Gabinet
AutorWiadomość
First topic message reminder :


Gabinet
Gabinet jest miejscem, które rzadko użytkowane jest zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem; tylko czasem, wieczorami, czarodzieje przeglądają tu traktaty o smokach lub rodowe księgi. Nieduży regał wypełniony jest tomiszczami nie tylko z zakresu smokologii, ale również tomikami poezji, głównie francuskojęzycznymi. Tuż przy nim stoi fotel obity miękkim jasnym jedwabiem. Pod ręką znajduje się również wysoki stolik, podstawiony, by móc na nim ułożyć szklankę lub inną podręczną rzecz. Na przeciwległej ścianie wisi kilka skrzyżowanych ze sobą zabytkowych szpad należących do rodziny. Ścianę zdobi barwny arras ze sceną ogrodową, a centralne miejsce zajmuje solidne, ciężkie biurko.
Bezgłośnie wypuścił z ust powietrze z westchnieniem, jakby zastanawiał się w duchu, czy na pewno nie mogli podjąć tego ryzyka, na pewno, Mathieu miał racje, ale jakiś to żal, że te majestatyczne stworzenia wciąż musiały pozostać na uwięzi. Przeciągnął dłonią po brodzie, zastanawiając się nad słowami Mathieu - czy to byłoby możliwe, przyuczenie odizolowanego smoka do posłuszeństwa? Sama próba trwałaby dziesiątki lat, czy miałaby szansę zakończyć się powodzeniem, tego nie mogli wiedzieć w tym momencie. - Zakładając, że to zachowania czysto behawioralne, tak - zastanowił się na głos. - Ale do głosu dochodzi również instynkt, zachowania będące konsekwencją wielokrotnej wymiany pokoleniowej. Generacje czerpią z poprzednich, podstawowych wzorców nie wyzbędziemy się ani w jednym ani w pięciu pokoleniach. Eksperyment miałby chyba marne szanse powodzenia za naszego życia, lecz gdyby był kontynuowany przez pokolenia - może nasi prawnukowie by na nim skorzystali? - zadumał się, nie musiał wcale mieć racji, badawcze prace zawsze warto było przeprowadzić, nawet, a może zwłaszcza w tematach, które wydawały się w tym momencie mało wiarygodne. Wyniki niekiedy zaskakiwały, czasem bardzo. - Gdyby tylko czasy były spokojniejsze - mruknął od niechcenia, strzepując popioły z papierosa i upijając łyk alkoholu, by ponownie zaciągnąć się dymem. Pasje musiały odejść na dalsze plany, kiedy ważyły się losy kraju. Losy, o których mieli przecież przesądzić. Czy warto było w tym wszystkim poświęcić czas na podobne badania, pewnie tak, czy on sam miał na to czas, z pewnością nie. - Gdybyśmy tylko pomyśleli o tym wcześniej, Azael byłby wdzięcznym obiektem badawczym. Jego deformacje i tak nie pozwalają w pełni zasymilować go z pozostałymi smokami w tym momencie. Ale młody skończył już rok, jest za późno - Wzruszył nieznacznie ramieniem, nie lubiąc zbyt długo pogrążać się w żalu za tym, co konieczne. Zamiast rozpamiętywać przeszłość, należało nauczyć się spoglądać w przyszłość: dziś mieli skupić się na planach Mathieu. Skinął głową, potwierdzając jego słowa o obrońcach, drobna manipulacja słowem nikomu nie zaszkodzi, a mogła przynieść wiele korzyści. Tristan lubił stawać w centrum wydarzeń, tym bardziej lubił zabierać głos wtedy, kiedy wszyscy mogli go usłyszeć - czuł się jak ryba w wodzie, ale wiedział, że tym razem nie powinien odbierać pierwszych skrzypiec Mathieu. Nie czuwał nad tą ziemią sam, a ludzie powinni zacząć to zauważać.
- Destabilizację regionu pogłębiają przedłużające się walki. Ogniska rebeliantów wstrzymują handel, prowokują do ostrych reakcji Ministerstwo Magii, a ich działania mają przecież swój wpływ na cywili. Skup się na szkodach, które wywołuje wojna, którą rozpętaliśmy - W zasadzie nie wstydził się własnej hipokryzji. - Podkreślając, że to oni przeciągają jej zakończenie, choć mogliby skapitulować, podkreślisz ich desperację, a desperacja - podkreśla słabości. Beznadziejność walki nie wzbudzi przychylności - wypowiadał swoje myśli na głos, podążając za ich strumieniem; Mathieu oczekiwał od niego rady, zastanawiał się nad tym, co sam powiedziałby w podobnej sytuacji. - O zagrożeniach, jakimi są mugole, mówiliśmy już dużo, choć wciąż niektórzy zdają sobie nie zdawać z tego sprawy w pełni - dodał, wciąż z zastanowieniem. - Poprzez odcięcie dostaw - odparł na jego wątpliwości. Nie powiedział jednak więcej, wsłuchując się zamiast tego w słowa kuzyna - i podążając za jego myślą. To zadanie należało do niego. - Muszą pamiętać, że nie będziemy w stanie ich ochronić, jeśli będą wspierać zdrajców. Każdy przejaw nieposłuszeństwa, unikania rządowych restrykcji, musi zostać surowo ukarany. To w istocie dla ich dobra, zarobaczoną jabłoń można już tylko ściąć, by uchronić świeżość sadu - zamyślił się znów, wspierając na podłokietniku ramię z tlącym się między palcami papierosem.
- Destabilizację regionu pogłębiają przedłużające się walki. Ogniska rebeliantów wstrzymują handel, prowokują do ostrych reakcji Ministerstwo Magii, a ich działania mają przecież swój wpływ na cywili. Skup się na szkodach, które wywołuje wojna, którą rozpętaliśmy - W zasadzie nie wstydził się własnej hipokryzji. - Podkreślając, że to oni przeciągają jej zakończenie, choć mogliby skapitulować, podkreślisz ich desperację, a desperacja - podkreśla słabości. Beznadziejność walki nie wzbudzi przychylności - wypowiadał swoje myśli na głos, podążając za ich strumieniem; Mathieu oczekiwał od niego rady, zastanawiał się nad tym, co sam powiedziałby w podobnej sytuacji. - O zagrożeniach, jakimi są mugole, mówiliśmy już dużo, choć wciąż niektórzy zdają sobie nie zdawać z tego sprawy w pełni - dodał, wciąż z zastanowieniem. - Poprzez odcięcie dostaw - odparł na jego wątpliwości. Nie powiedział jednak więcej, wsłuchując się zamiast tego w słowa kuzyna - i podążając za jego myślą. To zadanie należało do niego. - Muszą pamiętać, że nie będziemy w stanie ich ochronić, jeśli będą wspierać zdrajców. Każdy przejaw nieposłuszeństwa, unikania rządowych restrykcji, musi zostać surowo ukarany. To w istocie dla ich dobra, zarobaczoną jabłoń można już tylko ściąć, by uchronić świeżość sadu - zamyślił się znów, wspierając na podłokietniku ramię z tlącym się między palcami papierosem.

o u t g r o w n
Tristan Rosier

Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej

Śmierciożercy


Smok, którego chcieliby podporządkować własnej woli musiałby od samego początku żyć w odosobnieniu i nie mieć możliwości obserwowania zachowania innych, podobnych sobie. Tylko w ten sposób można byłoby podjąć próbę zatarcia naturalnych odruchów, które istniały w każdym, bez znaczenia jakim stworzeniem był. Czy to nie działało nawet u nich? Czy Mathieu jako młodszy z Rosierów nie czerpał wzorców właśnie z Tristana? Wcześniej oczywiście z własnego ojca i wuja, którzy byli autorytetem za jego najmłodszych lat. Niemniej jednak, w przypadku smoków nie chodziło tylko o możliwość obserwowania zachowania innych, ale o geny, w których zapisane były pewne informacje.
- To ingerowanie w ich naturę. – odparł spokojnie, patrząc gdzieś w bok w zamyśleniu. Czy posiadali w sobie na tyle mocy, aby móc zmieniać naturę tych wspaniałych stworzeń? Czy ktoś dawał im prawo, aby to robić? Tristan miał rację. To długotrwały proces, którego efektów mogliby nie doczekać osobiście. Niemniej jednak, wart rozważenia, w kontekście możliwości dla przyszłych pokoleń zrodzonych z ich krwi. – Być może wyklują się nowe smoki i dane nam będzie podjąć się tego. Jeśli będzie taka możliwość chciałbym zająć się tym osobiście. – powiedział, wracając wzrokiem do kuzyna. Mathieu był gotów prowadzić badania, próby, aby osiągnąć ten cel. Gdyby w przyszłości udało się doprowadzić do tego, aby smoki stały się im posłuszne, Rosierowie mieliby broń, której nie miał nikt inny. Problem polegał na tym, że tak wytrenowany smok mógłby być słabszym od innych, nie mieć tyle energii i sił, tyle mocy. Musieli to przemyśleć.
Wsłuchał się w słowa Tristana. Wiedział, że jego zdolności przywódcze i umiejętność przemawiania do tłumu są nieocenione. Chciałby kiedykolwiek posiadać takie umiejętności lawirowania między słowami, jakie posiadał jego kuzyn. Wiedział co powiedzieć, jakich słów użyć, jakiś określeń. To oni byli odpowiedzialni za tą wojnę, wywołali ją i wszystko co działo się wokół nich było efektem ich działań. Niemniej jednak, należało to ubrać w słowa tak, aby lud myślał, że rebelianci są odpowiedzialni za to wszystko, co ich spotyka. Za problemy w dostawach jedzenia, za braki żywieniowe, za każdy problem, z którym muszą się borykać. Tyle wiedzy, tyle informacji mógł od niego czerpać. Wiedział, że ma w nim wsparcie i wiedział, że może na niego liczyć. Dla kuzyna zrobiłby dokładnie to samo. Czasem taka rozmowa okazywała się bardziej przydatna niż czerpanie lekcji z starych ksiąg, które często traciły na aktualności, bo czasy płynnie zmieniały się w każdym nowym pokoleniem.
- Przeanalizuję wszystko, co mi przekazałeś. – powiedział, dopijając zawartość szklanki. Alkohol przyjemnie palił przełyk i pozwalał na koncentrację uwagi. – Na nikim innym nie mogę polegać tak, jak na Tobie, w najważniejszych kwestiach. – dopowiedział jeszcze, aby podkreślić wagę tego wszystkiego, co przekazał mu Tristan. Miało to dla niego ogromne znaczenie. – Nie chcę więcej zabierać Ci czasu, ale mam nadzieję, że niebawem spotkamy się w celach… mniej służbowych. – dodał z lekkim uśmiechem. Powinni od czasu do czasu po prostu usiąść i porozmawiać, mieszkali w jednym domu, ale natłok obowiązków nie pozwalał im, odbierał możliwości. – Jeśli będzie coś, co mogę zrobić by wesprzeć naszą sprawę, daj mi znać. – mruknął, przyglądając mu się uważnie. Mathieu był gotów podjąć każdego działania, bądź co bądź, zaangażował się w to wszystko.
- To ingerowanie w ich naturę. – odparł spokojnie, patrząc gdzieś w bok w zamyśleniu. Czy posiadali w sobie na tyle mocy, aby móc zmieniać naturę tych wspaniałych stworzeń? Czy ktoś dawał im prawo, aby to robić? Tristan miał rację. To długotrwały proces, którego efektów mogliby nie doczekać osobiście. Niemniej jednak, wart rozważenia, w kontekście możliwości dla przyszłych pokoleń zrodzonych z ich krwi. – Być może wyklują się nowe smoki i dane nam będzie podjąć się tego. Jeśli będzie taka możliwość chciałbym zająć się tym osobiście. – powiedział, wracając wzrokiem do kuzyna. Mathieu był gotów prowadzić badania, próby, aby osiągnąć ten cel. Gdyby w przyszłości udało się doprowadzić do tego, aby smoki stały się im posłuszne, Rosierowie mieliby broń, której nie miał nikt inny. Problem polegał na tym, że tak wytrenowany smok mógłby być słabszym od innych, nie mieć tyle energii i sił, tyle mocy. Musieli to przemyśleć.
Wsłuchał się w słowa Tristana. Wiedział, że jego zdolności przywódcze i umiejętność przemawiania do tłumu są nieocenione. Chciałby kiedykolwiek posiadać takie umiejętności lawirowania między słowami, jakie posiadał jego kuzyn. Wiedział co powiedzieć, jakich słów użyć, jakiś określeń. To oni byli odpowiedzialni za tą wojnę, wywołali ją i wszystko co działo się wokół nich było efektem ich działań. Niemniej jednak, należało to ubrać w słowa tak, aby lud myślał, że rebelianci są odpowiedzialni za to wszystko, co ich spotyka. Za problemy w dostawach jedzenia, za braki żywieniowe, za każdy problem, z którym muszą się borykać. Tyle wiedzy, tyle informacji mógł od niego czerpać. Wiedział, że ma w nim wsparcie i wiedział, że może na niego liczyć. Dla kuzyna zrobiłby dokładnie to samo. Czasem taka rozmowa okazywała się bardziej przydatna niż czerpanie lekcji z starych ksiąg, które często traciły na aktualności, bo czasy płynnie zmieniały się w każdym nowym pokoleniem.
- Przeanalizuję wszystko, co mi przekazałeś. – powiedział, dopijając zawartość szklanki. Alkohol przyjemnie palił przełyk i pozwalał na koncentrację uwagi. – Na nikim innym nie mogę polegać tak, jak na Tobie, w najważniejszych kwestiach. – dopowiedział jeszcze, aby podkreślić wagę tego wszystkiego, co przekazał mu Tristan. Miało to dla niego ogromne znaczenie. – Nie chcę więcej zabierać Ci czasu, ale mam nadzieję, że niebawem spotkamy się w celach… mniej służbowych. – dodał z lekkim uśmiechem. Powinni od czasu do czasu po prostu usiąść i porozmawiać, mieszkali w jednym domu, ale natłok obowiązków nie pozwalał im, odbierał możliwości. – Jeśli będzie coś, co mogę zrobić by wesprzeć naszą sprawę, daj mi znać. – mruknął, przyglądając mu się uważnie. Mathieu był gotów podjąć każdego działania, bądź co bądź, zaangażował się w to wszystko.
Mathieu Rosier

The last enemy that shall be destroyed is | death |
Po chwili zamyślenia skinął głową na słowa Mathieu. Smocza natura w istocie niosła destrukcję i dzikość, te potężne stworzenia doskonale zdawały sobie sprawę z tego, jak poęzne były i lubowały się w podkreślaniu tej potęgi. To dlatego tak często pozostawiały po sobie zgliszcza, jeśli nie dzisiaj, to przed laty. Czy ich mniejsza aktywność teraz mogłaby by być świadectwem zmienności tych genów, czy może jednak problem jest mniej skomplikowany i chodzi bardziej o konsekwencje przetrzebienia populacji? Druga z myśli, choć bardziej przykra i mniej wygodna, wydała mu się bardziej prawdopodobna.
- Zabaw się - odparł lekko, nie zamierzając w żaden sposób powstrzymywać kuzyna. Jeśli pod natłokiem codziennych obowiązków był w stanie zagospodarować czas na zajęcie się podobną sprawą, nie powinien tego czasu marnować. Kwestia małych smocząt wdawała się nieco bardziej problematyczna, oprócz Edrei żadna ze smoczyc nie złożyła w ostatnim czasie jaj. A Edrea - wciąż była postawiona pod znakiem zapytania.
Mathieu był mu niezwykle bliski, jako cioteczni bracia byli dziś w pełni odpowiedzialni za te ziemie i przebieg rebelii w obrębie Kentu walczyli ramię w ramię o dziedzictwo pozostawione im przez przodów. Jeśli tylko mógł przysłużyć mu się poradą - robił to - i nie miał najmniejszych wątpliwości, że ten to samo uczyniłby dla niego. Chciał - robił to - wyjść z jego cienia, ściągnąć na siebie większą uwagę i zostać silniejszą figurą na wojennej szachownicy. Podobne zagranie mogło wyłącznie wzmocnić ród: Tristan wspierał go całym sobą, zapewniając pomoc wszędzie tam, gdzie tylko tej pomocy mógł udzielić. Skinął głową, kiedy Mathieu zaczął dziękować mu za pomoc. Analiza słów była ważna, czasem podświadomość mówiła więcej niż świadomość - tym bardziej warto było się temu wszystkim odpowiednio mocno przyjrzeć.
- Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - zapewnił go, bo pewne słowa winny chyba wybrzmieć między nimi na głos. Nie miał wiele większego doświadczenia od kuzyna, ale różnili się od siebie charakterami. Nie zaprzeczył jego uwadze o zabieraniu wolnego czasu tylko dlatego, że przeszło mu przez myśl, iż Mathieu używa tych słów, aby oswobodzić siebie: nie zamierzał mu tego utrudniać. Miał przed sobą naprawdę dużo pracy. Pewnie dlatego - finalnie po prostu skinął głową. - Możemy napić się Ognistej po kolacji - odparł na jego propozycję, wspólne posiłki były podstawą, ale zbyt tłumne umykały rozmowom. - Zawsze - odparł, bez zawahania. Mathieu wiedział przecież o działaniach na południu kraju, już niebawem będą musieli zabrać się za nie na poważniej. Wstał razem z nim, wkrótce rozchodząc się korytarzem w odmienne strony, po drodze polecając mu jeszcze kilka pozycji francuskojęzycznych autorów, w których znajdowały się najwyższej jakości mowy publiczne. Naturalnie, Mathieu msiał ułożyć sowją własną, ale inspiracje mogły w tym pomóc.
/zt x2
- Zabaw się - odparł lekko, nie zamierzając w żaden sposób powstrzymywać kuzyna. Jeśli pod natłokiem codziennych obowiązków był w stanie zagospodarować czas na zajęcie się podobną sprawą, nie powinien tego czasu marnować. Kwestia małych smocząt wdawała się nieco bardziej problematyczna, oprócz Edrei żadna ze smoczyc nie złożyła w ostatnim czasie jaj. A Edrea - wciąż była postawiona pod znakiem zapytania.
Mathieu był mu niezwykle bliski, jako cioteczni bracia byli dziś w pełni odpowiedzialni za te ziemie i przebieg rebelii w obrębie Kentu walczyli ramię w ramię o dziedzictwo pozostawione im przez przodów. Jeśli tylko mógł przysłużyć mu się poradą - robił to - i nie miał najmniejszych wątpliwości, że ten to samo uczyniłby dla niego. Chciał - robił to - wyjść z jego cienia, ściągnąć na siebie większą uwagę i zostać silniejszą figurą na wojennej szachownicy. Podobne zagranie mogło wyłącznie wzmocnić ród: Tristan wspierał go całym sobą, zapewniając pomoc wszędzie tam, gdzie tylko tej pomocy mógł udzielić. Skinął głową, kiedy Mathieu zaczął dziękować mu za pomoc. Analiza słów była ważna, czasem podświadomość mówiła więcej niż świadomość - tym bardziej warto było się temu wszystkim odpowiednio mocno przyjrzeć.
- Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - zapewnił go, bo pewne słowa winny chyba wybrzmieć między nimi na głos. Nie miał wiele większego doświadczenia od kuzyna, ale różnili się od siebie charakterami. Nie zaprzeczył jego uwadze o zabieraniu wolnego czasu tylko dlatego, że przeszło mu przez myśl, iż Mathieu używa tych słów, aby oswobodzić siebie: nie zamierzał mu tego utrudniać. Miał przed sobą naprawdę dużo pracy. Pewnie dlatego - finalnie po prostu skinął głową. - Możemy napić się Ognistej po kolacji - odparł na jego propozycję, wspólne posiłki były podstawą, ale zbyt tłumne umykały rozmowom. - Zawsze - odparł, bez zawahania. Mathieu wiedział przecież o działaniach na południu kraju, już niebawem będą musieli zabrać się za nie na poważniej. Wstał razem z nim, wkrótce rozchodząc się korytarzem w odmienne strony, po drodze polecając mu jeszcze kilka pozycji francuskojęzycznych autorów, w których znajdowały się najwyższej jakości mowy publiczne. Naturalnie, Mathieu msiał ułożyć sowją własną, ale inspiracje mogły w tym pomóc.
/zt x2

o u t g r o w n
Tristan Rosier

Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej

Śmierciożercy


Wciąż nie dowierzał, że Zakon Feniksa włamał się do Tower of London: w centrum Londynu, kiedy oczy i uszy rycerzy najmocniej skierowane były na stolicę. Czystki w więzieniu to za mało, przygotują lochy na przyjęcie większej ilości więźniów, potencjalnie powstrzymają kolejne podobne ruchy pod groźbą kolejnej rzezi, ale wcale nie sięgało sedna problemu. A sednem było to, że uliczki miasta wciąż zalewał szlam, wdzierał się kanałami tam, gdzie nie powinien, opadał na dnie głębokiej Tamizy i pleśniał, zatruwając rzeczywistość swoim odorem. Dawno już chyba nic nie wyprowadziło go z równowagi równie mocno - złość przelewała się żalem wraz z krwią, napinała mięśnie, nim jednak odda się odpoczynkowi i poszuka ujścia dla tych emocji, musi przejść do działania. Odwet już miał miejsce, ale to dopiero początek porządkowania tych wszystkich niepoukładanych spraw. Sedno sprawy było oczywiste, zabezpieczenia londyńskiego więzienia zostały naruszone i miał zamiar osobiście sprawdzić, co zawiodło. Strażnicy więzienni zostali już ukarani, jednak najwierniejsza kadra zda się na nic, jeśli magia opowiedziała się w tym miejscu po stronie rebeliantów. Należało się upewnić, że było inaczej. Należało przepędzić z tamtego miejsca każdego, kto sądził, że mógł bezkarnie kpić sobie obecnej władzy w twarz, ot tak po prostu.
Miał przed sobą rozpostarte listy, dwa z nich zamierzał wysłać do rycerzy, którzy zechcieli zgłosić się do pomocy w trakcie spotkania początkiem listopada: Friedrich Schmidt i Cillian Macnair. Wobec obu miał wysokie oczekiwania, Austriak wsławił się niezwykłą skutecznością jako szmalcownik, podczas gdy Macnair - był przecież krewnym Drew. Ostrożnym w ocenach działalności krewnego, ale wciąż krewnego. Dwa pozostałe skierowane zostały do Augustusa Rookwooda i Maghnusa Bulstrode'a, jako osób, które były w stanie wykryć nieprawidłowości w magicznych tkankach na więziennych murach. Coś z tym miejscem musiało być nie tak - należało to dokładnie sprawdzić.
Vespasien siedział na żerdzi przy oknie, oczekując poleceń, strosząc ciemne pióra. Do listów Tristan dołączył skórzane sakwy z eliksirami - specyfiki należały do Rycerzy Walpurgii, pozostawił je po sobie jeszcze Valerij. Jeśli znajdą ich kłopoty, musieli być gotowi - gotowi na wszystko, to miejsce było zbyt ważne, by odpuścić je od tak.
/zt

o u t g r o w n
Tristan Rosier

Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej

Śmierciożercy


Podczas popołudniowego spotkania z teściową zdawała się być nieobecna. Podążała za nią ogrodowymi ścieżkami, tylko połowicznie słuchając wskazówek dotyczących pielęgnacji róż. Ścinając kwiaty do jadalni na dzisiejszą kolację zraniła się jednym z kolców, a po palcu spłynęła szkarłatna kropla. Lady Cedrina posłała synowej gromiące spojrzenie, a półwila dopiero wtedy zorientowała się, że nieopatrznie ukróciła nieotwarty jeszcze pąk. Wymamrotała słowa przeprosin, na co starsza czarownica westchnęła z rozczarowaniem, Evandra zaraz oblała się rumieńcem. Ciche przebąkiwanie w połączeniu z przygarbionymi plecami nigdy nie uchodziły płazem w towarzystwie seniorki, o czym w całym swym umartwianiu zdążyła zapomnieć. Wyłgała się złym samopoczuciem i obiecała pomóc w ogrodzie następnego dnia, pospiesznie oddalając się w stronę pałacu.
O tym, że swojego stanu nie będzie trzymać w tajemnicy zdecydowała natychmiast, nie chcąc bić się samotnie z myślami, które z każdą chwilą wprowadzały ją w coraz gorszy nastrój. Problemem były słowa, w jakie miała ubrać szczęśliwą nowinę, jaka męczyła ją od momentu poznania wyroku.
Nieśmiało nacisnęła klamkę drzwi prowadzących do gabinetu. Nie chciała mu wcześniej przeszkadzać, a przynajmniej tak tłumaczyła sobie kolejne godziny zwlekania, kiedy to krążyła po swojej komnacie, nerwowo przygryzając wargę i zapętlając się w zwiastujących tragedię myślach. Na półwilej twarzy gościł blady uśmiech, który nie sięgał błękitu oczu. Dostrzegłszy sylwetkę męża przystanęła pierw wpół kroku, jakby wahając się czy aby na pewno jest to dobry moment, by wreszcie zamknąć za sobą drzwi.
- Pamiętasz jak prosiłam cię o kontakt do zaufanego uzdrowiciela? - zagaiła ostrożnie, podchodząc bliżej biurka, nad którym się pochylał. - Odwiedziła mnie dziś Belvina Blythe, bardzo sympatyczna czarownica. Chciałam skonsultować się z nią w pewnej nurtującej mnie kwestii, by rozwiała moje wątpliwości. - Szczupłe palce oparły się lekko na blacie, a spojrzenie lady doyenne zawieszone było na błyszczącym w blasku świec drewnie. Temat jaki zamierzała z nim poruszyć zdawał się być prosty i przyziemny, jednak w ich przypadku nie było to ani łatwe, ani też przyjemne. - Zaniepokoił mnie mój stan, nic nadzwyczajnego czy przesadnie skrajnego, ale… - posłużyła się drobnym kłamstwem, bo przecież nie chciała przyznać, że gdyby nie artykuł w Czarownicy i list od Primrose, zapewne jeszcze przez długi czas nie miałaby świadomości, że nastąpiła znacząca zmiana. Urwała wpół zdania, szukając odpowiednich słów. - Chciałam mieć pewność. - Wyschnięte gardło wprowadzało głos Evandry w drżenie, jakie z marnym skutkiem starała się opanować. - Jestem brzemienna. Wedle opinii mademoiselle Blythe dziecka spodziewać się możemy wczesną zimą. - Próżno doszukiwać się radości w kobiecym tonie i niepewnie uniesionym na twarz Tristana spojrzeniu.



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
Pochylał się nad pergaminami przywiezionymi z Wyspy Węży, dokładnie studiując przeprowadzane tam badania oraz przechwytywane okazy gadów. Samo umiejscowienie tego terenu było ciekawe ze względu na bliskość morskich granic, ale jeszcze bardziej interesowała go naukowa wartość tego miejsca. Było jeszcze za wcześnie, by zastanawiał się nad jej ekonomicznym wykorzystaniem, lecz kolejne zapiski coraz mocniej rozbudzały apetyt na przyszłą eksplorację. Objęta tajemnicą wyspa kryła wiele sekretów, podarek od Ministerstwa Magii uznał za niezwykle cenny. Początkowo na krótko tylko podniósł wzrok, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi i Evandrę u progu, jednak jej niepewne gesty szybko wzbudziły jego niepokój i skutecznie odciągnęły wzrok od zapisków. Gdy wsparła dłonie o biurko w pierwszej chwili rzucił mu się w oczy opatrunek na jednym z palców, nie odezwał się jednak, zamiast tego wsłuchując się w to, co do powiedzenia miała ona. Nie przerywał jej, pozwalając kroplom deszczu dzwoniącym o szybę wypełnić ciszę, która przetykała urywane zwierzenia, choć naturalnie dostrzegł, że to właśnie dotarcie do sedna sprawiało jej trudność.
I choć wieści nie mogły być zaskakujące, to konfrontacja z faktami nie była tym samym, co wyobrażenia. Wyczekiwali drugiego dziecka. Nietrudno było jednak dostrzec jej niepewności i wahania. Tak jak nietrudno było je zrozumieć, pamiętał jej pobladłą twarz otoczoną złotą aureolą włosów na jasnej miękkiej pościeli, bez żadnej pewności, czy z tego snu kiedykolwiek zdoła się jeszcze przebudzić. Nie słyszał wtedy jej krzyku, ale widział krew, pot i łzy, gdy wszystko dobiegło końca. W walce o czystą krew ryzykowali tym samym, własnym życiem, a bez jej poświęcenia przyszłość byłaby czarniejsza, niż bez jego. Żaden grymas nie przeciął jego twarzy, źrenice kryły powagę, gdy przyglądał się jej zakłopotaniu uważnie, jakby spodziewał się czegoś jeszcze pomimo tak oczywiście przedłużającej się ciszy.
- To wspaniałe wieści - odparł w końcu, choć i obrany ton głosu radość zawierał wyważoną. Odsunął się od biurka wraz z krzesłem, bokiem, wspierając ręce na podłokietnikach i wyciągając ku niej prawą dłoń, by podeszła bliżej niego, na jego stronę gabinetu. Wiedział, że była na nią gotowa, ale każda walka wymagała wcześniejszego skupienia. - Przyniesiesz mi dumę, mon ciel etoile. Już przynosisz. - Ciężko wsparta o oparcie krzesła głowa wypatrywała jej bliskości, wysunięta dłoń chciała pochwycić jej dłoń. - Ty i Evan. - On też był dzieckiem zimy. Było jej trudno. Bardzo trudno. Wiele przeszła, ale ostatecznie podołała, ze swojej słabości czerpiąc nieprawdopodobną siłę. Wierzył w nią, nie chciał mieć w głowie myśli, że tym razem mogłoby stać się inaczej. Tristan nie zwracał co prawda na swojego pierworodnego syna większej uwagi, ale doskonale wiedział, że jego nieskazitelnie czystokrwiste życie było ich przyszłością, przyszłością rodu. Nikt nie mógł mieć jednak pewności, czy słabe zdrowie lub fatalne zrządzenie losu nie sprawią, że zwyczajnie nie zdąży sięgnąć wielkości. - Jak się czujesz? Czy panna Blythe powiedziała coś więcej? - zapytał, po części wyrazem troski, po części chcąc nabrać pewności, że przekazała mu już wszystko.
I choć wieści nie mogły być zaskakujące, to konfrontacja z faktami nie była tym samym, co wyobrażenia. Wyczekiwali drugiego dziecka. Nietrudno było jednak dostrzec jej niepewności i wahania. Tak jak nietrudno było je zrozumieć, pamiętał jej pobladłą twarz otoczoną złotą aureolą włosów na jasnej miękkiej pościeli, bez żadnej pewności, czy z tego snu kiedykolwiek zdoła się jeszcze przebudzić. Nie słyszał wtedy jej krzyku, ale widział krew, pot i łzy, gdy wszystko dobiegło końca. W walce o czystą krew ryzykowali tym samym, własnym życiem, a bez jej poświęcenia przyszłość byłaby czarniejsza, niż bez jego. Żaden grymas nie przeciął jego twarzy, źrenice kryły powagę, gdy przyglądał się jej zakłopotaniu uważnie, jakby spodziewał się czegoś jeszcze pomimo tak oczywiście przedłużającej się ciszy.
- To wspaniałe wieści - odparł w końcu, choć i obrany ton głosu radość zawierał wyważoną. Odsunął się od biurka wraz z krzesłem, bokiem, wspierając ręce na podłokietnikach i wyciągając ku niej prawą dłoń, by podeszła bliżej niego, na jego stronę gabinetu. Wiedział, że była na nią gotowa, ale każda walka wymagała wcześniejszego skupienia. - Przyniesiesz mi dumę, mon ciel etoile. Już przynosisz. - Ciężko wsparta o oparcie krzesła głowa wypatrywała jej bliskości, wysunięta dłoń chciała pochwycić jej dłoń. - Ty i Evan. - On też był dzieckiem zimy. Było jej trudno. Bardzo trudno. Wiele przeszła, ale ostatecznie podołała, ze swojej słabości czerpiąc nieprawdopodobną siłę. Wierzył w nią, nie chciał mieć w głowie myśli, że tym razem mogłoby stać się inaczej. Tristan nie zwracał co prawda na swojego pierworodnego syna większej uwagi, ale doskonale wiedział, że jego nieskazitelnie czystokrwiste życie było ich przyszłością, przyszłością rodu. Nikt nie mógł mieć jednak pewności, czy słabe zdrowie lub fatalne zrządzenie losu nie sprawią, że zwyczajnie nie zdąży sięgnąć wielkości. - Jak się czujesz? Czy panna Blythe powiedziała coś więcej? - zapytał, po części wyrazem troski, po części chcąc nabrać pewności, że przekazała mu już wszystko.

o u t g r o w n
Tristan Rosier

Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej

Śmierciożercy


Wyważona radość w głosie Tristana świadczyła i o jego zaskoczeniu. Czy poprawiłby jej nastrój, głośno i z pełnią ekspresji wyrażając zadowolenie? Czy czułaby wtedy, że ma w nim oparcie, dzieląc się obawami. Niejednokrotnie przecież powstrzymywała podobne wyznania i zachowywała je dla siebie, by nie stawiać między nimi dodatkowego muru, finalnie uzyskując odwrotny efekt. Odczuwała skutki tych wszystkich niedopowiedzeń, cierpiąc przez wybiórcze zaufanie do męża, a jakie tak bardzo chciała przecież wzmocnić. Należała mu się szczerość, a kto mógł ją najlepiej wesprzeć, jeśli nie on?
Na drżących wciąż nogach obeszła ciężkie biurko, przechodząc na jego część gabinetu i podała mężowi chłodną od strachu dłoń.
- Zmieszana, zaniepokojona - odparła ze ściśniętym gardłem i zbliżyła się bardziej, by usiąść na jego kolanach, przylegając doń bokiem. - Radziła skonsultować się z Zacharym, który opiekował się mną podczas poprzedniej ciąży. Uzgodnić czy należy ograniczyć eliksir na serpentynę czy też przyjmować inne, wzmacniające dziecko. Szczególnie na siebie uważać. - Westchnęła cicho, dość machinalnie wymieniwszy kolejne zalecenia, jakie nie były dlań niczym nowym. Doskonale wiedziała co oznacza dla ogarniętego chorobą organizmu zmiana przyjmowanych dawek. Wzmożona częstotliwość ataków i osłabienie mogły zdecydowanie zaburzyć codzienność, a tego przecież nie chciała. Zachowała milczenie przez krótką chwilę, bijąc się z napływającymi myślami, które naraz, mimo iż wcześniej ułożone w spójną całość, zaczęły mieszać się w chaos.
- Gdy na świat miał przyjść Evan byłam pogodzona z myślą, że może się to dla mnie skończyć śmiercią. - Powstrzymywanie się przed użyciem tego słowa było błędem. Zdążyła się z nim oswoić, nawet jeśli utrata kolejnych bliskich sobie osób nadal była trudna. - Przestałam obawiać się tego, co może nadejść. Uczyłam się cieszyć każdym dniem, jakby miał być ostatnim, akceptując taką kolej rzeczy. - W myśl tej zasady pokonywała postawione sobie granice, popychając ku coraz to śmielszym doświadczeniom. Wiele z nich dzieliła także z mężem i nie chciała ich porzucać - nie teraz, kiedy zdawali się odnaleźć mocniejszą nić porozumienia. - Nie sądziłam, że ten strach znów mnie dosięgnie, jednak… Oh, Tristanie, nie chcę się tak czuć, jakbym rezygnowała z czegoś na rzecz rodziny, bo przecież wcale tak nie jest. - Sięgnęła wzrokiem jego twarzy, próbując podeprzeć swe słowa bladym uśmiechem. Z czułością przesunęła palcami po szorstkim policzku czarodzieja. Jego bliskość pomagała zebrać się w sobie i podzielić obawami. - Nie chcę porzucać swoich zadań i zobowiązań. Nie chcę zamykać się znów w komnacie w obawie przed słabością. Nie mogę odsuwać się w cień, by przeczekać kolejne miesiące. - Co z planem jarmarków, w jakie zamierzała zaangażować się wraz z Odettą i Primrose? Co z szerzeniem wrażliwości na sztukę wśród niższych stanem czarodziejów? Co ze Smoczym Rezerwatem i budową pawilonu dla węży? Nie wspominając już o prywatnych zainteresowaniach i skupieniu się na rozwoju w kierunku transmutacji czy numerologii, do jakich czuła niegasnącą dotąd fascynację? Teraz gdy wreszcie stanęła na nogi, czując że może zdziałać wiele, a świat stoi przedeń otworem, wszystko miało się zmienić. Nie miała czasu na to, by z czegokolwiek rezygnować.
Na drżących wciąż nogach obeszła ciężkie biurko, przechodząc na jego część gabinetu i podała mężowi chłodną od strachu dłoń.
- Zmieszana, zaniepokojona - odparła ze ściśniętym gardłem i zbliżyła się bardziej, by usiąść na jego kolanach, przylegając doń bokiem. - Radziła skonsultować się z Zacharym, który opiekował się mną podczas poprzedniej ciąży. Uzgodnić czy należy ograniczyć eliksir na serpentynę czy też przyjmować inne, wzmacniające dziecko. Szczególnie na siebie uważać. - Westchnęła cicho, dość machinalnie wymieniwszy kolejne zalecenia, jakie nie były dlań niczym nowym. Doskonale wiedziała co oznacza dla ogarniętego chorobą organizmu zmiana przyjmowanych dawek. Wzmożona częstotliwość ataków i osłabienie mogły zdecydowanie zaburzyć codzienność, a tego przecież nie chciała. Zachowała milczenie przez krótką chwilę, bijąc się z napływającymi myślami, które naraz, mimo iż wcześniej ułożone w spójną całość, zaczęły mieszać się w chaos.
- Gdy na świat miał przyjść Evan byłam pogodzona z myślą, że może się to dla mnie skończyć śmiercią. - Powstrzymywanie się przed użyciem tego słowa było błędem. Zdążyła się z nim oswoić, nawet jeśli utrata kolejnych bliskich sobie osób nadal była trudna. - Przestałam obawiać się tego, co może nadejść. Uczyłam się cieszyć każdym dniem, jakby miał być ostatnim, akceptując taką kolej rzeczy. - W myśl tej zasady pokonywała postawione sobie granice, popychając ku coraz to śmielszym doświadczeniom. Wiele z nich dzieliła także z mężem i nie chciała ich porzucać - nie teraz, kiedy zdawali się odnaleźć mocniejszą nić porozumienia. - Nie sądziłam, że ten strach znów mnie dosięgnie, jednak… Oh, Tristanie, nie chcę się tak czuć, jakbym rezygnowała z czegoś na rzecz rodziny, bo przecież wcale tak nie jest. - Sięgnęła wzrokiem jego twarzy, próbując podeprzeć swe słowa bladym uśmiechem. Z czułością przesunęła palcami po szorstkim policzku czarodzieja. Jego bliskość pomagała zebrać się w sobie i podzielić obawami. - Nie chcę porzucać swoich zadań i zobowiązań. Nie chcę zamykać się znów w komnacie w obawie przed słabością. Nie mogę odsuwać się w cień, by przeczekać kolejne miesiące. - Co z planem jarmarków, w jakie zamierzała zaangażować się wraz z Odettą i Primrose? Co z szerzeniem wrażliwości na sztukę wśród niższych stanem czarodziejów? Co ze Smoczym Rezerwatem i budową pawilonu dla węży? Nie wspominając już o prywatnych zainteresowaniach i skupieniu się na rozwoju w kierunku transmutacji czy numerologii, do jakich czuła niegasnącą dotąd fascynację? Teraz gdy wreszcie stanęła na nogi, czując że może zdziałać wiele, a świat stoi przedeń otworem, wszystko miało się zmienić. Nie miała czasu na to, by z czegokolwiek rezygnować.



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
Objął ją ramieniem w talii, gdy wsunęła się na jego kolana, a podaną dłoń przyciągnął do swojej twarzy, by ucałować jej wierzch; zamkniętą we własnej zatrzymał przy ustach dłużej, w milczeniu wsłuchując się w jej słowa. Podobno skóra zmieniała zapach po śmierci, lubił jej zapach, a myśl, że mógłby go utracić, była dla niego druzgocząca. Śmierć była piękna tylko krótką chwilę. Zachary dobrze zajął się nią ostatnim razem, i ona i Evan byli dzisiaj zdrowi. Tristan odczuwał pewność, że mogli zaufać jego wiedzy, a jednak w jej relacji dźwięczało coś niezwykle ponurego. Ograniczyć jej leki, wzmocnić dziecko, tak należało, niedopowiedzenie wisiało boleśnie, jak sznur serpentyny zapętlający się wokół jej szyi. Nigdy wcześniej nie mówiła przy nim tak otwarcie o śmierci. Nie miał jak wyprzeć tych słów, gdy oczekiwała od niego wsparcia.
- Dziś jesteś znacznie silniejsza, niż wtedy - odparł, odwzajemniając jej spojrzenie, kiedy poczuł na twarzy pieszczotę. Bardzo się zmieniła przez ostatni rok. Rozwinęła skrzydła i odnalazła swoją drogę, otworzyła się - nie tylko na niego. Stała się bardziej świadoma, świadoma tego, kim była i jaką zajmowała pozycję. Wcześniej była jego żoną, teraz stała się lady doyenne u jego boku, tylko ślepiec by tego nie dostrzegł. - Bardziej gotowa, niż wtedy. - Czy można ją było winić za odczuwany lęk? - Tylko głupiec nie odczuwa strachu. Jesteś córką Izabeli Bawarskiej, mon ciel etoile. Masz w sobie siłę i odwagę - stwierdził z przekonaniem, którego nie musiał udawać, przez ostatnie miesiące udowodniła mu swoją wartość. Nie odjął spojrzenia od jej oczu, intensywnie przy tych słowach wpatrując się w jej jasne tęczówki, czy sama tego nie czuła? Nieśpiesznie pokręcił przecząco głową, gdy wspomniała o rezygnacji. - To nasza przyszłość. Nic nie miałoby sensu bez tego - stwierdził, oswobodziwszy jej dłoń, by przesunąć własną na jej brzuch, wciąż płaski. W żaden sposób nie dało się jeszcze wyczuć, że w gabinecie było ich już troje. - Wszystko, co robisz, jakie miałoby to znaczenie, gdybyś była tylko pyłem na wietrze, chwilą, która trwa i znika? Nasza krew jest naszą siłą, a my w tej krwi trwać będziemy wiecznie, jak w tobie trwa dziś Izabela. Twoje zadanie jest ryzykowne - wahał się przed użyciem ostatniego zwrotu, ale rozpoczynając tę rozmowę od śmierci pragnęła przecież szczerości, dłoń ześlizgnęła się jej brzucha na udo. - Łatwo popełnić błąd, gdy nad głową piętrzy się zbyt wiele. - Czy nigdy tego nie odczuł, oczekiwań ze zbyt wielu stron? Czy nigdy z tego powodu nie zawiódł, jak w Warwick, patrząc, jak zaczynały kruszyć się mury pradawnej twierdzy, którą miał ochronić? - Nie pozwól temu, co mniejsze, cię zdekoncentrować - poprosił, nie mogła się teraz przepracowywać. Nadwyrężać sił ani narażać. Będzie musiała zapewne odpoczywać więcej, niż dotąd, nie chciał ani nie mógł jej stracić. - Masz jeszcze czas - oznajmił, powoli, ze stanowczym zdecydowaniem, nie odejmując spojrzenia od jej oczu. - Wszystko, czego nie zdążysz dokonać, poczeka, aż odzyskasz siły. - To brak wiary był ojcem porażki. A oni nie mieli dziś nic prócz wiary.
- Nikt nie musi wiedzieć - dodał po chwili, zastanawiając się nad jej słowy, wyraz jego twarzy był wpół zatroskany. Lubił na nią patrzeć taką, chwytającą dzień, nie chciał, by znów zaczęła oglądać się za siebie. Przeszłość nie miała znaczenia, przyszłość była niepewna. To, co mieli dziś i teraz, wydawało się jedynym pewnym fragmentem rzeczywistości. - Nie musimy tego potwierdzać, możemy utrzymać to w sekrecie do ostatniej chwili. Będzie ci lżej, nie pociągnie się za tobą sensacja. - Przynajmniej przez jakiś czas, póki nie opadniesz z sił. Ile to miało potrwać? Oboje mogli tylko zgadywać.
- Dziś jesteś znacznie silniejsza, niż wtedy - odparł, odwzajemniając jej spojrzenie, kiedy poczuł na twarzy pieszczotę. Bardzo się zmieniła przez ostatni rok. Rozwinęła skrzydła i odnalazła swoją drogę, otworzyła się - nie tylko na niego. Stała się bardziej świadoma, świadoma tego, kim była i jaką zajmowała pozycję. Wcześniej była jego żoną, teraz stała się lady doyenne u jego boku, tylko ślepiec by tego nie dostrzegł. - Bardziej gotowa, niż wtedy. - Czy można ją było winić za odczuwany lęk? - Tylko głupiec nie odczuwa strachu. Jesteś córką Izabeli Bawarskiej, mon ciel etoile. Masz w sobie siłę i odwagę - stwierdził z przekonaniem, którego nie musiał udawać, przez ostatnie miesiące udowodniła mu swoją wartość. Nie odjął spojrzenia od jej oczu, intensywnie przy tych słowach wpatrując się w jej jasne tęczówki, czy sama tego nie czuła? Nieśpiesznie pokręcił przecząco głową, gdy wspomniała o rezygnacji. - To nasza przyszłość. Nic nie miałoby sensu bez tego - stwierdził, oswobodziwszy jej dłoń, by przesunąć własną na jej brzuch, wciąż płaski. W żaden sposób nie dało się jeszcze wyczuć, że w gabinecie było ich już troje. - Wszystko, co robisz, jakie miałoby to znaczenie, gdybyś była tylko pyłem na wietrze, chwilą, która trwa i znika? Nasza krew jest naszą siłą, a my w tej krwi trwać będziemy wiecznie, jak w tobie trwa dziś Izabela. Twoje zadanie jest ryzykowne - wahał się przed użyciem ostatniego zwrotu, ale rozpoczynając tę rozmowę od śmierci pragnęła przecież szczerości, dłoń ześlizgnęła się jej brzucha na udo. - Łatwo popełnić błąd, gdy nad głową piętrzy się zbyt wiele. - Czy nigdy tego nie odczuł, oczekiwań ze zbyt wielu stron? Czy nigdy z tego powodu nie zawiódł, jak w Warwick, patrząc, jak zaczynały kruszyć się mury pradawnej twierdzy, którą miał ochronić? - Nie pozwól temu, co mniejsze, cię zdekoncentrować - poprosił, nie mogła się teraz przepracowywać. Nadwyrężać sił ani narażać. Będzie musiała zapewne odpoczywać więcej, niż dotąd, nie chciał ani nie mógł jej stracić. - Masz jeszcze czas - oznajmił, powoli, ze stanowczym zdecydowaniem, nie odejmując spojrzenia od jej oczu. - Wszystko, czego nie zdążysz dokonać, poczeka, aż odzyskasz siły. - To brak wiary był ojcem porażki. A oni nie mieli dziś nic prócz wiary.
- Nikt nie musi wiedzieć - dodał po chwili, zastanawiając się nad jej słowy, wyraz jego twarzy był wpół zatroskany. Lubił na nią patrzeć taką, chwytającą dzień, nie chciał, by znów zaczęła oglądać się za siebie. Przeszłość nie miała znaczenia, przyszłość była niepewna. To, co mieli dziś i teraz, wydawało się jedynym pewnym fragmentem rzeczywistości. - Nie musimy tego potwierdzać, możemy utrzymać to w sekrecie do ostatniej chwili. Będzie ci lżej, nie pociągnie się za tobą sensacja. - Przynajmniej przez jakiś czas, póki nie opadniesz z sił. Ile to miało potrwać? Oboje mogli tylko zgadywać.

o u t g r o w n
Tristan Rosier

Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej

Śmierciożercy


Był dla niej oparciem, od pierwszego przecież dnia, w którym przekroczyła próg rezydencji Róż. Okazywał to może na swój specyficzny sposób, lecz przecież nigdy specjalnie nie ułatwiała mu tego zadania, wątpiąc w każdy gest czy dobre słowo. Doświadczyło nauczyło ją oszczędnej ufności wobec mężczyzn, by samej stawiać granice i samej też decydować kiedy i w jaki sposób ją przesunąć, Tristan nie był tu wcale wyjątkiem. Dopiero kiedy pozwoliła mu się oswoić i podejść doń z ufnością, mogli zacząć nadrabiać cenny czas.
Na twarzy Evandry pojawił się lekki, pobłażliwy uśmiech. ”Wszystko, czego nie zdążysz dokonać, poczeka, aż odzyskasz siły.” Widać wierzył w nią bardziej, niż ona sama. Jakże mogła mu odmówić racji, kiedy odwoływał się do przodkini Izabeli Bawarskiej? Zbyt dobrze znała historię swojego rodu, jak i magii w ogóle, by nie zrozumieć odniesienia do czarownicy, której siła i niezłomność pozostawały wciąż na ustach, kiedy wspominano o jej czynach. W Thorness Manor nauczono ją do szacunku do przeszłości, jak i dumy ze szlachetnych korzeni. Czy naprawdę chciała zawieźć słabością także swoich przodków?
Powiodła wzrokiem za zsuwającą się dłonią, opiekuńczym gestem, świadczącym o wsparciu oraz oddaniu. Nigdy dotąd nie uznawała sprowadzania na świat potomka za zadanie ryzykowne. Była w tym jednak prawda, wynikająca bardziej z przykrej choroby, niż samej istoty brzemienności. Uznawała ją za słabość, pozwalała aby ogarniał ją lęk, przemożna obawa, czy jej dzieci także urodzą się z przekleństwem, jakie padało cieniem na jej życie, owijając się ciasną pętlą na szyi, ciężko dysząc w kark.
Wróciła błękitem spojrzenia na przystojną twarz męża, wyłapując drgnienie płytkich zmarszczek okalających czerń jego oczu. Wdzięczna mu była za tę troskę, którą zawsze ją obdarzał. Nawet jeśli nie od razu dostrzegała jasną stronę jego słów, stał za nią murem i dodawał otuchy. Dbał, aby rosła w siłę, by stawała się lepsza, dla nich. Odpowiedziała mu uśmiechem. Czy naprawdę zdołają to ukryć przez kilka najbliższych miesięcy? A co z artykułem w Czarownicy, który ukazał się przed dwoma tygodniami i już zdążyli zacząć pisać do niej przyjaciele z pytaniem o potwierdzenie plotek? Co z uwielbiającymi rozsiewać nowinki czarownicami, które artykuł przeczytały, lecz miały w sobie na tyle przyzwoitości - bądź wstydu - by jeszcze do niej nie napisać? Podskórnie czuła już na sobie te wszystkie baczne spojrzenia, czujnie przesuwające się wzdłuż jej talii, by dostrzec dodatkowe funty wagi.
- Tak będzie najlepiej - stwierdziła z cichym westchnieniem, przyznając mu rację. Nikt więcej nie musiał wiedzieć, a plotki niech żyją własnym życiem. Poza tym, czy nie staną się one wkrótce dźwignią do zwiększenia rozpoznawalności? Ta mogła przecież przynieść szersze zainteresowanie organizowanymi przez nich wydarzeniami, co zaś mogło przełożyć się na ich sukces. - U twojego boku nic mi już niestraszne. - Uśmiechnęła się cieplej i wtuliła twarz w jego zgięcie między ramieniem a szyją. Choć prawda była to połowiczna, tak szczerze chciała w nią wierzyć i każdego dnia starać się, by stała się rzeczywistością. - Mam cichą nadzieję, że tym razem będzie to córka. - Cała i zdrowa. Silna. Dość już mieli w życiu zmartwień, zbędne były dodatkowe troski. Należało z optymizmem spojrzeć w niepewną przyszłość, wkroczyć weń z odwagą i uniesioną głową. Nie mieli nic, prócz wiary.
| zt x2
Na twarzy Evandry pojawił się lekki, pobłażliwy uśmiech. ”Wszystko, czego nie zdążysz dokonać, poczeka, aż odzyskasz siły.” Widać wierzył w nią bardziej, niż ona sama. Jakże mogła mu odmówić racji, kiedy odwoływał się do przodkini Izabeli Bawarskiej? Zbyt dobrze znała historię swojego rodu, jak i magii w ogóle, by nie zrozumieć odniesienia do czarownicy, której siła i niezłomność pozostawały wciąż na ustach, kiedy wspominano o jej czynach. W Thorness Manor nauczono ją do szacunku do przeszłości, jak i dumy ze szlachetnych korzeni. Czy naprawdę chciała zawieźć słabością także swoich przodków?
Powiodła wzrokiem za zsuwającą się dłonią, opiekuńczym gestem, świadczącym o wsparciu oraz oddaniu. Nigdy dotąd nie uznawała sprowadzania na świat potomka za zadanie ryzykowne. Była w tym jednak prawda, wynikająca bardziej z przykrej choroby, niż samej istoty brzemienności. Uznawała ją za słabość, pozwalała aby ogarniał ją lęk, przemożna obawa, czy jej dzieci także urodzą się z przekleństwem, jakie padało cieniem na jej życie, owijając się ciasną pętlą na szyi, ciężko dysząc w kark.
Wróciła błękitem spojrzenia na przystojną twarz męża, wyłapując drgnienie płytkich zmarszczek okalających czerń jego oczu. Wdzięczna mu była za tę troskę, którą zawsze ją obdarzał. Nawet jeśli nie od razu dostrzegała jasną stronę jego słów, stał za nią murem i dodawał otuchy. Dbał, aby rosła w siłę, by stawała się lepsza, dla nich. Odpowiedziała mu uśmiechem. Czy naprawdę zdołają to ukryć przez kilka najbliższych miesięcy? A co z artykułem w Czarownicy, który ukazał się przed dwoma tygodniami i już zdążyli zacząć pisać do niej przyjaciele z pytaniem o potwierdzenie plotek? Co z uwielbiającymi rozsiewać nowinki czarownicami, które artykuł przeczytały, lecz miały w sobie na tyle przyzwoitości - bądź wstydu - by jeszcze do niej nie napisać? Podskórnie czuła już na sobie te wszystkie baczne spojrzenia, czujnie przesuwające się wzdłuż jej talii, by dostrzec dodatkowe funty wagi.
- Tak będzie najlepiej - stwierdziła z cichym westchnieniem, przyznając mu rację. Nikt więcej nie musiał wiedzieć, a plotki niech żyją własnym życiem. Poza tym, czy nie staną się one wkrótce dźwignią do zwiększenia rozpoznawalności? Ta mogła przecież przynieść szersze zainteresowanie organizowanymi przez nich wydarzeniami, co zaś mogło przełożyć się na ich sukces. - U twojego boku nic mi już niestraszne. - Uśmiechnęła się cieplej i wtuliła twarz w jego zgięcie między ramieniem a szyją. Choć prawda była to połowiczna, tak szczerze chciała w nią wierzyć i każdego dnia starać się, by stała się rzeczywistością. - Mam cichą nadzieję, że tym razem będzie to córka. - Cała i zdrowa. Silna. Dość już mieli w życiu zmartwień, zbędne były dodatkowe troski. Należało z optymizmem spojrzeć w niepewną przyszłość, wkroczyć weń z odwagą i uniesioną głową. Nie mieli nic, prócz wiary.
| zt x2



Why do I like thunderstorms? Because it shows that even nature needs to scream sometimes.
Gabinet
Szybka odpowiedź