Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Stumilowa chatka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stumilowa chatka
Zbudowana z drewna obecnie gęsto porośniętego mchem wygląda jakby dosłownie wyrastała z ziemi, nie zaś została zbudowana przez człowieka. W odległych czasach zamieszkiwała ją lokalna wiedźma, której dekokty i odwary uleczyły niejednego śmiertelnie chorego. Przez lata, z matki na córkę przechodziła znajomość tajników eliksirów. Z czasem chatka stała się sławna na całą Irlandię. Obecnie wewnątrz nikt od lat już nie mieszka, ale w środku, dzięki magii, rosną egzotyczne rośliny, które nawet nie potrzebują specjalnej pielęgnacji.
Rzut kością k6 pozwala znaleźć w chatce:
1. Niestety nie udało znaleźć się nic, może następnym razem.
2. Znajdujesz czterolistną koniczynę wraz z niezwykle przerośniętym kwiatem.
3. Wśród licznych roślin udaje znaleźć ci się coś niespotykanego - fajkowe ziele.
4. Twój wzrok przyciągnął wyjątkowy kwiat, niebieska róża, która nigdy nie zwiędnie o niezwykle mocnym zapachu.
5. Gdy przechadzasz się po ogrodzie, na twoją głowę spada jabłko i to nie byle jakie, bo Jabłko Hesperyd.
6. Masz niezwykłe szczęście, twój wzrok wypatrzył kwiat paproci.
Rzut kością k6 pozwala znaleźć w chatce:
1. Niestety nie udało znaleźć się nic, może następnym razem.
2. Znajdujesz czterolistną koniczynę wraz z niezwykle przerośniętym kwiatem.
3. Wśród licznych roślin udaje znaleźć ci się coś niespotykanego - fajkowe ziele.
4. Twój wzrok przyciągnął wyjątkowy kwiat, niebieska róża, która nigdy nie zwiędnie o niezwykle mocnym zapachu.
5. Gdy przechadzasz się po ogrodzie, na twoją głowę spada jabłko i to nie byle jakie, bo Jabłko Hesperyd.
6. Masz niezwykłe szczęście, twój wzrok wypatrzył kwiat paproci.
Lokacja zawiera kości
Vause: 230-(120+40)-3x5=55 PŻ | -50
Po raz kolejny unosił różdżkę ku przeciwnikowi i po raz kolejny wiedział że jeśli się nie uda, będzie źle. To nie klub pojedynków w którym za chwilę przybyliby medycy i tu sprawa toczy się o coś znacznie ważniejszego niż ranking. Przerażało go to - zawsze, za każdym razem. Widział jak w kierunku przyjaciela mknie kolejne zaklęcie i widział - niestety zbyt wyraźnie, że ten nie zdąży się obronić. Ruszył w tamtą stronę, zastanawiając się przy tym czy sam jest w stanie zrobić cokolwiek, pozostało mu jednak tylko patrzeć. Nie wiedział co się stanie, a jednak czuł się za Steffena odpowiedzialny. To on go w to wciągnął.
Nie była to jednak avada, więc to nie kumpel był jednak w tej chwili priorytetem - pozostawała nim wciąż płacząca w chatce dziewczyna. Jego własne zaklęcie okazało się cenne i, choć inne niż planował, nie zamierzał narzekać. Kolejne anomalie wybuchały dookoła i wyglądało na to, że wcale się nie uspokoją. Bottowi przyszło do głowy, że być może chore eksperymenty które miały tu miejsce na to wpłynęły.
Dalsze ukrywanie nie miało już sensu, idąc ku chatce ponownie skierował różdżkę w Vause'a.
- Lamino.
Wymówił ze spokojem. Dawno temu oduczył się krzyczenia przy wymawianiu zaklęć, robił to uważnie, choć jego gesty były w dużej mierze intuicyjne.
Przez jego myśl przeszła dretwota, być może powinien po prostu unieruchomić i tak mocno już okaleczonego przeciwnika, płacz dziewczyny działał jednak na niego zbyt silnie. Nie miał do czynienia z osobami, które na nim zastosowałyby unieruchomienie i tej dziewczynie robili o wiele gorsze rzeczy. Wstąpił do Zakonu jako absurdalny idealista, ale ostatni rok wydobywał z niego więcej mroku, niż on sam mógł się kiedykolwiek tego spodziewać.
A w pewnym mrocznym lesie odkrył, że mimo iż opanował drętwotę bardzo dobrze, nadal da się z niej wydostać i działać dalej.
Tak czy inaczej dłoń zacisnął mocno na różdżce, licząc że już niewiele - niedługo dopadną dziewczynę, uwolnią i przewiozą w bezpieczne miejsce. Czymkolwiek by ono nie miało być - to jest pytanie na przyszłość.
Po raz kolejny unosił różdżkę ku przeciwnikowi i po raz kolejny wiedział że jeśli się nie uda, będzie źle. To nie klub pojedynków w którym za chwilę przybyliby medycy i tu sprawa toczy się o coś znacznie ważniejszego niż ranking. Przerażało go to - zawsze, za każdym razem. Widział jak w kierunku przyjaciela mknie kolejne zaklęcie i widział - niestety zbyt wyraźnie, że ten nie zdąży się obronić. Ruszył w tamtą stronę, zastanawiając się przy tym czy sam jest w stanie zrobić cokolwiek, pozostało mu jednak tylko patrzeć. Nie wiedział co się stanie, a jednak czuł się za Steffena odpowiedzialny. To on go w to wciągnął.
Nie była to jednak avada, więc to nie kumpel był jednak w tej chwili priorytetem - pozostawała nim wciąż płacząca w chatce dziewczyna. Jego własne zaklęcie okazało się cenne i, choć inne niż planował, nie zamierzał narzekać. Kolejne anomalie wybuchały dookoła i wyglądało na to, że wcale się nie uspokoją. Bottowi przyszło do głowy, że być może chore eksperymenty które miały tu miejsce na to wpłynęły.
Dalsze ukrywanie nie miało już sensu, idąc ku chatce ponownie skierował różdżkę w Vause'a.
- Lamino.
Wymówił ze spokojem. Dawno temu oduczył się krzyczenia przy wymawianiu zaklęć, robił to uważnie, choć jego gesty były w dużej mierze intuicyjne.
Przez jego myśl przeszła dretwota, być może powinien po prostu unieruchomić i tak mocno już okaleczonego przeciwnika, płacz dziewczyny działał jednak na niego zbyt silnie. Nie miał do czynienia z osobami, które na nim zastosowałyby unieruchomienie i tej dziewczynie robili o wiele gorsze rzeczy. Wstąpił do Zakonu jako absurdalny idealista, ale ostatni rok wydobywał z niego więcej mroku, niż on sam mógł się kiedykolwiek tego spodziewać.
A w pewnym mrocznym lesie odkrył, że mimo iż opanował drętwotę bardzo dobrze, nadal da się z niej wydostać i działać dalej.
Tak czy inaczej dłoń zacisnął mocno na różdżce, licząc że już niewiele - niedługo dopadną dziewczynę, uwolnią i przewiozą w bezpieczne miejsce. Czymkolwiek by ono nie miało być - to jest pytanie na przyszłość.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Znajdująca się w pomieszczeniu obok Mindy była zbyt roztrzęsiona, aby z tego rozgardiaszu wyłapać słowa Steffena. Nastolatka zaczęła za to coraz bardziej pogrążać się w mrocznych myślach. Traciła siły: jej płacz stawał się coraz cichszy, a próby wyrwania się coraz marniejsze. Z jej przedramienia bezustannie ciekła krew, plamiąc krzesło i zakurzony strój charłaczki. Gdy z jej dłoni wydostała się kula ognia, dziewczyna pisnęła tylko, próbując odskoczyć do tyłu, jednak w gruncie rzeczy niewiele mogła na anomalie poradzić. Już dawno się nauczyła, że z nimi po prostu nie wygra.
Ugodzony kulą Ross zasyczał z bólu; jego zaklęcie okazało się jednak udane, trafiając w prawą kość udową Steffena i sprawnie ją łamiąc. W pomieszczeniu rozległ się nieprzyjemny trzask, a łamacz klątw bez wątpienia poczuł ogromny ból. Gdy jednak w jego stronę zaczęło lecieć zaklęcie, doktor sprawnie zmierzył siły na zamiary: był zbyt rozproszony, by próbować się bronić. Dlatego pokręcił tylko głową, wybierając inną możliwość: intruzi wygrywali, więc kluczowe stało się dla niego spalenie wszystkich dowodów. Uniósł różdżkę i odwrócił się w stronę wnętrza chatki, wykrzykując:
– Ignitio!
Miał głęboką nadzieję, że czar podpali drewniany domek i sprawi, że jego zapiski znikną doszczętnie, nim Steffen bądź Bertie się do nich dostaną. Chwilę później zmienił się w podskakującą w kółko i niepanującą nad własnym ciałem żabę.
Vause był już mocno osłabiony. Zaklęcie Botta przebiło się przez jego ledwo uformowaną tarczę i bez problemu przepuściło silny czar. Nie zdążył nawet unieść różdżki po raz kolejny, gdy Bott wycelował w jego stronę potężne Lamino, które ostatecznie pokonało czarownika. Gdy w jego ciało wbiły się lodowe sople, Morgan Vause spojrzał zdziwiony na Bertiego, jakby kompletnie nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. Pokręcił głową, jakby chciał rzec: „ja się jeszcze dopłacę”. Chwilę później opadł zaś na posadzkę, wypuszczając z ręki różdżkę. Jego ciało zadrgało kilka razy, a następnie zupełnie znieruchomiało.
Mindy, wciąż nie widząc i nie rozumiejąc, co dzieje się za framugą, drżała na całym ciele, przekonana, że czarnoksiężnicy szykują dla niej kolejną nieprzyjemną niespodziankę.
Ugodzony kulą Ross zasyczał z bólu; jego zaklęcie okazało się jednak udane, trafiając w prawą kość udową Steffena i sprawnie ją łamiąc. W pomieszczeniu rozległ się nieprzyjemny trzask, a łamacz klątw bez wątpienia poczuł ogromny ból. Gdy jednak w jego stronę zaczęło lecieć zaklęcie, doktor sprawnie zmierzył siły na zamiary: był zbyt rozproszony, by próbować się bronić. Dlatego pokręcił tylko głową, wybierając inną możliwość: intruzi wygrywali, więc kluczowe stało się dla niego spalenie wszystkich dowodów. Uniósł różdżkę i odwrócił się w stronę wnętrza chatki, wykrzykując:
– Ignitio!
Miał głęboką nadzieję, że czar podpali drewniany domek i sprawi, że jego zapiski znikną doszczętnie, nim Steffen bądź Bertie się do nich dostaną. Chwilę później zmienił się w podskakującą w kółko i niepanującą nad własnym ciałem żabę.
Vause był już mocno osłabiony. Zaklęcie Botta przebiło się przez jego ledwo uformowaną tarczę i bez problemu przepuściło silny czar. Nie zdążył nawet unieść różdżki po raz kolejny, gdy Bott wycelował w jego stronę potężne Lamino, które ostatecznie pokonało czarownika. Gdy w jego ciało wbiły się lodowe sople, Morgan Vause spojrzał zdziwiony na Bertiego, jakby kompletnie nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. Pokręcił głową, jakby chciał rzec: „ja się jeszcze dopłacę”. Chwilę później opadł zaś na posadzkę, wypuszczając z ręki różdżkę. Jego ciało zadrgało kilka razy, a następnie zupełnie znieruchomiało.
Mindy, wciąż nie widząc i nie rozumiejąc, co dzieje się za framugą, drżała na całym ciele, przekonana, że czarnoksiężnicy szykują dla niej kolejną nieprzyjemną niespodziankę.
- Dodatkowe informacje:
- Z nieba (coraz mocniej) pada śnieg, utrudniając widoczność; dopóki pozostajecie na zewnątrz macie karę -8 do zaklęć wymagających celowania, -15 do spostrzegawczości.
- Steffen bądź Bertie mogą sprawdzić (jeśli chcą) czy chatka jest magicznie wzmocniona przez użycie odpowiedniego zaklęcia (Specialis Revelio).
Statystyki NPC:
Mindy Foster
OPCM O, U0, E0, T0, CM0, L0, Z5, S1
Żywotność 84/150 (-6 cięte)DrMorgan Ross
OPCM 10, U0, E15,T15, CM20, L0, Z2, S1
Żywotność 160/200 (poparzenia, -10 do zaklęć)
Robert Vause
OPCM20, U5, E0, T0, CM25, L0, Z5, S10
Żywotność -15/230 (nieprzytomny)
Żywotność Steffena 166/216 (tłuczone - złamana prawa kość udowa, -10)
Prywatna poglądowa mapka lusterka.- Z nieba (coraz mocniej) pada śnieg, utrudniając widoczność; dopóki pozostajecie na zewnątrz macie karę -8 do zaklęć wymagających celowania, -15 do spostrzegawczości.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
-AUUUUUUU!!!! - pisnął Steff bardzo niemęsko i trochę jak mysz (a raczej szczur!), gdy tarcza okazała się nieskuteczna, a zaklęcie trafiło go w nogę. Poczuł ból, potem adrenalinę i nic, a potem dotarło do niego, że usłyszał CHRUPNIĘCIE.
Czy ten sukinsyn złamał mu nogę?!
Podparł się o ścianę, chcąc zapanować nad mdłościami i próbując ustać na nogach, znaczy drugiej nodze. Nie znał żadnych zaklęć uzdrawiających ani nie miał eliksirów na taką sytuację i mgliście dotarło do niego, że wybrali się na tą misję zbyt pochopnie. Nie zdążył nawet spisać testamentu i powiedzieć Bertiemu, żeby na jego pogrzebie puścił fajerwerki z napisem "WBIJAJCIE DO CUKIERNI BOTTA", bo chciał być wiernym przyjacielem nawet zza grobu...
...ale może nie umrze, bo Ross wypuścił ze swojej różdżki żałosny płomyk (który szybko zgasł) i przemienił się na jego oczach w żabę! Spróbował się uśmiechnąć z satysfakcją, widząc, jak różdżka wypada z pyszczka ohydnego żabola i toczy się po podłodze. To było jedno z najbardziej przydatnych zaklęć - chociaż trudniejsze niż inne transmutacje, nie pozostawiało przeciwnika z różdżką w pyszczku.
Jego własna różdżka zaczęła iskrzyć się dziwną anomalią, więc odruchowo upuścił ją na podłogę. Ale to nic, Ross nie mógł mu już nic zrobić, a Vause stał za daleko. Wziął głęboki wdech i nachylił się (balansując na zdrowej nodze). Podniósł obie różdżki, ignorując żabola. Był w końcu humanitarny...
...w przeciwieństwie do Bertiego, który właśnie unieszkodliwił Vause'a kolejnym Lamino. Szczurzy instynkt Steffena kazał mu obejrzeć się na dwóch mężczyzn, gdy tylko Cattermole poczuł w nozdrzach zapach krwi.
-On nie żyje...? - zapytał słabo Bertiego. -Ten...jest żabą, ale tylko na chwilę. Szybko, weźmy Mindy i ich notatki, cokolwiek, i zwijajmy się stąd. Nie mogę chodzić... - wybełkotał, wyraźnie oszołomiony. Chociaż miał słaby ton, wydawał przynajmniej logiczne polecenia. Szkoda tylko, że sam nie mógł wiele zrobić. Wyobrażał sobie siebie jako bohatera, na którego ramieniu będzie mogła się wesprzeć ocalona niewiasta. Tymczasem sam musiał wesprzeć się na czyimś ramieniu, albo...
-Włożysz mnie potem do kieszeni? - poprosił uprzejmie Bertiego, wkraczając na nowy poziom w ich znajomości. Jeszcze dwa dni temu Bott nic nie wiedział o jego animagii, a teraz będzie paradował ze szczurem w kieszeni!
Ale najpierw musieli upewnić się, że Mindy nic nie jest. Zaniepokojony Steff miał nadzieję, że jej stanu nie pogorszyła żadna anomalia.
-Au, au, au! - spróbował podejść do framugi drzwi, aby zobaczyć w jakim stanie jest charłaczka. Udało mu się przemieścić, ale nie mógł powstrzymać bólu.
Zobaczył dziewczynę - przestraszoną, zapłakaną, ale żywą.
-Mindy! Nie płacz, już jesteś bezpieczna! Jesteśmy z... - urwał, przypominając sobie, że może ich podsłuchiwać wredny żabol. ...z bezpiecznego miejsca i zabierzemyu cię do bezpiecznego miejsca i do medyka i w ogóle. - wybrnął elokwentnie. -Bertie, ona krwawi! - obwieścił przyjacielowi dość spanikowany. Pozwolił przyjacielowi podejść do Mindy - pomoże jej lepiej niż on.
Sam, walcząc z falami bólu i niepokojem (musieli się śpieszyć!), rzucił jeszcze ostatni rzut oka na chatkę. Chciał wypatrzeć notatki doktorków lub inne dowody ich winy, które powinni stąd wynieść. Będzie to szybsze i łatwiejsze niż łapanie żaby.
podnoszę różdżkę Rossa i swoją (upuszczoną przez anomalię)
retoryka I
rzucam na spostrzegawczość (II, +30), chcąc znaleźć notatki naukowców lub inne dowody zbrodni!
Czy ten sukinsyn złamał mu nogę?!
Podparł się o ścianę, chcąc zapanować nad mdłościami i próbując ustać na nogach, znaczy drugiej nodze. Nie znał żadnych zaklęć uzdrawiających ani nie miał eliksirów na taką sytuację i mgliście dotarło do niego, że wybrali się na tą misję zbyt pochopnie. Nie zdążył nawet spisać testamentu i powiedzieć Bertiemu, żeby na jego pogrzebie puścił fajerwerki z napisem "WBIJAJCIE DO CUKIERNI BOTTA", bo chciał być wiernym przyjacielem nawet zza grobu...
...ale może nie umrze, bo Ross wypuścił ze swojej różdżki żałosny płomyk (który szybko zgasł) i przemienił się na jego oczach w żabę! Spróbował się uśmiechnąć z satysfakcją, widząc, jak różdżka wypada z pyszczka ohydnego żabola i toczy się po podłodze. To było jedno z najbardziej przydatnych zaklęć - chociaż trudniejsze niż inne transmutacje, nie pozostawiało przeciwnika z różdżką w pyszczku.
Jego własna różdżka zaczęła iskrzyć się dziwną anomalią, więc odruchowo upuścił ją na podłogę. Ale to nic, Ross nie mógł mu już nic zrobić, a Vause stał za daleko. Wziął głęboki wdech i nachylił się (balansując na zdrowej nodze). Podniósł obie różdżki, ignorując żabola. Był w końcu humanitarny...
...w przeciwieństwie do Bertiego, który właśnie unieszkodliwił Vause'a kolejnym Lamino. Szczurzy instynkt Steffena kazał mu obejrzeć się na dwóch mężczyzn, gdy tylko Cattermole poczuł w nozdrzach zapach krwi.
-On nie żyje...? - zapytał słabo Bertiego. -Ten...jest żabą, ale tylko na chwilę. Szybko, weźmy Mindy i ich notatki, cokolwiek, i zwijajmy się stąd. Nie mogę chodzić... - wybełkotał, wyraźnie oszołomiony. Chociaż miał słaby ton, wydawał przynajmniej logiczne polecenia. Szkoda tylko, że sam nie mógł wiele zrobić. Wyobrażał sobie siebie jako bohatera, na którego ramieniu będzie mogła się wesprzeć ocalona niewiasta. Tymczasem sam musiał wesprzeć się na czyimś ramieniu, albo...
-Włożysz mnie potem do kieszeni? - poprosił uprzejmie Bertiego, wkraczając na nowy poziom w ich znajomości. Jeszcze dwa dni temu Bott nic nie wiedział o jego animagii, a teraz będzie paradował ze szczurem w kieszeni!
Ale najpierw musieli upewnić się, że Mindy nic nie jest. Zaniepokojony Steff miał nadzieję, że jej stanu nie pogorszyła żadna anomalia.
-Au, au, au! - spróbował podejść do framugi drzwi, aby zobaczyć w jakim stanie jest charłaczka. Udało mu się przemieścić, ale nie mógł powstrzymać bólu.
Zobaczył dziewczynę - przestraszoną, zapłakaną, ale żywą.
-Mindy! Nie płacz, już jesteś bezpieczna! Jesteśmy z... - urwał, przypominając sobie, że może ich podsłuchiwać wredny żabol. ...z bezpiecznego miejsca i zabierzemyu cię do bezpiecznego miejsca i do medyka i w ogóle. - wybrnął elokwentnie. -Bertie, ona krwawi! - obwieścił przyjacielowi dość spanikowany. Pozwolił przyjacielowi podejść do Mindy - pomoże jej lepiej niż on.
Sam, walcząc z falami bólu i niepokojem (musieli się śpieszyć!), rzucił jeszcze ostatni rzut oka na chatkę. Chciał wypatrzeć notatki doktorków lub inne dowody ich winy, które powinni stąd wynieść. Będzie to szybsze i łatwiejsze niż łapanie żaby.
podnoszę różdżkę Rossa i swoją (upuszczoną przez anomalię)
retoryka I
rzucam na spostrzegawczość (II, +30), chcąc znaleźć notatki naukowców lub inne dowody zbrodni!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Nie odpowiedział na pytanie. Patrzył na mężczyznę leżącego we krwi uważnie, na jego twarzy odbijał się uśmiech, choć bliżej było mu do żalu niż wesołości. Mógł wyglądać karykaturalnie, choć Steffen zapewne miał okazję się przekonać, że przerażony Bertie nadal się szczerzy. Tylko inaczej.
- Jeśli ktokolwiek z nich widzi twoją twarz i po prostu odchodzi, jesteś w olbrzymim zagrożeniu. - odezwał się po chwili. - Oni nie zmieniają w żaby.
Nie wiedział czy zabił tego człowieka, a jeszcze bardziej przerażony był, gdy dotarło do niego, że ma taką nadzieję. I cieszył się, że żaba gdzieś odskoczyła, bo dałaby mu bardzo poważny i przerażający dylemat. A myślenie o tym na trzeźwo przerażało go jeszcze bardziej.
Spojrzał na przyjaciela i starał się nie zastanawiać, co sam pomyślałby o tej sytuacji jeszcze rok temu. Zaraz jednak po prostu ruszył dalej, im bardziej zwlekali tym dłużej męczy się tu Mindy.
- Tak. I ściągnę uzdrowiciela. - zapewnił, zaraz podchodząc bliżej. Wziął rękę Steffena i przerzucił ją sobie przez kark, żeby pomóc mu przejść do pomieszczenia w którym była Mindy w miarę bezboleśnie, o ile to w ogóle możliwe.
- Spokojnie. Pomożemy ci. Mój przyjaciel wyleczy wszystko, co ci ludzie ci zrobili. Potem znajdziemy ci miejsce. Jesteś bezpieczna. - zapewnił dziewczynę, uśmiechając się przy tym już bardziej zwyczajnie, starając się zepchnąć wszystkie myśli które go przerażały w to jedno miejsce gdzie gromadził je wszystkie i gdzie wolał nie zaglądać. Tylko coś tłoczno tam się ostatnio zrobiło.
Schował różdżkę nie chcąc, żeby Mindy bała się ich tak, jak swoich oprawców i po prostu rozwiązał dziewczynę.
Zaczekał jeszcze aż Steffen zmieni się w szczura, by schować go do kieszeni płaszcza, którym zaraz z resztą opatulił dziewczynę. Rozejrzał się jeszcze po chacie, podobnie jak chwilę temu Steff. Co prawda to przyjaciel zawsze był tym bystrym, ale a nóż - coś sensownego do zabrania rzuci mu się w oczy? Dalej jednak prowadził Mindy do samochodu, by jak najszybciej dostać się do Rudery i wezwać Alexa. Potrzebują uzdrowiciela.
- Jeśli ktokolwiek z nich widzi twoją twarz i po prostu odchodzi, jesteś w olbrzymim zagrożeniu. - odezwał się po chwili. - Oni nie zmieniają w żaby.
Nie wiedział czy zabił tego człowieka, a jeszcze bardziej przerażony był, gdy dotarło do niego, że ma taką nadzieję. I cieszył się, że żaba gdzieś odskoczyła, bo dałaby mu bardzo poważny i przerażający dylemat. A myślenie o tym na trzeźwo przerażało go jeszcze bardziej.
Spojrzał na przyjaciela i starał się nie zastanawiać, co sam pomyślałby o tej sytuacji jeszcze rok temu. Zaraz jednak po prostu ruszył dalej, im bardziej zwlekali tym dłużej męczy się tu Mindy.
- Tak. I ściągnę uzdrowiciela. - zapewnił, zaraz podchodząc bliżej. Wziął rękę Steffena i przerzucił ją sobie przez kark, żeby pomóc mu przejść do pomieszczenia w którym była Mindy w miarę bezboleśnie, o ile to w ogóle możliwe.
- Spokojnie. Pomożemy ci. Mój przyjaciel wyleczy wszystko, co ci ludzie ci zrobili. Potem znajdziemy ci miejsce. Jesteś bezpieczna. - zapewnił dziewczynę, uśmiechając się przy tym już bardziej zwyczajnie, starając się zepchnąć wszystkie myśli które go przerażały w to jedno miejsce gdzie gromadził je wszystkie i gdzie wolał nie zaglądać. Tylko coś tłoczno tam się ostatnio zrobiło.
Schował różdżkę nie chcąc, żeby Mindy bała się ich tak, jak swoich oprawców i po prostu rozwiązał dziewczynę.
Zaczekał jeszcze aż Steffen zmieni się w szczura, by schować go do kieszeni płaszcza, którym zaraz z resztą opatulił dziewczynę. Rozejrzał się jeszcze po chacie, podobnie jak chwilę temu Steff. Co prawda to przyjaciel zawsze był tym bystrym, ale a nóż - coś sensownego do zabrania rzuci mu się w oczy? Dalej jednak prowadził Mindy do samochodu, by jak najszybciej dostać się do Rudery i wezwać Alexa. Potrzebują uzdrowiciela.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Gdy Steffen podniósł różdżkę mógł dostrzec, że ta do niczego mu się już nie nada. Zaklęcie użyte przez Rossa było zbyt potężne jak na umiejętności maga i drewno złamało się wpół. Być może uzdolniony różdżkarz byłby w stanie coś z niej wyczytać, ale Cattermole zdecydowanie nie powinien jej do niczego używać.
W oczach Mindy pojawiło się przerażenie, gdy ujrzała twarz kulawego Steffena. Jej zdziwienie było jednak na tyle duże, że dziewczyna na moment zamarła, próbując przetrawić informacje. Nie rozumiała wiele ze wcześniejszej wymiany zdań mężczyzn, a teraz dalej nie wiedziała, czy ma im wierzyć. Może są tylko iluzją, zesłaną na nią przez Rossa i jego poplecznika? Może to tylko kolejna „próba”, kolejna część realizacji szalonego planu, z którego niewiele rozumiała?
Z drugiej strony doszła do wniosku, że… właściwie co za różnica? Może spróbować zaufać tej dwójce, szczególnie, że kątem oka była w stanie zauważyć, co stało się z jej oprawcami. Vause leżał na ziemi, najprawdopodobniej martwy. Nie ruszał się i Mindy nie była w stanie dostrzec, by oddychał. Zalany krwią wyglądał jak, wypisz wymaluj, trup.
Ross zaś skakał jako żaba, wyglądając bardziej obrzydliwie niż strasznie. Nawet ta ręka i połamane żebra przestały jej tak przeszkadzać, gdy do jej uszu dotarł rechot.
Była jednak w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek powiedzieć. Kiwała jedynie głową, biernie dając zrobić ze sobą wszystko, co tylko Bertie i Steffen chcieli. Nie miała sił, aby stawiać opór: mężczyźni mogli zobaczyć, że dziewczyna zaczyna robić się wychudzona, jest brudna i zdecydowanie nie pachnie najlepiej, a jej włosy już dawno zmieniły się w jeden wielki kołtun.
Z rozglądania się Steffena i Bertiego niewiele wyszło: w pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowali, nie było żadnych istotnych dokumentów. Steffen mógł jedynie dostrzec zakrwawiony nóż, który Ross upuścił na podłogę. Był w stanie też zorientować się, że obydwa nadgarstki dziewczyny zdobią nieznane mu, starożytne runy. Te na lewej ręce były już zabliźnione, wyróżniając się na tle jasnej skóry charłaczki. Z tych jednak, które Ross dopiero co stworzył na jej przedramieniu, wciąż ciekła krew.
W oczach Mindy pojawiło się przerażenie, gdy ujrzała twarz kulawego Steffena. Jej zdziwienie było jednak na tyle duże, że dziewczyna na moment zamarła, próbując przetrawić informacje. Nie rozumiała wiele ze wcześniejszej wymiany zdań mężczyzn, a teraz dalej nie wiedziała, czy ma im wierzyć. Może są tylko iluzją, zesłaną na nią przez Rossa i jego poplecznika? Może to tylko kolejna „próba”, kolejna część realizacji szalonego planu, z którego niewiele rozumiała?
Z drugiej strony doszła do wniosku, że… właściwie co za różnica? Może spróbować zaufać tej dwójce, szczególnie, że kątem oka była w stanie zauważyć, co stało się z jej oprawcami. Vause leżał na ziemi, najprawdopodobniej martwy. Nie ruszał się i Mindy nie była w stanie dostrzec, by oddychał. Zalany krwią wyglądał jak, wypisz wymaluj, trup.
Ross zaś skakał jako żaba, wyglądając bardziej obrzydliwie niż strasznie. Nawet ta ręka i połamane żebra przestały jej tak przeszkadzać, gdy do jej uszu dotarł rechot.
Była jednak w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek powiedzieć. Kiwała jedynie głową, biernie dając zrobić ze sobą wszystko, co tylko Bertie i Steffen chcieli. Nie miała sił, aby stawiać opór: mężczyźni mogli zobaczyć, że dziewczyna zaczyna robić się wychudzona, jest brudna i zdecydowanie nie pachnie najlepiej, a jej włosy już dawno zmieniły się w jeden wielki kołtun.
Z rozglądania się Steffena i Bertiego niewiele wyszło: w pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowali, nie było żadnych istotnych dokumentów. Steffen mógł jedynie dostrzec zakrwawiony nóż, który Ross upuścił na podłogę. Był w stanie też zorientować się, że obydwa nadgarstki dziewczyny zdobią nieznane mu, starożytne runy. Te na lewej ręce były już zabliźnione, wyróżniając się na tle jasnej skóry charłaczki. Z tych jednak, które Ross dopiero co stworzył na jej przedramieniu, wciąż ciekła krew.
- Dodatkowe informacje:
Statystyki NPC:
Mindy Foster
OPCM O, U0, E0, T0, CM0, L0, Z5, S1
Żywotność 84/150 (-6 cięte)DrMorgan Ross
OPCM 10, U0, E15,T15, CM20, L0, Z2, S1
Żywotność 160/200 (poparzenia, -10 do zaklęć), 2/3 (żaba)
Robert Vause
OPCM20, U5, E0, T0, CM25, L0, Z5, S10
Żywotność -15/230 (nieprzytomny)
Żywotność Steffena 166/216 (tłuczone - złamana prawa kość udowa, -10)
Prywatna poglądowa mapka lusterka.
I show not your face but your heart's desire
-Uh...okej, czyli to błąd z tą żabą...? Mogłem mu transmutować oczy czy coś... - odparł nieskładnie na słowa Bertiego, przesuwając rozbieganym wzrokiem to po zakrwawionym Vausie, to po karykaturalnym uśmiechu/grymasie przerażenia Botta, to po podłodze (by znaleźć żabę). Noga bolała go piekielnie, żałował, że nie wziął eliksirów, żałował, że zmienił gościa w żabę zamiast wyczarować takie sztylety jak Bertie (choć na samą myśl, dostawał dreszczy i mdłości), żałował, że znał magię defensywną lepiej od ofensywnej i mógł atakować jedynie zmieniając ludzi w żaby.
Ale nie żałował, że tu przyszli. Może i miał złamane udo i był teraz w niebezpieczeństwie, ale Mindy była już bezpieczna. Miał nadzieję, że uzdrowiciele zajmą się jej niedożywieniem, ranami i poturbowaną psychiką.
Muszą się tylko stąd wydostać. Steff nie widział tu już nic przydatnego oprócz noża, a Bertie i tak nic nie zobaczy, bo miał chyba talent antyspostrzegawczości. W końcu przez kilka lat nie zorientował się, że ma przyjaciela szczura. Cattermole dostrzegł za to runy na ramieniu Mindy i przeszło mu przez myśl, że muszą sprawdzić, czy sama dziewczyna nie została przeklęta jakąś długoterminową klątwą. Ale nie teraz. Czas uciekał.
-Chodźmy, on nie będzie wiecznie żabą... a ja nie będę was dalej opóźniał. - spojrzał na Mindy przepraszająco, ale nie miał siły już tłumaczyć. Miał nadzieję, że widziała w życiu dziwniejsze rzeczy niż przemiana animaga.
Zmienił się w szczura i pozwolił wziąć Bertiemu na ręce, a najchętniej - wsadzić do kieszeni koszuli. Bezpiecznie i cieplutko! Nie pozwalał za to wziąć zwierzęcym instynktom górę nad ludzką obowiązkowością. Gdy Bertie ewakuował ich wszystkich z pomieszczenia, Steffen próbował dojrzeć i rozcyfrować runy na rękach Mindy. Nie miał na tyle siły, by próbować ściągać ewentualne klątwy samemu. W razie czego, będzie jednak mógł przekazać wszelkie informacje uzdrowicielowi i Zakonowi. Poza tym, nawet jeśli nikt nie próbował obłożyć dziewczyny klątwą - te runy dadzą im pewne pojęcie, czego dotyczyły przeprowadzane na niej eksperymenty. Dlatego później przyjrzy się im jeszcze raz, już w ludzkiej postaci i w samochodzie.
spostrzegawczość II, odczytuję runy na Mindy
Ale nie żałował, że tu przyszli. Może i miał złamane udo i był teraz w niebezpieczeństwie, ale Mindy była już bezpieczna. Miał nadzieję, że uzdrowiciele zajmą się jej niedożywieniem, ranami i poturbowaną psychiką.
Muszą się tylko stąd wydostać. Steff nie widział tu już nic przydatnego oprócz noża, a Bertie i tak nic nie zobaczy, bo miał chyba talent antyspostrzegawczości. W końcu przez kilka lat nie zorientował się, że ma przyjaciela szczura. Cattermole dostrzegł za to runy na ramieniu Mindy i przeszło mu przez myśl, że muszą sprawdzić, czy sama dziewczyna nie została przeklęta jakąś długoterminową klątwą. Ale nie teraz. Czas uciekał.
-Chodźmy, on nie będzie wiecznie żabą... a ja nie będę was dalej opóźniał. - spojrzał na Mindy przepraszająco, ale nie miał siły już tłumaczyć. Miał nadzieję, że widziała w życiu dziwniejsze rzeczy niż przemiana animaga.
Zmienił się w szczura i pozwolił wziąć Bertiemu na ręce, a najchętniej - wsadzić do kieszeni koszuli. Bezpiecznie i cieplutko! Nie pozwalał za to wziąć zwierzęcym instynktom górę nad ludzką obowiązkowością. Gdy Bertie ewakuował ich wszystkich z pomieszczenia, Steffen próbował dojrzeć i rozcyfrować runy na rękach Mindy. Nie miał na tyle siły, by próbować ściągać ewentualne klątwy samemu. W razie czego, będzie jednak mógł przekazać wszelkie informacje uzdrowicielowi i Zakonowi. Poza tym, nawet jeśli nikt nie próbował obłożyć dziewczyny klątwą - te runy dadzą im pewne pojęcie, czego dotyczyły przeprowadzane na niej eksperymenty. Dlatego później przyjrzy się im jeszcze raz, już w ludzkiej postaci i w samochodzie.
spostrzegawczość II, odczytuję runy na Mindy
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
- Nie. Myślę, że nie. Nie wiem. Pokazanie twarzy - tak.
Sprostował po chwili. Nie wiedział jak Steff miałby się osłaniać zaraz po zmianie z formy szczura, nie znał się na tym, ale chciał żeby przyjaciel był świadom koszmarnego zagrożenia jakie na nim ciążyło. Bott przez chwilę patrzył na żabę, zaraz jednak złapał ją po prostu i wsadził do jednej z kieszeni. Zamknął ją póki co na zamek. Może to mało humanitarne, ale nie sądził żeby psychopatyczny doktorek miał się udusić. W aucie Steff będzie go pilnował.
- Warto go przekazać. - skoro to członek jakiejś jednostki badawczej to pewnie ma sporo informacji. Bott nie był pewien co z nim potem zrobią, ale nie zastanawiał się nad tym głębiej zastanawiać. - Pilnuj go w aucie.
Dodał do przyjaciela, zanim ten znalazł się w innej kieszeni i w końcu wszyscy razem opuścili chatę.
Zabrał ich do auta, płaszcz z żabą dał na kolana Steffena, który zapewne wrócił do ludzkiej formy i tym razem usadzony został z tyłu - z dziewczyną, która była wyraźnie przerażona. Nie mógł jej się dziwić.
O dziwo, nie pajacował przed nią. Puścił tylko jakąś lekką muzykę, która miała zagłuszyć ciszę i ruszył drogą, którą tu przyjechali. Nie sądził, by dalsze zapewnienia o tym, że jest bezpieczna w czymkolwiek pomogły. Raczej sama z czasem to zobaczy. Że nikt już nie kieruje na nią różdżki ze złymi zamiarami. Alex zapewne wyleczy ją z jakichkolwiek dolegliwości. I będzie wiedział co zrobić z żabą.
Którą swoją drogą będą musieli czasowo oślepić i ogłuszyć, bo Bott nie zamierzał doktorkowi pokazywać swojej okolicy. To jednak w tej chwili był najmniejszy problem, żaba pilnowana przez Steffa nawet spokojnie zniosła podroż, bardziej wystraszona zdawała się być Mindy. Ledwo dotarli jednak na miejsce, a faktycznie wezwał przyjaciela po pomoc dla Mindy i Steffena, a dalej przyjaciel zajął się losem żaby. Może doktorek będzie miał cenne informacje, może nie będzie ich miał, wolał przekazać go osobom które lepiej dobiorą pytania i mają większą świadomość tego co się dzieje.
zt x 2
Sprostował po chwili. Nie wiedział jak Steff miałby się osłaniać zaraz po zmianie z formy szczura, nie znał się na tym, ale chciał żeby przyjaciel był świadom koszmarnego zagrożenia jakie na nim ciążyło. Bott przez chwilę patrzył na żabę, zaraz jednak złapał ją po prostu i wsadził do jednej z kieszeni. Zamknął ją póki co na zamek. Może to mało humanitarne, ale nie sądził żeby psychopatyczny doktorek miał się udusić. W aucie Steff będzie go pilnował.
- Warto go przekazać. - skoro to członek jakiejś jednostki badawczej to pewnie ma sporo informacji. Bott nie był pewien co z nim potem zrobią, ale nie zastanawiał się nad tym głębiej zastanawiać. - Pilnuj go w aucie.
Dodał do przyjaciela, zanim ten znalazł się w innej kieszeni i w końcu wszyscy razem opuścili chatę.
Zabrał ich do auta, płaszcz z żabą dał na kolana Steffena, który zapewne wrócił do ludzkiej formy i tym razem usadzony został z tyłu - z dziewczyną, która była wyraźnie przerażona. Nie mógł jej się dziwić.
O dziwo, nie pajacował przed nią. Puścił tylko jakąś lekką muzykę, która miała zagłuszyć ciszę i ruszył drogą, którą tu przyjechali. Nie sądził, by dalsze zapewnienia o tym, że jest bezpieczna w czymkolwiek pomogły. Raczej sama z czasem to zobaczy. Że nikt już nie kieruje na nią różdżki ze złymi zamiarami. Alex zapewne wyleczy ją z jakichkolwiek dolegliwości. I będzie wiedział co zrobić z żabą.
Którą swoją drogą będą musieli czasowo oślepić i ogłuszyć, bo Bott nie zamierzał doktorkowi pokazywać swojej okolicy. To jednak w tej chwili był najmniejszy problem, żaba pilnowana przez Steffa nawet spokojnie zniosła podroż, bardziej wystraszona zdawała się być Mindy. Ledwo dotarli jednak na miejsce, a faktycznie wezwał przyjaciela po pomoc dla Mindy i Steffena, a dalej przyjaciel zajął się losem żaby. Może doktorek będzie miał cenne informacje, może nie będzie ich miał, wolał przekazać go osobom które lepiej dobiorą pytania i mają większą świadomość tego co się dzieje.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Znajdź sobie jakieś zajęcie. Zajmij ręce pracą.
Jeżeli nic innego nie pomaga, to mylenie ruchu z działaniem też ma sens. Rutyna trzyma umysł w ryzach, nie pozwala myślom rozbiec się na wszystkie możliwe strony, dogasza ślepą złość, z której jeszcze nie zdążyłam się otrząsnąć tak do końca. Londyn.
Z widoków przeklętej nocy, kiedy miasto stanęło w ogniu, otrząsam się z kolei podejrzanie szybko, jakby były, na swój sposób, normalne. To prawie jak wizja. Taka, której nie było. Koszmar na jawie, krew mugoli rozlewana na ulicach, spływająca do rynsztoków, w mroku niemal czarna. Nie pierwszy raz uciekam, zostawiam za sobą wszystko, czego nie zdołam zabrać do kieszeni. Krzywię się, grzebiąc patykiem w żarze ogniska, stworzonego według wszelkich reguł sztuki. Zalegające w nim ziemniaki powinny niedługo być dobre. Bryła gliny, dokładnie oblepiająca otuloną koniczyną kurę, właściwie nadaje się już do rozbicia. Nie popękała, nawet jeśli nie chciało mi się czekać, aż podeschnie, zapewne dzięki roślinie, której jest tu - już zaczynam lubić to magiczne miejsce - całkiem sporo. Powinnam ją obłożyć jakimiś większymi liśćmi, ale kapusty nie mam, a koniczyna nie jest trująca. Jakoś nie jestem w nastroju na eksperymenty z wystawianiem na próbę podstaw zielarskiej wiedzy w większym stopniu. Z przypraw mam tylko sól. W kotle, który jeszcze niedawno był po prostu większym kamieniem, stygnie napar z młodych pokrzyw. Mniejsze kamienie nadały się na talerze i kubki.
- Czyń honory, kuzynie - zwracam się do Wrońskiego, proponując dołączenie do przygotowań obiadu i wskazując na kurę w pancerzu, który przydałoby się rozbić. Temat otrzymanego listu skrzętnie pomijam, odległe miejsce spotkania skreśliłam na odwrocie. Może wystarczyło zatrzymać się na dalekich przedmieściach? Nie wiem. Za teleportację wzięłam się dopiero, kiedy nie groziła rozszczepieniem, a z mugolami, z którymi uciekałam z Londynu, zdążyłam się już rozstać. Żyję i mam się dobrze brzmi lepiej, niż żyję, bo mam psidwakosyńskie szczęście i tej wersji zamierzam się trzymać.
- Wymieniłam się - też kawałek stąd, w jakiejś dużej wsi - za parę ślicznych srebrnych kolczyków - więc mam jedzenia, jak widzisz, pod dostatkiem - które były wcześniej równie śliczną parą gwoździ.
A to już nie jest kradzież, tylko wykorzystanie okrawków talentu do transmutacji razem z wiedzą o podstawach jubilerstwa. Takie, którego ani mój ojciec, ani dziadek, na pewno by nie pochwalili. Snuję niezobowiązującą opowiastkę w abstrakcyjnej scenerii, co wygląda trochę jak te wystawne podwieczorki, w które bawiłam się jako dziecko, udając, że coś jest tym, czym nie jest. Butio to jedno z moich ulubionych zaklęć, a jego efekt jest stały. To znaczy nie cofnie się, dopóki jeszcze żyję. Jak to wróży przyszłej trwałości kolczyków, trudno wyrokować. Ale na tym obiedzie-podwieczorku mam gościa.
- Zdrowie dopisuje? - bo o cóż innego mogłabym go zapytać? Dziwnie mi z czyjąś troską. Ze świadomością, że Daniel jest jedną z nielicznych osób, które wiedzą, że jestem jasnowidzem, chyba jeszcze dziwniej, ale znajomość, zaczęta niemal wrogo, jest właśnie taka. Dziwna. Moja mama przepowiedziała śmierć jego mamie. Ja prawie powieliłam tą tradycję, kiedy w maju ubiegłego roku mi się przyśnił. Tyle, że nie przepadam za tradycją, postanowiłam więc zrobić jej na przekór.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
3.04
Bóle mięśni i kac po nocy pierwszego kwietnia ustały po nocy spędzonej we własnym łóżku (w przeciwieństwie do innej, bardziej wstydliwej dolegliwości). Kamienica na Nokturnie wciąż stała, mieszkanie Wrońskiego było bezpieczne. Mógł zostać w Londynie, nikt go nie szukał. Nie jego. Był czarodziejem czystej krwi, a pomimo mniejszych i większych przewin, udało mu się nawet uniknąć bycia notowanym.
Ale ścigano innych.
Gdy tylko dowiedział się więcej o sytuacji, pognał do Ministerstwa aby zarejestrować różdżkę i móc bezpiecznie udać się do sowiarni. Normalnie pożyczał sowy od sąsiadów, ale pierwszego kwietnia chyba każdy musiał napisać pilne listy. W końcu przepchał się przez kolejkę w sowiarni i nakreślił szybkie listy do Jennifer i Maeve (za którą na próżno rozglądał się w kolejce do rejestracji). Kolejne godziny spędził w bolesnej niepewności, targany uczuciami, od których uciekł przecież na Nokturn. Sam kreślił ścieżkę własnego życia, sam wyrzekł się życia w bogactwie aby samemu zarobić na każdy grosz, aby być niezależnym i nigdy nie oglądać się na innych. A jednak - własne bezpieczeństwo i pełne konto w banku były w tej chwili marną pociechą. Znów miotał nim lęk, zupełnie jak w domu rodzinnym.
A przecież od zawsze bał się strachu.
Wiadomość, że Leach jest bezpieczna w Irlandii, uspokoiła nieco jego zszargane nerwy. Mądra dziewczyna - irlandzkie lasy były tak daleko od londyńskiego chaosu, jak to tylko możliwe. Przytomnie zgarnął z domu jakieś przyprawy, zaopatrzył się też w kapustę i marchewkę. Nie znał się na gotowaniu, ale może Jen coś się przyda.
Jennifer, Jen, kuzynka.
Wciąż dziwnie słyszeć to słowo w ustach szlamy. Prawdę mówiąc, wciąż dziwnie mu na nią patrzeć - pojawiając się w progu chatki, znów przypomniał sobie o jej matce, tak łudząco do niej podobnej. A potem zamrugał, oszacował Jennifer wzrokiem - była cała, zdrowa. Zorganizowała sobie nawet jakiś obiad.
-Jen. - tak strasznie korciło go, by ją przytulić, ale Wrońscy nie wynosili z domu czułych gestów (czy znasz podobną rezerwę z gestów własnej matki, Jen? A może ten jej mugolak zdążył nauczyć ją czułości?), więc po prostu poklepał dziewczynę po ramieniu. Potem odchrząknął nerwowo i przeniósł wzrok na jedzenie.
-To... co mam zrobić? - był facetem, nie znał się na gotowaniu, szczególnie nie w sytuacjach ekstremalnych. Niepewnie sięgnął po scyzoryk, zamierzając obrać marchewkę.
-Zrób porcję dla jednej osoby, jadłem już. - skłamał, bo jemu nie groził przecież głód na jakimś irlandzkim zadupiu. -Nieźle się tu urządziłaś. - stwierdził, rozglądając się wkoło.
Na słowa o kolczykach, uśmiechnął się pod wąsem i pokiwał głową, spoglądając na Jen z mimowolnym szacunkiem.
-No proszę, chyba muszę poduczyć się transmutacji. - zażartował, bo trik był całkiem przydatny. Można by go obrócić w dobry handel na Nokturnie, ale czy tam ktokolwiek nabrałby się na Butio? W Londynie ludzie byli uważniejsi niż w leśnych wioskach.
Kto by pomyślał, że będzie troszczył się o mugolaczkę jak o krew z własnej krwi - tym bardziej, że znajomość z Jennifer nie sprawiła, że stał się orędownikiem praw równości szlam. Po prostu... pałał sympatią do tej jednej, o. Wyklętej córki przeklętej kuzynki swojego ojca - szalonej jasnowidzki z rozcieńczonej gałęzi rodu Wrońskich (właśnie dlatego wybrałem twoją matkę - mawiał ojciec - by nie wychodzić za jakąś Angielkę półkrwi, jak brat twojego dziadka ), o której nie mówiło się w domu odkąd wyszła za mugolaka. A przecież przyjaźniła się kiedyś z jego matką, była jedną z nielicznych osób, które okazywały jej serce. Mały Dan często podsłuchiwał ich serdeczne rozmowy - dopóki nie uciekł raz z krzykiem, przerażony przepowiednią.
O istnieniu Jennifer nawet nie wiedział, dopóki nie weszła mu w paradę podczas jego londyńskich interesów. Ale wtedy potraktował ją z obcesowym gniewem, a ich ścieżki splotły się ponownie dopiero podczas majowych anomalii. Do dzisiaj pamiętał poczucie bezsilności, gdy wykrwawiał się nad brzegiem Tamizy, porażony tę samą czarną magią, którą skrycie praktykował. Czy naprawdę było mu przeznaczone wtedy zginąć, czy Jennifer oszukała los? Od maja nie czuł się do końca sobą, od czasu do czasu spoglądając w lustro z namysłem i zastanawiając się, czy wykpiona Kostucha zastawia gdzieś na niego sidła.
W maju zaczął też troszczyć się od kogoś poza sobą. Zabawne, uciekł na Nokturn od własnej rodziny, a jednak znalazł w Londynie krewną Wrońskich, równie samotną jak on. I równie zaradną, na szczęście. Nie zniósłby troski o kogoś słabego, bo rozerwałoby mu to serce.
Na wzmiankę o zdrowiu odchrząknął nerwowo. Nie planował nic robić z tym problemem, ale z drugiej strony... martwił się nieco o swoje drogocenne części. Od nocy w kanałach minęły trzy dni i nie mógł już dłużej ignorować bolesnego pieczenia przy każdym oddawaniu moczu.
-Umm... chyba się nieco przeziębiłem pierwszego kwietnia. W sumie po obiedzie mogłabyś na to... zerknąć. - wymamrotał do marchewki, a Jennifer po raz pierwszy w życiu (choć trzeba przyznać, ze ich znajomość była dość krótka) mogła zobaczyć jak jej nieustraszony kuzyn oblewa się rumieńcem.
Bóle mięśni i kac po nocy pierwszego kwietnia ustały po nocy spędzonej we własnym łóżku (w przeciwieństwie do innej, bardziej wstydliwej dolegliwości). Kamienica na Nokturnie wciąż stała, mieszkanie Wrońskiego było bezpieczne. Mógł zostać w Londynie, nikt go nie szukał. Nie jego. Był czarodziejem czystej krwi, a pomimo mniejszych i większych przewin, udało mu się nawet uniknąć bycia notowanym.
Ale ścigano innych.
Gdy tylko dowiedział się więcej o sytuacji, pognał do Ministerstwa aby zarejestrować różdżkę i móc bezpiecznie udać się do sowiarni. Normalnie pożyczał sowy od sąsiadów, ale pierwszego kwietnia chyba każdy musiał napisać pilne listy. W końcu przepchał się przez kolejkę w sowiarni i nakreślił szybkie listy do Jennifer i Maeve (za którą na próżno rozglądał się w kolejce do rejestracji). Kolejne godziny spędził w bolesnej niepewności, targany uczuciami, od których uciekł przecież na Nokturn. Sam kreślił ścieżkę własnego życia, sam wyrzekł się życia w bogactwie aby samemu zarobić na każdy grosz, aby być niezależnym i nigdy nie oglądać się na innych. A jednak - własne bezpieczeństwo i pełne konto w banku były w tej chwili marną pociechą. Znów miotał nim lęk, zupełnie jak w domu rodzinnym.
A przecież od zawsze bał się strachu.
Wiadomość, że Leach jest bezpieczna w Irlandii, uspokoiła nieco jego zszargane nerwy. Mądra dziewczyna - irlandzkie lasy były tak daleko od londyńskiego chaosu, jak to tylko możliwe. Przytomnie zgarnął z domu jakieś przyprawy, zaopatrzył się też w kapustę i marchewkę. Nie znał się na gotowaniu, ale może Jen coś się przyda.
Jennifer, Jen, kuzynka.
Wciąż dziwnie słyszeć to słowo w ustach szlamy. Prawdę mówiąc, wciąż dziwnie mu na nią patrzeć - pojawiając się w progu chatki, znów przypomniał sobie o jej matce, tak łudząco do niej podobnej. A potem zamrugał, oszacował Jennifer wzrokiem - była cała, zdrowa. Zorganizowała sobie nawet jakiś obiad.
-Jen. - tak strasznie korciło go, by ją przytulić, ale Wrońscy nie wynosili z domu czułych gestów (czy znasz podobną rezerwę z gestów własnej matki, Jen? A może ten jej mugolak zdążył nauczyć ją czułości?), więc po prostu poklepał dziewczynę po ramieniu. Potem odchrząknął nerwowo i przeniósł wzrok na jedzenie.
-To... co mam zrobić? - był facetem, nie znał się na gotowaniu, szczególnie nie w sytuacjach ekstremalnych. Niepewnie sięgnął po scyzoryk, zamierzając obrać marchewkę.
-Zrób porcję dla jednej osoby, jadłem już. - skłamał, bo jemu nie groził przecież głód na jakimś irlandzkim zadupiu. -Nieźle się tu urządziłaś. - stwierdził, rozglądając się wkoło.
Na słowa o kolczykach, uśmiechnął się pod wąsem i pokiwał głową, spoglądając na Jen z mimowolnym szacunkiem.
-No proszę, chyba muszę poduczyć się transmutacji. - zażartował, bo trik był całkiem przydatny. Można by go obrócić w dobry handel na Nokturnie, ale czy tam ktokolwiek nabrałby się na Butio? W Londynie ludzie byli uważniejsi niż w leśnych wioskach.
Kto by pomyślał, że będzie troszczył się o mugolaczkę jak o krew z własnej krwi - tym bardziej, że znajomość z Jennifer nie sprawiła, że stał się orędownikiem praw równości szlam. Po prostu... pałał sympatią do tej jednej, o. Wyklętej córki przeklętej kuzynki swojego ojca - szalonej jasnowidzki z rozcieńczonej gałęzi rodu Wrońskich (właśnie dlatego wybrałem twoją matkę - mawiał ojciec - by nie wychodzić za jakąś Angielkę półkrwi, jak brat twojego dziadka ), o której nie mówiło się w domu odkąd wyszła za mugolaka. A przecież przyjaźniła się kiedyś z jego matką, była jedną z nielicznych osób, które okazywały jej serce. Mały Dan często podsłuchiwał ich serdeczne rozmowy - dopóki nie uciekł raz z krzykiem, przerażony przepowiednią.
O istnieniu Jennifer nawet nie wiedział, dopóki nie weszła mu w paradę podczas jego londyńskich interesów. Ale wtedy potraktował ją z obcesowym gniewem, a ich ścieżki splotły się ponownie dopiero podczas majowych anomalii. Do dzisiaj pamiętał poczucie bezsilności, gdy wykrwawiał się nad brzegiem Tamizy, porażony tę samą czarną magią, którą skrycie praktykował. Czy naprawdę było mu przeznaczone wtedy zginąć, czy Jennifer oszukała los? Od maja nie czuł się do końca sobą, od czasu do czasu spoglądając w lustro z namysłem i zastanawiając się, czy wykpiona Kostucha zastawia gdzieś na niego sidła.
W maju zaczął też troszczyć się od kogoś poza sobą. Zabawne, uciekł na Nokturn od własnej rodziny, a jednak znalazł w Londynie krewną Wrońskich, równie samotną jak on. I równie zaradną, na szczęście. Nie zniósłby troski o kogoś słabego, bo rozerwałoby mu to serce.
Na wzmiankę o zdrowiu odchrząknął nerwowo. Nie planował nic robić z tym problemem, ale z drugiej strony... martwił się nieco o swoje drogocenne części. Od nocy w kanałach minęły trzy dni i nie mógł już dłużej ignorować bolesnego pieczenia przy każdym oddawaniu moczu.
-Umm... chyba się nieco przeziębiłem pierwszego kwietnia. W sumie po obiedzie mogłabyś na to... zerknąć. - wymamrotał do marchewki, a Jennifer po raz pierwszy w życiu (choć trzeba przyznać, ze ich znajomość była dość krótka) mogła zobaczyć jak jej nieustraszony kuzyn oblewa się rumieńcem.
Self-made man
Dłoń poklepującą po ramieniu na kilka sekund nakrywam własną, choć nie da się ukryć, że przejawy cieplejszych odczuć są w moim wykonaniu równie, a może nawet ciut bardziej kulawe, niż u Wrońskiego. Uśmiech jest więc już taki typowo łobuzerski, żadne z nas nie będzie się tu rozklejać, też się cieszę, że go widzę. Zbieram się w sobie, w towarzystwie zawsze przychodzi mi to łatwiej, wciągnięcie kuzyna w rozmowę wydaje się więc naturalną koleją rzeczy.
- Bardzo szlachetnie - poważnie kiwam głową na ten wyraz troski - ale wiesz, nie podtruję cię, można jeść bezpiecznie.
Nuta bezczelności skutecznie zaciera śladowe ilości rozbicia, bo zdać sobie sprawę, o ile osób człowiek się martwi, to nigdy nie jest przyjemne doświadczenie. A w ciszy akurat na myślenie czasu mi nie brakowało. Powinnam dawno wiedzieć, że to do niczego dobrego nie prowadzi, nikomu nic z moich bzdurnych zmartwień, ale ile razy nie powtórzyłabym sobie, że to tylko taki sposób na uspokojenie sumienia w kwestii osób, dla których w danej chwili nie robi się nic... To nie, logika nie zdaje się tu na nic, jest bezużyteczna. Na bezradność i strach reaguję gniewem, nie umiem inaczej, teraz zaś, z braku celu, zła mogę być tylko na siebie. Obecność Wrońskiego mocno to wycisza.
- Lada dzień i tak nie będzie śladu, że tu byłam - przypominam sobie o różdżce, porzucając pomysł rozbijania zapieczonej gliny w inny sposób, i jedno stuknięcie później w powietrzu unosi się już całkiem zachęcający zapach. A później wprawiam to w ruch z wprawą godną domowej czarownicy, choć każda szanująca się gosposia pewnie by się za głowę złapała, widząc, jak kura pieczona w podejrzanej zieleninie dzieli się na pół i w podrygach ląduje, po krótkiej lewitacji, na talerzach, w towarzystwie upieczonych w żarze ziemniaków, które brudzą na czarno wszystko, czego dotkną. Elegancki posiłek, jak nic. Wszystko wygląda jak z innej parafii, talerze, kubki i sztućce. Trochę ciekawi mnie, czy Daniel skrzywi się na pokrzywowy napar, zdrowe to i nie najgorsze, pijałam większe paskudztwa, ale na pewno nie da się tego nazwać prawdziwą herbatą. Nie bardzo wiem, jak reagować na miłe, opiekuńcze gesty, i pewnie to widać. Doceniam. Czyli nie uciekam w panicznym odruchu, pazurami uczepiona przekonania, że najlepiej się nie przywiązywać, trzymać na dystans, nie zapuszczać korzeni i żyć tak, by w każdej chwili móc odejść nie oglądając się za siebie. Zasada jest dobra w teorii, w praktyce chyba nie potrafię trzymać się jej tak skutecznie, jak powinnam. A czy kuzyn ma świadomość, że przywiązywanie się do mnie to nie jest zbyt perspektywiczny pomysł, chwilowo się nie zastanawiam. Pewnie wie. W głowie roi mi się już gryfońsko głupi pomysł, niedługo wyślę Ciszę, nakarmioną surowym sercem i wątrobą kury, w daleki lot. Wstaję od wygasłego ogniska, żar dalej się tli, zbieram się z jedzeniem i wskazuję chatkę, wnętrze której skolonizowały egzotyczne rośliny. Marchewki na pewno się przydadzą, kapusta też. Nie tłumaczę się z tej koniczyny, choć to dziwny widok na pieczonym kurczaku. Ale zadziałało, glina nie pękła, metoda się sprawdza.
- Transmutacja to zawsze dobry pomysł - potwierdzam, w odpowiedzi na żart, choć uroki i obrona przed czarną magią cieszą się jednak opinią bardziej użytecznych w codziennym życiu - choć pewnie mało kto ją na szerszą skalę wykorzystuje w tak przyziemnych celach. Ale to właściwie wszystko, co potrzebne, nawet, jak się w danej chwili nie ma ze sobą nic poza różdżką. Klucz uniwersalny, drzwi do zamkniętych pomieszczeń, albo oczy zwierzęcia, jeśli chce się widzieć po nocy, i całe mnóstwo innych ułatwień w życiu.
Nie straszę dziś jednolitą czernią w miejscu gałek ocznych, ptasią źrenicą, choć patrzenie na świat oczyma płomykówki mi się zdarza. Fera Ecco, na przemianę własnych. Prae oculis, na spojrzenie poprzez te należące do żywego stworzenia.
Czego jak czego, ale takiej reakcji na pytanie o zdrowie się nie spodziewałam, czyli coś pewnie jest na rzeczy. Pąsowiejący Daniel Wroński to zaskakujący widok. Nie wypominam, mam jeszcze jakąś szczątkową przyzwoitość, nakazującą powstrzymać się od drobnych złośliwości, tak samo jak przemilczam, że czasem, kiedy mnie widzi, zachowuje się, jakby zobaczył ducha - w mugolskim rozumieniu tego powiedzenia.
- Jeżeli to coś poważnego, to przyda się prawdziwszy uzdrowiciel. Coś tam wiem, ale to niestety nadal podstawy podstaw, we wrześniu siłą rzeczy musiałam przerwać nauki. Chwilowo nie mam od kogo pobierać ich dalej - ta chwila trwa dobre pół roku. Uzdrowicielka, od której się uczyłam, zaginęła razem z rodziną. Była mojej krwi. Poglądy Wrońskiego znam, ale wygodnie omijam myślą, to się chyba nazywa pokojowa koegzystencja i nie szukanie powodów do kłótni. Właściwie mogłabym to pewnie przypisać przyjaźni, która lata temu łączyła obie Wrońskie - znając ten fakt, jestem mniej skora do szukania zwady. Z początku musiało to mieć znaczenie.
- Tego chyba jeszcze nie opowiadałam. Byłam taka pewna, że nauczę się leczenia na własną rękę, że w którymś momencie użyłam na sobie Curatio vulnera, najprostszego czaru na zasklepianie skaleczeń. Efekt był, jaki był. Przerobiłam zadraśnięcie na poważną, ropiejącą ranę. Do wersji Maxima się na razie nie przymierzam, bo mogłoby skończyć się gorzej. Ale te najprostsze, znane pierwszorocznym stażystom, są już w zasięgu rąk. Wielki sukces - poważne podsumowanie przechodzi w parsknięcie. Rozsiadam się na czymś, co było w przeszłości prawdopodobnie jakąś ławą i wydaje się względnie stabilne. W przerwach między słowami podskubuję kurę, ale spojrzenie ucieka mi w kierunku roślin, z których to miejsce słynie. Może wypatrzę coś ciekawego?
- Bardzo szlachetnie - poważnie kiwam głową na ten wyraz troski - ale wiesz, nie podtruję cię, można jeść bezpiecznie.
Nuta bezczelności skutecznie zaciera śladowe ilości rozbicia, bo zdać sobie sprawę, o ile osób człowiek się martwi, to nigdy nie jest przyjemne doświadczenie. A w ciszy akurat na myślenie czasu mi nie brakowało. Powinnam dawno wiedzieć, że to do niczego dobrego nie prowadzi, nikomu nic z moich bzdurnych zmartwień, ale ile razy nie powtórzyłabym sobie, że to tylko taki sposób na uspokojenie sumienia w kwestii osób, dla których w danej chwili nie robi się nic... To nie, logika nie zdaje się tu na nic, jest bezużyteczna. Na bezradność i strach reaguję gniewem, nie umiem inaczej, teraz zaś, z braku celu, zła mogę być tylko na siebie. Obecność Wrońskiego mocno to wycisza.
- Lada dzień i tak nie będzie śladu, że tu byłam - przypominam sobie o różdżce, porzucając pomysł rozbijania zapieczonej gliny w inny sposób, i jedno stuknięcie później w powietrzu unosi się już całkiem zachęcający zapach. A później wprawiam to w ruch z wprawą godną domowej czarownicy, choć każda szanująca się gosposia pewnie by się za głowę złapała, widząc, jak kura pieczona w podejrzanej zieleninie dzieli się na pół i w podrygach ląduje, po krótkiej lewitacji, na talerzach, w towarzystwie upieczonych w żarze ziemniaków, które brudzą na czarno wszystko, czego dotkną. Elegancki posiłek, jak nic. Wszystko wygląda jak z innej parafii, talerze, kubki i sztućce. Trochę ciekawi mnie, czy Daniel skrzywi się na pokrzywowy napar, zdrowe to i nie najgorsze, pijałam większe paskudztwa, ale na pewno nie da się tego nazwać prawdziwą herbatą. Nie bardzo wiem, jak reagować na miłe, opiekuńcze gesty, i pewnie to widać. Doceniam. Czyli nie uciekam w panicznym odruchu, pazurami uczepiona przekonania, że najlepiej się nie przywiązywać, trzymać na dystans, nie zapuszczać korzeni i żyć tak, by w każdej chwili móc odejść nie oglądając się za siebie. Zasada jest dobra w teorii, w praktyce chyba nie potrafię trzymać się jej tak skutecznie, jak powinnam. A czy kuzyn ma świadomość, że przywiązywanie się do mnie to nie jest zbyt perspektywiczny pomysł, chwilowo się nie zastanawiam. Pewnie wie. W głowie roi mi się już gryfońsko głupi pomysł, niedługo wyślę Ciszę, nakarmioną surowym sercem i wątrobą kury, w daleki lot. Wstaję od wygasłego ogniska, żar dalej się tli, zbieram się z jedzeniem i wskazuję chatkę, wnętrze której skolonizowały egzotyczne rośliny. Marchewki na pewno się przydadzą, kapusta też. Nie tłumaczę się z tej koniczyny, choć to dziwny widok na pieczonym kurczaku. Ale zadziałało, glina nie pękła, metoda się sprawdza.
- Transmutacja to zawsze dobry pomysł - potwierdzam, w odpowiedzi na żart, choć uroki i obrona przed czarną magią cieszą się jednak opinią bardziej użytecznych w codziennym życiu - choć pewnie mało kto ją na szerszą skalę wykorzystuje w tak przyziemnych celach. Ale to właściwie wszystko, co potrzebne, nawet, jak się w danej chwili nie ma ze sobą nic poza różdżką. Klucz uniwersalny, drzwi do zamkniętych pomieszczeń, albo oczy zwierzęcia, jeśli chce się widzieć po nocy, i całe mnóstwo innych ułatwień w życiu.
Nie straszę dziś jednolitą czernią w miejscu gałek ocznych, ptasią źrenicą, choć patrzenie na świat oczyma płomykówki mi się zdarza. Fera Ecco, na przemianę własnych. Prae oculis, na spojrzenie poprzez te należące do żywego stworzenia.
Czego jak czego, ale takiej reakcji na pytanie o zdrowie się nie spodziewałam, czyli coś pewnie jest na rzeczy. Pąsowiejący Daniel Wroński to zaskakujący widok. Nie wypominam, mam jeszcze jakąś szczątkową przyzwoitość, nakazującą powstrzymać się od drobnych złośliwości, tak samo jak przemilczam, że czasem, kiedy mnie widzi, zachowuje się, jakby zobaczył ducha - w mugolskim rozumieniu tego powiedzenia.
- Jeżeli to coś poważnego, to przyda się prawdziwszy uzdrowiciel. Coś tam wiem, ale to niestety nadal podstawy podstaw, we wrześniu siłą rzeczy musiałam przerwać nauki. Chwilowo nie mam od kogo pobierać ich dalej - ta chwila trwa dobre pół roku. Uzdrowicielka, od której się uczyłam, zaginęła razem z rodziną. Była mojej krwi. Poglądy Wrońskiego znam, ale wygodnie omijam myślą, to się chyba nazywa pokojowa koegzystencja i nie szukanie powodów do kłótni. Właściwie mogłabym to pewnie przypisać przyjaźni, która lata temu łączyła obie Wrońskie - znając ten fakt, jestem mniej skora do szukania zwady. Z początku musiało to mieć znaczenie.
- Tego chyba jeszcze nie opowiadałam. Byłam taka pewna, że nauczę się leczenia na własną rękę, że w którymś momencie użyłam na sobie Curatio vulnera, najprostszego czaru na zasklepianie skaleczeń. Efekt był, jaki był. Przerobiłam zadraśnięcie na poważną, ropiejącą ranę. Do wersji Maxima się na razie nie przymierzam, bo mogłoby skończyć się gorzej. Ale te najprostsze, znane pierwszorocznym stażystom, są już w zasięgu rąk. Wielki sukces - poważne podsumowanie przechodzi w parsknięcie. Rozsiadam się na czymś, co było w przeszłości prawdopodobnie jakąś ławą i wydaje się względnie stabilne. W przerwach między słowami podskubuję kurę, ale spojrzenie ucieka mi w kierunku roślin, z których to miejsce słynie. Może wypatrzę coś ciekawego?
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Stumilowa chatka
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia