Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Altana na skraju lasu
Strona 22 z 22 •
1 ... 12 ... 20, 21, 22

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Altana na skraju lasu
Najbardziej zazieleniony zakątek lasu, płynnie przechodzący w zaczarowaną, leśną głuszę. Soczysty kolor trawy przetyka się gdzieniegdzie z fioletowym i różowym kwieciem, nie pozwalającym zapomnieć o godności organizatorów, tuż przy granicy z całkowicie zieloną częścią puszczy przebiega drobny strumyk z krystalicznie czystą wodą. Tuż za nim znajduje się altanka, magicznie powiększona i mieszcząca znacznie więcej osób, niż wydawałoby się po jej rozmiarach.
Entuzjazm chłopca był zaraźliwy, więc patrzyła jak zasiada w siodle, a następnie dyskretnie podsunęła paski strzemion, by mógł na ich górnej części oprzeć stopę. Dzięki temu, że nie należała do wysokich osób jej strzemiona były dość krótkie.
Chwyciła Rotmistrza za ogłowie i ruszyła ścieżką, kiedy młody rycerz zbawiał Evandrę. Słuchała jego słów uśmiechając się wciąż pod nosem.
-Czy walczysz z tymi potworami, sir? - Zagadnęła idąc w ślad przyjaciółki, tytułują urwisa, który posiadał w sobie wiele uroku. Niestety nadal nie wiedziała skąd chłopiec przybył o utrudniało znacznie odstawienie go do rodziców. Nie mogła pozwolić, aby się podziewał bez opieki. Pozwoliła jednak mu mówić i snuć swoją opowieść. Liczyła, że jak dotrą na miejsce i chłopiec zajmie się zwiedzaniem okolicy będą mogły z Evandrą opracować jakiś plan.
-Znajdujesz się wśród ponurych wzgórz hrabstwa Durham. - Odpowiedziała, chociaż pogoda dzisiaj przeczyła temu stwierdzeniu, ale nigdy nic nie wiadomo, być może zaraz złapie ich deszcz. Często tak bywało, że jasne słońce kusiło, a po chwili z nieba leciał deszcz. Durham bywało zmienne i nieprzewidywalne. Nie zmieniało to faktu, że lady Burke kochała tę ziemię, była jej oddana w pełni i czasami drżała na myśl, że będzie musiała je opuścić. Kiedyś ten dzień nadejdzie. -Tak, często organizowaliśmy wyprawy konne. - Zwróciła się do Evandry. W czasach kiedy był pokój, kiedy Edgar nie był jeszcze nestorem i nie nosił na swoich barkach tylu obowiązków. Zaśmiała się cicho. -Często się tu ukrywałam, ale nie miałam możliwości zniknięcia. - Choć nie raz o tym marzyła będąc dzieckiem, które uciekało przed groźnym i surowym spojrzenie niani. Nawet jej zdarzało się psocić, co czasami wychodziło z lady Burke kiedy wśród przyjaciół i rodziny mogła zdjąć idealnie dobrane maski, tak dobre na salonach. Widząc, że Deimos próbuje zejść z wierzchowca podprowadziła Rotmistrza pod schodki, aby chłopcu było łatwiej zeskoczyć, ale najpierw musiał przerzucić nogę nad grzbietem konia. -Oprzyj dłonie na łęku, pochyl się lekko do przodu i zamachnij się mocno nogą, a zejdziesz jak prawdziwy rycerz. - Łagodnym głosem dała mu parę wskazówek. Nie chciała, aby ten spadł i zrobił sobie krzywdę, zwłaszcza, że był to jego pierwszy raz w siodle. Gdy chłopiec bezpiecznie znalazł się na ziemi zwróciła się do Evandry. -Masz pomysł co z nim zrobić? Nie możemy go tutaj zostawić.
Chwyciła Rotmistrza za ogłowie i ruszyła ścieżką, kiedy młody rycerz zbawiał Evandrę. Słuchała jego słów uśmiechając się wciąż pod nosem.
-Czy walczysz z tymi potworami, sir? - Zagadnęła idąc w ślad przyjaciółki, tytułują urwisa, który posiadał w sobie wiele uroku. Niestety nadal nie wiedziała skąd chłopiec przybył o utrudniało znacznie odstawienie go do rodziców. Nie mogła pozwolić, aby się podziewał bez opieki. Pozwoliła jednak mu mówić i snuć swoją opowieść. Liczyła, że jak dotrą na miejsce i chłopiec zajmie się zwiedzaniem okolicy będą mogły z Evandrą opracować jakiś plan.
-Znajdujesz się wśród ponurych wzgórz hrabstwa Durham. - Odpowiedziała, chociaż pogoda dzisiaj przeczyła temu stwierdzeniu, ale nigdy nic nie wiadomo, być może zaraz złapie ich deszcz. Często tak bywało, że jasne słońce kusiło, a po chwili z nieba leciał deszcz. Durham bywało zmienne i nieprzewidywalne. Nie zmieniało to faktu, że lady Burke kochała tę ziemię, była jej oddana w pełni i czasami drżała na myśl, że będzie musiała je opuścić. Kiedyś ten dzień nadejdzie. -Tak, często organizowaliśmy wyprawy konne. - Zwróciła się do Evandry. W czasach kiedy był pokój, kiedy Edgar nie był jeszcze nestorem i nie nosił na swoich barkach tylu obowiązków. Zaśmiała się cicho. -Często się tu ukrywałam, ale nie miałam możliwości zniknięcia. - Choć nie raz o tym marzyła będąc dzieckiem, które uciekało przed groźnym i surowym spojrzenie niani. Nawet jej zdarzało się psocić, co czasami wychodziło z lady Burke kiedy wśród przyjaciół i rodziny mogła zdjąć idealnie dobrane maski, tak dobre na salonach. Widząc, że Deimos próbuje zejść z wierzchowca podprowadziła Rotmistrza pod schodki, aby chłopcu było łatwiej zeskoczyć, ale najpierw musiał przerzucić nogę nad grzbietem konia. -Oprzyj dłonie na łęku, pochyl się lekko do przodu i zamachnij się mocno nogą, a zejdziesz jak prawdziwy rycerz. - Łagodnym głosem dała mu parę wskazówek. Nie chciała, aby ten spadł i zrobił sobie krzywdę, zwłaszcza, że był to jego pierwszy raz w siodle. Gdy chłopiec bezpiecznie znalazł się na ziemi zwróciła się do Evandry. -Masz pomysł co z nim zrobić? Nie możemy go tutaj zostawić.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke

Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, B&B
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


Oczy półwili powiększyły się do rozmiarów filiżankowych spodeczków, kiedy chłopiec nagle uniósł się nad ziemię i wylewitował nad wierzchowca Primrose, aby zasiąść w siodle.
- Jak to… - Musiała przyznać, że ją zadziwiał. Zdawała sobie wprawdzie sprawę z tego, że u dzieci magia przejawia się na różne sposoby, ale żeby tak? Obserwowała młodzieńca z ukosa, prowadząc u boku swojego konia. Nadal było tajemnicą jak Deimos Fancourt pojawił się tak daleko od domu, w dodatku sam i to najwidoczniej mając głęboko w poważaniu fakt, iż nie ma obok siebie nikogo bliskiego. Zastanawiające było dlaczego nie tęsknił za rodziną, bardziej zafascynowany otaczającą go przestrzenią i tym, co podsuwała wyobraźnia, niż obawą o swój stan i położenie. Sięgnęła pamięcią do lat wstecz, kiedy sama była w podobnym do chłopca wieku. Nigdy nie miała podobnej sytuacji, by znaleźć się z dala od bliskich, no chyba że brać pod uwagę momenty napadów choroby, kiedy wszyscy w bezradności załamywali ręce, a sama czuła się bezbronna i osamotniona.
- Kopalnią Cwmys… - chciała powtórzyć za chłopcem, ale czując, że może to być językowy łamaniec, urwała wpół, nie dopytując już o szczegóły. Musiała być to jego wyobraźnia, zwłaszcza kiedy wspominał o krwiożerczych istotach. Zamrugała kilkakrotnie, zastanawiając się które to stworzenia może mieć na myśli, lecz nie odzywała się już, wsłuchując w dalszy ciąg dyskusji między tymi dwojga. Chłopak wydawał się być już spokojny - a przynajmniej pozbawiony strachu - i pełen zaangażowania w zabawę. Primrose również doskonale radziła sobie w kontakcie z najmłodszymi, o co zresztą nigdy by jej nie posądzała. W Dover brakowało dzieci w tym wieku, a u Ollivanderów przez trwający konflikt także nie była od dłuższego już czasu. Przed oczy wyobraźni nasunął się Evan, który za kilka lat stanie będzie przecież, tak jak i Deimos, pełnym życia chłopcem, chętnym do zabawy i poszukującym wrażeń. Czy chciałaby, aby z przeciętną sympatią wypowiadał się o rodzinie? Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz i westchnęła cicho, dochodząc do wniosku, że musi więcej uwagi poświęcić synowi.
Docierając do majaczącej się na horyzoncie altany, wróciła myślami do swojego towarzystwa, a na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Z wyuczoną już wprawą przywiązała konia i splotła ręce na piersi, obserwując jak chłopiec mknie już między zaroślami.
- Kiedy tylko dotrzemy do zamku, zwrócę się do kontaktów w Mungu, prędko znajdą jego ojca, zawiadomimy go o zgubie - odparła ściszonym głosem przyjaciółce, nie spuszczając wzroku z chłopca.
- Jak to… - Musiała przyznać, że ją zadziwiał. Zdawała sobie wprawdzie sprawę z tego, że u dzieci magia przejawia się na różne sposoby, ale żeby tak? Obserwowała młodzieńca z ukosa, prowadząc u boku swojego konia. Nadal było tajemnicą jak Deimos Fancourt pojawił się tak daleko od domu, w dodatku sam i to najwidoczniej mając głęboko w poważaniu fakt, iż nie ma obok siebie nikogo bliskiego. Zastanawiające było dlaczego nie tęsknił za rodziną, bardziej zafascynowany otaczającą go przestrzenią i tym, co podsuwała wyobraźnia, niż obawą o swój stan i położenie. Sięgnęła pamięcią do lat wstecz, kiedy sama była w podobnym do chłopca wieku. Nigdy nie miała podobnej sytuacji, by znaleźć się z dala od bliskich, no chyba że brać pod uwagę momenty napadów choroby, kiedy wszyscy w bezradności załamywali ręce, a sama czuła się bezbronna i osamotniona.
- Kopalnią Cwmys… - chciała powtórzyć za chłopcem, ale czując, że może to być językowy łamaniec, urwała wpół, nie dopytując już o szczegóły. Musiała być to jego wyobraźnia, zwłaszcza kiedy wspominał o krwiożerczych istotach. Zamrugała kilkakrotnie, zastanawiając się które to stworzenia może mieć na myśli, lecz nie odzywała się już, wsłuchując w dalszy ciąg dyskusji między tymi dwojga. Chłopak wydawał się być już spokojny - a przynajmniej pozbawiony strachu - i pełen zaangażowania w zabawę. Primrose również doskonale radziła sobie w kontakcie z najmłodszymi, o co zresztą nigdy by jej nie posądzała. W Dover brakowało dzieci w tym wieku, a u Ollivanderów przez trwający konflikt także nie była od dłuższego już czasu. Przed oczy wyobraźni nasunął się Evan, który za kilka lat stanie będzie przecież, tak jak i Deimos, pełnym życia chłopcem, chętnym do zabawy i poszukującym wrażeń. Czy chciałaby, aby z przeciętną sympatią wypowiadał się o rodzinie? Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz i westchnęła cicho, dochodząc do wniosku, że musi więcej uwagi poświęcić synowi.
Docierając do majaczącej się na horyzoncie altany, wróciła myślami do swojego towarzystwa, a na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Z wyuczoną już wprawą przywiązała konia i splotła ręce na piersi, obserwując jak chłopiec mknie już między zaroślami.
- Kiedy tylko dotrzemy do zamku, zwrócę się do kontaktów w Mungu, prędko znajdą jego ojca, zawiadomimy go o zgubie - odparła ściszonym głosem przyjaciółce, nie spuszczając wzroku z chłopca.

show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Strona 22 z 22 • 1 ... 12 ... 20, 21, 22
Altana na skraju lasu
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham