywały się w jego duszy i sercu. Jak wielką żałobę próbował przepracować, szukając odpowiedzi na pytania, które tworzyło zniknięcie ukochanej osoby. Nie miała pojęcia, że zamykał się głęboko w sobie, nie chcąc zdradzić jej szczegółów z powodu bólu i tęsknoty. Ona też nie pozwalała na to przyjaciołom. Na unikanie trudnych spraw, tematów, które nie chciały się goić. Robiła wszystko, by pomóc im oczyścić ranę, by znaleźć opatrunek, który mogła przyłożyć i uśmierzyć ból. Czasem wymagało to oderwania starego plastra, wiedziała, że trzeba było szybko i mocno pociągnąć. Nie bała się tego. Mówiła co myślała, ale w nikogo tak nie wierzyła, jak w ludzi, których kochała. I to oni dyktowali warunki jej codzienności, życia. Dziś tego nie zrobiła. Ospała, zmęczona, wykończona myśleniem i reagowaniem nie zdała sobie sprawy z tego, że choć nie chciał — pewnie i on tego potrzebował. Wdarcia się, chwycenia go za rękę. Przekazania mu, że nie jest sam, że jest ktoś kto by mu pomógł nieść ten ból, gdyby tylko się zgodził. Nie spodziewał się, nie mógł też wiedzieć — byłaby dla niego dobrą pomocną dłonią. Chwyciłaby go mocno i pociągnęła w górę, wyrywając z pochłaniającej go czeluści rozpaczy. Walczyłaby.
Nie zawsze życie układa się po naszej myśli.
Uśmiechnęła się kwaśno i spojrzała przez okno, zastanawiając się, kiedy ostatnim razem cokolwiek ułożyło się po jej myśli. Miała wrażenie, że wszystkie jej plany w życiu weryfikował przewrotny los. Śmiał się do rozpuku, niwecząc wszystko, zostawiając ją w całym tym bałaganie, harmidrze, chaosie. Za każdym razem, gdy próbowała je uprzątnąć, odnaleźć spokój, pogodzić się ze stanem rzeczy znów podrzucał jej kłody pod nogi. Kiedy odnajdowała równowagę, jej życie lądowało na równi pochyłej. A kiedy przyzwyczajała się do pójścia pod górkę, traciła grunt pod nogami. Nieustannie, przez wiele lat. Myślała, że przywyknie, lecz do podobnej sinusoidy nie sposób było się przyzwyczaić. Zaskakiwała — i mogłaby to nawet polubić, gdyby nie fakt, że nie lubiła zmian.
— Nie zawsze — przytaknęła powoli i obróciła głowę, by spojrzeć na niego; by powodzić spojrzeniem po jego zmęczonej — nie tylko życiem, ale i dzisiejszym dniem twarz. Widziała, jak pod oczami malują się troski, a wokół ust, które powinny być wygięte w uśmiechu pozostał zaledwie jego cień. Umiała go sobie wyobrazić, chociaż nie pamiętała kiedy widziała go po raz ostatni. Czy widziała go jeszcze w Zakonie, czy przed laty. Powinien się uśmiechać — miał naprawdę ładny uśmiech.
Kiedy przyznał, że Justine była mu obca, przymknęła na moment, próbując odpędzić emocje, jak złe duchy, przegnać je z głowy, ze wspomnień, a w końcu z samego Błędnego Rycerza. Zacisnęła dłonie na torbie, pod palcami wyczuła twardy kant pomniejszonej skrzynki z zapiętymi tłuczkami. Na samą myśl o tym, że była tam i znosiła to wszystko, na co ją skazywali, coś przewróciło się w jej żołądku. Zrobiło jej się słabo, na myśl o torturach, o współwięźniach, którzy mogli kłaść na niej swoje łapska — była drobna, pewnie osłabiona, wycieńczona. Jak długo mogła walczyć, opierać się, stawiać?
— Będą ją dręczyć, ale nie pozwolą jej umrzeć. — Pamiętała słowa Alexa. Miała zbyt wiele im do powiedzenia, zbyt dużo cennych informacji. Skoro wciąż nie stali w Zakazanym Lesie, próbując dostać się do Oazy, to znaczyło, że nie dowiedzieli idę niczego. Była dzielna — wiedziała, że da radę. Ale jakim kosztem? Za jaką cenę? Serce pękało jej na samą myśl. — Zwyrodnialcy — syknęła cicho, w złości, broda jej zadrżała. Palce zacisnęła jeszcze mocniej na torbie, a kiedy otwarła oczy spojrzała na uciekający krajobraz, na drugą stronę. W szybie odbijała się jej twarz, ale nie zauważyła nawet. Przetarła policzek wierzchem dłoni i wróciła do niego spojrzeniem czekoladowych oczu. Zawiesiła na nim wzrok. — Wolałabym, żeby to mnie złapali.— Bo wolałaby wciąż na siebie cały ten ból, który jej zadawali, cierpienie, smutek i samotność. Ale wiedziała, że nie była nawet w połowie tak silna jak Just; złamali by ją prędko — choć chciałaby wierzyć, że było inaczej.
Uśmiech wreszcie zatańczył w jego słowach i na jego twarzy. I parsknęła sama, przez łzy trochę, przyglądając mu się z pewnego rodzaju wdzięcznością. Pokiwała głową.
— Nad fuchą skrzata pomyślę — obiecała, opierając się wygodniej o oparcie. Trącił ją ramieniem, jakby nie utracił pamięci, jakby to wszystko dotąd potoczyło się inaczej. Jak stary kolega, przyjaciel. Oddała mu w podobny sposób i westchnęła. Coś mówiło jej, że nim zdąży zapytać go o wszystko zniknie, nagle, nie?spodziewanie. Słowa o ministerstwie wydały jej się... bardzo na miejscu, bardzo prawdziwe i głębokie. Zapamięta je, była tego pewna. Zawiesiła na nim wzrok, a autobus zatrzymał się nagle. Chwyciła się krzesła przed sobą w porę, by nie runąć na podłogę. Wstała powoli, przyciskając do siebie torbę i opuściła autobus. Deszcz wciąż padał. Siekł ulice. Spojrzała w górę, zdejmując kaptur, pozwalając by ciężkie krople zmoczyły jej włosy i całą twarz.
Nie spodziewała się kolejnych słów. Stanęła przed nim i spojrzała mu w oczy, czekając poniekąd na tę chwilę; chwilę szczerości. A kiedy minęła, wciąż stała w osłupieniu. Imię znajomej dźwięczało jej w uszach. Nie powiedziała nic, nie wydała z siebie żadnego dźwięku. I zniknął. Nagle, bez pożegnania, zostawiając ją na ulicy.
— Jay?— szepnęła, oglądając się dookoła. Ale jego już nie było. Zostawił po sobie tylko echo własnych słów; romantycznego i pełnego tęsknoty wyznania.

| zt


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Błędny Rycerz - Page 8 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright

Strona 8 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8

Błędny Rycerz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach