Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Główne ognisko
Główne ognisko w Weymouth jak co roku rozpalone zostało na stosie złożonym z drewien wszystkich gatunków drzew rosnących w całej Wielkiej Brytanii; od wieków podkreślało rolę matki ziemi, matki wielkiego Lugha, strzegącej całej Wyspy, dziś miało wymiar podwójny - symbolizowało także jedność kraju zagrabionego przez oszalałych z nienawiści zbrodniarzy, oddawało cześć każdemu zakątkowi zranionemu przez kolejne bezmyślne rzezie urządzane w imię nierealnych idei. To na jego tle przemówić miał nestor rodu Prewett, sir Archibald, otwierając uroczyste świętowanie.
W kolejne dni, gdy tylko zaczynało zmierzchać, rozpoczynano kolejne obrzędy od próśb wznoszonych do pogrzebanej w zaświatach pięknej Caer - próśb o pokój dla kraju, o rozsądek dla tych, którzy go utracili i odwagę dla tych, którzy się bali. O jedność, która miała uchronić świat przed szaleństwem. Każdego dnia rozpoczynał je kto inny, za każdym razem była to jednak osoba zasłużona dla czarodziejskiego świata. Pierwszy dzień otwarty został przez Archibalda Prewetta, kolejne przez starą wiedźmę ze starszyzny jego rodu, wypędzonych sędziów Wizengamotu, którzy do końca pozostali na straży sprawiedliwości, dawnych mówców i polityków, filiozofów, naukowców i mędrców. Każda przemowa kończyła się ciśnięciem w sięgające nieba płomienie wieńca złożonego z innych kwiatów, symbolizujących kolejne ważne wartości: miłość, nadzieję, wiarę, sprawiedliwość, pokój, radość, współczucie, gościnność, uczynność, odwagę, poświęcenie, rodzinę, mądrość i szacunek. Wieniec nasączony specjalnym wywarem wywoływał widowiskowy wybuch i taniec płomieni, a tuż po nim z płomieni wylatywał śniący za dnia Fawkes, zachwycając swoim widokiem zgromadzonych gości. Wielki ptak wydawał się w tym okresie u szczytu swojej formy, przypominał złotego łabędzia. Lśniące ogniste pióra mieniły się na czerniejącym niebie, a jego pieśń pomagała odpocząć zmęczonym, zmężnieć wystraszonym i powstać niepocieszonym.
O zmierzchu, na rozpoczęcie, czarodzieje tańczyli wokół głównego ogniska w kręgu, trzymając się za dłonie. O świcie taniec ten powtarzano, lecz zamiast wzajemnych uścisków mieli w rękach pochodnie, które symbolicznie rozganiały nocne mroki i przywoływały słońce. Tańce i zabawy przy ognisku odbywały się całą noc nieprzerwanie.
Wśród świętujących czarodziejów krążyły ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
Do przygotowania rozdawanej przy jarmarku strawy wykorzystuje się mięso dziczyzny ustrzelonej w trakcie polowań urządzanych tuż przed świtem. Dzień w dzień urządzane są zbiorowe pościgi za zwierzyną, w trakcie których czarodzieje rywalizują o tytuł króla polowania. Tytuł przypada czarodziejowi, który dopadnie największą lub najrzadszą, w obu przypadkach najcenniejszą zdobycz. Codziennie o zmierzchu przy głównym ognisku następuje koronacja zwycięzcy z dnia poprzedniego. Jego skronie zdobi się wieńcem z plecionych liści laurowych, pozostali uczestnicy otrzymują sosnową gałązkę.
Jeżeli gracz wybranego przez siebie dnia uda się na polowanie w jakimkolwiek temacie w trakcie i w obrębie festiwalu i upoluje zwierzynę rozpoczyna w ten sposób rywalizację o tytuł króla polowania. Pozostali gracze udający się na polowanie w przeciągu realnych dwóch tygodni od momentu zgłoszenia udanego polowania w niniejszym temacie (tryumfalnego powrotu postaci ze zwierzyną z wyraźnym oznaczeniem daty) muszą przybrać tą samą datę. Rywalizacja kończy się po upływie dwóch realnych tygodni. Postać, która upoluje najrzadszą zwierzynę przyjmuje tytuł króla polowania i zostaje koronowana w trakcie kolejnego zmierzchu wieńcem plecionym z liścia laurowego.
Jednego dnia można wyruszyć na polowanie tylko raz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:45, w całości zmieniany 1 raz
- Panie Carrow, dziękujemy za ofertę pańskiego towarzystwa, jednakże droga nie jest daleka, na pewno trafimy do namiotu bezpiecznie – zapewniam mężczyznę, choć doskonale wiem, że to złudne marzenia, by mężczyzna od tak nas zostawił. Pewnie nie chce, by jego przyszła żona miała zbyt wiele do czynienia ze swoją rodziną ze strony matki. Lecz to jego niedoczekanie, ot tak nie da się zapomnieć o swoim pochodzeniu, czy wyplenić go, tak jak pewnie życzy sobie Deimos. Walka z propozycją odprowadzenia jest bezcelowa, wiem o tym, w końcu coś w moim żołądku się skręca na myśl, że droga jest tak daleka, a zamiast przyjemnego spaceru z Megarą zmieni się diametralnie przez ciążące towarzystwo Carrowa. - Oczywiście, nie będę zamęczać dzisiaj Megary, byśmy obydwie mogły pojawić się na tak wspaniałym widowisku – mówię uprzejmie, lecz z lekką złośliwością w przekazie, że tak łatwo mnie się nie pozbędziesz, Deimosie. Ani dzisiaj, ani juto, ani nawet w najbliższym czasie. Megara jest mi zbyt droga, bym z niej zrezygnowała, widząc, jak moje towarzystwo ci nie jest na rękę.
Ukrywam irytację, gdy jednak wleczesz się razem z nami, dalsze dyskusje na ten temat wydają się całkowicie zbędne. Dobrze, towarzysz, jeśli chcesz, lecz mam nadzieję, że rozdrażnisz jakiegoś langustnika Ladaco, wyrzuconego na piasek, który ugryzie cię w łydkę, przynosząc niesamowitego pecha we wszystkich nadchodzących działaniach.
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
Jak t c h ó r z.
Słowo wybrzmiało w wieczornym powietrzu wyjątkowo wyraźnie, uderzając go prosto w odsłoniętą twarz; gdyby wyrazy mogły ranić, z całą pewnością zostawiłoby krwawą pręgę na oświetlonym płomieniami policzku. Drgnął lekko, w ostatniej chwili powstrzymując się przed cofnięciem się o krok do tyłu i odwzajemniając przeszywające spojrzenie brązowo-zielonych tęczówek. Z których iskry sypały się równie intensywnie, co z płonących ognisk; uśmiechnął się przelotnie, bo doskonale pamiętał, jaką moc potrafiły mieć te oczy. Ułamek sekundy później ściągał już jednak usta w nieprzyjemnym grymasie, nie tyle zraniony, co zirytowany zdaniami wypływającymi spomiędzy jej warg. Sztucznymi, pełnymi pozorów i podszytymi ukrytymi emocjami, których nie potrafił jednoznacznie odszyfrować. Doprowadzało go to do szaleństwa; od zawsze, wiedziała o tym doskonale i przez moment zastanawiał się nawet, czy nie robiła tego z premedytacją, udowadniając dobitnie, że tym razem to ona miała nad nim kontrolę. A do tej przyznawał się niechętnie, na zewnątrz wciąż z trudem utrzymując obojętną fasadę, na której jednakże zaczynały się już pojawiać pierwsze rysy i pęknięcia. Wszelkie pokłady dobrej woli ulotniły się bezpowrotnie i znów jedynym, czego chciał, było wyprowadzenie jej z równowagi. Wolałby, żeby odrzuciła tę starannie utkaną maskę pozorów, wyciągnęła różdżkę, rzuciła w niego klątwą. To był język, który był w stanie zrozumieć i na niego odpowiedzieć; zamiast tego wpychała go w labirynt krętych korytarzy i półsłówek, po którym poruszać się ani nie potrafił, ani nie miał zamiaru. Nie teraz, a już na pewno nie przez resztę ich wspólnego – o dobry merlinie – życia.
- Zabawne, panienko Black – wysyczał przez zaciśnięte zęby, rozciągając usta w jakimś uśmiechu szaleńca, który tylko w domyśle miał trącić uprzejmością – że wytyka mi panienka wiek, podczas gdy to właśnie obawa przed staropanieństwem doprowadziła panienkę do tej sytuacji, najwidoczniej tak bardzo nieznośnej, że przegnała nawet dobre maniery.
Nie bawiło go to ani trochę; te arystokratyczne, dziecinne przytyki, toksyczne grzeczności, fałszywe pochlebstwa, które tak naprawdę były kiepsko skrywanymi obelgami. Kojarzyły mu się z tym przeklętym światem, od którego co jakiś czas konsekwentnie uciekał, a któremu mimo to ciągle udawało się go doścignąć, dusząc go coraz bardziej. Skoro jednak Cassiopeia postanowiła ustalić zasady gry w ten sposób, trudno było mu odpowiedzieć czymś innym. Przynajmniej póki co; cierpliwość bowiem zdawała się wyczerpywać i po chwili nie był już wcale taki pewien, które z nich jako pierwsze sięgnie po różdżkę.
Złapał ją za ramię niemal odruchowo, nieświadomie; niezbyt mocno, ale też stanowczo, jakby chcąc powstrzymać ją przed wycofaniem się, a w rzeczywistości po prostu pragnąc potwierdzenia, że była realna; że nie wyobrażał sobie tej bezowocnej kłótni, i że nie strzępił sobie języka (i nerwów) na darmo.
- Jak zwykle próbujesz odwrócić kota ogonem, nie zauważając, że to nie ja jestem tutaj tym, który czegokolwiek od ciebie oczekuje – powiedział nieco ciszej, nachylając się nad nią nieznacznie, bo prawie dorównywała mu wzrostem. – Nie prosiłem o to, nie przyszedłem tutaj robić ci na złość. Jeżeli masz ochotę obwiniać o swoją niedolę siedemnastoletniego gówniarza, to proszę bardzo, ale to – wskazał ręką na nich oboje – to nie jest moja wina.
Puścił jej ramię, prostując się i pozwalając jej na wycofanie się spoza najbliższego zasięgu.
- Czego więc chcesz? Przeprosin? Padnięcia na kolana i błagania o wybaczenie? Przyznania się do błędu? Powiedz, ale raz w życiu zrób to wprost, bo ja już nie mam czasu ani zamiaru bawić się w domysły – dokończył, by po chwili zaprzeczyć samemu sobie i znów przyjąć ten przesłodzony, arystokratyczny ton, który nie należał do niego. I który nikogo nie był w stanie nabrać – a już na pewno nie ją. – Pozostaje nam mieć nadzieję, że i reszta festiwalu okaże się tak samo sprzyjająca – dodał, również nie patrząc w jej kierunku i nienawidząc ich obojga. Po równo.
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget
kissing
d e a t h
and losing my breath
Nie, przecież jest jeszcze Deimos. Mój rycerz w lśniącej zbroi. Chciała już wymówić swoje myśli na głos, ale poczuła jego wiercąc spojrzenie. Skończyło się, więc na mocnym ugryzieniu się w język i szybkim przewróceniu oczami. Nie będzie się kłóciła przy Allison, na to będzie jeszcze czas.
- To nic takiego, mały zawrót głowy.- jej pozycja pozwoliła posłać kuzynce kwaśny uśmiech, którego Deimos nie był wstanie dostrzec. - Wybacz mój drogi, powinnam była być wdzięczna za twoją troskę. - I znów pewne wyuczone triki dały o sobie znać. Meg udało się zabrzmieć bardzo naturalnie a nawet wcisnąć między słowa nutkę pokory. Na końcu odwróciła wzrok w stronę mężczyzny, lekko kiwając w głową w geście uniżenia. Jak było naprawdę chyba najlepiej odczuły palce, Allison, które zostały mocno ściśnięte przy każdym słowie. Jakoś musiała dać upust frustracji, która powoli zaczęła ją ogarniać. Słysząc coś o odprowadzeniu ich do namiotu Meg miała ochotę zakwilić jak małe dziecko. Już miała nadzieję, że się od niego uwolni. Wzniosła oczy ku niebu ostatkiem sił powstrzymując się od powiedzenia kilku zgryźliwych słów. Kolejne ugryzienie się w język skutkowało posmakiem krwi w ustach a to była mała cena, jeśli to sprawi, że Deimos w końcu zamilknie. Była też sprawa Allison. Przy całej miłości, jaką darzyła kuzynkę bardzo wiele zmieniło się przez te wszystkie lata. Meg nie mogła a może nie chciała się zachować przy niej tak… bezpośrednio jak to miało miejsce w przypadku Deimosa. Jeszcze te nieszczęsne wyścigi. Na sam wzmiankę o nich dziewczyna wyprostowała się niczym struna na kilka sekund zatrzymując się w pół kroku. Pluła sobie w brodę o to jak mogą o nich zapomnieć i oczywiście narzekając na to, że czekaj ją kolejne stracie z panem Carrowem . Na szczęście przyszło wybawienie. Obydwie – to słowo brzmiało w jej uszach niemal jak anielskie dzwonki. Ścisnęła dłoń kuzynki przesyłając jej tym samym wyrazy wdzięczność. Carrow nie miał prawa zabronić jej przyjścia. Cała trójka doskonale o tym wiedziała. -Nie ominęłabym tak wspaniałego wydarzenia. W końcu będę miała okazję przyjrzeć się osławionym skarbom rodu Carrowów. Nie będziesz miał nic przeciwko towarzystwu Allison, prawda? Ktoś będzie musiał wtajemniczyć mnie w tajniki jazdy i wyścigów, gdy ty będziesz zajęty. - Mówiła spokojnie, cicho i z nutą szacunku w głosie. Jeśli chciała potrafiła być miła nawet dla Deimos ( pomińmy alkohol płynący obecnie w jej organizmie). Zresztą chciała zobaczyć czy Deimos będzie wstanie odmówić w takiej sytuacji. Allison jasno trzymała się konwenansów, więc teoretycznie on też musiał. Miała tylko nadzieję, że kuzynka w żaden sposób nie nawiąże do wyścigów. Dobrze wiedziała, że Meg kłamie. W końcu, jako dzieci i później w wolnych chwilach często jeździły razem konno. Jednym z największych marzeń Megary było wzięcie udziału w wyścigach, co oczywiście było niemożliwe. Jedno to było jeszcze przed zaręczynami. Megara pilnowałaby trzymać się jak najdalej od koni i nie pokazać, że cokolwiek łączy ją i Carrowem. Wciąż się uśmiechając przeniosła wzrok to na niego to na Allison. Miała niepokojące wrażenie, że między tą dwójką jest więcej niechęci niż pomiędzy nią i Deimosem. Tak, Meg nie miała pojęcia o rodowej niechęci między Averymi i Carrowami. Jakoś jej to umknęło…zresztą Carrowowie byli dla niej zawsze tak nędznym rodem, że nie warto było zajmować się ich historią i koneksjami.
- Panno Avery, nie śpieszmy się tak, bo Megarze może znów się zakręcić w głowie - usprawiedliwia przeciągający się krok, który potrafił być pięć razy szybszy - Korzystając z okazji, muszę pogratulować zaręczyn z paniczem Selwynem, bo nie miałem jeszcze przyjemności - przeciąga ostre głoski, jakby bawiły go te zagrywki. Jeżeli Megara w tak wybujały sposób wojowała z nim, to jak wojowała jej kuzynka? Czy podobnie? A moze razem z Selwynem odnajdzie wspólny język, może będą się wymieniać uwagami co do niesfornych małżonek? Zabawna wizja. Tak samo jak wszystkie te arystokratyczne gierki. Dla Deimosa liczyło się w szlachectwie jedynie posiadanie koni, a skoro o nich mowa, to warto odnieść się do frontu Malfoy-Avery, który obie panie postanowiły stworzyć podczas zawodów. Deimos dobrze wiedział, że z oczywistych względów nie może dać się zaskoczyć, dlatego kiwa głową z przekąsem - Na to właśnie liczyłem . Przechodzą przez jakiś mostek, który miał upiększyć okolicę. - Dlatego rozmawiałem z lordami Prewett i na szczęście zgodzili się udostępnić miejsce na lepszej trybunie, również dla panny Avery - tu tryumfalny uśmiech wypełza na oblicze, natomiast wciąż kryje nas cień, ciężko więc byłoby go dojrzeć. A jednak trudno ukryć, że Deimos jest dumny z każdego niemiłego słowa, które w piękny sposób przekazuje złym Averym. Niby zachował się nieelegancko, atakując pannę, ale to świadczy jedynie o jego postępowej myśli, że ona jest zdolna z nim prowadzić rozmowę. To, że biedna, urodziła się w rodzinie bez jakichkolwiek sukcesów (czym mogą wysławić się sprzedawcy trolli?), nie było przedmiotem jego zainteresowania. Wiedział, że w przeciwieństwie do innych rodów, Avery podobnie jak on, nie przepadali za dworem szlacheckich gierek (szlachty dworskimi gierkami?), a jednak członkowie rodziny Carrow mieli zajęte najlepsze miejsca na trybunach imprez najistotniejszych, a Avery siedzieli zawsze... trochę dalej. Deimos przypiswał to wielkości swojego rodu, nie zważając na to, że mądre głowy mogą rozsiadać zwaśnione rody, by nie dochodziło do sprzeczek. Tak czy siak, poczuł się lepiej ze świadomością, że jest, no, lepszy i szedł dalej. A przy okazji to zapomniałam wcześniej zauważyć, że Megara się tak śmiesznie posłużyła przykładem Rosalie, że Deimos aż się uśmiechnął wewnętrznie. I ubzdurał sobie, że Megara jest o niego bardzo zazdrosna! - Będziecie miały stamtąd najlepszy widok na każdego zawodnika. Czy Abraxus weźmie udział? Nie widziałem go tu wcześniej - Deimos nie jest mistrzem empatii, ale wyraźnie dało się wyczuć niechęć Megary do brata podczas obiadu.
Towarzystwo Deimosa nie odpowiada mi ani trochę. Choć próbuje się maskować, wiem, jak w głębokiej pogardzie ma nasz ród. I to go zgubi, to jest naszym złotym środkiem, do rozwiązania tej, tylko pozornie patowej sytuacji. Choć nie manifestujemy siły i nie wzbudzamy usilnie strachu, bez przebierania w środkach, tak jak nasi przodkowie, nie czyni nas to kobietami słabymi. Wielu gubi to przekonanie, zapominając o historii, w której zapisaliśmy się jako wielcy łowcy, ród dzierżący władzę. Niezależnie od wykonywanego zawodu, krew płynie w nas wciąż taka sama, co w odpowiednim połączeniu, przy odpowiednich warunkach, czyni nas groźnymi przeciwnikami, których głupotą jest ignorować przez wzgląd na płeć czy wiek.
Drga mi trochę powieka, gdy słyszę o zaręczynach, choć pierścionka jeszcze nie noszę, a gazety milczą. Nic to jednak dziwnego, że Carrow wie, odpowiednie pochodzenie jest gwarantem błyskawicznej informacji. To jednak daje mi znak, że po salonach krążą już pewnego rodzaju pogłoski, więc być może połączą mnie z tym żałosnym Selwynowym występem na otwarciu. Pomimo odczucia mdłości, uśmiecham się neutralnie.
- Dziękuję, panie Carrow. I panu nie miałam okazji oficjalnie pogratulować tak rozważnego wyboru narzeczonej – trochę to kąśliwe, w końcu wątpię, byś to ty sam wybrał tak młodą żonę. Szlachectwo to nie tylko przebywanie w stajni i uczestnictwo w polowaniach. Najwyższy czas, byś odczuł pewne nieprzyjemności, które wniesie do twojego świata Megara, jeśli tylko nie zrobimy czegoś, by powstrzymać odgórnie narzucone plany. - Czy wiadoma jest panu, panie Carrow, data tej wspaniałej uroczystości wiążącej nasze dwa rody? – chcąc nie chcąc, skoro już prowadzimy tę farsę, postanawiam dowiedzieć się czegoś konkretnego u samego źródła, choć wiem, że wkraczam na grząski teren, a kuzynce na pewno nie spodobają się nasze rozmowy. Nie pomijam jednak pochodzenia swojej kuzynki, która wszak jest w połowie Averym i nie zamierzam dać mu o tym zapomnieć. Informacje znane tobie, Megaro, mogą być jednak inne niż te dostępne Carrowowi. Może chwilowo wydaje się tobie zbyt małym wsparciem, lecz tego by tylko brakowało, by data ślubu spadał na nas niczym grom z jasnego nieba.
- Naprawdę? To niezwykle wspaniałomyślne z pana strony i seniora rodu Prewett, że umożliwia mi pan możliwość spędzenia czasu z moją kochaną kuzynką – ani to miłe, ani łaskawe, w dodatku będę musiała oglądać cię więcej niż potrzeba, lecz czymże jest moje niezadowolenie, przy możliwości wsparcia Megi? - Mam nadzieję, że nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli pojawię się wraz z moim towarzyszem – mówię, jakby była to oczywista oczywistość, niepodlegająca żadnej dyskusji. Dwóch Averych w jednej loży. Obawiam się, że nerwy Carrowa mogą tego nie przetrwać. Wyścig zapowiada się bardziej pasjonująco niż mogłabym początkowo myśleć.
Abraxas. Dawno nie słyszałam tego imienia i zdaje się, że we wewnętrznych relacjach rodziny Malfoy, jestem daleko w tyle. Właśnie teraz, podczas tego spaceru Megara miała zdradzić mi co nieco informacji, by choć trochę rozjaśnić sytuację z zaręczynami, lecz oczywiście musimy raczyć się towarzystwem wspaniałego Carrowa.
- Tu już tylko kilka miesięcy - usłyszała nagle własnych głos czując jak cała krew z niej odpływa. Niemal automatycznie mocniej oparła się na kuzynce mając wrażenie, że zaraz upadnie. Przeniosła na Allison swój pusty wzrok, słysząc o zbliżającej się dacie zdała sobie sprawę jak niewiele czasu jej zostało. Nadzieja powoli gasła. Trzeba było szykować się na najgorsze. Stanąć przed jaskinią lwa i dać się zjeść w całości. Może jest jeszcze inne wyjście. Ale tego się dowie dopiero w trakcie bezpośredniego starcia. Nagle się ożywiła a w oczach pojawiły się te radosne ogniki. - Już dawno wysłałam do ciebie zaproszenie, ale pewnie sowa musiała je zgubić. - Kolejne kłamstwo, Meg zupełnie zapomniała o tym, że należałoby je w końcu wysłać. No może nie tyle, co zapomniała o ile odkładała to w czasie. - Pisałam również o tym jak wielką radość sprawiłabyś mi będąc jedną z moich druhen. Darcy już się zgodziła - Nie powinna tego załatwić teraz ale nie mogła się powstrzymać. Po raz kolejny chciała zobaczyć czy Deimos w jakiś sposób zaprotestuje. On był drugim roztrzepanym synem człowieka zajmującego się głównie hodowlą zwierząt i prowadzącego raczej odosobniony tryb życia. Ona była potomkinią magów od wieków zajmujących się polityką. Mimo bycia najmłodszą szybko wprowadzono ją do towarzystwa, co mimo różnicy wieku może dać jej przewagę nad Deimosem. Była jeszcze jedna rzecz, którą musiała odkryć. Gdzie jest ta granica jego powstrzymywania się w towarzystwie. Twierdziła, że jeśli uda się ją odkryć będzie to jedna z najcenniejszych kart, jakie może posiadać. Pod imieniem, Darcy ukrywała się oczywiście Panna Rosier. Z czego miała nadzieję obaj jej rozmówcy zdają sobie sprawę. Do niej zaproszenie również nie dotarło, ale teraz to już kwestia czasu. Co do przypisanej roli…czy to naprawdę jest dla kogoś zaskoczeniem? Była jeszcze sprawa wytkniętego spowinowacenia Averych i Carrowów, na co zwróciła uwagę Allison. To obudziło w niej kolejne pytania i całą masę wątpliwości. Ta coraz jawniejsza ( w oczach Megary) niechęć przedstawicieli wyżej wymienionych rodów w połączeniu z żądzą dominacji u Deimosa mogła mieć tylko jeden skutek. Megara znowu zbladła powoli rozumiejąc w jak makabrycznej sytuacji się znalazła.
Oczami wyobraźni Megara już widziała te nieszczęsne wyścigi i te grobowe miny i pełne sarkazmu wypowiedzi. Zapowiada się taki przyjemny dzień Jęknęła w duchu. Doceniała poświęcenie ze strony Allison i już myślała o tym jak jej się za to odwdzięczyć. Dostrzegając w ciemnościach wyraz twarzy kuzynki już wiedziała, że nie będzie to łatwe. Na wzmiankę o towarzyszu przez kilka pierwszych sekund pomyślała o narzeczonym Allison. Oczywiście ta opcja nie wchodziła w grę. To przecież mógł być tylko Soren. Dwóch Averych i jeden pół Avery kontra jeden Carrow. Ale będzie wesoło uśmiechnęła się w duchu. Meg miała tylko nadzieję, że kuzyni się jej nie wyprą po owym dniu. - Oczywiście, że nie będzie miał nic przeciwko. - Odpowiedziała za nim jeszcze Deimos zdążył się odezwać. Niech ją wierci spojrzeniem ile chce. Czegoś takiego nie mogła sobie odpuścić. To dziwne rozbawienie, które ją dopadło zmalało na sam dźwięk imienia brata.
- Nie. Razem z rodziną jest na południu Francji. Lucjusz ostatnio chorował a uzdrowiciele zalecili zmianę klimatu. Abraxas jest bardzo przywiązany do swojego jedynego dziedzica. Nigdy nie zostawiłby go samego w takiej sytuacji. - To trochę brzmiało jak zimne sprawozdanie lub wyuczona formułka. Na próżno było w niej szukać smutku i troski o jedyna dziedzica Malfoyów. Niestety Meg wciąż nie potrafiła zdobyć się na cieplejsze uczucia w stosunku do brata.[/b][/b]
Wyprowadzony z równowagi, zapomniał, że nie powinien się ujawniać z niepowodzeniem przed Allison. Rozkojarzony przyśpieszył kroku, chcąc jak najprędzej znaleźć się już w samotności, czyli gdzieś w swoim Marseet.
- Z wielką przyjemnością ujrzę tam panicza Selwyna - odpowiada Deimos podejmując temat gry na nowo. Stara się opamiętać, ale to trudne. Wieść o Abraxie bardzo go zasmuciła, bo okazuje się, że nie będzie miał dokąd uciec, kiedy front kobiecy się na niego rzuci po wygranym wyścigu. - To bardzo smutne, życzę zdrowia.
Idą tymi ciemnościami, Deimos nie patrzy w kierunku dziewcząt. Śpieszno mu do koni, albo przynajmnieij do baru.
- To zaiste dość szybko, panie Carrow. Musi pan być oczarowany Megarą, że śpieszy się tak panu do ślubu, nieprawdaż? – jestem równie zaskoczona tak szybkim terminem jak moja kuzynka, co zapewne można usłyszeć w moim dość oschłym tonie. Nie zamierzam się jednak poddawać, bez walki oddać swoją młodziutką kuzynkę w łapska mężczyzny, który powinien dawno mieć żonę u swojego boku.
- Nie mogłabym ci odmówić. Oczywiście, że będę towarzyszyć ci podczas tego dnia – odpowiadam szczerze, obdarzając równie prawdziwym uśmiechem. Choć nie dopuszczam do siebie myśli, że plan ślubu się ziści. Może to jakaś reakcja podświadomości, chcącej obronić się przed brutalną rzeczywistością, w konfrontacji z którą tak naprawdę nie mamy większych szans. Ile to szlachcianek musiało być postawionych przed nami w podobnej sytuacji, z której nie wybrnęły obronną ręką, pomimo gorącej nadziei i działań. Lecz czasy się zmieniają, kiedyś nie do pomyślenia była zmiana nazwiska na inne niż szlacheckie, teraz jest to względnie tolerowane. Kto wie, może za kilka dekad posunie się to jeszcze dalej, a aranżowane śluby staną się tylko cieniem na przeszłości. - Postaram się go przekonać, panie Carrow, choć niestety Alexander nie jest wielkim fanem wyścigów – mówię wymijająco, delikatnie zaznaczając, że ani myślę przyprowadzać swojego narzeczonego. Myśl o spędzeniu popołudnia w ciasnej loży z Selwynem, wydaje mi się koszmarem godnym autorstwa najznamienitszych pisarzy tego gatunku. Jeśli mam już znosić obecność Carrowa i lekko przełamanej Megary, gdy chciałabym oglądać jej uśmiech, wolę mieć u swojego boku prawdziwego sojusznika w postaci swojego bliźniaka.
Jedynym, co poprawia mi humor, to fakt, że koniuszy chyba stracił cierpliwość do towarzystwa Averych i w końcu postanowił przyśpieszyć kroku. Ujmując Megarę pod ramię, nie zamierzam robić mu na złość, tylko nadążam za nim, zanim jeszcze się rozmyśli i postanowi pozatruwać swoją obecnością większą ilość naszego czasu, który lepiej możemy spożytkować na knucie.
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see
| zt
Można by rzec, że Julius zaczynał mieć wprawę w tych wszystkich przyjęciach. Minęły już trzydzieści trzy wiosny i Merlin raczy wiedzieć, na ilu bankietach czy masowych imprezach zdążył być. Festiwal Lata mijał, chociaż powoli, to jednak z każdą sekundą było go coraz mniej. Pierwszego dnia Nott nie mógł zaliczyć do udanych, nawet, jeśli wątek się na dobrą sprawę nawet nie rozwinął, to zapewne spotkanie
Można przyjąć, że nasz jakże sprytny Julius postanowił, że wybranie się z ukochaną na kolejny dzień festiwalu nie jest zbytnio dobrym pomysłem. To zdecydowanie byłoby fatalnym w skutkach pomysłem, a zatem zaniechał zaproszeń panny Malfoy, aby towarzyszyła mu i w kolejnych dniach. Zdecydowanie lepiej zrobi mu spotkanie ze swym cudownym kuzynem! Tristan wydawał się być obecnie zbyt zajęty, głównie swą narzeczoną, a wskutek tego nie nadawał się do hulaszczego i hedonistycznego spędzania czasu na tej jakże znamienitej imprezie. A taki plan przyświecał temu oto MŁODZIEŃCOWI, który teraz wraz z Caesarem szedł w stronę ogniska.
Ognisko było ogromne i świeciło się niczym najjaśniejsza latarnia pośród mroku. Księżyc świecił blado, a atramentowe niebo było upstrzone gwiazdami. Dookoła wyznaczonego miejsca tańczyli ludzie, wokół rozlegały się śpiewy i głośne rozmowy. Idealne miejsce, aby się napić i porwać w rytm letniej zabawy, nawet, jeśli ta była znakowana nazwiskiem wrogów.
- No, Lestrange, mam nadzieję, że dotrzymasz mi kroku, a nie odpadniesz w przedbiegach - zawołał dość radośnie, jak na niego, a potem znalazł im odpowiednie miejsce, aby się rozsiąść. Drażnił się, rzecz jasna!
The shackles of commitment fell, In pieces on the ground
Gdyby tylko potrafiła zapomnieć...
Ugodzenie w dumę było najgorszym ciosem z wszystkich możliwych. Świadomość, że dała się złamać, nie opuszczała jej umysłu, nawet kiedy nie spoglądała na swojego towarzysza. Raz po raz obmywały ją fale rozpaczy na przemian z gorącymi płomieniami tłumionej dotąd złości. Jednak mięśnie twarzy pozostawały w stanie spoczynku, jedynie zdradliwy wzrok nie chciał pozostać nieruchomym, stąd też wodziła nim od twarzy do twarzy poza tą jedną, będącą sprawcą wszystkich odczuć, jakich doświadczała. Gdyby mogła cofnąć się do swojego szesnastoletniego wcielenia, zakazałaby sobie czuć. Miłość, a przynajmniej tak sądziła, iż to uczucie można tak określić, okazała się być silniejszym przeciwnikiem. Stąd też nauczyła się walczyć z każdą jej macką, gdy tylko ta ośmieliła się po Cassiopeię sięgnąć. Nigdy więcej nie pozwoli sobie na tak bolesne doświadczenia, choćby ofiarowano jej najpiękniejszą różę świata, ona już zawsze będzie widzieć tylko ciernie.
Atak. I znów jego słowa zapiekły, jakby nieczułe dłonie dopadły świeżej rany, powodując wewnętrzny syk oburzenia. Uniosła dumnie podbródek, chcąc mu pokazać, iż na próżno stara się wyprowadzić ją z równowagi. Mało tego, odpowiedziała uśmiechem tak słodkim, co trującym.
- Ależ Panie Nott, proszę mieć na uwadze, iż równie dobrze Pan mógł poznać przemiłą damę, poprosić ją o rękę i wieść szczęśliwe życie zamężnego czarodzieja. Z radością powinszowałabym Panu i najdroższej małżonce! W ten sposób również uniknęlibyśmy sytuacji, w której znajdujemy się obecnie. Proszę mi wybaczyć wcześniejsze słowa, najwyraźniej sierpniowy upał bardzo mnie osłabił - ponownie się przed nim skłoniła, dystyngowanie łapiąc rogi swojej zapewne drogiej sukni. Gdy się wyprostowała, usta jej wciąż zdobił ten sam uśmieszek, jakby chciała mu zademonstrować swoją przewagę w postaci umiejętności grania typowej damy. Sama nie była pewna, jak długo będzie jeszcze potrafiła ciągnąć ten teatrzyk, aczkolwiek na razie sobie radziła, choć w myślach klęła na czym świat stoi, co zdecydowanie nie pasowało komuś takiemu, jak panience z rodu Black.
Jednak gdy ośmielił się ją tknąć, zaskoczenie przejęło górę nad opanowaniem. Prowadziła ze sobą spór, aby przypadkiem nie odwdzięczyć się równie przyjemnym dotykiem, jak trzaśnięcie w twarz delikwenta. Ku jej głębokiemu rozczarowaniu nie mogła tego uczynić, gdyż zapewne prędzej czy później dotarłoby do to uszu rodziny. Pocieszała się, iż pewnego dnia znajdą się sami w pomieszczeniu, a wtedy pokaże mu, jak bardzo za nim tęskniła.
Dlatego też na razie stała nieruchomo, czekając na rozwój wypadków. Niewiarygodne, jak łatwo przychodziło mu rozbudzanie w niej irytacji!
- W takim razie jestem niezmiernie zdumiona, że nie masz żadnych oczekiwań, coś nowego - mruknęła, jednocześnie rozglądając się, czy ich rozmowa nie wzbudza dużego zainteresowania osób trzecich. - Możesz być pewny, iż owo to nie jest również moją winą. Zapewniam Cię, że nie byłam tą, która podsunęła ojcu Twoją kandydaturę - zadrwiła; sama myśl wydała jej się śmieszna.
Po raz drugi tego wieczora roześmiała się. Tym razem prawie szczerze, jakby ten dźwięk miał być zwiastunem oczyszczenia. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, przekrzywiając przy tym głowę na bok, zupełnie jak gdyby nie wierzyła w autentyczność jego słów.
- A sądziłam, że to właśnie lubisz robić. Bawić się w domysły. Całkiem przyjemna rozrywka, prawda? - znów zaczynała pleść sieć ze słów, doskonale zdając sobie sprawę, iż może go tym zirytować. - Nie masz nic, co mógłbyś mi zaoferować. Nie potrzebuję zakłamanych przeprosin, bo jak oboje wiemy, nigdy nie było Ci przykro. To zawsze była, jest i będzie tylko gra, nic więcej - urwała, posyłając mu gorzki uśmiech, zaraz jednak się zreflektowała, znów przybierając obojętną minę. - A teraz przejdźmy do spraw naglących. Nasze narzeczeństwo, jak już wspominałam, było dla mnie zaskoczeniem - zaczęła i znów przerwała. Co właściwie chciała osiągnąć? Sprawić, żeby zadbał, aby do ślubu nie doszło? Czy omówić, jak będzie wyglądało ich wspólne pożycie? Nie była pewna. Jego ostatnich słów nie skomentowała, jakby pozwalając mu wierzyć, iż naprawdę postanowiła zrezygnować z gierek na dzisiejszy wieczór, co oczywiście było nieprawdą. Zamierzała zadać cios w najmniej oczekiwanym momencie. - Głupota - wyszeptała bezgłośnie sama do siebie, kręcąc ze znużeniem głową. Każdy spór z Percivalem już w przeszłości ją wykańczał, jak widać, niewiele się zmieniło pod tym względem.
zwinięci razem wokół o d d e c h u, tak święci w swoim grzechu…
His hand upon your hand
His lips caress your skin
It's more than I can stand
Nie bardzo wiedziała, co za atrakcje na ten dzień były organizowane, ale nie przejmowała się tym. Czekała z utęsknieniem na konny wyścig, w którym miała brać udział. Choćby miała na miejscu sterczeć od rana, chciała poczuć szaleńczy pęd wiatru, który targa włosy i rozwiewa chmury myśli. Właściwie rozwiewa wszystko, pozbawiając oddechu i wplatając w długie włosy gałązki, liście i paprochy. Chciała na powrót czuć siłę, którą otrzymywała za każdą jedną, konna przejażdżkę.
Jej serce zatrzepotało pośpiesznie, tęskne do doznań, jakie czekały ją podczas wyścigu, do koni. W końcu, nawet jej patronus przybierał formę tych witalnych stworzeń!
Aktualny wieczór nie planowała większych wypadów. Pojawiła się dla odmiany - przy głównym ognisku, zakładając dla odmiany - sukienkę w ulubionym kolorze przyjaciółki - bieli, która tym bardziej kontrastowała z kruczą czernią inarowych włosów. Na smukłych ramionach powinna - jak przystało na damę, założyć chustę - dawny prezent od paryskiego przyjaciela. Dziewczyna jednak owinęła sobie cienki, bladozielony materiał wokół dłoni, który co raz unosił się pod wpływem ciepłego wiatru. Tym razem, Inara nie zrzuciła swoich butów, choć miała na to wielka ochotę. Pamiętała w końcu, przyjemnie miękki piasek pod stopami...ale niekiedy nieprzyjemne spojrzenia kilku szlachcianek, sprowadzały ja na ziemię. Chyba. Na sama myśl o krzywych minach arystokratek, na jej ustach błyskał rozbawiony uśmiech.
Z rozmyślań wybił ją szum wiatru..i przemykający radośnie, ten sam zwiewny, bladozielony muślin, który jeszcze chwilę temu - owijał się wokół nadgarstka. Nagłe wyciągniecie dłoni nie pomogło. ,materiał, jakby kpiąc z poczynań Inary, zatańczył przed jej oczami i pomknął wyżej. Na szczęście - dalej od buchających wysoko płomieni. Złapawszy drobną dłonią rąbek sukienki, zerwała się biegiem za "uciekającą" zgubą. Czy ona na tym festiwalu, będzie cały czas coś gubić?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Jedna z takich osób stała właśnie przed nim, prostą kombinacją spojrzeń i jadowitych zdań sprawiając, że miał ochotę krzyczeć. Z frustracji, złości, na nią, na samego siebie? Zawsze tak na niego działała; nieistotne, jak bardzo idealnej i przemyślanej inscenizacji by nie stworzył, zrywała to wszystko pojedynczym, wprawnym ruchem. Miał wrażenie, że prześwietlała go na wylot, dzisiaj jeszcze bardziej umiejętnie niż kiedyś, bo w końcu ten jeden jedyny raz w przeszłości udało mu się ją oszukać. Tym razem wydawało się to niemożliwe; z każdą sekundą stawał się przed nią coraz bardziej przezroczysty, bez uspokajającej maski pozorów i bez zbawiennej obojętności. A najgorsza z tego wszystkiego była paląca świadomość, że sam się do owego stanu rzeczy przyłożył; mógł złamać ją wtedy, ale po jego zniknięciu podniosła się dwa razy silniejsza, podczas gdy on został sam, z nękającymi go od czasu do czasu wyrzutami sumienia, które dla dobra własnej stabilności psychicznej z trudem trzymał na dystans. Przerażało go obserwowanie jej tak chłodnej i wyniosłej, bo przez te wszystkie lata spodziewał się chyba finalnie zobaczyć kobietę przegraną i przygniecioną poczuciem porażki; jak naiwnie i bezmyślnie z jego strony, skoro znów jej nie doceniał. A przecież nigdy nie zwróciłby na nią nawet uwagi, gdyby nie to nieznośne przekonanie o tym, że była od niego silniejsza, które za czasów szkolnych doprowadzało go do szaleństwa.
Teraz też robiła z nim, co chciała, co uświadomił sobie z pewnym opóźnieniem, wsłuchując się w starannie dobrane słowa i grzecznościowe formułki, jeszcze sekundę temu wypływające również i z jego ust. Nie mogąc się powstrzymać, parsknął śmiechem, dając upust całej tej bezsilności i komiczności sytuacji, w jakiej się znaleźli. I którą sami sobie dodatkowo utrudniali, w jakimś masochistycznym odruchu wcielając się w role tych samych zblazowanych nastolatków, których, zdawałoby się – pogrzebali już dawno. Tymczasem Percival intensywniej niż kiedykolwiek odczuwał fantomową obecność swojej własnej, młodszej formy, która śmiała mu się histerycznie do ucha.
Chyba naprawdę wariował.
- Nie, poddaję się – rzucił w końcu, unosząc ręce w geście kapitulacji i porzucając na dobre ten sztuczny, uprzejmy ton, od którego bolały go mięśnie twarzy. Cofnął się o krok, nie przejmując się bynajmniej podniesionym nieco głosem, ani tym, czy robili właśnie scenę; prawdę mówiąc, jakaś część jego chciała ją zrobić, choćby po to, żeby zrobić na złość kobiecie, której rzucane na boki spojrzenia nie umknęły jego uwadze. Nie obchodziło go, czy zwracali na siebie uwagę, a przynajmniej nie w tamtym momencie; za bardzo zajęty był koncentrowaniem się na ich dwójce, żeby w ogóle zauważać pozostałych gości i gospodarzy.
- Powiedz mi, co ty chcesz usłyszeć? – zapytał, niemal alergicznie reagując na jej śmiech i skrzyżowane na klatce piersiowej ramiona. Wyglądała, jakby się świetnie bawiła, ale wiedział, że to tylko pozory; w środku musiała gotować się tak samo, jak on, nie wierzył w jej opanowanie ani przez sekundę. – Prawdę? Bo masz rację, nie jest, ani nigdy nie było mi przykro. Co najwyżej było mi ciebie żal – powiedział, doskonale zdając sobie sprawę z fałszywości tych słów. Nie miał jednak zamiaru odsłaniać przed nią ani kawałka własnych uczuć – nie, kiedy nawet mgliste okazanie słabości mogło w ułamku sekundy sprowadzić go na kolana. Nie był zachwycony faktem, że udało jej się wciągnąć go w tę samonakręcającą się spiralę nienawiści, ale z dwojga złego wolał to od wylewania ckliwych sentymentów, nawet jeżeli ta złość nie przyczyniała się wcale do oczyszczenia atmosfery. Wprost przeciwnie – zdawała się z każdą chwilą zatruwać go coraz bardziej od środka. – Wbrew temu, co sobie myślisz, nigdy nie udawałem, że było inaczej. Nie znasz mnie – dodał, zanim zdążył zorientować się, że zabrzmiało to nieco za bardzo melodramatycznie i ugryźć się w język. Potrząsnął głową.
- Narzeczeństwo, świetnie – rzucił, ponownie przyjmując pozornie obojętną postawę i wkładając ręce do kieszeni, mimo że każdy nerw w jego ciele zdawał się pulsować w nieprzyjemnym napięciu. Ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, było ustalanie kalendarza wydarzeń, na których powinien pojawić się w towarzystwie swojej przyszłej małżonki, nie mówiąc już o ewentualnym przyjęciu zaręczynowym. – Wierzę, że masz w tej kwestii znacznie większe doświadczenie, niż ja? – dodał, nie potrafiąc się powstrzymać.
Na dźwięk ledwie słyszalnego głupota, oderwał od niej spojrzenie, przenosząc niewidzący wzrok na rozmazane postacie gdzieś w tle. Po raz pierwszy od początku spotkania w zupełności się z nią zgadzał, chociaż prawdę mówiąc, nie był nawet pewien, czy ciche słowo nie było jedynie wytworem jego wyobraźni.
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget
kissing
d e a t h
and losing my breath
Alison nie bała się zadawać pytania, na szczęście dość sprawnie podała mu dopowiedź na tacy. Wystarczyło, że pokiwał głową i rzucił Megarze tak jadowicie sztuczne spojrzenie uwielbienia, na jakie tylko było go stać. A wiadomo, że ma dużo pieniędzy! - Tak, nie mogę się już doczekać - ominęła ten moment najpewniej sama Megara, która nagle niewiadomo dlaczego parsknęła nerwowym śmiechem. Deimos marszczy czoło, chciałby jej zwrócić uwagę, by starała się zachowywać. Kolejnych słów nie zrozumiał, chciał spytać KOGO chce przyprowadzić ta przeklęta Avery, ale w tym momencie młoda panienka Malfoy zepsuła cały jego zamysł, czyniąc po kolei wszystko to, co on miał w głowie, co sobie układał w drodze do namiotu. To nie on mówił jej na ucho rzeczy złe, nie on zdenerwował ją nieoczekiwanym dotykiem, nie on cedził jej jadowite słowa. Uprzedziła go i zostawiła niezwykle zdziwionego tym zagraniem.
Udało mu się w czas skinąć pannom głową, żeby nie wyjść na zbyt poruszonego. Pożegnał się i zaraz postanowił odnaleźć Adriena, którego poprosi o łyk z butelki Ognistej Whisky. Zapowiadała się niezła zabawa z tą całą niewinnie wyglądającą narzeczoną!
Cała ta otoczka brudu i nieelegancji przyprawiała jego przewrażliwioną i czułą dziś estetykę odczuć o skrajne konwulsje. Potrzebował spokoju, czyżby ciszy – czy cisza nie okazałaby się wówczas zbyt cicha?, czy alkohol zbyt gorzki?, a może poduszki zbyt miękkie?, jej uśmiech znów nie taki? Czy cały ten świat, ogrom skarbów i niespodzianek jakie za sobą niósł, czy cała ta zmienność i płynność nie poczęła go przerastać? Przerastać cierpliwości kruchej niczym porcelana, delikatniejszej od jego przyszłej słodkiej i niewinnej małżonki.
Odnosił jednak wrażenie, i ta świadomość straszliwie raniła jego męskie ego, że w ostatecznym rozrachunku panienka Bulstrode radzi sobie o niebo lepiej, że przy pierwszym spotkaniu przewierciłaby bezkresy błękitu i dostrzegła mierzony kroplami łez strach, że za taflą roziskrzonej tafli wody ujrzy tumany lęku wznoszące się z każdym kolejnym przypływem i wyrzucające na brzeg kolejne szlacheckie brudy. Nie potrzebował jej sądu, nie potrzebował wsparcia i wsparciem także być nie potrafił. Kolejne słowa i potyczki, kolejne nieme i nienazwane przegrane go nie interesowały. Potrzebował spokoju. Potrzebował utonąć. Potrzebował znieczulicy ogarniającej jego spięte, niewygodne ciało.
Juliusz Nott wydawać się mógł elementem brakującym dla dzisiejszego wieczoru – który to już dzień festiwalu?
Czy istniał ktoś bardziej szalony od niego? Ktoś równie nieosiągalny?
-Nie próbuj się ze mną mierzyć, Nott – kontynuował serię samczych, żartobliwych przepychanek – bo dostaniesz zadyszki na rozgrzewce – z jego ust wydobył się znajomy gorzki śmiech.
Ten dzień był równie nieszczęśliwy. I równie spokojny. Wokół znajdowali się przecież obcy ludzie, ale to zdawało się im nie przeszkadzać w niemej konfrontacji zwierzeń, jak gdyby mieli rozumieć się bez słów. Szkoda jednak, że nic nigdy nie było i nie będzie takie łatwe i że jedno proste kurwa nie wyraża tysiąca wzlotów i upadków, że zamiast żałosnej tyrady smutków nie mógł uśmiechnąć się jedynie ponurymi oczyma.
Ogień majaczył przed nim jak i sylwetka dziewczęcia podrygującego na wietrze, irytująco zakłócającego melancholijny krajobraz niespokojnych płomieni wirujących w kapryśnym tańcu. Podniósł się więc z siedziska aby pojedynczym ruchem dłoni, w której nie dzierżył butelki, pochwycić muślin, jaki wiatr wyrwał uprzednio z jej nadgarstka.
-To zguba panienki, jak mniemam – zagadał uprzejmie, z błąkającym się na ustach uśmiechem, który nie dosięgał uważnych, mierzących ją oczu, nadal przytomnych, czy niebawem rozbieganych i nieobecnych? - Podejrzewam także, że chce ją panienka odzyskać – dorzucił weselej marszcząc w doni przyjemny, mięciutki materiał.
Odparł naturalną chęć poznania jego zapachu. Co za tym idzie – zapachu perfum panienki Carrow, którą naturalnie poznał jako Inarę.
-I zapomniałbym – odwrócił się lekko w stronę Juliusa, aby szturchnąć go butelką w ramię w dosyć nieeleganckim geście jakby chcąc dać do zrozumienia podnieś się prostaku – to mój przyjaciel Julius Nott, a to Juliusie - Inara Carrow.
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset