Wydarzenia


Ekipa forum
Łąka przy plaży
AutorWiadomość
Łąka przy plaży [odnośnik]30.10.15 14:26
First topic message reminder :

Łąka przy plaży

Kwiecista łąka nieopodal wybrzeża upstrzona jest wszelkiego rodzaju wielobarwną roślinnością; od polnych stokrotek oraz skromnych chabrów, przez dziką różę aż po bzy, latem to miejsce aż nadyma się od piękna natury. Między kwiatami lawirują pszczoły, trzmiele oraz motyle o wzorzystych skrzydłach. Trudno oprzeć się urokowi tego miejsca, dlatego też czarodzieje zatrzymali je dla siebie i obłożyli zaklęciem odstraszającym mugoli.  

Tańce przy ogniskach

Każdego dnia po zmroku czarodzieje oddają się tańcom i świętowaniu przy rozpalanych w lesie i na plaży ogniskach. Dziewczęta bawią się z chłopcami, którzy wyłowili ich wianki, pojawiają się zakochane pary, młodzież, a także dojrzali czarodzieje chcący nasycić się świąteczną atmosferą. Grają sprowadzeni przez organizatorów muzycy, wielu utalentowanych czarodziejów przynosi też własne instrumenty, a co jakiś czas wszyscy obecni śpiewają wspólnie zaintonowane przyśpiewki. Przy ogniskach świętują też pary, które zawarły małżeństwa w chabrowym rytuale - dziewczęta we wiankach z chabrów wita się entuzjastycznie, oklaskami.
W trakcie festiwalu przy ogniskach panuje radosna atmosfera, sprzyjająca nawiązywaniu nowych znajomości. Czarodzieje chętnie dzielą się otwartym alkoholem lub poczęstunkiem, dziewczęta mogą niespodziewanie zostać porwane do tańca.

Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.

W lokacji można opcjonalnie rzucić kością k6, by odnieść się do sytuacji losowej:

sytuacje losowe:


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 20 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Łąka przy plaży [odnośnik]18.06.23 14:43
Dał się jej porwać. Dosłownie i w przenośni, nie miał przecież ochoty na tańce, poważna rozmowa nie tyle go zasmuciła, co wprawiła w niewesołe refleksje, osiadając ciężarem na ramionach - nie potrafił jednak jej odmówić, nie, kiedy uśmiechała się w ten sposób, a jasne oczy lśniły niczym tafla jeziora w pogodny dzień. Pozwolił pokierować swymi krokami; zgarnął tylko z ziemi koszulę i narzucił ją na plecy bez strzepywania, przez co na lnianym materiale pozostały zielone ślady; kilka koniczynek, grudki ziemi, kosmyki trawy wprasowane pomiędzy drewniane guziki. Nie przejmował się tym przesadnie, nigdy nie zwracał uwagi na perfekcję wyglądu, nie wybierali się też na bankiet - wiedział, że Celine rozumie sytuację i nie wyciągnie go na środek tanecznego koła, w sam środek gwaru, szaleństwa i hałasu. Na to nie był jeszcze gotowy. Na taniec również, wydawało mu się, że w tym hołdzie dla muzyki było coś obrazoburczego, jakby tańczył na własnym grobie. Nie wiedział, kim był, ale mimo to miał się bawić - czy to nie było złe? Lovegood w to nie wierzyła; jej zapewnienia ukoiły jego niepokój, lecz to półwili czar, któremu uległ, sprawił, że przystał na taneczną propozycję, podążając na nią niemal na ślepo przez las. Szedł sprawnie, instynktownie omijając kłody, nierówności terenu i inne przeszkody, wpatrzony w jasną taflę włosów Celine, lśniące w półmroku niczym blask księżyca, przeszywający korony drzew. Coś zaszeleściło nieopodal, Wright drgnął i napiął mięśnie, ale stojąca przed nim dziewczyna nie wydawała się przerażona. Mimo to wyminął ją i schylił się pod gałęzią, coś kotłowało się pomiędzy krzewami. Dwa ciała, to zdążył dostrzec. Zachichotał pod nosem - zdecydowanie za głośno - ale powstrzymał się od rubasznego komentarza, wycofując się i idąc tropem Celine dalej, by finalnie wydostać się na polanę pozbawioną miłosnych atrakcji.
Rumieniec nie zniknął jeszcze zupełnie z twarzy dziewczyny, lecz dodawało jej to tylko uroku. Cała właściwie była z niego utkana, a kiedy zaczęła sie wokół niego poruszać, swobodnie, niewinnie i zmysłowo zarazem, Ben poczuł, że lekko drży, cały. W ruchach Celine kryła się magia, zwodnicza i otumaniająca, zapierająca dech w piersiach. Już zapoznał się z jej mocą, lecz czym innym był zwykły zachwyt urodą swej opiekunki, a czym innym obserwowanie jej w tańcu, przychodzącym jej tak naturalnie i swobodnie. Miał wrażenie, że Celia porusza się w wodzie, płynnie, lekko, miękko; podążał za nią wzrokiem niezbyt przytomnie, nieświadom, że ulega magii wilii; że taniec na leśnej polanie od wieków mącił w głowie mężczyznom, sprowadzając ich na manowce.
Zaschło mu w gardle, stał jak kołek, zapominając niemal o całej ich wcześniejszej rozmowie, o własnych niepokojach i lękach, o zagubieniu i niewygodzie. Nie myślał o niczym, tak, stał się niezwykle posłuszny, biorąc nieco ochrypły, stłumiony wdech, gdy dotknęła jego klatki piersiowej. Podążył za nią wzrokiem niczym spragniony pies, nie będąc w stanie zrobić na razie nic więcej. Właściwie nie rozumiał, co do niego mówiła; śledził tylko uważnym spojrzeniem linię jej ciała, krągłość sylwetki podkreślonej wirującą wokół bioder sukienką, wstęgę włosów, przecinająca z szelestem powietrze tuż obok jego twarzy. - Co? - spytał głupkowato, odwracając się w końcu w jej stronę. Chciał dotknąć jej talii, ująć dłoń - i to właśnie zrobił, może zbyt zaborczo, zbyt chaotycznie. Ciężkie palce zacisnęły się na jej wąskiej talii, druga ręka, gorąca, szorstka i spracowana, ujęła jej delikatną dłoń - i na razie tyle był w stanie zrobić, nie ruszał się, zatrzymał ją w pół kroku, skołowany, niemal niesłyszący dobiegającej z oddali muzyki, zagłuszonej głośnym biciem własnego serca.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 20 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]18.06.23 22:33
Wieczór mącił ich zmysły. Kadzidło usłało kiście płuc wyściółką sosnowych igieł, które razem utworzyły kopczyk wzajemnie zawierzanych sekretów. Łączyli się w ciężarze przeżyć i trwali w nim razem, uwikłani w taniec, którego Benjamin nie był być może nawet świadomy - wsparcia, życzliwości, opieki roztaczanej nad partnerem, taniec, w którym każdemu krokowi nadana była wartość, i w którym radził sobie świetnie. Liczyła, że prędzej czy później poluzuje ogniwa łańcucha przytrzymującego go przy spieczonej słońcem ziemi i pozwoli sobie poczuć bujanie morskich fal, które ostudzi rozgotowane od trosk wnętrze, a blizny oprószy zasuszoną solą, pozostałością piany i wody zdejmujących z barków zmartwienia choćby na jeden dzień. Zasłużył na to, przez miesiąc pracował w pocie czoła i ani razu nie zająknął się na zmęczenie, choć gdzieś w tle prowadził przy tym batalię z amnezją, jaka okazała się zapalczywym i bezlitosnym wrogiem o liczniejszej armii i brutalniejszej strategii. Tylko czy jeden wieczór przechylonego miodowego piwa, dymnych, ziołowych płomieni i pląsów do odległej muzyki naprawdę mogły mu pomóc?
Okrążała go z przyjemnością, czująca już rytm wypełniający jej ciało, a ono jak na zawołanie rozbudzało się do życia, roziskrzone od środka gamą tysiąca żywych kolorów. W tańcu przestawała być martwa, lub może już półżywa od czasu przełomowej terapii pod skrzydłem Hectora; znów była sobą i w naiwności toczącej serce miała nadzieję, że odsłoni to też fragment wspomnień ich gościa. Każdy kiedyś tańczył, zawieszał wzrok na pląsającej dziewczynie lub gibkim młodzieńcu, każdy miał melodię, do której stopy samoistnie podrywały się do podrygów, on nie mógł być wyjątkiem. Nie zdążyła mu tego powiedzieć, nagle przyciągnięta bliżej, tak blisko, że czuła gorąc bijący od jego ciała, czuła kwaskowaty zapach potu i kadzidlany dym, który scalił się z nim w ciasnych objęciach; zakleszczona pomiędzy silnym, poznaczonym bliznami torsem przykrytym cienką, letnią koszulką, a ramieniem wypełnionym stalowymi mięśniami. Zakręciło się jej w głowie - ten jeden raz nie ze strachu nagłą bliskością, ale przez mozaikę ułożoną z jego zapachu, ciepła i stanowczości. Przylgnęła do niego. Nieświadomie, mimowolnie, odruchowo. Całą sobą. Oddech zatrzepotał w jej piersi, zadrżał, dotknięty dreszczem przeskakującym po szczebelkach kręgosłupa; nie odsunęła się, splotła za to z nim palce i uśmiechnęła się błogo. Nie był Marcelem, nie widziała twarzy ślicznego akrobaty w jego twarzy, błękitnych oczu w orzechowej czekoladzie, nie próbowała wyobrazić sobie, że był kimś innym. Nie próbowała od niego uciekać. Nie zrobiłby jej krzywdy, wcześniej wychylał przy niej alkohol i nigdy nie zachował się wobec niej nieodpowiednio, a to pomagało przy zaufaniu, że i tym razem mogła czuć się bezpiecznie.
Głupiutkie pytanie zachęciło, by odpowiedziała mu westchnieniem, długim, pobłażliwym i lekkim. Nie poruszył się, jednak nawet z tym jakoś sobie poradzą, pierwsze kroki były najtrudniejsze, zwykle pętane niepewnością albo wstydem. Muzyka przygrywająca w oddali była skoczniejsza, ale wcale nie musieli biec za jej rytmem, mogliby wyznaczyć własny; Celine uniosła wolną dłoń w górę jego piersi, musnęła palcami przystrzyżoną brodę, sunęła nimi wzdłuż policzków, aż mogła oprzeć opuszki na jego uniesionych powiekach i łagodnym ruchem nakłonić je, by opadły. Wzrok zbyt bardzo mu dokuczał, na to przyjdzie jeszcze czas.
- Poprowadzę cię - zapowiedziała półszeptem. Klasyczny taniec nakazywał inaczej, ale mogli odwrócić role, jeśli to miało pomóc mu wprawić stopy w inicjatywę i uwierzyć w możliwości zapomniane przez umysł, lecz wciąż zapisane gdzieś głęboko w ciele. Opuściła potem dłoń na jego ramię i wspięła się na palce, rozpoczynając od miękkiego kołysania, które miarowo i powoli stawało się wyraźniejsze. Dopiero po dłuższej chwili pozwoliła sobie na krok w bok, który miał otworzyć przed nimi nowe możliwości - szersze, budujące pełne spektrum ruchu, jakiemu mogliby się poddać, żeby zanurzyć się w słodkim zapomnieniu. Jesteś bezpieczny, popłyń ze mną. Patrzyła na niego w tym czasie, w oczarowaniu poszukując zmieniającej się ekspresji, wyrazów, zmartwień, relaksu rozlewającego się na mięśniach, wskazówek, które mogłyby ułatwić tę wędrówkę. - To lot innego rodzaju, bez miotły. Z muzyką zamiast wiatru - zachęciła cicho, licząc, że jej bliskość, ich bliskość, wspólna i skąpana w gorącu, otworzy go na leniwe obroty, do których z naturalną sobie gładkością ruchów usiłowała go zaprosić.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.


Ostatnio zmieniony przez Celine Lovegood dnia 18.06.23 23:02, w całości zmieniany 3 razy
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]18.06.23 22:34
6 sierpnia
Festiwal okazał się ― jak dotąd ― całkiem przyjemną sprawą, zwłaszcza na tej dziwnej polance z kadzidłami. Tam to zachodził nawet i bez specjalnego zaproszenia, sam, z własnej nieprzymuszonej woli. Znalazł sobie dwóch nowych kolegów, równie podejrzanych co on sam, toteż na niedobór właściwego towarzystwa nie narzekał. Poznał nawet jakąś pannę, ale pierwotny ognik zainteresowania szybko zgasł, bo tak naprawdę niewiele miała do zaoferowania, a biegłość w umiejętnym przerzucaniu się błotem była tylko pozorna; szybko wymiękła, uznała, że jest strasznym bucem i o, poszła sobie.
Niespecjalnie było mu jej żal.
W trakcie swojej wędrówki w umówione na polanie miejsce ― tuż przy skarlałej brzozie, pamiętał, bo Leta prawie wyjebała mu przy niej gonga w twarz za przeklinanie przy szczeniaku ― natrafił na paru kolejnych potencjalnych kolegów. Jeden ― zalany jak ja pierdole ― objął go ramieniem, coś tam wyseplenił o miodzie i o charłaczkach, ale wystarczyła skromna sugestia, zeby wypierdalał, by w istocie wypierdolił. Następny kumpel potrącił go ramieniem, ale nie chciał kłopotów, uniósł ręce ― co to był za gest? Czy on się kurwa przeżegnał? Widział to w tych mugolskich świątyniach ― i oddalił się szybko do grupki popijającej coś przy ognisku. Victor przez krótki moment rozważał dołączenie do imprezy i kolejną podróż w wiecznie zaskakującą krainę pospolitego odurzenia, ale koniec końców odpuścił z cichym westchnieniem. Obiecał, że przyjdzie. Chociaż tym razem mógłby jej nie zawieść.
Przeszedł bokiem polany, w aksamitnym cieniu drzew, poza pomarańczową łuną światła bijącą od rozsianych po polanie ognisk. Zastanawiał się, czy Leta podejmie jakąś beznadziejną próbę zrobienia z niego tancerza, mimo tego, że powtarzał jej już tuzin razy, że się do tego po prostu nie nadaje. Był chujowym bratem, chujowym tancerzem i to nie miało się zmienić.
Krok-krok-krok, miękka trawa szeleściła pod butami, wiatr plątał się gdzieś w koronach drzew, niósł ze sobą szybką, skoczną melodię jakiejś ludowej przyśpiewki śpiewanej przez rozweselone towarzystwo opijające ― jak mogłoby się wydawać ― szczególną okazję. Na środku polany wściekle furkotały spódnice, błyskały odsłonięte łydki, smukłe sylwetki wirowały w takt muzyki. Wodził za nimi przez chwilę wzrokiem, ale temat szybko mu się znudził. Znalazł się przy brzozie, oparł się barkiem o wątły pień i sięgnął do kieszeni spodni. Nieśpiesznie wydobył z niewielkiej papierośnicy dwa papierosy, rozejrzał się, a kiedy tylko wyłowił z tłumu znajomy fason sukienki i równie znajomą sylwetkę ― odpalił oba.
Nawet się nie spóźniłaś ― przywitał Letę mrukliwie, z miejsca podając jej papierosa. ― Powiedziałbym nawet, że jestem pod wrażeniem. ― Zaciągnął się dymem, umilkł na krótką chwilę. ― Co wykombinowałaś na tę noc? Mam się bać?


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]20.06.23 10:09
Gdyby rozsądek lub szczere porywy serca mogły w tym momencie dojść do głosu, zapewne wrzeszczałyby w niebogłosy. Ostrzegawczo i ze sprzeciwem. Nie powinien znajdować się w takiej sytuacji, nie powinien reagować tak mocno na niewinny przecież taniec, nie powinien wgapiać się w dziewczynę, której zawdzięczał życie - tak ją postrzegał i nie było w tym grama przesady - z taką intensywnością, a jego ciało nie powinno reagować niemal chorobliwie na ledwie muśnięcie pasma jasnych włosów, spływających mu przez sekundę po szyi. Rzeczywistość, jakiej tak uporczywie się trzymał, płatała jednak figle, tym razem obiektywnie przyjemne; los nie rzucał mu pod nogi kolejnych nabitych gwoździami kłód, a wręcz przeciwnie, oczarowywał, mamił, rozkojarzał, zsyłając mu przed oczy kuszącą wizję leśnej boginki, krążącej wokół niego niczym ćma wokół buchającego w ciemne niebo ognia. Nie, nie ćma, motyl; Celine bez wątpienia bliżej było do ulotnego pięknem owada, chociaż z bliska niezbyt różnił się od masywniejszego i mniej barwnego krewniaka. Myśli Percivala galopowały jak szalone, nie dzielił się nimi - i dobrze, żadna kobieta nie chciałaby być porównywana do bądź co bądź insekta - otumaniony, dalej stojąc na środku bocznej polanki niczym sporych rozmiarów kołek, nie mogąc ustabilizować wewnętrznego chaosu. Z jednej strony gotów był paść na kolana i deklamować jasnowłosej nimfie najbardziej wyrafinowane wiersze, całując każdy palec jej dłoni, wielbiąc później wewnętrzną część nadgarstka, onieśmielony samym zapachem skóry w tym intymnym miejscu, z drugiej zaś najchętniej wgryzłby się w odsłoniętą szyję, chcąc posmakować jej naprawdę, drapieżnie, jak szaleniec zwiedziony syrenim śpiewem, gotów podjąć najgłupszą decyzję, byleby zaspokoić ciekawość podyktowaną magicznym pragnieniem.
Z trzeciej zaś - nie pragnął niczego więcej, jak uciec z tego miejsca. Gdzieś, gdzie będzie bezpieczniej, ciszej, samotniej. Gdzie mógłby spokojnie odetchnąć i zastanowić się dlaczego. Dlaczego Celine tak na niego działa, dlaczego gotów byłby zapomnieć przy niej o całym świecie - i dlaczego czuje się z tym niewygodnie, niemal źle, jakby ubrał najpiękniejsze ubranie stworzone przez mistrzów krawiectwa, lecz tylko on wiedział, że od środka podszyte jest tysiącem drobnych igiełek.
Wbijających się jeszcze głębiej, kiedy ciepłe ciało Celine znalazło się tuż przy nim, oddzielone jedynie cienkimi materiałami ubrań. Niemal czuł bicie jej serca - a może to rytm własnego pulsował mu w skroni - w nozdrza uderzył go zapach jej złotych włosów. Nie mógł się powstrzymać, pochylił się, by wsunąć nos w jasne kosmyki, zaciągając się ich aromatem, kwiatowym, mydlanym, słonym i słodkim zarazem. Było w tym geście coś prymitywnego i czułego jednocześnie, jakiś głód, którego powinien się wstydzić. Półwili taniec, kokieteryjny uśmiech Celii, jej powłóczyste spojrzenie; wszystko to utrudniało zachowanie przyzwoitości, a wypity niedawno alkohol jeszcze bardziej rozmywał granice. Percival ciągle trzymał czarownicę w talii, ale nie przesuwał dłoni w kusząca krągłość pośladków, ratował się ucieczką wyżej, gładząc kruche łopatki, napinające się w tak kołyszących ruchów półwili.
Gdy musnęła jego powieki, westchnął ochryple, prawie tak, jakby zaraz miał się rozkaszleć. Na kilka sekund jej uległ, objęła go błoga ciemność, lecz nie był na tyle szalony - ani posłuszny - by pozbawić się zmysłu wzroku. Otworzył oczy. - To chyba ja powinieniem - podzielił się jedyną informacją, jaką posiadał na temat tańca, ale nie miało to większego znaczenia. Mocniej zacisnął dłoń na jej talii, spoglądając w dół, chciał skontrolować ruch własnych stóp, ale przestał o tym myśleć, gdy wzrok natrafił na jej twarz, pierwszy raz z tak bliska. - Widać, że nigdy nie miałaś miotły między nogami - wychrypiał zaskakująco rzeczowo - i zaskakująco bez zamierzonej dwuznaczności - jak na sytuację, musiał doskonale znać się na miotlarstwie, bo dałby się pokroić w obronie stwierdzenia, że lot nie miał nic wspólnego z tańcem. - Za dużo zasad. Za dużo skupienia. Za blisko z drugim człowiekiem - uargumentował, pozwalając Celine obrócić się wokół własnej osi, by później przyciągnąć ją z powrotem do siebie. Dopiero teraz zaczął się poruszać jej śladem, zaskakująco gibko jak na kogoś jego postury, lecz całkowicie sprzecznie z jakimkolwiek rytmem. Rozkojarzała go. A on, choć nie mógł oderwać oczarowanego wzroku od jej twarzy, nie mógł przestać zastanawiać się, dlaczego wolałby, by jej błękitne oczy stały się ciemnozielone.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 20 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]22.06.23 12:55
Współczułaby mu, gdyby tylko wiedziała - że widok niebiesko-zielonych tarczy rozbudzał tęsknotę za szmaragdowymi tęczówkami przyćmionymi przez zapomnienie; że bliskość, której nie mógł się oprzeć, tak naprawdę okazywała się trudnością nakrapianą lukrem słodyczy. Serce, które trzepotało w jego piersi, było jak ujęty w niewolę, pobudzony ptak, próbujący dolecieć do utraconego horyzontu, na którego linii czekała inna sylwetka. Męska, skąpana w płomieniach zachodzącego słońca, uśmiechnięta tęsknie i ciepło. Ale była tu tylko ona i był tu tylko on, spleceni w tańcu, za który Elric urwałby im głowy, a który wzniecał w niej czystą, nieskażoną podtekstem przyjemność. Tylko czy aby na pewno? W parnym gorącu późnego wieczora jego dotyk działał na nią jak kadzidło na tamtej polanie, relaksując mięśnie i rozlewając miód po korytarzykach znaczących umysł, aż bursztynowa lepkość przelewała się przez ich krawędzie i zakradała do żył. Nigdzie im się nie spieszyło, jedynie do tańca; w jej uszach szumiały krew, alkohol i szepty lata. Razem tworzyły piosenkę, której rytm wybrzmiał w ich wspólnym bujaniu, wbrew przyśpiewkom dobiegającym z głównej części plaży, gdzie pary oddawały się szaleństwu, a kobiety w chabrowych wiankach pląsały przy partnerach złączonych z nimi na próbny rok.
Kiedy nachylił się, by niemalże ostentacyjnie nasycić nozdrza zapachem przylepionym do jej kosmyków, nieco mocniej odchyliła głowę do tyłu, jak kot wdzięczący się do pieszczoty. Gdyby ledwo co się poznali, nie pomogłoby żadne kadzidło, by zaufała mu do tego stopnia, ale ostatni miesiąc, podczas którego Benjamin, a właściwie Percival, stał się ich gościem i domownikiem, nakreśliły go jako serdeczną i ciepłą duszę. Niedźwiedzia, którego nie należało się obawiać. Mimo potężnej postury nie był zbójem ani mordercą, nie uwierzyłaby w to bez dowodów, których absolutnie nie dałoby się obalić. Patrzyła na niego, gdy na nowo otworzył oczy i rozumiała dlaczego to zrobił - bo ich zamknięcie nie tyle osnuwało ciało całunem ciemności, co pozbawiało kontroli, wystawiało na łaskę otaczającego go świata, który nie tak dawno potraktował go rozżarzonym batem i krwiożerczymi zębiskami. Tortury, nawet zapomniane, odciskały na podświadomości głębokie piętno i właśnie to w nim teraz widziała, uśmiechnięta, mimo wszystko, życzliwie i słodko.
- Jeszcze nie zabrałeś mnie na żaden lot - wytknęła przekornie. Do pamięci powróciły obrazy stłoczone pod owładniętym nerwami spojrzeniem, krajobrazy majaczące daleko pod stopami, wiatr świszczący w uszach, łzy wyciskane z oczu. Bliskość Marcela za plecami, który nie pozwolił jej spaść. Ciepło jego kurtki ułożonej na jej ramionach, odganiającej przejmujące zimno powietrza. Jedno z najpiękniejszych wspomnień tańczących po salach pamięci. Gdyby tylko mogła to powtórzyć, uciekałaby co noc - z nim w przestworzach, byle gdzie, byle do kogo. - Nigdy nie szło mi to w szkole. Raz zsunęłam się z miotły i skręciłam kostkę, a zanim w pełni się zagoiła, przegapiłam sześć lekcji tańca. Sześć, wyobrażasz sobie? To jak cała wieczność! Od wtedy wolę na miotły patrzeć, zamiast na nich latać - opowiedziała z teatralnym przejęciem; mogła jeszcze zamiatać, ale tego też nie lubiła, bo pomiędzy rózgami miotły zwykle pozostawały cienkie linijki brudu, których pozbywanie się przypominało pracę syzyfową.
Zachęcona do piruetu, oddaliła się nieco i niespiesznie obróciła wokół własnej osi, potem na powrót przylegając do Benjamina, z wdechem barwionym przyjemnością, szczerą i lekką. Jego ciało pamiętało. Rytm pozostał w oddali, a muzyka nie miała znaczenia, półwila nie chciała mu przeszkadzać, kiedy oswajał się ze wspomnieniami, które wychynęły z mięśni nóg i stóp brodzących w wysokiej trawie. - Nie każda bliskość z drugim człowiekiem jest zła... Albo nie zawsze taka będzie - zdradziła cicho, podążając za kombinacją jego kroków. Nawet gdy w tle przygrywała melodia, potrafiła o niej zapomnieć i podporządkować się jego prowadzeniu, pełna kontroli nad własnym ruchem; a sądząc, że w tej bliskości, ich bliskości, mógł znaleźć niewygodę, spróbowała cofnąć się o pół kroku, nawet krok. Może i jej myśli przysłoniła mgiełka kociego zadowolenia, ale była przytomna na tyle, by nie chcieć świadomie wprawiać go w dyskomfort. Nie wybaczyłaby sobie tego. - Ostatnio sama uczę się go od nowa. Wiem, ile to kosztuje. Jakie to trudne. Znajdziesz swoje tempo - obiecała, zawierzając mu następny sekret, jego skrawek, coś, co po przeżyciu Tower of London na początku wydawało się abstrakcją - karą, lontem roziskrzonym traumą; dzięki Hectorowi przestawała się bać, nie brnęła w dotyk na ślepo, pozwalała na niego i inicjowała go wtedy, gdy był jej w smak. Dziś - był. Przy jego torsie, z jego ramieniem wokół talii, nawet z nosem poszukującym jej zapachu w pasmach posrebrzanych włosów. - Ale jeśli to dla ciebie za dużo, możemy przestać. To i tak był miły taniec - powiedziała miękko i poszerzyła uśmiech, poznająca każdą plamkę czekoladowych tęczówek jego oczu.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]23.06.23 20:36
dla Victora

Festiwal okazał się - jak dotąd - całkiem przyjemną sprawą.
Przechadzałam się pomiędzy straganami rozstawionymi na oświetlonych słońcem połaciach łąk i wybierałam błyskotki wpadające mi w oko, większą część pieniędzy przeznaczając jednak na zabawki, które w oko wpadały Orpheusowi. Gawędziłam z przyjaciółkami, plotkowałam o skąpo odzianych młódkach i kobietach, które złapały nieszczęśników na rytualne chabry; wieczorami moczyłam stopy w chłodnej morskiej wodzie, a jeśli zdołałam wcisnąć syna koleżance, teściowi albo bratu, pływałam pod czujnym okiem księżyca i pozwalałam, żeby fale obmywały mnie z trosk. Smak miodowego piwa mieszał się na języku z okazjonalnymi podarunkami lata, rozdawanymi przez charłaczki w zwiewnych sukienkach. Podobało mi się tu i wcale nie chciałam zbyt szybko wracać do domu, mimo pierwszych inklinacji szepczących o tym, że natychmiast odwrócę się na pięcie i ruszę świstoklikiem w drogę powrotną, bo rozwrzeszczane, pijane i ucieszone tłumy zwykle potrafiły zajść mi za skórę samą bliskością. Ale tak się nie stało.
Pomijając scysje z Victorem o jego język, a także nieustanne musztrowanie teścia, żeby nie pozwalał Orpheusowi słuchać jego politycznych wywodów uprawianych nad spienionymi kuflami w otoczeniu stetryczałych polityków-amatorów, naprawdę miło spędzałam czas.
Tego wieczora oddałam trzylatka pod opiekę właśnie ojcu Jaspera, zapowiadając, że wrócę tak szybko, jak będzie to możliwe, chociaż ten zapewnił mnie, że w razie czego wnuk może zostać z nim do rana w rozstawionym na polanie namiocie. Wzorzysta lniana sukienka w krwiste maki bujała się w rytmie kroków prowadzących do przeklętego drzewa, pod którym ostatnio tłukłam Victorowi do głowy tę samą śpiewkę. Zdawało mi się czasem, że porozumiewaliśmy się w innych językach - ja normalnym, on świńskim - i dlatego nie docierał do niego pęk informacji, które usiłowałam mu przekazać. Oby tym razem roślina stała się świadkiem przyjemniejszych rzeczy, niż jednostronna pogadanka i niezbyt mądry wyraz twarzy na drugim końcu.
- Mierzyłeś mi czas? - spytałam, a jedna z moich brwi drgnęła zaczepnie ku górze. Zwykle to on się spóźniał, ba, podejrzewałam nawet, że wcale nie przyjdzie, wiedząc, do czego przeznaczone były tutejsze łąki. Sama nie potrafiłam tańczyć zbyt biegle, ale widok kołyszących się w ferworze wolności par zachęcił mnie, by spróbować tego samego. Victorowi również nie plątały się nogi - przynajmniej gdy chodził, miał w sobie zwinność, na którą miło było patrzeć, a która stała w pokracznej sprzeczności z moimi skojarzeniami względem tak potężnej sylwetki. Odebrałam od niego papieros, który tak życzliwie mi zaoferował, i zaciągnęłam się błogim tytoniem. Gryzł w podniebienie, tani i gorzki, ale smakował jak prawdziwy skarb. Skąd miał takie cuda? W Londynie musiało mu się naprawdę dobrze powodzić; zbliżyłam się do niego o kolejny krok i niespiesznie, z pełną premedytacją wypuściłam kłąb mglistego dymu w jego twarz. - Och, będziemy grać w szachy i malować farbkami po kamieniach, a potem ułożymy z nich słodkie puzzle i pokażemy Hectorowi, jacy jesteśmy zdolni - przewróciłam oczyma i uśmiechnęłam się kwaśno. Czego innego spodziewał się po naszym otoczeniu, jeśli nie tańca? Naprawdę musiałam podawać mu szczegółowy harmonogram planów i zadań? - Zaprosisz mnie do tańca - oznajmiłam z kocio zmrużonymi powiekami i znów zaciągnęłam się papierosem. Tytoń palił mi żyły satysfakcją, westchnęłam więc cicho, przechyliwszy głowę do boku, ze spojrzeniem utkwionym w przystojnej twarzy brata. - A potem się zobaczy.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]24.06.23 10:22
Zaśmiał się cicho, gardłowo na jej przytyk, na usta cisnęło mu się nagle setki dwuznacznych słów, czuł, że potrafił się takimi posługiwać; że niejednokrotnie właśnie w ten sposób próbował zdobyć serca - a raczej inne części ciał - czarownic. Z Celine było jednak inaczej, czuł się za nią odpowiedzialny, uratowała mu życie, pomogła wrócić do zdrowia, doglądała go i pielęgnowała, kiedy sam nie mógł się tym zająć, a co ważniejsze - wierzyła w niego. W to, że był dobrym człowiekiem, zarówno wcześniej, jak i teraz. W to, że miał w sobie na tyle siły, by przezwyciężyć trudności. W to, że zdoła się podnieść po okrucieństwie doświadczeń. I w to, że i on ją rozumie. Wydawała mu się w tym naiwna, zbyt ufna w swej otwartości, ślepej wierze w to, że pomimo różnic zdołają znaleźć nić porozumienia, okazało się jednak, że to on nie miał racji. Przywykł do niej, stała się dla niego namiastką rodziny, synonimem domu, a to generowało uczucia czysto platoniczne. Do czasu, coś w magii tego wieczoru sprawiło, że jego myśli skręciły w ślepy zaułek, zasypany pięknymi kwiatami o odurzającym zapachu - lecz wśród delikatnych płatków kryły się ciernie, niewidoczne i groźne. Tak wiele mogło pójść nie tak i Percival czuł, że zbliża się właśnie do tej granicy a każda sekunda bliskości z Celine tylko zmniejsza odległość, dzielącą go...Właśnie, od czego? Od ucieczki z krzykiem z tej zacisznej polany? Od wyrzucenia z siebie poematu na jej temat, wychwalającego świetlistą urodę w najbanalniejszy ze sposobów? Od pochylenia się jeszcze niżej, by ich usta się spotkały i mógł finalnie zaspokoić ciekawość, czy smakują malinowym miodem, tak, jak przypuszczał? Od zagarnięcia dłońmi wąskiej talii, sprawdzenia, jak krucha jest, jak lekka, jak podatna sile jego rąk? Pytania mnożyły się razem z każdą sekundą melodii, dobiegającej w stłumieniu zza ściany drzew. Równie dobrze muzyka mogłaby grać na sąsiedniej planecie, Percival nie zwracał na nią uwagi, tańcząc z Celine nieporadnie, nie do rytmu, o dziwo poruszając się jednak z uważnością sportowca, dzięki czemu nie złamał partnerce stopy swym ciężarem.
- Bo miałaś złego nauczyciela. Ja nauczyłbym cię, jak to robić. Bez bólu i kontuzji- wymruczał w końcu w odpowiedzi, jego głos stał się jeszcze niższy niż zazwyczaj, bliski pomrukowi, tracącemu nieco swoje beztroskie ciepło na rzecz gorętszego tonu, podekstu słyszalnego w ciemniejszej barwie dźwięku. Ciągle rozmawiali o pierwszym locie? O ekstazie związanej z uniesieniem się w powietrze? O poczuciu wolności, o budującym się napięciu, niecierpliwości i finalnym spełnieniu, gdy stopy odrywały się od ziemi, a świat stawał się nieistotny i niewielki? Pamiętał, tamte wrażenia odbiły się na nim niczym pieczęć, w końcu wyciągnięta na światło dzienne, lecz urok półwili nie pozwalał mu się zatrzymać i celebrować olśnienie. W tym momencie - promień (pod)świadomości wskazywał tylko na nią. Dalej igrającą z nim, te kocie uśmiechy, łaszące się gesty, kuszące ruchy bioder; tak, zwodziła go, zapewne nieumyślnie, ale o tym przecież nie mógł wiedzieć, zostawiając rozsądek daleko, dalej jeszcze niż własną pamięć. Nie miał doświadczeń, nie mógł wyciągnąć wniosków z poprzednich błędów - uległ przecież innej półwili, niemal wiążąc z nią życie, z czego nie zdawał sobie sprawy - więc nic nie chroniło go od popełnienia ich ponownie. - A jaka bliskość jest dobra? - spytał od razu, z rozbawionym naciskiem w głosie, nie dając się jej odsunąć. Obrócił ją raz jeszcze, mocniej, gwałtowniej, na kilka chwil unosząc jej stopy ponad trawę. - I z kim uczysz się jej od nowa? - dopytał nieco natarczywiej, niemal zazdrosny o to, że ktoś inny mógł podziwiać ją w takim wydaniu. Innym od kuchennego, ogrodowego i domowego ogólnie. Wydaniu, któremu nie mógł się oprzeć - i nic dziwnego, pokolenia jej babek rodziły się właśnie tutaj, w zakamarkach lasu, w ferworze tańca, zwodząc mężczyzn, oszałamiając ich i rozrywając na strzępy. Ruchy jej ciała, choć kontrolowane przez męskie ręce, przyciągały wzrok, a jej zapach uderzał w nozdrza coraz intensywniej, wprawiając serce Percivala w drżenie. Nie chciał tego, a jednocześnie poddanie się prymitywnemu instynktowi wydawało się tak proste, przyjemne, przynoszące ulgę, łagodzące ostre kanty poprzedniej rozmowy o poważnych kwestiach; o lęku i samotności. Nie chciał ich czuć, nie dziś, lecz resztki przytomności nakazywały mu się wycofać. Ciało postępowało odwrotnie, obrócił ją i tym razem objął jej talię obydwiema dłońmi, pochylając się ku twarzy Celine, tak blisko, że był w stanie policzyć jej rzęsy. Musiała czuć na sobie jego cięższy, słodko-kwaśny od miodowego piwa oddech, a także intensywne spojrzenie oczu o niepokojąco rozszerzonych źrenicach. - To za dużo - wychrypiał niemal bezgłośnie, tuż przed jej ustami, lecz sam nie wierzył w to, co mówił - przynajmniej w oczywistym sensie, bo tak naprawdę czuł za dużo, pragnął zbyt wiele, a nadmiar - dla kogoś, kto przez ostatnie tygodnie pozostawał w mroku pustki - był więcej niż przytłaczający.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 20 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]24.06.23 16:06
- To tylko słowa - odparła hardo, z rozbawionym wyzwaniem. Była oporną uczennicą i nie dziwiła się, że w polerowanych ramach Beauxbatons szybko zminimalizowano oczekiwania względem jej podniebnych podbojów, pozwoliwszy za to, żeby prześlizgnęła się do ostatniego koniecznego roku i mogła o miotle zapomnieć. On jednak był inny, w powietrzu masywna sylwetka złożona z żelaznych mięśni stawała się lekka i odzyskiwał tam wolność. W przestworzach, na drewnianym łęczysku zwieńczonych wiązanką rózg, znajdowała się jego esencja. Spod membrany blizn wychynęła muskulatura sportowca, a ciało kierowało nim jak igła kompasu pokazująca drogę do prawdy. Tam właśnie była jego prawda. - Myślisz, że dałbyś sobie radę z kamieniem chyboczącym się na miotle, który spada tuż po poderwaniu się z ziemi? Bo tak właśnie by było - uprzedziła ze śmiechem. On zapewne urodził się z dziecięcą miotełką przytroczoną do dłoni, podbijający wysokości z pierwszymi oddechami niemowlęcia. To, jak o tym mówił, o lotach, magicznych pojazdach i quidditchu, sprawiało jej przyjemność; wtedy wydawał się pewny, odzyskiwał rezon, jakby odnalazł pod sobą znajomy grunt przemierzony wzdłuż i wszerz.
- Taka, która nie boli - odpowiedziała z przekonaniem, wirując w jego zaskakująco wprawnym przewodnictwie, w rytmie, który dla nich stworzył. Jak świat miał nie zblednąć w takiej chwili? Jak mogłaby tęsknić do ludowej muzyki wzbudzającej do życia płomienie z ognisk i werble stóp, kiedy na wyciągnięcie ręki miała coś piękniejszego? Samolubnie miała nadzieję, że drżące pomiędzy nimi minuty będą trwać wiecznie. Pobudzone ich krokami zarośla mogłyby wzbić się ku górze i otoczyć ich bańką utkaną z bluszczu i mchu, odciąć od tego, co poznaczyło ich arteriami blizn, i byliby tam bezpieczni, spalając się we wzajemnych płomieniach. Ale mieli tylko to - tylko ten moment, kruchy i ulotny, słodki od miodu, ciężki od piwa i miękki od iglastego kadzidła. Zadziwiała samą siebie łatwością, z jaką lgnęła do Benjamina, tym, jak jej serce reagowało cierniem, gdy nakazywała sobie wreszcie się odsunąć i pozwolić mu odetchnąć, przetrawić rozbudzoną pamięć mięśniową, która potrafiła mówić więcej niż słowa. Nie mogła tego zrobić. Stopy odmawiały posłuszeństwa przy próbach wycofania się na bezpieczną odległość, a ciało przeszywały rezonujące od podbrzusza dreszcze, gdy on sam nie pozwalał jej odejść. Tego chciała. By przytrzymał ją blisko, by zamknął ją w sobie i zbudował dom wokół jej ciała, nowy dom, taki, który należałby tylko do nich. Skąd w niej te pragnienia? Budziły ją czasem w środku nocy, zogniskowane na żadną konkretną twarz; dławił ją ogień i obrzydzenie, karciła się za prymitywność żądz, których przecież się bała. Ale dziś było inaczej. - Taka, której ufasz, bo jest bezpieczna i nie zrobi ci krzywdy - mówiła aksamitnie, cicho, z uśmiechem wyszytym na ustach. Srebrne włosy rozpierzchły się przy szybszym obrocie i otarły się o jego tors, jedna z nóg odciągnęła się do tyłu, kiedy uniósł ją nad ziemię jak partner, do których przywykła. Wygięła plecy do tyłu, rękoma sięgając po kłębiącą się za plecami ciemność. - Taka, na którą masz ochotę - dodała, miękko oparłszy stopy na równinie, gdy stawiał ją na upstrzonym trawą gruncie, przypadkiem musnąwszy przy tym kostką jego łydkę. Przypadkiem, czy może z premedytacją? Nie zastanawiała się nad tym, ślepo podążała za życzeniami instynktu, na ten jeden moment odrzuciwszy pętające ją sidła logiki i przezorności. Ostrożność posłała do diabła. Trudno, niech się dzieje. Niech się wydarzy.
- Z przyjaciółmi. Z rodziną. A teraz - z tobą - zdradziła, czując, jak płomienie jego bojowości połaskotały uwrażliwioną strunę jej duszy i rozlały po niej następną falę spienionego ciepła. Jego stanowczość była inna niż dynamika poznana w Tower of London, dopuścił do głosu siłę, która czy chcąc, czy nie chcąc wodziła ją na zgubne pokuszenie. Wykorzystywała go? Przymuszała do czegoś, na co w głębi ducha nie miał ochoty? Nadwyrężała jego splamioną niewiedzą ufność? Wątpliwości zagłuszało serce łomoczące się w pnączach żeber, od ciężaru emocji kręciło się jej w głowie. Jego dłonie, tak duże i spracowane, pokryte zgrubieniami, wprawnie osiadały na drobnej talii, wyszyte ściegiem przeciwieństwa i bliznowatej nici, a te włókna, jasne, fioletowawe i w jej przypadku niewidzialne, utkały z ich oddechów miejsca, do których na niej pasował. Widziała siebie w tych przepastnie ciemnych tęczówkach, ale przede wszystkim widziała jego. Jego duszę, dobrą i życzliwą, jego potrzebę, jego zamglony tęsknotą żar. Czy mogli? Czy powinni? Czy może to była zdrada? Pomiędzy niemalże dotykającymi wargami istniała ostatnia z granic, której przekroczenie mogło na zawsze wszystko odmienić; nie była jednak pewna, czy byłaby w stanie, ani czy chciałaby oprzeć się atmosferze gęstniejącej jak miód na jego języku, wpleciony w oddech, sięgnęła dłońmi wyżej i wsunęła palce pomiędzy długawe, ciemne kosmyki, zaróżowiona duchotą, która stężała w duszy. - Tak - zgodziła się z nim szeptem, choć ciało śpiewało inną melodię, wdzięcząc się do ognia, na którego rzecz utraciła kontrolę. - Za dużo - za dużo, za blisko, za ciepło, jej ciało roziskrzyło się klejnotami czerwieni ostrzeżenia, ale zignorowała je, na Merlina, tak bardzo je zignorowała, kiedy wreszcie złączyła ze sobą ich wargi, poznając prawdziwy smak Benjamina. Nieco suchawe usta, piwny smak zapisany w wilgoci czekającej po ich wewnętrznej stronie; sięgnęła po niego tylko na chwilę, oszołomiona własną śmiałością, zdumiona tym, że nie był Marcelem, że smakował inaczej niż młodzieniec zamknięty w jej sercu, że musiała stawać na palcach, by go dosięgnąć. Naucz mnie. Choćby na chwilę, na kilka sekund, naucz mnie, Ben. Z westchnieniem zagubionym w jego wargach zsunęła dłoń na jego kark, chciała go bliżej, chciała go bardziej, chciała go cieplej, zanim wszystko to przepadnie. A kiedy znów odsunęła się od niego, rozdzieliwszy usta od ust, policzki miała czerwone, oddech urywany; w jej głowie zawrzało kłębowisko sprzecznych myśli. - Przepraszam - wyszeptała niepewnie. Przecież mówił jej, że to za dużo. Przecież mówił. Dlaczego go nie posłuchała, tylko podążyła za słodką trucizną własnej zachcianki? Co jeśli miał ją teraz znienawidzić?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]25.06.23 10:59
dla Lety

Aha. Odliczałem sekundy pomiędzy kolejnymi chujowymi toastami ― potaknął niezrażony i spojrzał w stronę polany. Ktoś rozpalał właśnie całkiem nowe ognisko, a zwilgotniałe drewno niespecjalnie chciało zająć się ogniem; dymiło, skwierczało, ale skaczący wokół wygasłego paleniska wstawieni czarodzieje mieli nie uświadczyć płomienia. W każdym razie, nie tego prawdziwego, niemagicznego.
Wrócił spojrzeniem do Lety ― powoli, opieszale ― i równie nieśpiesznie zlustrował ją wzrokiem. Nie widział jeszcze tej sukienki, albo już zdążył o niej zapomnieć, ale ładnie komponowała się z miedzianymi refleksami plątającymi się w jej włosach. Nie powiedział jej tego ― oczywiście, że nie ― ale znała go na tyle, by bez problemu wyczytać pochwałę z oczu, z uznania drżącego w kąciku ust.
W szachy ― powtórzył za nią mrukliwie, kiedy na krótki moment zniknęła mu z oczu, otoczona siwym kłębem dymu. Parsknął, na myśl o kolorowych puzzlach. ― A nie wolisz napisać do niego kolejnego listu, kolejnego wiersza? Gdyby tylko wiedział, że to nasza sprawka, to byłby podwójnie dumny. ― Uśmiechnął się krzywo, przez moment rozważając bardzo poważny problem: czy Hector się rumienił? Czy okazywał jakkolwiek zażenowanie, wstyd, zmieszanie? Czy potrafił tylko gapić się jak sroka w świecidełko i nie mrugać?
Victor zaciągnął się papierosem, żałując, że nie miał okazji, by zobaczyć minę brata na żywo. Musiała być w istocie bezcenna.
Zaproszę cię do tańca? ― powtórzył znowu za nią, odnajdując w tym pewną kłującą przyjemność. Lubił się z nią drażnić, a celowe granie barana musiało na nią działać jak płachta na byka. ― No nie wiem, nie wiem. ― Niedbałym gestem strzepnął popiół. ― A masz jakieś argumenty idące za tym stwierdzeniem? Bo to przecież nie było pytanie. ― Odpłynął wzrokiem znów w bok, w stronę polany. Melodia się zmieniła na bardziej skoczną, żywą, wręcz zapraszającą do tańca. Nie znał kroków, ale obserwując obecnych na polanie doszedł do wniosku, że nie on jeden. Tamta para tańczyła coś kompletnie nie a rytm ― nawet on to zauważał, czyli było źle ― tamci pod sosną chyba urwali się z jakiegoś “Tańca z wilami”, bo kręcili się jak dwa bąki po ogrodzie, a parka po jego prawej wpadła w rytm i w takt, ale jakoś niespecjalnie dopasowywała się ruchami do charakteru melodii. Innymi słowy ― wolna amerykanka.
Wziął kolejny wdech, po raz kolejny zaciągnął się mocno gryzącym dymem i odwrócił głowę, wypuszczając siwy obłok gdzieś na bok.
Przekonaj mnie ― mruknął nisko, po raz kolejny wracając do niej wzrokiem. ― To może cię zaproszę.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]26.06.23 17:43
Odebrał jej słowa jako prowokację, oznakę niewiary w nauczycielskie zdolności, żachnął się więc niemal urażony, lecz jej melodyjny głos uniemożliwiał prawdziwe okazanie niezadowolenia. Czarowała go nawet nieświadomie, niespecjalnie, mamiła samym wyglądem, rozmową, przeprowadzaną w skąpanych w półmroku okolicznościach, w kameralnym zaciszu niewielkiej polany, gdzie jedynymi świadkami nieporadnego tańca były drzewa, niemi strażnicy, chroniący głośny świat zewnętrzny przed przebiciem się pomiędzy gałęziami - i przed rozsądkiem, który mógłby spaść na nich (na niego?), gdyby zdał sobie sprawę, że ktoś może ich obserwować.
Nie robili nic złego, cieszyli się latem, pokojem, wolnością; uczyli się tańczyć, platonicznie, do muzyki, która poruszała wszystkich zgromadzonych w lasach Dorset ludzi. Celebrowali magiczne święto tak, jak nakazywała tradycja - dlaczego więc Percival czuł, że przekracza jakąś granicę? Wiedział, że nadeptuje na nią wyraźnie, ale nic sobie z tego nie robił, przynajmniej nie na razie, zupełnie oczarowany półwilim towarzystwem. Miał wrażenie, że blask wszystkich ognisk tej nocy zagnieździł - zagwieździł - się w jej lśniących błękitem oczach, że nigdy nie dotykał skóry równie gładkiej i delikatnej, że nie wdychał powietrza tak słodkiego i orzeźwiającego jednocześnie - i że nigdy tak platoniczny dotyk, ograniczony do dłoni i talii, przesłonięty muślinem sukienki, nie dawał mu tyle przyjemności. Upijał się niemal tym doświadczeniem, całkowicie nowym, jakby znów miał kilkanaście lat i po raz pierwszy poprosił najładniejszą dziewczynę w wiosce do tańca, wirując z nią pod drewnianym daszkiem stodoły, w której organizowano potańcówki. Pamiętał to, obraz pojawił się właśnie teraz, wyraźnie, lecz nie zatrzymał Benjamina w pół kroku, tańczył dalej, bo nie liczyło się nic oprócz tej jasnej twarzy. I ust, układających się w jakieś słowa, śmieszne, romantyczne, wycofane, kuszące; odbierał wszystko na raz, przestrogę i prośbę, przeprosiny i pragnienie, lecz układanie własnych zdań nie stanowiło dla niego jakiegokolwiek priorytetu.
- Nie zachowujesz się jak kamień. Jesteś lekka. Wspaniale się ruszasz. Jesteś jak...ptaszyna albo kocię. Albo młodziutka jaszczurka, jeszcze z miękką łuską - komplementy, którymi ją obdarzał na pewno nie należały do kategorii banalnych, ale można było odebrać je w nieco negatywny sposób, w końcu jaka zwiewna panienka chciała, by porównywać ją do płaza lub gada? Żadna, lecz żadna też nie uważała się za kamień - i nie traktowała go tak czule, mimo setek blizn szpecących jego ciało. Nie mógł uwierzyć w to, że tańczą tu razem, blisko siebie, a w jej oczach nawet przez moment nie pojawiło się obrzydzenie. Że dotykała jego poparzonych, pociętych przedramion, i nie wzdrygała się z przestrachem lub niechęcią. Że podejmowała rozmowę tak gładko i lekko, tak prosto i szczerze opowiadając o bliskości.
Równie dobrze mogła wypluwać spomiędzy różanych ust największe dwuznaczności; kusiła nawet swą niewinnością, świeżością dziewczyny, która nie zdaje sobie sprawy - czy aby na pewno? - z zagrożenia, które niosła ze sobą taka bliskość. Z obcym właściwie mężczyzną, samotnie, w środku lasu - to nic, że miał jak najlepsze intencje, pozostawał sobą, czarodziejem, który od wieków nie miał kobiety, a w końcu czuł się na tyle zdrowo, by popęd mógł dojść do głosu. Na przemian zalewały go sprzeczne uczucia i pragnienia, palący mróz i przeszywający żar rozlewał się od dłoni, którymi prowadził ją coraz gwałtowniej, nie do rytmu, chcąc po prostu ją dotknąć. - To dziwna bliskość. Doświadczyłaś kiedyś takiej? - wychrypiał, zdziwiony, sam - nie pamiętając jakiejkolwiek jej wersji. Naprawdę czuł się jak wyrostek, pierwszy raz dotykający kobiety, pozbawiony jednak onieśmielenia, podmienionego pod rozsądek. Ten szeptał; nie, krzyczał, by przestał, by się odsunął, by nie dał się zwieść; ciało pamiętało konsekwencje ulegnięcia czarowi potomkini wili, pamiętało też, że to nie kobiety zawracały mu w głowie, przynajmniej w większości, lecz spowity aurą lasu i miłosnego festiwalu, uwrażliwiony czarodziejskimi kadzidłami; a co ważniejsze, pozbawiony rozkoszy przez tak długi czas, nie był w stanie zachować się inaczej.
- Z przyjaciółmi jesteś tak blisko, jak ze mną? - spytał na poły rozbawiony, na poły kontynuując pielęgnowanie zazdrości. W tej chwili nie chciał, by była blisko z kimkolwiek. Był tylko mężczyzną, mężczyzną ulegającym czarowi półwili, mężczyzną zwiedzionym urokiem, który mącił w głowie każdemu, prowokując go do szaleńczych działań. - Jakiś przyjaciel robił ci już to? - kontynuował, jedną dłonią ciągle przytrzymując ją za rękę, drugą - uniósł ku wstążce wiążącej przód jej sukni, by ją pociągnąć. Aksamit wyślizgiwał mu się z rąk, ale trzymał go mocno, patrząc w dół, jak do tej pory, tym razem jednak w pogłębiający się dekolt. W jasną skórę, przyciągającą wzrok bardziej nawet niż piękna twarz Celine.
Lecz nie jej usta. Dotykające jego, pieszczące delikatnie i ulotnie, lecz zarazem mocno; pocałowała go pierwsza, nie zwiększyła dystansu, nie umknęła w las niczym wystraszona szeptem łania. Wykonała pierwszy krok, którego tak się bał i którego nie chciał - lecz kim był, by odmówić? Ciało domagało się tego, co należne ciału, nie rozkołysanej psychice błądzącej w mroku. Ta została wyciszona, cały był tylko pragnieniem, ślepym, prymitywnym, bazującym tylko na sztucznym czarze, zwodzącym go na manowce. Przeprosiła go, lecz tych przeprosin nie przejął, całując ją ponownie, odwzajemniając pieszczotę głębiej, intensywniej, bardziej drapieżnie; całował ją jak wygłodniały miesiącami mężczyzna, nie jak zakochany chłopiec. Jedną dłoń wsunął nieostrożnie za materiał sukni, korzystając z rozwiązanego gorsetu, drugą przesunął do tyłu, na jej kark; wplótł palce w srebrzyste włosy, a choć ciągle w głowie kołatała mu się tęsknota za zielonymi oczami pełnymi gniewu, nie mógł powstrzymać prostych pragnień; takie przecież życie wiódł w interludium tożsamości, proste; proste przyjemności, proste rozwiązania, proste odpowiedzi na pytania, które nigdy nie zostały zadane. Czy tego chciała? Nieistotne. Dłoń mocniej szarpnęła za jasne kosmyki, odchylając głowę Celine do tyłu - całował ją namiętnie i mocno, zęby zderzały się z zębami, język wślizgiwał się w ciepłą wilgoć, a druga dłoń, szorstka od blizn i odcisków, zacisnęla się finalnie na piersi, czując pod palcami galopujące bicie jej serca. Czy o taki taniec jej chodziło? Czy tak zamierzała go nauczyć? A może przestrzec? Lecz na to było już za późno.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 20 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]26.06.23 22:56
Nie istniał na świecie arsenał kadry nauczycielskiej bieglejszej niż tęgie umysły zgromadzone pod kopułami polerowanych sufitów w Beauxbatons, a skoro oni zawiedli, czy istniała dla niej jakakolwiek nadzieja? Zazdrościła mu łatwości, z jaką zjednywał sobie byle jaką miotłę, nawet najstarszą, kapryśną i boleśnie zaniedbaną. Przygrywał jej jak muzykant, zachęciwszy, by ruszała za nim w taniec pomiędzy szlakami tyczonymi przez niewidzialne korytarze powietrza; prowadził ją jak dyrygent, tak miękko i pewnie jednocześnie. Dzięki łatwości wpisanej w jego ruchy czasem łapała się na niemądrej myśli, że też by tak potrafiła, że może wcale nie było to tak trudne, jak pozwoliła wierzyć jej szkoła, że mogła czaić się w tym jakaś niedostępna jeszcze przyjemność. Ale, podobnie jak baletnica w trudach i bólach skazana na wypracowanie gładkości ruchów, tak on musiał doświadczyć podobnie długiego i żmudnego procesu.
- Nie widziałeś mnie na miotle - wtrąciła z lekkością, bo nie wymagała od siebie perfekcji w czymś, do czego nie została stworzona. Taniec był inny, w nim każde potknięcie oznaczało pasmo smętnych, przygaszonych ciemnością wyrzutów dni, kiedy zatracała się w gniewnej desperacji, by wyzuć się z niedoskonałości. - Ciągnę ją ku ziemi jak kotwica opadająca na dno oceanu. Ale może tobie udałoby się przełamać tę klątwę? Nauczyłbyś mnie? - spytała, osnuta ciepłem niecodziennych komentarzy, komplementów, które na tkaninie zapisanych w pamięci peanów odznaczały się urokliwą kanciastością. Ptaszyna, kocię, jaszczurka o miękkich łuskach, parząca podbrzusze na nagrzanych słońcem kamieniach; a wszystko to młode i świeże, ufne, ledwo odrastające od oliwkowych źdźbeł trawy. Intrygowało ją to, co nieznane, niestandardowe, to, co można było przyrównać do anomalii, może dlatego uraza nie przebrnęła się przez rozbawioną wdzięczność zalewającą kotlinę myśli.
Zwierciadło go okłamywało, nie miał w sobie szpetności. Nie potrafiła postrzegać go przez pryzmat brzydoty, odkąd zrozumiała, że łączyły ich klamry wspólnych przeżyć, głęboko zakorzenionych lęków, traum wpisanych w odzyskane kręgosłupy, wydarte z sideł zastawionych przez bezlitosnych kłusowników. Otwierał przed nią serce i to ono liczyło się najbardziej, choć nawet w jego ciele, tym ogromnym, umięśnionym posągu wykutym ku czci wężowiska blizn, nie dostrzegała odrzucających ogników. Łaknęła jego uwagi przez wzgląd na dwugłoskową symfonię: wizerunku poobijanego mitycznego herosa, który zbłądził do wnęk toksycznej ciemności, i serca, które śpiewało dla niej bliźniaczą melodię. Był zagubiony, chciała więc go odnaleźć. Chciała pokazać mu, że potwory na kilka minut można było pozostawić pod łóżkiem, bo wokół istnieli ludzie, którzy rozświetlali ich łapczywe, wygłodniałe cienie. Był złamany, chciała więc go posklejać. Rozbite, rozwarstwione łupiny żelaza scalić złotym tworzywem, które przeistoczyłyby go w dzieło sztuki, coś prawdziwego, coś przeżywającego. Jego bliskość przesączała narkotyczna błogość, wyzwalająca w Celine emocje, które cisnęła w przepaść, a które od wyjścia z Tower of London ukazały się tylko raz, w pobliżu mając gorąc młodego, gibkiego ciała ukochanego chłopca. Dotykiem szorstkich dłoni wyzwalał ją spod jarzma własnej amnezji i choć drżała raz po raz, niepewnie, na pograniczu strachu i satysfakcji, to nie potrafiła się od niego odsunąć. Nie potrafiła już z niego zrezygnować, z tego, co złączyło ich pod parnym baldachimem gałęzi drzew, na odosobnionej polance pomiędzy jednym a drugim konarem. Myśl o tym, że mógł być zazdrosny, spalała ją w egoistycznych salwach zadowolenia; chciała, żeby poddawał się instynktowi i przyciągał ją bliżej, jakby był w stanie zawłaszczyć ją silnym, stalowym ramieniem.
Jego pierwsze pytanie rozmyło się w ciszy, przymknęła oczy na spozierające z gęstwiny wspomnień obrazy portowego dilera, który wcale nie był bezpieczny, ściągnięty żądzą zapisaną w narkotycznym głodzie. Zamknęła umysł na strażników z Tower, ich demoniczne, rozciągnięte w karykaturze oblicza teatralnych masek. Nie myślała teraz o nich. Myślała o nim i o tym, jak upajała ją świadomość, że byłby gotów stanąć do walki z niewidzialnym konkurentem. Szczerze? Z pewnością nie, nie kochał jej. Takich jak ona się nie kochało.
- Może - szepnęła intensywnie, z bałamutną insynuacją zamkniętą w ściegu uśmiechu. Czuła motyle skrzydła drżące za mostkiem, czerwień drażniącą policzki, gorąc, który budził się do życia we fragmentach ciała, które spisała w sobie na straty. Jej spojrzenie opadło niżej, patrzyła, jak ciągnął za rąbek aksamitnej wstążeczki, obnażając mleczną skórę dekoltu spod błękitnych połów sukienki; jej pierś unosiła się i opadała w rytmicznej, głębokiej symfonii, poddając się rwącemu płuca oddechowi i płomieniowi, który liznął wewnętrzne płótna ud. Przestań, Celine, błagał rozsądek, ale jego szepty zagłuszał szum krwi tętniącej w uszach. Po pierwszym dreszczu obawy i niepewności, instynktownie ściągnęła łopatki, wyginając plecy w łagodny łuk, a gdy usta znów zatopiły się w ustach, ostatni z pętających ją więzów zniknął.
Wrócił po nią. Sięgnął po nią, choć była gotowa uciec i pozwolić mu odejść. Runęła tama oddzielającej ich granicy, zduszona pod naporem warg napierających na wargi w gwałtownym, żarliwym pocałunku, odwzajemnionym przez półwilę po chwili oszołomienia. Otumaniał ją, spopielał, sprawiał, że jej myśli roziskrzyły się tysiącem kolorów i każdym z nich oślepiającym, tłamszącym wątpliwości, zaleczającym lęki. Lepki taniec języków miał w sobie coś nierealnego, przecież ledwie chwilę wcześniej rozgrzebywali zgliszcza bólu, obnażali cierpienie, a teraz? Wsuwające się pod miękkość materiału palce przeszyły ją dreszczem, innym już jednak, gorącym, rozjarzonym jak stos, na którym mogłaby i miałaby spłonąć; zadrżała pod jego dotykiem, nieświadomie przyciskając biodra do bioder, ślepo podążająca za intuicją, za kapryśnością pragnień. Jęknęła do jego ust, cicho, głosem melodyjnym i przytłumionym pocałunkiem, tonem, który miał w sobie coś z niewinnej lubieżności, kiedy jej pierś znalazła się w kołysce jego dłoni. Usta Celine uciekły na bok, a język przesunął się po dolnej wardze Bena, rozpamiętując słodko-kwaśny smak piwa, zaszyty w wilgoci jego ust. Jej oddech płonął; przesunęła dłoń z jego karku na kołnierzyk podkoszulki, lekko ścisnąwszy wilgotny od potu materiał. - Poczekaj - jęknęła chrapliwie, z trudem pozwoliwszy wybrzmieć ostatnim ochłapom logiki, opierającym się obezwładniającej żarliwości chwili. Muskała jednak przy tym jego usta swoimi, z premedytacją uchylając się od rozochoconych pocałunków, którymi spróbowałby znów jej dosięgnąć, drugą dłoń opierając na krawędzi jego spodni, ich samym szczycie, uparcie nie poddając się pokusie, by ruszyć dalej. - Nie tutaj - szepnęła, nie w krzewach, na które natknąć mógł się każdy przypadkowy festiwalowicz. Nie zostawiaj mnie, to jednak chciała mu powiedzieć, nigdy, a w jej żyłach rozbudziła się magia przodkiń, sycąc spojrzenie zmysłowym mamieniem. Obrzydliwość, której się wypierała, magia, której nie chciała - wykorzystała ich subtelne nici, by opleść nimi Bena, złakniona czyjejkolwiek atencji, nawet nieszczerej, ale tak bliskiej i ciepłej. - Zabierz mnie do namiotu, Percy - poprosiła, do konstrukcji, której przecież nie dzieliła z Elrikiem, bo tak nie wypadało; och, jak wielu rzeczy dziś jej nie wypadało, a na jak wiele z nich miała ochotę, pobudzona, wsłuchująca się w dotychczas zamkniętą za murami część siebie, która nagle roziskrzyła się mocą. Mogliby doznać tego razem. Mogliby przeżyć to razem. Rozumiał ją i ona rozumiała jego. Czy to nie był pewien rodzaj miłości? - Zabierz mnie - wymruczała słodko w ramę jego warg, zahaczywszy zębami o tę dolną, zanim przylgnęła do niego całą sobą, każdym calem, każdym oddechem, każdym uderzeniem serca; niemalże w pełni obnażoną piersią do jego torsu, biodrami przykrytymi wzburzoną tkaniną sukienki do bioder. Zabierz mnie stąd i nie pozwól odejść.

| urok... (+40)


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]26.06.23 22:56
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 10
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 20 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]27.06.23 16:12
Nie widział jej na miotle, to prawda, zawsze stąpała po ziemi, lecz czyniła to tak lekko, że bez problemu wyobrażał ją sobie w przestworzach. Miała dar, doskonale panowała nad ciałem, kontrolowała każdy jego cal, unosiła go ponad podłoże nawet bez pomocy magicznego środka transportu, a to przecież było w lataniu najważniejsze. Nie pamiętał swojej kariery ani tysięcy godzin treningów, wylewanie siódmych potów i ból tężejących mięśni rozmył się gdzieś w mroku, pozostało mu więc tylko spijanie śmietanki ciężkiej pracy swego poprzednika. Stara miotła Lovegoodów stała się w ciągu ostatniego miesiąca jego najlepszą przyjaciółką, rozrywką sprawiającą mu frajdę każdego dnia, upragnioną chwilą relaksu, bo tylko w powietrzu nie myślał o niczym i o nikim, po prostu będąc ciałem. Gotowym, napiętym, silnym, zwrotnym i zwinnym, a choć wiekowa miotła nie osiągała nawet połowy prędkości swych nowych wersji, pozwalała mu poczuć się sobą. Kimkolwiek by nie był. Wierzył, że podobnie poczułaby się Celine, gdyby porzuciła uprzedzenia, puszczając w niepamięć każdą lekcję, do jakiej zmuszali ją w szkole. Nie była kamieniem, a czymś ulotnym i plastycznym, gotowym do uformowania. Tańczyła, a więc przywykła do przybierania kształtów i póz, do swobody, jaką dawał tylko brak fizycznych ograniczeń, a raczej - naginanie ich do swej woli. Chętnie przyjąłby ją jako swoją uczennicę, ale teraz, w ogniu bliskości, w aurze upojenia, nie był w stanie myśleć o półwili bez dwuznacznego podtekstu.
- Nauczyłbym. Jestem doskonałym nauczycielem - skłamał, nie miał cierpliwości, wobec adeptów sztuki podniebnej rozkoszy był okrutnie wymagający, ale Celine mógłby łaskawie okazać swą łagodność, tylko po to, by móc objąć ją w pasie i pokazać, że latanie nie musi być straszne, że było czymś nowym, ale wspaniałym; pozornie nienaturalnym, ale na pewno przychodzącym z większą łatwością niż taniec. Ten z biegiem czasu i nasileniem się ich bliskości stał się jeszcze bardziej chaotyczny, pourywany, bardziej przypominający pantomimę niż faktyczną sztukę artystyczną. Zwiedziony jej czarem nie zwracał już uwagi na echo muzyki, wpatrywał się tylko w jej twarz, wygłodniale, podążając za prymitywnym instynktem. Jakże mógł mu się opierać? Od miesięcy nie miał kobiety - ani mężczyzny, z czego nie zdawał sobie sprawy - a teraz tuż przed nim stała półwila, zjawiskowa istota utkana z najbardziej wyzudanych snów, kusząca jak nikt inny, oszałamiająco piękna; niczym narkotyk w wizualnej formie, do tego narkotyk sam sypiący mu się do ust i nozdrzy. Kusiła go i zwodziła, ulegał temu działaniu, nie opierając się wcale; nie znajdywał w sobie żadnych pokładów silnej woli lub przyzwoitości, ta teraz nie istniała, na dobre wycięta z rzeczywistości. Liczyła się tylko jej gorąca skóra, wąska talia, melodyjny głos; równie dobrze mogłaby recytować mugolskie równania, przepisy na smaczne ciasta lub wyniki ostatnich meczów ligi Quidditcha. I tak jej właściwie nie słuchał, dopiero prowokująca sugestia dotycząca innych przyjaciół - innych mężczyzn - z którymi była równie blisko, sprowokowała go do reakcji. Względnie łagodnej, pochwycił ją za włosy, tuż przy głowie, jeszcze mocniej i na wpół mruknął, na wpół warknął coś niezrozumiałego, ale na pewno niosącego ze sobą niezgodę. Tej nocy miała być tylko jego. I tylko to się liczyło. Półwili urok omotał go skutecznie, natychmiastowo, miękko; już kiedyś mu ulegał, dał sobie pomieszać zmysły, od nowa wpadał więc w tą samą pułapkę. Słodką i rozkoszną, jak jej usta, które całował coraz łapczywiej, mało elegancko czy romantycznie. Celine nie uciekała jednak, poddawała mu się; nie rozległ się piskliwy krzyk niezgodny, nie zaczęła uderzać go niewielkimi piąstkami, nie rozpłakała się pod naporem szorstkich dłoni. Towarzyszyła mu w tym tańcu, dotrzymywała kroku, prowokowała - dalej, nieustępliwie, coraz bardziej, sprawiając, że całe ciało Percivala zaczęła toczyć gorączka. Naprawdę miał wrażenie, że oszalał, że z każdym ruchem języka pragnie więcej, że zatapia się w tym czarze, skuszony jak setki żeglarzy, wsłuchanych w syreni śpiew, gotowy iść na dno, byleby zaspokoić wykreowane magicznie pragnienie.
Czy myślał logicznie? Czy rozważał wszelkie za i przeciw? Oczywiście, że nie, magia Celine odjęła mu rozum, dosłownie i w przenośni; nie zamierzał przestawać jej całować, a gdy odwróciła głowę, dysząc jakieś bezsensowne słowa, praktycznie jej nie słyszał, usta odnalazły nową ścieżkę, sunąc wzdłuż jej szczęki do szyi, liżąc ją i podgryzając, rozkoszując się smakiem potu i kwiatowej woni; oszalał, srebrzyste włosy przesłaniały mu świat, a on - chciał tylko więcej. Chciał tylko ulgi, zaspokojenia prymitywnej potrzeby, otrzymania tego, co mu obiecano i co miało wyzwolić go spod jarzma smutku, niepokoju i zagubienia. Nie wytrzymałby dłużej spętany koszmarami przeszłości, musiał o niej zapomnieć - tworzył więc teraźniejszość, namiętną i spragnioną, chaotyczną i wygłodniałą. Mało delikatną. Zamknął dłoń na jej piersi, drobnej i ciepłej, palcami ściskając sutek, jednocześnie popychając ją w tył, ku drzewom, baldachimowi zieleni, parawanowi gałęzi, dającym im więcej prywatności. Nie dbał jednak o nią, Celine igrała z ogniem i doczekała się jego druzgoczącej mocy; Benjamin nie zamierzał się zatrzymać. Odnalazł własnymi ustami jej, pogłębiając od razu pocałunek - była taka słodka, taka niewinna, taka smaczna, mile drażniąca wszelkie zmysły. Oparł ją o pień drzewa, wyciągając dłoń z włosów tylko po to, by sięgnąć nią pod poły jej sukienki, nieustępliwie, gwałtownie - sądząc, że ciągle przewaga znajdowała się po jego stronie. Mylnie, pozostawał pod wpływem jej czaru, zwodniczego uroku; gdyby nie on, nie zatrzymałby się, nie opamiętał, teraz jednak mogła mu rozkazać naprawdę wiele, o ile sugerowałoby to otrzymanie nagrody, spełnienia, pomagającego mu sięgnąć po to, co musiał dostać. Odsunął się od niej na zaledwie cal, oddychając ciężko wprost w jej usta. Nie miał pojęcia, gdzie znajdował się jej namiot ani o jakim miejscu mówiła, teraz poszedłby jednak za nią w ogień - bo sam płonął, boleśnie, a jego rozszerzone źrenice zdawały się wręcz żarzyć, nadając orzechowym tęczówkom niezdrowej barwy.- Prowadź - wychrypiał, chwytając ją nagle za dłoń, ciągnąc za sobą, wbrew swym słowom, gotów zaciągnąć ją gdziekolwiek by wskazała, byleby tylko móc zasmakować jej ust i ciała w pełni, do syta.

| ztx2


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Łąka przy plaży - Page 20 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]28.06.23 11:19
Miał ochotę zapalić, napić się czegoś dobrego. Opierał się o pień drzewa, rozglądając za kimś, kto mógł być w wystarczająco dobrym nastroju, by dać się naiwnie złapać, poczęstować go jak kolegę, nawet jeśli pierwszy raz widział na oczy. W brzuchu zaczynało mu burczeć, ale to był mniejszy problem — wokół było mnóstwo jedzenia, i tego którym można było się poczęstować i tego, które można było zjeść po kimś innym. Festiwal lata był festiwal urodzaju, dobrobytu. Dla niego i jego rodziny wiązał się przede wszystkim z pełnymi żołądkami i zabawą. A w tym się nie oszczędzał. By zapomnieć, choć o części już zapomniał wbrew swojej woli.
Wspomnienia i okropne obrazy nawiedzały go od czasu do czasu, a koszmary budziły nocami — trwało to już lata, a ten ciągnący się okres dzielił się na dłuższe odcinki pełne niepokoju, złych duchów napędzających go ze wszystkich stron i te krótkie urywki, które pozwalały mu zasmakować życia, które kiedyś wydawało mu się normalne. Dziś już nie był tego pewien, bo normalność zmieniła się do tego stopnia, że przebłyski szczęścia były niespodziewanym prezentem. Młody wiek pełen naiwności kończył się powoli, a on zaczął gorzknieć szybciej niż jego rówieśnicy kiedyś. Ostatnie lata były ponure, przepełniony smutkiem, strachem i traumami, których może nie pozbędzie się już nigdy. Świadomość przyszła nagle, jak grom z jasnego nieba. Był głupi, próbował się oszukać, czekając na jakiś z lepszych dni, ale te mogły nigdy nie nadejść. Może to była najwyższa pora, by przejść z tym do porządku dziennego bez tęsknego odwracania się za siebie.
W ustach miał źdźbło owsa, które musiało mu wystarczyć za papierosa. Żuł je i trzymał między wargami w końcu godząc się, że nikt z tych w okolicy nie miał tytoniu przy sobie lub mógł nie być skory się nim podzielić. Obchodząc się smakiem ruszył jeszcze w krzaki, na stronę , a potem przedarłszy się przez nie dalej w kierunku polany. Naciągnął szelki ciemnych spodni na ramiona. Bawełniana, cienka koszula rozpięta była do połowy, a jej rękawy mocno podwinięte, bo było wyjątkowo ciepło. Włosy przy skroniach kręciły się mocniej niż zwykle, bo czoło i kark miał zwilżone drobniutkimi kroplami potu, a to sprawiało, że zaczynał myśleć tylko o kąpieli w morzu.
Wracał do nich, wracał to towarzystwa. Wzrokiem szukał między ludźmi Eve, która miała gdzieś tu krążyć, Marcela, Steffana, Celinę, Neali i Liddy. I własnej siostry. Powinien jej przecież pilnować, bo pełno było tu mężczyzn, którzy mogli czyhać na jej niewinność. Wyszedł na brzeg, by bosymi stopami wejść do wody, ochlapać się morską wodą, przemyć ręce, twarz, zmoczyć kark. Chłód przyjemnie przeszył jego ciało — ale na plaży nie dostrzegł żadnego ze swoich przyjaciół. Festiwal może i był wielki, ale zdarzyło mu się szukać ich po całym kraju, nie mógł mieć problemu ze znalezieniem ich tutaj. Wybiegł na łąkę przy plaży z powrotem, po drodze zrywając kwiatek — jeden z wielu, który napatoczył się pod jego nogami. Dziką różę wsunął sobie za ucho, między włosy, nieświadom, że już był obserwowany. Wyłoniła się przed nim nagle, ale nie wywołując u niego zaskoczenia. Tak sądził, że gdzieś tu musieli być. Uśmiechnął się do niej z zadowoleniem
— Szukałem was — powiedział zamiast przywitania, kiedy zbliżyła się do niego, by oprzeć dłoń na jego torsie bez słowa. Nie pojął jej wymuszonego uśmiechu, ale nie próbowała go nawet ukryć. Zalatywał fałszem i nieszczęściem na milę. Uniósł brwi i prychnął z rozbawieniem, śledząc jej kroki. Dopiero wtedy, ponad jej ramieniem zobaczył kilku chłopaków, którzy pojawili się między ludźmi. Nie pasowali do tego obrazka — może przez to, jak patrzyli w ich kierunku, na Eve. Może przez to, że przez chwilę stali jak kołki, wymieniając się jakimiś rewelacjami (pewnie co planowali zrobić). Ruszył w ślad za nią, raz po raz zerkając na nią. — Zaczepiali cię? — spytał, podchodząc do niej. Wrócili praktycznie do miejsca, z którego ruszył na plażę, może nawet oparła się o to samo drzewo, o które on opierał się wcześniej przeczesując wzrokiem obecnych na polanie. Zatrzymał się przed nią, wyciągając kwiat dzikiej róży, który miał wetknięty za ucho, między ciemne loki i podarował jej z lekkim uśmiechem. — Czy mi się wydaje czy ty mnie ciągniesz w krzaki?— spytał, marszcząc brwi. — To nie... Nie jest najlepszy pomysł — mruknął, próbując się nie roześmiać. Podrapał się po skroni. Jak miał jej powiedzieć, że dopiero co tam sikał?



it's hard
to forget your past if it's written all over your body


James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
There's part of me I cannot hide
I've tried and tried a million times
Cross my heart and hope to die
Welcome to my darkside
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 28
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Łąka przy plaży [odnośnik]29.06.23 0:18
Coraz mniej okazji miała, by go obserwować. Ze skupieniem i uwagą podążać wzrokiem za jego gestami. Szukać zmian w mimice, które powiedziałyby jej cokolwiek o tym, jak się czuł lub które emocje nim teraz miotały. Czuła, że zmian w nim było wiele, ale nie znała ich skali ani tego, czego naprawdę dotykały. Może dlatego spoglądając na niego z odległości, wahała się czy szukać w nim pomocy. Zostawiał ją w na pozór błahych momentach, niezrozumienia i frustracji. Dlaczego więc miałby okazać się wsparciem, gdy czuła się niepewna? Dawniej był tym bohaterem, który wyciągał ją z kłopotów, ale teraz? Niestety poza nim, nie dostrzegała nikogo znajomego. Właśnie z tego powodu zaryzykowała, zmusiła ciało do ruchu ku niemu, kąciki ust do uniesienia w imitacji uśmiechu. Nie dbała chyba, czy mąż zwróci na to uwagę. Nie miało to przecież znaczenia, gdy za parę minut ponownie zostawi ją za sobą i pójdzie do przyjaciół.
Poczuła to przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele, kiedy opierając dłoń na jego torsie, opuszki palców odebrały gorąc jego skóry. To było zdradliwe, okropnie zdradliwe. Winę za to ponosiła pewnie też rozpięta do połowy koszula, którą chłopak miał na sobie. Rozsądek łatwo przegrywał z emocjami, nawet jeśli tłumiła je najskuteczniej, jak tylko potrafiła.
- Nas? – spytała z dźwięczącą w głosie niepewnością.- Chyba ich.- dodała, wyłączając siebie z tej grupy. Przez trzy dni widywała go z przyjaciółmi, kręcił się z chłopakami po festiwalu. Nie wiedziała nawet do końca czy miała do niego o to żal. Chyba nie, przyzwyczajona do funkcjonowania w małżeństwie w pojedynkę. Frustracja, która towarzyszyła jej przez tygodnie uleciała w końcu, dając jej odetchnąć i odpocząć. Rozmowa z Billym, a później ze Steffenem początkiem czerwca i ledwie dwa dni temu, uświadomiły jej, że nie była głupia i dziwna. Nie wymyślała sobie czegoś. Ludzie, którzy ją otaczali rozmawiali z nią normalnie i dawali do zrozumienia, że potrafiła słuchać. Z tego powodu nie zamierzała już szarpać się z codziennością oraz być usilnie w życiu Jamesa, skoro jej tam nie chciał. Mogli być takim małżeństwem, widującym się od święta, śpiącym w jednym łóżku, ale mającym dwa osobne życia. Dała mu ten wybór, dała mu przestrzeń.
Posłała mu ładniejszy uśmiech, naturalniejszy, gdy dotarło do niej prychnięcie z jego strony. Dopiero opierając się plecami o szorstką korę drzewa, nabrała pewności, że podążał za nią. Chyba nie spodziewała się tego, gdzieś z tyłu głowy mając, że to się nie uda, że obecność innych w tym tłumie skusi go bardziej.
- Tak, czym mnie chyba zaskoczyli i wystraszyli.- stwierdziła, zerkając w kierunku, gdzie zatrzymała się grupka chłopaków. Wewnętrznie, aż odetchnęła, że wyraźnie stracili na pewności siebie.- Nie sądziłam, że mogę się jeszcze komuś podobać.- dodała, ale nie szukała jego spojrzenia, by to sprostował. Nie chciała pustych zapewnień, że było inaczej.- Ewentualnie chcieli mi dokuczyć, ale te gwizdy tak nie brzmiały.- stwierdziła. Nie zwracała uwagi, że może nie powinna mu tego mówić. James, który był gotów łamać nosy za coś podobnego, wydawał się już nierealny, zbyt odległy dla niej.
Spojrzała na niego z uwagą, kiedy stając przed nią, podał jej niedawno zerwany kwiatek. Zamknęła palce na delikatnej łodyżce dzikiej róży. Miała śliczny kolor z mocno nasyconymi płatkami. Mimowolnie uśmiechnęła się mocniej i tknięta impulsem, wspięła się na palce, by złożyć na jego ustach krótki pocałunek.- Dziękuję.- szepnęła, jeszcze dość blisko, by to słowo pozostało tylko dla niego.
Spoważniała nieco, gdy padło pytanie. Chłodny niepokój rozlał się po ciele, obejmując wszystkie nerwy.- Ja... nie...- umilkła, skołowana tym pytaniem.- Nie idź.- poprosiła cicho, wyciągając wolną dłoń, by zamknąć ją na jego ręce i spleść ich palce. Echo tego, co wydarzyło się końcem czerwca, wróciło do niej. Nie chciała znów zachłysnąć się tą pustką, którą pozostawił po sobie, wraz z trzaśnięciem drzwiami. Cóż, teraz nie miał, chociaż czym trzaskać. Unosząc wzrok ponownie na jego twarz, zauważyła, jak hamował rozbawienie? Naprawdę czy tym razem serio jej się tylko wydawało? Poczuła, że coś jej nie tak, a ona spanikowała za bardzo. Skrzywiła się minimalnie, czyżby właśnie się zbłaźniła.
Westchnęła, pochylając głowę, by oprzeć się czołem o jego obojczyk.
- Zapomnij o tym, co? – odwróciła nieco głowę, przylegając na moment policzkiem do jego torsu i zerkając na niego z dołu.- Nie planowałam zaciągnąć cię w krzaki, żeby była jasność.- dopowiedziała, chcąc trochę rozładować własny stres.- Wiem, że nie chcesz.- minimalnie wzruszyła ramionami, odchylając się nieco.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach
Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, młoda mama
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Learn your place in someone's life, so you don't overplay your part
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Łąka przy plaży - Page 20 F961fe915f4f4f2fdd9729c6daeb5ae421cc53d9
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe

Strona 20 z 26 Previous  1 ... 11 ... 19, 20, 21 ... 26  Next

Łąka przy plaży
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach