Zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zaułek
Ulica Pokątna składa się nie tylko z głównej ulicy, choć to na niej tętni życie. Pomiędzy wejściami do niektórych sklepów, znajdują się odnogi mniejszych uliczek, bardziej zaniedbanych, ponurych, często wyboistych - nikt nie widzi celu w ich odnowie. Czasami przebiegnie tu bezpański kot, by za chwilę zniknąć w cieniu. Dróżki najczęściej krzyżują się ze sobą, tworząc skomplikowaną sieć, w której można łatwo się zgubić, niektóre są ślepe, a wszystkie wydają się tak samo podobne.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
| 25.08.1957
Jeszcze niedawno większość wolnego czasu poświęcał nauce. Przecież musiał utrzymać status prymusa, udowodnić wszystkim, że nie mianowano go prefektem wyłącznie z powodu nazwiska, a to - w połączeniu z licznymi bankietami i innymi obowiązkami arystokraty - nie pozwalało na wiele więcej. Czy było warto? Teoretycznie dzięki temu osiągał postawione cele - rodzina mogła pochwalić się uzdolnionym synem, ludzie przestawali rozpowiadać fałszywe pogłoski, a on zbliżał się do ojca! Chyba było warto, czyż nie?
Niestety, szybko zdał sobie sprawę, że wcale nie było. W Hogwarcie często - czy to wertując kolejny rozdział podręcznika traktującego o historii magii czy też trenując do następnego meczu Quidditch'a - łapał się na myśleniu, że zakończenie edukacji przyniesie mu satysfakcję, że wtedy pozwoli sobie na więcej - że wreszcie zobaczy wszystkie cuda architektury, które widział na kartach ksiąg, a których nie przyszło mu zobaczyć na żywo. Liczył, że pozna wielu interesujących ludzi i przestanie przejmować się głupimi sprawdzianami z zielarstwa! Czyż nie tak miało być? Cóż, tytuł absolwenta uświadomił mu, że tak naprawdę poza szkołą nic niezwykłego na niego nie czekało. Nie miał żadnych marzeń i aspiracji, nie wiedział co ze sobą zrobić, a po śmierci babki w Pallas Manor nie miał osoby, z którą mógłby spędzić czas. Fakt, Hogwart opuścił stosunkowo niedawno, ale sam fakt, że sterczał w miejscu wywoływał dziwne uczucie pustki. Może to dlatego, że jeszcze niedawno wiecznie był czymś zajęty? Jeśli nie nauką to treningami Quidditch'a, jeśli nie treningami Quidditch'a to pielęgnowaniem relacji z właśćiwymi ludźmi. Co więc mógł zrobić, żeby tego uczucia się pozbyć? Opuścić Pallas Manor?
Owszem, od kilku dni coraz częściej wędrował wzrokiem w kierunku wielkiej, bogato zdobionej bramy. Co się za nią kryło? Najczęściej przechodził przez nią w towarzystwie rodziny - zazwyczaj w mało interesujące miejsca. No a poza tym znał naprawdę niewiele ulic, głównie Pokątną, gdzie co roku zaopatrzał się w szkolną wyprawkę. Jak więc miał gdziekolwiek trafić?
Czy powinien próbować? Czy czyhało tam niebezpieczeństwo, a może wręcz przeciwnie - wszyscy mieli być dla niego mili? Wiedział o ciężkiej sytuacji w Londynie, pewnie w dużym stopniu spowodowanej przez działania jego rodziny, ale przecież nie mogło być tak źle! Nie powinno, prawda?
Myślał o tym, gdy przemierzał ulicę Pokątną - większość sklepów była już zamknięta, a on - trochę podekscytowany, trochę zdezorientowany - przyglądał się witrynom. I przez chwilę wydawało mu się, że nie postąpił źle, że opuszczenie murów rezydencji nie było tak okropnym pomysłem jak wcześniej mu się wydawało. Wszystko układało się wspaniale! Czuł się po prostu... bezpiecznie!
Czy tak samo czuł się w specyficznym i zaniedbanym zaułku, zdecydowanie różnym od przyciągającej wzrok Ulicy Pokątnej? Czy powinien był tutaj skręcać? Nie, chyba powinien wrócić na rozwidlenie i skręcić w prawo. Czy podążając tym tropem powróciłby do kolorowych witryn? Robiło się coraz ciemniej i ciemniej, a on był coraz bardziej nerwowy. Przed wyjściem obiecał sobie, że niedługo wróci do rezydencji i wróci tutaj innego dnia, ale nie! Coś musiało pójść nie tak.
W tym fakcie uświadomił go nawet czarny kot, według tradycji przynoszący nieszczęście! Hector wyciągnął więc różdżkę i chociaż wiedział, że nie zdziała nią zbyt wiele, wypowiedział jedyne zaklęcie, które przyszło mu do głowy:
— Lumos.
Oświetlił najbardziej zacienione miejsce, jednak - co przyjął z ulgą - niczego w nim nie zauważył! Skąd więc pochodził niepokojący odgłos, który nagle usłyszał za plecami? Chociaż czuł, że nie powinien się odwracać, to wkrótce to zrobił, różdżkę nakierowując na ewentualną przeszkodę.
Gość
Gość
Przywykła do poruszania się po zmroku, nawet jeśli zawierucha panująca w Londynie zdawała się nigdzie nie odchodzić. Mieszkała tu od dłuższego czasu, znała uliczki oraz wąskie przejścia, w które nie w cisnąłby się normalny, rosły magipolicjant… Chociaż oni, w ostatnim czasie zagrażali jej coraz mniej. W niewielkiej torebce nosiła dokument, dumnie świadczący o wieloletnim ciągu czystej krwi, jaka płynęła w jej żyłach. Kłamstwa jakie ulatywały z jej słodkich ust nie zawiodły, zapewniając jako takie poczucie bezpieczeństwa. Nawet wtedy gdy zdawała się balansować na niewidzialnym ostrzu między rozpaczą a stabilnością.
W jej głowie grała melodia - spokojna, wręcz leniwa w swej eleganckości, co jakiś czas przecinana ciepłymi nutami pomarańczy bądź melancholijnymi brzmieniami ciemności niektórych zaułków. I jedynie czasem pomalowane czerwoną szminką usta wykrzywiały się w niezadowoleniu, gdy melodię zakłócały dźwięki zaklęć rozbijających się w jakimś zakątku.
Stała w jednej z bram, chudymi palcami zwijając papierosa z podłego tytoniu. Odrobinę niekształtnego, lecz to nie zdawało się w tym momencie liczyć. Przejechała językiem po bletce, aby sklecona konstrukcja nie rozleciała się po czym wsunęła papieros między czerwone wargi. I już miała przypalić jego końcówkę, gdy jej uwagę przykuło coś… A raczej ktoś, kto w tym konkretnym miejscu wyglądał co najmniej dziwnie i abstrakcyjnie. Jego szaty świadczyły o sporej pojemności bankowej skrytki, stawiane kroki wskazywały pierwsze oznaki strachu… Twarz nie przyszło jej jeszcze ujrzeć.
Uważnie obserwowała sylwetkę, samej pozostając w mroku jednej z bram. Brew dziewczyny uniosła się delikatnie, gdy mężczyzna minął ją by wypowiedzieć jedną z inkantacji, przywołującą kulę światła. Panna Frey odpaliła trzymanego w ustach papierosa, po czym spokojnie, w towarzystwie stukotu obcasów ruszyła w jego kierunku. Och, nie mogła odmówić sobie odrobiny rozrywki podczas tego, jakże leniwego wieczoru.
Porcja papierosowego dymu powędrowała do jej płuc, by po chwili uciec z nich z formie szarobiałego kłębu tytoniowych pozostałości. Leniwie uniosła ramiona ku górze, chcąc pokazać mężczyźnie, że nic mu z jej rąk nie grozi.
- Mama nie mówiła ci, żeby nie celować różdżką w panny? - Mruknęła, posyłając mu tajemniczy uśmiech czerwonych warg. Chwilę później miała wrażenie, że pomyliła się z oceną. Nie był mężczyzną, lecz podlotkiem. Młodym chłopaczkiem, który najwidoczniej znalazł się z złym miejscu o złym czasie. Interesujące.
Panna Frey opuściła powoli ramiona, by wysunąć z ust papierosa i strzepnąć nadmiar popiołu gdzieś na bruk. Czarna satynowa sukienka opinała jej smagłe ciało, przez rozcięcie z boku ujawniając kawałki smukłych nóg. Czarne spojrzenie uważnie zlustrowało postać chłopaczka, gdy zrobiła kilka kolejnych kroków w jego stronę, subtelnie kołysząc krągłymi biodrami.
- Zgubiłeś się? Nie wyglądasz na kogoś, kto wie gdzie się znalazł. - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w spojrzeniu. Leniwym krokiem niczym znudzona kotka obeszła chłopaczka dookoła, jakby chciała odnaleźć potwierdzenie swoich przypuszczeń. I jedno było pewne - z pewnością nie musiał się martwić o jedzenie bądź inne, trywialne szczegóły istnienia. - No, coś ty za jeden? - Kolejne pytanie padło w towarzystwie odrobinę wyzywającego spojrzenia czarnych oczu, utkwionych w tęczówkach niespodziewanego towarzysza. Kto wie, może jednak nie będzie się dziś nudzić?
W jej głowie grała melodia - spokojna, wręcz leniwa w swej eleganckości, co jakiś czas przecinana ciepłymi nutami pomarańczy bądź melancholijnymi brzmieniami ciemności niektórych zaułków. I jedynie czasem pomalowane czerwoną szminką usta wykrzywiały się w niezadowoleniu, gdy melodię zakłócały dźwięki zaklęć rozbijających się w jakimś zakątku.
Stała w jednej z bram, chudymi palcami zwijając papierosa z podłego tytoniu. Odrobinę niekształtnego, lecz to nie zdawało się w tym momencie liczyć. Przejechała językiem po bletce, aby sklecona konstrukcja nie rozleciała się po czym wsunęła papieros między czerwone wargi. I już miała przypalić jego końcówkę, gdy jej uwagę przykuło coś… A raczej ktoś, kto w tym konkretnym miejscu wyglądał co najmniej dziwnie i abstrakcyjnie. Jego szaty świadczyły o sporej pojemności bankowej skrytki, stawiane kroki wskazywały pierwsze oznaki strachu… Twarz nie przyszło jej jeszcze ujrzeć.
Uważnie obserwowała sylwetkę, samej pozostając w mroku jednej z bram. Brew dziewczyny uniosła się delikatnie, gdy mężczyzna minął ją by wypowiedzieć jedną z inkantacji, przywołującą kulę światła. Panna Frey odpaliła trzymanego w ustach papierosa, po czym spokojnie, w towarzystwie stukotu obcasów ruszyła w jego kierunku. Och, nie mogła odmówić sobie odrobiny rozrywki podczas tego, jakże leniwego wieczoru.
Porcja papierosowego dymu powędrowała do jej płuc, by po chwili uciec z nich z formie szarobiałego kłębu tytoniowych pozostałości. Leniwie uniosła ramiona ku górze, chcąc pokazać mężczyźnie, że nic mu z jej rąk nie grozi.
- Mama nie mówiła ci, żeby nie celować różdżką w panny? - Mruknęła, posyłając mu tajemniczy uśmiech czerwonych warg. Chwilę później miała wrażenie, że pomyliła się z oceną. Nie był mężczyzną, lecz podlotkiem. Młodym chłopaczkiem, który najwidoczniej znalazł się z złym miejscu o złym czasie. Interesujące.
Panna Frey opuściła powoli ramiona, by wysunąć z ust papierosa i strzepnąć nadmiar popiołu gdzieś na bruk. Czarna satynowa sukienka opinała jej smagłe ciało, przez rozcięcie z boku ujawniając kawałki smukłych nóg. Czarne spojrzenie uważnie zlustrowało postać chłopaczka, gdy zrobiła kilka kolejnych kroków w jego stronę, subtelnie kołysząc krągłymi biodrami.
- Zgubiłeś się? Nie wyglądasz na kogoś, kto wie gdzie się znalazł. - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w spojrzeniu. Leniwym krokiem niczym znudzona kotka obeszła chłopaczka dookoła, jakby chciała odnaleźć potwierdzenie swoich przypuszczeń. I jedno było pewne - z pewnością nie musiał się martwić o jedzenie bądź inne, trywialne szczegóły istnienia. - No, coś ty za jeden? - Kolejne pytanie padło w towarzystwie odrobinę wyzywającego spojrzenia czarnych oczu, utkwionych w tęczówkach niespodziewanego towarzysza. Kto wie, może jednak nie będzie się dziś nudzić?
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spodziewał się wszystkiego i każdego - od obleśnych bezzębnych osiłków, chorych psychicznie morderców po najzwyklejszych w świecie kloszardów. W życiu jednak nie spodziewał się, że w ciemnym, pewnie nieuczęszczanym zaułku przyjdzie mu spotkać... kobietę! Pozornie normalną kobietę, zadbaną i nie niebezpieczną?
Opuścił różdżkę i schował ją za pazuchę, po chwili jednak przeklinając się w myślach, że w ogóle jej posłuchał! Czy to nie ona powinna słuchać jego? Ojciec często powtarzał, że powinien słuchać tylko i wyłącznie osób ważniejszych do niego. Czy taką osobą była Emma, która - choć nie wyglądała na biedną - przebywała w takim miejscu? Nie znał jej, nawet nie kojarzył i podejrzewał, że nie mogła pochodzić z wyższych sfer. Bo która dobrze urodzona dama chodziłaby po takich zaułkach?
Gdy tylko zbliżyła się na niebezpiecznie bliską odległość, odsunął się ostrożnie i posłał jej pełne uwagi spojrzenie, jednocześnie żałując że różdżka, którą jeszcze przed chwilą trzymał w ręku, spoczywała już za pazuchą szaty. Może rzeczywiście nie była groźna? Gdyby chciała to już dawno leżałby w martwy, może oszołomiony lub pocięty na drobne kawałeczki! Przecież nie potrafił się bronić. A skoro Emma - choć jeszcze nie znał jej imienia - potrafiła w takim miejscu przetrwać, to musiała jakieś umiejętności posiadać.
Dlaczego początkowo się nie odzywał? Czy to zdziwienie, przerażenie a może obcisły materiał sukienki sprawił, że zabrakło mu języka w gębie? Mierzył ją pełnym uwagi spojrzeniem i z każdą chwilą nabierał pewności, że ma do czynienia z ładną, ale niezwykle bezczelną nieznajomą!
— Coś ty za jeden? — obruszył się, wyprostował i wygładził materiał drogiej szaty. Była bardzo odważna, na dodatek wytrąciła go z równowagi, więc chociaż bardzo chciał wyglądać dumnie, to - przytłumiony jej pewnością siebie - prezentował się co najmniej żałosnie. Nie pomagały mu nawet idealne szaty! Czy to dlatego pozwalał sobą pomiatać? Bo była tak odważna, że aż onieśmielająca?
Czy powinien w ogóle się przedstawiać? Zdradzać prawdziwe nazwisko? W tej sytuacji mogło to być trochę niepoważne.
— Nazywam się Hector Krueger i nie, nie zgubiłem się. — wyrzucił w końcu i chociaż próbował zabrzmieć wiarygodnie, to Emma mogła wyczuć pewne zawahanie. Teraz - mimo odzienia - w niczym nie przypominał chłopca z Crouchów, ale na pewno nie był też z Kruegerów. Sam jednak nad tym nie myślał, zamiast tego próbował znaleźć racjonalne wytłumaczenie swojej obecności. — Po prostu... — rozejrzał się szybko. — Zwiedzałem. — dodał, krzyżując z nią spojrzenie, choć nie na długo - chwilę później ponownie spuścił wzrok, lustrując ją od nóg, do bioder aż do momentu, w którym nie wrócił do ciemnych oczu. — No, teraz twoja kolej. Kim jesteś i co tutaj robisz? — dodał naiwnie, a minę miał jak naburmuszony dzieciak (którym w sumie był), bo był na siebie zły, że w ogóle z nią jeszcze rozmawiał! Nie powinien dać sobą tak pomiatać! Teraz był zły także na nią! I kompletnie zapomniał o dobrym wychowaniu.
Opuścił różdżkę i schował ją za pazuchę, po chwili jednak przeklinając się w myślach, że w ogóle jej posłuchał! Czy to nie ona powinna słuchać jego? Ojciec często powtarzał, że powinien słuchać tylko i wyłącznie osób ważniejszych do niego. Czy taką osobą była Emma, która - choć nie wyglądała na biedną - przebywała w takim miejscu? Nie znał jej, nawet nie kojarzył i podejrzewał, że nie mogła pochodzić z wyższych sfer. Bo która dobrze urodzona dama chodziłaby po takich zaułkach?
Gdy tylko zbliżyła się na niebezpiecznie bliską odległość, odsunął się ostrożnie i posłał jej pełne uwagi spojrzenie, jednocześnie żałując że różdżka, którą jeszcze przed chwilą trzymał w ręku, spoczywała już za pazuchą szaty. Może rzeczywiście nie była groźna? Gdyby chciała to już dawno leżałby w martwy, może oszołomiony lub pocięty na drobne kawałeczki! Przecież nie potrafił się bronić. A skoro Emma - choć jeszcze nie znał jej imienia - potrafiła w takim miejscu przetrwać, to musiała jakieś umiejętności posiadać.
Dlaczego początkowo się nie odzywał? Czy to zdziwienie, przerażenie a może obcisły materiał sukienki sprawił, że zabrakło mu języka w gębie? Mierzył ją pełnym uwagi spojrzeniem i z każdą chwilą nabierał pewności, że ma do czynienia z ładną, ale niezwykle bezczelną nieznajomą!
— Coś ty za jeden? — obruszył się, wyprostował i wygładził materiał drogiej szaty. Była bardzo odważna, na dodatek wytrąciła go z równowagi, więc chociaż bardzo chciał wyglądać dumnie, to - przytłumiony jej pewnością siebie - prezentował się co najmniej żałosnie. Nie pomagały mu nawet idealne szaty! Czy to dlatego pozwalał sobą pomiatać? Bo była tak odważna, że aż onieśmielająca?
Czy powinien w ogóle się przedstawiać? Zdradzać prawdziwe nazwisko? W tej sytuacji mogło to być trochę niepoważne.
— Nazywam się Hector Krueger i nie, nie zgubiłem się. — wyrzucił w końcu i chociaż próbował zabrzmieć wiarygodnie, to Emma mogła wyczuć pewne zawahanie. Teraz - mimo odzienia - w niczym nie przypominał chłopca z Crouchów, ale na pewno nie był też z Kruegerów. Sam jednak nad tym nie myślał, zamiast tego próbował znaleźć racjonalne wytłumaczenie swojej obecności. — Po prostu... — rozejrzał się szybko. — Zwiedzałem. — dodał, krzyżując z nią spojrzenie, choć nie na długo - chwilę później ponownie spuścił wzrok, lustrując ją od nóg, do bioder aż do momentu, w którym nie wrócił do ciemnych oczu. — No, teraz twoja kolej. Kim jesteś i co tutaj robisz? — dodał naiwnie, a minę miał jak naburmuszony dzieciak (którym w sumie był), bo był na siebie zły, że w ogóle z nią jeszcze rozmawiał! Nie powinien dać sobą tak pomiatać! Teraz był zły także na nią! I kompletnie zapomniał o dobrym wychowaniu.
Gość
Gość
Problem z panną Frey pozostawał taki, iż nie zwykła słuchać się nikogo. Niczym kuguchar kroczyła londyńskimi ulicami, nie przywiązując większej uwagi do nakazów, zakazów bądź wszelakich rozkazów. Zapewne gdyby podlotek spróbował cokolwiek jej kazać, roześmiałaby się by odwrócić się na pięcie i wrócić do swoich zajęć. Chłopcy z zespołu, z którym przyszło jej dziś grać, z pewnością chętnie postawiliby jej kilka drinków.
Ems wykrzywiła czerwone usta w geście niezadowolenia, gdy głos chłopaczka przeciął powietrze. Smuga szarości uniosła się w powietrze, zakłócając spokój melodii otoczenia. Barwa, jaką osnuta była jego sylwetka zupełnie nie pasowała jej do osoby tak skrajnie młodej. Podobny odcień nie raz widywała u swojego dziadka, będącego niezwykle wiekowym czarodziejem. A on… Emma miała wrażenie, że stojący przed nią chłopaczek, nie jest nawet pełnoletni. Czarne spojrzenie przemknęło po otoczeniu, w poszukiwaniu jakiegokolwiek opiekuna. Tego jednak nie zauważyła.
- Co, nie przywykłeś do pytań? A może powinnam paść przed Tobą na kolana i dziękować, żeś nie trafił mnie zaklęciem? - Prychnęła z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Widziała drogie szaty, znała kilku członków szlachetnych rodzin… Lecz jego twarz pozostawała dla niej nieznajoma, zapewne przez, w tym momencie drastyczną, różnicę wieku… Albo jej ignorancję, któreś z tych dwóch z pewnością w tym momencie wchodziło w grę. Nie dociekała jednak co. Papieros ponownie wylądował między czerwonymi wargami, gdy panna Frey uważnie lustrowała chłopaczka.
- Ach… - Mruknęła, zakładając ręce na piersi. Nie podobał jej się jego ton; nie podobał jej się sposób, w jaki chłopak się do niej odzywać w końcu… Widziała, co się działo. Ale skoro wolał grać w swoją grę… Proszę bardzo, niech mu będzie. Teatralne, ciężkie westchnienie opuściło usta panny Frey w towarzystwie delikatnego wzruszenia chudych ramion.
- Zwiedzałeś? Och, to wiele tłumaczy… - Odpowiedziała rozkosznie, posyłając mu aż nazbyt słodki uśmiech, w jaki ułożyły się czerwone wargi. - Ile masz lat? Z piętnaście? Pytałeś rodziców o pozwolenie? - Odrobina złośliwości wdarła się w delikatne tony głosu panny Frey. Chciała być miła; chciała wskazać mu drogę, jaką powinien pokonać, aby dotrzeć do Pokątnej, nawet jeśli i ona teraz nie jawiła się jako bezpieczna. Teraz jednak… Coraz bardziej miała ochotę zabawić się jego kosztem.
- Z pewnością wycieczka będzie niezapomniana. Zaraz wejdziesz na Horizont Alley, a stamtąd prosta droga na Śmiertelny Nokturn. Jestem pewna, że będziesz dobrze bawił się z londyńskimi zbirami. - Odpowiedziała, uważnie obserwując jego twarz. Czy coś zmieni się na niej, gdy zauważy w jakim kierunku zmierza? Ostrożnie wypuściła dym ze swoich płuc.
- Emma Warbeck i właśnie zdecydowałam, że wracam do domu. - Rzuciła aż przesadnie przymilnie, by odwrócić się na pięcie i zrobić kilka pierwszych kroków w swoją stronę. Pewna, że ten nie pozwoli jej odejść, gubiąc się w labiryncie londyńskich uliczek.
Ems wykrzywiła czerwone usta w geście niezadowolenia, gdy głos chłopaczka przeciął powietrze. Smuga szarości uniosła się w powietrze, zakłócając spokój melodii otoczenia. Barwa, jaką osnuta była jego sylwetka zupełnie nie pasowała jej do osoby tak skrajnie młodej. Podobny odcień nie raz widywała u swojego dziadka, będącego niezwykle wiekowym czarodziejem. A on… Emma miała wrażenie, że stojący przed nią chłopaczek, nie jest nawet pełnoletni. Czarne spojrzenie przemknęło po otoczeniu, w poszukiwaniu jakiegokolwiek opiekuna. Tego jednak nie zauważyła.
- Co, nie przywykłeś do pytań? A może powinnam paść przed Tobą na kolana i dziękować, żeś nie trafił mnie zaklęciem? - Prychnęła z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Widziała drogie szaty, znała kilku członków szlachetnych rodzin… Lecz jego twarz pozostawała dla niej nieznajoma, zapewne przez, w tym momencie drastyczną, różnicę wieku… Albo jej ignorancję, któreś z tych dwóch z pewnością w tym momencie wchodziło w grę. Nie dociekała jednak co. Papieros ponownie wylądował między czerwonymi wargami, gdy panna Frey uważnie lustrowała chłopaczka.
- Ach… - Mruknęła, zakładając ręce na piersi. Nie podobał jej się jego ton; nie podobał jej się sposób, w jaki chłopak się do niej odzywać w końcu… Widziała, co się działo. Ale skoro wolał grać w swoją grę… Proszę bardzo, niech mu będzie. Teatralne, ciężkie westchnienie opuściło usta panny Frey w towarzystwie delikatnego wzruszenia chudych ramion.
- Zwiedzałeś? Och, to wiele tłumaczy… - Odpowiedziała rozkosznie, posyłając mu aż nazbyt słodki uśmiech, w jaki ułożyły się czerwone wargi. - Ile masz lat? Z piętnaście? Pytałeś rodziców o pozwolenie? - Odrobina złośliwości wdarła się w delikatne tony głosu panny Frey. Chciała być miła; chciała wskazać mu drogę, jaką powinien pokonać, aby dotrzeć do Pokątnej, nawet jeśli i ona teraz nie jawiła się jako bezpieczna. Teraz jednak… Coraz bardziej miała ochotę zabawić się jego kosztem.
- Z pewnością wycieczka będzie niezapomniana. Zaraz wejdziesz na Horizont Alley, a stamtąd prosta droga na Śmiertelny Nokturn. Jestem pewna, że będziesz dobrze bawił się z londyńskimi zbirami. - Odpowiedziała, uważnie obserwując jego twarz. Czy coś zmieni się na niej, gdy zauważy w jakim kierunku zmierza? Ostrożnie wypuściła dym ze swoich płuc.
- Emma Warbeck i właśnie zdecydowałam, że wracam do domu. - Rzuciła aż przesadnie przymilnie, by odwrócić się na pięcie i zrobić kilka pierwszych kroków w swoją stronę. Pewna, że ten nie pozwoli jej odejść, gubiąc się w labiryncie londyńskich uliczek.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Co rozpraszało najbardziej - znajdujący się między szkarłatnymi wargami papieros, ponura atmosfera a może sama nieznajoma, wyraźnie z niego drwiąca? Powinien się domyślić, że pogardliwy ton i zgrywanie ważniaka może wyprowadzić ją z równowagi - teraz musiał za błędy płacić. Nic dziwnego, że zaczęła zwracać się do niego w ten sposób! Teraz czuł się trochę jakby rozmawiał z ojcem, jakby - zresztą, zgodnie z prawdą - jego zdanie wcale się nie liczyło. To starsza i sprytniejsza Emma rozdawała karty i nagle zdał sobie sprawę, że jest na jej łasce lub niełasce.
I co miał z tym faktem zrobić? Przeprosić ją? Nawet nie wiedział z kim ma do czynienia, a nie zamierzał się przecież poniżać! A może w istocie było to jedyne rozwiązanie? Już otwierał usta, żeby wydusić głupie "wybacz", gdy nazwała go... piętnastolatkiem? Ha! Obruszył się po raz kolejny, wyprostował jeszcze bardziej i spojrzał na nią z wyrzutem.
— Hej, nie mam piętnastu lat! — wyrzucił zanim zdążył ugryźć się w język, kompletnie niezadowolony z tego jak dziecinnie i słabo się właśnie zaprezentował. Przełknął jednak ślinę, przestąpił z nogi na nogę i wysłuchał jej następnych słów. Śmiertelny Nokturn? Londyńskie zbiry? Czy ona zamierzała go tutaj zostawić? Nie żartowała?
Rozejrzał się dookoła, jakby w nadziei że odnajdzie drogę powrotną, ale jasnym było, że sam z tego labiryntu ulic nie wyjdzie. Wiedział więc, że nie może pozwolić jej odejść! Z paniką w oczach obserwował jak powoli oddala się, jak zostawia go pośród uliczek na pastwę... na pastwę londyńskich zbirów! Czy w istocie tutaj krążyli? Na to wyglądało. I to strach przed nimi pomógł podjąć decyzję.
Szybko dogonił dziewczynę i powoli zagrodził drogę. Chociaż wciąż był zły - tak na siebie jak i na nią - to w spojrzeniu miał pewną skruchę.
— Wybacz moją impertynencję, Emmo Warbeck. — zaczął z nadzieją, że może jest jeszcze szansa! Może w rzeczywistości nie zamierzała go tutaj zostawić? Te przesadnie urocze uśmiechy na pewno coś znaczyły! Zresztą, cała ona wydawała się nieszablonowa. No i była jego jedyną nadzieją na wyjście z trudnej sytuacji całym i zdrowym. — Nie spodziewałem się, że spotkam tutaj kogoś... — chciał powiedzieć normalnego, ale może to by ją uraziło? Podejrzewał, że mieszkała w jednej z tych ponurych kamienic. — Kogoś. — dokończył więc. Spojrzał w jej oczy po raz kolejny i już wiedział, że przed nią niczego nie ukryje. — Hector Crouch, syn Titusa Crouch'a. Jestem tutaj, bo... — jak być szczerym to być szczerym! Zresztą, i tak miała go za pierwszego lepszego małolata - czy mogło spotkać go większe upokorzenie? Pewnie nie. — Pokątna okazała się większa niż myślałem. Pogubiłem się i jestem tu gdzie jestem. — i nagle - nawet jeśli i tak mogła czytać z niego jak z otwartej karty - poczuł się kompletnie nagi! — Naprawdę przepraszam. Nie chciałem zabrzmieć niemiło, naprawdę mi głupio. Mogę ci to jakoś wynagrodzić? — szczerze wątpił, że mogła od niego czegokolwiek potrzebować, ale przecież wypadało zapytać. To jedyna szansa. No i kto na jej miejscu nie poczułby się urażony?
I co miał z tym faktem zrobić? Przeprosić ją? Nawet nie wiedział z kim ma do czynienia, a nie zamierzał się przecież poniżać! A może w istocie było to jedyne rozwiązanie? Już otwierał usta, żeby wydusić głupie "wybacz", gdy nazwała go... piętnastolatkiem? Ha! Obruszył się po raz kolejny, wyprostował jeszcze bardziej i spojrzał na nią z wyrzutem.
— Hej, nie mam piętnastu lat! — wyrzucił zanim zdążył ugryźć się w język, kompletnie niezadowolony z tego jak dziecinnie i słabo się właśnie zaprezentował. Przełknął jednak ślinę, przestąpił z nogi na nogę i wysłuchał jej następnych słów. Śmiertelny Nokturn? Londyńskie zbiry? Czy ona zamierzała go tutaj zostawić? Nie żartowała?
Rozejrzał się dookoła, jakby w nadziei że odnajdzie drogę powrotną, ale jasnym było, że sam z tego labiryntu ulic nie wyjdzie. Wiedział więc, że nie może pozwolić jej odejść! Z paniką w oczach obserwował jak powoli oddala się, jak zostawia go pośród uliczek na pastwę... na pastwę londyńskich zbirów! Czy w istocie tutaj krążyli? Na to wyglądało. I to strach przed nimi pomógł podjąć decyzję.
Szybko dogonił dziewczynę i powoli zagrodził drogę. Chociaż wciąż był zły - tak na siebie jak i na nią - to w spojrzeniu miał pewną skruchę.
— Wybacz moją impertynencję, Emmo Warbeck. — zaczął z nadzieją, że może jest jeszcze szansa! Może w rzeczywistości nie zamierzała go tutaj zostawić? Te przesadnie urocze uśmiechy na pewno coś znaczyły! Zresztą, cała ona wydawała się nieszablonowa. No i była jego jedyną nadzieją na wyjście z trudnej sytuacji całym i zdrowym. — Nie spodziewałem się, że spotkam tutaj kogoś... — chciał powiedzieć normalnego, ale może to by ją uraziło? Podejrzewał, że mieszkała w jednej z tych ponurych kamienic. — Kogoś. — dokończył więc. Spojrzał w jej oczy po raz kolejny i już wiedział, że przed nią niczego nie ukryje. — Hector Crouch, syn Titusa Crouch'a. Jestem tutaj, bo... — jak być szczerym to być szczerym! Zresztą, i tak miała go za pierwszego lepszego małolata - czy mogło spotkać go większe upokorzenie? Pewnie nie. — Pokątna okazała się większa niż myślałem. Pogubiłem się i jestem tu gdzie jestem. — i nagle - nawet jeśli i tak mogła czytać z niego jak z otwartej karty - poczuł się kompletnie nagi! — Naprawdę przepraszam. Nie chciałem zabrzmieć niemiło, naprawdę mi głupio. Mogę ci to jakoś wynagrodzić? — szczerze wątpił, że mogła od niego czegokolwiek potrzebować, ale przecież wypadało zapytać. To jedyna szansa. No i kto na jej miejscu nie poczułby się urażony?
Gość
Gość
Czerwone wargi panny Frey wygięły się w uśmiechu pełnym satysfakcji, gdy spowita szarością odpowiedź doleciała do jej uszu. Chłopaczyna jedynie potwierdził jej podejrzenia, dotyczące niskiego wieku. Niedoświadczony, o zbyt wysokim mniemaniu o sobie, aż prosił się, aby odrobinę go utemperować… Jednocześnie dostarczając sobie odrobiny rozrywki.
Miała zamiar go zostawić, przynajmniej w tamtej chwili, posiadając jednak pewność, iż ten zaraz do niej przybiegnie niczym skarcony psidwak. Widziała nerwowe przestąpienie nóg; widziała strach ulatujący z chłopięcego spojrzenia. I ona na jego miejscu nie chciałaby pozostać samej w tych krętych zaułkach, pozostawiona niczym niewinna owca w zagrodzie pełnej wilków. Niektóre ulice rządziły się swoimi prawami, zwłaszcza teraz, gdy wokół panowała wojenna zawierucha, mieszająca w czarodziejskich umysłach. Uśmiech zniknął z jej ust, a panna Frey odrzuciła niedopałek gdzieś na bruk, przygniatając go wysoką szpilką swoich, okrutnie niewygodnych butów.
Brew kobiety powędrowała ku górze, gry rozpoczął swoje przeprosiny. Tym razem nie ukazała na swojej twarzy satysfakcji, z pokerowym jej wyrazem słuchając, co też ma jej dopowiedzenia. Zaciekawienie błysnęło z czarnym spojrzeniu, gdy mężczyzna wspomniał o swoim prawdziwym nazwisku. Crouch - słyszała je z pewnością, zapewne wypowiedziane ze słodkich ust Wandzi bądź wyczytane na kartach mrukliwej Czarownicy.
- No, no. Gdybym wiedziała, że przyjdzie mi spotkać szychę, ubrałabym się porządniej. - Rzuciła z odrobiną ironii w głosie. Nie zrobiłaby tego, nie widziała się w obszernych sukniach noszonych przez arystokratki czarodziejskiego świata. - Aż dziw, że wypuścili cię samego ze złotej klatki. - Dodała, doskonale wiedząc, że nie łatwo było się im wymknąć, nawet pod osłoną nocy.
Panna Frey wygięła usta w tajemniczym uśmiechu, dokładniej omiatając go wzrokiem. Mógł trafić gorzej, to było pewne. Gdyby napotkał rebelianta i grzecznie uświadomił go o swoim pochodzeniu, z pewnością nie uszedłby cały. Teraz przyszło mu się mierzyć jedynie z nią, znudzoną dotychczasowym przebiegiem wieczoru.
Z lekkością zmniejszyła dzielącą ich odległość, by zaczepnie przebiec smukłymi palcami po jego ramieniu. Jak gdyby nigdy nic splotła ze sobą swoje dłonie, by ułożyć je gdzieś na jego barku. Leniwe oparła brodę o swoje dłonie, zmniejszając dzielącą ich odległość. Czarne, odrobinę wyzywające spojrzenie utkwione było w buzi chłopaczka, a Ems w charakterystycznym dla niej odruchu oblizała czerwone usta. Przez dłuższą chwilę nie odzywała się, w głowie szacując, czy gra była warta jej fatygi.
- Możesz postawić mi drinka. - Stwierdziła, uznając to za dobry wstęp do spłacania wyimaginowanych win. - O ile wpuszczą cię do baru… - Dodała, po czym zgrabnie odsunęła się do mężczyzny, by ruszyć w sobie tylko znanym kierunku. W przeciwieństwie do Hectora, doskonale wiedziała, w jaką stronę powinna iść. Po kilku krokach zerknęła przez ramię, by rzucić mu wyczekujące spojrzenie. - Tym razem spróbuj się nie zgubić. Z pewnością po ciebie nie wrócę. - Rzuciła, tym razem informując go, iż ma zamiar wyprowadzić go z podłego labiryntu londyńskich uliczek.
Miała zamiar go zostawić, przynajmniej w tamtej chwili, posiadając jednak pewność, iż ten zaraz do niej przybiegnie niczym skarcony psidwak. Widziała nerwowe przestąpienie nóg; widziała strach ulatujący z chłopięcego spojrzenia. I ona na jego miejscu nie chciałaby pozostać samej w tych krętych zaułkach, pozostawiona niczym niewinna owca w zagrodzie pełnej wilków. Niektóre ulice rządziły się swoimi prawami, zwłaszcza teraz, gdy wokół panowała wojenna zawierucha, mieszająca w czarodziejskich umysłach. Uśmiech zniknął z jej ust, a panna Frey odrzuciła niedopałek gdzieś na bruk, przygniatając go wysoką szpilką swoich, okrutnie niewygodnych butów.
Brew kobiety powędrowała ku górze, gry rozpoczął swoje przeprosiny. Tym razem nie ukazała na swojej twarzy satysfakcji, z pokerowym jej wyrazem słuchając, co też ma jej dopowiedzenia. Zaciekawienie błysnęło z czarnym spojrzeniu, gdy mężczyzna wspomniał o swoim prawdziwym nazwisku. Crouch - słyszała je z pewnością, zapewne wypowiedziane ze słodkich ust Wandzi bądź wyczytane na kartach mrukliwej Czarownicy.
- No, no. Gdybym wiedziała, że przyjdzie mi spotkać szychę, ubrałabym się porządniej. - Rzuciła z odrobiną ironii w głosie. Nie zrobiłaby tego, nie widziała się w obszernych sukniach noszonych przez arystokratki czarodziejskiego świata. - Aż dziw, że wypuścili cię samego ze złotej klatki. - Dodała, doskonale wiedząc, że nie łatwo było się im wymknąć, nawet pod osłoną nocy.
Panna Frey wygięła usta w tajemniczym uśmiechu, dokładniej omiatając go wzrokiem. Mógł trafić gorzej, to było pewne. Gdyby napotkał rebelianta i grzecznie uświadomił go o swoim pochodzeniu, z pewnością nie uszedłby cały. Teraz przyszło mu się mierzyć jedynie z nią, znudzoną dotychczasowym przebiegiem wieczoru.
Z lekkością zmniejszyła dzielącą ich odległość, by zaczepnie przebiec smukłymi palcami po jego ramieniu. Jak gdyby nigdy nic splotła ze sobą swoje dłonie, by ułożyć je gdzieś na jego barku. Leniwe oparła brodę o swoje dłonie, zmniejszając dzielącą ich odległość. Czarne, odrobinę wyzywające spojrzenie utkwione było w buzi chłopaczka, a Ems w charakterystycznym dla niej odruchu oblizała czerwone usta. Przez dłuższą chwilę nie odzywała się, w głowie szacując, czy gra była warta jej fatygi.
- Możesz postawić mi drinka. - Stwierdziła, uznając to za dobry wstęp do spłacania wyimaginowanych win. - O ile wpuszczą cię do baru… - Dodała, po czym zgrabnie odsunęła się do mężczyzny, by ruszyć w sobie tylko znanym kierunku. W przeciwieństwie do Hectora, doskonale wiedziała, w jaką stronę powinna iść. Po kilku krokach zerknęła przez ramię, by rzucić mu wyczekujące spojrzenie. - Tym razem spróbuj się nie zgubić. Z pewnością po ciebie nie wrócę. - Rzuciła, tym razem informując go, iż ma zamiar wyprowadzić go z podłego labiryntu londyńskich uliczek.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na słowo szycha zareagował cichym parsknięciem - zdanie było wystarczająco zabawne, żeby rozchmurzyć go nawet w tak nieprzyjaznej sytuacji. Obruszyło go za to określenie złote klatka, bo chociaż w istocie w takiej mieszkał to nigdy tak na to nie patrzył! Na pewno był wolnym czarodziejem - skoro tak o sobie myślał to tak być musiało. No, ale nie zamierzał się sprzeczać.
— Och, ten strój w zupełności wystarczy. Wyglądasz... ładnie. — odpowiedział i kiwnął lekko głową. Czy tajemniczy uśmieszek oznaczał, że zamierzała potowarzyszyć mu chociaż chwilę dłużej? Może rozważała czy powinna mu pomóc? Nieważne! Musiał ją zatrzymać jak najdłużej. Wszystko jest przecież lepsze od samotnego przemierzania ciemnych niebezpiecznych uliczek, nawet jeśli oznaczało to znoszenie ironicznych tekstów rzucanych w jego stronę! Musiał więc zrobić wszystko, żeby się nim nie znudziła!
I zauważył, że jeszcze trochę zainteresowania przejawiała, na przykład gdy dotykała jego ramienia. Hector, tym razem stojąc w miejscu i wykorzystując całą siłę woli, żeby się nie cofnąć, uważnie obserwował każdy jej ruch. Przyszło mu do głowy, że może po prostu chciała go okraść? Nie, gdyby chciała to już dawno by zniknęła, pewnie bogatsza o to co zabrał ze sobą z Pallas Manor.
Co zamiast tego robiła? Bawiła się nim! Był trochę zbyt zdezorientowany, żeby o tym wiedzieć - wszak spojrzenie miał utkwione w jej oczach, trochę też w oblizywanych szkarłatnych ustach. Emma była ładna, a on wystarczająco prosty w obsłudze, żeby mogła to wykorzystać. Żywo reagował na odważne posunięcia dziewczyny, czując się trochę nieswojowo, trochę dziwnie, ale zachowując kamienny wyraz twarzy.
Nie spuścił jednak wzroku! Skrzyżował z nią spojrzenie i chociaż pewnie wyglądał wtedy dość śmiesznie, był z siebie niezwykle dumny! No i nie zażyczyła sobie wiele - zaledwie drinka.
— Drinka? — spytał trochę zdziwiony i unosząc brew na kolejny ironiczny komentarz. Nie zamierzał już się za to złościć: szybko się z jej żartami oswajał, a poza tym zrozumiał, że obruszając się wygląda przynajmniej niepoważnie.
Stał, wciąż trochę otępiały, prawie nie zauważając jak Emma ponownie się oddala, dając jednak jasny sygnał, że w istocie zamierza mu pomóc! Przyśpieszył kroku - teraz był już pełen energii, zadowolony i zainteresowany tajemniczą wybawicielką.
— Dziękuję. — rzucił na wstępie i rozejrzał się dookoła. Wokół ani żywej duszy! Gdyby wędrował teraz sam to pewnie byłby na skraju paniki. — A do baru mnie wpuszczą. Niedawno skończyłem Hogwart. — wyjaśnił i wypiął dumnie pierś, choć zabrzmiało to dość dziecinnie. — Swoją drogą, co tutaj robiłaś? Sama? Nie boisz się londyńskich zbirów? — spytał i po raz pierwszy buźkę wykrzywił mu uśmiech. — Bo może to ja jestem londyńskim zbirem i zamierzam cię teraz porwać. — dodał głupio! Ha!
— Och, ten strój w zupełności wystarczy. Wyglądasz... ładnie. — odpowiedział i kiwnął lekko głową. Czy tajemniczy uśmieszek oznaczał, że zamierzała potowarzyszyć mu chociaż chwilę dłużej? Może rozważała czy powinna mu pomóc? Nieważne! Musiał ją zatrzymać jak najdłużej. Wszystko jest przecież lepsze od samotnego przemierzania ciemnych niebezpiecznych uliczek, nawet jeśli oznaczało to znoszenie ironicznych tekstów rzucanych w jego stronę! Musiał więc zrobić wszystko, żeby się nim nie znudziła!
I zauważył, że jeszcze trochę zainteresowania przejawiała, na przykład gdy dotykała jego ramienia. Hector, tym razem stojąc w miejscu i wykorzystując całą siłę woli, żeby się nie cofnąć, uważnie obserwował każdy jej ruch. Przyszło mu do głowy, że może po prostu chciała go okraść? Nie, gdyby chciała to już dawno by zniknęła, pewnie bogatsza o to co zabrał ze sobą z Pallas Manor.
Co zamiast tego robiła? Bawiła się nim! Był trochę zbyt zdezorientowany, żeby o tym wiedzieć - wszak spojrzenie miał utkwione w jej oczach, trochę też w oblizywanych szkarłatnych ustach. Emma była ładna, a on wystarczająco prosty w obsłudze, żeby mogła to wykorzystać. Żywo reagował na odważne posunięcia dziewczyny, czując się trochę nieswojowo, trochę dziwnie, ale zachowując kamienny wyraz twarzy.
Nie spuścił jednak wzroku! Skrzyżował z nią spojrzenie i chociaż pewnie wyglądał wtedy dość śmiesznie, był z siebie niezwykle dumny! No i nie zażyczyła sobie wiele - zaledwie drinka.
— Drinka? — spytał trochę zdziwiony i unosząc brew na kolejny ironiczny komentarz. Nie zamierzał już się za to złościć: szybko się z jej żartami oswajał, a poza tym zrozumiał, że obruszając się wygląda przynajmniej niepoważnie.
Stał, wciąż trochę otępiały, prawie nie zauważając jak Emma ponownie się oddala, dając jednak jasny sygnał, że w istocie zamierza mu pomóc! Przyśpieszył kroku - teraz był już pełen energii, zadowolony i zainteresowany tajemniczą wybawicielką.
— Dziękuję. — rzucił na wstępie i rozejrzał się dookoła. Wokół ani żywej duszy! Gdyby wędrował teraz sam to pewnie byłby na skraju paniki. — A do baru mnie wpuszczą. Niedawno skończyłem Hogwart. — wyjaśnił i wypiął dumnie pierś, choć zabrzmiało to dość dziecinnie. — Swoją drogą, co tutaj robiłaś? Sama? Nie boisz się londyńskich zbirów? — spytał i po raz pierwszy buźkę wykrzywił mu uśmiech. — Bo może to ja jestem londyńskim zbirem i zamierzam cię teraz porwać. — dodał głupio! Ha!
Gość
Gość
Usta panny Frey ułożyły się w delikatnym uśmiechu. Komplement nie należał do wyszukanych, miała jednak wrażenie, że wypowiadany jest w miarę szczerze. A taki komplement zawsze lepszy jest niż żaden, czyż nie?
- Dziękuję. - Odpowiedziała, delikatnie wzruszając chudym ramieniem. Wiedziała, że dobrze wygląda. Musiała dobrze wyglądać, choćby przez fakt wcześniejszego występu. Nikt nie wpuściłby jej na scenę w męskich spodniach bądź bez odpowiedniego makijażu.
Bawiła się, to było oczywiste. Psotna natura ciemnowłosej nie pozwalała jej przejść obojętnie koło takiej okazji. Ostatnie tygodnie były wyjątkowo nudne; wybrakowane w przeżycia oraz nowe doznania; pozbawione tego czegoś, co rozproszyłoby szarość codzienności. A ona, jak mało kto, nie znosiła się nudzić. Szukała rozrywki; wyzwań oraz czegoś, co pozwoliłoby jej zająć myśli na dłuższą chwilę. A chłopaczyna zdawał się być idealnym obiektem do zabawy. Wlepiała w niego czarne spojrzenie, przekraczała wyznaczane bariery z zaciekawieniem obserwując reakcje jego ciała.
- Aha. - Odpowiedziała jedynie delikatnym pomrukiem, jaki wydobył się z jej gardła. Alkohol był dobry; dobry alkochol był jeszcze lepszy, lecz on nie umywał się do najcudowniejszego z alkoholi - takiemu, za którego zapłacono z czyjejś sakierwki. Ems od śmierci matki nie przelewało się. Nie raz przymierałaby głodem między występami gdyby nie cudowna, uczynna pani Pinkstone. Skoro trafiła na lordowską mość, miała zamiar to wykorzystać. Innego, znanego jej lorda lubiła za bardzo, aby stosować na nim proste sztuczki.
Jej krok był pewny, towarzyszył mu delikatny stukot obcasów, nieprzyjemnie przerywający melodię wybrzmiewającą w jej głowie. Tak stałą i naturalną, że aż oczywistą w jej postrzeganiu świata.
Pokręciła z rozbawieniem głową widząc, jak ten dumnie przyznaje się do ukończenia szkoły magii i czarodziejstwa. Och, gdzie podziały się jej młodzieńcze iluzje? Zapewne umarły w raz z ojcem, trawione przez podłe promienie.
- Niech zgadnę, ślizgon? - Spytała, rzucając mu krótkie spojrzenie. Nazwisko, sposób mówienia oraz duma wybrzmiewająca w głosie jasno wskazywała na ślizgona. A co do tych, miewała różne odczucia.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc pytania padające z jego ust.
- Paliłam papierosa. - Odpowiedziała prosto, o dziwo zgodnie z prawdą skupiając się na prostej czynności, wykonywanej nim jej spojrzenie napotkało zagubioną sylwetkę. - Występowałam w jednym z lokali, akurat miałam wracać do domu, a że droga jest długa, uznałam, że wpierw zapalę. - Dodała, po raz kolejny wzruszając delikatnymi ramionami. Była wolną artystką. Kroczyła tam, gdzie chciała; robiła to, na co przyszła jej ochota… A fakt, czy wychodziło jej to na dobre, schodził na dalszy plan. Pytanie dotyczące strachu zignorowała, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Nie teraz, gdy umysł nie szumiał jeszcze procentami.
Ems parsknęła dźwięcznym śmiechem.
- Ty? A dokąd mógłbyś chcieć mnie porwać? - Rzuciła, z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Nie wyglądał na zbira bądź porywacza. Zbyt dobrze, zbyt naiwnie patrzyło mu z oczu.
- Dziękuję. - Odpowiedziała, delikatnie wzruszając chudym ramieniem. Wiedziała, że dobrze wygląda. Musiała dobrze wyglądać, choćby przez fakt wcześniejszego występu. Nikt nie wpuściłby jej na scenę w męskich spodniach bądź bez odpowiedniego makijażu.
Bawiła się, to było oczywiste. Psotna natura ciemnowłosej nie pozwalała jej przejść obojętnie koło takiej okazji. Ostatnie tygodnie były wyjątkowo nudne; wybrakowane w przeżycia oraz nowe doznania; pozbawione tego czegoś, co rozproszyłoby szarość codzienności. A ona, jak mało kto, nie znosiła się nudzić. Szukała rozrywki; wyzwań oraz czegoś, co pozwoliłoby jej zająć myśli na dłuższą chwilę. A chłopaczyna zdawał się być idealnym obiektem do zabawy. Wlepiała w niego czarne spojrzenie, przekraczała wyznaczane bariery z zaciekawieniem obserwując reakcje jego ciała.
- Aha. - Odpowiedziała jedynie delikatnym pomrukiem, jaki wydobył się z jej gardła. Alkohol był dobry; dobry alkochol był jeszcze lepszy, lecz on nie umywał się do najcudowniejszego z alkoholi - takiemu, za którego zapłacono z czyjejś sakierwki. Ems od śmierci matki nie przelewało się. Nie raz przymierałaby głodem między występami gdyby nie cudowna, uczynna pani Pinkstone. Skoro trafiła na lordowską mość, miała zamiar to wykorzystać. Innego, znanego jej lorda lubiła za bardzo, aby stosować na nim proste sztuczki.
Jej krok był pewny, towarzyszył mu delikatny stukot obcasów, nieprzyjemnie przerywający melodię wybrzmiewającą w jej głowie. Tak stałą i naturalną, że aż oczywistą w jej postrzeganiu świata.
Pokręciła z rozbawieniem głową widząc, jak ten dumnie przyznaje się do ukończenia szkoły magii i czarodziejstwa. Och, gdzie podziały się jej młodzieńcze iluzje? Zapewne umarły w raz z ojcem, trawione przez podłe promienie.
- Niech zgadnę, ślizgon? - Spytała, rzucając mu krótkie spojrzenie. Nazwisko, sposób mówienia oraz duma wybrzmiewająca w głosie jasno wskazywała na ślizgona. A co do tych, miewała różne odczucia.
Uśmiechnęła się lekko, słysząc pytania padające z jego ust.
- Paliłam papierosa. - Odpowiedziała prosto, o dziwo zgodnie z prawdą skupiając się na prostej czynności, wykonywanej nim jej spojrzenie napotkało zagubioną sylwetkę. - Występowałam w jednym z lokali, akurat miałam wracać do domu, a że droga jest długa, uznałam, że wpierw zapalę. - Dodała, po raz kolejny wzruszając delikatnymi ramionami. Była wolną artystką. Kroczyła tam, gdzie chciała; robiła to, na co przyszła jej ochota… A fakt, czy wychodziło jej to na dobre, schodził na dalszy plan. Pytanie dotyczące strachu zignorowała, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Nie teraz, gdy umysł nie szumiał jeszcze procentami.
Ems parsknęła dźwięcznym śmiechem.
- Ty? A dokąd mógłbyś chcieć mnie porwać? - Rzuciła, z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Nie wyglądał na zbira bądź porywacza. Zbyt dobrze, zbyt naiwnie patrzyło mu z oczu.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ostatnie tygodnie były nudne także dla Hectora. Spacery po rodowej rezydencji przestały zaspokajać ciekawość - znał ją na pamięć, łącznie z porastającymi ogromny ogród kwiatami. Ona się więc bawiła, a on - na wpół świadomy, na wpół nie - dawał się sobą bawić. Czy mu to przeszkadzało? Nie. Liczył się fakt, że przy niej czuł się odrobinę bezpieczniej, że nie nudził się jak przedtem. Emma Warbeck była - nie licząc mieszkańców Pallas Manor - pierwszą osobą, z którą przyszło mu w ostatnim czasie porozmawiać. I nie była nudna - to najważniejsze!
— Dobrze zgadłaś. Ślizgon. — odpowiedział obojętnie. Choć nigdy nie przywiązywał dużej wagi do domów, to mimo wszystko wybór Tiary przyniósł ogromną ulgę - ojciec na pewno nie chciał widzieć w domu Puchona, ewentualnie Gryfona. Slytherin był najlepszą opcją. Zastanawiało go tylko skąd o tym wiedziała! Czy rzeczywiście prezentował się jak Ślizgon? Śmieszne, że podniosło go to na duchu! — Niech zgadnę, Ślizgonka? — dodał prędko, bo jakoś nie widział jej w innym domu. A już na pewno nie myślał o niej jak o Puchonce! Ci zawsze wydawali się przesadnie mili.
Gdy wspomniała o występowaniu w lokalu, Hector uniósł brew i przyjrzał się jej badawczo. Nie była specjalnie skryta, wydawała się szczera i dość sympatyczna! Nagle poczuł się głupio, że próbował (nieudolnie zresztą) skłamać w sprawie tożsamości i nie okazał jej należytego szacunku. Zakodował sobie w głowie, że gdy następnym razem zabłądzi w alejce to będzie albo miły albo przesadnie miły - w zależności kogo spotka. No i popracuje nad kłamaniem - tak na wszelki wypadek.
Nagle zdał sobie sprawę, że patrzy na nią trochę zbyt długo, więc pokręcił nieznacznie głową i wreszcie zabrał głos.
— Występujesz? Gdzieś w pobliżu? — spytał z pewnym niedowierzaniem, bo przecież nie przyszło mu do głowy, że nieopodal, wśród tak ponurych zaułków, mogły znajdować się lokale, w których Emma Warbeck mogłaby występować. Chyba że... nie! Ta sukienka na pewno nie nadawała się do tańca, musiała więc śpiewać, szczególnie że głos miała ładny! — Nie powinnaś palić. Słyszałem, że papierosy psują głos. — stwierdził szybko.
Na śmiech dziewczyny zareagował uśmiechem.
— Do mnie, do Pallas Manor. Zrobimy z ciebie przykładną lady! Jeśli potrafisz śpiewać to jesteśmy na dobrej drodze. — zażartował. — I mówię poważnie. Musisz kiedyś u nas wystąpić. — stwierdził naiwnie. Zawsze żył w mydlanej bańce i chociaż dobrze wiedział o poglądach ojca, to szczerze wierzył, że Emma mogłaby pokazać swoje umiejętności w Pallas Manor, nawet jeśli była przyzwyzczajona do występów w - jak podejrzewał - dość niszowych lokalach. Nie podejrzewał jednak jak bardzo niszowych!
Jedyną przeszkodzą - przynajmniej według Hectora - mógł być status krwi. Nagle zdał sobie sprawę, że jeśli rozmawia z kimś nieczystym, to zdecydowanie łamie zasady ojca, ale czy miał inne wyjście? Zresztą, Emma Warbeck nie zachowywała się jak zastraszona ofiara konfliktu. I nagle w niego uderzyło.
— Właściwie to dokąd idziemy? Powinienem być Crouchem czy Kruegerem? — spytał i wyszczerzył zęby. Może nie powinien zdradzać swojej tożsamości?
— Dobrze zgadłaś. Ślizgon. — odpowiedział obojętnie. Choć nigdy nie przywiązywał dużej wagi do domów, to mimo wszystko wybór Tiary przyniósł ogromną ulgę - ojciec na pewno nie chciał widzieć w domu Puchona, ewentualnie Gryfona. Slytherin był najlepszą opcją. Zastanawiało go tylko skąd o tym wiedziała! Czy rzeczywiście prezentował się jak Ślizgon? Śmieszne, że podniosło go to na duchu! — Niech zgadnę, Ślizgonka? — dodał prędko, bo jakoś nie widział jej w innym domu. A już na pewno nie myślał o niej jak o Puchonce! Ci zawsze wydawali się przesadnie mili.
Gdy wspomniała o występowaniu w lokalu, Hector uniósł brew i przyjrzał się jej badawczo. Nie była specjalnie skryta, wydawała się szczera i dość sympatyczna! Nagle poczuł się głupio, że próbował (nieudolnie zresztą) skłamać w sprawie tożsamości i nie okazał jej należytego szacunku. Zakodował sobie w głowie, że gdy następnym razem zabłądzi w alejce to będzie albo miły albo przesadnie miły - w zależności kogo spotka. No i popracuje nad kłamaniem - tak na wszelki wypadek.
Nagle zdał sobie sprawę, że patrzy na nią trochę zbyt długo, więc pokręcił nieznacznie głową i wreszcie zabrał głos.
— Występujesz? Gdzieś w pobliżu? — spytał z pewnym niedowierzaniem, bo przecież nie przyszło mu do głowy, że nieopodal, wśród tak ponurych zaułków, mogły znajdować się lokale, w których Emma Warbeck mogłaby występować. Chyba że... nie! Ta sukienka na pewno nie nadawała się do tańca, musiała więc śpiewać, szczególnie że głos miała ładny! — Nie powinnaś palić. Słyszałem, że papierosy psują głos. — stwierdził szybko.
Na śmiech dziewczyny zareagował uśmiechem.
— Do mnie, do Pallas Manor. Zrobimy z ciebie przykładną lady! Jeśli potrafisz śpiewać to jesteśmy na dobrej drodze. — zażartował. — I mówię poważnie. Musisz kiedyś u nas wystąpić. — stwierdził naiwnie. Zawsze żył w mydlanej bańce i chociaż dobrze wiedział o poglądach ojca, to szczerze wierzył, że Emma mogłaby pokazać swoje umiejętności w Pallas Manor, nawet jeśli była przyzwyzczajona do występów w - jak podejrzewał - dość niszowych lokalach. Nie podejrzewał jednak jak bardzo niszowych!
Jedyną przeszkodzą - przynajmniej według Hectora - mógł być status krwi. Nagle zdał sobie sprawę, że jeśli rozmawia z kimś nieczystym, to zdecydowanie łamie zasady ojca, ale czy miał inne wyjście? Zresztą, Emma Warbeck nie zachowywała się jak zastraszona ofiara konfliktu. I nagle w niego uderzyło.
— Właściwie to dokąd idziemy? Powinienem być Crouchem czy Kruegerem? — spytał i wyszczerzył zęby. Może nie powinien zdradzać swojej tożsamości?
Gość
Gość
Satysfakcja przez chwilę przemknęła przez smagłą twarz dziewczyny. W szkolnych latach była inna. Bardziej zahukana, wystraszona, pełniąca funkcję nierozumianego outsidera bądź niewielkiego dziwadła. W tamtych czasach, nie pałała sympatią do zapatrzonych w siebie Ślizgonów z wyższych sfer. Zwłaszcza po numerze, jaki wywinęła jej Evandra.
Frey pokręciła przecząco głową, gdy sam spróbował odgadnąć, do jakiego domu należała. - Puchonka. - Odpowiedziała wzruszając chudym ramieniem. I ona nie raz uważała, że przydzielono ją do złego domu. Potrzebowała kilku lat aby odnaleźć sobie kreatywność oraz z wdzięcznością przyjąć zrozumienie niektórych członków jej domu. Gdzie indziej z pewnością byłoby ciężej, zwłaszcza z paskudnymi koszmarami, jakie w tamtym okresie nawiedzały ją każdej nocy.
- Występuję tam, gdzie płacą. Nie ograniczam się do jednego miejsca. - Odpowiedziała swobodnie, nie uważając tej wiadomości za jakąkolwiek tajemnicę. Wojna utrudniała życie artystów, nie tylko przez brak wolności słowa, boleśnie dotykający odważniejszych muzyków. Zleceń bywało mniej, mimo zapewnień, że muzyka na żywo z pewnością poprawi morale wymęczonej codziennością klienteli. - Nie powinno się palić, odkrywać kolan ani rozmawiać z obcymi… Do czego prowadzą nas społeczne wymogi? - Mruknęła odrobinę filozoficznie, z zaciekawieniem błyszczącym w ciemnych oczach. Nie lubiła ograniczeń. Wytyczanych przez otoczenie sztywnych ram, w które nigdy nie potrafiła się wpasować. Zawsze była inna; zawsze miała problem z wyzbyciem się nawyków zdobytych w romskim taborze… Chociaż jej ojciec, z pewnością potępiałby stroje, jakie na siebie nakładała.
- Ach! Może jeszcze znajdziesz mi przystojnego lorda, żebym mogła porzucić swoje pasje na rzecz rodzenia dzieci? - Rzuciła z przekąsem w głosie. Nie dla niej była ta droga, nie tylko przez fakt braku szlacheckiego pochodzenia. Umiłowała wolność we wszystkich jej formach, a zobowiązania z pewnością nie były jej mocną stroną. - A śpiewam tam, gdzie mnie wynajmą. - Dodała, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze. Nie pogardziłaby zleceniem ze strony arystokracji. Ponoć płacili dobrze, a jej skrytka świeciła pustkami.
- Idziemy tam, gdzie nie trzeba się przedstawiać. - Odpowiedziała dość tajemniczo, po czym skręciła w jedną z uliczek, by dojść do najbliższego baru.
| zt. idziemy dalej.
Frey pokręciła przecząco głową, gdy sam spróbował odgadnąć, do jakiego domu należała. - Puchonka. - Odpowiedziała wzruszając chudym ramieniem. I ona nie raz uważała, że przydzielono ją do złego domu. Potrzebowała kilku lat aby odnaleźć sobie kreatywność oraz z wdzięcznością przyjąć zrozumienie niektórych członków jej domu. Gdzie indziej z pewnością byłoby ciężej, zwłaszcza z paskudnymi koszmarami, jakie w tamtym okresie nawiedzały ją każdej nocy.
- Występuję tam, gdzie płacą. Nie ograniczam się do jednego miejsca. - Odpowiedziała swobodnie, nie uważając tej wiadomości za jakąkolwiek tajemnicę. Wojna utrudniała życie artystów, nie tylko przez brak wolności słowa, boleśnie dotykający odważniejszych muzyków. Zleceń bywało mniej, mimo zapewnień, że muzyka na żywo z pewnością poprawi morale wymęczonej codziennością klienteli. - Nie powinno się palić, odkrywać kolan ani rozmawiać z obcymi… Do czego prowadzą nas społeczne wymogi? - Mruknęła odrobinę filozoficznie, z zaciekawieniem błyszczącym w ciemnych oczach. Nie lubiła ograniczeń. Wytyczanych przez otoczenie sztywnych ram, w które nigdy nie potrafiła się wpasować. Zawsze była inna; zawsze miała problem z wyzbyciem się nawyków zdobytych w romskim taborze… Chociaż jej ojciec, z pewnością potępiałby stroje, jakie na siebie nakładała.
- Ach! Może jeszcze znajdziesz mi przystojnego lorda, żebym mogła porzucić swoje pasje na rzecz rodzenia dzieci? - Rzuciła z przekąsem w głosie. Nie dla niej była ta droga, nie tylko przez fakt braku szlacheckiego pochodzenia. Umiłowała wolność we wszystkich jej formach, a zobowiązania z pewnością nie były jej mocną stroną. - A śpiewam tam, gdzie mnie wynajmą. - Dodała, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze. Nie pogardziłaby zleceniem ze strony arystokracji. Ponoć płacili dobrze, a jej skrytka świeciła pustkami.
- Idziemy tam, gdzie nie trzeba się przedstawiać. - Odpowiedziała dość tajemniczo, po czym skręciła w jedną z uliczek, by dojść do najbliższego baru.
| zt. idziemy dalej.
I put a spell on you
Emma Frey
Zawód : Artystka
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
But darlin the truth is
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Duża, szara sowa zatoczyła krąg nad Ulicą Pokątną. Po chwili zleciała niżej, przysiadając na jednej z latarni. Jej żółte ślepia spoglądały na okolice bez cienia wrogości czy niepokoju. W puszczyku było jednak coś nie do końca naturalnego. W dziobie, zamiast myszy, trzymał niewielki list z prostą pieczęcią, której detale nie były widoczne w ciemności nocy. Po chwili zwierzę wypuściło kopertę, która z cichym szelestem wylądowała na ziemi. Nie czekając dłużej, Nike zahukała raz po raz po czym rozpostarła skrzydła, wznosząc się ku niebu.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec na ulicy niewielki list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Edith Bones – szefowa biura aurorów. Według oficjalnej informacji popełniła samobójstwo po tym, jak aresztowała Ignotusa Mulcibera. Nieoficjalnie, została zamordowana na polecenie Ministerstwa Magii.
- Tatiana Howard – żona i matka, jej ciało zostało znalezione w okolicy Londynu i nosiło na sobie ślady czarnomagicznych tortur.
- Chłopiec w Pudełku – kilkuletni chłopiec, znaleziony w niewielkim kartonie na rogu ulicy, które stało tam przez kilka dni, nim ktoś zauważył, że unosi się z niego nieprzyjemny odór. Na rękach dziecka zidentyfikowano czanomagiczne runy.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
3 luty 1958
Chujowo. Było chujowo i chociaż powinien się do chujowości swojego życia przyzwyczaić, to chyba zwyczajnie nie potrafił - wszystko było chujowe i najwyraźniej chujowe miało pozostać. Trochę pesymistyczne podejście do życia, ale jak mógł myśleć inaczej, gdy jeden z okolicznych ćpunów zażyczył sobie piątkę wróżkowego pyłu akurat w chwili, gdy Connor zaczynał stawiać pierwsze kreski SWOJEGO wróżkowego pyłu? Tak. Było naprawdę chujowo. Czekał na ten wieczór cały tydzień - miał spokojnie się naćpać i wyjść do jakiegoś losowego baru, trochę odpoczać od latania po brudnym Londynie, od ciągłego rozdawania towaru. Ale nie!
W każdym razie - mus to mus! Liczył się każdy pieniądz, a że jego klienci niezwykle rzadko, szczególnie od czasów wojny, kupowali takie ilości pyłku, to zdecydował się ruszyć dupę. Właściwie to nie było tego złego - umówił się na Pokątnej, w miejscu wystarczająco oddalonym od jego mieszkania i jednocześnie takim, do którego nie musiał zapierdalać dwadzieścia minut. Zabrał ze sobą kilka samarek wypełnionych towarem, po czym - gdy dotarł na miejsce - dokonał wymiany z Chrisem. Trochę się zdizwił, bo inna klientka - dziewczyna Chrisa, Sadie, mówiła, że już nie żyje i miał piękny pogrzeb, ale skoro właśnie z nim rozmawiał, to albo zmartwychstał albo tylko udawał Chrisa. Pojebane i nieważne.
Ruszył z powrotem do domu, jeszcze nie wiedząc, że nie powinien wybierać drogi "na skróty", bo w pewnym momencie skręcił w złą uliczkę. Dopiero po jakimś czasie wędrówki zdał sobie sprawę, że tymi skrótami dojdzie wszędzie, ale nie do swojego domu.
- Do chuja Merlina. - zaklął głośno.
Na domiar złego gdzieś w oddali usłyszał dźwięk zderzającego się ze śniegiem obuwia, więc instynktownie obejrzał się dookoła, dłoń wkładając zaś za pazuchę płaszcza. Nigdy nie wiadomo, czego spodziewać się w tak podejrzanie wyglądających uliczkach, więc chciał upewnić się, że zabrał ze sobą różdżkę. I może dobrze, że robił to teraz, nie później - mógł przygotować się na ewentualny atak.
Kroki nie cichły, więc oplótł wokół niej palce, gotów w każdej chwili rzucić zaklęcie ochronne. Pięknie. To miało być szybkie wyjście, a teraz szykowała się jakaś bójka? A mógł w ogóle nie wychodzić z domu! Teraz pozostawało mu czekać na pojawienie się ewentualnego napastnika. Dźwięk nabierał na sile, na horyzoncie pojawiła się także jakaś sylwetka, choć z daleka w ogóle nie potrafił rozpoznać kształtów. Kim był tajemniczy jegomość? Kto wędrował o tej porze sam w tak dziwnych uliczkach? Hm.
Zauważył go - a raczej ją - dopiero po chwili, gdy postać wyłoniła się z cienia.
I nie był to napastnik.
- O ja cię, Tatiana?! - powiedział trochę za głośno, ale wywołała w nim jakąś dziwną satysfakcję. Trochę nie dowierzał, że spotkał tutaj akurat ją - akurat w takiej sytuacji, akurat w tej chwili.
Przyjrzał się jej dokładnie - na ułamek sekundy zagryzł nawet wargę, bo wśród wszechobecnego śniegu prezentowała się jeszcze lepiej niż zazwyczaj. No, w sumie w tej jej Rosji to pewnie było w chuj zimno - pewnie dlatego tak pasowała do tej scenerii, no nie?
- Rany, wyglądasz tak dobrze, że gdybyś była narkotykiem to byłabyś Śnieżką. - zażartował głupio, ale taki czasem miał humor, a poza tym to usłyszał ten tekst w artykule jakiejś głupiej magicznej gazety. Nie miał jeszcze okazji nikomu go powiedzieć, więc uznał, że to najlepsza chwila. Zresztą - czy nie miał racji? Śnieżka była najdroższym i najlepszym narkotykiem magicznej społeczności, Tatiana była najlepszą Rosjanką w Wielkiej Brytanii. Sama prawda. - No, w każdym razie teraz powinnaś powiedzieć jak bardzo za mną tęskniłaś. Wiem, życie beze mnie musi być okrutne, ale teraz znów jesteśmy razem. - dodał, przez cały czas chłonąc ją wzrokiem, teraz jednak szczerząc się, bo tak bardzo go te spotkanie ucieszyło. Zapomniał nawet, że zabłądził.
Ostatnio zmieniony przez Connor Multon dnia 02.09.21 13:12, w całości zmieniany 2 razy
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miasto w końcu odetchnęło.
Łaski spływające londyńskimi zaułkami z rąk uleczonego rządu ofiarowały ludziom czystość, mugolom strach, Tatianie zadowolenie; zwyczajną, ludzką swobodę i coś na kształt uśmiechu szczycącego pełne wargi. Zapadający wieczór zatarł granice, pustoszejąca uliczka została porzucona sama sobie, zdana na niełaskę i miłosierdzie co poniektórych, który więcej niż rozumu posiadali ciekawości, desperacji lub zwykłej głupoty. Głuchy stukot uderzania w kamienny bruk rozchodził się po kościach jedynie na początku, by zaskakująco prędko zginąć pod rwącym nurtem kolejnych myśli – skupionych na wszystkim i niczym, na wszystkich i na nikim. Długi i szeroki Londyn o tej porze roku i dnia miał w sobie więcej przypadkowości niźli faktycznego zamiaru; Dolohov kluczyła Pokątną w celu niemal takim jak zawsze – powrotu do domu. Rezygnując z sieci Fiuu, rezygnując też z nadmiernego przebywania poza granicami Nokturnu. Najciemniej bywało pod latarnią, ona jednak wolała wrócić do własnej, rzeczywiście ciemnej nory.
Ciemne pasma włosów raz po raz rozwiewał wiatr, obszerne futro kryło kruchość sylwetki, chroniąc przed chłodem i przy okazji w postaci kaptura zapewniając anonimowość, choć takowa na Pokątnej przydawała się raczej bardzo rzadko.
Główna ulica zmieniała się w mniejszą; wąski korytarz między kamienicami był dużo łatwiejszym przejściem, które finalnie prowadziło na nokturnowską aleję; szybszym, sprawniejszym, pozbawionym niemalże w całości ludzi.
A jednak.
Jednak jedna zbłąkana dusza majaczyła gdzieś na przodzie, pośród bruków i szarych budynków, drobnej mgły i świszczącego wiatru; marszcząc nieco brwi zmrużyła oczy, chcąc dopatrzeć się tożsamości zagubionego kogoś – musiał być choć odrobinę zbłąkany, sądząc po sposobie stawiania kroków.
Rozpoznała go prędzej – prędzej niż w eter wpłynęło jej własne imię, dźwięczne, głośne i niemal radosne w jego ustach. Na jej własnych zagościł uśmiech, szeroki, z nutą zawadiackości – słodki Connor Multon uwikłany w labirynt pokątnych korytarzy.
– Cześć, skarbeńku – było odpowiedzią na jego zaskoczenie, poruszenie brwiami poprzedziło krótki śmiech spowodowany jego komplementem. Faktycznie, mogła być Śnieżką – chętnie nawet przyjęłaby takie miano, gdyby nie fakt, że pozyskiwano ją z białowłosych wil.
– Dobrze się trzymam, co? – bo choć wiek wciąż miała prawie-nastoletni, nie omieszkała pochełpić się odrobinę własną kondycją, zwłaszcza w czasach tak nieprzyjaznych, gdy sklepy świeciły pustkami, a kreacje, biżuterie czy nawet kosmetyczne specyfiki trzeba było sprowadzać z dalekich stron.
– Zanim wyznam ci swoje uczucia, pochwal się lepiej, co najlepszego tu robisz. Słucham, Multon, słucham – brew znów drgnęła ku górze, uśmieszek zyskał na intensywności, gdzieś z tyłu głowy przemknęły wspomnienia, które jedynie rozbudziły ciekawość.
Łaski spływające londyńskimi zaułkami z rąk uleczonego rządu ofiarowały ludziom czystość, mugolom strach, Tatianie zadowolenie; zwyczajną, ludzką swobodę i coś na kształt uśmiechu szczycącego pełne wargi. Zapadający wieczór zatarł granice, pustoszejąca uliczka została porzucona sama sobie, zdana na niełaskę i miłosierdzie co poniektórych, który więcej niż rozumu posiadali ciekawości, desperacji lub zwykłej głupoty. Głuchy stukot uderzania w kamienny bruk rozchodził się po kościach jedynie na początku, by zaskakująco prędko zginąć pod rwącym nurtem kolejnych myśli – skupionych na wszystkim i niczym, na wszystkich i na nikim. Długi i szeroki Londyn o tej porze roku i dnia miał w sobie więcej przypadkowości niźli faktycznego zamiaru; Dolohov kluczyła Pokątną w celu niemal takim jak zawsze – powrotu do domu. Rezygnując z sieci Fiuu, rezygnując też z nadmiernego przebywania poza granicami Nokturnu. Najciemniej bywało pod latarnią, ona jednak wolała wrócić do własnej, rzeczywiście ciemnej nory.
Ciemne pasma włosów raz po raz rozwiewał wiatr, obszerne futro kryło kruchość sylwetki, chroniąc przed chłodem i przy okazji w postaci kaptura zapewniając anonimowość, choć takowa na Pokątnej przydawała się raczej bardzo rzadko.
Główna ulica zmieniała się w mniejszą; wąski korytarz między kamienicami był dużo łatwiejszym przejściem, które finalnie prowadziło na nokturnowską aleję; szybszym, sprawniejszym, pozbawionym niemalże w całości ludzi.
A jednak.
Jednak jedna zbłąkana dusza majaczyła gdzieś na przodzie, pośród bruków i szarych budynków, drobnej mgły i świszczącego wiatru; marszcząc nieco brwi zmrużyła oczy, chcąc dopatrzeć się tożsamości zagubionego kogoś – musiał być choć odrobinę zbłąkany, sądząc po sposobie stawiania kroków.
Rozpoznała go prędzej – prędzej niż w eter wpłynęło jej własne imię, dźwięczne, głośne i niemal radosne w jego ustach. Na jej własnych zagościł uśmiech, szeroki, z nutą zawadiackości – słodki Connor Multon uwikłany w labirynt pokątnych korytarzy.
– Cześć, skarbeńku – było odpowiedzią na jego zaskoczenie, poruszenie brwiami poprzedziło krótki śmiech spowodowany jego komplementem. Faktycznie, mogła być Śnieżką – chętnie nawet przyjęłaby takie miano, gdyby nie fakt, że pozyskiwano ją z białowłosych wil.
– Dobrze się trzymam, co? – bo choć wiek wciąż miała prawie-nastoletni, nie omieszkała pochełpić się odrobinę własną kondycją, zwłaszcza w czasach tak nieprzyjaznych, gdy sklepy świeciły pustkami, a kreacje, biżuterie czy nawet kosmetyczne specyfiki trzeba było sprowadzać z dalekich stron.
– Zanim wyznam ci swoje uczucia, pochwal się lepiej, co najlepszego tu robisz. Słucham, Multon, słucham – brew znów drgnęła ku górze, uśmieszek zyskał na intensywności, gdzieś z tyłu głowy przemknęły wspomnienia, które jedynie rozbudziły ciekawość.
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 02.09.21 20:05, w całości zmieniany 1 raz
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Skarbeńku.
Nazwała go skarbeńkiem, a chociaż doskonale wiedział, że mówiła to w ten typowy dla jej osoby prześmiewczy sposób, to nie potrafił powstrzymać fali gorąca, która niespodziewanie ogarnęła jego ciało Wciąż miała w sobie to coś, wciąż wywoływała w nim te dziwne konfundujące uczucie i wciąż bardzo mu się ono podobało. I chociaż w Tatianie nie płynęła nawet kropla wilej krwi, to gdyby w tamtym momencie powiedziała mu, że jest jedną z nich, to Connor nawet nie próbowałby dyskutować. Posiadała ten dziwny urok - magnetyzm, przez który znowu stawał się głupiutkim i zagubionym chłopcem, tak bardzo zapatrzonym w rosyjską piękność, że będącym w stanie zrobić wszystko w celu spędzenia nocy w jej towarzystwie. Od ich ostatniego spotkania minęło trochę czasu, a najwidoczniej nic się nie zmieniło!
Chłopak chłonął ją wzrokiem, wsłuchując się przy tym w przyjemny dla ucha śmiech i kiwając głową na wzmiankę o tym, że dobrze się trzyma. No i kurwa miała rację - trudy wojny najwidoczniej ją ominęły, bo nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wyglądała jeszcze lepiej niż wcześniej. Promieniała. A może tak mu się tylko wydawało, bo ostatnio widywał głównie dziewczyny zaniedbane, naznaczone terrorem wojny? W sumie to chuj go to obchodziło - Tatiana wciąż trzymała się na najwyższym poziomie.
Nie mógł więc odpowiedzieć inaczej - nie mógł!
- Kurwa, najlepiej. - odpowiedział bez chwili wahania, przez cały czas chłonąc ją wzrokiem, bo taka była z niej ładna pani. A z tym futrem to już w ogóle prezentowała się jak jakaś śnieżynka - dama z klasą, no nie? Jak tak patrzył na tę Tatiankę to w chuju miał te wszystkie miałkie wile - Rosjanki to inny gatunek, lepszy i piękniejszy. Kiedyś, gdy dopiero co Śnieżynkę poznawał, obiecał sobie, że odwiedzi wschodnią Europę, a teraz tylko się w tym przekonaniu utwierdził. Fajna wizja - miasto pełne Tatianek.
Nagle zdał sobie sprawę, że trochę za długo milczy, więc zdecydował się zabrać głos, przedtem przywołując na twarz firmowy uśmiech numer pięć.
- Ze mną jest trochę gorzej, ale chyba wciąż ma to coś, hm? - dopytał, wypowiedź zwieńczając krótkim śmiechem. Może i nie trzymał się tak dobrze jak Tatiana, ale nie wyglądał źle - wręcz przeciwnie, regularne ćwiczenia pomagały utrzymać mu dobrą sylwetkę, a nieco spokojniejszy tryb życia ocalił buzię od zniszczenia. Wyglądał dobrze. Chyba.
Za chwilę Śnieżynka postanowiła wypytać Connora, co takiego tutaj robi, a on - z początku trochę speszony, bo nie chciał przyznać, że się zgubił - zdecydował się odpowiedzieć pół żartem, pół serio.
- Zwiedzam. Nowy Londyn jest zachwycający, nie potrafiłem odmówić sobie krótkiego spaceru po przepięknych alejkach Pokątnej i jakoś zawędrowałem aż tutaj... - rzekł więc, zaraz jednak parskając śmiechem, bo oczywiście żartował. Nie był fanem spacerów, a poza tym - w przeciwieństwie do Tatiany, dla której liczył się głównie brak wszystkich brudnych mugoli - nie widział w nowym mieście nic ładnego: wszystko stało się brzydkie, szare i ponure. No - ale kto wie - może niedługo Ministerstwo wszystkim się zajmie, a oni będą mogli porozmawiać w nieco milszych warunkach? Nie myślał o tym długo, zdecydowanie więcej uwagi poświęcając rozmowie.
- Załatwiałem interesy. - dodał więc, wiedząc że na pewno zrozumie, co miał na myśli. - Ale jeśli wolisz usłyszeć, że ja, prosty chłopak z Pokątnej, zawędrowałem aż tutaj specjalnie dla ciebie, to możemy tak uznać. Doceniasz moje starania, Pani? - dorzucił i wyszczerzył ząbki.
- No, teraz możesz już wyznać mi swoje uczucia. Choć jeśli wolisz zrobić to w nieco przyjemniejszych warunkach, cóż, nie będę się kłócić. - dokończył, nagle zdając sobie sprawę, że Tatiana rzeczywiście spadła mu z nieba. Jak jakiś anioł, no nie? Coś podpowiadało mu, że tego wieczora nie będzie się nudzić.
Nazwała go skarbeńkiem, a chociaż doskonale wiedział, że mówiła to w ten typowy dla jej osoby prześmiewczy sposób, to nie potrafił powstrzymać fali gorąca, która niespodziewanie ogarnęła jego ciało Wciąż miała w sobie to coś, wciąż wywoływała w nim te dziwne konfundujące uczucie i wciąż bardzo mu się ono podobało. I chociaż w Tatianie nie płynęła nawet kropla wilej krwi, to gdyby w tamtym momencie powiedziała mu, że jest jedną z nich, to Connor nawet nie próbowałby dyskutować. Posiadała ten dziwny urok - magnetyzm, przez który znowu stawał się głupiutkim i zagubionym chłopcem, tak bardzo zapatrzonym w rosyjską piękność, że będącym w stanie zrobić wszystko w celu spędzenia nocy w jej towarzystwie. Od ich ostatniego spotkania minęło trochę czasu, a najwidoczniej nic się nie zmieniło!
Chłopak chłonął ją wzrokiem, wsłuchując się przy tym w przyjemny dla ucha śmiech i kiwając głową na wzmiankę o tym, że dobrze się trzyma. No i kurwa miała rację - trudy wojny najwidoczniej ją ominęły, bo nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wyglądała jeszcze lepiej niż wcześniej. Promieniała. A może tak mu się tylko wydawało, bo ostatnio widywał głównie dziewczyny zaniedbane, naznaczone terrorem wojny? W sumie to chuj go to obchodziło - Tatiana wciąż trzymała się na najwyższym poziomie.
Nie mógł więc odpowiedzieć inaczej - nie mógł!
- Kurwa, najlepiej. - odpowiedział bez chwili wahania, przez cały czas chłonąc ją wzrokiem, bo taka była z niej ładna pani. A z tym futrem to już w ogóle prezentowała się jak jakaś śnieżynka - dama z klasą, no nie? Jak tak patrzył na tę Tatiankę to w chuju miał te wszystkie miałkie wile - Rosjanki to inny gatunek, lepszy i piękniejszy. Kiedyś, gdy dopiero co Śnieżynkę poznawał, obiecał sobie, że odwiedzi wschodnią Europę, a teraz tylko się w tym przekonaniu utwierdził. Fajna wizja - miasto pełne Tatianek.
Nagle zdał sobie sprawę, że trochę za długo milczy, więc zdecydował się zabrać głos, przedtem przywołując na twarz firmowy uśmiech numer pięć.
- Ze mną jest trochę gorzej, ale chyba wciąż ma to coś, hm? - dopytał, wypowiedź zwieńczając krótkim śmiechem. Może i nie trzymał się tak dobrze jak Tatiana, ale nie wyglądał źle - wręcz przeciwnie, regularne ćwiczenia pomagały utrzymać mu dobrą sylwetkę, a nieco spokojniejszy tryb życia ocalił buzię od zniszczenia. Wyglądał dobrze. Chyba.
Za chwilę Śnieżynka postanowiła wypytać Connora, co takiego tutaj robi, a on - z początku trochę speszony, bo nie chciał przyznać, że się zgubił - zdecydował się odpowiedzieć pół żartem, pół serio.
- Zwiedzam. Nowy Londyn jest zachwycający, nie potrafiłem odmówić sobie krótkiego spaceru po przepięknych alejkach Pokątnej i jakoś zawędrowałem aż tutaj... - rzekł więc, zaraz jednak parskając śmiechem, bo oczywiście żartował. Nie był fanem spacerów, a poza tym - w przeciwieństwie do Tatiany, dla której liczył się głównie brak wszystkich brudnych mugoli - nie widział w nowym mieście nic ładnego: wszystko stało się brzydkie, szare i ponure. No - ale kto wie - może niedługo Ministerstwo wszystkim się zajmie, a oni będą mogli porozmawiać w nieco milszych warunkach? Nie myślał o tym długo, zdecydowanie więcej uwagi poświęcając rozmowie.
- Załatwiałem interesy. - dodał więc, wiedząc że na pewno zrozumie, co miał na myśli. - Ale jeśli wolisz usłyszeć, że ja, prosty chłopak z Pokątnej, zawędrowałem aż tutaj specjalnie dla ciebie, to możemy tak uznać. Doceniasz moje starania, Pani? - dorzucił i wyszczerzył ząbki.
- No, teraz możesz już wyznać mi swoje uczucia. Choć jeśli wolisz zrobić to w nieco przyjemniejszych warunkach, cóż, nie będę się kłócić. - dokończył, nagle zdając sobie sprawę, że Tatiana rzeczywiście spadła mu z nieba. Jak jakiś anioł, no nie? Coś podpowiadało mu, że tego wieczora nie będzie się nudzić.
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasem ją bawił; częściej niż rzadziej, kiedy coś balansującego między uwielbieniem a zawstydzeniem szczyciło jego lico, kiedy gapił się otwarcie jak cielę w malowane wrota, myśląc zupełnie głupiutko, że nie widać – a może wręcz przeciwnie, chciał żeby to dostrzegała? Tak samo spoglądał teraz, jakby porażony, i choć do wzroku tego typu była przyzwyczajona, kąciki ust same wędrowały do góry, pomiędzy rozbawieniem a faktycznym zadowoleniem. Ciekawiło ją co tu robi; jakim cholernym cudem los znów zesłał go przed nią, jakie kroki – i te dosłowne, i te w przenośni – zdecydował się postawić, że trafił właśnie tutaj. Jak bardzo się pogubił, jak bardzo tylko ona mogła ofiarować mu łaskę, zwłaszcza na skrzyżowaniu Pokątnej z Nokturnem?
– Ślicznyś jak zawsze, Connor – choć przekorne, wypowiedziane miękko; bo rzeczywiście był, gdzieś pomiędzy słodkim chłopcem a potrzebą bycia silnym mężczyzną; lubiła go obserwować, lubiła głupkowaty uśmiech i niepewność w oczach, lubiła nawet przyglądać się jego ciału – z całym asortymentem swojego specyficznego bycia wydawał jej się dużo młodszy, niż w rzeczywistości był, i choć to bywało irytujące, odznaczało się także niespotykaną przydatnością. Łatwo było kierować chłopcami jego typu.
Krótkie, mrukliwe mhmmm wypłynęło z jej ust, zawieszone gdzieś pomiędzy dwoma sylwetkami, niedopowiedzeniami i nieodgadnionym uśmiechem; zwiedzał, jak oni wszyscy, bo faktycznie było co – puste ulice, szare budynki, smród charakterystyczny tylko dla Anglii. Choć ona sama przywykła już dawno – musiała przywyknąć – wciąż potrafiła rozróżnić zapach tego zapchlonego miasta, nawet teraz, gdy pozbyto się wszechobecnego szlamu.
– No tak, jak zwykle łeb na karku, ładnie, bardzo ładnie – stwierdziła, z faktycznym uznaniem, choć uśmiech, nieco ironiczny, odrobinę zawiadacki, nie zniknął z jej warg – Jak zawsze przedsiębiorczy, cieszy mnie to, naprawdę – że sobie radził? Że wykorzystywał okazję? Bo mimo tego, że podświadomie widziała go nieustannie jako gówniarza, ceniła jego instynkt samozachowawczy i umiejętność sięgania po to, co czekało przed nosem. A teraz, kiedy ludziom żyło się niby lepiej, w rzeczywistości tak samo paskudnie, na dodatek wśród mrozów i zimnego deszczu, to, co mógł mieszkańcom zaoferować ktoś taki jak Connor Multon, wielu mogło uznać jako remedium na wszelkie bolączki.
– Powinieneś jeszcze obcałować moje stopy, wtedy może faktycznie docenię, skarbie – przekorność znów zagrała pierwsze skrzypce, kiedy w odpowiedzi na jego bezpardonowe spojrzenie, również zlustrowała go z góry na dół.
– To co, po kieliszku? Już się nie kryj z tą swoją pierdołowatością, widać, że nie wiesz gdzieś zalazł – mruknęła, unosząc minimalnie jedną z brwi ku górze – Chodź, tylko zakryj tę swoją śliczną buzię i nie rób larma wokół siebie.
Bo choć Nokturn był miejscem, w którym ona czuła się swobodnie, na pewno nie przygotowałby przyjaznego powitania dla niego. A przecież wygodniej było rozmawiać w kamienicy, niźli zimnym zaułku.
zt x2
– Ślicznyś jak zawsze, Connor – choć przekorne, wypowiedziane miękko; bo rzeczywiście był, gdzieś pomiędzy słodkim chłopcem a potrzebą bycia silnym mężczyzną; lubiła go obserwować, lubiła głupkowaty uśmiech i niepewność w oczach, lubiła nawet przyglądać się jego ciału – z całym asortymentem swojego specyficznego bycia wydawał jej się dużo młodszy, niż w rzeczywistości był, i choć to bywało irytujące, odznaczało się także niespotykaną przydatnością. Łatwo było kierować chłopcami jego typu.
Krótkie, mrukliwe mhmmm wypłynęło z jej ust, zawieszone gdzieś pomiędzy dwoma sylwetkami, niedopowiedzeniami i nieodgadnionym uśmiechem; zwiedzał, jak oni wszyscy, bo faktycznie było co – puste ulice, szare budynki, smród charakterystyczny tylko dla Anglii. Choć ona sama przywykła już dawno – musiała przywyknąć – wciąż potrafiła rozróżnić zapach tego zapchlonego miasta, nawet teraz, gdy pozbyto się wszechobecnego szlamu.
– No tak, jak zwykle łeb na karku, ładnie, bardzo ładnie – stwierdziła, z faktycznym uznaniem, choć uśmiech, nieco ironiczny, odrobinę zawiadacki, nie zniknął z jej warg – Jak zawsze przedsiębiorczy, cieszy mnie to, naprawdę – że sobie radził? Że wykorzystywał okazję? Bo mimo tego, że podświadomie widziała go nieustannie jako gówniarza, ceniła jego instynkt samozachowawczy i umiejętność sięgania po to, co czekało przed nosem. A teraz, kiedy ludziom żyło się niby lepiej, w rzeczywistości tak samo paskudnie, na dodatek wśród mrozów i zimnego deszczu, to, co mógł mieszkańcom zaoferować ktoś taki jak Connor Multon, wielu mogło uznać jako remedium na wszelkie bolączki.
– Powinieneś jeszcze obcałować moje stopy, wtedy może faktycznie docenię, skarbie – przekorność znów zagrała pierwsze skrzypce, kiedy w odpowiedzi na jego bezpardonowe spojrzenie, również zlustrowała go z góry na dół.
– To co, po kieliszku? Już się nie kryj z tą swoją pierdołowatością, widać, że nie wiesz gdzieś zalazł – mruknęła, unosząc minimalnie jedną z brwi ku górze – Chodź, tylko zakryj tę swoją śliczną buzię i nie rób larma wokół siebie.
Bo choć Nokturn był miejscem, w którym ona czuła się swobodnie, na pewno nie przygotowałby przyjaznego powitania dla niego. A przecież wygodniej było rozmawiać w kamienicy, niźli zimnym zaułku.
zt x2
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaułek
Szybka odpowiedź