Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]30.03.16 11:40
First topic message reminder :

Salon

Salon to pierwsze pomieszcze w jakim się znajdziesz tuż po tym, jak przekroczysz progi mieszkania. Nie jest to zbyt wielki pokój; dość ciemny, całkiem przytulny, nieco przytłaczający dla osób kochających przestrzeń. Pierwsze co pewnie ujrzysz to liczne regały z księgami wszelakiego pochodzenia, masy pergaminów, piór, bibelotów. Walają się pewnie też na średniej wielkości biurku ułożonym pod jednym z dwóch okien. Na jednej z szafek stoją fiolki z różnymi zakupionymi eliksirami, kryształowe kule, kulki, słoiki z zawartością nieznanego pochodzenia. Czujesz się tu jak u Borgina i Burke'a? Niepotrzebnie. Przecież brak tu grubej warstwy kurzu i pajęczyn w kątach, a przez okna wpada całkiem spora ilość światła. W salonie znajduje się kominek.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew


Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 08.10.16 10:29, w całości zmieniany 2 razy
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Re: Salon [odnośnik]17.03.22 0:50
— Dżentelmen nigdy nie zaprosiłby cię do siebie bez przyzwoitki — odpowiedział jej, zerkając na zniszczony materiał, który ciągnął się w górę, wysoko po udzie. — Na całe szczęście dziś, przy tobie, nie muszę nim być — dodał szybko z szelmowskim uśmiechem, prowadząc ją dalej, na górę. — Mogę dopuścić się tej zbrodni braku manier , któż mnie będzie sądził.
W ludziach jedyne co ulegało zmianie to priorytety — reszta wciąż pozostawała kwestią niezmiennego charakteru, przyzwyczajeń, zależności.
— Śmiałbym przyznać, że nie pewną, lecz niezmiennie olbrzymią i paraliżującą — odpowiedział jej, otwierając przed nią drzwi do mieszkania i powoli wprowadzając ją do środka. Przeprowadził ją przez salon — pomieszczenie nie tyle zabałaganione co zagracone woluminami, opasłymi tomiszczami zakrawającymi o czarną magię, numerologię, eksperymenty. Nie widziała, nie dbał więc o to, co mogła tam ujrzeć, a nawet gdyby mogła, mimo wielkiego uroku i czaru jaki sobą roztaczała, pragnienie imponowania jej i dbania o własny wizerunek w jej oczach słabło wraz z upływającym czasem ciągnącej się znajomości. Nigdy nie czuł wstydu z powodu tego kim się stał — dziś nie tylko nie był to powód także do strachu, lecz był powód do bezbrzeżnej dumy. Niewielu zdołało za życia osiągnąć podobną wielkość.— Nie widzisz mnie wciąż, mam więc przewagę. Zastanawiasz się czy się zmieniłem? Spoważniałem pod twoją nieobecność? Zyskałem nowe zmarszczki, a może blizny? O czym myślisz, Solene, tak bezbronna i skazana na moją łaskę? — spytał prowokującym szeptem, nachylając się prosto w kierunku jej ucha, po czym podprowadził ją ku sofie, by mogła spocząć. — Usiądź. — Puścił ją, by odejść, przejść do kuchni, skąd jednym ruchem różdżki wydostał dwie szklanki i butelkę rumu, który otrzymał ostatniego czasu od Drew. Zachwalał go, lecz nie miał okazji skosztować. — Powinienem zaproponować ci szampana lub wino, lecz nie spodziewałem się tak znakomitego gościa i nie uzupełniłem zapasów. Mam nadzieję, że to przywróci ci wzrok — mruknął z uśmiechem, nalewając alkoholu do zdobionej szklanki i wsunął ją jej prosto w dłoń. — Na zdrowie, Solene. Za nasze kolejne spotkanie. Wspaniale cię widzieć — zadrwił i upił łyk, moszcząc się we własnym fotelu. Wyciągnął z papierośnicy papierosa i odpalił jednym potarciem palców. — Wyglądasz wspaniale. Nie licząc tamtego obrzydliwego anturażu— zaciągnął się powoli papierosem. — Chciałabyś się odświeżyć, czy czujesz się może nieco lepiej, droga Solene?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]19.03.22 23:13
Wzdrygnęła się, czując jego szept na wysokości ucha, ale nie cofnęła się ani nie wykonała żadnego nawet mimowolnego ruchu – posłusznie zaś skierowała się tam, gdzie ją poprowadził, po drodze zahaczając stopą o nogę fotela, aż w końcu puściła asekuracyjne ramię Mulcibera i po omacku usiadła w fotelu.
Nie muszę cię widzieć, żeby wiedzieć, że w dalszym ciągu wyglądasz dostojnie – nie komplementowała, stwierdzała jedynie fakt; pomimo tego, że przypominał raczej sinusoidę, która raz promieniała energią, by za jakiś czas przypominać chodzącego nieboszczyka i zero Ramseya w Ramseyu, zawsze uważała go za przystojnego mężczyznę, który niezależnie od tego, w którym momencie życia się aktualnie znajdował, zawsze miał w sobie coś, co przyciągało wzrok. – Mogę jedynie zgadywać, że jesteś na fali wznoszącej; nie brzmisz na zmęczonego i przytłoczonego życiem, bardziej na kogoś, kto odnalazł pewien spokój i równowagę – czy się myliła? Możliwe; ograniczone do minimum kontakty z całą pewnością wpływały na znajomość drugiej osoby, jej charakteru i zachowań, chociaż przypadek Ramseya sam w sobie był skomplikowany. Mimo szczerych chęci nigdy nie umiała go rozgryźć, być może to ją przyciągało i sprawiało, że szybko nie traciła nim zainteresowania, gdy się już spotykali. Chwyciła w dłoń szkło, nie musząc wąchać zawartości, by sprawdzić z czym ma do czynienia; woń rumu była jej doskonale znana, pomimo, że sama niekoniecznie się nim raczyła.
Gorzej być nie może – znacznie bardziej od alkoholu jej uwagę przykuł zapach papierosów, lecz po krótkim namyśle uznała, że palenie na ślepo nie jest najrozsądniejszym pomysłem. Zastukała mimowolnie paznokciami w trzymaną szklankę, zamilkła na chwilę i uśmiechając się wnet pod nosem – co za ironia losu – parsknęła i prychnęła w tak koci sposób, że spokojnie mogła iść ze swoimi czworonogami w konkury – pamiętam, że kiedyś bardzo chciałam zobaczyć jak mieszkasz; odkryć tajemnice, twoją bezpieczną jaskinię, do której nigdy nie chciałeś mnie przyprowadzić, powciskać nos, tam gdzie nie powinnam... tymczasem kiedy wreszcie się to udało, jestem ślepa i właściwie nawet nie wiem gdzie się znajdujemy – mówili, że nic nie działo się bez przyczyny, a ona coraz bardziej skłaniała się ku myśli, że wszechświat najwidoczniej bardzo chronił prywatności Mulcibera. Z drugiej strony: może tak było lepiej; im mniej wiedziała, tym lepiej dla niej. – Obawiam się, że sama nie będę w stanie się odświeżyć, dlatego muszę przełknąć to upokorzenie i poczekać aż odzyskam wzrok – o ile w ogóle się to stanie.


don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
Solene Baudelaire
Solene Baudelaire
Zawód : projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon - Page 8 Tumblr_oo7oyahdyU1v4h7k3o6_400
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4706-solene-baudelaire-budowa#100715 https://www.morsmordre.net/t4836-echo#103798 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f323-lavender-hill-100-domostwo-krewnych-baudelaire-ow https://www.morsmordre.net/t5563-skrytka-bankowa-nr-1212 https://www.morsmordre.net/t4775-solene-baudelaire
Re: Salon [odnośnik]21.03.22 1:42
— Ja za to mam tę przyjemność widzieć cię i bez krzty fałszu śmię stwierdzić, że nawet ubabrana mazią niewiadomego pochodzenia prezentujesz się nadzwyczaj pięknie — odpowiedział jej w drodze rewanżu, w całkiem szczerym i niewymuszonym komplemencie. Co do tego, że była piękna, pociągająca nie miał nigdy żadnych wątpliwości. I gdyby nie fakt, że jej charakter nie należał do szczególnie przyjemnych i przyciągających nie oparłby się temu, co sobą reprezentowała. Nie walczyłby z nią, pozwalając sobie na przyjemność, dbając o nią, o samego siebie. Była przecież kwintesencją tego, czego potrzebował obok siebie, pod warunkiem, że trzymała buzię na kłódkę. A jednak przez te wszystkie lata było między nimi coś, co nie pozwoliło zrobić tego jednego kroku. Jednego za daleko. Uśmiechał się, przyglądając jej z satysfakcją i przyjemnością. Czuł ją, obserwując ją z fotela, sącząc powoli rum. — Jestem niemalże na samym szczycie. Wszystko idzie w dobrą stronę, za mną i moimi towarzyszami pasmo sukcesów. Wojna jest dla nas łaskawa, los nam sprzyja. A dziś, fortuna puściła do mnie oko, kierując moje stopy w tę stronę — dodał z uśmiechem, westchnął lekko, mierząc ją wzrokiem. — Obawiasz się wciąż? — spytał nagle z ciekawością. — Darzysz mnie wciąż niezrozumiałym zaufaniem – zastanowił się głośno, nawiązując do tamtego spotkania dawno temu, kiedy próbował ją sprowokować; szargany emocjami popełnił błąd, znudzony życiem i stagnacjom pozwolił sobie na niepotrzebny atak. Pozwoliła się tu przyprowadzić. Sama, bezbronna, pozbawiona wzroku, który pozwoliłby jej zareagować dostatecznie wcześnie, szybko. Chciała się z nim spotkać, miała ochotę się tu zjawić. Być zaopiekowaną przez niego. Patrzył na nią przez chwilę, słuchając jej słów, aż w końcu odłożył papierosa i szklankę z alkoholem, by wstać z fotela i podejść do niej. Ujął ją delikatnie za dłoń. — Pozwolisz— pociągnął ją lekko, zachęcając do wstania, a kiedy to uczyniła zaszedł ją od tyłu, nie puszczając dłoni. — Salon jest niewielki, pełno w nim regałów, książek. Czujesz ten zapach? — spytał prosto do ucha, zerkając na nią zboku, z bliska. — To zapach atramentu, pergaminu. Starych ksiąg, skórzanych opraw. — Od tyłu pchnął ją lekko napierając własnym ciałem, jednocześnie tuż przy jej talii z wyciągniętą ręką prowadząc ją dalej, przed siebie i na ślepo. — Tu znajduje się moja sypialnia. Niewielka szafa z monotematyczną zawartością, duże łóżko, okno. Nic więcej — szepnął, muskając prawie wargami płatek jej ucha, po czym pociągnął ją lekko w tył, obracając ku sobie i tym razem pociągając ją ku sobie,. — Kuchnia jest nieważna. Tu, łazienka. Możesz poczekać aż odzyskasz wzrok. Ale mogę przygotować ci kąpiel — zaproponował, puszczając jej dłoń i robiąc krok do tyłu, aby oprzeć się o futrynę. Zostawiając ją w środku samą sobie, niewidomą, upośledzoną zmysłowo. Splótł ręce na piersi, obserwując ją z tyłu i uśmiechnął się lekko.[/b][/b]



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew


Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 29.03.22 22:29, w całości zmieniany 2 razy
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]27.03.22 10:06
Wyczuwała na sobie jego wzrok, nienachalny, uważny, ten, z którym była obyta i nie miała ku niemu nic przeciwko; tylko on potrafił patrzeć na nią czasami w taki sposób, jakby chciał zajrzeć w głąb duszy, jednocześnie nie sprawiając przy tym dyskomfortu i nie tracąc rozumu na widok nieodpartego piękna, i aury, którą nieustannie emanowała. Z perspektywy czasu sądziła, że po prostu do niego przywykł, choć nie do końca była pewna, czy na wilą aurę dało się jakkolwiek uodpornić.
Nie wiem, a powinnam? – uśmiechnęła się lekko i z rozbrajającą szczerością wzruszyła ramionami. Nie potrafiła jednak jednoznacznie odpowiedzieć na zadane pytanie, właściwie była pewna, że w sytuacji jej zagrażającej spróbowałaby złamać daną kiedyś obietnicę o nie rzucaniu na niego uroku. Cel uświęcał środki, zresztą równie dobrze mogłaby uznać, że obietnica miała termin przydatności, który dawno wygasł.
Wzdrygnęła się, wciągnęła powietrze nosem, ale nie protestowała i po chwili stała z powrotem na prostych nogach, prowadzona za rękę, jak kukiełka, co rusz ostrożnie badając ziemię przed sobą. Dla większej asekuracji oparła się niemal całym ciężarem ciała o Ramseya, tym samym przylegając do niego, ale nie sądziła, by ani odczuł jej wagę piórkową na sobie ani żeby mu to przeszkadzało w jakikolwiek sposób. Musiała przyznać, że upośledzenie jednego zmysłu wzmagało pozostałe, w tym przypadku węch i słuch; czuła zapach ksiąg, kurzu, który podrażnił nieprzyjemnie nozdrza, słyszała skrzypiącą podłogę i ich miarowe oddechy. Ocknęła się nagle z chwilowej konsternacji, ale była wprost pewna, że dostrzegała przed sobą kształty – rozmazane, ale wciąż, kształty. To dało jej nadzieję, że to upośledzenie jest tylko tymczasowe.
W dalszym ciągu mam twój podręcznik – wiedziała, że pamiętał; projektantka, półwila, prosząca o podręcznik do numerologii musiała być dość egzotycznym zjawiskiem, a ponadto ktoś, kto najpewniej dbał o zawartość swoich regałów, musiał co jakiś czas zauważać brak jednego z cennych dzieł pośród pozostałych ksiąg. Numerologiczny podręcznik był jednak u niej bezpieczny, korzystała z niego, chociaż nauka teorii nie należała do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie i znacznie bardziej ceniła sobie praktykę pobieraną w minionych miesiącach w rodzinnym kraju – tak po prawdzie, zabrałam go z Francji ze sobą, gdybyś chciał go ode mnie odzyskać – nie przyznała wprost, że oczekiwała spotkania z nim, chociaż czuła pod skórą, że wizyta w Anglii bez tego zostawiłaby weń pewien niedosyt i żałowała tylko, że spotkali się w tak dziwnych okolicznościach, które w ostateczności wychodziły im nawet na dobre. Obróciła się z gracją, spierając jednocześnie dłonie o tors Ramseya, ale w mgnieniu oka zachwiała się, tracąc podporę.
Może następnym razem – we dwoje – ale twoja troska jest wprost rozczulająca – wzrok powoli wracał, coraz bardziej rozpoznawała kształty, to, co znajduje się obok, dlatego też z mniejszym trudem odszukała umywalkę i przerzucając pszeniczną taflę włosów na plecy, skryła twarz w wilgotnych dłoniach.


don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
Solene Baudelaire
Solene Baudelaire
Zawód : projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Salon - Page 8 Tumblr_oo7oyahdyU1v4h7k3o6_400
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4706-solene-baudelaire-budowa#100715 https://www.morsmordre.net/t4836-echo#103798 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f323-lavender-hill-100-domostwo-krewnych-baudelaire-ow https://www.morsmordre.net/t5563-skrytka-bankowa-nr-1212 https://www.morsmordre.net/t4775-solene-baudelaire
Re: Salon [odnośnik]30.03.22 0:31
Uśmiechnął się, ale wyraz jego twarzy był wilczy, przebiegły. Nie mogła jednak dostrzec tego, nie była w stanie szukać w jego skąpej mimice prawdziwych intencji, które zwykle ukrywał gdzieś głęboko. Milczał krótką chwilę, delektując się smakiem rumu. Kołysał szklanką na boki z wyczuciem, nie musząc dłużej patrzeć na jej wnętrze z obawą, że rozleje. Przyglądał się za to jej, korzystał z nadzwyczajnego piękna, który miał przed sobą.
— Zawsze — odparł pewnie i enigmatycznie; w tonie jego głosu rozbrzmiała cicha groźba. Nie uczynił jednak nic, aby ją wcielić w życie. Nie bał się jej czaru. Nie uświadczył prób rzucenia go, przekonany był więc, że zwyczajnie nie działał. Zachwycał się nią, bo była kobietą w naturalny sposób do tego stworzoną, a każdy mężczyzna, który nie był w stanie tego widoku docenić nie był w pełni zdrów.
Oprowadził ja po mieszkaniu, a jego dłonie bez skrępowania dotykały jej, ciało prowadziło ciało bezwstydnie, rozniecając wyobraźnię, nęcąc zmysły. Gdy wspomniała o podręczniku zamruczał przeciągle, jakby był niezadowolony, że akurat teraz o tym wspomina. Kiedy jednak dotarli do łazienki, powrócił do tematu:
— Mam nadzieję, że w takim czasie zdążyłaś już nauczyć się najważniejszych terminów i koncepcji — odparł z rozbawieniem, zerkając na jej odbicie w lustrze. — Niech zostanie u ciebie. W twoich rękach jest bezpieczny, a z pewnością zechcesz wracać do niego. — Był pewien, że sam podręcznik przypominał jej o nim i budził tak samo skrajne emocje, jak i jego właściciel. Nie zależało mu na tej książce. Była pospolita, obszerna, nieszczególnie droga. Gdyby jej potrzebował mógłby ją nabyć w jednej z londyńskich księgarni, ale nie wracał do takich pozycji. Nie tak podstawowych i elementarnych.
Gdy się odwróciła i oparła o niego rękami, powoli objął ją, nie wahając się ani przez chwilę, zupełnie tak, jakby ta relacja nigdy się nie zmieniła i wciąż wyglądała w ten sposób. Odmowa przyniosła rozczarowanie, którego wcale nie krył. Westchnął ciężko. — Największym błędem ludzi jest naiwna wiara, że będzie jakiś następny raz – odpowiedział, puszczając ją i pozwalając odejść w stronę umywalki. — Najczęściej wielkie rzeczy uciekają im sprzed nosa, bo nie potrafią korzystać z okazji. Cóż za szkoda — dodał, uśmiechając się lekko. Odsunął się od framugi i stanął w progu. — Gdybyś czegoś potrzebowała będę w salonie. — Skinął jej lekko głową, choć pewnie nie mogła tego wciąż dobrze dojrzeć, po czym wyszedł, zamykając za sobą.

| ztx2 fluffy



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]05.11.22 14:47
30 kwietnia 1958

To był ten słynny Londyn, wieże z kamieni i mgły. Mokry, przyjemnie chłodny i szary, ale w szparach między kamienicami próżno było doszukiwać się horyzontu. Trwał jak ten tajemniczy labirynt z krzywych twierdz, kruszejących skał i poprzerywanych brudnymi rzekami uliczek. O świcie było cicho, nie ciągnął się za moimi plecami sznur angielskich języków, nie nawoływali głośno, z werwą i obowiązkiem, który był mi tak bliski. Ten angielski poranek pochrapywał pod cienkimi pierzynami. Inny tu był czas, inny bieg dnia. Moje pierwsze wejrzenie było gorzko przyjętym potwierdzeniem. Nie spodziewałam się w tej europejskości ujrzeć tego, co znałam. Nigdzie nie było i nie będzie jak tam, ale przybywając tutaj wierzyłam, że w walizkach przemycę coś więcej niż tą futrzastą czapkę z lisa i zapas drutów. Wysokie buty mieszały w burych kałużach, podmuchy nawałnicy próbowały mnie przepędzić, ale nie cofnęłam się o krok. Burza wypędzała obcość, ale marne były jej próby. Cokolwiek zrobi to miasto, nie dało się wyrwać ze mnie wschodniego ducha. Mokłam targana wiatrem, obciążona długą podróżą i przemieszczaniem się po drogowskazach pisanych nieznanymi literami. Nigdy nie byłam tak daleko od naszych ziem, w mieście tak ciasnym, w ścisku drzwi i okien, gdzie każdy zwierz poczułby się jak w klatce. Brody jednak nie opuszczałam, nic sobie nie robiąc z brutalnego powitania natury. Cel był bowiem bliżej, niż kiedykolwiek indziej, a mi nie wolno było objawić żadnego śladu tęsknoty.
Drobny był ten kraj, przed przyjazdem zapoznałam się z mapami i wiedziałam już, że droga z Londynu do Warwick to zaledwie parę iskier, a jednak istniał powód, dla którego musiałam znaleźć się właśnie tutaj. Zapowiedziano mnie, choć nigdy nie otrzymaliśmy pewności, że sowy zdołały donieść wieści. Wiele z nich padało, nim zdołały przebić się przez mordercze zakątki Syberii. Nie przytargałam ze sobą żadnego wyobrażenia, choć domyślałam się, że uścisk angielskich Mulciberów nie mógł się równać sile moich domowników. Moją obecność tutaj rozumiałam jako misję, cel, szansę i zarazem porażkę, bo być może dopisywałam tym wyczynom zbyt wiele. Chciałam jednak osobiście stanąć pośrodku masakry, chwały i cmentarzyska, na którym wznosiliśmy nowe twierdze.
Wędrując już po właściwiej ulicy nie napotkałam na żadnego człowieka. Pochowane kociska, wyziębione wrony i pozatrzaskiwane na cztery spusty okiennice. Angielskie zegary inaczej odmierzały czas, ale to nie mogło stanowić żadnej przeszkody. Cokolwiek miałam odnaleźć pod tym właściwym adresem, wierzyłam, że jednak wspólna krew pozwoli nam na sojusz. Ramiona kryłam w futrzastym, długim płaszczu zbyt ciepłym na tutejsze standardy. Blade policzki zaplamiły się czerwienią o złudnym, niewinnym skojarzeniu. W oczach malowała się nieustępliwość i srogość, których nikt raczej nie szukał na powabnych twarzyczkach dorastający panien. Tego dnia nie miałam świadomości  tego, jak bardzo mogę nie pasować do widoków urokliwych sukien i małych dłoni.  Tam byłam naturalna, lecz tutaj… niespodziewana.
Właściwy budynek, aż wreszcie i drzwi zgodne z rosyjskimi zapiskami zagniecionymi na dnie kieszeni. Zaczarowane walizki głośno opadły. Oto byłam w domu. Wystarczyło tylko poczekać na powitanie. Nie zaczekałam. Moja krew, moje mury, moje pokoje. Z rozczarowaniem odkryłam, że po bezpardonowym otworzeniu drzwi nie czekały na mnie żadne przeszkody. Możliwości były dwie. Albo krew broniła mnie przed niegościnnością tego mieszkania, w co wątpiłam, bo nie wydawał mi się nigdy nadto związany z nami, albo był na tyle głupi, by byle chłop mógł ubłocić mu sień i z niego zakpić. Czy jeśli wojnę prowadził z równą brutalnością jak te uderzające we mnie zabezpieczenia, to miałam tutaj czego szukać? Wcale mi się to nie podobało.
Zdjęłam buty, po których został mokry ślad. Porzuciłam płaszcz, zagraciłam wolne kąty walizami. Pod kudłatą czapką ujrzałam suche kłębowisko włosów, ale im niżej, tym bardziej wilgotne zaczynały się tylko bardziej ze sobą plątać. Nosiłam zapachy podróży, ale gdzieś na przestrzeni tysięcy kilometrów zdołałam zgubić ślad matczynej krainy. Kompletnie mnie to nie wzruszyło. Po mieszkaniu przechadzałam się jak po swoim własnym. Oglądałam księgi, pomacałam kilka szklanych kul, gniotłam fotele i badałam ślady, by wiedzieć, kim on dzisiaj jest.  W drugiej kolejności miałam wypakować mięsiwo i poszukać odpowiedniego chłodu dla dzwoniących w kufrze flaszek wódki. Węszenie jednak okazało się na tyle pochłaniające, że nie zdążyłam otworzyć choćby jednego z własnych pakunków. Zamiast tego ścisnęłam w dłoniach jeden z tajemniczych słojów i razem z nim rozsiadłam się w fotelu. Co takiego znajdowało się wewnątrz? Palce niespiesznie zmierzały ku górze, by móc przekręcić pokrywę i zajrzeć głębiej.


Ostatnio zmieniony przez Varya Mulciber dnia 09.02.23 19:47, w całości zmieniany 1 raz
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Salon [odnośnik]24.11.22 2:05
Przeszywający stosem igieł chłód zawsze był mu bliski. Naturalnie odziedziczony w spadku po przodkach, choć urodził i wychował się tu, w kraju, który słynął z kapryśnej i zdecydowanie bardziej deszczowej niż mroźnej pogody. Do czasu anomalii Anglia rzadko skąpana była w upałach trudnych do zniesienia, lecz dla niego każde bajeczne słońce i każde lato nosiło w sobie uporczywy smród ludzkiego ciała, potu i duchoty. Zimą lodowaty wiatr, wiosną i latem ciepły choć wciąż bardziej rześki od domowego powietrza podmuch wdzierał się przez uchylone lub całkiem otwarte okna do wnętrza niewielkiego mieszkania na Pokątnej. Dotąd było wystarczające — nie sprowadzał tu gości, nie organizował ani schadzek ani przyjęć. Nie miewał we własnych progach kobiet, z którymi się widywał, nie oferował im dzielenia jednego łoża. O tym wyjątku, który w jego życiu okazał się przełomowy zupełnie nie pamiętał. Kiedy z dalekiej Syberii nadszedł list, nie był przygotowany na gościnę. Miał w planach przeprowadzkę do hrabstwa, które objął swoją opieką. Mieszkanie na Pokątnej było wygodne, Londyn był jego domem przez wiele lat. Lubił spacerować nocą po opuszczonych alejach, pieszo odbywając powrotną wycieczkę z pracy. Warwickshire było jego obowiązkiem tak samo wielkim, jak przywilejem. By zostać dobrym włodarzem musiał znaleźć tam własny kąt i zaszczycić ludność swoją obecnością, podejmować działania, które wyraźnie ukorzenią jego nazwisko. Rodzina, choć przez lata wydająca mu się nieco zbędnym i ograniczającym jednostkę tworem dziś miała okazać się równie ważna. Temu służyła. Nielubiane granice miały stać się środkiem do celu. Poszukiwania odpowiedniego miejsca nie mogły być trudne, gdy brał pod uwagę właściwie jeden czynnik. Nie zależało mu przecież na wystroju ani widoku z okna. Pasowałby mu dom na uboczu, choć był przyzwyczajony do londyńskiego zgiełku. Dom miał się podobać kobiecie, która będzie spędzać z nim większą niż on cześć swojego czasu. Miał być miejscem, o które chętnie zadba, zamiast stać się więzieniem, czy klatką, z której będzie szukać ucieczki. Krewniaczki z Syberii nie brał dotąd pod uwagę, jej wizyta choć zaplanowana i zapowiedziana, była tak samo nieoczywista jak ona sama.
Nie znał dokładnej daty jej przybycia. Mokry i nieco mglisty poranek pozwolił jednak na to spotkanie. Po szybkiej kąpieli w chłodnej wodzie, goleniu wczorajszego zarostu ostrą brzytwą i skropieniu czystej skóry woda kolońską do jego uszu dotarł nienaturalny odgłos z mieszkania. Wpierw huk — jak miało się okazać — czarodziejskich walizek, a później towarzyszący temu stukot obcasów, kroki i późniejsza elsplarotacja mieszkania. Słuchał dźwięków uważnie, bez trudu lokalizując intruza w tym samym czasie dopinając czarną jak noc koszulę. Znając wszystkie słabe punkty mieszkania wiedział, z jakim natężeniem obrócić klamkę w drzwiach, by nie szczęknęła zamkiem i gdzie przystanąć na podłodze w progu, by skrzypienie nie wzbudziło niepotrzebnego zainteresowania. Tak też zrobił, wysuwając się z łazienki po cichu. Zatrzymał się jednak prędko, ujrzawszy ją w jednym z foteli ze słojem w dłoni. Wsunął dłonie w kieszenie, przyglądając jej się chwilę.
Zapamiętał ją inaczej. Kilka lat temu, kiedy ojciec postanowił wejść w buty głowy rodziny i przekazać mu informacje o przodkach, zabrał go do dalekiej Rosji. Powitała ich śnieżyca, ale wiedział, że zamieć była magiczna — stworzona po to by odgonić zbłąkanych mugoli, wystraszyć ich wizją nieuchronnej śmierci. Wiele się nauczył podczas tamtej wyprawy — o samym sobie; nosił w sobie ducha Mulciberów, wygląd zaś odziedziczył po matce. Jej lodowate, puste spojrzenie. Dowiedział się wiele o rodzinie. Był już dorosły, kiedy odkrył, że ją posiadał. Nie był bękartem, jak mu wmawiano. Nie był częścią rodziny, w której go wychowano, której zasady mu wpojono. Miał żaległości, wielu z nich nie był w stanie nadrobić. Mimo to, niepozorny wciąż miał skórę twardą, jak krokodyl. Odporny na ból, niewygodę, mróz. Chłodny w ocenie i spojrzeniu. A ona? Kiedy ją poznał wydawała mu się dziewczynką. Dziś była panną, a może już kobietą. Ile mogła mieć lat? W krótkich chwilach, przebłyskach sekund, gdy zaglądała do słoja wydawała mu się wciąż młodziutka.
— Żądło mantykory — poinformował ją dosadnie, jednocześnie obwieszczając o swojej obecności. — Nie radzę go wyjmować — dodał, po angielsku, nie mając powodów, by witać ją w innym języku. Podszedł bliżej, wskazując na mały słoiczek, przypominający ledwie fiolkę. — Włókno z ludzkiego serca. Dla alchemików. — Zerknął na jeszcze jeden słoik z mętną zawartością, ale odstawił go na bok, bez zdradzania co znajdowało się pod pokrywką. — Varya — powiedział w końcu, stając blisko fotela. Uśmiechnął się życzliwie, ale był to uśmiech wyuczony.— Jak minęła podróż? — spytał, odbierając od niej słoik, by odstawić go koło szklanej kuli. — Napijesz się czegoś? — spytał nieco smętniej.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]26.11.22 19:58
Przybywając tu, pozostałam wierna jednej myśli. Najważniejszej. Chociaż trwaliśmy rozbici po krajach wielu kontynentów, choć wytresowano niektórych z nas w obcym obyczaju i nauczono mówić obcymi słowami, krew nie mogła się mylić, krew czyniła nas wszystkich braćmi i siostrami. Gorszymi i lepszymi, bo przejezdni kuzyni bywali czasami malowani liniami, których śmiałabym się powstydzić w pierwszej spontanicznej myśli. Ja jednak od emocjonalnych zrywów wolałam spokój i plan. Zobowiązanie wobec drzewa rozrośniętego bardziej niż diabelskie sidła, choć niemniej niż one morderczego, było jak pieczęć złożona gdzieś w najgłębszych odmętach duszy. Między lodowatymi ścianami domu wiedziałam, kim jestem. Gdziekolwiek miałam trafić, ufałam, że nie zgubię siebie. Odpowiadaliśmy na wezwania, wynurzając ponure sylwetki z wiecznych twierdzy. Byłam tu. Naprawdę. Tysiące kilometrów od zwodniczych śnieżyc i carskich historii.
I on też był, choć najwyraźniej nie było mu tak spieszno do sentymentalnych powitań. Ależ ulga. Czy może niepokój? Hipnotyzujące odkrycie nie zwiodły mnie tak, bym całkowicie utraciła zmysły. Wypełzał z nory, bez pędu i poczucia zagrożenia. Nie byłam więc dla niego intruzem. Przelotnych kilka wejrzeń sprzed lat nie uczyniło nas przyjaciółmi, ale rodziną pozostawaliśmy od zawsze. Gdy przemówił, oczy wciąż moczyłam w słojach. – Mantykora nuci, gdy nasyca się ofiarą – przemówiłam, obrysowując zimnym palcem kształt żądła przez szkło. On mówił po angielsku, ja odpowiedziałam po rosyjsku, spodziewając się, że pamiętał. – Chciałabym ją kiedyś ujrzeć – wyjawiłam, przenosząc wreszcie spojrzenie na Ramseya Mulcibera. Kuzyna. Choć śladów emocji na mojej twarzy poszukiwało się z łatwością podobną do odcisków łap po kilku godzinach intensywnych śnieżnych opadów, być może wyczuł, że pytałam, czy on dostąpił tego zaszczytnego widoku. Finału soczystego polowania bestii.
Za jego wskazaniem powędrowałam spojrzeniem dalej. Nie każde jego słowo mogłam płynnie zrozumieć. Więcej udało mi się rozświetlić dzięki zmysłom, dedukcji i częściowym pojmowaniu zwrotów. Serce. Dla magicznego wykorzystania, czy też nie – były to rzeczy, które spodziewałam się ujrzeć na półkach w jego kryjówce. Makabry, odczynniki, krwawe pamiątki. Miał historię, której nie znałam i chwałę, o której wiedziało każde nasze dziecko w Rosji.
Spodziewana. Uniosłam głowę w górę, gdy znalazł się blisko, tuż nade mną. Promienna mimika pozwalała wierzyć, że moje przybycie jest dobrym zdarzeniem. Czy był szczery? Nie uśmiechnęłam się. Trudno mi było rozszyfrować własne odczucia, a tym bardziej wypuścić je na wolność. Odebrał mi zdobycz. Gdy sięgnął po szkło, łatwo pozwoliłam, by powróciło do właściciela. Wokół było tego więcej, tajemnic, które spoglądały na mnie wabiąco, ale on zdawał się sygnalizować, że tyle wystarczy. Póki co. – Mokro – odparłam, przypominając sobie dopiero teraz o zlepionej tkaninie i kapiących końcówkach włosów. Nie wiedziałam, co zdołał zapamiętać z naszego ostatniego spotkania. Czy spodziewał się wylewności? Czy jak moi wąsaci wujowie przy flaszce i zakąsce rozprawiać miałam o wielkich wydarzeniach? I nudnych szczegółach? – Mieszkasz tu sam? – Lekko poruszony nos wciągnął jego świeżość. To domostwo wydawało się niewielkie, kilka par drzwi i wskazówki piszące historię samotnego niedźwiedzia. – Ojciec przysłał nie tylko mnie. Przysłał też wódkę. Dużo naszej wódki, nalewki i niedźwiedzie skóry – odpowiedziałam, wyciągając różdżkę z sekretów ubrania, aby móc przekręcić zamki w magicznych walizkach. Szklane butelki zagrały powitalnie. Etykiety kusiły hasłami zapisanymi w rosyjskich literach. – Napiję. Co piją Anglicy? – Potrzebowałam to wiedzieć. Ostatecznie podarowane mu alkohole skusiłyby każdego naszego krewnego, ale być może on tutaj przyjął inne obyczaje. To ja byłam gościem, to ja byłam tą, której trzeba było pokazać, jak się tutaj żyje.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Salon [odnośnik]01.12.22 0:31
Język przodków nie był mu bliski, ale jego brzmienie było zaskakująco przyjemne — szorstkie, cierpkie. Kiedy mu odpowiedziała odbierał słoje, które trzymała w dłoniach, nie odpowiadając, nie przyznawszy się tez, że braki w rozumieniu musiał zastąpić intuicją i własną analizą. Pamiętał. To tam, podczas podróży na daleką, pochłoniętą zawieruchą i śnieżycą Syberię z ojcem liznął języka najwięcej. Słuchał ostrych zwrotów wypowiadanych gwałtownie i głośno, zupełnie inaczej niż sam był do tego przyzwyczajony. Każde słowo zdawało się być skropione alkoholem, ale nie zdziwiłby się, gdyby zamiast czystej krwi przodków płynął wysokoprocentowy alkohol. Ale jej głos w tym języku brzmiał przyjemnie, naturalnie. Współgrał z surową urodą, mądrymi, choć dumnymi oczami iskrzącymi jakby odbijały od siebie każde źródło światła ze zwielokrotnioną intensywnością. Skrzyżował z nią wzrok, a potem go opuścił, odkładając własne rzeczy na swoje miejsce. Nie lubił, kiedy ktoś ich dotykał, nie przywykł do tego. W jego mieszkaniu nikt z reguły nie bywał. Odkąd Londyn został oczyszczony z brudnej krwi, a Ministerstwo ze zdrajców, na pułki powróciły czarnomagiczne woluminy, a na blat biurka przedmioty, których zdecydowanie nie powinien niegdyś posiadać. Nie miał się czego obawiać. Wszystko, co było cenne pozostawało ukryte. Złodzieje mogli rozkraść wszystko inne, ale o to wszystko zupełnie nie dbał. Mieszkanie pozbawione zaklęć ochronnych pozostawało pułapką, z której można było nie wyjść żywym.
Ale Varya nie miała się czego bać.
— Może kiedyś będziesz mieć szczęście— odpowiedział jej po rosyjsku, ale bez akcentu. Jego angielski, łagodził ostre głoski. Nie opowiedział własnej historii, nie podzielił się z nią żadnym intymnym wspomnieniem. jej wzrok sugerował, że na to czekała, ale słów w obcym języku zabrakło, by odczytał jej nieme pytanie właściwie.
Gdy prosto i skąpo opisała mu swoją podróż — uśmiechnął się. Wystarczył jeden przymiotnik, by dopisał do tego całą historię. Syberia była zimna i surowa, Anglia mokra i nieprzyjemna. Wilgotna, lepka. Nie wierzył, że mogła być nią zauroczona, szczególnie, że pogoda była kapryśna. Wyrósł w tej wilgoci, jak drzewo łaknące wody i światła, nie potrzebując wiele więcej.
— Przywykniesz do tej aury. Ale pogoda się poprawi, lato przyjdzie wcześniej. Będzie ciepło. Mam nadzieję, że futrzaste czapki to nie jedyna twoja garderoba — mruknął z powątpiewaniem i spojrzał na nią ciekaw, czy przemyślała tę kwestię. — Ale mamy tu kilka wartych uwagi sklepów, butików. Znam też doskonałego krawca. Lord Edward Parkinson. Człowiek z bardzo szanowanej rodziny o niezwykle ciekawej historii.
Powinien się do niego odezwać. Miał materiały, które powinny być odpowiednio spożytkowane, a tylko jemu mógł oddać je w ręce. Zatrzymał się, w pól drogi do kuchni i obrócił powoli, spoglądając leniwie na dziewczynę. — Mieszkam sam. Jak na razie. Ale opuszczam Londyn. Opuszczamy Londyn, moja droga. Zmierzamy do nowego domu. Warwick. Spodoba się. Bardzo— odpowiedział, przechodząc w połowie na język jej bliższy — przez niego łamany, jak jej angielski. — Przyda się. To hojne. Przysłał coś jeszcze?— spytał bez ogródek, sięgając po różdżkę. Zniknął na moment w kuchni, kilkoma machnięciami przygotował to, co piją Anglicy.
Powrócił do salonu po chwili, usiadł w fotelu, a na stoliku miedzy nimi pojawiły się dwie filiżanki i czajnik z herbatą. Ruchem dłoni wskazał na niego, podczas gdy sam wyciągnął z kieszeni papierosy. — Palisz?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]17.12.22 19:36
Ja obca, on tutejszy, byliśmy wychowani w różnych krajach, choć złączeni wspólną krwią, nazwiskiem, ideami. Dziś stawaliśmy naprzeciw siebie, a ja, choć świadoma podniosłości, wyzwań, odpowiedzialności i długiej drogi, czułam spokój. Spokój oplatający wąską nić ekscytacji. Nie wadził mi brak porozumienia. Zupełnie naturalnie wybieraliśmy najlepsze dla siebie słowa i akcenty. Nasze braki nadrabiała intuicja. Choć czułam nić rozczarowania jego językiem przodków, on mógłby to samo pomyśleć o mnie – chciałam tu być, przybyłam być wsparciem, a nie udręką, a mimo to kaleczyłam język Brytyjczyków. Wszystkie myśli były ostre, surowe, chłodne jak wiatry na Syberii. Mimo to widok krewnego, perspektywa ogromnego zadania, jakie stało przed nimi wszystkimi tutaj, sprawiały, że mimowolnie zaczynałam szukać właściwego sposobu, by zanurzyć się w tych krainach tak, jak robiłam to tam.
Przywykniesz. Jego słowa odbijały się w mojej głowie. Postrzępione, poszukujące wspólnej interpretacji. Oswajałam się z nimi prędko, nie dając sobie czasu na zbyt długie analizy. Musiałam rozumieć tu i teraz. Czytać z ust, spojrzeń i gestów. Byłam bystra, czujna, ale on był mi bardziej obcy niż znany, co tylko utrudniało cały proces. Nauczyć się Ramseya Mulcibera. Szybko. – Jedyna – odpowiedziałam ponuro, czując strumień wstrętnych dreszczy rozbiegających się po ciele na samo wspomnienie lata. Ohyda. Moje walizki kryły tonę włochatych czapek, wełnianych płaszczy i spodni wygodnych do długich polowań. Nigdy nie przepadałam za lekkimi strojami, które były jak cienka mgła okrywająca ciało lub, co gorsza, odsłaniały jego skrawki, wystawiając je na pożarcie słońcu. – Lord – powtórzyłam za nim.Przyjmie mnie lord? – zapytałam, wyrażając obawę. Choć podejrzewałam, że na tej mapie mieliśmy szacunek, to jednak wciąż byłam obcą tutejszym elitom rosyjską wiedźmą. Podpowiedź kuzyna wydawała się jednak na miejscu. Gdy lato rozpocznie swe tortury, będę potrzebowała skryć futra na dnie szafy. W duchu nie mogłam znieść tej perspektywy.
Żywot starego kawalera nie był dobrą wróżbą dla rosnącej w potęgę rodziny. Tak przynajmniej skomentowałaby to moja matka. Niemniej nie śmiałam go oceniać. Jego dokonania były powodem do dumy dla wszystkich Mulciberów. Tu i tam. Nowy dom powtórzyłam za nim, nasycając się wizją silnej rodziny, pozostawianiem śladów na świeżym terenie. Chwałą, której brakowało tak wielu zakleszczonym w jaskiniach mroźnej krainy wujom. – Opowiedz mi o Warwick. Chcę wiedzieć, jak uczyniłeś je swoim wyraziłam twardo, jasno, bez miękkości i typowej dla dam poezji w słowie. Chciałam konkretów, wyraźnych wizji. Celów. Przy tym moje spojrzenie wędrowało za nim, bez mrugnięcia, aż całkiem zniknął w kuchni. Czekałam w bezruchu. Chłonęłam jedynie zapach, próbując w ten sposób poznać jeszcze więcej jego tajemnic. Wyłącznie jednak po to, by poznać go bliżej. Zrozumieć, zbliżyć dwie odległe od siebie gałęzie na jednym zimowym drzewie.
- Nie – odparłam krótko, ale broda ani drgnęła. Obserwowałam go, spodziewając się, że jeszcze chwila i otoczy mnie obłok otumaniającego dymu. Od papierosów u nas wolano wódkę, choć i tytoń cieszył się dobrą sławą. Filiżanki wypełniły się płynem.  Gorącym. Nie sięgnęłam po nie jeszcze. Zamiast tego, obserwowałam Ramseya w ciszy. Do czasu. Twój ojciec? Inni krewni? Jak wielu nas tu jest? –zapytałam w końcu, łaknąc informacji, które pomogą mi rozeznać się lepiej w sytuacji. Póki co był on. Sam w pustym mieszkaniu. Pamiętałam mgliście o jego ojcu. Nie wiedziałam jednak, jak wielu rozsianych po świecie kuzynów zapragnęło pozostać w angielskich norach.
Pytań jednak miałam o wiele więcej. Kryły się w stałym, nieco upiornym spojrzeniu, które nie chciało go opuścić. Musiał mnie wprowadzić. Musiał być moim drogowskazem, wyjaśnieniem, autorytetem. Inspiracją.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Salon [odnośnik]19.12.22 12:22
Oceniał ją tak, jak ona jego. Surowo, chłodno, pod kątem oczekiwań, które już zaistniały, ale i tych które rodziły się w tej chwili. Pozwalał sobie na przyglądanie jej jako mężczyzna, z łatwością odnajdując atrakcyjność w jej sposobie bycia, unoszącej się wokół aurze tajemnicy i niedostępności, tak jak i bez trudu dostrzegając piękny kształt spiętych zacięcie warg, zimnego jak lód spojrzenia i gęstych włosów okalających młodą buzię. Pozwalał sobie na analizę jej przydatności i nici porozumienia, która musiała ich połączyć — jako krewny, z którym nie łączyły ją dotąd żadne doświadczenia, wspomnienia i zależności, ale łączyła krew, która miała ich uczynić bliższymi. Czy to było możliwe? Czy to wystarczyło, by związać ich ze sobą i uczynić silnymi?
Nie była zbyt wylewna, ale przecież do takich nie należał ani on, ani jego ojciec. Pozostawała czujna, tak jak i on. Oceniali się wzajemnie, po jednym zdaniu, jednej uwadze, najmniejszym geście, zestawiając z wyobrażeniem o tej chwili i łączącej ich relacji. Wtedy, w śnieżnej zamieci wydawała mu się być ciepłym ogniskiem, przy którego blasku chciało się ogrzać na dłużej, odnajdując znajome ciepło. Dziś, w tych realiach i tej rzeczywistości była niczym płatek śniegu, który walczył o to, by nie roztopić się na rozlanym na ulicach słońcu. I od niego zależało, czy uchroni ją przed tym, czy pomoże stworzyć odpowiednie warunki.
Kiedy odpowiedziała, westchnął z rozczarowaniem. Nieprzygotowana, mało elastyczna, niezaznajomiona z niczym — wrzucona w sam środek wojny nie mając o niczym pojęcia.
— Zaradzimy temu — odpowiedział krótko i prosto, zauważając, że miała problemy z komunikacją po angielsku. Ale jeśli chciała tu pozostać jej nauka będzie nieunikniona. Nieufna i niespokojna szybko stanie się wrogiem, a łatwowierna — choć to jej zapewne nie groziło, była jego krewną — prędko będzie oszukana. Nauki języka była z pewnością świadoma, musiał jej w tym pomóc. — Zajmiemy się tym — powiedział z koślawym akcentem, tak jak i ona przyswajając wschodnie słowa i zapamiętując ich smak, dopisując znaczenie. — Lord. Arystokrata. Najbardziej czysta krew.— wyjaśnił jej i pokiwał lekko głową. — Przyjmie. Nazwisko otwiera dla ciebie większość drzwi w Anglii, ale też w pewnych kręgach naraża na niebezpieczeństwo. Chyba, że potrafisz się obronić — dodał, unosząc brwi. Nie wyglądała na silną, ale tak jak i on, jej moc mogła być zaskoczeniem i dzięki temu przechylać szalę na jej stronę. O jej talentach nie wiedział — słyszał już wtedy, w Rosji, ale była wtedy ledwo podlotkiem, cóż to miało wtedy znaczyć? — W Londynie jest wiele sklepów— dodał. Oboje wiedzieli, że nie będzie odwiedzał ich w jej towarzystwie. Zmarszczył brwi na moment, myśląc o tym, że przydałaby jej się bratnia dusza, która wprowadzi ją w ten świata kobiecej strony. — Przedstawię cię przyjaciołom— dodał w jej ojczystym języku, po chwili wahania. Nie wiedział, jak ująć ludzi, którzy go otaczali, jak określić te więzi. — Mugole opuścili Warwick. Miasto jest niewielkie, nie przypomina w niczym Londynu. Ma bogatą tradycję, jest od wieków chronione przed ogniem. W jego sercu, na wzgórzu znajduje się zamek. Zamek, więzienie. Ludzie bez magii zrobili tam więzienie. Dla nas. Teraz my zrobimy więzienie. Dla nich— więzienie, jak ich przodkowie na Syberii. Okrutne, bezwzględne. Zapadające w pamięć, otoczone właściwą sławą. Liczył na to, że kiedy będzie gotowe stanie się także przestrogą. Więzienie, które pozbawione będzie reguł i ograniczeń, które oficjalnie trzymało w ryzach Tower. — Umowa ze śmiercią.— Zawarł z nią pakt, dawno temu, który pozwolił mu przeżyć. Wierzył w to, a ta myśl czyniła go silniejszym. — Krew płynęła strumieniami a ciała słały się gęsto.— Lata pracy doprowadziły go tam, do Warwick, nawet jeśli nie walczył wtedy z wrogiem w murach zamczyska. Lata poświęcenia. — Umowa z Czarnym Panem.— To oddanie mu siebie w służbę pozwoliło mu dojść tak daleko, osiągnąć tak wiele. — To też twój Czarny Pan— nawet jeśli nie wiedziała o tym, winna mu jest wszystko. Ciało, duszę, magię. I pojawiając się tutaj musiała zgodzić się oddać mu w posługę. — Jestem śmierciożercą. Jednym z pierwszych i najbliżej stojących u boku Lord Voldemorta. Wszystko dziś zależy od niego. I cały nasz świat padnie mu do stóp. Będziesz podzielać te same ideę, staniesz się dzięki temu silna. Tu jest inaczej niż tam, ale poradzisz sobie.— Nie miał co do tego wątpliwości. Wyciągnął papierosa i wsunął go między wargi, uprzednio przesuwając nim po dolnej by bibuła nie przykleiła się do ust. Odpaliwszy zaciągnął się i spojrzał na nią, a niewielki czajnik uniósł się i wypełnił obie filiżanki aromatyczną herbatą z dzikiej róży.
Kiedy wspomniała o Ignousie, papieru na ręce drgnął samoistnie, dopiero po chwili nadał temu celowości, kiedy pochylił się, by wziąć do ręki popielnice i ułożyć ją na podłokietniku. Strzepnął do niej popiół.
— Zginął. Zaginął— poprawił się, uświadomiwszy sobie błąd. — Nie ma o nim informacji. Nie wiem gdzie jest. Nie wiem, czy żyje— odpowiedział po rosyjsku, śmielej z każdym słowem. Rzadko do tej pory go używał, głównie cyrylicy w zapiskach Grahama, zwojach i księgach. — Yelena jest tutaj. Reszta nie żyje. — To nie było nawet istotne.— Opowiedz mi coś o sobie. Minęło sporo czasu, od naszego spotkania.— Obrócił papierosa w dłoniach i uniósł na nią spojrzenie. Śliczna, lodowa królewna przeobrażała się w królową. Kim była dzisiaj?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]19.12.22 17:39
Moja obecność tutaj była transakcją. Dla mnie i dla niego. Dla nich. W Anglii widziałam szansę, a w szansie tej perspektywę dobrej, chwalebnej przyszłości naszej krwi. To, co działo się tutaj, było wielkie. Mrok zalewał kraj, a wieści o jego krwawych, potrzebnych czarodziejom plonach docierały poza granice wysp, a nawet i kontynentu. Wiedziałam, że świat Ramseya Mulcibera nie kończył się na Warwick czy Londynie. Czekałam jednak. Spodziewałam się usłyszeć wszystko , co należało wiedzieć. Niewiele potrzebowałam, żadnego kalendarium i niekończącej listy morderczych bohaterów i oszlamionych trupów. Wiedziałam, że takie były. Że to, co działo się obecnie, było następstwem starań i niełatwych bitew, jakie musiał stoczyć, by wypchnąć niegodnych z tego kraju. By ich usunąć, by gnili gdzieś porzuceni, poparzeni, zgnieceni i zapomniani. Robił to razem ze swoimi sojusznikami. Nie byłam damą, która przybyła tutaj, by zagrzać domostwo, które wywalczył, by w ciszy czekać, aż powróci pokropiony krwią wrogów. Mój chłód niósł śmierć. Od strzały i od różdżki. Choć na ziemiach naszych przodków polowałam na zwierzęta, nie bałam się wyrywać tchnienia z czegoś większego. Kogoś.
Nim jednak tutejsze zapachy staną się dla mnie rozpoznawalne, nim głosy i światła przestaną dezorientować, jemu byłam podległa i na niego skazana. Miał wyznaczyć zadanie, ale szukałam w nim wzmocnienia. Nie jednak po to, by kryć się za jego plecami. Mógł pomóc mi sięgnąć po więcej. Pojął największe tajemnice śmierci, mrok, z którym ja dopiero się oswajałam. Wyobrażałam sobie, że mistrzowie z Durmstrangu nie potrafili nawet w połowie tego, co czynił on. Nie fantazjami jednak pragnęłam żyć, a faktami. Pogłoski miały przerodzić się w prawdy, a wizje w realne zdarzenia. Jeżeli tylko zechce mnie ze sobą zabrać.
Nim to wszystko nadejdzie, musiałam właściwie poczuć miejsce i okoliczności, w których się znalazłam. Nie zamierzałam próżnować. Wolałam jednak inne zajęcia od męczącego błądzenia między sklepowymi wieszakami. Kiwnęłam jednak głową, godząc się i doceniając jego wsparcie. Ostatecznie dziś był jedynym, do którego mogłam się zwrócić. Nie znosiłam niepewności w odczytywaniu jego angielskich słów. Szanowane nazwiska w tym kraju powinnam przyswoić szybko. Znakomite rodziny nie zasługiwały na lekceważenie. – Zapamiętam – odpowiedziałam krótko. – Już dawno temu musiałam nauczyć się bronić. – Głos mój brzmiał pewnie, choć bez przesadnej wyniosłości. Wierzyłam we własne słowa, a wiara ta miała być pewnością, a nie tylko pustym gadaniem. W Rosji przechodziliśmy twardą ścieżkę, byliśmy zahartowani, wystawieni na niewygodę, przed oblicze strachu, wplątywani w pułapkę bólu, samotności i beznadziei. Magiczna szkoła pieczętowała starania rodziców. Byliśmy Mulciberami. Krew była największą siłą i najgorszym widmem. – Zrobię, co trzeba – potwierdziłam, ani myśląc, że on zechce prowadzić mnie za rękę w tak prozaicznych czynnościach. Miał ważniejsze sprawy. Jednak zdawałam sobie sprawę z potrzeby towarzystwa, z którym mogłabym ćwiczyć się w języku i tutejszych zwyczajach. Siła opierała się na więziach – chcąc nie chcąc musiałam to przyjąć do wiadomości. Poza rodziną istniały sojusze. Jeden z nich doprowadził mnie do tego kraju.
Miejsce, o którym snuł opowieść, wydawało się znajome, wyjęte z dziecinnych legend i oswojonych krajobrazów. Rosyjskie, choć od tychże granic tak odległe. Mieliśmy się tam zasiedlić, by dopełnić dzieła, by pomścić krzywdy na czarodziejach, bo opanować to, co zostało nam wyrwane. Fala mugolskiego krzyku naznaczyła Warwick, ale kiedy mówił, ja czułam, że to dopiero początek. Niepewność co do tłumaczenia rozmywała się. Wizja bólu, obietnica krzywdy i sprawiedliwości. Wiedziałam – niezależnie jakim przemawiał językiem. Było to bliskie moim domysłom, było wpisane w pragnienia. Melodia bólu ściśniętego w ciasnych kratach miała spłynąć po oplecionym naszymi sztandarami mieście. W ślad za odważnymi planami pójdą jednak czyny. Odważne i bestialskie, będące odpowiedzią na krzywdę. – Najgorszy z koszmarów – dopowiedziałam za jego słowami, bez śladu emocji. Była to oczywistość. Byliśmy katami. Nasi bracia potrafili tworzyć najbardziej okrutne pułapki. – Błaganie o śmierć rozedrze im gardła – Bo łowca nie nasyci się jedną precyzyjną strzałą, gdy ohydne pazury przelały jego krew. Wzgórze nigdy nie ucichnie.
- Twój Pan staje się moim Panem – potwierdziłam natychmiast, nie mając co do tego żadnych wątpliwości. Nie bez przyczyny starałam się powiedzieć to po angielsku. – Jestem dla niego, jestem dla ciebie – obwieściłam z powagą, powoli i starannie. Dreszcz ekscytacji owinął się wokół zastygłego ciała. Wreszcie. Wreszcie mogłam dotknąć wielkiej tajemnicy, bezsprzecznej potęgi mroku. Ramsey był temu całkowicie oddany, a jego oddanie doprowadziło go do niesamowitej pozycji. Nie miałam powodów, by to kwestionować, choć potrzeba ujrzenia go w morderczym szale zaczynała się we mnie rozrastać. W swym wyjaśnieniu nie pominął mnie. Oferował siłę, której potrzebowałam, by być tak skuteczna jak on. W podporządkowanej Czarnemu Panu Anglii odnoga Mulciberów zakładała gniazdo. Na kościach wrogów. Zakurzone dziedzictwo dzięki Warwick mogło się odrodzić. – Pokaż mi, odsłoń metodę, a uczynię wszystko, by was nie zawieść. By kontynuować rozpoczęta przez ciebie historię.
By wiedział, że nie byłam tylko pustą marionetką. Przedmiotem, umową, ozdobą. Rosyjskie kobiety różniły się od angielskich. Powiedziano mi to, nim tutaj przybyłam. Nie wiedziałam jednak do końca, na czym polegała różnica i czy stwierdzenie to nie było wyobrażeniem, w które Rosjanom wygodnie było wierzyć. Na pierwszy rzut oka nie miałam jednak do zaoferowania zbyt wiele. Swą wartość i oddanie dopiero mogłam udowodnić przed wszystkimi, którym zamierzałam złożyć obietnicę. – Jeżeli zginął, zostanie pomszczony. On i wszyscy inni – założyłam śmiało, nie wiedząc dokładnie, w jakich okolicznościach Ignotus i reszta mogli odejść. Każdy członek rodziny był cenny. Szczególnie gdy pozostawał wierny i dobrze zapisywał się w historii. Nowe miejsce mogło być złożonym dla nich hołdem.
- Jestem łowcą – odparłam od razu. Lubiłam konkretnie. Czy on też? – Większość życia spędziłam w chłodzie, tropiąc, poszukując, mordując z dala od ciepła bezpiecznego domostwa, w nieustającej walce z kłami i pazurami, rozdzierając włochate brzuchy. Od konwersacji wolę działanie. Od sztuki aktywność. Kusza jest mi równie droga jak różdżka – wyjawiłam, natychmiast obnażając własne braki i atuty. Świadomie. Miał wiedzieć, kim jestem. Niech zatem się dowie. – Umiem odnaleźć to, co nie chce zostać odnalezione. Umiem przetrwać – w walce, w bólu, w śnieżycy i burzy. Zapewne nie interesowały go moje proste codzienne zdolności. Chciał wiedzieć, jak mogę mu się przysłużyć. Ze swoich ofiar wyciskam wnętrzności i zamieniam je w wieczne trofea. Nasza twierdza wypełniona jest zastygłymi figurami stworzeń – zakończyłam, zdradzając mu jedną z pasji.
Byłam niedźwiedziem. Jak on. Za obliczami niedźwiedzi kryła się siła. Mało miały gracji, mało w nich było czaru i tańca. Nosiły grubą skórę. Wywoływały strach, były odporne, były trudne do ubicia, oswojone z każdą niewygodą.
Wreszcie chwyciłam filiżankę w dłoń, gdy wyparowała groźba oparzenia. Pozostawała odpowiednio ciepła. Posmakowałam Anglii zanurzonej w brunatnej toni, zaparzonej przez kuzyna Ramseya. – Czego ty potrzebujesz od nas? Kogo ty chcesz ujrzeć we mnie? – Całkowicie utkwiłam w nim spojrzenie.
Smakowała zupełnie inaczej niż wszystko to, co pijałam do tej pory.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Salon [odnośnik]04.02.23 14:29
Rzeczywistość weryfikowała mgliste wspomnienie o dziewczynie z zimnej, dalekiej Syberii. Zbyt młodej wtedy, by brać ją na poważnie, zbyt dorosłej, aby uznawać ją za dziecko. Jej chłodne spojrzenie się nie zmieniło, było równie pociągające, co surowe i cierpkie. Nawet wtedy, gdy milczała, a to właśnie znajoma cisza wydawała się jej bliższa od kwiecistych monologów, zdawała się wydawać osąd za osądem. Jej spojrzenie mówiło, że go dokonywała, na próżno było jednak szukanie w nim zadowolenia czy niechęci. Zachowywany przez nią dystans wydawał się przyjemnie znajomy, tożsamy. Spoglądała na niego, oceniała go, śledząc najdrobniejsze ruchy — zauważył to — tak jak zdobycz śledzi zwierzynę. Była łowcą z krwi i kości, nie musiała wychodzić z żadnej roli. Zwykle to on zachowywał się w ten sposób. Czujnie obserwował zachowania, wypatrując silnych i słabych stron rozmówcy a teraz sam był jak dzikie zwierzę, któremu drapieżnik przypatrywał się z ukrycia. Nie obawiał się ataku. Nawet gdyby zerwał się do skoku, arogancko wiedział, że sobie z nim poradzi. Czy mogła go zaskoczyć?
Niczym nie przypominała angielskich dziewcząt. Brakowało jej delikatności nie tylko w obyciu, ale tez wyglądzie, ale to było zbyt mało, by przy pierwszym spotkaniu brał ją pod uwagę w morderczej przyszłości, walce i skąpanym w krwi hrabstwie. W zauważalnych podobieństwach czuł potencjał, który mógł dobrze wykorzystać, ale czy to nie było zbyt mało, by wprowadzać ją tak prędko w brutalną rzeczywistość? Dziś była panną, krewną, którą straci z oczu, gdy wyjdzie za mąż. Nim to jednak nastąpi jego obowiązkiem było zapewnić jej bezpieczeństwo i godziwy byt. Jego pragnieniem zaś zakorzenić w niej bezwzględne oddanie i lojalność względem Czarnego Pana. Wielkość osiągnął sam, ale dzięki niemu. Dał mu moc, wiedzę i sposobność do wspięcia się na szczyt.
— Wróg, z którym tu przyjdzie ci się mierzyć jest przebieglejszy niż myślisz. — Nie powinna go lekceważyć. Jej zapewnienie przyjął z pobłażaniem, na wyrost zakładając, że jej mniemanie o własnych umiejętnościach było zawyżone. Wojna, która rozpętała się w Anglii nie była bijatyką w karczmie. Pokiwał jednak głową, była chłonna, pewna siebie, ale też wymagająca. A jeśli choć trochę byli do siebie podobni, najwięcej musiała wymagać od samej siebie.
— Najgorszy z koszmarów— powtórzył po niej dokładnie, choć jego słowa brzmiały wciąż zbyt miękko na ten język. Kąciki ust drgnęły mu w uśmiechu — nie przesadzonym, nie pobłażliwym. Jej słowa go zadowalały, jej świadomość i bezwzględność intrygowały. I choć groźby wypowiadane z ust tak ślicznej i młodej dziewczyny wydawały się zabawne, nieco pocieszne, podobały mu się w swej słodko gorzkiej formie. — Nieustraszona. Taka jesteś?— spytał, przechylając głowę nieco w bok. — Jaka jeszcze?— Chciał wiedzieć. Nie jaka była — to oceni sam, a za jaką się uważała. Mądrą? Silną? Nie dbał o arogancję, sam był zbyt pewien własnych umiejętności i doświadczeń. — Anglia cię zmieni, ale też wiele nauczy— założył, przekonany o tym, że nie sposób będzie się tu zakorzenić, niezmiennie odstając od wszystkich. Dostosuje się, zaadaptuje. To będzie wymagało czasu, będzie budziło wewnętrzny sprzeciw. Nie zmieni jej całkowicie, ale uczyni silniejszą.
— Czarny Pan nagradza lojalnych i wytrwałych. Walka w jego imieniu to zaszczyt. Świat nie zna drugiego tak potężnego czarodzieja— powiedział w prostych słowach to, co myślał o Lordzie Voldemorcie. Powtarzał to już wielu przed nią, wiedział jednak, że jeśli dane jej będzie go spotkać, w mgnieniu oka uwierzy we wszystko, w co sceptycznym i ostrożnym trudno jest od razu wierzyć. — Czarodzieje, którzy bronią niemagicznych zwie się Zakonem Feniksa. Próbują nas pokonać. Od dawna. Niezbyt dobrze im to idzie, ale nie wolno ich lekceważyć. Są niebezpieczni. Longbottom, Prewett, Ollivander, Abbott, Macmillan, Greengrass, Weasley to arystokraci, ale przeciwko nam. Wystrzegaj się ich. Nazwiska takie jak Tonks, Wright, Moore, Vane, Skamander, Rineheart, Sprout, Bott, Carter też nieprzyjaciele. Raczej ci się nimi nie przedstawią, o ile jeszcze żyją jacyś, ale musisz je znać. Unikaj samotnych podróży na Półwysep Kornwalijski. Z naszym nazwiskiem staniesz się łakomym kąskiem. Zdobyczą.— Musiał jej wszystko powiedzieć, wszystko jej przedstawić. Pokazać realia i rzeczywistość, by przypadkiem nie wpadła w czyjąś pułapkę.
Nie dopowiedział nic o Igotusie. Kiedy mówiła, spuścił na moment wzrok. Czy mógł gdzieś tam żyć? Wiedział, że nigdy nie zdradziłby Czarnego Pana, nie odwróciłby się od Rycerzy Walpurgii. Tak wiele przetrwał, a jednocześnie trudno mu było przewidzieć powód jego nieobecności. Słuchał jej uważnie, gdy mówiła po rosyjsku. Płynnie, biegle, akcentem, który brzmiał miło dla ucha, wcale nie obco, nawet jeśli nieco dziwnie. Wiele z tych słów nie rozumiał, ale wyłapywał sens z kontekstu. — Kusza.— powtórzył po niej. — Tropisz zwierzynę. A ludzi? Zabiłaś kiedyś kogoś?— to nie było dobre pytanie na początek, na pierwsze spotkanie, ale zaczęła otwarcie, bez ogródek. Z padających słów wyłapał te paskudne, ton wydawał się bezwzględny i pozbawiony czułości. Była łowcą, a myśliwym? Czy potrafiła tropić tez ludzi? Jej drobne rozmiary tylko chwilę, na początku, dawały złudne wrażenie kruchości. Kiedy mówiła nie było w niej nic delikatnego i łamliwego. — W nowym domu będzie dużo miejsca na trofea— zapowiedział, w swych skąpych słowach przetykając aprobatę dla jej działań i umiejętności.
Zamyślił się na chwilę, choć znał odpowiedź na jej pytanie już wtedy, gdy słał list do jej ojca. Nie potrzebował żołnierzy, nie pisał z prośbą o wsparcie Rycerzy Walpurgii w tej wojnie. Był w tym samolubny, pierwszy raz myśląc o czymś, co nazywało się:
— Dziedzictwa. Chcę mojego dziedzictwa tutaj, w Anglii. Początku historii. — Nazwisko było już znane, zapracował ciężko na to, by budziło trwogę. Teraz chciał sojuszu, umocnienia tego, co zdobył. Samotnego wilka łatwo było zabić, w watacha nawet tracąc jednego osobnika mogła pokonać wroga i zapewnić sobie przetrwanie. — Zadbasz o hrabstwo, jak o własny dom. I dziś do tego domu trzeba się wprowadzić, posprzątać i rozgościć na dobre..



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Salon [odnośnik]06.02.23 13:10
Gdyby wróg miał tylko parszywe przekonanie o jakiejkolwiek wartości ludzi nieobdarzonych magią, już dawno zostałby wybity. Łatwo się więc domyślić, że uciekał się do arogancji, nawet przemyślanej intrygi i wsparcia talentów uległych jego perswazji. Wiedziałam, że mowa i siła pojedynczych jednostek potrafi pociągać za sobą większe grupy, ale te praktyki były dla mnie zagadką, trudną dość sztuką, której wartość za wszelką cenę starałam się pchnąć na drugi plan. Wybierałam inne ścieżki, przynajmniej dla siebie. Z naszej dwójki to mój brat miał znacznie lepszą zdolność do przeprowadzania owocnych rozmów. Moje demonstracje były głównie siłą, bronią, obserwacją i cichą, choć bolesną reakcją. Nawet w swoim języku i na swej rodzimej ziemi nigdy nie pozwalałam się poznać jako tej skorej do długich konwersacji. Za to osadzona na plecach broń trwale zdołała złączyć się z moim wizerunkiem. Podobnie jak krew na ubraniu i ubłocone buty. Przez większość czasu nie przypominałam tutejszych czarownic przesiąkniętych wdziękiem. One i ja miałyśmy zupełnie różne priorytety. Spodziewałam się, że tutaj być może będę musiała się nagiąć. I mogłam to zrobić, ale wyłącznie dla dobra wspólnej rodzinnej sprawy i czarnoksiężnika, o którym z podziwem opowiadał mi kuzyn.
Taka właśnie byłam. Gorzka, ale gotowa do poświęcenia. Bunt wyrażałam siłą, nigdy krzykiem. – Uparta, ale skupiona. Idę po cel i go zdobywam. Z własnego bólu wyciągam siłę.  – Nie zamierzałam mówić o mądrości, bo w swym młodzieńczym duchu więcej było zrywów, których nie podpowiadało doświadczenie czy wiedza, prędzej intuicja i poczucie, że posiadłam dostateczną umiejętność – niekiedy boleśnie mylące. Lat miałam niewiele, a szacunek wobec starszyzny dość spory. Mimo to umiałam na chłodno przyjrzeć się ich działaniom, wypatrzeć błędy i nie iść ślepo za głosem, który mógł sprowadzić porażkę. Przynajmniej w to wierzyłam, bo praktyka weryfikowała, że wytrenowane posłuszeństwo nie pozwalało na odmowę. Angielskie otoczenie stanowiło jednak nowe środowisko, nową hierarchię i nowe możliwości. Nie byłam tu córką, z dala od rodziców i srogich spojrzeń starych Mulciberów ktoś ofiarował młodemu pokoleniu nową drogę. Plony naszych działań tutaj mogły dotrzeć na Syberię i wybawić tamtejszych od ponurego zasiedzenia w porażkach sprzed lat. Przytaknęłam z uwagą, kiedy tylko wspomniał o naukach i zmianach, których powinnam się spodziewać tutaj. Tego też chciałam, choć na samym początku trudno było wygasić wzgardę, porównywanie czy zdziwienie wobec tutejszych obyczajów i klimatu. To jednak zdawało się być nieuniknione. Miałam dojrzeć zupełnie w nowy sposób.
Samotny wilk, który wpadł w serce obcej watahy nie mógł przetrwać. Na obcych ziemiach pełnych pułapek jego wycia mógł nie usłyszeć nikt z oddanych mu druhów. Ramsey miał rację. Tereny pod kontrolą wroga mogły wabić, kusić obietnicą zasiania grozy w miejscu, które dla nich wydaje się niezmącenie bezpieczne, a jednak dla mnie mogły stanowić przekleństwo. Zapisywałam w pamięci nazwiska, każdą wskazówkę. Nie mogłam pojąć, dlaczego aż tak wielu ślepo wystawiało się na śmierć w tak bezsensownym celu. – Gdy pojmą swą głupotę, będzie już o wiele za późno na ratunek wymówiłam jedynie, zupełnie beznamiętnie. Wiedziałam jednak, że czas refleksji ich nie ominie. Zdobędziemy i ten zdominowany półwysep, a wtedy załkają żałośnie. Gdy o tym wszystkim myślałam, pęczniejąca ambicja zaczęła mnie rozrywać od środka. Krew popłynęła szybciej, a oczy rozjaśniły się w potrzebie. Niespożyta energia wołała, by porzucić angielskie filiżanki i wyrwać się do bitwy. Na wodzy jednak utrzymałam to uczucie. Pora była niedobra. Powinnam najpierw posłuchać. – Pewnego dnia wejdziemy i tam. To oni staną się naszą zdobyczą. To ich tytuły popękają od zdrady, która zatruła ich dziedzictwo.  Zapolujemy i ucichną wszelkie głosy sprzeciwu – podzieliłam się z kuzynem przychylną wizją przyszłości. Dłoń niewidzialnie drgnęła, jakby zamierzała już sięgnąć po kuszę. Oczy zmrużyły się, jak w chwili, gdy wypatrywały ofiary. Chciałam doczekać tego, co pozwoliłam sobie głośno opowiedzieć. Wierzyłam, że te wizje nie są aż tak odległe i rozmarzone. W głębi duszy gardziłam fantazjami. Wolałam realne kroki. I na takie wezwanie byłam gotowa się stawić.
- W naszej krwi rozpuszczona jest pokusa mordu. Tak tutaj jak i tam. Nie zabiłam sama, ale zadawałam ciosy, bawiłam się w melodii krzyków zdrajców. Patrzyłam, jak ból rozrywa dusze na kawałki za sprawą niedźwiedzich pazurów. Wychowano mnie w widokach tortur. Ojciec jest bezlitosny dla swoich wrogów. I właśnie tego nas nauczył – Mnie i Arsentiya. – Wytropię człowieka. W swej pewności pozostawia on jeszcze więcej śladów, niż zwierzę. Szczególnie gdy wydaje mu się, że je zaciera. Im bardziej pragnie utrzymać swe tajemnice w sekrecie, tym bardziej je przed łowcą odsłania. To proste – wzruszyłam na koniec lekko ramionami. Bezwzględne szkolenie tak w domu, jak i norweskim zamku, przyniosło życiowe lekcje. Cenne. Byłam drobna, niepozorna, lekceważona. To dawało mi siłę. Patrzyłam uważnie i skradałam się po cichu. A nawet jeżeli – mało kto widział we mnie coś niepokojącego. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie byłam świadoma tego, że być może powinnam trenować uśmiech i słodkie oczy.  Zwodnicze. Coś takiego wydało mi się kompletną stratą czasu. Ramsey jednak zasłużył na jedno z nieco bardziej pogodnych spojrzeń, gdy wspomniał o trofeach. Trofea ze zwierząt, trofea z ludzi. Mogliśmy urządzić Anglii największe polowanie w jej historii. I nie myślałam wcale o stworzeniach.
- Tak jak i ja pragnę dziedzictwa – skomentowałam prosto, gdy wyznał swe pragnienie.Ruiny w Rosji wydają się zbyt ciężkie, by je odbudować, odzyskać prawdziwą chwałę rodziny, obudzić zbyt głęboko śniących. Tutaj robisz coś wielkiego. Przywracasz nas. Ożywiasz martwe duchy. Wskazujesz drogę. Dlatego tu jestem. – Rosja cicha, zasypana, w nudnej ciemności i mdłym przeglądaniu opowieści o starych dziejach. Sroga, ale daleka od realnej zmiany – więziła nas, młodych i ufających dawnej potędze. Dokładnie tak się stanie. przypieczętowałam jego słowa bez żadnego zawahania. Jego postać prowadziła do zwycięstwa. My pragnęliśmy znów być silni. On już był, a ja wierzyłam, że my pozwolimy sięgnąć mu po jeszcze więcej. Należało więc posłuchać i wybrać mądrze. Rdzawe ostrza wymienić na te, na których krew nigdy nie zdążyła zaschnąć.
– Zapalę – zmieniłam nagle zdanie. Papierosy wydawały się jednak smaczniejsze od angielskiej herbaty.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Salon [odnośnik]07.02.23 14:52
Każde słowo wypływające z jej ust było niczym słodka obietnica, jak sieć, na którą chciał dać się złapać. Brzmiały tak pięknie i nierealnie. Czy mogły być prawdziwe? Czy to był tylko sen o nastającym świcie nowych czasów? Pokiwał głową, wygodnie siedząc w fotelu i patrząc na nią stalowym spojrzeniem. Papieros tlił się między palcami, aż w końcu uniósł go i zacisnąwszy między ustami zaciągnął.
— To bardzo dobrze — odpowiedział, a słowa wypadły z gardła razem z dymem.— To dobra wróżba na przyszłość. Nie dać się zabić to najważniejsze o czym musisz pamiętać. Jesteśmy w stanie wojny — ale przecież pamiętała. Być może to jej młody wiek, może fałszywy obraz podlotka, którym już nie była nakazywał mu przypominać jej o tym. Dzieliła ich dekada, szmat czasu. Kiedy był w jej wieku bywał porywczy, lekkomyślny. I nawet jemu zdarzało się wpierw działać, a dopiero później myślec o konsekwencjach tych działań. Miała tu być bezpieczna i zamierzał zrobić co tylko mógł, by tak się stało, ale nie mógł towarzyszyć jej nieustannie. Przyglądając jej się nieprzerwanie poddawał ją ocenie. Czy sobie poradzi, czy zjedna ludzi, czy poróżni. A może stanie kością niezgody, była przecież piękną czarownicą. Wizja, którą przed nim roztoczyła — zapowiedź nowego, zapowiedź zemsty i walki brzmiały obiecująco. Mógłby się rozmarzyć nad tym, ale zbyt twardo stąpał po ziemi, by oddać się temu wyobrażeniu. A jednak było w tym coś przyjemnego. Chciała tego. Zamierzała to zrobić. A jeśli w tym, co o sobie myślała było ziarno prawdy i taka była, przekuje słowa w czyny.
Słuchał jej, nie przerywając. Snuta pieśń nawet w jej ustach sprawiała, że włosy na karku jeżyły się przyjemnie. Przymknął na moment powieki, a kiedy je otworzył znów skierował oczy prosto na nią. Język pozostawał barierą, która miękła, wyłapywał słowa i łapał je, ucząc nowych znaczeń w nowym kontekście. Mimo tak niezaprzeczalnych barier doskonale rozumiał o co jej chodziło. Czuł jej pragnienie i cel, czuł krew płynącą w jej żyłach. Gorącą krew w zimnym ciele. Miał kiedyś sen o wielkości. Sen o zgładzeniu wszystkich wrogów. To Czarny Pan roztoczył przed nim tę wizję realniej niż mógłby sądzić. Uwierzył mu, oddał własną duszę, by dostać to, czego pragnął. I to nie był koniec. Wciąż wiele było przed nimi, nie mógł się doczekać chwili, w której zasmakuje tego, co on pił od dawna. Nie mógł się doczekać aż wypije ze źródła mocy, pozna wielkość i potęgę czarodzieja, który podporządkował sobie Anglię — podporządkuje wkrótce też cały świat.
— Przeszłość jest nauczycielem. Pomaga nam wyciągać wnioski. Pomaga szukać drogi dzisiaj. Pomaga patrzeć w przyszłość. Przyszłość jest w naszych rękach. Moich. Twoich. Uczynimy ją wielką. Razem.
Krople deszczu zadudniły o parapet, uderzyły o szyby w uchylonym oknie, przez które do wnętrza mieszkania wdzierał się wiosenny chłód. Obrócił w tamtym kierunku głowę, niespiesznie, osiągając się. Pogorszenie pogody zwiastowało powrót do domu. Niedługo po tym cień skrzydeł przysłonił światło wnęki, a sporej wielkości puchacz z myszą w małym, ostro zakończonym dziobie przysiadła, od razu wpychając się w szczelinę i wsuwając do środka. Strącona z brązowych piór wilgoć rozniosła się po pomieszczeniu kiedy Ursus wzniósł się, by przelecieć nad głowami i przysiąść na krześle przy biurku i wciąż z kolacją w dziobie spojrzeć czujnie na gościa. Podążył za nim wzrokiem w milczeniu, łokieć prawej ręki opierając na podłokietniku, a palcami przesunąć wpierw po brodzie, a potem po dolnej wardze.
Ursus, czyli niedźwiedź.
Uśmiechnął się leniwie, patrząc na puchacza, z którego przeniósł wzrok na Varyę. Pozwalał jej mówić w języku, z którym się nie urodził. Zmuszony do nauki innego, mocniej związanego z rodziną, która go wychowała rozpatrywał go jako surowy i nieprzyjemny. Nie miał w sobie nic z francuskiej melodyjności. Ale nie powinien. Był dokładnie taki, jak jego przodkowie. Dokładnie taki, jak Varya.
— Twoje umiejętności będą potrzebne. Wśród nas jest wielu, którzy mogą, potrafią i lubią zabijać, ale tracimy na wojnie wyszkolonych łowców. Mamy po swojej stronie olbrzymy, służą nam, wykonują polecenia. Służą nam też dementorzy. Czarny Pan potrafi się z nimi komunikować— To on ma w skrytce dokumenty z tamtych badań, a Bagman jeśli wciąż żył, służył Voldemortowi. Łowcy dusz, którzy przeczesywali Wielką Brytanię omijali Rycerzy Walpurgii i ich sojuszników, ale nie szczędzili wszystkich, którzy byli przeciwko. — Przeciwstawiły nam się wilkołaki — dodał ciszej; tamte negocjacje zawiodły. Uprzedzenia sprawiły, że nie podołali wyzwaniu, a skundlone likantropy opowiedziały się po stronie Zakonu Feniksa. Niech gniją w męczarniach. Nie zaproponował jej polowań na nie dla rozrywki, nie sądził, by była gotowa stawić im czoła. Nie byli głupią zwierzyną, byli ludźmi obarczonymi klątwą. Niektórzy może i mieli siłę porównywalną do niego, a nawet mniejszą, ale bywały też bestie potężniejsze od niedźwiedzi. — Zostaniesz tu ze mną— podjął w końcu po przeciągającej się chwili ciszy, poruszając się, by sięgnąć po papierośnicę. Przesunął się w fotelu na skraj, pochylając ku dziewczynie i wystawił przed siebie srebrne puzderko.— Udostępnię ci swój pokój, rozgość się tam.— Potrzebowała prywatności, zamkniętych drzwi. Pewnie i spokoju, ciszy. — Niewygoda nie będzie trwała długo.— Nadchodziły zmiany. Wciąż nie był pewien jak wielkie; widmo ożenku wisiało w powietrzu, list od lady Parkinson, który ledwie przeczytał leżał na biurku, czekając na odpowiedź — wciąż nie był zdecydowany; szczodra oferta nie miała konkurencji, spychając urokliwą Salome w odmęty pamięci. Mimo to, nie ona zaprzątała mu głowę. — Prócz nas nikogo tu nie ma, możesz się czuć jak u siebie. Większość czasu spędzam w pracy, w Ministerstwie Magii. To niedaleko. Pokażę ci. Oprowadzę cię najpierw po Londynie, a kiedy będziesz gotowa udamy się świstoklikiem do Warwick, oprowadzę cię po tamtych ziemiach. Tereny powinny ci się spodobać.— Będzie mogła polować do woli. Uniósł stalowe spojrzenie nieco wyżej, zawieszając je na zielonych tęczówkach Varyi. Kąciki ust rozciągnęły się mocniej w oczekiwaniu aż ujmie między wargi bibułę wypełnioną tytoniem. — Dobrze cię znów widzieć.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Salon - Page 8 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Strona 8 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach