Wydarzenia


Ekipa forum
Zaułek
AutorWiadomość
Zaułek [odnośnik]07.09.15 23:09
First topic message reminder :

Zaułek

Ulica Pokątna składa się nie tylko z głównej ulicy, choć to na niej tętni życie. Pomiędzy wejściami do niektórych sklepów, znajdują się odnogi mniejszych uliczek, bardziej zaniedbanych, ponurych, często wyboistych - nikt nie widzi celu w ich odnowie. Czasami przebiegnie tu bezpański kot, by za chwilę zniknąć w cieniu. Dróżki najczęściej krzyżują się ze sobą, tworząc skomplikowaną sieć, w której można łatwo się zgubić, niektóre są ślepe, a wszystkie wydają się tak samo podobne.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.08.18 15:58, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zaułek - Page 33 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zaułek [odnośnik]12.01.22 22:03
05 marca

Nie chodziło nawet o to, jak się tu znalazła, chociaż nawet wytężając zmęczony, umysł nie umiała sobie tego przypomnieć. Wiedziała, że jest w Lonydnie na ulicy Pokątnej i na tym cała jej wiedza na ten moment wynosiła właśnie tyle. Z nagłe letargu wyrwała się niespodziewanie — zimny wiatr wcale nie zwiastujący jeszcze wiosny, sprawił, że nagle wyostrzyły jej się zmysły. Dostrzegła kontury budynków, rozpoznała fasady w większości zamkniętych sklepów, gdzie robiła zakupy jako mało dziewczynka. Poczuła też chłód — była ubrana zupełnie niestosownie do pogody. Zdecydowanie za cienki płaszcz podszyty wiatrem, brak szala, czy czapki oraz cienkie skórkowe rękawiczki, które zsunęła z jakiegoś powodu. Zupełnie jakby wyprawiła się do sąsiada w Dolinie, a nie do Londynu.
Zamrugała oczami, rozglądając się ponownie. Czemu się tu znalazła?
Wzrok jej padł na zniszczoną witrynę sklepu z różdżkami i poczuła gulę rosnącą w gardle. Kupiła swoją pierwszą różdżkę właśnie tutaj. Przyszła wtedy z mamą. Z mamą, której już nie ma. Została tylko straszliwa pustka i żal. Żal do samej siebie, że nie poświęciła jej wystarczająco dużo czasu. Że nie była szczera. Że w ostatnich dniach przysporzyła jej tak wielu problemów i zmartwień. I Aurora wiedziała gdzieś w głębi serca, że to właśnie one przyspieszyły śmierć ukochanej mamy. Zacisnęła dłonie na rękawach płaszcza, jakby to miało powstrzymać nagły atak nudności. Nie zwracała jednak i to z bardzo prostej przyczyny — nie miała czym. Już od ponad miesiąca męczyły ją koszmary związane z wilczym mężczyzną, który prawie dopuścił się na niej gwałtu. Już wtedy miała trudności, by w ustach zemleć kawałek chleba. Po śmierci mamy zupełnie odmawiała posiłków. Każdy ze smaków kojarzył się jej z jakimś daniem przygotowywanym przez rodzicielkę. Ojciec próbował podnieść ją na duchu, chociaż sam był w strasznym stanie. Stracił miłość swojego życia. Jedyny syn zaszył się gdzieś w kraju, a córka wyraźnie chorowała. Nie chciał zostać sam. Aurora też nie. Dlatego czuła jeszcze większe wyrzuty sumienia, że to nie ona zajmuje się pocieszaniem ojca. Jednak wyrzuty sumienia pożerane były przez wygłodniały smutek i żal.
Aurora nie istniała.
Była zbitkiem wszystkich smutków i żalów samej kobiety do świata i samej siebie. Była gniazdem dla strachu i głodu. Jak chore drzewo, drżała nawet pod spojrzeniem ludzi. Próbowała się dźwignąć, ale przygnieciona samotnością dusiła się pomału. Chciałaby umieć prosić o pomoc, ale nawet gdyby zdobyłaby się na to, to nie miała do kogo się zwrócić.
Traciła zmysły.
Pojawienie się w Londynie było tego najlepszym przykładem. Jak bowiem udało jej się znaleźć tutaj, gdy nie miała nawet najmniejszego pojęcia, skąd się tu wzięła. Czy miała coś załatwić? Może coś z mamą? Może chciała się ukryć w tłumie, licząc, że ktokolwiek zauważyć, że w środku wyje jak ranne zwierze, podczas gdy jej ciało stało nieruchome.
Spojrzała na mijającą ją parę i rozchyliła popękane zimnem wargi, unosząc przy tym dłoń. Chciała coś powiedzieć, błagać, chociaż nie wiedziała o co. Ale mężczyzna otoczył partnerkę ramieniem, odsuwając od Aurory.
Wariatka
Powiedział to? A może jakiś głos uroił jej to w głowie?
Odwróciła się, potem znów, zataczając niemal koło wokół własnej osi. I znów. Krok w jedną stronę, krok w drugą. Ludzie zaczęli się jej przyglądać.
- Proszę... - Powiedziała, chcąc poprosić, by ktoś ją zaprowadził dokądkolwiek, ale znów odsunięto ją samym spojrzeniem. - Proszę... - Powtórzyła, czując sól łez na zmarzniętych policzkach.
Jeden nieuważny obrót i poczuła, jak traci równowagę. Upadek w zmarznięty śnieg był nie tylko bolesny, ale i w ostry sposób przypominał jej dłoniom, jak ostry potrafi być mróz.
I wtedy go dostrzegła. Cień skradał się po ścianie budynku. Z przerażenia zabrakło jej tchu. Ludzie już teraz otwarcie omijali szaloną kobietę, która zaczęła cofać się po ziemi.
Za cieniem wyłonił się kształt żywy i straszniejszy niż wcześniej. Łypał na nią z granicy jawy i koszmaru. I Aurora przerzuciła się na kolana. Dłońmi nakryła uszy i krzyknęła. A gdy zaczęła, nie mogła przestać. Krzyk niósł się echem po ulicy Pokątnej, jakby ta nagle stała się świadkiem tego, że kogoś żywcem obdzierano ze skóry. Ale kogo choć raz dosięgnęła klątwa Crucio, wiedział, skąd brał się ból. Z tego samego miejsca, skąd przyszedł cień nieobecnego tu koszmaru.
Brały się z głowy, nawet jeśli tak naprawdę istniały jedynie w głowie Aurory.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zaułek - Page 33 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Zaułek [odnośnik]15.01.22 1:30
5.03

Najpierw zwrócił uwagę na jej chód. Nierówny, raz szybszy, raz wolniejszy. Potem na uniesioną dłoń. Gdy błędnie okręciła się wokół własnej osi, już wiedział, że coś jest nie tak. Nie był typem mężczyzny, który zwraca uwagę na ulicy na zgrabne kobiety, coś w takim podejściu wydawało mu się wulgarne. Kompartmentalizował większość elementów swojego życia - w pracy nie był ojcem, potrafił nie wypominać żonie jej zdrad, na pożądanie pozwalał sobie tylko w trakcie wizyt w Wenus (skrupulatnie zapisywanych w terminarzu), proządkował zainteresowania i emocje. Istniała tylko jedna dziedzina, której nie umiał zostawić za sobą ani zepchnąć do kalendarza - praca. Zdawało się, że magipsychiatrą był zawsze, nawet wśród ludzi z pozoru normalnych. Każdy z nas jest trochę szalony, powtarzał sobie czasem, lustrując bacznym wzrokiem otoczenie, wychwytując nerwowe tiki przypadkowych osób i zastanawiając się nad ich sekretami.
Blondynka, którą właśnie zobaczył, nie zdradziła jednak jednego tiku. Drżąca dłoń, chwiejące się nogi, krzywy chód - to wszystko zdradzało stan oszołomienia, może nawet fugi? Obserwował ją już od jakiegoś czasu, rytm laski na śliskim bruku zwolnił, aż całkiem się zatrzymał - gdy się odwróciła.
Ze zdumieniem uniósł brwi, rozpoznając w przestraszonej nieznajomej dobrą znajomą z kursu uzdrowicielskiego. Trafiła na praktyki do Munga, gdy on rozpoczynał już specjalizację, ale trudno było nie kojarzyć Aurory Sprout, jej serdeczności i ciepłego uśmiechu. Czasem, tłumiąc zazdrość, obserwował jej podejście do pacjentów, pełne niewymuszonej troski, której samemu nie potrafił okazywać.
Teraz, choć jasne włosy i rysy twarzy pozostały takie same, zdawała się zupełnie inną osobą. Cerę miała chorobliwie bladą, spojrzenie błędne, oczy okrążone, a na twarzy próżno było szukać nawet śladu dawnego uśmiechu.
-...Aurora? - wyrwało mu się cicho, ale stał jeszcze kilka metrów od niej i chyba go nie usłyszała. Wydawała się zresztą pogrążona we własnym świecie. Przesunęła po ludziach niewidzącym wzrokiem i zniknęła w bocznym zaułku, a on pokuśtykał za nią. Za wolno, za wolno. Było ślisko i pomimo pośpiechu uważał na każdy krok, boczne uliczki były mniej zadbane, a bruk nierówny. Nie mógł upaść, nie teraz - ale szybko przekonał się, że naprawdę przybył za późno. Upadła ona. Z goryczą przemknęło mu przez myśl, że inny, sprawny mężczyzna już dawno byłby u jej boku i podtrzymał ją silnymi ramionami. Nie on. Pokonał ostatnie kilka kroków, nieświadom, że to właśnie on budzi teraz w Aurorze strach, że jego cień wydaje się na ścianie upiornie duży, jakby należał do kogoś innego.
Zauważył łzy, chciał coś powiedzieć, ale...
...zaczęła krzyczeć. Przeraźliwie i rozpaczliwie. Zamknęła oczy, zatkała uszy, wrzeszczała z bólem, który rozdzierał nawet serce kogoś tak chłodnego jak Hector Vale. Zarejestrował, że zrobiła wszystko, aby dosłownie odgrodzić się od wszystkich zmysłów - słuchu, wzroku, nawet od zdolności komunikacji, którą uniemożliwiał krzyk.
Do niedawna chciał klęknąć przy niej, przypomnieć jej, że się znają, że ma dobre zamiary. Teraz - teraz nie widział innego wyjścia niż magia. Potrzebowała uspokojenia, szybko.
-Paxo Maxima. - szepnął, podchodząc do dziewczyny i celując w nią różdżką. Krzyk wciąż rozdzierał mu uszy, laska ślizgała się na bruku, dłoń drgnęła lekko - nie wiedział jeszcze, że w fatalnym błędzie.

krytyczna porażka...


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Zaułek [odnośnik]16.01.22 9:29
Mimo zwiastującej cieplejsze dni pogody, marzec wciąż przypominał o zimie stulecia swoimi silnymi wiatrami i niskimi temperaturami. W Londynie wszytko wydawało się zimne i chłodne, co z pewnością nie wpływało pozytywnie na ludzi - a najwyraźniej i magia dzisiejszego dnia nie chciała współpracować. Biegły w trudnej sztuce uzdrawiania Hector również odczuł to na własnej skórze. Może był to dzisiejszy nastrój, a może rozkojarzenie spowodowane napotkaniem twarzy z przeszłości, która w żadnym calu nie przypominała siebie.
Magipsychiatra mógł poczuć jak magia po jego inkantacji się poruszyła, ale nie miał nad nią kontroli. Z pozoru wydawało się, że zaklęcie zadziałało gdy na moment krzyk aurory ustał, jednak bardzo szybko oboje poczuliście przytłaczający lęk i niepewność, architektura Londynu jak i otaczający was ludzie wydawali się być kilkukrotnie więksi, przytłaczając swoim rozmiarem. Niczym dla małego dziecka, wszystko było obce, inne i przerażające.
Poczuliście również silną potrzebę zaszycia się gdzieś - w małym pomieszczeniu, pod ciepłą pierzyną, w cudzych ramionach. Czuliście, że obecność nacisku, że znalezienie się w bardziej ograniczonej przestrzeni może przynieść wam ukojenie.

Ingerencja w związku z wyrzuceniem przez Hectora krytycznej porażki na zaklęcie Paxo Maxima. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zaułek - Page 33 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zaułek [odnośnik]16.01.22 17:10
Nie miała pojęcia, że była obserwowana, bo w zasadzie była gdzieś na granicy pojmowania jako takiego. Nie miała pojęcia, że cień był jednak prawdziwy i w dodatku stanowił słoneczne odbicie przeszłości — Hectora Vale’a pamiętała z czasów kursu, jako człowieka niezwykle skupionego, który fascynował się każdym nowym przypadkiem, który do nich trafiał. Nie mieli zbyt wiele kontaktu, bo Hector nawet na kursie zdawał się mieć swoje towarzystwo, do którego ktoś taki jak Aurora niezbyt pasował. Miała jednak o nim jak najlepsze mniemanie. A przynajmniej do czasu, gdy jeszcze żywe wspomnienie znajomego, pojawiało się czasem w jej myślach. Od jakiegoś czasu nie myślała zbyt wiele, w obawie dokąd mogą ją zaprowadzić niebezpieczne myśli.
I właśnie gdy niemal wyparła z siebie całą chęć istnienia jako takiego, i to nie tylko innych, ale i wszystkich wokół — wtedy właśnie tuż obok niej, zjawił się on. Zatopiona we własnych dłoniach i rozdeptanym śniegu, chowała się za kurtyną włosów i krzyków, zupełnie niezdolna do tego, żeby ocenić sytuację. Nie myślała o niczym, jak tylko o tym, żeby jakimś cudem uchronić się przed bólem, który mógł nadejść w każdej chwili. Ale nic takiego nie nastąpiło.
Zamiast tego krzyk samoistnie ustał, a jej własne milczenie napełniło ją jeszcze większym lękiem. Była pewna, że nie może bać się bardziej, ale oto była. W obcym mieście, w obcym zaułku, którego zimne i nieprzyjemne ściany sprawiały ponure wrażenie.
Nie wróciła żadna dobra myśl, ale zamiast tego po prostu zaczęła łkać cicho. Widziała czubek butów, eleganckie spodnie, zakrzywiające się na nich. Wreszcie widziała laskę, która wspomagała komuś chodzić po ulicach. Cień był człowiekiem, ale ten człowiek nie był “jej” bestią.
Przerażona, wciąż skulona pośród śnieżnej zaspy, podniosła oczy wyżej. Gdzieś zakołatało w jej głowie, że zna tego człowieka, ale wciąż toczący się po głowie strach nie pozwalał jej na to, żeby mogła z miejsca poznać dobrą duszę.
- Boję się... Pomóż mi... - Powiedziała, chociaż to bardziej strach niż zimno, potrząsały jej ciałem, jak szmacianą kukiełką. Przez chwilę, gdy tak ją ludzie mijali, gdy nie poświęcali jej chwili, bała się, że umarła. A przecież całkiem niedawno wydawało jej się, że tego właśnie chciała. Umrzeć i zniknąć. Ale tylu spraw przecież nie miała dokończonych. Tak wielu ludziom uczyniła źle i żadnego z nich nie miała już przeprosić? Miała nie zobaczyć już szczęśliwego brata? Spokojnych przyjaciół? A przecież chciała, żeby ich życia ułożyły się cudownie. A może ceną za to była jej własna śmierć? Czy odjęłaby im kłopotów, wydając ostatnie tchnienia?
Czy mężczyzna, który stał nad nią, widział ją? Czy może to była śmierć we własnej osobie? Bo Aurora w dalszym ciągu patrzyła, ale nie widziała. Hector pozostawał postacią zjednoczoną ze swoim cieniem, osnuci mgłą jej własnego spojrzenia.
Nawet próbowała dźwignąć się z kolan, ale nie mogła dokonać tego sama. Zupełnie, jakby przerastało ją to, że jest sama. Przytłaczały ją chylące się ku nim budynki, a ogrodzenie jednego z lokali szczerzyło się nieprzyjemnie. - Tak bardzo mi zimno. - Jej głos był przeraźliwie cichy, że niemal zakłócił go szelest jej ubrań, gdy podjęła kolejną próbę podniesienia się z ziemi.


Suddenly,
I'm not half the man I used to be.There's a shadow hangin' over me — Oh, yesterday came suddenly
Aurora Sprout
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zaułek - Page 33 D836eb438dea1946dc5bb9dd21fef622
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9381-aurora-sprout?nid=102#284845 https://www.morsmordre.net/t9435-duke-owlington#286919 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f347-dolina-godryka-wrzosowisko https://www.morsmordre.net/t10010-skrytka-bankowa-2171#302538 https://www.morsmordre.net/t9438-a-sprout#328488
Re: Zaułek [odnośnik]19.01.22 4:44
Krzyk umilkł, co w pierwszej chwili zaowocowało ukłuciem ulgi - ale ulgi odczuwanej rozumem, nie sercem. Serce ścisnęło się, najpierw w zmartwieniu i współczuciu, ale stopniowo zaczął ogarniać je lęk. Tak, jakby Hector zarażał się tą trwogą od kobiety, której chciał pomóc. Cisza wydała się dziwnie przenikliwa, a odgłosy miasta jakieś stłumione. Dudniło mu w uszach i skroniach, a Aurora zdawała się dziwnie mała i krucha na tle wysokich kamienic. Ogromnych. Groźnych.
Zadrżał z zimna albo ze strachu, czując przejmującą tęsknotę za domem, za znajomą Walią. Choć szczerze lubił stolicę i z przyjemnością spędzał na Pokątnej czas, gdy miał niedaleko swój gabinet, to wspomnienia z dorosłości ucichły nagle. Znów czuł się jak zagubiony nastolatek, który wychował się wśród zielonych wzgórz Shropshire - nawet, jeśli obserwował je z okna. Wtedy stolica wydawała mu się ogromna, niebezpieczna i przytłaczająca. Ciasna i zbyt wielka zarazem. Nigdy nie chorował na agorafobię, ale chyba zaczynał rozumieć, co czuli pacjenci. Od tamtego czasu oswoił wielkie miasto, ale Londyn znów wydał się obcy. Gdzieś na tle świadomości przemknęło wrażenie, że może to przez wojnę. Z plakatów spoglądały na nich groźne twarze, z miasta zniknęło tak wiele mieszkańców, ulice straszyły pustostanami. Pustostany - tam byłoby cieplej, ale czy mógłby znaleźć jeden na Pokątnej, w samym centrum? Odpędził od siebie prędko tą myśl - byli przecież w środku miasta, znajdą... znajdą pomoc. Znajdą ciepło i bezpieczeństwo. Dłonie mu drżały i marzył, by znaleźć się w domu, pod grubym kocem. Przytulić do syna. Wiedział jednak, że nie da rady teleportować się dopóki nie okiełzna lęku, a poza tym nie mógł zostawić Aurory.
Aurory, która podniosła głowę i właśnie prosiła go o pomoc. Wprost i bezpośrednio. Choć nadal trzęsła się ze strachu i chłodu, choć zdawała się go nie rozpoznawać, to przynajmniej brzmiała przytomniej. Potrafiła nawet ocenić własny stan - było jej zimno. Jemu też.
Wyciągnął do niej dłoń, opierając się mocno na lasce, aby utrzymać jej ciężar ciała.
-Pomogę... - szepnął, głos dziwnie mu drżał, serce nadal kołatało. -To ja. Hector, Hector Vale, pamiętasz mnie Auroro? - dodał miękko. Brzmiał spokojnie tylko dzięki wyćwiczonym nawykom.
-Jest bardzo zimno. - potwierdził. Nie jesteś szalona, ja też się trzęsę. -Chodźmy... chodźmy stąd. Do kawiarni, dwie przecznice dalej. Pamiętasz? Chodziliśmy tam czasem po kursie, wszyscy. - mówił, nieco zbyt prędko jak na siebie. Szybkość wypowiadanych słów i płytki oddech zdradzały pewną panikę, ale na pierwszy rzut oka trzymał się o wiele lepiej od Aurory.
Dadzą radę, pójdą do tej kawiarni, a tam - ogrzeją się, usiądą, uspokoją. Pamiętał, że czytano tam książki - czasem dla dzieci, czasem dla dorosłych. Byłoby miło schować się pod koc, przymknąć oczy i wsłuchać w czyjeś spokojne słowa. Ujął dłoń Aurory w swoją i od razu zrobiło się troszkę cieplej - nie zamierzał więc jej puścić, dopóki nie dojdą do kawiarni i nie poprosi o koce i gorącą herbatę.

/idziemy tutaj


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Zaułek [odnośnik]26.01.22 17:08
13 || 02 || 1958

Nie poszczęściło się nam, co?
Słowa Eve, choć brutalne, okazały się boleśnie prawdziwe. Tym prostym zdaniem uświadomiła mu, że naprawdę sobie nie radził! Wszystko - zaczynając na otoczeniu, a kończąc na nim samym – obierało niewłaściwie tory. Nie radził sobie z używkami, praca nie przynosiła mu już wystarczająco wysokich dochodów i – o zgrozo – nie zapowiadało się na to, żeby cokolwiek się w tej kwestii poprawiło.
Dlatego robił ten wyjątek. Zazwyczaj był dużo ostrożniejszy, nie spotykał się więc i na pewno nie sprzedawał towaru nieznajomym, trzymając się dobrze znanego i sprawdzonego podwórka. Ale skoro większość dawnych klientów albo siedziała w Tower albo gryzła piach (pewnie też trochę dzięki niemu), to chyba wypadało zdobyć kilka nowych nabytków. A nuż ten nowy zostawi u niego małą fortunę? Taki zastrzyk gotówki wydawał się zbawieniem. Poza tym nie miał nic do stracenia! Ryzykował wolnością, a to chyba niewiele skoro Ministerstwo i tak robiło z nich niewolników, heh.
Najgorzej, że Londyn nie był zbyt bezpiecznym miejscem do załatwiania takich interesów. Niby wszędzie szerzyło się bezprawie, niby dochodziło do różnych pojebanych rzeczy i działał w nim już szmat czasu, ale dawno nie widział takich tłumów magicznej policji. A może tylko mu się wydawało? Paranoja? Chuj wie.
Mimo wszystko miał nadzieję, że nie będzie przypału. Szedł więc spokojnie z zawiniątkiem w ręku, gotów się go w każdej chwili pozbyć, bo mimo że ta przeklęta wolność nie znaczyła zbyt wiele, to jednak wolałby nie spędzać reszty życia w Tower.
Z drugiej strony tam nie musiałby męczyć się z cholerną pogodą! Spacerowanie po oblodzonym gruncie było cholernie nieprzyjemne – kilka razy nawet prawie stracił równowagę! Z ulgą zauważył więc, że aby dotrzeć do celu wystarczyło jedynie przejść przez Pokątną. Przywitał się nawet z jednym bezdomnym, któremu kiedyś ogarniał wróżkowy pył, a potem wstąpił w jeden z licznych zaułków.
I natychmiast tego pożałował, bo na takie spotkanie w ogóle się nie przygotował. Na miejscu nie spotkał żadnego zniszczonego przez życie ćpuna, żadnego brudasa czy kryminalisty – zobaczył cholernego Jimmy’ego Doe.
Kurwa. Jakie były na to szanse? W szkole mijali się wielokrotnie, czy to na korytarzu czy na boisku, ale teraz… Znowu – kurwa.
Początkowo malujące się na twarzy zdziwienie szybko ustąpiło miejsca rozbawieniu, bo takie to było wszystko absurdalne. Zaraz postanowił przerwać przedłużającą się ciszę i zdecydował się zabrać głos.
– Siemanko, słodziaku. – wyszczerzył ząbki w uroczym uśmiechu i wyciągnął do niego dłoń z diablim zielem. Skoro już tutaj przyszedł, to przy okazji mógł ogarnąć interes! – Merlinie, nie widzieliśmy się kawał czasu! Jak leci? Eve dotarła bezpiecznie do domu? – dodał jeszcze złośliwie, choć – co dziwne – nie był zdenerwowany. Naprawdę go to wszystko bawiło.

przekazuję Jamesowi 1 sztukę diablego ziela
Connor Multon
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
gdy patrzę na błędy - widzę mnie
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10363-connor-multon https://www.morsmordre.net/t10413-brawurka#314806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10419-skrytka-bankowa-nr-2309#314881 https://www.morsmordre.net/t10415-connor-multon#314816
Re: Zaułek [odnośnik]27.01.22 2:05
Kiedyś myślał, że był odpowiedzialny. Dziś wiedział, że nie. Kiedy patrzył na dłonie i trzymaną w nich garść monet, które mógł spożytkować właściwie, na jedzenie dla swoich bliskich, nawet tego pieprzonego psa, nie czuł wyrzutów sumienia. Nie czuł wiele w ogóle. Był jak piłka na równi pochyłej, popadając ze skrajności w skrajność. Raz pogrążając się w chaosie, raz egzystując w pustce. Może właśnie dlatego to robił. By wrócić na właściwe tory, uporządkować emocje, znaleźć tę cholerną równowagę. Nie miał pojęcia, czy właściwa droga podążała właśnie tędy, pewnie nie, pewnie będzie tego żałował, ale mówiono, że tonący brzytwy się chwyta. Czuł, że tonie. Od początku stycznia, fale przykrywały go co chwilę, bezdusznie wciągały w głąb morskiej toni, by zaraz wypluć i dać mu zaczerpnąć tchu. Mógłby się udusić. A tak, dryfował bez sił, zanurzając i wynurzając jak korek butelki.
Odkąd w mieście nie było już Małego Jima, nie miał do kog się zwrócić. Z pomocą przyszedł Credence, jeden z jego dotychczasowych klientów. A może pośredników, nie wiedział. Był u niego z paczką dwa razy. Może trzy. Za parę knutów od Jima. Teraz wrócił do Londynu i odszukał go, licząc na to, że będzie coś miał. Nie poszczęściło mu się. Był czysty jak łza. Obiecał, że go umówi, załatwi jakiś towar. Nie chciał wiele. Nie miał zbyt wiele. Pragnął tylko chwili, paru godzin otępienia, by opuścić umęczony umysł, ociężałe ciało i ułożyć jakiś plan, na spokojnie. Poukładać się ze sobą. Gdy wysłał go w to miejsce nie miał pojęcia, z kim będzie miał do czynienia. Zbyt dużo obcował z ludźmi w takich alejkach, by zakładać, że na miejscu zjawi się jeden z ćpunów. Ci co handlowali rzadko sięgali po własny towar, a jeśli — tylko lekki. Szanowali swoją robotę, zdobyty pieniądz. Często byli nienajgorzej ubrani; całkiem niepozorni. Nikt nigdy nie zaczepiłby ich na ulicy prosząc o działkę, nosili się jak panicze lub ludzie gminu. Niezauważalni, wtopieni w otoczenie. Liczył na takiego gościa, kiedy sam stał w kurtce, owinięty nowym szalikiem od siostry, z kaszkietem zaciągniętym na głowę, przykrywającym klejące się do czoła loki. Dłonie miał wciśnięte w kieszenie, na nogach znoszone, obdarte spodnie. Kiedy się odwrócił i go zobaczył — elegancika, tą ślizgońską łajzę. Cholerną gwiazdę quidditcha, szkolnego kochasia, króla korytarzy, poczuł irytację. Oblizał zęby z zamkniętymi ustami, przygryzł policzek od środka jeszcze zanim się odezwał. A gdy podszedł, i zobaczył tę śliczną, ogoloną buźkę pacholęcia z dobrego, bogatego domu, zacisnął zęby, mocno zazierając głowę do góry — był od niego sporo wyższy, tęższy. Przy nim wyglądał jak zwykły dzieciak. Wybiję ci kiedyś, te pierdolone ząbki, gnido, pomyślał, kiedy tylko ten się odezwał, ale zamiast odpowiedzieć, uśmiechnął się drwiąco, zmęczonymi, podkrążonymi oczami spoglądając prosto w jego — błyszczące i wypoczęte. Zmęczone nudą i bezczynnością. Wyciągnął rękę po towar, złapał go w dłoń i zacisnął na nim palce, jakby witał się z kolegą. — Jaki masz pseudonim w Londynie? Koteczek? Myszka? — spytał prowokująco, odpowiadając na jego kretyńskie powitanie. Pomimo wyraźnej różnicy wzroku i masy zadarł cwanie brodę jeszcze wyżej. Mina mu jednak zrzedła; nieświadomie uśmiech spełzł jak po szybie, gdy usłyszał jego słowa. — Co ty pierdolisz? — spytał bez ogródek, w języku rynsztoku, takim, który Connor powinien bez trudu zrozumieć. — Nie nazywaj jej tak — Pchnął go odruchowo w tył, wkładając w to swoją siłę. — Nie jest twoją koleżanką, rozumiesz? — Mówił tym zdrobnieniem z jakąś dziwną emocją, jakby się znali. Nie znali się przecież. Słyszał o niej? — Co to znaczy, że wróciła do domu, hm? O co ci, kurwa chodzi?— spytał znów zaczepnie, irytacja się w nim wzmogła. Skąd miała wróci? Skąd o tym wiedział? Nie miał pojęcia o co mu chodziło, ale ta informacja spowodowała spory wyrzut adrenaliny do krwioobiegu.

| rzucam na pchnięcie Connora i na konsekwencje k10



it's hard
to forget your past if it's written all over your body


James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Kiss me
until I forget how terrified I am
of everything
wrong in my life
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 28
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Zaułek [odnośnik]27.01.22 2:05
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 97

--------------------------------

#2 'k10' : 10
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zaułek - Page 33 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zaułek [odnośnik]19.03.22 0:40
Patrzył na niego trochę z politowaniem, a trochę z rozbawieniem, gdy tak cwaniacko zadzierał brodę do góry i piorunował go wzrokiem. Wyglądał zabawnie, trochę jak rozwścieczony szczeniaczek usiłujący zaznaczyć pozycję w stadzie. Słodziak.
– Ach, jakiś ty milutki. Wystarczy per Panie lub Wasza Wysokość… Dobrze wiesz, że skromny ze mnie chłopak. – wyszczerzył ząbki w kolejnym już głupkowatym uśmiechu i puścił mu oczko. Koteczek? To wcale nie brzmi źle. Mogliby go tak określać! Koty są sprytne, kochane i dumne – zupełnie jak on, ha! A tak? Tak był znany jako Connor lub – jak pewnie określał go James – zjeb.
Connor zauważył, że o ile James potrafił zamaskować strach (a może po prostu go przy nim nie czuł?), o tyle nie radził sobie z ukrywaniem gniewu. Tak jak teraz, gdy na dźwięk imienia Eve cały spochmurniał i odpyskował tym swoim gniewnym tonem. Prawie zrobiło mu się go szkoda! Nie potrafił traktować go poważnie. Jak miałby, gdy tak śmiesznie się denerwował? Wystarczyło wspomnieć jej imię, a już posuwał się do rękoczynów!
Trochę go przy tym zaskoczył, bo z pewnym trudem zaparł się i utrzymał na równych nogach. Pobłażliwy uśmieszek ustąpił miejsca wyraźnemu wyrazowi irytacji, gdy kierowany nagłym napadem gniewu Connor zebrał w sobie siły i odpowiedział mu tym samym. Gdyby byli teraz w Hogwarcie, to pewnie dawno tarzaliby się po ziemi, ale wyjątkowo nie miał ochoty na takie zagrywki. Na razie chciał z nim tylko porozmawiać! Szkoda, że do tej pory rozmawiali jedynie za pomocą siły, hehe.
– Jak mam jej nie nazywać? – zapytał prześmiewczym tonem, teraz trochę zaczerwieniony, ale bynajmniej nie z powodu szczypiącego mrozu, a z buzującej w nim fali irytacji. – Koleżanką może i nie jest, ale… – dodał celowo nie kończąc zdania, bo zamierzał się z nim jeszcze chwilę podroczyć. Widok wściekłego Jamesa był dziwnie satysfakcjonujący. Jeszcze bardziej satysfakcjonowała go myśl, że teraz mógłby powiedzieć mu dosłownie wszystko. Może to była szansa na namieszanie w tej ich śmiesznej, pozbawionej sensu relacji?
Chyba jednak nie musiał specjalnie kombinować, bo Eve świetnie radziła sobie sama. To on o niczym nie wiedział? Jemu też spierdoliła i nic wcześniej nie powiedziała? Spodziewał się, że raczej nic Jamesowi o nim nie opowiedziała, ale że tak bezczelnie się przed nim zaciemniała? A twierdziła, że go kocha. Czy tak traktuje się ukochanego męża? Nie żeby mu to przeszkadzało – nawet cieszyła go myśl, że im się nie układało, ale… Postać Eve nabierała skaz.
– Ach, to ty nic nie wiesz? – powiedział w końcu. – Cholera. Trochę słabo wyszło… Myślałem, że o wszystkim ci powiedziała. – dodał. – Ale faktycznie… Kiedy ostatnio się z nią widziałem, to wspominała, że niezbyt się wam układa. – skłamał. – Ale nie martw się. Pocieszyłem ją. Dobry ze mnie kolega, no nie? – i kolejny bezczelny uśmiech.
Droczył się z nim, ale jednocześnie zrobiło mu się go najzwyczajniej w świecie żal. Eve namąciła w głowie nie tylko Connorowi, ale i młodemu Doe. I chociaż cygańskiego chłopca z pewnością kochała, to najwidoczniej nie potrafiła mu się w pełni oddać. Najwidoczniej nie potrafiła przestać uciekać, heh.

rzut na zaparcie przed pchnięciem J = 73 + 50 = 123
rzucam na pchnięcie
Connor Multon
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
gdy patrzę na błędy - widzę mnie
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10363-connor-multon https://www.morsmordre.net/t10413-brawurka#314806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10419-skrytka-bankowa-nr-2309#314881 https://www.morsmordre.net/t10415-connor-multon#314816
Re: Zaułek [odnośnik]19.03.22 0:40
The member 'Connor Multon' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 26
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zaułek - Page 33 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zaułek [odnośnik]19.03.22 1:18
Krok w przód, broda wyżej, zęby na wierzchu. Instynktownie zareagował na zaczepkę, jak zawsze. Łatwo było go sprowokować, Connor nie musiał robić wiele. Zawsze myślał, że nienawidził go za to, że zwyczajnie istniał, dziś Multon miał mu dać rozsądny powód.
— Ty śmieciu — odpowiedział mu od razu, nie zastanawiając się zbyt wiele nad tym, czy to było mądre, czy górnolotne, czy trafiało do uszu Multona, czy może rozmijali się zupełnie w tej niewymagającej komunikacji.
Nie radził sobie z gniewem. Nie radził z emocjami, gniew tuszował wszystkie inne na tyle skutecznie, że ocena jego działań przychodziła wszystkim zawsze prosto, niezależnie od tego jak bardzo mijali się z prawdą. Kiedy się tu zjawił, by od jakiegoś dilera odebrać Diable Ziele nie spodziewał się swojego szkolnego arcywroga. Nemezis. Już sam jego widok spowodował, że krew w nim zawrzała, ale kiedy wspomniał o jego żonie... Nie, to nie było możliwe. Bo jak? Kiedy? Eve nie zadawała się z chłopakami pokroju Multona. Miała dobre serce, nie imponowali jej tak płytcy faceci. Ani w szkole ani teraz. Nie wierzył w to — w co właściwie? W obrazy napływające do niego samoistnie, chociaż Connor nic nie mówił. W słowa, których jeszcze nawet nie wypowiedział.
Nie zareagował — może Connor go zaskoczył, może nie w tę stronę kierował swoje siły. Poleciał w tył, jak lalka, upadł na ziemię, nie próbując nawet z nim walczyć, mu się postawić. Nie było w tym żadnego misternego planu ani wyrachowania; nie gniew go sparaliżował, a wyobraźnia. Kolejne słowa wypadły z jego ust, parszywego pyska. Z parteru spojrzał na niego nico oszołomiony, poirytowany. Każde. Jedno. Słowo. Było. Niczym. Bat.
— Nie wiem, o czym? — wydusił z siebie na jednym wydechu. Jego słowa wbijały się w niego jak sztylety. Nie powiedziała o czym? Nie, nie, on kłamie. Prowokuje cię, James. Próbuje zrobić z ciebie frajera, Eve nigdy by tego nie zrobiła. Kochała go. Był przecież tego pewien, mówiła mu. Widział to w jej oczach, kiedy wrócił. A co jeśli Connor...? Nie. Niemożliwe. Niezbyt wam się układa. Coś wstrząsnęło jego sercem. Wyrwał się do przodu, by go przewalić na ziemię. Naparł na niego całym ciężarem, próbując sprowadzić do parteru, by zaraz prawą ręką wymierzyć w jego stronę cios; dał z siebie tyle ile mógł; celując w twarz. Chciał mu ją rozkwasić. Zniszczyć, popsuć tą idealną buźkę fircyka.



| Pierwszy rzut na przewalenie na ziemię, drugi na wyważony cios w nos;
Zakładam 205/220 za posiniaczony tyłek i biodra; ból w klatce piersiowej



it's hard
to forget your past if it's written all over your body


James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Kiss me
until I forget how terrified I am
of everything
wrong in my life
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 28
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Zaułek [odnośnik]19.03.22 1:18
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 15

--------------------------------

#2 'k100' : 83
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zaułek - Page 33 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zaułek [odnośnik]10.10.22 3:15
08.05.1958
Pamiętał tylko ziejący z wnętrza tamtej ulicy odór, którego źródłem były spływające do kanału nieczystości, sylwetkę brzydkiej, podstarzałej czarownicy z wielką brodawką na nosie, kogoś, kto potracił go ramieniem i tak, tych dwóch rosłych, groźnie wyglądających mężczyzn, którzy przygwoździli go do ściany budynku domagając się od niego zwrotu zaległych pieniędzy. Po pierwsze, nie pożyczyli mu ani złamanego knuta. Więc naprawdę nic nie wiedział o żadnych pieniądzach. Po drugie widział ich po raz pierwszy w życiu. Po trzecie nawet nie miał na nazwisko Lockhart. Po czwarte chciał aby zostawili go w spokoju. Był w dużo gorszym nastroju od nich.
Nie było tak, że oni go przerażali. Początkowo podchodził do tych dwóch osiłków z typową dla siebie obojętnością, chcąc zostać pozostawionym w spokoju. Dopiero po chwili zaczęli działać mu na nerwy. Bo nie docierały do nich żadne argumenty. Nie chcieli też pozwolić mu odejść. Na domiar tego trafił na tych osiłków w czasie, w którym odczuwane przemęczenie okazało się zbyt przytłaczające dla niego, wpływające także na jego wolę walki. Nie był także na neutralnym czy przyjaznym gruncie, a tamta dwójka mogła mieć więcej kolegów.
Wymierzony w jego prawy piszczel porządny kopniak przyniósł silny ból oraz utratę stabilności, czego następstwem był upadek na twarde i dalekie od czystego podłoże. Kolejne ciosy nadeszły w brzuch. Pierwszy jeszcze jakoś zniósł, dopiero przy drugim krzywiąc się z bólu. Przed oczami zamigotały mu mroczki. Kolejne ciosy ostatecznie pozbawiły go przytomności. Gdy odzyskał przytomność leżał tam, gdzie został jej pozbawiony. Czuł, że boli go całe ciało. Zupełnie jak po przemianie. Tylko nie zrobił tego. Trudno było mu określić, ile leżał w tym miejscu.
Piszczel, w który został kopnięty nadal bolał przy każdym ruchu, gdy próbował się podnieść. Zdołał tylko kucnąć na czworakach aby zwymiotować na chodnik przed sobą. Ból obejmował jego brzuch na wysokości wątroby i dolnego, złamanego żebra. Bolała go również głowa. Zwłaszcza złamany nos oraz rozwalony lewy łuk brwiowy, który już nie krwawił. Zakrzepła na twarzy krew utrudniała mu widzenie. Objawem, z którego nie zdawał sobie jeszcze sprawy, była obejmująca lewe ucho tymczasowa głuchota. Podniósł swoją kuszę, z trudem przewieszając skórzany pas od niej na barku. Znalazł też swoją różdżkę. Noża mu nie zabrali. Z niemałym trudem, co jakiś czas przytrzymując się ścian budynków wrócił na Ulicę Pokątną. Teraz oparł się plecami o jeden z budynków przy wyjściu z tego zaułka, zbierając siły do wyjścia na główną arterię Ulicy Pokątnej. W ciepłym świetle ulicznej latarni dostrzegł coś jeszcze. A mianowicie umiejscowioną na lewym nadgarstku bliznę w kształcie księżyca. Co za ironia.

Przychodzę stąd[bylobrzydkobedzieladnie]
Sebastian Bartius
Sebastian Bartius
Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy

OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10002-sebastian-bartius#302437 https://www.morsmordre.net/t10691-beowulf#324295 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f402-lancashire-lancaster-zajazd-pod-grusza https://www.morsmordre.net/t10693-szuflada-sebastiana#324304 https://www.morsmordre.net/t10692-sebastian-bartius#324298
Re: Zaułek [odnośnik]14.10.22 9:00
Przed moimi oczami wszystko lekko wirowało i traciło ostrość. Podobnie jak wilgotny bruk pod nogami. Mogło to oznaczać tylko i wyłącznie jedno - przyjemne towarzyskie spotkanie się udało. Można było się pośmiać, powspominać stare dobre czasy… Dobra, pierdole z tymi dobrymi czasami. Kiedyś to po prostu było mniej chujowo. Chociaż teraz, w tej właśnie sekundzie procent spierdolenia otaczającego swiata był również niski. A, dzięki alkoholowi otoczenie rozmazywało się w jedną ciemną, poruszającą się plamę… i to było dobre.
Jak to mówią poeci w moich stronach - czego oczy nie widzą - sercu nie żal. Czy jak to tam było?
-S-suchaj… - kontynuuję, mocując się ze słowami i z wyraźnym akcentem, który zawsze wyłaził, jak się najebałam. - Teras to muszisz mję odwieśić. U mję. Rosumiesz?
Chodnik zaczął mi lekko uciekać pod stopami, tak że jedyna możliwość, by nie zaliczyć mordą o glebę, było złapanie się ramienia mojego towarzysza, jak poręczy w mugolskim autobusie. Gilroya nie widziałam już od dłuższego czasu, chociaż był moim dobrym przyjacielem jeszcze z Durmstrangu. Tam to podczas roku szkolnego często przesiadywaliśmy razem, bo tacy mieszańcy jak my byli zawsze gdzieś nam na dole drabiny społecznej. Dłubaliśmy w rzeczach bardziej… i mniej legalnych. Wtedy też inaczej patrzyłam na czarną magię i ogólnie na robie nie ludziom krzywdy, ale tak już jest z czasem, że weryfikuje wiele spraw.
Eh, ale jak to jest, że zawsze, cholera jasna zawsze, wszystkie drogi moich towarzyszy - anglików, nie anglików, sprowadzają się to tego cholernego miejsca? Pierdolonego Londynu? Ciągnie ich tu wszystkich, jak pszczoły do miodu...
-Jeszsze ci nie opowieśalam wszys-s-kiego, Gil.
Kiedy tak szliśmy, przemierzając Pokątną, by za chwilę znaleźć się czułych objęciach ulicy Śmiertelnego Nokturnu, gdzieś tam kątem oka zauważyłam opierającą się o ścianę postać. Zmrużyłam oczy, starając się wyostrzyć wzrok, bo, kurwa, w tym miejscu, to nie tylko “nasze” chłopaczki chodzą, a jak się jest wciętym, to lepiej się na takiego kogoś poluje. Nie mam im za złe - sama bym tak zrobiła.
No i miałam rację. Nie był to nikt z miejscowych… ale też nikt dla mnie obcy.
-Sbastjan! - zawołałam i ruszyłam w jego stronę, ciągnąc nieszczęsnego Wileksa za sobą. - Pacz, Gil, no i mamy szeciego do flaszki!
Ale im podchodziłam bliżej, tym bardziej coś mi w tym obrazku nie grało, aż w końcu się zatrzymałam. - Kufwa, s-stary, wglądasz jak gówno.
Kiwnęłam, zgadzając się z własną diagnozą.
-Chto ci to srobił?


Zlata Raskolnikova
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Zaułek - Page 33 Dc3d643ba14e88a20a9fb3c0c669eeb2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9153-zlata-raskolnikova#276833 https://www.morsmordre.net/t9433-sowa-bez-imienia#286806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t9434-skrytka-numer-2143#286811 https://www.morsmordre.net/t9432-zlata-raskolnikova#286793
Re: Zaułek [odnośnik]15.10.22 21:40
Kurwa, nie szczędziłem sobie tego wieczoru. Litry przelanej przezroczystej cieczy przewyższały moje najśmielsze standardy chlania w samotności, a myślałem, że trudno będzie przebić te pijackie eskapady. Z każdym wyrzyganym bełtem w odmętach ulicy Pokątnej narastała żałość i wyrzuty sumienia. Kiedyś się ogarnę, powtarzałem w myślach, wspominając te stare, dobre czasy, przywoływane przez moją serdeczną, karłowatą przyjaciółkę. Czasy, które przepadły jak kamień w wodę. Albo mój portfel z ostatkami niewydanych sykli w pobliskim barze, który ktoś musiał mi zwędzić, gdy odstawiałem chojraka i w nieuwadze dałem się ojebać. W każdym razie — jak już wspomniałem, nie byłem sam. Okazja była wyjątkowa tylko na pozór: wielkie spotkanie po latach ze znajomą, z którą odstawiałem numery od czasów szkolnych. Znajomą, która tak po prawdzie mieszkała pod moim nosem przez cały ten czas — czas mojego upadku — i nie zdawała sobie z tego sprawy. A ja nie zamierzałem wyprowadzać jej z błędu... póki sama na mnie nie wpadła i zauważyła, stoczyłem się jak gówno w rynsztoku.
Kiedyś byłem kimś. Teraz byłem nikim.
I jak nikt snułem się chwiejnym krokiem, pociągając z flaszki, którą zgarnęliśmy z baru na odchodne, wymieniając się butelką co kilka łyków. Musiałem się jej trzymać, by po drodze nie zaliczyć gleby, choć i tak się zdarzyło, że pociągnąłem ją ze sobą na ziemię. W ogóle, kurwa, jak absurdalnie to musiało wyglądać — facet prawie metr osiemdziesiąt, który słania się z goblinką sięgającą mu do pasa. To byłby żenujący obraz nawet wówczas, gdybyśmy nie byli nachlani jak dzikie świnie. — Daleko... hep... nie mam — odparłem przytakująco na propozycję. Nie mogła wiedzieć, że mieszkam na Nokturnie, rzadko wyściubiałem nos ze swojej chaty. Choć mogło jej się obić o uszy, że tam przebywam — parę razy chyba nawet sam widziałem ją w Białej Wywernie. — Wjęc d-dzisziaj możemy do Cjebie. A jutro p... hep... prasujesz? Bo ja bym sział pow... powtórkę. U mje — w gruncie rzeczy było miło, a swoich wątpliwości i głęboko skrywanych żali do świata nie chciałem uzewnętrzniać przed Zlatą. — Gzie jest kurwa mój portfel... chyba żem go zgu'ił — nie żeby zostało w nim wiele forsy. Forsy skądinąd krwawej, której było pod dostatkiem, jak się wiedziało, kogo i komu odpalić. — Noto chuj z picia u mje. Ale mam jeszcze flachę. Na szarną godzinę — poklepałem się po piersi, faktycznie tam była. Choć nie dawałem gwarancji, że pełna.
Wlekliśmy się tak przez Pokątną, po drodze odstraszając wielu ludzi i ściągając atencję magicznej policji — ale tych już znałem, oni znali mnie; wiedzieli, że robię na umownym kontrakcie dla ministerialnych. Takich jak ja nie ruszają, bo im się to nie opłaca... tylko poczekajmy na koniec wojny, aż im się znudzi przyzwalanie na czarną magię. Wtedy i oni po mnie przyjdą, ehe. Kuzyn próbował mnie nagabywać, że ma znajomości, że można się ustawić — ale to przecież ci sami ludzie, co mój popieprzony ojciec. Ci odpowiedzialni za moją porażkę. Nigdy im nie ufałem. — A szo ty mi hsiałaś opowieśeć — spojrzałem na nią, gdy docieraliśmy do zakrętu w zaułek prowadzący do skrótu na Śmiertelny Nokturn. — Opowiesz przy... hep... kolejnej. A co to? Może on ma moją por... porpo... hep... porpotnetkę — przerzuciłem wzrok, gdy rzucił mi się w oczy jakiś delikwent, a za słowami płynął rubaszny śmiech. Intencja była oczywista, chciałem go skroić i przywłaszczyć sobie jego hajs, ale Zlata miała inny plan. — Sbastjan? Jaki Bastian, ty go znasz? — odparłem zawiedziony, pociągając ostatniego łyka z butelki, choć gdyby ktoś spytał, to upierałbym się pewnie, że te kilka kropel ściekających na język to z pewnością kilka głębszych. — Trzeci do flaszki to o dwóch za dużo — westchnąłem posępnie.
Wtedy podeszliśmy do tego gościa i coś mi świtała ta jego paskudna morda. — Sbastjan, pszyjacielu. My się skąś znamy! — wrzasnąłem w pijackiej radości i zapomniałem, o czym przed chwilą powiedziałem do Zlaty, z uciechą oddając mu butelkę. Pustą butelkę. — Pewnie szlajał się, gdzie go nie zaprosili, bsze mówje? — nie byłby pierwszy i nie ostatni, którego wyniesiono na butach z pobliskiej uroczej ulicy. — Napij sję too zaraz Si... hep... przejdzie — obiecałem, opierając się o ścianę, żeby się nie przewrócić.
Gilroy Wilkes
Gilroy Wilkes
Zawód : zniesławiony badacz run; szmalcownik
Wiek : 40
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 5
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : 26
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11336-gilroy-wilkes#348785 https://www.morsmordre.net/t11382-ponurak#350333 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11383-skrytka-bankowa-nr-2476#350334 https://www.morsmordre.net/t11381-g-wilkes#350331

Strona 33 z 34 Previous  1 ... 18 ... 32, 33, 34  Next

Zaułek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach