Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Durham
Zaczarowane drzewo
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zaczarowane drzewo
Drzewo rosnące niedaleko ruin nigdy nie traci liści i jako jedyne na terenie hrabstwa Durham, kwitnie na fioletowo, być może na wskutek niesamowicie silnego czaru, rzucone niegdyś przez jednego z Rowle’ów na poczet przygotowań do turnieju szermierczego, odbywającego się na ziemiach Burke’ów. Czasami odpoczywając pod drzewem i ciesząc się niecodzienną grą światła wśród purpurowych liści, można spotkać tam ducha młodej kobiety.
Rzut k6:
1 – spokojnie toczoną rozmowę przerywa wam nagły wrzask, znikąd materializuje się zjawa o wykrzywionej twarzy i niebezpiecznym, rozbieganym spojrzeniu. Zdezorientowani i przestraszeni, uciekacie. Możecie dokończyć rozgrywkę w innym miejscu
2 – spędzając czas pod magicznym drzewem, zauważacie, że w jego koronie ktoś się ukrywa i wyraźnie podsłuchuje waszą rozmowę. Jeśli uda wam się strącić intruza z drzewa (zaklęciem, po jednej próbie, obowiązuje rzut k100), możecie rozprawić się z nim wedle własnej woli, jeśli jednak się wam nie powiedzie, złodziejaszek ukradnie wam po pięć galeonów i być może, sprzeda informacje, które usłyszał
3 – bez przeszkód relaksujecie się w otoczeniu natury
4 – od kilku chwil czujecie na karku dziwne mrowienie i wstrząsa wami dreszcz chłodu. Orientujecie się, że nie jesteście sami i że zza pnia drzewa przypatruje wam się duch kobiety ubranej w długą suknię – jeśli posiadacie biegłość historii magii na co najmniej pierwszym poziomie, wiecie, że pochodzi ona najpewniej z XVI wieku. Starczy jednak jedno mrugnięcie, a zjawa znika, pozostawiając was z pytaniem, czy to nie było jedynie wasze przewidzenie
5 – nagle prócz cichych odgłosów natury, do waszych uszu dociera piękna melodia, nucona przez kobiecy głos. Nie widzicie jej, ale jesteście oczarowani śpiewem i z przyjemnością słuchacie występu, równie poruszającego, co historia nieszczęśliwej miłości opowiedziana w piosence. Wkrótce głos milknie, a wy nie możecie wyjść tak ze zdziwienia, jak i z podziwu; pod wpływem artystycznych doznań umawiacie się na spotkanie w operze.
6 – zasiadając wygodnie na niższej gałęzi drzewa, nie mogliście się spodziewać, że tuż przed wami pojawi się duch młodej kobiety o pięknej, choć zniszczonej smutkiem twarzy. Widmo opowie wam swoją historię – o mężczyźnie, którego nie kochała, a za którego rodzice kazali jej wyjść, o desperacji, o strachu, o tragicznym samobójstwie. Możecie ją pocieszyć lub zganić – bez względu na to, co zrobicie, duch zniknie, zdradziwszy wam jedną z tajemnic Burke’ów.
Rzut k6:
1 – spokojnie toczoną rozmowę przerywa wam nagły wrzask, znikąd materializuje się zjawa o wykrzywionej twarzy i niebezpiecznym, rozbieganym spojrzeniu. Zdezorientowani i przestraszeni, uciekacie. Możecie dokończyć rozgrywkę w innym miejscu
2 – spędzając czas pod magicznym drzewem, zauważacie, że w jego koronie ktoś się ukrywa i wyraźnie podsłuchuje waszą rozmowę. Jeśli uda wam się strącić intruza z drzewa (zaklęciem, po jednej próbie, obowiązuje rzut k100), możecie rozprawić się z nim wedle własnej woli, jeśli jednak się wam nie powiedzie, złodziejaszek ukradnie wam po pięć galeonów i być może, sprzeda informacje, które usłyszał
3 – bez przeszkód relaksujecie się w otoczeniu natury
4 – od kilku chwil czujecie na karku dziwne mrowienie i wstrząsa wami dreszcz chłodu. Orientujecie się, że nie jesteście sami i że zza pnia drzewa przypatruje wam się duch kobiety ubranej w długą suknię – jeśli posiadacie biegłość historii magii na co najmniej pierwszym poziomie, wiecie, że pochodzi ona najpewniej z XVI wieku. Starczy jednak jedno mrugnięcie, a zjawa znika, pozostawiając was z pytaniem, czy to nie było jedynie wasze przewidzenie
5 – nagle prócz cichych odgłosów natury, do waszych uszu dociera piękna melodia, nucona przez kobiecy głos. Nie widzicie jej, ale jesteście oczarowani śpiewem i z przyjemnością słuchacie występu, równie poruszającego, co historia nieszczęśliwej miłości opowiedziana w piosence. Wkrótce głos milknie, a wy nie możecie wyjść tak ze zdziwienia, jak i z podziwu; pod wpływem artystycznych doznań umawiacie się na spotkanie w operze.
6 – zasiadając wygodnie na niższej gałęzi drzewa, nie mogliście się spodziewać, że tuż przed wami pojawi się duch młodej kobiety o pięknej, choć zniszczonej smutkiem twarzy. Widmo opowie wam swoją historię – o mężczyźnie, którego nie kochała, a za którego rodzice kazali jej wyjść, o desperacji, o strachu, o tragicznym samobójstwie. Możecie ją pocieszyć lub zganić – bez względu na to, co zrobicie, duch zniknie, zdradziwszy wam jedną z tajemnic Burke’ów.
Ta lokacja zawiera kości.
Przyznać trzeba było, że oboje nie wyglądali jak najbardziej zdrowi osobnicy swojego gatunku, ale u lorda Blustrode było to o wiele lepiej wytłumaczone. Ostatni czas nie był dla niego łaskawy, ciągłe bóle pleców utrudniały mu życie od paru dni. Stawał się kotem - spał długo i mocno, czując jednocześnie, że traci na to zbyt dużo czasu, a świat zdecydowanie zbyt szybko biegnie do przodu, kiedy czas marnowany jest na sen. Mógłby wtedy pracować, zajmować się rachunkami, na chwilę zamknąć swój umysł na sprawne przeliczanie liczb zamiast skupiać swoje myśli na myśleniu o jutrze. Potrzebował odskoczni, a ta wyprawa w częsci taką była. Chociaż rozmowa zapewne toczyć się będzie wokół jego dolegliwości, o których chciałby zapomnieć, czuł, że dziewczyna będzie miała mu do powiedzenia coś ciekawego. Widział to w bystrych, ciemnych oczach. Miał nadzieję, że atmosfera jej rodzinnych stron podziała w odpowiedni stron, nie powodując żadnej migreny.
Z jej słów zaś wyczytywał ogromne ambicje. Być może właśnie tak wyglądały młode osoby, które w przyszłości dokonają wielkich rzeczy i będzie to jedynie kwestia doświadczenia. Towarzyszyło temu spokojne uczucie, chęci, by ten płomień ciekawości nie został wewnątrz niej zduszony. Uwielbiał przebywać wśród ludzi dociekliwych, nawet jeśli nie miał odpowiedniej wiedzy, by prowadzić zażarte dyskusje na tematy im bliskie. Do obojętności nie był przyzwyczajony. Czasy na nią nie pozwalały. W tym wypadku jednak nie zrażała. Wolałby podejście profesjonalne, gdy mowa była o jego chorobie. - Przyjemność po mojej stronie, lady Burke.
Cóż za różnicą była rozmowa z nią. Trzymała dystans, nie grała wymuszonej uprzejmości. Mógł się spodziewać po tej rodzinie właśnie takiego zachowania. Burke i Bulstode żyli w zgodzie i przyjaźni od wielu lat, wydawało się, że Rinnal również powinien w pełni rozumieć ich zachowania. Tak w sporej części było. Preferował wprawdzie sytuacje bardziej salonowe - ciepłe rozmowy, słodkie kłamstwa, unoszące się pod wpływem obrotów suknie. Każdy czasem potrzebował jednak chwili odpoczynku, zwłaszcza gdy ostre światło było jak trucizna.
Podszedł bliżej, nie dotykając jednak kory drzewa. Mógł jednak swobodnie unieść głowę, aby zobaczyć nad sobą paradę purpurowych liści, kolorem uspokajające taką bliskością.
- Nie wiedziałem. Znam jednak legendę. Ponoć nawiedza to miejsce duch młodej dziewczyny o głosie pięknym jak syreni śpiew, szlochającą za swoją niespełnioną miłością. - Był pewien, że tę legendę Laetitia zna. Żaden z jej rodu nie mógł przecież obyć się bez opowieści guwernantki właśnie o tym miejscu. Skoro nawet na jego ziemiach było to znane, tutaj tym bardziej musiało! - Te barwy aż proszą się, by dodać im odrobinę złota.
Sentyment do rodowych symboli nigdy go nie opuści.
| rzucam na spotkanie ducha dziewczyny
Z jej słów zaś wyczytywał ogromne ambicje. Być może właśnie tak wyglądały młode osoby, które w przyszłości dokonają wielkich rzeczy i będzie to jedynie kwestia doświadczenia. Towarzyszyło temu spokojne uczucie, chęci, by ten płomień ciekawości nie został wewnątrz niej zduszony. Uwielbiał przebywać wśród ludzi dociekliwych, nawet jeśli nie miał odpowiedniej wiedzy, by prowadzić zażarte dyskusje na tematy im bliskie. Do obojętności nie był przyzwyczajony. Czasy na nią nie pozwalały. W tym wypadku jednak nie zrażała. Wolałby podejście profesjonalne, gdy mowa była o jego chorobie. - Przyjemność po mojej stronie, lady Burke.
Cóż za różnicą była rozmowa z nią. Trzymała dystans, nie grała wymuszonej uprzejmości. Mógł się spodziewać po tej rodzinie właśnie takiego zachowania. Burke i Bulstode żyli w zgodzie i przyjaźni od wielu lat, wydawało się, że Rinnal również powinien w pełni rozumieć ich zachowania. Tak w sporej części było. Preferował wprawdzie sytuacje bardziej salonowe - ciepłe rozmowy, słodkie kłamstwa, unoszące się pod wpływem obrotów suknie. Każdy czasem potrzebował jednak chwili odpoczynku, zwłaszcza gdy ostre światło było jak trucizna.
Podszedł bliżej, nie dotykając jednak kory drzewa. Mógł jednak swobodnie unieść głowę, aby zobaczyć nad sobą paradę purpurowych liści, kolorem uspokajające taką bliskością.
- Nie wiedziałem. Znam jednak legendę. Ponoć nawiedza to miejsce duch młodej dziewczyny o głosie pięknym jak syreni śpiew, szlochającą za swoją niespełnioną miłością. - Był pewien, że tę legendę Laetitia zna. Żaden z jej rodu nie mógł przecież obyć się bez opowieści guwernantki właśnie o tym miejscu. Skoro nawet na jego ziemiach było to znane, tutaj tym bardziej musiało! - Te barwy aż proszą się, by dodać im odrobinę złota.
Sentyment do rodowych symboli nigdy go nie opuści.
| rzucam na spotkanie ducha dziewczyny
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rinnal Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Gdyby tylko zapytać Letycję, wyjaśniłaby zaraz, że chorowita bladość jej cery i podkrążone, okalane sińcami, błyszczące oczy, są ceną, jaką przyszło jej zapłacić za posiadanie wiedzy, której wielu nigdy nie będzie dane zdobyć. Usprawiedliwiała w ten sposób brak snu oraz brak typowych dla panien rozrywek, co nierzadko kończyło się sprzeczkami z kochaną mateczką. Bądź co bądź panienka Burke winna wyglądać jak należy. Stąd też usta pokryte czerwonym specyfikiem sprowadzanym z Indii i szczypanie policzków, by ich bladość nie raziła oczu szanownej matki. Dopiero bystre oko mogło wyłapać prawdziwe zmęczenie jawiące się na licu panienki.
Kąciki jej ust uniosły się na chwilę, przybierając coś na kształt nieśmiałego uśmiechu. Choć nie emanowała od niej żywa radość, była wyjątkowo rada, że lord Bulstrode zgodził się uszczknąć jej rąbka tajemnicy na temat swoich schorzeń. Sama jego obecność również nie była jej niemiła, potrafił oszczędzić sobie zbędnych komplementów i przesadnych grzeczności, a to niewątpliwie było coś, co Letycja ceniła. Sztuczne uprzejmości nigdy nie były w jej stylu. Całe szczęście Rinnal potrafił to uszanować.
Dziewczę powiodło spojrzeniem za mężczyzną, kiedy ten zbliżył się do drzewa. Fioletowa barwa liści podkreśliła dodatkowo bladość cery mężczyzny, co zdało się Letycji absolutną ironią, bacząc na lecznicze właściwości owego gatunku drzewa. Czarnowłosa ruszyła kilka kroków naprzód, słuchając doskonale znanej jej historii. Od kilku dobrych lat, opowiastka ta kojarzyła jej się jedynie z Hederą, jedną z jej starszych sióstr, która w imię miłości porzuciła swe imię i rodzinę. Od czasu jej ucieczki, historia ta przypominała jej o bolesnej stracie oraz potędze miłości nieznanej jej, ale od zarania dziejów siejącej spustoszenie.
— Złoto niewątpliwie uszlachetniłoby ten niesamowity kolor... — odparła, mając z zamiarze kontynuować wypowiedź, jednak dziwne, niespodziewane mrowienie karku wybiło ją z pantałyku. Letycja poprawiła poły aksamitnej peleryny, czując jak wstrząsa nią dreszcz. Kiedy u licha zrobiło się tak zimno? Powiodła spojrzeniem za sylwetką lorda Bulstrode, dostrzegając wyglądającą zza pnia postać, odzianą w śnieżnobiałą suknię. Ledwo jednak rozchyliła usta, by przemówić, a po kobiecej postaci nie ostał się najmniejszy ślad.
— Widać, że i jej również boleśnie dolega samotność — przemówiła cichym, łagodnym tonem. Nie wyglądało na to, by pojawienie się ducha w jakiś sposób ją dotknęło. — Lordzie Bulstrode — zwróciła się doń bezpośrednio, świdrując go spojrzeniem czarnych jak smoła oczu. Widać było od razu, że zamierza przejść do rzeczy — Czy byłby pan tak miły, by opisać, choćby skrótowo, dnie, podczas których czuje się pan najlepiej? — zapytała miękko, przekrzywiając delikatnie głowę. Takiego pytania z całą pewnością się nie spodziewał, toteż panienka Burke niecierpliwie wyczekiwała jego odpowiedzi.
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lady była zdecydowanie interesującą osobą, choć nie czuł na tyle przywiązania, aby pytać ją o powody jej niesamowitej bladości. To jej życie i jej sprawy, nie miał pojęcia czy młoda kobieta cierpiała na jakiekolwiek choroby, nie było to w końcu wśród nich, szlachty, tak rzadkie. On sam przecież pod wpływem śmierci swojej żony, zapadł na paskudną chorobę, która powoli wycieńczała jego ciało i jedynie magiczna medycyna dawała odrobinę ukojenia. Dlatego korzystał z niej tak często jak to było możliwe, za każdym razem, gdy dopadał go ból fizyczny, dzwonił po magimedyka.
Wprawdzie nie było to jego największym marzeniem... Zostanie królikiem doświadczalnym młodej dziewczyny, brzmi to niezwykle niebezpiecznie, aczkolwiek miała ona w sobie coś, co sprawiało, że wierzył w jej umiejętności. Być może to ta aura osoby tak skupionej na swoim zadaniu, że mogła dokonać rzeczy wielkich i potrzeba było do tego odpowiedniego doświadczenia. Postanowił więc ją wesprzeć i poczuł to już wtedy, gdy trzymając ją w ramionach, spełniała oczekiwania swojej drogiej matki, tańcząc podczas dosyć odległego już sabatu właśnie z lordem Bulstrode. Rozmowa zajęła go bardziej niż którakolwiek, choć ogromna była konkurencja - lady Parkinson była przeurocza, elokwentna i znała się na swoim zajęciu, lady Lastrange ujmowała go przyjemnym głosem i stukotem obcasów tak rytmicznym, że wydawało się, że muzyka nie gra jedynie w tyle, a w niej, w głębi jej duszy.
Sam poczuł chłód na karku, choć wydawało się, że dzisiejszy dzień jest ciepły. Odwrócił się, gdy tylko zdawało mu się, że jest obserwowany przez czyjeś chłodne oczy, jednak, chociaż dostrzegł smutne oczy zjawy, zniknęła ona po mrugnięciu okiem. Cóż mogła czuć, gdy widziała ich tutaj? Chciała dać znak, aby nie przeszkadzali jej w samotności? Czy może słowa lady Burke były prawdziwe? Nakierowały one rozmowę na zupełnie inne tory. Jakby zapomniał o spotkaniu zjawy, która mogła nadal podsłuchiwać dwójkę gdzieś zza koron drzew. - Również? - Podbił temat, przymykając oczy. Jej łagodny uśmiech był niesamowitą nagrodą. Jakże rzadko można było go ujrzeć.
Zdecydowanie nie spodziewał się takiego pytania i doskonale zdawał sobie sprawę, że jego tematem mogło być nic więcej jak jego stan zdrowia. Natura mężczyzny była jednak nieco inna. Choć życie i edukację poświęcił chłodnym kalkulacjom, dusza ciągle poszukiwała piękna - pięknych słów, pięknych melodii, pięknych oczu. Chodź krew w jego żyłach płynęła zawsze spokojnie, nie poddając się przedziwnym uniesieniom, jego myśli ciągle płynęły wartkim strumieniem w stronę doświadczania. Pragnął oderwać stopy od zimnej ziemi, zapomnieć na chwilę o istnieniu wszystkiego poza nim samym. Czym było to uczucie, które potrafiło dla drugiej osoby wieść do boju, doprowadzać do szaleństwa, topić biednych w tęsknocie. Nie wiedział. Wyuczone formułki nauczyły go rozmawiać z pięknymi kobietami, zmysł estety - dostrzegać w nich piękno prawdziwe i szczere, od którego nie mógł oderwać wzroku. Nie uważał lady Burke za klasyczną piękność, widział wiele bardziej zniewalających, dla których mężczyźni padali na kolana i tracili całą swoją godność. Była odbiciem wszystkiego, co powinien prezentować jej ród - czerń jej oczu i srebro skóry, podkreślone ustami, niczym płatek maku. Silne była w niej dziedzictwo Burke'ów, to najważniejsze. Co innego mogło być oczekiwane od dziecka z ich sfer niż szacunek i oddanie ideałom swojej rodziny? Jej młody i niedoświadczony wiek sprawiał, że nie miała wiele więcej. Choć mogła i był tutaj, by w tym pomóc. Odpowiedzią postanowił zaskoczyć kobietę równie mocno co ona jego, tymże pytaniem. Jego wzrok zsunął się w bok, prosto na korę drzewa, na którym na chwilę się zaczepił, a na ustach pojawił się uśmiech, nieco łagodny, nieco zadowolony, trudno było odczytać z niego prawdziwą emocję. Był jednym z tych firmowych. - Dnie, gdy czuję się najlepiej? Z pewnością muszą rozpocząć się pobudką przed południem. Ból nie może być na tyle silny, by przeszkadzał mi w założeniu koszuli. Z rana wypijam filiżankę czarnej kawy... - Zaczął opowiadać powoli. Zaskakująca była prozaiczność tych czynności. - Najlepiej jest skończyć pracę w kilka ledwie godzin, wszystko uzupełnia wieczorny spacer w naszym ogrodzie, nie wiem czy kiedykolwiek go widziałaś lady. Jestem zadania, że żaden inny ród nie posiada piękniejszego. W połowie dnia najlepszym byłoby spędzić choć kilka chwil z piękną kobietą. - W tym momencie zupełnie bezwstydnie ujął palce młodej kobiety, które dotąd spoczywały na korze fioletowego drzewa. Ułożył je na swojej dłoni, nie zamykając jej, co bez problemu dawało jej szansę na cofnięcie ich. - Jestem skłonny stwierdzić, że ten dzień bliski jest ideału.
Wprawdzie nie było to jego największym marzeniem... Zostanie królikiem doświadczalnym młodej dziewczyny, brzmi to niezwykle niebezpiecznie, aczkolwiek miała ona w sobie coś, co sprawiało, że wierzył w jej umiejętności. Być może to ta aura osoby tak skupionej na swoim zadaniu, że mogła dokonać rzeczy wielkich i potrzeba było do tego odpowiedniego doświadczenia. Postanowił więc ją wesprzeć i poczuł to już wtedy, gdy trzymając ją w ramionach, spełniała oczekiwania swojej drogiej matki, tańcząc podczas dosyć odległego już sabatu właśnie z lordem Bulstrode. Rozmowa zajęła go bardziej niż którakolwiek, choć ogromna była konkurencja - lady Parkinson była przeurocza, elokwentna i znała się na swoim zajęciu, lady Lastrange ujmowała go przyjemnym głosem i stukotem obcasów tak rytmicznym, że wydawało się, że muzyka nie gra jedynie w tyle, a w niej, w głębi jej duszy.
Sam poczuł chłód na karku, choć wydawało się, że dzisiejszy dzień jest ciepły. Odwrócił się, gdy tylko zdawało mu się, że jest obserwowany przez czyjeś chłodne oczy, jednak, chociaż dostrzegł smutne oczy zjawy, zniknęła ona po mrugnięciu okiem. Cóż mogła czuć, gdy widziała ich tutaj? Chciała dać znak, aby nie przeszkadzali jej w samotności? Czy może słowa lady Burke były prawdziwe? Nakierowały one rozmowę na zupełnie inne tory. Jakby zapomniał o spotkaniu zjawy, która mogła nadal podsłuchiwać dwójkę gdzieś zza koron drzew. - Również? - Podbił temat, przymykając oczy. Jej łagodny uśmiech był niesamowitą nagrodą. Jakże rzadko można było go ujrzeć.
Zdecydowanie nie spodziewał się takiego pytania i doskonale zdawał sobie sprawę, że jego tematem mogło być nic więcej jak jego stan zdrowia. Natura mężczyzny była jednak nieco inna. Choć życie i edukację poświęcił chłodnym kalkulacjom, dusza ciągle poszukiwała piękna - pięknych słów, pięknych melodii, pięknych oczu. Chodź krew w jego żyłach płynęła zawsze spokojnie, nie poddając się przedziwnym uniesieniom, jego myśli ciągle płynęły wartkim strumieniem w stronę doświadczania. Pragnął oderwać stopy od zimnej ziemi, zapomnieć na chwilę o istnieniu wszystkiego poza nim samym. Czym było to uczucie, które potrafiło dla drugiej osoby wieść do boju, doprowadzać do szaleństwa, topić biednych w tęsknocie. Nie wiedział. Wyuczone formułki nauczyły go rozmawiać z pięknymi kobietami, zmysł estety - dostrzegać w nich piękno prawdziwe i szczere, od którego nie mógł oderwać wzroku. Nie uważał lady Burke za klasyczną piękność, widział wiele bardziej zniewalających, dla których mężczyźni padali na kolana i tracili całą swoją godność. Była odbiciem wszystkiego, co powinien prezentować jej ród - czerń jej oczu i srebro skóry, podkreślone ustami, niczym płatek maku. Silne była w niej dziedzictwo Burke'ów, to najważniejsze. Co innego mogło być oczekiwane od dziecka z ich sfer niż szacunek i oddanie ideałom swojej rodziny? Jej młody i niedoświadczony wiek sprawiał, że nie miała wiele więcej. Choć mogła i był tutaj, by w tym pomóc. Odpowiedzią postanowił zaskoczyć kobietę równie mocno co ona jego, tymże pytaniem. Jego wzrok zsunął się w bok, prosto na korę drzewa, na którym na chwilę się zaczepił, a na ustach pojawił się uśmiech, nieco łagodny, nieco zadowolony, trudno było odczytać z niego prawdziwą emocję. Był jednym z tych firmowych. - Dnie, gdy czuję się najlepiej? Z pewnością muszą rozpocząć się pobudką przed południem. Ból nie może być na tyle silny, by przeszkadzał mi w założeniu koszuli. Z rana wypijam filiżankę czarnej kawy... - Zaczął opowiadać powoli. Zaskakująca była prozaiczność tych czynności. - Najlepiej jest skończyć pracę w kilka ledwie godzin, wszystko uzupełnia wieczorny spacer w naszym ogrodzie, nie wiem czy kiedykolwiek go widziałaś lady. Jestem zadania, że żaden inny ród nie posiada piękniejszego. W połowie dnia najlepszym byłoby spędzić choć kilka chwil z piękną kobietą. - W tym momencie zupełnie bezwstydnie ujął palce młodej kobiety, które dotąd spoczywały na korze fioletowego drzewa. Ułożył je na swojej dłoni, nie zamykając jej, co bez problemu dawało jej szansę na cofnięcie ich. - Jestem skłonny stwierdzić, że ten dzień bliski jest ideału.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Letycja, już od kilku lat fascynowała się magicznymi chorobami, zarówno tymi pochodzenia genetycznego, jak i tymi, które spotykają najzwyklejszych czarodziei. Choć sama nie cierpiała na żadną ze znanych czarodziejom chorób genetycznych, zarówno jej bracia jak i kuzynowie, padli ich ofiarą. Chcąc jak najbardziej przysłużyć się rodowemu dziedzictwu, postawiła sobie za cel, by wynaleźć lek, mogący zwalczyć owe schorzenia. Kochała swą rodzinę ponad życie i uważała, że stanowi ona najistotniejszą dlań wartość. Cena, jaką ponosiła, w postaci zmęczenia i bólu głowy, była niczym, w porównaniu do tego, co mogła osiągnąć.
Panienka Burke, doskonale pamiętała swój pierwszy sabat, podczas którego, lord Bulstrode porwał ją do tańca. Choć nigdy nie przepadała za towarzyskimi spędami szlacheckich rodzin, pierwsze, oficjalne zapoznanie z ich światem, stanowiło stosunkowo bezbolesne, a nawet przyjemne doświadczenie. Być może miało to związek z lordem Bulstrode, który prowadził ją pewnie zarówno w rozmowie jak i tańcu. Zainteresowanie jej pasją, niewątpliwie przełożyło się na poziom sympatii względem owego jasnowłosego mężczyzny. Może to dlatego właśnie tak chętnie zgodziła się na to spotkanie? Ciężko by było jednoznacznie stwierdzić, bacząc na nieprzesadną wylewność panienki Burke.
Chłód ogarniający wątłe ciało młodej adeptki magii, sprawił, że przeszedł ją niemiły dreszcz. Wzdrygnęła się, poprawiając poły aksamitnej peleryny. Niedługo to jednak trwało, nim zarówno zjawa, jak i poczucie magicznego chłodu zniknęły, nie pozostawiając po sobie śladu. Rozbiegane spojrzenie Letycji, skupiło się na Rinnalu, dopiero gdy ten zadał krótkie pytanie. Czy w istocie czuła się ona samotna? Czy słowa przezeń wypowiedziane były tylko słowną pomyłką? Przypatrywała mu się krótką chwilę, zanim ośmieliła się odpowiedzieć na pytanie.
— Naturalnie, każdego człowieka nie raz dopada poczucie samotności, jak widać duchy nie różnią się zbyt wiele w tej kwestii od nas — odparła, bez cienia onieśmielenia. Nie wyglądało, by wzruszyło ją w jakikolwiek sposób owe pytanie. Taka już była jej natura.
Dziewczę słuchało w skupieniu odpowiedzi swego towarzysza, gładząc powierzchnię kory niezwykłego drzewa. Wyglądało na to, że rzeczywiście interesuje ją odpowiedź lorda Bulstrode. Miała wszak obrany cel i nie zamierzała się obijać, nim uda się jej uzdrowić swej rodziny. Takowy wywiad miał za zadanie przybliżyć ją nieco do źródła choroby Rinnala, choć jego dolegliwość nie stanowiła genetycznego schorzenia, była bardzo dobrym miejscem do rozpoczęcia wywiadu. Kto wie, co kryje się za naukowym horyzontem?
Nie wydawała się przejęta gestem mężczyzny, choć wewnątrz niej niewątpliwie zawrzało. Chłód dłoni lorda Bulstrode, wydał jej się zdecydowanie zbyt intensywny, jak na żyjącą istotę. Łagodny uśmiech, który wykrzywiał wargi blondyna, utwierdzał ją jednak w przekonaniu, że jest żyw, co więcej, skłonny do wyrażania emocji. Chcąc jednak uniknąć dwuznaczności owej sytuacji, przesunęła palce nieco bliżej nadgarstka Rinnal'a, pragnąć poznać szybkość biegu jego serca. Cóż za zręczne wyjście z niezręcznej sytuacji!
— Cieszy mnie, lordzie Bulstrode, że moja obecność działa nań kojąco — odrzekła, znowu zdobywając się na blady uśmiech — Pański puls zaś nie świadczy najlepiej o pana zdrowiu. Czy boryka się pan z chronicznym zmęczeniem? — zapytała miękko, dopiero po ni mniej ni więcej a minucie, odrywając dłoń od nadgarstka jegomościa.
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Być może to było właśnie w niej przyciągające. Podobne podejście do ich rodowych problemów. Oboje nie byli z rodu, który odznaczał się bardzo salonowym podejściem, to, że on był nieco bardziej zaznajomiony z nimi to była akurat osobista kwestia Rinnala. Lubił być w centrum uwagi, lubił rozmowy, lubił ciepłe uśmiechy w jego stronę. Czuł się tam jak rybka w wodzie, choć odpoczynkiem od tej atmosfery nie potrafił pogardzić.
Sam uważał, że najbardziej wartościowi ludzie muszą mieć coś do powiedzenia. Pasję dostrzegł w niej od razu i wiedział, że to będzie temat, który ją zajmie, a jego może nawet czegoś nauczy. Rinnal jednak był doskonałym władcą języka, potrafił często wypowiedzieć się na tematy w których miał wiedzę całkiem szczątkową. Wolał jednak o takich właśnie słuchać. Z pewnością nie dorównywał w wiedzy medycznej lady Burke, której nazwisko matki wręcz wskazywało na to, jaka czeka ją przyszłość. Kątem oka wyłapał to, jak dziewczyna poprawiła swój płaszcz. - Czyżbym wybrał złe miejsce na nasze spotkanie, lady? Wyglądasz na zmarzniętą. - spytał, choć właściwie stan jej skóry i szczupłość mogła mówić mu, że pewnie nawet lekki podmuch wiatru mógł sprawić, że będzie jej zimno.
- Ty czujesz się osamotniona? - dopytał dokładniej. Mógł się spodziewać, że wychowano ją tak, by potrafiła znaleźć bardzo prosto odpowiedzi na przeróżne pytania na tyle wymijające, aby nie okazywać swych, mniejszych czy większych, słabości.
Obserwował jej lico, oczekując odpowiedniej reakcji, która nastąpiła właściwie szybciej niż sądził. Była młodą damą, zapewne nie przyzwyczajoną do tego rodzaju przejścia do zupełnie innego tematu. Przyznać trzeba, że nieco chciał ją sprawdzić - jak Burke poradzi sobie w sytuacji, w której pewnie nawet damy z towarzystwa zarumieniłyby się słodko, pokazując najpiękniejsze oblicze kobiety. Nie ma nic wspanialszego niż łagodny róż na bladych policzkach. To dziewczę jednak trzymało fason, pięknym językiem i podejściem tak typowym dla tej damy wybrnęła z niekomfortowej sytuacji niemal z gracją baletnicy. Wywołała na jego twarzy kolejny uśmiech, tym razem szczerze rozbawiony. Rzadki to był widok, objęło nawet jego oczy, które zabłyszczały zadziornie, zupełnie przedziwnie, jakby przebiły się przez złotą maskę miłych słów lorda.
- Owszem, moja droga, borykam się. - powiedział tylko tyle, a w jego głowie urodziła się myśl iście szatańska. Wyobrażenie młodej Burke ze spąsowiałymi policzkami, ciemnymi oczami spuszczonymi w dół. To pomyślał, gdy jej dłoń, znacznie cieplejsza od jego, choć nadal zmarznięta, powędrowała na jego nadgarstek. Taką chciał zobaczyć tę dziewczynę, reagującą na zaloty zupełnie tak, jak dziewczynka, której nie w głowie byli mężczyźni. Może to czas, by pojawił się w jej myślach? To jednak wymaga czasu, zbyt dużo na to jedno krótkie spotkanie. - Czasem sen kradnie moją świadomość nawet na czternaście godzin.
Sam uważał, że najbardziej wartościowi ludzie muszą mieć coś do powiedzenia. Pasję dostrzegł w niej od razu i wiedział, że to będzie temat, który ją zajmie, a jego może nawet czegoś nauczy. Rinnal jednak był doskonałym władcą języka, potrafił często wypowiedzieć się na tematy w których miał wiedzę całkiem szczątkową. Wolał jednak o takich właśnie słuchać. Z pewnością nie dorównywał w wiedzy medycznej lady Burke, której nazwisko matki wręcz wskazywało na to, jaka czeka ją przyszłość. Kątem oka wyłapał to, jak dziewczyna poprawiła swój płaszcz. - Czyżbym wybrał złe miejsce na nasze spotkanie, lady? Wyglądasz na zmarzniętą. - spytał, choć właściwie stan jej skóry i szczupłość mogła mówić mu, że pewnie nawet lekki podmuch wiatru mógł sprawić, że będzie jej zimno.
- Ty czujesz się osamotniona? - dopytał dokładniej. Mógł się spodziewać, że wychowano ją tak, by potrafiła znaleźć bardzo prosto odpowiedzi na przeróżne pytania na tyle wymijające, aby nie okazywać swych, mniejszych czy większych, słabości.
Obserwował jej lico, oczekując odpowiedniej reakcji, która nastąpiła właściwie szybciej niż sądził. Była młodą damą, zapewne nie przyzwyczajoną do tego rodzaju przejścia do zupełnie innego tematu. Przyznać trzeba, że nieco chciał ją sprawdzić - jak Burke poradzi sobie w sytuacji, w której pewnie nawet damy z towarzystwa zarumieniłyby się słodko, pokazując najpiękniejsze oblicze kobiety. Nie ma nic wspanialszego niż łagodny róż na bladych policzkach. To dziewczę jednak trzymało fason, pięknym językiem i podejściem tak typowym dla tej damy wybrnęła z niekomfortowej sytuacji niemal z gracją baletnicy. Wywołała na jego twarzy kolejny uśmiech, tym razem szczerze rozbawiony. Rzadki to był widok, objęło nawet jego oczy, które zabłyszczały zadziornie, zupełnie przedziwnie, jakby przebiły się przez złotą maskę miłych słów lorda.
- Owszem, moja droga, borykam się. - powiedział tylko tyle, a w jego głowie urodziła się myśl iście szatańska. Wyobrażenie młodej Burke ze spąsowiałymi policzkami, ciemnymi oczami spuszczonymi w dół. To pomyślał, gdy jej dłoń, znacznie cieplejsza od jego, choć nadal zmarznięta, powędrowała na jego nadgarstek. Taką chciał zobaczyć tę dziewczynę, reagującą na zaloty zupełnie tak, jak dziewczynka, której nie w głowie byli mężczyźni. Może to czas, by pojawił się w jej myślach? To jednak wymaga czasu, zbyt dużo na to jedno krótkie spotkanie. - Czasem sen kradnie moją świadomość nawet na czternaście godzin.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Letycji w istocie daleko było do salonowych lwic, dla których, każde spotkanie szlacheckich rodów stanowiło niebywałą okazję do zaprezentowania zarówno swej zniewalającej urody jak i wrodzonego wdzięku. Nie lubiła czuć na sobie natarczywych spojrzeń, jeśli miały stanowić jedynie aprobatę względem jej fizycznej prezencji. Nie przepadała za pustymi pochlebstwami, sama również nigdy nie była pod tym względem nazbyt rozrzutna; zdobywała się na słowa pochwały jedynie, gdy była absolutnie przekonana o wspaniałości dzieła, wynalazku, czy nawet kreacji samej natury. Może właśnie przez to, a raczej dzięki temu, nigdy nie otaczał jej wianuszek wiernych wielbicieli, co przyjmowała z niewątpliwą ulgą, nie cierpiąc bycia w centrum zainteresowania.
— Ależ skąd, to zapewne wina tej zjawy — odparła cicho, kręcąc głową —Nie, nie czuję się osamotniona — odpowiedziała lakonicznie na jego pytanie, nie siląc się na dalsze tłumaczenia. Od kiedy powróciła ze szkoły do rodzinnej posiadłości, nie odczuwała samotności tak boleśnie, jak za czasów szkolnych. Nieustannie otoczona krewnymi, często szukała ucieczki od nadmiaru towarzystwa; jej dębowe biureczko w maleńkim gabinecie, na którym piętrzyły się stosy opasłych woluminów stanowiły jej ukochaną samotnię. Introwertyczna natura nieraz brała górę nad przywiązaniem do rodziny, sprawiając, że Letycja odpowiednio dzieliła swój czas zarówno na zdobywanie wiedzy jak i spędzanie czasu w rodzinnym gronie. Równowaga wszak była podstawą jej wewnętrznego spokoju, którym cechowała się już od najmłodszych lat.
Dziewczę prędko wyczuło na sobie spojrzenie srebrzystoszarych tęczówek, ze zdziwieniem zauważając, że nie jest przepełnione natarczywym zainteresowaniem, a czystym rozbawieniem. Nie odwróciła jednak wzroku od lorda Bulstrode, jak by to zapewne uczyniła każda inna dama. Patrzyła nań niemalże z obojętnością, tak typową dla wyrazu jej bladego lica. Całe szczęście, nie wiedział, że jedynie z pomocą siły woli nie opuściła ciemnego spojrzenia. Nikt wszak wcześniej nie porwał się na tak śmiały wobec niej gest, niemożliwe więc było, by przyjęła owy gest z zupełną obojętnością.
Otrzymawszy odpowiedź od swego towarzysza, posłała mu pełne zdziwienia spojrzenie. Jego organizm musiał być absolutnie wycieńczony, skoro potrzebował na regenerację tak wielu godzin. Zamyśliła się na krótką chwilę, wciąż czując mrowienie na opuszkach palców, z pomocą których zmierzyła puls lorda Bulstrode. Chłód jego bladej skóry niewątpliwie nie działał na korzyść zdrowotną Rinnal'a.
— Często się to zdarza? — spytała cicho, na powrót lustrując jego bladą twarz ciemnym spojrzeniem — A może zauważył pan jakiś wzorzec, jakieś konkretne zdarzenie, które by sprawiało, że pańskie ciało potrzebuje tak dużo czasu do regeneracji? — kolejne pytanie padło z jej karminowych ust, gdy kolejny podmuch wiatru porwał z magicznego drzewa setki purpurowych listków, pozwalając im leniwie opaść na ziemię.
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zauważył szybko, że nie interesują jej pięknie opakowane słowa. Tak często na salonowych przyjęciach były one właśnie tym pięknym, złotym prezentem w złotym pudełku ze starannie zawiązaną kokardą na samym środku, a jego zawartość raczej nie dorównywała nawet w połowie samemu pięknu opakowania. I choć był niemal mistrzem ubierania takich dialogów, wdzięczny był, że mógł od tego stanu odpocząć. Tego oczekiwał od spokoju swobodnych rozmów na osobności, tych z jasno ustalonym tematem, tym razem będącym po prostu zainteresowaniami młodej panny Burke. Imponowała mu swoją pewnością, ubraniem całej swojej osoby w niesamowitą maskę, tak cenioną przez jego ród. Nawet drgnienie powieki nie sprawiło, że miał małą wątpliwość co do pewności jej działania - jej chłodnego ciemnego spojrzenia skierowanego na niego, które przynajmniej próbowało wywyższyć się ponad mężczyznę. I nie udało się wcale nie ze względu na jego wzrost! Skądże, wyglądała jakby mogła stłamsić go w zarodku i pozostawić zupełnie nagiego odczuciom, które miał, ale została zatrzymana przez ukrycie intencji emocjami - tymi, które były prawdziwe, nieudawane, ale pozwalały oddalić prawdziwe plany gdzieś daleko od tego momentu, w którym właśnie zastygli. Uniknął natarczywego, przepełnionego zadziornością i flirtem spojrzenia, zamiast tego zastąpiony został szczerym rozbawieniem, oceną jej niewinnego podejścia. Zupełny brak reakcji na jego zaczepki również dużo mówił, bardziej o zamknięciu i ukryciu tego, co znajdowało się pod maską, niżeli temu, że naprawdę nie ruszyło jej to w ogóle.
Nie był już właściwie zainteresowany swoim stanem zdrowia, ale próbował swoim zachowaniem wedrzeć się pod otoczkę obojętności. Co mogła mieć w środku? Co tak bardzo chciała ukrywać? Nie poruszył dłonią ni milimetr, gdy sprawdzała jego puls. Jego serce nie biło mocniej, tętno nie przyspieszyło ani odrobinę. Był w pełni spokojny.
- Zazwyczaj po zastosowaniu zaklęć leczniczych. Cóż w tym dziwnego? Zapewne moje ciało musi odpocząć, by ponownie zacząć działać w pełni sprawnie. - Przyznał. Nie był kompletnym laikiem. Lata rozmów z medykami, określania swoich dolegliwości trochę nauczyły go w jaki sposób oceniać stan swojego zdrowia, choćby po to, by sprawnie i bez problemu móc powiedzieć magimedykom co mu dolega i która część ciała dokładnie go boli. - Jakie masz doświadczenia z profesjonalistami, lady? Znam ich wielu, więc gdybyś tylko chciała, mógłbym polecić Cię na uczennicę...
Wyszedł z tą inicjatywą wiedząc o jej zainteresowaniu, jednak pewien był, że nie zdążyła załapać wiele praktyki w tak młodym wieku.
Nie był już właściwie zainteresowany swoim stanem zdrowia, ale próbował swoim zachowaniem wedrzeć się pod otoczkę obojętności. Co mogła mieć w środku? Co tak bardzo chciała ukrywać? Nie poruszył dłonią ni milimetr, gdy sprawdzała jego puls. Jego serce nie biło mocniej, tętno nie przyspieszyło ani odrobinę. Był w pełni spokojny.
- Zazwyczaj po zastosowaniu zaklęć leczniczych. Cóż w tym dziwnego? Zapewne moje ciało musi odpocząć, by ponownie zacząć działać w pełni sprawnie. - Przyznał. Nie był kompletnym laikiem. Lata rozmów z medykami, określania swoich dolegliwości trochę nauczyły go w jaki sposób oceniać stan swojego zdrowia, choćby po to, by sprawnie i bez problemu móc powiedzieć magimedykom co mu dolega i która część ciała dokładnie go boli. - Jakie masz doświadczenia z profesjonalistami, lady? Znam ich wielu, więc gdybyś tylko chciała, mógłbym polecić Cię na uczennicę...
Wyszedł z tą inicjatywą wiedząc o jej zainteresowaniu, jednak pewien był, że nie zdążyła załapać wiele praktyki w tak młodym wieku.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć panna Burke nie wyglądała na nazbyt przejętą ciekawością swego towarzysza, toczyła wewnętrzną walkę, aby tylko nie pozwolić sobie na zbyt swobodny komentarz względem zainteresowania lorda Bulstrode. Każdy, kto choć odrobinę ją znał, doskonale wiedział, że pytając o podobne rzeczy, sprawa, że dziewczę czuje się niczym dzika zwierzyna w potrzasku. Podobnych kwestii nie poruszała nawet podczas rozmów z rodziną, świat jej uczuć pozostawał skrupulatnie zamknięty zarówno dla postronnego widza jak i ojcowskiego oka. Zachowywała się podobnie co i listki mimozy wstydliwej, które pod wpływem najmniejszego choćby dotyku zdawały się więdnąć, nie zachwycając już wcale zaintrygowanej dotychczas pary oczu. Jedynie nadgryziony zębem czasu dziennik krył na swoich pożółkłych już stronicach wszystkie emocje i uczucia wstrząsające młodym i niedoświadczonym sercem.
Rozbawienie, wręcz bijące ze srebrzysto-szarych tęczówek lorda Bulstrode sprawiło, że poruszyła się niespokojnie, postępując kilka kroków naprzód. Zdecydowanie nie podobało jej się gdy tak na nią patrzył, jakby próbował się przedrzeć, przez jej starannie uformowaną tarczę obojętności. Na próżno jednak, bo Letycja poddała pojedynek, zerkając na majaczące w oddali, smukłe sylwetki drzew.
Kolejne słowa towarzysza, sprawiły, że poczuła się ni mniej ni więcej, co niemający zielonego pojęcia o ludzkim ciele podlotek. Przemówiła po dłuższej chwili, tonem cichym, zdecydowanie cichszym niż dotychczas.
— Naturalnie, lordzie Bulstrode, ma pan całkowitą rację — przyznała, przenosząc nań spojrzenie ciemnych jak smoła oczu. Wciąż jednak wyglądała, jakby nie przejęła się zupełnie jego słowami, choć w istocie było zupełnie inaczej. Nie przywykła jeszcze by w tak bezpośredni sposób kwestionować jej wiedzę. Mimo to, prędko zebrała się w sobie, by tonem równie neutralnym co i obojętnym odpowiedzieć na jego pytanie.
— Dotychczas nauczał mnie jeden z emerytowanych uzdrowicieli, daleki kuzyn od strony matki — odparła rzeczowo — Nie śmiałabym odmówić podobnej propozycji, o ile oczywiście uzyskam zgodę swego szanownego brata — dodała, wcale nie łagodniej. Nie zapowiadało się, by dzisiejszego popołudnia, lord Bulstrode, miałby się przebić przez pancerz obojętności i chłodu owego, czarnowłosego dziewczęcia.
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rinnal nie znał swojej towarzyszki niemal w ogóle, choć przyznać trzeba było, że w tych okolicznościach był o wiele bardziej zachęcony, by podjąć temat jej osoby. Widział również, całkiem wyraźnie, że ona tego unikała. Kobiety ponoć lubiły rozmawiać o swoich zainteresowaniach, o swoich nowych błyskotkach, jednak zazwyczaj między sobą. Ciekawiło go, kto mógł być dla niej na tyle bliski, by potrafiła rozmawiać na takie tematy. Nie widział jej podczas sabatu w towarzystwie żadnej szlachcianki. Laettia trzymała się swoich braci i kuzynów. Wydawało się to typową cechą jej rodu - Burke’owie czasami zdawali się być rozumiani wyłącznie przez siebie nawzajem.
- Po tylu latach zmagania się z własnym ciałem już nieco je znam. - przyznał tylko. Czasem potrafił założyć, jaki to kolejny ból go zamęczał, mimo iż zazwyczaj polegał w tym temacie na swoich magimedykach, często zaprzyjaźnionych przez długą współpracę. Jej odpowiedzi były tak idealnie dyplomatyczne. Zastanawiał się aż czy nie zostały wtarte siłą w jej pamięć. Nie był to zarzut - sam znał wiele takich zdań, których nie używałby gdyby tak nie wypadało. - Na pewno jest specjalistą, ze względu na pochodzenie Twojej matki. - przyznał. Tak, wiedział, z jakiego rodu pochodziła matka Laetitii, w końcu była siostrą nestora zaprzyjaźnionego rodu. Powinna pojąć, że będzie na językach przez jeszcze bardzo długi czas ze względu na niesamowitą sytuację, która przydarzyła się Edgarowi. Tworzyło to z kobiety naprawdę dobrą partię, nawet jeśli nie była typem kokieterki. - Rozsądnie.
Uniósł spojrzenie na drzewo, z którego mocniejszy podmuch wiatru zerwał ponownie kilka purpurowych liści, z czego jeden bez większego wysiłku udało mu się pochwycić. - Zdarza Ci się podróżować, lady? - spytał, co było jedynie następstwem ciągu myślowego, który utworzył się w jego jasnowłosej głowie. Zastanawiało go czy ta młodziutka dziewczyna zwiedziła więcej świata niżeli on - błędny rycerz, który zapuścił korzenie głęboko w Bulstrode Park.
- Po tylu latach zmagania się z własnym ciałem już nieco je znam. - przyznał tylko. Czasem potrafił założyć, jaki to kolejny ból go zamęczał, mimo iż zazwyczaj polegał w tym temacie na swoich magimedykach, często zaprzyjaźnionych przez długą współpracę. Jej odpowiedzi były tak idealnie dyplomatyczne. Zastanawiał się aż czy nie zostały wtarte siłą w jej pamięć. Nie był to zarzut - sam znał wiele takich zdań, których nie używałby gdyby tak nie wypadało. - Na pewno jest specjalistą, ze względu na pochodzenie Twojej matki. - przyznał. Tak, wiedział, z jakiego rodu pochodziła matka Laetitii, w końcu była siostrą nestora zaprzyjaźnionego rodu. Powinna pojąć, że będzie na językach przez jeszcze bardzo długi czas ze względu na niesamowitą sytuację, która przydarzyła się Edgarowi. Tworzyło to z kobiety naprawdę dobrą partię, nawet jeśli nie była typem kokieterki. - Rozsądnie.
Uniósł spojrzenie na drzewo, z którego mocniejszy podmuch wiatru zerwał ponownie kilka purpurowych liści, z czego jeden bez większego wysiłku udało mu się pochwycić. - Zdarza Ci się podróżować, lady? - spytał, co było jedynie następstwem ciągu myślowego, który utworzył się w jego jasnowłosej głowie. Zastanawiało go czy ta młodziutka dziewczyna zwiedziła więcej świata niżeli on - błędny rycerz, który zapuścił korzenie głęboko w Bulstrode Park.
Rinnal Bulstrode
Zawód : ekonomista
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Nie wiem o czym myśleć mam,
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
żeby mi się przyśnił taki świat,
w którym się nie boję spać.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Letycja, w istocie, nie potrafiła znaleźć powierniczki swych sekretów wśród przedstawicielek szlachetnych rodów. Zbyt głośne, zbyt szczebiotliwe zdawały się panny podobne jej wiekiem, te starsze z kolei zbyt dumne i zbyt wyrafinowane, by mogła czuć się wśród nich swobodnie. Nie pozostało jej toteż nic innego, by wśród własnej rodziny szukać interesującej rozmowy, nie przekraczającej jednak granic jej własnych emocji i uczuć. Nie lubiła się nimi dzielić nawet z najbliższymi, mając to za oznakę słabości i tkliwego charakteru.
Pokiwała głową na słowa swego towarzysza, zastanawiając się głęboko nad jego intencjami. Może rzeczywiście nie miał nic uwłaczającego na myśli? Letycja na krótko zacisnęła czerwone wargi, czując się jakby znowu powiedziała coś wyjątkowo niemądrego. Miała sobie za złe, że słowa lorda Bulstrode wywoływały weń poczucie niepokoju.
— Niemal pół wieku poświęcił magii leczniczej, teraz jednak sam boryka się ze zdrowiem — odpowiedziała, przyglądając się czarodziejowi. Wyglądało na to, że tematyka ich rozmowy zaczyna nieco odbiegać od stanu zdrowia Rinnala, co Letycja przyjęła z odrobiną smutku. Wiedziała jednak doskonale, że nie należy naciskać, znali się zdecydowanie zbyt krótko, by mogła nalegać. Posłała w jego stronę pełne zdziwienia spojrzenie, kiedy zapytał ją o podróże. Skąd u licha przyszło mu to do głowy?
— Wyjątkowo rzadko — wyjawiła — Nie jestem przesadną entuzjastką podróży, zdecydowanie preferuję domowe zacisze — dodała, wiodąc spojrzeniem po szarych, kłębiastych chmurach czających się nad ich głowami. Panna Burke była niemal pewna, że jeszcze nieco ponad kwadrans, a deszcz przemoczy ich do suchej nitki. Uznawszy to za znak, by wracać do rodowej posiadłości, zwróciła się do Rinnal'a.
— Obawiam się, że jeszcze chwila, a może nas zastać ulewa, powinniśmy już wracać — zasugerowała, czekając cierpliwie na jego reakcję. Doskonale wiedziała, że deszcz z całą pewnością nie pomógł by lordowi Bulstrode w powrocie do zdrowia, co z całą pewnością było intencją mężczyzny. Dwójka ruszyła nieśpiesznie w stronę rodowej posiadłości Letycji, z niepokojem spoglądając w stronę burzowych chmur. Całe szczęście udało im się umknąć przed ulewą, co oboje przyjęli z nieopisaną ulgą.
zt razy 2
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
11.11.1957
Nie widziały się od dłuższego czasu, od kiedy Prim pożyczyła jej książki, ale ostatnio była w Durham, a lady Burke znalazła na swoim łóżku liścik od panny Crabbe. Od tego czasu spotykały się regularnie na małych treningach tylko we dwie. Spotkania raz w tygodniu weszły Primrose w nawyk i już nie wyobrażała sobie poranka bez tej aktywności. Rzucanie zaklęć patrzenie na ich efekt sprawiało jej wiele satysfakcji, choć kiedy miała spotkanie z Mathieu realnie się bała i przed rzuceniem pierwszego zaklęcia czarnomagiczego miała opory, ale gdy już je rzuciła, było tylko łatwiej.
Nie rozpowiadała na razie na około, że praktykuje czarną magię. Jedynie najbliższa rodzina wiedziała i Evandra. Nawet Ares nie wiedział, a ta myśl sprawiła, że pierścionek zaręczynowy ciążył jej na palcu niczym kamień.
Ubrana w ciepłe spodnie z wełny na szelkach, wysokie buty, ciemną koszulę i na to gruby żakiet, z przewiązaną jedwabną apaszką wokół szyi udała się pod zaczarowane drzewo na ziemiach jej rodu. To tutaj spotykały się od jakiegoś czasu i oddawały się praktykom magicznym. W takim miejscu jak to można było zapomnieć, że toczy się wojna. Ścierają się ze sobą dwie idee. Nie było jej łatwo. List od Evandry mocno ją przybił, miała nadzieję spotkać przyjaciółkę na koncercie za cztery dni. Mieli z Xavierem wiele czasu aby go przygotować a i tak czuła, że o czymś zapomnieli. Ostatnio nie miała zbyt wiele czasu dla siebie, wciąż w ruchu, wciąż w pracy. Pochłaniały ją całkowicie zadania związane z koncertem, codziennie ćwiczyła po parę godzin dziennie, dochodziły do tego objazdy po Durham, spotkania z miejscową ludnością i jeszcze akcja zimowa Aquili. Był listopad a czuła jakby nic jeszcze w tej kwestii nie zrobiła, a przecież zebrane środki miały służyć do wybudowania jadłodajni i ochronki dla potrzebujących na okres zimowy.
Stojąc pod drzewem patrzyła w dal, na rozległe tereny Durham. Nie były tak duże jak York, w którym miała zamieszkać, ale były jej domem. Czuła się w obowiązku o nie dbać jako lady Burke. Ludzie wierzyli, że lordowie Durham się o nich zatroszczą i to był jej plan. Z błogosławieństwem Edgara mogła swobodnie działać. Dojrzała zbliżającą się w jej stronę Forkę z oddali i uniosła do góry dłoń w geście powitania.
-Jak twój nastrój dzisiaj? – Zapytała kiedy ta była już bliżej.
Wokół drzewa, którym był stałym miejscem ich praktyk krążyły legendy odnośnie ducha, który je zamieszkiwał. Spojrzała na nie jakby oczekiwała, że tym razem może się im objawi. Od kiedy zaczęły swoje treningi nic takiego nie miało miejsca.
Nie widziały się od dłuższego czasu, od kiedy Prim pożyczyła jej książki, ale ostatnio była w Durham, a lady Burke znalazła na swoim łóżku liścik od panny Crabbe. Od tego czasu spotykały się regularnie na małych treningach tylko we dwie. Spotkania raz w tygodniu weszły Primrose w nawyk i już nie wyobrażała sobie poranka bez tej aktywności. Rzucanie zaklęć patrzenie na ich efekt sprawiało jej wiele satysfakcji, choć kiedy miała spotkanie z Mathieu realnie się bała i przed rzuceniem pierwszego zaklęcia czarnomagiczego miała opory, ale gdy już je rzuciła, było tylko łatwiej.
Nie rozpowiadała na razie na około, że praktykuje czarną magię. Jedynie najbliższa rodzina wiedziała i Evandra. Nawet Ares nie wiedział, a ta myśl sprawiła, że pierścionek zaręczynowy ciążył jej na palcu niczym kamień.
Ubrana w ciepłe spodnie z wełny na szelkach, wysokie buty, ciemną koszulę i na to gruby żakiet, z przewiązaną jedwabną apaszką wokół szyi udała się pod zaczarowane drzewo na ziemiach jej rodu. To tutaj spotykały się od jakiegoś czasu i oddawały się praktykom magicznym. W takim miejscu jak to można było zapomnieć, że toczy się wojna. Ścierają się ze sobą dwie idee. Nie było jej łatwo. List od Evandry mocno ją przybił, miała nadzieję spotkać przyjaciółkę na koncercie za cztery dni. Mieli z Xavierem wiele czasu aby go przygotować a i tak czuła, że o czymś zapomnieli. Ostatnio nie miała zbyt wiele czasu dla siebie, wciąż w ruchu, wciąż w pracy. Pochłaniały ją całkowicie zadania związane z koncertem, codziennie ćwiczyła po parę godzin dziennie, dochodziły do tego objazdy po Durham, spotkania z miejscową ludnością i jeszcze akcja zimowa Aquili. Był listopad a czuła jakby nic jeszcze w tej kwestii nie zrobiła, a przecież zebrane środki miały służyć do wybudowania jadłodajni i ochronki dla potrzebujących na okres zimowy.
Stojąc pod drzewem patrzyła w dal, na rozległe tereny Durham. Nie były tak duże jak York, w którym miała zamieszkać, ale były jej domem. Czuła się w obowiązku o nie dbać jako lady Burke. Ludzie wierzyli, że lordowie Durham się o nich zatroszczą i to był jej plan. Z błogosławieństwem Edgara mogła swobodnie działać. Dojrzała zbliżającą się w jej stronę Forkę z oddali i uniosła do góry dłoń w geście powitania.
-Jak twój nastrój dzisiaj? – Zapytała kiedy ta była już bliżej.
Wokół drzewa, którym był stałym miejscem ich praktyk krążyły legendy odnośnie ducha, który je zamieszkiwał. Spojrzała na nie jakby oczekiwała, że tym razem może się im objawi. Od kiedy zaczęły swoje treningi nic takiego nie miało miejsca.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ciężkie momenty ostatnich tygodni spędzały sen z powiek młodej czarownicy, lecz z każdym dniem uspokajała się i przyzwyczajała do obecnej sytuacji. Nie czuła już, aż tak wielkiej swobody, gdy przychodziło jej odwiedzać szlacheckie i konserwatywne znajomości. Już nawet nie chodziło o konwenanse, których wymagały sytuacje, ale przede wszystkim musiała ważyć na słowa jeszcze bardziej, trzymając całkowicie język za zębami. Wyczulić w jakimś sensie swoją spostrzegawczość i zachować wszelkie środki ostrożności. Odwiedzanie Durham było wizytą w leżu mrocznego potwora, szczególnie po tym gdy jej przypuszczenia układały się w logiczną całość. Lecz czy odwiedzała mężczyzn tej rodziny? Nie. Odwiedzała przyjaciółkę, z którą od zawsze dzieliła pasję, to wychylania się spod typowego wzorca kobiety. Dawało jej to jakąś siłę, aby nie oczekiwać podstępu – zresztą, przecież nie stanowiła chyba dla nikogo realnego zagrożenia, więc dlaczego sumienie chciało, aby myślała o sobie, jak o kimś na kogo będą patrzeć jak na wroga?
Kobaltowy rant spódnicy zafurkotał, a silne pociągnięcie odpowiednich guzików, poluzowało materiał, pozwalając mu schować się w torbie. Niestety, panna Crabbe nie mogła pozwolić sobie na chadzanie po Londynie w spodniach – czarodziejskie społeczeństwo nie przyjmowało chętnie mugolskiej mody, a te odważne i bardziej wyzwolone jednostki, mogły jedynie pozwolić sobie na spodnie w bardzo konkretnych sytuacjach. Forsythia nie chciała narażać się na kolejne spojrzenia, więc wykorzystała po prostu sprytnie uszytą spódnicę, pod którą ubrała spodnie i tak przemknęła przez Londyn, aby w Durham pozbyć się materiału, wiedząc, że nikogo tym nie zgorszy. Do zamku się raczej nie miały wybierać, a oczy natury na szczęście nie kwitły plotkami.
Granatowy płaszczyk zajaśniał na wzgórzu, a czarna koszula, kobaltowe spodnie i ciemne buty z wysoką cholewką, niemal łudząco wyglądały, jak gdyby w kierunku lady Burke, zmierzał właśnie nowy amant, chcący stanąć w szranki z innymi zalotnikami. Jednie dłuższe włosy, rozwiane w nieładzie, kobiece kształty i delikatne rysy, świadczyły, że wcale tak nie było.
Możliwe, że ścieranie się na zaklęcia z kimś z rodu Burke, nie było najmądrzejszym posunięciem, lecz przecież nie było to wybryk, a rutyna, którą młode kobiety zdążyły sobie wypracować. Miała nie odstawać od swych zachowań, więc jak najbardziej w porządku, wydawało jej się kontynuowanie spotkań z Prim. Zresztą, nic nie oczyszczało umysłu bardziej niżeli adrenalina podszyta zabawą, wszak nie były to treningi na śmierć i życie, ale pozwały przećwiczyć biegłość w posługiwaniu się zaklęciami.
Zamachała w kierunku lady Burke, gdy tylko jej spojrzenie ujrzało znajomą sylwetkę, a lekki uśmiech podniósł szczypane chłodem policzki. Słysząc pytanie, machnęła lekko ręką, wzdychając przeciągle. – Najchętniej leżałabym dziś pod ciepłym kocem i zanurzyła w jakiejś lekturze – wyznała szczerze. Szara i smętna listopadowa pogoda nie zachęcała do rozrywek, a Forsycja była iście wiosenną pannicą, która zaraz po skończonym lecie, pragnęła słonecznych dni i budzącej się do życia natury. Była zmęczona pracą, obowiązkami, a dodatkowy stres, jaki ostatnio odczuwała, nie wpływał na jej nastrój najlepiej, lecz… jakie to miało znaczenie skoro już się tu pojawiła? – A jak ty się miewasz? – zapytała, jednocześnie wyciągając różdżkę i obracając nią zwinnie między palcami. – Coś się stało? – uniosła brew i wbiła pytające spojrzenie w szlachetne oczy Prim.
Kobaltowy rant spódnicy zafurkotał, a silne pociągnięcie odpowiednich guzików, poluzowało materiał, pozwalając mu schować się w torbie. Niestety, panna Crabbe nie mogła pozwolić sobie na chadzanie po Londynie w spodniach – czarodziejskie społeczeństwo nie przyjmowało chętnie mugolskiej mody, a te odważne i bardziej wyzwolone jednostki, mogły jedynie pozwolić sobie na spodnie w bardzo konkretnych sytuacjach. Forsythia nie chciała narażać się na kolejne spojrzenia, więc wykorzystała po prostu sprytnie uszytą spódnicę, pod którą ubrała spodnie i tak przemknęła przez Londyn, aby w Durham pozbyć się materiału, wiedząc, że nikogo tym nie zgorszy. Do zamku się raczej nie miały wybierać, a oczy natury na szczęście nie kwitły plotkami.
Granatowy płaszczyk zajaśniał na wzgórzu, a czarna koszula, kobaltowe spodnie i ciemne buty z wysoką cholewką, niemal łudząco wyglądały, jak gdyby w kierunku lady Burke, zmierzał właśnie nowy amant, chcący stanąć w szranki z innymi zalotnikami. Jednie dłuższe włosy, rozwiane w nieładzie, kobiece kształty i delikatne rysy, świadczyły, że wcale tak nie było.
Możliwe, że ścieranie się na zaklęcia z kimś z rodu Burke, nie było najmądrzejszym posunięciem, lecz przecież nie było to wybryk, a rutyna, którą młode kobiety zdążyły sobie wypracować. Miała nie odstawać od swych zachowań, więc jak najbardziej w porządku, wydawało jej się kontynuowanie spotkań z Prim. Zresztą, nic nie oczyszczało umysłu bardziej niżeli adrenalina podszyta zabawą, wszak nie były to treningi na śmierć i życie, ale pozwały przećwiczyć biegłość w posługiwaniu się zaklęciami.
Zamachała w kierunku lady Burke, gdy tylko jej spojrzenie ujrzało znajomą sylwetkę, a lekki uśmiech podniósł szczypane chłodem policzki. Słysząc pytanie, machnęła lekko ręką, wzdychając przeciągle. – Najchętniej leżałabym dziś pod ciepłym kocem i zanurzyła w jakiejś lekturze – wyznała szczerze. Szara i smętna listopadowa pogoda nie zachęcała do rozrywek, a Forsycja była iście wiosenną pannicą, która zaraz po skończonym lecie, pragnęła słonecznych dni i budzącej się do życia natury. Była zmęczona pracą, obowiązkami, a dodatkowy stres, jaki ostatnio odczuwała, nie wpływał na jej nastrój najlepiej, lecz… jakie to miało znaczenie skoro już się tu pojawiła? – A jak ty się miewasz? – zapytała, jednocześnie wyciągając różdżkę i obracając nią zwinnie między palcami. – Coś się stało? – uniosła brew i wbiła pytające spojrzenie w szlachetne oczy Prim.
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Łączyło je wiele i równie wiele dzieliło. Sythia była tego świadoma, a Primrose? Żyła w nieświadomości, że przyjaciółka podjęła już decyzje i powoli acz uparcie dążyła do jej realizacji. Już od momentu pożyczenia książek, ale tego lady Burke nie wiedziała. Tak samo jak panna Crabbe nie miała świadomości, że młodą arystokratką targają różne emocje, często sprzeczne, że jej poukładane życie przestało być tak uporządkowane jakby sobie tego życzyła. Primrose starała się trzymać emocje na wodzy, nie pozwalając im wypłynąć na wierzch. Jedynie w zaciszu domowym mogła mieć wątpliwości wymalowane na twarzy. Widziała horror wojny w oczach bezbronnych dzieci, w spracowanych rękach mieszkańców hrabstwa, których ostatnio wraz z Xavierem odwiedzała. Widziała jak działania odbijają się na jej rodzinie, jak wracają poturbowani, złamani, ranni nie tylko fizycznie. Konflikt odbijał się na wszystkich nawet jeżeli rebelianci mieli ich za zimnych, bezdusznych zabójców kąpiących się w krwi mugoli. Starali się jednak żyć normalnie, jeżeli można było coś jeszcze nazwać normalnością. Prowadzili dalej rodzinne biznesy, zgłębiali naukę, kontynuowali badania, ale wszystko to na tle wojny, a każdy dzień rzekomej normalności był przetykany tymi, w których wojna odcisnęła swoje piętno.
Straty w znajomych, ból najbliższych i próba zrozumienia o co jeszcze walczyli? O ideę, o wolność, o możliwość życia jawnie czy może już nie potrafili żyć inaczej i wojna stała się ich codziennością, nową normalnością? Mogła mówić, że jest bezpieczna w Durham, w Londynie ale nikt nie wiedział co przyniesie jutro i choć cieszyła się ze spotkania z Forsythią, tak odbywało się w cieniu ludzkich złości. Uśmiechnęła się delikatnie na słowa panny Crabbe. Koc i książka, kiedy miała ostatnio możliwość spędzenia w ten sposób czasu? W sierpniu? Chyba wtedy ostatni raz czuła spokój i beztroskę.
Primrose urodziła się w maju. Jako jedna z nielicznych w rodzinie. Bracia i kuzyni byli zimowymi dziećmi jak na lordów Durham przystało, a ona.. nie dość że Krukon wśród Ślizgonów to jeszcze majowe dziecko. Co poszło nie tak? Pomimo tego lubiła jesień, tą we wrześniu kiedy wszystko mieniło się kolorami czerwieni i żółci oraz tą ponurą listopadową, gdy mgła osiadała tuż przy ziemi tworząc miękką kołdrę wyciszającą świat.
-Myślę, że uda ci się znaleźć chwilę czasu na dobrą lekturę - odpowiedziała, choć ciężko było stwierdzić kiedy to nastąpi. Słysząc pytanie pokręciła głową. - Nic takiego, dużo pracy ale nic z czym nie dałabym sobie rady.
Nie miała w zwyczaju marudzić i narzekać, okazywanie słabości nie leżało w naturze lady Burke, ani tym bardziej szlachty. Mieli być niezniszczalni, silni bo jak słabeusz może przewodzić innym? - Pewnie nie słyszałaś, ale z dniem 31 października zostałam narzeczoną lorda Aresa Carrow.
Z tymi słowami pokazała przyjaciółce pierścionek zaręczynowy, który pysznił się na jej palcu. W tym momencie usłyszała nad sobą szelest i nie należał on do wiatru, który poruszał gałęziami drzew. Zobaczyła, że pomiędzy nimi ktoś lub coś się ukrywa. Po ćwiczeniach z Mathieu oraz z Forka była coraz sprawniejsza w dobywaniu różdżki więc ta z różanego drzewa zaraz znalazła się w jej dłoni. Wycelowała nią w intruza.
-Perturbo!
|rzucam zaklęcie na ukrywającego się intruza, ST 45 uroki, + 6 z uroków
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zaczarowane drzewo
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Durham