Wydarzenia


Ekipa forum
Stoliki [część restauracyjna]
AutorWiadomość
Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]06.04.15 16:28
First topic message reminder :

Część restauracyjna

★★★★
Podłużna sala, w której zależnie od wymagań dyktowanych przez zmieniającą się liczbę gości przybywa bądź ubywa stolików. Wenus swoją ofertą zadowoli najbardziej wymagających gości, niezależnie czy poszukują miejsca na romantyczną kolację, spotkanie w większym gronie czy też oficjalny obiad biznesowy. To właśnie tu odbywają się znane na cały Londyn wieczory z muzyką na żywo, a przestronny parkiet stanowi idealne miejsce do zaprezentowania swoich umiejętności tanecznych. Jedynym mankamentem jest selekcja gości powodowana wysokimi cenami i wcześniejsza rezerwacją miejsc, przez co Wenus stanowi idealne miejsce dla spotkań członków czystokrwistych rodów - wszak krążą niepotwierdzone opinie, że właściciele znani są z nieprzychylnych spojrzeń w kierunku mugolaków.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]03.05.23 11:22
Słowa Ramseya nieoczekiwanie wybrzmiały na wyrost, wyostrzając moją czujność. Podniosłem na niego spojrzenie znad kieliszka - przenikliwe, ale zbyt krótkie, by mogło skłonić go do refleksji nad tym, jak zdziwiło mnie poruszanie tak oczywistej kwestii. Nie znałem ani jego historii, ani tradycji w jakiej wyrósł na obczyźnie, jednak w murach twierdzy zasady od zarania były postawione jasno - rodzina była najważniejsza. Nigdy nie kwestionowałem tej reguły, a jeśli coś miało dla mnie znaczenie, była to krew. Nie w sposób bezkrytyczny i głupi, dostrzegałem błędy własnego ojca jak i dziadów czy wujów, ale były to dyskusje, które należało prowadzić wyłącznie w gronie rodzinnym. Przez wieki nasi niedźwiedzi przodkowie wypracowali obraz ludzi zamkniętych, nieufnych wobec obcych, zjednoczonych. Czy tutaj, z dala od ojczyzny, przez zmieszanie krwi, żelazne zasady ulegały roztopieniu? Tego jeszcze nie wiedziałem. - To oczywiste. - Skinąłem lekko, z powagą przytakując kuzynowi, ani na moment nie pozwalając mu odczuć, że zaskoczył mnie jego imperatyw. Jeśli w istocie w niego wierzył, być może moje wątpliwości były bezpodstawne - coś jednak musiało wydarzyć się w przeszłości, skoro uznał za konieczne podkreślanie bezsprzecznej dla mnie - dla Mulciberów - wartości. Nie miałem ukrytych zamiarów - nie przed kimś, kogo wybrałem na sojusznika - ale czy miał je Ramsey? W historii, która syciła bardziej niż krwiste mięso, płynęła spójność i wielkość człowieka, który pisał nowy rozdział w dziejach czarodziejów. Człowieka, który wyzwolił długo ukrywane pragnienia o wolności, który z pewnością urastał do największego czarodzieja naszych dziejów - a raczej już nim był. Gdyby nie list od Ramseya, być może nadal przygadałbym się wydarzeniom w Anglii w zachwycie, ale pozostając na uboczu, kisząc się w moskiewskim mieszkaniu, używając bezmyślnego życia do granic wytrzymałości własnego organizmu. Nie tego jednak chciałem. Gdy inne niedźwiedzie podnosiły ryk, chciałem być jednym z nich. Historia powoli o nas zapominała, w przeszłości poparliśmy niewłaściwych ludzi. Ale Czarny Pan nie mógł być niewłaściwy. Potęga, którą przedstawił kuzyn, była niepodważalna. Nie przerywałem mu co jakiś czas dopytując jedynie o sens zdań, których nie potrafiłem do końca pojąć przez barierę językową. Przeplatając mowy dwóch kultur, w których żyła nasza rodzina, byliśmy w stanie się zrozumieć - a to, czego nie dało ująć się słowami, dopowiadała krew. Wierzyłem w nią. Czy angielski krewny siedzący na przeciwko mnie również?  
Bezsporna zgoda, tak jak i obietnica konkretnych działań, była pochlebstwem i rysowała w mojej głowie obraz człowieka czynu, który mi imponował - jeśli oczywiście za słowami rzeczywiście miało podążać działanie. Jednocześnie niosła pewne dywagacje, które rozwiać mógł tylko czas.
- Chcę nauczyć się wszystkiego. - Dumnie uniosłem podbródek, a w moich oczach skrzyła się pewność siebie. Nie zawsze byłem ambitny - w przeszłości brakowało mi celu. Teraz było inaczej. Teraz wierzyłem, że samą myślą potrafiłem naginać rzeczywistość pod własne upodobania. - Języka. Zwyczajów. Myślenia anglików. Nie jestem turystą. - W sercu pozostawałem wierny surowej ojczyźnie, która mnie ukształtowała, ale jeśli przyszłe losy naszego rodu miały zostać zapoczątkowane tutaj, musiałem wtopić się w tłum. Tak jak dobry myśliwy pachniał lasem, po krytym się poruszał, ubrany w sposób, który pomagał ukryć go w dzikim krajobrazie - odnajdywałem wiele analogii miedzy polowaniami a życiem na obczyźnie. Dotychczas myślałem jedynie, że był to sposób ojca na nudę - ale może w tym wszystkim już dawno tkwiło drugie dno, może ta dzikość, ta czujność, którą krzewił we mnie starą tradycją, była czymś więcej niż tylko rozrywką. - Nie na wojnie. Nie o własne życie. - Doświadczenie wyniesione z pracy w milicji z pewnością czyniło mnie wprawniejszym w sztuce pojedynków od przeciętnego obywatela, ale było niczym w zderzeniu z sytuacją polityczną Anglii. Nie wiedziałem tego na pewno, ale nie przeceniałem swoich umiejętności. - W Rosji - wystarczająco. Tu? Jeszcze nie wiem. - Ocena nie była niczym innym jak porównaniem. Mogłem myśleć o sobie, że jestem zdolnym czarodziejem, i równie dobrze w innych okolicznościach mogłem się gorzko rozczarować. Pewny byłem tylko jednego - nasza krew słynęła z brutalności. A potęgą lubiła przychodzić do tych, którzy nie wahali się po nią sięgać. - Sprawdź mnie. - Zaproponowałem, sięgając po kielich, który kelner ponownie napełnił winem. Sączyłem je niespiesznie, gdy Ramsey opowiadał o Zakonie Feniksa, drażniąc język cierpko-słodkim płynem. Niespiesznie odnajdywałem się w nowej rzeczywistości, która miała utrwalać się jeszcze przez najbliższe miesiące. Ogrom informacji nie przytłaczał, jednak pełne zrozumienie miało przyjść dopiero z czasem.
- To przykra wiadomość. - Słowa współczucia, choć szczere, łatwiej wybrzmiały w zgłoskach, niż rzeczywiście dały się odczuć. Więcej było w nich wyuczonej kurtuazji, która była niezbędnym narzędziem do zjednywania sobie towarzystwa - choć miałem dziwne wrażenie, że nie musiałem silić się na nią w obecności kuzyna. - Yelena. To rosyjskie imię. - Zauważyłem, uśmiechając się do siebie. Nawet z dala od domu, na obcej ziemii, Mulciberowie nie sprzeciwiali się krwi i swoim korzeniom. Podobało mi się to. - Nie mogę się doczekać, aż ją poznam. - Byłem ciekaw tej gałęzi rodziny. Ile syberyjskiej spuścizny odbija się w ich obliczach i zachowaniu? Czy mimo wyrastania na obcych ziemiach nadal mówiliśmy jednym głosem? - Dima? Myślałem, że jest w Rosji. - Krótkie uniesienie brwi demaskowało zaskoczenie. Jeśli wuj przebywał w Anglii, warto było nawiązać z nim kontakt. Prośbę o utrzymanie w tajemnicy miejsca pobytu rodziny potwierdziłem krótkim skinieniem, zastanawiając się nad motywem, który przewodził kuzynowi. Miałem jednak wystarczająco rozwagi, by o niego nie pytać, zamiast tego bliźniaczo sięgając do papierośnicy. - Ożenić? - Powtórzyłem za nim, upewniając się, że dobrze rozumiem. Wniosek Ramseya wydał mi się oderwany od kontekstu. - Nie mam na razie takich planów. - Wyjaśniłem krótko, wedle własnego odczucia wyprowadzając go z błędu. Kiedy opadł ostatni kłąb papierosowego dymu, ruszyłem w ślad za nim, nie wiedząc jeszcze, że za obrazem frywolnie puszczającej oko, nagiej kobiety krył się inny świat. Pełen słodkiego zepsucia, z pogranicza moralności, hołdujący najbardziej zwyrodniałym pragnieniom. Przekraczając próg bawialni na mojej twarzy malowało się powściągliwe zadowolenie. Tańczące na podestach dziewczęta kusiły nie mniej niż poruszające się zmysłowo między lożami hostessy, noszące tace z alkoholem i owocami. W powietrzu unosił się zapach luksusu, seksu i próżności, o których marzyłem ze śmiałością. Jasne, przenikliwe oczy odnalazły spojrzenie Ramseya, który z łatwością mógł dostrzec malującą się na moim obliczu satysfakcję. Chciałem należeć do miejsc takich jak to. Chciałem kosztować wszystkiego, co zakazane. - Już rozumiem, dlaczego nie zostaliśmy na deser. - Skwitowałem, odwracając wzrok i wyławiając sylwetkę, która niezaprzeczalnie kierowała się ku nam.




всегда мы встаем
Arsentiy Mulciber
Arsentiy Mulciber
Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoliki [część restauracyjna] - Page 10 F7MRi3Q
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11518-arsentiy-mulciber https://www.morsmordre.net/t11521-poczta-arsentiego#357366 https://www.morsmordre.net/t12192-arsentiy-mulciber#375367 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11522-skrytka-bankowa-nr-2513#357367 https://www.morsmordre.net/t11523-arsentiy-mulciber#357368
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]03.05.23 19:13
O tym, jak byli wychowani wiedział niewiele, ledwie tyle ile zdążył usłyszeć i pojąć podczas wizyty w krainie przodków i ostatnio, ze skąpych rozmów z Varyą, ale nie była szczególnie wylewna, a wszystko, co chciał wiedzieć o jej krewnych i tym, jak żyli w dalekiej Rosji musiał wyciągać od niej konkretami. Przeszłość pozostawała przeszłością, ale dzięki niej wyciągał wnioski i uczył się na błędach. Nie wracał do tamtych momentów i ludzi, którzy go zawiedli, ale bazując na nich kreował w głowie już los przyszłych pokoleń. Nie musiał uciekać do podstępu, bawić się w subtelności i kurtuazję, podejrzewając, że jego krewni z Syberii tak, jak i on, doceniali konkrety. Będąc w pozycji gospodarza zaznaczył swoje oczekiwania jasno: chciał, by ta rodzina, którą tu będą tworzyć zawsze mówiła jednym głosem, stała za sobą i walczyła w imię tego samego, niezależnie od własnych preferencji, celów i zastrzeżeń. Łatwa zgoda Arsentijego była powodem do zadowolenia. Podstawowe zasady były jasne i proste, reszta stanie się łatwiejsza w odbiorze w niedługiej przyszłości. Nie zastanawiał się nad tym, czy jego oczekiwania wywołały w młodym Mulciberze zdziwienie. Życie nauczyło go, że każdy miał swoje "to oczywiste". Niech obaj znajdą wspólny mianownik dla tego, co ważne i dla przyszłości, którą chcieli obaj widzieć.
— Od "chcę" daleka droga do sukcesu — uprzedził go, prawie lojalnie. Chęciami wybrukowano przecież krainy, do których zsyłano mugoli i zdrajców krwi, to za mało. Przyjął jednak deklarację z uśmiechem, wiedząc, że była bliższa zapowiedzi tego, co nadejdzie niż prezentacją marzeń i snów młodego hedonisty. Swobodny, lekki uśmiech zmiękczał surowość tonu, jakim go uraczył, zupełnie tak jakby pragnął przekonać go, że w przyszłości ich relacje mogłyby być bliższe, niemalże braterskie. Nawet jeśli obaj wiedzieli, że to niemożliwe i nigdy nie nastąpi, cel wydawał się być zadowalający. Nigdy nie znajdą się w jednym miejscu, nigdy nie będą równi sobie, ale przecież na ten jeden moment i jedną chwilę mogli o tym zapomnieć, racząc się słodką obietnicą przyszłości. Ramsey czas poszukiwań miał za sobą, dążył do wytyczonego przez siebie celu, osiągając po drodze znacznie więcej niż wielu jego rówieśników mogło mieć w zasięgu ręki. To, co miał Arsentiy to czas i młodość, które Ramsey zostawił już za sobą. Okres popełniania błędów i zatracania się w pragnienia ch i własnych żądzach minął bezpowrotnie. — Dobrze. Pokażę ci wszystko— przyrzekł solennie, wiedząc, że i w jego interesie było wychowane kuzyna na angielskie standardy. — Ale nie dziś. Nie teraz.— Rozpoczną od przyjemności, na zachętę, bo droga, która czekała młodego Mulcibera była wyboista i nim pojmie sposób funkcjonowania angielskiej socjety wiele wody upłynie w rzece Avon. Był młody, chłonny, ambitny. Nauka przysposobienia obronnego przyjdzie mu łatwo. Może i związany był ze złotem i umowami, ale walka go nie minie, nie chciał w swojej rodzinie tchórzy, a jego przeszłość związana z rosyjską policją mogła mu tylko w tym pomóc. Musiał umieć bronić się i atakować, a zgodnie z tym, w co wierzył, musiał stać się niedźwiedziem, który potrafił nie tylko ryczeć ostrzegawczo, ale i ostrzyć kły na każde zagrożenie.
Przytaknął. Yelena wychowała się tutaj, w Anglii, a wspólnego z Rosją miała prawie tyle, co on, nawet mniej. Będzie miłym wprowadzeniem do brytyjskiego świata dla krewnych, dla Varyi i Arsentijego. Znacznie milszym niż on sam. Uniósł brwi usłyszawszy i Dimitrim. Nie miał wiedzy dotyczącej wyjazdów Karkaroffa, ale przecież Anglia była jego domem i to dziś już znacznie bardziej niż zimna Rosja.
— Mieszka tu — odpowiedział ostrożnie; czy był w Rosji aktualnie — nie wiedział. Podróże były dziś utrudnione, wyjazdy wiązały się z wielkimi wydatkami i ścisłymi kontrolami, a Dimy nie było w ich szeregach. Jeśli rzeczywiście w tej chwili przebywał za granicą z pewnością czeka go niemiła niespodzianka po powrocie do Anglii. — Od dawna.
Brew drgnęła mu, gdy kuzyn wyraził zdziwienie pomysłem ożenku. Dopiero wtedy pojął, jak bardzo rozminęli się w pojmowaniu słów. Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy, nie zamierzał dziś uświadamiać go w jego przyszłych obowiązkach. Ostrożnie podchodził do tematu, wpierw chcąc poznać i dobrze zrozumieć świat, w jakim wyrastali. Zaprowadził więc kuzyna prosto do Wenus, tej przyjemniejszej i znacznie piękniejszej części lokalu. Nagość przed nimi była słodka, kusząca i zachęcająca. Łatwo złapał spojrzenie kuzyna, zachęcając go do pójścia przodem, bez obaw, raczeniem się tym, czego pragnął. Wsunąwszy dłonie w kieszenie spodnie został w tyle, obserwując jak odnajdywał się tym świecie — i okazywało się, że zaskakująco dobrze, zupełnie tak, jakby był w domu. Zagadnął jedną z kobiet, szeptem prosto do jej ucha wyrażając swoje pragnienie i chęć ujrzenia raz jeszcze tamtej kobiety z początku kwietnia, czarnowłosej ćmy, która porzuciła go w pośpiechu jeszcze nim nastał świt. Stalowe spojrzenie błysnęło drapieżnie, a pierwsze guziki szaty rozpięły się jeszcze nim zdążył razem z kuzynem zniknąć za zamkniętymi drzwiami dusznego pokoju.

| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Stoliki [część restauracyjna] - Page 10 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Stoliki [część restauracyjna] [odnośnik]24.07.23 0:02
| 3 sierpnia
rzut 1 i rzut 2; zręczne ręce III

Ledwie parę dni temu polecono go w kolejnej sprawie; jak zwykle miał być chłopcem na posyłki, rozwiązaniem cudzych problemów i odpowiedzią na potrzeby, ale nie robił tego przecież za darmo. Wszystko w tym świecie miało swoją cenę, on wiedział o tym aż za dobrze, bo sam często dyktował warunki umowy. Tym razem chodziło o jakieś bzdurne zaopatrzenie, nic wielkiego, bodaj trochę przypraw, cukru, może mąki. Podobne mu szumowiny od miesięcy nie widziały na oczy takich cymesów, te jadali bowiem chyba tylko obrzydliwie bogaci arystokraci. W czasach wojny jemu znajomy był tylko smak zwietrzałych sucharów i zgoła podgnitych warzyw, albo paskudnych potrawek z cholera wie czego, ociekających tanim tłuszczem i śmierdzących spalenizną, co to jadał niekiedy w podrzędnych spelunach. Gdy żołądek kurczy się z głodu, człowiek machinalnie porzuca wybredność na rzecz rozsądku — a ten podpowiadał mu kłamstwo. Że smakuje, że pyszne, że sycące. Nad wyraz pouczająca rozmowa z magipsychiatrą przypomniała mu o wielkiej wartości wmawiania; na powrót praktykował je więc bez zająknięcia, jakby od oszukiwania samego siebie w lustrze zależeć miało całe jego życie. Leciwy bimber znaleziony w cudzym mieszkaniu mógł się stać iluzorycznym, wykwintnym winem; banalny gulasz bez polotu mógł jawić się jako ekscentryczna, zagraniczna potrawa. Dobrze było się pocieszać, marzyć, żądać; w końcu, na tylko tyle było go stać. Ze zwątpieniem traktował zatem tamten interes, dogadany w mroku londyńskich alejek; nie miał dostępu do oczekiwanych przez nią produktów, samemu raczył się bowiem przywłaszczonymi z cudzych mieszkań resztkami. Nigdy nie wiedział też na pewno, co znajdzie za zamkniętymi drzwiami, więc wolał walczyć o kasę przy stoliczku od pokera. Nie widywał tam pokaźnych kokosów, bo na pieniądze dymał nierozgarniętych piratów albo lokalne moczymordy, wciskające w hazard swoje ostatnie grosze — te, których nie utopili w rumie, albo których nie odebrały im władcze żony. Ale do zacnego grona dołączył niedawno jeszcze jeden cwaniak. Pijał sporo wódki, i równie dużo przepuszczał w kości, a przy okazji opowiadał o starej pracy, z której wywalili go raptem miesiąc temu. Facet biegał między stolikami w prestiżowym lokalu na obrzeżach stolicy, gdzie zbierał zamówienia na wystawne obiadki. Składali je tylko ci uprzywilejowani skurwysyni, wszelkich mieszańców i nędzarzy bowiem odprawiano stamtąd z kwitkiem. Zwolniono go za panoszenie się po restauracyjnej kuchni, skąd zwykł podbierać alkohol i inne wyszukane delicje. Szczęśliwie podzielił się przy kartach jeszcze paroma innymi szczegółami, a on sprytnie zanotował je w pamięci. Bo podobno okazja czyni złodzieja.
Ciasny kołnierzyk białej koszuli i czarna mucha krępowały szyję; włosy ułożone były misternie, gustownie, twarz jaśniała natomiast świeżością i ładem. Wyglądał dobrze, pachniał mydłem i pianką do golenia, oczy miał wyjątkowo bystre; spodnie o prostym kroju krępował skórzany pasek wciśnięty między szlufki. Ciemna marynarka i buty zdradzały się taniością kiczowatych materiałów, ale blade światełko w korytarzyku nie objawiało takich niuansów. Dawno już nie był tak wymuskany, od dawna już nie miał sposobności kisić się w galowym stroju; dzisiaj był on jedynie przebraniem, przykrywką w prostej walce o zaopatrzenie, za które dostać miał niemałe pieniądze. Plan był dość swobodny, chodziło wszakże o wyczucie sytuacji, sprytną gadkę, może proste przekupstwo; żadnej innej artylerii nie dzierżył w dłoni, niegotowy też był na przedstawienia pełne gróźb i ściśniętych w pięści dłoni. Nie warto było ryzykować krzywizną nosa dla paru kilo cukru albo mąki.
Wieczór był wilgotny i duszny, zupełnie jakby zanosiło się na burzę. On bynajmniej nie planował rozpętać jej w dostojnym lokalu, a parę grzmotów nie stawało mu na drodze. Zaułki znanych mu dzielnic wyzierały cieniem, a latarnie migały niepokojąco; w beztrosce podążał jednak do tonącego w luksusie Wenus, z niewielką, prostą walizką w ręce. Na razie była jeszcze pusta, ale to miało zmienić się w niedługiej chwili. W to chciał przynajmniej wierzyć, przyłażąc z ulicy z lichym planem kradzieży.
Dostrzegł wreszcie długi budynek i podłużne okna, wyłażące z nich ogniki strojnych kinkietów i ciężkie sukna zasłon. Tamten pijaczek, którego bezwstydnie ograł jeszcze w kartach, gadał coś o zapleczu, gdzie zwykł wychodzić na papieroska. Rozejrzał się po okolicy i dojrzał masywne drzwi, brudny słoik pełny kiepów, trzy drewniane palety naśladujące prowizoryczne siedzisko. Przy wejściu raz po raz rozbrzmiewały śmiechy podpitych panienek i cwanych chłopaczków; tutaj nie widział jednak choćby żywej duszy, postanowił więc poczekać cierpliwie na zmęczonego robotą naiwniaka, który wpuści go bez większego namysłu. Między palcami ściskał jedynego fajeczka, zwlekał z jego podpaleniem. W końcu wejście zaskrzypiało, w progu ukazał się spocony, i chyba fatalnie wkurwiony kelner. A Michael właśnie wchodził w rolę.
Kurwa, co za młyn — stwierdził z niezadowoleniem, wtłaczając do płuc wyczekiwany dym. Gość spojrzał na niego pytającym wzrokiem, więc złodziejaszek pospieszył z wyjaśnieniem: — Arthur. Pracuję tu od trzech dni — dodał, spoglądając nań porozumiewawczo.
— Greg — przedstawił się tylko i uścisnął dłoń, ale niechętny był do dalszych rozmówek. Szybko spalili, co było, a potem Scaletta podążał za nim do środka, niby niechętnie i bez energii. Oczom ukazała się skromna szatnia dla pracowników, toalety dla personelu, wreszcie też kuchnia, pachnąca zachęcająco, emanująca parą i gorącem. Teczkę odstawił chwilowo na korytarzyku, coby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń; bystrze zapamiętywał układ pomieszczeń i mijane twarze. Niemowa z palarni zniknęła gdzieś już na restauracyjnej sali, ale na horyzoncie wyrastały kolejne mordy; nikt jednak nie zwracał na niego uwagi, całkiem sprytnie wtapiał się bowiem w lokalne środowisko, zgrywając sztywnego garsona. Szybko połapał się też w tutejszym systemie obowiązków; porządny zapierdol nijak przypominał jego leniwe wycieranie kufli w spelunie sprzed paru lat, gdzie raz na jakiś czas należało polać ohydnego piwska, czasem jeszcze przetrzeć kontuar wcale nieczystą szmatą. Od sprzątania tamtych kibli, zdrapywania krwi i rzygowin z podłóg, szczęśliwie był kto inny. Czasem trzeba było podnieść ciężką skrzynię z butelkami taniego jabola, albo wytargać z pubu jakąś moczymordę za fraki, ale bynajmniej nie musiał latać w te i we w te, zbierając zamówienia od roszczeniowych zjebów. Ci z jego byłego etatu zwykle nie mieli zębów i żadnych wpływów, więc sytuacja zarysowywała się zgoła inaczej.
Tuż obok serca zakładu znalazł wreszcie spiżarnię, zaryglowaną na cztery spusty. W kieszeni miał jednak zestaw magicznych wytrychów, którym migiem otworzył wrota do magazynu. Wszedł do środka z walizką w ręce, upewniając się zawczasu, że nikt nie przygląda się jego wybrykom. Oczy rozjaśniły się nadzieją, bo półki zastawione były wszystkim, czego dusza mogła zapragnąć. Na sam widok w brzuchu zaburczało mu głośno; zza ściany usłyszał jednak alarmujący hałas. Jakiś dupek wydzierał się na resztę. Nie miał zatem czasu na rozwleczone oględziny, tak też łapał to, co interesowało najbardziej jego zleceniodawczynię. Dojrzał prędko dwa pięćdziesięciogramowe opakowania pieprzu, obok leżała jeszcze stugramowa mieszanka korzennych przypraw; w naprzeciwległym rogu wypatrzył dwa kilogramy cukru, z myślą o sobie do środka wpakował natomiast butelkę Ognistej. Na odchodne dorzucił jeszcze dwa kilo pszennej mąki, a potem już zamykał szczelnie klamerki przepełnionej po brzegi torby. Po cichu wymknął się komórki, zaraz sprytnie pędził do drzwi, które otworzył mu przedtem niejaki Greg. Z kuchni dalej dobiegał krzyk sromotnego opierdolu; na dworze papierosa palił teraz otyły jegomość w fartuchu, też zupełnie niezainteresowany beztroskim kieszonkowcem, który z satysfakcją dźwigał w ręce ciężary niewidzianych od dawna luksusów. Dobrze było wiedzieć, co skrywały szafki szykownej restauracyjki; dobrze było znać krętą drogę do ciasnego kantorka, zawartością którego można by nakarmić co najmniej połowę tego cuchnącego miasta. Być może udawanie kelnera wyglądało jakąś alternatywą dla ryzykownego buszowania po obcych mieszkaniach. Tutaj nikt na niego nawet nie spojrzał.

| zt
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023

Strona 10 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10

Stoliki [część restauracyjna]
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach