Sklep jubilerski
AutorWiadomość
Sklep jubilerski A. Blythe
Wytwory jubilerskie rodziny Blythe od pokoleń zachwycają kunsztem i wysoką jakością wykonania. Znajdziesz tutaj zarówno pierścionki zaręczynowe dla ukochanych dam, jak i podarunki na wszelkie okazje; od naszyjników, kolczyków i tiar pełnych szlachetnych kamieni po pierścienie z rodowymi sygnaturami. Właściciel samodzielnie tworzy każde dzieło i na życzenie klienta wprowadza pożądane modyfikacje. Ponadto w tymże sklepie można wykupić usługę wykonania magicznego talizmanu, po dostarczeniu odpowiednich komponentów. Wszystko ma jednak swoją cenę, a zgodnie z wyznawaną zasadą, Blythe nie zwykł się targować.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:26, w całości zmieniany 1 raz
/Więc zaczynam ^^. Mniej więcej połowa sierpnia?
Z zadowoloną miną dokończyła obraz. Należał do tych mniej wymagających prac, do których nie potrzebowała idealnej ciszy i spokoju, więc mogła namalować go na ulicy. Zresztą, musiała jakoś pożytkować te kilka godzin siedzenia tu, a kiwanie się na stołku i obserwowanie przechodzących czarodziejów szybko by jej się znudziło, musiała robić coś konkretnego i przy okazji zademonstrować, że faktycznie sama maluje swoje obrazy. I że jest dostatecznie utalentowana, by mimo jej młodego wieku dać jej szansę i zamówić u niej obraz.
Wyczyściła paletę i pędzle, po czym schowała je do specjalnego pokrowca, pozakręcała też wszystkie słoiczki z farbami i pieczołowicie ułożyła je w kasetce. Złożyła sztalugę i wszystko wysłała zaklęciem do mieszkania brata, tak jak każdego dnia, po czym zebrała się do odejścia z ulicy. Od czasu wydarzenia mającego miejsce pod koniec lipca, malowała bliżej głównej części Pokątnej, gdzie było bezpieczniej, niż w dalszych, mniej uczęszczanych obszarach. Ciągle przecież obawiała się ponownego spotkania z niejaką Melanie Karkarov i często reagowała niespokojnie, gdy ktoś zbyt długo się jej przyglądał lub wykonywał w jej pobliżu jakiś gwałtowny ruch. Ale niestety, musiała tu nadal przychodzić, póki nie znajdzie lepszego, bezpieczniejszego miejsca do malowania, które jednocześnie gwarantowało jej zauważalność. Choć może powinna pomyśleć nad innymi metodami zaistnienia w artystycznym świecie?
Mijając czarodziejów, szła w górę ulicy. Nagle jednak tuż pod jej nogi wyskoczył zbłąkany kot i Lyra prawie się o niego potknęła, lekko się zataczając, by utrzymać równowagę. To zmusiło ją do spojrzenia w bok; akurat przechodziła obok nowo otwartego sklepu z magiczną biżuterią. Który do tej pory z wiadomych powodów omijała szerokim łukiem, gdyż z pewnością nie byłoby jej stać na żadną z połyskujących na wystawie ozdób. Ale wtedy jej spojrzenie przesunęło się wyżej, na odsłonięty już szyld z nazwą sklepu. Od razu skojarzyła to nazwisko. Czy nie tak nazywał się brat Daniela, jej dalekiego krewnego ze strony matki? Nazwisko Krueger nie było często spotykane w Anglii, więc zbieg okoliczności był raczej mało prawdopodobny.
Zastanowiła się przez chwilę, podchodząc nieco bliżej szyby wystawowej i zaglądając do środka. W sklepie znajdował się mężczyzna, na pierwszy rzut oka będący nieco podobny do Daniela. To sprawiło, że Lyra zdecydowała się otworzyć drzwi i niepewnie wsunąć do środka. Choćby po to, by powitać dalekiego krewnego, o ile rzecz jasna ten nie będzie mieć nic przeciwko jej wizycie. Ernsta kojarzyła dużo słabiej niż Daniela, więc nie wiedziała, jaki miał stosunek do brytyjskiej części rodziny. Nieczęsto bywała w tego typu miejscach, więc czuła się niezręcznie, tym bardziej, że jej skromna sukienka i naturalny wygląd już na pierwszy rzut oka wydawały się nie pasować do gustownego wnętrza, gdzie na półkach leżały przepiękne ozdoby.
Z zadowoloną miną dokończyła obraz. Należał do tych mniej wymagających prac, do których nie potrzebowała idealnej ciszy i spokoju, więc mogła namalować go na ulicy. Zresztą, musiała jakoś pożytkować te kilka godzin siedzenia tu, a kiwanie się na stołku i obserwowanie przechodzących czarodziejów szybko by jej się znudziło, musiała robić coś konkretnego i przy okazji zademonstrować, że faktycznie sama maluje swoje obrazy. I że jest dostatecznie utalentowana, by mimo jej młodego wieku dać jej szansę i zamówić u niej obraz.
Wyczyściła paletę i pędzle, po czym schowała je do specjalnego pokrowca, pozakręcała też wszystkie słoiczki z farbami i pieczołowicie ułożyła je w kasetce. Złożyła sztalugę i wszystko wysłała zaklęciem do mieszkania brata, tak jak każdego dnia, po czym zebrała się do odejścia z ulicy. Od czasu wydarzenia mającego miejsce pod koniec lipca, malowała bliżej głównej części Pokątnej, gdzie było bezpieczniej, niż w dalszych, mniej uczęszczanych obszarach. Ciągle przecież obawiała się ponownego spotkania z niejaką Melanie Karkarov i często reagowała niespokojnie, gdy ktoś zbyt długo się jej przyglądał lub wykonywał w jej pobliżu jakiś gwałtowny ruch. Ale niestety, musiała tu nadal przychodzić, póki nie znajdzie lepszego, bezpieczniejszego miejsca do malowania, które jednocześnie gwarantowało jej zauważalność. Choć może powinna pomyśleć nad innymi metodami zaistnienia w artystycznym świecie?
Mijając czarodziejów, szła w górę ulicy. Nagle jednak tuż pod jej nogi wyskoczył zbłąkany kot i Lyra prawie się o niego potknęła, lekko się zataczając, by utrzymać równowagę. To zmusiło ją do spojrzenia w bok; akurat przechodziła obok nowo otwartego sklepu z magiczną biżuterią. Który do tej pory z wiadomych powodów omijała szerokim łukiem, gdyż z pewnością nie byłoby jej stać na żadną z połyskujących na wystawie ozdób. Ale wtedy jej spojrzenie przesunęło się wyżej, na odsłonięty już szyld z nazwą sklepu. Od razu skojarzyła to nazwisko. Czy nie tak nazywał się brat Daniela, jej dalekiego krewnego ze strony matki? Nazwisko Krueger nie było często spotykane w Anglii, więc zbieg okoliczności był raczej mało prawdopodobny.
Zastanowiła się przez chwilę, podchodząc nieco bliżej szyby wystawowej i zaglądając do środka. W sklepie znajdował się mężczyzna, na pierwszy rzut oka będący nieco podobny do Daniela. To sprawiło, że Lyra zdecydowała się otworzyć drzwi i niepewnie wsunąć do środka. Choćby po to, by powitać dalekiego krewnego, o ile rzecz jasna ten nie będzie mieć nic przeciwko jej wizycie. Ernsta kojarzyła dużo słabiej niż Daniela, więc nie wiedziała, jaki miał stosunek do brytyjskiej części rodziny. Nieczęsto bywała w tego typu miejscach, więc czuła się niezręcznie, tym bardziej, że jej skromna sukienka i naturalny wygląd już na pierwszy rzut oka wydawały się nie pasować do gustownego wnętrza, gdzie na półkach leżały przepiękne ozdoby.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Dystyngowana starsza kobieta obracała w swoich wychudzonych dłoniach misterny złoty pierścień. Olbrzymi rubin rzucał czerwone refleksy, gdy klientka wkładała klejnot na palec i przyglądała się mu za wszystkich stron. Wciąż była niezadowolona. To był już piąty, który zapragnęła przymierzyć i widocznie będzie trzeba znaleźć szósty, aby wiekowa czarownica mogła wyplamić swoimi brudnymi rękoma kolejny klejnot. Obchodziła się z nimi tak nieostrożnie jakby były tanimi jarmarkowymi błyskotkami ze stali i szkła, choć w rzeczywistości niektóre z tych drobiazgów swoją wartością przewyższały miesięczny dochód niektórych rodzin.
Czekał. Po prostu czekał na niewyraźny pomruk „Są inne?”, aby podać staruszce następny mały cud jubilerskiego rzemiosła, którym jednak ta wzgardzi i zażąda kolejnego. Nie! Uśmiechnęła się, lekko. Wybrała. Kupiła. Wyszła, otwierając drzwi i potrącając przy tym srebrny dzwoneczek uwieszony nad progiem. Radosne dzwonienie wypełniło na kilka sekund wnętrze sklepu swym coraz cichszym brzmieniem przynosząc ulgę. Takie osoby jak ta niezdecydowana starowinka naprawdę potrafiły zamęczyć. Całe szczęście, że stanowiły nikłą część klientów odwiedzających sklep.
Bo tak naprawdę przebywanie tutaj było czystą przyjemnością. W otoczeniu pysznych bordowych ścian i dębowych postumentów, wszechobecnych luster i brązowych, obitych skórą puf można było poczuć się wyjątkowo. Skrzące się w słonecznym i magicznym świetle zamknięta w szklanych gablotach biżuteria rzucała bajeczne refleksy roztaczając w pomieszczeniu drogocenną aurę luksusu. Nawet stojąc za ladą, w miejscu przeznaczonym dla zwykłego podwładnego czuł się w swoim żywiole otoczony blichtrem złota i brylantów. Kunsztownie wykonane ozdoby kusiły przechodniów zza szyb, którzy głodnym wzrokiem podziwiali ich piękno. Właśnie ten przepych nadawał sens całemu przedsięwzięciu. Nie tylko temu jednemu sklepikowi, lecz również reszcie jego sióstr rozproszonych po całej Europie. Wielkiej pajęczynie oplatającej kontynent niby wysadzana lśniącymi diamentami miast srebrna siatka.
Której to właściciel właśnie bawił się we własnego pracownika.
Mężczyzna usiadł w obitym smoczą skórą fotelu i ze starannością zaczął czyścić delikatnym kawałkiem materiału prezentowane przed chwilą pierścienie. Nie musiał wcale tego robić, jednak czynność ta niezwykle go odprężała. Potrzebował wyciszenia, każdej minuty spokoju i wytchnienia. Ostatnie dni naprawdę były ciężkie i wciąż nie potrafił otrząsnąć się po wydarzeniu, które tak niespodziewanie napadło na jego życie. Po spotkaniu z bratem…
Delikatny szmer metalowego dzwonka wyrwał Ernsta z zadumy. Skrzypnięcie drzwi skierowało jego uwagę na wchodzącą do sklepu płomiennowłosą dziewczynę. Wydawała się czegoś szukać – nie wyglądało jednak na to, aby chodziło o sprzedawane kosztowności. Swoją postacią sprawiała wrażenie… Cóż, niewystarczająco zamożnej, aby móc pozwolić na zakup nawet najdrobniejszej błyskotki.
- Mogę w czymś pomóc, panienko? – zapytał, niechętnie podnosząc się z wygodnego siedziska. Nie interesował się zbytnio drobną postacią, która właśnie rozglądała się po pomieszczeniu. Dopiero, gdy odłożył wypolerowane elementy biżuterii do odpowiednich gablot zwrócił na nią większą uwagę. Spojrzał na nią z drugiego końca lokalu zastanawiając się, czego taka krucha, skromniutka istotka może tutaj szukać.
Czekał. Po prostu czekał na niewyraźny pomruk „Są inne?”, aby podać staruszce następny mały cud jubilerskiego rzemiosła, którym jednak ta wzgardzi i zażąda kolejnego. Nie! Uśmiechnęła się, lekko. Wybrała. Kupiła. Wyszła, otwierając drzwi i potrącając przy tym srebrny dzwoneczek uwieszony nad progiem. Radosne dzwonienie wypełniło na kilka sekund wnętrze sklepu swym coraz cichszym brzmieniem przynosząc ulgę. Takie osoby jak ta niezdecydowana starowinka naprawdę potrafiły zamęczyć. Całe szczęście, że stanowiły nikłą część klientów odwiedzających sklep.
Bo tak naprawdę przebywanie tutaj było czystą przyjemnością. W otoczeniu pysznych bordowych ścian i dębowych postumentów, wszechobecnych luster i brązowych, obitych skórą puf można było poczuć się wyjątkowo. Skrzące się w słonecznym i magicznym świetle zamknięta w szklanych gablotach biżuteria rzucała bajeczne refleksy roztaczając w pomieszczeniu drogocenną aurę luksusu. Nawet stojąc za ladą, w miejscu przeznaczonym dla zwykłego podwładnego czuł się w swoim żywiole otoczony blichtrem złota i brylantów. Kunsztownie wykonane ozdoby kusiły przechodniów zza szyb, którzy głodnym wzrokiem podziwiali ich piękno. Właśnie ten przepych nadawał sens całemu przedsięwzięciu. Nie tylko temu jednemu sklepikowi, lecz również reszcie jego sióstr rozproszonych po całej Europie. Wielkiej pajęczynie oplatającej kontynent niby wysadzana lśniącymi diamentami miast srebrna siatka.
Której to właściciel właśnie bawił się we własnego pracownika.
Mężczyzna usiadł w obitym smoczą skórą fotelu i ze starannością zaczął czyścić delikatnym kawałkiem materiału prezentowane przed chwilą pierścienie. Nie musiał wcale tego robić, jednak czynność ta niezwykle go odprężała. Potrzebował wyciszenia, każdej minuty spokoju i wytchnienia. Ostatnie dni naprawdę były ciężkie i wciąż nie potrafił otrząsnąć się po wydarzeniu, które tak niespodziewanie napadło na jego życie. Po spotkaniu z bratem…
Delikatny szmer metalowego dzwonka wyrwał Ernsta z zadumy. Skrzypnięcie drzwi skierowało jego uwagę na wchodzącą do sklepu płomiennowłosą dziewczynę. Wydawała się czegoś szukać – nie wyglądało jednak na to, aby chodziło o sprzedawane kosztowności. Swoją postacią sprawiała wrażenie… Cóż, niewystarczająco zamożnej, aby móc pozwolić na zakup nawet najdrobniejszej błyskotki.
- Mogę w czymś pomóc, panienko? – zapytał, niechętnie podnosząc się z wygodnego siedziska. Nie interesował się zbytnio drobną postacią, która właśnie rozglądała się po pomieszczeniu. Dopiero, gdy odłożył wypolerowane elementy biżuterii do odpowiednich gablot zwrócił na nią większą uwagę. Spojrzał na nią z drugiego końca lokalu zastanawiając się, czego taka krucha, skromniutka istotka może tutaj szukać.
Gość
Gość
Nie dało się nie zauważyć, że nie pasowała do tego miejsca. Może sto lat temu, w czasach, kiedy jej rodzina cieszyła się jeszcze poważaniem i nie odbiegała zbytnio od pozostałych starych rodów, mogłaby ekscytować się błyskotkami, jak większość dobrze urodzonych dziewcząt w jej wieku. Chodziłaby w pięknych strojach i wszyscy patrzeliby na nią z zachwytem, nie pogardą, zaś jej malarski talent cieszyłby się zainteresowaniem i nie musiałaby kurzyć się na ulicy, czekając na uwagę i z niejaką desperacją podejmując się różnych zleceń i wyzwań artystycznych. Niestety, przyszła na świat już po tym, jak Weasleyowie stracili majątek i poważanie, więc nigdy nie znała innego stanu rzeczy. Na takie rzeczy, jakie widniały na półkach tego sklepu, mogła co najwyżej popatrzeć.
Mężczyzna zauważył ją i obrzucił spojrzeniem. Prawdopodobnie nawet jej nie rozpoznał, co nie powinno jej dziwić, skoro prawdopodobnie nigdy nawet jej nie widział. Może co najwyżej na jakichś zdjęciach, o ile jej matka utrzymywała bliższy kontakt ze swoimi krewnymi z rodziny Morganów. Lyra speszyła się, przez chwilę zastanawiając się, czy jednak się nie wycofać, udając, że weszła tutaj przez pomyłkę. Ostatecznie jednak przemogła nieśmiałość, każącą jej natychmiast wziąć nogi za pas i nie narażać się na śmieszność, i podeszła nieco bliżej.
- Ernst Krueger? – zapytała cichutko, po czym ciągnęła dalej, zanim mężczyzna postanowi ją spławić. – Nazywam się Lyra Weasley. Znam pańskiego brata... i jestem daleką rodziną od strony Morganów. Przechodząc ulicą, zobaczyłam pański sklep... I postanowiłam zajrzeć.
Na bladych, nakrapianych policzkach pojawiły się leciutkie rumieńce. Lustrowała wzrokiem sylwetkę Ernsta, doszukując się w nim kolejnych podobieństw do jego brata, zupełnie nieświadoma, jak dokładnie wyglądały ich obecne relacje. Zdała sobie jednak sprawę, że Daniel praktycznie w ogóle nie wspominał o starszym bracie i tak na dobrą sprawę nie wiedziała o nim nic, poza tym, że prowadził udany interes jubilerski i posiadał sporo sklepów w kilku różnych krajach.
Zastanawiała się więc, czy Ernst ucieszy się z kontaktu z brytyjską częścią rodziny, czy może postanowi ją stąd wyrzucić? Nie miała pojęcia, jak zareaguje, więc wpatrzyła się w niego wyczekująco, by po chwili przesunąć spojrzenie na pierścionki wystawione w najbliższej gablocie. Patrzenie na nie było chyba łatwiejsze niż wpatrywanie się w przenikliwe, niebieskie oczy mężczyzny.
Mężczyzna zauważył ją i obrzucił spojrzeniem. Prawdopodobnie nawet jej nie rozpoznał, co nie powinno jej dziwić, skoro prawdopodobnie nigdy nawet jej nie widział. Może co najwyżej na jakichś zdjęciach, o ile jej matka utrzymywała bliższy kontakt ze swoimi krewnymi z rodziny Morganów. Lyra speszyła się, przez chwilę zastanawiając się, czy jednak się nie wycofać, udając, że weszła tutaj przez pomyłkę. Ostatecznie jednak przemogła nieśmiałość, każącą jej natychmiast wziąć nogi za pas i nie narażać się na śmieszność, i podeszła nieco bliżej.
- Ernst Krueger? – zapytała cichutko, po czym ciągnęła dalej, zanim mężczyzna postanowi ją spławić. – Nazywam się Lyra Weasley. Znam pańskiego brata... i jestem daleką rodziną od strony Morganów. Przechodząc ulicą, zobaczyłam pański sklep... I postanowiłam zajrzeć.
Na bladych, nakrapianych policzkach pojawiły się leciutkie rumieńce. Lustrowała wzrokiem sylwetkę Ernsta, doszukując się w nim kolejnych podobieństw do jego brata, zupełnie nieświadoma, jak dokładnie wyglądały ich obecne relacje. Zdała sobie jednak sprawę, że Daniel praktycznie w ogóle nie wspominał o starszym bracie i tak na dobrą sprawę nie wiedziała o nim nic, poza tym, że prowadził udany interes jubilerski i posiadał sporo sklepów w kilku różnych krajach.
Zastanawiała się więc, czy Ernst ucieszy się z kontaktu z brytyjską częścią rodziny, czy może postanowi ją stąd wyrzucić? Nie miała pojęcia, jak zareaguje, więc wpatrzyła się w niego wyczekująco, by po chwili przesunąć spojrzenie na pierścionki wystawione w najbliższej gablocie. Patrzenie na nie było chyba łatwiejsze niż wpatrywanie się w przenikliwe, niebieskie oczy mężczyzny.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Weasley… Znał to nazwisko. Niejednokrotnie pojawiało się ono w opowieściach matki. Któraś z jej sióstr czy kuzynek wyszła za mąż za człowieka o takiej godności. Kobieta zawsze ekscytowała się, gdy zaczynała o tym mówić. Podobno był to ród szlachecki, nie to co Kruegerowie...
W młodości nie potrafił oprzeć się tej iluzorycznej władzy „lepszych” rodzin. Kruegerowie byli jedynie mieszczańską familią, czystej krwi, jednak pozbawioną jakiejkolwiek wyższej pozycji w społeczeństwie ugruntowanej poprzez wyjątkowe pochodzenie. Wszystko, co osiągnęli zdobyli dzięki pracy i zaradności członków rodu. Nie, żeby wyszło im to na złe – obecnie dzierżone wpływy i majątek były nawet większe niż te należące do niektórych szlachciców. Mimo to posiadanie herbu i wywyższającego pochodzenia jest czymś, czego Kruegerowie nigdy nie będą w stanie osiągnąć. Tak, niegdyś naprawdę wprawiało go to w zazdrość.
Teraz było inaczej. Mężczyzna nie widział różnicy pomiędzy czarodziejem czystej krwi, szlachcicem czy mugolakiem. Wszyscy byli przecież równi. Nie można wielbić kogoś tylko dlatego, że jego przodek czymś się wsławił. Nie można przeklinać człowieka za grzechy jego ojca. Pozwiązywanie nazwisk z zamożnością i chwałą uważał za absurdalną zabawę. Jednak gdy tylko usłyszał nazwisko dziewczyny nieco się zdziwił. Nie miał podstaw, aby posądzać ją o kłamstwo – jej aparycja potwierdzała zarówno krew Weasleyów, jak i korzenie ze strony Morganów. I owszem, wiedział że jej ród jest dość ubogi, lecz żeby aż tak? Dziewczyna naprawdę nie sprawiała wrażanie kogoś, kto może się liczyć wśród tutejszych hrabiów.
Cóż za ironia losu. On, choć pochodził ze zwykłej czarodziejskiej rodziny posiadał większą władzę niż jego szlachetnie urodzona krewniaczka.
Dziewczyna starała się być uprzejma. Stąpała ostrożnie, lecz już pierwsze jej kroki spoczęły na grząskim gruncie.
- Nie sądzę, aby wspominanie osoby mojego brata mogło przynieść jakiekolwiek korzyści. Nie chcę słyszeć ani słowa o Danielu. – z trudem wypowiedział to słowo, wręcz wypluł je brzydząc się ohydnym smakiem najplugawszego z imion. – Dla twojej informacji – nie darzymy się zbyt wielką przyjaźnią.
Rumieniąca się dziewczyna spojrzała na niego, aby chwilę później umknąć wzrokiem ku najbliższej wystawie. Wstydziła się? Bała się tej sytuacji? Gdyby tak było już dawno by wyszła, nie mówiąc o sobie ani słowa. Nie była aż tak nieśmiała, na jaką wyglądała. Przyjemna niespodzianka.
- Ale mniejsza o niego. Miło mi cię poznać, Lyro. – kilka długich kroków wystarczyło, aby pokonać dzielącą ich odległość. Z tej perspektywy dokładnie widział twarz dalekiej kuzynki: delikatne niewinne oblicze usiane niezliczoną ilością drobniutkich piegów. – Wybacz, że cię nie rozpoznałem, lecz moja wiedza o tutejszych krewnych jest bardzo ograniczona.
Przywołał na usta swój najbardziej urzekający uśmiech i wyciągnął ku Lyrze dłoń. Miał nadzieję, że dziewczyna odwzajemni gest – w końcu nieczęsto miał okazję poznać osobę, która należała do jego rodziny i nie zniszczyła mu życia.
W młodości nie potrafił oprzeć się tej iluzorycznej władzy „lepszych” rodzin. Kruegerowie byli jedynie mieszczańską familią, czystej krwi, jednak pozbawioną jakiejkolwiek wyższej pozycji w społeczeństwie ugruntowanej poprzez wyjątkowe pochodzenie. Wszystko, co osiągnęli zdobyli dzięki pracy i zaradności członków rodu. Nie, żeby wyszło im to na złe – obecnie dzierżone wpływy i majątek były nawet większe niż te należące do niektórych szlachciców. Mimo to posiadanie herbu i wywyższającego pochodzenia jest czymś, czego Kruegerowie nigdy nie będą w stanie osiągnąć. Tak, niegdyś naprawdę wprawiało go to w zazdrość.
Teraz było inaczej. Mężczyzna nie widział różnicy pomiędzy czarodziejem czystej krwi, szlachcicem czy mugolakiem. Wszyscy byli przecież równi. Nie można wielbić kogoś tylko dlatego, że jego przodek czymś się wsławił. Nie można przeklinać człowieka za grzechy jego ojca. Pozwiązywanie nazwisk z zamożnością i chwałą uważał za absurdalną zabawę. Jednak gdy tylko usłyszał nazwisko dziewczyny nieco się zdziwił. Nie miał podstaw, aby posądzać ją o kłamstwo – jej aparycja potwierdzała zarówno krew Weasleyów, jak i korzenie ze strony Morganów. I owszem, wiedział że jej ród jest dość ubogi, lecz żeby aż tak? Dziewczyna naprawdę nie sprawiała wrażanie kogoś, kto może się liczyć wśród tutejszych hrabiów.
Cóż za ironia losu. On, choć pochodził ze zwykłej czarodziejskiej rodziny posiadał większą władzę niż jego szlachetnie urodzona krewniaczka.
Dziewczyna starała się być uprzejma. Stąpała ostrożnie, lecz już pierwsze jej kroki spoczęły na grząskim gruncie.
- Nie sądzę, aby wspominanie osoby mojego brata mogło przynieść jakiekolwiek korzyści. Nie chcę słyszeć ani słowa o Danielu. – z trudem wypowiedział to słowo, wręcz wypluł je brzydząc się ohydnym smakiem najplugawszego z imion. – Dla twojej informacji – nie darzymy się zbyt wielką przyjaźnią.
Rumieniąca się dziewczyna spojrzała na niego, aby chwilę później umknąć wzrokiem ku najbliższej wystawie. Wstydziła się? Bała się tej sytuacji? Gdyby tak było już dawno by wyszła, nie mówiąc o sobie ani słowa. Nie była aż tak nieśmiała, na jaką wyglądała. Przyjemna niespodzianka.
- Ale mniejsza o niego. Miło mi cię poznać, Lyro. – kilka długich kroków wystarczyło, aby pokonać dzielącą ich odległość. Z tej perspektywy dokładnie widział twarz dalekiej kuzynki: delikatne niewinne oblicze usiane niezliczoną ilością drobniutkich piegów. – Wybacz, że cię nie rozpoznałem, lecz moja wiedza o tutejszych krewnych jest bardzo ograniczona.
Przywołał na usta swój najbardziej urzekający uśmiech i wyciągnął ku Lyrze dłoń. Miał nadzieję, że dziewczyna odwzajemni gest – w końcu nieczęsto miał okazję poznać osobę, która należała do jego rodziny i nie zniszczyła mu życia.
Gość
Gość
W przypadku Weasleyów to wcale nie wyglądało tak wspaniale, jak mogło się wydawać w dawnych wyobrażeniach Ernsta. Może te kilkadziesiąt i więcej lat temu takie wyobrażenia miałyby pokrycie w rzeczywistości, ale na pewno nie teraz. Lyra miała świadomość, że niejeden czarodziej nieczystej krwi posiadał więcej, niż ona, zauważyła to już w szkole. W Hogwarcie miała znoszone szaty i wyświechtane podręczniki, i często stykała się z nieprzychylnymi uwagami na ten temat. Często też marzyła o tym, by żyć lepiej, by nie musieć martwić się o przyszłość. Ale mimo wszystko była bardzo przywiązana do swojej rodziny i nie wyobrażała sobie działać przeciwko niej. Zdecydowanie nie była jednak typem osoby wywyższającej się czy szufladkującej ludzi na podstawie pochodzenia. Zachowywała się normalnie i poprawnie, czując raczej onieśmielenie względem Ernsta. Z ich dwójki to on zdecydowanie miał wyższą pozycję – przynajmniej w aspekcie posiadania. Budził mimowolny respekt i zaintrygowanie Lyry, tym bardziej, że był tym owianym tajemnicą starszym bratem Daniela. Cieszyła się, że nadarzyła się okazja, by go poznać. Najwyraźniej tegoroczne lato miało obfitować w pojawianie się nowych członków rodziny.
Mężczyzna mierzył ją wzrokiem, wyraźnie próbując się upewnić, czy mogła być tym, za kogo się podawała. Jednak jej rude włosy, blada skóra czy złociste piegi pokrywające policzki i nos wyraźnie sugerowały pokrewieństwo z Weasleyami, zaś coś w rysach twarzy oraz drobna budowa przywodziło na myśl matkę z Morganów.
Zdziwiła się nieco, widząc jego reakcję na wspomnienie Daniela, jednak skinęła głową.
- Oczywiście, rozumiem – przytaknęła, wciąż zarumieniona na twarzy. – Nie wiedziałam o tym.
Wyglądało na to, że bracia rzeczywiście mieli kiepskie relacje, skoro Ernst tak zareagował na wspomnienie o nim. Tak więc Lyra już na samym wstępie zrobiła niezłą gafę, ale zupełnie nieświadomie. Musiała być bardziej ostrożna; nierozsądnym było zrazić do siebie kogoś takiego, jak ten mężczyzna. Oczywiście, ciekawiło ją, o co w tym wszystkim chodziło, tym bardziej że sama zawsze miała tak dobre relacje ze swoimi braćmi, ale żadne pytanie nie padło z jej ust. Może kiedyś się dowie i zrozumie?
- Mi także miło pana... ciebie poznać – poprawiła się. Gdy po chwili podszedł bliżej, musiała lekko zadrzeć głowę do góry, by z pozycji swojego niskiego wzrostu spojrzeć mu w twarz. – Ale nic się nie stało.
Podała mu swoją drobną, bladą dłoń, pozwalając, by zamknął ją w krótkim uścisku. Mimo onieśmielenia, jej zielone oczy błyszczały ledwie skrywaną ciekawością.
- Jesteś w Anglii od niedawna, prawda? – zapytała po chwili. Była ciekawa, chciała poznać nowo odkrytego członka rodziny, który przybył z dalekiego, nieznanego jej kraju. Lyra niestety nigdy nie była poza Wyspami. Nie miała takiej możliwości, dlatego tym bardziej intrygowali ją ludzie światowi, mogący uraczyć ją ciekawymi historiami.
Mężczyzna mierzył ją wzrokiem, wyraźnie próbując się upewnić, czy mogła być tym, za kogo się podawała. Jednak jej rude włosy, blada skóra czy złociste piegi pokrywające policzki i nos wyraźnie sugerowały pokrewieństwo z Weasleyami, zaś coś w rysach twarzy oraz drobna budowa przywodziło na myśl matkę z Morganów.
Zdziwiła się nieco, widząc jego reakcję na wspomnienie Daniela, jednak skinęła głową.
- Oczywiście, rozumiem – przytaknęła, wciąż zarumieniona na twarzy. – Nie wiedziałam o tym.
Wyglądało na to, że bracia rzeczywiście mieli kiepskie relacje, skoro Ernst tak zareagował na wspomnienie o nim. Tak więc Lyra już na samym wstępie zrobiła niezłą gafę, ale zupełnie nieświadomie. Musiała być bardziej ostrożna; nierozsądnym było zrazić do siebie kogoś takiego, jak ten mężczyzna. Oczywiście, ciekawiło ją, o co w tym wszystkim chodziło, tym bardziej że sama zawsze miała tak dobre relacje ze swoimi braćmi, ale żadne pytanie nie padło z jej ust. Może kiedyś się dowie i zrozumie?
- Mi także miło pana... ciebie poznać – poprawiła się. Gdy po chwili podszedł bliżej, musiała lekko zadrzeć głowę do góry, by z pozycji swojego niskiego wzrostu spojrzeć mu w twarz. – Ale nic się nie stało.
Podała mu swoją drobną, bladą dłoń, pozwalając, by zamknął ją w krótkim uścisku. Mimo onieśmielenia, jej zielone oczy błyszczały ledwie skrywaną ciekawością.
- Jesteś w Anglii od niedawna, prawda? – zapytała po chwili. Była ciekawa, chciała poznać nowo odkrytego członka rodziny, który przybył z dalekiego, nieznanego jej kraju. Lyra niestety nigdy nie była poza Wyspami. Nie miała takiej możliwości, dlatego tym bardziej intrygowali ją ludzie światowi, mogący uraczyć ją ciekawymi historiami.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
- Czyli mój braciszek nie chwalił się, jak bardzo został przeze mnie pokrzywdzony? Musiał naprawdę się zmienić, skoro nie użalał się nad swoim życiem w twojej obecności. – czemu o nim wspominał? Czy nie zakończył przed chwilą tego tematu? Powinien nie dopuścić do jego kontynuacji, a to właśnie on ciągnął wątek, rozwijając nić rozmowy i odsłaniając otulone przędzą zardzewiałe wrzeciono rzeczywistości. Kłuło boleśnie, lecz jakaś masochistyczna myśl kazała rozsupływać otaczający je sznur obojętności aby odkryć zasnutą nim igłę. Wbijać nagi szpikulec coraz głębiej w duszę. Upuścić w brutalny sposób złej krwi, która została skażona niedawnym spotkaniem. – Z tego co pamiętam miał w zwyczaju skarżyć się na swoje nieszczęścia nawet przypadkowo poznanym osobom.
Uścisnął subtelną dłoń młodziutkiej dziewczyny. Smukła i delikatna skojarzyła mu się z ręką artystki, przeznaczoną do tworzenia piękna i wyrafinowanych dzieł. To możliwe, aby ona również kochała sztukę, tak samo jak on? Kilka drobnych, barwnych plamek przypominało te zostawione przez rozchlapaną farbę. Całą dziewczynę otaczał zapach terpentyny i pigmentów, cudowna, uduchowiona woń malarskiej pracowni. Oczyszczająca umysł, błoga i odprężająca.
- Jestem tutaj od niecałego miesiąca. Bywałem w tym kraju już kilkakrotnie, ale nigdy na tak długo. – dziewczyna podświadomie wzbudziła w nim zaufanie. Może to przez jej niewinny wygląd lub przez aurę artyzmu, która niemal namacalnie ją otaczała nie miał oporów przed uchyleniem przed nią odrobiny swojego życia i myśli, tych dostępnych dla świata i dla publiki, starannie wyselekcjonowanej spośród tłumu twarzy. Oczywiście, wszyscy byli równi. Czyli gorsi niż Ernst Krueger.
Mimo wszystko niektórym udawało się jakimś cudem przekonywać tego surowego mężczyznę do siebie. Lyra najwidoczniej zaliczała się do tego nielicznego grona. Łagodna, nienachalna i na swój sposób nawet urocza. Całkowicie inna niż osoby, z którymi dotąd spotykał się w Anglii. Jej policzki niemalże płonęły piegowatą czerwienią, lecz w szmaragdowych kocich oczach lśniła pewna zadziorność i wyczekiwanie. Dwoistość tej natury wprawiła mężczyznę w przyjemne rozbawienie. Zadane przez nią pytanie było tak swobodne, jakby znali się już od dawna. Ta śmiałość śmieszyła nieco Ernsta, lecz nie przeszkadzała mu ani trochę. Cieszył się, ze może z kimś po prostu porozmawiać.
- Z tego co usłyszałem wnioskuję, że wiesz o mnie więcej niż ja wiem o tobie. Nie będziesz miała nic przeciwko, że zapytam czym się zajmujesz? – to była naprawdę interesująca kwestia. Nie miał pojęcia o jej życiu, podczas gdy ona zdawała się posiadać już jakąś wiedzę na temat mężczyzny. Było to dość niewygodne, zwłaszcza gdy okazywało się, że łączą ich więzy krwi. Tym bardziej musiał dowiedzieć się więcej o stojącej naprzeciwko pannie Weasley. Tak na wszelki wypadek.
Uścisnął subtelną dłoń młodziutkiej dziewczyny. Smukła i delikatna skojarzyła mu się z ręką artystki, przeznaczoną do tworzenia piękna i wyrafinowanych dzieł. To możliwe, aby ona również kochała sztukę, tak samo jak on? Kilka drobnych, barwnych plamek przypominało te zostawione przez rozchlapaną farbę. Całą dziewczynę otaczał zapach terpentyny i pigmentów, cudowna, uduchowiona woń malarskiej pracowni. Oczyszczająca umysł, błoga i odprężająca.
- Jestem tutaj od niecałego miesiąca. Bywałem w tym kraju już kilkakrotnie, ale nigdy na tak długo. – dziewczyna podświadomie wzbudziła w nim zaufanie. Może to przez jej niewinny wygląd lub przez aurę artyzmu, która niemal namacalnie ją otaczała nie miał oporów przed uchyleniem przed nią odrobiny swojego życia i myśli, tych dostępnych dla świata i dla publiki, starannie wyselekcjonowanej spośród tłumu twarzy. Oczywiście, wszyscy byli równi. Czyli gorsi niż Ernst Krueger.
Mimo wszystko niektórym udawało się jakimś cudem przekonywać tego surowego mężczyznę do siebie. Lyra najwidoczniej zaliczała się do tego nielicznego grona. Łagodna, nienachalna i na swój sposób nawet urocza. Całkowicie inna niż osoby, z którymi dotąd spotykał się w Anglii. Jej policzki niemalże płonęły piegowatą czerwienią, lecz w szmaragdowych kocich oczach lśniła pewna zadziorność i wyczekiwanie. Dwoistość tej natury wprawiła mężczyznę w przyjemne rozbawienie. Zadane przez nią pytanie było tak swobodne, jakby znali się już od dawna. Ta śmiałość śmieszyła nieco Ernsta, lecz nie przeszkadzała mu ani trochę. Cieszył się, ze może z kimś po prostu porozmawiać.
- Z tego co usłyszałem wnioskuję, że wiesz o mnie więcej niż ja wiem o tobie. Nie będziesz miała nic przeciwko, że zapytam czym się zajmujesz? – to była naprawdę interesująca kwestia. Nie miał pojęcia o jej życiu, podczas gdy ona zdawała się posiadać już jakąś wiedzę na temat mężczyzny. Było to dość niewygodne, zwłaszcza gdy okazywało się, że łączą ich więzy krwi. Tym bardziej musiał dowiedzieć się więcej o stojącej naprzeciwko pannie Weasley. Tak na wszelki wypadek.
Gość
Gość
Lyra pokręciła głową.
- Szczerze mówiąc, Daniel niewiele mówił o swojej przeszłości i rodzinie – rzekła, dłonią poprawiając niesforne rude kosmyki. – Wiedziałam o tobie tylko tyle, że jesteś jego starszym bratem i zajmujesz się biżuterią.
Ernst, mimo wyraźnej niechęci do brata, wydawał się zaciekawiony wzmianką o nim. Choć zaledwie chwilę wcześniej polecił zakończenie tego tematu, sam do niego powrócił, wyrażając szczere zdumienie, że Daniel tak niewiele o nim mówił. Cóż, jeśli nawet mówił, to na pewno nie pannie Weasley, pewnie by to zapamiętała. Była w końcu ciekawa rozmaitych rodzinnych historii.
Zamyśliła się na moment; znała Daniela od dłuższego czasu, rozmawiali ze sobą, gdy tylko nadarzała się okazja do spotkania. Nie widywali się bardzo często, jednak oboje odnosili się do siebie dosyć swobodnie. Nie przypominała sobie prawie żadnych wypowiedzi na temat Ernsta. W ich pogawędkach częściej dominowała sztuka lub zwyczajna wymiana zdań na temat codziennego życia.
- To rzeczywiście niedługo. – zauważyła. – Czy życie w tamtych stronach znacząco różniło się od tego w Londynie?
Była ciekawa, czy Ernst postanowił zostać tutaj na dłużej, czy może po prostu pilnował otwarcia nowej filii swojego sklepu na Wyspach Brytyjskich, i po załatwieniu tej sprawy wróci do ojczystego kraju. Zastanawiała się też, jak odnajdzie się w tutejszym magicznym świecie, gdzie wciąż tak duże znaczenie w społeczeństwie miały szlachetne rody. Wyglądał jednak na kogoś, kto potrafił sobie poradzić z różnymi przeciwnościami i nie straszne były mu uprzedzenia. Wydawał się emanować wewnętrzną dumą i poczuciem wyższości, zupełnie jak większość brytyjskich czystokrwistych. Po zaledwie kilku minutach rozmowy wychwytywała coraz więcej różnic między nim a Danielem.
- Jestem malarką. Niestety dopiero początkującą – odpowiedziała, gdy zadał pytanie o zajęcie dziewczyny. – W tym roku skończyłam Hogwart i od tego czasu zajmuję się malarstwem. Często przychodzę z obrazami na ulicę Pokątną.
Tak naprawdę rysowała i malowała znacznie wcześniej, ale dawniej była to tylko jej pasja. Dopiero po skończeniu szkoły stała się czymś więcej, musiała przecież znaleźć jakiś sposób na życie, gdy okazało się, że jednak nie pójdzie w ślady starszego brata. Rzeczywiście, patrząc na nią, można było wywnioskować, że lubiła malować. Na jej dłoniach i sukience można było dopatrzeć się drobnych plamek olejnej farby; dwie niewielkie niebieskie kropki widniały również na jej policzku. Kilkugodzinne malowanie sprawiło również, że jej ubrania przesiąkły charakterystyczną wonią farb.
W głębi duszy żywiła nadzieję, że Ernst zainteresuje się jej obrazami, ale jednocześnie obawiała się, czy jej styl malowania trafiłby w gust kogoś takiego jak on, kto otaczał się pięknymi rzeczami i tworzył sztukę innego rodzaju, w postaci biżuterii spoczywającej w znajdujących się dookoła gablotkach.
- Szczerze mówiąc, Daniel niewiele mówił o swojej przeszłości i rodzinie – rzekła, dłonią poprawiając niesforne rude kosmyki. – Wiedziałam o tobie tylko tyle, że jesteś jego starszym bratem i zajmujesz się biżuterią.
Ernst, mimo wyraźnej niechęci do brata, wydawał się zaciekawiony wzmianką o nim. Choć zaledwie chwilę wcześniej polecił zakończenie tego tematu, sam do niego powrócił, wyrażając szczere zdumienie, że Daniel tak niewiele o nim mówił. Cóż, jeśli nawet mówił, to na pewno nie pannie Weasley, pewnie by to zapamiętała. Była w końcu ciekawa rozmaitych rodzinnych historii.
Zamyśliła się na moment; znała Daniela od dłuższego czasu, rozmawiali ze sobą, gdy tylko nadarzała się okazja do spotkania. Nie widywali się bardzo często, jednak oboje odnosili się do siebie dosyć swobodnie. Nie przypominała sobie prawie żadnych wypowiedzi na temat Ernsta. W ich pogawędkach częściej dominowała sztuka lub zwyczajna wymiana zdań na temat codziennego życia.
- To rzeczywiście niedługo. – zauważyła. – Czy życie w tamtych stronach znacząco różniło się od tego w Londynie?
Była ciekawa, czy Ernst postanowił zostać tutaj na dłużej, czy może po prostu pilnował otwarcia nowej filii swojego sklepu na Wyspach Brytyjskich, i po załatwieniu tej sprawy wróci do ojczystego kraju. Zastanawiała się też, jak odnajdzie się w tutejszym magicznym świecie, gdzie wciąż tak duże znaczenie w społeczeństwie miały szlachetne rody. Wyglądał jednak na kogoś, kto potrafił sobie poradzić z różnymi przeciwnościami i nie straszne były mu uprzedzenia. Wydawał się emanować wewnętrzną dumą i poczuciem wyższości, zupełnie jak większość brytyjskich czystokrwistych. Po zaledwie kilku minutach rozmowy wychwytywała coraz więcej różnic między nim a Danielem.
- Jestem malarką. Niestety dopiero początkującą – odpowiedziała, gdy zadał pytanie o zajęcie dziewczyny. – W tym roku skończyłam Hogwart i od tego czasu zajmuję się malarstwem. Często przychodzę z obrazami na ulicę Pokątną.
Tak naprawdę rysowała i malowała znacznie wcześniej, ale dawniej była to tylko jej pasja. Dopiero po skończeniu szkoły stała się czymś więcej, musiała przecież znaleźć jakiś sposób na życie, gdy okazało się, że jednak nie pójdzie w ślady starszego brata. Rzeczywiście, patrząc na nią, można było wywnioskować, że lubiła malować. Na jej dłoniach i sukience można było dopatrzeć się drobnych plamek olejnej farby; dwie niewielkie niebieskie kropki widniały również na jej policzku. Kilkugodzinne malowanie sprawiło również, że jej ubrania przesiąkły charakterystyczną wonią farb.
W głębi duszy żywiła nadzieję, że Ernst zainteresuje się jej obrazami, ale jednocześnie obawiała się, czy jej styl malowania trafiłby w gust kogoś takiego jak on, kto otaczał się pięknymi rzeczami i tworzył sztukę innego rodzaju, w postaci biżuterii spoczywającej w znajdujących się dookoła gablotkach.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Westchnął. Wyraźnie słyszalny wśród głębokiego, przedłużającego się wydechu groteskowo udawany smutek był dokładnie swoim przeciwieństwem – drgającym w całym Ernście rozbawieniem pomieszanym z pogardą. Znów powrócił stary, dobry cynizm, tak doskonale znana maska arogancji wobec brata, jakby ten był zaledwie insektem. Zepchnięte w najciemniejszy zakamarek umysłu rozpacz i zaduma nie przeszkadzały już tak bardzo, gdy uwaga została zwrócona w inną stronę. W jedyną właściwą – ku swojej osobie.
- To dziwne, że nic więcej nie mówił, ale to nawet lepiej dla ciebie. – rozbawiony głos niósł spokojne słowa, gdy niespodziewanie wkradły się do niego nuty szyderstwa. – Mimo to proszę abyś go ode mnie pozdrowiła, jeśli będziesz się z nim kiedyś widzieć.
Kpił i naśmiewał się z brata w duszy, już widział oczyma wyobraźni ściągniętą mieszanymi uczuciami twarz Daniela gdy dziewczyna przekazuje mu wiadomość. Może i było to drobnostkowe, niegodne wobec wszystkich wartości które reprezentował Ernst, a sama myśl o czymś takim wydawała się dziecinna. To nic. Ważne, że poprawiała nastrój i odciągała umysł od mroku.
- „Tamte strony” to dość niesprecyzowane określenie. Przez ostatnie lata niemal cały czas podróżowałem. – nie miał zamiaru wytykać jej nieścisłości, jednak nie potrafił się powstrzymać. Nieprzemijająca drobiazgowość domagała się ukazywania cudzych błędów, aby odzyskać część swojej utraconej władzy, odbudować zgruchotane przez lekkomyślny los ego, przetopić i wykuć na nowo koronę strąconą nierozważnymi słowami brata. Złote okruchy rozbitego jak szkło insygnium pragnęły się zjednoczyć i ponownie zwieńczyć głowę swojego władcy, choćby dzięki takim nic nie wartym szczegółom. Nie było w tym ani krztyny złośliwości; jedynie potrzeba. – Jeśli „tam” oznacza mój rodzinny kraj to wybacz, jeśli cię rozczaruję, ale życie w Niemczech nie różni się praktycznie niczym od tego w Wielkiej Brytanii. Jedyną różnicą są tutejsi arystokraci, którzy nadal zachowują się jakby płynęła w nich książęca krew.
Ale to dla nich typowe. Nawet nad mugolami władzę w dalszym ciągu sprawuje królowa. Jak widać mają oni jakiś wpływ na nasze upodobania. Ernst sam pamiętał, jak kilka lat temu niemieckiej szlachcie udzieliła się nagle ideologia „czystej krwi” i „nadludzi” siana przez niemagicznych rodaków… Dla nikogo nie były to szczęśliwe czasy.
- Tak przypuszczałem, że jesteś artystką. Dłonie potrafią wiele opowiedzieć o człowieku, tym bardziej, jeśli są poplamione farbami. – ciekawy zbieg okoliczności. A może jakieś rodzinne skłonności odziedziczone po Morganach? Matka i brat również malowali, Ernst natomiast z wielką przyjemnością tworzył ołówkowe szkice. Wszyscy mieli w sobie artystyczne zapędy poparte wyśmiewanym bezustannie przez ojca talentem. Kolejny miły zbieg okoliczności. – Z chęcią zobaczyłbym jakieś twoje prace. Masz jakieś stałe stanowisko czy wybierasz przypadkowe miejsca?
Mężczyzna nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek wcześniej widział malującą na ulicy Lyrę. Być może wynikało to z faktu, że nie przyglądał się zbytnio mijanym ludziom, z założenia niegodnych wobec jego osoby. Dlatego nawet jeśli zdarzyło się, że mijał stanowisko dziewczyny nie mógł tego pamiętać. Czego mógłby potrzebować od ulicznej artystki, gdy w jego mieszkaniu wisiały dzieła najwybitniejszych malarzy wszechczasów? Lecz zobaczyć nie zaszkodzi. Może rzeczywiście dziewczyna ma talent marnujący się wśród zakurzonych budynków na Pokątnej, który tylko czeka aby się rozwinąć, uwolnić z ciasnej klatki ulicy i poszybować ku Słońcu?
- To dziwne, że nic więcej nie mówił, ale to nawet lepiej dla ciebie. – rozbawiony głos niósł spokojne słowa, gdy niespodziewanie wkradły się do niego nuty szyderstwa. – Mimo to proszę abyś go ode mnie pozdrowiła, jeśli będziesz się z nim kiedyś widzieć.
Kpił i naśmiewał się z brata w duszy, już widział oczyma wyobraźni ściągniętą mieszanymi uczuciami twarz Daniela gdy dziewczyna przekazuje mu wiadomość. Może i było to drobnostkowe, niegodne wobec wszystkich wartości które reprezentował Ernst, a sama myśl o czymś takim wydawała się dziecinna. To nic. Ważne, że poprawiała nastrój i odciągała umysł od mroku.
- „Tamte strony” to dość niesprecyzowane określenie. Przez ostatnie lata niemal cały czas podróżowałem. – nie miał zamiaru wytykać jej nieścisłości, jednak nie potrafił się powstrzymać. Nieprzemijająca drobiazgowość domagała się ukazywania cudzych błędów, aby odzyskać część swojej utraconej władzy, odbudować zgruchotane przez lekkomyślny los ego, przetopić i wykuć na nowo koronę strąconą nierozważnymi słowami brata. Złote okruchy rozbitego jak szkło insygnium pragnęły się zjednoczyć i ponownie zwieńczyć głowę swojego władcy, choćby dzięki takim nic nie wartym szczegółom. Nie było w tym ani krztyny złośliwości; jedynie potrzeba. – Jeśli „tam” oznacza mój rodzinny kraj to wybacz, jeśli cię rozczaruję, ale życie w Niemczech nie różni się praktycznie niczym od tego w Wielkiej Brytanii. Jedyną różnicą są tutejsi arystokraci, którzy nadal zachowują się jakby płynęła w nich książęca krew.
Ale to dla nich typowe. Nawet nad mugolami władzę w dalszym ciągu sprawuje królowa. Jak widać mają oni jakiś wpływ na nasze upodobania. Ernst sam pamiętał, jak kilka lat temu niemieckiej szlachcie udzieliła się nagle ideologia „czystej krwi” i „nadludzi” siana przez niemagicznych rodaków… Dla nikogo nie były to szczęśliwe czasy.
- Tak przypuszczałem, że jesteś artystką. Dłonie potrafią wiele opowiedzieć o człowieku, tym bardziej, jeśli są poplamione farbami. – ciekawy zbieg okoliczności. A może jakieś rodzinne skłonności odziedziczone po Morganach? Matka i brat również malowali, Ernst natomiast z wielką przyjemnością tworzył ołówkowe szkice. Wszyscy mieli w sobie artystyczne zapędy poparte wyśmiewanym bezustannie przez ojca talentem. Kolejny miły zbieg okoliczności. – Z chęcią zobaczyłbym jakieś twoje prace. Masz jakieś stałe stanowisko czy wybierasz przypadkowe miejsca?
Mężczyzna nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek wcześniej widział malującą na ulicy Lyrę. Być może wynikało to z faktu, że nie przyglądał się zbytnio mijanym ludziom, z założenia niegodnych wobec jego osoby. Dlatego nawet jeśli zdarzyło się, że mijał stanowisko dziewczyny nie mógł tego pamiętać. Czego mógłby potrzebować od ulicznej artystki, gdy w jego mieszkaniu wisiały dzieła najwybitniejszych malarzy wszechczasów? Lecz zobaczyć nie zaszkodzi. Może rzeczywiście dziewczyna ma talent marnujący się wśród zakurzonych budynków na Pokątnej, który tylko czeka aby się rozwinąć, uwolnić z ciasnej klatki ulicy i poszybować ku Słońcu?
Gość
Gość
Wciąż obserwowała go uważnie, z ciekawością, próbując nadążyć za subtelnymi zmianami w wyrazie jego twarzy, szczególnie widocznymi, gdy rozmowa krążyła wokół Daniela. Lyra odnotowała w myślach, że musi spróbować porozmawiać z drugim Kruegerem o jego starszym bracie, kiedy znowu się spotkają.
- Oczywiście, pozdrowię go – zapewniła, jednak ton, jakimi wypowiedział te słowa, jeszcze bardziej utwierdził ją w przekonaniu, że w ich stosunkach było coś nie tak.
Rzeczywiście, Ernst wydawał się bardzo drobiazgowy i dbający o nawet najmniejsze szczegóły; nie tylko w kwestii pięknie wykonanej biżuterii, którą mogła podziwiać, ale nawet swoich wypowiedzi.
- Tak, to właśnie miałam na myśli – speszyła się nieznacznie. – Mam nadzieję, że moja ciekawość zostanie mi wybaczona. Po prostu lubię dowiadywać się różnych interesujących rzeczy o świecie.
Którego nigdy nie widziałam, dokończyła w myślach, ale nie powiedziała tego na głos; Ernst wyglądał na dobrze sytuowanego, z pewnością był też mężczyzną obytym i światowym, więc pewnie nawet nie wiedział, jak to jest dorastać w tak skromnych warunkach, jakich zaznała młodziutka panna Weasley, z mozołem odkładając skromne zarobki, z których większość musiała wydawać na bieżące potrzeby, nowe artykuły malarskie, czy eliksiry, które zażywała w związku z pewnym nieprzyjemnym wypadkiem mającym miejsce rok z kawałkiem temu. Szeroki świat znała tylko z książek i opowieści, dlatego tak fascynowały ją znajomości z osobami posiadającymi duże obycie.
Kiedy wspomniał o jej dłoniach, odruchowo na nie spojrzała, zauważając plamy z farby, których w roztargnieniu zapomniała usunąć zaklęciem.
- Ach tak. To farby olejne, malowałam nimi – wyjaśniła. Było całkiem prawdopodobne, że odziedziczyła talent plastyczny właśnie po Morganach. Weasleyowie raczej nie mieli wyraźnych artystycznych skłonności. – Oczywiście, z najwyższą przyjemnością. Jednak mam przy sobie tylko szkicownik, płótna znajdują się w moim mieszkaniu.
Ciężko byłoby upchnąć w torbie pokaźnych rozmiarów płótno, ale szkicownik jak najbardziej. Dlatego prawie nigdy się z nim nie rozstawała, bo nigdy nie wiedziała, kiedy pojawi się twórcze natchnienie lub zobaczy coś ładnego, co byłoby warte uwiecznienia. Sięgnęła więc dłońmi do torebki i po chwili wyciągnęła gruby zeszyt szkicowy, w którym znajdowały się rysunki wykonane w większości ołówkiem lub kredkami. Przez chwilę trzymała go, przesuwając opuszkami po sfatygowanej okładce, a następnie powoli położyła go na ladzie, by mężczyzna mógł obejrzeć jej prace. Przyglądała się jego poczynaniom z jeszcze większą ciekawością niż wcześniej, ale i z obawą; wyglądał na kogoś, kto byłby gotów wytknąć jej wszelkie potknięcia i niedociągnięcia.
- Mam parę ulubionych miejsc, gdzie zwykle się ustawiam – wyjaśniła. – Ale bardzo chciałabym wkrótce znaleźć miejsce, gdzie mogłabym malować jesienią i zimą.
Deszcz, śnieg, chłód i lodowaty wiatr smagające ciało zdecydowanie nie sprzyjały malowaniu, dlatego bardzo ważne było dla Lyry, żeby do tego czasu znaleźć sobie jakieś inne miejsce. Oczywiście, mogłaby malować w mieszkaniu, ale jak wtedy zyskałaby uwagę potencjalnych klientów? Własna pracownia lub wystawa artystyczna były czymś, o czym marzyła. Niestety wciąż była artystką nieznaną, stawiającą pierwsze kroki w świecie sztuki, za to wierzącą w swoje marzenia i młodzieńcze ambicje. Nie chciała spędzić długich lat na ulicy, chciała się rozwijać, być kimś. Tworzyć na poważnie i utrzymywać relacje z innymi artystami, rozumiejącymi jej twórcze zamiłowania.
- Oczywiście, pozdrowię go – zapewniła, jednak ton, jakimi wypowiedział te słowa, jeszcze bardziej utwierdził ją w przekonaniu, że w ich stosunkach było coś nie tak.
Rzeczywiście, Ernst wydawał się bardzo drobiazgowy i dbający o nawet najmniejsze szczegóły; nie tylko w kwestii pięknie wykonanej biżuterii, którą mogła podziwiać, ale nawet swoich wypowiedzi.
- Tak, to właśnie miałam na myśli – speszyła się nieznacznie. – Mam nadzieję, że moja ciekawość zostanie mi wybaczona. Po prostu lubię dowiadywać się różnych interesujących rzeczy o świecie.
Którego nigdy nie widziałam, dokończyła w myślach, ale nie powiedziała tego na głos; Ernst wyglądał na dobrze sytuowanego, z pewnością był też mężczyzną obytym i światowym, więc pewnie nawet nie wiedział, jak to jest dorastać w tak skromnych warunkach, jakich zaznała młodziutka panna Weasley, z mozołem odkładając skromne zarobki, z których większość musiała wydawać na bieżące potrzeby, nowe artykuły malarskie, czy eliksiry, które zażywała w związku z pewnym nieprzyjemnym wypadkiem mającym miejsce rok z kawałkiem temu. Szeroki świat znała tylko z książek i opowieści, dlatego tak fascynowały ją znajomości z osobami posiadającymi duże obycie.
Kiedy wspomniał o jej dłoniach, odruchowo na nie spojrzała, zauważając plamy z farby, których w roztargnieniu zapomniała usunąć zaklęciem.
- Ach tak. To farby olejne, malowałam nimi – wyjaśniła. Było całkiem prawdopodobne, że odziedziczyła talent plastyczny właśnie po Morganach. Weasleyowie raczej nie mieli wyraźnych artystycznych skłonności. – Oczywiście, z najwyższą przyjemnością. Jednak mam przy sobie tylko szkicownik, płótna znajdują się w moim mieszkaniu.
Ciężko byłoby upchnąć w torbie pokaźnych rozmiarów płótno, ale szkicownik jak najbardziej. Dlatego prawie nigdy się z nim nie rozstawała, bo nigdy nie wiedziała, kiedy pojawi się twórcze natchnienie lub zobaczy coś ładnego, co byłoby warte uwiecznienia. Sięgnęła więc dłońmi do torebki i po chwili wyciągnęła gruby zeszyt szkicowy, w którym znajdowały się rysunki wykonane w większości ołówkiem lub kredkami. Przez chwilę trzymała go, przesuwając opuszkami po sfatygowanej okładce, a następnie powoli położyła go na ladzie, by mężczyzna mógł obejrzeć jej prace. Przyglądała się jego poczynaniom z jeszcze większą ciekawością niż wcześniej, ale i z obawą; wyglądał na kogoś, kto byłby gotów wytknąć jej wszelkie potknięcia i niedociągnięcia.
- Mam parę ulubionych miejsc, gdzie zwykle się ustawiam – wyjaśniła. – Ale bardzo chciałabym wkrótce znaleźć miejsce, gdzie mogłabym malować jesienią i zimą.
Deszcz, śnieg, chłód i lodowaty wiatr smagające ciało zdecydowanie nie sprzyjały malowaniu, dlatego bardzo ważne było dla Lyry, żeby do tego czasu znaleźć sobie jakieś inne miejsce. Oczywiście, mogłaby malować w mieszkaniu, ale jak wtedy zyskałaby uwagę potencjalnych klientów? Własna pracownia lub wystawa artystyczna były czymś, o czym marzyła. Niestety wciąż była artystką nieznaną, stawiającą pierwsze kroki w świecie sztuki, za to wierzącą w swoje marzenia i młodzieńcze ambicje. Nie chciała spędzić długich lat na ulicy, chciała się rozwijać, być kimś. Tworzyć na poważnie i utrzymywać relacje z innymi artystami, rozumiejącymi jej twórcze zamiłowania.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Czuł wzrok dziewczyny wwiercający się w jego osobę kiedy tylko zaczynał mówić, dwie pokryte zieloną patyną monety, jak ślepia zaciekawionego leżącymi pod stołem okruszkami gryzonia. Tak, właśnie to skojarzenie rozbijało się w głowie Ernsta – ruda wiewióreczka, maleńka, niegroźna, lecz pomimo to śmiała. Albo ciekawski kiciuś, który przy spotkaniu z wielkim kocurem zamiast uciec chce zwrócić na siebie jego uwagę i dowiedzieć się czegoś nowego o świecie. Urocze.
Usta mężczyzny wykrzywiły się w rozbawionym grymasie, karykaturalnym uśmiechu gdy Lyra zobowiązała się do przekazania szyderczej wiadomości. Nie wątpił, że zostanie ona dostarczona – na twarzy młodej kobiety widział zainteresowanie tą sytuacją, był pewien, że będzie się ona jak najszybciej chciała skontaktować z młodszym Kruegerem aby dowiedzieć się więcej o braterskich relacjach. A przy okazji uraczyć go radosnym pozdrowieniem.
Dlaczego tak bardzo cieszyła go ta dziecinna zabawa?
- To zrozumiałe. Nic się nie stało, wręcz pochwalam twoją ciekawość. – O ile mieści się w pewnych granicach. – To ważna cecha artysty, nie bój się więc pytać.
Oblicze Ernsta złagodniało. Temat Daniela został zakończony, nie było więc podstaw do sarkazmu czy złośliwości. Mężczyzna skupił się na obecnych wydarzeniach – na Lyrze, zabawnej istotce, która okazywała się coraz bardziej interesującym rozmówcą. Cennym, pomimo swojej wątpliwej wspaniałości i nieistniejącego bogactwa dzięki wyjątkowości charakteru będącego wyjątkowo dojrzałą jak na ten wiek duszą, lecz równocześnie pozostającą pełną życia.
Szkicownik o podniszczonej od częstego używania okładce pojawił się na drewnianym kontuarze wyciągnięty z przepastnej torby wiszącej na ramieniu dziewczyny. Struktura zeszytu była mocno naruszona, jego powierzchowna brzydota kontrastowała się z blichtrem otoczenia, lecz nie stanowiło to żadnego problemu. Przesuwając palce wzdłuż krawędzi prowizorycznego albumu wyczuwał delikatne zadrapania powierzchni i nierówności kartek powyginanych przez przesycające je obrazy o jeszcze nieznanej treści. Wciąż zamknięty pozostawał tajemnicą, którą Ernst miał okazję odkryć zaledwie jednym ruchem. Błękitne oczy przesuwały się po poznaczonej przez czas okładce, już teraz napawając się charakterystycznym widokiem przedmiotu należącego do artysty. Co znajduje się w środku?
- Wspaniałe. Masz naprawdę wielki talent. – pokryte szarością ołówka i barwami kolorowych rysików kredek karty rozwinęły swoje piękno przed chciwym lodowatym wzrokiem mężczyzny. Przewracając kolejne strony zeszytu coraz bardziej nasycał się widokiem doskonale wykonanych rysunków, tak realistycznych, niemal namacalnych. Nie były perfekcyjne, lecz pomimo to zachwycały starannością i niebywałą fantazją. Finezyjne linie układały się w obrazy, nieprzeciętne w swej urodzie. – Jestem pod wrażeniem.
Lyra cały czas wpatrywała się w niego. Ernst nie miał nic przeciwko, to było oczywiste że jego opinia jest ważna. Ludzie zawsze liczyli się z jego zdaniem, niezależnie jakiej dziedziny życia dotyczyło. Szukali jego aprobaty, pewnego rodzaju protekcji, choć jednego dobrego słowa. Pomimo niezliczonych prób większość z nich nie uzyskiwała nic poza pogardą. Pochwały nie były czymś, na co łatwo zasłużyć w oczach Kruegera. Tak został wychowany.
Dziewczyna zyskała jednak uznanie Ernsta. Niespotykanie szybko i łatwo. Zdumiewające.
- Tak, z pewnością malowanie podczas zawieruchy nie należy do przyjemności.- mężczyzna zaczął się zastanawiać. Lyrze z pewnością było ciężko, a brak pieniędzy podcinał skrzydła jej talentowi. Gdyby urodziła się w zamożniejszej rodzinie świat z pewnością już musiałby się gotować na przyjęcie jej w grono wybitnych. Gdyby tylko miała szansę…
- Tworzysz na zlecenie? – rozpoczął, zwracając oczy na powrót w stronę towarzyszki i oddając jej szkicownik. – Jeśli tak to poprosiłbym cię o namalowanie czegoś dla mnie.
Ściany w nowym mieszkaniu wciąż raziły białą pustką niezakrytą żadnym płótnem. Było to niedopuszczalne, lecz Ernst nie mógł jak dotąd znaleźć w Londynie niczego co zasłużyło by na miejsce w jego pokojach. Być może dzieło Lyry sprostałoby jego wymaganiom?
Usta mężczyzny wykrzywiły się w rozbawionym grymasie, karykaturalnym uśmiechu gdy Lyra zobowiązała się do przekazania szyderczej wiadomości. Nie wątpił, że zostanie ona dostarczona – na twarzy młodej kobiety widział zainteresowanie tą sytuacją, był pewien, że będzie się ona jak najszybciej chciała skontaktować z młodszym Kruegerem aby dowiedzieć się więcej o braterskich relacjach. A przy okazji uraczyć go radosnym pozdrowieniem.
Dlaczego tak bardzo cieszyła go ta dziecinna zabawa?
- To zrozumiałe. Nic się nie stało, wręcz pochwalam twoją ciekawość. – O ile mieści się w pewnych granicach. – To ważna cecha artysty, nie bój się więc pytać.
Oblicze Ernsta złagodniało. Temat Daniela został zakończony, nie było więc podstaw do sarkazmu czy złośliwości. Mężczyzna skupił się na obecnych wydarzeniach – na Lyrze, zabawnej istotce, która okazywała się coraz bardziej interesującym rozmówcą. Cennym, pomimo swojej wątpliwej wspaniałości i nieistniejącego bogactwa dzięki wyjątkowości charakteru będącego wyjątkowo dojrzałą jak na ten wiek duszą, lecz równocześnie pozostającą pełną życia.
Szkicownik o podniszczonej od częstego używania okładce pojawił się na drewnianym kontuarze wyciągnięty z przepastnej torby wiszącej na ramieniu dziewczyny. Struktura zeszytu była mocno naruszona, jego powierzchowna brzydota kontrastowała się z blichtrem otoczenia, lecz nie stanowiło to żadnego problemu. Przesuwając palce wzdłuż krawędzi prowizorycznego albumu wyczuwał delikatne zadrapania powierzchni i nierówności kartek powyginanych przez przesycające je obrazy o jeszcze nieznanej treści. Wciąż zamknięty pozostawał tajemnicą, którą Ernst miał okazję odkryć zaledwie jednym ruchem. Błękitne oczy przesuwały się po poznaczonej przez czas okładce, już teraz napawając się charakterystycznym widokiem przedmiotu należącego do artysty. Co znajduje się w środku?
- Wspaniałe. Masz naprawdę wielki talent. – pokryte szarością ołówka i barwami kolorowych rysików kredek karty rozwinęły swoje piękno przed chciwym lodowatym wzrokiem mężczyzny. Przewracając kolejne strony zeszytu coraz bardziej nasycał się widokiem doskonale wykonanych rysunków, tak realistycznych, niemal namacalnych. Nie były perfekcyjne, lecz pomimo to zachwycały starannością i niebywałą fantazją. Finezyjne linie układały się w obrazy, nieprzeciętne w swej urodzie. – Jestem pod wrażeniem.
Lyra cały czas wpatrywała się w niego. Ernst nie miał nic przeciwko, to było oczywiste że jego opinia jest ważna. Ludzie zawsze liczyli się z jego zdaniem, niezależnie jakiej dziedziny życia dotyczyło. Szukali jego aprobaty, pewnego rodzaju protekcji, choć jednego dobrego słowa. Pomimo niezliczonych prób większość z nich nie uzyskiwała nic poza pogardą. Pochwały nie były czymś, na co łatwo zasłużyć w oczach Kruegera. Tak został wychowany.
Dziewczyna zyskała jednak uznanie Ernsta. Niespotykanie szybko i łatwo. Zdumiewające.
- Tak, z pewnością malowanie podczas zawieruchy nie należy do przyjemności.- mężczyzna zaczął się zastanawiać. Lyrze z pewnością było ciężko, a brak pieniędzy podcinał skrzydła jej talentowi. Gdyby urodziła się w zamożniejszej rodzinie świat z pewnością już musiałby się gotować na przyjęcie jej w grono wybitnych. Gdyby tylko miała szansę…
- Tworzysz na zlecenie? – rozpoczął, zwracając oczy na powrót w stronę towarzyszki i oddając jej szkicownik. – Jeśli tak to poprosiłbym cię o namalowanie czegoś dla mnie.
Ściany w nowym mieszkaniu wciąż raziły białą pustką niezakrytą żadnym płótnem. Było to niedopuszczalne, lecz Ernst nie mógł jak dotąd znaleźć w Londynie niczego co zasłużyło by na miejsce w jego pokojach. Być może dzieło Lyry sprostałoby jego wymaganiom?
Gość
Gość
Te skojarzenia były zaskakująco trafne. Drobna, krucha Lyra rzeczywiście mogła przywodzić na myśl małą, zaciekawioną wiewiórkę lub kociaka. Podobnie jak i one, dopiero poznawała świat i była go bardzo ciekawa. Gdyby jednak wiedziała, jakie intencje kryją się za prośbą o przekazanie Danielowi pozdrowień, pewnie nie byłaby do tego tak skora. Ale ciekawość z pewnością i tak skłoniłaby ją do spotkania z młodszym Kruegerem i dowiedzenia się czegoś o jego bracie.
- Wiele rzeczy mnie intryguje. Nie co dzień poznaję nowych członków rodziny – rzekła. – Co nie znaczy, że nie lubię ich poznawać.
Rzeczywiście, jej szkicownik stanowił ogromny kontrast dla wymuskanego wnętrza. Okładki były sfatygowane od częstego używania, zaś kartki trzymały się na swoim miejscu i nie rozsypywały się chyba tylko dzięki magii. Gdy znalazł się na powierzchni wypolerowanej gabloty z biżuterią, przez króciutki moment niemal się wystraszyła, że Ernstowi nie przypadnie to do gustu: widok własności biednej ulicznej malarki spoczywającej na kosztownym elemencie wyposażenia jego sklepu. Ale w końcu, po pewnym wahaniu otworzył szkicownik, powoli kartkując rysunki. Lyra niemal wstrzymała oddech, a w jej oczach błyszczało wyczekiwanie.
A w końcu zdecydował się przemówić.
- Dziękuję – powiedziała cicho w odpowiedzi na jego komplement; bardzo jej ulżyło, bo obawiała się, że jej prace mogą nie przypaść mu do gustu. – Tak dobre słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą.
Wyprostowała się dumnie. Przez moment niemal wydawała się kilka centymetrów wyższa niż w rzeczywistości. Usłyszenie pochwały zawsze było przyjemnością. Usłyszenie jej od kogoś takiego jak Ernst było podwójnie satysfakcjonujące. Nawet jeśli była dopiero na początku twórczej drogi, zdecydowanie tkwiła w niej dusza artysty.
Niestety, tak właśnie było. Ze względu na brak pieniędzy Lyra, mimo wrodzonego talentu, nigdy nie mogła się odpowiednio rozwijać. Matki nie było stać na prywatnego nauczyciela malarstwa dla córki, więc musiała wszystkiego uczyć się sama lub z używanych książek o sztuce kupionych w zapyziałym sklepiku ze starymi gratami. Większość swojego zarobku przeznaczała na nowe materiały malarskie, ale i tak nie było jej stać na te najwyższej jakości. Ponadto, nazwisko Weasley w tych czasach nie znaczyło tyle, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu i wcale nie otwierało jej wszystkich drzwi. Wręcz przeciwnie, budziło pewne politowanie i podejrzliwość; musiała starać się znacznie bardziej, żeby zdobyć zainteresowanie i uwagę. Jej droga ku spełnieniu marzenia o malarstwie była więc kręta i niepewna.
- O tak, zdecydowanie nie. Dlatego tak bardzo zależy mi, żeby do tego czasu znaleźć coś lepszego niż ulica – przytaknęła, mając nadzieję, że się uda. – Ale bycie malarką wymaga cierpliwości.
Kiedy jednak zapytał, czy maluje na zlecenie, znowu się ożywiła, a zielone oczy rozbłysły jeszcze mocniej.
- Oczywiście! – przytaknęła. Był to w końcu jej sposób zarabiania na siebie, ale nie powiedziała tego głośno. – Maluję na zlecenie i z najwyższą przyjemnością podejmę się namalowania nowego obrazu, specjalnie na twoje zamówienie.
Obawiała się tego wyzwania, niewątpliwie trudnego i wymagającego najwyższej staranności, by zadowolić wymagającego klienta, który najwyraźniej zaufał jej na tyle, by wysunąć w jej kierunku taką prośbę. Ale miała mnóstwo zapału.
- Co miałabym namalować? – zapytała po chwili, ciekawa, jaki konkretnie rodzaj sztuki interesował Ernsta. – Proszę opisać swoje oczekiwania.
Nie znała jego upodobań, a jakby na to nie patrzeć, gusta także wiele mówiły o danej osobie. Już pomijając fakt, że zwyczajnie chciała wiedzieć, jak zrealizować jego zamówienie, i czy było to coś, co w ogóle leżało w zakresie jej umiejętności. Malowała dużo różnych rzeczy, nie chcąc ograniczać się tylko do jednej wąskiej tematyki, ale wiadomo, jedne przychodziły jej łatwiej, w inne musiała włożyć dużo więcej pracy.
- Wiele rzeczy mnie intryguje. Nie co dzień poznaję nowych członków rodziny – rzekła. – Co nie znaczy, że nie lubię ich poznawać.
Rzeczywiście, jej szkicownik stanowił ogromny kontrast dla wymuskanego wnętrza. Okładki były sfatygowane od częstego używania, zaś kartki trzymały się na swoim miejscu i nie rozsypywały się chyba tylko dzięki magii. Gdy znalazł się na powierzchni wypolerowanej gabloty z biżuterią, przez króciutki moment niemal się wystraszyła, że Ernstowi nie przypadnie to do gustu: widok własności biednej ulicznej malarki spoczywającej na kosztownym elemencie wyposażenia jego sklepu. Ale w końcu, po pewnym wahaniu otworzył szkicownik, powoli kartkując rysunki. Lyra niemal wstrzymała oddech, a w jej oczach błyszczało wyczekiwanie.
A w końcu zdecydował się przemówić.
- Dziękuję – powiedziała cicho w odpowiedzi na jego komplement; bardzo jej ulżyło, bo obawiała się, że jej prace mogą nie przypaść mu do gustu. – Tak dobre słowa naprawdę wiele dla mnie znaczą.
Wyprostowała się dumnie. Przez moment niemal wydawała się kilka centymetrów wyższa niż w rzeczywistości. Usłyszenie pochwały zawsze było przyjemnością. Usłyszenie jej od kogoś takiego jak Ernst było podwójnie satysfakcjonujące. Nawet jeśli była dopiero na początku twórczej drogi, zdecydowanie tkwiła w niej dusza artysty.
Niestety, tak właśnie było. Ze względu na brak pieniędzy Lyra, mimo wrodzonego talentu, nigdy nie mogła się odpowiednio rozwijać. Matki nie było stać na prywatnego nauczyciela malarstwa dla córki, więc musiała wszystkiego uczyć się sama lub z używanych książek o sztuce kupionych w zapyziałym sklepiku ze starymi gratami. Większość swojego zarobku przeznaczała na nowe materiały malarskie, ale i tak nie było jej stać na te najwyższej jakości. Ponadto, nazwisko Weasley w tych czasach nie znaczyło tyle, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu i wcale nie otwierało jej wszystkich drzwi. Wręcz przeciwnie, budziło pewne politowanie i podejrzliwość; musiała starać się znacznie bardziej, żeby zdobyć zainteresowanie i uwagę. Jej droga ku spełnieniu marzenia o malarstwie była więc kręta i niepewna.
- O tak, zdecydowanie nie. Dlatego tak bardzo zależy mi, żeby do tego czasu znaleźć coś lepszego niż ulica – przytaknęła, mając nadzieję, że się uda. – Ale bycie malarką wymaga cierpliwości.
Kiedy jednak zapytał, czy maluje na zlecenie, znowu się ożywiła, a zielone oczy rozbłysły jeszcze mocniej.
- Oczywiście! – przytaknęła. Był to w końcu jej sposób zarabiania na siebie, ale nie powiedziała tego głośno. – Maluję na zlecenie i z najwyższą przyjemnością podejmę się namalowania nowego obrazu, specjalnie na twoje zamówienie.
Obawiała się tego wyzwania, niewątpliwie trudnego i wymagającego najwyższej staranności, by zadowolić wymagającego klienta, który najwyraźniej zaufał jej na tyle, by wysunąć w jej kierunku taką prośbę. Ale miała mnóstwo zapału.
- Co miałabym namalować? – zapytała po chwili, ciekawa, jaki konkretnie rodzaj sztuki interesował Ernsta. – Proszę opisać swoje oczekiwania.
Nie znała jego upodobań, a jakby na to nie patrzeć, gusta także wiele mówiły o danej osobie. Już pomijając fakt, że zwyczajnie chciała wiedzieć, jak zrealizować jego zamówienie, i czy było to coś, co w ogóle leżało w zakresie jej umiejętności. Malowała dużo różnych rzeczy, nie chcąc ograniczać się tylko do jednej wąskiej tematyki, ale wiadomo, jedne przychodziły jej łatwiej, w inne musiała włożyć dużo więcej pracy.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Przypadkowe spotkanie stawało się jeszcze przyjemniejsze z biegiem czasu, wraz z lepszym poznawaniem dziewczyna okazywała się coraz milszą rozmówczynią, której towarzystwo niosło ze sobą niespodziewaną wręcz radość. Dość zadziwiającą, albowiem wywołaną ledwie kilkuminutową znajomością. Mimo to Lyra zdążyła już w tak krótkim czasie ująć swoją postacią mężczyznę obojętnego zwykle wobec tak niewiele znaczących osób w jakiś niewinny i przyjacielski sposób zyskując sobie jego akceptację. Podświadomie Ernst czuł do niej sympatię, poufały szacunek dla dziewczyny i jej pracy zabarwiony kroplą rozbawienia wywołaną jej lekką nie tyle ciekawością, co już delikatną wścibskością która nią kierowała. Pozytywną, niemożliwą do zganienia a jedynie wywołującą życzliwy uśmiech na twarzy Kruegera.
- Och, zdążyłem zauważyć. Ale, jak już wspominałem, według mnie to dobra cecha. -Rzucona lekko w powietrze uwaga została wypowiedziana jedynie jako stwierdzenie szybkiej obserwacji, podszyty wesołością głosu komentarz bezbrzeżnego głodu wiedzy jakim to wykazywała się Lyra. - Sam jestem niezmiernie ciekawy mojej tutejszej rodziny, tym bardziej cieszę się że tu przyszłaś. Będę musiał kiedyś odwzajemnić tę wizytę.
„Nie oceniaj książki po okładce.” Szkicownik będący własnością dziewczyny z pewnością mógłby posłużyć za przykład potwierdzający prawdziwość tych szeroko znanych słów. Zdarta do granic obwoluta okazała się skrywać wspaniale wykonane rysunki, może nie będące jeszcze arcydziełami światowej sztuki, lecz zdecydowanie piękne i zachwycające formą, zmuszające do zadumy nad drzemiącym w nich potencjałem, nierozkwitłym w pełni talentem uśpionym jeszcze przez brak doświadczenia lecz widocznie wyjątkowym.
Kątem oka dostrzegał Lyrę, zniecierpliwioną w wyczekiwaniu. Jej skrzący się wzrok wlepiony był w jego stronę jakby nie istniało w tej chwili nic poza nim przeglądającym pełen ołówkowych dzieł zeszyt. Znał to spojrzenie, pełne niepewności i nadziei na pochwałę. Ile to razy ludzie spoglądali tak w kierunku Ernsta, szukając jego aprobaty?
Ta dziewczyna okazała się być warta przychylności nawet tak srogiego sędziego jak Krueger. Jej pełne ulgi podziękowanie i zapalczywe zapewnienie w połączeniu z pełną zadowolenia postawą uświadomiły Ernstowi jak wielką radość sprawiła jej ta drobna pochwała. Wypowiedziana jedynie w obliczu niedoskonałych acz zachwycających szkiców była odzwierciedleniem rzeczywistych nie tylko wrażeń wywołanych zawartością kart szkicownika, ale i swego rodzaju przewidywań odnośnie pozostałej części twórczości panny Weasley.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Tworzysz naprawdę piękną sztukę.- Powiedział ożywionym głosem do onieśmielonej dziewczyny, starając się nieco dodać jej odwagi. – Masz dar.
Gdy Lyra wspomniała o problemie ze znalezieniem miejsca jaśniejąca atmosfera nieco przygasła, sprowadzając rozmówców z powrotem na ziemię.
- Mam nadzieję, że poszukiwania zakończą się sukcesem. - Banalne lecz szczere życzenie, które to zaczynało zmieniać się w pewien pomysł. Realizacja planu jednak musiała poczekać - zależnie od tego co przyniesie przyszłość i czy Lyra rzeczywiście okaże się tak utalentowana jak przypuszczał. Jej rysunki to jedno, natomiast zdolności malarskie niekoniecznie muszą przedstawiać ten sam poziom.
Jeśli dziewczyna spełniłaby oczekiwania odnośnie prac zaoferowanie jej pomocy miałoby wówczas sens.
- Nic nadzwyczajnego. – Rozpoczął, widząc ponownie zapał na twarzy Lyry wywołany przez samo pytanie o możliwość wykonania obrazu. Tak, już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że malowanie to jej pasja. – Widok z brzegu Tamizy na Londyn. Możesz wybrać dowolne miejsce z którego będziesz malować, nie mam konkretnej wizji co do tego obrazu. Jestem pewien, że znajdziesz coś odpowiedniego.
Chciał pozostawić jej dowolność. Zobaczyć, co Lyra tak naprawdę potrafi, tak więc nie mógł ograniczać jej do ścisłych granic szczegółowego zamówienia. Tak więc nie mówił nic więcej, nie miał zamiaru dawać jej dalszych wskazówek, chyba, że panna Weasley sama o nie poprosi.
- Och, zdążyłem zauważyć. Ale, jak już wspominałem, według mnie to dobra cecha. -Rzucona lekko w powietrze uwaga została wypowiedziana jedynie jako stwierdzenie szybkiej obserwacji, podszyty wesołością głosu komentarz bezbrzeżnego głodu wiedzy jakim to wykazywała się Lyra. - Sam jestem niezmiernie ciekawy mojej tutejszej rodziny, tym bardziej cieszę się że tu przyszłaś. Będę musiał kiedyś odwzajemnić tę wizytę.
„Nie oceniaj książki po okładce.” Szkicownik będący własnością dziewczyny z pewnością mógłby posłużyć za przykład potwierdzający prawdziwość tych szeroko znanych słów. Zdarta do granic obwoluta okazała się skrywać wspaniale wykonane rysunki, może nie będące jeszcze arcydziełami światowej sztuki, lecz zdecydowanie piękne i zachwycające formą, zmuszające do zadumy nad drzemiącym w nich potencjałem, nierozkwitłym w pełni talentem uśpionym jeszcze przez brak doświadczenia lecz widocznie wyjątkowym.
Kątem oka dostrzegał Lyrę, zniecierpliwioną w wyczekiwaniu. Jej skrzący się wzrok wlepiony był w jego stronę jakby nie istniało w tej chwili nic poza nim przeglądającym pełen ołówkowych dzieł zeszyt. Znał to spojrzenie, pełne niepewności i nadziei na pochwałę. Ile to razy ludzie spoglądali tak w kierunku Ernsta, szukając jego aprobaty?
Ta dziewczyna okazała się być warta przychylności nawet tak srogiego sędziego jak Krueger. Jej pełne ulgi podziękowanie i zapalczywe zapewnienie w połączeniu z pełną zadowolenia postawą uświadomiły Ernstowi jak wielką radość sprawiła jej ta drobna pochwała. Wypowiedziana jedynie w obliczu niedoskonałych acz zachwycających szkiców była odzwierciedleniem rzeczywistych nie tylko wrażeń wywołanych zawartością kart szkicownika, ale i swego rodzaju przewidywań odnośnie pozostałej części twórczości panny Weasley.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Tworzysz naprawdę piękną sztukę.- Powiedział ożywionym głosem do onieśmielonej dziewczyny, starając się nieco dodać jej odwagi. – Masz dar.
Gdy Lyra wspomniała o problemie ze znalezieniem miejsca jaśniejąca atmosfera nieco przygasła, sprowadzając rozmówców z powrotem na ziemię.
- Mam nadzieję, że poszukiwania zakończą się sukcesem. - Banalne lecz szczere życzenie, które to zaczynało zmieniać się w pewien pomysł. Realizacja planu jednak musiała poczekać - zależnie od tego co przyniesie przyszłość i czy Lyra rzeczywiście okaże się tak utalentowana jak przypuszczał. Jej rysunki to jedno, natomiast zdolności malarskie niekoniecznie muszą przedstawiać ten sam poziom.
Jeśli dziewczyna spełniłaby oczekiwania odnośnie prac zaoferowanie jej pomocy miałoby wówczas sens.
- Nic nadzwyczajnego. – Rozpoczął, widząc ponownie zapał na twarzy Lyry wywołany przez samo pytanie o możliwość wykonania obrazu. Tak, już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że malowanie to jej pasja. – Widok z brzegu Tamizy na Londyn. Możesz wybrać dowolne miejsce z którego będziesz malować, nie mam konkretnej wizji co do tego obrazu. Jestem pewien, że znajdziesz coś odpowiedniego.
Chciał pozostawić jej dowolność. Zobaczyć, co Lyra tak naprawdę potrafi, tak więc nie mógł ograniczać jej do ścisłych granic szczegółowego zamówienia. Tak więc nie mówił nic więcej, nie miał zamiaru dawać jej dalszych wskazówek, chyba, że panna Weasley sama o nie poprosi.
Gość
Gość
Uśmiechała się lekko, zadowolona zarówno z pozytywnego przyjęcia przez Ernsta, jak i tego, że póki co najprawdopodobniej nie przekroczyła żadnej niewidzialnej granicy, przez przekroczenie której mogłaby stracić jego przychylność. Nie miała wyczucia i błądziła po omacku, i nic w tym dziwnego, skoro go nie znała, i w dodatku wydawał się być tak bardzo inny niż jego brat.
Niemniej jednak, oglądał jej rysunki, co więcej, wyglądało na to, że przypadły mu one do gustu. W końcu, gdyby tak nie było, nie prawiłby jej komplementów (nie wyglądał na kogoś, kto lubił rzucać pustymi słówkami), ani tym bardziej nie poprosiłby jej o wykonanie dla niego obrazu.
- Bardzo mi miło – pokiwała głową, troskliwie chowając szkicownik do torby, gdy mężczyzna już go obejrzał. – Staram się malować jak najlepiej, choć wiem, że przede mną jeszcze daleka droga.
Lyra nie była przecież tak zadufana w sobie, by sądzić, że już osiągnęła wszystko, co mogła osiągnąć. Przed nią było jeszcze mnóstwo pracy i wysiłku.
- Z pewnością coś znajdę. Znam parę ładnych miejsc, które mogłabym namalować. – Propozycja zamówienia przypadła jej do gustu, tym bardziej, że do tej pory rzadko malowała miejskie widoki, większość zamawiających prosiła o portrety lub sielskie pejzaże na łonie natury. – Nawiążę kontakt, kiedy obraz będzie gotowy do odebrania.
Musiała w końcu wybrać naprawdę ładne miejsce, a także wykonać sam obraz, więc co najmniej kilka dni jej to zajmie, bo nawet przy użyciu szybko schnących farb czarodziejskich, proces powstawania obrazu był czasochłonny. Musiała jednak się postarać, by utrzymać przychylność mężczyzny, a może i zapewnić sobie możliwość dowiedzenia się czegoś więcej o ciekawiących ją sprawach?
Jednak niedługo później w sklepie pojawiła się nowa klientka. Lyra grzecznie pożegnała się i wyszła. Było dużo pytań, które chciała zadać nowo poznanemu krewnemu, ale to mogło poczekać do ich następnego spotkania (do którego z pewnością dojdzie, gdy wykona zamówiony obraz), tym bardziej, że nie chciała zbyt długo przeszkadzać Ernstowi w jego pracy.
| zt.
Niemniej jednak, oglądał jej rysunki, co więcej, wyglądało na to, że przypadły mu one do gustu. W końcu, gdyby tak nie było, nie prawiłby jej komplementów (nie wyglądał na kogoś, kto lubił rzucać pustymi słówkami), ani tym bardziej nie poprosiłby jej o wykonanie dla niego obrazu.
- Bardzo mi miło – pokiwała głową, troskliwie chowając szkicownik do torby, gdy mężczyzna już go obejrzał. – Staram się malować jak najlepiej, choć wiem, że przede mną jeszcze daleka droga.
Lyra nie była przecież tak zadufana w sobie, by sądzić, że już osiągnęła wszystko, co mogła osiągnąć. Przed nią było jeszcze mnóstwo pracy i wysiłku.
- Z pewnością coś znajdę. Znam parę ładnych miejsc, które mogłabym namalować. – Propozycja zamówienia przypadła jej do gustu, tym bardziej, że do tej pory rzadko malowała miejskie widoki, większość zamawiających prosiła o portrety lub sielskie pejzaże na łonie natury. – Nawiążę kontakt, kiedy obraz będzie gotowy do odebrania.
Musiała w końcu wybrać naprawdę ładne miejsce, a także wykonać sam obraz, więc co najmniej kilka dni jej to zajmie, bo nawet przy użyciu szybko schnących farb czarodziejskich, proces powstawania obrazu był czasochłonny. Musiała jednak się postarać, by utrzymać przychylność mężczyzny, a może i zapewnić sobie możliwość dowiedzenia się czegoś więcej o ciekawiących ją sprawach?
Jednak niedługo później w sklepie pojawiła się nowa klientka. Lyra grzecznie pożegnała się i wyszła. Było dużo pytań, które chciała zadać nowo poznanemu krewnemu, ale to mogło poczekać do ich następnego spotkania (do którego z pewnością dojdzie, gdy wykona zamówiony obraz), tym bardziej, że nie chciała zbyt długo przeszkadzać Ernstowi w jego pracy.
| zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ja co dzień szedł wzdłuż ulicy Pokątnej i jak co dzień nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na sklepowe wystawy. W pewnej chwili spojrzał jednak w prawo, zawieszając wzrok na kuszącej tysiącami odbłysków biżuterii. Zaśmiał się lekko sam do siebie, nie do końca świadomy, co go tak bawi. Zwolnił. Wystawa skojarzyła mu się z dzieciństwem. Ten porządek, ten kult rzemiosła, te doskonale wykonane błyskotki. Poczuł coś w rodzaju niechęci. Skrzywił się nieco. Już miał zamiar odwrócić wzrok i odejść, zapomnieć o zupełnie błahej sytuacji, gdy w ostatniej chwili łypnął okiem na szyld. Byłby to kolejny nic nie znaczący gest, gdyby nie treść, którą właśnie odczytał.
Sklep jubilerski E. Kruegera!!
Autentycznie zrobiło mu się słabo. Poczuł, że serce podchodzi mu do gardła, a pozostałe narządy również nie zostają daleko w tyle. Niemal zakręciło mu się w głowie. ON TU BYŁ!
Nagle wszystko do niego wróciło. Dzieciństwo, okres pracy w rodzinnym biznesie, wspomnienie Alfreda i jego dwóch malutkich synków, dzień, w którym przyjechał do Londynu, spotkał się z Danielem, a ten przestrzegł go przed Ernstem, nie dając żadnego racjonalnego powodu, dla którego wuj miałby nie kontaktować się z drugim bratankiem. Do tej pory jakoś niezbyt się przejmował tymi słowami, nie licząc oczywiście pierwszej rozmowy, kiedy to głowa o mało co mu nie eksplodowała. Potem jednak jakby zupełnie wyrzucił z pamięci groźby Daniela dotyczące tematu spadkobiercy majątku. A teraz to wszystko wróciło.
Słyszał w głowie to zdanie: Żadnego kontaktowania się z moim bratem., wypowiedziane wtedy przerażającym tonem pełnym negatywnych emocji. Vincent nie mógł tak po prostu tego zignorować. Choćby nawet chciał. Danielowi udało się zasiać w jego głowie pewnego rodzaju strach przed Ernstem. To było jak bajka opowiadana niegrzecznym dzieciom przed snem, żeby w chwili robienia czegoś złego, budziło się w nich sumienie. Vincent czuł się właśnie jak takie dziecko.
A jednak...
Nie mógł tak po prostu pójść dalej! Ciekawość. Był bardzo ciekawy Ernsta. Interesowało go wszystko: jego wygląd, zachowanie, reakcję na spotkanie wuja. Co miał robić? Z jednej strony ciągle dręczyły go słowa Daniela, ale ciekawość także nie dawała mu spokoju. Podszedł bliżej, przyglądając się dokładnie wystawie. Jak coś tak pięknego mogło budzić w nim taki niesmak? Wspomnienie Alfreda nie należało do najprzyjemniejszych, szczególnie odrzucało go myślenie o ich ostatniej rozmowie, kiedy to usłyszał od brata tyle negatywnych uwag o sobie. To go tylko utwierdziło w słuszności decyzji wyjazdu do Ameryki. Dobrze zrobił, uwalniając się od rodzinnej tradycji. Daniel też zrobił dobrze! Vinc jakoś nie mógł wyobrazić sobie młodszego bratanka pracującego w takim miejscu. Ernst poszedł w ślady ojca. Krótkie stwierdzenie z pozoru neutralne, ale w myślach mężczyzny brzmiało niemal jak obelga. Ciekawe, czy też jest taki jak on. Zastanawiał się, choć mógł się założyć o niemałą kwotę, że tak. Kolejny... Dziadek, ojciec, brat, a teraz bratanek. Potem pewnie jego syn i tak dalej. Na pewno!
Stał przy szybie i spoglądał do środka sklepu. Było tam tak typowo, tak elegancko. Krueger zmrużył oczy i przysłonił dłonią, żeby uwolnić je od oślepiających promieni słońca. Obserwował chwilę i zauważył... kogoś. Ten ktoś spoglądał na niego spokojnie. Również go obserwował! O nie! Vincent odszedł od wystawy. Zrobił to w miarę spokojnie - nie odskoczył. Jednak to, co w tej chwili czuł, to na pewno nie był spokój. Rozejrzał się nerwowo i chciał uciec. Nie mógł biec. Musiał po prostu stąd pójść jak gdyby nigdy nic. Może go nie poznał? Może to wcale nie był Ernst? Może on go w ogóle nie obserwował? Może go nawet nie widział?
A może właśnie było dokładnie NAJGORZEJ?
Sklep jubilerski E. Kruegera!!
Autentycznie zrobiło mu się słabo. Poczuł, że serce podchodzi mu do gardła, a pozostałe narządy również nie zostają daleko w tyle. Niemal zakręciło mu się w głowie. ON TU BYŁ!
Nagle wszystko do niego wróciło. Dzieciństwo, okres pracy w rodzinnym biznesie, wspomnienie Alfreda i jego dwóch malutkich synków, dzień, w którym przyjechał do Londynu, spotkał się z Danielem, a ten przestrzegł go przed Ernstem, nie dając żadnego racjonalnego powodu, dla którego wuj miałby nie kontaktować się z drugim bratankiem. Do tej pory jakoś niezbyt się przejmował tymi słowami, nie licząc oczywiście pierwszej rozmowy, kiedy to głowa o mało co mu nie eksplodowała. Potem jednak jakby zupełnie wyrzucił z pamięci groźby Daniela dotyczące tematu spadkobiercy majątku. A teraz to wszystko wróciło.
Słyszał w głowie to zdanie: Żadnego kontaktowania się z moim bratem., wypowiedziane wtedy przerażającym tonem pełnym negatywnych emocji. Vincent nie mógł tak po prostu tego zignorować. Choćby nawet chciał. Danielowi udało się zasiać w jego głowie pewnego rodzaju strach przed Ernstem. To było jak bajka opowiadana niegrzecznym dzieciom przed snem, żeby w chwili robienia czegoś złego, budziło się w nich sumienie. Vincent czuł się właśnie jak takie dziecko.
A jednak...
Nie mógł tak po prostu pójść dalej! Ciekawość. Był bardzo ciekawy Ernsta. Interesowało go wszystko: jego wygląd, zachowanie, reakcję na spotkanie wuja. Co miał robić? Z jednej strony ciągle dręczyły go słowa Daniela, ale ciekawość także nie dawała mu spokoju. Podszedł bliżej, przyglądając się dokładnie wystawie. Jak coś tak pięknego mogło budzić w nim taki niesmak? Wspomnienie Alfreda nie należało do najprzyjemniejszych, szczególnie odrzucało go myślenie o ich ostatniej rozmowie, kiedy to usłyszał od brata tyle negatywnych uwag o sobie. To go tylko utwierdziło w słuszności decyzji wyjazdu do Ameryki. Dobrze zrobił, uwalniając się od rodzinnej tradycji. Daniel też zrobił dobrze! Vinc jakoś nie mógł wyobrazić sobie młodszego bratanka pracującego w takim miejscu. Ernst poszedł w ślady ojca. Krótkie stwierdzenie z pozoru neutralne, ale w myślach mężczyzny brzmiało niemal jak obelga. Ciekawe, czy też jest taki jak on. Zastanawiał się, choć mógł się założyć o niemałą kwotę, że tak. Kolejny... Dziadek, ojciec, brat, a teraz bratanek. Potem pewnie jego syn i tak dalej. Na pewno!
Stał przy szybie i spoglądał do środka sklepu. Było tam tak typowo, tak elegancko. Krueger zmrużył oczy i przysłonił dłonią, żeby uwolnić je od oślepiających promieni słońca. Obserwował chwilę i zauważył... kogoś. Ten ktoś spoglądał na niego spokojnie. Również go obserwował! O nie! Vincent odszedł od wystawy. Zrobił to w miarę spokojnie - nie odskoczył. Jednak to, co w tej chwili czuł, to na pewno nie był spokój. Rozejrzał się nerwowo i chciał uciec. Nie mógł biec. Musiał po prostu stąd pójść jak gdyby nigdy nic. Może go nie poznał? Może to wcale nie był Ernst? Może on go w ogóle nie obserwował? Może go nawet nie widział?
A może właśnie było dokładnie NAJGORZEJ?
Sklep jubilerski
Szybka odpowiedź