Zaniedbany dziedziniec
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zaniedbany dziedziniec
Nokturn to nie tylko sklepy oraz sieć uliczek, w których można natknąć się na podejrzanych, często wrogo nastawionych czarodziejów. Znajdują się tutaj także kamienice mieszkalne, podziemne bary oraz karczmy połączone z pozostałą częścią alei za pomocą niedużego dziedzińca. To właśnie tutaj trafia się po wyjściu z Białej Wyrweny, a także mniejszych sklepików nie cieszących się zbyt wielką popularnością. Skwer nie jest zbyt dobrym miejscem na rozmowy, połowicznie oświetlony lichymi lampami, sprawia ponure wrażenie, szczególnie, gdy przez zaciemnioną część przemierzają przyśpieszonym krokiem nieznani czarodzieje. Budynki są odrapane, zaniedbane, na ich ścianach wiszą stare plakaty z podobiznami aurorów. Znajduje się tutaj kilka ławek, które ustawiono w pobliżu wysuszonej, niedziałającej, chyba już od lat, fontanny z posągiem czarodzieja w kapturze - mówi się, że to podobizna założyciela Śmiertelnego Nokturnu.
Cyniczne podejście do ludzi i otaczającego go świata były nieodłącznymi elementami jego charakteru, wiec przeważnie jak z kimś rozmawiał obracał własny dialog w dozy sarkazmu. Oczywiście bywały sytuacje, w których musiał zachować etykietę oraz panować nad własnym słownictwem, jednak te zdarzały się na tyle rzadko, iż czasem zapominał poprawnych zasad. Nie pragnął być odbierany, jako oczytany, inteligentny czarodziej – właściwie nigdy nawet nie przeszło mu to przez myśl, zatem w codziennych sytuacjach nieznajomi mogli uznać go, jako niegroźnego, pijanego nikczemnika. Sytuacja obracała się o sto osiemdziesiąt stopni w chwili dogadania pierwszej transakcji, bądź zetknięcia różdżek z zaklęciem na ustach. Był zbyt dumny, aby nie podnieść rzuconej rękawicy, ale zbyt sprytny by ryzykować przy tym życie.
Ujawniając swą opinię na temat osób lubujących woń tytoniowego dymu sprawiła, że sarkastycznie się uśmiechnął, albowiem dawno nie słyszał, aby ktoś tylko, dlatego stronił od małego uzależnienia. Nikotyna go uspokajała, pozwała ochłonąć i ujednolicić myśli oczyszczając przy tym umysł z tych niemających nic wspólnego z rzeczywistością. Macnair nie był typem człowieka bujającego w obłokach, jednak miewał sytuacje, w których łapał się na dalekim wybiegnięciu w przyszłość, choć zawsze uważał, że nie miało to najmniejszego sensu. Był zdania, że teraźniejszość była kluczem do kolejnych dni i tygodni, więc to jej należało poświęcać całe swoje zaangażowanie i atencje, by przyniosła należyte owoce.
Zaciągnąwszy się papierosem widział kątem oka zniesmaczoną minę rozmówczyni, co skusiło go do wypuszczenia dumy wprost w jej kierunku. Nie zrobił tego z pewną ostentacyjnością, a złośliwością, którą momentalnie można było dostrzec w jego oczach.
-Wiatr zawsze w oczy kole.- przygryzł wargę, by powstrzymać niecierpiący zwłoki uśmiech na rzecz powagi, ale zapewne nie do końca mu to wyszło.
Pokręcił głową z niedowierzaniem na jej słowa, a następnie rozsiadł się nieco wygodniej na ławce opierając wolne ramię o metalowe oparcie. Panująca noc zdawała się sprzyjać luźnym rozmowom, które nie były dla niego niczym więcej jak przełamaniem pierwszych lodów.
-Właśnie, dlatego tak jestem rad, iż na ciebie trafiłem, pani uzdrowicielko. Moja samoocena wymaga dobrego szlifu inaczej skończę jak jeden z tych nic niewartych, pełzających po zakamarkach Nokturnu szczurów.- rzekł obróciwszy twarz w jej kierunku i uniósł kącik ust w cwaniackim wyrazie. Było wielu czarodziejów pewnych siebie i on zdecydowanie stał w pierwszym rzędzie ów grupy.
Przyglądał się ruchom szatynki badawczym wzrokiem, ponieważ nie lubił, kiedy umykał mu nawet najmniejszy szczegół w zachowaniu rozmówcy. Ludzie cechowali się cwaniactwem, przebiegłością oraz kłamstwem, które zwykle przejmowało kontrolę nad prawdą toteż bazował na spojrzeniu, mowie ciała, a nawet składni wypowiadanych słów. Ułatwiało to odkrycie prawdziwej twarzy towarzysza i tym samym uchronienie się przed negatywnymi konsekwencjami jego działań – zapobiegawczość.
-Bo już niedługo będziesz mi potrzebna.- skwitował, jakoby był świadom przyszłego ryzyka, jakie musiał podjąć. Rzuciwszy niedopałek na ziemię obrócił twarz w jej stronę i zatrzymawszy spojrzenie na brązowych tęczówkach skinął wolno głową. Mozolnym ruchem podniósł się z ławki i podążył ręką za pazuchę marynarki, aby zacisnąć palce na różdżce z czarnego bzu, która po chwili ujrzała blask księżyca. -Tak samo jak ja tobie.- posłał jej ostatni uśmiech nim obrócił się w miejscu pozostawiając po sobie jedynie lekki podmuch wiatru i zapach tytoniowego dymu.
/zt
Ujawniając swą opinię na temat osób lubujących woń tytoniowego dymu sprawiła, że sarkastycznie się uśmiechnął, albowiem dawno nie słyszał, aby ktoś tylko, dlatego stronił od małego uzależnienia. Nikotyna go uspokajała, pozwała ochłonąć i ujednolicić myśli oczyszczając przy tym umysł z tych niemających nic wspólnego z rzeczywistością. Macnair nie był typem człowieka bujającego w obłokach, jednak miewał sytuacje, w których łapał się na dalekim wybiegnięciu w przyszłość, choć zawsze uważał, że nie miało to najmniejszego sensu. Był zdania, że teraźniejszość była kluczem do kolejnych dni i tygodni, więc to jej należało poświęcać całe swoje zaangażowanie i atencje, by przyniosła należyte owoce.
Zaciągnąwszy się papierosem widział kątem oka zniesmaczoną minę rozmówczyni, co skusiło go do wypuszczenia dumy wprost w jej kierunku. Nie zrobił tego z pewną ostentacyjnością, a złośliwością, którą momentalnie można było dostrzec w jego oczach.
-Wiatr zawsze w oczy kole.- przygryzł wargę, by powstrzymać niecierpiący zwłoki uśmiech na rzecz powagi, ale zapewne nie do końca mu to wyszło.
Pokręcił głową z niedowierzaniem na jej słowa, a następnie rozsiadł się nieco wygodniej na ławce opierając wolne ramię o metalowe oparcie. Panująca noc zdawała się sprzyjać luźnym rozmowom, które nie były dla niego niczym więcej jak przełamaniem pierwszych lodów.
-Właśnie, dlatego tak jestem rad, iż na ciebie trafiłem, pani uzdrowicielko. Moja samoocena wymaga dobrego szlifu inaczej skończę jak jeden z tych nic niewartych, pełzających po zakamarkach Nokturnu szczurów.- rzekł obróciwszy twarz w jej kierunku i uniósł kącik ust w cwaniackim wyrazie. Było wielu czarodziejów pewnych siebie i on zdecydowanie stał w pierwszym rzędzie ów grupy.
Przyglądał się ruchom szatynki badawczym wzrokiem, ponieważ nie lubił, kiedy umykał mu nawet najmniejszy szczegół w zachowaniu rozmówcy. Ludzie cechowali się cwaniactwem, przebiegłością oraz kłamstwem, które zwykle przejmowało kontrolę nad prawdą toteż bazował na spojrzeniu, mowie ciała, a nawet składni wypowiadanych słów. Ułatwiało to odkrycie prawdziwej twarzy towarzysza i tym samym uchronienie się przed negatywnymi konsekwencjami jego działań – zapobiegawczość.
-Bo już niedługo będziesz mi potrzebna.- skwitował, jakoby był świadom przyszłego ryzyka, jakie musiał podjąć. Rzuciwszy niedopałek na ziemię obrócił twarz w jej stronę i zatrzymawszy spojrzenie na brązowych tęczówkach skinął wolno głową. Mozolnym ruchem podniósł się z ławki i podążył ręką za pazuchę marynarki, aby zacisnąć palce na różdżce z czarnego bzu, która po chwili ujrzała blask księżyca. -Tak samo jak ja tobie.- posłał jej ostatni uśmiech nim obrócił się w miejscu pozostawiając po sobie jedynie lekki podmuch wiatru i zapach tytoniowego dymu.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
| 16 maja
Maj powinien być miesiącem pełnej wiosny, świeżości, piękna, dłuższych dni, cieplejszych nocy i pogodnego nieba, otulającego troskliwym błękitem nawet zapomniane przez Merlina zakamarki Nokturnu - ale w tym miesiącu nic nie było takie, jakie powinno. Deirdre nie próbowała nawet zliczać zmian, jakie dotknęły czarodziejski świat, straciła rachubę już po drugim wydaniu nagle nawróconego Proroka Codziennego, krzyczącego z nagłówków o kolejnych zgonach, zniszczeniach i kaprysach magii; zresztą w końcu zrozumiała, że prowadzenie przeróżnych spisów wcale nie sprzyjało spokojowi ducha a ujęcie w ramy i liczby niezrozumiałych zjawisk nie przybliżało do ich wyjaśnienia. Musiała pogodzić się z własną niewiedzą i zagubieniem, co przychodziło jej z wyraźnym trudem. Wenus nauczyło ją pokory, lecz tej dotyczącej ciała, nie umysłu, a przyznawanie się do pewnego niezrozumienia tematu smakowało niezwykle gorzko.
Potrafiła się jednak cieszyć z możliwości nauki i w takiej też kategorii rozpatrywała powierzone im - jej i Borgin - zadanie. W zakresie łamania klątw pozostawała żałośnie nieudolna, dlatego też naprawdę cieszyła się, że to właśnie Hilde ma jej towarzyszyć. Posępna, wycofana, milcząca, chłodna: sprawiała bardzo - przynajmniej dla Deirdre - przyjemne wrażenie i choć spodziewała się, że ona sama będzie w trakcie rozmowy na pozycji zdezorientowanej młódki, to postanowiła pogodzić się z tym narażeniem dumy. Uczucia jednostki, ba, cała jednostka nie była w żadnym stopniu istotna wobec powagi sprawy - a im więcej dowiedzą się od tajemniczej staruszki, tym lepiej.
Zgodnie z listownymi wskazówkami Brynhild, Deirdre pojawiła się wczesnym wieczorem tuż przy końcu nokturnowego skweru, nazwanego tak tylko z litości - rachityczne drzewa zostały wyrwane z korzeniami przez anomalię, a dziwny, czarny bluszcz porastał boczne przejście, mające prowadzić do chatki wspomnianej przez Borgin kobiety, mogącej posiadać potrzebne im informacje. Ufała Hildzie, wiedząc, że nie zaprowadziłaby jej do byle kogo, a jeśli choć trochę szanowała opinie staruszki, były na dobrej drodze do wzbogacenia swej wiedzy o dodatkowe informacje. Deirdre obawiała się, że niewiele zrozumie z toczącej się rozmowy, lecz postanowiła nie martwić się na zapas, uważnie słuchać i - w razie czego - udanie kłamać, że pojmuje trudne niuanse. Sprawdzi je później w czarnomagicznych księgach lub dopyta towarzyszkę dzisiejszej przygody - nie miała problemu z uczeniem się od lepszych od siebie, zwłaszcza, jeśli były to przedstawicielki płci pięknej, udowadniające, że mądrością znacznie przewyższają zadufanych w sobie mężczyzn.
Zmrok zapadał dość szybko i niezauważalnie; ciężkie burzowe chmury utrudniały rozdzielenie dnia i nocy, otulając Nokturn takim samym niepokojącym mrokiem. Deirdre mocniej ścisnęła różdżkę, schowaną w kieszeni szaty: ulice Śmiertelnego stały się jeszcze niebezpieczniejsze, a tutejsi mieszkańcy bardziej nieprzewidywalni. Na szczęście nie musiała czekać długo - w bocznej uliczce wąskiego dziedzińca zauważyła kroczącą ku sobie wysoką postać, w której rozpoznała Borgin. Gdy kobieta podeszła bliżej, skinęła jej powoli głową, darując sobie zarówno przyjacielskie uśmiechy jak i uprzejmości. Nie znalazły się tutaj, by rozmawiać o pogodzie lub obaleniu patriarchalnego porządku, chociaż ten drugi temat wydawał się odpowiednią myślą przewodnią feministycznej herbatki. - Powinnam o czymś wiedzieć? - spytała od razu, rzeczowo i kontrolnie: nie chciała urazić czymś starszej kobiety ani zareagować gwałtownym szokiem na widok ślizgającego się po podłodze bazyliszka lub tajemnych artefaktów, próbujących odgryźć jej głowę już od progu. Borgin znała choć odrobinę zwyczaje staruszki i idące za nimi niebezpieczeństwa; zrażenie do siebie ich dzisiejszej informatorki zaprzepaściłoby plany na ten wieczór. Potrzebowały wiedzy z dodatkowego źródła, co zapewne było dla posiadającej wielką wiedzę Hilde marnotrawstwem czasu.
Maj powinien być miesiącem pełnej wiosny, świeżości, piękna, dłuższych dni, cieplejszych nocy i pogodnego nieba, otulającego troskliwym błękitem nawet zapomniane przez Merlina zakamarki Nokturnu - ale w tym miesiącu nic nie było takie, jakie powinno. Deirdre nie próbowała nawet zliczać zmian, jakie dotknęły czarodziejski świat, straciła rachubę już po drugim wydaniu nagle nawróconego Proroka Codziennego, krzyczącego z nagłówków o kolejnych zgonach, zniszczeniach i kaprysach magii; zresztą w końcu zrozumiała, że prowadzenie przeróżnych spisów wcale nie sprzyjało spokojowi ducha a ujęcie w ramy i liczby niezrozumiałych zjawisk nie przybliżało do ich wyjaśnienia. Musiała pogodzić się z własną niewiedzą i zagubieniem, co przychodziło jej z wyraźnym trudem. Wenus nauczyło ją pokory, lecz tej dotyczącej ciała, nie umysłu, a przyznawanie się do pewnego niezrozumienia tematu smakowało niezwykle gorzko.
Potrafiła się jednak cieszyć z możliwości nauki i w takiej też kategorii rozpatrywała powierzone im - jej i Borgin - zadanie. W zakresie łamania klątw pozostawała żałośnie nieudolna, dlatego też naprawdę cieszyła się, że to właśnie Hilde ma jej towarzyszyć. Posępna, wycofana, milcząca, chłodna: sprawiała bardzo - przynajmniej dla Deirdre - przyjemne wrażenie i choć spodziewała się, że ona sama będzie w trakcie rozmowy na pozycji zdezorientowanej młódki, to postanowiła pogodzić się z tym narażeniem dumy. Uczucia jednostki, ba, cała jednostka nie była w żadnym stopniu istotna wobec powagi sprawy - a im więcej dowiedzą się od tajemniczej staruszki, tym lepiej.
Zgodnie z listownymi wskazówkami Brynhild, Deirdre pojawiła się wczesnym wieczorem tuż przy końcu nokturnowego skweru, nazwanego tak tylko z litości - rachityczne drzewa zostały wyrwane z korzeniami przez anomalię, a dziwny, czarny bluszcz porastał boczne przejście, mające prowadzić do chatki wspomnianej przez Borgin kobiety, mogącej posiadać potrzebne im informacje. Ufała Hildzie, wiedząc, że nie zaprowadziłaby jej do byle kogo, a jeśli choć trochę szanowała opinie staruszki, były na dobrej drodze do wzbogacenia swej wiedzy o dodatkowe informacje. Deirdre obawiała się, że niewiele zrozumie z toczącej się rozmowy, lecz postanowiła nie martwić się na zapas, uważnie słuchać i - w razie czego - udanie kłamać, że pojmuje trudne niuanse. Sprawdzi je później w czarnomagicznych księgach lub dopyta towarzyszkę dzisiejszej przygody - nie miała problemu z uczeniem się od lepszych od siebie, zwłaszcza, jeśli były to przedstawicielki płci pięknej, udowadniające, że mądrością znacznie przewyższają zadufanych w sobie mężczyzn.
Zmrok zapadał dość szybko i niezauważalnie; ciężkie burzowe chmury utrudniały rozdzielenie dnia i nocy, otulając Nokturn takim samym niepokojącym mrokiem. Deirdre mocniej ścisnęła różdżkę, schowaną w kieszeni szaty: ulice Śmiertelnego stały się jeszcze niebezpieczniejsze, a tutejsi mieszkańcy bardziej nieprzewidywalni. Na szczęście nie musiała czekać długo - w bocznej uliczce wąskiego dziedzińca zauważyła kroczącą ku sobie wysoką postać, w której rozpoznała Borgin. Gdy kobieta podeszła bliżej, skinęła jej powoli głową, darując sobie zarówno przyjacielskie uśmiechy jak i uprzejmości. Nie znalazły się tutaj, by rozmawiać o pogodzie lub obaleniu patriarchalnego porządku, chociaż ten drugi temat wydawał się odpowiednią myślą przewodnią feministycznej herbatki. - Powinnam o czymś wiedzieć? - spytała od razu, rzeczowo i kontrolnie: nie chciała urazić czymś starszej kobiety ani zareagować gwałtownym szokiem na widok ślizgającego się po podłodze bazyliszka lub tajemnych artefaktów, próbujących odgryźć jej głowę już od progu. Borgin znała choć odrobinę zwyczaje staruszki i idące za nimi niebezpieczeństwa; zrażenie do siebie ich dzisiejszej informatorki zaprzepaściłoby plany na ten wieczór. Potrzebowały wiedzy z dodatkowego źródła, co zapewne było dla posiadającej wielką wiedzę Hilde marnotrawstwem czasu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Ostatnio zmieniony przez Deirdre Tsagairt dnia 04.12.17 15:39, w całości zmieniany 1 raz
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie lubiła marnotrawić czasu - a zasięganie porady w dziedzinie, w której uważała się za mistrza, wpisywało się w tę definicję - jednak rozkaz był rozkazem: nie miała zamiaru uchylić się przed jego wykonaniem. Czuła się niejako urażona, że nie uznano jej za eksperta; poczucie zażenowania splecione z kwitnącą niespiesznie złością dodatkowo spotęgował fakt, że jeszcze nie tak dawno napisała na wpół błagalny list do Czarnego Pana z prośbą o przyjęcie jej w szeregi grupy badawczej - a odpowiedzi, ba, najmniejszego nawet sygnału, nie uzyskała po dziś dzień. Znów czuła upokorzenie rozlewające się po klatce piersiowej zupełnie jak przed laty - jak wtedy, gdy plotła jeszcze włosy w warkocz, a jasne oczy uciekały, gdy dławiła ją niepewność dotycząca jej pozycji. Była jedną z naprawdę niewielu kobiet wspierających Czarnego Pana, gdy ten nie posługiwał się jeszcze tym mianem, a swoim imieniem - przez lata umniejszano jej zdolnościom i ona sama też blakła we własnych oczach: kłamstwo powtarzane wiele razy nawet dla niej stawało się prawdą. Oczekiwano od niej, że będzie słaba - taka więc była, ale teraz już koniec, nigdy więcej, nie może to trwać dłużej; nie da zgiąć się ponownie. Z tego powodu rozczarowanie i wstyd piekły jeszcze mocniej niż zazwyczaj - wszak nie doceniono jej - ale nie pozwoliła, by to uczucie zdołało ją wypalić. Czerpała z niego siłę - nie było już całkiem destrukcyjne.
Starała się pamiętać, że to nie jej próżność była w tym wszystkim najważniejsza - świat stanął na krawędzi i drżał w posadach, na każdym kroku udowadniając im, jak była krucha ich wiedza na temat magii - nawet tej najmroczniejszej, której panami lubili się ogłaszać. Anomalie, brutalnie wstrząsając rzeczywistością, którą znali, uczyły ich pokory - w ten najbardziej wyniszczający i zarazem najpiękniejszy sposób.
Wyłoniła się z mroku jednej z bocznych uliczek, dostrzegając jednocześnie szczupłą posturę Deirdre nieznacznie wyróżniającą się na tle zapadającej ciemności. Tsagairt zdawała się równie młoda co zawzięta - choć była wśród Rycerzy względnie nowym nabytkiem, szybko pięła się po wyżynach hierarchii, podkreślając tylko swą gotowość na wszystko. Brynhild nieznacznie skinęła jej głową w formie powitania - ale ten gest mógł zatonąć gdzieś wraz z rodzącym się zmrokiem.
- Ta kobieta jest - urwała na chwilę, szukając jakby odpowiedniego słowa błądzącego gdzieś po obrzeżach języka; koniec końców westchnęła tylko bezgłośnie - specyficzna - zwieńczyła gładko niewylewny wywód, dopiero teraz zatrzymując się w miejscu tuż przy towarzyszce. Wysłała Deirdre krótkie, może ostre, może przeszywające spojrzenie bardzo jasnych oczu - a może wcale takim nie miało być, a jedynie sprawiło podobne wrażenie.
Chwilę potem pod sięgającą ziemi, ciemną spódnicą cicho i miarowo stukotały niewysokie obcasy butów ze znoszonej skóry - nie sprawdzając, czy Tsagairt podąża za nią, Brynhild sunęła już naprzód, w kierunku spowitej w mroku kamienicy na pierwszy rzut oka wyglądającej na opuszczoną. Czarny kozioł, to tutaj; nie zastanawiając się dłużej, wkroczyła do budynku, czyszcząc umysł z niezliczonych, wypełniających go scenariuszy - a każdy z nich przewidywał, że dojdzie dziś do kolejnej kompromitacji czy też kompletnej tragedii; niepotrzebne skreślić. Szła tak jak zawsze, przemykając przez korytarze i pokonując stopnie - nie odwiedzała staruszki już od dłuższego czasu, ale niegdyś zdarzało im się często rozprawiać o potędze klątw i sile czarnej magii. Od ich ostatniej rozmowy Brynhild posiadła ogrom niebezpiecznej, nowej wiedzy, o której, jak podejrzewała, sama łamaczka nie miała nawet pojęcia - dlatego też przepełniała ją pewność, że wyłącznie zmarnują dziś wieczór.
Starała się pamiętać, że to nie jej próżność była w tym wszystkim najważniejsza - świat stanął na krawędzi i drżał w posadach, na każdym kroku udowadniając im, jak była krucha ich wiedza na temat magii - nawet tej najmroczniejszej, której panami lubili się ogłaszać. Anomalie, brutalnie wstrząsając rzeczywistością, którą znali, uczyły ich pokory - w ten najbardziej wyniszczający i zarazem najpiękniejszy sposób.
Wyłoniła się z mroku jednej z bocznych uliczek, dostrzegając jednocześnie szczupłą posturę Deirdre nieznacznie wyróżniającą się na tle zapadającej ciemności. Tsagairt zdawała się równie młoda co zawzięta - choć była wśród Rycerzy względnie nowym nabytkiem, szybko pięła się po wyżynach hierarchii, podkreślając tylko swą gotowość na wszystko. Brynhild nieznacznie skinęła jej głową w formie powitania - ale ten gest mógł zatonąć gdzieś wraz z rodzącym się zmrokiem.
- Ta kobieta jest - urwała na chwilę, szukając jakby odpowiedniego słowa błądzącego gdzieś po obrzeżach języka; koniec końców westchnęła tylko bezgłośnie - specyficzna - zwieńczyła gładko niewylewny wywód, dopiero teraz zatrzymując się w miejscu tuż przy towarzyszce. Wysłała Deirdre krótkie, może ostre, może przeszywające spojrzenie bardzo jasnych oczu - a może wcale takim nie miało być, a jedynie sprawiło podobne wrażenie.
Chwilę potem pod sięgającą ziemi, ciemną spódnicą cicho i miarowo stukotały niewysokie obcasy butów ze znoszonej skóry - nie sprawdzając, czy Tsagairt podąża za nią, Brynhild sunęła już naprzód, w kierunku spowitej w mroku kamienicy na pierwszy rzut oka wyglądającej na opuszczoną. Czarny kozioł, to tutaj; nie zastanawiając się dłużej, wkroczyła do budynku, czyszcząc umysł z niezliczonych, wypełniających go scenariuszy - a każdy z nich przewidywał, że dojdzie dziś do kolejnej kompromitacji czy też kompletnej tragedii; niepotrzebne skreślić. Szła tak jak zawsze, przemykając przez korytarze i pokonując stopnie - nie odwiedzała staruszki już od dłuższego czasu, ale niegdyś zdarzało im się często rozprawiać o potędze klątw i sile czarnej magii. Od ich ostatniej rozmowy Brynhild posiadła ogrom niebezpiecznej, nowej wiedzy, o której, jak podejrzewała, sama łamaczka nie miała nawet pojęcia - dlatego też przepełniała ją pewność, że wyłącznie zmarnują dziś wieczór.
Gość
Gość
Brynhild zbliżyła się do drzwi, a czarny kozioł podniósł łeb i wlepił weń niepokojące spojrzenie czarnych oczu o pionowych źrenicach i ni stąd, ni zowąd zabeczał głośno. Ledwie przekroczyły próg, nie zapukawszy, nie poprosiwszy o zgodę na wejście - a zapadła gęsta ciemność, nie dająca się rozproszyć zaklęciom. Naprawdę sądziły, że mogą wkroczyć tu ot tak?
Minęło kilka uderzeń serca, a może kilka minut - a Brynhild poczuła na swoim gardle koniec różdżki
-Po co tu przylazły? - zaskrzeczał niski, nieprzyjemny dla ucha głos, niewątpliwie jednak należący do kobiety - bardzo starej, podejrzliwej kobiety -To Ty, dziewucho - wyrzekła, ani odrobinę przyjaźniejszym głosem, gdy jej stare oczy rozpoznały już dawno niewidzianą twarz.
Machnęła różdżką, a zapłonęły świece; ich blask rozproszył ciemność, zaklęcie przestało działać, a oczom obu kobiet ukazało się stare, zagracone wnętrze. Na środku stał obdrapany, wielki stół, nienaturalnie wręcz czysty i pusty, w porównaniu do reszty pomieszczenia - na każdym kredensie, regale i półce stały okurzone, zdawałoby się przypadkowe przedmioty; jedną ze ścian całkowicie przykrywały regały z książkami - opasłymi tomiskami, lecz żadna z nich nie traktowała o tajemnicach sił nieczystych, starucha nie była głupia, by trzymać je tuż za progiem
-Przyprowadziła dla mnie niespodziankę? - zarechotała, zrzucając z głowy kaptur i obdarzając Deirdre nieprzyjemnym spojrzeniem mętnych, niemal przeźroczystych oczu, przywodzących na myśl szklane paciorki. Uśmiechała się przy tym paskudnie, odsłaniając kilka żółtych zębów i co chwila oblizywała sine usta, niczym jaszczurka.
Niegdyś wysoka, teraz garbiła się i dziwnie wykrzywiała obolałe kończyny, których nie oszczędzał czas. Zapadła klatka piersiowa, wątła sylwetka - mogła zdawać się niepozorną staruszką, gdyby nie ta twarz - niewyobrażalnie wręcz stara, pomarszczona, poznaczona plamami i przebarwieniami - skóra zdawała się wręcz spływać z nagiej czaszki -Co za jedna? - zaskrzeczała, zwracając się do Brynhild.
Sto dwadzieścia sześć lat. Tyle na karku miała Maggs, której nazwiska już nie pamiętano i nikt nie był pewien, czy ona sama je pamięta - ostatnie lata spędzała w zamknięciu, coraz mocniej wyniszczana przez czas. Umysł miała wciąż jednak bystry, kobiety więc - winny były mieć się na baczności.
-Czego tu chcą?
Minęło kilka uderzeń serca, a może kilka minut - a Brynhild poczuła na swoim gardle koniec różdżki
-Po co tu przylazły? - zaskrzeczał niski, nieprzyjemny dla ucha głos, niewątpliwie jednak należący do kobiety - bardzo starej, podejrzliwej kobiety -To Ty, dziewucho - wyrzekła, ani odrobinę przyjaźniejszym głosem, gdy jej stare oczy rozpoznały już dawno niewidzianą twarz.
Machnęła różdżką, a zapłonęły świece; ich blask rozproszył ciemność, zaklęcie przestało działać, a oczom obu kobiet ukazało się stare, zagracone wnętrze. Na środku stał obdrapany, wielki stół, nienaturalnie wręcz czysty i pusty, w porównaniu do reszty pomieszczenia - na każdym kredensie, regale i półce stały okurzone, zdawałoby się przypadkowe przedmioty; jedną ze ścian całkowicie przykrywały regały z książkami - opasłymi tomiskami, lecz żadna z nich nie traktowała o tajemnicach sił nieczystych, starucha nie była głupia, by trzymać je tuż za progiem
-Przyprowadziła dla mnie niespodziankę? - zarechotała, zrzucając z głowy kaptur i obdarzając Deirdre nieprzyjemnym spojrzeniem mętnych, niemal przeźroczystych oczu, przywodzących na myśl szklane paciorki. Uśmiechała się przy tym paskudnie, odsłaniając kilka żółtych zębów i co chwila oblizywała sine usta, niczym jaszczurka.
Niegdyś wysoka, teraz garbiła się i dziwnie wykrzywiała obolałe kończyny, których nie oszczędzał czas. Zapadła klatka piersiowa, wątła sylwetka - mogła zdawać się niepozorną staruszką, gdyby nie ta twarz - niewyobrażalnie wręcz stara, pomarszczona, poznaczona plamami i przebarwieniami - skóra zdawała się wręcz spływać z nagiej czaszki -Co za jedna? - zaskrzeczała, zwracając się do Brynhild.
Sto dwadzieścia sześć lat. Tyle na karku miała Maggs, której nazwiska już nie pamiętano i nikt nie był pewien, czy ona sama je pamięta - ostatnie lata spędzała w zamknięciu, coraz mocniej wyniszczana przez czas. Umysł miała wciąż jednak bystry, kobiety więc - winny były mieć się na baczności.
-Czego tu chcą?
I show not your face but your heart's desire
Poruszanie się po zakamarkach Nokturnu przypominało konwersacyjne błądzenie na ślepo po tematyce, o jakiej Deirdre nie miała pojęcia - runy, artefakty, klątwy; nie wiedziała o nich praktycznie nic, owszem, zachwycona potęgą działania niektórych przedmiotów, lecz jednocześnie całkowicie ślepa na pochodzenie ich czarodziejskiej mocy. Powierzone im zadanie być może miało szerzej otworzyć jej oczy na omijane do tej pory zakamarki czarnej magii, czuła się więc odrobinę dotknięta i zawstydzona, co jednak dość dobrze ukrywała pod typową obojętnością. Dowiedzą się dziś jak najwięcej, zwiększą swą wiedzę i - kto wie - może i doświadczona w swej profesji Brynhild nieco poszerzy swe horyzonty. Nie, żeby tego potrzebowała, Tsagairt była świadoma wiedzy, jaką mogła poszczycić się kobieta - nie chwaliła się nią sama, ale sam fakt, że tak długo wytrwała u boku Czarnego Pana, świadczył o jej przydatności. Kogoś zbędnego pozbyłby się od razu, zresztą, młodsza z sióstr często wspominała o potęgach klątw, nakładanych przez Hilde - ukradkiem, półsłówkami, przypadkiem, ale Deirdre była czujna na wzmianki o sile kobiet. Początkowo sądziła, że staną się sobie bliższe, znajdowały się przecież na podobnej, niesprawiedliwej pozycji, zawsze o krok za zgrają zadufanych w sobie samców, wygrał jednak zdrowy dystans, który zdawała się poniekąd rozumieć. Wśród Rycerzy nie zamierzała szukać powierniczek ani przyjaciółek, na uśmiechy pełne sympatii i trzymanie za delikatne dłonie także nie było tutaj miejsca.
Zdawkowa odpowiedź wyłaniającej się z mroku jasnowłosej odrobinę zirytowała Deirdre, liczyła na więcej konkretów, mogących ostrzec ją przed urażeniem łamaczki klątw - nie drążyła jednak tematu. Być może Borgin nie mogła powiedzieć jej więcej, a jeśli zdawkowość wynikała z charakteru kobiety, naciskiem niewiele by wskórała. Należało po prostu zachować zdrową ostrożność: i z nią w sercu ruszyła za nokturnową przewodniczką, zagłębiając się w boczny dziedziniec. Mocno ściskała w dłoni różdżkę, dyskretnie rozglądając się dookoła. Posępna, zrujnowana kamienica, wciśnięta pomiędzy dwa budynki, zarośnięty plugawymi roślinami pseudoogródek, puste ślepia zwierzęcia. Urocze otoczenie, niejako zwiastujące specyficzność gospodyni, do jakiej właśnie się udawały, mijając próg i schody. Pogrążone w mroku gęściejszym niż ten, panujący w zakamarkach Nokturnu - Deirdre przystanęła gwałtownie, czując gdzieś obok siebie ruch, lecz - na szczęście - nie zdążyła nerwowo zareagować. Usłyszała szept a chwilę później ciemność rozbłysła od dymu kopcących się świec, poustawianych w dość nieporządnym pomieszczeniu. Wzrok Tsagairt instynktownie powędrował do książek, dopiero później omiatając wzrokiem pochyloną staruszkę o pomarszczonej, dziwnie niepokojącej twarzy. Nie wyglądała na kobietę, która lubi gości - zwłaszcza niespodziewanych i nieznajomych.
- Mam na imię Deirdre - przedstawiła się krótko, jeszcze zanim Brynhild zdołała się odezwać. - Moje nazwisko i tak nic pani nie powie - wyjaśniła łagodnie brak pełnych personaliów, pochodziła znikąd, nie stał za nią ród ani nawet znana rodzina, pojawiła się na Nokturnie znikąd i w tej konfiguracji pozostawała niżej od Borginówny, która znała wiele ciekawych osobistości tego świata: w tym ich dzisiejszą rozmówczynię, na którą Dei spoglądała uprzejmie, lecz bez strachu i przesadnej uniżoności. Przez chwilę milczała, zastanawiając się, czy to ona - nieprzyjemna niespodzianka - powinna rozpocząć temat wizyty, ale w końcu przerwała przedłużającą się ciszę, ponownie powracając wzrokiem do przykurczonej staruszki. - Głębia twojej wiedzy o artefaktach jest szeroko znana - a my chciałybyśmy dowiedzieć się o nich nieco więcej: od osoby najbardziej kompetentnej i utalentowanej - odpowiedziała powoli, dzielnie wytrzymując spojrzenie nieco wytrzeszczonych, niechętnych oczu. Miała nadzieję, że Brynhild nie prychnie donośnie, okazując poczucie niesprawiedliwości, potrzebowały drugiej opinii, a przy całym szacunku do zachwycających umiejętności Borgin: Maggs z pewnością żyła dłużej na tym świecie, widząc i poznając dużo więcej czarnomagicznych detali.
Zdawkowa odpowiedź wyłaniającej się z mroku jasnowłosej odrobinę zirytowała Deirdre, liczyła na więcej konkretów, mogących ostrzec ją przed urażeniem łamaczki klątw - nie drążyła jednak tematu. Być może Borgin nie mogła powiedzieć jej więcej, a jeśli zdawkowość wynikała z charakteru kobiety, naciskiem niewiele by wskórała. Należało po prostu zachować zdrową ostrożność: i z nią w sercu ruszyła za nokturnową przewodniczką, zagłębiając się w boczny dziedziniec. Mocno ściskała w dłoni różdżkę, dyskretnie rozglądając się dookoła. Posępna, zrujnowana kamienica, wciśnięta pomiędzy dwa budynki, zarośnięty plugawymi roślinami pseudoogródek, puste ślepia zwierzęcia. Urocze otoczenie, niejako zwiastujące specyficzność gospodyni, do jakiej właśnie się udawały, mijając próg i schody. Pogrążone w mroku gęściejszym niż ten, panujący w zakamarkach Nokturnu - Deirdre przystanęła gwałtownie, czując gdzieś obok siebie ruch, lecz - na szczęście - nie zdążyła nerwowo zareagować. Usłyszała szept a chwilę później ciemność rozbłysła od dymu kopcących się świec, poustawianych w dość nieporządnym pomieszczeniu. Wzrok Tsagairt instynktownie powędrował do książek, dopiero później omiatając wzrokiem pochyloną staruszkę o pomarszczonej, dziwnie niepokojącej twarzy. Nie wyglądała na kobietę, która lubi gości - zwłaszcza niespodziewanych i nieznajomych.
- Mam na imię Deirdre - przedstawiła się krótko, jeszcze zanim Brynhild zdołała się odezwać. - Moje nazwisko i tak nic pani nie powie - wyjaśniła łagodnie brak pełnych personaliów, pochodziła znikąd, nie stał za nią ród ani nawet znana rodzina, pojawiła się na Nokturnie znikąd i w tej konfiguracji pozostawała niżej od Borginówny, która znała wiele ciekawych osobistości tego świata: w tym ich dzisiejszą rozmówczynię, na którą Dei spoglądała uprzejmie, lecz bez strachu i przesadnej uniżoności. Przez chwilę milczała, zastanawiając się, czy to ona - nieprzyjemna niespodzianka - powinna rozpocząć temat wizyty, ale w końcu przerwała przedłużającą się ciszę, ponownie powracając wzrokiem do przykurczonej staruszki. - Głębia twojej wiedzy o artefaktach jest szeroko znana - a my chciałybyśmy dowiedzieć się o nich nieco więcej: od osoby najbardziej kompetentnej i utalentowanej - odpowiedziała powoli, dzielnie wytrzymując spojrzenie nieco wytrzeszczonych, niechętnych oczu. Miała nadzieję, że Brynhild nie prychnie donośnie, okazując poczucie niesprawiedliwości, potrzebowały drugiej opinii, a przy całym szacunku do zachwycających umiejętności Borgin: Maggs z pewnością żyła dłużej na tym świecie, widząc i poznając dużo więcej czarnomagicznych detali.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zatrzymała się wpół kroku, czując nacisk chłodnego drewna na gardle - nie drgnęła jednak, być może instynktownie przygotowana na tego typu atrakcje. Zmrużyła lekko oczy, spoglądając chłodno, lecz bez jakiejkolwiek niechęci czy strachu na Maggs - raczej z obojętnym szacunkiem, niemającym jednak wiele wspólnego z uniżonym respektem.
Ruszyła z miejsca wraz z momentem, w którym różdżka przestała wbijać się w jej szyję; uniosła dłoń, by nieznacznie smagnąć palcami czerwony ślad na niezdrowo bladej skórze, choć zdawała się nie przykuwać do niego większej uwagi. Krótko obejrzała się za siebie, kontrolując, czy Deirdre wciąż za nią podąża - pomimo na krótko skrzyżowanego spojrzenia nie odezwała się jednak słowem. Odwróciła głowę, lecz nie po to, by rozejrzeć się po pomieszczeniu; znała je, widziała już wcześniej uginający się pod ciężarem ksiąg regał i pedantyczny wręcz stół. Wbijała spojrzenie bezpośrednio w staruszkę, obserwując w milczeniu, jak krząta się po wnętrzu; Brynhild nie odzywała się słowem nawet wtedy, gdy Deirdre zabrała po raz pierwszy głos.
- To przyjaciółka - powiedziała krótko, decydując na wywód nienacechowany w żaden sposób emocjonalnie - w lodowych oczach nieprzerwanie jaśniała jedynie obojętność podszyta stoickim spokojem. Znów zamilkła, gdy Tsagairt zdecydowała się wyrzucić z siebie rząd pochwał - Brynhild jednak nie znała się na ostrożnym dobieraniu słów, by skutecznie rozmawiać z ludźmi; nie decydując się na podniosłe wstępy i uniżone prośby, kontynuowała praktycznie niezmienionym tonem. - To, co teraz ma miejsce - zaczęła, wiedząc, że Maggs doskonale zrozumie, co miała na myśli: anomalie, wirujący od czarnej magii świat, niebezpieczeństwa czające się na każdym kroku. - Możesz nam coś o tym powiedzieć? - dokończyła, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że za każdy strzępek informacji przyjdzie im zapłacić - i to walutą z pewnością cenniejszą niż prozaiczne galeony. Nie lękała się jednak, nawet jeśli miała ku temu powód; niejednokrotnie zdarzało jej się współpracować ze staruszką w przeszłości i była (boleśnie?) świadoma faktu, że jeżeli ktoś miał coś wiedzieć o czarnomagicznych anomaliach pętających świat, to z pewnością tą osobą byłaby Maggs - a teraz każda wiadomość mogła zaważyć na powodzeniu rozkwitającej wojny.
Ruszyła z miejsca wraz z momentem, w którym różdżka przestała wbijać się w jej szyję; uniosła dłoń, by nieznacznie smagnąć palcami czerwony ślad na niezdrowo bladej skórze, choć zdawała się nie przykuwać do niego większej uwagi. Krótko obejrzała się za siebie, kontrolując, czy Deirdre wciąż za nią podąża - pomimo na krótko skrzyżowanego spojrzenia nie odezwała się jednak słowem. Odwróciła głowę, lecz nie po to, by rozejrzeć się po pomieszczeniu; znała je, widziała już wcześniej uginający się pod ciężarem ksiąg regał i pedantyczny wręcz stół. Wbijała spojrzenie bezpośrednio w staruszkę, obserwując w milczeniu, jak krząta się po wnętrzu; Brynhild nie odzywała się słowem nawet wtedy, gdy Deirdre zabrała po raz pierwszy głos.
- To przyjaciółka - powiedziała krótko, decydując na wywód nienacechowany w żaden sposób emocjonalnie - w lodowych oczach nieprzerwanie jaśniała jedynie obojętność podszyta stoickim spokojem. Znów zamilkła, gdy Tsagairt zdecydowała się wyrzucić z siebie rząd pochwał - Brynhild jednak nie znała się na ostrożnym dobieraniu słów, by skutecznie rozmawiać z ludźmi; nie decydując się na podniosłe wstępy i uniżone prośby, kontynuowała praktycznie niezmienionym tonem. - To, co teraz ma miejsce - zaczęła, wiedząc, że Maggs doskonale zrozumie, co miała na myśli: anomalie, wirujący od czarnej magii świat, niebezpieczeństwa czające się na każdym kroku. - Możesz nam coś o tym powiedzieć? - dokończyła, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że za każdy strzępek informacji przyjdzie im zapłacić - i to walutą z pewnością cenniejszą niż prozaiczne galeony. Nie lękała się jednak, nawet jeśli miała ku temu powód; niejednokrotnie zdarzało jej się współpracować ze staruszką w przeszłości i była (boleśnie?) świadoma faktu, że jeżeli ktoś miał coś wiedzieć o czarnomagicznych anomaliach pętających świat, to z pewnością tą osobą byłaby Maggs - a teraz każda wiadomość mogła zaważyć na powodzeniu rozkwitającej wojny.
Gość
Gość
Maggs wciąż nie mogła rzecz, że zna Nokturn jak własną kieszeń; czy w ogóle ktoś mógłby poszczycić się taką wiedzą? Najpewniej wyśmiałaby podobne przechwałki, świadoma jak silnie złowrogą aurę ma to miejsce – nie bez przyczyny. Przed wieloma laty czarodzieje wsączyli w to miejsce czarną magię, skalali nią je, a mocy nieczystych nie można kontrolować, nie do końca. Żyły własnym życiem, przeniknęły w cegłę i deskę każdego budynku, przesączyły sobą powietrze, zatruwały je. Zepsutą duszę Maggs od lat to fascynowało; im dłużej tu mieszkała, tym więcej jadu było w jej sercu i krwi, aż przegniła całkowicie, zatracając się w czarnej magii i Nokturnie.
-Deirdre – powtórzyła starucha, przeciągając samogłoski –Szkockie imię – dodała tonem oznajmującym. Nie zadawała pytań, nie chciała opowieści, jedynie zmierzyła czarownicę badawczym spojrzeniem, jakby pragnęła przeniknąć jej duszę na wskroś. Na sinych, poznaczonych plamami i bliznami ustach wykwitł parszywy uśmiech, pod wpływem pochwał i komplementów, płynących z ust Deirdre – może szczerych, może nie, lecz niewątpliwie zasłużonych. Maggs nie należała do wiedź skromnych, podobnie jak i Brynhild, na którą przeniosła spojrzenie. Minęło wiele księżycy od ich ostatniego spotkania, od chwil, gdy Borginówna pragnęła zasięgnąć jej porady – sądziła, że wie już wszystko, a Maggs czuła jedynie rozbawienie.
-Mogę powiedzieć – zwróciła się do Brynhild, głosem rozbawionym, przekornym, obdarzając ją chytrym spojrzeniem. Mogła im opowiedzieć to, co wiedziała, bądź czego się domyślała. Na pewno więcej od nich, skoro to one do niej przyszły; to Maggs więc dyktowała warunki. Nie miała ani dobrego serca, ani dobrej woli, aby pomóc im bezinteresownie –Ale wie, że wszystko ma swoją cenę – dodała prędko, splatając przed sobą stare, pomarszczone dłonie. Nie zamierzała żądać pieniędzy, to oczywiste. Nie potrzebowała ich. Prawdziwa władza nie tkwiła w złocie, lecz wiedzy - i płynącej z nich potęgi. Wiedziała już, czego od nich zażąda, była jednak ciekawa – co pragną jej zaoferować, mając jednako nadzieję, że Borginówna wciąż ma dość oleju w głowie.
-Deirdre – powtórzyła starucha, przeciągając samogłoski –Szkockie imię – dodała tonem oznajmującym. Nie zadawała pytań, nie chciała opowieści, jedynie zmierzyła czarownicę badawczym spojrzeniem, jakby pragnęła przeniknąć jej duszę na wskroś. Na sinych, poznaczonych plamami i bliznami ustach wykwitł parszywy uśmiech, pod wpływem pochwał i komplementów, płynących z ust Deirdre – może szczerych, może nie, lecz niewątpliwie zasłużonych. Maggs nie należała do wiedź skromnych, podobnie jak i Brynhild, na którą przeniosła spojrzenie. Minęło wiele księżycy od ich ostatniego spotkania, od chwil, gdy Borginówna pragnęła zasięgnąć jej porady – sądziła, że wie już wszystko, a Maggs czuła jedynie rozbawienie.
-Mogę powiedzieć – zwróciła się do Brynhild, głosem rozbawionym, przekornym, obdarzając ją chytrym spojrzeniem. Mogła im opowiedzieć to, co wiedziała, bądź czego się domyślała. Na pewno więcej od nich, skoro to one do niej przyszły; to Maggs więc dyktowała warunki. Nie miała ani dobrego serca, ani dobrej woli, aby pomóc im bezinteresownie –Ale wie, że wszystko ma swoją cenę – dodała prędko, splatając przed sobą stare, pomarszczone dłonie. Nie zamierzała żądać pieniędzy, to oczywiste. Nie potrzebowała ich. Prawdziwa władza nie tkwiła w złocie, lecz wiedzy - i płynącej z nich potęgi. Wiedziała już, czego od nich zażąda, była jednak ciekawa – co pragną jej zaoferować, mając jednako nadzieję, że Borginówna wciąż ma dość oleju w głowie.
I show not your face but your heart's desire
Mieszkanie - a raczej dość parszywa nora - Maggs nie pomagało poczuć się tutaj komfortowo, lecz przecież nie pojawiły się tutaj na przyjacielskie pogaduszki przy aromatycznej herbacie. Miały zdobyć informacje, mające pomóc ich sprawie, wzbogacić wiedzę i w pełni zrozumieć te wiadomości, które już posiedli dzięki instrukcjom Czarnego Pana. Brak zaproszenia na wygodne fotele, pełne okruszków od herbatników, uraziłoby tylko głupca; Deirdre nie spodziewała się niczego innego, poniekąd tak właśnie wyobrażając sobie siedlisko nokturnowej wiedźmy. Skupiła na niej spojrzenie, nienachalne, ale także nie zdenerwowane, śledząc krzątaninę a później - zmieniające się gwałtownie rysy twarzy. Uśmiech nie dodawał staruszce uroku, wręcz przeciwnie, mógł skutecznie podminować pewność siebie kogoś mniej świadomego swej władzy. Tsagairt nie odwzajemniła wygięcia warg, ciągle uprzejmie zdystansowana, idealnie mieszcząc się w krótkiej przegródce gościa zainteresowanego, lecz nie służalczego. Stała w miejscu, kiwając tylko lekko głową na spostrzeżenie Maggs - wiedziała, że jej historia mało ją obchodzi, w oczach wiedźmy była tylko egzotycznym pyłkiem, na sekundę przemykającym tuż przed wiecznym spojrzeniem czujnych oczu. Nie rozczuliła się także określeniem Brynhild; uznanie jej za przyjaciółkę powinno sprawić przyjemność, ale wiedziała, że to tylko grubo ciosana figura retoryczna, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Borgin zawsze wydawała się stać za grubą szybą, oddzielona od wszystkiego i wszystkich, w swoim własnym świecie, wyniosła i niechętna: być może dlatego dość dobrze dogadywała się z odrealnionymi wiedźmami pokroju Maggs.
- Co chciałabyś otrzymać? - spytała od razu, nie bawiąc się w odgadywanie pragnień kobiety. Być może Borgin wiedziała o formach zapłaty, ale zaprzedanie w ciemno własnej duszy wydawało się przesadnie wygórowaną ceną. - Myślę, że zdołamy się porozumieć w tej kwestii - dodała spokojnie, splatając przed sobą blade dłonie, wyraźnie odcinające się od czerni sukni. - Jaki wpływ anomalie mają na czarnomagiczne artefakty? Czy jest możliwe zamknięcie choć części tej mocy w przedmiocie? - spytała, być może nieziemsko się wygłupiając - nie znała się na tym temacie zupełnie, opierając swą wiedzę na strzępkach informacji - ale chciała zepchnąć rozmowę na odpowiednie tory. Nie obawiała się krytyki, chciała zrozumieć jak najwięcej, wydobyć z Maggs istotne informacje i wskazówki, mogące uporządkować cały ten majowy chaos, rozkwitający czarną magią, wibrującą w każdym głębszym wdechu chłodnego powietrza.
- Co chciałabyś otrzymać? - spytała od razu, nie bawiąc się w odgadywanie pragnień kobiety. Być może Borgin wiedziała o formach zapłaty, ale zaprzedanie w ciemno własnej duszy wydawało się przesadnie wygórowaną ceną. - Myślę, że zdołamy się porozumieć w tej kwestii - dodała spokojnie, splatając przed sobą blade dłonie, wyraźnie odcinające się od czerni sukni. - Jaki wpływ anomalie mają na czarnomagiczne artefakty? Czy jest możliwe zamknięcie choć części tej mocy w przedmiocie? - spytała, być może nieziemsko się wygłupiając - nie znała się na tym temacie zupełnie, opierając swą wiedzę na strzępkach informacji - ale chciała zepchnąć rozmowę na odpowiednie tory. Nie obawiała się krytyki, chciała zrozumieć jak najwięcej, wydobyć z Maggs istotne informacje i wskazówki, mogące uporządkować cały ten majowy chaos, rozkwitający czarną magią, wibrującą w każdym głębszym wdechu chłodnego powietrza.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zdawała sobie sprawę z tego, że stąpały po ruchomych piaskach; kątem oka zerkała na Deirdre, która tego faktu nie była świadoma - a może po prostu zdecydowała się z aktorską doskonałością odegrać niezachwianą niczym pewność siebie i obojętność. Maggs wyglądała szkaradnie - szkaradne było też jej nadgniłe (dosłownie czy w przenośni?) serce; w tym przypadku pozory nie myliły ani trochę. Musiały być ostrożne; ale poruszanie się w półświatku morderców i kryminalistów im obu musiało zagnieździć tę ostrożność w samym sercu - w innym przypadku od dawna byłyby martwe.
- Wiem - powiedziała niewylewnie, lustrując spojrzeniem staruszkę; jeszcze raz, jakby na wpół mimowolnie, dotknęła nieznacznie opuszkami palców czerwieniący się ślad na bladej szyi, niezasłonięty akurat starannie zapiętym na każdy z guzików, wysokim kołnierzem barwy smoły. - Cenimy sobie tę samą walutę - informacje i przysługi były wszak najlepszą z nich. - Czego potrzebujesz: czyjejś krwi, informacji? Zniknięcia któregoś z wrogów? Dyskretnego zdobycia należącego do kogoś manuskryptu? - mówiła wiele, co nie było do niej podobne: wiedziała jednak, że w interesach stawało się to niezbędne. Znów - niechętnie, bo nie ufała jej - odwróciła spojrzenie od Maggs, by wbić je w Deirdre; czy kobieta dysponowała czymś, co mogła oddać; czymś, co stanowiło wartość, a jednocześnie strata tego nie bolałaby tak bardzo?
Słuchała pytań padających z ust Tsagairt, nie wtrącając się w nie nawet słowem - najpewniej przed ustaleniem ceny i tak nie zdołają wyciągnąć ze starej jędzy żadnych informacji. Milcząc, Brynhild wbiła spojrzenie w księgi piętrzące się na regałach przy ścianie; zerkając na tomiszcze, przypomniała sobie o prywatnej sprawie, z którą miała zamiar skierować się do Maggs - i obiecała sobie, że koniecznie uczyni to jeszcze dziś przed opuszczeniem jej stęchłej (martwej jak sama starucha) chaty.
Deirdre zdawała się niecierpliwić - wskazywały na to jej pospieszne słowa, usilne przyspieszanie toku rozmowy, która - faktycznie - płynęła zbyt wolno; działo się to jednak na warunkach gospodarza, co okazywało się kolejną z niepisanych zasad Nokturnu, w które nikt nie miał prawa ingerować. Informacje od Maggs były im potrzebne - a ona mogła w każdej chwili pogonić Rycerzyce klątwą, zmusić do wyjścia, odprawić z kwitkiem; Brynhild nienawidziła stąpać po tak cienkim lodzie, nie czyniła tego z klasą - choć doskonale potrafiła zadbać o dyskrecję, to w kwestiach społeczno-retorycznych przypominała bardziej słonicę w przepełnionej szklanymi fiolkami pracowni alchemika. W ciszy żywiła nadzieję, że Tsagairt z tego typu problemami radziła sobie choć trochę lepiej.
- Wiem - powiedziała niewylewnie, lustrując spojrzeniem staruszkę; jeszcze raz, jakby na wpół mimowolnie, dotknęła nieznacznie opuszkami palców czerwieniący się ślad na bladej szyi, niezasłonięty akurat starannie zapiętym na każdy z guzików, wysokim kołnierzem barwy smoły. - Cenimy sobie tę samą walutę - informacje i przysługi były wszak najlepszą z nich. - Czego potrzebujesz: czyjejś krwi, informacji? Zniknięcia któregoś z wrogów? Dyskretnego zdobycia należącego do kogoś manuskryptu? - mówiła wiele, co nie było do niej podobne: wiedziała jednak, że w interesach stawało się to niezbędne. Znów - niechętnie, bo nie ufała jej - odwróciła spojrzenie od Maggs, by wbić je w Deirdre; czy kobieta dysponowała czymś, co mogła oddać; czymś, co stanowiło wartość, a jednocześnie strata tego nie bolałaby tak bardzo?
Słuchała pytań padających z ust Tsagairt, nie wtrącając się w nie nawet słowem - najpewniej przed ustaleniem ceny i tak nie zdołają wyciągnąć ze starej jędzy żadnych informacji. Milcząc, Brynhild wbiła spojrzenie w księgi piętrzące się na regałach przy ścianie; zerkając na tomiszcze, przypomniała sobie o prywatnej sprawie, z którą miała zamiar skierować się do Maggs - i obiecała sobie, że koniecznie uczyni to jeszcze dziś przed opuszczeniem jej stęchłej (martwej jak sama starucha) chaty.
Deirdre zdawała się niecierpliwić - wskazywały na to jej pospieszne słowa, usilne przyspieszanie toku rozmowy, która - faktycznie - płynęła zbyt wolno; działo się to jednak na warunkach gospodarza, co okazywało się kolejną z niepisanych zasad Nokturnu, w które nikt nie miał prawa ingerować. Informacje od Maggs były im potrzebne - a ona mogła w każdej chwili pogonić Rycerzyce klątwą, zmusić do wyjścia, odprawić z kwitkiem; Brynhild nienawidziła stąpać po tak cienkim lodzie, nie czyniła tego z klasą - choć doskonale potrafiła zadbać o dyskrecję, to w kwestiach społeczno-retorycznych przypominała bardziej słonicę w przepełnionej szklanymi fiolkami pracowni alchemika. W ciszy żywiła nadzieję, że Tsagairt z tego typu problemami radziła sobie choć trochę lepiej.
Gość
Gość
-He - zaskrzeczała starucha, z wolna odwracając się ku nim plecami, czyniąc kilka kroków głębiej w dom, unosząc pomarszczoną, poplamioną dłoń w zapraszającym geście; nie obawiała się tracić ich z oczu z jednej przyczyny - to, co wiedziała nosiła w sobie głęboko ukryte. Jeśli spróbują podnieść na nią różdżkę, nic się nie dowiedzą, daremny będzie trud. Przemierzyła kilka kroków, zaklęciem przywołała dwa, obdrapane krzesła. Sama nie usiadła, krzątała się przy kredensie, skrzecząc co chwila: -He. He. He.
Stare dłonie Maggs chwyciły za szufladę, siłowały się z nią chwilę, aż w końcu mechanizm puścił i wydobyła zwykłą, ceramiczną miskę, którą postawiła na stole, stając u jego szczytu.
-Twoja rodzina, dziewucho, ma tajemnice - odezwała się w końcu, w oczywisty sposób kierując swoje słowa Borginówny -Odkryje je przede mną - pobladłe usta znów rozciągnęły się w parszywym uśmiechu -Albo... - mętne spojrzenie paciorkowatych oczu wędrowało od twarzy egzotycznej ślicznotki, do ponurej Brynhild, ze złośliwą uciechą -Krople krwi. Waszej krwi - rzekła w końcu, obracając w dłoniach skórzany woreczek, który wyciągnęła z szuflady zaraz za misą.
-Ty - Maggs uniosła paluch, bezczelnie celując nim w Deirdre; rozbawiły ją te pytania, najpewniej niewiele wiedziała o runach i klątwach, inaczej słyszałaby o niej, lecz to nic: żądza wiedzy była powodem do dumy, lecz Maggs nie miała natury dobrej nauczycielki. A przed zapłatą nie zamierzała wyjawić wiele -Powie jak potężnej mocy doświadczyła.
Mijały kolejne minuty, a Maggs wciąż nie była skłonna udzielić im odpowiedzi; nie zwykła robić tego prosto z postu - to za nudne. W życiu takiej kobiety jak ona - przegniłej, starej, zniszczonej, przeklętej, skazanej na potępienie przez paktowanie z czarną magią i zadawanie innym cierpienia - nie było wiele przyjemności, a ku nieszczęściu kobiet: czerpała je z dręczenia innych. Pragnęła rozrywki, bawiła się z nimi więc wciąż w kotka i myszkę, także dlatego, że wciąż nie dostała tego, czego chcą. Maggs jednak znała zasady: nie zamierzała ich odstręczyć, odnajdując w tym spotkaniu szansę na odniesienie osobistej korzyści.
-Powie mi jak ta potężna moc, która widziała, wpłynie na innych. Zabije jednostki, zatruje ziemie? Jaka to skala, niech się zastanowi.
Stare dłonie Maggs chwyciły za szufladę, siłowały się z nią chwilę, aż w końcu mechanizm puścił i wydobyła zwykłą, ceramiczną miskę, którą postawiła na stole, stając u jego szczytu.
-Twoja rodzina, dziewucho, ma tajemnice - odezwała się w końcu, w oczywisty sposób kierując swoje słowa Borginówny -Odkryje je przede mną - pobladłe usta znów rozciągnęły się w parszywym uśmiechu -Albo... - mętne spojrzenie paciorkowatych oczu wędrowało od twarzy egzotycznej ślicznotki, do ponurej Brynhild, ze złośliwą uciechą -Krople krwi. Waszej krwi - rzekła w końcu, obracając w dłoniach skórzany woreczek, który wyciągnęła z szuflady zaraz za misą.
-Ty - Maggs uniosła paluch, bezczelnie celując nim w Deirdre; rozbawiły ją te pytania, najpewniej niewiele wiedziała o runach i klątwach, inaczej słyszałaby o niej, lecz to nic: żądza wiedzy była powodem do dumy, lecz Maggs nie miała natury dobrej nauczycielki. A przed zapłatą nie zamierzała wyjawić wiele -Powie jak potężnej mocy doświadczyła.
Mijały kolejne minuty, a Maggs wciąż nie była skłonna udzielić im odpowiedzi; nie zwykła robić tego prosto z postu - to za nudne. W życiu takiej kobiety jak ona - przegniłej, starej, zniszczonej, przeklętej, skazanej na potępienie przez paktowanie z czarną magią i zadawanie innym cierpienia - nie było wiele przyjemności, a ku nieszczęściu kobiet: czerpała je z dręczenia innych. Pragnęła rozrywki, bawiła się z nimi więc wciąż w kotka i myszkę, także dlatego, że wciąż nie dostała tego, czego chcą. Maggs jednak znała zasady: nie zamierzała ich odstręczyć, odnajdując w tym spotkaniu szansę na odniesienie osobistej korzyści.
-Powie mi jak ta potężna moc, która widziała, wpłynie na innych. Zabije jednostki, zatruje ziemie? Jaka to skala, niech się zastanowi.
I show not your face but your heart's desire
Deirdre niechętnie podążyła za czarownicą wgłąb domu - rzuciła jedynie krótkie, pytające spojrzenie Brynhild. Znajdowały się w towarzystwie jej znajomej i miała nadzieję, że staruszka nie wciąga ich do piekielnych wrót ani nie zacznie częstować przegniłym mięsem. Na szczęście nie wyglądała na przesadnie gościnną, bo w nowym pomieszczeniu przywitały ich niewygodne, drewniane krzesła. Tsagairt zawahała się - to gospodyni, chociażby ze względu na swój wiek, powinna spocząć przy stole, lecz ta wydawała się zaaferowana siłowaniem się z potwornie trzeszczącą komodą. Dei przez chwilę przyglądała się temu działaniu, lecz powstrzymała chęć zaproponowania pomocy, finalnie zajmując jedno z krzeseł, to bliżej drzwi. Nienachalnie wpatrywała się w sękate dłonie Maggs, mimowolnie ciekawa, co też zechce im pokazać. Zwoje pergaminów, zapisanych runicznymi znakami? Sekretnie ukryty artefakt? Zapleśniałe mięso? Powstrzymała drgnięcie, widząc miskę - ale nie znajdowała się w niej żadna strawa; było to tylko naczynie, naczynie na ich krew. Deirdre przesunęła wzrok na Borgin, w jej rękach zostawiając pertraktacje dotyczące zapłaty. Sama znajdowała się na pozycji egzotycznego intruza, lecz z pewnością żadna z nich nie zamierzała oddać w dłonie łamaczki klątw swej krwi - nie ufała i nie znała jej na tyle, by odważnie sięgnąć po ostrze i zrosić czerwienią wnętrze miski. Nie chciała też narzucać Borgin jej ofiary z jakichś rodzinnych sekretów. Widocznie znalazły się w martwym punkcie - zaklinaczka żądała zbyt wiele, nawet jak na informacje, które miała im przekazać, a o jakich nie napomknęła na razie nawet słowem. Tsagairt nie zamierzała się jednak poddawać, licząc na to, że Brynhild zna Maggs na tyle dobrze, by wybrnąć z patu.
- Tak potężnej, jak nigdy wcześniej - odpowiedziała powoli, z powagą, wytrzymując ostre i złośliwe spojrzenie staruchy: bez skrzywienia ani drgnięcia warg. Nie do końca rozumiała sens pytania, ale zamierzała odpowiedzieć - być może kupując im czas, być może prowadząc do jakiegoś porozumienia. - Czarna maź sącząca się z ziemi, teleportacje najsilniejszych czarodziejów, kapryśne różdżki. Śmierć zadawana na bolesne i nieprzewidywalne sposoby. Nieprzewidywalność, czysty chaos, wibrujący od mrocznej magii - widziały przecież to samo; magia wymykała się spod kontroli, łamała samą sobie, narastała niezdrową naroślą na wiodących dłoniach; sprowadzała choroby i, co najbardziej przerażające, spływała także na szlam, na mugoli. Koncentrowała się na tym, nie na kimś, kto mimo wszystko władał nią płynnie i pozwalał okiełznać anomalie - nie zamierzała opowiadać o Czarnym Panu ani o Mrocznym Znaku, który zdobił jej przedramię. Zamilkła, spoglądając na Maggs w poważnym zamyśleniu - miała nadzieję, że starucha podzieli się z nimi informacjami na temat artefaktów, ale nie zamierzała rzucać jej do stóp wszystkiego, co najcenniejsze - tym bardziej narażać Rycerzy powierzeniem własnej krwi w niepowołane ręce.
- Tak potężnej, jak nigdy wcześniej - odpowiedziała powoli, z powagą, wytrzymując ostre i złośliwe spojrzenie staruchy: bez skrzywienia ani drgnięcia warg. Nie do końca rozumiała sens pytania, ale zamierzała odpowiedzieć - być może kupując im czas, być może prowadząc do jakiegoś porozumienia. - Czarna maź sącząca się z ziemi, teleportacje najsilniejszych czarodziejów, kapryśne różdżki. Śmierć zadawana na bolesne i nieprzewidywalne sposoby. Nieprzewidywalność, czysty chaos, wibrujący od mrocznej magii - widziały przecież to samo; magia wymykała się spod kontroli, łamała samą sobie, narastała niezdrową naroślą na wiodących dłoniach; sprowadzała choroby i, co najbardziej przerażające, spływała także na szlam, na mugoli. Koncentrowała się na tym, nie na kimś, kto mimo wszystko władał nią płynnie i pozwalał okiełznać anomalie - nie zamierzała opowiadać o Czarnym Panu ani o Mrocznym Znaku, który zdobił jej przedramię. Zamilkła, spoglądając na Maggs w poważnym zamyśleniu - miała nadzieję, że starucha podzieli się z nimi informacjami na temat artefaktów, ale nie zamierzała rzucać jej do stóp wszystkiego, co najcenniejsze - tym bardziej narażać Rycerzy powierzeniem własnej krwi w niepowołane ręce.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Starucha była przebiegła: pozornie dała im wybór. Mogły ofiarować jej kroplę swojej krwi, bądź Borginówna uchyli rąbka tajemnic swej rodziny, które Maggs fascynowały odkąd tylko sięgała pamięcią. To było oczywiste, że nie uronią ani kropli juchy: byłyby głupie, gdyyb to zrobiły. Azjatka mogła mieć nikłą wiedzę o sztuce nakładania klątw, lecz miała bystre spojrzenie i sprawiała wrażenie niegłupiej, zresztą - Brynhild byle kogo by ze sobą nie przyprowaziła; lubując się jednak w czarnej magii (a niewątpliwie tak było, skoro przychodziła do Maggs), musiała być świadoma jak wielką wartość ma krew i jak dużą może uczynić krzywdę, jesli znajdzie się w niepowołanych rękach. Wiedźma rozciągała sine usta w paskudnym uśmiechu na myśl o zwoju, który miała dostać: wiedziała, że Borginówna nie uraczy jej czymś naprawdę cennym, lecz wywiązać się z tego układu musiała. Inaczej nigdy więcej nie będzie mogła liczyć na poradę Maggs - a byłaby wielka szkoda tracić tak cennego sojusznika jakim była.
Utkwiła spojrzenie na twarzy młodszej i piękniejszej, z uwagą słuchając tego, co mówiła Deirdre - nie od tego chciała zacząć, lecz dobrze, że była świadoma tego z jak potężną energią miały teraz do czynienia.
-AHA - zaskrzeczała głośno Maggs, uśmiechając się z zadowoleniem (co wciąż nie wyglądało przyjemnie) -Taak, taaak - przytakiwała, pozwalając Deirdre mówić dalej -Teraz pomyśli o tym, czy czytała o czymś tak potężnym w księdze o naszej historii? Słyszała taką legendę? Na pewno słyszała, czytała o rzeczach wielkich, ale nie tak wielkich jak ta. To o czym wie, t nic w porównaniu z tą mocą. Czy czytała kiedy o czymś podobnym? Czy kiedykolwiek istniała moc tak potężna, aby zaburzyć działani energii w eterze? Nie - odpowiedziała za nią, teraz to ona mówiła i oczekiwała, że będą słuchać z uwagą, skoro już tu przyszły -Pierwsze słyszę o takiej sile, która obróciła magię przeciwko nam - wszystkimi dotychczas skonstruowanymi prawami możega sobie podetrzeć obsrane tyłki - stare dłonie Maggs rozsupłały woreczek, który ułożyła koło starej misy -Niech się więc zastanowi - czy taką siłę może zamknąć w przedmiocie? - spytała, wsuwając dłoń do sakiewki. Ujęła w palce nieco czarnego proszku, uniosła dłoń i zamaszystym gestem wrzuciła go do misy - a wtedy rozległ się huk. Misa pękła na setki maleńkich kawałeczków, a Maggs zaśmiała się parszywie -Zwykła powłoka byłaby za krucha - tak przypuszczam. Nawet jeśli zamknięcie części tej mocy byłoby możliwe, to cholernie ciężkie i niebezpiecznie. Ja nie wie, czy nawet najpotężniejsze ze znanych przedmiotów magicznych zdołałaby utrzymać tę siłę w ryzach... Nie wie. Te zaburzenia to wielka niewiadoma.
Utkwiła spojrzenie na twarzy młodszej i piękniejszej, z uwagą słuchając tego, co mówiła Deirdre - nie od tego chciała zacząć, lecz dobrze, że była świadoma tego z jak potężną energią miały teraz do czynienia.
-AHA - zaskrzeczała głośno Maggs, uśmiechając się z zadowoleniem (co wciąż nie wyglądało przyjemnie) -Taak, taaak - przytakiwała, pozwalając Deirdre mówić dalej -Teraz pomyśli o tym, czy czytała o czymś tak potężnym w księdze o naszej historii? Słyszała taką legendę? Na pewno słyszała, czytała o rzeczach wielkich, ale nie tak wielkich jak ta. To o czym wie, t nic w porównaniu z tą mocą. Czy czytała kiedy o czymś podobnym? Czy kiedykolwiek istniała moc tak potężna, aby zaburzyć działani energii w eterze? Nie - odpowiedziała za nią, teraz to ona mówiła i oczekiwała, że będą słuchać z uwagą, skoro już tu przyszły -Pierwsze słyszę o takiej sile, która obróciła magię przeciwko nam - wszystkimi dotychczas skonstruowanymi prawami możega sobie podetrzeć obsrane tyłki - stare dłonie Maggs rozsupłały woreczek, który ułożyła koło starej misy -Niech się więc zastanowi - czy taką siłę może zamknąć w przedmiocie? - spytała, wsuwając dłoń do sakiewki. Ujęła w palce nieco czarnego proszku, uniosła dłoń i zamaszystym gestem wrzuciła go do misy - a wtedy rozległ się huk. Misa pękła na setki maleńkich kawałeczków, a Maggs zaśmiała się parszywie -Zwykła powłoka byłaby za krucha - tak przypuszczam. Nawet jeśli zamknięcie części tej mocy byłoby możliwe, to cholernie ciężkie i niebezpiecznie. Ja nie wie, czy nawet najpotężniejsze ze znanych przedmiotów magicznych zdołałaby utrzymać tę siłę w ryzach... Nie wie. Te zaburzenia to wielka niewiadoma.
I show not your face but your heart's desire
Twarz Brynhild nie wyrażała niczego - nawet w momencie, w którym kiwała głową na propozycję Maggs. Deirdre nie wnikała w umowę, jaką posiadały między sobą kobiety: ciekawość nierzadko prowadziła prosto w piekielne bagno, w które niekoniecznie chciała się zagłębiać. Przyszła tutaj w celu poznania szczegółów o wpływie anomalii na artefakty a nie na przyjacielski, dziewczęcy wieczorek. Siedziała wyprostowana i czujna, przenosząc wzrok z pustej kamiennej misy na pomarszczoną twarz łamaczki klątw. W końcu otwierającej wąskie usta po to, by powiedzieć coś więcej. A właściwie wykrzyczeć; Tsagairt prawie drgnęła, gdy usłyszała głośny skrzek, ale na szczęście stanowił on preludium do uzyskania ważnych informacji. Słuchała przemowy czarownicy w milczeniu, skupiona, starając się nie uronić żadnej sugestii, którą Maggs mogłaby przemycić w swym monologu - wzbogaconym o część artystyczną. Deirdre zmrużyła oczy, gdy kawałki zniszczonej misy rozsypały się po stole a niektóre z nich zsunęły się z przodu jej czarnej szaty. Tak, anomalie były nieprzewidywalne i - niestety - niemożliwym było zamknięcie ich nawet w najsilniejszej powłoce. Nieco tego żałowała, potrafili przecież czerpać siłę z anomalii, z ich naprawy i wykorzystania mocy do celów Rycerzy Walpurgii. Ulotna materia wymykała się jednak zamknięciu w konkretnym artefakcie - przynajmniej według starej łamaczki, której jednak Tsagairt nie miała powodu nie wierzyć. Zacisnęła usta, chwilę zastanawiając się nad kolejnym pytaniem, uściśleniem pewnych ciągle dręczących ją kwestii.
- A czy ta moc - potężna i nieprzewidywalna - ma jakiś wpływ na już istniejące artefakty? - dopytała powoli. Dowiedziały się już, że anomalii nie można okiełznać, że nawet czarna magia, silna i otwierająca do tej pory zaryglowane drzwi, nie potrafiła spętać tej nieznanej mocy. Majowy wybuch nie zmieściłby się pod powłoką nawet najbardziej trwałych przedmiotów - lecz Deirdre ciekawiło, czy kapryśna magia mogła wzmóc bądź osłabić działanie zaklętych już wcześniej rzeczy. - Może całkowicie zmienić ich działanie? - dodała; istotna była przecież nie tylko siła, ale także rodzaj działania. Artefakty, tworzone przez mądrych i doświadczonych czarodziejów, niekiedy nawet przed wiekami, zazwyczaj zawierały przewidywalne - dla kogoś, kto się na tym znał i kto odkrył ich sekrety - życzenia, w konkretny sposób zaklinające rzeczywistość i ludzi. To także mogło się zmienić a przecież Rycerze Walpurgii nie mogli polegać tylko na łucie szczęścia, powinni zachować ostrożność i być pewni, że wiara pokładana w charakterystyce przedmiotu nie skończy się nadwyrężonym zaufaniem i porażką. - Istnieje sposób zbadania artefaktów i oceny, jak bardzo ostatnie wydarzenia wpłynęły na ich moc i czy nie uwrażliwiły ich na działanie czarnej magii? - zawiesiła głos, wpatrując się prosto w opuchnięte oczy łamaczki. Chciała wiedzieć więcej, bo choć zupełnie nie znała się na klątwach, doceniała ich moc i przydatność. Zwłaszcza w tych czasach, pełnych niepokojących wydarzeń i skomplikowanych czarów, urastających do rangi prawdziwego wyzwania.
- A czy ta moc - potężna i nieprzewidywalna - ma jakiś wpływ na już istniejące artefakty? - dopytała powoli. Dowiedziały się już, że anomalii nie można okiełznać, że nawet czarna magia, silna i otwierająca do tej pory zaryglowane drzwi, nie potrafiła spętać tej nieznanej mocy. Majowy wybuch nie zmieściłby się pod powłoką nawet najbardziej trwałych przedmiotów - lecz Deirdre ciekawiło, czy kapryśna magia mogła wzmóc bądź osłabić działanie zaklętych już wcześniej rzeczy. - Może całkowicie zmienić ich działanie? - dodała; istotna była przecież nie tylko siła, ale także rodzaj działania. Artefakty, tworzone przez mądrych i doświadczonych czarodziejów, niekiedy nawet przed wiekami, zazwyczaj zawierały przewidywalne - dla kogoś, kto się na tym znał i kto odkrył ich sekrety - życzenia, w konkretny sposób zaklinające rzeczywistość i ludzi. To także mogło się zmienić a przecież Rycerze Walpurgii nie mogli polegać tylko na łucie szczęścia, powinni zachować ostrożność i być pewni, że wiara pokładana w charakterystyce przedmiotu nie skończy się nadwyrężonym zaufaniem i porażką. - Istnieje sposób zbadania artefaktów i oceny, jak bardzo ostatnie wydarzenia wpłynęły na ich moc i czy nie uwrażliwiły ich na działanie czarnej magii? - zawiesiła głos, wpatrując się prosto w opuchnięte oczy łamaczki. Chciała wiedzieć więcej, bo choć zupełnie nie znała się na klątwach, doceniała ich moc i przydatność. Zwłaszcza w tych czasach, pełnych niepokojących wydarzeń i skomplikowanych czarów, urastających do rangi prawdziwego wyzwania.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Maggs zacmokała z wyraźnym niezadowoleniem.
-Sama powiedziała, że to nieprzewidywalna siła, niech się zastanaowi, czy ją mozna zbadać i ująć w prawa zapisane w podręczniku - zaskrzeczała znów, kręcąc głową.
Jeśli tylko starucha nie byłaby tak aspołeczną, wyalienową personą, pełną nienawiści do innych, być moze nawet wizyta młodych, żądnych wiedzy kobiet sprawiłaby jej radość: zaburzenia w działaniu magii były czymś, co od kilkunastu dni spędząło wiedźmie sen z powiek. Nie pamiętała już kiedy ostatnio coś tak mocno ją dręczyło i martwiło, nie dawało spokoju i nie pozwalało zaznać snu nocą. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat czuła, że żyje - w pewnym sensie. Dawno juz posiadła wiedzę, którą można było określać mianem ogromnej, poznała tajniki czarnej magii, o jakich tym dziewuchom wciąż się jeszcze nie śniło, przeczytała księgi, których one wciąż nie zdążyły - posiadała zarówno wiedzę teoretyczną, jak i praktyczną, zdobytą dzięki ponad stu latom ciężkiej pracy. Maggs nie sądziła, by cokolwiek mogło ją jeszcze zaskoczyć.
Pomyliła się.
Czegoś takiego po prostu się nie spodziewała. Nikt się nie spodziewał. Nie potrafiła udzielić kobietom jednej, właściwej odpowiedzi - bo taka odpowiedź po prostu nie istniała. Było zbyt wczśnie. Badanie anomalii niosło wciąż za sobą zbyt ogromne ryzyko - a ponadto jakże wielką trudność stanowiło badanie zaburzeń. Starucha szczerze wątpiła, by owe anomalie także rządziły się swoimi prawami. Przeczyły wszystkim, które dotychczas poznano. Pomimo wiedzy jaką posiadała i doświadczenia - Maggs wciąż nie dostrzegała w nich prawidłowości, pewnego schemtu działania, powtarzalności.
To po prostu był c h a o s.
A chaosu nie sposób okiełznać.
-Oczywiście, że może - żachnęła się Maggs, pukając się w czoło; posłała Deirdre spojrzenie pełne politowania, uśmiechnęła się pogardliwie, mówiąc jakby myśl bardziej -Można sprawdzić, czy klątwa wciąż jest nałożona, ale nikt teraz nie przewidzi, czy w odpowiedniej chwili zadziała w zaplanowany sposób - odpowiedziała niechętnie; nie chciała wprost przyznać, że nie była czegoś pewna, że po prostu nie wiedziała - była na to za stara i miała za silną pozycję na Nokturnie, a przyznanie się do niewiedzy, mogłoby ją osłabić -Musi wiedzieć jedno, dziewucho... Tak jak już żem powiedziała - ta siła zaburzyła działanie całej energii w eterze. Powtarzam - całej. Twojej, mojej, małych bachorów, tej nienależącej do nikogo. Cała istniejąca na tym padole moc się uwrażliwiła, resztę dopowie sobie sama.
Maggs podeszła do jednego z regałów, których półki uginały się pod ciężarem ksiąg; szukała czegoś dłuższy moment, mamrocząc coś pod nosem, aż wreszcie wyciągnęła spomiędzy innych opasłe tomisko oprawione w czarną skórę. Chuchnięciem pozbyła się kurzu z okładki, po czym wróciła do stołu, z nagłą energią ciskając książkę prosto w ręce Deirdre, mówiąc przy tym niezbyt uprzemie -Poczyta to sobie uważnie - zaraz po tym opadła na krzesło, różdżką sprawiając, że resztki misy rozpłynęły się w nicości. Sięgnęła po gliniany kubek stojący na stole, unosił się z niego gęsty, szary dym; uniosła go do ust, pijąc i siorbiąc przy tym głośno.
-Wynocha już, jestem zmęczona.
Nie można było powiedzieć, by Maggs była gościnną kobietą.
-Sama powiedziała, że to nieprzewidywalna siła, niech się zastanaowi, czy ją mozna zbadać i ująć w prawa zapisane w podręczniku - zaskrzeczała znów, kręcąc głową.
Jeśli tylko starucha nie byłaby tak aspołeczną, wyalienową personą, pełną nienawiści do innych, być moze nawet wizyta młodych, żądnych wiedzy kobiet sprawiłaby jej radość: zaburzenia w działaniu magii były czymś, co od kilkunastu dni spędząło wiedźmie sen z powiek. Nie pamiętała już kiedy ostatnio coś tak mocno ją dręczyło i martwiło, nie dawało spokoju i nie pozwalało zaznać snu nocą. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat czuła, że żyje - w pewnym sensie. Dawno juz posiadła wiedzę, którą można było określać mianem ogromnej, poznała tajniki czarnej magii, o jakich tym dziewuchom wciąż się jeszcze nie śniło, przeczytała księgi, których one wciąż nie zdążyły - posiadała zarówno wiedzę teoretyczną, jak i praktyczną, zdobytą dzięki ponad stu latom ciężkiej pracy. Maggs nie sądziła, by cokolwiek mogło ją jeszcze zaskoczyć.
Pomyliła się.
Czegoś takiego po prostu się nie spodziewała. Nikt się nie spodziewał. Nie potrafiła udzielić kobietom jednej, właściwej odpowiedzi - bo taka odpowiedź po prostu nie istniała. Było zbyt wczśnie. Badanie anomalii niosło wciąż za sobą zbyt ogromne ryzyko - a ponadto jakże wielką trudność stanowiło badanie zaburzeń. Starucha szczerze wątpiła, by owe anomalie także rządziły się swoimi prawami. Przeczyły wszystkim, które dotychczas poznano. Pomimo wiedzy jaką posiadała i doświadczenia - Maggs wciąż nie dostrzegała w nich prawidłowości, pewnego schemtu działania, powtarzalności.
To po prostu był c h a o s.
A chaosu nie sposób okiełznać.
-Oczywiście, że może - żachnęła się Maggs, pukając się w czoło; posłała Deirdre spojrzenie pełne politowania, uśmiechnęła się pogardliwie, mówiąc jakby myśl bardziej -Można sprawdzić, czy klątwa wciąż jest nałożona, ale nikt teraz nie przewidzi, czy w odpowiedniej chwili zadziała w zaplanowany sposób - odpowiedziała niechętnie; nie chciała wprost przyznać, że nie była czegoś pewna, że po prostu nie wiedziała - była na to za stara i miała za silną pozycję na Nokturnie, a przyznanie się do niewiedzy, mogłoby ją osłabić -Musi wiedzieć jedno, dziewucho... Tak jak już żem powiedziała - ta siła zaburzyła działanie całej energii w eterze. Powtarzam - całej. Twojej, mojej, małych bachorów, tej nienależącej do nikogo. Cała istniejąca na tym padole moc się uwrażliwiła, resztę dopowie sobie sama.
Maggs podeszła do jednego z regałów, których półki uginały się pod ciężarem ksiąg; szukała czegoś dłuższy moment, mamrocząc coś pod nosem, aż wreszcie wyciągnęła spomiędzy innych opasłe tomisko oprawione w czarną skórę. Chuchnięciem pozbyła się kurzu z okładki, po czym wróciła do stołu, z nagłą energią ciskając książkę prosto w ręce Deirdre, mówiąc przy tym niezbyt uprzemie -Poczyta to sobie uważnie - zaraz po tym opadła na krzesło, różdżką sprawiając, że resztki misy rozpłynęły się w nicości. Sięgnęła po gliniany kubek stojący na stole, unosił się z niego gęsty, szary dym; uniosła go do ust, pijąc i siorbiąc przy tym głośno.
-Wynocha już, jestem zmęczona.
Nie można było powiedzieć, by Maggs była gościnną kobietą.
I show not your face but your heart's desire
Niezbyt przyjemna atmosfera, panująca w zatęchłym pomieszczeniu, sprzyjała skupieniu - Deirdre, choć czuła się bardzo nie na miejscu, ze skupieniem wpatrywała się w wykrzywioną twarz Maggs. To, że kobieta nie sprawiała wrażenia przystępnej, w ogóle jej nie przeszkadzało; liczyła się tylko wiedza oraz pamięć, informacje ukryte w zakamarkach umysłu. Dalekiego od stetryczenia, wciąż bystrego: oczy kobiety wciąż lśniły, zapewne tak, jak za młodszych lat, a Tsagairt wyczuwała w siedzącej naprzeciwko siwowłosej dobrze skrywane zainteresowanie. Anomalie dosięgały wszystkich, tych potężnych i tych plugawych, tych niezwykle mądrych i tych, którzy mogli szczycić się jedynie ignorancją. Brynhild wskazała Maggs na źródło najbardziej sprawdzonych informacji, kogoś, kto spędził całe dekady na zgłębianiu tajemnic czarnomagicznych artefaktów, lecz i one rozmywały się w starciu z potęgą anomalii. Maggs miała rację, nawet najstarsze przedmioty, obłożone silnymi klątwami, mogły stać się przyczyną wybuchów i chaotycznych działań. Informacja ta nie należała do najszczęśliwszych - kolejny aspekt magii, który należało traktować z przesadną ostrożnością. Różdżki wymykały się spod kontroli, proste czary stawały się wymagające; teraz także pradawne artefakty odmawiały swej posługi, zamienione w tykające narzędzia entropii. Nie sposób przewidzieć ich działań, nie sposób okiełznać - wiedza o artefaktach wydała się nagle Deirdre jeszcze bardziej skomplikowana, naszpikowana pułapkami i wątpliwościami. Ceniła szczerość Maggs, nie upiększającej swych wyjaśnień: anomalie miały wielki wpływ na zaklęte przedmioty, należało zachować ostrożność oraz nie wierzyć w pełni zapisanym na pergaminach inkantacjom. Coś, co uznawała za bezpieczną formę działania, okazało się także niebezpieczne.
Nagły ruch staruszki wyrwał ją z zamyślenia. Podążyła wzrokiem za chudym, zgarbionym ciałem, by później skupić spojrzenie na grubej księdze. Po chwili czuła jej ciężar w swoich dłoniach: ciężar i ciepło, wibrowała wiedzą i magią. - Dziękuję - powiedziała krótko, ujmując wolumin z delikatnością i zarazem pewnym zniecierpliwieniem. Dowiedziały się dziś wiele, ale zamierzała pogłębić swą wiedzę - a kto, jeśli nie szanowana i poważana, zwłaszcza w światku Śmiertelnego Nokturnu, kobieta mogła posiadać najciekawszą biblioteczkę, pełną pozycji, których nie odnalazłaby nigdzie indziej? Skinęła głową, jeszcze raz spoglądając na Maggs. Oczy wiedźmy przygasły, usta zacisnęły się; fascynacja tematem artefaktów minęła, tak samo jak czas, który łamaczka mogła poświęcić na rozmowę z nimi. - W razie dalszych wątpliwości - zapewne pojawimy się ponownie - dodała spokojnie, wstając z niewygodnego krzesła. Artefakty i anomalie, wiedza na ten temat, ciągle wydawała się niewystarczająca, lecz miała nadzieję, że wolumin o skórzanej, czarnej okładce, rozjaśni niektóre kwestie, być może pozwalając odnaleźć im coś jeszcze; coś, co mogłoby pomóc Rycerzom Walpurgii. Deirdre zarzuciła kaptur na czarne włosy, po czym odwróciła się od stołu i ruszyła wąskim korytarzem w stronę wyjścia.
| maggs i dei zt
Nagły ruch staruszki wyrwał ją z zamyślenia. Podążyła wzrokiem za chudym, zgarbionym ciałem, by później skupić spojrzenie na grubej księdze. Po chwili czuła jej ciężar w swoich dłoniach: ciężar i ciepło, wibrowała wiedzą i magią. - Dziękuję - powiedziała krótko, ujmując wolumin z delikatnością i zarazem pewnym zniecierpliwieniem. Dowiedziały się dziś wiele, ale zamierzała pogłębić swą wiedzę - a kto, jeśli nie szanowana i poważana, zwłaszcza w światku Śmiertelnego Nokturnu, kobieta mogła posiadać najciekawszą biblioteczkę, pełną pozycji, których nie odnalazłaby nigdzie indziej? Skinęła głową, jeszcze raz spoglądając na Maggs. Oczy wiedźmy przygasły, usta zacisnęły się; fascynacja tematem artefaktów minęła, tak samo jak czas, który łamaczka mogła poświęcić na rozmowę z nimi. - W razie dalszych wątpliwości - zapewne pojawimy się ponownie - dodała spokojnie, wstając z niewygodnego krzesła. Artefakty i anomalie, wiedza na ten temat, ciągle wydawała się niewystarczająca, lecz miała nadzieję, że wolumin o skórzanej, czarnej okładce, rozjaśni niektóre kwestie, być może pozwalając odnaleźć im coś jeszcze; coś, co mogłoby pomóc Rycerzom Walpurgii. Deirdre zarzuciła kaptur na czarne włosy, po czym odwróciła się od stołu i ruszyła wąskim korytarzem w stronę wyjścia.
| maggs i dei zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zaniedbany dziedziniec
Szybka odpowiedź