Morsmordre :: Londyn :: City of London :: Ulica Pokątna
Zaczarowane Bryczki
AutorWiadomość
First topic message reminder :

★★ [bylobrzydkobedzieladnie]

Zaczarowane Bryczki
Dostojne francuskie abraxany stukają kopytami w bruk uliczki, mądrymi oczyma przypatrując się przechodniom, kiedy woźnica, siedząc na dyskach płotu znajdującego się obok, zagryza jabłko. Głębokie, malowane na różnobarwne wzory z symbolami zaczarowanego świata - różdżkami, bohaterami takimi jak Merlin, a nawet symbolami hogwardzkich domów czekają na pasażerów pod strzechą z zewnątrz wyglądającej na niewielką, a od wewnątrz powiększonej magicznie, stajni. Bryczki mogą zabrać pasażerów w dowolne miejsce, latające konie suną po niebie, a skomplikowane zaklęcia czynią pojazd niewidzialnym i nienamierzalnym dla mugoli. Kraksy z samolotami są na szczęście rzadkie.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:31, w całości zmieniany 1 raz
Nigdy by się nie domyślił, że stojąca przed nim panienka pracuje w miejscu o tak paskudnej nazwie jak Parszywy Pasażer. Słyszał o nim tylko z plotek i pogłosek, bo – chociaż nie stronił od trunków – był w gruncie rzeczy pełen obaw, które trzymały go raczej w czterech kątach domu. Oczywiście, jeśli w danym momencie nie latał po sprawunku pana Mondo, nie sprzątał po hucznie wyprawianych zabawach nad ogniskiem, czy nie ścigał właśnie jakiegoś uciekiniera. Ale coś rzeczywiście było takiego w młodej kobiecie, która ciskała piorunami z oczu, co przekonywało go, że nie warto było wchodzić jej za skórę.
— Już go zabieram, tak tak, za kłopoty przepraszam — wymruczał jakoś tak nieporadnie, miętoląc w rękach guzik od swojej lekkiej kurtki. Jego wzrok wodził gdzieś na poziomie ich nóg, obawiając się, co mógłby wyczytać z jej twarzy. Zahaczył też o mordkę potworka i dopiero zobaczył z jaką fascynacją wpatruje się on w nieznajomą. To było niespotykane. Stworek nie dość, że miał wredną naturę, to w ogóle nie przywiązywał się nikogo i tylko sprawiał problemy. Przy niej zaś jakoś tak zupełnie złagodniał! Może powinna ona dołączyć do nich jako poskramiaczka ghuli? Odchrząknął, pozbywając się tej myśli. Na pewno byłaby wzburzona wiedząc, iż w ogóle snuje on takie wnioski.
Zdał sobie nagle sprawę z tego, że jego pierwsze wrażenie o sytuacji było błędne, gdy kilkukrotnie usłyszał od niej jak się wyraża na temat małego Balthazara. W pewnym sensie i on poczuł się urażony jej przykrymi uwagami... Może dlatego, że to on zwykle był odpowiedzialny za mycie go, a jak można się domyślić, nie było to jego ulubione zajęcie.
— Rumu? Chęt-chętnie... a może napije się pani ze mną? — powiedział nie kontrolując zaplątanego języka, czego do razu pożałował. Przyłożył jedną dłoń do twarzy, chcąc ukryć rumieniec. — Nie, przecież nie zrobiłbym mu nic złego. Jemu też bywa zimno, poza tym frak jest prany po każdym występie... — Zorientował się, że zabrnął już w to za daleko. Zupełnie urwał wątek i tylko pokręcił przecząco głową, jakby to ją miało zapewnić o bezpieczeństwie Balthazara. Trzymał już wyciągniętego króliczka i potrząsnął nim lekko. Co ciekawe, rozległ się dźwięk drgającego dzwoneczka. Ghul, zainteresowany tematem, z ociąganiem odwrócił łeb od swojej nowej przyjaciółki, a jego oczy zabłysły. Ustami zaciamkał, próbując może coś powiedzieć w swoim języku, a może po prostu z ekscytacji, po czym szybkim, człapiącym krokiem podbiegł do maskotki. Utulał ją radośnie, obracając się jednak w stronę kobiety. Złożył ostatni pocałunek na buźce zabawki, następnie złapał go w jedną łapę i spróbował wcisnąć nieznajomej.
— Chyba... chyba panią bardzo polubił... — wymamrotał oniemiały, łapiąc bezwiednie rękę ghula. Zanim nadeszła ze strony ich towarzyszki jakaś reakcja, wykorzystał moment, ukłonił jej się i pociągnął za sobą magicznego stworka, zostawiając ją z maskotką i z własnymi myślami.
| zt lusterko, zt Philippa!
— Już go zabieram, tak tak, za kłopoty przepraszam — wymruczał jakoś tak nieporadnie, miętoląc w rękach guzik od swojej lekkiej kurtki. Jego wzrok wodził gdzieś na poziomie ich nóg, obawiając się, co mógłby wyczytać z jej twarzy. Zahaczył też o mordkę potworka i dopiero zobaczył z jaką fascynacją wpatruje się on w nieznajomą. To było niespotykane. Stworek nie dość, że miał wredną naturę, to w ogóle nie przywiązywał się nikogo i tylko sprawiał problemy. Przy niej zaś jakoś tak zupełnie złagodniał! Może powinna ona dołączyć do nich jako poskramiaczka ghuli? Odchrząknął, pozbywając się tej myśli. Na pewno byłaby wzburzona wiedząc, iż w ogóle snuje on takie wnioski.
Zdał sobie nagle sprawę z tego, że jego pierwsze wrażenie o sytuacji było błędne, gdy kilkukrotnie usłyszał od niej jak się wyraża na temat małego Balthazara. W pewnym sensie i on poczuł się urażony jej przykrymi uwagami... Może dlatego, że to on zwykle był odpowiedzialny za mycie go, a jak można się domyślić, nie było to jego ulubione zajęcie.
— Rumu? Chęt-chętnie... a może napije się pani ze mną? — powiedział nie kontrolując zaplątanego języka, czego do razu pożałował. Przyłożył jedną dłoń do twarzy, chcąc ukryć rumieniec. — Nie, przecież nie zrobiłbym mu nic złego. Jemu też bywa zimno, poza tym frak jest prany po każdym występie... — Zorientował się, że zabrnął już w to za daleko. Zupełnie urwał wątek i tylko pokręcił przecząco głową, jakby to ją miało zapewnić o bezpieczeństwie Balthazara. Trzymał już wyciągniętego króliczka i potrząsnął nim lekko. Co ciekawe, rozległ się dźwięk drgającego dzwoneczka. Ghul, zainteresowany tematem, z ociąganiem odwrócił łeb od swojej nowej przyjaciółki, a jego oczy zabłysły. Ustami zaciamkał, próbując może coś powiedzieć w swoim języku, a może po prostu z ekscytacji, po czym szybkim, człapiącym krokiem podbiegł do maskotki. Utulał ją radośnie, obracając się jednak w stronę kobiety. Złożył ostatni pocałunek na buźce zabawki, następnie złapał go w jedną łapę i spróbował wcisnąć nieznajomej.
— Chyba... chyba panią bardzo polubił... — wymamrotał oniemiały, łapiąc bezwiednie rękę ghula. Zanim nadeszła ze strony ich towarzyszki jakaś reakcja, wykorzystał moment, ukłonił jej się i pociągnął za sobą magicznego stworka, zostawiając ją z maskotką i z własnymi myślami.
| zt lusterko, zt Philippa!

Iskierka mknęła szczęśliwa. Tak rzadko teraz mogła fruwać do Londynu. Dawniej pani wysyłała ją nieustannie do pięknych domów, eleganckich instytucji i wytwornych dam. Sówka stęskniona za widokami znajomych wież z radością trzepotała skrzydełkami. Niedaleko niej również mignęło kilka ptaków. Wszystkie, jak wypuszczony na wolność rozszalały wiatr, mknęły – tajemnicze, szybkie, niosące ważne wieści. Daleka wycieczka dobrze służyła piórom. Wiedziała, że zaraz nadejdzie czas, nadejdzie pora, by uwolnić wiadomość i pozwolić jej opaść między londyńskie dachy. Oby tylko znalazł ją ten, kto powinien, kto mógłby pojąć skryte w pięknych literach pragnienia serc. Oddała stolicy list i pomknęła dalej. Wykonała swe zadanie, choć nie wiedziała, że dotarła jako ta ostatnia.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu! Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?

Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Alphard Black – arystokrata i pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Zmarły wskutek działań wojennych, dokładniejsza przyczyna śmierci nieznana.
- Chłopiec w Pudełku – kilkuletni chłopiec, znaleziony w niewielkim kartonie na rogu ulicy, które stało tam przez kilka dni, nim ktoś zauważył, że unosi się z niego nieprzyjemny odór. Na rękach dziecka zidentyfikowano czanomagiczne runy.
- Roderick Smith – były pałkarz Jastrzębi z Flamouth. Aresztowany po ataku na funkcjonariuszy Magicznej Policji. Zamordowany za zgodą Wizengamotu w ramach wymierzenia pokazowej kary śmierci.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?


1 X
Trzynaście monet przekazał woźnicy - za fatygę i pewność, że gdy wróci z drobiazgiem, który miał kupić żonie, bryczka wciąż będzie na niego czekać. Na jego polecenie zamówiono ją uprzednio na obrzeża Londynu, do miejsca, gdzie teleportował się z Yorkshire - teraz towarzyszy mu w podróży po stolicy, po wszystkich punktach, o które musiał zahaczyć, porządkując sprawy związane z hodowlą. Niezbędne pozwolenia z Ministerstwa wolał załatwić sobie osobiście; miał wprawdzie zaufanie do swych ludzi, lecz tytuł i nazwisko znacznie ułatwiało przedzieranie się przez biurokratyczny gąszcz. Zaczął więc od wizyty w gmachu władzy, na sam koniec pozostawiając sobie wyłącznie najmniej istotne kwestie.
Szpakowate aetonany zarżały cicho, gdy mijał je, ruszając w górę Pokątnej. Przystanął ledwie na chwilę, wyciągając lufkę, na której zamocował papierosa skręconego z tytoniu bardzo dobrej jakości. Wtedy też kątem oka wyłowił sfatygowaną, pobrudzoną kartkę, przydeptaną przez siebie lewym butem; najpewniej nie zwróciłby na nią żadnej uwagi, gdyby nie widniejąca na niej podobizna doskonale znanej mu osoby ze szlacheckiego świata. Wojna zażyczyła sobie wysoką cenę do zapłaty, lord Black oddał swe życie w walce. Już wkrótce odbyć ma się pogrzeb, ostatnie pożegnanie, na które wybiorą się i Carrowowie.
Prześlizgnął się wzrokiem po odezwie, apostrofowanej wprawdzie do mieszkańców Londynu, lecz ze względu na widniejące tam nazwisko przeczytał i resztę, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku, gdy przed oczami zobaczył chłopca w pudełku, niewinne ciało, pokryte czarnomagicznymi runami; z jakiegoś powodu to wyobrażenie nałożyło się na odległe, lecz dotkliwie zapamiętane wspomnienie z dnia, gdy własnymi rękami ułożył martwe ciało syna w pudle trumny. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jego przedramionach; zaciągnął się mocno papierosem, starając się odgonić ten koszmarny widok.
Za późno już na papierowe deklaracje; ktokolwiek rozrzucił to po Londynie, był chyba ślepy na to, co się tu wydarzyło. Tej fali zmian nie dało się zatrzymać. A każda ze stron konfliktu zdawała sobie sprawę, że bez ofiar się nie obejdzie. Wiedzieli to też ci, którzy dotychczas pozostawali zdystansowani.
Lecz teraz i dla nich nie było już przestrzeni na neutralność.
Trzynaście monet przekazał woźnicy - za fatygę i pewność, że gdy wróci z drobiazgiem, który miał kupić żonie, bryczka wciąż będzie na niego czekać. Na jego polecenie zamówiono ją uprzednio na obrzeża Londynu, do miejsca, gdzie teleportował się z Yorkshire - teraz towarzyszy mu w podróży po stolicy, po wszystkich punktach, o które musiał zahaczyć, porządkując sprawy związane z hodowlą. Niezbędne pozwolenia z Ministerstwa wolał załatwić sobie osobiście; miał wprawdzie zaufanie do swych ludzi, lecz tytuł i nazwisko znacznie ułatwiało przedzieranie się przez biurokratyczny gąszcz. Zaczął więc od wizyty w gmachu władzy, na sam koniec pozostawiając sobie wyłącznie najmniej istotne kwestie.
Szpakowate aetonany zarżały cicho, gdy mijał je, ruszając w górę Pokątnej. Przystanął ledwie na chwilę, wyciągając lufkę, na której zamocował papierosa skręconego z tytoniu bardzo dobrej jakości. Wtedy też kątem oka wyłowił sfatygowaną, pobrudzoną kartkę, przydeptaną przez siebie lewym butem; najpewniej nie zwróciłby na nią żadnej uwagi, gdyby nie widniejąca na niej podobizna doskonale znanej mu osoby ze szlacheckiego świata. Wojna zażyczyła sobie wysoką cenę do zapłaty, lord Black oddał swe życie w walce. Już wkrótce odbyć ma się pogrzeb, ostatnie pożegnanie, na które wybiorą się i Carrowowie.
Prześlizgnął się wzrokiem po odezwie, apostrofowanej wprawdzie do mieszkańców Londynu, lecz ze względu na widniejące tam nazwisko przeczytał i resztę, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku, gdy przed oczami zobaczył chłopca w pudełku, niewinne ciało, pokryte czarnomagicznymi runami; z jakiegoś powodu to wyobrażenie nałożyło się na odległe, lecz dotkliwie zapamiętane wspomnienie z dnia, gdy własnymi rękami ułożył martwe ciało syna w pudle trumny. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jego przedramionach; zaciągnął się mocno papierosem, starając się odgonić ten koszmarny widok.
Za późno już na papierowe deklaracje; ktokolwiek rozrzucił to po Londynie, był chyba ślepy na to, co się tu wydarzyło. Tej fali zmian nie dało się zatrzymać. A każda ze stron konfliktu zdawała sobie sprawę, że bez ofiar się nie obejdzie. Wiedzieli to też ci, którzy dotychczas pozostawali zdystansowani.
Lecz teraz i dla nich nie było już przestrzeni na neutralność.
give me a bitter
glory.
Icar Carrow

Zawód : niosą mnie skrzydła
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
sure he fell, but in that glorious moment, as he floated in staunch defiance of heaven's fire, he knew no one had flown higher.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Neutralni


Trzynaście razy wymieniała już magiczny zatrzask w klatce z niuchaczami. Złotko jednak był jak ten jesienny liść, który zabłądził i trafił prosto na jej parapety, na najwyższe piętro, przy oknie, które nigdy nie widziało drzewa. Przytargany przez pochmurne nastroje dokowych dusz, a może przywleczony przez Wywłokę. Bo Złotko znikąd się zjawił i znikąd też czasem odnajdywała w klatce niuchaczy, pod jego brzuchem, poukrywane skarby, których przecież nie miał nikt z mieszkania, ani też najpewniej żaden z równie biednych sąsiadów. Nie odkładała tych rzeczy, nie poszukiwała właścicieli droższych bibelotów, bo prędzej wtrąciliby złodziejkę do Tower niż okazali wdzięczność za odnalezioną pamiątkę. Przygarniała znaleziska niuchaczy z pewną chęcią, bo w tak gorzkich czasach liczył się każdy grosz. Gdyby jeszcze można było tak łatwo przemienić forsę w jedzenie. Niemniej znała odpowiednie łby, umiała zarzucić sieć półszeptów, które zwabią potencjalnych nabywców do jej wypełnionych drogocennościami kieszeni, do jej spojrzenia gotowego podchwycić tylko te okazyjne transakcje, gotowego obiecać rzeczy do tego obiecania niemal niemożliwe. Zbyt długo tu mieszkała, by nie nauczyć się jeszcze czynienia cudów, nawet w największej opresji.
Wracając jednak do Złotka, gagatka upartego i psotnego, który to przygarniał kosztowności z całego świata, nie bacząc na przeciążony magiczny brzuszek… Tym razem przeholował. Wyskoczył z ciepłej kieszonki z takim rozmachem, że o mało co nie poprzewracała się w tych nowych pończochach (no, powiedzmy) na ubłocony chodnik. Widziała tylko cień, czarny, ostry – pędził prosto na sam środek wielu dróg, gdzie ruch był zwykle większy, niezbyt korzystny dla tego, kto mógłby go ewentualnie poszukiwać. W chaosie niuchaczowi znikanie przychodziło z zaskakującą łatwością. Nauczyła się już, że prędzej czy później i tak każde z nich dawało się złapać. Gnała więc za nim, po drodze łykając, oprócz garści poirytowania, masę chłodnych wiatrów. No co za skurczybyk. Przyspieszyła kroku, żałując, że akurat dziś ubrana była raczej elegancko, a stopy tkwiły w zapełnienie nieprzystosowanych do biegów obcasach. Ten jeden jedyny raz zamierzała wkroczyć ze sprawunkami jak ta gwiazda, jako zupełnie spełniona, zadbana kobieta, u której nie widać oznak przemęczenia podwójną pracą i życiowymi bolączkami, która wcale nie zmaga się z… czymkolwiek. Niemniej Złotko miał inne plany i tak zmusił ją do tej pogoni. Zatrzymał się dopiero na środku trasy, przy skrzyżowaniu dróg, na pajęczynie bryczek, w okręgu kopyt i rdzawych kół. – No wreszcie – zawołała, łapiąc go w zwinne dłonie. Cwaniak myślał, że jak przycupnie pod powozem, to nikt go nie zauważy. Bystre oko Moss chyba zdołało go już za dobrze poznać, by kolejny raz nabrać się na tę samą sztuczkę. Niemniej za bryczką w dość intymnych okolicznościach wsunęła palce do włochatej kieszonki na brzuchu rzezimieszka. Co tam znów zwędził? Dłoń wpływała do futerkowego morza złota, wytrącając przy okazji ze skrytki kilka wiadomych monet i coś, czego nie spodziewała się tam odnaleźć. Złota figurka aetonana potoczyła się po chodnikach, by w końcu zatrzymać się gdzieś przy kole. Hałas mógł jednak zwabić przypadkowego przechodnia. – Właź tu – mruknęła szybko i wsunęła do kieszeni stworzonko. Schyliła się, by pozbierać posypane monety. Sięgnęła również po bardzo nietypowe znalezisko. Wystarczyło policzyć do trzech, by ktoś zawołał złodziej?
Wracając jednak do Złotka, gagatka upartego i psotnego, który to przygarniał kosztowności z całego świata, nie bacząc na przeciążony magiczny brzuszek… Tym razem przeholował. Wyskoczył z ciepłej kieszonki z takim rozmachem, że o mało co nie poprzewracała się w tych nowych pończochach (no, powiedzmy) na ubłocony chodnik. Widziała tylko cień, czarny, ostry – pędził prosto na sam środek wielu dróg, gdzie ruch był zwykle większy, niezbyt korzystny dla tego, kto mógłby go ewentualnie poszukiwać. W chaosie niuchaczowi znikanie przychodziło z zaskakującą łatwością. Nauczyła się już, że prędzej czy później i tak każde z nich dawało się złapać. Gnała więc za nim, po drodze łykając, oprócz garści poirytowania, masę chłodnych wiatrów. No co za skurczybyk. Przyspieszyła kroku, żałując, że akurat dziś ubrana była raczej elegancko, a stopy tkwiły w zapełnienie nieprzystosowanych do biegów obcasach. Ten jeden jedyny raz zamierzała wkroczyć ze sprawunkami jak ta gwiazda, jako zupełnie spełniona, zadbana kobieta, u której nie widać oznak przemęczenia podwójną pracą i życiowymi bolączkami, która wcale nie zmaga się z… czymkolwiek. Niemniej Złotko miał inne plany i tak zmusił ją do tej pogoni. Zatrzymał się dopiero na środku trasy, przy skrzyżowaniu dróg, na pajęczynie bryczek, w okręgu kopyt i rdzawych kół. – No wreszcie – zawołała, łapiąc go w zwinne dłonie. Cwaniak myślał, że jak przycupnie pod powozem, to nikt go nie zauważy. Bystre oko Moss chyba zdołało go już za dobrze poznać, by kolejny raz nabrać się na tę samą sztuczkę. Niemniej za bryczką w dość intymnych okolicznościach wsunęła palce do włochatej kieszonki na brzuchu rzezimieszka. Co tam znów zwędził? Dłoń wpływała do futerkowego morza złota, wytrącając przy okazji ze skrytki kilka wiadomych monet i coś, czego nie spodziewała się tam odnaleźć. Złota figurka aetonana potoczyła się po chodnikach, by w końcu zatrzymać się gdzieś przy kole. Hałas mógł jednak zwabić przypadkowego przechodnia. – Właź tu – mruknęła szybko i wsunęła do kieszeni stworzonko. Schyliła się, by pozbierać posypane monety. Sięgnęła również po bardzo nietypowe znalezisko. Wystarczyło policzyć do trzech, by ktoś zawołał złodziej?
Philippa Moss

Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Zaczarowane Bryczki
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Londyn :: City of London :: Ulica Pokątna