Wydarzenia


Ekipa forum
Rodzinne ploteczki Macnairów
AutorWiadomość
Rodzinne ploteczki Macnairów [odnośnik]15.02.24 17:39
First topic message reminder :

Salon, Przeklęta Warownia
Salon, Przeklęta Warownia
19.09.58' - wieczór


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rodzinne ploteczki Macnairów - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Rodzinne ploteczki Macnairów [odnośnik]27.05.24 21:50
W kącikach mych warg zagościł kpiący uśmiech, kiedy Irina chciała podejść Mitcha i w ten sposób nie przez swe usta przekazać swego rodzaju krytykę – rzecz jasna nie w kontekście uczesania, a stanu cywilnego. Zwykle to Igor stawał się celem jej ślubych uwag, ale i mnie zdarzyło się oberwać rykoszetem lub mieć to wyłożone na tacy w trakcie prywatnej rozmowy. Poniekąd zdawałem sobie sprawę, że brak żony był solą w oku, aczkolwiek wyłącznie z własnej winy odkładałem podobne plany na przyszłość i finalnie byłem sobie wdzięczny, że nie podążyłem za pewną, społeczną powinnością. W świetle obecnych wydarzeń wyjątkowo bym tego żałował, dlatego po raz kolejny byłem dumny z własnej cierpliwości, kamiennej skóry i odpornego na krytykę umysłu. Jeszcze przeszło rok temu nikogo szczególnie to nie interesowało, może jedynie wścibskie, podstarzałe kobitki, które wznosząc czerwone wino – oczywiście droga ciociu, nie miałem na myśli ciebie – wytykały palcami podstarzałych kawalerów doszukując się w nich różnych dziwactw, zaś dziś było inaczej. Patrzyło na mnie więcej par oczu, przyglądało się poczynaniom i zadawało niewygodne pytania, więc musiałem podjąć odpowiednie kroki, aby zadbać nie tylko o własną reputację, ale wizerunek całej rodziny, która z miesiąca na miesiąc stawała się coraz bardziej poważana, coraz bardziej silna i godna szczerego, dobrego słowa, a przede wszystkim szacunku wśród kręgów, jakie wiele lat temu przekreśliły naszą przydatność, potęgę i wiarygodność. Tylko krótkowzroczni mogli mieć im to za złe, nasi przodkowie sami przedarli na pół ten glejt.
-Nienaganny, masz jakieś wątpliwości?- odparłem za kuzyna ratując go tym samym z opresji. Złość moja, czy ciotki – która była gorsza? -Na pewno nie masz?- rzuciłem posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie, po czym uniosłem szkło i upiłem łyk ognistej, by ukryć kąśliwy uśmiech. Nie przemawiała przez niego drwina, wręcz przeciwnie – rad byłem, że Irina dzieliła swą matczyną uwagę i objęła nią również Mitcha.
-Zaryzykuję- stałem przy swoim, a zatem nie mogło dziwić przekonanie w głosie. -Lecz, może nie w najbliższej przyszłości- dodałem po chwili, po czym przemknąłem wzrokiem po zebranej w salonie dziennym rodzinie i po raz kolejny już zanurzyłem wargi w trunku. Nie sprecyzowałem, dlaczego nie może się to wydarzyć dziś, czy jutro – jeszcze nie teraz.
-Pytałaś o to wiedźmy na jarmarku?- odchyliłem głowę, aby móc spojrzeć na Irinę, która w tym samym momencie wyciągnęła w moim kierunku pusty kielich. Ująłem go między palce, po czym sięgnąłem po butelkę czerwonego wina i zgodnie z życzeniem ciotki wypełniłem go po brzegi – tak na zaś, żebym nie musiał zaraz czynić tego ponownie.
Metafora drogi nie jest mi znana; zaśmiałem się w myślach, ale nie skomentowałem tego w żaden sposób wszak zwykłem udowadniać coś czynem, nie słowem. -Muszę was panowie zasmucić- zacząłem po chwili. -Przynajmniej taką żywię nadzieję- kontynuowałem odstawiwszy szkło na drewniany blat stolika, po czym zacisnąłem dłonie na podłokietnikach fotela. Czyżby pojawiła się namiastka stresu? Zapewne, bowiem nie mogła być to niepewność – tę pogrzebałem już dawno. Doskonale wiedziałem, jaką drogą pragnę podążać i kto ma mi w tej podróży towarzyszyć. Dźwignąłem się na nogi i patrząc już tylko na Lucindę ruszyłem w jej kierunku. Dzieliła nas niewielka odległość, ale dłużyła mi się w nieskończoność – jakbyśmy znów mieszkali w innych miejscach, prowadzili życia tak odmienne, że niemożliwe do spojenia. Wiedziałem, że to tylko umysł płatał mi figle, może wspomniane już zdenerwowanie, którego nie zakładałem, bo przecież w teorii miałem za sobą o wiele więcej trudniejszych i wymagających sytuacji – a jednak to właśnie ta wprawiła mnie w nieznany mi wcześniej stan. Napięcie mieszane z dekoncentracją? Stres z domieszką oddania drugiej osobie kontroli? Tej decyzji nie zamierzałem podejmować za nią – pragnąłem oddać jej wszystkie swoje asy i kolejne rozdanie kart miało zależeć wyłącznie od niej. Nawet jeśli miała być to zaledwie namiastka wszystkiego, co jej odebrałem.  
Chwyciłem ją za dłoń i pociągnąłem lekko w swoim kierunku, aby wstała. Gdy to uczyniła jeszcze przez moment spoglądałem w jej zielone tęczówki z lekkim uśmiechem. -Autor miał na myśli to, że nie pragnie niczego innego jak uszczęśliwiać cię każdego dnia- słowa, choć szczere, z trudem opuściły moje usta, zwłaszcza że nie byliśmy sami. Zwykle tylko przy niej pokazywałem swoją inną naturę, która nawet dla rodziny pozostawała tajemnicą. Chciałem jednak, aby byli świadkami tej sytuacji, bo przez wzgląd na moje najbliższe korzenia i jej sytuację, prośby o aprobatę nie musiałem uzyskiwać. Czy przez to mogłem zyskać choć namiastkę pozornej normalności? Być może. -Wszystko co złe już za nami i mimo ogromnej ceny, jaką przyszło nam zapłacić, to wiem, że niezwykle nas to umocniło. Ciebie i mnie. Mam nadzieję, że już wkrótce nas- powiedziałem starając się panować nad zdenerwowaniem, po czym klęknąłem przed nią na jedno kolano – przede wszystkim w wyrazie szacunku, bo takowy miałem do niej od zawsze. Mimo podziałów, mimo różnicy zdań i poczynań. Sięgając do kieszeni spodni znalazłem chwilę na głęboki oddech. Wysunąwszy dłoń ukazałem na jej wierzchu pierścionek z osadzonym kamieniem księżycowym w centralnej jego części, do której przyległy po obu stronach szmaragdy. -Lucindo, czy uczynisz mi ten zaszczyt i pozwolisz opowiedzieć więcej o metaforze drogi?- uniosłem kącik ust, choć drżał jak cholera. -Zostaniesz moją żoną?- sprecyzowałem, bo w końcu to pytanie musiało paść. Musiało, prawda? Nie byłem w tym dobry, cholera, naprawdę nie wiedziałem jak to się robi.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend


Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 11.07.24 22:42, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Rodzinne ploteczki Macnairów [odnośnik]28.05.24 22:04
Znała presję związaną ze ślubem. Jako mała dziewczynka nasłuchała się wystarczająco o swoim prawdziwym przeznaczeniu. Ostoja ogniska domowego, matka i żona będąca idealną ozdobą szlacheckiego rodu. Zdawać by się mogło, że nie istnieje szczęśliwsze zakończenie. Rosła w przekonaniu, że taka jej dola, taka misja. Nie sprzeciwiała się temu nie mając wystarczająco dużo odwagi by wyjść poza tradycję, przypisane jej jestestwo. Potulnie zgadzała się na wszystko, aż do zaręczyn, które rychło zakończyła tragedia zrywająca kajdany z jej rąk. Ten zwrot potraktowała jako znak od losu, który skrzętnie wykorzystała. Ruszyła w nieznane, zrzuciła powinność dla wolności. Nie widziała się w roli matki, żony, ostoi ogniska domowego, a przynajmniej nie na zasadach, które zostały przyjęte wśród szlachetnie urodzonych. Czy to oznaczało, że nie wierzyła w miłość? Jedno z drugim nie miało nic wspólnego. Jak mówić o miłości, gdy ta zaczynała się od umowy? Ustaleń podjętych z góry, szczęścia tkanego nie przez dwie osoby, a całe pokolenia? Nie tak sobie wyobrażała to uczucie, piękno tkwiło w tym, że w ogóle go sobie nie wyobrażała.
Merlin jeden wie jak wiele kosztowało ją bronienie własnych przekonań. Ciągłe podsuwanie jej pod nos staropanieństwa, wymyślanie coraz to bardziej absurdalnych, ale i krzywdzących plotek, narzucanie jej dysfunkcji wszelkiej maści – tych cielesnych i tych psychicznych. Czasem czuła się jak niedobitek na wojnie czekający aż ostatnie z zaklęć dosięgnie i jego. W śmiech zamieniała wszelkie bolączki, bo wierzyła, że w całym tym świecie musi chodzić o coś więcej, musiała znaczyć coś więcej.
Nie zazdrościła wszechobecnych docinków, choć prawdopodobnie mężczyznom znosiło się je ciut łatwiej. Stara panna bez względu na urodę i umysł była narażona na krytykę, a ciało mężczyzny nie znało pojęcia „starość”, bo nie tego od tej płci wymagano. Mitch i Igor zdawali się jednak doskonale radzić z docinkami starszyzny i nie mogła ukryć delikatnego uśmiechu błądzącego jej po ustach.
Jej uwaga skupiła się na słowach namiestnika. Czekała na kolejne docinki, uszczypliwości. Czasem miała wrażenie, że nie potrafią rozmawiać już inaczej. Toczyli swego rodzaju walkę, z której nikt nie mógł wyjść zwycięsko. Gdy do jej uszu nie dotarła żadna przepełniona kpiną odpowiedź jeszcze bardziej zainteresowała się jego poczynaniami. Uniosła wysoko brew w pytającym geście, gdy ten podniósł się z fotela i ruszył w jej stronę. Zdążyła zaledwie odstawić szklankę na płaskim podłokietniku kanapy nim ten pociągnął ją w swoją stronę. – Upiłeś się? – zapytała przepełniona zaskoczeniem i rozbawieniem jednocześnie. Dostrzegła jego pełne powagi spojrzenie, które w sekundę zmusiło jej serce do galopu. Nie było jej już do śmiechu. Wypowiedziane w zdenerwowaniu słowa zdawały się kłócić z obrazem, który skrzętnie kształtował przy najbliższych. Przy każdym oprócz niej. Kolory na skórze, którymi zamartwiała się jeszcze chwile wcześniej teraz całkowicie odpłynęły. Bladość skóry była wyznacznikiem przeżywanego na nowo i na nowo szoku. Co robisz, co robisz, co robisz.
Od zawsze stanowił definicję sprzeczności. Od pierwszego spotkania w Rosji po dzisiejszy dzień. Nie mogła przewidzieć co zrobi, co powie i jakie emocje aktualnie postanowi w niej wzbudzić. Mogła to być najsilniejsza złość tak jak wtedy, gdy skierował różdżkę w jej kierunku, najgłębszy smutek, gdy obiecywali zapomnieć o sobie na zawsze, najprawdziwszą radość, kiedy dzielili ze sobą namiot w Gruzji, zaskoczenie, gdy za jej namową wrócił po topiącego się człowieka i w końcu miłość przychodząc jej z odsieczą, obiecując, że z dna podniosą się wspólnie. Był sprzecznością, która dawała jej komfort jakiego wcześniej nie dane jej było poznać i może właśnie dlatego ogarnęła ją nagle tak wielka niemoc. Patrzyła jak z nienormalnym dla siebie skrępowaniem klęka na jedno kolano, jak sięga do kieszeni dłonią i wyciąga w jej stronę pierścionek. Przepiękny pierścionek. Każda komórka jej ciała krzyczała, kazała wybudzić się z tej irracjonalnej sytuacji, bowiem nigdy w życiu nie sądziła, że dane im będzie dotrwać do tego momentu. Pogrzebali się wzajemnie tak wiele razy, dusili uczucia, myśli i wspomnienia, a jednak przeznaczenie zawsze przecinało ich ścieżki i zwracało ponownie ku sobie. Czyżby walczyli z losem, który już dawno był im zapisany?
Zostaniesz moją żoną?. Usłyszała to jakby z oddali czując jak niemoc przeradza się w gamę emocji – lęk, zaskoczenie, czułość, miłość, pewność i niepewność zarazem. Serce tłukło się w jej piersi, nie była też pewna czy w ogóle oddycha. W takim odrętwieniu trwała jeszcze kilka sekund, choć w jej świadomości były to długie minuty, a może nawet godziny. Odezwała się w końcu całkowicie nie poznając swojego trzęsącego się głosu. – Rozprawialiśmy o codzienności, która miała nigdy nie nadejść. Gdybaliśmy nad losem, który był już przesądzony. – odparła dotykając delikatnie koniuszkami palców jego policzka. – Nie spodziewałam się, że przyjdzie moment, w którym dane nam będzie sprawdzić nasze gdybania i nie mogę się tego doczekać. – dodała, a na jej ustach pojawił się uśmiech. – Opowiedz mi o metaforze drogi, Drew. Obiecuje, że postaram się nie usnąć. – zaśmiała się nie mogąc darować sobie choć delikatnej uszczypliwości. – Zostanę twoją żoną. Pragnę zostać twoją żoną. – dodała wyciągając w jego stronę dłoń.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Rodzinne ploteczki Macnairów - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Rodzinne ploteczki Macnairów [odnośnik]04.06.24 19:09
- Ależ skąd – wydusiłam wzniośle, gdy bratanek wspomniał moje potencjalne poszukiwanie prawdy wśród cudów letniej uciechy. – Na jarmarku… miałam lepsze rzeczy do roboty od wróżenia z fusów czy gwiazd – przyznałam z nutą goryczy, choć i jakiś niecny błysk przemknął się przez głębię wejrzenia. Cieszyłam się jednak z pełnego kielicha. Cieszyłabym się nawet bardziej, gdybyśmy mogli wznieść toast za coś jeszcze, lecz nie mogłabym zaprzeczyć, że, w istocie, dostarczali mi powodów do dumy.
Tymczasowo zamoczyłam jednak wargi w trunku, leniwie nieco posuwając okiem po wszystkich pokrewnych twarzach. Zadziwiające, Drew powstał z fotela, a ja zmarszczyłam lekko brwi, poszukując bez większych oczekiwań celu tej podróży. Do swej ukochanej i wywalczonej, a jakże. Coś mi jednak nie pasowało, coś zdawało się naznaczyć ruchy i mimikę obcym akcentem, niepokojem. Podparłam brodę na oparciu sofy i wychyliłam nieco sylwetkę w stronę tej dwójki. Gdy pociągnął ją za sobą, gdy z poruszonym spojrzeniem próbował utorować sobie drogę do odmętów kobiecej myśli – już wiedziałam. Fala wzruszenia wezbrała, nie pozwalając żadnemu z nas oderwać od nich wejrzenia. Chwalebna obietnica, złączone czule dłonie i dramatyczna chwila niepewności, z którą musiał się zmierzyć Drew. Znacznie gorsza od najpodlejszego zadania, znacznie ważniejsza. Czy nie tak? Czy nie kochał jej aż tak? Czułam, jak lęk pęta niezłomnego śmierciożercę, jak jego mroczne istnienie staje na skraju przepaści i wyciąga się ku temu… co ludzkie. Uczucie, choć potężne i obezwładniające, przypomniało światu, że choć oddał się ciemnym mocom, to jednak nie zgnił. Żył w pełni, a całkowicie topiące się w niej oczy wydawały się być najwyższym ku temu dowodem. Atmosfera przejęcia bezwzględnie gęstniała w powietrzu, drażniąc oczekująco nozdrza. Jeszcze chwila. Jeszcze chwila i pierścień obnaży czar tajemnicy. Doskonale, długo czekał, najwyższa już pora. Lśniący pomiędzy nimi kamień przeobrażał się w manifest, pęczniał jak wielki symbol tego, co dane im było przeżyć. Rozkoszne i jakże zdradliwe – należne im, młodym. A ona? Wahała się? Nie spodziewałam się odmowy, nie sądziłam, by potrafiła się temu przeciwstawić. Historie takie jak ta nigdy nie miały prawa do pomyślnych zakończeń, lecz Drew zdawał się zadziałać wbrew naturze i wszelkim regułom. Ohydne i zarazem piekielnie interesujące. Imponowała mi jego determinacja, imponowało mi to, jak bardzo był w stanie zaczarować rzeczywistość, byleby tylko móc wreszcie wypowiedzieć te słowa. I spodziewać się, że mu nie odmówi.
Pragnę zostać twoją żoną. Cień uśmiechu zakwitł na moich wargach, gdy potwierdziła swe oddanie. Oddanie jemu, oddanie tej rodzinie i wszelkim powiązanym z nią sprawą. Ona, Lucinda Macnair. Dawniej zdrajczyni i obrzydliwa terrorystka, a wkrótce żona mego bratanka i pani tych ziem. Dawała mu szczęście, dawała mu siłę. To interesowało mnie najmocniej, tego pragnęłam, pamiętając doskonale o wszelkich naszych obietnicach składanych w cieniu nocy i zaufaniu pokrewnych dusz. Zmrużyłam oczy, by nieco dłużej popatrzeć na Drew w chwili, gdy niezmierzony stres rozpadał się krótko po wypowiedzianym przez nią zaklęciu. – Powinniśmy częściej dzielić się przemyśleniami w rodzinnym gronie – przyznałam, obnażając swą dumę z obecności rodziny i… jakże cennego wydarzenia. Powstałam wkrótce i wzniosłam dłoń dzierżącą szkło. – Moi drodzy, gratuluję, wspaniała wiadomość. Cieszy mnie wasza radość, wasze szczęście… - wyjawiłam głośno i na koniec kiwnęłam znacząco głową, z uznaniem dla celebrowanego przyrzeczenia zakochanych. Ich życie wkrótce się zmieni. – Tobie zaś, Lucindo, gratuluję podwójnie, zdołałaś skraść to serce, gdy sądziłam, że to… niemożliwe – zwróciłam się odrębnie do Selwynówny.
Najwyższy czas.
Irina Macnair
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8709-irina-macnair-dluga-budowa https://www.morsmordre.net/t8832-pani-macnair#263265 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t9237-skrytka-nr-2063#281040 https://www.morsmordre.net/t9127-irina-macnair#275271
Re: Rodzinne ploteczki Macnairów [odnośnik]13.06.24 13:40
Chociaż tak naprawdę nigdy nie rozmawialiśmy z Igorem na ten temat, wiedziałem, że pod tym względem mamy podobne zdanie. Pomimo, że oboje nigdy nie stroniliśmy od towarzystwa panien, to jednak perspektywa ożenku nie specjalnie nam się podobała. Może niektórzy mogliby wziąć moje słowa za żart, jednak gdzieś w głębi duszy naprawdę nie chciałem żenić się z kimś kogo nie znałem, kto mnie nie interesował na wielu płaszczyznach. Owszem, aparycja miała znaczenie, a kto uważał, że nie, w moim mniemaniu był hipokrytą. Nie zmieniało to jednak faktu, że kobieta mogła być najpiękniejszą damą chodzącą po tym nędznym padole, ale jeśli nie miała czegoś w głowie, jeśli nie potrafiła prowadzić interesującej rozmowy, jeśli nie miała swojego zdania, a jedynie podążała wyznaczonymi jej przez innych ścieżkami...dla mnie nie miała wartości. Był moment, że myślałem iż znalazłem ten jeden kwiat pośród miliona znajdujących się na wielkiej łące zwanej światem, finalnie jednak okazało się, że była pokrzywą, której jedynym zadaniem było parzenie i odstraszanie od siebie. Być może to był właśnie ten moment kiedy postanowiłem, że nie będę rzucał się na pierwszą lepszą, nawet jeśli miało to się spotkać z niezadowoleniem wszystkich w około. Nie tylko Irina patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, chcąc w końcu usłyszeć tą „radosną” informację. Babka również co jakiś czas suszyła mi głowę twierdząc, że w tym wieku to już dawno powinienem był panem domu i mieć przynajmniej chociaż dziecko w drodze. Nauczyłem się zbywać te wszystkie komentarze, unikać spojrzeń, ale ile można?
- Na Merlina nie. To jedynie coś co kiedyś usłyszałem. - odparłem spokojnie zerkając w kierunku Lucindy, posyłając jej delikatny uśmiech, nie mając jednak zamiaru kontynuować tego tematu.
Na pytanie rzucone w moim kierunku przed Drew uniosłem brew ku górze, po czym mimowolnie przeniosłem spojrzenie w stronę ciotki. Czy była mi w jakiś sposób matką? Nie miałem pojęcia. Jako, że nigdy takowej nie miałem, nie do końca wiedziałem jak matka powinna się zachowywać. Miałem babkę, jednak nie ważne jak bardzo się starała, jak bardzo byłem jej wdzięczny za te wszystkie lata, nie była w stanie zastąpić mi rodzicielki. Mimo wszystko już dawno przestałem się rozwlekać na ten temat, nie miało to najmniejszego sensu.
Widząc jak kuzyn podnosi się z fotela, na nowo skupiłem na nim wzrok. Co zamierzał? Bo zdecydowanie coś, skupienie i powaga wymalowana na jego twarzy mówiła sama za siebie. Nie byłem jednak w stanie odgadnąć o co może chodzić. Jednak kiedy chodziło o niego, już dawno nauczyłem się, że chyba nigdy nie będę w stanie go przejrzeć. Był chodzącą zagadką, człowiekiem nader interesującym.
Z uwagą przyglądałem się jego poczynaniom i nie tylko ja z tego co zdążyłem zauważyć. Kiedy jednak ukląkł na jedno kolano wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. A więc postanowił opuścić nasz kawalerski klub, zdradzić jego członków i uwolnić się od kolejnych pytań i wyczekujących spojrzeń. Czy mógłbym mieć mu to za złe? Pewnie, że tak, jednak nie miałem. Każdy człowiek, nie ważne jak zatwardziały w bojach, oddany sprawie, miał prawo do posiadania namiastki normalności. Czy nie wszyscy do tego dążyliśmy?
Kiedy padło to wyczekiwane pytanie, a kilka chwil później, jeszcze dłużej wyczekiwana odpowiedź, uśmiech wpłynął na moje usta. Chyba przez moment poczułem ukłucie zazdrości, które szybko ustąpiło miejsca zadowoleniu. Tak, należało im się to. Nie wiedziałem jak długa i pokręcona była ich historia, ale należało im się szczęście.
- Moje gratulacje...było to nader niespodziewane chociaż w pewnym sensie wyczekiwane. - odparłem spokojnie podnosząc się z kanapy i idąc za przykładem ciotki uniosłem na wpół zapełnioną szklankę w geście toastu.


Mitch Macnair
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12141-mitchell-macnair#dogory https://www.morsmordre.net/t12216-listy-do-mitch-a#376210 https://www.morsmordre.net/t12217-mitch-macnair#376211 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t12219-skrytka-bankowa-2608#376217 https://www.morsmordre.net/t12218-mitch-macnair#376212
Re: Rodzinne ploteczki Macnairów [odnośnik]17.06.24 21:27
Przygaszone niemalże żałobnie oczy, w ewidentnej manierze pozbawione młodzieńczej iskry i pierwotnego zadowolenia, krążące leniwie wzdłuż statecznych sylwet zgromadzonych tu domowników, w dość wymownej sugestii szukały sobie jakiegoś nowego punktu zaczepienia. Myśli natrętnie jednak krążyły wokół tego jednego, obrazoburczo sprowadzając kolorowe realia do poziomu czarnobiałych, ponurych migawek. Jako pierwsza zawidniała ― podła albo i nie? mógł zaledwie dywagować ― banalna reminiscencja, przyrzeczonej mu od jego niechcenia, bułgarskiej córy wielkiego utracjusza z granic carskiego dworu; siedząc w głębokiej dziczy dalekiej Północy napływały odojcowskie listy swoistego ponaglenia, bo wyrok zapadł pod twoją nieobecność, bo dziewczyna czeka na obiecanego męża. Zapewnienia o jej urodzie i jakże intratnym sojuszu rodów okazywały się dlań wręcz odpychające, tak też w utartej formule cierpliwie odwlekał powrót na tereny ojczystej prowincji, gdzie oczekiwano aż klęknie przed obcym obliczem, a potem, potem jeszcze przyrzeknie rytualne tak. Całkiem fortunnie układ ten zginął jednak wraz z apodyktycznym rodzicem, pogrzebany ostatecznością i odrywający go od ram przedmiotowego interesu, w którym ― jako ten wartościowy przedmiot o dobrze brzmiącym nazwisku ― należało go bezwstydnie sprzedać, pozbawiwszy głosu w, być może naiwnych, dywagacjach o istnieniu miłości. Od dawna już nie chciał w nią wierzyć, zwłaszcza gdy po wstąpieniu na angielskie ziemie prowadzano go, tak po prostu, jako tę urokliwą wystawkę dla panien na wydaniu ― niekiedy wodząc niektóre z nich wyłącznie na pokuszenie, innym razem po to zaś, by realnie negocjować nim stosowne warunki omawianych kontraktów. Czasami chodziło tylko o dostawy drewna do trumien, czasami jednak na horyzoncie majaczyły bardziej znaczące wyrazy politycznych gier. Żadnej z nich nie zrealizowano, bo z uporem maniaka trzymał w dokumentach to kapryśne, nic tu nieznaczące, nazwisko Karkaroff; dobrze jednak wiedział, że przy dominującym tupnięciu obcasa starszyzny, na jej wyraźne życzenie, z dnia na dzień przeistoczyłby w iście brytyjskiego Macnaira. A matka, choć z pozoru dawała wolność wyboru, w istocie nie wyzbywała się dzierżonej w dłoniach arbitralności. Była ostatecznym decydentem, tym sugestywnie ostatnim głosem w rozważaniach, w dodatku niebaczącym na serce, lecz pragmatycznie rachującym przedsięwzięcie tak wielkiej wagi. Brutalnie już zdołał się bowiem przekonać, że na wieści o ewentualnej ukochanej reagowała raczej chłodnym zapytaniem czy nie będę rozczarowana?, niźli gestem entuzjastycznej aprobaty. Tak więc mógł szczerze ― albo pod wrażeniem narastającej presji ― zapragnąć poślubić kobietę jedną, drugą czy czwartą, ale ona miała w tych deklaracjach równie ważny udział.
Czy więc, po części chociaż, zazdrościł im ― Drew i Lucindzie ― tego, że wbrew przeciwnościom zdołali zejść się na końcu drogi? Czy więc, po części chociaż, ich historia nie była inspirująca? Nie znał jej szczegółów, zdawało się wszakże, że niegodzien był poznać ich kształt, gdy lapidarnie podpytywał jedno i drugie o coś więcej, ale od początku dawali mu do zrozumienia, że łączy ich więcej od przelotnego romansu. Z uwagą dostrzegał zresztą zmiany rysów twarzy u niej i u niego, ilekroć tylko padło imię tego drugiego, ilekroć tylko, leciwe bodaj, napomknięcie o tym drugim dotarło ich uszu. Ją zdołał poznać zaledwie powierzchownie, ale jak dotąd wykazywała się wystarczającą uprzejmością; jego zdążył już poznać lepiej, choć nie zwykli dzielić się niuansami życia codziennego. To wystarczało jednak, by z sympatią przyglądał się ichniejszej relacji, a na końcu ― tak po ludzku kibicował. Nie przypuszczał, że sprawy nabiorą tak dynamicznego tempa, że ― w czasie, gdy powstał z fotela i oglądał leżące na komódce, karty kolekcjonerskie ― za jego plecami dojdzie do intymnych oświadczyn. Odważnych, bo poczynionych na oczach wszystkich, bez kozery rozgrywających się przy błahym spotkaniu najbliższych. Być może winien był postąpić na wzór starszego kuzyna, być może zbytnia obojętność, albo przesadna zwłoka, miała do końca już życia niefortunnie decydować o torach jego losów; miast rozważań na ten temat z przejęciem oceniał drgające w niepewności mimiki twarzy całej rodziny, począwszy od tych cieszących się teraz największym zainteresowaniem, skończywszy na wzruszonym Mitchu i usatysfakcjonowanej Irinie. Opróżnił do połowy szklankę z trunkiem, zaraz już odstawiał ją na gładki blat mebla i czekał. Razem z resztą czekał na pomyślną zgodę, na jej łaskawość, na rozkwit obiecującej deklaracji.
Na szczęście nie zwlekała.
Wznieśmy toast. Za waszą pomyślność ― podjął od razu po uściskach i krótkich słowach gratulacji, w nich był wszakże całkiem wprawiony. Zwykle chodziło o suche kondolencje, dziś jednak pozwolić sobie mógł na szeroki uśmiech zadowolenia i uniesiony wysoko kieliszek ― ten niemy sygnał, że było co celebrować. ― Zadowolona z pierścionka? ― cicho mruknął zaraz do Lucindy, rzuciwszy okiem na połyskującą na palcu biżuterię; mówił to raczej żartobliwie, aniżeli w tonie poważnego zapytania, po to tylko, by dodać wkrótce: ― Nie poskąpił na niego, tyle dobrego. Można sprzedać, jakby narzeczony okazał się totalnym dupkiem... ― jedno jeszcze porozumiewawcze spojrzenie i wyraziście szeroki uśmiech, nim nie spoczął na powrót w miękkości zdobnego siedziska.
Igor Karkaroff
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 14 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
beyond your face I saw my own reflection
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11807-igor-karkaroff-budowa#364730 https://www.morsmordre.net/t11827-listy-igora#365077 https://www.morsmordre.net/t12117-igor-karkaroff#373077 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t11813-skrytka-nr-2571#364862 https://www.morsmordre.net/t11812-igor-karkaroff#364859
Re: Rodzinne ploteczki Macnairów [odnośnik]12.07.24 0:09
Ledwie chwila, jeden moment. Niby pewności, ale utkany w barwy zaśniedziałej przeszłości nie napawał wielkim optymizmem zważywszy na swą skazę, powłokę skrzętnie utkaną z rąk twórcy, nie łaskawego losu. Ubrawszy szaty artysty, wirtuoza w swym fachu powinienem spodziewać się oklasków, finału przedstawienia zgodnego z napisanym scenariuszem, lecz to nie z mojej ręki miało powstać zakończenie tego aktu. Nie chciałem przykładać do pergaminu pióra, nie rozglądałem się nawet za kałamarzem – pozostawiłem tę decyzję jej. Kobiecie, która spędzała mi sen z powiek, która niejako stała się moim celem, bo o dziwo im dłużej jej smakowałem, tym bardziej pragnąłem uczynić to ponownie. Była spoiwem, brakującym elementem. Być może lekiem – sposobem na przełamanie gnębiących mnie od lat sprzeczności i odpowiedzią na mnożące się pytania.
Czyżby dlatego pojawił się lęk? Bo decyzję i przyszłość oddałem w ręce kogoś innego? Może dla postronnej osoby wydawało się to normalne, ot pytanie, ryzyko jak każde inne, lecz dla mnie było to coś więcej. Coś co było poza moją naturą, poza mną. Krocząc własną drogą nie oddawałem władzy, nie prowokowałem sytuacji, kiedy to ktoś miałby mi wskazać odpowiednią ścieżkę. Wszystko co czyniłem było jedynie moją wolą, moim zdaniem, dlatego nie mogłem mieć do nikogo żalu o czyhające konsekwencje. Moje wybory; wszystko było moje. Do dziś.
Spoglądając w zielone tęczówki oczekiwałem niejako na wyrok, a moim adwokatem pozostawała tętniąca w sercu nadzieja. Wiara, że pragnęła tego równie mocno jak ja – nie szczęśliwego zakończenia, ale wspólnego do niego dążenia. I ponownie, i znów ktoś z boku mógłby uznać te zaręczyny za prozaiczne, pozbawione magii, wymaganej w kuluarach intymności, lecz dla mnie odrzucenie w samotności byłoby o wiele prostsze, niżeli w gronie bliskich mi ludzi. Osób, które – w mym założeniu – miały czuć do mnie szacunek, nie podziw, a respekt napędzający lojalność, bezsprzeczne oddanie naszej wspólnej sprawie. Przy nich nie zwykłem odkrywać swych kart, nie pokazywałem twarzy, którą widziała jedynie Lucinda, więc pokrętnie obnażyłem się ze wszystkich atutów. Nie na pokaz, lecz na dowód szczerości, jaką być może tylko ona mogła zrozumieć. Daleko temu było do elementu gry, ja naprawdę tego chciałem. Pragnąłem od dawna, nawet jeśli przeszło rok wypierałem to z całych sił.
Być może padły jakieś słowa, gdy pokonywałem dzielącą nas drogę, być może nawet zostały wygłoszone w trakcie mojego niezgrabnego sięgania po pierścionek. Skupiony wyłącznie na dziewczynie umysł wyparł je i czuwał – czuwał do pierwszego zdania, pierwszego gestu pozornie sugerującego wiele, a tym samym jedno. Niepewny uśmiech wkradł się na moją twarz, ale już po chwili zmienił się w promienny, rzec szczerze – szczęśliwy. Dźwignąłem się na nogi i wsunąłem pierścionek na jej palec, po czym musnąłem jej usta. -Wspominałaś, że usypianie to moja domena, czyżbym właśnie nakrył swą narzeczoną na pierwszym kłamstwie?- szepnąłem do jej ucha, po czym przeniosłem wzrok na świadków tejże ckliwej sceny. Mógłbym przysiąc, że jeśli ktokolwiek zamierzy mi to wytknąć, szczególnie tych dwóch delikwentów, to nogi im z dupy powyrywam. -Jak dobrze pamiętam mówiłaś mi, że już niczym cię nie zaskoczę- skupiłem wzrok nieco dłużej na ciotce nie mogąc powstrzymać, tak znajomego jej, kpiącego uśmieszku. -Chwila, chwila z tym toastem- zaśmiałem się pod nosem, po czym wyciągnąłem dłoń po szkło, które wciąż stało na podłokietniku fotela. -Wypraszam sobie- teatralnie ściągnąłem brwi i z równie aktorską powagą wlepiłem wzrok w Igora. -Nie będę zabierać ci tego zaszczytnego miana- żartowałem, ale o tym przecież wiedział. Finalnie skupiłem wzrok na Mitchu, któremu kiwnąłem głową na znak swego rodzaju wdzięczności? Być może tak było; wszyscy dookoła wiedzieli, że pewne słowa nie były mi w stanie przejść przez usta i z pewnością było to proste dziękuję. -Za nas, za was - rzuciłem unosząc szło, gdy tylko wręczyła mi go ciotka. -Za przyszłość- dodałem wracając spojrzeniem do zielonych tęczówek, po czym upiłem trunku, szlag – upiłem go do dna.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Rodzinne ploteczki Macnairów
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach