Salonik na piętrze
Strona 5 z 5 •
1, 2, 3, 4, 5

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Salonik na piętrze
Komnata ta znajduje się w bardziej prywatnej części dworu, z dala od sali balowych, jadalni i salonów gdzie podejmowani są gości lordów i lady Rosier. Salonik jest niewielki i służy członkom rodziny do wspólnego spędzania czasu w swym kameralnym gronie. Niewielki, lecz wciąż bardzo przytulny i elegancki. Tak jak w innych komnatach dworu dominują tu jasne, kremowe barwy, zaś eleganckie meble sprowadzono prosto z Francji.
Wystarczyła sama jej obecność, objęcie ciepłego ramienia, wspierający uśmiech. Evandra nie potrzebowała żadnych dodatkowych zapewnień, więc gdy tylko Primrose złożyła swoją deklarację, półwila odpowiedziała skinieniem, niemym Wiem. Nie potrafiła dostrzec na kartach ich wspólnej historii dnia, w którym by się skłóciły bądź poważnie obraziły. Czasem rozmijały się w swych opiniach, ale nigdy nie pozwoliły, by przekreśliło to ich przyjaźń.
- Masz rację, chyba za bardzo się staram. W ostatnich miesiącach naprawdę zaczęło nam się z Tristanem układać i tak bardzo zależało mi, na podtrzymaniu tego, co budowaliśmy. - Ponownie przetarła oczy i policzki, chowając wilgotną już chusteczkę w kieszeń spódnicy. - Tylko prawdziwa, silna miłość poniesie ciężar tych wszystkich przewin, a jestem przekonana, że nasza właśnie taka jest.
Rzeczywiście Tristan niesiony gniewem wspomniał coś o proszeniu się o nieszczęście, ale czy naprawdę tak myślał? Evandra chciała wierzyć, że mimo kłótni lord nestor wie, że mówiła prawdę. Co każe mu unosić się dumą, darzyć ją niechęcią, nie wyciągać dłoni? Uznał, że go zawiodła i sama też tak sądziła. Na przejażdżkę nie powinna była wyprawiać się sama, tak jak i zostawiać różdżki poza zasięgiem ręki. Problem polegał na tym, że nawet trzymając ja w dłoni, nie miała pewności, czy zdoła przypomnieć sobie potrzebne zaklęcia - jakie by one nie były. Magii używała dotąd w celach praktycznych i domowych, w ramach zajęć w wolnym czasie. Musiały zajść zmiany, ale w innym kierunku, niż dotąd przypuszczała.
- Właśnie dlatego chcę, by mi pomogła. Myślisz, że z kim Tristan spędza czas, gdy nie ma go w domu? Chcę, by z nim pomówiła, na pewno jej wysłucha. - Lord nestor nie dał do tej pory poznać Evandrze co tak naprawdę myśli o Deirdre. U niej dostrzegała chorobliwą zazdrość, on zaś w oszczędnych słowach przyznał, że dostrzega w nich szansę na wspólną, owocną przyszłość. Z drugiej zaś strony nie wątpiła w to, że madame Mericourt zdarzało się Tristanowi sprzeciwiać, czego ten nie znosił. Wisząca między nimi magia miała w sobie namiętność, ale i brutalność. Czy wszyscy Śmierciożercy tak się w niej rozsmakowali?
- Zgadzam się z tobą, całkowicie - od razu wtrąciła, podzielając zdanie Primrose. - Prawda jest jednak taka, że ja sama obawiam się gdziekolwiek wyjść. - Na samą myśl o opuszczeniu pałacu i udaniu się chociażby do Londynu na spektakl, przeszedł ją chłodny, biegnący wzdłuż pleców dreszcz. Objęła się ramionami i uśmiechnęła z wyraźnym zmęczeniem. - Mam tu zresztą dużo pracy, dom się sam nie poprowadzi, a na wrzesień otwieramy w Smoczych Ogrodach serpentarium. Na pewno nie będzie okazji, by się nudzić. - Na biurku piętrzyła się korespondencja od ekonomisty rezerwatu i specjalisty od zabezpieczeń. Do tego wybór bukietów na ślub, ustalenie menu, przygotowanie gościnnych pokoi; lady Rosier ceniła sobie tak długą listę zadań, zwłaszcza że pozwalały zająć myśli. Upiła resztę osadzonego ponad dnem szkła laudanum, po czym zwróciła się do przyjaciółki:
- Po tych rewelacjach na pewno przyda nam się uzupełnić kieliszki.
| zt x2
- Masz rację, chyba za bardzo się staram. W ostatnich miesiącach naprawdę zaczęło nam się z Tristanem układać i tak bardzo zależało mi, na podtrzymaniu tego, co budowaliśmy. - Ponownie przetarła oczy i policzki, chowając wilgotną już chusteczkę w kieszeń spódnicy. - Tylko prawdziwa, silna miłość poniesie ciężar tych wszystkich przewin, a jestem przekonana, że nasza właśnie taka jest.
Rzeczywiście Tristan niesiony gniewem wspomniał coś o proszeniu się o nieszczęście, ale czy naprawdę tak myślał? Evandra chciała wierzyć, że mimo kłótni lord nestor wie, że mówiła prawdę. Co każe mu unosić się dumą, darzyć ją niechęcią, nie wyciągać dłoni? Uznał, że go zawiodła i sama też tak sądziła. Na przejażdżkę nie powinna była wyprawiać się sama, tak jak i zostawiać różdżki poza zasięgiem ręki. Problem polegał na tym, że nawet trzymając ja w dłoni, nie miała pewności, czy zdoła przypomnieć sobie potrzebne zaklęcia - jakie by one nie były. Magii używała dotąd w celach praktycznych i domowych, w ramach zajęć w wolnym czasie. Musiały zajść zmiany, ale w innym kierunku, niż dotąd przypuszczała.
- Właśnie dlatego chcę, by mi pomogła. Myślisz, że z kim Tristan spędza czas, gdy nie ma go w domu? Chcę, by z nim pomówiła, na pewno jej wysłucha. - Lord nestor nie dał do tej pory poznać Evandrze co tak naprawdę myśli o Deirdre. U niej dostrzegała chorobliwą zazdrość, on zaś w oszczędnych słowach przyznał, że dostrzega w nich szansę na wspólną, owocną przyszłość. Z drugiej zaś strony nie wątpiła w to, że madame Mericourt zdarzało się Tristanowi sprzeciwiać, czego ten nie znosił. Wisząca między nimi magia miała w sobie namiętność, ale i brutalność. Czy wszyscy Śmierciożercy tak się w niej rozsmakowali?
- Zgadzam się z tobą, całkowicie - od razu wtrąciła, podzielając zdanie Primrose. - Prawda jest jednak taka, że ja sama obawiam się gdziekolwiek wyjść. - Na samą myśl o opuszczeniu pałacu i udaniu się chociażby do Londynu na spektakl, przeszedł ją chłodny, biegnący wzdłuż pleców dreszcz. Objęła się ramionami i uśmiechnęła z wyraźnym zmęczeniem. - Mam tu zresztą dużo pracy, dom się sam nie poprowadzi, a na wrzesień otwieramy w Smoczych Ogrodach serpentarium. Na pewno nie będzie okazji, by się nudzić. - Na biurku piętrzyła się korespondencja od ekonomisty rezerwatu i specjalisty od zabezpieczeń. Do tego wybór bukietów na ślub, ustalenie menu, przygotowanie gościnnych pokoi; lady Rosier ceniła sobie tak długą listę zadań, zwłaszcza że pozwalały zająć myśli. Upiła resztę osadzonego ponad dnem szkła laudanum, po czym zwróciła się do przyjaciółki:
- Po tych rewelacjach na pewno przyda nam się uzupełnić kieliszki.
| zt x2

show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
| 09 VII
Tak się złożyło, że akurat dzisiejszego dnia dysponował większą ilością wolnego czasu niż się spodziewał. Nie musiał się długo zastanawiać co z nim zrobić, postanowił oddać się muzyce. Ostatnio miał na nią mniej czasu niż w Beauxbatons i ta świadomość nieco go uwierała. Był przyzwyczajony do codziennych ćwiczeń, jednak przebywając w Anglii nie zawsze miał tyle czasu by móc grać. Mimo to starał się wygospodarować chociaż parę minut. Zawsze lepsze coś niż nic.
Wziął nuty i etui wewnątrz którego spoczywał obój, po czym ruszył w stronę saloniku na piętrze. Z kilku powodów. Był dość kameralny i przytulny, do tego jego wystrój w szczególności przypominał mu pomieszczenia jakie znajdowały się w jego rodzinnej posiadłości we Francji. Och, no i miał nieco bliżej niż do pokoju muzycznego.
Kiedy dotarł na miejsce najpierw odłożył nuty na bok i zajął się instrumentem. Nadeszła najwyższa pora, żeby zrobić nowy stroik do oboju. Nie lubił tego robić, nigdy nie był pewien efektu jaki wyjdzie, więc jeśli już udało mu się wykonać stroik spełniający jego wyśrubowane wymagania to korzystał z niego, aż do momentu, kiedy ten się już do niczego nie nadawał. Niestety ten dzień właśnie nadszedł. Tyle dobrze, że udało mu się dostać już odpowiednio uformowane trzcinki, teraz tylko musiał nadać im ostatnie szlify i mógł działać dalej. Przy okazji posłał służącego po szklankę z wodą, ta mu się zdecydowanie przyda nieco później, wcale nie do picia.
Chcąc, nie chcąc, póki co oddał się tej znienawidzonej przez siebie czynności. Nie miał pojęcia czy to jego uprzedzenia co do zajęć praktyczno-technicznych czy dzisiaj po prostu gwiazdy były w złym układzie, szło mu gorzej niż zazwyczaj, a pod nogami zaczęły mu się słać zniszczone trzcinki. No może nie zniszczone, ale te które nie przeszły rygorystycznej selekcji Młodego Lorda. Powoli wręcz zaczynał tracić nadzieję, że uda mu się wykonać coś sensownego. Materia stawała mu okoniem, a im bardziej czuł się poirytowany na tę część instrumentu tym gorsze stroiki mu wychodziły.
Mijały kolejne dni egzystencji Corinne w nowym domu i powoli się z nim oswajała. Wreszcie zapamiętała drogę ze swoich komnat do jadalni i przestała się spóźniać na wspólne posiłki, nie miała też problemu z odnalezieniem pokoju muzycznego czy ogrodów różanych. To te miejsca odwiedzała najczęściej. Jeśli nie przesiadywała w swoich komnatach ani nie była akurat na posiłku, to największe prawdopodobieństwo jej zastania istniało w ogrodach różanych lub pokoju muzycznym, gdzie szczególnie chętnie zasiadała przy fortepianie. Ten instrument zawsze jej się podobał i choć znała też podstawy gry na skrzypcach, z fortepianem radziła sobie znacznie lepiej. Avery może nie byli rodem szczególnie wrażliwym na sztukę, jednak Corinne, jako kobiecie, pozwalano na muzyczne i malarskie ciągotki, tym bardziej, że u dam były one mile widziane. I tak przecież nie miała pozostać wśród Averych, a dołączyć do innego rodu i tak się stało.
Tego dnia postanowiła jednak pozwiedzać inne zakamarki dworu niż te, które już były jej znane. Chciała w końcu wiedzieć, co gdzie jest i tym sposobem znalazła się w tej części dworku. Do saloniku zwabiły ją nietypowe odgłosy, a ciekawość skłoniła ją do uchylenia drzwi i wsunięcia się do środka, co uczyniła niemal bezszelestnie. Rozejrzała się i dostrzegła młodego chłopaka z rodu Lestrange, który z nieznanych jej przyczyn zamieszkiwał z obcym rodem. Było to dla niej zagadką – dlaczego Lestrange mieszkał z Rosierami zamiast ze swoją rodziną? Było to raczej niespotykane; zwykle to kobiety zmieniały miejsce zamieszkania, rzecz jasna dopiero po ślubie. Dziewczęta wychodząc za mąż zamieszkiwały przy rodzinie męża, a chłopcy mieli ten przywilej, że mieszkali w tym samym miejscu przez całe życie, od urodzenia aż po kres swoich dni.
Ale ten tutaj najwyraźniej był wyjątkiem. I budził w Corinne ciekawość, tym bardziej, że nie mógł być wiele młodszy od niej, ale skoro nie znała go z murów Hogwartu, musiał być absolwentem Beauxbatons. Kolejny powód, dla którego żal byłoby jej przegapić okazję do poznania się i rozmowy. Rzecz jasna już widziała go nie raz przy posiłkach, ale one nie sprzyjały dłuższym i głębszym rozmowom, a jedynie trywialnym, błahym pogawędkom, na podstawie których nie sposób było kogoś poznać.
- Przepraszam… Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam – odezwała się, spoglądając na dziwne przedmioty zaścielające podłogę. Nie wiedziała, co to jest. – Co to za niezwykły instrument? – zapytała, by jakoś zainicjować rozmowę. Na nurtujące ją pytania przyjdzie czas nieco później. Poznała trochę instrumentów, głównie tych najczęściej spotykanych, ale ten w rękach chłopaka wydawał się nieznany i dziwaczny. Na pewno nie widziała czegoś takiego w Ludlow. Może to jakiś wynalazek z Francji? Z tego co słyszała, w tamtejszej szkole kładziono o wiele większy nacisk na artystyczne aktywności niż w Hogwarcie. I trochę zazdrościła absolwentom francuskiej akademii, bo jej w Hogwarcie bardzo brakowało możliwości zajmowania się sztuką. Przecież nie mogła sobie tam zabrać fortepianu, skrzypiec czy sztalug, więc pozostawało co najwyżej szkicowanie, haftowanie i śpiewanie gdzieś w odludnych zakamarkach błoni. Standardowe rozrywki w Hogwarcie były dostosowane raczej do uczniów pochodzących z gminu; wystarczy wspomnieć choćby o niedorzecznej popularności quidditcha, który Corinne wydawał się plebejski i kompletnie nieciekawy. O wiele bardziej wolałaby obejrzeć dobrą operę czy balet od meczy. No cóż, w Hogwarcie było stanowczo za dużo plebsu i stanowczo zbyt dużo równości. A coś takiego jak równość było mitem, naiwną mrzonką dla niej jako osoby od dzieciństwa uczonej, że są ludzie lepsi i gorsi. A od gorszych należało trzymać się z daleka.
Tego dnia postanowiła jednak pozwiedzać inne zakamarki dworu niż te, które już były jej znane. Chciała w końcu wiedzieć, co gdzie jest i tym sposobem znalazła się w tej części dworku. Do saloniku zwabiły ją nietypowe odgłosy, a ciekawość skłoniła ją do uchylenia drzwi i wsunięcia się do środka, co uczyniła niemal bezszelestnie. Rozejrzała się i dostrzegła młodego chłopaka z rodu Lestrange, który z nieznanych jej przyczyn zamieszkiwał z obcym rodem. Było to dla niej zagadką – dlaczego Lestrange mieszkał z Rosierami zamiast ze swoją rodziną? Było to raczej niespotykane; zwykle to kobiety zmieniały miejsce zamieszkania, rzecz jasna dopiero po ślubie. Dziewczęta wychodząc za mąż zamieszkiwały przy rodzinie męża, a chłopcy mieli ten przywilej, że mieszkali w tym samym miejscu przez całe życie, od urodzenia aż po kres swoich dni.
Ale ten tutaj najwyraźniej był wyjątkiem. I budził w Corinne ciekawość, tym bardziej, że nie mógł być wiele młodszy od niej, ale skoro nie znała go z murów Hogwartu, musiał być absolwentem Beauxbatons. Kolejny powód, dla którego żal byłoby jej przegapić okazję do poznania się i rozmowy. Rzecz jasna już widziała go nie raz przy posiłkach, ale one nie sprzyjały dłuższym i głębszym rozmowom, a jedynie trywialnym, błahym pogawędkom, na podstawie których nie sposób było kogoś poznać.
- Przepraszam… Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam – odezwała się, spoglądając na dziwne przedmioty zaścielające podłogę. Nie wiedziała, co to jest. – Co to za niezwykły instrument? – zapytała, by jakoś zainicjować rozmowę. Na nurtujące ją pytania przyjdzie czas nieco później. Poznała trochę instrumentów, głównie tych najczęściej spotykanych, ale ten w rękach chłopaka wydawał się nieznany i dziwaczny. Na pewno nie widziała czegoś takiego w Ludlow. Może to jakiś wynalazek z Francji? Z tego co słyszała, w tamtejszej szkole kładziono o wiele większy nacisk na artystyczne aktywności niż w Hogwarcie. I trochę zazdrościła absolwentom francuskiej akademii, bo jej w Hogwarcie bardzo brakowało możliwości zajmowania się sztuką. Przecież nie mogła sobie tam zabrać fortepianu, skrzypiec czy sztalug, więc pozostawało co najwyżej szkicowanie, haftowanie i śpiewanie gdzieś w odludnych zakamarkach błoni. Standardowe rozrywki w Hogwarcie były dostosowane raczej do uczniów pochodzących z gminu; wystarczy wspomnieć choćby o niedorzecznej popularności quidditcha, który Corinne wydawał się plebejski i kompletnie nieciekawy. O wiele bardziej wolałaby obejrzeć dobrą operę czy balet od meczy. No cóż, w Hogwarcie było stanowczo za dużo plebsu i stanowczo zbyt dużo równości. A coś takiego jak równość było mitem, naiwną mrzonką dla niej jako osoby od dzieciństwa uczonej, że są ludzie lepsi i gorsi. A od gorszych należało trzymać się z daleka.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salonik na piętrze
Szybka odpowiedź