Wydarzenia


Ekipa forum
Namiot Celine
AutorWiadomość
Namiot Celine [odnośnik]27.06.23 19:17

Namiot Celine

Odskocznia Celine, przeznaczona na odpoczynek, gdyby wśród ludzi dopadły ją strachy i odzywające się traumy - to skromna, nieduża konstrukcja zawieszona w przestrzeni pomiędzy konarem drzewa a stojącym nieopodal palikiem wbitym w ziemię, położona nieco dalej od tężejącego skupiska innych namiotów. Dwa zszyte ze sobą i przewiązane sznurkiem koce tworzą baldachim, tu i ówdzie postrzępione na rąbkach, wyraźnie sprane i wysłużone. Wzory, które musiały na nich kiedyś migać pstrokatością kolorów, dzisiaj stały się szarawe i wyblakłe. Wnętrze namiotu wyściela trzeci koc, a w środku pozostawiono nieduży wiklinowy koszyk: z koszulą nocną, której nie będzie szkoda nadwyrężyć nocowaniem w festiwalowych warunkach, zapasowym odzieniem, mydłem o kwiatowym zapachu, butelką wody i książką o pożółkłych stronach. W kącie znajduje się złożony, czwarty już koc, razem z poduszką.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Namiot Celine [odnośnik]28.06.23 20:57
stąd

Prowadź; tylko dokąd? Galimatias osnutych zmrokiem namiotów nie ułatwiał odnalezienia tego jednego jedynego, wypłowiałego jak cała reszta, złośliwie nieoświetlonego łaskawym, wyraźnym błyskiem księżyca. Kluczyli na dalszych rąbkach łąk, gdzie nocnych konstrukcji było już mniej; próbowała skupiać się na poznaniu ścieżki i wychwyceniu strzelistych sylwetek znajomych drzew, chociaż mając u boku Bena, z którego łapczywym echem rezonowała potrzeba, tak podobna do jej własnej, czuła narastającą w piersi desperację. Spieszyła się. Do jego dłoni, jego pocałunków, szorstkości jego brody ocierającej się o bladą skórę obnażonej szyi, do błędu, który miała dziś popełnić w zgodzie z grzesznym instynktem. Do jego warknięć zazdrości, do zaborczych palców, pod którymi trzęsła się z przyjemności. Do oddechów, którymi malował po jej ustach, i do dziwnego, skrzywionego poczucia bezpieczeństwa, jakie czuła, kiedy nakrywał ją umięśnionymi ramionami. Wydawało jej się, że ta wędrówka, eratyczna i zdesperowana, trwała wiecznie. Festiwalowe polany rozbrzmiewały subtelnością przyspieszonych, złączonych w jedność oddechów, ale i gromkich śmiechów tam, gdzie jeszcze nie skończyła się zabawa i dalej wychylano misy wypełnione słodkim piwem. Dla niej równie dobrze mogliby nie istnieć.
Jest, sapnęła w myślach z niemalże namacalną ulgą, poznając sprane kolory i wzory odmalowane na kocach, które skrywały pod sobą wnętrze jej samotni. Sznurek związujący ze sobą poły wejścia szybko puścił, jakby wyczuwał, że dzisiejszy wieczór nie był dobrą chwilą na stawianie oporu, od razu więc wślizgnęła się do środka i pociągnęła za sobą Bena, zasznurowując za nim tę miałką namiastkę zamka, w którym przekręcało się klucz.
Przez płachtę tkaniny widać było migotliwe, słabe ogniki tętniących gdzieś ognisk; w ich ciepłym świetle oczy Benjamina były wręcz czarne, dwa onyksy roziskrzone nad lekko opuchniętymi wargami, zbyt już suchymi i zaniedbanymi. Zbyt długo poza jej dotykiem. Wspięła się na palce, zacisnąwszy dłonie na podkoszulku czarodzieja, i przyciągnęła go bliżej, pozwoliwszy, by usta znów przylgnęły do ust w gwałtownym poszukiwaniu znajomego smaku. Miód, piwo, odrobina kwaśnej goryczy. Myśli wyciekły z klatki umysłu, wyścielając ją jedynie pragnieniem, rozpaloną do czerwoności tęsknotą za dotykiem i wybraną przez siebie bliskością, czy wybraną także przez niego? Czy wybrałby ją, gdyby nie narkotyczna ułuda czaru wpisanego w jej żyły? Nie zaprzątała sobie tym głowy, już nie, przesunąwszy dłonie w dół jego torsu. Tej nocy ich wzajemna empatia miała owić się nowymi szatami i choć Celine czuła wzbierający gdzieś w żołądku strach, wybór wybrzmiewał w niej głośniej. To były jej zasady, jej decyzja, jej głupota, jej zezwierzęcenie, którego nie sposób dłużej utrzymać na uwięzi. I to był on. Percy, dobry człowiek, życzliwy, bezpieczny. Musiał takim być. Szarpnęła lekko za materiał jasnej podkoszulki, opadając na kolana i gestem prosząc, lub może wręcz nakazując, żeby zrobił to samo. Namiot wytyczał im zbyt mało miejsca, by mogli pozostać sobie dalecy, albo by próbowali zbyt długo utrzymać się na nogach, co byłoby brawurowym, ale przecież niepotrzebnym wyczynem. W wilgotnej ciszy pocałunków, czując pod kolanami miękkość koca wyścielającego ziemię, znów zahaczyła palcami o brzeg jego spodni, ciągnąc za materiał w poszukiwaniu guzików, czegoś, czegokolwiek, co mogłoby uwolnić go spod jarzma ubrań. Obnażyć blizny, które tak go odstręczały, a które dla niej były piękne w obrazoburczej brzydocie. Drżące od zmysłowej gorączki dłonie prędko jednak dały za wygraną; wygięła się do tyłu, opierając się na piętach, i zamiast tego sięgnęła do połów swojej sukienki, przeciągając ją przez głowę, niepewnie, z opóźnioną i niestosowną czystością przysłoniwszy pierś. Kremowa bielizna w panującej w namiocie ciemności niemalże scalała się z ciałem.
- Jeszcze nigdy tego... nie... - urwała chrapliwie, oblana żarem rumieńców; wstyd nie przeszkodził jej jednak cofnąć się na nogach i ułożyć na prowizorycznym posłaniu, z zamglonym podnieceniem spojrzeniem śledzącym jego twarz, jego ruchy. Jego pożądanie. Wyciągnęła ku niemu dłoń, ufnie, z kokieteryjną miękkością, chodź do mnie, Percy. Strach przegrywał z afektem ekstazy, bała się tylko bólu, ale nie jego. Jego - chciała bliżej. Jeszcze bliżej.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Namiot Celine [odnośnik]30.06.23 17:36
Nie zarejestrował, gdzie prowadzi go Celina; otumaniony półwilim urokiem gotów był za nią zejść nawet do piekieł, był tylko mężczyzną. Wokół przesuwały się ogniste obrazy, łuny ognisk wydobywające pomarańczowe cienie ze sklepienia liści, rozmyte sylwetki osób tańczących na tle blasku płomieni, żarzące się ogniki uciekające w górę, w noc, zamieniające się w przebłyskujące pomiędzy konarami drzew gwiazdy. Mijali różnobarwne płótna namiotów, za którymi niczym w baśniowym teatrzyku dla dzieci, odgrywano samo życie; kłótnie i miłości, wspólnie spożywane kolacje, śmiech, zabawy; cała polana z namiotami niemal pulsowała od uczuć, sprawiając, że Percival nie czuł się w końcu samotnie. Miał kogoś obok i miał jakiś cel; prymitywny, poniekąd narzucony mu przez zwodniczą magię, jednak kuszący rozkosznym spełnieniem. Nie musiał myśleć o tym, kim był ani kim się stanie, istniał w cudownie bezrefleksyjnym stanie nieważkości, w tu i teraz, pełnym napięcia pełnego nadziei, nie lęku.
Kiedy tylko znaleźli się przy niewielkim namiocie, schylił się niemal w pół, przechodząc przez prowizoryczny próg. Gdyby był trzeźwy, zdziwiłby się skromnością konstrukcji, przez głębsze partie świadomości przemykały mu wspomnienia innych namiotów na podobnym wydarzeniu; namiotów magicznie powiększonych, komfortowych, wyposażonych we wszelkie wygody. Ten w niczym ich nie przypominał, lecz przecież nie przyszedł tutaj po to, by podziwiać aranżację wnętrz, właściwie nie odrywał wzroku od zdającej się świecić własnym blaskiem sylwetki Celine. To ona go tu zaprosiła, przyprowadziła, skusiła; okruchy rozsądku nakazywały czujność, czarownice tak się nie zachowywały, nie całowały pierwsze, nie szukały tak bezpośredniego dotyku, nie otwierały podwojów swych włości dla znanych zaledwie od miesiąca mężczyzn, lecz kimże był, by odmówić? Potrzebował tego. Zapewnienia, że istnieje, że jest sobą, że jest taki, jaki widzi go Celine. Uśmiechnął się do niej nieco nieprzytomnie, nie wykonując pierwszego kroku - uczyniła go ona, znów przyciągając go do siebie, całując tak słodko i czule, że miał wrażenie, że smakuje czysty miód. A może to posmak alkoholu ciągle tańczył na ich językach? Wkrótce miał zniknąć bezpowrotnie, odwzajemnił pieszczotę półwili mocniej i namiętniej, zajadle i zapalczywie, cofając ich obydwoje w głąb prowizorycznej kryjówki, mającej schronić ich przed całym światem. Nie, żeby tego potrzebował, tam, na leśnej polanie nieopodal plaży, był gotów przycisnąć ją do pnia drzewa i smakować jej od razu, sycić się nią w całości, nie dbając o to, czy ktokolwiek ich dostrzeże. Wili czar skutecznie odbierał mu rozum, nawet nie zauważył, że razem z nią znalazł się na ziemi, a raczej na miękkim posłaniu z koców, przesyconych kwiatowym zapachem. Prawie nie odrywał własnych, spragnionych warg od jej, lekko niezadowolonym pomrukiem przyjmując fakt, że sama zaczęła rozplątywać do końca tasiemki sukienki. Stanowczo odtrącił jej dłoń i - nie bez trudu - rozpiął szarpnięciami ubranie do końca. Palce drżały mu niecierpliwie, robiło mu się coraz goręcej, nie przerywał jednak pocałunków, szorstkich i zapewne nieprzyjemnych przez krzaczastą brodę. Gdy rozchylił poły sukienki, od razu zsunął z bladego ramienia ramiączko biustonosza, nawet przez sekundę nie zachwycając się cieniutką, cielistą koronką. Żadna, nawet najbardziej misterna, krawiecka robota, nie mogła równać się z delikatnością półwilej skóry, z jej blaskiem, z jej zapachem.
Zawisnął nad nią, sunąc ustami wzdłuż szczęki i szyi, ku obojczykom, raczej podgryzając niż całując; jedną dłonią wspierał się nad jej barkiem, drugą sprawnie rozpinał pas spodni, tak skupiony na tej czynności, że niemal nie usłyszał jej cichego wyznania. Zabawnego, uśmiechnął się tylko lekko, wygłodniale i czule zarazem; tak, to musiała być kokieteryjna zagrywka, odgrywanie jakiejś roli, żadna dobrze prowadząca się dziewczyna nie całowałaby tak dobrze i nie wciągała obcego mężczyzny do swego namiotu. Podobało mu się jednak jej wyzwolenie, swoboda, pewność siebie; cała lśniła, kusiła, mamiła, niczym zjawisko, a nie po prostu półnaga kobieta. Tych widział sporo, znów coś sobie przypomniał, lecz tamte obrazy, niosące ze sobą dziwne echo przymusu, udawania i prób zatajenia jakiegoś okrutnego sekretu, rozmyły się jeszcze szybciej, niż się pojawiły. Tu i teraz, Percy. Tylko to się liczyło - i ona. Rozpiął w końcu klamrę spodni i mógł pochylić się nad nią bardziej, przygważdżając ją biodrami do posłania; był od niej dużo większy i cięższy, ale jego ruchy posiadały sportową zwinność. Zaczął zsuwać z niej sukienkę, a w ślad za znikającym ubraniem mknęły jego palce, gładzące, drapiące, pieszczące odkrywającą się skórę. Tak gładką, tak świetlistą, pozbawioną skaz; nigdy nie zwracał uwagi na takie detale, lecz ona - była inna niż wszystkie. A jednocześnie tak samo kusząca, budząca ten prymitywny, instynktowny ogień, nakazujący od razu sięgnięcie do bielizny, łatwo ulegającej szarpnięciu. Cieniutki materiał rwał się niczym mgiełka; nie mgła, która przesłaniała rozgrzane żarem orzechowe oczy Percivala, pochylającego się nad twarzą Celine, by spojrzeć na nią z bliska, w te wielkie, błękitne oczy, w jakich mógłby się przejrzeć - ale nie chciał tego robić, nie chciał przypomnienia, jak groteskowo mogą wyglądać; zwiewna, zadbana, boleśnie piękna baletnica - i on, cały w bliznach i poparzeniach, w głębokich rysach, w skwierczącej, napinającej się skórze, pełnej zasienień i czerwonych pieczęci przeszłości.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Namiot Celine Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Namiot Celine [odnośnik]30.06.23 22:19
Kto by przewidział, że tak to się skończy? Że dłonie, które ledwie miesiąc temu obmywała z zaschniętej krwi, naznaczą ją ścieżkami niedostrzegalnych języków gorąca? Że będzie wplatać palce we włosy, które sama przystrzygła, bezmyślnie podążając za słodką falą lubieżności, którą powinna była zamknąć w rozdziale portowego życia? Wtedy - umierał, plując krwią w stary materac w szopie nieznajomych mu ludzi, ale dziś tętnił życiem, które wyczuwała w żarliwym płomieniu jego pożądania i melodii przyspieszonych, gwałtownych sapnięć; ich powidoki wciąż odciskały ślady na jej ustach, kiedy malował językiem po łuku jej podniebienia. Niemalże instynktownie podążała za znaczeniami jego warknięć i pomruków, nie musiał ubierać w słowa emocji, żeby rozpoznała ich brzmienie zagubione w wargach trących o wargi i odsunęła dłonie od zmagania z tkaniną sukienki, pozwoliwszy mu poczuć się mężczyzną, dominującym i decydującym. Przejmował kontrolę, umacniając rozchwiane żelazo kręgosłupa, ściągnięte korozją w dniu, w którym przeznaczenie odebrało mu sprawczość i zepchnęło do roli dziecka błądzącego we mgle, bez świadomości tego kim był i co dokładnie potrafił; ona z kolei - czerpała przyjemność z poddania się, bo wiedziała, że robi to z własnego wyboru. Ulegała, bo lubiła ulegać, kiedy ktoś pozostawiał jej pole na podjęcie takiej decyzji, a, och, w całej swej zuchwałej naiwności wierzyła, że wycofałby się, gdyby o to poprosiła. Że nie był taki jak inni. Taki jak oni.
Wyswobodzone spod płótna sukienki kolana przycisnęły się do jego boków. Czuła rezonujące w nich drżenie, melodię złożoną z przemieszanego podniecenia i strachu. Wygięte w łuk plecy ufnie ofiarowywały mlecznobiałą szyję kąsającym ją pocałunkom - nie zastanawiała się, czy jego zęby pozostawią po sobie ślady, czy pod podsyconymi amokiem dłońmi rozkwitną nazajutrz siniaki, pamiątkowa purpura przyjemności, rozciągająca w chronologii trwałość wspomnień. Wyglądał zbyt dojrzale, by mogła podejrzewać, że nigdy wcześniej nie miał przed nią kobiety, on jednak będzie jej pierwszym, w pewien sposób najważniejszym, na zawsze wpisanym w miłosną sferę, rzucającym na nią cień niemądrej, spontanicznej decyzji. Zapamięta go więc na zawsze.
W lepkiej ciszy przerywanej orkiestrą oddechów i obrazoburczymi mlaśnięciami wreszcie rozbrzmiało metalowe szczęknięcie rozpinanego paska, wsłuchała się w szelest materiału, który mógł być tylko spodniami opuszczanymi na wysokość ud, może niżej, i zrozumiała, jak zaskakująco dobrze czuła się w takim potrzasku - pomiędzy kocem ułożonym na ziemi a twardością jego bioder, od której nie mogła i nie chciała uciekać. Chciała być go bliżej. Chciała czuć go wyraźniej, jeszcze wyraźniej, bez ostatnich warstw oddzielających od siebie ich cielesność. Poruszyła się pod nim, z lisim uśmiechem stłamszonym w pocałunku ocierając się o silne, męskie ciało, a choć próbowała nadać temu kokieteryjną niewinność, jakąś przypadkowość, wiedziała, że na podobne zagrania było już za późno. Nie mieli złudzeń. Pozbawieni hamulców, mogli tylko spalić się w płomieniach pod gwiazdozbiorem blizn, mogli ulec, tak, jak ona ulegała jemu.
Jej uśmiech zadrżał nieznacznie, kiedy do uszu dotarło szarpnięcie rozrywanych nitek. Odrzucone na bok strzępki ostatniej bariery rozmyły się w zapomnieniu i pozostała przed nim jedynie ona, przykryta jego ciałem, oddechem i pocałunkiem, niczym więcej. Ukłucie niepewności nie przedarło się przez obezwładniającą ją gorączkę, Celine uniosła ku górze lekko trzęsącą się z pożądania dłoń i ułożyła ją na policzku Bena, z namaszczeniem wpatrując się w jego oczy, ciemniejsze niż noc w rozgrywającej się obok nich grze cieni, osadzone pośród blizn rozlanych na skórze, ciemnych śladów cierpienia, które pchnęły ją ku niemu w pokracznym poczuciu zaufania. Był piękny, na Merlina - starszy, silny, pokiereszowany, tak absolutnie i niemalże boleśnie nieidealny, tak rozbudzający się do życia pod wpływem ich bliskości. Nie próbowała wmawiać sobie, że to miłość, tej nocy urok musiał wystarczyć.
Zsunęła palce na jego usta, wodząc opuszkami po gorącej skórze, z której scałowała ostatnią kroplę smaku miodowego piwa; spojrzenie półwili również sięgnęło jego warg, patrzyła na paznokieć haczący o rąbek tej dolnej i lekko odsłaniający wewnętrzną miękkość, po czym uniosła głowę i pocałowała go ponownie. Tym razem wolniej, głębiej, precyzyjniej, z rozmysłem smakując każdego ruchu języka. To był ostatni moment, żeby się wycofać, spróbować uciec, zdezerterować. Ostatni moment, by ocalić resztki godności i tego posępnego żartu czystości, który jej pozostał.
- Bądź delikatny - poprosiła za to, głosem skąpanym w chrapliwości szybkich, urywanych oddechów, z rozpalonym czułością, choć niepewnym uśmiechem muskającym kąciki ust. Podobno na początku zawsze musiało boleć i chyba była na to przygotowana, przyzwyczajona do bólu od wielu miesięcy, ale co jeśli doznanie miało okazać się tak dojmujące i rozrywające, że stanie się wręcz niemożliwym do zniesienia? Portowe historie stanowiły większą część jej wiedzy, bukietu informacji o pierwszej bliskości, a one rzadko kiedy były piękne. Zazwyczaj ociekały krwią i łamały ckliwe marzenia o romantyzmie, zamieniwszy je w pasmo szarości zastanej rzeczywistości, czy byłaby na to gotowa? Dłonie wspięły się w górę jego skroni i sunęły wyżej, zatopiła palce pomiędzy ciemnymi kosmykami, ufna, owładnięta poddenerwowanym oczekiwaniem, zainfekowana myślami wyłącznie o nim, o krótkiej, jednonocnej miłości, którą decydowali się przeżyć, i o tym, że u jego boku, w jego ramionach, pod nim, była bezpieczna.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Namiot Celine [odnośnik]02.07.23 14:48
Czy wycofałby się, gdyby go o to poprosiła? Chciałby wierzyć, że tak, że zachowałby się jak dżentelmen, szanując jej zmianę zdania, ale wiedział - choć nie znał samego siebie - że nie zdołałby się powstrzymać. A co ważniejsze - że nie uwierzyłby w zmianę decyzji Celine, robiła przecież wszystko, by się do niego zbliżyć, by go skusić, zwieść, omotać; sięgnąć po to, czego pragnęła, tak kapryśnie, że w innych okolicznościach - i w innym społecznym postrzeganiu - to Percy mógłby czuć się wykorzystany. Wierzył jednak w jej dobre intencje, w to, że wspólnie spędzony miesiąc zbliżył ich do siebie naprawdę, spędzali przecież ze sobą praktycznie cały wolny czas, a Lovegood stała się jego przewodniczką, kotwicą w nowej rzeczywistości. Tak łagodna, wspaniałomyślna i pełna wiary w jego dobre intencje, że nawet on, pełen podejrzliwości wobec własnych występków, zdołał wzbudzić w sobie zaufanie. Może dlatego tak łatwo podążył za nią ku zacisznemu namiotowi, wierząc, że robi dobrze. Że tego chce - i on, i ona. Byli dorośli, on o wiele starszy, lecz wyczyszczona pamięć często stawiała go w pozycji nastolatka, kogoś, kto zachowywał się podobnie do rówieśników Celine. Żaden młodzieniec nie odmówiłby jej przecież, nie zdołałby; była zbyt idealna, zbyt piękna, zbyt urocza - i zbyt niemoralna. Nigdy nie powiedziałby jej tego wprost, do tej pory nawet nie spoglądając na nią inaczej niż platonicznie. To się zmieniło, kto wie, czy nie bezpowrotnie, ale o konsekwencjach tego czynu na razie nie myślał.
Nie myślał w ogóle, skupiony tylko na czuciu. Obrzydzenie wobec własnego ciała zniknęło, wyczyszczone ogniem, płomieniami pożądania pulsującymi na każdym calu skóry. Odczuwał bliskość po stokroć, musiał być więcej niż wyposzczony i wcale go to nie dziwiło; na pewno zbrodniarze, którzy go więzili, nie gwarantowali mu zaspokojenia wszystkich potrzeb, zwłaszcza tych zbędnych. Zapewne dlatego jego ruchy były mało delikatne, zaborcze, skoncentrowane na własnej przyjemności, pozbawione jednak agresji. W całej swej sile pozostał może nie delikatny - usta pozostawiały na nieskazitelnej skórze zasinienia, tak samo jak łapczywie miażdżące jej drobną, ciepłą pierś palce musiały odbić swój ślad - ale czuły, spragniony, wpatrując się w nią pomiędzy pocałunkami i pieszczotami jak wygłodniały żebrak, któremu w końcu ofiarowano gorącą, sytą strawę. Gotów był jeść ją rękami, bez opamiętania, znów więc nie zważał na jej ochrypłą prośbę, delikatność, czym w ogóle była? Jeśli miał traktować ją z czczym, religijnym - skąd znał takie konotacje? - namaszczeniem, nie ośmielając się dotknąć jej stóp, nie powinna kusić go tak namiętnie, jak czarownica doświadczona, przywdziewająca niewinność tylko jako kokieteryjną maskę. Całowała go umiejętnie, prawie drapieżnie, jej rysy w półmroku namiotu nabrały ostrzejszego wyrazu, gdzieś ginęła zwodnicza kruchość. Czyżby w trzepotaniu odległych płomieni dostrzegł echa ptasich przodków półwili? Istot okazujących swą prawdziwą twarz, gdy sięgnęły już ostrymi pazurami po to, czego kapryśnie zapragnęły? Nawet jeśli - nie zatrzymało to jego ruchów. Zsuwał spodnie nieporadnie, całując, pieszcząc i podgryzając każdy cal kobiecej skóry, który mógł napotkać podczas tej szamotaniny, z ulgą pozbywając się krępujących ruchy ubrań. I swoich i jej, ginęły gdzieś w plątaninie materiałów pod nimi - i w końcu nich ich nie oddzielało, serce przy sercu, biodra przy biodrach, usta przy ustach. Nie czuł presji ani lęku, naprawdę uznał szeptane wyznania o niewinności za sztuczkę mającą na celu rozpalić go jeszcze bardziej, niepotrzebnie, nie musiała go w ten sposób kusić, i tak cały był jej. A ona - jego. Pierwsze pchnięcie pozbawione było delikatności, jęknął głucho cicho gdzieś w jej skroń, lecz pragnienie nie zostało zaspokojne, zmuszając go do szybszego rytmu. Zapomniał już jak smakowała bliskość, jak narastała przyjemność, jak słodki był ból zmęczonych mięśni, napinających się w szaleńczej pogoni za byciem bliżej; jeszcze bliżej, jeszcze mocniej, jeszcze bardziej. Nie zauważał ewentualnych protestów czy dźwięków dyskomfortu, uznając je za zachętę, za kolejną uwodzicielską sztuczkę. Jedną dłoń wplótł w jasne kosmyki jej włosów tuż nad karkiem, przyciskając ją do swoich ust, całując ją namiętnie, daleki od jakiejkolwiek romantyczności, palce drugiej ręki przytrzymywały ją za biodro, wbijały się w skórę, przyciskając ją do podłoża i do jego ciała. Spełnienie narastało szybko, nieustająco, serce gotowe byłoby wyskoczyć mu z piersi, pot skraplał się na jego skroni i plecach, oddech urywał się pomiędzy pocałunkami - i w końcu zamarł na dobre, gdy z ochrypłym wdechem, czerpanym wprost z jej słodkich ust, oddał się przyjemności. Zakręciło mu się w głowie, czerń przesłoniła blask jej spojrzenia; opadł na nią nie bacząc na własny ciężar, ukrywając twarz w załamaniu jej szyi, tuż nad obojczykiem, wdychając głęboko zapach kobiecej skóry i aromatu kwiatów; aromatu, który od kilku tygodni kojarzył mu się z bezpieczeństwem i domem, teraz zyskując dodatkowe znaczenie. Palce wypuściły jej włosy, a Percy nieco uniósł głowę i pocałował Celine tuż za uchem, w końcu przesuwając się na bok, tuż obok niej, rozciągając się na posłaniu na tyle, na ile pozwalały niewielkie rozmiary namiotu. Zaspokojony, lecz bardziej nawet - oszołomiony tym, co się właśnie stało.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Namiot Celine Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Namiot Celine [odnośnik]02.07.23 23:07
Nie tego się spodziewała - mocno wdzierającego się w jej ciasnotę uczucia absolutnego wypełnienia, przekraczającego wszelkie możliwości, udowadniającego, że była w stanie otworzyć się na niego, choć wydawało jej się to nieprawdopodobne. Ból był pierwszym, co poczuła. Piekący, pulsujący, sprawiający, że jej kolana drgnęły w konwulsji, a palce zagubione pośród ciemnych kosmyków jego włosów szarpnęły w swoich uściskach, ni to chcąc odwdzięczyć się pięknym za nadobne, ni próbując odepchnąć go w instynkcie błagającym o ucieczkę. Sapnięcie rozlewającego się po jego lędźwiach zadowolenia napotkało jej przesycony zdumieniem jęk, zakrawający wręcz o pisk. Nie był delikatny, nie obszedł się z nią jak ze świeżo uplastycznioną porcelaną, nie cofnął się przed żądzą wytyczającą im wspólny rytm - ale i ona, po pierwszym ukłuciu zbolałego zdumienia, wcale się nie cofnęła. Poddawała się rozpierającemu ją doznaniu, wpierw nieruchoma pod ciężarem jego ciała, próbująca się z nim oswoić, dopiero po chwili, dłuższej, łagodzącej piekącą niewygodę, odnajdując w sobie odwagę na podążenie za nim w sekwencji nowego tańca, w pas de deux bioder spotykających się w obezwładniającym połączeniu. Ile to trwało? To perfekcyjne, niepowtarzalne zespolenie, więź dwóch serc i dwóch ciał na moment stających się jednością? Roziskrzona podnieceniem psychika złagodziła napięcie drzemiące w fizyczności i na krótko przed jego spełnieniem, nasyciła ją własnym; Celine wygięła plecy w łuk, przywierając ciasno do torsu i bioder kochanka i wbijając paznokcie w jego ramiona, zapisując nuty przeciągłego, słodkiego jęku na płótnie jego warg. Świat wokół niej zapłonął, rozpadł się na drobiny czarnej nicości i pozostał jedynie on, ten wybrany, dobry człowiek, silny i odważny mężczyzna, życzliwa dusza, Benjamin, Percival. Przeszyła ją przyjemność tak dojmująca i niesamowita, że znów mogła jedynie zastygnąć w migocie gorących iskierek, otwarłszy oczy, kiedy z jego płuc wypłynął głośniejszy, pełen gorączki dźwięk. Patrzyła na satysfakcję wykrzywiającą mięśnie jego twarzy w silnym grymasie, patrzyła na zaciśnięte w ekstazie powieki, na to, jak piękny był w nimbie tych emocji, a kiedy opadł na nią bezwładnie, otoczyła go ramionami, razem z nim kojąc rozedrgane oddechy. Stało się.
Zsunął się na barłóg posłania, pozostawiając ją nieprzyjemnie wręcz lekką, jakby odebrano jej ważny element, z którym nie chciała jeszcze się rozstawać. Gdzieś obok wylegiwała się postrzępiona bielizna, jeszcze gdzieś indziej osiadła zapomniana sukienka, Celine natomiast rozsmakowała się w nagości, pozbawiona wstydu; po kilku oddechach i niemożebnie długich uderzeniach serca okręciła się lekko i ułożyła głowę na ramieniu Bena, przylegając do jego boku. Lepka od potu skóra pachniała nim, ich bezpowrotną decyzją, czy dobrą? Półwila wsunęła nogę pomiędzy jego nogi, obdarzona pewną nienachalnością ruchów, nawet kiedy mógłby życzyć sobie odpocząć bez niej. Niektórzy mężczyźni tak właśnie robili - zostawiali portowe kochanki tuż po satysfakcjonującym akcie spełnienia i nie oglądali się przez ramię, kwitując ich wspólne chwile obojętnym "było miło, już wystarczy". Nie wierzyła jednak, że Ben zdobyłby się na podobną podłość, nie takim był człowiekiem. Z leniwym, kocim uśmiechem oddychała głęboko, ani przez moment nie rozważając konsekwencji duetu ich ciał, który w jej mniemaniu był naturalny, pożądany, po prostu miły. Owoc zbudowanego zaufania, bezpieczeństwa i empatii.
- W porządku? - wymruczała cicho, ledwie przerywając głosem fakturę nocy. Uniosła się potem ze zwiewną lekkością, okraszoną jedynie cichym, niewidocznym w ciemności grymasem, kiedy poczuła ukłucie rezonujące z własnych głębin; będzie pamiątką po ich zbliżeniu. Może powinna wściekać się na to, że potraktował ją z tak miałką subtelnością, ale czy to by cokolwiek zmieniło? Koniec końców oboje odnaleźli w tym przyjemność, a to, czy przez moment zapragnęła wyślizgnąć się spod niego i uciec od bólu nie miało już teraz znaczenia. Sięgnęła przez jego sylwetkę do znajdującego się po drugiej stronie wiklinowego kosza i wyciągnęła z niego butelkę wody, zwilżając gardło kilkoma łykami, podsuwając potem naczynie Benowi, zanim wróciła do jego boku i znów ułożyła się w tej samej rozleniwiałej pozycji, oswajając się ze swoim ciałem, które przekroczyło tę mistyczną granicę między adolescencją a kobiecością - czy nie tak zawsze to opisywano? Stygnąc u jego boku, wymruczała, - To było...


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Namiot Celine [odnośnik]07.07.23 13:44
Ciche jęki Celine, docierające do jego uszu jak przez grubą kotarę, uznawał za oczywiste potwierdzenie swego miłosnego kunsztu. Nie, żeby w ogóle zastanawiał się nad swoimi umiejętnościami w tym zakresie, choć owszem, myślał tylko o sobie, o swojej przyjemności, o swojej uldze, o swoim błogim spokoju, który finalnie objął go równie ściśle, co lepkie od potu, delikatne ramiona leżącej pod nim dziewczyny. Nie wiedział, jak ważna stała się dla niej ta noc, jak wielki krok w dorosłość zrobiła u jego boku, uznawał ich bliskość za coś oczywistego i znanego dla obydwu stron, nawet jeśli poniekąd on także robił to pierwszy raz. Jako Percival, jako mężczyzna bez pamięci, upojony miodowym piwem, skuszony półwilim czarem, nie broniący się przed poszukiwaniem pocieszenia w pełnej namiętności formie. Ich serca biły przez moment jednym rytmem, niemal go to rozczuliło, pierś przy piersi, zmieszane oddechy, gorące powietrze wypełniające namiot i ich płuca tym samym aromatem letniego wieczoru, wilgotnego, słonego i ciężkiego jednocześnie. Ostatni raz musnął ustami zagłębienie jej szyi i przesunął się na bok, przymykając oczy. Nie spoglądał na ślady krwi na resztkach bielizny czy jej sukience, spełniającej się od kilku minut w roli posłania, nie spodziewał się tam jej; zamknął się w swoim świecie, oddychając głęboko, ochryple, po czym przeciągnął się - ręce daleko nad głową, długie nogi niemal wypadające zza płachty namiotu, twarz - rozciągnięta w półprzytomnym uśmiechu.
Zwrócił z nim głowę w jej stronę, uchylając jedno oko, nie rozumiejąc w pierwszej chwili pytania. Czy to nie dżentelmen powinien zadać je jako pierwszy? Być może, nigdy nie należał do tejże ligi, dlatego ziewnął lekko, z skołowanym, ale zadowolonym uśmieszkiem dalej błąkającym się po wilgotnych od pocałunków ustach. - W jak najlepszym - wymruczał, odgarniając włosy z czoła; mokre od potu loki zwinęły się w jeszcze drobniejsze ruloniki, część przykleiła się do skóry, w pełni odsłaniając krajobraz blizn na prawej stronie twarzy, Percy zdawał się jednak o tym zapomnieć, pierwszy raz, odkąd się poznali. - Czemu pytasz? - zdziwił się jeszcze, nie przychodził mu do głowy żaden powód, przestał myśleć jeszcze na leśnej polanie - i nie zamierzał wracać do tamtego stanu świadomości oraz przejęcia bolesnymi aspektami braku wspomnień. Istniał tu i teraz, powracał do tego przekonania niczym do religijnego refrenu, tak często szeptanego wieczorem przez matkę. Kolejna iskra z przeszłości zalśniła w mroku i zgasła równie szybko; to zdecydowanie nie były okoliczności, w jakich chciał przywoływać przed oczami obraz swego dzieciństwa. Znajdowali się już w krainie dorosłych, na festiwalu lata, w przytulnym, ale ciasnawym namiocie, przesyconym specyficznym aromatem fizycznej bliskości. Ciężkim, ale przyjemnym, przynajmniej dla niego. Kiedy Celine podniosła się, mimowolnie powiódł za nią wzrokiem, śledząc krągłości wilgotnego ciała, przesłanianego raz po raz wodospadem srebrzystych włosów; zadowolonym mruknięciem przyjął zaoferowaną butelkę, samolubnie wypijając wodę do końca, do dna; był spragniony, niemal zlizał każdą kropelkę z gwinta, po czym odrzucił naczynie gdzieś na bok, ponownie rozkładając się na posłaniu. Dalej na wpół sennym, na wpół oszołomionym wzrokiem spoglądając na jasną buzię Celine. Dzielącą się z nim urwanym spostrzeżeniem, oczywistym dla ich obojga.
- Świetne, wiem - dokończył z dumą, chociaż tak naprawdę nie zasługiwał nawet na sekundowy aplauz. Ich bliskość była krótka, namiętna, chaotyczna, skoncentrowana na męskiej przyjemności, lecz przecież o to w seksie chodziło, kobiety też to lubiły, podobno, lecz nie aż tak. A już na pewno nie kobiety cnotliwe, ale już wiedział, że Celine do nich nie należała. Nie przeszkadzało mu to, jedynie mocno zdziwiło, nigdy nie przypuszczał, że pozna ją od tej strony, lecz dylematy moralne jeszcze nie nadeszły. Być może przywoła je poranek, ostry brzask wydobywający z komfortowego półcienia nieprzyjemne kanty konsekwencji, ale na razie nie istniało jutro, czas się zapętlił, upłynnił. Uniewinniając wszystkie złe decyzje.
Objął Celine ramieniem, przysunął do siebie; pozwolił jej ułożyć się w zagłębieniu swojego boku, była ciepła i krucha, jak jaszczurka, zwinnie moszcząca się tuż obok niego, łasa dotyku. Nie zamierzał jej go odbierać, nie uciekał, chociaż senność kusiła go teraz równie mocno, co ciało półwili przed momentem. Znów przymknął oczy, chciałby zapalić, ale nie miał siły wstawać i szukać rzuconych gdzieś obok spodni. Na sekundę uchylił powieki, rozleniwiony, po raz pierwszy od - tak przynajmniej czuł - setek lat spokojny, pozbawiony zagubionej nerwowości i spojrzał na półwilę z bliska, tak, że mógłby policzyć jej jasne rzęsy. - Jesteś bardzo ładna. I miła - wymruczał jeszcze na wpół przytomnie, jakby przypominając sobie, że tak wypadało zrobić; pozostawić kobietę zaspokojoną komplementem, przekonaną o tym, że jest śliczna i dobra. I ciepła w dotyku, i kojąca i przynosząca mu upragnione wytchnienie, sprowadzające na niego łaskawą senność.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Namiot Celine Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Namiot Celine [odnośnik]08.07.23 22:41
Do twarzy mu było z błogością.
Po raz pierwszy widziała tak absolutny spokój rozmiękczający kontury jego myśli, zwykle kotłujące się w trzęsawiskach podświadomości w poszukiwaniu odpowiedzi, utraconych skrawków wspomnień i zapomnianych twarzy, które kiedyś musiały żłobić pod jego powiekami reliefy całego wachlarza emocji. Niezależnie od dnia, niezależnie od pory i niezależnie od zajęcia, trwał w pasywnym zawieszeniu, nad ścieżką rozżarzonych węgli zbudowanych z domysłów, samotności, napięcia i zaalarmowania. To go wykańczało. Wyciskało z aranżacji żył ostatnią życiodajną kroplę karminu, aż kurczył się w sobie i łamał, kiedy sądził, że nikt go nie widział; ona jednak zerkała na niego, żałując, że nie mogła pomóc mu w inny sposób, niż wypełnianiem dnia prozaiką rozmów i wspólnego przesiadywania w ogrodzie. Dziś to się zmieniło. Pomogła mu, a on pomógł jej, oswoił ją z ciałem, które kojarzyła wyłącznie ze wstydem i odrazą, z ciałem, w którym pomimo bólu odzywającego się w gnieździe podbrzusza, czuła się lepiej. Uśmiechnęła się leniwie, nonszalancko ułożona w zagłębieniu jego boku, ze spojrzeniem utkwionym w jego obnażonej twarzy; w porównaniu do niego półwila swojego spełnienia nie osiągnęła, ale nie zamierzała się go domagać, ukontentowana bliskością, gorącem bijącym od oprawy jego skóry i słonym zapachem wypełniającym powietrze. - Z troski, czy taki starzec zdoła złapać oddech - odpowiedziała lekko, zaczepnie, wyraźnie wprawiona w dobry nastrój, w poczucie bycia chcianą i docenioną w warunkach, które wreszcie wybrała z własnej woli.
Ben coś w niej odkrył: fragment duszy, który uważała za pogrzebany w zamkniętym, zakurzonym już rozdziale, iskrę rzucającą smugę ciepłego światła na budulec, z którego niegdyś ją wzniesiono - lubieżną słodycz, zmysłowość, uśpione przez wszystko, co wydarzyło się w Tower. Opadło pierwsze ogniwo łączące ze sobą jej kajdany i choć nie zdawała sobie z tego sprawy, przesunęła stopę za granicę oddzielającą swobodę i przyjemność od czeredy kompleksów.
Osuszona butelka zaginęła w otaczającym ich chaosie posłania, natomiast satysfakcja przydymiająca zmysły pozwoliła jej nawet nie zarejestrować tego, z jaką łapczywością wychłeptał swój przydział i jego nadmiar, wsłuchany w symfonię własnych potrzeb. Trudno, oburzy się na to kiedy indziej, teraz zbyt dobrze było jej u jego boku; półwila sięgnęła na oślep do złożonego gdzieś dalej koca i do połowy przykryła ich rozgrzane fizyczną miłością ciała. Poranki, pomimo utrzymujących się nad brytyjskimi ziemiami upałów, bywały chłodne, szczególnie tak blisko morza, ich sylwetki też wreszcie ostygną, a wtedy pojawi się wyziębienie i jakkolwiek perspektywa wtulania się w siebie w poszukiwaniu ciepła wydawała się kusząca, wolała nie musieć tłumaczyć się z ewentualności magicznego kataru podzielonego na dwoje. Już i bez tego jej organizm przeżywał feerię doznań, przeszywany miarowym pulsowaniem barwionym drobnymi smużkami krwi zasychającymi na wewnętrznej stronie ud. Przymknęła powieki, unosząc je jednak na dźwięk komplementów szczodrze spływających z gardła Bena, chrapliwych, prostych pochwał, które sprawiły, że parsknęła cicho, szczerze zdziwiona. Mała jaszczurka, bardzo ładna i miła. - Mhm - wymruczała aksamitnie, z rozbawioną czułością gładząc jego wilgotny od potu policzek. - A ty bardzo silny. I bardzo śpiący - cofnęła potem dłoń z powrotem na jego ramię, przeciwległe do tego, na którym opierała głowę, i zastygła w cichnących emocjach, poddając się zmęczeniu sięgającemu i po nią szybciej niż zwykle, bezbarwnej passie skąpanej w ciemności pozbawionej snów, bezpiecznej, pozwalającej się zregenerować.
Koszmary nie nadeszły. Zatrzymały się za wytyczoną granicą jego barków, nawet kiedy ciało odsunęło się od ciała i przekręciło na drugi bok.
Po kilku godzinach atrament nocnego nieba ustąpił pod bladością zakradającą się na przygotowywany dla słońca piedestał. Ponad namiotami rozlał się szary błękit, tu i ówdzie przetykany żółcią, a nawet łuną łososiowej czerwieni wychylającą się nad linię horyzontu. Weymouth budziło się do życia bardzo leniwie, większość festiwalowiczów wciąż głęboko spała, upojona alkoholem i zmęczeniem nadchodzącym po nadmorskiej zabawie, Celine jednak rzadko kiedy mogła poszczycić się snem dłuższym niż było to absolutnie koniecznie i kiedy przez płótno materiału zaczęły majaczyć westchnienia poranka, rozchyliła powieki, oswajając się ze światem. Za plecami czuła ciepło drugiego ciała, potężnego i znacznie większego; nie od razu skojarzyła do kogo należało, lecz kiedy do głowy powróciła słodycz późnowieczornych wspomnień, uśmiechnęła się do siebie sennie, daleka od wstrząśniętego przerażenia czy paniki. Wychylili raptem jedną glinianą miskę piwa o miodowym smaku, z kolei kadzidło buchające znad samotnego ogniska nie było na tyle silne, by odebrać zrozumienie, zamieniając je na ułudną fatamorganę. Była świadoma tego, do czego się posunęła. Była świadoma tego, komu się oddała. Była świadoma ostatniej zasłony czystości, którą zerwała, zapraszając do środka ból i wypełnienie. Mrugała teraz opieszale, skryta pod materiałem koca; poranek faktycznie okazał się chłodnawy, cichy, niemalże odrealniony na polanie służącej za dom setkom osób. Siadając, poczuła odzywający się w głębinach szept wzburzonego wnętrza i skrzywiła się tylko na chwilę, po czym przeciągnęła się z kocim rozespaniem i sięgnęła do wstążki przytrzymującej ze sobą wejście namiotu. Wsunięty pomiędzy pętelki palec pociągnął nieco mocniej, na tyle tylko, żeby wpuścić do środka smugę bladego światła kładącego się na srebrnych włosach, wyraźnej linii obojczyka i krzywiźnie drobnej piersi. Ciało kobiety. Tak było, prawda? Spojrzenie odnalazło pustą butelkę i Celine westchnęła do siebie cicho z teatralnym umęczeniem, by potem nachylić się nad Benem i musnąć ustami jego ramię. Z jego czoła odgarnęła niesforny pukiel kruczych włosów, nasiąknięty wczorajszą wilgocią na tyle, by dziś kręcić się z wręcz dziewczęcą kokieterią; opuszki jej palców przypominające sobie fakturę jego skóry nawet tak wczesną porą miały w sobie urokliwą gładkość. - Percy - szepnęła, próbując łagodnie wydobyć go z odmętów snu. Była spragniona, powinna też się wykąpać, nie chciała jednak zostawiać Bena samego - nie dlatego, że mu nie ufała, a dlatego, że nie chciała ryzykować piętrzących się w jego głowie domysłów i wniosków, jeśli zbudziłby się samotnie przed jej powrotem. Nie powinien myśleć, że by uciekła. Że ciężar ich zbliżenia tak ją przytłoczył, że nie chciała więcej spojrzeć mu w oczy - bo tak przecież nie było. - Obudź się, obiecuję, że tylko na chwilę - melodia jej głosu trwała w miękkiej winiecie. Jej ciało z kolei stało się płótnem, na którym malował farbami swoich ugryzień i uścisków; w miejscach zwykle niewidocznych i przysłoniętych ubraniami zakwitły pąki czerwieni i bladej purpury, lecz nawet na nie, te nieme dowody rozwiązłości, nie była w stanie patrzeć z niechęcią. - Chcesz coś z domu? - dźwięcznym szeptem zadała tak swobodne, zwyczajne pytanie, z trudem strząsając z własnych rzęs ciężar słodyczy usatysfakcjonowanego snu, którego i tak otrzymała więcej niż zwykle. Tylko czy on - czy Ben miał zbudzić się w równie dobrym humorze? Czy może wschodzące słońce wyostrzy w nim nadchodzące z opóźnieniem żal i zakłopotanie?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Namiot Celine [odnośnik]09.07.23 14:13
Gdyby był choć odrobinę mniej zmęczony i zadowolony, na pewno mocno przejąłby się nieprzyjemnym komentarzem Celine, przebijającym się przez grubą warstwę zapomnienia. Był od niej sporo starszy, poraniony, brzydki; dzielił się z nią tymi słabościami, ufał jej, wierzył, że nie wykorzysta tych wątpliwości i dyskomfortu spowodowanego nieposłusznym ciałem, komentarz dotyczący wieku, zwłaszcza zaserwowany w takich okolicznościach, mocno by go zawiódł. Szczęśliwie, przyjemność skutecznie otumaniła wrażliwe miejsca męskiego ego, oplatając je leniwym rozluźnieniem, uśmiechnął się więc tylko nieco nieprzytomnie, pozwalają senności przejąć nad sobą całkowitą kontrolę. Ciepło bijące od wątłego ciała Celine było zaskakująco przyjemne, nie potrzebował żadnego przykrycia, gdy zapadał w głęboki sen niemal od razu, pierwszy raz od ponad miesiąca - bez niewygody koszmarów, czających się tuż za rogiem przytomności. Nie kręcił się nerwowo z boku na bok, nie musiał zażywać żadnego eliksiru, nie zagryzał warg do krwi, w bolesnym zdenerwowaniu oczekując ataku niepokoju; po prostu zasnął, oddychając głęboko i powoli, pobłogosławiony brakiem jakichkolwiek myśli. Spokojny. W snach - odnajdując dom.
Rozmywający się w promieniu poranka, podrażniającego powieki, wyciągającego go spod rozkosznie ciężkiej toni snu, dobrego snu, snu pełnego bliskości, zapachu wilgotnego lasu i dotyku szorstkich od pracy rąk. Obrazy szybko umykały z podświadomości, a Benjamin mruknął coś w niezadowoleniu, chowając twarz w poduszki i koce. Przed chwilą coś poruszyło się u jego boku, jakieś zwierzę, zwinne, o długiej sierści, przeciągające się i zsuwające z niego koc. - Mówiłem, żeby nie pozwalać Kudłaczowi z nami spać - wymamrotał niemal niezrozumiale, jeszcze bardziej w krainie snu niż w rzeczywistości chłodnego poranka. Nie otwierał oczu, nie pamiętał, o czym mówił i do kogo kierował swe sypialniane pretensje, starając się umknąć przed wymuszoną pobudką. Udało mu się skryć przed rażącym promieniem słońca, lecz chłodniejsze powietrze owiało mu nie tylko stopy, ale i twarz, zmuszając mózg do przejścia w stan czuwania. Względnego. Westchnął rozdzierająco, gardło miał zachrypnięte i boleśnie suche, odkaszlnął więc nieelegancko i uchylił powiekę, łypiąc na przeszkadzającą mu istotę.
Gdyby Celine nie była półwilą, zapewne powitałby ją niechętnym wulgaryzmem, ale nawet nieco skacowany, niezwykle zaspany i otumaniony nie mógł pozostać obojętnym na jej urodę. Wydającą mu się jeszcze bardziej ujmującą w takim porannym wydaniu; w rozczochranych włosach, bez ubrań, z odgniecionym na policzku wzorem koca na jakim zasnęła, z roziskrzonym spojrzeniem błękitnych oczu, z czułą melodią głosu zasługującego na wdzięczność największych sal koncertowych. Zamrugał gwałtownie, wydarzenia wczorajszego wieczoru zaskakująco szybko wskoczyły na odpowiednie miejsca układanki, ale wcale go to nie przeraziło - być może dlatego, że jeszcze nie do końca się dobudził. - Celine - powitał ją z mieszaniną zaskoczenia i zadowolenia, prawie nie zauważając delikatnych - zbyt delikatnych - pieszczot, jakimi go obdarzała, zdezorientowany wyciągnięciem wprost ze snu, którego treść zdołał już zapomnieć. Pozostały tylko okruchy, trzeszczące łóżko, woń wody kolońskiej, szorstkość zarostu...no tak, potarł się odruchowo po policzku, choć jego broda nie zmieniła się zbyt wiele przez jedną noc; musiało chodzić o to, śnił o sobie, o własnym ciele przeciągającym się po lewej stronie materaca, pełnego popiołu, psiej sierści i igliwia. - Chodź spać, jeszcze wcześnie - rozkazał rozleniwionym tonem, chwytając Celine w pasie, by zaskakująco delikatnie przerzucić ją przez swój bok i ułożyć tyłem obok siebie, w niedźwiedzim uścisku. Wcisnął twarz w tył jej głowy, zaciągając się ciepłym zapachem skóry, włosów i kwiatów. Zamknął oczy, wdychając głęboko woń kobiety, woń bliskości, woń ulgi, nie ustępującej jeszcze przed świadomością kolejnego dnia. - Nie mam domu - wymruczał gdzieś w jej kark, bez smutku czy złośliwości, stwierdzał po prostu fakt: pozostał bezpański, bezdomny, bezrobotny, lecz ciężar tych faktów jeszcze nie przygniótł go do ziemi. Ciągle pozostawał zawieszony pomiędzy, w błogiej niewiedzy, nie mając planów ani postanowień, wolny od rozczarowań czy konsekwencji. Mocniej przyciągnął do siebie szczupłą sylwetkę, niemal czuł każde z jej żeber i kości ramion, przeszył go dreszcz niepokoju - coś było tu nie tak, coś tu nie pasowało, coś wyłamywało się ze schematu bliskości, do którego instynktownie przywykło jego ciało - ale zignorował go, próbując ponownie zasnąć. Nie chciał stawiać czoła kolejnemu dniu, lecz blask poranka nieustępliwie przebijał się coraz wyraźniej przez cieniutkie płótno namiotu, a poranny chłód wspinał się po jego nagim ciele, zmuszając go do sprostania wyzwaniu obudzenia się. Nie w pełni, ale przynajmniej otworzył oczy, przesłonięte kurtyną srebrzystych włosów. Zaczynał pojmować, co się stało - lecz wcale go to nie przerażało. Pamiętał, że tego chciała. Że namówiła go do tańca. Że pocałowała go pierwsza. Że zaprosiła do namiotu. Że zsunęła z ramion miękki materiał sukienki. I że przyjęła go w sobie z udawaną niewinnością, kokieteryjną i słodką. Uśmiechnął się do siebie nieprzytomnie, tak, to było miłe. I na razie tyle był w stanie stwierdzić, słuchając, jak jego brzuch zgłasza wygłodniały sprzeciw, burcząc głośno.- Coś bym zjadł, a ty? - spytał, ciągle ją obejmując, z twarzą w kosmykach jej włosów, łaskoczących go w nos. Ten leniwy poranek wydawał mu się wyjęty z innego życia, wydrapany z stronic innej baśni, a przez to cudownie nowy, pozbawiony walki z własną niepamięcią, z tym, co czaiło się w zakamarkach niedopowiedzeń.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Namiot Celine Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Namiot Celine [odnośnik]09.07.23 16:14
Nie chciałaby go zranić, nie chciała urazić - w oblanych miodem myślach wciąż dźwięczały dzwoneczki ich wcześniejszego beztroskiego przekomarzania, połączonego z różnicą wieku, która w gruncie rzeczy Celine wcale nie przeszkadzała. Dla niego jednak było inaczej, zapomniała o tym, zawierzając krótkiej swobodzie spuszczonej ze smyczy, bezmyślnej radości i ciągnącemu się dalej pasmu rozbawienia, rozwiązującego supeł języka. Udręki Benjamina sięgały głęboko, gotowe obnażyć kły i wgryźć się w błonę zadowolenia, gdyby tylko nie był tak senny i zrelaksowany, a wtedy przecież nie wybaczyłaby sobie lekkomyślności, którą mogłaby wyrządzić mu krzywdę. Nigdy tego nie chciała, od początku pielęgnując w sercu wyłącznie empatię, łagodną i bezpieczną; w codziennej normalności potrafili poruszać się wokół siebie ze względnym już wyczuciem, ale to, co dziś pomiędzy sobą stworzyli, było nowe i inne - również dla niej. Nigdy nie przygotowano jej na następującą po zbliżeniu czułość, pielęgnację, instynktownie spróbowała więc sprawić, że Ben zarechocze, rozbawiony tak jak poprzednio prostotą wymienionego żartu, skądinąd niewinnego i zachęcającego do dalszych leniwych kuksańców. Przeznaczenie wydawało się czuwać: zamiast dźgnąć jego rany rozżarzonym prętem skierowanej ku własnemu sercu odrazy, pozwoliło im zasnąć. Ciało przy ciele, serce przy sercu, duch przy duchu.
Kim był Kudłacz? Psem, kotem? Wymamrotane w półśnie imię poderwało się z topieli zacienionych wspomnień i na chwilę przekrzywiła głowę do boku, licząc, być może, że do jego instynktownej opowieści dołączą inne rozdziały - a gdy to się nie stało, wsunęła palce w gąszcz jego loków, gładząc falistą powierzchnię, suchą, choć wciąż przesiąkniętą zapachem ich wczorajszego tańca. Nie zastanawiała się też nad tym, do kogo mówił: do żony, kochanki, czy do rodzeństwa, z którym mógł kulić się na jednym posłaniu podczas szalejącej błyskawicami burzy tak wiele lat temu. Skoro sam nie mógł odnaleźć odpowiedzi, ona tym bardziej nie była w stanie tego zrobić - domysły za to mogłyby zmącić również jej własne myśli, skazić je bezpodstawnymi wyrzutami sumienia albo zbyt mocno rozjątrzoną ciekawością, zmuszającą do pytań i wpędzania go w labirynt bez wyjścia.
Zamglone snem oczy dziś wydawały się jaśniejsze. Zeszłej nocy wydawało jej się, że pożądanie tchnęło w nie roziskrzoną czerń, ale wątłe światło poranka przypomniało jej o ich głębokim kolorze mleczno-gorzkiej czekolady. - Percy - powtórzyła, kiedy z jego ust spłynęło jej własne imię, kolorowane suchością gardła i zmęczonym zdziwieniem, przedzierającym się przez kotarę ostatnich godzin w poszukiwaniu oświecenia. Jej serce bezwolnie szarpnęło się w piersi na ułamek sekundy - co jeśli miała zobaczyć w tych przepastnie kasztanowych tęczówkach strach albo pretensję? Łatwo było wyobrazić sobie jak Ben w popłochu zrywa się na równe nogi i z zakłopotaniem szuka swoich spodni, nieporadnie i gwałtownie wciągając je na nogi; jak chwyta podkoszulkę i młóci ją w dłoniach, usprawiedliwiając się, że musi natychmiast wyjść, żeby zająć się czymś niezwykle ważnym, zapchaną rynną w dolinowym domu albo przeciekającą werandą, nierównym fundamentem, który należało naprawić, zanim runie cała konstrukcja. Oddając mu całą siebie wiedziała jednak, lub może przeczuwała, że tego nie zrobi, bo nie taki był - więc kiedy w jego spojrzeniu objawiło się rozkoszne zadowolenie, uśmiechnęła się leniwie i sennie, z delikatnie tlącą się w jej sercu iskrą ulgi. - Bardzo wcześnie. Polana jeszcze śpi - zgodziła się miękkim westchnieniem, a potem pisnęła cicho, zaskoczona, kiedy przekładał ją przez własny bok i przycisnął do torsu, do ciepła, do bijącego w plątaninie żeber serca. Ujmująco bezpieczny, imponująco silny. Przylgnęła do niego chętnie, walcząc z naturą, która kusiła, by otrzeć się o niego w porannej zadziorności, w przypomnieniu rozpalonej intymności, ale uznała, że zasłużył na jeszcze trochę odpoczynku, więc po prostu przymknęła powieki i musnęła wargami jego nadgarstek, zamotana w niedźwiedziej ciasnocie ramion, które ogrzewały ją lepiej niż opierający się na biodrach koc. - Ale usłyszałam kukułkę, a to najwytrwalszy budzik, którego nie można uciszyć - przyznała, wiecznie wojująca z leśnym ptactwem o każdą minutę snu, chociaż trel pozostawał nieporuszony jej prośbami i, tak jak dziś, zmuszał powieki do niechętnego poderwania się ku górze. Kukułki były najgorsze, piękne, to prawda, o pięknym głosie - ale nikt i nic nie mogło ich ubłagać, żeby budziły się później, niż miały na to ochotę, rozpoczynając cykl swojego recitalu zaraz o brzasku.
Niedługo miały zresztą dołączyć do nich mewy i wtedy dopiero się zacznie.
Nie mam domu, powiedział. Celine nie lubiła o tym tak myśleć, szopa, oczywiście, nie była idealnym miejscem do bycia nazwaną domem, ale chcąc lub nie chcąc stał się ich domownikiem i częścią życia, z którą było jej przyjemnie - nie tylko dziś, ale dużo wcześniej, odkąd zrozumiała, że dzielili podobne ciężary traum, strachów i odcieni koszmarów. Obróciła się powoli w jego objęciach, owładnięta ckliwą czułością. - Masz - zaprzeczyła szeptem wypowiedzianym wprost w jego wargi. - Nawet przejściowy dom jest domem - wybrany, dobry, bezpieczny; nie więzienie, w którym ich trzymano, tylko ludzie pałętający się po zaufanych izbach i znajome kąty, do jakich przyzwyczaił się wzrok. Skryła głowę w zagłębieniu jego szyi tak, by mógł oprzeć podbródek na jej czubku. - Dziś możemy nawet uznać, że ten namiot jest domem. O bardzo cienkich ścianach. Słyszysz to? - ktoś w namiocie nieopodal chrapał jak niedźwiedź do tego stopnia, że można byłoby zmartwić się o łatwość jego oddechu, raz po raz jednak odzywał się mamroczący głos proszący leciwego męża o to, żeby się opamiętał i potem na kilka minut znów zapadała cisza. Kiedy wokół nich spał świat, łatwo było wychwytywać takie historie, wydawały się głośniejsze, niż gdyby rozgrywały się na przestrzeni tętniącego życiem dnia. - Mhm - przyznała długim, niespiesznym pomrukiem. Elric musiał drzemać w swoim namiocie Merlin wie gdzie, a to oznaczało, że dom pozostawał pusty. - Ale tu nic nie mam, oprócz prawie okrągłego kilograma landrynek. Wszystko zostało w Dolinie. Mogę teleportować się sama, wziąć kąpiel i przynieść śniadanie tutaj do łóżka, chyba że... - urwała, leniwie otwierając oczy i odchylając głowę do tyłu, by na niego spojrzeć. - Chyba że przy okazji też chcesz się wykąpać... Ze mną. Albo beze mnie - wzruszyła lekko jednym ramieniem, pozwoliwszy, by na jej ustach rozlał się senny, lisi uśmiech. Wykąpać, przebrać. Wanna z trudem pomieściłaby ich oboje, ale przecież dla chcącego nic trudnego; czy była zbyt chętna, zbyt zachłanna, zbyt bezwstydna? Zbyt perwersyjna? Czy postępowała nieodpowiednio, przeciągając ich bliskość? Nie miało to znaczenia, podążała za zmysłem instynktu, pozostawiając mu jednak furtkę na prywatność, gdyby jej potrzebował.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Namiot Celine [odnośnik]12.07.23 13:50
Kukułki, mewy, koguty; Celine mogłaby mówić nawet o egzotycznych tukanach, a Benjamin niezbyt zainteresowałby się ornitologiczną tematyką, ciągle zawieszony pomiędzy błogą sennością a brzaskiem porania. Przepychany na tą drugą, przytomniejszą stronę coraz intensywniej z każdą sekundą. Wiedział, że to musiało nastąpić, nie mógł spać w nieskończoność, uciekając od problemów, ale zmęczony setką festiwalowych wrażeń, z wisienką na sytym torcie w postaci wczorajszego wieczoru, naprawdę potrzebował leniwego odpoczynku. Nie tyle dla ciała, to działało już prężnie, uzdrowione, silne, powracające do pełni potencjału, co dla ciągle zafiksowanego na braku pamięci umysłu. Rozkoszna chwila wytchnienia dała mu nadzieję na przyszłość, na nowy start, na rozpoczęcie następnego rozdziału, bez babrania się w odmętach i tak przesłoniętej mrokiem historii. Celine stała się promieniem wskazującym drogę, jasną wskazówką, pozwalającą patrzeć do przodu - i nawet odrobinę cieszyć się widokiem rozciągającym się z nowej ścieżki. Ona również prowadziła w nieznane, lecz ten brak wiedzy w niczym nie przypominał pozbawienia pamięci: przyszłość mógł kreować sam, budować ją tak, jak zechciał, popełniając błędy, owszem, lecz potykając się na nich świadomie. Wiedząc, że poradzi sobie z podniesieniem z kolan. Nie tak, jak kiedyś; głębokie blizny na przedramionach, tak haniebnie skomentowane przez Hectora, zaswędziały, ale nieprzyjemne uczucie szybko zniknęło, gdy poczuł na twarzy ciepły oddech Lovegood. Na Merlina, nawet rano pachniała ładnie, to nie mogła być zwykła kobieta, a niebiańska istota. Jednak niewiele pomylił się przed kilkoma tygodniami, gdy objawiła mu się jako anielica. Z diabelskim usposobieniem i skłonnością do niemal niemoralnej kokieterii, o czym przekonał się dopiero wczoraj.
- No dobra, zaraz wstaję - poddał się, miała rację. Nie z kukułką, ale z faktem, że polana się przebudzała, oni też także powinni. Otworzył oczy nieco szerzej, przenosząc spojrzenie na prowizoryczny dach namiotu, przypominając sobie detale parnego wieczoru. Gorąc jej miękkiego ciała, przyjemność, jaką mu dała, ulgę, którą przyniosła. Rozespanie szybko zniknęło, zastąpione lekkim skołowaniem, w końcu widocznym na brodatej twarzy - dopiero teraz zaczął zastanawiać się nad tym, co mogło spędzać sen z powiek leżącej u jego boku dziewczyny. Czy to, co zrobili, było dobre? To pytanie padło w duchu jako pierwsze, odpowiedź, instynktowna, zjawiła się zaledwie ułamek sekundy później. Tak, nie skrzywdzili przecież nikogo, a ona tego chciała, wręcz domagała się bliskości, oczarowując go i oferując wspólny nocleg. Dalej go to dziwiło, nie miał jej za tego typu kobietę, lecz nie zamierzał narzekać ani krytykować, obydwoje byli przecież zadowoleni, a nieśmiała sugestia co do dziewiczego stanu Celine zupełnie wypadła mu z pamięci, już na dobre uznana za zmysłową gierkę, typową dla wyrafinowanych wiedźm, świadomych męskich słabości. Co prawda trudno było połączyć mu obraz jasnowłosej czarownicy w całość, wczoraj pojawiła się na jej podobiźnie spora rysa, nie szpecąca jej jednak, a po prostu utrudniająca wrzucenie smukłej sylwetki półwili do łatwej w opisaniu szufladki. Wyuzdana panienka, śmiało wykorzystująca swą urodę, by zaciągnąć nieznajomych mężczyzn do namiotu - czy czuła, współczująca i niewinna opiekunka, która tak wytrwale wspierała go na drodze ku zdrowieniu, troszcząc się o niego w platoniczny sposób? Z niemal dziewczęcą ostrożnością i otwartością wprowadzając go w swój świat, dzieląc się własnymi obawami i problemami? Czuł się zagubiony, lecz jednocześnie nie miał potrzeby odnajdywania się. Na razie - było dobrze, patrzyli sobie w oczy szczerze, z sympatią, żadne z nich nie uciekało od dotyku, ale też żadne nie wypowiadało wielkich i poważnych słów, mogących bardziej zaszkodzić niż pomóc. Rozmowa o namiocie wydawała się odpowiednia w tej sytuacji.
- Taki słaby ten dom. Nie chciałbym tutaj mieszkać - skwitował prostolinijnie, nieporuszony metaforą, namiot zdecydowanie nie zasługiwał na miano schronienia, nie separował ich przecież nawet od wspomnianych przez Lovegood dźwięków. Dziwnie kojących, pochrząkiwania, pochrapywania, rozmowy, szelesty i szepty; wokół zaczynało budzić się życie. Ciche i czujne wieczorem, kiedy to...- No to chyba nie daliśmy im w nocy pospać - mruknął dwuznacznie, a usta rozciągnęły się w nieco błogim i głupkowatym zarazem uśmiechu. Nie przejmował się opinią o sobie, unikał tłumów, a empatia wobec kobiet, ograniczonych ciasnym gorsetem cnotliwych oczekiwań, nie należała do mocnych stron Percivala. Oczywiście walnąłby w zęby każdego, kto obraziłby cześć Celine, ale nie myślał o tym w tej chwili, niechętnie siadając pod niskim sklepieniem namiotu. - Kusisz. Mycie nigdy wcześniej nie brzmiało tak wspaniale. Zbierajmy się - wychrypiał, dalej uśmiechnięty i nieco skołowany nagłym zwrotem w ich relacji, postanawiając jednak nie myśleć zbyt wiele. Co miało być, to będzie; chyba wyznawał tę zasadę nawet w poprzednim życiu, bo jej wprowadzanie przychodziło mu z zaskakującą łatwością. Żadnych moralnych dylematów, niepokojów, planów; żadnego upewniania się, że wszystko z Celine w porządku; żadnego lęku o to, że zaciągnie go przed ołtarz albo oskarży o napastowanie. Ufał jej. Przelotnie musnął ustami jej ramię, po czym zaczął poszukiwać w skotłowanej pościeli ubrań. Udało mu się odnaleźć spodnie, naciągnął je zwinnie, a następnie, jak na dżentelmena przystało, podał i Celine wyciągniętą spod poduszek sukienkę. Później zaś - nieśpiesznie - wyszedł z namiotu, przeciągając się i ziewając z całych sił, mrużąc oczy w blasku promieni słońca, łaskoczących go w nos. Pierwszy oraz odkąd pamiętał - czuł się całkowicie spokojny.

| ztx2


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Namiot Celine Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Namiot Celine [odnośnik]10.08.23 23:08
03 SIERPNIA

To nie powinno tak wyglądać, nic nie powinno tak wyglądać - zakleszczone w żelaznym ścisku sylwetki, grad pięści obsypujący skrawki odsłoniętej skóry, wulgaryzmy rysujące po niewidzialnych pięcioliniach agresywnymi nutami, a wreszcie silna, zdecydowana dłoń prowadząca ją z daleka od wydeptanej w potyczce trawy, choć to ona powinna była prowadzić jego. Marcel uciekł, Victor nie ruszył się jeszcze długi czas, mijani ludzie odwracali wzrok, kiedy Benjamin prowadził ją przez poluźnione chmury jarmarcznego tłumu, sprzedawcy doglądający stoisk profilaktycznie udawali, że dwójka postaci została utkana z wczesnoporannej mgły. Przez chwilę nie była pewna czy poruszała się o własnych siłach, czy determinacja wypełniająca aurę Bena pchała ją naprzód, wraz z przytraczającym ją do rzeczywistości dotykiem chropowatych palców, w jakie ujął jej ramię, znajomych, ciepłych, pięknych w ten specyficzny, umęczony i doświadczony sposób. Jej płuca łapczywie wypełniały się powietrzem w kontinuum oddechów, aż ich świst przerodził się w spokojniejszy, miększy ton; niemalże nie zauważyła, jak okoliczności festiwalowego targu przekształciły się w zalesione dróżki prowadzące na polanę namiotową, spostrzegła jednak, że widok kolorowych płacht ułożonych w trójkąty odrastające od trawy był łagodniejszy niż karykaturalnie powykrzywiane twarze, które wodziły wzrokiem za scysją na jarmarku. O tej godzinie większa część gości Dorset spędzała czas poza miejscem odpoczynku, a im mniej mijali obok siebie ludzi, tym mocniej osadzała się w tu i teraz, zapominając o lęku, który jeszcze moment temu wypełniał ją tak szczelnie jak woda wypełniała morskie kanwy.
- Ten niższy - odpowiedziała Benowi dopiero gdy na nowo zaufała głosowi. Jak długo szli w ciszy zmąconej wyłącznie szmerem oddechów? Dokąd uciekł jej przyjaciel, czy ktoś się nim zajął, czy ktoś pochylił się nad ranami, które odniósł? Wyobrażała sobie ból, który nim szarpał i to łamało jej serce. Co jeśli te rany zostaną z nim na długo? Jeśli nikt ich nie opatrzy, a w ich miękką, zaczerwienioną tkankę wda się poważne zakażenie? Strach znów rozorał jej umysł, lecz stłumiła w sobie lawinę domysłów, spojrzała kątem oka na mężczyznę, który szedł u jej boku, i niemal bezwiednie splotła z nim palce. Emocje wyrażała przede wszystkim dotykiem, nie potrafiła ich zakłamywać, nawet kiedy Tower pieczołowicie pracowało nad tym, by przesycić te nawyki lękiem, a efekty strażniczych zabiegów na miesiące zamknęły ją w kokonie odmawiającym emocjonalnego ujścia - ale Benowi ufała, chwyciła więc jego dłoń w swoją i odetchnęła głęboko, rozglądając się za znajomymi punktami polany. Były niczym drogowskazy obnażające ścieżkę do namiotu, w którym oddała mu się po raz pierwszy, poprowadziła go za sobą, przełykając rozlaną po języku gorycz. - Nie wiem. Nie wiem dlaczego to zrobili - pokręciła lekko głową. W sprzeczce padło jej imię, ale o co dokładnie chodziło? - Victora poznałam niedawno, spotkałam go przy czkawce teleportacyjnej z końcówki lipca. W Durham obok opuszczonego zamku. Miał ze sobą psa, któremu wymyśliliśmy imię, bo wcześniej go nie nazwał. Drugi raz przypadł na jego własną czkawkę, niedługo przed początkiem festiwalu. Nie zrobił mi krzywdy - zastrzegła, tym bardziej nie rozumiejąc, dlaczego dochrapał się własnej roli w konflikcie podsyconym sierpniowym upałem. Miał twarz, której łatwo było się bać, nie wzbudzał zaufania, los obdarzył go jednak dwiema okazjami do poddania jej wszelkiemu bezeceństwu i ani razu nie skorzystał ze sposobności. - A Marcel... - urwała, znów wyobrażając sobie twarz wykrzywioną paroksyzmami bólu, lęk wypełniający błękit jego tęczówek, wyrzut, niezrozumienie. Na chwilę przymknęła oczy, a gdy znów je otworzyła, na horyzoncie pojawiły się znajome patchworkowe koce, które tworzyły jej namiot. - To mój przyjaciel. Nic złego nie zrobił. Nigdy nic złego nie zrobił, ani mi, ani nikomu innemu. On mnie uwolnił, Percy. Ja... Mówiłam ci, że trafiłam do złych ludzi... Chcieli mnie gdzieś wywieźć. Wsadzili mnie do pociągu, napoili herbatą, która wymyła każdy okruch sił, które w sobie miałam. Nie wiem gdzie bym trafiła, gdyby wtedy się tam nie pojawił. Po sześciu miesiącach niewoli i męk mogło być tylko gorzej. Ale wydostał mnie z tego pociągu i zabrał do przyjaciół, a potem do kuzynki - mówiła cicho, powoli, z wyraźnym trudem; nikt inny nie powinien zostać dopuszczony do intymności przeszłości, której niewidoczne gołym okiem blizny nosiła na sobie jak drugą skórę po dziś dzień. Percy'emu jednak mogła powiedzieć. Był bezpieczny, był swój; powierzona mu prawda odsłaniała najczulszy punkt jej duszy i miała nadzieję, być może naiwną, że nigdy nie wypuściłby takiego sekretu na światło dzienne. Wiedział czym jest trauma, czym jest głęboko zakorzeniony na dnie duszy strach, znał ciężar kajdan, które otaczały kończyny pasmem lęków odbijanych w zwierciadłach koszmarów. Celine spuściła wzrok na ziemię, na miękko uginającą się pod stopami trawę. - Poczekaj - poprosiła później, kiedy znaleźli się tuż pod namiotem, wsuwając się do środka. Spod jednej z materiałowych ścianek pochwyciła złożony w kostkę koc, ułożyła obok kubek i wyniosła płachtę na zewnątrz, rozkładając ją na ziemi; nie chciała przecież, by siadał na trawie, krople krwi były niczym w porównaniu z bólem, który musiał szarpać ciałem kochanka. - Usiądź. Pokaż mi - zachęciła cicho, miękko, z sercem troskliwie podchodzącym do gardła, i wyciągnęła ku niemu ręce zawieszone w powietrzu, na wypadek gdyby był zmuszony wesprzeć się podczas opadania na skorupę trawy usłaną puszystym obiciem. Sama jeszcze na chwilę wróciła do namiotu i sięgnęła po butelkę pełną wody oraz chusteczkę, po czym klęknęła obok niego, jej obrońcy, jej niedźwiedzia, który nie wahał się ni chwili, by bronić jej honoru; pamiętała, co o niej powiedział, pamiętała słowa, które oblewały ją ciepłem drżącym na zwieńczeniach nerwów, ale nie spytała o to, nie teraz. Priorytety plasowały się inaczej. - Jak to się stało...? Jak można było użyć noża, przynieść go ze sobą w ogóle do miejsca, gdzie jest tyle kobiet i dzieci? Na festiwal lata i miłości? I kogoś zranić? Przecież to podłe - syknęła z zaskakującym ogniem. Konkluzja pozostawała jedna, pojedynczy rodzynek dryfujący po nabrzmiałej tafli domysłów - mimo zawieszenia broni jeden z nich poczuł potrzebę przechadzania się z okrutnym narzędziem, którego ostrzem przelano krew. Krew Bena. Zabiłby go, gdyby Ben miał mniej władzy nad rzeźbą mięśni? Posoka wciąż sączyła się z rozcięć na jego ciele, musiało go boleć, choć nie wierzyła, że by się do tego przyznał. - Moja kuzynka, ta, do której zaprowadził mnie Marcel, jest uzdrowicielką. Pamiętam niektóre zaklęcia, ich nazwy. Ale tylko te proste i chyba najbardziej podstawowe. Gdzie...? - spytała, gdzie jeszcze cię pociął, gdzie cię poobijano, gdzie pulsuje w tobie ból, gdzie, poza szramami, które widzę przed sobą tak wyraźnie, jak karminowy zachód słońca; na rozłożoną chustkę wylała sowitą porcję wody i przysunęła materiał do jego twarzy, ostrożnie obmywając czerwień z okolic rany rozchodzącej się w dół oka.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Namiot Celine [odnośnik]11.08.23 15:01
Nieregularne, głośne i nieco świszczące oddechy Celine nieco go irytowały, rozumiał zdenerwowanie, kobiety były przecież wątlejszego zdrowia psychicznego, a ich odporność na przemoc znajdowała się poniżej średniej, lecz przecież nie stało się nic aż tak strasznego. Owszem, pojawienie się podczas bójki noża mocno go zaskoczyło, podnosząc rangę zwykłej bijatyki do poziomu walki na śmierć i życie, ale półwila cały czas była bezpieczna. Po to ją odsunął, po to dał jej do opieki kubek, po to skierował walkę w bok, jak najdalej od smukłej sylwetki Lovegood. Percy nie pojmował, że drżenie dziewczyny wywołał nie lęk o integralność swojego organizmu, a strach o niego. I, jak wywnioskował z pourywanych słów, o tamtego blondasa oraz jego większą wersję, co zupełnie nie mieściło mu się w głowie. Niemal przystanął w miejscu, słysząc opowieść Celine - jakąś przedziwnie naiwną, pełną niedorzecznych szczegółów. Wymyślali razem imię dla psa - naprawdę, tak to się teraz nazywało? Chętnie spiorunowałby ją wzrokiem, ale szli szybko, przez nierówny teraz, przedzierając się przez zagajnik prowadzący naokoło do namiotu, odpuścił więc zatrzymywanie krwawego spaceru, ograniczając się tylko do zadawania pytań.
- No to czemu ten Victor wyzywał cię od łatwych kurew? - wyrzucił z siebie mało delikatnie; był wściekły, ale nie na nią, a na tych dwóch bałwanów. I na całą sytuację, która uwypukliła ledwie zagojone blizny, podrażniając poczucie zagrożenia. Kiedy znaleźli się blisko namiotu, puścił jej rękę, tym razem ze zdziwieniem wpatrując się prosto w jej pobladłą twarz. - Jak to - przyjaciel? To czemu go tam zostawiliśmy? - spytał, na tyle zdezorientowany całą sytuacją, że niemal posłusznie usiadł na wyciągniętych przez Celinę tkaninach - zignorowawszy oczywiście pomoc - zagryzając wargi, gdy zgięte w pół ciało zaprotestowało, a spod koszuli wypłynęła kolejna fala krwi. Niech to szlag. - Posłuchaj, bo ja nie rozumiem. Ten mały blondas o oczach szczeniaka to człowiek, który cię uratował - czemu więc napierdalał się z tym drugim twoim kolegą? Co oni do ciebie właściwie mają? - podążył za nią wzrokiem, gdy schylała się, by wejść do namiotu, po czym zamilkł na moment, kontemplując kuszącą linię pośladków przechodzącą w wcięcie w talii. Był w końcu tylko facetem, łatwym do zdekoncentrowania, zwłaszcza, gdy nabuzowanie adrenaliną i testosteronem opadało. Nie na tyle, by nie był zazdrosny. - To są jacyś twoi...no wiesz, k o l e s i e? - zaakcentował ostatnie słowo niemal komicznie, nie wiedział, jak ująć to, co miał na myśli - ani właściwie, co dokładnie na tej myśli miał. Marcel i Victor bili się o Celine, tak to rozumiał, w ferworze zawieruchy wyłapując tylko wulgarne określenia i przypisując je zarówno do smarkacza, jak i do nożownika. W tamtej chwili istotne było spacyfikowanie jegomości i zmuszenie ich do zamknięcia mord, by wieści o prowadzeniu się Lovegood nie rozeszły się dalej. - Możesz być ze mną szczera, nie będę zazdrosny - zastrzegł od razu, nie do końca zgodnie z prawdą, gdy dziewczyna powróciła do niego z całym arsenałem pielęgniarki. Dalej drżąca, ale już mniej, widocznie skupienie się na udzieleniu mu pierwszej pomocy pozwoliło na lekkie rozluźnienie. - Hej, już wszystko w porządku. Wdech-wydech. Nic się nikomu nie stało - powtórzył z mocą, patrząc na nią w końcu spokojniej, przytomniej, spod posklejanej krwią powieki, zupełnie przekonany, że mówi prawdę. Blondas oddalił się na własnych, niewyrwanych z dupy nogach, nożownik gryzł piach, a on...no cóż, z każdą spokojniejszą chwilą ból promieniował coraz wyraźniej z boku brzucha, ale przecież nie umrze od tego. - To chory skurwysyn. Dlaczego się z takim kumplujesz? - mruknął jeszcze, niezbyt zadowolony, nie znał bowiem odpowiedzi na pytania zadane przez Celine; motywacje Victora pozostawały dla niego zagadką, jakiej nie miał zamiaru zgłębiać. - Nic mi nie jest, rany goją się na mnie jak na psidwaku - dodał jeszcze, nie uciekając jednak spod dłoni Celine. Obmycie twarzy było w porządku, pod koszulę nie chciał dać jej zajrzeć, tam działo się coś gorszego. - Zresztą szpetniejszy już nie będę, nie? - próbował się zaśmiać, jakoś ją rozśmieszyć, ukoić, sprawić, by przestała trzepotać jak wystraszony koliberek, ale gdy tylko spróbował, napinające się mięśnie brzucha wzmogły ból. Musiał więc pozostać względnie poważny, z ulgą przyjmując chłodną szmatkę, kojącą rozpalone czoło i rozklejającą włosy oraz brodę. Naprawdę nie martwiąc się, że do kolekcji blizn dołączy kolejna, tym razem koło prawego oka, ciągnąca się aż do ucha.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Namiot Celine Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Namiot Celine [odnośnik]14.08.23 23:27
Już raz widziała go konającego. Pamiętała niski, chrapliwy oddech umykający z płuc w nieregularnych odstępach, przypominający rzężenie mugolskiego pojazdu, pamiętała swąd spopielonej skóry i zaschniętej krwi, dzikość w jego oczach, gdy zbudził się w ich szopie pozbawiony wspomnień, niby dziecię ledwie przychodzące na świat. Pamiętała to wszystko i nie chciała kolejny raz tego przechodzić, nie, nie chciała, by to on musiał to przechodzić. Victor nie wyglądał na człowieka przyjaznego i bezpiecznego, jednak przez myśl by jej nie przeszło, że mógł nosić przy sobie broń, którą spróbuje kogoś skrzywdzić - na festiwalu lata. Fakt, znalazł się w niekorzystnej pozycji, zakleszczony między zwinnym młotem a silnym kowadłem, ale to w żaden sposób go nie usprawiedliwiało. Nie raz ludzi spotykały złe rzeczy, lecz ci nie odwzajemniali się brutalnością, spostrzegła też, że nie potrafiła być wobec niego tak empatyczna, jak wobec innych, kiedy w pamięci wciąż odbijały się jego karczemne obelgi, brudne, rynsztokowe insynuacje, przetaczające się echem po nabrzmiałych od zdenerwowania myślach.
- Nie wiem - powtórzyła odrobinę głośniej, bynajmniej krzykiem, ale głosem wyraźnie skołowanym i wzburzonym. - On nawet nie wie jak naprawdę się nazywam. Nie powiedziałam mu, nie ufałam. Przedstawiłam mu się jako Ryne - dla Iriny Macnair była Cecily, dla Blaise'a Selwyna z kolei - Florą, przy żadnym z nich nie czuła się na tyle bezpiecznie, by szafować prawdziwym imieniem. Vale'owi musiało więc chodzić o inną Celine, nie mieli raczej wspólnych znajomych, a ci, którzy byliby w stanie razem ich skojarzyć, mieszkali w odległej portowej krainie Londynu, gdzie półwila nie postawiła stopy od wielu miesięcy. Łatwa kurwa. Jej usta drgnęły, ułożone w kwaśnym grymasie; nie tym była? Przez pół roku Tower tłukło jej do głowy, że właśnie do tego została stworzona, a kiedy zaczęła stawać o własnych nogach i wychylać się spomiędzy rozbitej skorupy indoktrynacji, znów sprowadzono ją do parteru. To dlatego w jej piersi kwitło ciepło, dlatego, że Ben, niezależnie od tego czy było to prawdą, czy nie, stanął w jej obronie i boleśnie obił twarz mężczyźnie, który wyraził się o niej w tak okrutny sposób. Ani przez chwilę się nie zastanawiał, sprawiał wrażenie, jakby podążył za naturalnym mu instynktem, jak rycerz, po którym nosił imię. Sir Percival. - Uciekł - przypomniała mu cicho, nie zdążyła podejść do Marcela, powstrzymał ją przed tym też wstyd. - Ale znajdę go potem. On... Chyba mocno oberwał. Mówiłam, że to mój przyjaciel - westchnęła cicho, z przygnębieniem, prosiła Victora, żeby przestał okładać Marcela pięściami, o to samo poprosiła potem Bena, ale nikt jej nie słuchał. Skuszeni testosteronem i adrenaliną nie zastanawiali się chyba nad trajektorią pięści, każdy cel byłby dobry, byle tylko chrząstki obiły się o kości i powołały do życia purpurowe sińce. Półwila zastygła w wejściu do namiotu, oblana parzącym od środka lodem, po czym wręcz gwałtownie obróciła ku niemu głowę, taksując zakrwawioną twarz kochanka niedowierzającym spojrzeniem. - Jacy kolesie? - spytała, choć nie musiał jej tego wyjaśniać, ton jego głosu zrobił to za niego. Łatwa kurwa. Jeden mężczyzna, z którym spędziła noc, mógł gwarantować tych mężczyzn dziesiątki, czemu nie? - Oszalałeś? Myślisz, że rzucili się sobie do gardeł, bo ja z nimi... Z jednym i drugim... Na Merlina, to w ogóle nie tak. Nie są moimi kolesiami, nie mieli takiego powodu, żeby się bić - stwierdziła z zaskakującym zdecydowaniem, z płomieniem liżącym melodię głosu. Celine zmusiła się do wejścia do namiotu i zebrania z niego najpotrzebniejszych rzeczy, z którymi wychynęła potem przed kolorową fortecę splecionych tkanin; jej ramiona drżały, jej dłonie dygotały, kruche, porcelanowe i drobne, podniosła na niego wzrok, gdy wspomniał o braku zazdrości. - Dlaczego nie? - spytała niemalże odruchowo, czy naprawdę znaczyła dla niego tak mało, by nie odczuł ukłucia niezadowolenia, chciwości? Czy miała prawo oczekiwać od niego podobnych emocji? Rumieniec musnął jej policzki, rozlewając się na skórze miękką smugą różu, ciepłego jak wiosna. - Głupie pytanie - ucięła, nie powinien musieć na nie odpowiadać, nie dodała również, że jemu coś się stało, nie chcąc zaszczepiać w nim przekonania, że sobie nie poradził, albo że byle nożownik był w stanie mu zagrozić. Męska duma była niesamowicie złożonym i delikatnym zjawiskiem, a duma kogoś tak walecznego? Pokiwała lekko głową i obmyła jego twarz tak delikatnie, jak tylko zdołała, materiał chusteczki zbierał krew i pozwalał jej wsiąkać w swoje włókna, spijając czerwień niczym zachłanna, spragniona deszczu gleba.
- Trudno mówić o kumplowaniu, kiedy wpadasz na kogoś nie ze swojej decyzji. Nie wyglądał na godnego zaufania, ale mnie nie skrzywdził, więc myślałam, ze może… nie jest zły. Ale to? Ten nóż, to, jak nim wymachiwał? To świństwo i przestępstwo - w jej głosie znów odezwał się ogień, zapłonął w spojrzeniu jeszcze jaśniej, gdy Ben wytknął swoją rzekomą brzydotę. Wstydził się tego, jak wyglądał, ile blizn nosił na sobie jak drugą skórę, wiedziała, że wciąż unikał swoich odbić w zwierciadłach, przechodząc przez korytarz nieopodal drzwi wejściowych, gdzie wisiało stare, nadkruszone u dołu lustro. - Wcale nie widzę cię w ten sposób - zaprzeczyła, bo taka była prawda; ludzie mogli dopatrywać się w nim poharatanego rzezimieszka, ale dla niej nigdy nie był odpychający. - Bardzo przystojny z ciebie psidwak - dodała lżej, tym razem z cieniem uśmiechu przenikającym usta. Odłożyła chustkę na bok i sięgnęła do kieszeni sukienki, wyciągając z niej grenadillowe drewienko, w pamięci odtwarzając za to sceny, kiedy Yvette rzucała przy niej tuzin zaklęć, opatrując portowe rany, ale i te późniejsze, które zadawała sobie sama, kalecząc się, by przegnać z głowy pasmo natrętnych, koszmarnych myśli, ich rozległe trzęsawiska, bolące gorzej niż fizyczne katusze. - Najpierw spróbuję to odkazić - oznajmiła i ostrożnie przyłożyła kraniec różdżki nad szramę na jego twarzy, skupiwszy bałagan wspomnień. - Purus - zaintonowała po raz pierwszy, od razu wyłapując jednak, że magia nie przepłynęła przez różdżkę w należyty sposób. Wrażenie rozchodzące się po dominującej ręce załaskotało nieprzyjemnie, a choć nie stało się nic złego, z krańca drewna nie spłynęła też żadna oczekiwana chmura bladego światła. Celine ściągnęła brwi i lekko zmarszczyła nos. - Hm, to była tylko kontrolowana próba generalna - usprawiedliwiła się, uniósłszy ku górze kącik ust, by następnie ponowić inkantację, która wreszcie przyniosła rezultat i spłynęła łagodnym migotem ze szpicu, odkażając zranienie, na co półwila zareagowała przyjemnie zdziwioną ulgą. Wiedza o tajnikach ludzkiego ciała najwyraźniej wystarczyła, by mogła rzucać tak podstawowe zaklęcia, a zatem nie wszystko było jeszcze stracone. - Ferula - wskazała różdżką na swoją dłoń, by magiczne bandaże mogły ułożyć się w kolebce rozłożonej skóry. Delikatnie przyłożyła niedotkniętą przez nią warstwę do okolic oka Bena, podążywszy wyłącznie za instynktem i chłopskim rozumem krzeszącym pomysły, nie medycznym przygotowaniem, którego nie miała. - Potrzymaj je tak chwilę, zaraz rzucę coś, co może trochę zamknie tę ranę, choćby minimalnie. Chyba pamiętam nazwę - a przynajmniej miała taką nadzieję. Oparła się na piętach, spoglądając na jego sylwetkę, na rozszarpaną krawędź rozciętej koszuli, walcząca z palącym lękiem przed tym, co kwitło wokół plam czerwieni pozostałych na strzępach materiału. Victor musiał go pociąć, to było jasne. - Powiedziałeś im, że jestem twoją panną... - zaczęła miękko, choć nie wiedziała, jak zamierzała skończyć.

purus (nieudany), ferula, purus udany


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Namiot Celine [odnośnik]16.08.23 7:49
- Czemu podałaś mu inne imię? - spytał od razu, rozumiejąc coraz mniej z całej tej sytuacji, nieświadom, że sam posługuje się obcymi personaliami. Miał jednak na to dobre wytłumaczenie, nie pamiętał swojej przeszłości. A Celine nie chciała jej pamiętać. I było to zrozumiałe, ale Percy w tej chwili nie miał sił na filozoficzne rozważania nad naturą kłamstw, niedopowiedzeń i skomplikowanych relacji międzyludzkich. Krwawił, a przede wszystkim znajdował się w stanie niezłego skołowania. Tak dużo wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni, będących zaledwie początkiem świadomego życia. Mentalnie znajdował się na etapie nastolatka, narodził się na nowo miesiąc temu, a już stawał przed wyzwaniem obicia mord obcym facetom - trudniejsze jednak okazało się zrozumienie intencji dwójki mężczyzn. Śmierdzącego Victora-nożownika i nieco mniej, jak się okazało, cuchnącego blondaska. Przyjaciela. Westchnął lekko, urywanie, bo rana na boku utrudniała zaczerpnięcie głębszego oddechu.
- No to możemy go potem znaleźć, ale na pierwszy rzut oka nie było tak źle. Nie dostał kosy w brzuch i nic mu chyba nie złamano, wyliże się z tego - pocieszył Celine tak, jak umiał, ze zmarszczonymi brwiami przypominając sobie pobladłą twarz Marcela z widocznie złamanym nosem. Gdy oddalał się z miejsca kaźni Victora nie wyglądał na umierającego, odpełzł o własnych siłach, do tego na stojąco, a nos, cóż, to ledwie draśnięcie. Ben widział jednak, że Lovegood się o niego niepokoi, chciał więc sprawić, by się nieco zrelaksowała. Zasugerowanie, że się puszcza, nie było odpowiednią ścieżką, zorientował się od razu, ale przecież musiał zapytać. Zbyt wiele faktów składało się na dość prosty obraz. Dwóch walczących o nią samców - i on, obcy człowiek, mężczyzna znikąd, którego pocałowała i zaprosiła do swojego namiotu noc wcześniej, później spędzając razem z nim równie upalne przedpołudnie. Pytał więc o coś rozsądnego, ale widząc oburzenie w jej jasnych oczach, trochę się zreflektował.
- Nie no, nic złego nie miałem na myśli, tylko tak szukam powodu... - wymamrotał niezbyt składnie, nie oszalał, miał twarde dowody na to, jak Celine działała na mężczyzn i jak się prowadziła, ale nie ocebiał jej ani nie krytykował. Lubił ją. Podobała mu się, jako jedna z niewielu kobiet, które mijał w swoim krótkim życiu. - No to czemu ten Marcel się rzucał w obronie twojej czci? Faceci raczej nie robią tego bezinteresownie... - drążył jeszcze, z uporem próbując połapać się w tej całej pokręconej sytuacji. On sam poprzestawiał jegomościowi kości w obronie swojej panny, to było oczywiste zachowanie, prosta reakcja mężczyzny, gotowego bronić dobrego imienia swej wybranki. Do zazdrości jednak nie zamierzał się przyznawać, udał, że nie usłyszał jej pytania następującego po zapewnieniu o braku zaborczości.
- To, że ktoś cię nie skrzywdzi, nie znaczy, że jest dobrym człowiekiem - objaśnił najprostszą prawdę, on sam nie uznawał się za takiego, a śmierdziel Victor już z pewnoscią nie zasługiwał na to miano. Wściekłość w głosie Celine uspokoiła go, dziewczyna nie wyglądała już tak, jakby zamierzała powrócić do kumplowania się z wypaczonym moralnie jegomościem. Przystojnym, o tym - co dziwne i niewygodne - nie mógł zapomnieć, coś w pokaźnej sylwetce i zaciętej twarzy Vale'a przyciągało jego wzrok, szczęśliwie to niewypowiedziane uczucie rozmywało się, gdy przyglądał się z bliska swej prywatnej pielęgniarce. - Zajumałem mu nóż. Przynajmniej tym nikomu nie rozpieprzy oka albo śledziony - wyszczerzył do niej zęby, zadowolony z siebie; szukał pozytywów całej tej sytuacji. Jednym z nich był znalezione-nie-kradzione ostrze, innym: komplement spływający z ust Celine. Rozjaśnił się na jej słowa. Zawsze poruszały go pochlebstwa z jej strony, zwłaszcza te dotyczące wyglądu, sama była przecież nieskalana, idealna, rozświetlona nienaturalnym niemal pięknem. W kontraście z nią on, oszpecony setkami blizn, poparzeń i znamion, musiał wydawać się jeszcze brzydszy niż zazwyczaj - a mimo to go polubiła. Wpuściła do swego namiotu i chętnego ciała. A teraz troskliwie się nim opiekowała, co jednocześnie rozczulało i irytowało.
- Mówiłem, że nic mi nie trzeba, to tylko draśnięcie. Z twarzy zawsze krwawi się jak świniak - zacmokał w niezadowoleniu, gdy Celine zaczęła się wokół niego krzątać i wyciągnęła różdżkę. Dość niespodziewanie, spiął się więc, ciągle reagując na takie działania podświadomym niepokojem, ale równie szybko się rozluźnił, wywracając oczami, gdy przykładała mu do skroni bandaż. - Poważnie, Celia, tu jestem cały, szkoda na to czasu. Trochę boli mnie z boku, ale to nic takiego - powiedział zdecydowanie, mając nadzieję, że go posłucha. Sam jednak wiedział, że nie do końca jest cały, pochylił więc głowę i podwinął przesiąkniętą krwią koszulę. - Kurwa mać - zaklął pod nosem, rozcięcie na lewym boku było naprawdę głębokie i broczyło krwią, nie chciał pchać tam paluchów, by ocenić powagę rany, ale skoro żył i oddychał, nie mogło być tak źle. Szybko się zreflektował, nie chciał wystraszyć Celine. - Nie pluję krwią, więc spokojnie, nie sięgnął ostrzem głęboko - dodał szybko, podnosząc na nią wzro akurat w momencie, w którym poruszała temat równie skomplikowany, co jej relacje z Victorem, Marcelem i psidwak wie kim. Zamarł na moment, ale równie dobrze mógł zrzucić to na karb bolesnej dziury w boku brzucha. - No, powiedziałem - odparł prostolinijnie, właściwie nad czym się tu zastanawiać? Powiedział tak, nie zamierzał zaprzeczać, to określenie wydawało mu się odpowiednie, pasujące do całej sytuacji, której przecież nie definiowali w żaden sposób. - A co? - zagadnął głupkowato, wpatrzony w jej błękitne oczy, ignorując obnażone rozcięcie skóry. Nie wiedział, co może jej powiedzieć, nie chciał jej osaczyć ani ustawiać w roli, w jakiej nie chciała być widziana, wiedział jednak, że powinien nazwać ją swoją panną. Tylko wywłoki szlajały się z obcymi mężczyznami po namiotach i całowały mężczyzn nie będących ich kawalerami - a naprawdę nie chciał tak określać kobiety, która uratowała mu życie. I która go rozczulała, opiekowała się nim, rozbawiała - i była przy tym naprawdę niebrzydka, tak skutecznie, że zapominał o każdej przystojnej twarzy czarodzieja, jaka przyciągała jego wzrok podczas spaceru na jarmarku.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Namiot Celine Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Namiot Celine
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach