Gabinet
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet
Gabinet jest miejscem, które rzadko użytkowane jest zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem; tylko czasem, wieczorami, czarodzieje przeglądają tu traktaty o smokach lub rodowe księgi. Nieduży regał wypełniony jest tomiszczami nie tylko z zakresu smokologii, ale również tomikami poezji, głównie francuskojęzycznymi. Tuż przy nim stoi fotel obity miękkim jasnym jedwabiem. Pod ręką znajduje się również wysoki stolik, podstawiony, by móc na nim ułożyć szklankę lub inną podręczną rzecz. Na przeciwległej ścianie wisi kilka skrzyżowanych ze sobą zabytkowych szpad należących do rodziny. Ścianę zdobi barwny arras ze sceną ogrodową, a centralne miejsce zajmuje solidne, ciężkie biurko.
Pokręcił lekko przecząco głową, słysząc jej negację, jakby dopiero teraz do niego dotarła moc zdarzeń, która rozległa się w trakcie wiecu; kpił z rodzin, które upatrywały swoje kobiety za zbyt słabe, by wziąć je ze sobą - tymczasem racja stanęła po ich stronie, Stonehege z politycznego zgromadzenia zamieniło się w centrum niepokojących zdarzeń i sam środek katastrofy. Potężne terromotio zatrzęsło ziemią, kilkoro czarodziejów straciło życie - a wśród nich mogła być Melisande. Naraził na niebezpieczeństwo najstarszą z sióstr, a wspomnienia wracały jak echo - czy wybaczyłby sobie kiedykolwiek, gdyby Melisande dołączyła do Marie jeszcze za jego życia - w tak młodym wieku? Nigdy, fakt, że zdołał ją ochronić, nie usprawiedliwiał go nadto. Powinien być lepiej przygotowany. Zadbać o nią lepiej, przygotować ją na taki obrót spraw - powinien być bardziej zapobiegawczy, a nauka na błędach na nic by się nie zdała, gdyby popełnił błąd krytyczny.
- Jedynie obnażył ich hipokryzje, te rody błądziły od dawna - stwierdził z niesmakiem, czysta krew była rzadka, cenna, wyjątkowa, każdy ród stojący do nich w opozycji był im zadrą w oku: nie mogli sobie pozwolić na utratę czarodziejów o tak doskonałym pochodzeniu. Ale oni - mieli to pochodzenie, tak jak tradycję, głęboko w pogardzie. Nie potrafił tego pojąć. - Selwynowie przejrzeli na oczy - zauważył, niepewien własnych słów; Morgana nie zrobiła na nim dobrego wrażenia, usiłując - nieudolnie - go wykpić, ale ta wiedźma była dla ognistego rodu jedyną szansą na obranie słusznej drogi. Oby nie straciła rozumu. - Pociągną za sobą innych, to tylko kwestia czasu - Był tego pewien. Wierzył, że Prewettowie, Longbottomowie czy Abbottowie jeszcze zawrócą. jeszcze przypomną sobie o swoich korzeniach i dostrzegą słuszność wyzbycia się mugolskiej zarazy, pojmą, że to jedyny sposób na ratunek ich świata: ocalenia go przed zgubą zalania wszędobylskim szlamem. Być może potrzebowali czasu - a być może kogoś, kto przetłumaczy im racje. Czarny Pan miał charyzmę, która była w stanie porwać każdego.
Spojrzał na siostrę, zastanawiając się nad jej pytaniem - a raczej nad odpowiedzią. Dla niego była oczywista, choć nigdy dotąd nie wypowiedział jej na głos, nigdy też nie słyszał pytania zadanego tak wprost. Nie odejmując od niej spojrzenia sięgnął dłonią do mankietów spiętych złotymi spinkami, które rozpiął i podciągnął w górę, odsłaniając lewe przedramię - wraz ze zdobiącym - szpecącym? - je tatuażem rysowanym w kształt czaszki, spomiędzy której szczęk wysuwał się wąż tak realistyczny, że przy przypadkowym zetknięciu wzrokiem mógłby uchodzić za żywego; tatuaż nie był zwykły, przesiąkał czarną magią, sycił się nią i zdawał się istnieć naprawdę w jakimś innym, przerażającym sensie. Kiedyś były noce, w trakcie których ten tatuaż niekiedy go przerażał, dziś już nosił go tylko z dumą.
- Moje życie - wypowiedział na głos cenę, bez żalu, bez lęku, bez wstrętu; była to wszak cena, którą poniósł dobrowolne i której nie żałował, wierząc, że wszystko, co otrzyma w zamian, będzie tego warte. Wierząc w niego: Czarnego Pana. - Odnalazłem go, kiedy Marie odeszła - dodał, zastanawiając się nad jej słowy, skrywał sekret długo, prawda, lecz odkryć go wcześniej nie mógł. Nie powinien. Czarodzieje wciąż nie potrafili zrozumieć, a on musiał chronić swoją rodzinę. - Dał mi władzę nad życiem i śmiercią, Melisande - To dzięki niemu, to za jego nauką, za jego pomocą, władał czarną magią na tyle sprawnie, by poruszenie martwego ciała nie sprawiało mu trudności, nie potrafił tego samego uczynić z umysłem - lecz wciąż wierzył, że i tę barierę będzie potrafił pokonać. Kiedyś. - Lord Voldemort to najpotężniejszy czarodziej, jakiego kiedykolwiek ujrzała historia - stwierdził w jego oczach oczywistość, obcą jednak dla jego siostry. Widział jego dokonania, na własnej skórze odczuł jego moc - i dane mu było uszczknąć jej drobin dla siebie samego. - Niektórzy podążają za nim z lęku, inni szukając protekcji, są głupcy, którymi kieruje wyłącznie ciekawość. Ale niektórzy wierzą - wierzą w niego i w jego ideę, wierzą i pomagają mu osiągnąć jego cel. - Nie sądził, by miała wątpliwości, w której z tych grup znajdował się on sam. A teraz - również jego rodzina, którą miał poprowadzić.
- Wtedy nie byłem pewien - Działania były ostrożniejsze, Czarny Pan nie chciał atakować od razu. Ale dzisiejszy dzień miał najwyraźniej zmienić wszystko. Nie wiedział, co przyniesie przyszłość - ale wiedział, gdzie będzie w niej jego miejsce. - Teraz na pewno. Longbottom nie odpuści. I zapewne zgromadzi wokół siebie popleczników gotowych do walki za nic nie znaczącą mniejszość. Będziemy musieli się na to przygotować. - Nie wiedział, czy Zakon Feniksa stanie za Longbottomem - to były tylko czcze domysły, wiedzieli o wrogu znacznie mniej, niż powinni.
- Jedynie obnażył ich hipokryzje, te rody błądziły od dawna - stwierdził z niesmakiem, czysta krew była rzadka, cenna, wyjątkowa, każdy ród stojący do nich w opozycji był im zadrą w oku: nie mogli sobie pozwolić na utratę czarodziejów o tak doskonałym pochodzeniu. Ale oni - mieli to pochodzenie, tak jak tradycję, głęboko w pogardzie. Nie potrafił tego pojąć. - Selwynowie przejrzeli na oczy - zauważył, niepewien własnych słów; Morgana nie zrobiła na nim dobrego wrażenia, usiłując - nieudolnie - go wykpić, ale ta wiedźma była dla ognistego rodu jedyną szansą na obranie słusznej drogi. Oby nie straciła rozumu. - Pociągną za sobą innych, to tylko kwestia czasu - Był tego pewien. Wierzył, że Prewettowie, Longbottomowie czy Abbottowie jeszcze zawrócą. jeszcze przypomną sobie o swoich korzeniach i dostrzegą słuszność wyzbycia się mugolskiej zarazy, pojmą, że to jedyny sposób na ratunek ich świata: ocalenia go przed zgubą zalania wszędobylskim szlamem. Być może potrzebowali czasu - a być może kogoś, kto przetłumaczy im racje. Czarny Pan miał charyzmę, która była w stanie porwać każdego.
Spojrzał na siostrę, zastanawiając się nad jej pytaniem - a raczej nad odpowiedzią. Dla niego była oczywista, choć nigdy dotąd nie wypowiedział jej na głos, nigdy też nie słyszał pytania zadanego tak wprost. Nie odejmując od niej spojrzenia sięgnął dłonią do mankietów spiętych złotymi spinkami, które rozpiął i podciągnął w górę, odsłaniając lewe przedramię - wraz ze zdobiącym - szpecącym? - je tatuażem rysowanym w kształt czaszki, spomiędzy której szczęk wysuwał się wąż tak realistyczny, że przy przypadkowym zetknięciu wzrokiem mógłby uchodzić za żywego; tatuaż nie był zwykły, przesiąkał czarną magią, sycił się nią i zdawał się istnieć naprawdę w jakimś innym, przerażającym sensie. Kiedyś były noce, w trakcie których ten tatuaż niekiedy go przerażał, dziś już nosił go tylko z dumą.
- Moje życie - wypowiedział na głos cenę, bez żalu, bez lęku, bez wstrętu; była to wszak cena, którą poniósł dobrowolne i której nie żałował, wierząc, że wszystko, co otrzyma w zamian, będzie tego warte. Wierząc w niego: Czarnego Pana. - Odnalazłem go, kiedy Marie odeszła - dodał, zastanawiając się nad jej słowy, skrywał sekret długo, prawda, lecz odkryć go wcześniej nie mógł. Nie powinien. Czarodzieje wciąż nie potrafili zrozumieć, a on musiał chronić swoją rodzinę. - Dał mi władzę nad życiem i śmiercią, Melisande - To dzięki niemu, to za jego nauką, za jego pomocą, władał czarną magią na tyle sprawnie, by poruszenie martwego ciała nie sprawiało mu trudności, nie potrafił tego samego uczynić z umysłem - lecz wciąż wierzył, że i tę barierę będzie potrafił pokonać. Kiedyś. - Lord Voldemort to najpotężniejszy czarodziej, jakiego kiedykolwiek ujrzała historia - stwierdził w jego oczach oczywistość, obcą jednak dla jego siostry. Widział jego dokonania, na własnej skórze odczuł jego moc - i dane mu było uszczknąć jej drobin dla siebie samego. - Niektórzy podążają za nim z lęku, inni szukając protekcji, są głupcy, którymi kieruje wyłącznie ciekawość. Ale niektórzy wierzą - wierzą w niego i w jego ideę, wierzą i pomagają mu osiągnąć jego cel. - Nie sądził, by miała wątpliwości, w której z tych grup znajdował się on sam. A teraz - również jego rodzina, którą miał poprowadzić.
- Wtedy nie byłem pewien - Działania były ostrożniejsze, Czarny Pan nie chciał atakować od razu. Ale dzisiejszy dzień miał najwyraźniej zmienić wszystko. Nie wiedział, co przyniesie przyszłość - ale wiedział, gdzie będzie w niej jego miejsce. - Teraz na pewno. Longbottom nie odpuści. I zapewne zgromadzi wokół siebie popleczników gotowych do walki za nic nie znaczącą mniejszość. Będziemy musieli się na to przygotować. - Nie wiedział, czy Zakon Feniksa stanie za Longbottomem - to były tylko czcze domysły, wiedzieli o wrogu znacznie mniej, niż powinni.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Obserwowała go uważnie, spokojnie, jednka nadal czuła jak drżenie w które wpariły jej ciało ostatnie wydarzenia. Teraz zdawała się już spokojniejsza, jednak nadal przeżywała wszystko to, co spotkało ją podczas czytu. Ale nie żałowała, że się tam znalazła. Gdyby nie wziął jej ze sobą, gdyby podczas tak ważnego wydarzenia musiała pozostać w rodzinnych włościach poczułaby się zdradzona w jakiś sposób. Wszystkie zapewnienia o jej wartości wyrastającej nad mężczyzn nie miałby dla niej znaczenia, gdyby nie było jej dziś tam. Widziała ruch głową.
- Nie wyrzucaj sobie tego. To ja powinnam być silniejsza. - powiedziała spokojnie nie chcąc by zadręczał się czymś, do czego nie doszło głównie z powodu jej własnej niewiedzy i braku umiejętności. - Naucz mnie jak taką być. - wyraziła swoje pragnienie w formie prośby, lecz nie pytanie. Twarz zmarszczyła się lekko na kolejne słowa. Miał rację, błądziły. Wszak błądzić, było rzeczą ludzką. Jako badacz nie raz stawiała nieodpowiednie wnioski, lecz skurpulatnie oburzała nieprawidłowe tezy. Jak jednak ktoś mógł tego dokonać, jeśli nawet nie podejmował się badań? Kiedy nie próbował podejść do problemu i się z nim zmierzyć? Takie zachowanie mogło doprowadzić do ich końca, wiedzieli o tym oboje. Pokręciła lekko głową.
- Morgana, Tristanie. - zauważyła unosząc kielich do ust. Wzrok zatrzymał się na wysokim meblu, który na swoich półkach skrywał księgi różnej maści. - Czy młody Selwyn mówił prawdę? - zapytała spokojnie unosząc spojrzenie na brata. Musiała wiedzieć, a może zwyczajnie chciała. Potrzebowała odpowiedzi na pytania, a to było jedno z nich. Liczyła na to, że nie będzie skrywał przed nią żadnych kolejnych tajemnic, teraz, gdy na wierzch zdawało się wychodzić już wszystko. Chciała wierzyć, że inne rody pójdą za Selwynami, czy to co ostatnio stało się podczas zaślubin dwóch rodów nie było jasnym znakiem?
Ich spojrzenia się spotkały, nie bała się pytać. Nigdy się nie bała. Wiedziała, że gdyby jej pytanie było nieodpowiednie, nie otrzymałaby odpowiedzi. Zwłaszcza, że takie rozmowy nigdy nie posiadały świadków. Ufała mu, jak nikomu innemu i wiedział o tym.
Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu, choć podskórnie właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała. Widziała potęgę lorda Voldemorta. Zaraz zniknęło ono z jej twarzy. Pojawiła się zmarszczka, która przecięła czoło.
- Każdy posiada tą władzę, Tristanie. - wymknęło się z jej ust łagodnie. - Nawet ja. Mogę zabić, mogę dać życie. - mówiła dalej, cicho, cieszyła się, że wuj opuścił ich szybko i pozwolił na tę rozmowę. Nadal nie rozumiała wszystkiego, a bardzo pragnęła to pojąć. - Widziałam, jego potęgę. Widziałam moc w spojrzeniu. - miała tą minę, tą która świadczyła o głębokich przemyśleniach, o wnioskach i tezach, które pojawiły się jedna po drugiej - nad czym nie potrafiła zapanować. Chwilę milczała, czasem zerkając na niego, by znów zapatrzyć się przed siebie. Głowa przechyliła się lekko w prawą stronę. - Oddałam mu pokłon, ale to tobie ufam i tobie wierzę. Co się stanie, kiedy osiągnie swój cel? Jakie kroki powinnam podjąć jakie następne? - pytania wyłaniały się jedno za drugim, ale nie zachowywała ich tylko dla siebie, Mówiła, spokojna, bezpieczna, słuchana.
- Jak mam się przygotować na to, co nadchodzi? - kolejne pytanie, gdy jego usta opowiadały o Longbottomie. Była poruszona tym wszystkim co działo się wokół niej. I nie umiała się odnaleźć. Potrzebowała w tym pomocy. Kierunku. Nie wiedziała co powinna robić dalej. Nie mogła udawać, że o niczym nie wie. Choć, gdyby Tristan poprosiłby o to właśnie tego zadania by się podjęła.
- Nie wyrzucaj sobie tego. To ja powinnam być silniejsza. - powiedziała spokojnie nie chcąc by zadręczał się czymś, do czego nie doszło głównie z powodu jej własnej niewiedzy i braku umiejętności. - Naucz mnie jak taką być. - wyraziła swoje pragnienie w formie prośby, lecz nie pytanie. Twarz zmarszczyła się lekko na kolejne słowa. Miał rację, błądziły. Wszak błądzić, było rzeczą ludzką. Jako badacz nie raz stawiała nieodpowiednie wnioski, lecz skurpulatnie oburzała nieprawidłowe tezy. Jak jednak ktoś mógł tego dokonać, jeśli nawet nie podejmował się badań? Kiedy nie próbował podejść do problemu i się z nim zmierzyć? Takie zachowanie mogło doprowadzić do ich końca, wiedzieli o tym oboje. Pokręciła lekko głową.
- Morgana, Tristanie. - zauważyła unosząc kielich do ust. Wzrok zatrzymał się na wysokim meblu, który na swoich półkach skrywał księgi różnej maści. - Czy młody Selwyn mówił prawdę? - zapytała spokojnie unosząc spojrzenie na brata. Musiała wiedzieć, a może zwyczajnie chciała. Potrzebowała odpowiedzi na pytania, a to było jedno z nich. Liczyła na to, że nie będzie skrywał przed nią żadnych kolejnych tajemnic, teraz, gdy na wierzch zdawało się wychodzić już wszystko. Chciała wierzyć, że inne rody pójdą za Selwynami, czy to co ostatnio stało się podczas zaślubin dwóch rodów nie było jasnym znakiem?
Ich spojrzenia się spotkały, nie bała się pytać. Nigdy się nie bała. Wiedziała, że gdyby jej pytanie było nieodpowiednie, nie otrzymałaby odpowiedzi. Zwłaszcza, że takie rozmowy nigdy nie posiadały świadków. Ufała mu, jak nikomu innemu i wiedział o tym.
Jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu, choć podskórnie właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała. Widziała potęgę lorda Voldemorta. Zaraz zniknęło ono z jej twarzy. Pojawiła się zmarszczka, która przecięła czoło.
- Każdy posiada tą władzę, Tristanie. - wymknęło się z jej ust łagodnie. - Nawet ja. Mogę zabić, mogę dać życie. - mówiła dalej, cicho, cieszyła się, że wuj opuścił ich szybko i pozwolił na tę rozmowę. Nadal nie rozumiała wszystkiego, a bardzo pragnęła to pojąć. - Widziałam, jego potęgę. Widziałam moc w spojrzeniu. - miała tą minę, tą która świadczyła o głębokich przemyśleniach, o wnioskach i tezach, które pojawiły się jedna po drugiej - nad czym nie potrafiła zapanować. Chwilę milczała, czasem zerkając na niego, by znów zapatrzyć się przed siebie. Głowa przechyliła się lekko w prawą stronę. - Oddałam mu pokłon, ale to tobie ufam i tobie wierzę. Co się stanie, kiedy osiągnie swój cel? Jakie kroki powinnam podjąć jakie następne? - pytania wyłaniały się jedno za drugim, ale nie zachowywała ich tylko dla siebie, Mówiła, spokojna, bezpieczna, słuchana.
- Jak mam się przygotować na to, co nadchodzi? - kolejne pytanie, gdy jego usta opowiadały o Longbottomie. Była poruszona tym wszystkim co działo się wokół niej. I nie umiała się odnaleźć. Potrzebowała w tym pomocy. Kierunku. Nie wiedziała co powinna robić dalej. Nie mogła udawać, że o niczym nie wie. Choć, gdyby Tristan poprosiłby o to właśnie tego zadania by się podjęła.
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Patrzył na nią, gdy usłyszał prośbę, wypowiedziane pragnienie; patrzył, nie będąc pewnym, co z tą prośbą uczynić. Nadchodziły ciężkie czasy, a przeszłość nauczyła ich rodzinę nie liczyć na nikogo innego w kwestii ich bezpieczeństwa - wysłana na łono innej rodziny Marie nie przetrwała. Melisande miała w sobie siłę podobną do siły swojej matki, choć zapewne żadna z nich nie przyznałaby tego na głos: ale to było za mało. Potrzebowała doświadczenia, ale gdzieś to doświadczenie musiała zdobyć - była już dość dorosła, by o sobie decydować. I dość rozsądna, by dać jej do rąk odpowiednie narzędzia. Pewnego dnia mogła stać się jak Morgana - silna, potężna i zdeterminowana. Pytała o Selwyna, a Tristan nie miał pewności, czy była gotowa usłyszeć odpowiedź. Ale dostrzegła przecież znak na jego ręce, wiedziała też, jaki zabłysnął wtedy na niebie.
- Byłem pewien, że nie przeżył - odpowiedział tylko, szczerze, dając jej się domyślić reszty; miał skończyć w wir anomalii i zniknąć, nie niosąc za sobą wspomnień tamtych ponurych wydarzeń. Pokręcił głową przecząco, odpędzając natrętne myśli. Uśmiechnął się, subtelnie, na odpowiedź siostry, z pewnym pobłażaniem: nie rozumiała tego, o czym mówił, ale miała prawo nie rozumieć. Potęga, jaką uszczknął dzięki Czarnemu Panu, była niezrównana.
- Potrafisz zabić - powtórzył za nią - czyżby? - Przekrzywił lekko głowę, teoretycznie tak, wlanie do filiżanki trucizny, przyłożenie noża do szyi, wbicie kołka w serce; to wszystko teoretycznie miało sens, inną sprawą było, czy Melisande nie zawahałaby się w ostatniej chwili, a nade wszystko: czy ktokolwiek pozwoliłby jej podejść do siebie z nożem. Zabił jednego ministra, pod jego komendą zginał drugi, a dziś stanął na czele rodu mogąc szastać wieloma. Możliwość zerwania czyjejś żyły nie była władzą nad śmiercią - ale to Melisande musiała zrozumieć sama, nie zamierzał wygłaszać czczych przechwałek odnoszących się do własnych umiejętności. - Jesteś kobietą - przytaknął - jesteś w stanie dać życie - Nie potrafił tego każdy, brzemienność była cudem właściwym płci słabszej. - A czy potrafisz zza tej granicy wrócić zmarłego? - Ożywienie zwłok nie było dla niego wyczynem, już nie, i choć wciąż nie potrafił sięgnąć duszy wierzył, że pewnego dnia się to wydarzy. Potęga, o której mówił, była znacznie większa od tej, którą jego siostra potrafiła sobie wyobrazić. Ale zrozumienie przychodzi z czasem - jak i do niego przyszło, z czasem. Wpatrywał się w nią, dostrzegłszy strapiony wyraz, wsłuchując się w wypowiadane myśli, chcąc pojąć z nich jak najwięcej: dzisiejszy dzień miał zmienić więcej, mu się wydawało początkowo.
- Jego wola jest moją wolą - odparł na jej słowa, z przekonaniem, bo w Czarnego Pana wierzył; bo był gotów mu oddać znacznie więcej, niż własne życie - cały należał do niego. Dalsze słowa siostry były trudniejsze, a on potrzebował chwili, by zważyć w myślach różnorodne argumenty. - Nie musisz tego robić - odparł, sięgając wzrokiem jej oczu, chcąc przejrzeć je na tyle, na ile je znał. A znał ją przecież lepiej, niż ona sama - pamiętał z jej życia więcej niż ona, był starszy.
- Ale - dodał zaraz - jeśli jesteś pewna, że tego chcesz, przygotuję cię. - Ufał nie tylko jej umysłowi, ale i rozsądkowi i powściągliwości. To jeszcze nie był jej czas, jednak już mogła zacząć kroczyć ku obranemu celu. - Tak staniesz się silniejsza - kontynuował - tak rozwikłasz tajemnice. - I w końcu sięgniesz po realną władzę, ale ku temu miała jeszcze daleką drogę. - Tak pojmiesz więcej, niż sądziłaś, że umysł jest w stanie pojąć. - Jeśli miał przeprowadzić siostrę po najmocniej zacienionych ścieżkach najmroczniejszej ze sztuk magicznych, nie zamierzał tego zrobić ani pochopnie ani w sposób nieprzemyślany. Nigdy nie naraziłby jej na niebezpieczeństwo. - Kiedy osiągnie swój cel, nasz nowy wspaniały świat będzie wolny od szlamu, mugolskiej krwi, a czarodzieje tacy jak my zostaną otoczeni należnymi nam zaszczytami. Nikt nie zwątpi w naszą niezachwianą pozycję. Nikt nie odważy się opluć szlachetnego nazwiska, a tym, którzy będą to robić - jak kiedyś - wyrywane będą języki. Nasze dzieci wychowają się z dala od wesz czarodziejskiego świata, pozbędziemy się mugolskiego brudu - tak z miast, jak z powietrza. Nasze smoki przestaną wdychać ich dym i chorować, a na wolności - staną się bezpieczne. To gra, która toczy się o wielką stawkę - stawkę, za którą warto podjąć walkę. Nie musisz tego robić - powtórzył, rolą niewiasty nie było walczyć, nie wymagał tego od niej i chciał, by o tym wiedziała. - Twój pokłon był poparciem dla idei Czarnego Pana, które z pewnością dostrzegł, obejmując cię swoją łaską. Jesteś bezpieczna. Nim wskażę ci kierunek, muszę wiedzieć, na co gotowa jesteś ty. - W szklanym kloszu nigdy nie czuła się jak w domu, wiedział o tym. Siedzenie z założonymi rękami ją nużyło, bystry umysł poszukiwał wyzwań. Rozmówki o haftowaniu, sukienkach i tańcach nie leżały pośród jej zainteresowań - mocniej interesowała ją wielka polityka, do której wcale nie miała zamkniętego wstępu.
- Byłem pewien, że nie przeżył - odpowiedział tylko, szczerze, dając jej się domyślić reszty; miał skończyć w wir anomalii i zniknąć, nie niosąc za sobą wspomnień tamtych ponurych wydarzeń. Pokręcił głową przecząco, odpędzając natrętne myśli. Uśmiechnął się, subtelnie, na odpowiedź siostry, z pewnym pobłażaniem: nie rozumiała tego, o czym mówił, ale miała prawo nie rozumieć. Potęga, jaką uszczknął dzięki Czarnemu Panu, była niezrównana.
- Potrafisz zabić - powtórzył za nią - czyżby? - Przekrzywił lekko głowę, teoretycznie tak, wlanie do filiżanki trucizny, przyłożenie noża do szyi, wbicie kołka w serce; to wszystko teoretycznie miało sens, inną sprawą było, czy Melisande nie zawahałaby się w ostatniej chwili, a nade wszystko: czy ktokolwiek pozwoliłby jej podejść do siebie z nożem. Zabił jednego ministra, pod jego komendą zginał drugi, a dziś stanął na czele rodu mogąc szastać wieloma. Możliwość zerwania czyjejś żyły nie była władzą nad śmiercią - ale to Melisande musiała zrozumieć sama, nie zamierzał wygłaszać czczych przechwałek odnoszących się do własnych umiejętności. - Jesteś kobietą - przytaknął - jesteś w stanie dać życie - Nie potrafił tego każdy, brzemienność była cudem właściwym płci słabszej. - A czy potrafisz zza tej granicy wrócić zmarłego? - Ożywienie zwłok nie było dla niego wyczynem, już nie, i choć wciąż nie potrafił sięgnąć duszy wierzył, że pewnego dnia się to wydarzy. Potęga, o której mówił, była znacznie większa od tej, którą jego siostra potrafiła sobie wyobrazić. Ale zrozumienie przychodzi z czasem - jak i do niego przyszło, z czasem. Wpatrywał się w nią, dostrzegłszy strapiony wyraz, wsłuchując się w wypowiadane myśli, chcąc pojąć z nich jak najwięcej: dzisiejszy dzień miał zmienić więcej, mu się wydawało początkowo.
- Jego wola jest moją wolą - odparł na jej słowa, z przekonaniem, bo w Czarnego Pana wierzył; bo był gotów mu oddać znacznie więcej, niż własne życie - cały należał do niego. Dalsze słowa siostry były trudniejsze, a on potrzebował chwili, by zważyć w myślach różnorodne argumenty. - Nie musisz tego robić - odparł, sięgając wzrokiem jej oczu, chcąc przejrzeć je na tyle, na ile je znał. A znał ją przecież lepiej, niż ona sama - pamiętał z jej życia więcej niż ona, był starszy.
- Ale - dodał zaraz - jeśli jesteś pewna, że tego chcesz, przygotuję cię. - Ufał nie tylko jej umysłowi, ale i rozsądkowi i powściągliwości. To jeszcze nie był jej czas, jednak już mogła zacząć kroczyć ku obranemu celu. - Tak staniesz się silniejsza - kontynuował - tak rozwikłasz tajemnice. - I w końcu sięgniesz po realną władzę, ale ku temu miała jeszcze daleką drogę. - Tak pojmiesz więcej, niż sądziłaś, że umysł jest w stanie pojąć. - Jeśli miał przeprowadzić siostrę po najmocniej zacienionych ścieżkach najmroczniejszej ze sztuk magicznych, nie zamierzał tego zrobić ani pochopnie ani w sposób nieprzemyślany. Nigdy nie naraziłby jej na niebezpieczeństwo. - Kiedy osiągnie swój cel, nasz nowy wspaniały świat będzie wolny od szlamu, mugolskiej krwi, a czarodzieje tacy jak my zostaną otoczeni należnymi nam zaszczytami. Nikt nie zwątpi w naszą niezachwianą pozycję. Nikt nie odważy się opluć szlachetnego nazwiska, a tym, którzy będą to robić - jak kiedyś - wyrywane będą języki. Nasze dzieci wychowają się z dala od wesz czarodziejskiego świata, pozbędziemy się mugolskiego brudu - tak z miast, jak z powietrza. Nasze smoki przestaną wdychać ich dym i chorować, a na wolności - staną się bezpieczne. To gra, która toczy się o wielką stawkę - stawkę, za którą warto podjąć walkę. Nie musisz tego robić - powtórzył, rolą niewiasty nie było walczyć, nie wymagał tego od niej i chciał, by o tym wiedziała. - Twój pokłon był poparciem dla idei Czarnego Pana, które z pewnością dostrzegł, obejmując cię swoją łaską. Jesteś bezpieczna. Nim wskażę ci kierunek, muszę wiedzieć, na co gotowa jesteś ty. - W szklanym kloszu nigdy nie czuła się jak w domu, wiedział o tym. Siedzenie z założonymi rękami ją nużyło, bystry umysł poszukiwał wyzwań. Rozmówki o haftowaniu, sukienkach i tańcach nie leżały pośród jej zainteresowań - mocniej interesowała ją wielka polityka, do której wcale nie miała zamkniętego wstępu.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pewnie patrzyła na brata, gdy z jej ust wydobywała się konkretna prośba. Gdyby nie on, mogłaby nie poradzić sobie sama. Musiała stać się silniejsza, na wypadek, gdyby kiedyś znalazła się właśnie bez niego. Choć wiedziała, że jej zaletą nie jest siła a logiczny umysł i zdolność do dedukcji. Nie dla niej były pojedynki, nie pasowała do walki na froncie, jej umiejętności magiczne były przeciętne. Wystarczające dotychczas, do zwykłego, spokojnego życia. Jednak, czy to nie zbliżało się ku końcowi? Przynajmniej tymczasowo. Uniosła lekko brwi, które zaraz zmarszczyła, powoli - nadal układając wszystko w głowie - skinęła nią, na potwierdzenie przyjęcia tej wiadomości i zaakceptowanie jej. Martwy świadek, który przeżył. Mięsień drgnął na jej policzku, gdy zaciskała szczęki. Fakt, że żył mógł zdecydowanie zaszkodzić. Nie mógł, prawdopodobnie już szkodził. Trudno było powiedzieć, jak wielu osobom zdołał już przekazać swoje informacje. Trzeba było się tym zająć, jednak była pewna, że Tristan podejmie odpowiednie kroki. Zamrugała jakby wyciągając się z zamyślenia widząc jego uśmiech i słysząc słowa, które wypowiadały jego usta. Spojrzała na niego z stalową pewnością i wyzwaniem.
- Chcesz bym udowodniła swoje słowa? - zapytała lekko rozdrażniona. Nigdy nie poświęcała temu więcej uwagi. Nigdy nie musiała pochylać się nad tą konkretną sprawą. Jednak, głównie dlatego, że większość problemów które posiadała, rozwiązywały się przed podjęciem jej działania - i doskonale zdawała sobie sprawę, że większość z nich została załatwiona przez Tristana. Gdyby musiała, gdyby od tego zależało dobro jej rodziny, czy rezerwatu nie zastanawiałaby się nad życiem innej osoby. Miała możliwości, nie musiała sama uciekać się do ubrudzenia własnych rąk. Zmarszczyła brwi. - Wiem, że nie mam siły. Ale oboje wiemy, że zabić można na wiele sposobów. Nigdy nie musiałam tego robić. Możliwe, że dopadłyby mnie wątpliwości. Ale kiedy stajesz przed wyborem, kiedy na szali stoi wszystko, sądzisz że zawahałbym się? - nie odejmowała od niego spojrzenia gdy mówił dalej. Jej brwi uniosły się ku górze w wyrazie zdziwienia. Patrzyła na niego milcząc. - Znasz odpowiedź na to pytanie. - powiedziała jedynie, oboje zdawali sobie sprawę z tego, że nie potrafiła tego dokonać. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Co raz umarło, pozostawało dla niej zmarłe. Nie sądziła, że istnieje siła potrafiąca to cofnąć. Słuchała go spokojnie, gdy odpowiadał na zadane przez nię pytania. Usta zaciskały się w wąską linijkę, gdy dokładnie rozpatrywała każdy z aspektów. Miał rację, nie musiała. Ale nie była w stanie cofnąć się do poziomu niewiedzy. Mogła go poprosić o wymazanie tego wspomnienia, jednak nie chciała. Chciała wiedzieć, mieć świadomość tego, co działo się wokół niej. W końcu, chciała być część nowego świata. Chciała by jej dzieci wychowywały się pośród swoich, nie stając obok tych, którzy niegodni byli choćby ich spojrzenia.
- Nie muszę. - zgodziła się z nim odciągając na chwilę spojrzenie, które zawiesiło się na oknie zza którego widać było jedynie ciemność i światło, które odbijało się od szyby i rozświetlało wnętrze pomieszczenia. Uniosła do ust kielich i upiła z niego odrobinę czując jak cierpki napój wędruje w dół przełyku. Jej spojrzenie powróciło do brata. - Możliwe, że wygodniejsze i łatwiejsze byłoby zapomnieć o tej rozmowie. - mówiła dalej, jej głos znaczył się pewnością i zdecydowaniem. - Ale nigdy nie chodziłam na skróty. - a to właśnie oznaczałoby usunięcie wspomnienia. Wybranie łatwiejszej drogi, powrócenie do bycie nieświadomym. Tylko co, jeśli postanowiłaby nie przygotować się, a życie postawiłoby ją w sytuacji niespodziewanej i do tego bez narzędzi. - Przygotuj mnie. - wystosowała prośbę. - Chcę wiedzieć, żeby móc reagować. Nie umiem walczyć, nigdy nie musiałam, ale chcę tworzyć świat o którym mówiłeś. - wypowiedziała, podejmując decyzję. Nie zamierzała się cofać. Miała zamiar postawić kolejny krok na przód, a potem następny i kolejny. Nieważne, jak ciężkie będzie ich podjęcie.
- Chcesz bym udowodniła swoje słowa? - zapytała lekko rozdrażniona. Nigdy nie poświęcała temu więcej uwagi. Nigdy nie musiała pochylać się nad tą konkretną sprawą. Jednak, głównie dlatego, że większość problemów które posiadała, rozwiązywały się przed podjęciem jej działania - i doskonale zdawała sobie sprawę, że większość z nich została załatwiona przez Tristana. Gdyby musiała, gdyby od tego zależało dobro jej rodziny, czy rezerwatu nie zastanawiałaby się nad życiem innej osoby. Miała możliwości, nie musiała sama uciekać się do ubrudzenia własnych rąk. Zmarszczyła brwi. - Wiem, że nie mam siły. Ale oboje wiemy, że zabić można na wiele sposobów. Nigdy nie musiałam tego robić. Możliwe, że dopadłyby mnie wątpliwości. Ale kiedy stajesz przed wyborem, kiedy na szali stoi wszystko, sądzisz że zawahałbym się? - nie odejmowała od niego spojrzenia gdy mówił dalej. Jej brwi uniosły się ku górze w wyrazie zdziwienia. Patrzyła na niego milcząc. - Znasz odpowiedź na to pytanie. - powiedziała jedynie, oboje zdawali sobie sprawę z tego, że nie potrafiła tego dokonać. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Co raz umarło, pozostawało dla niej zmarłe. Nie sądziła, że istnieje siła potrafiąca to cofnąć. Słuchała go spokojnie, gdy odpowiadał na zadane przez nię pytania. Usta zaciskały się w wąską linijkę, gdy dokładnie rozpatrywała każdy z aspektów. Miał rację, nie musiała. Ale nie była w stanie cofnąć się do poziomu niewiedzy. Mogła go poprosić o wymazanie tego wspomnienia, jednak nie chciała. Chciała wiedzieć, mieć świadomość tego, co działo się wokół niej. W końcu, chciała być część nowego świata. Chciała by jej dzieci wychowywały się pośród swoich, nie stając obok tych, którzy niegodni byli choćby ich spojrzenia.
- Nie muszę. - zgodziła się z nim odciągając na chwilę spojrzenie, które zawiesiło się na oknie zza którego widać było jedynie ciemność i światło, które odbijało się od szyby i rozświetlało wnętrze pomieszczenia. Uniosła do ust kielich i upiła z niego odrobinę czując jak cierpki napój wędruje w dół przełyku. Jej spojrzenie powróciło do brata. - Możliwe, że wygodniejsze i łatwiejsze byłoby zapomnieć o tej rozmowie. - mówiła dalej, jej głos znaczył się pewnością i zdecydowaniem. - Ale nigdy nie chodziłam na skróty. - a to właśnie oznaczałoby usunięcie wspomnienia. Wybranie łatwiejszej drogi, powrócenie do bycie nieświadomym. Tylko co, jeśli postanowiłaby nie przygotować się, a życie postawiłoby ją w sytuacji niespodziewanej i do tego bez narzędzi. - Przygotuj mnie. - wystosowała prośbę. - Chcę wiedzieć, żeby móc reagować. Nie umiem walczyć, nigdy nie musiałam, ale chcę tworzyć świat o którym mówiłeś. - wypowiedziała, podejmując decyzję. Nie zamierzała się cofać. Miała zamiar postawić kolejny krok na przód, a potem następny i kolejny. Nieważne, jak ciężkie będzie ich podjęcie.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie miała w sobie pokory. To dobrze - nie potrzebowała jej, była jego siostrą, był przekonany o jej zdolnościach i naturalnym talencie. Rozdrażnienie wyraźnie rozbrzmiewało w jej głosie, odbierała jego słowa jako wyzwanie: nie chciał go przed nią stawiać. Nie wątpił, że rozumiała słowa, które wypowiadała - i że do wszystkiego, co powie jej on, podejdzie z należytą starannością.
- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział zatem dziwnie, niecodziennie łagodnie; nawet jeśli nie lękała się swoich skrupułów to wciąż - mówił o potędze, która znacznie wykraczała poza jej możliwości. Poza rodzinne wpływy, poza wartość pieniądza, poza działania ludzi, którzy przecież często zawodzili. Jeszcze tego nie pojmowała, tak jak nie pojmowała jego wielkości - ale to się miało wkrótce zmienić. Nie mówił o rodzinnych utarczkach, wojnach pomiędzy rodzinami, nie mówił o nieostrożnej służbie, która wiedziała zbyt dużo - mówił o świecie wielkiej polityki, w której nie można było liczyć na potknięcie przeciwnika. Pojmał Grindelwalda własnymi rękami i miał ochotę to samo uczynić z Longbottomem, sprawdzając, jak potężnym aurorem stary Harold tak naprawdę był. - Zrobisz wszystko dla rodziny - wiedział o tym, nie musiała go zapewniać, że tak się stanie. Przez myśl nie przeszło mu, by mogła zachować się inaczej. Nie potrzebował jej zapewnień, nie wątpił w to nigdy. - Ale nie możesz przy tym narazić siebie, bo w ten sposób też skrzywdzisz rodzinę - Była potrzebna. Żywa, piękna, zdolna i mądra. - Potrzebujesz wiedzy, jak zrobić wszystko, nie ryzykując przy tym niczym - To właśnie mógł dać jej Czarny Pan - protekcję, doświadczenie, osiągnięcie oddanego celu. Czasem - wcale nie tak często - pewne ofiary były konieczne, ale to zawsze musiały być ofiary podłożone celowo, nigdy - położone przypadkiem. Wysłuchaj jej decyzji w ciszy, z powagą, w jakiś sposób odczuwając z siostry dumę; nigdy nie zachęcał jej, by stanęła po stronie Czarnego Pana, upatrując to za zbyt niebezpieczne, jednak Melisande sama odnalazła drogę: i wiedziała, że chce nią wyruszyć. Nie miał prawa jej tego odmawiać - znał ją, wiedział, że okaże się cennym nabytkiem dla rycerzy. Wiedział, że jej umysł był bystrzejszy od większości czarodziejów zgromadzonych przy stole obrad. I, wreszcie, wiedział też, że jest w stanie uczynić z niego użytek.
- Nie musisz walczyć - choć jeśli spłynie na ciebie łaska Czarnego Pana, zgłębisz mroczną sztukę na tyle mocno, że i walka nie będzie stanowiła dla ciebie wyzwania. Staniesz się silniejsza, niż myślisz, że potrafisz być. - Silniejsza nawet niż twoja matka. Wysunął dłoń, by nieświadomie protekcjonalnym gestem zasunąć jej za ucho kosmyk włosów wyplątany w trakcie zawieruchy pod Stonehege. - Przysłużysz się tym, co kochasz i w czym jesteś najlepsza - Nie musiał dodawać, że chodziło o jej rodzinne zamiłowanie do magicznych zwierząt. - Bystrością umysłu przetrzesz sobie szlaki. Innowacyjną myślą przybliżysz nas do zwycięstwa. Przemyśl to, prześpij się z tym, poświęć na to wolny czas: tę drogę musisz odnaleźć sama. - Potrafiła. Nie wątpił, że z dumą zajmie się nauką na użytek Czarnego Pana - mógł jej w tym pomóc, razem z nią zastanowić się nad jej konkretną rolą, ale najpierw - ona sama musiała przemyśleć własną ścieżkę. - Zaczniesz zgłębiać czarną magię - nie pytał, oświadczał, ale wykonywał jedynie jej wolę. - W bezpieczny sposób - Nie mogła pozostawić po sobie brzydkich blizn, zeszpecić jej urodę - jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało, dla dobra rodziny w tym konkretnym momencie najważniejsza była właśnie jej uroda. To ona - miała zapewnić im intratny, oddany i wierny sojusz. - Przyniosę ci księgi, które przeczytasz na początek. Zatrzymamy się na teoretyzowaniu. - Praktyka nie była jej potrzebna - a przede wszystkim stanowiła zbędne zagrożenie.
- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział zatem dziwnie, niecodziennie łagodnie; nawet jeśli nie lękała się swoich skrupułów to wciąż - mówił o potędze, która znacznie wykraczała poza jej możliwości. Poza rodzinne wpływy, poza wartość pieniądza, poza działania ludzi, którzy przecież często zawodzili. Jeszcze tego nie pojmowała, tak jak nie pojmowała jego wielkości - ale to się miało wkrótce zmienić. Nie mówił o rodzinnych utarczkach, wojnach pomiędzy rodzinami, nie mówił o nieostrożnej służbie, która wiedziała zbyt dużo - mówił o świecie wielkiej polityki, w której nie można było liczyć na potknięcie przeciwnika. Pojmał Grindelwalda własnymi rękami i miał ochotę to samo uczynić z Longbottomem, sprawdzając, jak potężnym aurorem stary Harold tak naprawdę był. - Zrobisz wszystko dla rodziny - wiedział o tym, nie musiała go zapewniać, że tak się stanie. Przez myśl nie przeszło mu, by mogła zachować się inaczej. Nie potrzebował jej zapewnień, nie wątpił w to nigdy. - Ale nie możesz przy tym narazić siebie, bo w ten sposób też skrzywdzisz rodzinę - Była potrzebna. Żywa, piękna, zdolna i mądra. - Potrzebujesz wiedzy, jak zrobić wszystko, nie ryzykując przy tym niczym - To właśnie mógł dać jej Czarny Pan - protekcję, doświadczenie, osiągnięcie oddanego celu. Czasem - wcale nie tak często - pewne ofiary były konieczne, ale to zawsze musiały być ofiary podłożone celowo, nigdy - położone przypadkiem. Wysłuchaj jej decyzji w ciszy, z powagą, w jakiś sposób odczuwając z siostry dumę; nigdy nie zachęcał jej, by stanęła po stronie Czarnego Pana, upatrując to za zbyt niebezpieczne, jednak Melisande sama odnalazła drogę: i wiedziała, że chce nią wyruszyć. Nie miał prawa jej tego odmawiać - znał ją, wiedział, że okaże się cennym nabytkiem dla rycerzy. Wiedział, że jej umysł był bystrzejszy od większości czarodziejów zgromadzonych przy stole obrad. I, wreszcie, wiedział też, że jest w stanie uczynić z niego użytek.
- Nie musisz walczyć - choć jeśli spłynie na ciebie łaska Czarnego Pana, zgłębisz mroczną sztukę na tyle mocno, że i walka nie będzie stanowiła dla ciebie wyzwania. Staniesz się silniejsza, niż myślisz, że potrafisz być. - Silniejsza nawet niż twoja matka. Wysunął dłoń, by nieświadomie protekcjonalnym gestem zasunąć jej za ucho kosmyk włosów wyplątany w trakcie zawieruchy pod Stonehege. - Przysłużysz się tym, co kochasz i w czym jesteś najlepsza - Nie musiał dodawać, że chodziło o jej rodzinne zamiłowanie do magicznych zwierząt. - Bystrością umysłu przetrzesz sobie szlaki. Innowacyjną myślą przybliżysz nas do zwycięstwa. Przemyśl to, prześpij się z tym, poświęć na to wolny czas: tę drogę musisz odnaleźć sama. - Potrafiła. Nie wątpił, że z dumą zajmie się nauką na użytek Czarnego Pana - mógł jej w tym pomóc, razem z nią zastanowić się nad jej konkretną rolą, ale najpierw - ona sama musiała przemyśleć własną ścieżkę. - Zaczniesz zgłębiać czarną magię - nie pytał, oświadczał, ale wykonywał jedynie jej wolę. - W bezpieczny sposób - Nie mogła pozostawić po sobie brzydkich blizn, zeszpecić jej urodę - jakkolwiek brutalnie by to nie brzmiało, dla dobra rodziny w tym konkretnym momencie najważniejsza była właśnie jej uroda. To ona - miała zapewnić im intratny, oddany i wierny sojusz. - Przyniosę ci księgi, które przeczytasz na początek. Zatrzymamy się na teoretyzowaniu. - Praktyka nie była jej potrzebna - a przede wszystkim stanowiła zbędne zagrożenie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wszyscy byli pyszni w jaki sposób, ale ich pycha nie brała się z nicości. Brała się z wiary w rodzinę i siebie samych, we własne umiejętności. Melisande dokładnie znała swoje braki, wiedziała już gdzie popełniła błędy albo przy czym musiała pilnować się mocniej. Nader wszystko jednak znała dokładnie swoje możliwości i umiejętności. A te, ćwiczone od lat pozostawały na wysokim poziomie. Nie miała co do tego wątpliwości.
- Dobrze. - skinęła lekko głową na łagodne stwierdzenie, które wydobyło się z jego ust. Wzięła głęboki wdech w płuca. Potrzebowała tego, nie tylko powietrza, ale i wyrazów które układały się w jego zrozumienie. Nie wiedziała wszystkiego, prawdopodobnie wszystko leżało poza jej możliwościami, ale nie była słaba. Wiedziała, że nie. Choć często musiała taką właśnie maskę ubierać, taką grać i taką przedstawiać. Dzisiaj zaś, sama swoją słabość zobaczyła wyraźniej, co sprawiało, że zastanawiała się, czy ta konkretna równoważy się z posiadanymi dla niej atutami. - Zrobię. - potwierdziła jeszcze, bardziej dla siebie, niż dla niego. Cichy głos który wydobył się z jej ust był jej, a jednak wydawał się inny, bardziej świadomy. Może doroślejszy, ale zawsze zdawało jej się, że wykracza dojrzałością ponad inne kobiety z którymi przychodzi jej spędzać czas. Uniosła znów wzrok na niego, gdy mówił dalej. - Nie będę. - obiecała, chociaż wiedziała, że nie musi. Wiedziała, że on doskonale to już wie i jej zapewnienia nic w tej kwestii nie zmieniają. Była najstarszą córką, wspaniałym atrybutem w rozmowach i największym z możliwych prezentów, jakie mogli ofiarować jednocześnie okazując swoją chęć i otwartość na pogłębienie sojuszu. To było przedmiotowe, spełniające kobietę do roli jedynie ozdoby - ale w ich świecie większość mężczyzn tak je postrzegała. Wiedziała jednak, że jej brat, teraz, jako nestor, będzie potrafił zrobić użytek z niej samej, jak i odnaleźć dla niej mężczyznę, dla którego będzie pomocą, wsparciem i przy którym sama rozwinie się bardziej. To było jedynie kwestią czasu. Kolejne słowa zmarszczyły lekko jej brwi. - Czy nie zawsze ryzykuje się czymś? - zapytała spokojnie brata. Nie zawsze czymś wielkim czy ważnym, ale czy poświęcenie nie było nieodłączną częścią ich życia i funkcjonowania?
Kolejne słowa wypełniały gabinet, a ona słuchała spokojnie, czując lekkie drżenie w piersi. Nie ze strachu, bardziej z podniecenia i obietnicy, która wychodziła ze słów, które wypowiadał. Oczy zaświeczyły się lekko. Mogła działać, przysłużyć się używając do tego tego, co znała i kochała, co potrafiła. Kosmyk włosów wrócił na swoje miejsce za sprawą jego dłoni, jednak nie spojrzała na nią, spoglądając nieprzerwanie ku jego twarzy.
- Nie zawiodę. - zapewniła go z mocą, choć możliwe, że i tego nie musiała. Przecież znał ją, wiedział lepiej. Może nawet umiał zrozumieć ją mocniej, niż ona sama rozumiała siebie. Serce zabiło mocniej na kolejne słowa. Skinęła głową. - Dla mnie wiedzieć, to jak być. - powiedziała jedynie cicho wyjawiając kolejną oczywistą prawdę. Tak, zdecydowanie podjęła dobrą decyzję, wiedziała, że tak. Czarny Pan był potężny, miał poprowadzić ich w kierunku nowego świata. A ona, ona miała w tym uczestniczyć. Opuściła spojrzenie na wino.
- Zanim wyjdziemy, Tristanie. - odezwała się jeszcze, trapiła ją jeszcze jedna sprawa. - Rezerwat. Papiery nie powinny posiadać skazy. Teraz bez Longbottoma, zagrożenie się oddaliło, ale nie chcę dopuścić, by ktokolwiek więcej mógł zagrozić nam w ten sposób co on. - powiedziała spokojnie, oboje tego chcieli - nie sądziła, by było inaczej. Rezerwat był ich dziedzictwem, żaden szaleniec nie miał prawa porywać się na niego.
- Dobrze. - skinęła lekko głową na łagodne stwierdzenie, które wydobyło się z jego ust. Wzięła głęboki wdech w płuca. Potrzebowała tego, nie tylko powietrza, ale i wyrazów które układały się w jego zrozumienie. Nie wiedziała wszystkiego, prawdopodobnie wszystko leżało poza jej możliwościami, ale nie była słaba. Wiedziała, że nie. Choć często musiała taką właśnie maskę ubierać, taką grać i taką przedstawiać. Dzisiaj zaś, sama swoją słabość zobaczyła wyraźniej, co sprawiało, że zastanawiała się, czy ta konkretna równoważy się z posiadanymi dla niej atutami. - Zrobię. - potwierdziła jeszcze, bardziej dla siebie, niż dla niego. Cichy głos który wydobył się z jej ust był jej, a jednak wydawał się inny, bardziej świadomy. Może doroślejszy, ale zawsze zdawało jej się, że wykracza dojrzałością ponad inne kobiety z którymi przychodzi jej spędzać czas. Uniosła znów wzrok na niego, gdy mówił dalej. - Nie będę. - obiecała, chociaż wiedziała, że nie musi. Wiedziała, że on doskonale to już wie i jej zapewnienia nic w tej kwestii nie zmieniają. Była najstarszą córką, wspaniałym atrybutem w rozmowach i największym z możliwych prezentów, jakie mogli ofiarować jednocześnie okazując swoją chęć i otwartość na pogłębienie sojuszu. To było przedmiotowe, spełniające kobietę do roli jedynie ozdoby - ale w ich świecie większość mężczyzn tak je postrzegała. Wiedziała jednak, że jej brat, teraz, jako nestor, będzie potrafił zrobić użytek z niej samej, jak i odnaleźć dla niej mężczyznę, dla którego będzie pomocą, wsparciem i przy którym sama rozwinie się bardziej. To było jedynie kwestią czasu. Kolejne słowa zmarszczyły lekko jej brwi. - Czy nie zawsze ryzykuje się czymś? - zapytała spokojnie brata. Nie zawsze czymś wielkim czy ważnym, ale czy poświęcenie nie było nieodłączną częścią ich życia i funkcjonowania?
Kolejne słowa wypełniały gabinet, a ona słuchała spokojnie, czując lekkie drżenie w piersi. Nie ze strachu, bardziej z podniecenia i obietnicy, która wychodziła ze słów, które wypowiadał. Oczy zaświeczyły się lekko. Mogła działać, przysłużyć się używając do tego tego, co znała i kochała, co potrafiła. Kosmyk włosów wrócił na swoje miejsce za sprawą jego dłoni, jednak nie spojrzała na nią, spoglądając nieprzerwanie ku jego twarzy.
- Nie zawiodę. - zapewniła go z mocą, choć możliwe, że i tego nie musiała. Przecież znał ją, wiedział lepiej. Może nawet umiał zrozumieć ją mocniej, niż ona sama rozumiała siebie. Serce zabiło mocniej na kolejne słowa. Skinęła głową. - Dla mnie wiedzieć, to jak być. - powiedziała jedynie cicho wyjawiając kolejną oczywistą prawdę. Tak, zdecydowanie podjęła dobrą decyzję, wiedziała, że tak. Czarny Pan był potężny, miał poprowadzić ich w kierunku nowego świata. A ona, ona miała w tym uczestniczyć. Opuściła spojrzenie na wino.
- Zanim wyjdziemy, Tristanie. - odezwała się jeszcze, trapiła ją jeszcze jedna sprawa. - Rezerwat. Papiery nie powinny posiadać skazy. Teraz bez Longbottoma, zagrożenie się oddaliło, ale nie chcę dopuścić, by ktokolwiek więcej mógł zagrozić nam w ten sposób co on. - powiedziała spokojnie, oboje tego chcieli - nie sądziła, by było inaczej. Rezerwat był ich dziedzictwem, żaden szaleniec nie miał prawa porywać się na niego.
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Był rozdarty, z jednej strony nie mógł nie przyznać częściowej racji tym wszystkim ludziom, którzy jak echo powtarzali, że kobiet na szczycie w Stonehenge być nie powinno, nie mógł nie przyznać im racji, że wydarzenie okazało się niebezpieczne i tragiczne w skutkach, że doprowadziło do katastrofy i mogło przecież doprowadzić do jej w najlepszej możliwości tylko krzywdy. Z drugiej, nie mógł nie odczuć pewnej dumy z jej dojrzałości, siły i rozumu, choć podczas obrad milczała - przestrzegając dobrego obyczaju - znał ją dość dobrze, by wiedzieć, że żadne ze słów, które wówczas padły, nie było jej obojętne. Że słuchała, że wyciągała wnioski, że obserwowała z zacięciem cichego łowcy - że mogła mu doradzić, kiedy będzie wymagała tego chwila, bo z powagą podchodziła do swojego zadania. Potwierdziła to jedynie ta rozmowa, potwierdziło to jej podejście, niechęć do bezczynności. Skinął głową, przyjmując jej łagodne słowa i dłuższą chwilę zastanawiając się nad zadanym przez nią pytaniem.
- Czymś - powtórzył po niej ostrożnie - Owszem - Rozumiał jej tok myślowy, słuszny i prawdziwy. Jednak on mówił o czymś zupełnie innym, cena, jaką poniósł za służbę Czarnemu Panu, była w istocie niczym wobec tego, co za nią dostał. Wobec tego, co należało uczynić. Służył z oddaniem tak wielkim, że nie upatrywał utraty własnej wolności w kategoriach kary lub ryzyka, za tę decyzję gotów był przecież oddać wszystko. Dosłownie - wszystko. - Jednak w rachunku zysków i strat to coś nigdy nie będzie istotne - Zmienił czas na przyszły, bo Melisande podjęła decyzję, by rozpocząć tę grę. Podjął ją również on, zamierzając rozpotrzeć przed nią pełen wachlarz możliwości. Niebawem. Musiał się do tego przygotować, powziąć najlepsze możliwe środki; zabrać z Białej Willi księgi, z którymi Deirdre stawiała pierwsze kroki. Przed nimi długa droga - ale wiedział, że jego siostra była gotowa, by stanąć na jej przedzie. Była też gotowa, by przez nią przejść, była zdolna, rozsądna i odpowiedzialna. Zdawała sobie sprawę ze znaczenia każdego z wypowiedzianych dzisiaj słów, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
- Wiem - odpowiedział zatem, tak na jej zapewnienie, że pęd do wiedzy był dla niej sensem istnienia, jak na zapewnienie, ze dołoży wszelkich starań, by nie zawieźć. Oczywiście, że nie zawiedzie. - Rzuć na nie okiem i zajmij się tym - przytaknął, Longbottom niewygodnie chwycił się tamtej transakcji. Warto było przejrzeć dokumenty i usunąć wszystko, co zbędne. Im mniej danych, tym lepiej dla nich. - W transakcji nie było nic sprzecznego z prawem - wyjaśnił, rozciągając przed nią lepszy obraz sytuacji. Wtedy - nie mógł powiedzieć jej całej prawdy. - Minister potrzebował smoczej wątroby, a ja potrzebowałem dostać się do ministra. Oboje dostaliśmy to, czego chcieliśmy. - Nie musiał mówić wprost, wiedział, że jego siostra pojmie sens tego zdania. - Longobttom musiał podejrzewać prawdę, dlatego się tego chwycił. Dlatego był niebezpieczny. - Mógł przejść po nitce do kłębka, dojść do Tristana stojącego w epicentrum zdarzeń w Azkabanie, a wcześniej w Ministerstwie Magii. W ich rezerwacie nie był dokumentów, które dawałyby w tej kwestii pole manewru, ale nie mógł wiedzieć, jakie dowody zdołał zebrać Longbottom. - Być może powinniśmy się zainteresować tym, jakie właściwie dane posiada Ministerstwo - i usunąć je z Ministerstwa, póki władza temu sprzyja. - Stan polityczny Anglii zmieniał się jak w kalejdoskopie i choć Tristan wierzył w namaszczonego przez Czarnego Pana Malfoya, nie wierzył w bierność ich przeciwników. Skinął głową siostrze, dając jej w tej materii wolną rękę.
- Chodźmy - poprosił, otwierając drzwi gabinetu - przepuszczając siostrę przodem. - Czekają na nas.
/zt x2
- Czymś - powtórzył po niej ostrożnie - Owszem - Rozumiał jej tok myślowy, słuszny i prawdziwy. Jednak on mówił o czymś zupełnie innym, cena, jaką poniósł za służbę Czarnemu Panu, była w istocie niczym wobec tego, co za nią dostał. Wobec tego, co należało uczynić. Służył z oddaniem tak wielkim, że nie upatrywał utraty własnej wolności w kategoriach kary lub ryzyka, za tę decyzję gotów był przecież oddać wszystko. Dosłownie - wszystko. - Jednak w rachunku zysków i strat to coś nigdy nie będzie istotne - Zmienił czas na przyszły, bo Melisande podjęła decyzję, by rozpocząć tę grę. Podjął ją również on, zamierzając rozpotrzeć przed nią pełen wachlarz możliwości. Niebawem. Musiał się do tego przygotować, powziąć najlepsze możliwe środki; zabrać z Białej Willi księgi, z którymi Deirdre stawiała pierwsze kroki. Przed nimi długa droga - ale wiedział, że jego siostra była gotowa, by stanąć na jej przedzie. Była też gotowa, by przez nią przejść, była zdolna, rozsądna i odpowiedzialna. Zdawała sobie sprawę ze znaczenia każdego z wypowiedzianych dzisiaj słów, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.
- Wiem - odpowiedział zatem, tak na jej zapewnienie, że pęd do wiedzy był dla niej sensem istnienia, jak na zapewnienie, ze dołoży wszelkich starań, by nie zawieźć. Oczywiście, że nie zawiedzie. - Rzuć na nie okiem i zajmij się tym - przytaknął, Longbottom niewygodnie chwycił się tamtej transakcji. Warto było przejrzeć dokumenty i usunąć wszystko, co zbędne. Im mniej danych, tym lepiej dla nich. - W transakcji nie było nic sprzecznego z prawem - wyjaśnił, rozciągając przed nią lepszy obraz sytuacji. Wtedy - nie mógł powiedzieć jej całej prawdy. - Minister potrzebował smoczej wątroby, a ja potrzebowałem dostać się do ministra. Oboje dostaliśmy to, czego chcieliśmy. - Nie musiał mówić wprost, wiedział, że jego siostra pojmie sens tego zdania. - Longobttom musiał podejrzewać prawdę, dlatego się tego chwycił. Dlatego był niebezpieczny. - Mógł przejść po nitce do kłębka, dojść do Tristana stojącego w epicentrum zdarzeń w Azkabanie, a wcześniej w Ministerstwie Magii. W ich rezerwacie nie był dokumentów, które dawałyby w tej kwestii pole manewru, ale nie mógł wiedzieć, jakie dowody zdołał zebrać Longbottom. - Być może powinniśmy się zainteresować tym, jakie właściwie dane posiada Ministerstwo - i usunąć je z Ministerstwa, póki władza temu sprzyja. - Stan polityczny Anglii zmieniał się jak w kalejdoskopie i choć Tristan wierzył w namaszczonego przez Czarnego Pana Malfoya, nie wierzył w bierność ich przeciwników. Skinął głową siostrze, dając jej w tej materii wolną rękę.
- Chodźmy - poprosił, otwierając drzwi gabinetu - przepuszczając siostrę przodem. - Czekają na nas.
/zt x2
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
8 IV 1957
Kiedy posyłał sowę z listem do lorda nestora Rosiera, w myślach kreślił różne scenariusze odnośnie tego, co może się wydarzyć w najbliższym czasie. Najczęściej rozważał te niezbyt mu sprzyjające, będąc świadom tego, że nie udało mu się nigdy zaskarbić sobie jakiejkolwiek sympatii u Tristana. Od ostatniego Festiwalu Lata miał w nim właściwie wroga i to nie byłoby tak martwiące, gdyby ten nie rósł nieustannie w siłę. Alphard znów musiał ponieść konsekwencje tego, że odrzucił rozsądek przez zgubne emocje, dopuszczając świadomie do zaistnienia nieporozumienia, które podsyciłoby złość u protektora jego przyjaciółki. Wówczas nie rozumiał więzi łączącej go z Deirdre i nie zmieniło się to do tej pory, choć w międzyczasie miał okazję usłyszeć o ich wspólnych zasługach dla Czarnego Pana, a na świecie pojawiło się ich potomstwo, nieświadome jeszcze swojego bękarciego losu bliźnięta. Wiedza o ich istnieniu była powodem, dla którego musiał złożyć Wieczystą Przysięgę. Dobrowolnie dał się obedrzeć z części wolnej woli. W imię czego to uczynił? Szukał odpowiedzi długi czas, był nawet bliski uznania, że zrobił to z lojalności wobec kilkuletniej przyjaźni, jednak zbyt często bezwiednie wracał do wspomnień, gdy stalowo niebieskie oczy wpatrzone były w niego badawczo. I kiedy uświadomił sobie własną bezradność wobec nowo zaistniałej słabości, zaczął działać.
Był już po rozmowach z własnym nestorem i ojcem, teraz zaś przyszła pora na najgorszą część całego przedsięwzięcia. Liczył się z tym, że może w ogóle nie otrzymać odpowiedzi od Rosiera. Zakładał, że może zostać wzięty na przetrzymanie, a jakikolwiek odzew na prośbę spotkania otrzyma po długich tygodniach. Rzeczywistość zweryfikowała jego oczekiwania, a zaproszenie do Château Rose dotarło do niego dwa dni później, nawet jeśli czuł, że nie zostanie powitany z serdecznością. Instrukcje z listu były dla niego jasne, miał cierpliwie czekać na przyjęcie jego osoby przed okazałą posiadłością. Sam uznał, że nie zamierza rzucać się w oczy, aby nie zmącić spokoju pozostałych domowników.
U bram znalazł się wieczorem, kilka minut przed wyznaczoną godziną, blade dłonie chowając w kieszeniach czarnego płaszcza. Wcale nie poczuł się urażony tym, że naprzeciw wyszedł mu skrzat, który prowadził go w milczeniu do rezydencji, a po przekroczeniu jej progu zaczął ostrożnie stawiać kolejne kroki w jednym z długich korytarzy, jakby nakazano mu, aby obecność lorda Blacka pozostała niezauważona. A może to szlachcic był zbyt przewrażliwiony? Mimo to zachowywał duży spokój, nie chcąc ściągnąć na siebie uwagi żadnym niepotrzebnym odgłosem. W końcu istota otworzyła przed nim jedne z drzwi i wpuściła go jako pierwszego do środka. Tak oto znalazł się w dość kameralnie urządzonym gabinecie, a jego oczy spoczęły na ozdobnym gobelinie ukazującym różany ogród. Chwilę później spoglądał na wiszące na ścianie szpady. Pozwolił sobie zdjąć płaszcz i przewiesić przez ramię, dwa kroki od drzwi czekając na przybycie gospodarza. Może to właśnie w tej chwili i przy takiej scenerii będzie musiał znieść dłużące się oczekiwanie? Nie mógł oczekiwać, że człowiek uznawany za prawą rękę Czarnego Pana okaże się łaskawy, skoro ktoś zdecydował się ugodzić jego dumę. Alphard nie był głupi, zdawał sobie sprawę z tego, że nie zaznał bolesnej lekcji ze strony Śmierciożercy z powodu swojego szlachetnego pochodzenia oraz przynależności do Rycerzy Walpurgii. Być może teraz sam dopraszał się o nauczkę, jednak nie mógł pozostać głuchy na palącą potrzebę i zamierzał wyciągnąć ręce po to, czego wielce zapragnął.
Kiedy posyłał sowę z listem do lorda nestora Rosiera, w myślach kreślił różne scenariusze odnośnie tego, co może się wydarzyć w najbliższym czasie. Najczęściej rozważał te niezbyt mu sprzyjające, będąc świadom tego, że nie udało mu się nigdy zaskarbić sobie jakiejkolwiek sympatii u Tristana. Od ostatniego Festiwalu Lata miał w nim właściwie wroga i to nie byłoby tak martwiące, gdyby ten nie rósł nieustannie w siłę. Alphard znów musiał ponieść konsekwencje tego, że odrzucił rozsądek przez zgubne emocje, dopuszczając świadomie do zaistnienia nieporozumienia, które podsyciłoby złość u protektora jego przyjaciółki. Wówczas nie rozumiał więzi łączącej go z Deirdre i nie zmieniło się to do tej pory, choć w międzyczasie miał okazję usłyszeć o ich wspólnych zasługach dla Czarnego Pana, a na świecie pojawiło się ich potomstwo, nieświadome jeszcze swojego bękarciego losu bliźnięta. Wiedza o ich istnieniu była powodem, dla którego musiał złożyć Wieczystą Przysięgę. Dobrowolnie dał się obedrzeć z części wolnej woli. W imię czego to uczynił? Szukał odpowiedzi długi czas, był nawet bliski uznania, że zrobił to z lojalności wobec kilkuletniej przyjaźni, jednak zbyt często bezwiednie wracał do wspomnień, gdy stalowo niebieskie oczy wpatrzone były w niego badawczo. I kiedy uświadomił sobie własną bezradność wobec nowo zaistniałej słabości, zaczął działać.
Był już po rozmowach z własnym nestorem i ojcem, teraz zaś przyszła pora na najgorszą część całego przedsięwzięcia. Liczył się z tym, że może w ogóle nie otrzymać odpowiedzi od Rosiera. Zakładał, że może zostać wzięty na przetrzymanie, a jakikolwiek odzew na prośbę spotkania otrzyma po długich tygodniach. Rzeczywistość zweryfikowała jego oczekiwania, a zaproszenie do Château Rose dotarło do niego dwa dni później, nawet jeśli czuł, że nie zostanie powitany z serdecznością. Instrukcje z listu były dla niego jasne, miał cierpliwie czekać na przyjęcie jego osoby przed okazałą posiadłością. Sam uznał, że nie zamierza rzucać się w oczy, aby nie zmącić spokoju pozostałych domowników.
U bram znalazł się wieczorem, kilka minut przed wyznaczoną godziną, blade dłonie chowając w kieszeniach czarnego płaszcza. Wcale nie poczuł się urażony tym, że naprzeciw wyszedł mu skrzat, który prowadził go w milczeniu do rezydencji, a po przekroczeniu jej progu zaczął ostrożnie stawiać kolejne kroki w jednym z długich korytarzy, jakby nakazano mu, aby obecność lorda Blacka pozostała niezauważona. A może to szlachcic był zbyt przewrażliwiony? Mimo to zachowywał duży spokój, nie chcąc ściągnąć na siebie uwagi żadnym niepotrzebnym odgłosem. W końcu istota otworzyła przed nim jedne z drzwi i wpuściła go jako pierwszego do środka. Tak oto znalazł się w dość kameralnie urządzonym gabinecie, a jego oczy spoczęły na ozdobnym gobelinie ukazującym różany ogród. Chwilę później spoglądał na wiszące na ścianie szpady. Pozwolił sobie zdjąć płaszcz i przewiesić przez ramię, dwa kroki od drzwi czekając na przybycie gospodarza. Może to właśnie w tej chwili i przy takiej scenerii będzie musiał znieść dłużące się oczekiwanie? Nie mógł oczekiwać, że człowiek uznawany za prawą rękę Czarnego Pana okaże się łaskawy, skoro ktoś zdecydował się ugodzić jego dumę. Alphard nie był głupi, zdawał sobie sprawę z tego, że nie zaznał bolesnej lekcji ze strony Śmierciożercy z powodu swojego szlachetnego pochodzenia oraz przynależności do Rycerzy Walpurgii. Być może teraz sam dopraszał się o nauczkę, jednak nie mógł pozostać głuchy na palącą potrzebę i zamierzał wyciągnąć ręce po to, czego wielce zapragnął.
Ostatnio zmieniony przez Alphard Black dnia 21.06.20 18:09, w całości zmieniany 1 raz
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy otrzymał list od Blacka, dłuższą chwilę przyglądał się elegancko kreślonym literom, dumając nad przyczyną tego zajścia; gdzieś podskórnie ją znał, gdzieś podskórnie ją wypierał i oddalał w czasie, ale Deirdre zdążyła wyczulić go na pewne fakty. Fakty, które nie zaskakiwały aż tak: pamiętał przecież swoją rozmowę z Melisande, w trakcie której miotała się gdzieś między swoimi uczuciami, nie do końca je pojmując - a on, on nie reagował. Dlaczego? Nie wiedział. Początkowo zastanawiał się, czy nie oddalić tego spotkania na za miesiąc, za trzy, za pół roku, tylko po to, by zaakcentować swoją pozycję w tej relacji, ale nie mógł pozwolić urazom przyćmić zdrowego rozsądku. Trwała wojna, wojna, która nie miała się szybko zakończyć. A wojna nie była okresem, w którym rozsądnie było przeciągać podejmowane decyzje, jakiekolwiek nie miałyby one być. I czegokolwiek nie mogłyby dotyczyć. Alphard nie miał wielkiego pola do popisu: nie przyszedłby w sprawie błahej, a te nie błahe nie były trudne do przewidzenia.
Zadbał o to, by prezentować się stosowanie do swojego wciąż nowego statusu. Dobrze skrojona czarna szata z drogiego materiału zdobiła jego ciało, przepasana szkarłatną szarfą. Pod szyją niezmiennie błyszczała złota brosza róży - najwazniejszym elementem stroju był jednak sygnet zdobiący prawą dłoń, sygnet symbolizujący jego władzę, błyszczący obok złotej małżeńskiej obrączki, której od dnia ślubu nie ściągał wcale. Ślubu, którego przysięgę małżeńską złamał dawno temu, o czym doskonale wiedział jego gość. Gość, który z własnej woli ślubował zatrzymać ten sekret dla siebie. Nie wątpił w słowa Deirdre - nawet jeśli nie wątpił w nie tylko dlatego, że Melisande opowiedziała mu wszystko. Odkładając na stolik obok pustą szklanicę po Ognistej wypuścił z ust kłąb tytoniowego dymu, dając mu ulecieć pod sufit. Stojąca przed nim skrzatka położyła po sobie uszy, garbiąc się w miejscu, przeczuwając niepokój swojego pana. Przybyła powiadomić go, że Black był już na miejscu, że na niego czekał - Tristan zareagował na te wieści mało entuzjastycznie, nie zdradzając licem ni radości ni smutku ni gniewu, ale i nie zrywając się, by powitać gościa. Jeśli chwilę posiedzi sam w przestronnym gabinecie być może zdoła sobie przemyśleć sprawę, z którą przyszedł, na więcej sposobów. Może zdąży się też zdenerwować - choćby i na arogancję Tristana - a ze zdenerwowanym człowiekiem zwykle rozmawiać było znacznie łatwiej. Kompromitował się sam i nie trzeba mu było pomagać.
Pamiętał przecież wszystko - tamten wieczór, gdy połączył ich gorący taniec, gdy jej poszarpana koszula nosiła jego zapach, bezczelnie wyszczekane słowa, pamiętał też chłód altany, który bił dookoła, kiedy zabronił jej spotykać się z Blackiem. Uprosiła go, by zmienił zdanie - a on wykazał się słabością, za którą zapłacił. Nie powinien był wiedzieć o bliźniętach.
Trudno było jednak stosować to jako tarczę przed nim, kiedy wiedział, że nijak tej informacji już nie wykorzysta, nigdy.
Wpatrywał się w dym. Układał się w fantazyjne wzory, w których raz widział bestię gotową pożreć go żywcem, innym razem delikatną wstęgę wskazującą tor lotu gołębia. Zamknął oczy, policzył do dziesięciu od tyłu, wyciszając umysł i dopiero wtedy wstał.
- Bądź pod ręką - rzucił do skrzatki, dając jej tym samym znak, że nie potrzebował jej w tym momencie. Nie zamierzał zajmować swojego gościa poczęstunkiem - ani alkoholem ani symboliczną przekąską - surowy blat miał być podpowiedzą co do jego nastawienia. Drogę korytarzem pokonał szybkim krokiem, niby człowiek zajęty, oderwany właśnie od niezwykle ważnych spraw, zamknięte drzwi gabinetu pchnął bez zawahania, od razu przechodząc za solidne biurko.
- Witaj, Alphardzie - Nie podał mu ręki. Nie zamierzał wchodzić w kurtuazję, której nie dopełniali ku sobie wcześniej - skinął pobieżnie głową, gestem zapraszając go, by spoczął na krześle naprzeciwko. Zajął miejsce, wspierając się na miękkim obiciu krzesła, jego twarzy wciąż nie rozjaśniła żadna emocja. - Przyznam, że osobliwy to widok. Te mury już od dawna nie widziały żadnego Blacka. - Czy nasze obrazy przyglądały ci się oceniająco? Uważnie? Ostrożnie?
Kogo oceniały - ciebie czy mnie, za to, że zgodziłem się ciebie podjąć?
- Mniemam jednak, że teraz zechcesz wyjaśnić mi swoją sprawę.
Zadbał o to, by prezentować się stosowanie do swojego wciąż nowego statusu. Dobrze skrojona czarna szata z drogiego materiału zdobiła jego ciało, przepasana szkarłatną szarfą. Pod szyją niezmiennie błyszczała złota brosza róży - najwazniejszym elementem stroju był jednak sygnet zdobiący prawą dłoń, sygnet symbolizujący jego władzę, błyszczący obok złotej małżeńskiej obrączki, której od dnia ślubu nie ściągał wcale. Ślubu, którego przysięgę małżeńską złamał dawno temu, o czym doskonale wiedział jego gość. Gość, który z własnej woli ślubował zatrzymać ten sekret dla siebie. Nie wątpił w słowa Deirdre - nawet jeśli nie wątpił w nie tylko dlatego, że Melisande opowiedziała mu wszystko. Odkładając na stolik obok pustą szklanicę po Ognistej wypuścił z ust kłąb tytoniowego dymu, dając mu ulecieć pod sufit. Stojąca przed nim skrzatka położyła po sobie uszy, garbiąc się w miejscu, przeczuwając niepokój swojego pana. Przybyła powiadomić go, że Black był już na miejscu, że na niego czekał - Tristan zareagował na te wieści mało entuzjastycznie, nie zdradzając licem ni radości ni smutku ni gniewu, ale i nie zrywając się, by powitać gościa. Jeśli chwilę posiedzi sam w przestronnym gabinecie być może zdoła sobie przemyśleć sprawę, z którą przyszedł, na więcej sposobów. Może zdąży się też zdenerwować - choćby i na arogancję Tristana - a ze zdenerwowanym człowiekiem zwykle rozmawiać było znacznie łatwiej. Kompromitował się sam i nie trzeba mu było pomagać.
Pamiętał przecież wszystko - tamten wieczór, gdy połączył ich gorący taniec, gdy jej poszarpana koszula nosiła jego zapach, bezczelnie wyszczekane słowa, pamiętał też chłód altany, który bił dookoła, kiedy zabronił jej spotykać się z Blackiem. Uprosiła go, by zmienił zdanie - a on wykazał się słabością, za którą zapłacił. Nie powinien był wiedzieć o bliźniętach.
Trudno było jednak stosować to jako tarczę przed nim, kiedy wiedział, że nijak tej informacji już nie wykorzysta, nigdy.
Wpatrywał się w dym. Układał się w fantazyjne wzory, w których raz widział bestię gotową pożreć go żywcem, innym razem delikatną wstęgę wskazującą tor lotu gołębia. Zamknął oczy, policzył do dziesięciu od tyłu, wyciszając umysł i dopiero wtedy wstał.
- Bądź pod ręką - rzucił do skrzatki, dając jej tym samym znak, że nie potrzebował jej w tym momencie. Nie zamierzał zajmować swojego gościa poczęstunkiem - ani alkoholem ani symboliczną przekąską - surowy blat miał być podpowiedzą co do jego nastawienia. Drogę korytarzem pokonał szybkim krokiem, niby człowiek zajęty, oderwany właśnie od niezwykle ważnych spraw, zamknięte drzwi gabinetu pchnął bez zawahania, od razu przechodząc za solidne biurko.
- Witaj, Alphardzie - Nie podał mu ręki. Nie zamierzał wchodzić w kurtuazję, której nie dopełniali ku sobie wcześniej - skinął pobieżnie głową, gestem zapraszając go, by spoczął na krześle naprzeciwko. Zajął miejsce, wspierając się na miękkim obiciu krzesła, jego twarzy wciąż nie rozjaśniła żadna emocja. - Przyznam, że osobliwy to widok. Te mury już od dawna nie widziały żadnego Blacka. - Czy nasze obrazy przyglądały ci się oceniająco? Uważnie? Ostrożnie?
Kogo oceniały - ciebie czy mnie, za to, że zgodziłem się ciebie podjąć?
- Mniemam jednak, że teraz zechcesz wyjaśnić mi swoją sprawę.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wejście gospodarza do gabinetu było dynamiczne, pozbawione zbędnych gestów i każdy postawiony przez niego krok – mocny, elegancki i wcale nie tak pospieszny – można było uznać za manifestację siły. Tak właśnie widział to Alphard ze swojej perspektywy, gdy stał dumnie wyprostowany w tym samym miejscu i ciemnym spojrzeniem uważnie śledził niedługą wędrówkę nestora do biurka. Nie było mu w smak to, że znajdował się w zdecydowanie gorszej pozycji negocjacyjnej, bo był jedynie gościem, którego w każdej chwili można wyprosić. Jednak świadomość własnego położenia była też atutem, mógł przynajmniej przygotować się do tego spotkania, zawczasu godząc się w pełni z tym, że jego duma musi zejść na dalszy plan. Trzymał emocje na wodzy, a twarz przyozdobił maską powagi, od samego początku konfrontacji pilnując swoich reakcji.
Chłodna postawa Tristana nie była dla niego niczym zaskakującym, wręcz przeciwnie, właśnie takiego powitania się spodziewał, bo o braku serdeczności między nimi decydowały nie tylko rodowe waśnie, co osobista niechęć. Już samo witaj, które wypadło z jego ust, zabrzmiało w uszach Blacka władczo. – Tristanie – odpowiedział bez emocji, również rezygnując z oficjalnej tytulatury, może iw ten sposób podejmując pewne ryzyko. Zasiadł na wskazanym miejscu, wysłuchując pierwszego komentarza rozmówcy, w międzyczasie przewieszając płaszcz na podłokietniku, jakby przewidując, że lepiej go mieć pod ręką, tak na wszelki wypadek. – Tym bardziej dziękuję za to spotkanie – spróbował w miarę zręcznie oddalić od nich myśl, że być może w ogóle nie powinno go tu być. Nawet jeśli przybył tu we własnej sprawie, wyraźnie czuł, że jest niecodziennym elementem krajobrazu, który prędzej narusza sprawdzoną kompozycję, niźli ją urozmaica. Mimowolnie przypomniał sobie dzień z przeszłości, gdy naruszył spokój tej rezydencji. Czyżby Melisande nikomu nie opowiedziała o tamtym zdarzeniu? Była wówczas tak bardzo wściekła, choć całkowitym przypadkiem ujrzał ją w chwili, w której mogła całkowicie się odkryć w tańcu. To właśnie wtedy coś się zmieniło.
Szybko kazano mu przejść do konkretów i za tę jedną rzecz mógł być naprawdę wdzięczny, choć nie przyznałby się do tego nigdy na głos. – Zamierzam ubiegać się o rękę lady Melisande – oznajmił śmiało, niby niewzruszony, choć w jego wnętrzu coś zaczęło rosnąć. Lekki ścisk żołądka, łatwy do zignorowania, nie pozbawił go opanowania, próżno było szukać na jego bladym obliczu oznak zawahania czy niepokoju. Alphard zaczął jednak szukać takich właśnie emocjonalnych śladów u rozmówcy. Chciał wyłapać nawet najmniejszą zmianę wyrazu twarzy. Nie był pewien jaką reakcję ujrzy i co zaraz nastąpi, bo w ostatnich dniach wyobraził sobie zbyt wiele różnych scenariuszy. – Założyłem, że lepiej będzie, gdy poinformuję o tym przed wystosowaniem oficjalnej propozycji.
Nie był pewien jak potoczy się ich obecna rozmowa, równie dobrze mógł się spotkać z kategoryczną odmową i zostać poproszony o jak najszybsze opuszczenie murów Chateau Rose. Był jednak na tyle zdeterminowany, aby zignorować negatywną odpowiedź i mimo wszystko już za kilka dni wysunąć ofertę nawiązania sojuszu pomiędzy ich rodami poprzez mariaż. Nawet jeśli unormowanie stosunków pomiędzy Blackami i Rosierami trwałoby tak naprawdę przez kilka kolejnych lat, to zainicjowanie tego procesu węzłem małżeńskim pozostawało najlepszym sposobem. Miał już po swojej stronie własny ród, sam nestor udzielił mu zgody, powoli pochylając się nad tym, jakie to warunki należałoby zaproponować do umowy przedwstępnej w przypadku zaręczyn z lady Rosier. Nawet nie musiał do tego pomysłu nakłaniać ojca tak długo i usilnie jak przypuszczał. Być może prezentowane przez niego rozsądne podejście do ożenku, tak bardzo odmienne od jego pierwszych zaręczyn, kiedy to zadecydował nagły poryw serca, skłoniło Polluxa do zawierzenia synowi. Czy uda się jednak przekonać drugą stronę?
Chłodna postawa Tristana nie była dla niego niczym zaskakującym, wręcz przeciwnie, właśnie takiego powitania się spodziewał, bo o braku serdeczności między nimi decydowały nie tylko rodowe waśnie, co osobista niechęć. Już samo witaj, które wypadło z jego ust, zabrzmiało w uszach Blacka władczo. – Tristanie – odpowiedział bez emocji, również rezygnując z oficjalnej tytulatury, może iw ten sposób podejmując pewne ryzyko. Zasiadł na wskazanym miejscu, wysłuchując pierwszego komentarza rozmówcy, w międzyczasie przewieszając płaszcz na podłokietniku, jakby przewidując, że lepiej go mieć pod ręką, tak na wszelki wypadek. – Tym bardziej dziękuję za to spotkanie – spróbował w miarę zręcznie oddalić od nich myśl, że być może w ogóle nie powinno go tu być. Nawet jeśli przybył tu we własnej sprawie, wyraźnie czuł, że jest niecodziennym elementem krajobrazu, który prędzej narusza sprawdzoną kompozycję, niźli ją urozmaica. Mimowolnie przypomniał sobie dzień z przeszłości, gdy naruszył spokój tej rezydencji. Czyżby Melisande nikomu nie opowiedziała o tamtym zdarzeniu? Była wówczas tak bardzo wściekła, choć całkowitym przypadkiem ujrzał ją w chwili, w której mogła całkowicie się odkryć w tańcu. To właśnie wtedy coś się zmieniło.
Szybko kazano mu przejść do konkretów i za tę jedną rzecz mógł być naprawdę wdzięczny, choć nie przyznałby się do tego nigdy na głos. – Zamierzam ubiegać się o rękę lady Melisande – oznajmił śmiało, niby niewzruszony, choć w jego wnętrzu coś zaczęło rosnąć. Lekki ścisk żołądka, łatwy do zignorowania, nie pozbawił go opanowania, próżno było szukać na jego bladym obliczu oznak zawahania czy niepokoju. Alphard zaczął jednak szukać takich właśnie emocjonalnych śladów u rozmówcy. Chciał wyłapać nawet najmniejszą zmianę wyrazu twarzy. Nie był pewien jaką reakcję ujrzy i co zaraz nastąpi, bo w ostatnich dniach wyobraził sobie zbyt wiele różnych scenariuszy. – Założyłem, że lepiej będzie, gdy poinformuję o tym przed wystosowaniem oficjalnej propozycji.
Nie był pewien jak potoczy się ich obecna rozmowa, równie dobrze mógł się spotkać z kategoryczną odmową i zostać poproszony o jak najszybsze opuszczenie murów Chateau Rose. Był jednak na tyle zdeterminowany, aby zignorować negatywną odpowiedź i mimo wszystko już za kilka dni wysunąć ofertę nawiązania sojuszu pomiędzy ich rodami poprzez mariaż. Nawet jeśli unormowanie stosunków pomiędzy Blackami i Rosierami trwałoby tak naprawdę przez kilka kolejnych lat, to zainicjowanie tego procesu węzłem małżeńskim pozostawało najlepszym sposobem. Miał już po swojej stronie własny ród, sam nestor udzielił mu zgody, powoli pochylając się nad tym, jakie to warunki należałoby zaproponować do umowy przedwstępnej w przypadku zaręczyn z lady Rosier. Nawet nie musiał do tego pomysłu nakłaniać ojca tak długo i usilnie jak przypuszczał. Być może prezentowane przez niego rozsądne podejście do ożenku, tak bardzo odmienne od jego pierwszych zaręczyn, kiedy to zadecydował nagły poryw serca, skłoniło Polluxa do zawierzenia synowi. Czy uda się jednak przekonać drugą stronę?
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przytknął knykcie do brody, nieśpiesznie gładząc nimi skórę; przyglądał się w tym czasie Alphardowi, nijak nie reagując na grzecznościowe podziękowania za rozmowę. Był arogantem, ale nie na tyle zaślepionym, by sądzić, że Black rzeczywiście poczuwał się do jakiegokolwiek zaszczytu - jego słowa były tylko i wyłącznie kurtuazją. Która być może miała zabrzmieć grzecznie i obnażyć pokojowe zamiary siedzącego naprzeciw czarodzieja - napotkała jednak ścianę, wyraz Tristana nie zmienił się ani trochę, usta nie wygięły w uśmiechu, nawet grzecznościowym, spojrzenie nie nabrało cieplejszej nuty. Wpatrywał się w Alpharda jak w posłańca wrogiego obozu, który przybył pod białą banderą do jego własnego domu z wieściami, których jeszcze nie ogłosił. Bo takim posłańcem Alphard dzisiaj właśnie był. A Tristan nie zamierzał bynajmniej ułatwiać mu tego zadania. Palce przesunęły się wyżej, wzdłuż brody, w zamyślonym zaciekawieniu tym, co Black miał do powodzenia.
A miał do powiedzenia wiele.
Nie mógł powiedzieć, że go zaskoczył, to co, dla oczu niewidoczne, dostrzegła wcześniej Deirdre będąca więcej niż raz świadkiem kłótni tej dwójki; płomienny charakter Melisande mógł mu szczerze zaimponować i nie był w tym niczego dziwnego - Melisande rzeczywiście była wyjątkową kobietą. Już nie dziewczyną, weszła w wiek, w którym jej ręka powinna zostać oddana, ale dotąd nie pojawił się kandydat, który by go zainteresował: mężczyzn słabych, bez perspektyw, nieudaczników i niedostatecznie wysoko urodzonych zbywał nim dokończyli zdanie. Zdarzyło się kilka bardziej interesujących propozycji, ale Melisande nie była bardziej interesująca, była wyjątkowa. Mądrzejsza od większości panien na wydaniu, mająca własne zdanie, co niektórych przerazi, oddana rodzinie i rozsądna w decyzjach i piękna, piękna jak nocne niebo migoczące tysiącem srebrnych gwiazd, rozjaśnione smoczym ogniem. Była też siostrą nestora jego rodu, co dodatkowo nadawało jej silnego kontekstu politycznego.
Wiedział, że Melisande podda się jego decyzji.
W innych okolicznościach na jego licu objawiłoby się zaskoczenie - trudno byłoby powstrzymać je w sytuacji tak... niewiarygodnej. W innych, nie w tych, domysły Deirdre i późniejszy list Alpharda zdołały go przynajmniej przygotować na tę wieść. Nie na tyle, by nie wzruszyła go wcale, wszak domysły pozostawały tylko domysłami, ale pozostałą reakcję był w stanie ukryć za maską kamiennej twarzy. Odjął dłoń, przekładając ją na biurko, w które miarowo zastukał palcami, może ze zdenerwowaniem, może w zamyśleniu, a może ostrzegawczo. Czy perspektywa zjednoczenia od tak dawna zwaśnionych rodów nie była kusząca? Trwała wojna, ważniejsza niż wszystkie inne. Przyszłość Melisande musiała zostać zabezpieczona, a sojusze mogły pomóc ją przetrwać. W czasach takich jak te - źle było mieć potężnych wrogów. Pytanie tylko, czy rzeczywiście być wrogami zamierzali przestać.
- Śmiałe słowa - pozwolił sobie zauważyć, nieprzerwanie wpatrując się w oczy Blacka. Ton jego wciąż owiewał chłodem i wciąż tak samo wydawał się niedostępny. Cały był śmiały, nie wyczuwał w jego słowach ni lęku ni zawahania. - Zapewne przygotowałeś i takie, które miałyby mnie przekonać, że prócz śmiałości nie znaczy ich również szaleństwo - choć w istocie różnie o tobie mawiają, Alphardzie Black. Wciąż patrzył, wyczekująco, żadną reakcją nie okraszając słów poprzednich. Jakież były jego motywacje i co zamierzał zaproponować, by zapewnić przyszłość Melisande?
A miał do powiedzenia wiele.
Nie mógł powiedzieć, że go zaskoczył, to co, dla oczu niewidoczne, dostrzegła wcześniej Deirdre będąca więcej niż raz świadkiem kłótni tej dwójki; płomienny charakter Melisande mógł mu szczerze zaimponować i nie był w tym niczego dziwnego - Melisande rzeczywiście była wyjątkową kobietą. Już nie dziewczyną, weszła w wiek, w którym jej ręka powinna zostać oddana, ale dotąd nie pojawił się kandydat, który by go zainteresował: mężczyzn słabych, bez perspektyw, nieudaczników i niedostatecznie wysoko urodzonych zbywał nim dokończyli zdanie. Zdarzyło się kilka bardziej interesujących propozycji, ale Melisande nie była bardziej interesująca, była wyjątkowa. Mądrzejsza od większości panien na wydaniu, mająca własne zdanie, co niektórych przerazi, oddana rodzinie i rozsądna w decyzjach i piękna, piękna jak nocne niebo migoczące tysiącem srebrnych gwiazd, rozjaśnione smoczym ogniem. Była też siostrą nestora jego rodu, co dodatkowo nadawało jej silnego kontekstu politycznego.
Wiedział, że Melisande podda się jego decyzji.
W innych okolicznościach na jego licu objawiłoby się zaskoczenie - trudno byłoby powstrzymać je w sytuacji tak... niewiarygodnej. W innych, nie w tych, domysły Deirdre i późniejszy list Alpharda zdołały go przynajmniej przygotować na tę wieść. Nie na tyle, by nie wzruszyła go wcale, wszak domysły pozostawały tylko domysłami, ale pozostałą reakcję był w stanie ukryć za maską kamiennej twarzy. Odjął dłoń, przekładając ją na biurko, w które miarowo zastukał palcami, może ze zdenerwowaniem, może w zamyśleniu, a może ostrzegawczo. Czy perspektywa zjednoczenia od tak dawna zwaśnionych rodów nie była kusząca? Trwała wojna, ważniejsza niż wszystkie inne. Przyszłość Melisande musiała zostać zabezpieczona, a sojusze mogły pomóc ją przetrwać. W czasach takich jak te - źle było mieć potężnych wrogów. Pytanie tylko, czy rzeczywiście być wrogami zamierzali przestać.
- Śmiałe słowa - pozwolił sobie zauważyć, nieprzerwanie wpatrując się w oczy Blacka. Ton jego wciąż owiewał chłodem i wciąż tak samo wydawał się niedostępny. Cały był śmiały, nie wyczuwał w jego słowach ni lęku ni zawahania. - Zapewne przygotowałeś i takie, które miałyby mnie przekonać, że prócz śmiałości nie znaczy ich również szaleństwo - choć w istocie różnie o tobie mawiają, Alphardzie Black. Wciąż patrzył, wyczekująco, żadną reakcją nie okraszając słów poprzednich. Jakież były jego motywacje i co zamierzał zaproponować, by zapewnić przyszłość Melisande?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
To byłoby mocno rozczarowujące, gdyby po kilku gładkich słówkach wysokie mury niechęci tak po prostu opadły. Wcale nie oczekiwał podobnego rezultatu, ale przynajmniej nie spotkał się z jawną wrogością, jak zakładał w najgorszym scenariuszu. Już sam fakt nieczekania długimi tygodniami na listowną odpowiedź dał mu do myślenia. Tristan chciał go przynajmniej wysłuchać, co wcale niczego nie gwarantowało, było co najwyżej dobrym początkiem. Ciekawość zwyciężyła, lecz to nie ona królować miała podczas tego spotkania. Obaj pozostawali zachowawczy i to właśnie Alphard musiał porzucić ostrożność jako pierwszy, bo był tym, któremu bardziej zależało na osiągnięciu porozumienia w niezwykle ważnej sprawie.
Sądził, że na twarzy nestora odmaluje się choćby zaskoczenie, jednak ten nawet nie drgnął, wciąż pozostając panem sytuacji. Dlaczego pozostał tak spokojny w obliczu kontrowersyjnej propozycji? Rozchodziło się nie tylko o jego siostrę, ale i o Blacka potencjalnie zestawionego z nią w parze póki śmierć ich nie rozłączy. Czyżby sam zastanawiał się nad nawiązaniem kolejnego sojuszu, uznając podobne rozwiązanie za lepsze od umacniania więzi z zaprzyjaźnionym rodem? A może… Podejrzewał to wcześniej? Jak to przewidział? Kto mógł mu… Kto.
Alphard mrugnął przez lekkie oszołomienie, które pomógł mu przełamać właśnie Tristan, gdy do jego uszu dotarło rytmiczne postukiwanie palców o blat biurka i aż zerknął na nie bezwiednie. Doszedł do siebie dość szybko, świadom tego, że najtrudniejsze dopiero przed nim. Zamierzał postawić na logikę, pamiętając o tym, że to rozsądnym podejściem przekonał głowę swojego rodu. – Nie zjawiłbym się tutaj, gdybym o braku szaleństwa nie przekonał najpierw siebie – odparł, jakby wcale nie przejmował się tym, że szlachcic o wyższej pozycji odniósł się do plotek o jego rzekomym szaleństwie. Sam był przekonany o tym, że zdołał okiełznać tę burzliwą część swojej natury.
– Ta wojna jest zbyt ważna, aby trwonić siły na pielęgnowanie uraz sprzed wieków – nakreślił obecną rzeczywistość, choć sięgnąć musiał po fakt oczywisty. Ale dla dobra dalszej dyskusji taki wstęp był konieczny, skoro ujawniał jego motywy. – Szanowane rody stoją na czele wielkiego dzieła, powinny więc trzymać wspólny front i skupić na prawdziwych wrogach, zamiast wypatrywać ich między sobą – przecież obecna już była pośród konserwatywnej szlachty tendencja do normalizowania relacji pomiędzy rodami nieprzyjaźnie do siebie nastawionymi i to właśnie ród Rosier wykonał krok w tym kierunku. Czy to nie lord Rosier miał stanąć w czerwcu na ślubnym kobiercu wraz z lady Selwyn? Towarzystwo wyczekiwało tego momentu i wiele dam otwarcie o tym mówiło, dżentelmeni zaś w kuluarach rozprawiali o tym, jakie to szczegółowe ustalenia mogą kryć się za tym mariażem. – Naszych rodów nie połączą z dnia na dzień więzy przyjaźni, ale jeden węzeł małżeński wystarczy, aby zainicjować poprawę wzajemnych stosunków – to była wystarczająco realna wizja i tylko taką mógł na chwilę obecną zaoferować. Czuł jednak, że to nie wystarczy.
– Wierzę, że lady Melisande jest tą, która udźwignie ciężar tworzenia od podstaw takiego sojuszu – pośrednio wyjawił jak wiele ma szacunku dla jej wewnętrznej siły i wszystkich tych przymiotów, które wyróżniały ją spośród innych dam, ale tego nie dało się uniknąć. W pewnym momencie i tak musiałby wyjawić, skąd w jego głowie zrodził się pomysł zaproponowania tego małżeństwa. Uznanie jej wyższości nad innymi pannami z innych rodów było najlepszym argumentem, do którego nie musiał usilnie przekonywać Tristana. Był nie tylko nestorem, ale również bratem, więc jak nikt inny powinien być zapoznany z zaletami Melisande. Nie bez powodu Alphard wybrał właśnie ją spośród tak wielu szlachcianek stanu wolnego. Dalej znajdował się pod jej urokiem i kiedy przyznał się do tego przed samym sobą, poczuł się lżejszy o jedno zmartwienie. – Nie będzie w tym sama, wesprę ją – oznajmił bardzo pewnie, nie unikając brązowego spojrzenia rozmówcy, przeciwnie, wychodził mu naprzeciw swoim własnym, w ciemnych tęczówkach utwardzając pokłady swojej determinacji.
Sądził, że na twarzy nestora odmaluje się choćby zaskoczenie, jednak ten nawet nie drgnął, wciąż pozostając panem sytuacji. Dlaczego pozostał tak spokojny w obliczu kontrowersyjnej propozycji? Rozchodziło się nie tylko o jego siostrę, ale i o Blacka potencjalnie zestawionego z nią w parze póki śmierć ich nie rozłączy. Czyżby sam zastanawiał się nad nawiązaniem kolejnego sojuszu, uznając podobne rozwiązanie za lepsze od umacniania więzi z zaprzyjaźnionym rodem? A może… Podejrzewał to wcześniej? Jak to przewidział? Kto mógł mu… Kto.
Alphard mrugnął przez lekkie oszołomienie, które pomógł mu przełamać właśnie Tristan, gdy do jego uszu dotarło rytmiczne postukiwanie palców o blat biurka i aż zerknął na nie bezwiednie. Doszedł do siebie dość szybko, świadom tego, że najtrudniejsze dopiero przed nim. Zamierzał postawić na logikę, pamiętając o tym, że to rozsądnym podejściem przekonał głowę swojego rodu. – Nie zjawiłbym się tutaj, gdybym o braku szaleństwa nie przekonał najpierw siebie – odparł, jakby wcale nie przejmował się tym, że szlachcic o wyższej pozycji odniósł się do plotek o jego rzekomym szaleństwie. Sam był przekonany o tym, że zdołał okiełznać tę burzliwą część swojej natury.
– Ta wojna jest zbyt ważna, aby trwonić siły na pielęgnowanie uraz sprzed wieków – nakreślił obecną rzeczywistość, choć sięgnąć musiał po fakt oczywisty. Ale dla dobra dalszej dyskusji taki wstęp był konieczny, skoro ujawniał jego motywy. – Szanowane rody stoją na czele wielkiego dzieła, powinny więc trzymać wspólny front i skupić na prawdziwych wrogach, zamiast wypatrywać ich między sobą – przecież obecna już była pośród konserwatywnej szlachty tendencja do normalizowania relacji pomiędzy rodami nieprzyjaźnie do siebie nastawionymi i to właśnie ród Rosier wykonał krok w tym kierunku. Czy to nie lord Rosier miał stanąć w czerwcu na ślubnym kobiercu wraz z lady Selwyn? Towarzystwo wyczekiwało tego momentu i wiele dam otwarcie o tym mówiło, dżentelmeni zaś w kuluarach rozprawiali o tym, jakie to szczegółowe ustalenia mogą kryć się za tym mariażem. – Naszych rodów nie połączą z dnia na dzień więzy przyjaźni, ale jeden węzeł małżeński wystarczy, aby zainicjować poprawę wzajemnych stosunków – to była wystarczająco realna wizja i tylko taką mógł na chwilę obecną zaoferować. Czuł jednak, że to nie wystarczy.
– Wierzę, że lady Melisande jest tą, która udźwignie ciężar tworzenia od podstaw takiego sojuszu – pośrednio wyjawił jak wiele ma szacunku dla jej wewnętrznej siły i wszystkich tych przymiotów, które wyróżniały ją spośród innych dam, ale tego nie dało się uniknąć. W pewnym momencie i tak musiałby wyjawić, skąd w jego głowie zrodził się pomysł zaproponowania tego małżeństwa. Uznanie jej wyższości nad innymi pannami z innych rodów było najlepszym argumentem, do którego nie musiał usilnie przekonywać Tristana. Był nie tylko nestorem, ale również bratem, więc jak nikt inny powinien być zapoznany z zaletami Melisande. Nie bez powodu Alphard wybrał właśnie ją spośród tak wielu szlachcianek stanu wolnego. Dalej znajdował się pod jej urokiem i kiedy przyznał się do tego przed samym sobą, poczuł się lżejszy o jedno zmartwienie. – Nie będzie w tym sama, wesprę ją – oznajmił bardzo pewnie, nie unikając brązowego spojrzenia rozmówcy, przeciwnie, wychodził mu naprzeciw swoim własnym, w ciemnych tęczówkach utwardzając pokłady swojej determinacji.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Od Alpharda emanował zadziwiający spokój, spokój, którego się po nim po prawdzie nie spodziewał i spokój, którego u niego nie znał; wreszcie spokój, który niepokoił jego. Nad rozemocjonowanym Alphardem znacznie łatwiej byłoby mu zapanować, w tej rozmowie czuł, wiedział, widział, że Alphard ma swój cel, do którego konsekwentnie dąży, a jego działanie nie są naznaczone ni kaprysem, ni niezdecydowaniem ni nawet niepewnością. Twierdził, że jego działania były przemyślane i co gorsza takie też sprawiał wrażenie, ciężko mu było dostrzec słaby punkt w zachowaniu czarodzieja - a przecież znaleźć go musiał. Z pewnością istniał.
- Czyżby - podważył jego zdanie, z wątpliwością, jaka wkradła się do jego głosu, a jednak nie była to wątpliwość do końca przekonująca, wyrażona nieco bardziej z przyzwyczajenia, z konieczności, niżeli faktycznej niewiary. Zachowanie Blacka wskazywało na to, że dzisiejszy dzień przemyślał sobie bardzo dokładnie. Zarówno słowa, jakie padały z jego ust nieprzypadkowo, jak i samo działanie, najbardziej chyba zaskakujące.
Oczywiście, że nie mógł odmówić tym działaniom racji ani rozsądku, wojna winna zjednoczyć wszystkich tych, którzy chylili czoła przed Czarnym Panem. Wojna jednoczyła. Pytane tylko, na ile trwałe było to zjednoczenie - na ile miało rozpaść się w pył po skończonej wojnie, a na ile pozostać żywe. Zdawało się, że Lord Voldemort dokonywał niemożliwego na wielu polach, również spajając waśnie między tymi, których dzieliły całe wieki długiej historii konfliktów. Oczywiście, że tak: konflikty czyniły ich słabszymi, a wspólnie mogli tylko rosnąć w siłę - a jednak, Blackowie wciąż wzbudzali w nim głównie... niechęć podszytą bardziej tradycją niż czymkolwiek personalnym, może z wyjątkiem tamtych zdarzeń nad ogniskiem - gdy Alphard znalazł odwagę upokorzyć Tristana z jego własną kochanką. Nie należało jednak nie dostrzegać faktu, iż pozycja Rosierów w łaskach Czarnego Pana wyglądała na ten moment inaczej, niżeli pozycja Blacków - i tu większą korzyść zyskiwał drugi z rodów.
- Tylko tyle warta ma być ręka mojej siostry? Zawieszenie broni? - Chciał więcej, choć nawet jeszcze nie przytaknął tej propozycji - piękna i inteligentna siostra nestora warta była znacznie więcej od tego. Mogła nawiązać trwałe, niewzruszalne sojusze. Każdy wiedział, że Tristan stanie murem za szczęściem Melisande, a za sobą - pociągnie całą rodzinę. Nie pozwoli, by jej dzieci spotkała krzywda. Co miał dostać w zamian? Poprawne spojrzenie Blacków? Oddać im cząstkę siebie za coś tak chwiejnego i niepewnego? Hipotetycznego? Za przyszłość - niepewną jak pogodowe wróżby.
- Niewiele potrafię sobie wyobrazić zdarzeń, których lady Melisande nie byłaby w stanie udźwignąć. - Nie była głupią trzpiotką, niedojrzałą lalką, Melisande naprawdę miała w sobie siłę. Fakt, że Alphard tej siły nie lekceważył, dobrze świadczył o nim. Black nie był jednak przecież jedynym zainteresowanym jej ognistym płomieniem. - Wesprzesz ją - powtórzył za Alphardem powoli, ostrożnie warząc te słowa w ustach; jakże dziwnie brzmiały. - Zbytek łaski - Więcej nie zamierzał jej dać? - Dlaczego zerwano twoje poprzednie zaręczyny, Alphardze? - zapytał, nie tyle ciekaw odpowiedzi, co podkreślając niewiarygodność jego słowa nieokraszonego czynem. - Zatem proponujesz, bym oddał ci nestorską siostrę w zamian za potencjalne ocieplenie naszych stosunków w przyszłości. - Podsumował to krótko, ale znacząco, spodziewając się, że Alphard wesprze swoje słowa konkretną propozycją. Obietnicą? Sam nie wiedział. Transakcja zdawała mu się mocno jednostronna, a dwór Blacków wciąż mógł stać się dla Melisande miejscem nieprzychylnym i niebezpiecznym. Spoglądał na niego spojrzeniem chłodnym i zimnym, z twarzą okraszoną kamienną maską. Tak naprawdę - zastanawiał się.
- Jakiś czas temu podjąłem pewną transakcję - zaczął, odejmując dłoń od blatu biurka, by przetrzeć nią brodę. W zasadzie było coś, co Alphard mógł zrobić w geście dobrej woli i zapowiedzi przyszłej współpracy. - Jej przedmiotem był ogniomiot kataloński pochodzący narodowego rezerwatu pod Tarragoną. Wiesz zapewne, z jaką ostrożnością podchodzi do tego gatunku strona hiszpańska - ostatnie wydarzenia w ich kraju nieco przetrzebiły populację. Z tego, co jest mi wiadomo, wdrożyli przed paroma dniami pewne nierozsądne regulacje, które całkowicie zablokowały wywóz tych stworzeń z Hiszpanii. Wielce niefortunne. - Sugestia nie była wcale subtelna, w zamian za rękę Melisande chciał przysługi. Wiedział, że prosił o niemożliwe, ale przecież nie chciał ściągnięcia całej blokady - a jedynie stworzenia małego wyjątku, który pozwoli mu na transport dorosłego smoka bez naruszenia prawa międzynarodowego. Dla tak wytrawnego polityka jak Black -z pewnością nic trudnego, im zaś na spokojnie umożliwi to kontynuowanie pewnych badań na tej rasie.
- Czyżby - podważył jego zdanie, z wątpliwością, jaka wkradła się do jego głosu, a jednak nie była to wątpliwość do końca przekonująca, wyrażona nieco bardziej z przyzwyczajenia, z konieczności, niżeli faktycznej niewiary. Zachowanie Blacka wskazywało na to, że dzisiejszy dzień przemyślał sobie bardzo dokładnie. Zarówno słowa, jakie padały z jego ust nieprzypadkowo, jak i samo działanie, najbardziej chyba zaskakujące.
Oczywiście, że nie mógł odmówić tym działaniom racji ani rozsądku, wojna winna zjednoczyć wszystkich tych, którzy chylili czoła przed Czarnym Panem. Wojna jednoczyła. Pytane tylko, na ile trwałe było to zjednoczenie - na ile miało rozpaść się w pył po skończonej wojnie, a na ile pozostać żywe. Zdawało się, że Lord Voldemort dokonywał niemożliwego na wielu polach, również spajając waśnie między tymi, których dzieliły całe wieki długiej historii konfliktów. Oczywiście, że tak: konflikty czyniły ich słabszymi, a wspólnie mogli tylko rosnąć w siłę - a jednak, Blackowie wciąż wzbudzali w nim głównie... niechęć podszytą bardziej tradycją niż czymkolwiek personalnym, może z wyjątkiem tamtych zdarzeń nad ogniskiem - gdy Alphard znalazł odwagę upokorzyć Tristana z jego własną kochanką. Nie należało jednak nie dostrzegać faktu, iż pozycja Rosierów w łaskach Czarnego Pana wyglądała na ten moment inaczej, niżeli pozycja Blacków - i tu większą korzyść zyskiwał drugi z rodów.
- Tylko tyle warta ma być ręka mojej siostry? Zawieszenie broni? - Chciał więcej, choć nawet jeszcze nie przytaknął tej propozycji - piękna i inteligentna siostra nestora warta była znacznie więcej od tego. Mogła nawiązać trwałe, niewzruszalne sojusze. Każdy wiedział, że Tristan stanie murem za szczęściem Melisande, a za sobą - pociągnie całą rodzinę. Nie pozwoli, by jej dzieci spotkała krzywda. Co miał dostać w zamian? Poprawne spojrzenie Blacków? Oddać im cząstkę siebie za coś tak chwiejnego i niepewnego? Hipotetycznego? Za przyszłość - niepewną jak pogodowe wróżby.
- Niewiele potrafię sobie wyobrazić zdarzeń, których lady Melisande nie byłaby w stanie udźwignąć. - Nie była głupią trzpiotką, niedojrzałą lalką, Melisande naprawdę miała w sobie siłę. Fakt, że Alphard tej siły nie lekceważył, dobrze świadczył o nim. Black nie był jednak przecież jedynym zainteresowanym jej ognistym płomieniem. - Wesprzesz ją - powtórzył za Alphardem powoli, ostrożnie warząc te słowa w ustach; jakże dziwnie brzmiały. - Zbytek łaski - Więcej nie zamierzał jej dać? - Dlaczego zerwano twoje poprzednie zaręczyny, Alphardze? - zapytał, nie tyle ciekaw odpowiedzi, co podkreślając niewiarygodność jego słowa nieokraszonego czynem. - Zatem proponujesz, bym oddał ci nestorską siostrę w zamian za potencjalne ocieplenie naszych stosunków w przyszłości. - Podsumował to krótko, ale znacząco, spodziewając się, że Alphard wesprze swoje słowa konkretną propozycją. Obietnicą? Sam nie wiedział. Transakcja zdawała mu się mocno jednostronna, a dwór Blacków wciąż mógł stać się dla Melisande miejscem nieprzychylnym i niebezpiecznym. Spoglądał na niego spojrzeniem chłodnym i zimnym, z twarzą okraszoną kamienną maską. Tak naprawdę - zastanawiał się.
- Jakiś czas temu podjąłem pewną transakcję - zaczął, odejmując dłoń od blatu biurka, by przetrzeć nią brodę. W zasadzie było coś, co Alphard mógł zrobić w geście dobrej woli i zapowiedzi przyszłej współpracy. - Jej przedmiotem był ogniomiot kataloński pochodzący narodowego rezerwatu pod Tarragoną. Wiesz zapewne, z jaką ostrożnością podchodzi do tego gatunku strona hiszpańska - ostatnie wydarzenia w ich kraju nieco przetrzebiły populację. Z tego, co jest mi wiadomo, wdrożyli przed paroma dniami pewne nierozsądne regulacje, które całkowicie zablokowały wywóz tych stworzeń z Hiszpanii. Wielce niefortunne. - Sugestia nie była wcale subtelna, w zamian za rękę Melisande chciał przysługi. Wiedział, że prosił o niemożliwe, ale przecież nie chciał ściągnięcia całej blokady - a jedynie stworzenia małego wyjątku, który pozwoli mu na transport dorosłego smoka bez naruszenia prawa międzynarodowego. Dla tak wytrawnego polityka jak Black -z pewnością nic trudnego, im zaś na spokojnie umożliwi to kontynuowanie pewnych badań na tej rasie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Ostre żądanie o więcej nie było zaskoczeniem, lecz Alphard nie mógł obiecać nic więcej poza obietnicą nawiązaniem sojuszu z chwilą zawarcia węzła małżeńskego, ograniczony w swojej negocjacyjnej pozycji również przez wytyczne ze strony nestora. – Proponowanie potężnemu rodowi ziem czy bogactw w zamian za rękę damy byłoby tylko obrazą – podzielił się swoim przemyśleniem, nie ośmielając się sprowadzać tego spotkania do długiej licytacji, w której najwięcej straciłyby nie skrytki bankowe, lecz ich reputacja. Co dobrego przyniesie Rosierom kawałek gruntu w Buckinghamshire, gdy mieli pod dostatkiem ogromną połać własnych ziem? Jakie bogactwa zaproponować komuś, kto ma równie wielkie pokłady galeonów i innych kosztowności? Najcenniejszym, co Blackowie mogli dać, to właśnie sojusz, dający szansę na wzajemne korzystanie ze swoich wpływów. Ze swojej strony goszczący obecnie w Château Rose lord zapewnić mógł pełne wsparcie dla przyszłej żony.
Zniósł kpinę, z jaką spotkała się jego deklaracja. Jego oddanie mogło Tristanowi wydawać się niczym, lecz Alphard gotów był nie tylko stawić czoła jakiejkolwiek nieprzychylności kierowanej przez jego krewnych pod rodzinnym dachem w stronę jego małżonki, ale miał już również w swoich rękach pewne atuty, aby zdusić ją w zarodku. Ostatnie miesiące poszerzyły jego osobiste wpływy w Ministerstwie Magii, a przynależność do Rycerzy Walpurgii, której nie taił przed nestorem, również podkreślała jego pozycję pośród reszty krewnych. Na dodatek jego wybranką była siostra nestora, człowieka uznawanego za prawą rękę Czarnego Pana, nikt więc o zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się jej zagrozić. Alphard upewnił się, że i jego nestor ma podobny pogląd w tej kwestii. Nawet humorzasta Walburga nie odważy się przeciwstawić jego słowu, jeśli ten zażąda, aby nowa lady Black, choć wywodzącą się z niegdyś wrogiego rodu, traktowana była z należnym szacunkiem, a nawet serdecznością, choć tej niewiele kryje się w rezydencji przy Grimmauld Place.
– Nie jestem uprawniony do wyjawiania szczegółów rodowej polityki, ani tym bardziej komentowania decyzji nestora – odparł jak najbardziej opanowany, poniekąd spodziewając się tego ataku. Zerwane zaręczyny w przypadku każdego lorda proszącego o rękę jakiejkolwiek lady mogły być poważnym zastrzeżeniem dla zawarcia nowego narzeczeństwa. W tym przypadku Alphard nie musiał niczego się wstydzić, siedział więc dumnie wyprostowany na swoim miejscu. Choć doszły go słuchy, że to plotki o jego temperamencie jeszcze z czasów szkolnych miały swoje znaczenie w tej sprawie, to jednak nie były oficjalnym powodem podjęcia takiej decyzji. Trudno było nie uznać obaw co do jego osoby, kiedy szlachcic o rzekomo nieposzlakowanej opinii okazał się podłym zdrajcą, gardzącym nie tylko nazwiskiem, ale również ciężarną małżonką. – Na sytuację wpłynął szczyt w Stonehenge. Niedola ciężarnej lady Isabelle nadszarpnęła zdrowie lady Aurelii, która musiała w celach leczniczych udać się do Francji. Ród Carrow poprosił o ugodowe rozwiązanie sprawy, a zgoda na to sprawiła, że przyjaźń łącząca oba rody nie doznała żadnego uszczerbku.
Choć Blackowie również dla własnej reputacji nie zdecydowali się rozdmuchiwać sprawy, to jednak Alphard nie zamierzał zapomnieć o całym zajściu. Obiecał sobie, że następnym razem weźmie sprawy w swoje ręce i dotrzymał danego sobie słowa, choć nie poszedł też po najmniejszej linii oporu. Przez pewne zaskakujące uczucia próbował zerwać jedną z róż i musiał pokaleczyć sobie palce o jej kolce. Stworzył wiele scenariuszy tego spotkania w ciągu ostatnich dni i konsekwentnie odrzucał od siebie te, które były nazbyt naiwne w swym optymizmie. Przywidywał, że padną dodatkowe warunki, jakie będzie musiał spełnić, dlatego wysłuchał Tristana z dużą dozą spokoju.
Nie pomylił się, ale i nie przewidywał, że zostanie mu powierzona tak ważka sprawa dla kolczastego rodu, dla którego smoki stanowiły świętość. W bajkach opowiadanych dzieciom wieki temu zazwyczaj smoka trzeba było ubić, aby zdobyć rękę ukochanej, najpierw uwalniając ją z miejsca odosobnienia chronionego przez wielką bestię ziejącą ogniem. Od niego jednak oczekiwano, aby mityczną istotę sprowadził całą i zdrową z rezerwatu leżącego w Hiszpanii. Zmarszczył w brwi, zdradzając cień niepewności, ale również nieufność, ponieważ sugestia nie była zapewnieniem, że w zamian rzeczywiście otrzyma to, czego pragnął. Jednocześnie nie mógł zażądać niczego wprost i to krępowało go najmocniej. Poprawił się na swoim miejscu i zaczesał palcami czarne kosmyki do tyłu, upewniając się tym gestem, że te nie opadną na czoło, choć ułożył je bardzo dokładnie przed przybyciem. Na bladym licu wreszcie zagościły emocje, na całe szczęście nie wypłynęły jako wielka, niestłumiona niczym fala. Wciąż spinała je chłodna powaga.
– Jeśli transakcja została już zawarta, sprawę z dużym prawdopodobieństwem uda się rozwiązać – był tego wręcz pewien, jeśli tylko daty na wszelkich dokumentach okażą się korzystne z prawnego punktu widzenia. Mógł spróbować swoich sił, nawiązał przez ostatnie miesiące bardzo dobre stosunki z ambasadorem Hiszpanii, wyświadczając mu kilka przysług. – Poprosiłbym tylko o udostępnienie mi całej dokumentacji – przyjął śmiało rzucone mu wyzwanie, choć wiedział, że wszystkie działania wymagać będą od niego wiele cierpliwości i zaangażowanie, w tym finansowego, ale przede wszystkim czasu. Może wszystko uda się dopiąć w czerwcu, a może w lipcu, trudno oszacować. Gdyby jednak skupił się tylko na tej jednej sprawie, może jednak udałoby się przyspieszyć pewne formalności o kilka tygodni. Nie był zadowolony z myśli, że jego plany przeciągną się w czasie, ale być może to okaże się dla niego korzystne. Oby tylko w dokumentach nie znalazły się żadne luki i błędy formalne, wtedy sprawa nie skomplikuje się bardziej.
Zniósł kpinę, z jaką spotkała się jego deklaracja. Jego oddanie mogło Tristanowi wydawać się niczym, lecz Alphard gotów był nie tylko stawić czoła jakiejkolwiek nieprzychylności kierowanej przez jego krewnych pod rodzinnym dachem w stronę jego małżonki, ale miał już również w swoich rękach pewne atuty, aby zdusić ją w zarodku. Ostatnie miesiące poszerzyły jego osobiste wpływy w Ministerstwie Magii, a przynależność do Rycerzy Walpurgii, której nie taił przed nestorem, również podkreślała jego pozycję pośród reszty krewnych. Na dodatek jego wybranką była siostra nestora, człowieka uznawanego za prawą rękę Czarnego Pana, nikt więc o zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się jej zagrozić. Alphard upewnił się, że i jego nestor ma podobny pogląd w tej kwestii. Nawet humorzasta Walburga nie odważy się przeciwstawić jego słowu, jeśli ten zażąda, aby nowa lady Black, choć wywodzącą się z niegdyś wrogiego rodu, traktowana była z należnym szacunkiem, a nawet serdecznością, choć tej niewiele kryje się w rezydencji przy Grimmauld Place.
– Nie jestem uprawniony do wyjawiania szczegółów rodowej polityki, ani tym bardziej komentowania decyzji nestora – odparł jak najbardziej opanowany, poniekąd spodziewając się tego ataku. Zerwane zaręczyny w przypadku każdego lorda proszącego o rękę jakiejkolwiek lady mogły być poważnym zastrzeżeniem dla zawarcia nowego narzeczeństwa. W tym przypadku Alphard nie musiał niczego się wstydzić, siedział więc dumnie wyprostowany na swoim miejscu. Choć doszły go słuchy, że to plotki o jego temperamencie jeszcze z czasów szkolnych miały swoje znaczenie w tej sprawie, to jednak nie były oficjalnym powodem podjęcia takiej decyzji. Trudno było nie uznać obaw co do jego osoby, kiedy szlachcic o rzekomo nieposzlakowanej opinii okazał się podłym zdrajcą, gardzącym nie tylko nazwiskiem, ale również ciężarną małżonką. – Na sytuację wpłynął szczyt w Stonehenge. Niedola ciężarnej lady Isabelle nadszarpnęła zdrowie lady Aurelii, która musiała w celach leczniczych udać się do Francji. Ród Carrow poprosił o ugodowe rozwiązanie sprawy, a zgoda na to sprawiła, że przyjaźń łącząca oba rody nie doznała żadnego uszczerbku.
Choć Blackowie również dla własnej reputacji nie zdecydowali się rozdmuchiwać sprawy, to jednak Alphard nie zamierzał zapomnieć o całym zajściu. Obiecał sobie, że następnym razem weźmie sprawy w swoje ręce i dotrzymał danego sobie słowa, choć nie poszedł też po najmniejszej linii oporu. Przez pewne zaskakujące uczucia próbował zerwać jedną z róż i musiał pokaleczyć sobie palce o jej kolce. Stworzył wiele scenariuszy tego spotkania w ciągu ostatnich dni i konsekwentnie odrzucał od siebie te, które były nazbyt naiwne w swym optymizmie. Przywidywał, że padną dodatkowe warunki, jakie będzie musiał spełnić, dlatego wysłuchał Tristana z dużą dozą spokoju.
Nie pomylił się, ale i nie przewidywał, że zostanie mu powierzona tak ważka sprawa dla kolczastego rodu, dla którego smoki stanowiły świętość. W bajkach opowiadanych dzieciom wieki temu zazwyczaj smoka trzeba było ubić, aby zdobyć rękę ukochanej, najpierw uwalniając ją z miejsca odosobnienia chronionego przez wielką bestię ziejącą ogniem. Od niego jednak oczekiwano, aby mityczną istotę sprowadził całą i zdrową z rezerwatu leżącego w Hiszpanii. Zmarszczył w brwi, zdradzając cień niepewności, ale również nieufność, ponieważ sugestia nie była zapewnieniem, że w zamian rzeczywiście otrzyma to, czego pragnął. Jednocześnie nie mógł zażądać niczego wprost i to krępowało go najmocniej. Poprawił się na swoim miejscu i zaczesał palcami czarne kosmyki do tyłu, upewniając się tym gestem, że te nie opadną na czoło, choć ułożył je bardzo dokładnie przed przybyciem. Na bladym licu wreszcie zagościły emocje, na całe szczęście nie wypłynęły jako wielka, niestłumiona niczym fala. Wciąż spinała je chłodna powaga.
– Jeśli transakcja została już zawarta, sprawę z dużym prawdopodobieństwem uda się rozwiązać – był tego wręcz pewien, jeśli tylko daty na wszelkich dokumentach okażą się korzystne z prawnego punktu widzenia. Mógł spróbować swoich sił, nawiązał przez ostatnie miesiące bardzo dobre stosunki z ambasadorem Hiszpanii, wyświadczając mu kilka przysług. – Poprosiłbym tylko o udostępnienie mi całej dokumentacji – przyjął śmiało rzucone mu wyzwanie, choć wiedział, że wszystkie działania wymagać będą od niego wiele cierpliwości i zaangażowanie, w tym finansowego, ale przede wszystkim czasu. Może wszystko uda się dopiąć w czerwcu, a może w lipcu, trudno oszacować. Gdyby jednak skupił się tylko na tej jednej sprawie, może jednak udałoby się przyspieszyć pewne formalności o kilka tygodni. Nie był zadowolony z myśli, że jego plany przeciągną się w czasie, ale być może to okaże się dla niego korzystne. Oby tylko w dokumentach nie znalazły się żadne luki i błędy formalne, wtedy sprawa nie skomplikuje się bardziej.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cicho westchnął na wspomnienie zdarzeń, których wspominać nie powinni. Rosierów i Carrowów łączyła wrogość silniejsza niż ta z Blackami, nie miał pojęcia, co działo się za kulisami Yorku, ale sprawa Percivala ubodła go nie mniej, ufał w jego wierność Czarnemu Panu - i zawiódł się, gdy ten zwrócił się do niego plecami, choć przecież mógł się tego spodziewać. Oczywiście, że mógł, łączyła ich buntownicza przeszłość. Isabella była dla niego inna niż reszta jej rodziny, spędzili ze sobą sporo czasu we Francji - jej nieszczęście było tylko kolejną przykrą konsekwencją nieodpowiedzialności zdrajcy krwi. Nie miał możliwości sprawdzić słów Alpharda, ale te brzmiały dla niego wiarygodnie. Rzeczywiście nie widział Aurelii przy okazji żadnej publicznej uroczystości. Gdyby chciał, mógłby zapewne zapytać o to Isabellę. Ale byłoby to dalece nietaktowne, postanowił zawierzyć Alphardowi na słowo. Nie miał przecież powodów kłamać - a dziś na własne oczy mógł ujrzeć, że plotki o jego nadpobudliwym temperamencie mogły być jednak nieco przesadzone. W trakcie tej rozmowy zaskakująco trzymał tak fason, jak zimą krew. Nie wracał już słowem do wydarzeń z udziałem zdrajcy, nie było warto o nich pamiętać. O nim.
Miał słuszność, nie chciał za rękę Melisande pieniędzy ani ziemi - te mógł wziąć za kuzynkę trzeciego stopnia. Melisande była kimś więcej, kimś bardziej, cenniejszą od wszystkiego, czego wartość dało zmierzyć się w pieniądzu. Przyjaźni zmierzyć się nie dało, sojuszu z potężnym rodem tym bardziej: jaką miał jednak gwarancję, że Blackowie nie wykorzystają jego siostry? Byli w tym układzie na lepszej pozycji, to oni mieli wziąć ją, do siebie, na swoje ziemie, żeby rodziła ich dzieci. Potrzebował czegoś więcej - deklaracji, przysługi, która rozjaśni zamiary i ofiaruje wymierne korzyści już teraz. Sprawa z Hiszpanią właśnie taką była, wymagała subtelności i kontaktów, których on nie posiadał. Przez chwilę przyglądał się Blackowi, gdy ten już skończył mówić, w milczeniu, zastanawiając się tak nad tym, co sam powiedział, jak i nad tym, co powiedział Alphard, pozostawiając jednak myśli dla siebie - po dłuższej chwili odjął z brody dłoń i wstał zza biurka, by podejść do jednego z piętrzących się za nim regałów. Miał potrzebne dokumenty w Chateau Rose, nie w rezerwacie, między jego dłońmi pojawiła się elegancko zdobiona tuba na zwoje, którą po chwili widocznego zawahania zabrał, by niewerbalnie rzuconym gemino powielić przedmiot, a następnie położyć go przed Alphardem, zajmując swoje poprzednie miejsce. A zatem przyjął wyzwanie - niech i będzie.
- Zdążyliśmy zawrzeć tylko umowę przedwstępną - wyjaśnił, składając dłonie wsparte na podłokietnikach razem, przed sobą. - Zgodnie z jej treścią mogę domagać się odszkodowania, ale nie chce pieniędzy, tylko smoka. W każdym razie - Skinął głową na tubę - w środku jest wszystko, czym dysponuję, w tym projekt nowych przepisów i list z hiszpańskiego ministerstwa zawierający decyzję o zablokowanej transakcji. - Miłej lektury. Sprawa kosztowała go wiele nerwów, poczuł się lżej pozbywając się tego ciężaru - oby Blackowi naprawdę zależało na ręce Melisande. Włożył wiele środków w przygotowanie rezerwatu pod tego katalończyka - a kontynuowanie badań bez hiszpańskiego gada mijało się z celem. Aspirował, by rezerwat pod jego opieką wszedł do panteonu najbardziej szanowanych placówek smokologicznych na świecie. Nie zamierzał przepuścić takiej okazji.
- Wydaje mi się, że to już wszystko... ? - zwrócił się do Blacka, rzecz jasna nie zamierzając obiecać mu żadnej odpowiedzi - jak i on zresztą nie zapytał o zgodę wprost. Oboje wiedzieli, że w ustach Melisande zabrzmi wyłącznie odpowiedź Tristana.
Miał słuszność, nie chciał za rękę Melisande pieniędzy ani ziemi - te mógł wziąć za kuzynkę trzeciego stopnia. Melisande była kimś więcej, kimś bardziej, cenniejszą od wszystkiego, czego wartość dało zmierzyć się w pieniądzu. Przyjaźni zmierzyć się nie dało, sojuszu z potężnym rodem tym bardziej: jaką miał jednak gwarancję, że Blackowie nie wykorzystają jego siostry? Byli w tym układzie na lepszej pozycji, to oni mieli wziąć ją, do siebie, na swoje ziemie, żeby rodziła ich dzieci. Potrzebował czegoś więcej - deklaracji, przysługi, która rozjaśni zamiary i ofiaruje wymierne korzyści już teraz. Sprawa z Hiszpanią właśnie taką była, wymagała subtelności i kontaktów, których on nie posiadał. Przez chwilę przyglądał się Blackowi, gdy ten już skończył mówić, w milczeniu, zastanawiając się tak nad tym, co sam powiedział, jak i nad tym, co powiedział Alphard, pozostawiając jednak myśli dla siebie - po dłuższej chwili odjął z brody dłoń i wstał zza biurka, by podejść do jednego z piętrzących się za nim regałów. Miał potrzebne dokumenty w Chateau Rose, nie w rezerwacie, między jego dłońmi pojawiła się elegancko zdobiona tuba na zwoje, którą po chwili widocznego zawahania zabrał, by niewerbalnie rzuconym gemino powielić przedmiot, a następnie położyć go przed Alphardem, zajmując swoje poprzednie miejsce. A zatem przyjął wyzwanie - niech i będzie.
- Zdążyliśmy zawrzeć tylko umowę przedwstępną - wyjaśnił, składając dłonie wsparte na podłokietnikach razem, przed sobą. - Zgodnie z jej treścią mogę domagać się odszkodowania, ale nie chce pieniędzy, tylko smoka. W każdym razie - Skinął głową na tubę - w środku jest wszystko, czym dysponuję, w tym projekt nowych przepisów i list z hiszpańskiego ministerstwa zawierający decyzję o zablokowanej transakcji. - Miłej lektury. Sprawa kosztowała go wiele nerwów, poczuł się lżej pozbywając się tego ciężaru - oby Blackowi naprawdę zależało na ręce Melisande. Włożył wiele środków w przygotowanie rezerwatu pod tego katalończyka - a kontynuowanie badań bez hiszpańskiego gada mijało się z celem. Aspirował, by rezerwat pod jego opieką wszedł do panteonu najbardziej szanowanych placówek smokologicznych na świecie. Nie zamierzał przepuścić takiej okazji.
- Wydaje mi się, że to już wszystko... ? - zwrócił się do Blacka, rzecz jasna nie zamierzając obiecać mu żadnej odpowiedzi - jak i on zresztą nie zapytał o zgodę wprost. Oboje wiedzieli, że w ustach Melisande zabrzmi wyłącznie odpowiedź Tristana.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Gabinet
Szybka odpowiedź