Laboratorium
AutorWiadomość
Laboratorium
Laboratorium mieści się nad piętrem mieszkalnym, w połowie drogi na strych i do sowiarni. Dość duże pomieszczenie wypełniają przede wszystkim regały i szafy oraz wiszące półki, na których gromadzone są przeróżne magiczne komponenty rzemieślnicze, takie jak zwierzęce kości, słoje i pojemniki z alchemicznymi ingrediencjami, zwinięte tkaniny, martwe zwierzęta oraz wyprawiane skóry, a także drewniane skrzynki z ziołami, suszące się również na sznurach zawieszonych wzdłuż wszystkich pozbawionych firan lub kotar okien. Solidnie wykonane kufry, zawsze zamykane na klucz, kryją co bardziej niebezpieczne eliksiry, pozostałe zajmują półki kolejnych regałów. Solidny stół służy codziennej pracy, rozkładaniu alchemicznych aparatur, siatkowaniu komponentów, kruszeniu ziół, rozciąganiu skór czy innym taksydermicznym eksperymentom. W powietrzu unosi się drażniący silny zapach ziół i formaliny. W laboratorium znajdują drzwi, a za nimi kamienne schodki prowadzące do góry, do pracowni. Palenisko na kociołek żarzy się pośrodku pomieszczenia - wąski murowany kominek ogrzewa wyższy poziom i odprowadza dym na zewnątrz.
List z zamówieniem, jakkolwiek wydawał się jej specyficzny, to nie zamierzała zadawać zbędnych pytań, prawdopodobnie wcale nie chcąc poznać odpowiedzi. Sprawy Śmierciożerców powinny pozostać sprawami Śmierciożerców, zwłaszcza, gdy chodziło o kwestie tak subtelne jak układ pokarmowy. Zlecenie było niecodzienne, nie miała dużego doświadczenia z eliksirami tego typu, a receptura nie wydawała się łatwa. Szczęśliwie, opierał się na dobrze znanych jej mechanizmach i ułomnościach ludzkiego ciała. Nie ryzykowała, nie podchodziła do tematu instynktownie, rozpościerając wpierw na stole jedną z alchemicznych ksiąg. Eliksir pierdzioszek, nazwa może mało zachęcająca, szkodliwość co do zasady niska, a jednak bardzo uciążliwa. Wzdęcia potrafiły naprawdę zepsuć dzień. Do wyjścia pozostało jeszcze kilka godzin, zwykła wcześnie rano wstawać, a odkąd zaczęła opiekować się lecznicą, w której nie była jedyną czarownicą, poranny obchód przestał ją wzywać. Nie czekali na nią pilni pacjenci, najbliższy tydzień zamierzała spędzić w Londynie. Domknięcie obowiązków przed wyjściem miało pozwolić jej podejść do tego z czystym umysłem.
Wpierw przystąpiła do lektury receptury - trzykrotnej i dokładnej, nadto wracając się na początek rozdziału, wczytując się w akapity o proporcjach dobieranych składników, temperaturach ważenia, zwracając uwagę na ostrzeżenia, które odróżniały procedurę od warzenia eliksirów leczniczych. Choć Pierdzioszek miał z nimi wiele cech wspólnych, bystry i ciekawy nowości umysł wiedźmy z dokładnością studiował zasady, które musiała sobie przyswoić od nowa. Eliksiry klasyfikowane jako bojowe łączyły przeważnie dużą ilość niebezpiecznych składników i inaczej niż medykamenty należało je połączyć z ostrożnością, która zabezpieczy ewentualny wybuch. Powoli, jak czytała, nie dodając ich nazbyt szybko, dbając o dokładne posiatkowanie składników stałych i, jeśli w przepisie nie było innej informacji, nie łącząc ich przed całkowitym rozpuszczeniem w wywarze. Przebiegła wzrokiem po tabeli składników szczególnie niebezpiecznych, nie znajdując jednak pozycji odpowiadającej jadowi boomslanga, wydawało się to intuicyjne, lecz nigdy nie przystępowała do zadania niedokładnie przygotowana i zawsze wykorzystywała okazję do odkrywania nowej wiedzy.
Podstawą wywaru miał być odpowiednio spreparowany jad boomslanga, oglądała buteleczkę z komponentem od każdej strony, nieufnie, starając się porównać składnik do tych, które znała dobrze. Kwas odciągnięty od roślin zachowywał się inaczej, dla niej bardziej przewidywalnie. Przelała go do bulgoczącego kociołka kropla po kropli, z uwagą mieszając ją chochlą. Jej kociołek nie był doskonały do eliksirów tego typu, warzyła w nim przede wszystkim medykamenty. Połączyła go z żabim skrzekiem, po jego całkowitym rozpuszczeniu dodając chochlę oślego mleka, jedną żywą jeszcze wsze, przeniesioną przy pomocy długiej pęsety, a nadto łyżkę chińskiej kapusty kąsającej. Wywar cuchnął obrzydliwie, co zwiastowało sukces, jednak przedwczesny; wywar, do którego dodała kapustę, okazał się zbyt zimny - a kapusta nie rozpadła się tak, jak powinna. Przy drugiej próbie wymieniła żabi skrzek na kwas mrówkowy, który powinien sam z siebie podnieść temperaturę eliksiru, trudniejszą do uzyskania w posiadanym przez nią kociołku, a jednocześnie wzmocnić rozpad składników stałych - lecz i to zdało się na nic. Sfrustrowana niepowodzeniem zdecydowała się, zamiast wyczerpanego jadu, sięgnąć po cenne odłamki spadającej gwiazdy. Zrezygnowała także z wszy, wymieniając ją na jad irańskiej żmii, teraz liście kapusty musiały zachować się przewidywalnie - nic bardziej mylnego! Przeżarł roślinę zbyt szybko, rozpuszczając ją tak mocno, że jej składniki nie mogły odnieść pożądanego efektu. Nauczona na własnych błędach podjęła się próby po raz czwarty, szukając czegoś pomiędzy wszą a silnym kwasem, decydując się na karalucha: co ostatecznie pozwoliło jej osiągnąć oczekiwany efekt. Wywar zabulgotał, zacuchnął jeszcze podlej i finalnie mogła przelać go do przygotowanej fiolki, którą zakorkowała zanim aromat rozpłynął się w powietrzu laboratorium.
Znużona nieudanymi próbami pozostawiła kociołek do oczyszczenia skrzatowi, pchnęła okna, by przewietrzyć pomieszczenia i, rzuciwszy okiem na ścienny zegar, pomknęła do sowiarni, by przywiązać fiolkę, bez listu, na który nie miała czasu, do nóżki swojej sowy - i wysłać ją do Drew. Prędko odeszła do swojej izby, przygotować się przed wyjściem.
próba 1 - nieudana, próba 2 - nieudana, proba 3 - nieudana, próba 4 - udana
składniki do odpisania: jad boomslanga x2, odłamek spadającej gwiazdy x2
/zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
Małą, drewnianą skrzynkę trzymał w jednej ręce, powoli przemierzając korytarze Niedźwiedziej Jamy. Szedł powoli, przyglądając się wyrysowanym nad drzwiami symbolom lub wiązkom suszonych ziół.
Niektóre z pomieszczeń od swojego przybycia odwiedził wyłącznie raz — innych, jak pokoje przeznaczone dla jego kuzynek, ani razu, nie widząc potrzeby kalania tej przestrzeni swoją obecnością, tym bardziej, że do zwiedzania nie pchała go nawet ludzka ciekawość. Dom przypominał mu miejsca, które kiedyś musiał odwiedzić, a o których nie pamiętał. Być może swoim zapachem, może skrzypieniem podłóg lub drewnem; nie wiedział. Jego aura przypadła mu do gustu od razu, jeszcze zanim pokazał go Cassandrze, ale dopiero teraz, kiedy wzięła go w swoje ręce — wysprzątała i przygotowała do zamieszkania — czuł się jak u siebie. Naprawdę u siebie. Zatrzymał się pod drzwiami i zapukał nim wszedł, bardziej ostrzegawczo i grzecznościowo niż oczekując faktycznego zaproszenia, którego i tak by nie otrzymał, bo wewnątrz laboratorium jej nie zastał. Trzymaną przez siebie skrzynkę z ingrediencjami, które pozyskał dla niej w Londynie pozostawił na dużym stole — na widoku, tak aby mogła wedle własnego schematu i planu porozdzielać je we właściwe i tylko sobie znane miejsca. Nie było tego wiele, zaledwie kilka dorbiazgw. Żądło mantykory w szklanej fiolce, włóko z ludzkiego serca zamknięte w nieznanym mu zielonkawym płynie i małej fiolce — nie przyglądał się temu, na pierwszy rzut oka niczego tam nie dostrzegał, ale ponieważ dostał to od zaufanego handlarza wierzył, że tam było. Włosie akromantuli w małym pudełku przypominającym paczkę czarodziejskich papierosów; korzeń ciemiernika owinięty słomą i skórka boomslanga w metalowym puzderku. Wszystko to w małej drewnianej skrzynce. Rozglądając się przez chwilę po laboratorium nawdychał się mieszaniny unoszących tam zapachów. Głównie suszonych na sznurkach ziół i pozostawił pomieszczenie prawie takie, jakie zastał, nie dotykając niczego — bo sam nie lubił, kiedy rzeczy z jego biurka zmieniały niespodziewanie swoje położenie. Musiał udać się do Durham, na prośbę Primrose, ale wiedział, że nie musi zostawiać przy skrzyneczce żadnych notatek.
| przekazuję Cassandrze ingrediencje
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Naprawdę lubiła zapach piołunu - od pewnego czasu eksperymentowała nawet z piołunówką na przeziębienie, ale trudno jej było dobrać odpowiednie proporcje. Posadziła rośliny w ogrodzie, cieszył ją każdy wydany liść; bliskość z naturą na obrzeżach miasteczka Warwick dawała jej znacznie więcej radości, niżeli ciemny i pochmurny Nokturn - protekcja Ramseya sprawiała, że tutaj nie musiała przejmować się niczym. Przygotowując wywary na bazie piołunu rozpoczynała od rozpalenia paleniska pod kociołkiem i dokładnego posiatkowania liści - składnik jako pierwszy wrzucała do wody, pozwalając wywarowi przejść zapachem i mocą rośliny. Należało być szczególnie ostrożnym na tym etapie, piołun zastosowany w złej dawce mógł okazać się bardzo śmiertelną trucizną. Moment, w którym wywar osiągał szczyt swoich właściwości, wyczuwała po zapachu - wówczas przy pomocy odpowiedniego zaklęcia obniżała płomień. Liście paproci siatkowała podobnie, na drobne kawałki, całość mieszała razem, trzy razy w prawo, raz w lewo, znów trzy razy w prawo, do dokładnego wymieszania się składników. Dla scalenia ich mocy niezbędny był żywy pędrak - trzymała je w podziurawionym słoju, przepuszczającym dostęp powietrza, w grudach ziemi i liściach sałaty. Wyciągnęła ze środka jednego, palcami, szybko zamknęła słój i z wysokości trzydziestu centymetrów upuściła go prosto do wywaru. Ten zabulgotał, a wokół robaka eliksir spienił się gęsto, białko zaczynało się ścinać. W trakcje tej reakcji zalała ją trzema kroplami byczej krwi, lanej z wąskiej, ładnie zdobionej fiolki wykonanej z dmuchanego szkła. Odczekała, aż pędrak zniknął w gęstniejącym wywarze i zamieszała nim od nowa, powoli, dziesięć razy w jedną stronę - bacząc jednak, by nie wprawić eliksiru w wir ani nie rozlać go po brzegach, co mogłoby zaburzyć proporcje. Na sam koniec do wywaru dosypała kwiatów akacji. Znacznie poprawiały wrażenie po roztopionym pędraku, zdecydowanie poprawiały walory smakowe słodkim nektarem. Naszła ja myśl, że mogłaby posadzić akację w ogrodzie. Pamiętała, że pięknie kwitła. Chwilę jeszcze stała nad wywarem, by ostatecznie - gotowy - przelać do przygotowanych na stojaku fiolek srebrną chochlą. Eleganckim pismem opisała fiolki, a gdy tylko zdołała sprzątnąć stanowisko pracy, wyszła na strych, skąd wysłała sowę do Drew - z fiolką eliksiru przebudzenia uwiązaną do jej nóżki aksamitną czarną wstążką.
... ale zanim ją wysłała, olśniło ją nagle i niespodziewanie - skądże wzięła pomysł na pędraki? Och, nie, nie, nie, wszystko należało zrobić od nowa; zawartość fiolki odparowała z odkorkowanej buteleczki za jednym machnięciem czarodziejskiej różdżki; brudną fiolkę porzuciła na stole, zaraz biorąc się za dokładne czyszczenie kociołka - jakież to szczęście, że nie zdążyła przesłać Drew swojej wiadomości! Mogłaby przecież doprowadzić do istnej tragedii. Do pracy wzięła się od nowa - wszelkie kroki należało wykonać tak samo, jedne po drugim, posiatkowany piołun miał stać się bazą wywaru, póki nie wyczuje charakterystycznego zapachu - w tej samej nucie, co kilkadziesiąt minut temu. Mniejszy płomień pozwalał na powolne dalsze ważenie. Posiatkowane liście paproci dopełniały wywaru, który związać miała ostatecznie magia nie pędraka! a dwóch rogatych ślimaków dorzuconych do eliksiru żywcem. Jak mogła być tak lekkomyślna i pomylić te dwa mało interesujące żyjątka ze sobą? Wzdychając sama nad sobą powoli mieszała wywar, uzupełniając go krwią byka, a następnie kwiatem akacji. Proces mijał szybciej, gdy wszystkie składniki miała już pod ręką. Gdy wydawało się, że wywar nabrał już właściwej barwy, odczekała, aż ostygnie i rozlała go do fiolek, z zamiarem przesłania jednej z nich Drew - tym razem właściwej.
rzut
i drugi poprawiony rzut
/zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
5.09.1958
Był szczerze ciekawy zarówno posiadłości, jak i rodziny namiestnika Warwickshire, choć żałował, że nie zdążył poznać Cassandry Mulciber w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach. Nie licząc mglistych wspomnień z rytualnego kręgu na Polanie Świetlików, pierwszy raz zetknęli się, gdy kierowany patriotyzmem i lojalnością wobec swojego przełożonego niańczył nieprzewidywalną Cordelię Malfoy, która (nie?)świadomie wystawiła go na pośmiewisko i zakłóciła spokój samych Mulciberów. Choć faux-pas nie należało do niego, to jako perfekcjonista wolałby wyreżyserować spotkanie inaczej. Teraz wspominał jednak tamten czas z sentymentem. Nie spodziewał się wtedy, że wkrótce temperament Cordelii będzie jego najmniejszym propagandowym zmartwieniem i że ponownie spotka Cassandrę Mulciber dopiero po dosłownym końcu świata. Przeżyli, ale deszcz meteorytów na elfim szlaku przypomniał mu boleśnie o kruchości własnego życia, a wizyta w świętym Mungu odsłoniła skalę obrażeń robiącej dobrą minę do złej gry Elviry.
Czy gdyby nie zapobiegliwość i troska Valerie, iskra niepokoju o niego w chwili gdy powinna ratować życie własne i Hersilii i ich nienarodzonego dziecka—przeżyłby, dał radę poruszać się na początku września o własnych nogach, otrzymał awans? Awans, który wydarł go rodzinie na ostatnie tygodnie sierpnia. Awans, który nie pozostawiał mu czasu na rozmyślania o śmierci i całe szczęście. Czasem, gdy na chwilę zamykał oczy, powracało do niego wspomnienie pożaru i nieudawanej obojętności w oczach własnego syna, co gorsza powracało do niego też wspomnienie Layli. Wierzyła w zaświaty i w te wszystkie rzeczy, w które Cornelius nie wierzył, ale podświadomie obawiał się, że spotka ją kiedyś po drugiej stronie. Smutną i rozczarowaną. Zawsze bał się śmierci, ale lęk stał się jeszcze potężniejszy odkąd wydarł strzępy wspomnienia o tym, jak ona umierała; upokorzona i torturowana. Czy uderzenie meteorytu byłoby szybsze?
Cieszył się, że znaleźli dziś czas na spotkanie u Mulciberów, ale i ono było związane z pracą. Desperacko poszukiwał dobrego propagandowego rozwiązania dla surrealistycznej tragedii, której skala nikomu nie mieściła się w głowie i której konsekwencje czarodzieje odczują przez dziesięciolecia jeśli nie dłużej. Każde wyjaśnienie zdawało się niedostateczne, każdy kozioł ofiarny mógł się obrócić przeciwko nim.
Sama tragedia nie mieściła mu się w głowie, nigdy nie interesował się astronomią, desperacko poszukiwał wykształconej i zaufanej osoby, która mogłaby wskazać mu inne zaufane osoby w środowisku naukowym; a może nawet pociągać z ukrycia za sznurki.
Czy powinno go dziwić, że Ramsey Mulciber—człowiek, który miał wszystko—posiadał taką żonę?
Spotkanie było nieco utrudnione ze względu na komplikacje w teleportacji w okolicy dworku. Nikt z nich nie spodziewał się, że pierwszy raz przełamią lody w apokaliptycznym klimacie. Cornelius udawał przez chwilę, że koniec świata nie istniał, komplementując niezniszczone partie ogrodu i wystrój wnętrz tak, jakby wszystko wciąż było normalne. Przyniósł gospodyni hiszpańskie wino, którego zapasy zdążył zakupić na Festiwalu Lata (i którego nie był w stanie pić bez myśli o tym, jak spędzili tamtą noc w piwnicy na wino w Sallow Coppice) i bukiet kwiatów i przez chwilę rozmawiał o niczym, tak jak zrobiłby w każdej sytuacji przed końcem świata. W trakcie kolacji tematu Nocy Tysiąca Gwiazd nie dało się jednak ignorować—najpierw niezobowiązująco, a potem coraz częściej, zadawał Cassandrze tyle pytań o astronomię (sprowadzających się do jak to możliwe), że po posiłku udali się do laboratorium aby omówić je nad mapą nieba.
Nie rozumiał nic z tego, co widzi na tej mapie, ale oczywiście nie miał zamiaru się do tego przyznawać.
- Czy wiadomo, skąd mogła nadlecieć kometa? - zadał jedno ze swoich błyskotliwych pytań, boleśnie świadom własnej niewiedzy. - Czy nie uważa pani - gdy zostali sami mógł przejść do sedna, na razie subtelnie, usiłując wybadać jej własną opinię. To ona orientowała się w świecie naukowym lepiej od niego, to jej mąż opublikował (jedyny warty ostatnio przeczytania) światły artykuł w "Horyzontach Magii", nie chciał niechcący jej urazić zwerbalizowaniem myśli, że uważa redaktorów pisma za nieudaczników, a może i nawet zdrajców (niezależnie od tego kim byli, pokazowy zdrajca przydałby się angielskiemu społeczeństwu). - że to dziwne, że nikt nie opublikował takich analiz wcześniej? Rozumiem, że naukowcy czekają czasem na konkretne rezultaty, ale kometa pojawiająca się nad Anglią skłania chyba do hipotez, a hipotezy do ostrzeżeń. Tymczasem nikt z naszych światłych umysłów nie opublikował takiego ostrzeżenia, a wiem, że naukowcy potrafią uciszać siebie nawzajem, nieprawdaż? - artykuł Ramseya Mulcibera w Horyzontach uważał jedynie za wyjątek potwierdzający regułę. Czasopismo raz opublikowało zdanie Śmierciożercy i doskonale, ale wciąż pozostawało względnie niezależne—a to irytowało Corneliusa odkąd zdelegalizowano "Proroka Codziennego." Już nawet "Czarownica" służyła lepiej propagandzie. Teraz, szukając kozła ofiarnego, a najlepiej redaktora "Horyzontów" mógłby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Samemu, nie znając się na astronomii ani nauce, błądził jednak we mgle. Potrzebował kogoś bezwzględnie zaufanego i wykształconego, a istnienie Cassandry Mulciber spadło mu z niebajak meteoryty.
- Na przykład profesor Jayden Vane. Teraz milczy, wręcz rozpłynął się w powietrzu - Cornelius chętnie złożyłby wizytę w Hogwarcie, ale Hogwart był zniszczony i jeszcze długo się nie otworzy, a poza murami zamku profesor wydawał się nieuchwytny. To nie on był zresztą głównym celem Sallowa, a redaktor naczelny "Horyzontów", czarodziej, który publikował te bzdury. - a parę miesięcy temu miałby chyba na ten temat sporo do powiedzenia. - stwierdził kąśliwie, powoli wyjmując z kieszeni starannie złożoną kartkę. Położył na stole wydartą stronę z artykułem o książce profesora Vane'a. -Proszę wybaczyć ignorancję, nie jestem do końca pewny interpretacji jego tez... - w ogóle nie rozumiał tego bełkotu, ale starał się wyłowić sens z poszczególnych słów - ale czy on sugeruje, że meteoryty mogą przebudzić magię w mugolach, a "Horyzonty" promowały to dzieło? - zawiesił głos, pozwalając tej implikacji wybrzmieć. Meteoryty przebudzające magię w mugolach, rozsiane po całej Anglii. I środowisko naukowe, które bada takie tezy, ale poza lipcowym artykułem o niczym przez długie tygodnie nie zrobiło nic by ostrzec Ministerstwo przed zagrożeniem płynącym z komety.
Był szczerze ciekawy zarówno posiadłości, jak i rodziny namiestnika Warwickshire, choć żałował, że nie zdążył poznać Cassandry Mulciber w nieco bardziej sprzyjających okolicznościach. Nie licząc mglistych wspomnień z rytualnego kręgu na Polanie Świetlików, pierwszy raz zetknęli się, gdy kierowany patriotyzmem i lojalnością wobec swojego przełożonego niańczył nieprzewidywalną Cordelię Malfoy, która (nie?)świadomie wystawiła go na pośmiewisko i zakłóciła spokój samych Mulciberów. Choć faux-pas nie należało do niego, to jako perfekcjonista wolałby wyreżyserować spotkanie inaczej. Teraz wspominał jednak tamten czas z sentymentem. Nie spodziewał się wtedy, że wkrótce temperament Cordelii będzie jego najmniejszym propagandowym zmartwieniem i że ponownie spotka Cassandrę Mulciber dopiero po dosłownym końcu świata. Przeżyli, ale deszcz meteorytów na elfim szlaku przypomniał mu boleśnie o kruchości własnego życia, a wizyta w świętym Mungu odsłoniła skalę obrażeń robiącej dobrą minę do złej gry Elviry.
Czy gdyby nie zapobiegliwość i troska Valerie, iskra niepokoju o niego w chwili gdy powinna ratować życie własne i Hersilii i ich nienarodzonego dziecka—przeżyłby, dał radę poruszać się na początku września o własnych nogach, otrzymał awans? Awans, który wydarł go rodzinie na ostatnie tygodnie sierpnia. Awans, który nie pozostawiał mu czasu na rozmyślania o śmierci i całe szczęście. Czasem, gdy na chwilę zamykał oczy, powracało do niego wspomnienie pożaru i nieudawanej obojętności w oczach własnego syna, co gorsza powracało do niego też wspomnienie Layli. Wierzyła w zaświaty i w te wszystkie rzeczy, w które Cornelius nie wierzył, ale podświadomie obawiał się, że spotka ją kiedyś po drugiej stronie. Smutną i rozczarowaną. Zawsze bał się śmierci, ale lęk stał się jeszcze potężniejszy odkąd wydarł strzępy wspomnienia o tym, jak ona umierała; upokorzona i torturowana. Czy uderzenie meteorytu byłoby szybsze?
Cieszył się, że znaleźli dziś czas na spotkanie u Mulciberów, ale i ono było związane z pracą. Desperacko poszukiwał dobrego propagandowego rozwiązania dla surrealistycznej tragedii, której skala nikomu nie mieściła się w głowie i której konsekwencje czarodzieje odczują przez dziesięciolecia jeśli nie dłużej. Każde wyjaśnienie zdawało się niedostateczne, każdy kozioł ofiarny mógł się obrócić przeciwko nim.
Sama tragedia nie mieściła mu się w głowie, nigdy nie interesował się astronomią, desperacko poszukiwał wykształconej i zaufanej osoby, która mogłaby wskazać mu inne zaufane osoby w środowisku naukowym; a może nawet pociągać z ukrycia za sznurki.
Czy powinno go dziwić, że Ramsey Mulciber—człowiek, który miał wszystko—posiadał taką żonę?
Spotkanie było nieco utrudnione ze względu na komplikacje w teleportacji w okolicy dworku. Nikt z nich nie spodziewał się, że pierwszy raz przełamią lody w apokaliptycznym klimacie. Cornelius udawał przez chwilę, że koniec świata nie istniał, komplementując niezniszczone partie ogrodu i wystrój wnętrz tak, jakby wszystko wciąż było normalne. Przyniósł gospodyni hiszpańskie wino, którego zapasy zdążył zakupić na Festiwalu Lata (i którego nie był w stanie pić bez myśli o tym, jak spędzili tamtą noc w piwnicy na wino w Sallow Coppice) i bukiet kwiatów i przez chwilę rozmawiał o niczym, tak jak zrobiłby w każdej sytuacji przed końcem świata. W trakcie kolacji tematu Nocy Tysiąca Gwiazd nie dało się jednak ignorować—najpierw niezobowiązująco, a potem coraz częściej, zadawał Cassandrze tyle pytań o astronomię (sprowadzających się do jak to możliwe), że po posiłku udali się do laboratorium aby omówić je nad mapą nieba.
Nie rozumiał nic z tego, co widzi na tej mapie, ale oczywiście nie miał zamiaru się do tego przyznawać.
- Czy wiadomo, skąd mogła nadlecieć kometa? - zadał jedno ze swoich błyskotliwych pytań, boleśnie świadom własnej niewiedzy. - Czy nie uważa pani - gdy zostali sami mógł przejść do sedna, na razie subtelnie, usiłując wybadać jej własną opinię. To ona orientowała się w świecie naukowym lepiej od niego, to jej mąż opublikował (jedyny warty ostatnio przeczytania) światły artykuł w "Horyzontach Magii", nie chciał niechcący jej urazić zwerbalizowaniem myśli, że uważa redaktorów pisma za nieudaczników, a może i nawet zdrajców (niezależnie od tego kim byli, pokazowy zdrajca przydałby się angielskiemu społeczeństwu). - że to dziwne, że nikt nie opublikował takich analiz wcześniej? Rozumiem, że naukowcy czekają czasem na konkretne rezultaty, ale kometa pojawiająca się nad Anglią skłania chyba do hipotez, a hipotezy do ostrzeżeń. Tymczasem nikt z naszych światłych umysłów nie opublikował takiego ostrzeżenia, a wiem, że naukowcy potrafią uciszać siebie nawzajem, nieprawdaż? - artykuł Ramseya Mulcibera w Horyzontach uważał jedynie za wyjątek potwierdzający regułę. Czasopismo raz opublikowało zdanie Śmierciożercy i doskonale, ale wciąż pozostawało względnie niezależne—a to irytowało Corneliusa odkąd zdelegalizowano "Proroka Codziennego." Już nawet "Czarownica" służyła lepiej propagandzie. Teraz, szukając kozła ofiarnego, a najlepiej redaktora "Horyzontów" mógłby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Samemu, nie znając się na astronomii ani nauce, błądził jednak we mgle. Potrzebował kogoś bezwzględnie zaufanego i wykształconego, a istnienie Cassandry Mulciber spadło mu z nieba
- Na przykład profesor Jayden Vane. Teraz milczy, wręcz rozpłynął się w powietrzu - Cornelius chętnie złożyłby wizytę w Hogwarcie, ale Hogwart był zniszczony i jeszcze długo się nie otworzy, a poza murami zamku profesor wydawał się nieuchwytny. To nie on był zresztą głównym celem Sallowa, a redaktor naczelny "Horyzontów", czarodziej, który publikował te bzdury. - a parę miesięcy temu miałby chyba na ten temat sporo do powiedzenia. - stwierdził kąśliwie, powoli wyjmując z kieszeni starannie złożoną kartkę. Położył na stole wydartą stronę z artykułem o książce profesora Vane'a. -Proszę wybaczyć ignorancję, nie jestem do końca pewny interpretacji jego tez... - w ogóle nie rozumiał tego bełkotu, ale starał się wyłowić sens z poszczególnych słów - ale czy on sugeruje, że meteoryty mogą przebudzić magię w mugolach, a "Horyzonty" promowały to dzieło? - zawiesił głos, pozwalając tej implikacji wybrzmieć. Meteoryty przebudzające magię w mugolach, rozsiane po całej Anglii. I środowisko naukowe, które bada takie tezy, ale poza lipcowym artykułem o niczym przez długie tygodnie nie zrobiło nic by ostrzec Ministerstwo przed zagrożeniem płynącym z komety.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Laboratorium
Szybka odpowiedź