Sklep Madam Primpernelle
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sklep Madam Primpernelle
Znajduje się pod numerem 275. Nazywany niekiedy rajem dla czarownic, często reklamowany na łamach "Czarownicy". Jego wnętrze, pełne kwiatowych ozdób i delikatnego tiulu, utrzymane jest w odcieniach pudrowego różu; zakupić w nim można magiczne kosmetyki pielęgnacyjne, preparaty pomagające pozbywać się niedoskonałości skóry czy typowe eliksiry upiększające - wszystkie w eleganckich opakowaniach, przy sprzedaży owijanych dodatkowo w perfumowany, wrzosowy papier. Koło lady ustawiono smukły regalik zastawiony od góry do dołu drobnymi buteleczkami o fikuśnych etykietach - są to sławne perfumy Madam Primpernelle, po których żaden Ci się nie oprze, i choć kosztują krocie, podobno efekt wart jest swej ceny.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:26, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Nie chował różdżki, ani nie rozluźniał wiodącej ręki pozwalając jej wisieć wzdłuż tułowia w ciągłej gotowości, kiedy to przemieszczał się po zapleczu pracowni. Wciąż cierpiał z powodu odoru, lecz zdławienie anomalii białą magia przynajmniej na chwilę sprawiało, że żołądek już nieposłusznie się nie skręcał. Było znośnie, lecz Anthony i tak przyciskał materiał szaty z wolnego przedramieniem do nosa krzywiąc się trochę bardziej gdy zmuszony był odjąć go by sięgnąć po coś lub coś podnieść. Odkorkowywał kolejne flakoniki kciukiem, a potem wąchał je starając się ustalić co właściwie trzyma w ręce i czy pomoże to redukować nieco swąd. Ostatecznie wybrał kilka roślinnych olejków które pachniały niby rześko. Rozlewał je kolejno na podłogę na której ostatecznie zmieszały się w coś dziwnie mdłego. Powietrze stało się jeszcze cięższe, jeszcze bardziej nieprzyjemne. W nosie zakręciło go mocniej. Kichnął raz i drugi , a potem zrezygnował. To nie dla niego robota. Uznał swą porażkę i odsunął się od stanowiska robiąc tym samym Kieranowi więcej miejsca. Mu to szło zdecydowanie lepiej. A przynajmniej sprawiał wrażenie takiego, co się zaczął w tym orientować.
- Idę na front otworzyć więcej okien by wzmóc przeciąg - podzielił się swoim działaniem dając tym samym Kieranowi znać, że przez chwilę będzie zdany na samego siebie. Następnie przeszedł z zaplecza sklepu do głównej sieni pokonując tą samą trasę lecz tym razem bez potrzeby wznoszenia ochronnego uroku. Podszedł do kolejnego okna. Po odnalezieniu w blasku skrzących piorunów zasuwki i jej odblokowaniu uchylił oba skrzydła na oścież. Odsunął się nieco, kiedy to do pomieszczenia wdarł się chłodny wiatr i lejąca się strugami z nieba gołoledź. Po chwili do jego uszu doszły go ciężkie kroki Kierana za którym rozlewał się rześki zapach sukcesu. Wyglądało na to, że nic tu po nich. Skamander poprawił kaptur na głowie i po niemym porozumieniu udał się za starym Rineheartem w dalszą krucjatę.
- Idę na front otworzyć więcej okien by wzmóc przeciąg - podzielił się swoim działaniem dając tym samym Kieranowi znać, że przez chwilę będzie zdany na samego siebie. Następnie przeszedł z zaplecza sklepu do głównej sieni pokonując tą samą trasę lecz tym razem bez potrzeby wznoszenia ochronnego uroku. Podszedł do kolejnego okna. Po odnalezieniu w blasku skrzących piorunów zasuwki i jej odblokowaniu uchylił oba skrzydła na oścież. Odsunął się nieco, kiedy to do pomieszczenia wdarł się chłodny wiatr i lejąca się strugami z nieba gołoledź. Po chwili do jego uszu doszły go ciężkie kroki Kierana za którym rozlewał się rześki zapach sukcesu. Wyglądało na to, że nic tu po nich. Skamander poprawił kaptur na głowie i po niemym porozumieniu udał się za starym Rineheartem w dalszą krucjatę.
Find your wings
Od tej pory to ustabilizowane miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich członków Zakonu Feniksa. Sukces zagwarantował im bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów podczas kolejnych gier w tej lokacji. Chwała wam za to, pewnego dnia świat za to podziękuje.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
Przyglądał się kątem oka poczynaniom Anthony’ego, mając pewne wątpliwości co do tego, czy czasem nie pogorszył sprawy. Bał się, że dodanie kolejnych aromatów do masywnej chmury smrodu całkowicie pozbawi ich tchu. Musieli jednak spróbować zapanować nad całą sytuacją. Zatem i bardziej doświadczony auror, z podobnie skromną wiedzą o roślinach, rzucił się w stronę fiolek, menzurek – tych wszystkich szklanych naczynek wypełnionych różnego rodzaju płynami. U większości zawartość oznaczona została z pomocą plakietki, gdzie nazwy zapisane zostały dużymi literami. Nie trzeba było mrużyć oczu, żeby dokładnie rozczytać poszczególne słowa.
Skinął mu w odpowiedzi, nie chcąc angażować się nawet w krótką wymianę zdań, jakby obawiając się, że samo otwarcie ust może sprawić, iż jego drogi oddechowe zostaną nieodwracalnie podrażnione przez gęsty smród. Był on widoczny, wydawał się nawet prawie namacalny, kiedy coraz bardziej uderzał w człowieka. Na całe szczęście nie uduszą się tym odorem. Wybrane przez Kierana ekstrakty roślinne, które instynktownie wymieszał ze sobą, rozlewając na stole, powoli zaczęły działać. Musiało dojść do jakiejś reakcji między nimi, dzięki czemu powietrze zaczęło się oczyszczać. Ziołowy aromat począł rozpędzać na boki zielonkawą mgłę, czyniąc przestrzeń zdecydowanie bardziej znośną. To było dość zaskakujące. Rineheart wiedziony instynktem i szczątkową wiedzą wyniesioną z aurorskiego kursu złapał za wyciąg z fig abisyńskiej, ledwo pamiętając o jej właściwości detoksykacyjnych. Ale po olej z czarnuszki sięgnął naprawdę już przypadkowo. Nawet jeśli nie ważył żadnego eliksiru, to coś go tknęło żeby nie łączyć składników o charakterze szlachetnym z tymi plugawymi. Tylko dlatego w ostatniej chwili nie złapał za fiolkę opisaną jako waleriana. Potrafił działać w presji, jednak czuł się mocno zaskoczony tym, że zdołał przywołać z pamięci takie szczegóły dotyczące zielarstwa i trochę eliksirów.
Zielonkawa mgła uciekała drzwiami i oknami, przez każdą możliwą szparę, dzięki czemu Rineheart poczuł ogromna ulgę. Znów mógł odetchnąć pełną piersią. Ale i tak wolał opuścić sklep jak najszybciej. Wyszedł z zaplecza i ruszył w stronę frontu. Anthony rzeczywiście pootwierał wszystkie okna. Mądrze zrobił, to było temu miejscu najbardziej potrzebne.
– Zbierajmy się – rzucił szybko i bez dalszych wyjaśnień ruszył dalej, wychodząc na ulewę i burzę. Mieli szansę odwiedzić jeszcze tej nocy kolejne miejsce.
| z tematu x 2
Skinął mu w odpowiedzi, nie chcąc angażować się nawet w krótką wymianę zdań, jakby obawiając się, że samo otwarcie ust może sprawić, iż jego drogi oddechowe zostaną nieodwracalnie podrażnione przez gęsty smród. Był on widoczny, wydawał się nawet prawie namacalny, kiedy coraz bardziej uderzał w człowieka. Na całe szczęście nie uduszą się tym odorem. Wybrane przez Kierana ekstrakty roślinne, które instynktownie wymieszał ze sobą, rozlewając na stole, powoli zaczęły działać. Musiało dojść do jakiejś reakcji między nimi, dzięki czemu powietrze zaczęło się oczyszczać. Ziołowy aromat począł rozpędzać na boki zielonkawą mgłę, czyniąc przestrzeń zdecydowanie bardziej znośną. To było dość zaskakujące. Rineheart wiedziony instynktem i szczątkową wiedzą wyniesioną z aurorskiego kursu złapał za wyciąg z fig abisyńskiej, ledwo pamiętając o jej właściwości detoksykacyjnych. Ale po olej z czarnuszki sięgnął naprawdę już przypadkowo. Nawet jeśli nie ważył żadnego eliksiru, to coś go tknęło żeby nie łączyć składników o charakterze szlachetnym z tymi plugawymi. Tylko dlatego w ostatniej chwili nie złapał za fiolkę opisaną jako waleriana. Potrafił działać w presji, jednak czuł się mocno zaskoczony tym, że zdołał przywołać z pamięci takie szczegóły dotyczące zielarstwa i trochę eliksirów.
Zielonkawa mgła uciekała drzwiami i oknami, przez każdą możliwą szparę, dzięki czemu Rineheart poczuł ogromna ulgę. Znów mógł odetchnąć pełną piersią. Ale i tak wolał opuścić sklep jak najszybciej. Wyszedł z zaplecza i ruszył w stronę frontu. Anthony rzeczywiście pootwierał wszystkie okna. Mądrze zrobił, to było temu miejscu najbardziej potrzebne.
– Zbierajmy się – rzucił szybko i bez dalszych wyjaśnień ruszył dalej, wychodząc na ulewę i burzę. Mieli szansę odwiedzić jeszcze tej nocy kolejne miejsce.
| z tematu x 2
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
1 grudnia
Nie od dziś wiadomo, że oko Selwynów lubi piękno – szczególnie gdy towarzyszy mu jakże wdzięczna melodia. Bella wychowała się w przekonaniu, że należy doceniać dary stworzone dla upojenia zmysłów. Dlatego też wielką radość sprawiały jej wieczory w teatrze, przy muzyce. Lubiła otaczać się wszelkimi ładnymi drobiazgami. Akurat w tym aspekcie była prawdziwą lady. Doceniała piękne jedwabie i pachnące olejki do kąpieli. Choć lubiła się ubrudzić w cieniu cieplarni, to jednak rytuał związany z oczyszczeniem stanowił dla niej kwestię wielce wyjątkową. W ostatnich dniach niewiele było okazji do spokojnych spacerów na łonie natury i cieszenia się jej pięknem. Szalejąca pogoda pozwała jej zerkać zza kotary na dręczony burzą ogród. Pod szkłem, w swoim małym zielarskim azylu nie przebywała od tygodni. Z tego też powodu dopadały ją niekiedy chwile nostalgii.
Nie należała do osób, które pozostawały w smutku zbyt długo. Anomalie nie były jedyną zmianą, jaka nastała w ostatnim czasie. Ród Selwynów za sprawą decyzji Lady Morgany powrócił do dawnej tradycji, tym samym pozyskując nowych sojuszników. Choć w samym Pałacu Bealieu nastroje wydawały się niepewne, to jednak z pewną ulgą przyjęto efekty rewolucji. Selwynowie powrócili do łask? Nie przepadała za nazywaniem tego w ten sposób. Ona w ogóle nie bardzo umiała się w tym odnaleźć. Jej żywiołowy duch gubił się. Bella nie rozmawiała zbyt wiele z ojcem na ten temat, nie był zbyt rozmowny i wyraźnie wolał z córką o tym wylewanie nie dyskutować. Lakonicznie dość wytłumaczył jej, że wiele się teraz zmieni. Lawinę tych zmian dostrzegła niemal od razu. Ociepliły się kontakty z wieloma szlachetnymi rodzinami, choć i tak było zdecydowanie za wcześnie, by mówić o przyjaźni i wielkim, szczerym sojuszu. Niemniej mogła spotkać się z dawnymi przyjaciółmi. Nie była już Selwynem, na widok którego kręcono nosem. To różnica, która wydawała jej się w tym wszystkim najmilsza.
Być może dlatego dziś wędrowała zatłoczoną ulicą Pokątną razem z Uną Bulstrode. Niegdyś w czasach szkoły była bliską jej towarzyską. Obydwie małe, dość żywe i mające swoje sekretne dziwactwa. Isabella cieszyła się na spotkanie z nią. Tym bardziej, że ich plan zakładał odwiedzenie sklepików, w których wizyta wiązała się z przyjemnymi wibracjami w sercu. Deszcz nie ustawał, dziewczęta trzymały się blisko i osłaniały parasolami swoje piękne buzie. Nieopodal nich dreptała Balbina, dwórka Belli. Nie mogły bez końca błądzić w tej pogodzie, więc gdy tylko na horyzoncie ukazał się znajomy szyld, Bella pociągnęła Unę ze sobą.
Sklep Madam Primpernelle od progu uderzył je falą przyjemnej kwiatowej nuty zapachowej. Wewnątrz piękne damy i młode dziewczęta z zachwytem oglądały malutkie, zgrabne buteleczki z uwodzącymi zapachami. Były na zakupach. Czy mogły odmówić sobie nowych perfum? Albo uzupełnienia toaletki delikatnymi kremami?
- Uno, popatrz! – zawołała, prowadząc ją w kierunku nowej wystawy. Była to kolekcja kosmetyków egzotycznych. Świadczyły o tym choćby kolory buteleczek – żółty zmieszany z granatem i czerwienią. Rzadko kiedy spotykała takie połączenia kolorystyczne na opakowaniach kosmetyków kobiecych. – Widziałaś kiedyś coś takiego? – spytała podekscytowana i zaraz wzięła do ręki jakiś dziwny puder. Powąchała. Doceniała miłe zapachy. Tymczasem ten był dość ostry, wyjątkowo intensywny. Przypominał perfumy jej babki. Zaśmiała się. – To chyba skuteczny odstraszacz mężczyzn – stwierdziła, lekko się krzywiąc. Podała jej puder, aby mogła sama się przekonać.
Ostatnio zmieniony przez Isabella Selwyn dnia 06.05.19 12:41, w całości zmieniany 1 raz
༶•┈┈⛧┈ 01.12.1956 r. ┈⛧┈┈•༶
Zaczął się grudzień, a zimno zaczęło powoli coraz bardziej doskwierać. Szczęśliwie, Una ustaliła sobie grafik spotkań, dzięki czemu nie zamierzała się nudzić ani dać sobie przeszkadzać w rozrywce złośliwej pogodzie. Po drążeniu poważnych tematów zawsze lubiła od czasu do czasu wyrwać się gdzieś dla odprężenia – i nie tylko ona. Pokątna roiła się od czarodziejów, którzy chcieli mieć choć chwilę wytchnienia od obecnej sytuacji politycznej. Deszcz siepał niemiłosiernie, nie mógł jednak zapobiec ruchowi w tej dzielnicy. Zawsze była tłoczna i tętniąca życiem, dzisiaj po prostu odrobinę mniej było to widoczne.
– Zwolnij trochę, proszę, nie nadążam za tobą. – westchnęła z trudem. Nogi ciemnowłosej były zdecydowanie za krótkie na to, aby mogła mieć takie tempo spaceru. Gdy Una tak szła obok swojej towarzyszki, odrobinę zostawała w tyle. Odrobinę – czyli o jakieś pół kroku. Isabella potrafiła być niezwykle energiczna i młoda Bulstrode często dziwiła się, jak ktoś tak niski może być aż tak ruchliwy.
Mimo to bardzo doceniała to, że lady Selwyn postanowiła pójść z nią na zakupy. Sama miała wysublimowany gust, ale ciężko było jej się czasem zdecydować, zatem pomoc z jakiejkolwiek potrafiła być naprawdę nieoceniona. Nie wspominając o tym, że Selwynom – jako rodowi, który niedawno zmienił stronę – niezmiernie przydałaby się przychylność jakiegokolwiek innego rodu. Bulstrodowie byli do nich dość neutralnie nastawieni, stąd istniały szanse na zawiązanie się sojuszu.
Co prawda dziewiętnastolatka miała odrobinę problem z obecnością dwórki, którą zabrała ze sobą jej pani, ale po jakimś kwadransie niemal zapomniała, że tu jest. Wolała zachowywać wszystko między nimi samymi, jednak jeśli dodawało to Isabelle pewności siebie albo poprawiało jej komfort, nie widziała powodu, by protestować. Sama przecież miała kilka swoich drobnych dziwactw, które były częścią niej. Czułaby się nieswojo, gdyby ktoś ich jej zabronił.
Kiedy weszły do pomieszczenia, od razu miała ochotę kichnąć. Nie przepadała za tak mocnymi zapachami. Ten sklep niejednokrotnie reklamowano w „Czarownicy”, jednak nie dziwiło ją to – ta gazeta miała tendencję do strasznie arystokratek i karmienia ich kompletnie odbiegającymi od rzeczywistości plotkami, a do tego prezentowała zwykle jedną stronę medalu. Una czasem miała nawet wrażenie, że informacje się tam przewijające mają za zadanie kompletnie ogłupić szlachcianki i zrobić z nich puste lalki bez wyrazu.
Z lekkim oporem podeszła do wskazanej przez swoją znajomą wystawy. Zdążyła się przyzwyczaić do panującej we wnętrzu mieszanki woni, ale nieco wzbraniała się przed powąchaniem egzotycznych kosmetyków. Zazwyczaj cuchnęły bardziej od eliksirów przerabianych na lekcjach w Hogwarcie. Nie wiedziała, co takiego tam dodają i chyba nawet wolała trwać w tej słodkiej niewiedzy aż po kres swych dni.
– To chyba kiepski pomysł… – powiedziała niechętnie, ale Isabella już przystąpiła do wdychania zapachu pudru, który już na jakiś kilometr nie pachniał za dobrze.
Skrzywienie na twarzy rozmówczyni tylko ją w tym utwierdziło. Kosmetyk dawał co najmniej woń, jakby projektował go ktoś bez węchu. Jeśli miały cokolwiek tu kupić, Una – z całym szacunkiem dla twórców – preferowała poszukać lżej i naturalniej perfumowanych przedmiotów.
Zauważywszy, że znajoma zbliża się do niej z okropnym pudrem, uniosła ręce w obronnym geście:
– O nie, nie, Lady Selwyn, na pewno nie pozwolę ci sprawić, bym odstraszała mężczyzn.
Odsunęła się lekko od pudru, jakby potwierdzając swoje słowa. Wiedziała, że to damy obwinia się o problemy w związku i brak potomstwa – nie mogła jednak odmówić sobie tego żartu. Jedynie one dwie w tym sklepie zdawały sobie sprawę z tego, jak koszmarna potrafiła okazać się rola wysoko postawionej kobiety. Krewni liczyli na szybki ożenek, nestor wybierał jej męża, a ona sama miała wszystkiego dopilnować.
Zaczął się grudzień, a zimno zaczęło powoli coraz bardziej doskwierać. Szczęśliwie, Una ustaliła sobie grafik spotkań, dzięki czemu nie zamierzała się nudzić ani dać sobie przeszkadzać w rozrywce złośliwej pogodzie. Po drążeniu poważnych tematów zawsze lubiła od czasu do czasu wyrwać się gdzieś dla odprężenia – i nie tylko ona. Pokątna roiła się od czarodziejów, którzy chcieli mieć choć chwilę wytchnienia od obecnej sytuacji politycznej. Deszcz siepał niemiłosiernie, nie mógł jednak zapobiec ruchowi w tej dzielnicy. Zawsze była tłoczna i tętniąca życiem, dzisiaj po prostu odrobinę mniej było to widoczne.
– Zwolnij trochę, proszę, nie nadążam za tobą. – westchnęła z trudem. Nogi ciemnowłosej były zdecydowanie za krótkie na to, aby mogła mieć takie tempo spaceru. Gdy Una tak szła obok swojej towarzyszki, odrobinę zostawała w tyle. Odrobinę – czyli o jakieś pół kroku. Isabella potrafiła być niezwykle energiczna i młoda Bulstrode często dziwiła się, jak ktoś tak niski może być aż tak ruchliwy.
Mimo to bardzo doceniała to, że lady Selwyn postanowiła pójść z nią na zakupy. Sama miała wysublimowany gust, ale ciężko było jej się czasem zdecydować, zatem pomoc z jakiejkolwiek potrafiła być naprawdę nieoceniona. Nie wspominając o tym, że Selwynom – jako rodowi, który niedawno zmienił stronę – niezmiernie przydałaby się przychylność jakiegokolwiek innego rodu. Bulstrodowie byli do nich dość neutralnie nastawieni, stąd istniały szanse na zawiązanie się sojuszu.
Co prawda dziewiętnastolatka miała odrobinę problem z obecnością dwórki, którą zabrała ze sobą jej pani, ale po jakimś kwadransie niemal zapomniała, że tu jest. Wolała zachowywać wszystko między nimi samymi, jednak jeśli dodawało to Isabelle pewności siebie albo poprawiało jej komfort, nie widziała powodu, by protestować. Sama przecież miała kilka swoich drobnych dziwactw, które były częścią niej. Czułaby się nieswojo, gdyby ktoś ich jej zabronił.
Kiedy weszły do pomieszczenia, od razu miała ochotę kichnąć. Nie przepadała za tak mocnymi zapachami. Ten sklep niejednokrotnie reklamowano w „Czarownicy”, jednak nie dziwiło ją to – ta gazeta miała tendencję do strasznie arystokratek i karmienia ich kompletnie odbiegającymi od rzeczywistości plotkami, a do tego prezentowała zwykle jedną stronę medalu. Una czasem miała nawet wrażenie, że informacje się tam przewijające mają za zadanie kompletnie ogłupić szlachcianki i zrobić z nich puste lalki bez wyrazu.
Z lekkim oporem podeszła do wskazanej przez swoją znajomą wystawy. Zdążyła się przyzwyczaić do panującej we wnętrzu mieszanki woni, ale nieco wzbraniała się przed powąchaniem egzotycznych kosmetyków. Zazwyczaj cuchnęły bardziej od eliksirów przerabianych na lekcjach w Hogwarcie. Nie wiedziała, co takiego tam dodają i chyba nawet wolała trwać w tej słodkiej niewiedzy aż po kres swych dni.
– To chyba kiepski pomysł… – powiedziała niechętnie, ale Isabella już przystąpiła do wdychania zapachu pudru, który już na jakiś kilometr nie pachniał za dobrze.
Skrzywienie na twarzy rozmówczyni tylko ją w tym utwierdziło. Kosmetyk dawał co najmniej woń, jakby projektował go ktoś bez węchu. Jeśli miały cokolwiek tu kupić, Una – z całym szacunkiem dla twórców – preferowała poszukać lżej i naturalniej perfumowanych przedmiotów.
Zauważywszy, że znajoma zbliża się do niej z okropnym pudrem, uniosła ręce w obronnym geście:
– O nie, nie, Lady Selwyn, na pewno nie pozwolę ci sprawić, bym odstraszała mężczyzn.
Odsunęła się lekko od pudru, jakby potwierdzając swoje słowa. Wiedziała, że to damy obwinia się o problemy w związku i brak potomstwa – nie mogła jednak odmówić sobie tego żartu. Jedynie one dwie w tym sklepie zdawały sobie sprawę z tego, jak koszmarna potrafiła okazać się rola wysoko postawionej kobiety. Krewni liczyli na szybki ożenek, nestor wybierał jej męża, a ona sama miała wszystkiego dopilnować.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Dalekie tego dnia były myśli Belli od sojuszów i wielkiego politycznego teatru, którym od długich tygodni przesiąknięty był salon Selwynów. Zakupy miały wybawić ją od spraw męczących i skomplikowanych, a jeśli tylko poprzedzone były towarzystwem jakiejś drogiej koleżanki, a nie tylko Balbiny, radość jej była większa. Faktycznie, Una była bardzo specyficzną osobą, ale Isa nie należała do grupy cichutkich posłusznych damulek rodem z podręcznika do etykiety. Jeśli nawet w nieco innym kierunku zmierzało ich małe wariactwo, to mimo to spodziewała się, że przy pannie Bulstrode spotka ją coś co najmniej nietypowego.
Jeśli zaś chodziło o towarzystwo dwórki, to nie miała niestety wyboru. Nie podróżowała raczej sama, a przez anomalie czujność rodziny była większa niż zwykle i lubili znać dokładne plany każdego wyjazdu młodej lady. Balbina to młoda dziewczyna, nie żaden cudowny ochroniarz – miała głównie pilnować stosowności działań swojej pani. Lord Selwyn znał dobrze temperament swojej córki i jej podejrzane pomysły. Nie należało jednak przejmować się służką aż tak, bo wbrew pozorom nie była żadną nianią przybyłą z jakiejś paskudnej legendy. To towarzyszka – właśnie tak zwykła o niej mówić.
Bella lubiła ładne rzeczy. Ciekawość płonęła w niej żywo, a w tym grymasie „wszystkiegomuszędotknąć” bywała nieznośna. Oczy fruwały jej od punktu do punktu i gotowa była pływać po sklepiku jak po wielkim morzu zapachów. Mieszanka tak skrajnych woni zamkniętych jednak niezbyt wielkim pomieszczeniu mogła być przytłaczająca. Gdy dla Uny te wonie były duszące, dla Belli nie było w nich nic nieprzyjemnego. Wierzyła, że obydwie coś tutaj dla siebie znajdą. Rzadko kiedy wychodziła ze sklepu z pustymi rękoma. Bywały tygodnie, kiedy nie mogła pozwolić sobie na przybycie do Londynu. Nie marnowała więc okazji. Uważała, że jeśli tylko coś skradnie jej serce, to nie wolno jej tego uczucia ignorować i przedmiot koniecznie należy zakupić. Nie była jedną pustą trzpiotką – po prostu miała w sobie ekspresję, którą niejednokrotnie musiała tłumić w murach własnego domu. Opuszczając go, odżywała.
- Oj, Uno! – powiedziała wesoło, widząc jej niechęć. – Chociaż spróbujmy. Ta kolekcja jest taka inna… Może nie wszystkie te kosmetyki są tak straszne jak ten puder – powiedziała, rzucając okiem na inne flakoniki.
No dobra, to jednak nie był najlepszy pomysł. Jednak widok Uny marszczącej nosek na widok pudru, wywołał u Belli uśmiech. Jej słowa tylko wzmocniły uczucie rozbawienia.
– Jesteś pewna, że chcesz mieć męża? – spytała pogodnie i odstawiła puder. – Zastanów się. Ten puder to może być ostatnia szansa... – dodała odrobinkę konspiracyjnie, a po chwili podzieliła się z nią pewną myślą: - Oby tylko nasi mężowie nie pachnieli tak okropnie.
Zrobiła dwa kroki i rozejrzała się po wnętrzu sklepu. – Więc jakie lubisz zapachy, Lady Bulstrode? – spytała, macając lekko paluszkiem jakąś włochatą różową gąbeczkę. Nie była pewna, co chciała kupić, wszystko wydawało jej się intrygujące – wszystko poza tamtą kolekcją. Pomyślała jednak, że może warto wybrać nowe olejki do kąpieli. Po głowie chodziły jej te róże…
Jeśli zaś chodziło o towarzystwo dwórki, to nie miała niestety wyboru. Nie podróżowała raczej sama, a przez anomalie czujność rodziny była większa niż zwykle i lubili znać dokładne plany każdego wyjazdu młodej lady. Balbina to młoda dziewczyna, nie żaden cudowny ochroniarz – miała głównie pilnować stosowności działań swojej pani. Lord Selwyn znał dobrze temperament swojej córki i jej podejrzane pomysły. Nie należało jednak przejmować się służką aż tak, bo wbrew pozorom nie była żadną nianią przybyłą z jakiejś paskudnej legendy. To towarzyszka – właśnie tak zwykła o niej mówić.
Bella lubiła ładne rzeczy. Ciekawość płonęła w niej żywo, a w tym grymasie „wszystkiegomuszędotknąć” bywała nieznośna. Oczy fruwały jej od punktu do punktu i gotowa była pływać po sklepiku jak po wielkim morzu zapachów. Mieszanka tak skrajnych woni zamkniętych jednak niezbyt wielkim pomieszczeniu mogła być przytłaczająca. Gdy dla Uny te wonie były duszące, dla Belli nie było w nich nic nieprzyjemnego. Wierzyła, że obydwie coś tutaj dla siebie znajdą. Rzadko kiedy wychodziła ze sklepu z pustymi rękoma. Bywały tygodnie, kiedy nie mogła pozwolić sobie na przybycie do Londynu. Nie marnowała więc okazji. Uważała, że jeśli tylko coś skradnie jej serce, to nie wolno jej tego uczucia ignorować i przedmiot koniecznie należy zakupić. Nie była jedną pustą trzpiotką – po prostu miała w sobie ekspresję, którą niejednokrotnie musiała tłumić w murach własnego domu. Opuszczając go, odżywała.
- Oj, Uno! – powiedziała wesoło, widząc jej niechęć. – Chociaż spróbujmy. Ta kolekcja jest taka inna… Może nie wszystkie te kosmetyki są tak straszne jak ten puder – powiedziała, rzucając okiem na inne flakoniki.
No dobra, to jednak nie był najlepszy pomysł. Jednak widok Uny marszczącej nosek na widok pudru, wywołał u Belli uśmiech. Jej słowa tylko wzmocniły uczucie rozbawienia.
– Jesteś pewna, że chcesz mieć męża? – spytała pogodnie i odstawiła puder. – Zastanów się. Ten puder to może być ostatnia szansa... – dodała odrobinkę konspiracyjnie, a po chwili podzieliła się z nią pewną myślą: - Oby tylko nasi mężowie nie pachnieli tak okropnie.
Zrobiła dwa kroki i rozejrzała się po wnętrzu sklepu. – Więc jakie lubisz zapachy, Lady Bulstrode? – spytała, macając lekko paluszkiem jakąś włochatą różową gąbeczkę. Nie była pewna, co chciała kupić, wszystko wydawało jej się intrygujące – wszystko poza tamtą kolekcją. Pomyślała jednak, że może warto wybrać nowe olejki do kąpieli. Po głowie chodziły jej te róże…
Zdawała sobie sprawę z tego, że pewnie nestor będzie na nią zły. Nie wzięła ze sobą nikogo poza Isabellą, a w obliczu wojny głowa rodu mogła być z takiego zachowania bardzo niezadowolona. Rozumiała to, bardziej niż ktokolwiek inny – w końcu była bardzo opiekuńcza dla wszystkich swoich bliskich – a jednak nadmierna troska w jakiś sposób ją irytowała. Nie lubiła chodzić z guwernantkami i innymi dorosłymi – uważała się za pełnoletnią, niemuszącą korzystać z czyjejś pomocy ponad miarę. Poza tym te towarzyszki to kiepski był materiał na strażników. Nawet jeżeli próbowałyby bronić jej własną piersią, prawdopodobnie skończyłyby bardzo szybko jako ofiary, a jej tak czy siak by się coś stało. Doceniała co prawda to, że nestor chciał ofiarować jej żywe tarcze, ale czy naprawdę było to aż tak koniecznie, gdy sama umiała się lepiej obronić?
Domyślała się, że kiedy wróci, dostanie naganę za to, co zrobiła, obecnie jednak chciała się cieszyć towarzystwem lady Selwyn. Nie wiedziała wszak, jak długo będzie mogła się z nią spotykać. Wkrótce przecież miały trafić do innych domów, innych rodzin… do miejsc obcych i przejąć relacje ich właścicieli. Una miała jedynie nadzieję, że nie trafi na jakiegoś pustego zadufanego w sobie starszego pana. Jako dziecko nie cierpiała takich, choć nigdy się z tym publicznie nie obnosiła. Nie chciałaby takiego, bo raz: nie mogłaby takowym manipulować ani umiejętnie go przekonywać, w końcu byłby starszy i bardziej doświadczony. A drugi powód… cóż, wolała kogoś, kto będzie się w stanie z nią jakoś porozumieć. Nie wyobrażała sobie wychowywać dzieci, dbać o nie przy kimś, kto kocha bardziej od nich siebie.
Nie mogła jednak wybrać swojego losu. To ktoś siedzący na górze podejmował decyzje, które uznawał za słuszne. Myślał przede wszystkim o dobru całej familii, szkoda że ona – jako jedna z najmłodszych – nie miała w tym dobrobycie pierwszeństwa.
Wróciwszy z powrotem do realnego świata, zauważyła, jak Isabella krząta się wesoło wokół regałów. Bulstrode nieomal wywróciła oczami – oczywiście w dobrym kontekście. Może nie była tak żwawa jak jej znajoma, ale mimo wszystko lubiła oglądać lady Selwyn w takim stanie. Cieszył ją widok koleżanki, która – przynajmniej jako jedna z nielicznych – potrafiła odrzucić zmartwienia na bok i dostrzec chociaż promyk słońca w tej ciemności, która spowiła magiczny świat od pożaru ministerstwa.
Śledząc wzrokiem każdy ruch towarzyszki, Una pomyślała sobie, że w sumie to nawet gdyby Isabella zaprosiła ją do najgorszego miejsca na świecie, pewnie i tak pomimo początkowej odmowy ciemnowłosa potajemnie poszłaby za nią. Blondynka według niej była zbyt niewinna i zbyt pocieszna na to, by kroczyła przez ten świat samotnie. Zasługiwała na to, co dobre. Zresztą, młoda Bulstrode mogłaby nawet zaryzykować stwierdzeniem, że Isabella miała tak przeuroczy dar przekonywania, że brunetka udałaby się na koniec świata i jeszcze dalej, jeśli to pozwoliłoby im na bycie razem.
Ich swego rodzaju „przyjaźń” była doprawdy dziwna i piękna. Sprawiała, że Una odczuwała błogi spokój, będąc w pobliżu swojej koleżanki. Wyobrażenie o wspaniałej krainie, gdzie zawsze będą stać ramię w ramię, burzyła jednak nieunikniona wizja zamążpójścia. „Co się z nimi potem stanie?” – to pytanie dziewiętnastolatka zadawała sobie aż za często.
Odłożyła jednak te wszystkie przemyślenia na bok. Nie chciała psuć ani sobie, ani Isabelli zabawy. Powinny korzystać z życia, póki mogły.
Pokręciła głową z niechęcią, widząc, jak Isabella idzie w kierunku już kolejnych kosmetyków. A jednak odparła, wzdychając z kapitluacją:
– Dobrze, już dobrze. Możemy zobaczyć inne, jeśli nalegasz. Ale ty próbujesz wszystkich pierwsza.
Uśmiechnęła się nieco. Isabella podejmie to wyzwanie? Miała chyba zdecydowanie mniej czuły zmysł węchu niż Una, więc Bulstrode byłoby to z całą pewnością na rękę.
Słysząc wzmiankę o przyszłym mężu, Una skrzywiła się nieco, choć z pewnością mogło to zostać odebrane jako zdegustowanie wywołane koszmarnie pachnącym kosmetykiem. Wolała nie poruszać tego tkliwego tematu, ale skoro już musiała…
– Nawet jakbym nie chciała to w życiu nie użyłabym tego pudru. – odpowiedziała dość wymijająco, choć poniekąd zgodnie z prawdą. Wąchanie tego choćby na spotkaniu obiadowym u rodziny narzeczonego brzmiało jak katorga niewarta zachodu. A do tego niemająca racji bytu – matka by ją pewnie zatrzymała przy wyjściu z rezydencji i kazała jej się wykąpać, zanim ta gdziekolwiek by wyszła.
Na sugestię o brzydko pachnących mężach nie mogła już jednak powstrzymać się od wywrócenia oczami i lekkiego uśmiechu. Isabella zawsze wiedziała, jak rozbawić, nawet tak kontrowersyjnymi i niekoniecznie przyzwoitymi żartami. Zdaniem Uny powinna pisać komedie, a nie chodzić ciągle po sklepach z perfumami.
– Ja też mam taką nadzieję. – odpowiedziała i uniosła litościwie brew, wierząc, że nikt ich w tym gwarze nie słyszał. Wówczas musiałaby przewidywać kolejną naganę od nestora – drugą, jeśli nie trzecią wynikającą z tego dnia.
Zamrugała na pytanie o gust odnośnie zapachów. Nie miała jakichś konkretnych preferencji, więc musiała się chwilkę zastanowić. Naturalniejsze wonie zwykle ją relaksowały, nie drażniły tak jak te słodsze.
– Hm… Sądzę, że delikatniejsze zapasy są w porządku. – rzekła w zamyśleniu, kładąc palec na dolnej wardze. – Może idźmy na dział z jakimiś leśnymi albo jakimiś w tym stylu.
O ile takie tu mają… – pomyślała, ale nie wypowiedziała na głos. Nie mogła przecież zanadto kaprysić. Mieli szeroki asortyment, więc tak czy siak zarówno jedna, jak i druga powinna tutaj coś dla siebie znaleźć. Choćby miał im na to zejść cały dzień.
Domyślała się, że kiedy wróci, dostanie naganę za to, co zrobiła, obecnie jednak chciała się cieszyć towarzystwem lady Selwyn. Nie wiedziała wszak, jak długo będzie mogła się z nią spotykać. Wkrótce przecież miały trafić do innych domów, innych rodzin… do miejsc obcych i przejąć relacje ich właścicieli. Una miała jedynie nadzieję, że nie trafi na jakiegoś pustego zadufanego w sobie starszego pana. Jako dziecko nie cierpiała takich, choć nigdy się z tym publicznie nie obnosiła. Nie chciałaby takiego, bo raz: nie mogłaby takowym manipulować ani umiejętnie go przekonywać, w końcu byłby starszy i bardziej doświadczony. A drugi powód… cóż, wolała kogoś, kto będzie się w stanie z nią jakoś porozumieć. Nie wyobrażała sobie wychowywać dzieci, dbać o nie przy kimś, kto kocha bardziej od nich siebie.
Nie mogła jednak wybrać swojego losu. To ktoś siedzący na górze podejmował decyzje, które uznawał za słuszne. Myślał przede wszystkim o dobru całej familii, szkoda że ona – jako jedna z najmłodszych – nie miała w tym dobrobycie pierwszeństwa.
Wróciwszy z powrotem do realnego świata, zauważyła, jak Isabella krząta się wesoło wokół regałów. Bulstrode nieomal wywróciła oczami – oczywiście w dobrym kontekście. Może nie była tak żwawa jak jej znajoma, ale mimo wszystko lubiła oglądać lady Selwyn w takim stanie. Cieszył ją widok koleżanki, która – przynajmniej jako jedna z nielicznych – potrafiła odrzucić zmartwienia na bok i dostrzec chociaż promyk słońca w tej ciemności, która spowiła magiczny świat od pożaru ministerstwa.
Śledząc wzrokiem każdy ruch towarzyszki, Una pomyślała sobie, że w sumie to nawet gdyby Isabella zaprosiła ją do najgorszego miejsca na świecie, pewnie i tak pomimo początkowej odmowy ciemnowłosa potajemnie poszłaby za nią. Blondynka według niej była zbyt niewinna i zbyt pocieszna na to, by kroczyła przez ten świat samotnie. Zasługiwała na to, co dobre. Zresztą, młoda Bulstrode mogłaby nawet zaryzykować stwierdzeniem, że Isabella miała tak przeuroczy dar przekonywania, że brunetka udałaby się na koniec świata i jeszcze dalej, jeśli to pozwoliłoby im na bycie razem.
Ich swego rodzaju „przyjaźń” była doprawdy dziwna i piękna. Sprawiała, że Una odczuwała błogi spokój, będąc w pobliżu swojej koleżanki. Wyobrażenie o wspaniałej krainie, gdzie zawsze będą stać ramię w ramię, burzyła jednak nieunikniona wizja zamążpójścia. „Co się z nimi potem stanie?” – to pytanie dziewiętnastolatka zadawała sobie aż za często.
Odłożyła jednak te wszystkie przemyślenia na bok. Nie chciała psuć ani sobie, ani Isabelli zabawy. Powinny korzystać z życia, póki mogły.
Pokręciła głową z niechęcią, widząc, jak Isabella idzie w kierunku już kolejnych kosmetyków. A jednak odparła, wzdychając z kapitluacją:
– Dobrze, już dobrze. Możemy zobaczyć inne, jeśli nalegasz. Ale ty próbujesz wszystkich pierwsza.
Uśmiechnęła się nieco. Isabella podejmie to wyzwanie? Miała chyba zdecydowanie mniej czuły zmysł węchu niż Una, więc Bulstrode byłoby to z całą pewnością na rękę.
Słysząc wzmiankę o przyszłym mężu, Una skrzywiła się nieco, choć z pewnością mogło to zostać odebrane jako zdegustowanie wywołane koszmarnie pachnącym kosmetykiem. Wolała nie poruszać tego tkliwego tematu, ale skoro już musiała…
– Nawet jakbym nie chciała to w życiu nie użyłabym tego pudru. – odpowiedziała dość wymijająco, choć poniekąd zgodnie z prawdą. Wąchanie tego choćby na spotkaniu obiadowym u rodziny narzeczonego brzmiało jak katorga niewarta zachodu. A do tego niemająca racji bytu – matka by ją pewnie zatrzymała przy wyjściu z rezydencji i kazała jej się wykąpać, zanim ta gdziekolwiek by wyszła.
Na sugestię o brzydko pachnących mężach nie mogła już jednak powstrzymać się od wywrócenia oczami i lekkiego uśmiechu. Isabella zawsze wiedziała, jak rozbawić, nawet tak kontrowersyjnymi i niekoniecznie przyzwoitymi żartami. Zdaniem Uny powinna pisać komedie, a nie chodzić ciągle po sklepach z perfumami.
– Ja też mam taką nadzieję. – odpowiedziała i uniosła litościwie brew, wierząc, że nikt ich w tym gwarze nie słyszał. Wówczas musiałaby przewidywać kolejną naganę od nestora – drugą, jeśli nie trzecią wynikającą z tego dnia.
Zamrugała na pytanie o gust odnośnie zapachów. Nie miała jakichś konkretnych preferencji, więc musiała się chwilkę zastanowić. Naturalniejsze wonie zwykle ją relaksowały, nie drażniły tak jak te słodsze.
– Hm… Sądzę, że delikatniejsze zapasy są w porządku. – rzekła w zamyśleniu, kładąc palec na dolnej wardze. – Może idźmy na dział z jakimiś leśnymi albo jakimiś w tym stylu.
O ile takie tu mają… – pomyślała, ale nie wypowiedziała na głos. Nie mogła przecież zanadto kaprysić. Mieli szeroki asortyment, więc tak czy siak zarówno jedna, jak i druga powinna tutaj coś dla siebie znaleźć. Choćby miał im na to zejść cały dzień.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Nie umiała oddawać się jedynie temu nieznośnemu marudzeniu i wyklinaniu świata. Wbrew pozorom umiała trochę poczarować i odmienić nieco całą tą stosowność życia lady. Utonęłaby we własnych łzach jako ta przykładna panienka. Odsuwała więc całe garści niepokoju i korzystała z wszelkich okazji, jakie los ośmielił się jej podarować. Samo naginanie zasad było już balansowaniem na ryzykownych ścieżkach, ale niosło wielką frajdę, z którego nie umiała zrezygnować. Korzystała w pełni z każdej słodkiej chwili swobody i tu, przy Unie, nie musiała wcale tłumić emocji. Podobało jej się to. Była jak iskra – fruwała wokół przyjaciółki. Póki jeszcze mogła. Niech tylko Una nie wierzy w taką uroczą niewinność Belli, bo to tak do końca nie jest – choć świat kawalerów pewnie właśnie tak najchętniej by to widział. Niestety blondynka miała swoje za uszami i nawet Bulstrode mogła nie mieć pojęcia, jak daleko wybiegały pomysły Belli.
Ich relacja była zagrożona. Tak samo jak każda inna przyjaźń (tym bardziej ta pozaszlachecka lub, co gorsza, z jakimś mężczyzną!). Obydwie były w takim wieku, że zaraz może się okazać, iż zakupy w Londynie są przywilejem, a nie rutynową, przyjemną wyprawą. Nie było wiadomo, pod jakie trafią nazwiska. Być może wylądują na zupełnie obcych skrawkach kraju i tylko miłym wspomnieniem będą takie dni jak ten.
No zero zabawy. Kręciła noskiem jak taka stara panna – tchórzliwa i marudna, ale za to wiedząca zawsze wszystko najlepiej. Przypominała jej dawną guwernantkę. A przecież w życiu trzeba było próbować! Kłopot w tym, że słowa najpierw wylatywały z buzi Selwyn, a dopiero potem o nich pomyślała. Przed chwilą jeszcze chciała pomacać każdy specyfik z tej egzotycznej serii, a teraz to już nie była taka przekona. Porzuciła pomysł, nim na dobre zaczął się realizować. Widocznie te oczy widziały już coś ciekawszego…
- A nie chciałabyś? Pomyśl, Uno, jakże miło by było wieść życie starej panny. Byłybyśmy do grobu przyjaciółkami i wiodłybyśmy wymarzone życie – mówiła z wielkim rozmarzeniem, tuląc do swoich polików te milutkie gąbeczki. Jakieś dwie stare wiedźmy zerknęły na nią z oburzeniem i poszły w inną alejkę. No tak, niektóre kobiety buntowały się na samą myśl o tym, że mogłyby być wolne. Bella chyba chciała się zakochać. Tak normalnie, po ludzku i z burzą nieznośnych emocji. Tylko czy ten świat jej na to pozwoli? Nie chciała marzyć o znośnym mężu, obojętnym, ale byleby młodym. Chciała takiego, który jej nie uwięzi, a i sam będzie towarzyszem przygody. Pragnęła zespołu. Takiego jak z Uną, a nie zależnej relacji pan-sługa. Morgana pewnie by ja wydziedziczyła za takie myśli. Choć czy Morgana sama nie była kobietą pełną marzeń o rzeczach wyższych niż bycie zależną? Wzbiła się ponad wszystkich Selwynów. Kobieta-nestor. Czy to znaczy, że kobiety z rodu Selwynów mogły mieć jakąś siłę?
Chwytała po kolei różne pudełeczka, słoiczki i fiolki. Macała paluszkiem próbki i wybierała te najładniejsze zapachy. Kusiły ją kwiatowe balsamy do ciała i błyszczące oliwki. Nie szukała jednak woni duszących. Lubiła zapachy dziwne, ale wciąż zależało ich na jej lekkości. Zresztą chyba nikt poza nią samą i służbą jej nie wąchał. Mogła wybierać to, co tylko jej się spodobało.
Chwyciła Unę za dłoń i tak powędrowały do kącika leśnego. Zaintrygowane roślinki podniosły swoje liście i „zerknęły” na młode damy. Bella uśmiechnęła się na ich widok.
– Witaj, Kochana! – powiedziała, wyciągając rączkę do tej roślinki. – Co polecasz mojej drogiej Unie? – zapytała zaintrygowana. Później łodyga przesunęła się w kierunku jednej półeczki. – O, popatrz! – Bella popatrzyła na Bulstrode. Wkrótce potem wąchały już leśny, delikatny zapach czystej natury.
Nieopodal nich jakaś obrzydliwa czarownica malowała szminką wyjątkowe duże usta. Nie był to chyba widok przyjemny, ale natchnął Selwyn. – Myślisz, że mogłabym też malować usta? – spytała trochę niepewnie. Malowała się, ale usta zwykle pozostawiała w swej naturalnej powłoce.
Ich relacja była zagrożona. Tak samo jak każda inna przyjaźń (tym bardziej ta pozaszlachecka lub, co gorsza, z jakimś mężczyzną!). Obydwie były w takim wieku, że zaraz może się okazać, iż zakupy w Londynie są przywilejem, a nie rutynową, przyjemną wyprawą. Nie było wiadomo, pod jakie trafią nazwiska. Być może wylądują na zupełnie obcych skrawkach kraju i tylko miłym wspomnieniem będą takie dni jak ten.
No zero zabawy. Kręciła noskiem jak taka stara panna – tchórzliwa i marudna, ale za to wiedząca zawsze wszystko najlepiej. Przypominała jej dawną guwernantkę. A przecież w życiu trzeba było próbować! Kłopot w tym, że słowa najpierw wylatywały z buzi Selwyn, a dopiero potem o nich pomyślała. Przed chwilą jeszcze chciała pomacać każdy specyfik z tej egzotycznej serii, a teraz to już nie była taka przekona. Porzuciła pomysł, nim na dobre zaczął się realizować. Widocznie te oczy widziały już coś ciekawszego…
- A nie chciałabyś? Pomyśl, Uno, jakże miło by było wieść życie starej panny. Byłybyśmy do grobu przyjaciółkami i wiodłybyśmy wymarzone życie – mówiła z wielkim rozmarzeniem, tuląc do swoich polików te milutkie gąbeczki. Jakieś dwie stare wiedźmy zerknęły na nią z oburzeniem i poszły w inną alejkę. No tak, niektóre kobiety buntowały się na samą myśl o tym, że mogłyby być wolne. Bella chyba chciała się zakochać. Tak normalnie, po ludzku i z burzą nieznośnych emocji. Tylko czy ten świat jej na to pozwoli? Nie chciała marzyć o znośnym mężu, obojętnym, ale byleby młodym. Chciała takiego, który jej nie uwięzi, a i sam będzie towarzyszem przygody. Pragnęła zespołu. Takiego jak z Uną, a nie zależnej relacji pan-sługa. Morgana pewnie by ja wydziedziczyła za takie myśli. Choć czy Morgana sama nie była kobietą pełną marzeń o rzeczach wyższych niż bycie zależną? Wzbiła się ponad wszystkich Selwynów. Kobieta-nestor. Czy to znaczy, że kobiety z rodu Selwynów mogły mieć jakąś siłę?
Chwytała po kolei różne pudełeczka, słoiczki i fiolki. Macała paluszkiem próbki i wybierała te najładniejsze zapachy. Kusiły ją kwiatowe balsamy do ciała i błyszczące oliwki. Nie szukała jednak woni duszących. Lubiła zapachy dziwne, ale wciąż zależało ich na jej lekkości. Zresztą chyba nikt poza nią samą i służbą jej nie wąchał. Mogła wybierać to, co tylko jej się spodobało.
Chwyciła Unę za dłoń i tak powędrowały do kącika leśnego. Zaintrygowane roślinki podniosły swoje liście i „zerknęły” na młode damy. Bella uśmiechnęła się na ich widok.
– Witaj, Kochana! – powiedziała, wyciągając rączkę do tej roślinki. – Co polecasz mojej drogiej Unie? – zapytała zaintrygowana. Później łodyga przesunęła się w kierunku jednej półeczki. – O, popatrz! – Bella popatrzyła na Bulstrode. Wkrótce potem wąchały już leśny, delikatny zapach czystej natury.
Nieopodal nich jakaś obrzydliwa czarownica malowała szminką wyjątkowe duże usta. Nie był to chyba widok przyjemny, ale natchnął Selwyn. – Myślisz, że mogłabym też malować usta? – spytała trochę niepewnie. Malowała się, ale usta zwykle pozostawiała w swej naturalnej powłoce.
Ich losy zdawały się być już dawno temu zaplanowane, a przeznaczenia nie można było odmienić. Któregoś dnia miały stać się żonami i matkami w kompletnie różnych rodzinach, nikim więcej. Miały oddać serce, dusze i ciało tym, za których wyjdą. Nawet jeśli okażą się okrutni i bezwzględni. I choć Unie ani trochę się to nie podobało, nie mogła nic na to poradzić. Bo co mogła zrobić? Nestor decydował o wszystkim sam i nigdy nie wysłuchałby słów sprzeciwu – od tej najgrzeczniejszej w całym rodzie absolwentki Slytherinu, jednocześnie pani prefekt i członkini Klubu Ślimaka również. Po prostu – nic nie znaczyła. Liczyli się ci, którzy byli starsi wiekiem i mocniejsi ciałem, choć o umyśle niekiedy powiedzieć tego nie mogła.
Ale, ale to nie mogło oznaczać końca przygody! W książkach, które czytała, ożenek zawsze był początkiem nowej przygody. Punktu zwrotnego w życiu bohaterów. Wyjeżdżali w nieznane miejsca, poznawali rzeczy, o których nie mieli zielonego pojęcia. Mogli osiągnąć więcej dzięki temu, że zrobili coś, co nie do końca im się podobało. I chociaż zostawanie w swojej bezpiecznej strefie było zawsze prostsze i komfortowe – Una jak nikt zdawała sobie z tego sprawę – to zawężało skutecznie pole możliwości. Skąd mogła wiedzieć, co kryje się za przysłowiowym wzgórzem. Co ta wędrówka przyniesie, ile drzwi otworzy.
Domyślała się, że Isabella była niezadowolona, ilekroć Una próbowała sprowadzać ją swoim chłodnym rozsądkiem na ziemię. Ale młoda Bulstrode już taka była – pomimo przyjacielskiej natury pozostawała osobą skłonną do pozostawania w cieniu, a także udawania spokojnej, rozumnej i uległej. Nie umiała inaczej. Od dziecka uczono ją sztuki manipulacja i dostosowywania się. Nie mogła być gburem, a słownictwo, którym się posługiwała, musiało być starannie dobierane i wypowiadane. Nie było miejsca na większe swobody, choć oczywiście rodowi było daleko do najbardziej restrykcyjnego wychowania.
Westchnęła ciężko, słysząc słowa lady Selwyn. Chciałaby mieć tyle zmartwień co ona i tak lekko podchodzić do życia. Mimo że na zewnątrz zawsze starała się być otwarta i zabawiać innych rozmową, wewnętrznie czuła pustkę. Jakby ktoś jej wypalił dziurę w sercu. Co rusz miewała wyrzuty sumienia i przewidywała mimowolnie katastrofy mogące nadejść z każdej strony.
– I miałybyśmy tysiąc kotów, których imion nie byłabyś w stanie spamiętać. – rzuciła niby żartobliwie, uśmiechając się jednak z cieniem smutku na ustach. Może mieszkałyby w domu na wodzie albo innym fantastycznym miejscu. Może zwiedziłyby odległe kraje albo ruszyły na tak lubiane przez mężczyzn polowanie. A gdy przyszłoby im odejść, zginęłyby razem przy kominku w otoczeniu książek, kwiatów i…
… zapachu duszących perfum. Niemalże skrzywiła się, wracając do rzeczywistości i czując nieprzyjemną sklepową woń. To było zbyt piękne, by było prawdziwe.
Już nawet te dwie wiedźmy, co koło nich stały, się ulotniły. Ich konwersacja musiała naprawdę brzmieć dziwnie. Kasztanowowłosa miała jedynie nadzieję, że sir Dagonet nie miał tutaj swoich informatorów. W przeciwnym wypadku mogła liczyć na cichy i szybki donos na jej zachowanie do głowy rodziny. Czasami doprawdy dobijała ją jej świadomość – wolałaby teraz nie wiedzieć, że ściany mogą mieć uszy i w pełni korzystać z czasu wolnego, który spędzała z koleżanką.
Podążała za swoją znajomą, gdy ta zaczęła przeglądać kolejne flakoniki. Czasami czuła się bardziej jak jej opiekun niż towarzyszka – miała wrażenie, że musi się nią opiekować, nieustannie jej strzec. Śmieszne uczucie, patrząc na to, że nie łączyło ich żadne pokrewieństwo, ale takie właśnie uczucie od czasu do czasu miewała. Niewyjaśnione i zupełnie irracjonalne, a jednak mogłaby honorowo przysiąc, że niewyobrażalnie dogłębne i prawdziwe.
Śledziła każdy ruch Isabelli, samej pozostając na bardziej przeznaczonej dla siebie pozycji – czyli na uboczu. Uniosła lekko kąciki ust na widok lady Selwyn tak uroczo zajętej szałem zakupów. Była taka niewinna. A Una nie mogła uwierzyć, że ktoś może ją z tego obedrzeć. Żeby dokonać czegoś takiego, trzeba byłoby być potworem. Ale ona wiedziała. Wiedziała, że potwory istnieją naprawdę i nie są to byle pokraczne stworzenia kryjące się w lasach i książkach. Te bestie kryły się we wszystkich czarodziejach. I po prostu… czasem wygrywały. Nie było nikogo, kto byłby do szpiku kości zły.
Zamrugała, gdy poczuła ucisk na dłoni, ale dała się pociągnąć przyjaciółce w wybraną przez nią stronę. Nie zamierzała protestować, w końcu – choć otwarcie nigdy by się do tego nie przyznała – to dla niej tu przyszła. Miała prawo się trochę wyszaleć, a Una odprężyć.
Zauważyła, że przeszły tym razem do kącika leśnego. To był chyba lepszy wybór, patrząc na to, że tamtejsze wonie raczej nie słynęły z bycia ostrymi. Cóż… przynajmniej miała taką nadzieję. Gdyby znowu trafiły na te gorsze zapachy, najpewniej by zemdlała.
Nigdy szczególnie nie dbała o florę ani nie pałała do niej nienawiścią, ale musiała przyznać, że roślinki, które dziewczyny zobaczyły, nawet miały swój urok. Małe, aczkolwiek całkiem przyjemnie wyglądające wskazały niedługo potem w pewnym kierunku. Una nie mogła wyjść z podziwu, jak Isabella do nich mówi, w jaki sposób się o nie troszczy – jakby były jej dziećmi albo przyjaciółmi. A co dopiero jak się jej słuchały! Mogłaby co najwyżej zamarzyć o takiej sile perswazji – nawet brat rzadko jej słuchał, a co dopiero takie istoty bez oczu i uszu.
Otworzyła lekko usta, jednak zauważywszy to, zakryła je szybko chustką. Rozdziawianie buzi jak małe dzieciątko raczej nie należało do zachowania godnego damy. Po prostu zareagowała odruchowo, ale w porę się na tym przyłapała.
Zwróciła wzrok w stronę, o której powiedziała Isabelle. Faktycznie – czysta natura mogła okazać się tym, co byłoby dla Uny najlepsze.
... jednak nie. Po powąchaniu za bardzo prostacko pachniało. Odsunęła się lekko. Chyba powinna poszukać czegoś naturalnego, ale delikatnie ocierającego się o coś, co daje jakiekolwiek oznaki, że to perfum.
Wydęła nieco usta w zamyśleniu, słysząc o szmince. Gdy popatrzała w kierunku tej czarownicy to nie wyglądała ona najlepiej, ale Isabella… to mogłoby się udać. Miała ładne usta, wielu poetów określało ten typ jako „wprost stworzone do całowania”. Przy użyciu odpowiedniego koloru i delikatnego makijażu mogłaby naprawdę pięknie wyglądać. Nie żeby już teraz nie była piękna – po prostu jej piękno zostałoby wtedy jeszcze mocniej podkreślone.
– Tak sądzę. Może poszukamy dla ciebie szminki w jakimś naturalnym kolorze, na przykład łososiowym? – zaproponowała gładko. Nie znała się szczególnie na modzie, ale myślała, że taki delikatny akcent na pewno byłby u lady Selwyn wskazany. Nie wspominała o możliwej niechęci ze strony reszty szlachty – mężczyźni byli tak naiwni, że lekki puder i róż na policzkach uważali za zwyczajową urodę arystokratki, nie posądzając jej nawet o to, że się maluje. Tylko damy o tym wiedziały i jeżeli nie zahaczało to o nic niestosownego, zbyt wyzywającego to nie miały z tym jakiegokolwiek problemu. – A potem możemy pójść na jakieś herbaciany dział, jeśli tu taki mają. Może tam coś znajdę.
Herbata była w końcu naturalnym zapachem, ale nie roiło się od niej wszędzie. Nie wezmą jej za byle chłopkę, jeśli weźmie taki perfum czy inny kosmetyk i go użyje. Zresztą, kto nie lubił herbaty? W elitarnych kręgach była znana jako wspaniały napój łączący rodziny i pokolenia. Z wad to może przyciągałaby spojrzenia większej ilości lady i lordów niż zazwyczaj i tyle.
Ale, ale to nie mogło oznaczać końca przygody! W książkach, które czytała, ożenek zawsze był początkiem nowej przygody. Punktu zwrotnego w życiu bohaterów. Wyjeżdżali w nieznane miejsca, poznawali rzeczy, o których nie mieli zielonego pojęcia. Mogli osiągnąć więcej dzięki temu, że zrobili coś, co nie do końca im się podobało. I chociaż zostawanie w swojej bezpiecznej strefie było zawsze prostsze i komfortowe – Una jak nikt zdawała sobie z tego sprawę – to zawężało skutecznie pole możliwości. Skąd mogła wiedzieć, co kryje się za przysłowiowym wzgórzem. Co ta wędrówka przyniesie, ile drzwi otworzy.
Domyślała się, że Isabella była niezadowolona, ilekroć Una próbowała sprowadzać ją swoim chłodnym rozsądkiem na ziemię. Ale młoda Bulstrode już taka była – pomimo przyjacielskiej natury pozostawała osobą skłonną do pozostawania w cieniu, a także udawania spokojnej, rozumnej i uległej. Nie umiała inaczej. Od dziecka uczono ją sztuki manipulacja i dostosowywania się. Nie mogła być gburem, a słownictwo, którym się posługiwała, musiało być starannie dobierane i wypowiadane. Nie było miejsca na większe swobody, choć oczywiście rodowi było daleko do najbardziej restrykcyjnego wychowania.
Westchnęła ciężko, słysząc słowa lady Selwyn. Chciałaby mieć tyle zmartwień co ona i tak lekko podchodzić do życia. Mimo że na zewnątrz zawsze starała się być otwarta i zabawiać innych rozmową, wewnętrznie czuła pustkę. Jakby ktoś jej wypalił dziurę w sercu. Co rusz miewała wyrzuty sumienia i przewidywała mimowolnie katastrofy mogące nadejść z każdej strony.
– I miałybyśmy tysiąc kotów, których imion nie byłabyś w stanie spamiętać. – rzuciła niby żartobliwie, uśmiechając się jednak z cieniem smutku na ustach. Może mieszkałyby w domu na wodzie albo innym fantastycznym miejscu. Może zwiedziłyby odległe kraje albo ruszyły na tak lubiane przez mężczyzn polowanie. A gdy przyszłoby im odejść, zginęłyby razem przy kominku w otoczeniu książek, kwiatów i…
… zapachu duszących perfum. Niemalże skrzywiła się, wracając do rzeczywistości i czując nieprzyjemną sklepową woń. To było zbyt piękne, by było prawdziwe.
Już nawet te dwie wiedźmy, co koło nich stały, się ulotniły. Ich konwersacja musiała naprawdę brzmieć dziwnie. Kasztanowowłosa miała jedynie nadzieję, że sir Dagonet nie miał tutaj swoich informatorów. W przeciwnym wypadku mogła liczyć na cichy i szybki donos na jej zachowanie do głowy rodziny. Czasami doprawdy dobijała ją jej świadomość – wolałaby teraz nie wiedzieć, że ściany mogą mieć uszy i w pełni korzystać z czasu wolnego, który spędzała z koleżanką.
Podążała za swoją znajomą, gdy ta zaczęła przeglądać kolejne flakoniki. Czasami czuła się bardziej jak jej opiekun niż towarzyszka – miała wrażenie, że musi się nią opiekować, nieustannie jej strzec. Śmieszne uczucie, patrząc na to, że nie łączyło ich żadne pokrewieństwo, ale takie właśnie uczucie od czasu do czasu miewała. Niewyjaśnione i zupełnie irracjonalne, a jednak mogłaby honorowo przysiąc, że niewyobrażalnie dogłębne i prawdziwe.
Śledziła każdy ruch Isabelli, samej pozostając na bardziej przeznaczonej dla siebie pozycji – czyli na uboczu. Uniosła lekko kąciki ust na widok lady Selwyn tak uroczo zajętej szałem zakupów. Była taka niewinna. A Una nie mogła uwierzyć, że ktoś może ją z tego obedrzeć. Żeby dokonać czegoś takiego, trzeba byłoby być potworem. Ale ona wiedziała. Wiedziała, że potwory istnieją naprawdę i nie są to byle pokraczne stworzenia kryjące się w lasach i książkach. Te bestie kryły się we wszystkich czarodziejach. I po prostu… czasem wygrywały. Nie było nikogo, kto byłby do szpiku kości zły.
Zamrugała, gdy poczuła ucisk na dłoni, ale dała się pociągnąć przyjaciółce w wybraną przez nią stronę. Nie zamierzała protestować, w końcu – choć otwarcie nigdy by się do tego nie przyznała – to dla niej tu przyszła. Miała prawo się trochę wyszaleć, a Una odprężyć.
Zauważyła, że przeszły tym razem do kącika leśnego. To był chyba lepszy wybór, patrząc na to, że tamtejsze wonie raczej nie słynęły z bycia ostrymi. Cóż… przynajmniej miała taką nadzieję. Gdyby znowu trafiły na te gorsze zapachy, najpewniej by zemdlała.
Nigdy szczególnie nie dbała o florę ani nie pałała do niej nienawiścią, ale musiała przyznać, że roślinki, które dziewczyny zobaczyły, nawet miały swój urok. Małe, aczkolwiek całkiem przyjemnie wyglądające wskazały niedługo potem w pewnym kierunku. Una nie mogła wyjść z podziwu, jak Isabella do nich mówi, w jaki sposób się o nie troszczy – jakby były jej dziećmi albo przyjaciółmi. A co dopiero jak się jej słuchały! Mogłaby co najwyżej zamarzyć o takiej sile perswazji – nawet brat rzadko jej słuchał, a co dopiero takie istoty bez oczu i uszu.
Otworzyła lekko usta, jednak zauważywszy to, zakryła je szybko chustką. Rozdziawianie buzi jak małe dzieciątko raczej nie należało do zachowania godnego damy. Po prostu zareagowała odruchowo, ale w porę się na tym przyłapała.
Zwróciła wzrok w stronę, o której powiedziała Isabelle. Faktycznie – czysta natura mogła okazać się tym, co byłoby dla Uny najlepsze.
... jednak nie. Po powąchaniu za bardzo prostacko pachniało. Odsunęła się lekko. Chyba powinna poszukać czegoś naturalnego, ale delikatnie ocierającego się o coś, co daje jakiekolwiek oznaki, że to perfum.
Wydęła nieco usta w zamyśleniu, słysząc o szmince. Gdy popatrzała w kierunku tej czarownicy to nie wyglądała ona najlepiej, ale Isabella… to mogłoby się udać. Miała ładne usta, wielu poetów określało ten typ jako „wprost stworzone do całowania”. Przy użyciu odpowiedniego koloru i delikatnego makijażu mogłaby naprawdę pięknie wyglądać. Nie żeby już teraz nie była piękna – po prostu jej piękno zostałoby wtedy jeszcze mocniej podkreślone.
– Tak sądzę. Może poszukamy dla ciebie szminki w jakimś naturalnym kolorze, na przykład łososiowym? – zaproponowała gładko. Nie znała się szczególnie na modzie, ale myślała, że taki delikatny akcent na pewno byłby u lady Selwyn wskazany. Nie wspominała o możliwej niechęci ze strony reszty szlachty – mężczyźni byli tak naiwni, że lekki puder i róż na policzkach uważali za zwyczajową urodę arystokratki, nie posądzając jej nawet o to, że się maluje. Tylko damy o tym wiedziały i jeżeli nie zahaczało to o nic niestosownego, zbyt wyzywającego to nie miały z tym jakiegokolwiek problemu. – A potem możemy pójść na jakieś herbaciany dział, jeśli tu taki mają. Może tam coś znajdę.
Herbata była w końcu naturalnym zapachem, ale nie roiło się od niej wszędzie. Nie wezmą jej za byle chłopkę, jeśli weźmie taki perfum czy inny kosmetyk i go użyje. Zresztą, kto nie lubił herbaty? W elitarnych kręgach była znana jako wspaniały napój łączący rodziny i pokolenia. Z wad to może przyciągałaby spojrzenia większej ilości lady i lordów niż zazwyczaj i tyle.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Obydwie miały nieco mnie entuzjastyczne podejście do tematu aranżowanych małżeństw. Bulstrode mogła mówić o szczęściu, skoro udało jej się czytać takie opowieści. W książkach, które czytała Isabella, wyglądało to inaczej. Przez całą powieść bohaterowie docierali się, poznawali, pokonywali dzielące ich bariery, aby w epilogu połączyć się i rozpocząć wspólne życie: takie długie i takie szczęśliwe. Zatrzaskiwała taką książkę rozmarzona, trochę chyba też zła, ponieważ bardzo pragnęła znać ich dalsze losy. Tymczasem małżeństwo oznaczało koniec historii – tak jakby najciekawszym momentem z ich dziejów było to, co wydarzyło się przed przysięgą. Denerwowała się, lubiła te opatrzone rumieńcem rozmowy, lubiła, jak on ratował życie jej, jak obydwoje lgnęli do siebie na przekór wszystkiemu. Życie jednak przybierało zupełnie inne barwy, literatura zostawała w przestrzeni marzenia. Isabella zaś nie była żadną panienką, której wolno było pokochać prostego żołnierza albo piekarza. Jej mąż będzie majestatycznym lordem, a ona ozdobi go swym wdziękiem. Ani na moment jednak nie przestała wierzyć w to, że jej własna opowieść wcale nie będzie taka zła.
Urodziła się jako Selwyn. Nie umiała mówić, a już, siedząc na matczynych kolanach, podziwiała sztuki wystawiane przez objazdowych artystów, którzy specjalnie przybyli do pałacu Beaulieu. Nie umiała mówić, a już słyszała Selwynowe intrygi, podszepty i czar perswazji. Jej rodzina tonęła we wzajemnym kłamstwie i stwarzania pozorów. Szczególnie matka wydawała się idealnie przypasować do swego nowego nazwiska. Ojciec był spokojniejszy, ale też za zamkniętymi drzwiami snuł intrygi – tak podejrzewała Bella. W zasadzie to nigdy do końca nie przyjrzała się jego naukowym pracom. Kochała go najmocniej, ale jednak istniały między nimi niewidzialne bariery zaufania. Wszyscy byli aktorami i każdy znał swą rolę. Ciekawe jednak, co mogłaby ujrzeć, gdyby zdjęli swe maski. Zapewne nagle okazałoby się, że nie zna żadnego z nich.
Znała jednak siebie. Inna była dla obcych oczu i inna tkwiła głęboko w podziemiach własnej duszy. Choć trzeba było przyznać, że ta granica czasami się zacierała.
Fantazjować o wspólnym życiu dwóch starych pannic Isa mogłaby bez końca! Nikt nie stałby nad nimi i nie kazałby stać prosto, szeptać komplementów, rumienić się, zatańczyć z lordem i pochwalić naszyjnik ciotki. To wszystko robiłyby, czując, że naprawdę tego chcą. No i miałby duże ogrody, mnóstwo cieplarni i każdą istniejącą na ziemi roślinę. Och, ależ to by było życie! Skakałaby z miotłą w ręku z najwyższej wieży, a w ostatniej chwili dosiadałaby jej, by móc wzbić się jak najwyżej. Marzenia były taki piękne.
Umiała wyczuć mniej entuzjastyczną postawę Uny. Choć robiła wszystko, by obudzić w niej skrawek energii, to nie mogła przecież do niczego jej zmuszać. To miała być przyjemność dla nich obu. W końcu, czy jakakolwiek kobieta na tym świecie nie lubiła kosmetyków? Którąś umiała im odmówić? Liczyła, że Bulstrode zdoła znaleźć tu część siebie – pod postacią choćby cudownych balsamów do ciała albo tej niewinnej spinki do włosów. Nie miała być jej opiekunką, choć może faktycznie Isabella sprawiała czasem wrażenie zbyt nieobliczalnej i dziecinnej w swym najprostszym, ciepłym i swobodnym pojmowaniu świata.
- Więc jednak nie czysta natura? – spytała, spoglądając na jej zabawnie wykrzywiającą się buzię. Odłożyły perfumy na miejsce. To chyba znak, że należało szukać dalej. Okręciła się zwiewnie między półkami.
Kobiety nie potrzebowały wcale czarów, aby oczarowywać mężczyzn, tak namiętnie młodzieńcy podążali za urokiem rumianej buzi panienki, a tu się okazywało, że to tylko… tuzin kosmetyków! Czy Bella chciała oszukiwać oczy? Chyba nie potrzebowała, ale nie zaszkodzi nieco wydobyć to piękno, podkreślić je. W dodatku tylko próbując nowych rzeczy, mogła sprawdzić, czy faktycznie będą one do niej pasowały. – Może ta? – spytała, otwierając szminkę. Pokręciła nią, aby wydobyć kolor. Wkrótce stanęła przed lusterkiem i trochę niepewna pomalowała usta. Szybko jednak zmarszczyła nosek. Popatrzyła na Unę. – To chyba nie jest mój kolor… - stwierdziła, po czym parsknęła śmiechem i zabrała się za zmywanie pomadki.
- Herbaciany? To chyba tutaj. – I tak podeszły do kolejnej półeczki. Selwyn sama nabrała ochoty na właśnie taką woń perfum. Z zachwytem oglądała te piękne flakony. – Uno, a czy jest ktoś, dla kogo chciałabyś tak pięknie pachnieć? – spytała z zaciekawieniem, zastanawiając, czy może nie miała jakiegoś adoratora. Mogły sobie wcześniej pośmieszkować, ale przecież chodziły na sabaty, tańczyły z mężczyznami, zawierały nowe znajomość – i odkrywały te wszystkie uroki życia towarzyskiego. Una była piękna, może specyficzna, ale intrygująca. Może znalazł się jakiś mądry młody lord, który to zauważył.
Urodziła się jako Selwyn. Nie umiała mówić, a już, siedząc na matczynych kolanach, podziwiała sztuki wystawiane przez objazdowych artystów, którzy specjalnie przybyli do pałacu Beaulieu. Nie umiała mówić, a już słyszała Selwynowe intrygi, podszepty i czar perswazji. Jej rodzina tonęła we wzajemnym kłamstwie i stwarzania pozorów. Szczególnie matka wydawała się idealnie przypasować do swego nowego nazwiska. Ojciec był spokojniejszy, ale też za zamkniętymi drzwiami snuł intrygi – tak podejrzewała Bella. W zasadzie to nigdy do końca nie przyjrzała się jego naukowym pracom. Kochała go najmocniej, ale jednak istniały między nimi niewidzialne bariery zaufania. Wszyscy byli aktorami i każdy znał swą rolę. Ciekawe jednak, co mogłaby ujrzeć, gdyby zdjęli swe maski. Zapewne nagle okazałoby się, że nie zna żadnego z nich.
Znała jednak siebie. Inna była dla obcych oczu i inna tkwiła głęboko w podziemiach własnej duszy. Choć trzeba było przyznać, że ta granica czasami się zacierała.
Fantazjować o wspólnym życiu dwóch starych pannic Isa mogłaby bez końca! Nikt nie stałby nad nimi i nie kazałby stać prosto, szeptać komplementów, rumienić się, zatańczyć z lordem i pochwalić naszyjnik ciotki. To wszystko robiłyby, czując, że naprawdę tego chcą. No i miałby duże ogrody, mnóstwo cieplarni i każdą istniejącą na ziemi roślinę. Och, ależ to by było życie! Skakałaby z miotłą w ręku z najwyższej wieży, a w ostatniej chwili dosiadałaby jej, by móc wzbić się jak najwyżej. Marzenia były taki piękne.
Umiała wyczuć mniej entuzjastyczną postawę Uny. Choć robiła wszystko, by obudzić w niej skrawek energii, to nie mogła przecież do niczego jej zmuszać. To miała być przyjemność dla nich obu. W końcu, czy jakakolwiek kobieta na tym świecie nie lubiła kosmetyków? Którąś umiała im odmówić? Liczyła, że Bulstrode zdoła znaleźć tu część siebie – pod postacią choćby cudownych balsamów do ciała albo tej niewinnej spinki do włosów. Nie miała być jej opiekunką, choć może faktycznie Isabella sprawiała czasem wrażenie zbyt nieobliczalnej i dziecinnej w swym najprostszym, ciepłym i swobodnym pojmowaniu świata.
- Więc jednak nie czysta natura? – spytała, spoglądając na jej zabawnie wykrzywiającą się buzię. Odłożyły perfumy na miejsce. To chyba znak, że należało szukać dalej. Okręciła się zwiewnie między półkami.
Kobiety nie potrzebowały wcale czarów, aby oczarowywać mężczyzn, tak namiętnie młodzieńcy podążali za urokiem rumianej buzi panienki, a tu się okazywało, że to tylko… tuzin kosmetyków! Czy Bella chciała oszukiwać oczy? Chyba nie potrzebowała, ale nie zaszkodzi nieco wydobyć to piękno, podkreślić je. W dodatku tylko próbując nowych rzeczy, mogła sprawdzić, czy faktycznie będą one do niej pasowały. – Może ta? – spytała, otwierając szminkę. Pokręciła nią, aby wydobyć kolor. Wkrótce stanęła przed lusterkiem i trochę niepewna pomalowała usta. Szybko jednak zmarszczyła nosek. Popatrzyła na Unę. – To chyba nie jest mój kolor… - stwierdziła, po czym parsknęła śmiechem i zabrała się za zmywanie pomadki.
- Herbaciany? To chyba tutaj. – I tak podeszły do kolejnej półeczki. Selwyn sama nabrała ochoty na właśnie taką woń perfum. Z zachwytem oglądała te piękne flakony. – Uno, a czy jest ktoś, dla kogo chciałabyś tak pięknie pachnieć? – spytała z zaciekawieniem, zastanawiając, czy może nie miała jakiegoś adoratora. Mogły sobie wcześniej pośmieszkować, ale przecież chodziły na sabaty, tańczyły z mężczyznami, zawierały nowe znajomość – i odkrywały te wszystkie uroki życia towarzyskiego. Una była piękna, może specyficzna, ale intrygująca. Może znalazł się jakiś mądry młody lord, który to zauważył.
Gdyby tak spojrzeć wstecz, historycznie kobiety nigdy nie miały dobrego i łatwego życia. Może dlatego Una dość realistycznie podchodziła do tematu małżeństwa. W książkach było one przeskokiem do nowej ery, zaś w przypadku rzeczywistości… ciężko było jej powiedzieć, do czego prowadziła. Z opowieści ciotek i kuzynek zazwyczaj wynikała wizja dosyć nudnego, lecz stabilnego życia. Ale przecież i bez męża młoda Bulstrode miała twardy grunt pod nogami! Jedyna różnica była taka, że z każdym kolejnym rokiem się osypywał. Lekko, ale jednak – rodzina zawsze starała się doprowadzić do zamążpójścia jeszcze przed trzydziestką. Inaczej o takowej kobiecie mówiono, że jest starą panną i hańbą dla całego rodu. Familia dziewiętnastolatki nie była w tej kwestii wyjątkiem. Zawsze pchali ją na wszystkie bale, przyjęcia, bankiety i sabaty, było więc widać, że chcieli ją jak najszybciej za kogoś wydać.
Pytanie tylko brzmiało: Za kogo? Naprawdę żywiła głęboką nadzieję, że jako ci rozsądniejsi wybiorą jej narzeczonego, którego zniesie i będzie mogła mu doradzać i jakoś z cienia w pewien sposób działać, zamiast być zwykłą panią domu. Nie była do końca typem potulnej, głupiutkiej panienki i najprawdopodobniej żadna Bulstrode nie była. Samodzielnie myślała, przewidywała i planowała. Nie była kukłą, którą można manipulować.
Wracając myślami do perfumerii, pomyślała sobie, że trafiły z Isabellą jak kule w płot. Ta drogeria już na samym wstępie miała bardzo mocną woń, co prawdopodobnie oznaczało, że szukanie tych ładniejszych zapasów zajmie im znacznie więcej czasu niż Una przewidywała. Błąkanie się po dużych sklepach w poszukiwaniu czegoś, co i tak nie wiadomo było, czy znajdą, nie leżało w jej naturze. Była wygodnicka i raczej nie chciało jej się tyle wysilać. Dlatego pierwszą myślą, jaką miała, był taktyczny odwrót – ot, udanie się do innego sklepu, który także słynął z kosmetyków. Może zupełnie przypadkowego, może renomowanego, ale najbliższego. Nie spodziewała się jednak, że Isabella aż tak ucieszy się z ich obecności w sklepie Madame Pimpernelle. Młodsza nie zamierzała psuć jej zabawy, toteż postanowiła znieść jakąś niechęć wywołaną niefortunnym pierwszym wrażeniem. Liczyło się to, że były razem bez względu na miejsce.
Domyślała się, że lady Selwyn żywot starej panny byłby na rękę. Przypominała małego słowika, który siadał na gałęzi przy oknie, by pięknie zaśpiewać, ale gdy przyszedł czas – energicznie odlatywał w tylko sobie znaną stronę. Chciała być wolna i nie zamartwiać się doczesnymi troskami. Una to rozumiała, choć nie mogła powiedzieć, by sama się z tym utożsamiała.
Być może zewnętrznie nie okazywała entuzjazmu tak dobitnie, jak powinna, ale nie oznaczało to wcale, że w duchu się nie cieszyła. Co prawda otoczenie było odrobinę nieprzychylne, jednak sama możliwość wspólnego spotkania napawała ją radością. Po prostu nie uśmiechała się od ucha do ucha ani nie podskakiwała jak owady, które zawsze widywała, ilekroć zjawiała się w ogrodzie. Była zadowolona, ale szczęście pokazywała dość subtelnie. I w bezpieczny sposób na wypadek, gdyby jakiemuś nieznajomemu przyszło donieść nestorowi, że dziewczyny za bardzo się… spoufalają. Wszak już nie takie oskarżenia uderzały w przeróżne arystokratki – była ich długa lista, z czego i tak połowa z nich nie miała zbytnio racji bytu.
Słysząc pytanie, pokręciła głową bezradnie. Ziemiste zapachy sugerujące, że taplała się w błocie, nie mogły zostać przyjęte ani przez salony, ani tym bardziej przez nią.
– Raczej nie. – westchnęła zrezygnowana. – Pachnie zbyt… swojsko.
Trochę zajęło jej szukanie eufemizmu na słowa „prostacko”, ale w końcu jej się udało. Nie chciała urazić Isabelli – po prostu ta woń ani trochę nie kojarzyła się Unie z naturą, wśród której dorastała. A dorastała wśród wielkich labiryntów, oczek wodnych i świeżej trawy. Nie wśród błotnistej ziemi.
Potrząsnęła głową z niedowierzaniem, zauważywszy, jaki kolor szminki wybrała Isabella. Daleko tej barwie było do naturalnej. Przynajmniej zdaniem Uny, choć na malarstwie nieszczególnie się znała.
A mimo to, kiedy zobaczyła na ustach starszej nowo pomalowane usta, nie mogła powstrzymać się od chichotu. Zasłoniła od razu usta ręką, by nie zwracać na siebie śmiechem większej uwagi. Isabella wyglądała teraz trochę jak kotek, który łakomie próbując wydobyć resztki dżemu z wysoko postawionego słoika, utknął w połowie wylizywania jego zawartości. Doprawdy zabawny widok jak na ich sytuację.
Pomogła Isabelli zmyć pomadkę, po czym udała się wraz z nią do innego działu. Tutaj przeważały zapachy herbaciane, czyli całkiem łagodne i naturalne. Zostało tylko wybrać właściwy rodzaj.
Mrugając, spojrzała zdziwiona na Isabellę. „(…) a czy jest ktoś, dla kogo chciałabyś tak pięknie pachnieć?” Z jednej strony miała ochotę ją zganić, żeby lepiej nie zadawała nikomu takich pytań – curiosity kills the cat zdawało się w tym wypadku aż nazbyt adekwatnym przysłowiem – a z drugiej sama chciałaby to widzieć. Myślała, że może pytanie skłoni ją do odnalezienia całkiem przypadkowo odpowiedzi, aczkolwiek chyba faktycznie nie było jeszcze nikogo, dla kogo mogłaby się pielęgnować i stroić…
A może był? Zamyślona położyła palec na ustach. Może faktycznie znała odpowiedź na to pytanie już w wieku 18 lat, gdy służące zaczęły ją malować?
– Chyba wiem. Zbliż się trochę to ci zdradzę. – powiedziała ledwo słyszalnie do Isabelli. – Jeszcze bliżej.
To, co zamierzała jej wyjawić, było chyba jej największym sekretem, ale miała wrażenie, że ci najbliżsi już o nim wiedzą. Jeżeli nie od niej to przez obserwację jej zachowania – byli w końcu Bulstrode’ami, świetnie radzili sobie z wyciąganiem wniosków z zaobserwowanych szczegółów.
– Otóż… Jest taka jedna osoba, która mi się podoba. – nachyliła się do ucha koleżanki, jakby miała jej właśnie powierzyć coś wartego życia. – Jestem nią ja.
Odsunęła się nagle, wpadając w chichot. Nie kłamała, to było aż nazbyt prawdziwe. Nie licząc zupełnie platonicznej miłości do rodziny, najbardziej kochała siebie. Nikt nie dorównywał jej pychą i prawdopodobnie nikt nie uwielbiał najmniejszej cechy Uny w takim samym stopniu jak ona sama. Akceptowała się i darzyła siebie taką sympatią, jakby co najmniej sama była sobie przyjaciółką, siostrą i kochanką. Nawet jeżeli czasem się obwiniała i irytowała ją czasami jej bezradność, nie było w świecie nikogo, kogo bardziej wielbiła.
Zresztą, wiele arystokratek, jak przychodziło co do czego, szło najbardziej za własnymi interesami. I nie tylko arystokratek. Szlachta po prostu miała coś w sobie z egoistów i egocentryków, ale za to z jaką klasą to ukazywała! Isabella zatem nie mogła mieć jej za złe tej odpowiedzi. Odpowiedź przecież była jak najbardziej zgodna z prawdą.
Pytanie tylko brzmiało: Za kogo? Naprawdę żywiła głęboką nadzieję, że jako ci rozsądniejsi wybiorą jej narzeczonego, którego zniesie i będzie mogła mu doradzać i jakoś z cienia w pewien sposób działać, zamiast być zwykłą panią domu. Nie była do końca typem potulnej, głupiutkiej panienki i najprawdopodobniej żadna Bulstrode nie była. Samodzielnie myślała, przewidywała i planowała. Nie była kukłą, którą można manipulować.
Wracając myślami do perfumerii, pomyślała sobie, że trafiły z Isabellą jak kule w płot. Ta drogeria już na samym wstępie miała bardzo mocną woń, co prawdopodobnie oznaczało, że szukanie tych ładniejszych zapasów zajmie im znacznie więcej czasu niż Una przewidywała. Błąkanie się po dużych sklepach w poszukiwaniu czegoś, co i tak nie wiadomo było, czy znajdą, nie leżało w jej naturze. Była wygodnicka i raczej nie chciało jej się tyle wysilać. Dlatego pierwszą myślą, jaką miała, był taktyczny odwrót – ot, udanie się do innego sklepu, który także słynął z kosmetyków. Może zupełnie przypadkowego, może renomowanego, ale najbliższego. Nie spodziewała się jednak, że Isabella aż tak ucieszy się z ich obecności w sklepie Madame Pimpernelle. Młodsza nie zamierzała psuć jej zabawy, toteż postanowiła znieść jakąś niechęć wywołaną niefortunnym pierwszym wrażeniem. Liczyło się to, że były razem bez względu na miejsce.
Domyślała się, że lady Selwyn żywot starej panny byłby na rękę. Przypominała małego słowika, który siadał na gałęzi przy oknie, by pięknie zaśpiewać, ale gdy przyszedł czas – energicznie odlatywał w tylko sobie znaną stronę. Chciała być wolna i nie zamartwiać się doczesnymi troskami. Una to rozumiała, choć nie mogła powiedzieć, by sama się z tym utożsamiała.
Być może zewnętrznie nie okazywała entuzjazmu tak dobitnie, jak powinna, ale nie oznaczało to wcale, że w duchu się nie cieszyła. Co prawda otoczenie było odrobinę nieprzychylne, jednak sama możliwość wspólnego spotkania napawała ją radością. Po prostu nie uśmiechała się od ucha do ucha ani nie podskakiwała jak owady, które zawsze widywała, ilekroć zjawiała się w ogrodzie. Była zadowolona, ale szczęście pokazywała dość subtelnie. I w bezpieczny sposób na wypadek, gdyby jakiemuś nieznajomemu przyszło donieść nestorowi, że dziewczyny za bardzo się… spoufalają. Wszak już nie takie oskarżenia uderzały w przeróżne arystokratki – była ich długa lista, z czego i tak połowa z nich nie miała zbytnio racji bytu.
Słysząc pytanie, pokręciła głową bezradnie. Ziemiste zapachy sugerujące, że taplała się w błocie, nie mogły zostać przyjęte ani przez salony, ani tym bardziej przez nią.
– Raczej nie. – westchnęła zrezygnowana. – Pachnie zbyt… swojsko.
Trochę zajęło jej szukanie eufemizmu na słowa „prostacko”, ale w końcu jej się udało. Nie chciała urazić Isabelli – po prostu ta woń ani trochę nie kojarzyła się Unie z naturą, wśród której dorastała. A dorastała wśród wielkich labiryntów, oczek wodnych i świeżej trawy. Nie wśród błotnistej ziemi.
Potrząsnęła głową z niedowierzaniem, zauważywszy, jaki kolor szminki wybrała Isabella. Daleko tej barwie było do naturalnej. Przynajmniej zdaniem Uny, choć na malarstwie nieszczególnie się znała.
A mimo to, kiedy zobaczyła na ustach starszej nowo pomalowane usta, nie mogła powstrzymać się od chichotu. Zasłoniła od razu usta ręką, by nie zwracać na siebie śmiechem większej uwagi. Isabella wyglądała teraz trochę jak kotek, który łakomie próbując wydobyć resztki dżemu z wysoko postawionego słoika, utknął w połowie wylizywania jego zawartości. Doprawdy zabawny widok jak na ich sytuację.
Pomogła Isabelli zmyć pomadkę, po czym udała się wraz z nią do innego działu. Tutaj przeważały zapachy herbaciane, czyli całkiem łagodne i naturalne. Zostało tylko wybrać właściwy rodzaj.
Mrugając, spojrzała zdziwiona na Isabellę. „(…) a czy jest ktoś, dla kogo chciałabyś tak pięknie pachnieć?” Z jednej strony miała ochotę ją zganić, żeby lepiej nie zadawała nikomu takich pytań – curiosity kills the cat zdawało się w tym wypadku aż nazbyt adekwatnym przysłowiem – a z drugiej sama chciałaby to widzieć. Myślała, że może pytanie skłoni ją do odnalezienia całkiem przypadkowo odpowiedzi, aczkolwiek chyba faktycznie nie było jeszcze nikogo, dla kogo mogłaby się pielęgnować i stroić…
A może był? Zamyślona położyła palec na ustach. Może faktycznie znała odpowiedź na to pytanie już w wieku 18 lat, gdy służące zaczęły ją malować?
– Chyba wiem. Zbliż się trochę to ci zdradzę. – powiedziała ledwo słyszalnie do Isabelli. – Jeszcze bliżej.
To, co zamierzała jej wyjawić, było chyba jej największym sekretem, ale miała wrażenie, że ci najbliżsi już o nim wiedzą. Jeżeli nie od niej to przez obserwację jej zachowania – byli w końcu Bulstrode’ami, świetnie radzili sobie z wyciąganiem wniosków z zaobserwowanych szczegółów.
– Otóż… Jest taka jedna osoba, która mi się podoba. – nachyliła się do ucha koleżanki, jakby miała jej właśnie powierzyć coś wartego życia. – Jestem nią ja.
Odsunęła się nagle, wpadając w chichot. Nie kłamała, to było aż nazbyt prawdziwe. Nie licząc zupełnie platonicznej miłości do rodziny, najbardziej kochała siebie. Nikt nie dorównywał jej pychą i prawdopodobnie nikt nie uwielbiał najmniejszej cechy Uny w takim samym stopniu jak ona sama. Akceptowała się i darzyła siebie taką sympatią, jakby co najmniej sama była sobie przyjaciółką, siostrą i kochanką. Nawet jeżeli czasem się obwiniała i irytowała ją czasami jej bezradność, nie było w świecie nikogo, kogo bardziej wielbiła.
Zresztą, wiele arystokratek, jak przychodziło co do czego, szło najbardziej za własnymi interesami. I nie tylko arystokratek. Szlachta po prostu miała coś w sobie z egoistów i egocentryków, ale za to z jaką klasą to ukazywała! Isabella zatem nie mogła mieć jej za złe tej odpowiedzi. Odpowiedź przecież była jak najbardziej zgodna z prawdą.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Swojsko. Ziemia, rośliny, wilgoć sprzyjająca kłębowiskom bardzo intensywnych woni. Swojsko. Zacisnęła aż mocno usta, bo zrobiło jej się trochę smutno. Zapach czystej natury to nie zapach damy, ale już kwiaty i zioła tak. Dzielono naturę na lepszą i gorszą. Isabella za bardzo kochała rośliny, by tak po prostu przepuścić to bez cienia zawodu. Przecież to właśnie natura podarowywała Unie Bulstrodzie te wszystkie delikatne wonie, którymi skraplała swą gładką, szlachetną szyję. Czy owa Una Bulstrode o tym wiedziała? Blondynka miała niewielkie pokłady rozsądku i jeszcze mniejsze cierpliwości. Poczuła się uderzona, ale i rozumiała pojęcie gustu i różnorodności. Dlatego po wyraźnej chwili unikania jej wzroku mogła dopiero przełknąć to jak dama, bez kaprysu. No chyba że już sobie to wszystko wymyślała i po prostu Unie się to nie podobało. Ostatecznie nie musiała się za jej opinią kryć żadna głębsza myśl, ot, powąchała i odłożyła. Tylko jakoś tak mimowolnie Selwyn pomyślała o tym, że musi kiedyś przyjaciółce pokazać swoją cieplarnie. To było takie jej małe królestwo, ostatni azyl, przestrzeń, w którym czuła się błogo i czuć się będzie dalej, dopóki nie zjawi się kandydat na męża.
Zagryzła wargę i nieco uniosła brew. Musiała wyglądać śmiesznie, gdy tak bardzo chciała coś powiedzieć, ale zwyczajnie czuła, że nie mogła. Nie chciała być ani złośliwa, ani też na siłę wciskać komukolwiek swoich zielarskich miłostek. Ród pozwolił jej nabrać nieco dystansu i nauczyć się, że arystokracja niespecjalnie przepadała za zapachem mokrej ziemi.
- No nie patrz tak – powiedziała z teatralnym rozżaleniem i pokręciła lekko główką. Sama pewnie też powstrzymywałaby śmiech, gdyby stanęły w odwrotnej roli. – Może jakiś inny kolor… - dopowiedziała, walcząc z tym kolorem. Jak dobrze, że Bulstrode przyszła jej z pomocą. Chociaż i tak najszybciej kolor ustąpiłby, gdyby użyły do tego różdżki, a nie chustki. Ostatecznie jako lady, a przede wszystkim kobiety, dobrze znały taki zaklęcia. – A może już żadne… - szepnęła jeszcze, porzucając ostatecznie myśl o głębokich kolorach na wargach. Mogła podkreślać oczy i policzki, ale chyba usta nie lubiły rzucać się w oczy. Matka zawsze powtarzała jej, że jest jak anioł, o szlachetnej i delikatnej urodzie. Akurat w tym jednym przypadku mogła mieć rację. Bella rzadko eksperymentowała w takich sprawach, nie lubiła krzykliwości w swoim wyglądzie. Stawiała na delikatne, klasyczne barwy. Jej wygląd lubił się kłócić z nieposkromioną dzikością. Wyglądała niewinnie, ale jak już otworzyła buzię, to gasł czar posłusznej kotki.
Bulstrode faktycznie myślała nad odpowiedzią. To dało Selwyn nadzieję na jakąś świeżą ploteczkę. Wcale nie chciała się nią chwalić, ale… zależało jej na niej jako swej drogiej towarzyszce. Nie pamiętała, kiedy ostatni Una zachwycała się otwarcie jakimś kawalerem. A może wcale? Nie wypadało, to jasne, ale wszystkie damy wiedziały, że jak tylko mężczyźni znikali, to w żeńskim gronie otwierało się wiele ust i rodziło wiele tematów, które lordom się nie śniły.
Podeszła blisko niej. Tak, że czuła dobrze jej perfumy. Nie przypominały żadnego z wąchanych przez Bellę zapachów. Trochę się zaintrygowała. Jednak o wiele bardziej ciekawiła ją odpowiedź Uny. Czy to znaczy, że ktoś jest? Policzki ją zapiekły aż z wrażenia. Zerknęła odruchowo na boki, czy aby na pewno nikt ich nie podglądał. Gdy wreszcie usłyszała, kto jest jej wybrankiem serca, wywróciła oczami. Miała ochotę poklepać ją w tą słodką łepetynę.
- Doprawdy? To nie jest nic, czego bym nie wiedziała… - Westchnęła z rozczarowanie, a potem stanęła przed nią. Mogłaby jej teraz pogrozić palcem, ale te ich przekomarzanki były przyjemne, pozwalały tak po prostu zapomnieć o codziennym morzu trosk. – Ty i Twoja przyjaciółka Una zatrułyście się chyba tymi oparami – stwierdziła, o dziwo, dość trzeźwo. Choć… sama też siebie lubiła. I podobało jej się, że była właśnie taką Bellą, a nie żadną inną Brygidą, Julią czy Odettą. Po prostu Bellą. – Chodźmy stąd, chyba niczego tu dla nas nie ma…. – powiedziała po chwili i powoli ruszyła do wyjścia. – Ale wiesz, któregoś dnia on się zjawi… - dodała z zadowoleniem i puściła jej oczko.
Tak, nie umiała się na nią złościć i obrażać. Przecież rozumiała prawie każde z tych słów. Gdyby tylko mogła, to naprawdę poklepałaby ją po główce, ale to było wielce niestosowne.
Zagryzła wargę i nieco uniosła brew. Musiała wyglądać śmiesznie, gdy tak bardzo chciała coś powiedzieć, ale zwyczajnie czuła, że nie mogła. Nie chciała być ani złośliwa, ani też na siłę wciskać komukolwiek swoich zielarskich miłostek. Ród pozwolił jej nabrać nieco dystansu i nauczyć się, że arystokracja niespecjalnie przepadała za zapachem mokrej ziemi.
- No nie patrz tak – powiedziała z teatralnym rozżaleniem i pokręciła lekko główką. Sama pewnie też powstrzymywałaby śmiech, gdyby stanęły w odwrotnej roli. – Może jakiś inny kolor… - dopowiedziała, walcząc z tym kolorem. Jak dobrze, że Bulstrode przyszła jej z pomocą. Chociaż i tak najszybciej kolor ustąpiłby, gdyby użyły do tego różdżki, a nie chustki. Ostatecznie jako lady, a przede wszystkim kobiety, dobrze znały taki zaklęcia. – A może już żadne… - szepnęła jeszcze, porzucając ostatecznie myśl o głębokich kolorach na wargach. Mogła podkreślać oczy i policzki, ale chyba usta nie lubiły rzucać się w oczy. Matka zawsze powtarzała jej, że jest jak anioł, o szlachetnej i delikatnej urodzie. Akurat w tym jednym przypadku mogła mieć rację. Bella rzadko eksperymentowała w takich sprawach, nie lubiła krzykliwości w swoim wyglądzie. Stawiała na delikatne, klasyczne barwy. Jej wygląd lubił się kłócić z nieposkromioną dzikością. Wyglądała niewinnie, ale jak już otworzyła buzię, to gasł czar posłusznej kotki.
Bulstrode faktycznie myślała nad odpowiedzią. To dało Selwyn nadzieję na jakąś świeżą ploteczkę. Wcale nie chciała się nią chwalić, ale… zależało jej na niej jako swej drogiej towarzyszce. Nie pamiętała, kiedy ostatni Una zachwycała się otwarcie jakimś kawalerem. A może wcale? Nie wypadało, to jasne, ale wszystkie damy wiedziały, że jak tylko mężczyźni znikali, to w żeńskim gronie otwierało się wiele ust i rodziło wiele tematów, które lordom się nie śniły.
Podeszła blisko niej. Tak, że czuła dobrze jej perfumy. Nie przypominały żadnego z wąchanych przez Bellę zapachów. Trochę się zaintrygowała. Jednak o wiele bardziej ciekawiła ją odpowiedź Uny. Czy to znaczy, że ktoś jest? Policzki ją zapiekły aż z wrażenia. Zerknęła odruchowo na boki, czy aby na pewno nikt ich nie podglądał. Gdy wreszcie usłyszała, kto jest jej wybrankiem serca, wywróciła oczami. Miała ochotę poklepać ją w tą słodką łepetynę.
- Doprawdy? To nie jest nic, czego bym nie wiedziała… - Westchnęła z rozczarowanie, a potem stanęła przed nią. Mogłaby jej teraz pogrozić palcem, ale te ich przekomarzanki były przyjemne, pozwalały tak po prostu zapomnieć o codziennym morzu trosk. – Ty i Twoja przyjaciółka Una zatrułyście się chyba tymi oparami – stwierdziła, o dziwo, dość trzeźwo. Choć… sama też siebie lubiła. I podobało jej się, że była właśnie taką Bellą, a nie żadną inną Brygidą, Julią czy Odettą. Po prostu Bellą. – Chodźmy stąd, chyba niczego tu dla nas nie ma…. – powiedziała po chwili i powoli ruszyła do wyjścia. – Ale wiesz, któregoś dnia on się zjawi… - dodała z zadowoleniem i puściła jej oczko.
Tak, nie umiała się na nią złościć i obrażać. Przecież rozumiała prawie każde z tych słów. Gdyby tylko mogła, to naprawdę poklepałaby ją po główce, ale to było wielce niestosowne.
Może mogła urazić Isabellę swoim ujęciem tematu, ale na pewno te słowa lepiej brzmiały niż „Nie chcę wyjść na taką, co się tapla w błocie”, bo obie wersje były całkowicie prawdziwe. Z tą różnicą, że ta niewypowiedziana wydawała się Unie znacznie bardziej… ostra. A obrażanie innych bez powodu nie leżało w naturze Bulstrode. Była grzeczną dziewczynką, potulną i posłuszną. Miała jednak w sobie ciut empatii i własnej siły umysłu na tyle, by nie podejmować tylko i wyłącznie wyuczonych fraz. Rozważała zawsze najlepsze rozwiązanie, które należało wybrać.
I choć doceniała naturę, nigdy jej nie wielbiła. Od kwiatów wolała książki. Od ptaków – dźwięki instrumentów wygrywane w teatrach i operach. Przedmioty martwe służyły jej znacznie częściej niż zwierzęta czy rośliny – nie umiała się z nimi porozumieć ani ich kontrolować. Z tym, co było nieruchome i nie żyło, było znacznie łatwiej, bo było albo zepsute, albo nie. Nie było wyjść pośrednich, wszystko było proste. Nie było mowy o żadnym błędzie.
Z naturą tak nie było. Jak Isabella – zawsze szła własnym tempem. Nikt nie mógł łatwo przerwać nawet niewielkiego strumienia, zmienić biegu rzeki ani usunąć góry. Zjawiska pogodowe też przecież nie zawsze słuchały się magii. Były wolne w największym tego słowa znaczeniu. A w dodatku nieustępliwe.
Zamrugała, a potem uniosła brew, patrząc na koleżankę, która przygryzała wargę. Czyżby była zawstydzona? A może po prostu chciała wybuchnąć jak to eliksiry podczas lekcji w Hogwarcie miały w zwyczaju.
Wywróciła oczami, słysząc „nie patrz tak”. Zwróciła wzrok w bok, nie mogła się jednak powstrzymać od przegnania z twarzy rozbawionego uśmiechu. Rzadko się śmiała, ale kiedy już się śmiała, musiał być ku temu ważny powód.
Domyślała się, że przy użyciu chustek zmywanie makijażu trwało o wiele wolniej, zaklęcia jednak w obecnym czasie groziły piorunami, powodziami, zamieciami, burzami i innymi – nawet nie zawsze znanymi – katastrofami. Nikt dokładnie nie wiedział, czym może grozić rzucenie prostego uroku, gdy anomalie zdawały się wręcz szaleć i nie ustawać. A ona z całą pewnością wolała nie podpalać niczemu winnej drogerii.
Pokręciła głową, słysząc ciągle zmieniające się zdanie Isabelli. Gdyby trochę dłużej poszukała koloru dla siebie, na pewno by coś znalazła. Rzecz w tym, że chyba już niezbyt jej zależało. Była zajęta czym innym. Była sobą i nikomu przy tym nie szkodziła, więc Una nie zamierzała jej tego zabraniać. Ganienie bez konkretnej przyczyny nie było po prostu w jej stylu.
Swoją rolę prawdziwej kochanki grała wiernie aż do końca. Szepty, pochylanie się do ucha, mówienie specyficznym językiem… tak właśnie robiły kobiety, gdy powierzały sobie tajemnice. Przynajmniej tak czytała. Raczej nieszczególnie miała przyjaciół, którym gotowa byłaby zdradzić każdy sekret, większość jej relacji to byli znajomi, których sympatię sobie zaskarbiła, poza tym nie było jednak nic więcej.
Widziała wypieki na twarzy lady Selwyn. Ewidentnie dała się złapać w to połowiczne kłamstwo. Naiwna i słodka Isabelle chyba nawet nie podejrzewała, co zaraz padnie z ust Uny. A nie była to standardowa odpowiedź na pytanie o ulubieńca, wszak nie padło w niej imię.
Kiedy już wszystko wyrzekła, uznała, że mogła być z siebie dumna. Pół prawdy i pół kłamstwa niemal zawsze było najlepszym sposobem na oszukanie kogokolwiek. Reakcje mówiącego nie zdradzały się, ponadto nie można było czuć większych wyrzutów sumienia. Bo to przecież wciąż prawda! Okraszona małymi kłamstewkami, ale prawda.
Zaśmiała się pod nosem, słysząc słowa Isabelli. „To nie jest nic, czego bym nie wiedziała”. Taak, ale mimo wszystko dała się złapać w sidła. Gdyby faktycznie wiedziała, nie zadawałaby nawet na poważnie takiego pytania.
– Moja przyjaciółka Una chętnie pozna twoją przyjaciółkę – Isabellę i jeszcze raz się z nią spotka. Tym razem w bardziej ustronnym miejscu, może przy herbatce. – odpowiedziała, wysuwając nieco podbródek. Obie były szanującymi się damami. Nie mogły być przecież zakompleksione. Nie, kiedy obie miały tak wybitne poczucie humoru.
Zdziwiła się tym, że nagle lady Selwyn chce iść do wyjścia. Oczywiście, była przyzwyczajona do nagłych zmian jej pomysłów, ale przecież przyszły tu po coś. A Bulstrode nie mogła pozwolić na to, by targanie się tutaj miało skończyć się niczym. O nie, jeżeli dziewiętnastolatka musiała znosić te ostre zapachy to równie dobrze mogły jakiś perfum przy okazji zwiedzania wybrać. Nie ma, że cały ten wysiłek pójdzie na marne. Musiały coś wybrać.
– Dokąd to? – Uniosła brew w ramach reakcji na wypowiedź rozmówczyni. – Chyba nie zamierzasz wyjść stąd z pustymi rękami?
Spojrzała na nią z lekkim wyzwaniem w oczach, puszczając tymczasowo mimo uszu drugie zdanie Isabelli. Nie zamierzała jej przymusowo ciągać po sklepie, ale skoro już tu były, powinny coś sobie kupić. Perfumy miały chyba najwięcej zapachów, padło więc na nie.
– Jeszcze nic nie kupiłam. A wśród herbacianych perfum był jeden, który mnie zainteresował.
Wzięłaby ją pod rękę, gdyby były dziećmi. Trochę jednak nie wypadało, więc kiwnąwszy głową w wybranym przez siebie kierunku, by wskazać Isabelli drogę, poszła po prostu w swoją stronę.
– Ty pewnie też uwielbiasz dobrane do siebie perfumy, nie mylę się, lady Isabello? Wezmę ten, który mi się podobał i pójdziemy tam, gdzie będziesz chciała. – oznajmiła dość dominująco, ale dalej kulturalnie i elokwentnie. Dzięki wizycie w sklepie obie będą mogły skorzystać. Perfumy dla jednej i dla drugiej były małym upominkiem, ale nie były przecież Parkinsonami, nie musiały wykupywać całego asortymentu.
Spotykając się znowu blisko z Isabellą i szukając właściwego flakonika, odniosła się wreszcie do poprzedniej wypowiedzi. Odwróciła się do połowy, udając, że bardzo zależy jej na znalezieniu odpowiedniego zapachu i jest bardzo zajęta. Tak było zdecydowanie bardziej dobitnie i spektakularnie.
– Poza tym mylisz się, mówiąc, że on się kiedyś zjawi. – odparła niby to lekko obrażona i znudzona. Oba uczucia zniknęły tuż przed tym, co wyszło potem z jej ust. – To ja się u niego zjawię.
Nie była jak te wszystkie panny, które trzeba było ratować z opresji. Nie była z tych, co beznadziejnie się zakochiwały ani z tych, które potakiwały, bo nie miały własnej woli. Ona była królową. Nawet bez króla. Chciała mieć kogoś, kto będzie tolerować jej skromną niezależność i odrobinę ekscentryczne zainteresowania. Mężczyzna, który by tego nie zrozumiał, byłby co najwyżej paziem, nie królem. A już na pewno nie mężem, tylko tyranem. Nie miałaby do takiego czarodzieja szacunku, choć publicznie pewnie by udawała, żeby mąż przypadkiem jej nie odprawił. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamierzała być podporą dla swojego wybranka, nie ciężarem. A już na pewno nie służącą.
I choć doceniała naturę, nigdy jej nie wielbiła. Od kwiatów wolała książki. Od ptaków – dźwięki instrumentów wygrywane w teatrach i operach. Przedmioty martwe służyły jej znacznie częściej niż zwierzęta czy rośliny – nie umiała się z nimi porozumieć ani ich kontrolować. Z tym, co było nieruchome i nie żyło, było znacznie łatwiej, bo było albo zepsute, albo nie. Nie było wyjść pośrednich, wszystko było proste. Nie było mowy o żadnym błędzie.
Z naturą tak nie było. Jak Isabella – zawsze szła własnym tempem. Nikt nie mógł łatwo przerwać nawet niewielkiego strumienia, zmienić biegu rzeki ani usunąć góry. Zjawiska pogodowe też przecież nie zawsze słuchały się magii. Były wolne w największym tego słowa znaczeniu. A w dodatku nieustępliwe.
Zamrugała, a potem uniosła brew, patrząc na koleżankę, która przygryzała wargę. Czyżby była zawstydzona? A może po prostu chciała wybuchnąć jak to eliksiry podczas lekcji w Hogwarcie miały w zwyczaju.
Wywróciła oczami, słysząc „nie patrz tak”. Zwróciła wzrok w bok, nie mogła się jednak powstrzymać od przegnania z twarzy rozbawionego uśmiechu. Rzadko się śmiała, ale kiedy już się śmiała, musiał być ku temu ważny powód.
Domyślała się, że przy użyciu chustek zmywanie makijażu trwało o wiele wolniej, zaklęcia jednak w obecnym czasie groziły piorunami, powodziami, zamieciami, burzami i innymi – nawet nie zawsze znanymi – katastrofami. Nikt dokładnie nie wiedział, czym może grozić rzucenie prostego uroku, gdy anomalie zdawały się wręcz szaleć i nie ustawać. A ona z całą pewnością wolała nie podpalać niczemu winnej drogerii.
Pokręciła głową, słysząc ciągle zmieniające się zdanie Isabelli. Gdyby trochę dłużej poszukała koloru dla siebie, na pewno by coś znalazła. Rzecz w tym, że chyba już niezbyt jej zależało. Była zajęta czym innym. Była sobą i nikomu przy tym nie szkodziła, więc Una nie zamierzała jej tego zabraniać. Ganienie bez konkretnej przyczyny nie było po prostu w jej stylu.
Swoją rolę prawdziwej kochanki grała wiernie aż do końca. Szepty, pochylanie się do ucha, mówienie specyficznym językiem… tak właśnie robiły kobiety, gdy powierzały sobie tajemnice. Przynajmniej tak czytała. Raczej nieszczególnie miała przyjaciół, którym gotowa byłaby zdradzić każdy sekret, większość jej relacji to byli znajomi, których sympatię sobie zaskarbiła, poza tym nie było jednak nic więcej.
Widziała wypieki na twarzy lady Selwyn. Ewidentnie dała się złapać w to połowiczne kłamstwo. Naiwna i słodka Isabelle chyba nawet nie podejrzewała, co zaraz padnie z ust Uny. A nie była to standardowa odpowiedź na pytanie o ulubieńca, wszak nie padło w niej imię.
Kiedy już wszystko wyrzekła, uznała, że mogła być z siebie dumna. Pół prawdy i pół kłamstwa niemal zawsze było najlepszym sposobem na oszukanie kogokolwiek. Reakcje mówiącego nie zdradzały się, ponadto nie można było czuć większych wyrzutów sumienia. Bo to przecież wciąż prawda! Okraszona małymi kłamstewkami, ale prawda.
Zaśmiała się pod nosem, słysząc słowa Isabelli. „To nie jest nic, czego bym nie wiedziała”. Taak, ale mimo wszystko dała się złapać w sidła. Gdyby faktycznie wiedziała, nie zadawałaby nawet na poważnie takiego pytania.
– Moja przyjaciółka Una chętnie pozna twoją przyjaciółkę – Isabellę i jeszcze raz się z nią spotka. Tym razem w bardziej ustronnym miejscu, może przy herbatce. – odpowiedziała, wysuwając nieco podbródek. Obie były szanującymi się damami. Nie mogły być przecież zakompleksione. Nie, kiedy obie miały tak wybitne poczucie humoru.
Zdziwiła się tym, że nagle lady Selwyn chce iść do wyjścia. Oczywiście, była przyzwyczajona do nagłych zmian jej pomysłów, ale przecież przyszły tu po coś. A Bulstrode nie mogła pozwolić na to, by targanie się tutaj miało skończyć się niczym. O nie, jeżeli dziewiętnastolatka musiała znosić te ostre zapachy to równie dobrze mogły jakiś perfum przy okazji zwiedzania wybrać. Nie ma, że cały ten wysiłek pójdzie na marne. Musiały coś wybrać.
– Dokąd to? – Uniosła brew w ramach reakcji na wypowiedź rozmówczyni. – Chyba nie zamierzasz wyjść stąd z pustymi rękami?
Spojrzała na nią z lekkim wyzwaniem w oczach, puszczając tymczasowo mimo uszu drugie zdanie Isabelli. Nie zamierzała jej przymusowo ciągać po sklepie, ale skoro już tu były, powinny coś sobie kupić. Perfumy miały chyba najwięcej zapachów, padło więc na nie.
– Jeszcze nic nie kupiłam. A wśród herbacianych perfum był jeden, który mnie zainteresował.
Wzięłaby ją pod rękę, gdyby były dziećmi. Trochę jednak nie wypadało, więc kiwnąwszy głową w wybranym przez siebie kierunku, by wskazać Isabelli drogę, poszła po prostu w swoją stronę.
– Ty pewnie też uwielbiasz dobrane do siebie perfumy, nie mylę się, lady Isabello? Wezmę ten, który mi się podobał i pójdziemy tam, gdzie będziesz chciała. – oznajmiła dość dominująco, ale dalej kulturalnie i elokwentnie. Dzięki wizycie w sklepie obie będą mogły skorzystać. Perfumy dla jednej i dla drugiej były małym upominkiem, ale nie były przecież Parkinsonami, nie musiały wykupywać całego asortymentu.
Spotykając się znowu blisko z Isabellą i szukając właściwego flakonika, odniosła się wreszcie do poprzedniej wypowiedzi. Odwróciła się do połowy, udając, że bardzo zależy jej na znalezieniu odpowiedniego zapachu i jest bardzo zajęta. Tak było zdecydowanie bardziej dobitnie i spektakularnie.
– Poza tym mylisz się, mówiąc, że on się kiedyś zjawi. – odparła niby to lekko obrażona i znudzona. Oba uczucia zniknęły tuż przed tym, co wyszło potem z jej ust. – To ja się u niego zjawię.
Nie była jak te wszystkie panny, które trzeba było ratować z opresji. Nie była z tych, co beznadziejnie się zakochiwały ani z tych, które potakiwały, bo nie miały własnej woli. Ona była królową. Nawet bez króla. Chciała mieć kogoś, kto będzie tolerować jej skromną niezależność i odrobinę ekscentryczne zainteresowania. Mężczyzna, który by tego nie zrozumiał, byłby co najwyżej paziem, nie królem. A już na pewno nie mężem, tylko tyranem. Nie miałaby do takiego czarodzieja szacunku, choć publicznie pewnie by udawała, żeby mąż przypadkiem jej nie odprawił. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamierzała być podporą dla swojego wybranka, nie ciężarem. A już na pewno nie służącą.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Wywróciła oczami, słysząc propozycję dla dwóch przyjaciółek. Zupełnie jakby dało się tak po prostu je podzielić. Na dwie Belle i dwie Uny – nie! Chociaż wielce lubiła te przekomarzanki. W swoim towarzystwie nie musiały być damami. Nie musiały wzdychać, zalewać się wzajemnie falą nieszczerych komplementów i zachwalać szlacheckiej codzienności. Owszem, mogły to robić, ale z czystej potrzeby i z ochotą. Tymczasem podczas takich spotkań jak to obydwie pozwalały sobie na drobne żarty i pełniejszy obraz odczuć. Trochę się już znały i, choć niedawna rozłąka była długa, to niewiele się zmieniło w ich charakterach, więc bez przeszkód mogły lawirować między słówkami. Bella lubiła się nabierać, mocno wierzyć i jeszcze śmielej wpędzać własną duszę w głębokie podniecenie. A jeśli któregoś dnia Una naprawdę podzieli się z nią oddychającą, czującą plotką? A jeśli to mógł być ten dzień?
No nie, jednak nie. Nie przeszkadzało jednak to Lady Selwyn w dalszym snuciu bujnej fantazji dotyczącej przyjaciółki i jej przyszłego męża. Wyobrażała sobie, że to będzie dość zabawna sytuacja. Zdawała sobie sprawę z tego, że Bulstrode nie da się tak łatwo podporządkować. Zresztą sama czuła podobnie – przenigdy nie chciała czuć się jak przedmiot, który można dowolnie przestawiać, a kiedy on się znudzi, to z łatwością da się go wymienić na inny. Chyba żadna kobieta nie chciała się tak czuć. Problem polegał na tym, że nie wszystkie potrafiły się temu sprzeciwić. Sztuka kłamstwa i wchodzenia w rolę była czymś, co być może w przyszłości niejednokrotnie pozwoli ocalić im dobre imię, godność, zdrowie – a nawet życie! W końcu czasy były niepewne i lubiły się obchodzić brutalnie. Brudna czy czysta krew? To nie było ważne, kiedy śmierć zgarniała każdego, kto zgubił rozwagę i przyćmił własny rozum.
Teraz to Isabella czuła się przytłoczona ich wycieczką po sklepie. Denerwowała się, że nic się jej na tyle nie podoba, choć tak naprawdę była zauroczona wszystkim. Wzięła do ręki jakiś pojemniczek z balsamem i powąchała. – Chyba już kompletnie straciłam nadzieję – wyjaśniła rozgoryczona. Nie taka Bellla wchodziła do sklepu. Czy przez te kilka chwil ktoś ją podmienił? Niemniej Una miała rację. Skoro gubiły się wśród tych zapachów już tak długo, to mogłyby pocieszyć czymś swą kobiecą duszę i nie rezygnować tak nagle z całego zakupowego planu. – Który Ciebie zainteresował? – zapytała, zerkając jej tak trochę przez ramię. Jak dobrze, że były podobnego wzrostu. Przynajmniej przy niej Selwyn nie musiała wyginać szyi. Mogły spokojnie zerkać sobie w oczy.
To chyba dobrze, że Bulstrode tak nią zarządziła. Głębokie niezdecydowanie blondynki mogło wykończyć je obydwie. Tymczasem wyglądało na to, że Bella się jakoś opamiętała i z zaangażowaniem znów zaczęła poszukiwać czegoś dla siebie. Przyciągnęło ją stoisko z serią wiśniową. Ożywcza moc wiśni, witaminy, soczystość i rumieńce. Hasła mieszały się w jej wyobraźni. Trochę pomacała palcem, trochę powąchała. Ostatecznie chyba mogła wybrać z tego coś dla siebie.
- Pewnie, że się zjawiasz. Osobiście Cię do niego zaprowadzę – powiedziała zawadiacko i puściła jej oczko. W duchu śmiała się, że jak tylko odkryje, że Una opowiada o jakimś młodym lordzie ze zbyt wielkim entuzjazmem, to nie będzie mogła się powstrzymać i podsunie śliczną lady Bulstrode pod nos szanownego pana. Nie wątpiła w to, że w końcu ktoś się zjawi, że oboje się jakoś odnajdą, a potem krzywiąca się Una rozkwitnie taka pogodna i rumiana. Tak jak w tych wspominanych książkach. Będzie mogła się tego wszystkiego wypierać, ale w pewnej chwili nie będzie już można zaprzeczyć uczuciom. – I nie będzie mógł się Tobie oprzeć… - dodała, chichocząc pod nosem. Co prawda to dość niegodne, aby kobieta latała za mężczyzną, ale nie miała wątpliwości, że Una zrobi to z klasą – tak, że ostatecznie to on podąży za nią. Miała nadzieje, że ich relacja przetrwa te małżeństwa i nie będą musiały jako żony być dla siebie wrogami. W końcu nie od dziś wiadomo, że bardzo różne są relacje między rodami. I zmienne – co wiedziała aż zbyt dobrze przez moc ostatnich wydarzeń.
- Chyba już wszystko mam, Uno – powiedziała, tuląc do piersi kilka buteleczek. Słodkie, czarujące wonie z nutą wiśniową.
No nie, jednak nie. Nie przeszkadzało jednak to Lady Selwyn w dalszym snuciu bujnej fantazji dotyczącej przyjaciółki i jej przyszłego męża. Wyobrażała sobie, że to będzie dość zabawna sytuacja. Zdawała sobie sprawę z tego, że Bulstrode nie da się tak łatwo podporządkować. Zresztą sama czuła podobnie – przenigdy nie chciała czuć się jak przedmiot, który można dowolnie przestawiać, a kiedy on się znudzi, to z łatwością da się go wymienić na inny. Chyba żadna kobieta nie chciała się tak czuć. Problem polegał na tym, że nie wszystkie potrafiły się temu sprzeciwić. Sztuka kłamstwa i wchodzenia w rolę była czymś, co być może w przyszłości niejednokrotnie pozwoli ocalić im dobre imię, godność, zdrowie – a nawet życie! W końcu czasy były niepewne i lubiły się obchodzić brutalnie. Brudna czy czysta krew? To nie było ważne, kiedy śmierć zgarniała każdego, kto zgubił rozwagę i przyćmił własny rozum.
Teraz to Isabella czuła się przytłoczona ich wycieczką po sklepie. Denerwowała się, że nic się jej na tyle nie podoba, choć tak naprawdę była zauroczona wszystkim. Wzięła do ręki jakiś pojemniczek z balsamem i powąchała. – Chyba już kompletnie straciłam nadzieję – wyjaśniła rozgoryczona. Nie taka Bellla wchodziła do sklepu. Czy przez te kilka chwil ktoś ją podmienił? Niemniej Una miała rację. Skoro gubiły się wśród tych zapachów już tak długo, to mogłyby pocieszyć czymś swą kobiecą duszę i nie rezygnować tak nagle z całego zakupowego planu. – Który Ciebie zainteresował? – zapytała, zerkając jej tak trochę przez ramię. Jak dobrze, że były podobnego wzrostu. Przynajmniej przy niej Selwyn nie musiała wyginać szyi. Mogły spokojnie zerkać sobie w oczy.
To chyba dobrze, że Bulstrode tak nią zarządziła. Głębokie niezdecydowanie blondynki mogło wykończyć je obydwie. Tymczasem wyglądało na to, że Bella się jakoś opamiętała i z zaangażowaniem znów zaczęła poszukiwać czegoś dla siebie. Przyciągnęło ją stoisko z serią wiśniową. Ożywcza moc wiśni, witaminy, soczystość i rumieńce. Hasła mieszały się w jej wyobraźni. Trochę pomacała palcem, trochę powąchała. Ostatecznie chyba mogła wybrać z tego coś dla siebie.
- Pewnie, że się zjawiasz. Osobiście Cię do niego zaprowadzę – powiedziała zawadiacko i puściła jej oczko. W duchu śmiała się, że jak tylko odkryje, że Una opowiada o jakimś młodym lordzie ze zbyt wielkim entuzjazmem, to nie będzie mogła się powstrzymać i podsunie śliczną lady Bulstrode pod nos szanownego pana. Nie wątpiła w to, że w końcu ktoś się zjawi, że oboje się jakoś odnajdą, a potem krzywiąca się Una rozkwitnie taka pogodna i rumiana. Tak jak w tych wspominanych książkach. Będzie mogła się tego wszystkiego wypierać, ale w pewnej chwili nie będzie już można zaprzeczyć uczuciom. – I nie będzie mógł się Tobie oprzeć… - dodała, chichocząc pod nosem. Co prawda to dość niegodne, aby kobieta latała za mężczyzną, ale nie miała wątpliwości, że Una zrobi to z klasą – tak, że ostatecznie to on podąży za nią. Miała nadzieje, że ich relacja przetrwa te małżeństwa i nie będą musiały jako żony być dla siebie wrogami. W końcu nie od dziś wiadomo, że bardzo różne są relacje między rodami. I zmienne – co wiedziała aż zbyt dobrze przez moc ostatnich wydarzeń.
- Chyba już wszystko mam, Uno – powiedziała, tuląc do piersi kilka buteleczek. Słodkie, czarujące wonie z nutą wiśniową.
Sklep Madam Primpernelle
Szybka odpowiedź