Wydarzenia


Ekipa forum
Prima Howell
AutorWiadomość
Prima Howell [odnośnik]01.06.23 23:23

Prima Howell née Lovegood

Data urodzenia: 16.05.1920
Nazwisko matki: Potter
Miejsce zamieszkania:  Lancashire, chata w Lisim Borze
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: alchemiczka
Wzrost: 159 cm
Waga: 51 kg
Kolor włosów: rudy
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: niska, drobna sylwetka, długie włosy i świeża cera; Prima zdaje się zachowywać młody wygląd mimo upływu lat. Skupiona mina i jednoczesne roztargnienie sugerują wewnętrzną walkę, jakby jej myśli nie należały tylko do niej


Odkąd tylko pamięta ― jej domem był sierociniec.
Brzydki budynek, odłażąca ze ścian farba, skrzypiące deski podłogi i twarde łóżko. Ciche modlitwy sióstr zakonnych, stulone ramiona pod ostrym spojrzeniem matki przełożonej, dobra grochowa, ale paskudna owsianka. Ogród pełen ziół, zapach kadzideł i sztywny rytm dnia: jutrznia ― pryma ― tercja ― seksta ― nona ― nieszpory ― kompleta.
To nie był zły czas. Biedny i naznaczony dyscypliną, przymusem wiary w coś, co od początku wydawało jej się dziwne, ale co jednocześnie dało początek prawdziwej pasji, zajęciu, któremu w późniejszym czasie poświęciła życie. Była posłusznym dzieckiem, choć momentami nie potrafiła sobie odmówić drobnych oznak nieszkodliwego buntu ― tu zmyślnie przekręciła wersy modlitwy, tam nie sprała plamy z trawy, a kiedy kazali patrzeć w niebo i wychwalać dzieło Boże ― oglądała ruchy chmur i gwiazd, usiłując rozgryźć zagadkę księżyca letniej pory, widocznego także za dnia. Blada tarcza fascynowała ją na tyle, by pod płaszczykiem wiary rozpytywać starsze siostry i mnichów o tajniki nieba, o strzępy informacji, którymi całkiem chętnie się dzielili. Wiedza ― ta bezpieczna, ta w obrębie zajęć kobiecych i dotycząca spraw niebieskich ― nie była zakazana, a matka przełożona nie kręciła na nią nosem.
Lubiła śpiewać obcobrzmiące pieśni, udzielała się w chórze, a siostra Amina zawsze chwaliła ją za to, że śpiewa z oddaniem Bogu, choć Prima ― gdyby tylko zdobyła się na odwagę ― poinformowałaby ją o tym, że założyła się z piegowatą Tilly o to, która z nich zaśpiewa głośniej od starej Flory, której głos przypominał bardziej skrzeczącą ropuchę niż cokolwiek innego. Lubiła zaglądać przez ramię siostrze Maggie i towarzyszyć jej w obieraniu ziemniaków, bo siostra Maggie zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia, nawet jeśli uważała, że dwa plus dwa daje pięć. To od niej nauczyła się podstaw gotowania i dzięki niej mogła pochwalić się pierwszym, dziecięcym osiągnięciem w postaci (prawie) samodzielnie przyrządzonego ciasta na placek ― a jak powszechnie wiadomo, placek to nie byle co i poważna sprawa.
Nie lubiła natomiast tych rzadkich chwil w których jedna z dziewczyn albo szła do nowego sierocińca albo do innej przybudówki przy klasztorze albo wstępowała w szeregi sióstr. A już szczególnie nie lubiła, kiedy w progu wspólnej izby stawała matka przełożona z tą dziwną, przejętą miną i blado-ciepłym uśmiechem. “Któraś z was pojedzie dziś do domu” ― zwykła wtedy mawiać, wzbudzając powszechną dezorientację i płonne nadzieje zabarwione strachem.
W sierocińcu, pod wodzą matki przełożonej, było biednie, ale schludnie. Było przyzwoicie i przewidywalnie. Jutrznia ― pryma ― tercja ― seksta ― nona ― nieszpory ― kompleta.
Było bezpiecznie.

***
Cztery ściany wspólnego pokoju zamieniła na pachnącą mchem i drewnem izbę niedługo po swoich ósmych urodzinach.
Chata w Lisim Borze nie była największym budynkiem, jaki przyszło jej oglądać, ale było w niej wciąż na tyle miejsca by bez problemu pomieścić ją, jej nową opiekunkę o której nawet nie ważyła się pomyśleć “mama” i całą tonę dziwnego sprzętu, który albo dymił albo kopcił albo pluł pozostałościami mikstur. Olcha ― tajemnicza kobieta, która przygarnęła ją pod swój dach ― nie pozwoliła jej długo chować się po kątach i wzdychać za pozostawionym w klasztorze życiem; raz-dwa wynalazła jej całą stertę zajęć, od tych absolutnie nudnych po te prawdziwie interesujące, graniczące z wiedzą dotąd jej nieznaną.
O magii nie wiedziała zbyt wiele, choć chciała w nią wierzyć ― tak prościej byłoby wytłumaczyć niektóre incydenty. Lewitujące książki i kubki, znikająca część ogrodzenia, teleportujące się kury ― to wszystko działo się na jej oczach, choć Primie trudno było się przemóc i uznać to za autentyczne wydarzenie. W klasztorze o magii się nie rozmawiało, wszystko było dziełem Bożym i nie należało z tym dyskutować. Tutaj jednak, w lesie pośrodku niczego, okazywało się, że magia ma się całkiem dobrze. I odpowiada na wezwanie, jeśli użyje się odpowiednich słów.
Kolejne tygodnie życia pod opieką Olchy zaczynały zlewać się w miesiące, a oswojenie z nową rzeczywistością przyszło jej aż nazbyt łatwo. Była ciekawa, ciekawa ponad miarę i towarzyszyła opiekunce we wszystkim. Zbierała z nią zioła na pobliskiej polanie, ucząc się przy tym pilnie, które z nich należało wcześniej przygotować, które można było jeść na surowo, a których w ogóle nie powinno się zbierać. Wędrowała do najbliższej wioski, by tam podawać Olsze świeże kawałki płótna, maści i napary i przy okazji przyglądać się trudnej sztuce leczenia. W wolnych chwilach uparcie szlifowała koślawe pismo i doglądała żywego inwentarza, a podczas bezchmurnych nocy kładła się w trawie tuż obok chaty lub spacerowała nieopodal i obserwowała niebo, przywołując z pamięci poznane w klasztorze nazwy gwiazdozbiorów i planet. Uczyła się zależności mapy nieba na własną rękę, starała się zapamiętać te najjaśniejsze i najwyraźniejsze punkty i kierunki, by w razie potrzeby wiedzieć, jak obrać drogę do domu.
Miesiące powoli zaczynały splatać się w pierwszy rok poza klasztorem, przynosząc jej coraz lepsze zrozumienie świata mieszczącego się poza bezpiecznymi murami dawnego domu. Z coraz większą ciekawością wypytywała Olchę o praktyki nauk tajemnych, o magię. Czarownica z początku ostrożnie dzieliła się wiedzą, choć Primie wydawało się, że nie czyni tego z niechęci, ale z braku talentu do przekazywania wiedzy. Jej objaśnienia były zawiłe, trudne do zrozumienia, nawet jeśli rzecz była w gruncie rzeczy prosta. Po latach dotarło do niej, że być może Olchą kierowała jeszcze jedna rzecz ― ostrożność. We wsi pojawiały się co jakiś czas plotki na jej temat, ale czarownica skutecznie gasiła je w zarodku; potrafiła wpłynąć na obieg informacji tak skutecznie, by rozwiać kierowane w jej stronę podejrzenia. Mętne opowieści o świecie magii spełniały więc dwojaką funkcję: powoli wciągały młodą czarownicę do świata czekoladowych żab i wybuchających kociołków, ale jednocześnie pozostawały na tyle nieszkodliwe, by nikt nie zechciał pogonić ich widłami.

***
Wizyta sowy z listem prosto z Hogwartu nie była szokującym wydarzeniem. Prima do momentu swoich jedenastych urodzin zdążyła poznać już czarodziejski świat z opowieści Olchy, a im bliżej była wymaganego wieku, tym bardziej ekscytowała ją myśl o szkole. Wyprawkę skompletowały z pomocą innych czarownic i czarodziejów zamieszkujących las; Prima czuła się więc dzieckiem niczyim i wszystkich jednocześnie.
Na Ceremonii Przydziału Tiara bez zbytniego wahania przydzieliła ją do domu Helgi Hufflepuff. Barwy czerni i żółci przywdziała dumnie, a towarzyskie nastawienie sprawiło, że już w pierwszych dniach nawiązała parę znajomości. I o ile ta strefa jej życia wydawała się całkiem zadbana od początku, tak z nauką nie szło jej kompletnie. Materiał okazał się bardzo wymagający, mętne wyjaśnienia Olchy nie współgrały z wykładami, a natłok zajęć spowodował chaos w myślach. Gubiła się w zawiłościach transmutacji, obrona przed czarną magią była strasznie trudna i nudna, a eliksiry jawiły jej się jako dziedzina niemożliwa do opanowania. Pierwsze listy posłane do Olchy pisane były więc w smutnym, zrezygnowanym tonie, wieszczącym rychłe wyrzucenie ze szkoły za bycie nieukiem.
I być może rzeczywiście tak właśnie by się stało, gdyby nie pomoc koleżanek i kolegów. Początki nie były kolorowe, zrozumienie elementarnych kwestii przychodziło jej ciężko i powoli, a każdy drobny sukces okupiony był dziesiątką porażek. Jeszcze przed pójściem do szkoły lubiła o sobie myśleć, jak o wyjątkowo mądrej i inteligentnej dziewczynie; sprawdzian w wykonaniu rzeczywistości bardzo jej się nie spodobał. Kierowana uporem i chęcią udowodnienia sobie samej, że jednak jest na tyle zdolna, by zająć miejsce w czarodziejskim świecie, zaczęła uczyć się z większą zawziętością. Po lekcjach powtarzała materiał, wyszukiwała w bibliotece księgi tłumaczące niezrozumiałe zagadnienia i przepisywała. Przepisywała na potęgę, bo zauważyła, że kiedy słowo przeleje na papier, to jakoś lepiej formuje się ono w jej głowie. Z biegiem czasu nauczyła się tworzyć notatki nie tylko wartościowe merytorycznie, ale napisane tak zmyślnym językiem, że czytanie ich było prawdziwą przyjemnością.
Ciężką pracą udało jej się wyjść na prostą i odsunąć widmo koszmaru, jakim było ewentualne wydalenie ze szkoły; w miarę upływu czasu Prima dostrzegła, że są przedmioty, których nauka przychodzi jej o wiele łatwiej niż w innych przypadkach. Najszybciej wyłapała to w szklarniach, podczas zajęć zielarstwa ― magiczne rośliny i ich właściwości były tak samo ciekawe jak te, które zbierała na łąkach z Olchą. Numerologia, z początku trudna i niewdzięczna, odsłoniła przed nią rąbek tajemnicy, kiedy nauczyła się dobrze znaczenia liczb. Astronomia, tajemnicze gwiazdy, które obserwowała z polany w lesie, tutaj jaśniały z równą mocą, choć poprawienie starych nawyków samouka i naprawa popełnionych błędów w nazewnictwie zajęła jej zdecydowanie więcej czasu niż podejrzewała. Na samym końcu odkryła w sobie dryg do eliksirów, a kiedy podstawy mieszania ingrediencji stały się jasne ― wszystko nagle splotło się ze sobą; objawienie spłynęło na Primę jak nagły deszcz w letni poranek.
Po burzliwej pierwszej połowie roku, dalej szło jej już zdecydowanie lepiej, choć wciąż miewała swoje problemy. Wiedzę i zrozumienie nadal musiała okupować ciężką pracą, ale udało jej się wypracować przyjemną rutynę, która w kolejnych latach zaowocowała dostrzeżeniem przez profesora Slughorna i zaproszeniem do Klubu Ślimaka z uwagi na bardzo dobrze zapowiadającą się karierę alchemiczną. Owutemy zdała na stopień “Wybitny” w przypadku eliksirów i astronomii, resztę interesujących ją przedmiotów trzymając na zadowalającym poziomie “Powyżej Oczekiwań”.

***
Rozpoczęcie stażu w szpitalu św. Munga było nagrodą i zarazem kolejnym, jeszcze bardziej wymagającym wyzwaniem, któremu zamierzała sprostać za wszelką cenę. Ze skromnych oszczędności Olchy zdołała wynająć pokój na stancji, u czarującej starszej pani ozdabiającej każde słowo obco brzmiącym, szorstkim akcentem ze wschodnich części Europy. W prowadzonej przez nią kamienicy odnalazła także towarzystwo innych młodych dziewcząt ― część z nich znała ze szkoły, część z nich pomieszkiwała tu od dłuższego czasu, narzekając na restrykcyjne podejście pani Boron wobec spotkań z chłopcami i wracania po godzinie 22, ale wszystkie je łączyło jedno ― brak własnego kąta i prowadzone staże lub kariery dopiero w stadium zarodkowym.
Do nauki wśród doświadczonych alchemików Prima przykładała się dwa razy bardziej niż w szkolnych murach. Popadła w coś na kształt perfekcjonizmu i nie potrafiła wybaczyć sobie pomniejszych błędów; wymagała od siebie wiele, a życzliwe sugestie, by dać sobie czas, traktowała jak obrazę, choć nigdy nie odważyła się zachować względem kogokolwiek w sposób jawnie opryskliwy. Z biegiem czasu alchemia zaczęła się stawać jej prywatną obsesją, choć nie było żadnej bezpośredniej przyczyny tego zdarzenia ― nie chciała odnaleźć receptury na kamień filozoficzny, nie interesowało jej także zamienianie ołowiu w złoto. Miała być ― i jakże tego pragnęła! ― najlepsza, tak po prostu.
Dość szybko popadła w pracoholizm, odsunęła się nieznacznie od dziewczyn ze stancji i znalazła nowych kolegów i koleżanki w bezpośrednim, szpitalnym otoczeniu. W pracowni, tuż nad kociołkiem, nie dokuczało jej poczucie straconego czasu na interakcje towarzyskie, więc chętnie dyskutowała nad możliwymi zmianami i uproszczeniami w dotychczasowych recepturach, zyskując tym samym sympatię kolegów po fachu i wykładowców. Na tle swojej grupy stażowej błyszczała wiedzą i obyciem w temacie, choć nie obyło się bez gorączkowej rywalizacji o miano “najlepszego”, które ostatecznie sprzątnęła jej sprzed nosa niejaka Amanda Harper. Prima ukończyła staż jako druga w swojej grupie i choć nieco kłuł ją fakt tego drugiego miejsca na wyimaginowanym podium, odważyła się pochwalić swoim osiągnięciem i propozycją pracy w szpitalu profesorowi Slughornowi z którym to utrzymywała dość aktywną korespondencję nawet po ukończeniu szkoły.
W wolnych chwilach, wieczorami i niekiedy zarywając nawet noc, wciąż zajmowała się obserwacjami nieba. Nie doszukiwała się już co prawda możliwości użycia nieboskłonu w roli mapy, ale nurtowała ją kwestia obecności niektórych ciał niebieskich i ich wpływ na warzenie eliksirów. Sporządzała kolejne notatki, wypisywała spostrzeżenia i uwagi, poprawiała swoją szkolną mapę nieba, szukając jakiegoś klucza, drogi do usprawnienia niektórych receptur, a także wskazówek co do tych całkiem nowych, które dopiero miała w planach.
Po zakończeniu stażu zyskała nieco więcej czasu wolnego, ale zamiast przeznaczyć go na poszukiwanie męża i założenie rodziny, Prima wybrała uczęszczanie na wykłady otwarte i konferencje poświęcone alchemii i astronomii. Słuchała mądrzejszych, prawiących o najnowszych odkryciach i niepewnych sukcesu nowinkach, spisywała to, co wydawało jej się istotne, a niektóre teorie badała na własną rękę, po godzinach pracy. Jej kontakty ze szkoły powoli wymierały; dziewczyny zaczęły opuszczać stancję, znajdywały mężów, zakładały rodziny. Po pewnym czasie tylko ona wciąż grzała tam miejsce, stara panna na tle świeżych młódek prosto z Hogwartu.
Jako licencjonowany alchemik z ciekawością przyglądała się nowym stażystom i nigdy nie odmawiała im pomocy przy zagadnieniach szczególnie zawiłych lub po prostu trudnych, odkrywając tym samym w sobie talent do czynienia skomplikowanych rzeczy możliwie prostymi. Polubiła objaśnianie i tłumaczenie; choć względem siebie nadal kierowała się bezwzględnym perfekcjonizmem, tak innym potrafiła wybaczyć naprawdę wiele, nim ogarniało ją poczucie beznadziei i zniechęcenia. Dogadywała się bez większych przeszkód z kadrą alchemików, znalazła sobie znajomych wśród uzdrowicieli. Zaprzyjaźniła się nawet z paroma pacjentami spędzającymi w Mungu zdecydowanie więcej czasu i z czystej sympatii życzyła im by więcej się nie spotkali. (W szpitalnych murach). I kiedy wydawało jej się, że w końcu ma wszystko pod kontrolą ― pracę, pracę, dorobek naukowy, pracę, eliksiry, a także pracę, nastał czas, kiedy cała ta poukładana rzeczywistość zachwiała się w posadach, a łatka starej panny w końcu stała się nieaktualna.
Gregory Howell, bo to on stał się bezpośrednią przyczyną tego stanu rzeczy, z początku był jedynie pacjentem wymagającej intensywnej opieki ― tak od strony uzdrowicielskiej, jak i alchemicznej. Przypadek pana Howella był skomplikowany, a uraz, którego doznał w czasie pracy dość rozległy i nieprzyjemny, więc w Mungu spędził prawie trzy miesiące podczas których dobrze zapoznał się ze szpitalną kadrą, a w szczególności z samą Primą. Nie łączył ich zawód, ale oboje wykazywali słabość do ciast i gotowania jako takiego, dobrze napisanych książek i ciekawych okazów roślin. W przeciągu tego kwartału przyzwyczaiła się do jego obecności na tyle, by odczuwać jej wyraźny brak po wypisaniu Grega ze szpitala i by ów brak ewoluował w objawy papilio ventre, zwanej profesjonalnie motylicą brzuszną, a której bezpośrednią przyczyną było najprawdopodobniej przedłużające się zauroczenie.

***
Dziewięć lat po ukończeniu Hogwartu i sześć lat po objęciu stanowiska alchemika, Prima zebrała tyle doświadczenia by oficjalnie móc dzielić się nim z innymi. Dostała awans na wykładowczynię w katedrze alchemii i uzdrowicielstwa, a niedługo później wzięła także ślub z Gregorym, tym samym w końcu uwalniając się od łatki pracoholiczki i skazanej na towarzystwo kugucharów starej panny. Awans i pensja męża umożliwiła im kupienie przytulnego mieszkanka w jednej z dzielnic Londynu, a stabilizacja obudziła w Primie chęć poznania własnych korzeni i odkrycia prawdy na temat swojego pochodzenia. Wszczęła śledztwo na własną rękę ― wypytała starą Olchę o wszystkie szczegóły adopcji, potem odnalazła swój klasztor, ale ten okazał się zamknięty od dobrej dekady. Wytropienie mnichów i sióstr zajęło jej trochę czasu, nie obeszło się także bez pomocy z zewnątrz, ale koniec końców udało jej się dotrzeć do niezbyt wesołej informacji: ona, Prima ― jak się okazało ― Lovegood, była owocem skrajnej nieodpowiedzialności i niehonorowego zachowania. Matka zostawiła ją u ojca niedługo po porodzie i zniknęła, a sam ojciec nie potrafił ― a może nie chciał? ― się nią zająć, więc po prostu któregoś dnia zostawił ją przed bramą klasztoru i sam zniknął, przepadł jak kamień w wodę. Mimo usilnych starań by wytropić którekolwiek z nich ― nigdy jej się to nie udało, oboje przepadli, rozpłynęli się w zamierzchłej przeszłości jak dym.
Trudno było jej jednoznacznie określić, czy nagła chęć posiadania dziecka to naturalna kolej rzeczy w związku, czy może chęć zadośćuczynienia, udowodnienia sobie samej (który to już raz), że ona zrobiłaby coś lepiej. Z rozmysłem, odpowiedzialnie, z planem. Z uczuciem. Z ciąży zrobiła poważny projekt, naiwnie myśląc, że jeśli tylko odpowiednio się postara i przyłoży to dopnie swego ― tak jak dopięła w kwestii kariery czy związku. Los tym razem jednak jej nie sprzyjał, odwrócił się, a po przeszło roku pustych starań jeden z zaprzyjaźnionych uzdrowicieli stwierdził u niej bezpłodność. Zwykłą, ordynarną bezpłodność z którą nie dało się walczyć ani pracowitością, ani planem, ani szczerymi chęciami.
Diagnoza była dla niej ciosem. Na jakiś czas kompletnie ścięła ją z nóg i odebrała zdrowie, a marzenie o pełnej rodzinie kłuło ją po nocach w serce, nie pozwalając na sen. Nie pomagały próby pocieszenia i eliksiry na poprawę nastroju, nie pomagała szczera rozmowa i ciepło znajomych objęć. Przez ten dołek musiała przeczołgać się sama i Merlin jej świadkiem ― zrobiła to. Mozolnie, z uporem, zawziętością doprawioną szczyptą goryczy i poczucia niesprawiedliwości, ale zrobiła. A kiedy już się z niego wygrzebała, to wpadła w kolejny, być może nawet gorszy, bo na powrót wciągnęła się w niezdrowy wir pracy ― ta pozwalała jej nie myśleć o ułomności własnego ciała, o potencjalnym rozczarowaniu męża, o tym, że jej koleżanki już dawno sprowadziły na świat co najmniej jedno istnienie. Pracowała więc bez wytchnienia i zdecydowanie więcej niż powinna ― jeśli nie w szpitalu, to na rzecz własnej, indywidualnej praktyki alchemicznej, a kiedy organizm wołał o odpoczynek, osuwała się w przyjemną ciemność bez snów i bez pragnień.
Przez własny pracoholizm oddaliła się zdecydowanie od męża i dotychczasowych znajomych i przyjaciół, a za to zbliżyła się do profesorskiego środowiska astronomów, alchemików i uzdrowicieli. Z uwagi na własne osiągnięcia i stosowanie mało popularnych, unikalnych manewrów w technice warzenia, jak i bardzo rozległą wiedzę w dziedzinie astronomii, została zaproszona do współtworzenia dzieła naukowego o szerokim zakresie, swoistej encyklopedii mającej wspomóc obecnych i przyszłych stażystów w katedrze alchemii i uzdrawiania. Jej życiowym Opus Magnum był solidny, obszerny rozdział poświęcony między innymi mapie nieba, burzom słonecznym, wpływom księżycowej tarczy na warzenie eliksiru tojadowego i bezpośrednim związku z klątwą likantropii, a także omówienie technik czarownic z Merseburga i klarowne przedstawienie zawiłości procesu warzenia Felixa. Adnotacje i komentarz poczyniła także do rozdziału poświęconego ruchom planet i zjawiskom losowym, choć nie obeszło się bez szerszych konsultacji w tym zakresie.
W trakcie prac nad księgą zaczęła doświadczać pierwszych uszczypliwości związanych ze statusem krwi jej męża. Z początku nie reagowała, puszczając docinki mimo uszu ― sama w końcu długo wychowywała się w mugolskim i niemagicznym środowisku, nie widziała w tym nic złego ― ale z biegiem czasu zaczynało się to stawać po prostu przykre.

***
Narastająca, dość nieprzyjemna atmosfera w środowisku profesorskim zadziałała na nią w dwojaki sposób: z jednej strony była kubłem zimnej wody i ostatnią szansą na naprawę relacji z odsuniętym na sam skraj świadomości mężem, a z drugiej drażniła i motywowała do jeszcze większej ilości pracy. Wtedy jeszcze uparcie wierzyła w to, że jej unikalny przepis na życie ― determinacja i pracowitość ― mogą zmienić coraz chłodniejsze nastawienie dotychczasowych kolegów po fachu i udowodnić jej wartość. Od kiedy była w domu bardziej obecna duchem ― zaczęła zauważać także to, przez co przechodził Greg i jak mocno się to na nim odbijało. Robił dobrą minę do złej gry ― zawsze robił dobrą minę do złej gry ― ale znała go już zbyt długo by się na to nabrać.
Kolejną nieprzyjemną i wyjątkowo smutną sprawą była śmierć wieloletniego mentora i przyjaciela Primy ― profesora Slughorna. Przeokropnie żałowała tego, że nie mogła pojawić się na pogrzebie, choć w późniejszym okresie samodzielnie odwiedziła miejsce pochówku czarodzieja, by móc go osobiście i w spokoju pożegnać.
Kiedy świat bolał nad stratą wybitnego profesora, w jej prywatnym, znacznie mniejszym świecie, zaczęło robić się niebezpiecznie i dziwnie. Dotychczas tworzona wspólnymi siłami księga wracała do autorów, pojawiały się całe pokreślone strony rozdziałów i nie-tak-uprzejme prośby by zmienić część faktów lub ubrać ją inaczej w słowa. Prima z początku nie domyślała się skąd ta nagła zmiana tonu, skąd nagłe żądania poprawek, kiedy do tej pory wszystko szło wyjątkowo płynnie i w zadowalającym tempie. Komisja oceniająca merytoryczną zawartość jej sekcji tekstu popadała w coraz większe niezadowolenie, Prima w coraz większą paranoję, a Greg w coraz głębsze przekonanie, że dotknęła ich cenzura. Najzwyczajna w świecie, bardzo niesprawiedliwa, ale realna i trudna do obejścia.
Po przeszło roku ciągłych konsultacji i walki o każdy przecinek czy słowo, wysoka komisja uznała materiał przyszykowany i opisany przez Primę za niegodny zawarcia w wielkiej księdze. Została zwolniona z obowiązków współautora, a na jej miejsce zatrudniono kogoś innego; znajomi z Ministerstwa mówili, że to jakiś wybitny czystokrwisty, syn kogoś niebywale ważnego.

***
Niepokoje i napięta sytuacja trwały, a Londyn spowiła mgła niepewności. Znany dotąd świat czarodziejów powoli odchodził w niepamięć, a na jego miejsce wślizgiwał się nowy porządek. Prima długo wypierała fakty, długo wierzyła w to, że nic złego się nie stanie, że rozejdzie się po kościach i gdyby nie przezorność męża i jego rozeznanie w nastrojach, Bezksiężycowa Noc zastałaby ich całkiem nieprzygotowanych. Kiedy tylko wybuchły zamieszki ― ewakuowali się z mieszkania i podążyli wcześniej obmyśloną przez Grega i przyjaciół trasą w nadziei na to, że uda im się chociaż ujść z życiem. Kluczyli uliczkami, mało uczęszczanymi zakamarkami, byleby wydostać się poza pochłonięte ogniem i nienawiścią miasto, byleby dotrzeć do miejsca przegrupowania z resztą.
Dym spowijał wszystko i wdzierał się do gardła, popiół osiadał na włosach, zapach krwi i spalonego mięsa wypełniał płuca, a każdy makabryczny obrazek pozostawiony za sobą wgryzał się w pamięć Primy tak skutecznie, że widziała je nawet po zamknięciu oczu. Rozerwane ciała, martwe dzieci, zniszczone budynki, rozwalone pojazdy, wszędzie ogień i szalejące zaklęcia, wszędzie ruina i rozpacz. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie bała się tak, jak wtedy.
Wydostanie się z Londynu wzięli za prawdziwy cud i szczęście, ale dokładnie w tej samej chwili w której Prima odważyła się wziąć głębszy wdech pełen ulgi ― na ich drodze pojawiła się grupa nieznanych czarodziejów tworzących coś w rodzaju patrolu na obrzeżach. Jako osoba wybitnie niewprawiona w boju nie mogła zrobić absolutnie nic, podobnie zresztą jak dwie jej koleżanki. Do boju ruszyli mężowie i partnerzy, dobrzy koledzy, gwarantując im tym samym bezpieczeństwo, szansę na ucieczkę i kruchą obietnicę. “Dogonię cię” ― powiedział wtedy Greg. Wciąż pamiętała jego osmoloną twarz, błyszczące buntem oczy i poważny, rozkazujący wręcz ton głosu. I wciąż miała mu za złe, że nie dotarł.

pozdrowiony bądź najwyższy

Chorsie wszechpotężny panie

Nie miała dokąd się udać. Jej mieszkanie już nie istniało, klasztoru nie było, a ucieczka spod Londynu okazała się nie do końca skuteczna. Po drodze złapano Alice ― kwiaciarkę z Pokątnej, czarownicę pochodzenia mugolskiego ― a pozostała przy życiu reszta postanowiła się rozdzielić by zmniejszyć ryzyko wykrycia. Prima została zatem całkiem sama; oszołomiona, załamana i jednocześnie pełna nadziei na powrót męża i bez pomysłu na to, co robić dalej. Przez pewien czas błąkała się bez celu po okolicznych wsiach, raz wybłagała schronienie u starszej pani pod lasem, trzy razy przespała się całkiem nielegalnie na sianie, w czyjejś oborze. Trudno było jej się pogodzić z tym, że być może nie ma już na kogo czekać i co jakiś czas zostawiała trop ― pozornie nieistotny, jak kawałek chusty, czy wyryty w korze znak, naiwnie łudząc się przy tym, że Greg ją znajdzie, że dołączy do niej tak, jak obiecał.
Od tamtej pory jej pamięć zaczęła mętnieć, a kolejne dni, czy całe tygodnie, zlewały się w jedną, niezbyt wyraźną breję. Budziła się z tego letargu w nieznanych miejscach, wśród nieznanych ludzi tylko po to, by zaraz znowu gdzieś odpłynąć myślami, zanurzyć się we wspomnieniach. Wydawało jej się, że ktoś rozdzielił jej ciało od ducha ― że działają osobno. Ciało usiłuje przeżyć, a duch już niekoniecznie.
Momentu w którym znów znalazła się w Lisim Borze nie pamięta. Nie pamięta także tego, jak konkretnie trafiła do chaty, ale kolejne bolesne odkrycie ocuciło ją na tyle, by odnaleźć się w tak zwanym “tu i teraz”. Jej dawny dom był w ruinie, a Olchy, jedynej przyjaznej twarzy, nigdzie nie było. Był za to bezimienny nagrobek na tyłach, tuż pod starym bukiem. I była także czaszka. Dziwna, końska, zdecydowanie niepasująca do obrazka zaniedbanej, porzuconej chaty i nieoznaczonego grobu. Kość bielała wśród ciemnej ziemi i przegniłych liści, zdawała się jakby całkiem nowa, jakby ktoś tu ledwie dwie minuty temu był i ułożył ją na samym środku niewielkiego kopca.
Kiedy po nią sięgnęła ― oczodoły wypełniło czerwone światło, a w jej głowie odezwał się głos. Obcy, trochę skrzekliwy, zdecydowanie nienależący do niej. I zdecydowanie wulgarny. Przerażona odkryciem upuściła czaszkę i uciekła w las, ale to coś nadal za nią podążało i nie dawało spokoju. Czaszka teleportowała się samoistnie co parę metrów, a fala jazgotu i pretensji wcale nie cichła. W przypływie odwagi i desperacji próbowała na niej nawet czarów, ale nic nie skutkowało. Czaszka ― Duch? Demon? Inny bies? ― nie raczyła się przedstawić, ale wyjawiła, że w wyniku dotknięcia, okręcenia trzy razy w lewo, raz w prawo i znów raz w lewo, teraz jest z nią powiązana. W trakcie tej przedziwnej rozmowy Prima usłyszała, że nikt poza nią nie usłyszy słów, które wybrzmiewają w jej głowie, no chyba, że ktoś będzie równie ciekawski i okręci czaszkę w ten sam sposób. Dla postronnych miała pozostać tylko elementem zwierzęcia, białą kością pozbawioną oznak życia.

***
Życie w towarzystwie czaszki wprawiło ją w dziwny stan ducha, ale dało też namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Choć zaklęta w kości istota nie zadeklarowała się jako otwarcie przyjazna, tak wydawało jej się, że powstaje pomiędzy nimi coś na kształt więzi. Czaszka komentowała jej poczynania niezwykle grubiańsko i szeroko, a kiedy tego wszystkiego było już za wiele, Prima chowała ją do głębokiego sagana i nakrywała pokrywką na której ktoś kiedyś wyżłobił jakąś bindrunę, gwarantując sobie tym samym błogą ciszę i spokój. Przynajmniej na jakiś czas.
Odgruzowanie chaty zajęło jej długie tygodnie, podczas których nie wyściubiała nosa dalej niż to absolutnie konieczne i skupiła się na przeczytaniu czegoś, co wyglądało jak pamiętnik starej Olchy zawierający w sobie nie tylko przemyślenia czarownicy, co objaśnienie lokalnego kultu lunarnego i nawiązania do tajemniczego, nietutejszego boga - Chorsa. W trakcie porządków rozeznała na nowo najbliższą okolicę; nieopodal znalazła rzekę z której czerpała wodę i w której zażywała kąpieli, a las oferował także skromne wyżywienie w postaci jagód i korzonków, zmuszając ją do oszczędzania racji żywnościowych i kreatywności w kuchni. Przynajmniej w porze letniej, bo kiedy nadeszły mrozy, Prima poznała prawdziwą twarz głodu i od tamtej pory żyła w przekonaniu, że nie życzy tego nikomu, nawet najgorszemu wrogowi.
Z biegiem czasu zauważyła, że czaszka ma bardzo wybiórczą pamięć i czasem raczy ją faktami historycznymi z roku 1320, a czasem nie pamięta co działo się dwa dni temu. Nie miała zielonego pojęcia jak zweryfikować jej faktyczny wiek, nie wiedziała nawet czy przywoływane przez nią informacje są prawdziwe ― historia magii nigdy nie była jej mocną stroną ― ale zawsze słuchała z zaangażowaniem, czerpiąc z nowego towarzystwa pociechę i kojąc tym samym poczucie samotności.
Do lasu pośrodku niczego rzadko kiedy trafiał obcy, a już kompletnie nie przewidziała tak absurdalnej możliwości pozyskania nowego towarzystwa, jak strącony z miotły czarodziej, którego od połamanych kości uratowało gęste poszycie lasu i równie gęste korony drzew. Z początku podchodziła do niego jak pies do jeża ― czaszka wyjątkowo zgadzała się w tym ostrożnym osądzie ― ale przepracowane w szpitalu lata nie pozwoliły jej go tak zostawić, odwrócić się na pięcie i odejść. Zajęła się delikwentem najlepiej jak potrafiła, postawiła go na nogi i pożegnała po paru dniach, łudząc się w duchu, że nie zdradzi światu jej kryjówki.
I w istocie, nie zdradził. Przynajmniej nie bez jej wiedzy, bo pojawił się jakiś czas później z miną wyjątkowo zbitą z tropu i niepewną, jakby odwiedzał kogoś znajomego, kogo w pierwszej chwili kompletnie nie rozpoznał. W istocie, lotnikiem okazał się duch przeszłości, który ― jak sam wyznał ― uznał ją za (w najlepszym przypadku) zaginioną. Prima mgliście kojarzyła jego twarz, bo wszystkiego, co dotyczyło ucieczki z Londynu nie chciała pamiętać. Greg miał pozostać w jej pamięci żywy i wesoły, a samo miasto pełne życia, bez okropieństw Bezksiężycowej Nocy. Nić zaufania rodziła się więc w bólach i powoli, ale kiedy została na powrót zawiązana ― wydawała się niezniszczalna. Dzięki lotnikowi udało jej się przetrwać kolejny okres leśnego nieurodzaju, dzięki niemu zyskała także skromny zapas ingrediencji i parę zamówień na eliksiry przeciwbólowe lub stricte lecznice. To z jego inicjatywy została sojusznikiem Zakonu Feniksa i pod jego opieką powoli stanęła na nogi.

Od łez bladych, od złej woli

Od krwi, nocy nieczystości

Od codziennych łask niedoli

Uchowaj nas, nocny gościu

Patronus: Nigdy nie zaangażowała się w naukę obrony przed czarną magią tak na poważnie, więc i nigdy nie nauczyła się wyczarowywać patronusa.

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 00
Uroki:00
Czarna magia:00
Uzdrawianie:10
Transmutacja:00
Alchemia:35+8 (różdżka, muszla)
Sprawność:20
Zwinność:80
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
łacinaI1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AnatomiaI2
AstronomiaIV40
NumerologiaI2
ONMSI2
SpostrzegawczośćI2
ZielarstwoII10
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
MugoloznawstwoI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Zakon Feniksa01
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie prozy)I0.5
Muzyka (Śpiew)I0.5
GotowanieII7
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
PływanieI0.5
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Brak-0
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 1

[bylobrzydkobedzieladnie]


świeć nam żywym, świeć umarłym




Ostatnio zmieniony przez Prima Howell dnia 06.07.23 16:37, w całości zmieniany 3 razy
Prima Lovegood
Prima Lovegood
Zawód : wiedźma z lasu, alchemiczka
Wiek : 38
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa

śnią mi się wilki
i śni mi się krew

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 35 +8
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11773-prima-howell#363431 https://www.morsmordre.net/t11803-dybuk#364592 https://www.morsmordre.net/t12230-prima-lovegood#376594 https://www.morsmordre.net/f405-lancashire-lisi-bor-chata https://www.morsmordre.net/t11805-skrytka-bankowa-nr-2547#364597 https://www.morsmordre.net/t11804-prima-howell#364594
Re: Prima Howell [odnośnik]07.07.23 20:02

Witamy wśród Morsów

twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzał: William Moore
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 21:26, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Prima Howell Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Prima Howell [odnośnik]07.07.23 20:03


KOMPONENTYkwiat paproci x1, korzeń ciemiernika x3, mandragora, płatki ciemiernika x3, ropa czyrakobulwy, skrzeloziele, strączki wnykopienki x3, ślaz, akonit x1, kora drzewa wiggen;
włos jednorożca, żądło mantykory x3, włosie akromantuli, bezoar, czułki szczuroszczeta x2, krew jednorożca x1, popiół feniksa, róg buchorożca, skórka boomslanga, łuska smoka x2;

[08.07.23] Lipiec/sierpień
[26.11.23] Sierpień/listopad

BIEGŁOŚCI[21.11.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +1 PB

HISTORIA ROZWOJU[07.07.23] Karta postaci; -630 PD
[20.11.23] Zdobycie osiągnięć: Na głowie kwietny ma wianek, Specjalista (alchemia), Dojrzały Mors I, Witam i o zdrowie pytam, Mały pędzibimber, Zdolny alchemik; +240 PD
[21.11.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +60 PD
[22.11.23] Spokojnie jak na wojnie; +50 PD
[25.11.23] [G] Zakupy: koza; -68 PM
[11.12.23] Zdobycie osiągnięcia: Róg obfitości; +30 PD
[22.01.24] Zdobycie osiągnięcia: Dusza towarzystwa; +100 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Prima Howell Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Prima Howell
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach