Wydarzenia


Ekipa forum
Gabinet
AutorWiadomość
Gabinet [odnośnik]03.05.15 1:54
First topic message reminder :

Gabinet

Gabinet  jest miejscem, które rzadko użytkowane jest zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem; tylko czasem, wieczorami, czarodzieje przeglądają tu traktaty o smokach lub rodowe księgi. Nieduży regał wypełniony jest tomiszczami nie tylko z zakresu smokologii, ale również tomikami poezji, głównie francuskojęzycznymi. Tuż przy nim stoi fotel obity miękkim jasnym jedwabiem. Pod ręką znajduje się również wysoki stolik, podstawiony, by móc na nim ułożyć szklankę lub inną podręczną rzecz. Na przeciwległej ścianie wisi kilka skrzyżowanych ze sobą zabytkowych szpad należących do rodziny. Ścianę zdobi barwny arras ze sceną ogrodową, a centralne miejsce zajmuje solidne, ciężkie biurko.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Gabinet [odnośnik]30.08.23 3:37
Usta rozciągnęły jej się w odrobinę cwanym uśmieszku kiedy wzruszył ramionami. Choć dla nich, to miejsce miało różne znaczenie. Nie widziała w tym nic złego. Różnili się od siebie. Różniło się też ich wychowanie. Podarowana ozdoba wzbudziła wspomnienia i nostalgię. Znajomą tęsknotę, która pozostawała w niej silna, mimo mijającego czasu. Opadła na oparcie niedbale, przesuwając palcami po bransoletce. Często żałowała tego, że spędziła tyle czasu na walce z Marie, na zazdrości która mimowolnie obijała się w niej wnętrzu, gdy matka pragnęła tylko tego, by była taka jak starsza siostra. Nigdy nie mogłaby by być jak ona - nie posiadała jednakiego z nią światła i ciepła. Kolejna prośba uniosła jej tęczówki wiążąc ich podobne spojrzenia. Na krótką chwilę zacisnęła wargi. A potem potaknęła głową. Tristan nie mógł stracić tych, którzy byli mu najbliżsi, bo to zachwiałoby jego myślą. A żałoba mogła być nieprzewidziana w skutkach. I jako tej, która znajdowała się najbliżej, jej obowiązkiem było nie dopuścić do tego, by musiał za nią tęsknić w ten sposób co za Marie. Musiała być rozsądna i ostrożna. Jej brwi uniosły się w zaskoczeniu na wypadające z jego ust słowa. Chciał wysłać ją do Rumunii? Odwróciła spojrzenie marszcząc nos, wypuszczając powietrze, zaplatając ręce na piersi. Z perspektywy rozwoju Rezerwatu miało to sens.
- Czy do tego węzła niezbędna jest nasza siostra? - zapytała Tristana skupiając na nim spojrzenie. Jasnym było, że jej znaczenie było największe. Teraz, kiedy ona wyszła za mąż, znaczyła więcej niż którykolwiek inny Rosier. Ale czy Tristan w istocie był na to gotowy? I jak miała przyjąć to sama Vivienne?
Potknęła krótką głową na padające pytanie, splatając dłonie ze sobą i układając je na nogach. Kiedy zredukował ich liczbę przekrzywiła głowę i spojrzała w górę nie potrafiąc ukryć niewielkiego niezadowolenia. Słuchała jednak tego co mówił, zastanawiając się, czy powinna wchodzić z nim dziś w pertraktacje. Chciała sprawdzić, kto poradzi sobie lepiej, ale zdawała sobie sprawę z obecnego stanu rzeczy i tego, że ta myśl była jej własną fanaberią.
- Niech więc tak będzie. - zgodziła się potakując krótko głową. Dwójka miała zniwelować pewne ryzyko. I miała sporo argumentów, które mogłaby wykorzystać próbując go przekonać. Ale nie było to coś, na czym zależało jej najbardziej. Potrzebowała kogoś, żeby choć w najmniejszym stopniu zastąpił ją kiedy będzie musiała pozostać w Crobenic Castle.
Malinowe wargi rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu, kiedy pogratulował jej osiągnięcia. Była z siebie dumna, choć jeszcze nie osiągnęła poziomu, który zadowoliłby ją całkiem. Jego kolejne stwierdzenie sprawiło, że odrzuciła głowę, żeby zaśmiać się perliście.
- Poważnie. - zgodziła się, unosząc dłonie w geście poddania. - Wierzę. Będę więc pamiętać, że mam jeden powód więcej, by nigdy go nie stracić. - powiedziała z majaczącym na wargach rozbawieniem.
- Złożyło się na niego kilka rzeczy. - przyznała, stawiając kolejny krok, zakręcając przy fotelu który zajmowała, układając ręce na jego oparciu. - Łączy w sobie transmutację z której słyną Traversi i moje własne możliwości. - podsumowała najpierw. - Choć zanim pojęłam o co chodzi - podciągnęła jedną z dłoni układając na niej na chwilę podbródek. - cóż, powiedzmy, że Anitha miała więcej niż zwykle pracy w ostatnich miesiącach. - cierpliwość nie była jej wrodzoną cechą. Potrafiła ją w sobie obudzić, kiedy dążyła do celu, ale kiedy puszczały jej nerwy, nie raz w złości zrzucała wszystko ze stolika. Potem, gdy jej emocje opadały z swoistego rodzaju skruchą zaczynała od nowa. - Do tego, można wykorzystać je na wiele sposobów. Mogą wam się przydać. Na razie, największą skuteczność mam przy najprostszych. Jeden z nich leży przed tobą i jest dla ciebie. - przesunęła się, przesuwając palcami o podłokietnik. - Ostatnią równie ważną jest to, że mój mąż ma do mnie wracać. I pojąć całkowicie, co posiada. Czyny, a nie słowa, nie ty mi to sugerowałeś? - zbliżyła się wsuwając na zajmowane wcześniej miejsce - Dostałam na urodziny parę hipokampów. - dodała sięgając po kielich. - Wspaniałe stworzenia. - przyznała rozciągając wargi. - To mój drugi krok. Zdecydowałam że pochylę się nad nimi, wspomogę w tresurze i rozwoju tych który posiadają, kiedy będę musiała pozostać w zamku. - wyjawiła bratu ze splecionych dłoni wyciągając palce wskazujące uderzając nimi o siebie. Milknąc, kiedy temat przesunął się ku jego żonie. Potakując krótko głową. Widziała zmianę, która w niej zaszła. A teraz upewniła się tylko w tym ile znaczyła dla Tristana. Nie zakładała, że mniej, nigdy po prostu nie potwierdził jej tego głośno i ze stanowczością.
- To dobre wieści. Gratuluję. - powiedziała, nie odciągając od niego tęczówek, bo nie widziała w nim żadnej emocji przy wypowiadanych słowach. - Nie cieszy się? - zapytała, przekrzywiając trochę głowę. Pytanie o Manannana zasznurowało na chwilę jej wargi biorąc wdech w usta. Ułożyła dłonie na podłokietnikach. Nie mogła mu przecież bezwstydnie przyznać się do tego, co zrobiła ostatnio.
- Początek, właściwie, był obiecujący. - przyznała po krótkiej chwili milczenia zgodnie z prawdą. - Oh, może pomijając ich barbarzyński stosunek do posiłków. - wywróciła ciemnymi tęczówkami unosząc kielich z winem. - Jestem niemal pewna, że na kolacji zaręczynowej wszyscy stawili się punktualnie tylko i wyłącznie dzięki lady Eurydice. - teściowa była z tego samego domu, co Evandra i jak i ona, była wilą po której Imogen odziedziczyła własne zdolności. - Która - swoją drogą - mnie uwielbia. - przyznała nieskromnie, rozciągając wargi w uśmiechu. - Imogen zresztą też. - przyznała zgodnie z prawdą. - Mocno pomogła mi ostatnio w budowaniu zaufania wśród mieszkańców. Oczywiście, pracowałam nad nim sama, ale jej - nazwijmy to podarkiem - zdecydowanie był mi na rękę. Słyszałeś z pewnością o Jarmarkach, wasz odbywa się chyba dziś? - zapytała, odkładając kielich na stół. Wróciła plecami na oparcie splatając dłonie na piersi. - Manannan… - powiedziała, pozwalając by ręka uniosła się a palce zatańczyły pod brodą, spojrzenie przesunęło się na okno, a kącik ust drgnął lekko na jego wspomnienie. - Ze spokojem mogę przyznać iż istotnie nie można go zaliczyć do grona tchórzy, siła którą dzierży mnie kontentuje. Choć jego arogancja i inteligencja.... - urwała z lekkim westchnieniem na krótką chwilę marszcząc nos. Przesunęła ciemne spojrzenie na brata. - Powiedzmy, że dużo wydarzyło podczas naszej ostatniej dyskusji. Zaintrygował mnie. - przyznała szczerze i zgodnie z prawdą. W momencie w którym uznała że jest wart jej obecności i umiejętności chciała, by ją dostrzegł. - Doszliśmy do porozumienia. - ignorancja którą ją obdarzył była gorzka i niewygodna. Ale tej nocy na plaży zdarzyło się więcej, niż pierwotnie zakładała. Coś w samym jej postrzeganiu Manannana się zmieniło, jego dotyk stał się podniecający i pociągający, a obecność… przyjemna. Choć i chwilami irytująca. - Nie stawiłabym się przed tobą, gdybym nie poukładała i zadbała odpowiednio o sprawy. Na tyle, by bez obaw móc zwrócić swoje spojrzenie dalej. Znam swoją rolę i jej znaczenie. To kwestia chwili nim dotrą do ciebie dobre wieści. Zapytaj go sam, jeśli chcesz. - wypadło wyzywająco z jej ust rozciągniętych w uśmiechu. Zapytaj go, Tristanie, co sądzi. Zapytaj go, niech potwierdzi, jeśli czujesz względem moich słów obawy. Ryzykowała ostatnim stwierdzeniem, nie potrafiąc jeszcze stwierdzić z całkowitą pewnością, że Manannan potwierdzi wszystkie z jej słów. Zgody, którą jej ofiarował jednak zabrać już nie mógł.
Jej brwi nie uniosły się w zaskoczeniu na padającą rewelacje. Nie dlatego, że nie dziwił jej ten fakt, a raczej dlatego, że do tego doprowadziły ją własne wnioski chwilę wcześniej. Drgnęły jednak, kiedy Tristan kontynuował. Słuchała go w milczeniu, pozwalając by jej palec wskazujący zatańczył pod wargą kiedy się zastanawiała. Na chwilę wróciła spojrzeniem do Tristana, kiedy mówił o synu. Zmarszczyła w krótkim skonfundowaniu brwi. - Wykazał się czym? - zapytała myśląc, że Tristan odnosi się do Evana. Ostatnie miesiące spędziła poza domem, nie wszystkie informacje do niej dotarły. W Ogrodach zaś, na pierwszym miejscu była praca - nie nadrabianie zaległości.
- Nie oszukuj jej więc. - padło z ust Melisande jako pierwsze. Nachyliła się, żeby sięgnąć znów po kielich. - Zakładam, że to będzie dla niej ciężkie choć z twoich słów wynika że już wykazała się czymś, na co nie wiem czy umiałabym się zdobyć. Ponoć i ludzi, i relacji nie powinno rozpatrywać się względem porównań. Więc pozwól, że zapytam, co będzie gorsze, Tristanie: prawda z twoich ust, świadcząca o tym, że naprawdę pragniesz waszej jedności a jej potrzebujesz silnej i zdecydowanej po swojej stronie, czy donos od kogoś kto użyje tej informacji dla swojej korzyści. - uniosła rękę wyciągając jeden palec jakby powstrzymując go przed wypowiedzeniem czegokolwiek. - Zdaję sobie sprawę, że wraz ze śmiercią Alpharda, którego wiązała przysięga - poza Deirdre - prawdopodobnie jedyne osoby które znają o nich prawdę znajdują się w tym miejscu - ja nigdy nie stanę przeciw tobie - powinieneś jednak, w moim odczuciu, rozważyć każdą z możliwości - nawet tą najbardziej nieprawdopodobną. Co jeśli ktoś się domyśli? Jakoś się dowie. Da się dotrzeć do celu, jeśli ma się odpowiednią determinację. - orzekła nadal snując swoje rozważania ze spokojem. - Miłość zaś - podobno - popycha ludzi czasem do mało logicznych czynów. - podobno. Tej wielkiej, niezrównanej, zalewającej niczym fale jeszcze poznała. Choć podobne zalaniu uczucie, wydawało jej się dziwnie świeże i znajome. - A może nie miłość a sama zazdrość, albo uraza. Czas w tym wypadku nie zadziała na twoją korzyść. Wraz z jego upływem ciężar tej tajemnicy tylko nabierze wagi. I sam to z pewnością wiesz. - spoglądała ku niemu, zastanawiając się i wypowiadając swoje myśli głośno. - Prawda może pomóc wam się umocnić, jak gorzka nie byłaby w smaku. Jeśli Evandra zaakceptowała istnienie Deirdre, może i na to posiada w sobie siłę. Ostatecznie pozostanie jej niewiele opcji - wybrać rozkwit u twojego boku mimo to, lub powolne więdnięcie pod urazą. Powinna być świadoma, że nawet mimo pozycji którą zyskała, nie jest w stanie stanąć przeciw tobie. Choć ja i tak bym spróbowała. Nie otwarcie, rzecz jasna - zaszkodziłabym tym sobie. Ale znów - zerknęła na brata, unosząc kącik ust. - jesteśmy całkiem różne. A ty, nie jesteś Manannanem. Gdyby chodziło o naszą dwójkę prawdopodobnie bym poległa, zbyt dobrze wiesz jak się ze mną obchodzić. - odwróciła spojrzenie unosząc kielich. Postukała kilka razy palcem w trzymane naczynie. - Zaś co do dzieci - podjęła dalej wracając do niego spojrzeniem. - skarbiec pozostaw zamkniętym. - kącik jej ust drgnął lekko. - Możesz zaoferować im coś innego niż majątek. Możesz podarować im możliwości - takich niewielu może uświadczyć. Ale o ich losie - moim zdaniem - decydować powinieneś wraz Evandrą - milcząco akceptującą, przepełnioną urazą czy złością z dokładnie taką jaką będzie. Jeśli naprawdę chcesz waszej jedności, Tristanie, jej zdanie w tej kwestii powinno mieć wagę niemal równą twojej. - niemal, bo ostateczna decyzja i tak pozostanie w jego dłoniach. - a jako nestorowi, nikt nie mógł sprzeciwić się jego słowu. Miał władzę - niemal absolutną - jeśli chodziło o ich ród. Jego słowo, było ostateczne - niezależnie od zdania. I jeśli chciał dla swoich dzieci wspólnej przyszłości Melisande wierzyła, że był w stanie znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Jeśli zaś Evandra okaże się wielkodusznością i wspaniałomyślnością może sama wyjść z propozycją rozwiązania, która będzie jej odpowiadało i jednocześnie ukontentuje wszystkich. -Wybacz, tą ilość słów. - powiedziała przepraszająco kończąc swoje rozważania. Melisande wątpiła, by była w stanie na coś podobnego się zdobyć. Nie potrafiła wskazać kiedy ale niezauważalnie wyrosła w niej chęć - a może potrzeba - by być jedyną dla Manannana. A może po prostu ostatnią - nie okłamywała się przecież, zdawała sobie sprawę że w przeciwieństwie do niej, miał przed nią kobiety. Może dlatego tym bardziej chciała, by świadomie, dalej, wybierał ją. Zawsze ją, nikogo więcej.
Mimowolnie przesunęła się na fotelu na jego koniec, w jego stronę, przyciągnięta padającymi słowami. Zwabiona, skuszona, zainteresowana.
- Przy tobie. - powtórzyła po nim, mimowolnie unosząc brwi w zaskoczeniu. A później zamilkła w milczeniu go słuchając. Wsuwając się dalej w fotel zaplatając znów dłonie kiedy mówił, pozwalając, by jej dłoń uniosła się w charakterystycznym odruchu, na który pozwalała sobie, kiedy czuła się swobodnie lub kiedy problem pochłaniał ją całkiem i nie zauważyła w porę innej obecności. Jej spojrzenie mimowolnie przesunęło się na kometę. Te dwa zdarzenia, mogły być ze sobą powiązane, czy nie miały ze sobą nic wspólnego. Słowa Tristana wskazywały na to, że mogły nie mieć ze sobą nic wspólnego - wszak duchy o których wspominał i cenie o których mówił pojawiły się wcześniej. Chciałaby ją poznać - niepoprawna myśl, przemknęła po niej, ale zatrzymała ją dla siebie. Ducha potężnej czarownicy, druidki. Zaintrygował ją. - Masz na to wpływ? Na nią? Kiedy się pojawia. Wiesz kim jest? I… twoje słowa każą podejrzewać, że jest ich więcej. Wiesz gdzie? - zadała kolejne z pytań. Jej myśli mknęły już w całkowicie w tym kierunku. - Te legendy i różnice, mogę je dostać i pochylić się nad nimi? - zapytała, teraz już pragnąc dowiedzieć się więcej. Nie potrafiąc nic na to poradzić. - Planuje w najbliższych dniach spędzić trochę czasu w bibliotece, ale twoje słowa sprawiają, że zastanawiam się czy w zbiorach Traversów nie trafię na coś związanego z tematem. - byli mocno związani z celtami - od nich się wywodzili - druidzi zaś byli figurami z tamtych wierzeń. Korzystała z rodowych zbiorów, w ostatnim czasie przeczytała sporo pozycji, głównie zgłębiając historię rodu, ale wiedząc czego szuka, mogłaby wybierać pozycje odpowiedniej. Kometa była jej pierwszym wyborem i nie zamierzała jej pozostawić choćby bez próby, ale to o czym mówił było bliżej. Niemal nie wyciągnięcie ręki.
- A ty, jakie wieści masz dla mnie? - zapytała później, kiedy myśl na chwilę przestała galopować za ekscytującym nieznanym zjawiskiem. Wspominał w liście, że i on miał coś co chciał z nią poruszyć.



Don't reveal too much. Let them assume. Let them
wonder.

Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; przyszły dyplomata rezerwatu Kent
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 6 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t4842-nulla-rosa-sine#104133 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Gabinet [odnośnik]31.08.23 15:05
- A jak miałoby się to dokonać bez naszej siostry? - zdziwił się, spoglądając na nią pytająco, nie mógł przecież wziąć sobie drugiej żony, nie mógł im też oddać Melisande. Istniały, naturalnie, inne opcje, dalsze zacieśnianie więzi na poziomie dyplomatycznym, ale były czasochłonne, nietrwałe i niepewne. Jeśli chcieli się rozwijać, nie mogli się wahać. Dostrzegał cień niezadowolenia na jej twarzy, gdy ściągnął liczbę do jednego czarodzieja, lecz gdy się z nim zgodziła i on porzucił temat, lubił za to słuchać jej śmiechu, perlistego i dźwięcznego, kojarzył mu się z dzieciństwem - i niewiele od tamtego czasu zmienił, choć rysy jej twarzy nabrały przez te lata znacznie wytworniejszej kobiecej urody.
- Łatwo się pośród nich odnalazłaś - stwierdził, gdy wskazała na powiązana swojej nowej rodziny z tą trudną i skomplikowaną dziedziną magii, unosząc ku niej spojrzenie, wciąż pytające. Ani Czuł dumę, bo zdawał sobie sprawę z tego, że pod presją było jej przecież znacznie trudniej - ale wyglądało na to, że wszystko układało się tak, jak powinno. Kiwnął głową dziękczynnie, gdy sprezentowała mu świstoklik, wziął puzderko jeszcze raz między palce i obrócił go z zainteresowaniem. - Ufam, że podróż przebiegnie bez boleści - rzucił prowokacyjnie, z rozbawieniem tańczącym w kąciku ust, był pewien, że wszystko przebiegnie bez zakłóceń, ale świstokliki niekiedy wywoływały nęcące mdłości. - Zawsze - przytaknął, rad, że odebrała nauki z powodzeniem.
- Wiesz, z jakiej hodowli je wziął? - zainteresował się, po prawdzie myśląc o podobnym ruchu. - Brzmi intrygująco. Daj znać, jak się sprawują. Od pewnego czasu zastanawiałem się nad sprowadzeniem dla Evandry namiastki jej domu. - Hipokampy przebywały wszak u wybrzeży wyspy Wight, nie miał z nimi żadnego doświadczenia i nie wiedział, na ile problematycznymi zwierzętami mogły być. Musieliby przygotować dla nich odpowiednie warunki, a obiecał sobie zrobić to z całą pewnością, jeśli na świat przyjdzie jego córka, która nie powinna odcinać się od dziedzictwa matki. - Uważaj na siebie - podkreślił jednak, bo wiedział, że i ona nie miała z nimi większego doświadczenia. Poradzi sobie bez trudu, lecz pierwsze kroki mogą zwiastować upadki. Patrzył na nie przez pryzmat koni, które znał lepiej, a o upadek z których nie było trudno, zwłaszcza bolesny. Zapominał, że woda amortyzowała większość ruchów, a usposobienie samych zwierząt pozostawało dla niego mało znane. - Cieszy mnie, że odnajdujesz tam swoje miejsce. I że ich zamek ma ci co zaoferować. - Nie widział sensu w udawaniu, że było to priorytetem przy wyborze jej przyszłego domu, ale Melisande potrafiła być elastyczna - wszystko też wskazywało na to, że udało jej się zadomowić w Corbenic. Ulgą było słyszeć, że potrafiła tam odnaleźć drobne radości. Uśmiechnął się, krótko, gdy wspomniała o barbarzyńskim podejściu do posiłków, Anglia taką była, oni hołubili tradycjom francuskich przodków. - Ach, tak, to dzisiaj - przytaknął, Evandra była na miejscu od rana. Jego zaangażowanie w tę kwestię było żadne, zagadnienie relacji z prostym ludem pozostawiał w rękach małżonki z pełnym zaufaniem, jej uśmiech radził sobie z tym bardziej niż doskonale, a do dyspozycji miała przecież cały dwór. - Działałaś nad nimi z... kim jest Imogen? - upewnił się, na wspólnej uroczystości poznał Traversów, a piękna półwila, nie mogło być inaczej, zapadła mu w pamięci, w pierwszej chwili nie był jednak w stanie skojarzyć twarzy z imieniem. Była bardzo młoda, wciąż panna, na salonach niewiele dłużej od Vivienne, być może dlatego trudno mu było dostrzec ją w roli przewodniczki. - Nie chciałaś stawić się na miejscu i u nas? - zagadnął, spoglądając na zegar, by oszacować, ile mogło zostać im jeszcze czasu. - Nie muszę pytać go o słowa, którym dajesz mi świadectwo. Ufam ci, Melisande, nie wysłałbym cię tam, gdyby było inaczej - odparł spokojnie, przyglądając się jej twarzy, spokojnej i chyba naznaczonej iskrą radości.
- Cieszy, oczywiście, że tak - przytaknął, choć przed siostrą nie ukrywał troski malowanej na twarzy. - Ale zamierzamy utrzymywać to w poufności tak długo, jak długo będzie to możliwe - kontynuował, zdając sobie sprawę z tego, ze będzie to już niedługo. Poród był jeszcze majaczącą w oddali wizją, zbyt daleką, by się na niej koncentrować. - Zamieszkał z nami znachor, specyficzny człowiek. Dba o jej zdrowie. Wydaje się wiedzieć, co robi - stwierdził, bez nadmiernego entuzjazmu, bo nie minęło jeszcze tak wiele czasu, by zaufać mu w pełni. Zaufać jednak musiał, bo nie miał innego wyjścia. Póki co - głównie wymagał. - Magią, oczywiście - odparł, gdy spytała o Marcusa. - Nie tego mi gratulowałaś? Zabił człowieka w obronie bliźniaczej siostry - A przynajmniej tak zostało mu to przedstawione i w to właśnie wierzył. - Choć ledwie nauczył się chodzić. Ma wielką moc. Wielki talent. Nie może go zmarnotrawić - I nie powinien dłużej być tajemnicą, gdy jasne stało się, że nie powinien okłamywać Evandry. Melisande miała słuszność. Słuchał jej słów w ciszy, w milczeniu, przecierając palcami bok brody w zastanowieniu. Z pewnością słuszność miała w jednym, powinna poznać prawdę od niego, nie z krążących plotek. Im starszy będzie, tym więcej się ich pojawi, a jeśli tylko wykaże cechy, które go do niego upodobnią... Egzotyczne rysy Deirdre mogły wiele zatuszować, ale azjatycka krew jego dzieci była już znacznie rzadsza od tej lordowskiej. Jego usta nie drgnęły, gdy Melisande otwarcie przyznała, że stanęłaby przeciwko niemu, nie drgnęły również, gdy przyznała, że i tak by poległa. Nie chciał walczyć z Evandrą, ani teraz ani w przyszłości. Nie zawiodła go, dlaczego wciąż miał obawy? Czy gdyby powiedziałby jej o Deirdre sam, wcześniej, czy wtedy dłużej napawałby się tym, czym mógł napawać się dzisiaj? Uniósł ku niej spojrzenie, gdy przerwała ciszę, odzywając się ponownie, jego brew ściągnęła się bez zrozumienia. Myśl, że Evandra powinna współdecydować o dzieciach, które nie były jej, wywołały jego konsternację. Deirdre strzegła ich zazdrośnie, były jej, podobny ruch byłby dla niej silnym i bolesnym ciosem. Nawet Tristan jej ustępował. - Deirdre odbierze to jako zdradę. Uzna, że chcę jej odebrać dzieci - I nie pomyli się mocno. Nie miał jej za dobrą matkę, choć obiecała mu, że taką będzie - tak rozpaczliwie, że - znów - zmuszony został ustąpić. - Mam jej to oznajmić tak po prostu, nad kielichem wina? Czuję, że to już trwa zbyt długo - Pokręcił głową, miała rację, z każdą chwilą będzie coraz trudniej. - Okazały magię, Melisande. To jak drugie narodziny, tym razem właściwe, podkreślili, że będą czarodziejami - i to wielkimi. Możliwości i ich los to zupełnie co innego, powinienem... jakoś pozwolić im na celebrację tej chwili. Ale jak można to zrobić z dziećmi ukrywanymi przed światem? - Jak być ojcem, kiedy ojcem być nie mógł? - Nie chodzi mi o majątek, raczej o pamiątkę, tak się przecież robi - rzucił z westchnieniem, bo całe jego życie jedno z drugim szło przecież w parze.
- Nikt nie ma nią wpływu - skrzywił się. - Nic o niej nie wiem. Czasem ją słyszę, mówi do mnie, choć przysięgam, Melisande, nie oszalałem. Jest przy mnie, we mnie, jak pasożyt. Myślę, że potrzebuje mojego ciała, bo z jakiegoś powodu go nie opuszcza. Chcę, bym pozostał żywy, ale jednocześnie się mną karmi. Czasem jestem w stanie ją kontrolować. A czasem to ona kontroluje mnie, przejmuje kontrolę... - Pokręcił głową. - Pomogła mi zdobyć Warwick. Pomogła mi odnaleźć Evandrę - A przynajmniej tak mu się wydawało. - Może stała się już częścią mnie - A może tak naprawdę oszalał? Skierował spojrzenie na siostrę, wcale nie chciał, żeby go opuszczała. - Gdybym zapanował nad mocą, którą ona dzierży i która jest we mnie, byłbym wszechmocny - oznajmił bez zawahania. Czuł przecież jej siłę. Czuł jej moc. Zdawał sobie sprawę z jej potęgi i chciałby być tak potężny. Opowiedział jej także legendę, którą tamtego dnia przekazał im Czarny Pan. - Nie mam wynotowanych różnić, Melisande. Sądzę, że te moce są tylko metaforą ich potęgi. To, co potrafiły duchy, wykraczało poza ich możliwości. Możesz pomówić z pozostałymi, którzy tam byli. Craigiem, Deirdre, Ramseyem - Pokręcił głową. Nie pamiętał detali, nie wiedział o wszystkim, co działo się z pozostałymi. - Mam odłamek tych kamieni, bardzo mi pomógł. Pozwalał czerpać z tych mocy. Nieprzewidywalnie, ale potężnie, podczas bitwy o Warwick - Rozparł się na krześle wygodniej, nim rozpoczął swoją opowieść.

Nastały lata posuchy. Na niebie dostrzec można było jedynie rozciągające się, czarne chmury i błyskawice, które w akompaniamencie donośnych grzmotów wypełniały dni oraz noce. Dawno nie przebiły się przez nie słoneczne promienie, od miesięcy nie poleciała z nich kropla deszczu. Ludzie stracili nadzieję.

Rodziny żegnały swych bliskich, których zabierał im nie tylko głód, ale przede wszystkim zaraza atakująca każdego – bez względu na wiek, czy płeć. Uliczki, wcześniej niezwykle malowniczego, miasteczka wypełniał jedynie strach i na próżno było pośród nich szukać wiary w łaskę Bogów, których obwiniano za okrutne czasy. Ucichły modlitwy, zniknęły religijne symbole, a kamienne kręgi, służące do składania ofiar, świeciły pustkami w swej nędznej, zniszczonej przez zrozpaczonych mieszkańców postaci. To właśnie przez powszechne nieposłuszeństwo i bluźnierstwo czarnoksiężnicy, nazywani druidami, odmówili pomocy będąc przekonanym, że śmierć oraz cierpienie jest właściwą karą. Oni nie odwrócili się od swych bóstw wierząc, że świat ogarnął ich gniew.

Zaraz po pierwszej kropli deszczu przyszła niewyobrażalna nawałnica. Druidzi nie mogąc sobie pozwolić na utratę reszty poddanych, starali się ocalić możliwie wiele istnień, lecz ich magia nie była na tyle silna, aby uratować wszystkich. Żywioł nie miał litości wobec nikogo - zginęło wiele kobiet, mężczyzn oraz dzieci, których wcześniej los zdawał się oszczędzić. Ponownie winą zostali obarczeni bogowie - ludność widziała w nich już tylko swego wroga, podobnie jak w grupie czarnoksiężników nieustannie głoszących ich dobre imię.

Ośmiu druidów wiele dni spędziło nad manuskryptami opisującymi najbardziej plugawe tajniki niezwykle potężnej i groźnej magii. Pragnęli odszukać sposób na zmuszenie ludności do ponownego oddania się sprawie, a przede wszystkim składania ofiar i datków, które finalnie stawało się ich uposażeniem. W końcu dostali czego chcieli – a przynajmniej tak sądzili – bowiem odnaleźli starożytną, runiczną inkantację mającą zapewnić im moce o jakich nigdy wcześniej nie śnili. Prastara sztuka miała jednak swą cenę, cenę najwyższą i choć nie mogli jej poznać przed narysowaniem runicznego kręgu, to jednogłośnie postanowili udać się w odpowiednie miejsce, by zaznać nieznanej wcześniej potęgi.

Droga nie była długa. Nim zdążyli rozbić kolejny obóz na horyzoncie ukazał się im kamienny krąg, który niczym nie różniłby się od tych przeznaczonych do religijnych kultów, gdyby nie sześć lewitujących kamieni poruszających się dookoła jednego w kształcie stożka, umiejscowionego na podłożu w samym środku okręgu. Druidzi wiedzieli, że nie zabłądzili, a treść manuskryptu nie była wyssaną z palca bujdą.

Pierwszy z nich, najbardziej zuchwały, ruszył przed wszystkimi chcąc bezzwłocznie rozpocząć czarnoksięską sztukę i choć nikt mu się nie przeciwstawił, to można było usłyszeć głosy niezadowolenia. Zbliżywszy się do centralnego punktu kręgu przycisnął różdżkę do jego powierzchni, która ugięła się po naporem drewna, a następnie zaczął kreślić runiczne znaki zapisane w starożytnym rękopisie. Czym więcej pojawiało się symboli, tym szybciej kamienie zaczynały się poruszać. Ich szczyty zamieniły się białym światłem, aż w końcu rozbłysnęły skierowanym ku górze, rażącym promieniem. W tej samej chwili czarnoksiężnik upadł z wycieńczenia, a łomoczące w piersi serce nie pozwalało mu złapać głębszego oddechu. Zaczął się dławić, jego oczy przeszły krwią – niewidzialna siła wbiła się w jego żebra i wyrwała bijący narząd tuż ponad powierzchnię martwego już ciała, po czym rozpłynął się on w powietrzu. Stożkowata bryła skalna zmieniła kolor poziomego światła w nieprzeniknioną czerń, a tuż nad jej szczytem uniósł się niewielki odłamek opleciony hebanowymi żyłkami. Gdy tylko kolejny z druidów zacisnął dłoń na znalezisku promień skierował się na jeden z lewitujących kamieni, by finalnie rozbić się o niego z dużą siłą. Momentalnie na jego powierzchni zaczęły pokazywać się identycznego koloru żyłki, które mieniąc się sprawiały wrażenie jakoby pulsowały.

Zachował jednak artefakt nie chcąc przekazać go nikomu z piątki pozostałych. Zdawał się poznać jego moc, okiełznać niezwykłą, nieznaną wcześniej siłę. Podczas powrotu przesunął wolno palcem wzdłuż czarnego wyżłobienia i pomyślał o osobach, które przodowały w debacie o ich wygnaniu, liderowały w dialogu o zdradzie. Gdy tylko dotarli do wioski dostrzegli kilkanaście ciał okrytych białym materiałem i wtem zrozumieli, że magiczny kamień naprawdę działał.

W ten sam sposób pozbywali się kolejnych przeciwników – jednostek lub niewielkich grup – i obserwowali jak intensywna czerń żyłek blednie, aż w końcu znika na dobre.

Bez cienia zawahania postanowili wrócić do kręgu, by ponowić rytuał. Druid nierozstający się z artefaktem był zaślepiony swą potęgą, dlatego to on przytknął różdżkę do skalnego stożka i kierując się manuskryptem kontynuował zapis swego zmarłego towarzysza. Cały proces powtórzył się, na co uniósł triumfalnie dłonie, lecz zaraz po tym rozległ się dźwięk krakania i w tej samej chwili jego ciało objęła niewidzialna siła ściskająca go do utraty tchu. W końcu mężczyzna upadł bez życia, a spod jego pleców zaczęła wydobywać się szkarłatna posoka wypełniając kamienne bruzdy. Nim brunatnoczerwony promień wystrzelił z wierzchołka centralnego punktu kręgu i pojawił się drugi odłamek, krew zniknęła. W druidzie, charakteryzującym się swą wyjątkową brutalnością, nie wzbudziła sytuacja większych obaw, dlatego pewnym ruchem chwycił artefakt powodując rozbłyśnięcie kolejnego, lewitującego kamienia. Na całej jego fakturze dostrzec było można liczne, mieniące się szkarłatnym kolorem żyłki – identyczne do tych znajdujących się na artefakcie.

Czarnoksiężnik poczuł to samo, co jego poprzednik i po powrocie do wioski mógł dostrzec, jak na skutek uruchomienia właściwości odłamka, wybrani mieszkańcy zyskiwali czasowe, magiczne zdolności. Nie potrafili ich jednak kontrolować; podpalali swe domy, wzajemnie zadawali rany i niszczyli wszystko, co spotkali na swej drodze. W ten sposób zbuntowali przeciw sobie kolejnych członków osady, którzy zaczynali dokonywać samosądów. Triumfowali.
Historia jeszcze cztery razy zatoczyła koło. Wpierw magia zaklęta w skalnym stożku zmusiła ostatniego właściciela artefaktu do rozbicia swej głowy, po czym nad wierzchołkiem pokazał się kolejny odłamek – tym razem opleciony granatowymi żyłkami. Po zabraniu go przez czarnoksiężnika trzeci lewitujący kamień upodobnił się do mniejszego odpowiednika i tym samym mężczyzna zyskał umiejętność kontroli ludzkiego umysłu. Jedno przesunięcie palcem, jedna myśl potrafiły zagłuszyć ludzki racjonalizm, a także odpowiedzialność za własne czyny. Człowiek człowiekowi stał się wilkiem.

Nie minęło wiele dni nim podzielił los swych zmarłych towarzyszy. Nowy, szmaragdowy odłamek zyskał swego pana i kolejnego z lewitujących kamieni oplotły charakterystyczne, mieniące się bruzdy. Druid zyskał władzę nad pamięcią – mógł wspomnienia dodawać, modyfikować a także je wymazywać, co skrzętnie wykorzystał do zebrania wiernej grupy poddanych.

Następny przyjął barwę ametystu, a jego moc pozwalała kontrolować emocje; wzbudzać strach, radość, miłość, smutek czy nienawiść. Czarnoksiężnik jednak szybko wykorzystał całą moc i przy jego martwym ciele stanął siódmy druid, z którego wyciągniętej dłoni mienił się bursztynowym kolorem ostatni, magiczny odłamek.

Po malowniczej wiosce pozostały jedynie zgliszcza. Na próżno szukać było żywego ducha pośród uliczek usłanych krwią i stosu rozszarpanych trucheł. Umiejętność przeobrażenia części ciała w zwierzęce odpowiedniki doprowadziła do ostatecznej klęski, za co ostatni z druidów sam wymierzył sprawiedliwość zabijając towarzysza we śnie.

Powrócił do kamiennego kręgu trzymając już tylko nieznacznie mieniący się odłamek i ułożył go tuż obok wszystkich innych wyczerpanych ze swej siły. Pragnął ukryć Locus Nihili, aby już żaden nie poddał się jego potędze. Stanąwszy tuż obok stożkowatej skały oparł różdżkę o jej powierzchnię, po czym zaczął wypowiadać prastarą, runiczną inkantację. Czuł opór, więc nieustannie zwiększał nakłady swej mocy. Lewitujące kamienie obracały się coraz szybciej, na niebie rozścieliło się pasmo kolorów, ziemia mocno zatrząsnęła i wtem wszystko znikło – razem z druidem, który jako jedyny nie był głodny niewyobrażalnej władzy.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Gabinet - Page 7 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t637-tristan-rosier#1838 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Gabinet [odnośnik]04.09.23 16:32
Kiedy wypuścił pomiędzy nich pytanie które musiało paść - Melisande nie podejrzewała, że będzie inaczej - odsunęła od niego tęczówki. Przesunęła dłońmi po podłokietnikach w jedną i drugą stronę w końcu układając na nich łokcie, podciągając tęczówki dłonie, splatając przed sobą. Rozumiała zasadność tej decyzji, ale wiedziała też, co znaczy zostawić dom. Tristan nie był w stanie tego pojąć, mówiła mu to, gdy przynosił jej wieści o oświadczynach.
- Pytam tylko o to Tristanie, czy poza tym, co zyskamy, zastanawiałeś się, co to dla niej znaczy? To nie obcy ród funkcjonujący tutaj w Anglii czy wizja niedoświadczenia prawdziwej miłości. To nowy kraj, nowy język, samotność i niezrozumienie. To nie tylko pytanie o to czy sobie poradzi. - wróciła tęczówkami do Tristana. Melisande, potrafiła funkcjonować nastawiona na cele i zadania, choć jednocześnie potrafiła sobie wyobrazić jak niewygodne byłoby życie na zamku, na którym porozumienie się z kimkolwiek byłoby sztuką. - Ale też o to czy i ty jesteś gotów na możliwe konsekwencje tej decyzji. - bo poza zyskami, mogą być też straty. Może nie dla rodu samego w sobie, ale mogły przynieść rysę na relacji, która łączyła tą dwójkę. Nawet ona nie byłaby w stanie zaakceptować takiej decyzji łatwo.
Jeden z jej kącików drgnął wyżej w rozciągniętych już ustach w uśmiechu. Zerknęła na niego łagodnie unosząc brwi, opuszczając odrobinę brodę, jakby niewerbalnie pytając: myślałeś, że będzie inaczej?
Rozchyliła wargi, przez chwilę sprawiając wrażenie, jakby chciała coś dodać, jednak zacisnęła je sięgając po kielich. Bo… łatwo? Wcale nie. Wyruszyła z domu z mieszającym się w niej poczuciem zawodu i determinacji. Nie mogła w tym wszystkim zatracić siebie. Nigdy nie chciała być jedynie ozdobą przy boku swego męża, najbardziej obawiała się stagnacji i powolnego więdnięcia pod koroną pozorów. Chciała udowodnić coś im wszystkim: Tristanowi, Koronosowi, Manannowi, wszystkim mieszkańcom Corbenic Castle. A przede wszystkim samej sobie - może przekonać siebie, że naprawdę była w stanie coś więcej ponad to. Bo wraz z zaznaną porażką, przed sobą, nie mogła udawać, że zwątpienie nie osiadło na jej ramionach. Że nie kuło jej nieprzyjemnie przypominając o sromotnej klęsce którą poniosła i złości Tristana która niosła się echem w jej wspomnieniach. Ostrych głosek i słonych łez. Padający prowokacyjny komentarz sprawił, że w odpowiedzi uniosła w rozbawieniu tęczówki spoglądając na sufit. Pokręciła lekko głową.
- Odrobinę wiary. - wyrzuciła z siebie, zdając sobie sprawę, że Tristan nie wypowiada tych słów z powagą. Padające potwierdzenie przyjmując z rozciągającym jej wargi uśmiechem.
- Z Grecji. - powiedziała chwilę po tym, jak padło pytanie. - Astral jest zrodzony z jednego z tamtejszych championów, ale nie pamiętam nazwy hodowli. - zmarszczyła odrobinę brwi w zastanowieniu niepewna, czy Manannan w ogóle wspominał jej nazwę. Może ona nie słuchała dokładnie, karząc go za zdawkowe zainteresowani mocniej pochłonięta samymi zwierzętami. - Prawda? - ucieszyła się, widząc w krótkim stwierdzeniu niejako zrozumienie ze strony brata. Potwierdziła krótkim skinieniem głowy. Wróciła spojrzeniem do Tristana unosząc w przelotnym zaskoczeniu brwi, po którym rozciągnęła usta w uśmiechu. - To wspaniały pomysł. Napisz do Manannana, kiedy się zdecydujesz. Jestem pewna, że wspomoże cię w tej sprawie. Słyszałam że na Sycylii mają hodowle, która specjalizuje się w opalowej odmianie. - dodała jeszcze przypominając sobie jedne z padających tamtego dnia słów. Kiedy prośba o uwagę wypadła między nich jej wzrok złagodniał, pozostawiając usta rozciągniętymi. - Na razie prowadzę obserwację, czytałam, że to łagodne stworzenia. Zamierzam wziąć parę lekcji, ale nie martw się, wiem gdzie leżą moje priorytety. - pochyliła głowę. - Jestem już duża, Tristanie, poza tym w wodzie upada się łatwiej. - zażartowała, ale w oczach czaiła się wdzięczność za okazywaną troskę. I szczerość. Bo najważniejszym dla niej w tej chwili było i miało być dziecko. Teraz, kiedy sprawy wróciły na właściwy tor z niespodziewaną przyjemnością zabierała się do tego obowiązku. Ale nie zmieniało to faktu, że potrzebowała go - nie tylko ona. Miało być świadectwem sojuszu. Jego przyszłością. I choć czasem irytował ją fakt, że dla niego musiała zmienić swoje życie i jemu podporządkować świat wokół siebie, to nie zamierzała się uchylać od tego, czego od niej wymagano.
- Mnie też. - zgodziła się, po chwili milczenia w której zastanawiała się, czy powinna powiedzieć mu więcej. Zwierzyć się z tygodni wypełnionych frustracjami. Z tego jak mimowolnie coś nieprzyjemnie skręcało się wewnątrz niej kiedy z ust Imogen wypadały pochwalne słowa dotyczące jej brata, malujące go w obraz bez wad. Z próbami, których się podjęła, z czasem który spędziła czekają - gotowa - i w końcu ostatniego uczynku, którego się dopuściła. Ale ostatecznie odpuściła. Wolała, kiedy Tristan mógł odetchnąć z ulgą że wszystko układa się wedle ich życzeń. Przeszłość nie miała znaczenia, skoro ją zmieniła - choć własnemu mężowi, nie zamierzała odpuścić tak łatwo.
- To siostra Manannana, siedziała obok niego podczas zaręczyn. - przypomniała Tristanowi. - Oh, nie pracowałyśmy nad tym same. - sprostowała rozciągając łagodnie wargi. Przygotowanie takiego przedsięwzięcia potrzebowało różnych ludzi i różnych aspektów. - Wspomogłam ją radą i myślą z zainteresowaniem patrząc na to, jakich wyborów dokona. Jakoś tak wyszło - zaczęła rozciągając usta w rozbawieniu - że zanosząc dobre wieści jednemu z handlarzy ustanowiłam doroczny konkurs na - urwała, podrywając w jedną z brwi do góry, jej usta rozciągały się w rozbawieniu - najlepsze bydło. Może nazwą go moim imieniem. - zastanowiła się w krótkim żarcie unosząc brwi dla efektu. - Irina Macnair poprosiła też o pomoc przy tym w Suffolk. - tym razem, mimo uśmiechu, prawa część górnej wargi zadarła się jeszcze trochę, wyżej, w zadowoleniu. Oczy zmrużyły lekko. Sięgnęła po kielich, zerkając na Tristana kiedy wypuścił między nich pytanie. Westchnęła opadając na oparcie. - Nie dałabym rady zaangażować się wszędzie, zamierzałam wstąpić przed wizytą, ale musiałam zostać trochę dłużej w Rezerwacie. - wytłumaczyła się unosząc kielich. - Choć jestem pewna, że ten nasz zachwyca, skoro jest organizowany przez Evandrę. To też szansa dla Corinne, mam nadzieję, że towarzyszy jej dzisiaj? - zapytała brata wspominając nowo poślubioną małżonkę kuzyne, nie bez powodu zresztą, licząc że Tristan powie jej o niej coś więcej. Z milczeniem wysłuchiwała dalszych słów widząc troskę, która odbijała się na jego twarzy. Spoważniała, potakując krótko głową, choć nie pytał - nie musiał. To było jasne. Potrafiła pojąć jego obawy. Evandra dużo przeszła z tego co mówił Tristan a do tego toczyła ją choroba. Posiadanie uzdrowiciela pod ręka, było odpowiednim działaniem, choć Tristan nie zdawał się do niego przekonany. Wydaje padające z jego ust mówiło jej o tym wszystko.
- Lepiej żeby wiedział… - skomentowała, nie kończąc zdania, nie musiała. Tristana lepiej było nie zawieść. I choć wiedziała, że ją traktuje inaczej i ona nie przepadała za jego złością. A tą, którą potrafił rozpętać dla tych których kochał, trudna mogła być do opisania słowami. Potwierdzał to sam, swoją wcześniejszą opowieścią. Uniosła brwi w odpowiedzi na wyjaśnienia dotyczące syna. Coś zdawało się tutaj rozmywać we wspólnym zrozumieniu. Ale chwilę później jej brwi powędrowały jeszcze wyżej w zaskoczeniu kiedy dotarło do niej, że nie miał na myśli Evana a Marcusa. - Tego. - potwierdziła chwilę później. - Deirdre powiedziała tylko że objawiły magię, nie wspo… - urwała nagle, przypominając sobie coś, co zwróciło jej uwagę tego dnia. Przekrzywiła głowę, palcami ujmując wargę, marszcząc brwi, spoglądając na brata, mrużąc oczy. - Ktoś zaatakował Mysseline?- zapytała zaraz jednak wyprostowała się. - Niemniej. - podjęła wracając na właściwy tor. - To rola brata, czuwać nad siostrą. - choć nie potrafiła nie zastanowić się nad tym, czy było to jednocześnie świadectwem szybko rozbudzonej brutalności, czy nieświadomością.
- Nie dokonała jej w jakiś sposób sama? - zapytała brata, wzruszając łagodnie ramionami. Nie potrafiła jeszcze zrozumieć miłości matki do dziecka, a jej logiczny umysł rozliczał w tej chwili jedynie sprawy i uczynki. To prawda, akceptowała ich istnienie, akceptowała - i nawet polubiła - Deirdre, ale Deirdre, świadomie wiedziała co wybierała. Życie w cieniu, na boku, bez mężczyzny którego - prawdopodobnie kochała, dlatego też miłość dla niej określana była mianem cierpienia. Była kochanką i nigdy nie miała być nikim więcej. Czy nie powinna zadbać o to, by nie przysparzać problemów Tristanowi? - Jeśli chcesz znać moje zdanie; może zależeć ci na tym by posiadać je obie, ale jednej powinieneś nadać wyższą wartość. Wyznając Evandrze prawdę o dzieciach, ale nie pozwalając współdecydować w ich sprawie postanowisz jedynie zrzucić z siebie ciężar i postawisz przed nią wymóg, by zaakceptowała tą sprawę dokładnie taką, jaką jej podajesz bo nie liczysz się z jej zdaniem. Ot, dostała informację, na którą nie ma żadnego wpływu. - wypowiedziała argumentując własny sposób postrzegania. - Bez znaczenia - miejsce i czas nigdy nie będą wydawać się odpowiednie by wyznać coś takiego. Ale - zastanowiła się - nie wybierałabym jakiegoś w którym spędzacie razem chwile, które lubicie, zdecydowanie nie wasze komnaty. To miejsce na zawsze może osiąść wspomnieniem w którym jej to wyznajesz, lepiej więc by nie było dla was istotne. Gabinet też sobie odpuść, tutaj będzie na rozmowie z nestorem, nie mężem. - orzekła milknąc, kiedy Tristan znów się odezwał. Zmarszczyła odrobinę brwi słuchając jego słów. - Możesz im kupić co tylko dusza zapragnie. Masz problem ze zdecydowaniem co to powinno być? - stwierdziła w końcu kończąc pytaniem. Podejrzewała coraz mocniej, że Tristan chciał być ich ojcem. Być, nie tylko w kwestii biologicznej, móc powiedzieć: to mój syn. Odstawiła pusty kielich na stół opadając z westchnieniem na oparcie. Spoglądając w bok, za okno. - Ciężko mi jednoznacznie wnioskować w tej sprawie. - podjęła po krótkiej chwili. - Jeszcze miesiąc temu sądziłam, że podobne wieści w moim przypadku przyjęłabym ze spokojem i logiką. Ale ostatnio czas zweryfikował wszystko za mnie. - kącik ust drgnął jej, jednak nie był to grymas wypełniony radością. - Evandra może cię zaskoczyć zaproponowanym rozwiązaniem, bo już teraz z twoich słów wynika, że jej reakcje, są inne niż te, które zaprezentowałabym ja. Wierzę, że jeśli szczerze powiesz jej czego pragniesz, pomoże ci po to sięgnąć. Poza tym - zawiesiła spojrzenie na bracie, rozpogadzając się trochę. - jesteś nestorem. - przypomniała mu choć wątpiła, by potrzebował tego. Ale to też był jeden z faktów. - Przekonaj ją, że twoje rozwiązanie - cokolwiek nie postanowisz, jest tym czego i ona chce, albo ma największy sens. Wtedy wszyscy macie szansę być zadowoleni z efektów. - brać a nie prosić, czy nie tak sam jej mówił? I choć miała kilka rozwiązań, tym razem nie uważała, że powinna je prezentować. Wcześniej, nie zawahałby się nawet chwili, teraz jednak sama nie chciałaby się znaleźć w miejscu w którym Manannan wraz ze swoją siostrą decydują o tym, co zrobić w sprawie w której ona również powinna dostać prawo głosu. Nie, może nie powinna - ale z pewnością chciała. Chciała być choć uwzględnia - a najlepipej wysłuchana. A logicznym argumentom, trudno było się postawić.
- Zróbmy więc wszystko by znaleźć sposób, byś mógł to osiągnąć. - stwierdziła zaplatając dłonie przed sobą. - Jaka jest cena za korzystanie z jej mocy? - zapytała brata. - Poza tymi… niedogodnościami, o których wspomniałeś. - tajemnice, kusiły ją bardziej niż wszystko inne. A może wszystko to, co już poznała. A później zamilkła. Słuchając dokładnie tego, co mówił. Nie oszalał, wierzyła mu. W każde jedno słowo, które padło między nimi. Nie miała powodów, by wątpić w prawdziwość jego słów - jak nierealnie by nie brzmiały. A gdy na nią spojrzał zrozumiała, że w jakiś sposób to co czują jest podobne. Jego słowa ją wabiły, kusiły, fascynowały. W milczeniu słuchała też opowiadanej legendy. O gniewie bogów i druidzkiej mocy, co jakiś czas odrobinę marszcząc brwi w myśli, przemykające przez jej głowę, albo wnioski, pytania, pierwsze tezy. Świat zdawał się obrócić dla niej o całe sto osiemdziesiąt stopni. Wszystko składać, a zaraz przed nią znajdowała się zagadka, problem, czekający na to, by się nad nim pochylić. - Co zrobiła w Warwick? - chciała wiedzieć. - Dasz mi pergamin i pióro? Ten odłamek, chciałabym go zobaczyć. - zadała kolejne z pytań, a pochylając się, by zapisać znaczące rzeczy odezwała się raz jeszcze. - To mi przypomniało, że nie poruszyłam jednej sprawy. - wyprostowała się, kiedy ostatnie ze słów podkreśliła lekko. - Kwestii mojej nauki magii, którą nawet w tej historii się wspomina. Teraz jestem już niemal pewna, że powinnam się w nią zagłębić, by móc zrozumieć jej strukturę i wspomóc was odpowiednio. - stwierdzenie, jednocześnie majaczące jako niewypowiedziane pytanie.



Don't reveal too much. Let them assume. Let them
wonder.

Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; przyszły dyplomata rezerwatu Kent
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 6 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t4842-nulla-rosa-sine#104133 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Gabinet
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach