Wydarzenia


Ekipa forum
Ruiny zamku
AutorWiadomość
Ruiny zamku [odnośnik]13.01.18 21:49
First topic message reminder :

Ruiny zamku

Umieszczony na wysokim brzegu zamek mugolom jawi się jako zwyczajne ruiny, które lata swojej świetności mają dawno za sobą. Czarodzieje jednak dostrzegają to, co zaklęcia kryją przed wzrokiem niemagicznych - dawną chwałę starej warowni. W nocy bowiem ruiny zaczynają tętnić życiem. Pojawiają się dawno zburzone ściany, na suficie rozkwitają brylantowe żyrandole, a w powietrzu rozbrzmiewa muzyka. Po zachodzie słońca zamek staje się widmem samego siebie sprzed lat i choć budulec swoją materią przypomina ciało ducha, to tyle nieraz wystarczy, by poczuć choć namiastkę dawno minionych czasów i przyjrzeć się balom, jakie niegdyś się tu odbywały, a niekiedy nawet i bitwom, jakie stoczono. Kręcące się wówczas po ruinach postaci, pozostając całkowicie niematerialne, zdają się nie zauważać nawet żyjących i zamknięte w przeszłości w dalszym ciągu, nieustannie od setek lat kontynuują swe dawno już zakończone życia.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny zamku - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ruiny zamku [odnośnik]14.02.18 0:15
Spodziewał się, że przyjdzie mu pożałować zbytniej pewności siebie raczej wcześniej, niż później, i jego własna intuicja go nie zawiodła – ledwie zdążył pomyśleć o tym, że idzie mu całkiem nieźle, a już tracił grunt pod nogami, przez przypadek nadeptując na jedną z fruwających wszędzie szarf. Stopa podjechała mu niebezpiecznie do przodu i mało brakowało, a miałby niepowtarzalną okazję do przyjrzenia się kamiennej posadzce z bliska; uratował go jedynie wyrobiony latami treningów refleks, zmuszając dłonie do chwycenia pierwszej stabilnej rzeczy, jaka znalazła się w jego zasięgu: pulchnego ramienia przypadkowej kobiety, przemykającej przez parkiet z tacą w dłoniach. Na szczęście pustą, uniknął więc wywołania małej-wielkiej katastrofy, ale i tak jego policzki oblały się soczystą czerwienią, gdy tylko skrzyżował spojrzenia z oburzoną Szkotką.
Słowa przeprosin zamarły mu na ustach, zatrzymane w pół drogi lawiną oklasków i śmiechów, świadczących o tym, że przegapił ostatnią figurę, a reel dobiegł końca. Wykorzystał chwilowe zamieszanie na to, żeby niepostrzeżenie umknąć w tłum, przyłączając się do oklaskiwania zwycięzców, chociaż prawdę mówiąc nie miał pojęcia, kto wygrał. Spróbował odnaleźć spojrzeniem Sally albo Josepha, ale miał wrażenie, że na sali wybuchła nagle bomba, rozsiewając dookoła beztroskę i entuzjazm; każdy coś mówił, muzyka znów zaczęła grać, ludzie się śmiali i przekrzywiali wzajemnie, nawołując do następnych zabaw i dalszych pląsów. Nie to, żeby mu to przeszkadzało, w ogólnym harmidrze i zamieszaniu czuł się swobodnie, jak ryba w wodzie, ale w całej tej mozaice twarzy wciąż kryła się niekulturalnie potraktowana przez niego Szkotka, poza tym – miał ochotę zakręcić się wśród stołów z jedzeniem, podejrzewając, że znajdzie tam sporo wspaniałych specjałów cioci Roany.
Dostrzegając czarodziejów, którzy krążyli wśród gości, zbierając z powrotem pożyczone kilty, również szybko przebrał się z powrotem w spodnie, witając tę zmianę z uczuciem ulgi, którego się nie spodziewał. Podobne nawiedziło go, gdy tylko znalazł się na zewnątrz, czując się, jakby było mu dane oddychać po raz pierwszy od wieków; rześkie powietrze, w porównaniu z panującą w środku duchotą, wydawało się kryć w sobie magiczne właściwości odprężające. Rozejrzał się, mając zamiar odszukać drogę na wyspę, ale zamiast tego dostrzegł chowającą się w cieniu zamkowego muru sylwetkę, w której nie od razu rozpoznał Minnie – głównie ze względu na zasłaniającą jej twarz chustę. Zwrócił jednak uwagę na znajomo wyglądającą, popielatą sukienkę (w końcu tańczyła tuż obok przez większość zabawy), więc odruchowo ruszył w jej stronę, przyspieszając kroku, gdy się odwróciła, nie upatrując w tym manewrze taktycznego odwrotu. Nie wpadłby na to, że chciała uciec, nie będąc w stanie odnaleźć ku temu powodu, owinięty wokół głowy materiał wprawiał go więc w stan lekkiej konsternacji, ale nie budził podejrzeń – być może osłaniała się od lekkiego wiatru, który mógłby zepsuć jej fryzurę, kobiety chyba nie lubiły, gdy tak się działo.
- H-hej, Minnie! – zawołał za nią, sądząc, że go nie zauważyła i przechodząc do lekkiego truchtu. Niestety, niewystarczającego, by zapobiec nieszczęściu, choć już z daleka dostrzegł, jak się potyka, jedna noga zahacza o drugą, żeby następnie pociągnąć do przodu całe ciało, posyłając Minerwę prosto na trawiaste zbocze. Całe szczęście, że minął czas ulew i śnieżyc.
Automatycznie wyciągnął ramiona przed siebie, ale nie rzecz jasna nie zdążył jej złapać, doganiając ją o sekundę za późno; przykucnął tuż obok, sprawdzając, czy przypadkiem nie zrobiła sobie czegoś poważnego. – N-nic ci się nie s-sta-stało? – zapytał, wyciągając rękę, żeby pomóc jej się podnieść. Uśmiechnął się ciepło i trochę nieśmiało, nie mając pojęcia, skąd to drugie uczucie wzięło się w jego głosie i gestach. – Myślałem, że jeszcze porwę cię do t-t-tańca – powiedział lekko, nie przywiązując zbytniej wagi do własnych słów. – Pewnie też bym u-u-uciekał na twoim miejscu – zażartował z samego siebie, nawet nie podejrzewając, ile prawdy kryło się w tym jednym stwierdzeniu.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ruiny zamku [odnośnik]04.03.18 20:43
Słyszała jego głos. Uprzejmy jak zawsze, ale to mógł być tylko początek: czuła się, jakby znowu wróciła do szkoły, gdzie nagle za jej plecami wyrośli okropni Ślizgoni mający zamiar wyśmiać żenujący czyn, którego właśnie się dopuściła - gdyby, oczywiście, kiedykolwiek wcześniej zrobiła choć raz coś równie żenującego, co dzisiaj. To była wina tylko i wyłącznie zaczarowanych baletek, wiedziała o tym i czuła to, jej ciało sprzeciwiało się bucikom, które jednak zapragnęły odtańczyć tamtą zabawę po swojemu, znów psując pogodę - choć ta dopiero co zaczynała się rozjaśniać. To było takie okrutne! Na przekór wszystkiemu jedynie przyśpieszyła kroku, cóż, właściwie pół kroku, bo właśnie w tym momencie runęła prosto na ziemię. Kuriozalny welon z chusty haftowanej w szkocką kratę zsunął jej się z twarzy, a ona zacisnęła piąstkę na jego materiale - kolejne kosmyki pszenicznych włosów wymknęły się z jej ciasnego koka opadając na twarz - wciąż w barwach dorodnego buraka. Słysząc dalsze słowa Billy'ego, zerknęła ku niemu ukradkiem lekko podejrzliwie.
- Teraz? - zapytała z nadzieją, po chwili energicznie potrząsając głową przecząco, nie powinna prowokować odpowiedzi. Naturalnie, czarodziej miał na myśli jej upadek, a nie poprzestawiane klepki w głowie, kiedy zaczęła tańczyć kankana na weselu swoich nauczycieli. - Dziękuję - zreflektowała się niemal natychmiast, kładąc dłoń na jego, by skorzystać z pomocy - i poderwała się z powrotem na nogi. Z westchnięciem przepełnionym rezygnacją strzepnęła kurz z sukienki, rozpościerając również materiał chusty, którym delikatnie trzepnęła, pozbywając się zanieczyszczeń. - To - zaczęła, zastanawiając się nad artykulacją własnych myśli, kiedy napotkała ciepły uśmiech Billy'ego - jej kąciki również uniosły się wyżej - to nie tak - kontynuowała, z nutką rozbawienia, na krótko uciekając wzrokiem od jego źrenic. To naprawdę nie był jej dzień, czuła się źle jeszcze zanim się tutaj pojawiła - i miała wrażenie, ze od rozpoczęcia ceremonii nieszczęścia napędzały się nawzajem jak w efekcie domina. Absurd gonił absurd, aż do momentu, w którym zaczęła w myślach oskarżać Billy'ego Moore'a, że podąża za nią, żeby się z niej pośmiać. Była w tym momencie nie tylko niesprawiedliwa, ale również zwyczajnie śmieszna - być może dlatego jej wargi zaczęły niebezpiecznie drżeć, powstrzymując  śmiech. Potrzebowała chwili na oddech, ułożenie chaotycznych myśli i - przede wszystkim - wzięcie w ryzy emocji, które naprzemiennie wyciskały z niej zarówno pozbawiony zrozumienia śmiech, jak i mimowolne łzy. Zwinęła szarfę w dłoniach, delikatnie odpinając z niej broszę matki - byłaby bardzo niepocieszona, gdyby zgubiła tę błyskotkę.
- Wszystko w porządku - oświadczyła w końcu, w jej głosie pobrzmiewał ton osoby, która odpowiada, ze wszystko jest w porządku, choć w rzeczywistości nic nie było w porządku. - Dziękuję za pomoc - dodała także, nieco pewniej, bo pierwsze dziękuję wydało jej się mało grzeczne. - Ale dzisiaj taniec nie jest chyba moją najmocniejszą stroną - I była w stanie powiedzieć to na głos: była przecież gryfonką, jej siła tkwiła w odwadze. Czas stawić temu czoło, nie mogła ani zniknąć ani udawać, że to się wcale nie wydarzyło. - Może - A przecież była prawie pewna, że jąkanie nie było zaraźliwe - może zamiast tego przejdziemy się po okolicy? Tu jest naprawdę pięknie - Tafla jeziora lśniła w promieniach czerwcowego słońca, a ruiny zamku dopełniały podniosłej atmosfery przepięknej ceremonii zaślubin. Powietrze pachniało Szkocją, pachniało domem. - Dobrze się odnalazłeś w tutejszych tradycjach - zauważyła, nie tylko przywdział kilt, zapewne po raz pierwszy, ale również bez trudu wyłapał rytm reelu - w przeciwieństwie do niej.


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350
Re: Ruiny zamku [odnośnik]02.05.18 20:22
O Billym można było powiedzieć dużo, ale na pewno nie to, że był domyślny – dlatego nie dopatrzył się drugiego dna w zabarwionym podejrzliwością pytaniu Minnie, unosząc wyżej brwi i przyglądając jej się z kompletnym brakiem zrozumienia, wymalowanym na twarzy. – Tak, w trakcie upadku – odpowiedział, bezwiednie wplatając pytanie pomiędzy sylaby i mimowolnie tracąc część beztroskiej pewności siebie. Czy powiedział albo zrobił coś nieodpowiedniego? Wydawało mu się, że nie, ale przecież nie mógł być pewien; całkiem możliwe, że naruszył przez przypadek jakąś niepisaną zasadę albo tajemną regułę. To byłoby bardzo w jego stylu. – Chyba, że to z-zd-zderzenie z z-z-ziemią było z-z-zupełnie z-z-zamierzone – dodał żartobliwie, jak zwykle odrobinę chowając się za humorem i lekkością, żałośnie potykając się o każde kryjące się w zdaniu z, ale instynktownie już nie zwracając na to uwagi. Skinął radośnie głową w reakcji na jej podziękowania, nie próbując nawet ukryć rozbawienia, gdy zaczęła się tłumaczyć – jej uśmiech, choć odrobinę powstrzymywany, był zdecydowanie zaraźliwy.
Starał się nie przyglądać jej się zbytnio natarczywie, cierpliwie czekając, aż doprowadzi się do porządku, z nieproporcjonalnie dużym wysiłkiem powstrzymując się przed wyciągnięciem dłoni i poprawieniem niesfornego kosmyka jasnych włosów, który wysunął się z upięcia i odstawał, tworząc finezyjną pętlę. Nie był jednak pewien, czy wypadało mu powiedzieć coś na ten temat, ani tym bardziej pozwolić sobie na własnoręczną interwencję; gdyby dotyczyło to jednej z dziewcząt wspólnie z nim noszących barwy Jastrzębi, nawet by się nie zastanawiał – rodzinno-swobodne relacje w drużynie nie pozostawiały wiele miejsca na niezręczność czy sztuczny dystans – ale coś w osobie Minnie wywoływało w nim trudne do zrozumienia onieśmielenie. Być może chodziło o jakiś naturalny szacunek, którym odruchowo ją darzył, a może o fakt, że mimo zapewnień, że wszystko było w porządku, coś wydawało się ją dręczyć – nie wiedział. – Na pewno? – zagadnął, posyłając jej podszyte niedowierzaniem spojrzenie, ale nie drążył, przyjmując je słowa do wiadomości i tylko kręcąc lekko głową z rozbawieniem, gdy podziękowała mu po raz drugi w ciągu minuty. – Osobiście uważam, że szło ci ś-ś-świetnie – zaoponował, bo naprawdę tak było; w końcu to na nią zerkał przez większość tańców, a przynajmniej za każdym razem, kiedy nie miał pojęcia, co powinien zrobić z własnymi nogami w następnej kolejności. Nie wiedział co prawda, dlaczego pod koniec zdecydowała się na nagłą zmianę stylu, ale nawet o tym pokazie umiejętności nie mógł powiedzieć nic złego – no, może oprócz tego, że średnio pasował do szkockiej muzyki.
Odetchnął z bezgłośną ulgą, gdy zaproponowała spacer po okolicy – być może nie zrobił z siebie aż tak wielkiego głupka (albo po prostu Minerwa była zbyt uprzejma, żeby dać mu do zrozumienia, że owszem, zrobił). – Przejdźmy – przytaknął, nieco teatralnym gestem wyciągając przed siebie zgięte w łokciu ramię (przecież nie chciał, żeby upadła znowu, tutejsze tereny wydawały się zdradliwe).
Słysząc padającą z jej ust pochwałę, roześmiał się cicho – musiała przegapić jego widowiskowe potknięcia i umykanie przed wpadającymi w niego dziećmi – ale coś ciepłego i tak rozlało się gdzieś wewnątrz jego klatki piersiowej; kto nie lubił, gdy ktoś doceniał jego starania? – Raczej nie wszyscy p-p-podzielają twoje zdanie – zauważył, przypominając sobie karcący wzrok kobiety z tacą. – Czarownica, którą przez przypadek p-po-potrąciłem, pewnie do tej pory mnie sz-sz-szuka, żeby zdzielić mnie miotłą p-p-po głowie – dodał niezwykle poważnie, jakby właśnie informował ją o realnym zagrożeniu.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ruiny zamku [odnośnik]07.06.18 13:44
Początkowo podejrzliwie przyglądała się zaskoczonej minie Billy’ego, zupełnie jakby nie dowierzała jego klarownym intencjom. Dramatyczne i widowiskowe faux pas na weselu mentora swojej pracy badawczej, a zarazem pierwszego obiektu całkowicie niewinnych uczuć, wydawało się jak wyjęte z najstraszniejszego koszmaru – brakowało tylko gromady czarodziejów obśmiewających wszystko, co ukazała, wyrzucając nogi hen do góry – co za wstyd! I jakie szczęście zarazem, że ojciec tego nie mógł zobaczyć. Billy jednak nie parsknął śmiechem, a nawet nie wspomniał tego nieszczęsnego zdarzenia – z humorem podchodząc do jej kolejnego żenującego upadku, to naprawdę nie był jej dzień; Minnie spuściła w zakłopotaniu wzrok, szukając celnej riposty na te słowa, ale nie znalazłszy sensownej – parsknęła śmiechem. Ten dzień był koszmary – ale ona za bardzo się nim przejmowała. Mimo wszystko, istniały większe życiowe dramaty. Przez chwilę tak stała – śmiejąc się do siebie – zanim wzięła głębszy oddech, zamierzając się uspokoić.
- Gdyby to było zamierzone, ubrałabym się inaczej – westchnęła z nutką żalu, choć bez prawdziwego smutku, niechętnie oglądając swój strój od boku – i strzepując z niego kolejne pyłki kurzu. Być może jej szara suknia była skromna, ale zgodna ze szkocką tradycją i wciąż galowa, nie zamierzała jej zniszczyć. To zabawne, że obydwoje potykali się o to samo: głupie „z”, ziemię lub złośliwość rzeczy martwych – w tym przypadku dosłowną. – Na pewno – dodała z nieco większym przekonaniem, choć wciąż nie bezdyskusyjnie, tym razem jednak z pewną dozą rezygnacji, która zwiastowała, że zamierza wreszcie porzucić temat rozckliwiania się nad sobą samą. Jedno było pewne – gorzej już nie będzie, a w jakiś sposób było to całkiem pozytywną wiadomością. Dobrą wizją przyszłości.
- Nie musisz tego mówić – Uśmiechnęła się półgębkiem, z nieco większą pewnością siebie, kiedy przyjęła już do wiadomości, że Billy nie zamierza się z niej śmiać. Przynajmniej na razie – musiała to z siebie wyrzucić, było jej wstyd przed każdym, przed Billym też. Nie chciała, żeby wziął ją za próżną, nie próbowała gwiazdorzyć. – To… to naprawdę nie było zamierzone, moje baletki były zaczarowane. W pewnym momencie poczułam, jak zaczynają ruszać się same i nie mogłam już nic zrobić, nie zamierzałam się popisywać kankanem. Ktoś musiał je zakląć, pewnie dla żartu. – Bardzo zabawnego, niezwykle, ściągnęła nosek w niezadowoleniu, przenosząc spojrzenie w dal, ku mieniącej się w zachodzącym słońcu wodzie. Ukradkiem spojrzała na Billy’ego, zupełnie jakby szacowała, na ile może mu zaufać. Nie miała wyjścia, kogoś tak czy inaczej musiała o to przecież zapytać – a on sam przełamał lody pierwszy, wskazując swoje potknięcia. – Myślisz, że profesor Bartius to widział? – zagaiła niepewnie, niezależnie od uczuć był przecież jej przełożonym, zwierzchnikiem jej kariery, przewodnikiem po zawiłym świecie nauki. Nie mogła skompromitować się w jego oczach w tak idiotyczny sposób.
- Sala była nieco za mała – oceniła z miną znawcy, zupełnie jakby na architekturze wnętrz też się znała. Z lekkim opóźnieniem – wywołanym zaskoczeniem – skinęła głową, dziękując za wyciągnięte ramię i wsparła o nie dłoń, drugą podtrzymując zbyt długą spódnicę, nie zamierzając zabrudzić jej mocniej.  – Obok na okrągło przechodzili rozbawieni czarodzieje, biegały dzieci… w tańcu nie można ograniczać się przestrzenią, skrępowanie jest wrogiem wolności. Nie jesteś w stanie się rozluźnić i naprawdę poczuć sobą muzyki, jeśli musisz mieć oczy dookoła głowy tak, jakbyś tańczył boso po rozbitym szkle. Powinieneś spróbować jeszcze raz, kiedy będzie mniejsze zamieszanie. Jestem pewna, że ci się spodoba. – Bo nawet, jeśli nie znali się zbyt dobrze, Minnie znała jego zwinność – widziała go na boisku wiele razy. Był prawdziwym tancerzem – powietrznym. Podniebnym?
- Wiedziałeś, że w Szkocji żyje mnóstwo bahanków? Widziałam małe stadko nad brzegiem jeziora i pomyślałam, żeby wziąć im kilka ciastek. Na pewno wszystkiego nie zjemy, a i tak zakłócamy ich spokój. - Może trzeba było po prostu oderwać myśli - od wszystkich koszmarów tego dnia. Znaleźć nowy cel, przestać koncentrować się na jednym - przecież żadne z nich nie cofnie czasu.


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350
Re: Ruiny zamku [odnośnik]12.06.18 15:09
Początkowa niezręczność, która z niewiadomego powodu między nimi urosła, zdawała się wreszcie rozrzedzać – być może dzięki zbawiennemu wpływowi otwartej przestrzeni i czystego, nieograniczonego dusznymi ścianami powietrza, w którym nawet te lekko nerwowe parsknięcia śmiechu brzmiały bardziej naturalnie i swobodnie. A przynajmniej sam Billy czuł się z każdą chwilą lepiej, dzięki życzliwości i uśmiechowi Minnie powracając do swojej osobistej strefy komfortu, z której (mimo dzielnego robienia dobrej miny do złej gry) jednak wypchnęła go odrobinę taneczna konkurencja. I być może nie tylko jego; chociaż starał się nie przyglądać towarzyszącej mu czarownicy zbyt natarczywie, nie mógł nie zauważyć pionowej zmarszczki na czole i zdradliwych nut, czających się między sylabami. – Jestem pewien, że sukienkę da się w-w-wyczyścić – odpowiedział, choć na praniu znał się równie dobrze, co na alchemii, a jego próby przynajmniej podstawowego opanowania tej sztuki kończyły się często równie widowiskowo, co wybuchające na lekcjach eliksirów kociołki. Całe szczęście, że od kilku tygodni miał pod jednym dachem Sally – w innym wypadku Amelka szybko pozbyłaby się wszystkich swoich ulubionych ubranek.
Na kolejne słowa Minnie odpowiedział zdziwionym uniesieniem brwi – nie kłamał, żeby ją pocieszyć, żałośnie długo nie zdając sobie sprawy, że takiego pocieszenia mogła potrzebować – ale gdy kontynuowała, kilka elementów układanki wreszcie wskoczyło w jego umyśle na właściwie miejsca, pozwalając mu wreszcie na zrozumienie, że Minerwa padła ofiarą żartu – i że nie był to żart, z którego miała ochotę się śmiać, a przynajmniej jeszcze nie teraz, gdy fantomowe echa śmiechu wciąż jeszcze nie umilkły. Zganił samego siebie w myślach, postawienie się na jej miejscu wcale nie było takie trudne; wiedział doskonale, jak to było być tym, z którego śmiali się wszyscy inni, wspomnienie szkolnej klasy i urywanych wierszyków nigdy tak naprawdę nie wyblakło, czając się na krawędziach świadomości i wychylając zza nich w chwilach, w których potrzebował tego najmniej.
Zastanowił się przez moment nad jej pytaniem. – N-nie widziałem go na zabawie – powiedział szczerze, choć nie do końca na nie odpowiadając. – Ale jeżeli tam był, to m-m-myślę, że był zbyt zajęty patrzeniem na Eileen – dodał, nie zdając sobie sprawy, że nie była to do końca odpowiedź, którą Minnie chciałaby usłyszeć. Zamilkł na krótko, jakby się nad czymś zastanawiając, zanim zdecydował się mówić dalej. – Na moim pierwszym m-m-meczu w Hogwarcie m-moi koledzy z drużyny dla żartu zaczarowali moją m-m-miotłę, żeby odtańczyła Jezioro Łabędzie na dźwięk gwizdka sędziego. Okazało się, że zrobiła to tak g-g-gorliwie, że prawie spadłem na ziemię, zaplątałem się we własną sz-sz-szatę, wleciałem prosto w środkową obręcz i się tam z-za-zaklinowałem.A wszystko to na oczach mojej ówczesnej nieodwzajemnionej miłości, miał ochotę dodać, ale ostatecznie się powstrzymał; nie chciał wspominać Minerwie o tym, że po meczu prawie rozpłakał się w szatni, ani że nie poszedł już na żadne zajęcia do końca tygodnia, tak bardzo było mu wstyd. Zamiast tego wzruszył wesoło ramionami. – Przez miesiąc wołali z-z-za mną: „Dziesięć punktów dla Gryffindoru!” – przypomniał sobie, uśmiechając się pod nosem z resztkami zażenowania wciąż obecnymi między drobnymi zmarszczkami wokół ust.
Zaczekał, aż dłoń Minnie znajdzie się stabilnie na jego ramieniu, zanim ruszył w bliżej nieokreślonym jeszcze kierunku, od czasu do czasu zerkając kontrolnie, czy na pewno wszystko było w porządku, jednocześnie wsłuchując się w jej słowa. Nie był pewien, czy przypadkiem nie próbowała zwyczajnie sprawić, by poczuł się lepiej ze swoim mało imponującym pokazem (braku) umiejętności, ale i tak był jej wdzięczny. – Jeżeli będziesz obok, żeby pokazać mi kroki, jestem skłonny s-s-spróbować – zadeklarował, spoglądając na nią z ukosa, w końcu przez większość zabawy szukał wskazówek w tym, co robiła; w innym wypadku prawdopodobnie wyglądałby jak wyjątkowo skoczny troll, uczący się baletu. Czasami się zastanawiał, gdzie dokładnie podziewała się jego sprawność, gdy lądował na ziemi; być może miał po prostu dwie lewe nogi.
Bahanków? – powtórzył, starając się skojarzyć słowo z konkretnym stworzeniem – przed oczami stanął mu mglisty obraz brzydkiego, porośniętego czarnym futerkiem człowieczka, ale zdecydował się nie dzielić z Minerwą tym spostrzeżeniem, zastanawiając się przez sekundę, czy bahanki nie były przypadkiem jadowite, i czy w ich jadłospisie na pewno znajdowały się weselne ciastka. – P-p-pewnie, chodźmy. Chyba widziałem stoliki z poczęstunkiem na wysepce. To po d-dr-drodze – odpowiedział, ciągnąc ich lekko w tamtym kierunku – mając cichą nadzieję, że to nie oni skończą jako świąteczny posiłek dla bahanek.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ruiny zamku [odnośnik]28.06.18 15:42
Uśmiechnęła się - pogodniej - miał rację, plamy na ubraniach można było łatwo zmyć; naszła ją myśl, że życie byłoby znacznie prostsze, gdyby Magiczny Likwidator Wszelkich Zanieczyszczeń Pani Skower działał tak samo na ubrania, jak na niechciane wspomnienia. Nie sukienka była przecież problemem - a cały dzisiejszy dzień, ta potworny od samego rana. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej zauroczenie nigdy nie spotkało się z odwzajemnieniem, życzyła dobrze obojgu - a jednak dzisiaj, w tym miejscu, nie potrafiła nie czuć się nieswojo. Jak wyrwana z innej bajki i postawiona na balu, do którego nie zdążyła się odpowiednio przygotować, utkwiona gdzieś pomiędzy pieśnią goryczy podkreśloną odpowiedzią Billy'ego a słodyczą chwili szczęścia młodej pary. Miał absolutną rację - profesor Bartius cieszył się tym dniem wpatrzony w przepiękną profesor Wilde; obydwoje zasługiwali na radość, jaką dzisiaj otrzymali. Bezgłośnie wypuściła z płuc zatrzymane powietrze, wytrącając się z zamyślenia, by wysłuchać jego opowieści - równie cierpkiej jak dzisiejsze zdarzenia.
Nigdy nie bawiły ją głupie szkolne żarty, zawsze stawiała się po stronie tych, z których żarty strojono - i ani razu nie zaśmiała się z ucznia, któremu ktoś zaklęciem dorobił świński ogonek lub przerażonego niespodziewanym upiorogackiem. Kiedy objęła stanowisko prefekta - nigdy też na podobne żarty nie pozwalała. Nie było dla niej zaskoczeniem, że nawet on, Billy Moore, grający dzisiaj w najbardziej znanych klubach Quidditcha, bywał w szkole szykanowany - dzieci potrafiły być naprawdę okrutne, jako czarownica mugolskiego pochodzenia, której odbierano wszak prawo do talentu magicznego, wiedziała o tym bardzo dobrze. Prawda nie miała znaczenia. Znaczenie miały inne przymioty: nie taka krew, nie taki wygląd, wada wymowy, brak pieniędzy, wszystko to, co wyróżniało ich z tłumu i nadawało im osobowość. Nawet się nie uśmiechnęła - spojrzała na niego z ukosa, zadzierając lekko brodę i wolną dłonią poprawiła smaganą wiatrem chustę w szkocką kratę na ramieniu, kontynuując spacer. Początkowy dyskomfort i niezręczność zniknęły bezpowrotnie.
- To dość niecodzienne - stwierdziła po dłuższej chwili zamyślenia. - Skąd ci troglodyci znali jezioro łabędzie? - Uśmiechnęła się półgębkiem. - Dziesięć punktów dla Gryffindoru za znajomość kultury. To znaczy, że nie pogrzebano dla nich jeszcze całkiem nadziei na poprawne wychowanie. - Dla każdego była nadzieja - a szkolni bandyci niekiedy zmieniali się nie do poznania. - Dziwnie o tym myśleć - przyznała, przenosząc spojrzenie przed siebie - na poszarpane białe chmury zdobiące niebo nad błyszczącą taflą nieodległego jeziora. - O pierwszym meczu Billy'ego Moore'a. Stresowałeś się? - Zawsze lubiła Quidditch - i czasem zastanawiała się, jak potoczyłaby się jej kariera, gdyby nie wypadek, który zatrzymał jej sportowe zapędy w zasadzie na samym początku. Być może - trudno było się z tym pogodzić - nie była w tym dobra, ale od tamtej pory wiernie kibicowała gryfońskiej drużynie. I nie tylko - zmagania zawodowców niosły ze sobą niezwykle dużo niepowtarzalnych emocji. - Albo - wiedziałeś, że piętnaście lat później będziesz zbierać oklaski na boisku? - Przyszłość: niejasna, niepewna i niewiadoma. Zastanawiało ją, czy szkolni koledzy Billy'ego wciąż pamiętali tę sytuację. Powołanie, może o to w to wszystkim chodziło. - Przykro mi - dodała z lekką melancholią w głosie. - Przykro mi, że cię to spotkało. - Odrywając myśli od zaczarowanych baletek, zatłoczonej sali i złotej obrączki błyszczącej na dłoni profesora. Jej usta drgnęły, znów - złożyły się w pogodny uśmiech, który już po chwili nabrał zadziorności.
- Reel to świetna zabawa, ale tylko zabawa. Może powinieneś dać się ponieść przy innej muzyce? - zagadnęła, znów powracając ku niemu wzrokiem - przez chwilę błądząc nim wzdłuż linii szczęki Billy'ego. Wspięła się na palce, wzmacniając uścisk na jego ramieniu i sięgnęła ustami jego ucha, by dodać teatralnym szeptem: - Znam świetny klub jazzowy w Londynie - podpowiedziała z rozbawieniem, wypatrując na jego twarzy reakcji, w końcu - w pewien sposób już się na to zgodził.
Mijając stolik - zapewne ten, o którym wspominał Billy - wzięła w dłoń niewielki papierowy talerzyk z kruchymi ciasteczkami - niektóre posypane makiem, inne lukrowane, jeszcze inne ozdobione czerwoną konfiturą. Podsunęła talerzyk Billy'emu - częstując łakociami.
- Powinniśmy udać się na brzeg i zostawić je w podmokłej trawie, blisko wody - wyjaśniła spokojnie - moja mama zawsze mówiła, że bahanki wymagają obłaskawienia, kiedy czarodzieje piknikują zbyt blisko ich siedlisk. Że to budzi w nich złość i niechęć do ludzi, dlatego potem czasem bywają agresywne. - Nie wiedziała, ile w tym prawdy, choć sądziła, że pewnie niewiele - tak naprawdę prawda nie miała dużego znaczenia, to był zwyczaj - rodzinny. Jej matki. Czasem tęskniła za domem, nieczęsto bywała w Szkocji, kariera jej na to nie pozwalała - dlatego dziś odczuła tę tęsknotę wyjątkowo mocno.


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350
Re: Ruiny zamku [odnośnik]01.09.18 15:52
Zazwyczaj nie przepadał za opowiadaniem o swojej przeszłości, czy może – z reguły nie lubił mówić o sobie, padające w jego kierunku pytania odbijając humorem lub gładką zmianą tematu tak instynktownie, jak zawodowi pałkarze odbijali tłuczki. Nie dlatego, że czuł potrzebę dystansowania się do innych ludzi – wprost przeciwnie, bardzo lubił towarzystwo i to samotność sprawiała, że czuł się źle i niewłaściwie – ale nigdy nie uważał się za wystarczająco ważnego czy istotnego, żeby z pełną swobodą móc znajdować się w centrum czyjejś uwagi. Ta, którą otrzymywał z uwagi na popularność Quidditcha w czarodziejskim świecie, zawsze go dezorientowała i w pewnym sensie czuł się trochę jak złodziej i oszust – bo przecież nie zasługiwał na to, żeby go rozpoznawano i podziwiano, nie dokonał niczego, co zmieniłoby czarodziejski świat. Owszem, gra w Jastrzębiach dla niego samego stanowiła całe życie, ale nie miał złudzeń co do tego, że jedynym, w czym był dobry, było odnajdywanie i łapanie umykającej złotej piłki; zdobycie pucharu dla drużyny byłoby wspaniałe, ale z szerszej perspektywy nie miało dla nikogo realnego znaczenia. Na uznanie znacznie bardziej zasługiwali w jego oczach inni: inteligentni naukowcy i zdolni badacze, albo dzielni wojownicy i odkrywcy, którzy mieli pozostawić po sobie świat wspanialszym i lepszym. Osoby takie, jak Minerwa McGonagall, utalentowane w dziedzinach, o których nie miał zielonego pojęcia, zdolne do dokonań, których natury nie był nawet w stanie do końca zrozumieć.
Nie wiedział więc, dlaczego właściwie opowiedział jej o przeklętym meczu – istniały przecież inne sposoby na poprawienie jej humoru, znał co najmniej kilka, które działały na niego – ale faktem było, że po wyrzuceniu z siebie tych wszystkich słów, poczuł się lepiej. Nie tylko ze względu na ulgę, że go nie wyśmiała (tak naprawdę wcale nie spodziewał się, że to zrobi), ale również dlatego, że dalej rozmowa potoczyła się normalnie – bez niezręcznego milczenia wypełnionego jedynie niechcianą i niewypowiedzianą litością. – Wątpię, że je znali – on sam go nie znał – a jeżeli j-j-już, to słabo radzili sobie z magią, bo nie było nic ł-ł-łabędziego w tym, co wyprawiała moja miotła – zaśmiał się, ciesząc się, że czas pozwalał mu na traktowanie tamtego wspomnienia z lekkością – pamiętał, że wtedy nie było mu wcale do śmiechu, a zanim niemal umarł ze wstydu, prawie wyzionął ducha ze strachu, ledwie unikając bolesnego upadku z kilkudziesięciu stóp na twardą ziemię.
Spojrzał na nią pytająco, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, do czego odnosiły się jej słowa; zrozumienie wymalowało się na jego twarzy dopiero później, gdy kolejne głoski uformowały się w zdanie. – Tak – odpowiedział, tonem podszytym nieco zamyśleniem. – Ale to tak n-na-naprawdę się nie zmieniło. Nadal stresuję się przed każdym m-m-meczem, dopóki nie odbiję się od z-z-ziemi. To taki głupi strach – wzruszył ramionami – zupełnie jakbym bał się, że z-z-zapomniałem, jak się lata – przyznał, orientując się, że chyba z nikim jeszcze nie dzielił się tymi spostrzeżeniami. Z drużyną nie musiał, najprawdopodobniej każdy zawodnik Quidditcha doświadczał tego samego, nawet jeżeli nie każdy się do tego przyznawał; inni po prostu nie pytali.
Nad drugim z jej pytań zastanowił się przez chwilę. – Właściwie – zmarszczył lekko brwi – to wtedy jeszcze chyba chciałem b-b-być aurorem – odpowiedział, przypominając sobie zaangażowanie, z jakim podchodził do kolejnych starć w klubie pojedynków. – Wiesz, ratować świat, b-b-bronić słabszych, wyciągać damy z opresji – dodał pół-żartem, pół-serio, rzucając Minnie porozumiewawcze spojrzenie. – Rzecz jasna wybili mi to z g-g-głowy zanim skończyłem Hogwart, poza tym – musiałem udowodnić bratu, kto lepiej l-l-lata – dodał – choć tego ostatniego nigdy nie zdążył zrobić, co publika wypomniała mu nie raz i nie dwa, zwłaszcza w pierwszych miesiącach po objęciu pozycji szukającego w Jastrzębiach.
Machnął wolną ręką, był wdzięczny za jej zrozumienie – ale nie chciał, żeby czuła się źle z powodu czegoś, co on sam już dawno pozostawił za sobą. – To nic takiego, Minnie. – Istniały większe tragedie – i wtedy, i teraz, i chociaż nie sprawiało to wcale, że złośliwe żarty bolały mniej, to pozwalało na spojrzenie na nie w odpowiedniej perspektywie. – P-poza tym, zaraz po meczu Joe zaoferował, że na n-n-następny mecz przyniesie mi spódnicę w kolorach Gryffindoru, H-h-hania wykombinowała skądś cały talerz k-kociołkowych piegusek, a Jackie i Sam obiecali skopać s-s-sprawcy tyłek – dodał, uśmiechając się prawie bezwiednie; uwielbiał wspominać szkolne czasy – miał wrażenie, że mimo potknięć i niepowodzeń, wszystko było wtedy znacznie prostsze.
Swobodne rozluźnienie, które ogarnęło go w towarzystwie Minerwy, nie pozwoliło mu na natychmiastowe wychwycenie subtelnej zmiany w jej głosie, kiedy więc poczuł jej oddech tuż przy swoim uchu, nie był na to przygotowany – nie zdążył też powstrzymać ciepła, które z niewiadomych przyczyn wypłynęło na jego szyję, policzki i uszy. Musiało być to spowodowane faktem, że właśnie wyszli z cienia na słońce, znacznie silniejsze, niż jeszcze kilka dni temu. Odchrząknął cicho, wolną dłonią sięgając do karku i drapiąc lekko zaczerwienioną skórę, przez chwilę nie odnajdując jeszcze w głowie żadnych słów. – N-n-nie jestem p-p-pewien, czy problem tkwił w m-m-muzyce – zauważył niepewnie – ale możemy się p-p-przekonać. Jeżeli chcesz, oczywiście – dodał, nieco zbyt szybko wymawiając ostatnie wyrazy, przez co prawie zlały się w jeden długi.
Całe szczęście, że niedługo później mógł przenieść uwagę na ciasteczka – wziął jedno z talerzyka Minnie, okrągłe, z zachęcająco wyglądającą konfiturą. – Czy jest jakaś dziedzina, na której się nie z-znasz? – zapytał z autentycznym podziwem, przyglądając się jej uważnie, gdy wyjaśniała mu sposób obłaskawienia żyjących nad jeziorem bahanek. Gdy już zaopatrzyli się w ciastka, ruszył powoli dalej, w kierunku wody, zgodnie z poleceniem Minerwy wypatrując porastającej brzeg trawy. Zatrzymał się przy niej, przykucając i rozchylając długie łodyżki. – W ten s-s-sposób? – upewnił się, odwracając się przez ramię i szukając potwierdzenia; nie chciał, żeby jego błąd kosztował ich oboje kilka przykrych ugryzień.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ruiny zamku [odnośnik]08.11.18 13:10
Zaśmiała się razem z nim - szczerze - choć ze smutkiem skrytym za oczami, kiedy skończyła jedenaście lat i otrzymała list z Hogwartu, wyobrażała sobie ten zamek - za opowieściami matki - jak wyjęty ze snu pałac, gdzie młode czarownice i młodzi czarodzieje uczą się, jak wykorzystywać swoje niezwykłe talenty w dobrym celu. Widziała ją jako forum wymiany myśli, ostoja oświecenia, tymczasem odnalazła się w szkole takiej, jak każda niemagiczna - przepełnionej konkurencją, typowym dla dzieci okrucieństwem i podziałami podnoszonymi przez tych, którzy z jakiegoś powodu czuli się lepszych od innych - takich jak Billy czy Minnie, urodzonych w świecie nieznającym magii, choć wcale nie gorszym. Nie potrafiła tego zrozumieć - i choć jej usta drgnęły, by w porywie szczerości zahaczyć o ten temat, zamilkła, obrócenie w żart zdarzenia, które wspomniał Billy wydawało się mieć więcej sensu, niż sięganie pamięcią do innych myśli. Ponurych wspomnień przysłaniających mimo wszystko bajkowe dzieciństwo.
- Znali tytuł - w zasadzie to już więcej, niż można by się było po nich spodziewać. - Broniła swego, z tym samym lekko zamyślonym uśmiechem. Smutnym uśmiechem - mimo swobodnej wypowiedzi Billy'ego miała w sobie dość empatii, by przynajmniej podejrzewać, co przechodził naprawdę. Znacznie weselsze były jego dalsze słowa - stresujący się lotem Billy Moore brzmiał trochę jak ciśnięty w bogina riddiculus.
- Chociaż dobrze wiesz, że tego nie da się zapomnieć, prawda? To wyjątkowe uczucie - kiedy wiatr szarpie włosy, a wszystko poniżej jest takie małe. Nawet, kiedy przytyka uszy, kiedy szybujesz w dół, i... - Nawet nie spostrzegła, kiedy faktycznie zamknęła oczy - wiatr smagający nad jeziorem był nawet podobny do tego nad szkolnymi błoniami. Na jej policzkach zaczerwieniły się jaskrawe rumieńce ekscytacji, do momentu, w którym potknęła się o kolejny kamień, tym razem mając oparcie, by zachować równowagę. - Ja... przepraszam, tak dawno nie siedziałam na miotle, a wciąż, kiedy zamknę oczy, potrafię przywołać do siebie to uczucie. To chyba na lekcjach latania po raz pierwszy poczułam, czym jest prawdziwa magia. - Zrządzenie losu chciało, że właśnie to było jedną z jej pierwszych lekcji - a na pewno pierwszą, podczas której na własnej skórze odczuła działanie zaklęć. - Pomimo subtelnego zawahania - dodała, przygryzając usta, być może po raz pierwszy zastanawiając się nad tym od tej strony. - Mój ojciec jest pastorem - dodała tonem wyjaśnienia, Billy był jednym z nielicznych jej znajomych, który wiedział, co to właściwie oznacza - Potrafię sobie wyobrazić też jego minę na widok córki latającej na miotle. - Kącik ust uniósł się lekko w górę, jej ojciec miał z tym trudną przeprawę, ale ostatecznie to zaakceptował - w końcu kochał jej matkę.
- Dlaczego wybili ci to z głowy? - zainteresowała się, unosząc ku niemu spojrzenie. Tak piękne marzenie mogło mieć tylko piękne serce, a za marzeniami zawsze warto było podążać - choć nie miała wątpliwości, że Billy równie pięknie spełniał się w tym, co robił dzisiaj. - Czy może... to powołanie zmieniło plany? - Niekiedy żałowała, że nie potrafiła wyróżnić się w ten sposób w jednej rzeczy - czerpała z dziecięcą radością ze wszystkiego, co ją otaczało, tak naprawdę nie potrafiąc odnaleźć w sobie pasji do jednej wartościowej rzeczy - może wciąż w tym wszystkim szukała siebie. Odkąd eliksir tojadowy trafił do użytku, zdawało się, że jej misja ratowania wilkołaków została zakończona. Uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie znanych imion ze szkolnych czasów, westchnęła: - Żałuję, że nie znałam was wtedy tak dobrze - Bo choć dzielili dom, choć pamiętała niektórych z tamtych lat, to szczerze wątpiła, by ktokolwiek zapamiętał ją - była od nich znacznie młodsza. Nostalgia i rozmarzone wspomnienie lotu na miotle wzbudzały w niej dobry humor - jakby mara dramatycznych zdarzeń na weselu odeszła już całkiem w zapomnienie. A może to bliskość Billy'ego wywoływała to uczucie - to zaskakujące, jak niewiele trzeba, by dostrzec w kimś bratnią duszę. Brzeg jeziora, który z wolna objawił się przed nimi, kiedy dotarli już na miejsce, rysował się przepiękną malowniczą linią.
- Oczywiście, że chcę - odpowiedziała od razu, nie zważając zanadto na przyśpieszony ton jego głosu, świat pozbawiony indywidualności byłby potwornie nudny. - Ktoś mądry powiedział kiedyś, że mądrością jest uświadomienie sobie, że tak naprawdę nie wiemy niczego - odparła przewrotnie, obserwując, jak Billy układa ciasteczka dla bahanków. - Ja po prostu lubię czytać - dodała z uśmiechem - choć w tym przypadku bardziej słuchać, to mądrość rodziny mojej mamy - Skinęła głową, układając obok drugie - w idealnej symetrii od pierwszego. - Myślę, że tak będzie w porządku. Powinniśmy teraz zawrócić - zanim zabiorą swój dar. Mogą się zdenerwować, jeśli wciąż tutaj będziemy. Nikt nie lubi publicznie przyznawać, że został przekupiony. - Obejrzała się przez lśniącą taflę jeziora - tak naprawdę chętnie by tu jeszcze została na kilka minut, Loch Ness było jednym z najpiękniejszych miejsc, które kiedykolwiek widziała - nie tylko dlatego, że uwielbiała Szkocję. Ani ze tutaj - był jej dom. Uśmiechnęła się do Billy'ego, spoglądając porozumiewawczo na drogę powrotną.

zt


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350
Re: Ruiny zamku [odnośnik]16.02.19 23:05
| 05.10

Poeci mawiają, iż miłość potrafi uderzyć niespodziewanie, z miejsca przejmując nad człowiekiem władzę, ale to już była jakaś przesada.
W jednej chwili wracał z pracy, choć zapowiadało się wcześniej, że będzie musiał zostać na noc, przygnieciony piekłem biurokracji. Już w domu zapowiedział powrót następnego dnia, ale wtedy okazało się, że zaszła jakaś pomyłka, skończył nawet wcześniej niż normalnie. Nie informował nikogo o zmianie planów, chcąc mieć chwilę spokoju dla siebie, a później zrobiłby w Northumberlandzie małą niespodziankę. Sam nie lubił niespodzianek, choć ta, której miał zaraz doświadczyć, tego dnia wydawała się najwspanialszym przeżyciem.
Spotkał ją przypadkiem, znajomą burzę płomiennych włosów. Od razu przypomniało mu się spotkanie ze skrzatami, chciał ją na moment zaczepić, po przyjacielsku pogadać i dowiedzieć się jak minęły jej przymusowe podróże z czkawką teleportacyjną. Poczuł maleńkie ukłucie, ale nie miał czasu się nad nim zastanawiać. Ona odwróciła się w jego kierunku, a Artur miał wrażenie, jakby właśnie widział ją po raz pierwszy w życiu, wcześniej tylko bezrozumnie patrzył. Nie mógł oderwać od niej wzroku, czas się na moment zatrzymał, zniknęli wszyscy inni ludzie. Była tylko Ona.
Porwany jej urokiem bezwiednie, nie panując nad własnymi słowami, trochę jakby ktoś inny wypowiadał je za Artura, rozpoczął snuć historię o swoim dzieciństwie. Nie wiedział co w niego wstąpiło, czuł się jak opętany, opętany przez nią. Chciał pokazać swoje dzieciństwo od najlepszej strony, przekazać jej najlepsze chwile. Najpierw pomyślał o Hogwarcie, ale przecież też tam była, pragnął zabrać ją w jakieś nowe dla niej miejsce. Do głowy przyszły mu pewne ruiny, w których czas się zatrzymał. Wielokrotnie przyjeżdżał tu z rodziną jako mały chłopiec, te wycieczki miały mu przypominać o dawnych czasach i ideałach, w które wierzył jego ród. Był wtedy oczarowany niezwykłością tego miejsca, teraz pragnął podzielić się z nią tym czarem.
***
Nie mógł uwierzyć, że się zgodziła. Szli teraz razem w świetle powoli zachodzącego słońca. Na brzegu słynnego Loch Ness, na stromym wzgórzu, wznosiły się pozostałości po starym zamku. Wędrówka nie była łatwa, ale oboje mogli pochwalić się niezłą kondycją, dodatkowo wspomaganym uczuciem.
- Nie zawiedziesz się, obiecuję - zapewniał z przejęciem, przerywając na moment jedną z anegdot o swojej przeszłości. - Mam nadzieję, że cię nie zanudzam? Nie zniósłbym tej myśli, powiedz mi choć słowo, jeśli mam przestać. Zamilknę - zaczął wygadywać głupstwa, które były jednak teraz ważne. Zmartwił się, że mógł ją odstraszyć swoim gadulstwem.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny zamku - Page 14 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Ruiny zamku [odnośnik]20.02.19 21:17
Miłość od pierwszego wejrzenia. Nie uwierzyłaby - przecież do zakochania potrzeba choć odrobinę dobrej woli, chęci poznania się. Spojrzenia nie tylko w oczy, ale również w duszę oraz myśli. Co jeśli uczucia błędnie ulokowane nie znikną wraz z kolejnymi dniami, zamiast tego będą ciągnąć się w nieskończoność, narażając człowieka na ogromne nieszczęście po kres jego dni? Zbyt wielkie ryzyko, nawet dla odważnej Gryfonki, walecznego Weasleya. Zresztą - w sercu rudowłosej zagościło już płomienne uczucie, dlaczego więc miałaby podejrzewać los o tak okrutny żart?
Wystąpił on podczas codziennie załatwianych sprawunków, całkowicie niespodziewanie. Kobieta uśmiechnęła się, gdy podczas kroczenia ulicą dostrzegła w oddali Artura. Przeznaczenie coraz częściej splatało ich ścieżki, ale dzisiaj miało być zupełnie inaczej. W miarę przedzierania się przez niezbyt okazały tłum, Ria poczuła nieprzyjemne ukłucie w szyi. Pozostawiona wąska strużka krwi znalazła się na palcach czarownicy, a potem… potem nic nie było takim, jak dawniej.
Dostrzegłszy Longbottoma, będącego teraz bliżej niż chwilę temu, Rhiannon zadrżała. Serce niczym ptak wzbiło się do lotu, boleśnie obijając o żebra. Bezapelacyjnie oczarowana blondwłosym mężczyzną zapomniała o tym, co było wcześniej - nie liczyło się już nic wokół nich, tylko on. Dlaczego nie dostrzegła tego wcześniej? Przecież był przystojny, dobrze zbudowany i bardzo sympatyczny. Nawet pracę miał wspaniałą, co dowodziło jego męstwa wraz z odwagą. Miał piękny uśmiech; z jakiego powodu tego nie zauważyła? W końcu nie pamiętała o takim drobiazgu jak żona - nie teraz. Uważnie obserwowała twarz czarodzieja, absolutnie urzeczona szczegółami jakie zaczęła w końcu dostrzegać. Natomiast te jasne oczy… mogłaby w nich utonąć.
Utonęła na krótką chwilę, początkowo nie rozumiejąc o czym on mówił. Dopiero później wychwyciła ogólny sens wypowiedzi. Dzieciństwo, cudowne wspomnienia. Słuchała go z uwagą oraz zainteresowaniem, nie zwracając uwagi na może przydługą wypowiedź - Weasley ciekawiło wszystko, co dotyczyło jej ukochanego. Mógłby mówić o fotosyntezie pokrzyw i nie zająknęłaby się ani razu, choćby była znudzona tematem do granic możliwości. Z wielką chęcią zgodziła się na spotkanie z nim, czując przyjemne łaskotanie w brzuchu oraz niezdrową ekscytację na myśl o wieczornym spotkaniu. Tylko we dwoje - oni i tajemniczy zamek, tak bliski sercu Artura. Nie mogła się doczekać.
Ubrała się skromnie, ale wyjątkowo ładnie oraz elegancko; w końcu zmierzała na randkę z miłością swojego życia, dlatego musiała prezentować się nienagannie. Zgaszona czerwień sukienki podkreślała rudość włosów, dzisiaj wyjątkowo starannie upiętych. Czy doceni jak mocno się starała? Nie chodziło wyłącznie o wysiłek włożony w tę przemianę, ale także to, że przecież czerwień jest barwą Longbottomów!
Szli dość długo, po różnych wybojach, przez co Ria musiała trochę zadzierać rąbek ubioru, ale nie przeszkadzało jej to. Adrenalina krążąca w żyłach podpowiadała, że mogłaby się udać z nim na koniec świata - to chyba prawda, że miłość uskrzydla. - Na pewno nie - przytaknęła. W głosie pobrzmiewała pewność. - Wszystkie twoje pomysły są wspaniałe - zapewniła, odnosząc się do ich ostatniego spotkania oraz rozmowy w opuszczonym amfiteatrze. - Nie - zaprzeczyła od razu. - Masz przyjemny dla ucha głos. Uwielbiam cię słuchać. Zwłaszcza, że dotyczy to ciebie. Chcę wiedzieć o tobie wszystko - wyznała miękko, uśmiechnęła się przy tym delikatnie. - Zaraz będziemy na miejscu - zauważyła. Właśnie docierali do mostu przed zamkiem. Serce wciąż biło w przyspieszonym tempie, z kolei podekscytowanie nadal towarzyszyło zakochanej Rhiannon. Co też takiego dla nich zorganizował?



Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ria Macmillan
Ria Macmillan
Zawód : ścigająca Harpii z Holyhead
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
be brave
especially when you're scared
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6105-ria-weasley https://www.morsmordre.net/t6110-rudy-rydz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6112-skrytka-nr-1520 https://www.morsmordre.net/t6111-ria-weasley
Re: Ruiny zamku [odnośnik]21.02.19 0:06
Powinien to lepiej zaplanować, zaaranżować randkę perfekcyjnie, ale to wszystko było tak nagłe, tak niespodziewane. W jednej chwili zapomniał o całym świecie, nagle liczyła się tylko ona. Wcześniej ją lubił, lecz nic nie zwiastowało płomiennego uczucia. Ta miłość przypominała gwałtowny wybuch, nic nie mogło się temu uczuciu oprzeć oraz, o czym Artur nie miał pojęcia, jak wybuch równie szybko zniknie, zostawiając niezrozumiałą pustkę.
Wyglądała wspaniale, jej skromny ubiór tylko podkreślał urodę. Artur cieszył się, że nie wybrała jakiś wymyślnych kreacji, w końcu pragnął jej, prawdziwej Rii, która przecież doskonale wiedziała, iż właśnie w prostocie oraz elegancji leży klucz do piękna. Poza tym, każda suknia bladła w porównaniu z jego ukochaną. Nie mógł jednak nie docenić jak barwa ubrania podkreślała włosy, współgrała z naturą Weasley, przy okazji będąc też obecna w herbie jego rodu.
- Pięknie ci w czerwieni - skomplementował, nie wytrzymując chowania własnych myśli, pozwalając sobie jednak tylko na tak krótki komplement. Nie chciał bowiem, by pomyślała, że zwraca uwagę tylko na wygląd, który, choć trudno było w to uwierzyć, był ledwie namiastką piękna skrywanego w sercu.
Ogarnęła go błogość, "Wszystkie twoje pomysły są wspaniałe". Czuł szczerość, która jak kojący balsam wylewała się na jego duszę. Nie śmiał wątpić w jej zapewnienia, rozkoszując się szczęściem, jakie go spotkało.
- Bledną w obliczu twoich - stwierdził z głębokim przekonaniem, przypominając sobie jej pomysły. Ubolewał, że nie spotkali się w Hogwarcie, kiedy razem mogli przeżywać przygody w zaczarowanym zamku, na szczęście znalazł na dziś jakąś alternatywę. Stracili tyle czasu, tyle pięknych chwil. Nie było jednak za późno, wszystko mogli spróbować nadrobić.
- Naprawdę? - zapytał, nie kryjąc przy tym radości. Nie znali się bardzo dobrze, ale ona chciała wiedzieć wszystko. - Wracając do mojej historii, wtedy po raz pierwszy poznałem "Włochate serce czarodzieja", jedną z "Baśni barda Beedle'a". Przeraziła mnie, przeraziło mnie to serce, symbol nieokiełznanych uczuć. To one czyniły czarodzieja z baśni słabym - wyjawił jedno z bardziej intymnych przeżyć z dzieciństwa. - Nie mogłem się bardziej mylić. Teraz rozumiem, że płomienne uczucia są wspaniałe, prowadzą do czegoś pięknego - stwierdził z pełnym przekonanie, spoglądając znacząco na ukochaną. - Mogę wydawać ci się przez dawne błędy słaby, niegodny - wyznał ze wstydem. - Jesteś taka nieustraszona i odważna. Widać to zwłaszcza w powietrzu, Bogini Przestworzy - zaczął z przejęciem, wygadując co raz dziwniejsze rzeczy. - Kiedyś nie lubiłem Quidditcha, ale jak tylko pomyślę o tobie w locie, to nie mogę sobie wyobrazić nic wspanialszego - wyjawił kolejny sekrecik, którym się często nie chwalił.
Dotarli do warowni, nawet nie zauważył kiedy. Spektakl jeszcze się nie zaczął, więc ich oczom ukazały się martwe ruiny. Miały w sobie ducha minionych dziejów, ale nie mogły się równać z tym co dopiero będzie.
- Jeszcze chwila - zapewnił, zerkając stanowczo w kierunku zachodzącego słońca, jakby ten gest miał przyspieszyć zniknięcie jego ostatnich promieni.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny zamku - Page 14 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Ruiny zamku [odnośnik]01.03.19 20:28
Nie potrzebowała żadnych podniosłych planów, organizacji balu pełnego płatków róż, orkiestry dętej, czerwonych dywanów oraz innych oznak przepychu w jakim został wychowany. Źle czuła się w takiej oprawie, dlatego miała nadzieję, że Artur wymyślił coś innego - och, powinna być wręcz przekonana, skoro miał głowę pełną najwspanialszych pomysłów! To wrodzona niepewność kazała jej posiadać garstkę niewielkich wątpliwości, ale to wszystko dlatego, że… chciała spędzić z nim czas. Jak najwięcej tego czasu - wystarczyłaby tylko jego obecność. Ria nie chciała pójść z nim do miejsca, gdzie nie będą mogli porozmawiać lub nawet pomilczeć patrząc sobie w oczy. Najgorszy byłby występ osób trzecich - rudowłosa pragnęła mieć go tylko dla siebie, żeby nikt ich nie rozpraszał. Choć czując taki ogrom nieprawdziwej miłości zrozumiała także, że cokolwiek mężczyzna nie postanowi, ona dostosuje się do jego woli. Dlatego, że go kochała; zrozumiała to tak późno, ale jeszcze mieli szansę na złączenie swoich dróg! Jeszcze mogli być szczęśliwi ze sobą, szczerze w to wierzyła.
- Zauważyłeś - odparła cicho, natomiast delikatna czerwień zabarwiła piegowate policzki. Dlaczego w to zwątpiła, skowo w korowodzie licznych zalet posiadał również spostrzegawczość? - To dla ciebie. Cieszę się, że mój pomysł przypadł ci do gustu - wyznała w przypływie niezrozumiałej szczerości. Zamierzała mu to wyjawić w trosce o przekonania Longbottoma. Weasley zależało na tym, żeby zrozumiał, że wszystko robiła dla niego. Nie był jej obojętny, starała się, żeby był z niej zadowolony i wspominał ich spotkanie z radością, nie smutkiem bądź rozgoryczeniem. Jej serce pękłoby wtedy na tysiące przepełnionych rozpaczą kawałków!
- Jesteś niezwykle uprzejmy. - Zachwycał ją nienagannymi manierami oraz tymi komplementami. Gdyby nie maszerowała hardo do celu, pewnie nie ustałaby na nogach z powodu tych wszystkich pochlebstw. Nie śmiała się nawet kłócić, choć w głębi duszy Rhiannon uważała, że to właśnie pomysły Artura okazywały się tymi lepszymi. Mimowolnie powędrowała myślami do amfiteatru oraz skrzaciej rebelii. Och, człowiek o bystrym umyśle oraz złotym sercu!
W miarę postępu marszu słuchała go jeszcze zachłanniej, nie chcąc uronić ani jednego słowa wydobywającego się z ust kroczącego obok czarodzieja. Doskonale rozumiała, o czym mówił - ona sama miała problem z uczuciami, zwłaszcza w dzieciństwie. Uważała je za zbyt dziewczęce, ponieważ chciała być jak brat. Nieustraszona oraz niepokonana. Dopiero kiedy dorosła zrozumiała jak bardzo się myliła; z drugiej strony nie poznała siły emocji aż do dnia dzisiejszego. Najszczęśliwszego w dotychczasowym życiu Rii. To znaczyło, że miłość nie mogła być zła, skoro dawała tyle radości i ciepła!
- Tak - zapewniła gorąco i pokiwała głową. - Doskonale cię rozumiem - przytaknęła, po czym chwyciła Artura za rękę. Nie mógł mówić podobnych rzeczy, to raniło jej duszę. - Jesteś najsilniejszym mężczyzną jakiego znam - zaczęła, pewnym siebie głosem, ponieważ tkwiło w niej przekonanie o słuszności swych poglądów. - Przyznanie się do błędów również oznacza niesamowitą potęgę. Determinację - kontynuowała, pozwalając sobie na utonięcie w jego oczach po raz kolejny. Mogłaby tak robić przez całe życie… przyłapawszy się na tych myślach poczerwieniała nieco. - Miałam nadzieję, że to powiesz. Chciałabym, żebyś w miarę możliwości kibicował mi podczas meczów. Twój doping… na pewno sprawiłby, że wygrywałybyśmy każde spotkanie - poprosiła, nieco mocniej ściskając silną dłoń czarodzieja. Weasley zależało na jego wsparciu, potrzebowała go, w każdym aspekcie swego życia. Tylko czy zgodziłby się na to? Czy nie prosiła o zbyt wiele? Miał przecież mnóstwo obowiązków…
Była cierpliwa. Uśmiechnęła się delikatnie - ta chwila mogłaby trwać wiecznie… podążyła wzrokiem za zachodzącym na nieboskłonie słońcem, zachwycając się przy tym romantycznością scenerii. Nie obawiała się już niczego, Artur spisał się wyśmienicie. - Pięknie tu - szepnęła podekscytowana tym, co czekało na nich później. - Mam coś dla ciebie - rzuciła nagle, ponieważ przypomniała sobie o dość istotnym elemencie dzisiejszego wieczora. Sięgnęła do zawieszonej na ramieniu torebki i… wyciągnęła z niej niewielkiego pluszaka. - Chciałabym, żebyś go wziął. Kiedy mój wuj zginął na misji… mój brat wygrał go dla mnie w magicznym wesołym miasteczku w celu poprawy mi humoru. Kojarzy mi się z dzieciństwem, myślę też, że będzie dobrym talizmanem przed czarnoksiężnikami. W końcu narażasz swoje życie pracując jako auror. Musisz wrócić do mnie żywy - powiedziała z przejęciem i wręczyła miśka mężczyźnie. Bała się, że wyśmieje ten dziecinny gest, ale pomyślała, że jej ukochany nie byłby zdolny do takiego okrucieństwa. Musiał widzieć jak bardzo zależało Rhiannon na tej sprawie. Może wyrzuci go później, aczkolwiek na pewno nie teraz, prawa?



Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ria Macmillan
Ria Macmillan
Zawód : ścigająca Harpii z Holyhead
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
be brave
especially when you're scared
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6105-ria-weasley https://www.morsmordre.net/t6110-rudy-rydz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6112-skrytka-nr-1520 https://www.morsmordre.net/t6111-ria-weasley
Re: Ruiny zamku [odnośnik]04.03.19 17:49
- Dla mnie? - zdziwił się, jak ona o nim myślała. - Nie zasługuję na takie wyróżnienie - przyznał, bo rzeczywiście nie zasługiwał na tak wspaniałą kobietę. Robiła tyle dla niego, nie oczekując niczego w zamian.
- To ty mnie tak inspirujesz, normalne nie jestem aż tak uprzejmy - dodał, uśmiechając się przy tym ciepło.
Jego myśli też mimowolnie powędrowały do amfiteatru, gdzie doświadczył jak niezwykła była Ria. Nie był jej obojętny los najmniejszych, podobnie jak jemu. Wielu czarodziejów traktowało skrzaty jak narzędzia, ale ona dostrzegała w nich istoty ludzkie. Doskonale rozumiał, dlaczego to właśnie ją kochał. Słodka Ria, znajdująca współczucie dla wszystkich.
Nie mógł ukryć radości. Nie tylko nie zraziły jej ukrywane wcześniej ze strachem opowieści o uczuciach, ale nawet potrafiła go zrozumieć. Artur nie wierzył w przeznaczenie, ale chyba niemożliwym było, żeby ktoś tak cudowny przypadkiem skrzyżował swój los z nim. Chwyciła go za rękę, chyba jeszcze nigdy nie czuł tak przyjemnego ciepła.
- Dziękuję, naprawdę - przyznał, nadal nie wierząc we własne szczęście. - W porównaniu z tobą to nic nie znaczy, jeszcze nigdy nie spotkałem tak silnej i odważnej kobiety, prawdziwej wojowniczki - odpowiedział na jej zapewnienia, razem tonęli w swoich oczach. Ona w błękicie, on w zieleni z unikatową domieszką brązu. Niebo i ziemia. - Oczwyiście - potwierdził z pełnym przekonaniem. Wiedział już, że nigdy nie opuści żadnego jej meczu. Cóż miłość robiła z człowiekiem...
Rozkoszowali się chwilą spokoju, pośród pozostałości pradawnej budowli. Udzielał się im magiczny nastrój, a przecież to dopiero początek.
- Święte słowa, choć to piękno blednie w porównaniu z tobą - zapewnił cichym i czułym szeptem.
Zaskoczony spojrzał na nią, cóż takiego mogła dla niego przygotować? Niespodziewanie wyciągnęła z torebki pluszaka. Miś wyglądał niewinnie i wydawał się emanować jakimś nieuchwytnym ciepłem, zupełnie jakby kryła się w nim cząstka Rii.
- To wspaniały dar - rzekł poważnie, nawet przez myśl nie przeszło mu szyderstwo z tak osobistego prezentu. Zawahał się, słysząc historię pluszaka. - Ja... nie zasłużyłem na takie szczęście, na ciebie. Nie jestem godny tak ważnego dla ciebie talizmanu - bronił się niepewnie, choć miękki materiał misia pięknie przypominał o wrażliwości jego ukochanej. Jeśliby go otrzymał, to stałby się dla niego najcenniejszym skarbem.


Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny zamku - Page 14 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: Ruiny zamku [odnośnik]04.03.19 17:49
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością


'Kupidynek' :
Ruiny zamku - Page 14 ZgOqBWg
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny zamku - Page 14 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny zamku [odnośnik]25.03.19 21:20
Oczywiście. Nie myślała o nikim innym jak tylko o Arturze. To on był dla niej najważniejszy - w tamtej chwili. Nieznana siła odurzyła zmysły Rii tak bardzo, że nie potrafiła się przed tym bronić. Choćby skoncentrować się na innych uczuciach, spróbować odkopać z podświadomości wspomnienia… może wtedy rudowłosej udałoby się ocknąć ze spirali uwielbienia arystokraty. Jednak nie potrafiła, całkowicie poddając się prądowi fałszywych emocji. Cieszyła się, że byli tu razem - tylko oni, sami, dla siebie. Bez świadków, oceniających spojrzeń. Bez przeszkód. W końcu ich miłość nie mogła znaleźć spełnienia, ale Weasley zdawała się o tym nie pamiętać. Jakby narodziła się na nowo, natomiast przeszkody… byli dwójką czarodziejów z najodważniejszych rodów, czym miała się przejmować? Absolutnie niczym!
- Jesteś jedyną osobą, dla której chciałabym się starać - wyznała miękko, uśmiechając się przy tym ciepło. Pokrzepiająco. Chciała tchnąć w Longbottoma wiarę w siebie oraz pewność co do swoich uczuć. Zasługiwał na to jak nikt inny. - To ja… nie jestem godna… - Wyrwało jej się. Przygryzła policzek od środka, po czym uważne spojrzenie ciemnych tęczówek spoczęło na przystojnej twarzy mężczyzny. Przecież była biedna, co mogła mu ofiarować? Jemu oraz jego rodzinie? Nic. Nic oprócz miłości, ale czy to wystarczy? Ze wszystkich sił chciała spróbować, udowodnić całemu światu, że nic ich nie rozdzieli. Jednak czy Artur podzielał jej myśli? Czy też mu zależało? Chyba tak, skoro zaprosił ją tutaj i mówił tak piękne rzeczy. Ufała mu. Miał dobre, szlachetne serce.
Rozumiała. Starała się, wiedząc, że na tym polega budowanie trwałego związku - na ciężkiej pracy, kompromisach oraz zrozumieniu. Widziała to w swym domu każdego dnia, miała najukochańszych rodziców na świecie, darzących siebie nawzajem wszystkim, co najpiękniejsze; chciała tego dla siebie. Dla nich. Nie mając nawet pewności czy miłość jej życia pragnęła tego samego. Jednak Rhiannon zawsze ryzykowała wiele. Zawsze.
- Zawsze najpierw stawiasz innych na pierwszym miejscu to dlatego cię… - powiedziała z rozmarzeniem w głosie oraz spojrzeniu. Dobrze, że w porę zdołała ugryźć się w język, aczkolwiek na piegowatych policzkach pojawiły się czerwone rumieńce. - …podziwiam - dokończyła niezgrabnie, mając nadzieję, że czarodziej nie odkrył prawdziwych uczuć rudzielca. Przecież było za wcześnie na deklaracje, prawda? Może on czuł coś innego? Nie była pewna. Ria zwykle nie przejmowała się niczym, mówiąc swobodnie całą prawdę, ale… teraz za bardzo jej zależało. Nie chciała stracić kogoś tak dla niej ważnego.
- Dziękuję - odpowiedziała skromnie na komplement; nigdy nie umiała ich przyjmować, choć zawsze usiłowała wyrazić za nie wdzięczność. Ostatecznie… nieczęsto słyszała pochlebstwa. - Jesteś. Nie ma drugiej takiej osoby jak ty. Niezwykłej. Takiej, którą cenię nade wszystko. Nie odmawiaj mi, proszę. Dzięki temu będę o ciebie spokojniejsza. - Ponieważ spokojna nie będzie nigdy. W końcu Longbottom codziennie ryzykował swoim życiem i choć Weasley była przyzwyczajona do ciągłej obawy o życie oraz zdrowie najbliższych to tym razem… czuła ogromny ból na myśl, że jej ukochany mógłby podzielić los zmarłych na służbie aurorów. Talizman miał okazać się przepustką do większego zrozumienia.



Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Ria Macmillan
Ria Macmillan
Zawód : ścigająca Harpii z Holyhead
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
be brave
especially when you're scared
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6105-ria-weasley https://www.morsmordre.net/t6110-rudy-rydz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6112-skrytka-nr-1520 https://www.morsmordre.net/t6111-ria-weasley

Strona 14 z 21 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15 ... 17 ... 21  Next

Ruiny zamku
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach