Rodzinne ploteczki Macnairów
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
I show not your face but your heart's desire
Gdy iście angielska pogoda wygrywała na szybach Przeklętej warowni swe gorzkie żale, my mogliśmy zgromadzić się w suchym salonie i czynić dokładnie to, co tej rodzinie wychodziło najlepiej. Odprawiać rytuały przy kilku wdzięcznie osadzonych na tacy karafkach. Nadchodziła idealna okazja, by wreszcie porozmawiać, niekoniecznie o poważnych i męczących sprawach, które od tygodni dominowały większość naszych spotkań. Pracowaliśmy ciężko, wszyscy, dbałość o hrabstwa w tym tragicznym czasie wyrwała nam wolne chwile. Niewiele było sposobności podobnych do tej, zamierzałam nacieszyć się obecnością krewnych, lecz z pewnością nie w ciszy. Widok wszystkich moich chłopców (oraz oczywiście Lucindy) napawał dumą, może też i troską. - Nie ma rozmowy bez alkoholu - rozpoczęłam, natychmiast dobierając w dłoń butelkę ognistej, żeby móc niczym ta ulubiona gospodyni poczęstować każdego z nich. Nikt nie mógł odmówić, ale dobrze wiedziałam, że w tym domu nie było wstrzemięźliwych. Przemknęłam zatem między kolejnymi rozsiadłymi w salonie postaciami, by do każdego dotrzeć z solidną porcją trunku.
- Mitchellu, zająłeś najlepszą sofę - przyznałam głośno i wsunęłam dłoń w jego włosy, by lekko pogłaskać młodą głowę pełną twórczych konstrukcji. - Ale mam nadzieję, że obok znajdzie się dla mnie miejsce - dodałam w konspiracji, lekko się ku niemu nachylając. Prędko jednak rozprostowałam się, by przejść ze szkłem dalej, tuż do Igora. Kolejność wbrew pozorom miała znaczenie. Namiestnik poczeka najdłużej. I będzie czyścił flaszkę. - Potrzebujesz fryzjera, Igorze - przyznałam, polewając najmłodszemu, również od serca, choć nie bez dozy krytycznego spojrzenia. - Jeszcze przed piątkowym pogrzebem, będziesz wyglądał doskonale, wezwę go do nas. Wam też się przyda - przyznałam głośniej, kierując spojrzenie po wszystkich zebranych. Płynnie przeszłam do Lucindy. - Dla nas zaproszę innego, moja droga - zwróciłam się do niej z uśmiechem. - Zajmie się nami odpowiednio, świetnie masuje głowę, spodoba ci się - kontynuowałam nieskrępowanie, polewając jej w tym czasie. Jeżeli ktoś miał ochotę na inny trunek, to go odnalazł w swojej szklaneczce zamiast ognistej. Na sam koniec został Drew. I jemu również zaoferowałam wypełnienie kielicha, kończąc niejako ten taniec po salonie. Obeszłam fotel, na którym siedział, dłoń przeciągając przy tym od jego ramienia, aż z tyłu przez kark i barki. - Cieszy mnie, że jesteśmy tu wszyscy. To rzadki widok i dobra wieść... że zdołaliśmy zająć się najpilniejszymi sprawami - przyznałam, samej spijając wreszcie łyk ognistej. Na szkle pozostał czerwony ślad, a ja zdecydowałam się przez chwilę jeszcze postać. I popatrzeć z dumą na nich wszystkich.
- Mitchellu, zająłeś najlepszą sofę - przyznałam głośno i wsunęłam dłoń w jego włosy, by lekko pogłaskać młodą głowę pełną twórczych konstrukcji. - Ale mam nadzieję, że obok znajdzie się dla mnie miejsce - dodałam w konspiracji, lekko się ku niemu nachylając. Prędko jednak rozprostowałam się, by przejść ze szkłem dalej, tuż do Igora. Kolejność wbrew pozorom miała znaczenie. Namiestnik poczeka najdłużej. I będzie czyścił flaszkę. - Potrzebujesz fryzjera, Igorze - przyznałam, polewając najmłodszemu, również od serca, choć nie bez dozy krytycznego spojrzenia. - Jeszcze przed piątkowym pogrzebem, będziesz wyglądał doskonale, wezwę go do nas. Wam też się przyda - przyznałam głośniej, kierując spojrzenie po wszystkich zebranych. Płynnie przeszłam do Lucindy. - Dla nas zaproszę innego, moja droga - zwróciłam się do niej z uśmiechem. - Zajmie się nami odpowiednio, świetnie masuje głowę, spodoba ci się - kontynuowałam nieskrępowanie, polewając jej w tym czasie. Jeżeli ktoś miał ochotę na inny trunek, to go odnalazł w swojej szklaneczce zamiast ognistej. Na sam koniec został Drew. I jemu również zaoferowałam wypełnienie kielicha, kończąc niejako ten taniec po salonie. Obeszłam fotel, na którym siedział, dłoń przeciągając przy tym od jego ramienia, aż z tyłu przez kark i barki. - Cieszy mnie, że jesteśmy tu wszyscy. To rzadki widok i dobra wieść... że zdołaliśmy zająć się najpilniejszymi sprawami - przyznałam, samej spijając wreszcie łyk ognistej. Na szkle pozostał czerwony ślad, a ja zdecydowałam się przez chwilę jeszcze postać. I popatrzeć z dumą na nich wszystkich.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Takie spotkanie rodzinne nie zdarzały nam się zbyt często, więc tym bardziej z przyjemnością się na takowym pojawiłem. I nawet udało mi się nie spóźnić, jak ostatnio miałem w zwyczaju, ba, nawet ubrałem czystą, względnie wyprasowaną koszulę. Okazało się nawet, że nie przyszedłem ostatni, co było dobrym znakiem. Nie lubiłem się spóźniać. Zająłem miejsce na kanapie i rozsiadłem się wygodnie. W końcu byliśmy w gronie rodzinnym, nie musieliśmy nic udawać, ani stwarzać pozorów.
Kiedy wszyscy się zebrali, z mojej twarzy nie znikał delikatny uśmiech. Naprawdę miło było zobaczyć ich wszystkich w jednym miejscu, ostatnio nie mieliśmy specjalnie okazji, bo pracy było za dużo. Dzisiaj jednak, jeśli tylko nam się uda, może unikniemy tematów ważnych, a skupimy się na tych błahych i przyjemnych.
Mimowolnie pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem słysząc jak cioteczka zarządziła rozdanie alkoholu. Byłoby co najmniej dziwne gdyby go zabrakło. W tej rodzinie nie wylewało się za kołnierz, ale też jakoś bardzo nie nadużywaliśmy...chyba.
- Kto pierwszy ten lepszy. - poruszałem zabawnie brwiami kiedy Irina podawała mi drinka, które z przyjemnością od niej przyjąłem – Ależ oczywiście, dla ciebie zawsze znajdzie się miejsce Irino. - uśmiechnąłem się porozumiewawczo, a kiedy poczułem jej palce między swoimi włosami przeszedł mnie dziwny dreszcz.
Nie spodziewałem się takiego gestu z jej strony, jednak było w tym coś...może nie przyjemnego, ale kojącego. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, a po chwili mimowolnie cicho się zaśmiałem na komentarz ciotki skierowany do Igora. Ach nie ma to jak matczyna miłość.
- Ja się ze swoją fryzurą świetnie czuje. - pokręciłem głową.
Nie uważałem żebym potrzebował fryzjera, ale tak naprawdę chyba w tej kwestii nie miałem prawa głosu. Skoro Irina zarządziła fryzjera, nikt z nas nie będzie w stanie uniknąć tego fatum.
- I za to chciałbym oficjalnie wznieść toast, że nic nie jest w stanie stanąć nam na drodze. - uniosłem lekko swoją szklankę w górę.
Kiedy wszyscy się zebrali, z mojej twarzy nie znikał delikatny uśmiech. Naprawdę miło było zobaczyć ich wszystkich w jednym miejscu, ostatnio nie mieliśmy specjalnie okazji, bo pracy było za dużo. Dzisiaj jednak, jeśli tylko nam się uda, może unikniemy tematów ważnych, a skupimy się na tych błahych i przyjemnych.
Mimowolnie pokręciłem głową z lekkim rozbawieniem słysząc jak cioteczka zarządziła rozdanie alkoholu. Byłoby co najmniej dziwne gdyby go zabrakło. W tej rodzinie nie wylewało się za kołnierz, ale też jakoś bardzo nie nadużywaliśmy...chyba.
- Kto pierwszy ten lepszy. - poruszałem zabawnie brwiami kiedy Irina podawała mi drinka, które z przyjemnością od niej przyjąłem – Ależ oczywiście, dla ciebie zawsze znajdzie się miejsce Irino. - uśmiechnąłem się porozumiewawczo, a kiedy poczułem jej palce między swoimi włosami przeszedł mnie dziwny dreszcz.
Nie spodziewałem się takiego gestu z jej strony, jednak było w tym coś...może nie przyjemnego, ale kojącego. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie, a po chwili mimowolnie cicho się zaśmiałem na komentarz ciotki skierowany do Igora. Ach nie ma to jak matczyna miłość.
- Ja się ze swoją fryzurą świetnie czuje. - pokręciłem głową.
Nie uważałem żebym potrzebował fryzjera, ale tak naprawdę chyba w tej kwestii nie miałem prawa głosu. Skoro Irina zarządziła fryzjera, nikt z nas nie będzie w stanie uniknąć tego fatum.
- I za to chciałbym oficjalnie wznieść toast, że nic nie jest w stanie stanąć nam na drodze. - uniosłem lekko swoją szklankę w górę.
Ostatnio zmieniony przez Mitch Macnair dnia 15.11.24 19:14, w całości zmieniany 1 raz
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gotycki, ciemny przepych murów napawał jakimś dziwacznym chłodem, ale samo serce tego domostwa tętniło dziś ciepłą obecnością rodziny, rzadko gromadzącej się przecież przy wspólnym stole, rzadko decydującej się na gromadną celebrację i współdzieloną żałobę. Każdy podążał dokądś własnym torem, każdy podlegał ustawicznie cierpkiej presji oczekiwań; dziś jednakże ichniejsze tory splatały się jednorodną nicią, w chaotyczny, złożony z rozmaitych umysłów kłębek, na tyle zaś harmonijny, by mogli myśleć o sobie w klasie względnego zaufania. To wszakże sprowadzało ich wszystkich na miękkość tutejszych mebli? To właśnie pozwalało rozplątać języki ostrością zaproponowanego na wejściu alkoholu? Swoboda i bezwstydne zacieśnianie więzi w obliczu zastałego kataklizmu, a może potrzeba realizacji wyższej, nieznanej mu wciąż, sprawy, sprowadziły ich do jednego pokoju, pod osłoną nocy, w godnym sekciarskiej dyskrecji zebraniu? Bez względu na powód blady uśmiech błąkał się gdzieś w konturach jego twarzy, gdy matka w niewinnie zgrabnych ruchach krążyła po przestrzennym pokoiku, raz po raz zaczepiając prostym słowem każdego ze zgromadzonych. Głową rodu był Drew, ona jednak zdawała się istnieć jako stabilna szyja, z czasem coraz to znaczniej wkradająca się w łaski namiestnika, dumnego pana tego przybytku, który przed ponad rokiem ich oboje otoczył ramieniem stosownej protekcji.
― Wszystko mi jedno, dopóki sama nie chcesz się za to zabierać ― zaczął zgoła rozbawiony, sięgając po szklankę z bursztynowym trunkiem, z wielkim uwielbieniem spijanym w tym kraju przez biednych i bogatych, przez kobiety i mężczyzn, przez tych o głowach słabszych i mocniejszych. On wolał wyzwalać umysł czym innym, iście słowiańskim, jak na Bułgara przystało, ale przywykł już do tutejszych tendencji. Jak cytowano przy kartach na Nokturnie: jak mawiają Francuzi, co w ręce, to do buzi. ― Pamiętam, jak sama raz mnie ostrzygłaś, lata temu. Wyglądałem strasznie, jak dziecko z jakiegoś obozu pracy dla politycznych jeńców ― dodał żartobliwie, bez tonu pretensji czy gorzkiego zabarwienia, raczej w formule niegroźnego wspomnienia, których nie pozostało mu przecież w pamięci aż tak wiele. Toast skwitował lekkim skinieniem głowy i kielichem wychylonym aż do dna.
― Wszystko mi jedno, dopóki sama nie chcesz się za to zabierać ― zaczął zgoła rozbawiony, sięgając po szklankę z bursztynowym trunkiem, z wielkim uwielbieniem spijanym w tym kraju przez biednych i bogatych, przez kobiety i mężczyzn, przez tych o głowach słabszych i mocniejszych. On wolał wyzwalać umysł czym innym, iście słowiańskim, jak na Bułgara przystało, ale przywykł już do tutejszych tendencji. Jak cytowano przy kartach na Nokturnie: jak mawiają Francuzi, co w ręce, to do buzi. ― Pamiętam, jak sama raz mnie ostrzygłaś, lata temu. Wyglądałem strasznie, jak dziecko z jakiegoś obozu pracy dla politycznych jeńców ― dodał żartobliwie, bez tonu pretensji czy gorzkiego zabarwienia, raczej w formule niegroźnego wspomnienia, których nie pozostało mu przecież w pamięci aż tak wiele. Toast skwitował lekkim skinieniem głowy i kielichem wychylonym aż do dna.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +5
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dzień toczył się za dniem i aż dziw brał jak wiele zdążyło się zdarzyć od pamiętnego trzynastego sierpnia. Mury Przeklętej Warowni przestawały być dla niej tak obce i nieprzewidywalne jak jeszcze kilka tygodni wcześniej. Zaczynała się odnajdywać wśród domowników, twarzy widywanych niemal każdego dnia. Nie analizowała swojej zdolności adaptacji, bo nawet nie miała do czego jej przyrównać. Najczęściej łapała się na tym, że przyjmuje ogólne zasady i zachowania obecnych. Jakby za cel wzięła sobie pogodzenie się z tym co zgotował jej los w przeszłości i przesiąknięcie tym co dla niej zaplanował.
Do salonu weszła ostatnia choć wcale nie spóźniona. Taka punktualność reszty obecnych musiała jedynie świadczyć o tęsknocie za tego typu spędami, rozmową i szklaneczką wypełnioną trunkiem. Zajęła wolne miejsce na jednej z kanap i skupiła spojrzenie na przemierzającej salon Irinie. – Zdaję się na ciebie – odparła przyjmując od kobiety naczynie z dozą wdzięczności. Wcale jej się nie śpieszyło do oddawania własnej głowy w ręce obcego człowieka, ale jaki sens był w sprzeciwianiu się? Wszak mogła na tym jedynie zyskać. – Wierzę, że nie skończę ruda – odparła skupiając się na płynnych ruchach kobiety.
Nie skomentowała toastu, a jedynie uniosła szklankę ciut wyżej i zamoczyła w niej usta. Przebiegła spojrzeniem po reszcie zgromadzonych zatrzymując wzrok przez chwile na Igorze. – Dziecko z obozu pracy dla politycznych jeńców? – powtórzyła po nim z lekkim zaskoczeniem – Trudno mi sobie to wyobrazić, aż żal bierze, że nie możesz tego zademonstrować – dodała. W jej głosie pobrzmiewała nuta rozczarowania, ale usta unosiły się w znaczącym uśmiechu.
Alkohol przyjemnie rozgrzewał jej wnętrze, koił myśli, które od czasu do czasu próbowały przedrzeć do jej świadomości. Ułożyła się wygodniej na oparciu kanapy przypatrując się zgromadzonym. Nie strzępiła darmo języka.
Do salonu weszła ostatnia choć wcale nie spóźniona. Taka punktualność reszty obecnych musiała jedynie świadczyć o tęsknocie za tego typu spędami, rozmową i szklaneczką wypełnioną trunkiem. Zajęła wolne miejsce na jednej z kanap i skupiła spojrzenie na przemierzającej salon Irinie. – Zdaję się na ciebie – odparła przyjmując od kobiety naczynie z dozą wdzięczności. Wcale jej się nie śpieszyło do oddawania własnej głowy w ręce obcego człowieka, ale jaki sens był w sprzeciwianiu się? Wszak mogła na tym jedynie zyskać. – Wierzę, że nie skończę ruda – odparła skupiając się na płynnych ruchach kobiety.
Nie skomentowała toastu, a jedynie uniosła szklankę ciut wyżej i zamoczyła w niej usta. Przebiegła spojrzeniem po reszcie zgromadzonych zatrzymując wzrok przez chwile na Igorze. – Dziecko z obozu pracy dla politycznych jeńców? – powtórzyła po nim z lekkim zaskoczeniem – Trudno mi sobie to wyobrazić, aż żal bierze, że nie możesz tego zademonstrować – dodała. W jej głosie pobrzmiewała nuta rozczarowania, ale usta unosiły się w znaczącym uśmiechu.
Alkohol przyjemnie rozgrzewał jej wnętrze, koił myśli, które od czasu do czasu próbowały przedrzeć do jej świadomości. Ułożyła się wygodniej na oparciu kanapy przypatrując się zgromadzonym. Nie strzępiła darmo języka.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Niby od przeszło trzech miesięcy żyliśmy pod jednym dachem, a na palcach jednej ręki mogłem zliczyć wieczory, które przyszło nam spędzić we własnym, pełnym gronie. Korytarze stały się miejscem krótkich, porannych przywitań, zaś salon tudzież piwniczka nocnych pogawędek z przypadkowo napotkanymi tam osobami. Jeszcze przed katastrofą ilość obowiązków przytłaczała skutecznie ograniczając czas na przyjemności, jakie obecnie stały się towarem deficytowym. Właśnie z tego powodu wizja spędzenia czasu z rodziną wprawiła mnie w lepszy nastrój, mimo przypuszczenia, iż temat chaosu panującego na ziemiach hrabstwa szybko stanie się przedmiotem dyskusji. Wymianą spostrzeżeń, zdaniem relacji i nasuwających się wniosków z podjętych do tej pory działań. Nie zależało mi na tym, mogliśmy pozwolić sobie na oddech, kilka szklaneczek wybornej ognistej w trakcie zupełnie niezobowiązującej rozmowy. Pozbawionej późniejszych przemyśleń oraz wynikających z nich, kolejnych zadań. Chciałoby się rzecz jak za starych dobrych czasów, jednak czy ktokolwiek z nas miał okazję wcześniej tego doświadczyć? Być może Lucinda, choć szczerze wątpiłem, że na jej rodowym dworze porywano się na podobne spędy. Jeśli zaś tak, to czy w ogóle brała w nich udział.
-Dlatego pracujesz przy nieboszczykach?- wygiąłem wargi w kpiącym uśmiechu na wyznanie Iriny. -Dajesz sobie czas na zwalczenie bólu głowy?- dodałem nieco wygodniej rozsiadając się w jednym z foteli. Miałem już skomentować wybór Mitcha, ale wtem wkradła się matczyna uwaga o fryzjerze, na którą o mało nie zaśmiałem się w głos. Zacisnąłem usta ledwie prychając pod nosem i skupiłem wzrok na Igorze. Wspomnienie poczynań Iriny oraz jego późniejszego wyglądu pozostawał niestety w sferze wyobrażeń, aczkolwiek nawet pierwszy obraz wydał się komiczny. -Też ubolewam z tego powodu- przeniosłem spojrzenie na Lucindę kiwając wolno głową. -Jednak nic straconego. Co ty na to Irino? Mitch również zdaje się być chętny na trafienie pod twoje dłonie- zaśmiałem się pod nosem, po czym podążyłem wzrokiem za ciotką, która zatrzymawszy się przy fotelu wypełniła trunkiem trzymane przeze mnie szkło. Uwadze nie umknął mi jej gest, lecz do podobnych zdążyła mnie już przyzwyczaić. Wybrzmiały po chwili toast przyjąłem z uśmiechem; uniosłem wyżej kielich, a następnie upiłem jego zawartości. Znacznie więcej niżeli miałem w zwyczaju, bowiem były to słowa o jakich warto było pamiętać. -Panowie, pozwólcie mi na tę infantylną uciechę i odebranie Irinie możliwości, by zapytała o to jako pierwsza. Jak wam idzie poszukiwanie żony?- przemknąłem rozbawionym spojrzeniem po męskim gronie starając się zachować powagę. Rzecz jasna zerknąłem też na ciotkę, dla której ten temat – i słusznie – był jednym z newralgicznych priorytetów. Sam jednak byłbym skończonym hipokrytą, gdybym tego od nich wymagał. Finalnie mój wzrok skupił się na zielonych tęczówkach Lucindy.
-Dlatego pracujesz przy nieboszczykach?- wygiąłem wargi w kpiącym uśmiechu na wyznanie Iriny. -Dajesz sobie czas na zwalczenie bólu głowy?- dodałem nieco wygodniej rozsiadając się w jednym z foteli. Miałem już skomentować wybór Mitcha, ale wtem wkradła się matczyna uwaga o fryzjerze, na którą o mało nie zaśmiałem się w głos. Zacisnąłem usta ledwie prychając pod nosem i skupiłem wzrok na Igorze. Wspomnienie poczynań Iriny oraz jego późniejszego wyglądu pozostawał niestety w sferze wyobrażeń, aczkolwiek nawet pierwszy obraz wydał się komiczny. -Też ubolewam z tego powodu- przeniosłem spojrzenie na Lucindę kiwając wolno głową. -Jednak nic straconego. Co ty na to Irino? Mitch również zdaje się być chętny na trafienie pod twoje dłonie- zaśmiałem się pod nosem, po czym podążyłem wzrokiem za ciotką, która zatrzymawszy się przy fotelu wypełniła trunkiem trzymane przeze mnie szkło. Uwadze nie umknął mi jej gest, lecz do podobnych zdążyła mnie już przyzwyczaić. Wybrzmiały po chwili toast przyjąłem z uśmiechem; uniosłem wyżej kielich, a następnie upiłem jego zawartości. Znacznie więcej niżeli miałem w zwyczaju, bowiem były to słowa o jakich warto było pamiętać. -Panowie, pozwólcie mi na tę infantylną uciechę i odebranie Irinie możliwości, by zapytała o to jako pierwsza. Jak wam idzie poszukiwanie żony?- przemknąłem rozbawionym spojrzeniem po męskim gronie starając się zachować powagę. Rzecz jasna zerknąłem też na ciotkę, dla której ten temat – i słusznie – był jednym z newralgicznych priorytetów. Sam jednak byłbym skończonym hipokrytą, gdybym tego od nich wymagał. Finalnie mój wzrok skupił się na zielonych tęczówkach Lucindy.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Uwaga Drew sprowokowała głębszy uśmiech. Nieco kąśliwy ton wołał o odpowiedź, którą doskonale przecież znał. – Żeby jeszcze co drugi nie cuchnął wódką… - podsumowałam ostatecznie. – Anglicy piją coraz więcej, bez wątpienia – stwierdziłam, bazując na własnych trupich obserwacjach.
- Wrócę do ciebie – przyznałam miło, obdarowując Mitcha przyjemnym spojrzeniem. Musiałam jednak rozpieścić pozostałych. W tej rzadkiej chwili swobodny, przy obietnicy dobrego wieczoru, nie zamierzałam nikogo zlekceważyć.
- Nie bądź niewdzięczny, Igorze. Tamta fryzura wcale nie była taka podła – odpowiedziałam na jego zabarwiony rozbawieniem zarzut, jednak dość spodziewany, może nawet słuszny, bo tak po prawdzie, to ze wzgardą spoglądałam później na efekty tamtego fryzjerskiego eksperymentu. – Ale zmartwię was, nie będę więcej próbować. Wolę was oddać w ręce profesjonalisty. Jeżeli mogę komuś zapłacić, by wykonał dobrą robotę, to nie zamierzam się wahać – stwierdziłam z namiastką tego przedsiębiorczego ducha. Słyszałam, jak Mitch stwierdza, że nie czuje potrzeby spotkania z mistrzem fryzur – zmieni zdanie, jak zobaczy Igora. – Och, z pewnością nie, nie będziesz ruda, Lucindo – zaprzeczyłam natychmiast. – Chyba że właśnie o to poprosisz… - dodałam po chwili, zastanawiając się nad tym, jak wyglądałaby w tym kolorze. Nie znosiłam blondynek, może zmiana w tym względzie była warta rozważenia.
Wezwanie do toastów przyjęłam z zadowoleniem. Mitch miał rację. Nic nie miało prawa złamać tej rodziny. Po ciężkich dniach zasłużyliśmy na odrobinę pomyślności. Tyle że Drew powołał do życia nieco inny temat…rodzinnych uciech. Wzniosłam brew dość zainteresowana sprawą. Wiedziałam, że ironizuje, nawet prychnęłam, gdy pytanie o żony związał tak dobitnie ze mną. – No więc, moi chłopcy? – podchwyciłam, spoglądając to na Mitcha, to na Igora, a ostatecznie najbardziej wymownie na Drew. – Przy trzecim ślubie dojdę już do organizacyjnej perfekcji – pomyślałam głośno, odrywając wreszcie spojrzenie od namiestnika. Mogliśmy zacząć od tych młodszych. O ich kobietach nie wiedziałam niczego.
- Wrócę do ciebie – przyznałam miło, obdarowując Mitcha przyjemnym spojrzeniem. Musiałam jednak rozpieścić pozostałych. W tej rzadkiej chwili swobodny, przy obietnicy dobrego wieczoru, nie zamierzałam nikogo zlekceważyć.
- Nie bądź niewdzięczny, Igorze. Tamta fryzura wcale nie była taka podła – odpowiedziałam na jego zabarwiony rozbawieniem zarzut, jednak dość spodziewany, może nawet słuszny, bo tak po prawdzie, to ze wzgardą spoglądałam później na efekty tamtego fryzjerskiego eksperymentu. – Ale zmartwię was, nie będę więcej próbować. Wolę was oddać w ręce profesjonalisty. Jeżeli mogę komuś zapłacić, by wykonał dobrą robotę, to nie zamierzam się wahać – stwierdziłam z namiastką tego przedsiębiorczego ducha. Słyszałam, jak Mitch stwierdza, że nie czuje potrzeby spotkania z mistrzem fryzur – zmieni zdanie, jak zobaczy Igora. – Och, z pewnością nie, nie będziesz ruda, Lucindo – zaprzeczyłam natychmiast. – Chyba że właśnie o to poprosisz… - dodałam po chwili, zastanawiając się nad tym, jak wyglądałaby w tym kolorze. Nie znosiłam blondynek, może zmiana w tym względzie była warta rozważenia.
Wezwanie do toastów przyjęłam z zadowoleniem. Mitch miał rację. Nic nie miało prawa złamać tej rodziny. Po ciężkich dniach zasłużyliśmy na odrobinę pomyślności. Tyle że Drew powołał do życia nieco inny temat…rodzinnych uciech. Wzniosłam brew dość zainteresowana sprawą. Wiedziałam, że ironizuje, nawet prychnęłam, gdy pytanie o żony związał tak dobitnie ze mną. – No więc, moi chłopcy? – podchwyciłam, spoglądając to na Mitcha, to na Igora, a ostatecznie najbardziej wymownie na Drew. – Przy trzecim ślubie dojdę już do organizacyjnej perfekcji – pomyślałam głośno, odrywając wreszcie spojrzenie od namiestnika. Mogliśmy zacząć od tych młodszych. O ich kobietach nie wiedziałam niczego.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Uwagę Igora na temat umiejętności posługiwania się nożyczkami przez Irinę skomentowałem śmiechem. Oczami wyobraźni wyraźnie widziałem jak komicznie musiał wtedy wyglądał kuzyn, po tym zabiegu „upiększającym”. W głowie pojawił się obraz Igora siedzącego z garnkiem na głowie kiedy ciotka przycinała mu włosy zgodnie z krawędzią naczynia. Na samą myśl doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie się jednak oddać w ręce profesjonalisty. Wolałem nie wyglądać jak jakiś mnich z klasztoru. Należało sie prezentować porządnie, a nie śmiesznie.
- Jak to nie? Spójrz tylko na niego Lucindo, wcale dużo się nie różni. - powiedział rozbawiony, po czym posłałem kuzynowi rozbawione spojrzenie.
No po prostu nie mogłem sobie opuścić żeby się z nim nie przekomarzać. Coś było takiego w naszej kuzynowskiej relacji, że czasami jeden drugiemu lubił po prostu dogryźć. Wiedzieli, że to tylko żarty, więc nie było mowy o żadnym obrażaniu się. Z resztą przecież byli dorośli, nie było mowy o żadnym obrażaniu się czy coś.
Na słowa Drew spojrzałem na niego znad krawędzi szklanki.
- No ty chyba też. - uniosłem rozbawiony brew ku górze – Wiesz, starość nie radość. Aparycja nie ta co za młodu, dobra fryzura może doda ci powagi, co myślisz Irino? - przeniosłem spojrzenie na ciotkę, teraz siląc się na poważną minę, jednak rozbawiony uśmieszek gdzieś błąkał się w kąciku ust.
Po chwili znów upiłem łyk alkoholu, co o mało nie przypłaciłem życiem, krztusząc się na uwagę Drew. Spojrzałem na niego ocierając brodę, po czym przeniosłem wzrok na Igora. To był temat, którego raczej oboje unikaliśmy. Oczywiście, że ciotka pewnie tego od nas wymagała. Mi jednak osobiście dobrze żyło się w kawalerstwie. Mogłem się skupić na pracy, rozwijaniu swoich umiejętności. Nie potrafiłem jakoś sobie wyobrazić siebie jako męża.
- Serio? Będziemy psuć taki przyjemny wieczór takim tematem? - pokręciłem głową zerkając na ciotkę, jednocześnie starając się unikać jej spojrzenia.
- Jak to nie? Spójrz tylko na niego Lucindo, wcale dużo się nie różni. - powiedział rozbawiony, po czym posłałem kuzynowi rozbawione spojrzenie.
No po prostu nie mogłem sobie opuścić żeby się z nim nie przekomarzać. Coś było takiego w naszej kuzynowskiej relacji, że czasami jeden drugiemu lubił po prostu dogryźć. Wiedzieli, że to tylko żarty, więc nie było mowy o żadnym obrażaniu się. Z resztą przecież byli dorośli, nie było mowy o żadnym obrażaniu się czy coś.
Na słowa Drew spojrzałem na niego znad krawędzi szklanki.
- No ty chyba też. - uniosłem rozbawiony brew ku górze – Wiesz, starość nie radość. Aparycja nie ta co za młodu, dobra fryzura może doda ci powagi, co myślisz Irino? - przeniosłem spojrzenie na ciotkę, teraz siląc się na poważną minę, jednak rozbawiony uśmieszek gdzieś błąkał się w kąciku ust.
Po chwili znów upiłem łyk alkoholu, co o mało nie przypłaciłem życiem, krztusząc się na uwagę Drew. Spojrzałem na niego ocierając brodę, po czym przeniosłem wzrok na Igora. To był temat, którego raczej oboje unikaliśmy. Oczywiście, że ciotka pewnie tego od nas wymagała. Mi jednak osobiście dobrze żyło się w kawalerstwie. Mogłem się skupić na pracy, rozwijaniu swoich umiejętności. Nie potrafiłem jakoś sobie wyobrazić siebie jako męża.
- Serio? Będziemy psuć taki przyjemny wieczór takim tematem? - pokręciłem głową zerkając na ciotkę, jednocześnie starając się unikać jej spojrzenia.
Ostatnio zmieniony przez Mitch Macnair dnia 15.11.24 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chłód szklanki kojąco smagał opuszki długich palców, ciężki trunek zalegał zaś w przełyku, a pokój, przestronny i spowity w półmrok, zdawał się intensywnie wrzeć od obecności rodzinnego bezwstydu. Mogli go dziś, jakże dumnie i bez wahliwego zająknięcia, celebrować dowoli, osłaniając kurtyną niewinnych rozmówek o szwarcu, mydle i powidle; w szarej codzienności, zakłóconej nadmiarem obowiązku względem samych siebie, zgromadzonych tu bliskich, wreszcie ― również i angielskiej ojczyzny, konwersacje splatały się tokiem istotnych dywagacji, z dala od niechlubnego dowcipu czy niedojrzałych złośliwości. Zerwać z tą powagą, niechlujnie zarzuciwszy ją na bodaj doraźny moment w ten ciemny kąt przemilczenia, na rzecz tej banalnej gadki o sukcesach godnych toastu i porażkach wiedzionych rozbawieniem, niosło się niewątpliwym echem jakiejś niezrozumiałej przyjemności. Dobrze było, tak po prostu, zasiąść więc w skórzanej miękkości tutejszego fotela, w niemej zadumie smakując zarysów twarzy, zbiorczo noszących w swoim charakterze ton osobliwego, ale jednak nieustannie wspierającego się, klanu. Nowym obliczem w tym zestawieniu była ona, enigmatyczna postać z rozsianych po stolicy listów gończych, jeszcze niedawno uznawana w powszechnej myśli za zmarłą rebeliantkę; całkiem jednak machinalnie, jakby wbrew osobniczym instynktom, przy tym w zdecydowanym zaufaniu dla gospodarza tego domostwa, i ją uznał prędko za integralną część ichniejszych koligacji. Może i nawet nieodłączną, skoro Drew formował wobec niej poważniejsze plany? Rzeczywistość miała to najpewniej już wkrótce zweryfikować, osadzając ich relację w stosownym, acz nikomu nieznanym, przebiegu losu, który bywał przecież kurewsko zwodniczy. Mógłby przyglądać się temu z plotkarskim zainteresowaniem, ale nie przywykł chyba do wścibskich ingerencji tam, gdzie o to nie proszono. Każdy wszakże indywidualnie winien zapełniać pochyłym pismem relacji stronice własnego dziennika, dziejami zarówno intymnych porywów jak i dojmujących kryzysów, nie pozwalając przy tym na cudze wtręty. Czemuż więc służyła ta blada prowokacja, co więcej spływająca z ust nie jego matki, lecz trwającego wciąż w kawalerstwie namiestnika?
― Och, popatrzcie, mamy w rodzinie samozwańczego specjalistę od mody i urody ― wyrzekł w pozorowanej kpinie, wymowne spojrzenie kierując na siedzącego nieopodal Mitcha. ― Być może byłbym skłonny wysłuchać twoich, na pewno wartościowych, rad, ale znając twój gust... ― tu zatrzymał się na moment, ostentacyjnie śledząc aparycję krewniaka. ― jednakowoż wezmę je na wstrzymanie. Przyznaj się, to babcia nadal kompletuje ci stylizacje? ― Kąciki ust drgnęły w miałkim rozbawieniu, kolejny łyk zaś osnuł goryczą kraniec języka, od zawsze lubującego się przecież w tych nieszkodliwych wyrazach ciętych zagrywek słowem.
― Skąd w ogóle pomysł, że którykolwiek z nas istotnie szuka żony? ― retorycznie podjął zainicjowaną myśl, dostrzegając dyskomfort zaniepokojenia w spojrzeniu tego drugiego z przesłuchiwanych, już wkrótce ciesząc ciekawskie uszy towarzyszy zgoła niesatysfakcjonującym stwierdzeniem: ― Gdy takowa się pojawi, z pewnością dowiecie się o tym pierwsi. Tymczasem może warto byłoby zająć się konkretami? Jak mniemam najprędzej do przysięgi jest przecież tobie, Drew.
― Och, popatrzcie, mamy w rodzinie samozwańczego specjalistę od mody i urody ― wyrzekł w pozorowanej kpinie, wymowne spojrzenie kierując na siedzącego nieopodal Mitcha. ― Być może byłbym skłonny wysłuchać twoich, na pewno wartościowych, rad, ale znając twój gust... ― tu zatrzymał się na moment, ostentacyjnie śledząc aparycję krewniaka. ― jednakowoż wezmę je na wstrzymanie. Przyznaj się, to babcia nadal kompletuje ci stylizacje? ― Kąciki ust drgnęły w miałkim rozbawieniu, kolejny łyk zaś osnuł goryczą kraniec języka, od zawsze lubującego się przecież w tych nieszkodliwych wyrazach ciętych zagrywek słowem.
― Skąd w ogóle pomysł, że którykolwiek z nas istotnie szuka żony? ― retorycznie podjął zainicjowaną myśl, dostrzegając dyskomfort zaniepokojenia w spojrzeniu tego drugiego z przesłuchiwanych, już wkrótce ciesząc ciekawskie uszy towarzyszy zgoła niesatysfakcjonującym stwierdzeniem: ― Gdy takowa się pojawi, z pewnością dowiecie się o tym pierwsi. Tymczasem może warto byłoby zająć się konkretami? Jak mniemam najprędzej do przysięgi jest przecież tobie, Drew.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +5
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dziwnie było nie czuć krępacji wśród właściwie obcych jej osób. Jedyną osobę, którą znała w tym towarzystwie dobrze był Drew, z Iriną widziały się wcześniej zaledwie raz i trudno określić to spotkanie mianem zapoznawczego, Igora i Mitcha poznała tutaj, zaledwie miesiąc wcześniej. Nikt z domowników nie dał jej jednak odczuć, że jest tu obca, niechciana, zagrażająca komukolwiek. Łatwo przyszło im zaakceptować jej obecność, a przynajmniej w takie barwy ubierali wypowiadane ku niej słowa. Ufność, którą zapałała również do nich była dla niej zaskoczeniem. Zwykle sceptyczna, unikająca głębszych relacji, ostrożna w dzieleniu się fragmentami własnego życia, ale też naiwna i wierząca w ludzką moralność, dobro skrzętnie skrywające się pod knowaniami i złymi intencjami. Wciąż nie była w stanie rozpoznać samej siebie, ale przestała upatrywać w tym tragedii dając sobie potrzebną przestrzeń i czas.
Podejrzewała, że istotą dzisiejszego rodzinnego spędu było nieporuszanie trudnych tematów, a lekkość i matołectwo wynikające z więzi łączącej członków rodziny – z więzi i wypełnionych po brzegi szklanek. Przeniosła spojrzenie na namiestnika, gdy wspomniał, że nic straconego. Pokręciła głową, a na uśmiech ułożyła w imitację najszczerszego smutku. – Ja ubolewam, bo wiem, że nie dadzą się podpuścić – odparła spoglądając to na Igora to na Mitcha. – No może pod warunkiem, że ja zetnę twoje – dodała ponownie kierując wzrok na Drew. Z tego typu zadaniami nie było jej po drodze, prędzej wywróciłaby się z nożyczkami i sama zrobiła sobie krzywdę – czasem jednak warto się poświęcić. Zaśmiała się na słowa Iriny lekko obracając się w jej stronę. – A myślisz, że powinnam? Mam nadzieje, że nie masz urazu do blondynek lub… blondynów – dodała ze szczerym zaciekawieniem. Nie rozumiała, dlaczego taka kobieta jak Irina jest sama. Na pewno nie samotna, ale sama.
Po słowach Mitcha przeniosła ponownie spojrzenie na Igora i uśmiechnęła się szeroko. Wciąż ciężko jej było sobie to wyobrazić, ale nie miała zamiaru go podpuszczać. Upiła za to łyka alkoholu i wygodniej usadowiła się na kanapie. Pytanie, które padło z ust Drew wyrwało z jej ust głośne prychnięcie. Blondynka przewróciła oczami. Cwaniak. – Jesteś starym kawalerem, wiesz? – zapytała zatrzymując wzrok na znajomych tęczówkach. – Z ust Iriny brzmiałoby to choć trochę motywująco – dodała unosząc kącik ust w kąśliwym wyrazie.
Podejrzewała, że istotą dzisiejszego rodzinnego spędu było nieporuszanie trudnych tematów, a lekkość i matołectwo wynikające z więzi łączącej członków rodziny – z więzi i wypełnionych po brzegi szklanek. Przeniosła spojrzenie na namiestnika, gdy wspomniał, że nic straconego. Pokręciła głową, a na uśmiech ułożyła w imitację najszczerszego smutku. – Ja ubolewam, bo wiem, że nie dadzą się podpuścić – odparła spoglądając to na Igora to na Mitcha. – No może pod warunkiem, że ja zetnę twoje – dodała ponownie kierując wzrok na Drew. Z tego typu zadaniami nie było jej po drodze, prędzej wywróciłaby się z nożyczkami i sama zrobiła sobie krzywdę – czasem jednak warto się poświęcić. Zaśmiała się na słowa Iriny lekko obracając się w jej stronę. – A myślisz, że powinnam? Mam nadzieje, że nie masz urazu do blondynek lub… blondynów – dodała ze szczerym zaciekawieniem. Nie rozumiała, dlaczego taka kobieta jak Irina jest sama. Na pewno nie samotna, ale sama.
Po słowach Mitcha przeniosła ponownie spojrzenie na Igora i uśmiechnęła się szeroko. Wciąż ciężko jej było sobie to wyobrazić, ale nie miała zamiaru go podpuszczać. Upiła za to łyka alkoholu i wygodniej usadowiła się na kanapie. Pytanie, które padło z ust Drew wyrwało z jej ust głośne prychnięcie. Blondynka przewróciła oczami. Cwaniak. – Jesteś starym kawalerem, wiesz? – zapytała zatrzymując wzrok na znajomych tęczówkach. – Z ust Iriny brzmiałoby to choć trochę motywująco – dodała unosząc kącik ust w kąśliwym wyrazie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Całe szczęście, że nas to nie dotyczy- uniosłem brew starając się powstrzymać szeroki uśmiech. Macnairowie mieli to chyba we krwi – każda okazja do spotkania kończyła się kilkoma szklaneczkami mocniejszego trunku i niespecjalnie zdawało się to komukolwiek, w murach Przeklętej Warowni, przeszkadzać. Nawet Mitch, wiecznie oddający się pracy i wertujący te swoje zapiski – choć nie ukrywam, że czasem miałem już wątpliwości, czy po prostu nie zabijał tym czasu, bo ileż można było patrzeć się na to samo – ochoczo przeglądał piwnicze zapasy.
Prychnąłem pod nosem rozbawiony propozycją Lucindy. Zdawałem sobie sprawę, że nie był to dobry pomysł, ale wzruszyłem ramionami nieszczególnie przykładając wagę do tego, czy moja fryzura będzie wzorowa przycięta i ułożona. -Jeśli to ich zmotywuje, to dlaczego nie. Tylko obiecaj mi, że wybierzesz najbardziej tępe nożyczki, bo obawiam się, że możesz zrobić sobie krzywdę- byłem przekonany, iż jej umiejętności w tym zakresie dorównywały gotowaniu. W ostateczności musiałbym kompletnie pozbyć się włosów i przez kolejne dwa tygodnie nie wyłaniać z sypialni – cóż jednak stało na przeszkodzie, jeśli karą dla niej byłaby konieczność spędzenia tego czasu ze mną? Rzecz jasna były jeszcze obowiązki, ale… dziś mogliśmy o nich zapomnieć.
Zerknąłem na Igora, który niezmiennie nie krył ironii i wygiąłem wargi w uśmiechu. -A Tobie przypadkiem nie szykuje wciąż Irina?- uniosłem pytająco brew, po czym upiłem łyk złocistego trunku.
-Myślę, że niczym bardziej nie uradujesz matki jak kandydatkami. Sam z chęcią poznałbym każdą z listy- rzuciłem w kierunku kuzyna, a następnie posłałem rozbawione spojrzenie drugiemu.
Dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała i tego pozostawić bez komentarza wymierzonego bezpośrednio we mnie. -Najdroższa Lucindo, muszę cię zasmucić. Dwa lata różnicy między nami nie sprawiają, że postrzegają cię inaczej niżeli starą pannę- rozłożyłem ręce w geście bezradności, a w mym głosie dało się wyczuć wyraźną kpinę. -Lecz wydaję mi się, że obydwoje jesteśmy na dobrej drodze- dodałem po chwili nie odwracając od niej spojrzenia.
Prychnąłem pod nosem rozbawiony propozycją Lucindy. Zdawałem sobie sprawę, że nie był to dobry pomysł, ale wzruszyłem ramionami nieszczególnie przykładając wagę do tego, czy moja fryzura będzie wzorowa przycięta i ułożona. -Jeśli to ich zmotywuje, to dlaczego nie. Tylko obiecaj mi, że wybierzesz najbardziej tępe nożyczki, bo obawiam się, że możesz zrobić sobie krzywdę- byłem przekonany, iż jej umiejętności w tym zakresie dorównywały gotowaniu. W ostateczności musiałbym kompletnie pozbyć się włosów i przez kolejne dwa tygodnie nie wyłaniać z sypialni – cóż jednak stało na przeszkodzie, jeśli karą dla niej byłaby konieczność spędzenia tego czasu ze mną? Rzecz jasna były jeszcze obowiązki, ale… dziś mogliśmy o nich zapomnieć.
Zerknąłem na Igora, który niezmiennie nie krył ironii i wygiąłem wargi w uśmiechu. -A Tobie przypadkiem nie szykuje wciąż Irina?- uniosłem pytająco brew, po czym upiłem łyk złocistego trunku.
-Myślę, że niczym bardziej nie uradujesz matki jak kandydatkami. Sam z chęcią poznałbym każdą z listy- rzuciłem w kierunku kuzyna, a następnie posłałem rozbawione spojrzenie drugiemu.
Dziewczyna najwyraźniej nie zamierzała i tego pozostawić bez komentarza wymierzonego bezpośrednio we mnie. -Najdroższa Lucindo, muszę cię zasmucić. Dwa lata różnicy między nami nie sprawiają, że postrzegają cię inaczej niżeli starą pannę- rozłożyłem ręce w geście bezradności, a w mym głosie dało się wyczuć wyraźną kpinę. -Lecz wydaję mi się, że obydwoje jesteśmy na dobrej drodze- dodałem po chwili nie odwracając od niej spojrzenia.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Zgodzę się z tobą, Mitchellu. Wizerunek namiestnika powinien być nienaganny. A jaki jest? – pomiędzy zebranych wyrzuciłam to pytanie, spodziewając się, że ci zechcą odnieść się i jednocześnie potwierdzić moje słowa. Być może należało nieco zmotywować pana tych ziem, być może już mógł poszczycić się odpowiednią aparycją. Ja swoje zdanie postanowiłam zachować na koniec, gdy reszta już zechce udzielić stosownego komentarza. Choć dotarliśmy do tego przez ciąg żartów, mój głos nasączony był śmiertelną wręcz powagą. Pokazową – a jakże.
- Moje… urazy nie mają tu większego znaczenia – odpowiedziałam Lucindzie, wznosząc do ust kielich. Potrzebowałam zapić przywołany głośno wstręt do jasnowłosych panien. Oby już żaden więcej nie przyprowadził do domu blondynki. Jedną jeszcze mogłam zdzierżyć, ale kolejna zapewne byłaby boleśnie przywitana w progach tego domu.
- Owszem, będziemy. Uzupełnij szklankę, jeżeli masz wciąż problem z tym tematem, Mitch – wytknęłam mu, nieznacznym gestem dłoni wskazując na zbyt pustawe jak na Macnaira szkło w jego dłoni. Dość miałam wykrętów, nie będą w nieskończoność unikać tak istotnych kwestii. Dzisiejsze rozluźnienie powinno sprzyjać nieco przyjemniejszemu podejściu do tematu. Zamierzali się w to zaangażować, czy nie? – Ależ tak, bez wątpienia dowiem się pierwsza – zawtórowałam słowom syna, dając poznać towarzystwu, że wcale nie ufałam owemu zapewnieniu. Matki przecież zawsze dowiadywały się ostatnie. Czy Igor zamierzał zaskoczyć mnie w tym względzie? - Kawalerstwo Drew wymrze szybciej, niż wam się zdaje – zwróciłam się do wszystkich krótko po przytyku, który ofiarowała memu bratankowi ta…terrorystka dziewczyna. – Nie myślcie, że jego rychły ślub wybawi was od tego obowiązku…. – zwróciłam się do Igora i Mitcha, rzucając najpierw jednemu, później drugiemu dość srogie spojrzenie. Miałam nadzieję, że dobrze się zrozumieliśmy.
Zbyt szybko znikający płyn w naczyniu rozczarował złaknione wargi, dlatego prędko postanowiłam naprawić ten stan rzeczy. Przysiadłszy się na obiecanym miejscu, tuż obok Mitcha, wyciągnęłam w jego stronę dłoń ze szkłem. – Dolej mi, proszę – zwróciłam się do niego, po czym utkwiłam nieustępliwe spojrzenie w Drew. – Na dobrej drodze… - powtórzyłam znacząco. Byłam ciekawa, czy ten zechce opowiedzieć nam więcej. Powstrzymałam kilka cisnących się na wargi kąśliwych uwag, szanując poniekąd delikatność okoliczności. Zdaje się, że ta dwójka potrzebowała jeszcze czasu. Byle nie całych wieków. Dziś świat spoglądał na nas z uwagą, nie mogliśmy skazywać się na hańbiące plotki.
Chwilowa powściągliwość nie oznaczała jednak, że wygłosiłam ostatnie słowo w tejże sprawie.
- Moje… urazy nie mają tu większego znaczenia – odpowiedziałam Lucindzie, wznosząc do ust kielich. Potrzebowałam zapić przywołany głośno wstręt do jasnowłosych panien. Oby już żaden więcej nie przyprowadził do domu blondynki. Jedną jeszcze mogłam zdzierżyć, ale kolejna zapewne byłaby boleśnie przywitana w progach tego domu.
- Owszem, będziemy. Uzupełnij szklankę, jeżeli masz wciąż problem z tym tematem, Mitch – wytknęłam mu, nieznacznym gestem dłoni wskazując na zbyt pustawe jak na Macnaira szkło w jego dłoni. Dość miałam wykrętów, nie będą w nieskończoność unikać tak istotnych kwestii. Dzisiejsze rozluźnienie powinno sprzyjać nieco przyjemniejszemu podejściu do tematu. Zamierzali się w to zaangażować, czy nie? – Ależ tak, bez wątpienia dowiem się pierwsza – zawtórowałam słowom syna, dając poznać towarzystwu, że wcale nie ufałam owemu zapewnieniu. Matki przecież zawsze dowiadywały się ostatnie. Czy Igor zamierzał zaskoczyć mnie w tym względzie? - Kawalerstwo Drew wymrze szybciej, niż wam się zdaje – zwróciłam się do wszystkich krótko po przytyku, który ofiarowała memu bratankowi ta…
Zbyt szybko znikający płyn w naczyniu rozczarował złaknione wargi, dlatego prędko postanowiłam naprawić ten stan rzeczy. Przysiadłszy się na obiecanym miejscu, tuż obok Mitcha, wyciągnęłam w jego stronę dłoń ze szkłem. – Dolej mi, proszę – zwróciłam się do niego, po czym utkwiłam nieustępliwe spojrzenie w Drew. – Na dobrej drodze… - powtórzyłam znacząco. Byłam ciekawa, czy ten zechce opowiedzieć nam więcej. Powstrzymałam kilka cisnących się na wargi kąśliwych uwag, szanując poniekąd delikatność okoliczności. Zdaje się, że ta dwójka potrzebowała jeszcze czasu. Byle nie całych wieków. Dziś świat spoglądał na nas z uwagą, nie mogliśmy skazywać się na hańbiące plotki.
Chwilowa powściągliwość nie oznaczała jednak, że wygłosiłam ostatnie słowo w tejże sprawie.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zerknąłem na Igora z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy, a słysząc słowa Drew cicho parsknąłem śmiechem. Przekomarzanki były czymś na porządku dziennym jeśli chodziło o mnie i o Igora. Babka Cordelia była częstym tematem tych właśnie przekomarzanek. I chociaż na początku trochę mnie to irytowało, bo jednak była to jedyna osoba, której na mnie w znacznym stopniu zależało, która poświęciła się by mnie wychować, to z czasem również zaczęło mnie to bawić. Nie znaczyło to jednak, że straciłem szacunek do babki, co to to nie.
- Uwierz mi, sam kompletuje swoją garderobę, a babka ma z pewnością lepszy gust od ciebie. - odparłem uśmiechając się zaczepnie pod nosem. - Przykro mi Irino, ale zgodzę się z Lucindą. Nie damy się z Igorem podpuścić i nie nie ma opcji byśmy pojawili się blisko ciebie kiedy posiadać będziesz nożyczki w dłoni. - dodałem zerkając na ciotkę, po czym dolałem sobie alkoholu do szklanki podążając za słowami Iriny.
- Dobrze, że ode mnie matka nie wymaga szybkiego ożenku…bo jej nie mam. - mruknąłem lekko rozbawiony, po czym wzruszyłem ramionami.
Kiedy brak matki był drażliwym tematem w przeszłości, teraz już w ogóle mnie mnie nie obchodził. Przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy. W zasadzie to nie raz mówiłem, że nie mam obojga rodziców. Mogłem z tego żartować do woli, a czarny humor był czymś co mi przychodziło z łatwością od jakiegoś czasu.
- W każdym razie mi się nie śpieszy, tego kwiatu to pół światu. Nie ma co wybierać byle jakiego jak można znaleźć tego jedynego, wyjątkowego. - odparłem patrząc Irinę, a po chwili płynnie przechodząc spojrzeniem na Drew i Lucindę – Pytanie czy ta droga jest długa czy krótka...bo im dłuższa to dla nas lepiej. - posłałem Igorowi porozumiewawcze spojrzenie – Więc wiecie, nie musicie się śpieszyć. - dodałem uśmiechając się niewinnie polewając Irinie następną kolejkę kiedy ta usiadła obok mnie na kanapie.
- Uwierz mi, sam kompletuje swoją garderobę, a babka ma z pewnością lepszy gust od ciebie. - odparłem uśmiechając się zaczepnie pod nosem. - Przykro mi Irino, ale zgodzę się z Lucindą. Nie damy się z Igorem podpuścić i nie nie ma opcji byśmy pojawili się blisko ciebie kiedy posiadać będziesz nożyczki w dłoni. - dodałem zerkając na ciotkę, po czym dolałem sobie alkoholu do szklanki podążając za słowami Iriny.
- Dobrze, że ode mnie matka nie wymaga szybkiego ożenku…bo jej nie mam. - mruknąłem lekko rozbawiony, po czym wzruszyłem ramionami.
Kiedy brak matki był drażliwym tematem w przeszłości, teraz już w ogóle mnie mnie nie obchodził. Przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy. W zasadzie to nie raz mówiłem, że nie mam obojga rodziców. Mogłem z tego żartować do woli, a czarny humor był czymś co mi przychodziło z łatwością od jakiegoś czasu.
- W każdym razie mi się nie śpieszy, tego kwiatu to pół światu. Nie ma co wybierać byle jakiego jak można znaleźć tego jedynego, wyjątkowego. - odparłem patrząc Irinę, a po chwili płynnie przechodząc spojrzeniem na Drew i Lucindę – Pytanie czy ta droga jest długa czy krótka...bo im dłuższa to dla nas lepiej. - posłałem Igorowi porozumiewawcze spojrzenie – Więc wiecie, nie musicie się śpieszyć. - dodałem uśmiechając się niewinnie polewając Irinie następną kolejkę kiedy ta usiadła obok mnie na kanapie.
Ostatnio zmieniony przez Mitch Macnair dnia 15.11.24 19:18, w całości zmieniany 2 razy
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Miałka obojętność spoczęła w kątach jego twarzy, spojrzenie omiotło machinalnością zakamarki przestrzennego pokoju, dłoń sięgnęła zaś ciasnawej kieszeni spodni, jakby z wrażeniem niemrawych poszukiwań wysłużonej papierośnicy. Pozór znużenia ugrzązł również i w rozłożyście statecznej posturze, skutecznie chyba maskując narastającą weń irytację, drażniąco dobierającą się od skóry po zmęczone mięśnie, w końcu dotykając sedna samych kości. Dziwacznie zgrał się termin tej narady i treść podjętej tu dyskusji z paroma niefortunnymi zawirowaniami dni ostatnich, gdy w wieczornym mroku dnia dwunastego zaglądał z oczekiwaniem w mury osławionego atelier, gdzie w ramach ― jakże doń niepodobnej ― nieskomplikowanej spontaniczności wyrzec jej miał proste wszystkiego najlepszego. A wkrótce potem porwać gdziekolwiek, z dala od obowiązku i dojmującej trwogi codzienności, w szczerej chyba potrzebie cieszenia się zgodą, którą po latach milczenia przypieczętowali przed miesiącem w oparach kadzidlanego haju. Nienormalnym było przyznać w odbiciu zwierciadła, że przez ten cały czas dłużącego się wiru zmagań i wyzwań myślał właśnie o niej, że w ciemności przybyłej znikąd katastrofy trwał w przejęciu o jej los, że w leciwej konwersacji z matką eufemistycznie przyznał się do chęci poślubienia właśnie jej. Wyjechała, usłyszał wreszcie w toku wykwitłych z cudzych ust wyjaśnień; do Rosji, na stałe, dodano w formalnym napomknięciu, ostatecznością zaistniałej decyzji zamykając mu usta. Pozostało mu już tylko zgoła rozgoryczone skinienie głowy, labilne pozostawienie kwiatów w rękach nieznanej koleżanki z pracy, przy tym jakieś milczące potwierdzenie tego, że dostatecznie zrozumiał ten sugestywnie wymowny przekaz; uciekła, stchórzyła, podsumowywał pierwotnym natłokiem złości, bo na blacie jego stolika nigdy nie wykwitła stosowna konstatacja. Wkrótce przypomniał sobie też, jak sam głupio jej na to pozwolił; wszakże w tonie bardziej pokrzepienia, niźli jawnego przyzwolenia, napisał pamiętaj, że poza krewnymi, nic nas Cię tutaj nie trzyma. Tak też wysnuta w kontrolowanej manipulacji, skonstruowana siłą odurzającej amortencji dyrektywa więc wyjdź za mnie, tu i teraz z dnia następnego, spleciona w intymności podarowanej chwilowo innej, dobitniej jeszcze podsumowywała niefortunność wszelkich jego narzeczeńskich planów.
Ale oni, oni wszyscy nie mogli przecież o tym wiedzieć. I nie powinni.
― Nie powstydziłbym się, gdyby tak było ― odparł najstarszemu kuzynowi, niezupełnie z respektu okazywanego Irinie, raczej w tonie łagodnej, zarazem prostolinijnej, aprobaty. Od zawsze prezentowała się dobrze, zmarszczki zdawały się nie zaglądać w kontury jej twarzy, a kobieca moda, choć pozostawała mu obcym tematem, u niej miarkowała się wyrazem niezachwianej klasy i szyku. ― Nie myślimy, pośpiech nie jest jednak wskazany ― odparł sucho matce, przytakując zarazem wyjątkowo słusznym uwagom Mitcha, który w bladym uśmiechu podsumowywał współdzieloną myśl. Nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali, ale najwidoczniej żadnemu nie widziało się opuszczać bezpiecznych ram kawalerstwa. Przynajmniej na razie.
Ale oni, oni wszyscy nie mogli przecież o tym wiedzieć. I nie powinni.
― Nie powstydziłbym się, gdyby tak było ― odparł najstarszemu kuzynowi, niezupełnie z respektu okazywanego Irinie, raczej w tonie łagodnej, zarazem prostolinijnej, aprobaty. Od zawsze prezentowała się dobrze, zmarszczki zdawały się nie zaglądać w kontury jej twarzy, a kobieca moda, choć pozostawała mu obcym tematem, u niej miarkowała się wyrazem niezachwianej klasy i szyku. ― Nie myślimy, pośpiech nie jest jednak wskazany ― odparł sucho matce, przytakując zarazem wyjątkowo słusznym uwagom Mitcha, który w bladym uśmiechu podsumowywał współdzieloną myśl. Nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali, ale najwidoczniej żadnemu nie widziało się opuszczać bezpiecznych ram kawalerstwa. Przynajmniej na razie.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +5
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie przywykła do spędzania czasu wśród rodziny. W rodowych murach do takich spotkań dochodziło jedynie podczas uroczystości lub politycznych sporów. Nikt nie zasiadał ze szklanką ulubionego trunku wśród najbliższych dla własnej uciechy i relaksu. Nie do końca wiedziała, jak się odnaleźć w kolejnej nowej sytuacji. Mieli swoje zwyczajne, zasady, historię, której nie zdążyła poznać i prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie. Wbrew niepewnościom, które mąciły jej zdrowy rozsądek nie czuła się tu obco. Może ten fakt napawał ją niepokojem jeszcze bardziej.
- Obawiasz się, żebym nie zrobiła jej tobie – odparła spoglądając w stronę Drew z powątpiewaniem. Nie wierzyła w ani jedno słowo, może i nie przywiązywał wielkiej wagi do ułożenia włosów i jej obecność w Warowni przeczyła dbaniu o odpowiednią reputację, ale nie zaryzykowałby utraty ucha, a tym prawdopodobnie skończyłaby się ta niebezpieczna zabawa.
Czarownica przeniosła spojrzenie na Irinę słysząc jej poważny ton. Nie odpowiedziała na zaczepne pytanie dotyczące wizerunku namiestnika, bowiem nie do końca wiedziała w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. Przysłuchiwała się jednak z ciekawością mając nadzieje, że wypowiedzi innych członków rodziny rozwieją jej wątpliwości.
Kącik ust drgnął w jej uśmiechu na kolejne słowa czarownicy. Pomimo tego, że ta starała się skryć wywleczone na wierzch urazy, ze sposobu wypowiedzi mogła wywnioskować coś zgoła innego. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób. Mogła mieć jedynie nadzieje, że nie przypomina jej kolorem włosów o jakichś traumatycznych zdarzeniach.
Spiorunowała Drew wzrokiem, kiedy wspomniał, że oboje są na dobrej drodze. Dobrej drodze ku czemu? Pytanie nie opuściło jej ust, bo wiedziała, że tego typu tematy rodzą kolejne pytania, na które raczej nie miała ochoty odpowiadać. Niestety, puszka Pandory została otwarta i nie mogła już tego zatrzymać. Słowa Iriny dotyczące kawalerstwa Drew jeszcze tak na nią nie wpłynęły w końcu temat nie dotyczył bezpośrednio jej samej. Przeniosła nawet pełne współczucia spojrzenie w stronę Igora i Mitcha, którzy znaleźli się dosłownie na pierwszej linii ataku. Po części rozumiała, dlaczego czarownica naciska mieszkających tu mężczyzn na ślub, ale z drugiej słyszała to wystarczająco często w swoim życiu by mieć ten sam syndrom ucieczki co oni. Po chwili jednak rozbrzmiał temat drogi, a to już sprawiło, że lekko się spięła. Szybko zmieniła temat skupiając się na słowach Mitcha. – Cóż za rym, Mitchellu. – zaczęła z lekkim przekąsem. – Czy prócz tworzenia budowli zajmujesz się również poezją? – zapytała utrzymując poważny ton, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko w rozbawieniu.
Temat jednak nie ucichł, a ona nie miała zamiaru dać im pożywki do snucia kolejnych teorii. Westchnęła i upiła spory łyk alkoholu chcąc ewentualny rumieniec zrzucić na płynący w jej żyłach trunek. – Co za zgrabna zmiana tematu, niestety ja umywam ręce. Metafora drogi nie jest mi znana, ciężko stwierdzić co autor miał na myśli – odparła spoglądając na Drew z uniesioną brwią. Nie chciała gdybać nad jego zamiarami, bo sama wciąż próbowała odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Odpowiedzialność tym razem zrzucała na jego ramiona, bowiem sam zaczął temat, który okazać się mógł zgubny.
- Obawiasz się, żebym nie zrobiła jej tobie – odparła spoglądając w stronę Drew z powątpiewaniem. Nie wierzyła w ani jedno słowo, może i nie przywiązywał wielkiej wagi do ułożenia włosów i jej obecność w Warowni przeczyła dbaniu o odpowiednią reputację, ale nie zaryzykowałby utraty ucha, a tym prawdopodobnie skończyłaby się ta niebezpieczna zabawa.
Czarownica przeniosła spojrzenie na Irinę słysząc jej poważny ton. Nie odpowiedziała na zaczepne pytanie dotyczące wizerunku namiestnika, bowiem nie do końca wiedziała w jakim kierunku zmierza ta rozmowa. Przysłuchiwała się jednak z ciekawością mając nadzieje, że wypowiedzi innych członków rodziny rozwieją jej wątpliwości.
Kącik ust drgnął w jej uśmiechu na kolejne słowa czarownicy. Pomimo tego, że ta starała się skryć wywleczone na wierzch urazy, ze sposobu wypowiedzi mogła wywnioskować coś zgoła innego. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób. Mogła mieć jedynie nadzieje, że nie przypomina jej kolorem włosów o jakichś traumatycznych zdarzeniach.
Spiorunowała Drew wzrokiem, kiedy wspomniał, że oboje są na dobrej drodze. Dobrej drodze ku czemu? Pytanie nie opuściło jej ust, bo wiedziała, że tego typu tematy rodzą kolejne pytania, na które raczej nie miała ochoty odpowiadać. Niestety, puszka Pandory została otwarta i nie mogła już tego zatrzymać. Słowa Iriny dotyczące kawalerstwa Drew jeszcze tak na nią nie wpłynęły w końcu temat nie dotyczył bezpośrednio jej samej. Przeniosła nawet pełne współczucia spojrzenie w stronę Igora i Mitcha, którzy znaleźli się dosłownie na pierwszej linii ataku. Po części rozumiała, dlaczego czarownica naciska mieszkających tu mężczyzn na ślub, ale z drugiej słyszała to wystarczająco często w swoim życiu by mieć ten sam syndrom ucieczki co oni. Po chwili jednak rozbrzmiał temat drogi, a to już sprawiło, że lekko się spięła. Szybko zmieniła temat skupiając się na słowach Mitcha. – Cóż za rym, Mitchellu. – zaczęła z lekkim przekąsem. – Czy prócz tworzenia budowli zajmujesz się również poezją? – zapytała utrzymując poważny ton, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko w rozbawieniu.
Temat jednak nie ucichł, a ona nie miała zamiaru dać im pożywki do snucia kolejnych teorii. Westchnęła i upiła spory łyk alkoholu chcąc ewentualny rumieniec zrzucić na płynący w jej żyłach trunek. – Co za zgrabna zmiana tematu, niestety ja umywam ręce. Metafora drogi nie jest mi znana, ciężko stwierdzić co autor miał na myśli – odparła spoglądając na Drew z uniesioną brwią. Nie chciała gdybać nad jego zamiarami, bo sama wciąż próbowała odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Odpowiedzialność tym razem zrzucała na jego ramiona, bowiem sam zaczął temat, który okazać się mógł zgubny.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 2 • 1, 2
Rodzinne ploteczki Macnairów
Szybka odpowiedź