Rynsztok
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Nokturnowy rynsztok
Jedna z setek bocznych uliczek Nokturnu, szersza jednak niż zwykłe wąskie zakamarki, lecz wcale przez to nie wygodniejsza, stanowi bowiem raczej kanał niż faktyczną opcję przejścia względnie suchą stopą na północną krawędź diabelskiego rejonu. Środkiem zacienionej chylącymi się ku upadkowi kamienicami ulicy płyną w głębokim rynsztoku ścieki; to w tym miejscu zbiegają się pozostałości po londyńskiej kanalizacji, z zasady mające zbierać brudy Nokturnu. System ten nie działa poprawnie od lat, lecz okolice końca kanału cieszą się na Nokturnie dużą sławą. To tutaj, w wybijającym na powierzchnię rynsztoku, można znaleźć dopiero zaczynające gnić ciała, często jeszcze ubrane, a więc możliwe do obrabowania. Tu też można upolować najbardziej tłuste szczury oraz wydobyć z błotnistych odmętów interesujące części zwłok. W tym potwornie smrodliwym zakątku najłatwiej też o dyskrecję - stojące obok kamienice są opuszczone, nie dociera tu ani światło lamp ani blask księżyca; mroczne, potwornie śmierdzące miejsce wydaje się być przedsionkiem koszmaru, pozwalającym się jednak szybko wzbogacić lub w łatwy sposób pozbyć zwłok. Otwarty rynsztok kończy się głębokim spadkiem, a brunatna woda wraz z zawartością spływa tutaj wgłąb ziemi, bezpowrotnie.
Rzut kością k100.
1-10 - wpadasz do rynsztoku, jesteś cały w błocie i brudzie, obsiadają Cię szczury. Otrzymujesz 20 obrażeń ciętych od ich ostrych zębów, a ohydny zapach nie zmywa się z Ciebie przez najbliższy tydzień.
20 - 50 - przechodząc obok rynsztoku potykasz się o coś, co okazuje się być ludzką ręką, gdy spoglądasz nieco dalej dostrzegasz resztę rozszarpanych fragmentów czegoś, co kiedyś było właścicielem nadgryzionej przez psidwaki kończyny
51-70 - na wierzchu rynsztoka znajdują się zwłoki, lecz wydają się mocno nadwyrężone wodą i czasem; nie znajdujesz przy nich nic
71-90 - przy zwłokach znajdujesz zamoknięty list, który po otwarciu zaczyna na ciebie krzyczeć, opluwając wodą z rynsztoka; dowiadujesz się z niego, że to ostateczne wezwanie do zapłaty wysłane do denata
91-100 - z rozkładających się zwłok możesz wyrwać wyciągnięty przez rozcięcie na szyi język, ST wynosi 40, do rzutu doliczana jest podwojona statystyka sprawności (zamiast tego możesz skorzystać z noża, o ile posiadasz go w ekwipunku, lub spróbować odciąć język zaklęciem, jedna, nieudana próba jednak niszczy go całkowicie)
Rzut kością k100.
1-10 - wpadasz do rynsztoku, jesteś cały w błocie i brudzie, obsiadają Cię szczury. Otrzymujesz 20 obrażeń ciętych od ich ostrych zębów, a ohydny zapach nie zmywa się z Ciebie przez najbliższy tydzień.
20 - 50 - przechodząc obok rynsztoku potykasz się o coś, co okazuje się być ludzką ręką, gdy spoglądasz nieco dalej dostrzegasz resztę rozszarpanych fragmentów czegoś, co kiedyś było właścicielem nadgryzionej przez psidwaki kończyny
51-70 - na wierzchu rynsztoka znajdują się zwłoki, lecz wydają się mocno nadwyrężone wodą i czasem; nie znajdujesz przy nich nic
71-90 - przy zwłokach znajdujesz zamoknięty list, który po otwarciu zaczyna na ciebie krzyczeć, opluwając wodą z rynsztoka; dowiadujesz się z niego, że to ostateczne wezwanie do zapłaty wysłane do denata
91-100 - z rozkładających się zwłok możesz wyrwać wyciągnięty przez rozcięcie na szyi język, ST wynosi 40, do rzutu doliczana jest podwojona statystyka sprawności (zamiast tego możesz skorzystać z noża, o ile posiadasz go w ekwipunku, lub spróbować odciąć język zaklęciem, jedna, nieudana próba jednak niszczy go całkowicie)
Lokacja zawiera kości
Poprzedni dzień zostawił Lupina z niedosytem. Niedosyt był złym słowem — brygadzista był wściekły do granic możliwości. Spotkanie z Tonksem okazało się fiaskiem i chociaż rodzinny dom wilkołaka został zniszczony, nie znaczyło to nic. I tak nie zamierzał tam przecież wracać po tym wszystkim, co się wydarzyło. Ani on, ani tym bardziej jego krewni, chociaż akurat na nich brygadzista nie mógł mieć bardziej obojętnego nastawienia — nie ich szukał. Nawet jeśli byli buntownikami czy członkami tego pieprzonego Zakonu Feniksa, nie oni byli jego zadaniem. Najprawdopodobniej jednak miał spotkać ich gdzieś na drodze do Michaela, bo przecież byli jego braćmi i siostrami, logiczne było, że mieli bronić swoich. Bez względu jednak na to, Lyall miał dalej szukać jednego z Tonksów i zrobić wszystko, żeby przyprowadzić go do Ministerstwa. Zawlec jeśli tego było trzeba. Dostanie zlecenia na zbuntowanego aurora oznaczało, że Lupin miał prowadzić trzy sprawy jednocześnie. Owszem, odszedł mu problem z Blishwickiem, ale wciąż ścigał swoje nemezis, a z Randallem mieli szukać McIntyre'a. Kolejny do kolekcji do tropienia... Obciążenie i dyszenie nad sobą gromadzących się obowiązków w żaden sposób nie podobało się mężczyźnie. Był w pełni świadomy faktu, że dobrze byłoby pozamykać niektóre sprawy, jednak ściganie aurora mogło okazać się o wiele trudniejsze od równoległych zadań. Nie miało być ważniejsze, ale mogło mu zajmować więcej czasu... Gdyby udało mu się złapać Tonksa dzień wcześniej, miałby to wszystko z głowy. Co prawda Lupin nie zakładał, że miało mu się udać za pierwszym razem. Ba! Czułby się dziwnie, gdyby wilkołak dałby mu się schwytać. Właśnie. Dałby... Mimo wściekłości Lyall jednak wyczekiwał tego wyzwania. Przetrząsnął cały dom, w którym mieszkał jego cel w szukaniu wskazówek i możliwe, że coś z tego miał znaleźć.
Swoją drogą do takiego zadania potrzebował eliksirów, a szukanie swojego alchemika, dobrego alchemika mogło być problematyczne. Szczególnie w tej kupie gówna, którą była teraz Wielka Brytania. Nie mógł zrobić tego w pojedynkę, ale znał kogoś, kto mógł mu pomóc. I do tego spłacić dług. Brygadzista zjawił się w Londynie, machnął papierami przy wejściu do miasta, a następnie z Pokątnej skierował się na Nokturn, gdzie zamierzał pojawić się w miejscu należącym do Goyle'a — gdy ostatni raz się widzieli, żeglarz zasugerował, żeby spotkali się właśnie tam z uwagi na to, że może i miał dla niego jakieś informacje o poszukiwanym wilkołaku. Caelan znał miasto, znał ludzi. Ktoś taki jak on na pewno miał jakiegoś alchemika przy sobie i to nie kogoś, kto wybrzydzał w zamówieniach. Lyall nie był wymagający, jednak nie zamierzał płacić wymuskanym paniczkom w Dolinie Godryka. Musiał dostać się do karczmy "Pod Mantykorą". Żeby przejść dalej, musiał minąć rynsztok, co wywołało w nim odruch wymiotny. - Kurwa! - warknął pod nosem, czując obrzydliwy smród dobiegający z kanału niedaleko. Coś tam chyba zdechło. I nie "chyba", a na pewno... Jak ci pierdoleni czarodzieje mogli tu w ogóle egzystować? Niektórzy kpili sobie z brygadzistów, że mieli bardziej wyczulone nosy od szlachty i coś było na rzeczy — przyzwyczajonego do zapachów natury Lyalla wręcz odrzucało, a żołądek podchodził mu do gardła. Miał tylko nadzieję, że nie miał wpieprzyć się do tego szlamu...
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lyall Lupin' has done the following action : Rzut kością
#1 'Nokturn' :
--------------------------------
#2 'k100' : 5
#1 'Nokturn' :
--------------------------------
#2 'k100' : 5
| 15.07
Wyjątkowo nie pojawiła się wcześniej - Deirdre słynęła z punktualności zakrawającej wręcz o nadgorliwość, ale gdy miała pojawić się na Śmiertelnym Nokturnie w sprawach prywatnych, nie zamierzała podejmować ryzyka. Bez trudu poradziłaby sobie z napastnikami, wierzyła w to, ba, była o tym przekonana, ale nie lubiła psuć sobie względnie dobrego humoru kontaktem z zapijaczonymi zakapiorami, uznającymi ją za jedną z tych czarownic, które wiedzione ambicjami, plotkami o cudownych artefaktach przywracających płodność, bądź idiotycznym pragnieniem posmakowania ryzyka zapuszczały się do sklepów w tej przeklętej dzielnicy miasta. W większości przypadków nie wracały już do dawnego życia, służąc jednorazowo chuci plugawych czarnoksiężników - i to o ile miały szczęście. W przypadku pecha...cóż, miały żałować tej pomyłki do końca swej agonii. Wbrew pozorom Deirdre łatwo było pomylić z zakapturzoną niewiastą zagubioną po złej stronie przejścia na Pokątnej; odzyskała krągłe kształty, widoczne pomimo grubej peleryny, która także zdradzała wyższe pochodzenie. Dama w opałach, zapewne z ciężkim mieszkiem galeonów: czy istniał łatwiejszy łup wśród rynsztoków, zaułków i ślepych uliczek dusznego od oparów brudu Nokturnu? W przypadku Mericourt zapewne wystarczyłoby obnażenie skrytego pod długim rękawem peleryny przedramienia - widok Mrocznego Znaku budził coraz większe przerażenie, a ci, którzy nosili to znamię na własnym ciele, wywoływali jeszcze większy lęk. Zwłaszcza tutaj, w centrum siedliska zła, rozpełzającego się coraz swobodniej po Londynie.
Dawno tutaj nie była, a wraz z społecznym awansem zdawała się zapominać o tym, gdzie szukała schronienia. Krótkie wizyty w lecznicy Cassandry nie pozwalały w pełni zapoznać się z Śmiertelnym Nokturnem, Deirdre jednak nie wybrała się na przyjemny spacer, materializując się prosto z czarnej mgły w jednym z zaułków przy bocznej ulicy, niedaleko opuszczonego gmachu zapomnianego teatru. Minutę spóźniona, z zadowoleniem zaobserwowała, że Drew czeka już w wyznaczonym miejscu. Dobrze, nie stracą nawet chwili, a ona nie będzie musiała brudzić sobie rąk: gdyby stała tu sama choć kilka minut, na pewno od razu zyskałaby niewybredne towarzystwo, łapczywie sięgające po panienkę z wyższych sfer i jej pieniądze. Chętnie popatrzyłaby na rozbryzg krwi, ale dzisiaj sprowadzały ją tu nie przyjemności a obowiązki - i tak stąpała po cienkiej linie, wolała więc nie wzbudzać dodatkowych podejrzeń.
- Mam nadzieję, że to dogłębnie sprawdzony handlarz? - powitała Macnaira konkretami, spoglądając na niego spod cienia peleryny. Lipcowe wieczory były ciepłe, lecz na Nokturnie zawsze wydawało się, że temperatura jest o kilka stopni niższa. I nieprzyjemna; powietrze było zatęchłe, śmierdziało zgnilizną, fekaliami i pleśnią. - Chcę towaru pierwszej jakości, nie żadnych ochłapów - kontynuowała, przystając obok Macnaira. Ufała mu. Kto, jak nie on, mógł skorzystać z szerokich, szemranych znajomości i pomóc przy transakcji z handlarzem najdroższych, najrzadszych narkotyków? Ci na salonach nie korzystali z tak okrutnych używek, bawili się łagodnie, upalając się opium lub obsypując wróżkowym pyłem. Deirdre chciała czegoś mocnego, strasznego, rozkosznego - i zamierzała to uzyskać z pomocą Drew. Półświatek pozostawał szowinistyczny, gdyby pojawiła się u handlarza sama, zostałaby wyśmiana lub oszukana; Macnair miał być jej gwarantem. Oraz pewnym zabezpieczeniem; wierzyła, że poradziłaby sobie z każdym przeciwnikiem, ale gdyby napadnięto ją całą bandą...cóż, ciągle pozostawała kobietą, zbyt wątłą, by fizycznie poradzić sobie z przewagą obłąkanych gnid z Nokturnu.
Wyjątkowo nie pojawiła się wcześniej - Deirdre słynęła z punktualności zakrawającej wręcz o nadgorliwość, ale gdy miała pojawić się na Śmiertelnym Nokturnie w sprawach prywatnych, nie zamierzała podejmować ryzyka. Bez trudu poradziłaby sobie z napastnikami, wierzyła w to, ba, była o tym przekonana, ale nie lubiła psuć sobie względnie dobrego humoru kontaktem z zapijaczonymi zakapiorami, uznającymi ją za jedną z tych czarownic, które wiedzione ambicjami, plotkami o cudownych artefaktach przywracających płodność, bądź idiotycznym pragnieniem posmakowania ryzyka zapuszczały się do sklepów w tej przeklętej dzielnicy miasta. W większości przypadków nie wracały już do dawnego życia, służąc jednorazowo chuci plugawych czarnoksiężników - i to o ile miały szczęście. W przypadku pecha...cóż, miały żałować tej pomyłki do końca swej agonii. Wbrew pozorom Deirdre łatwo było pomylić z zakapturzoną niewiastą zagubioną po złej stronie przejścia na Pokątnej; odzyskała krągłe kształty, widoczne pomimo grubej peleryny, która także zdradzała wyższe pochodzenie. Dama w opałach, zapewne z ciężkim mieszkiem galeonów: czy istniał łatwiejszy łup wśród rynsztoków, zaułków i ślepych uliczek dusznego od oparów brudu Nokturnu? W przypadku Mericourt zapewne wystarczyłoby obnażenie skrytego pod długim rękawem peleryny przedramienia - widok Mrocznego Znaku budził coraz większe przerażenie, a ci, którzy nosili to znamię na własnym ciele, wywoływali jeszcze większy lęk. Zwłaszcza tutaj, w centrum siedliska zła, rozpełzającego się coraz swobodniej po Londynie.
Dawno tutaj nie była, a wraz z społecznym awansem zdawała się zapominać o tym, gdzie szukała schronienia. Krótkie wizyty w lecznicy Cassandry nie pozwalały w pełni zapoznać się z Śmiertelnym Nokturnem, Deirdre jednak nie wybrała się na przyjemny spacer, materializując się prosto z czarnej mgły w jednym z zaułków przy bocznej ulicy, niedaleko opuszczonego gmachu zapomnianego teatru. Minutę spóźniona, z zadowoleniem zaobserwowała, że Drew czeka już w wyznaczonym miejscu. Dobrze, nie stracą nawet chwili, a ona nie będzie musiała brudzić sobie rąk: gdyby stała tu sama choć kilka minut, na pewno od razu zyskałaby niewybredne towarzystwo, łapczywie sięgające po panienkę z wyższych sfer i jej pieniądze. Chętnie popatrzyłaby na rozbryzg krwi, ale dzisiaj sprowadzały ją tu nie przyjemności a obowiązki - i tak stąpała po cienkiej linie, wolała więc nie wzbudzać dodatkowych podejrzeń.
- Mam nadzieję, że to dogłębnie sprawdzony handlarz? - powitała Macnaira konkretami, spoglądając na niego spod cienia peleryny. Lipcowe wieczory były ciepłe, lecz na Nokturnie zawsze wydawało się, że temperatura jest o kilka stopni niższa. I nieprzyjemna; powietrze było zatęchłe, śmierdziało zgnilizną, fekaliami i pleśnią. - Chcę towaru pierwszej jakości, nie żadnych ochłapów - kontynuowała, przystając obok Macnaira. Ufała mu. Kto, jak nie on, mógł skorzystać z szerokich, szemranych znajomości i pomóc przy transakcji z handlarzem najdroższych, najrzadszych narkotyków? Ci na salonach nie korzystali z tak okrutnych używek, bawili się łagodnie, upalając się opium lub obsypując wróżkowym pyłem. Deirdre chciała czegoś mocnego, strasznego, rozkosznego - i zamierzała to uzyskać z pomocą Drew. Półświatek pozostawał szowinistyczny, gdyby pojawiła się u handlarza sama, zostałaby wyśmiana lub oszukana; Macnair miał być jej gwarantem. Oraz pewnym zabezpieczeniem; wierzyła, że poradziłaby sobie z każdym przeciwnikiem, ale gdyby napadnięto ją całą bandą...cóż, ciągle pozostawała kobietą, zbyt wątłą, by fizycznie poradzić sobie z przewagą obłąkanych gnid z Nokturnu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zapoznawszy się z listem od Deirdre nawet przez moment nie przyszło mu zastanowić się skąd u Śmierciożerczyni wzięła się podobna zachcianka. Przywykł nie wkładać nosa w nie swoje sprawy zwłaszcza w czysto biznesowych aspektach, dlatego przyjął powierzone zadanie bez zbędnych pytań i właściwie od razu przeszedł do działania. Sam nie handlował towarem, jednakże z uwagi na miejsce zamieszkania miał szereg kontaktów, które umożliwiały mu dostanie się do najlepszego z dostawców, więc posłał kilka zapytań z nadzieją na szybkie odpowiedzi. Nie mylił się, bowiem takowe nadeszły wyjątkowo sprawnie i wszystkie wskazywały na konkretną osobę – mężczyznę przebywającego najczęściej w okolicach jednej z bocznych uliczek nieopodal parszywego kanału. Najwyraźniej pseudonim szczur nie był przypadkowy. Ostrzegali, że ma nierówno pod sufitem, ale za to towar najlepszej jakości.
Nie miał pojęcia dlaczego akurat ta alejka przypadła do gustu przemytnikowi. Czyżby znalazł idealne miejsce do karania zaćpanych mord, kiedy te przyjdą po nową działkę bez odpowiedniej ilości gotówki? Mógł tylko zgadywać, gdyż wbrew pozorom było na tej paskudnej dzielnicy o wiele więcej atrakcyjniejszych lokacji oraz lokali, gdzie przecież gałąź narkotykowego biznesu kwitła.
Zjawiwszy się o umówionej porze rozejrzał się wzdłuż zaciemnionego placu w poszukiwaniu znajomej twarzy i upewniając się, iż jeszcze nie dotarła oparł się plecami o brudną ścianę budynku. Miał chwilę i był przekonany, że zaraz przyczepi się do niego kilku przechodniów z bluzgami na ustach tudzież niewerbalnymi prośbami o kilka knutów na piwo, dlatego zacisnął różdżkę w dłoni pozostawiając ją na widoku. Nie zamierzał bawić się w bójki i rozbrajanie nędznego przeciwnika. Wielu omijało go już szerokim łukiem, inni kłaniali w pas licząc na darmową kolejkę w Mantykorze – choć nigdy jasno nie przedstawił się w roli właściciela – zaś wciąż jeszcze pozostawała ostatnia grupa, której najwyraźniej życie nie było miłe albo alkohol strzelił do głowy wystarczająco mocno.
Na szczęście nie musiał długo czekać, bowiem nim zdążył wziąć łyk ognistej, z trzymanej w wolnej ręce piersiówki, na miejscu zjawiła się Deirdre. Niezmienne z gracją, jak zawsze piękna, co skwitował mało eleganckim zmierzeniem wzrokiem od stóp do głów. -Polecany przez kilku zaufanych ludzi- odparł konkretnie nie zamierzając bawić się w owijanie w bawełnę oraz tłumaczenie skąd miał te informacje. -Nie sprawdzałem go osobiście, bowiem nie lubuję się w tego typu rozrywce. Stara, dobra szkocka w zupełności mi wystarcza- dodał z szelmowskim uśmiechem, po czym w końcu upił spory łyk trunku. -No i rzecz jasna piękna kobieta- wygiął wargi w ironicznym, acz niezwykle wymownym wyrazie. -Zbyt drogi towar, aby ktokolwiek pozwolił sobie na lekceważenie klienta. Na Śmiertelnym Nokturnie znajdziesz każde gówno i za każde pieniądze, ale tych z wypchanym po brzegi mieszkiem zawsze traktują z należytym szacunkiem- wyjaśnił pokrótce samemu stosując podobne zasady. Generalnie każdą swą robotę wykonywał z należytą starannością, jednakże ludzi chętnych do płacenia większej ilości galeonów przywykł rozpieszczać. W końcu to właśnie dzięki nim podniósł się z finansowego bagna.
-Tędy- wskazał drogę otwartą dłonią i gdy tylko dziewczyna ruszyła odbił się plecami od ściany, by finalnie zrównać się z nią barkami. Mimo skąpanej w ciemności uliczce już z daleka mogli dostrzec, a raczej usłyszeć mężczyznę, który najwyraźniej rozmawiał sam ze sobą tuż nad śmierdzącym rynsztokiem. Cóż on najlepszego wyprawiał? Jeśli sam testował sprzedawane paskudztwa, to istniało ryzyko problemów z dobiciem lukratywnego targu. -Szczur?- rzucił donośnie chcąc zwrócić uwagę handlarza. -Dama ma do ciebie interes- dodał znacznie zmniejszając dzielącą ich odległość. Na szczęście gość zdawał się uspokoić i z zaciekawieniem wlepił w idącą dwójkę wzrok; szatyn dałby sobie ręce uciąć, że nawet gały miał jak paskudny gryzoń.
Nie miał pojęcia dlaczego akurat ta alejka przypadła do gustu przemytnikowi. Czyżby znalazł idealne miejsce do karania zaćpanych mord, kiedy te przyjdą po nową działkę bez odpowiedniej ilości gotówki? Mógł tylko zgadywać, gdyż wbrew pozorom było na tej paskudnej dzielnicy o wiele więcej atrakcyjniejszych lokacji oraz lokali, gdzie przecież gałąź narkotykowego biznesu kwitła.
Zjawiwszy się o umówionej porze rozejrzał się wzdłuż zaciemnionego placu w poszukiwaniu znajomej twarzy i upewniając się, iż jeszcze nie dotarła oparł się plecami o brudną ścianę budynku. Miał chwilę i był przekonany, że zaraz przyczepi się do niego kilku przechodniów z bluzgami na ustach tudzież niewerbalnymi prośbami o kilka knutów na piwo, dlatego zacisnął różdżkę w dłoni pozostawiając ją na widoku. Nie zamierzał bawić się w bójki i rozbrajanie nędznego przeciwnika. Wielu omijało go już szerokim łukiem, inni kłaniali w pas licząc na darmową kolejkę w Mantykorze – choć nigdy jasno nie przedstawił się w roli właściciela – zaś wciąż jeszcze pozostawała ostatnia grupa, której najwyraźniej życie nie było miłe albo alkohol strzelił do głowy wystarczająco mocno.
Na szczęście nie musiał długo czekać, bowiem nim zdążył wziąć łyk ognistej, z trzymanej w wolnej ręce piersiówki, na miejscu zjawiła się Deirdre. Niezmienne z gracją, jak zawsze piękna, co skwitował mało eleganckim zmierzeniem wzrokiem od stóp do głów. -Polecany przez kilku zaufanych ludzi- odparł konkretnie nie zamierzając bawić się w owijanie w bawełnę oraz tłumaczenie skąd miał te informacje. -Nie sprawdzałem go osobiście, bowiem nie lubuję się w tego typu rozrywce. Stara, dobra szkocka w zupełności mi wystarcza- dodał z szelmowskim uśmiechem, po czym w końcu upił spory łyk trunku. -No i rzecz jasna piękna kobieta- wygiął wargi w ironicznym, acz niezwykle wymownym wyrazie. -Zbyt drogi towar, aby ktokolwiek pozwolił sobie na lekceważenie klienta. Na Śmiertelnym Nokturnie znajdziesz każde gówno i za każde pieniądze, ale tych z wypchanym po brzegi mieszkiem zawsze traktują z należytym szacunkiem- wyjaśnił pokrótce samemu stosując podobne zasady. Generalnie każdą swą robotę wykonywał z należytą starannością, jednakże ludzi chętnych do płacenia większej ilości galeonów przywykł rozpieszczać. W końcu to właśnie dzięki nim podniósł się z finansowego bagna.
-Tędy- wskazał drogę otwartą dłonią i gdy tylko dziewczyna ruszyła odbił się plecami od ściany, by finalnie zrównać się z nią barkami. Mimo skąpanej w ciemności uliczce już z daleka mogli dostrzec, a raczej usłyszeć mężczyznę, który najwyraźniej rozmawiał sam ze sobą tuż nad śmierdzącym rynsztokiem. Cóż on najlepszego wyprawiał? Jeśli sam testował sprzedawane paskudztwa, to istniało ryzyko problemów z dobiciem lukratywnego targu. -Szczur?- rzucił donośnie chcąc zwrócić uwagę handlarza. -Dama ma do ciebie interes- dodał znacznie zmniejszając dzielącą ich odległość. Na szczęście gość zdawał się uspokoić i z zaciekawieniem wlepił w idącą dwójkę wzrok; szatyn dałby sobie ręce uciąć, że nawet gały miał jak paskudny gryzoń.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Uniosła lekko brwi słysząc o narkotycznej wstrzemięźliwości Drew. Ta z pozoru nieistotna, odrobinę zabawna odpowiedź obnażała faktyczną (i taktyczną) niewiedzę Deirdre o tym, kim naprawdę był stojący obok czarnoksiężnik. Nic dziwnego, przybierał setki masek, żonglując swą fizycznością z gracją podobnej do tej reprezentowanej przez samą Mericourt. Metamorfomagia nie mogła zostać bez wpływu na psychikę, była tego więcej niż pewna, ale nigdy nie miała czasu – lub chęci? – by zagłębić się w grząskie meandry świadomości najmłodszego stażem śmierciożercy. Z pozoru pijus i zabijaka, nieślubne dziecię Nokturnu, niesforne, beztroskie oraz niezbyt wyrafinowane, ale gdy przebiło się przez stereotypy oraz pozłotkę wyszczerzonych w nieco przerażającym uśmiechu zębów, natrafiało się na twardy granit czarnomagicznej siły. Oraz, najwidoczniej, ćpuńskiego celibatu. – Proszę, proszę. Tego się po tobie nie spodziewałam. Myślałam, że nie odmawiasz żadnej propozycji umilenia sobie rzeczywistości magicznym bonusem – wyznała szczerze, przesuwając spojrzeniem od piersiówki do twarzy mężczyzny, nie pozwalając sobie na nawet cień uśmiechu, choć tak naprawdę była, jak na tę sytuację, względnie rozluźniona. – Czym mnie jeszcze zaskoczysz? Że owa piękna kobieta wystarcza ci tylko jako wizualne uprzyjemnienie szarej codzienności? – zakpiła z wystudiowaną powagą, pozbawioną wrogości czy lodowatej pogardy wobec okazywanego szowinizmu. Ten też wydawał się pozą, pewną zabawą z konwencją prymitywnego konesera trunków wszelakich. Niepozorna farsa mogła okazać się zyskowna, pozwalająca, by z półcienia obserwować działania największych graczy, a potem czerpać z zebranych informacji zyski. Polityczne, te ważne z punktu widzenia Rycerzy Walpurgii, i te całkiem prywatne, Dei zwracała się przecież do Macnaira jako przyjaciółka, nie cedząca rozkazy śmierciożerczyni.
- Z należytym szacunkiem. I zarazem z należytym zapleczem magicznym, by złoto zdobyć bez oferowania najdroższych artefaktów czy substancji – weszła mu w słowo, bo nie chodziło o lekceważenie, a raczej o smutny fakt, że nawet względnie zaufani sprzedawcy najchętniej obrobiliby kupców ze wszystkiego, nie tracąc towaru. Ot, obrót galeonami i cennymi, unikatowymi przedmiotami w ramach dekalogu nokturnu, każącego zabijać, kraść, cudzołożyć i nie szanować bliźniego swego.
Szła tuż obok Drew, nie za nim, by niewidoczni obserwatorzy nie uznali jej za niewiastę prowadzoną na rzeź – dla ich dobra – rozglądała się też czujnie, ale dyskretnie, dookoła, spodziewając się, że Macnair zaprowadzi ją do jakiegoś ukrytego magazynu, zabezpieczonego setką zaklęć, z uzbrojonymi po zęby półolbrzymami na podorędziu, a zamiast tego znaleźli się w jeszcze obrzydliwszym zaułku, naprzeciwko jakiegoś obłąkanego obdartusa. Może w tym szaleństwie była jakaś metoda, a najmroczniejsze stosunki handlu nawiązywano właśnie pod metaforyczną latarnią?
Bełkoczący do samego siebie żul nie zrobił na Deirdre dobrego wrażenia. – To na pewno on? – spytała pełnym powątpiewania tonem, wspomniany Szczur nie wyglądał bowiem na kogoś, kto zdołałby wskazać na własnym ciele miejsce bytowania serca, a co dopiero zdołał wyrwać je z klatki piersiowej wili, a potem oczyścić, przedestylować i stworzyć z niego idealną, w stu procentach czystą Śnieżkę, bez żadnych domieszek harpich pazurów czy wróżkowego pyłu. Powstrzymała się przed wykrzywieniem ust na wspomnienie o damie, tu była tylko i aż potencjalnym nabywcą bardzo cennego narkotyku. Wytrzymała dziwne, robacze i w pewien sposób plugawe spojrzenie Szczura, mrużąc oczy oceniająco. Wierzyła Drew, ale, na Merlina, ten obłąkaniec robił naprawdę złe wrażenie.
- Z należytym szacunkiem. I zarazem z należytym zapleczem magicznym, by złoto zdobyć bez oferowania najdroższych artefaktów czy substancji – weszła mu w słowo, bo nie chodziło o lekceważenie, a raczej o smutny fakt, że nawet względnie zaufani sprzedawcy najchętniej obrobiliby kupców ze wszystkiego, nie tracąc towaru. Ot, obrót galeonami i cennymi, unikatowymi przedmiotami w ramach dekalogu nokturnu, każącego zabijać, kraść, cudzołożyć i nie szanować bliźniego swego.
Szła tuż obok Drew, nie za nim, by niewidoczni obserwatorzy nie uznali jej za niewiastę prowadzoną na rzeź – dla ich dobra – rozglądała się też czujnie, ale dyskretnie, dookoła, spodziewając się, że Macnair zaprowadzi ją do jakiegoś ukrytego magazynu, zabezpieczonego setką zaklęć, z uzbrojonymi po zęby półolbrzymami na podorędziu, a zamiast tego znaleźli się w jeszcze obrzydliwszym zaułku, naprzeciwko jakiegoś obłąkanego obdartusa. Może w tym szaleństwie była jakaś metoda, a najmroczniejsze stosunki handlu nawiązywano właśnie pod metaforyczną latarnią?
Bełkoczący do samego siebie żul nie zrobił na Deirdre dobrego wrażenia. – To na pewno on? – spytała pełnym powątpiewania tonem, wspomniany Szczur nie wyglądał bowiem na kogoś, kto zdołałby wskazać na własnym ciele miejsce bytowania serca, a co dopiero zdołał wyrwać je z klatki piersiowej wili, a potem oczyścić, przedestylować i stworzyć z niego idealną, w stu procentach czystą Śnieżkę, bez żadnych domieszek harpich pazurów czy wróżkowego pyłu. Powstrzymała się przed wykrzywieniem ust na wspomnienie o damie, tu była tylko i aż potencjalnym nabywcą bardzo cennego narkotyku. Wytrzymała dziwne, robacze i w pewien sposób plugawe spojrzenie Szczura, mrużąc oczy oceniająco. Wierzyła Drew, ale, na Merlina, ten obłąkaniec robił naprawdę złe wrażenie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
W zasadzie tylko garstka osób znała go nie z pozorów i towarzyskiej postawy. Wielu przeszkadzało jego sposób bycia, traktowało go jako jednego z nokturnowskich rzezimieszków, pijaczynę i szerzącą się zarazę, jednakże pod warstwą widoczną oku znajdował się gość, któremu mogli zazdrościć lojalności. Ramsey o tym wiedział, dlatego pierwszym jego celem po powrocie szatyna było ściągnięcie go w szeregi Rycerzy Walpurgii; ufał mu, znał możliwości i kłębiące się pokłady samozaparcia w drodze do osiągnięcia ustanowionego celu. Być może gotów był zmienić swe zachowanie, być może wtem odbierano by go inaczej, lecz czemu to służyło? Lekceważył zdanie innych, nie miało ono dla niego żadnej wartości, a kolejne negatywne komentarze wzbudzały nie tylko kpinę, ale przede wszystkim żałosne pokłady litości wobec ludzkiej krótkowzroczności oraz szufladkowaniu. Żył własnym życiem, oddał się sprawie i umacniał swą pozycję, którą nie zamierzał się afiszować. Z człowieka ledwie łączącego koniec z końcem stał się lukratywnie wynagradzanym zaklinaczem, cholernym wirtuozem w swym fachu i to było dla niego motywacją, a nie szeptane pogłoski. Rozwijał się – wciąż z piersiówką w dłoni – a oni stali w miejscu, czyż to nie było fantastyczną nagrodą?
Właściwie Deirdre mogła go zrozumieć jak nikt inny. Przeszła długą, trudną drogę, w której na próżno było szukać rozrzuconych róż. Nikt jej nic nie ułatwił, nie dał siły i nie zmusił do zaangażowania. Szacunek, jaki wówczas miała, nie wziął się znikąd – zapracowała na niego od zera. Pozornie drobna i delikatna, chłodna, a zarazem pociągająca, lecz w głębi duszy potężna, groźna, pozbawiona skrupułów. Liczył się tylko cel, liczyło się tylko oddanie. Podziwiał jej samozaparcie równie mocno jak umiejętności, lecz gdyby niczym inni patrzył na nią przez pryzmat pozorów chwaliłby ją tylko i wyłącznie za zupełnie coś innego. -Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz- zaśmiał się pod nosem domyślając się, że mogła posądzać go o rozrywki wszelkiej maści. Faktem jednak było, że nie ciągnęło go do tego, choć miał okazję paru narkotyków spróbować. -Nie przesadzajmy- zerknął na nią unosząc nieznacznie brew. -Aż takim świrem nie jestem- zaśmiał się pod nosem nie wyobrażając sobie podobnego celibatu prawdopodobnie jak każdy inny mężczyzna. Uważał jednak, że nie traktował kobiet przedmiotowo, bowiem nie zależało mu tylko na tym, aby zaciągnąć je w progi swego mieszkania. Odpowiadało mu ich towarzystwo, co być może i było pozostałością po przeszło dziesięcioletniej tułaczce.
Wyraz jej twarzy nie wyrażał żadnych emocji, a przynajmniej jego czujne oko nie zdołało niczego wyłapać. Właściwie był już przyzwyczajony, dlatego nie wyciągał pochopnych i zarazem błędnych wniosków. -Myślę, że nawet jak zebrałby dziesięciu kompanów to nie daliby nam rady- pokiwał wolno głową rozumiejąc jej obawy – w końcu tylko idiota zawierzałby nokturnowskiemu dilerowi. Nie mniej jednak nie należało każdego stawiać pod ścianą, bowiem czyż nie on sam był podobnie postrzegany? -Wielu ma nader dużą klientelę i dobrą, rzecz jasna w kwestii biznesowej, reputację, aby pozwolić sobie na taki wybryk. Wieści szybko się rozchodzą, przehulałby galeony i został na lodzie albo nim zdążyłby to zrobić dorwaliby go, i urwali łeb- stwierdził zgodnie z prawdą samemu nie wyobrażając sobie oszukać swego usługodawcy. To właśnie dzięki nim żył w dostatku – choć mieszkanie było tego zaprzeczeniem – i gotów był stwierdzić, że tylko idiota by z tego zrezygnował.
-A co? Liczyłaś na odzianego w odświętną szatę jegomościa, który włada godnym podziwu językiem?- zerknął na nią wykrzywiając wargi w kpiącym wyrazie. Był przyzwyczajony do obdartusów, obłąkańców i śmierdzących szczochem zapijaczonych mord. -Jeśli zapewnili mnie, że ma wybitny towar to nie mogli się mylić. Tak właśnie działa Nokturn, jeśli komuś pomagasz, otwierasz przed nim własne konszachty wiedząc, że i jego mogą przynieść ci korzyści to nie zwodzisz go za nos, a tym bardziej nie chcesz oszukać- odparł sądząc, że i tak doskonale wiedziała jak to działa.
-Może to tylko przykrywka? Może tylko tym handluje robiąc za pionka dla kogoś z zewnątrz? Czy jako patrol podeszłabyś do niego i zachciała przeszukać?- pokręcił głową i skrzywił się na samą wizję podobnej rewizji.
Nim znaleźli się tuż przed Szczurem wzrok szatyna przykuły zwłoki, które unosiły się na powierzchni rynsztoku. Smród był nie do wytrzymania i najwyraźniej jego źródłem nie były tylko pływające ścieki. -Podobno masz coś, co nas interesuje- dodał, kiedy ten nadal milczał wodząc wzrokiem już nie wzdłuż szatyna, ale dziewczyny. Jego twarz była brudna, zakrwawiona, a uśmiech – jaki mogli zobaczyć, kiedy skupił się na jej wdziękach – ukazał dziurawy rząd zębów przypominających kły. Obleśny widok. -Nie mamy dużo czasu- powiedział znacznie bardziej stanowczo, choć bez zbędnych krzyków. Nie potrzebowali zwracać na siebie uwagi. –Czas, tak czas. On płynie jak ta rzeka tutaj. Nieustannie.- mężczyzna w końcu otworzył usta i wycedził mądrość, która w zasadzie kompletnie ich nie obchodziła. -Czego pragnie dusza, czego pragnie serce? Szczur ma wszystko, ale jeszcze więcej oczekuje w podzięce- rzucił skupiając swe ślepia na Deirdre.
Właściwie Deirdre mogła go zrozumieć jak nikt inny. Przeszła długą, trudną drogę, w której na próżno było szukać rozrzuconych róż. Nikt jej nic nie ułatwił, nie dał siły i nie zmusił do zaangażowania. Szacunek, jaki wówczas miała, nie wziął się znikąd – zapracowała na niego od zera. Pozornie drobna i delikatna, chłodna, a zarazem pociągająca, lecz w głębi duszy potężna, groźna, pozbawiona skrupułów. Liczył się tylko cel, liczyło się tylko oddanie. Podziwiał jej samozaparcie równie mocno jak umiejętności, lecz gdyby niczym inni patrzył na nią przez pryzmat pozorów chwaliłby ją tylko i wyłącznie za zupełnie coś innego. -Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz- zaśmiał się pod nosem domyślając się, że mogła posądzać go o rozrywki wszelkiej maści. Faktem jednak było, że nie ciągnęło go do tego, choć miał okazję paru narkotyków spróbować. -Nie przesadzajmy- zerknął na nią unosząc nieznacznie brew. -Aż takim świrem nie jestem- zaśmiał się pod nosem nie wyobrażając sobie podobnego celibatu prawdopodobnie jak każdy inny mężczyzna. Uważał jednak, że nie traktował kobiet przedmiotowo, bowiem nie zależało mu tylko na tym, aby zaciągnąć je w progi swego mieszkania. Odpowiadało mu ich towarzystwo, co być może i było pozostałością po przeszło dziesięcioletniej tułaczce.
Wyraz jej twarzy nie wyrażał żadnych emocji, a przynajmniej jego czujne oko nie zdołało niczego wyłapać. Właściwie był już przyzwyczajony, dlatego nie wyciągał pochopnych i zarazem błędnych wniosków. -Myślę, że nawet jak zebrałby dziesięciu kompanów to nie daliby nam rady- pokiwał wolno głową rozumiejąc jej obawy – w końcu tylko idiota zawierzałby nokturnowskiemu dilerowi. Nie mniej jednak nie należało każdego stawiać pod ścianą, bowiem czyż nie on sam był podobnie postrzegany? -Wielu ma nader dużą klientelę i dobrą, rzecz jasna w kwestii biznesowej, reputację, aby pozwolić sobie na taki wybryk. Wieści szybko się rozchodzą, przehulałby galeony i został na lodzie albo nim zdążyłby to zrobić dorwaliby go, i urwali łeb- stwierdził zgodnie z prawdą samemu nie wyobrażając sobie oszukać swego usługodawcy. To właśnie dzięki nim żył w dostatku – choć mieszkanie było tego zaprzeczeniem – i gotów był stwierdzić, że tylko idiota by z tego zrezygnował.
-A co? Liczyłaś na odzianego w odświętną szatę jegomościa, który włada godnym podziwu językiem?- zerknął na nią wykrzywiając wargi w kpiącym wyrazie. Był przyzwyczajony do obdartusów, obłąkańców i śmierdzących szczochem zapijaczonych mord. -Jeśli zapewnili mnie, że ma wybitny towar to nie mogli się mylić. Tak właśnie działa Nokturn, jeśli komuś pomagasz, otwierasz przed nim własne konszachty wiedząc, że i jego mogą przynieść ci korzyści to nie zwodzisz go za nos, a tym bardziej nie chcesz oszukać- odparł sądząc, że i tak doskonale wiedziała jak to działa.
-Może to tylko przykrywka? Może tylko tym handluje robiąc za pionka dla kogoś z zewnątrz? Czy jako patrol podeszłabyś do niego i zachciała przeszukać?- pokręcił głową i skrzywił się na samą wizję podobnej rewizji.
Nim znaleźli się tuż przed Szczurem wzrok szatyna przykuły zwłoki, które unosiły się na powierzchni rynsztoku. Smród był nie do wytrzymania i najwyraźniej jego źródłem nie były tylko pływające ścieki. -Podobno masz coś, co nas interesuje- dodał, kiedy ten nadal milczał wodząc wzrokiem już nie wzdłuż szatyna, ale dziewczyny. Jego twarz była brudna, zakrwawiona, a uśmiech – jaki mogli zobaczyć, kiedy skupił się na jej wdziękach – ukazał dziurawy rząd zębów przypominających kły. Obleśny widok. -Nie mamy dużo czasu- powiedział znacznie bardziej stanowczo, choć bez zbędnych krzyków. Nie potrzebowali zwracać na siebie uwagi. –Czas, tak czas. On płynie jak ta rzeka tutaj. Nieustannie.- mężczyzna w końcu otworzył usta i wycedził mądrość, która w zasadzie kompletnie ich nie obchodziła. -Czego pragnie dusza, czego pragnie serce? Szczur ma wszystko, ale jeszcze więcej oczekuje w podzięce- rzucił skupiając swe ślepia na Deirdre.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Z pozoru stanowili duet niemalże niemożliwy: sztywna dama z wyższych sfer w zdecydowanie zbyt drogim płaszczu oraz zabijaka z Śmiertelnego Nokturnu, razem, w okolicach śmierdzącego rynsztoka, skrywający pod stereotypami całkiem intrygujące historie własnej potęgi. Nieoczywistej, mimo wszystko nie rzucali się w oczy, byli w swej sile niepozorni. Ot, rzezimieszek nierozstający się z piersiówką, niegroźny i jowialny, o zawadiackim błysku w oku i interesującej sylwetce – a obok niego czarownica, kobieta, a więc ktoś słaby, niewzbudzający ani grozy ani nawet szacunku. Na nieszczęście ewentualnego towarzystwa, pozory bardzo myliły. A specyficzna relacja Drew i Deirdre udowadniała, że nawet obiektywnie przeciwne bieguny osobowości potrafiły się ze sobą całkiem zgrabnie dogadywać, bez stałego pragnienia śmierci kogoś z drugiej strony spektrum aspołecznego charakteru.
- A więc chętnie się dowiem. Zadziw mnie, Macnair, pozbaw mnie oddechu, zdradź swe pikantne sekrety – wymruczała prawie prosząco, operując głosem po aktorsku, z precyzją, tak, by brzmiał jak niecierpliwe artykułowanie pragnień kochanki. W kontraście z niewzruszoną, bladą twarzą, skrytą pod cieniem kaptura, oraz całkiem czarnymi oczami kontekst wypaczał się dość boleśnie. – Ach, więc jest w twym życiu jakaś nadobna czarownica. Zdradzisz coś o niej? Podoba się jej twoje nowe…znamię? – zawiesiła głos, dając mężczyźnie przestrzeń na to, by wyznał swoje romantyczne rozterki. A raczej, by zbył ten zbyt miękki temat na swój nonszalancki acz prostolinijny sposób. Znajdowali się przecież w strefie mroku, spotykając się tu dla konkretnego celu, a żadne z nich nie przepadało za uzewnętrznianiem się, zwłaszcza w kwestiach, które właściwie ich nie dotyczyły. Serce z kamienia, krew jak lód a nie gorące wino; widziała to w jego oczach, w chłodniejszym, odleglejszym spojrzeniu. Oddał Czarnemu Panu esencję swej duszy, a Mroczny Znak był tylko wizualnym przedstawieniem mroku coraz gęściej wypełniającego wnętrze ciała, splątanego w nierozerwalnym węźle z podłą, okrutna magią. Dającą im niewyobrażalną potęgę, ale w równie trudny do pojęcia sposób ingerującą w to, kim byli.
- Świetnie znasz się na tych rejonach magicznej przedsiębiorczości – skwitowała tylko ze spokojem, upewniając się już stuprocentowo, że Macnair wiedział, co robi. I do kogo ją doprowadzi. Sama nie potrafiłaby, pomimo uroku osobistego oraz sprawnie rzucanych Imperiusów, dotrzeć tak gładko i szybko do odpowiednich handlarzy. Spowodowałaby za dużo zamieszania, a nie chciała przyciągać do siebie uwagi; nie, kiedy działała w sferze dość delikatnej. Nie obawiała się stróżów prawa, ci stali po ich stronie, ale zależało jej na czasie. Wolała spędzać długie godziny na wykonywaniu obowiązków śmierciożerczyni lub westalki w La Fantasmagorie niż na użeraniu się z opętanym klątwą dilerem z Nokturnu, który mógł pod wpływem niewybaczalnej inkantacji stracić rozum i finalnie nie doprowadzić do szczęśliwego zakończenia negocjacji.
Los i przypuszczenia spłatały jej jednak nie lada figla, stawiając przed nią właśnie…szaleńca. Może nie spodziewała się obrazka, opisywanego z przekąsem przez Drew, lecz nie powstrzymała zmarszczenia z odrazą nosa. – Mógłby chociaż wytrzeźwieć – powiedziała tylko z niezadowoleniem, choć wątpiła, by gadanie z samym sobą i cała ta bełkotliwa otoczka była wynikiem przedawkowania własnych handlowych zapasów. – Wierz mi, nie dotknęłabym go nawet różdżką. Ani inkantacją, nie jest tego wart – dodała szybko, wyraźnie zdegustowana perspektywą wejścia w jakikolwiek bezpośredni kontakt fizyczny z personifikacją Szczura. Nie miała problemu z brutalnością, z wonią zwłok, z bliskością śmierci, ba, odór krwi działał na nią w najprzyjemniejszy ze sposobów, lecz w tych okolicznościach nie ukrywała niezadowolenia z otoczki biznesowych pertraktacji. Choć, właściwie, czy ten obleśny, pewny siebie i ohydny uśmiech handlarza tak bardzo różnił się od równie namolnych, lepkich uśmiechów posyłanych jej przez nalanych szlachciców, łaknących nie skrytych w sakwie galeonów, a ciała Miu? Powstrzymała wzdrygnięcie, gdy handlarz zwrócił się wprost do niej. – Śnieżka. Najlepszej jakości. Nie z byle ćwierćwili albo jej dalekiej kuzynki, którą z wilą łączą tylko blond włosy i urocza twarz. Prawdziwa Śnieżka. Najlepiej z nieskalanego ciała i równie dziewiczego serca – powiedziała spokojnie, zdecydowanym, chłodnym, konkretnym tonem, pozbawionym nuty kobiecej słabości czy kokieterii. Chciała, by Szczur był pewien, że ma przed sobą zdecydowanego kupca – w dodatku w obstawie szczycącego się złą sławą Macnaira. – Mam złoto; więcej niż mógłbyś sobie wyobrazić. I nie będę go żałować za doskonały, rzadki, perfekcyjnie wydestylowany towar – kontynuowała tym samym tonem, robiąc krok do przodu. By podkreślić dominację, aktywność – i by Szczur mógł lepiej przyjrzeć się jej lodowatemu spojrzeniu oraz poważnej twarzy. Dla własnego dobra.
- A więc chętnie się dowiem. Zadziw mnie, Macnair, pozbaw mnie oddechu, zdradź swe pikantne sekrety – wymruczała prawie prosząco, operując głosem po aktorsku, z precyzją, tak, by brzmiał jak niecierpliwe artykułowanie pragnień kochanki. W kontraście z niewzruszoną, bladą twarzą, skrytą pod cieniem kaptura, oraz całkiem czarnymi oczami kontekst wypaczał się dość boleśnie. – Ach, więc jest w twym życiu jakaś nadobna czarownica. Zdradzisz coś o niej? Podoba się jej twoje nowe…znamię? – zawiesiła głos, dając mężczyźnie przestrzeń na to, by wyznał swoje romantyczne rozterki. A raczej, by zbył ten zbyt miękki temat na swój nonszalancki acz prostolinijny sposób. Znajdowali się przecież w strefie mroku, spotykając się tu dla konkretnego celu, a żadne z nich nie przepadało za uzewnętrznianiem się, zwłaszcza w kwestiach, które właściwie ich nie dotyczyły. Serce z kamienia, krew jak lód a nie gorące wino; widziała to w jego oczach, w chłodniejszym, odleglejszym spojrzeniu. Oddał Czarnemu Panu esencję swej duszy, a Mroczny Znak był tylko wizualnym przedstawieniem mroku coraz gęściej wypełniającego wnętrze ciała, splątanego w nierozerwalnym węźle z podłą, okrutna magią. Dającą im niewyobrażalną potęgę, ale w równie trudny do pojęcia sposób ingerującą w to, kim byli.
- Świetnie znasz się na tych rejonach magicznej przedsiębiorczości – skwitowała tylko ze spokojem, upewniając się już stuprocentowo, że Macnair wiedział, co robi. I do kogo ją doprowadzi. Sama nie potrafiłaby, pomimo uroku osobistego oraz sprawnie rzucanych Imperiusów, dotrzeć tak gładko i szybko do odpowiednich handlarzy. Spowodowałaby za dużo zamieszania, a nie chciała przyciągać do siebie uwagi; nie, kiedy działała w sferze dość delikatnej. Nie obawiała się stróżów prawa, ci stali po ich stronie, ale zależało jej na czasie. Wolała spędzać długie godziny na wykonywaniu obowiązków śmierciożerczyni lub westalki w La Fantasmagorie niż na użeraniu się z opętanym klątwą dilerem z Nokturnu, który mógł pod wpływem niewybaczalnej inkantacji stracić rozum i finalnie nie doprowadzić do szczęśliwego zakończenia negocjacji.
Los i przypuszczenia spłatały jej jednak nie lada figla, stawiając przed nią właśnie…szaleńca. Może nie spodziewała się obrazka, opisywanego z przekąsem przez Drew, lecz nie powstrzymała zmarszczenia z odrazą nosa. – Mógłby chociaż wytrzeźwieć – powiedziała tylko z niezadowoleniem, choć wątpiła, by gadanie z samym sobą i cała ta bełkotliwa otoczka była wynikiem przedawkowania własnych handlowych zapasów. – Wierz mi, nie dotknęłabym go nawet różdżką. Ani inkantacją, nie jest tego wart – dodała szybko, wyraźnie zdegustowana perspektywą wejścia w jakikolwiek bezpośredni kontakt fizyczny z personifikacją Szczura. Nie miała problemu z brutalnością, z wonią zwłok, z bliskością śmierci, ba, odór krwi działał na nią w najprzyjemniejszy ze sposobów, lecz w tych okolicznościach nie ukrywała niezadowolenia z otoczki biznesowych pertraktacji. Choć, właściwie, czy ten obleśny, pewny siebie i ohydny uśmiech handlarza tak bardzo różnił się od równie namolnych, lepkich uśmiechów posyłanych jej przez nalanych szlachciców, łaknących nie skrytych w sakwie galeonów, a ciała Miu? Powstrzymała wzdrygnięcie, gdy handlarz zwrócił się wprost do niej. – Śnieżka. Najlepszej jakości. Nie z byle ćwierćwili albo jej dalekiej kuzynki, którą z wilą łączą tylko blond włosy i urocza twarz. Prawdziwa Śnieżka. Najlepiej z nieskalanego ciała i równie dziewiczego serca – powiedziała spokojnie, zdecydowanym, chłodnym, konkretnym tonem, pozbawionym nuty kobiecej słabości czy kokieterii. Chciała, by Szczur był pewien, że ma przed sobą zdecydowanego kupca – w dodatku w obstawie szczycącego się złą sławą Macnaira. – Mam złoto; więcej niż mógłbyś sobie wyobrazić. I nie będę go żałować za doskonały, rzadki, perfekcyjnie wydestylowany towar – kontynuowała tym samym tonem, robiąc krok do przodu. By podkreślić dominację, aktywność – i by Szczur mógł lepiej przyjrzeć się jej lodowatemu spojrzeniu oraz poważnej twarzy. Dla własnego dobra.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pokręcił głową nie kryjąc szelmowskiego uśmiechu, kiedy chciała wyciągnąć z niego nieco więcej pikantnych szczegółów. Znali się nie od dziś, obydwoje mieli świadomość, że uzewnętrznianie się tudzież sfera prywatna była niezwykle rzadko poruszaną kwestią, dlatego od samego początku wiedział, iż prawdopodobnie robi to dla zabicia czasu. Lawirowali pomiędzy tematami i zgrabnie je omijali nie dając żadnej konkretnej odpowiedzi – jeśli już to iście wymijającą – a mimo to nadal ciągnęła go za język z wyraźną satysfakcją. Była niezwykle wprawiona w kontrolowaniu mimiki swej twarzy, co było wyjątkowo przydaną umiejętnością, dlatego bywały momenty, w których ciężko było mu ją rozgryźć. Bawiło ją coś? Irytowało? Intrygowało? Miał wrażenie, że jedynie oczy mogły wyrazić coś więcej, choć skąpane były w ciemnej barwie.
-Obawiam się, że zabrakłoby nam czasu- zaczął przenosząc na nią wzrok. -Ponadto tuż po tym zapragnęłabyś zostać w moim nokturnowskim apartamencie na dłużej- wygiął wargi w kpiącym uśmiechu nie odwracając wzroku od jej tęczówek. Żartował i w tej kwestii nie miał żadnych hamulców, ale prawdopodobnie już dawno zdążyła do tego przywyknąć. Z kulturą był na bakier, nie czuł się w obowiązku przestrzegania tych wszystkich idiotycznych zasad, choć jeśli nie miał innego wyjścia to potrafił się dostosować . W końcu trafiając na bal z okazji nowego roku nie mógł odziać się w swą ulubioną czerń i zająć przy barze najlepszego miejsca z kolejną, kpiącą uwagą na ustach. Musiał ugryźć się w język, podpatrzeć kilka godnych dżentelmena gestów, pić wino i udawać, że zabawa jest przednia.
Pytanie o czarownicę nieco wybiło go z rytmu. Właściwie każda odpowiedź wydawała się mało trafna, wręcz fałszywa, albowiem jego ostatnie relacje z kobitami są wyjątkowo zawiłe i skomplikowane. Odkąd jego drogi z Lucindą rozeszły się to w zasadzie nie był pewien niczego poza jednym aspektem – w tej sferze na nowo zaczął prowadzić hulaszczy tryb życia. Nigdy nie przywiązywał wartości emocjonalnych do związków widząc w nich tylko materialne dobra, jednakże wówczas nie potrzebował uwłaszczyć się na kimś na stałe. Być może było to spowodowane coraz cięższą sakwą galeonów –kiedyś stanowiącą jedynie rozkoszną wizję – więc nie musiał się już martwić brakiem funduszów na wyprawę, a może prawda leżała zupełnie gdzieś indziej. Nie analizował tego, nie musiał; czas spędzany na działaniach dla organizacji, pracowanie nad starożytnymi runami i zaklinanie oraz pilnowanie Karczmy Pod Mantykorą kosztowały go nader wiele czasu. -Każdej się podoba- rzucił wymijająco nie zamierzając zagłębiać się w damsko-męskie tematy. Nie oszczędził jej szelmowskiego uśmiechu, który pojawił się na ustach. -Twojemu mężczyźnie przypadł do gustu?- spytał unosząc pytająco brew.
-Kwestia czasu i rozeznania- odparł zgodnie z prawdą. Nie robił nic wyjątkowego, aby pozyskać wszystkie znajomości – po prostu używał mózgu, a takowego wielu mieszkańcom tych rejonów brakowało. Wystarczyło nie okradać swoich, nie robić im pod górkę, od czasu do czasu podesłać klienta – nawet przez siebie opłaconego jeśli przez dłuższy czas nikt sensowny się nie napatoczy – żeby utrzymać dobre stosunki, wystawić kilku partaczy i oddać przysługę. Generalnie nie było to nic wyjątkowego, nic czego nie można by opanować, a mimo to i tak wielu łamało podstawowe zasady, aby finalnie beczeć nad odciętą ręką. Wiedziony zapachem knuta był gotów sprzedać lojalnego współpracownika – dla takich nie było w jego siatce miejsca. Polecając własne kontakty musiał mieć stuprocentową pewność, że nie przyniesie sobie wstydu. -Wbrew pozorom mógłbym mieszkać gdzieś na obrzeżach Londynu- zaczął powracając do tematu, który wielokrotnie sam analizował. -Jednak póki co wolę dbać o pełną sakwę i kiedy już zakupię więcej inwestycji pomyśleć o własnym komforcie. Nie jest tutaj tak źle jak się wydaje- zerknął na nią przelotnie, a następnie skupił swój wzrok na cuchnącym rynsztoku. Cóż… akurat ta okolica była istnie mało reprezentatywna. -Mantykorę mam chociaż pod nosem- zaśmiał się wiedząc, że nie był to żaden argument. Kwestia transportu była akurat najmniejszym problemem.
-Na to nie licz- odparł zdając sobie sprawę, że większość mieszkańców Śmiertelnego Nokturnu ciężko było spotkać w zupełnej trzeźwości. Pili na śniadanie, obiad, kolację i do wieczornego drinka – nieustannie. -Myślę, że jakbyś go dotknęła to ciężko byłoby Ci się pozbyć tego zapachu. Jestem prawie pewien, iż te zwłoki nie są jedynym źródłem paskudnego smrodu- skrzywił się ponownie zerkając w kierunku nieboszczyka. Nie wzbudzał w nim odrazy widok ciała, ale wyjątkowo drażniły go w nozdrzach. Ewidentnie przeleżały już kilka ładnych tygodni.
Szczur wyprostował się kiedy Dei zaczęła precyzować swe zamówienie. Nie odwracał od niej wzroku, a wręcz wytrzeszczył oczy i zaczął przesuwać językiem po swej spierzchniętej, sinej wardze, jakoby autentycznie jej widok budził w nim coś więcej jak wizję szybkiego wzbogacenia. Wyglądało to komicznie. Szatyn był czujny, mimo skrzyżowanych ramion na piersi miał w pogotowiu różdżkę i nie zawahałby się jej użyć, gdyby ten przekroczył pewne granice. -To…to… ciekawe zamówienie- skwitował już wiedząc, co Śmierciożerczyni potrzebowała. Oczywiście wszystko mam co chce królewna, o najlepszą jakoś może być pewna- zachichotał, po czym uniósł swe dłonie zaczynając silnie pocierać jedną o drugą. -Do złota dorzuci buziaka lub kilka- dodał wyszczerzając kły. Drew słyszał, że był idiotą, no i ten idiota niestety nie wiedział po jak grząskim gruncie stąpał.
-Mam wszystko w dziupli, ale najpierw przyjemności i galeony- piskliwy głosik znów doszedł uszu szatyna, który wbił w niego swe zniecierpliwione spojrzenie w oczekiwaniu na reakcję Dei. To ona dziś negocjowała.
-Obawiam się, że zabrakłoby nam czasu- zaczął przenosząc na nią wzrok. -Ponadto tuż po tym zapragnęłabyś zostać w moim nokturnowskim apartamencie na dłużej- wygiął wargi w kpiącym uśmiechu nie odwracając wzroku od jej tęczówek. Żartował i w tej kwestii nie miał żadnych hamulców, ale prawdopodobnie już dawno zdążyła do tego przywyknąć. Z kulturą był na bakier, nie czuł się w obowiązku przestrzegania tych wszystkich idiotycznych zasad, choć jeśli nie miał innego wyjścia to potrafił się dostosować . W końcu trafiając na bal z okazji nowego roku nie mógł odziać się w swą ulubioną czerń i zająć przy barze najlepszego miejsca z kolejną, kpiącą uwagą na ustach. Musiał ugryźć się w język, podpatrzeć kilka godnych dżentelmena gestów, pić wino i udawać, że zabawa jest przednia.
Pytanie o czarownicę nieco wybiło go z rytmu. Właściwie każda odpowiedź wydawała się mało trafna, wręcz fałszywa, albowiem jego ostatnie relacje z kobitami są wyjątkowo zawiłe i skomplikowane. Odkąd jego drogi z Lucindą rozeszły się to w zasadzie nie był pewien niczego poza jednym aspektem – w tej sferze na nowo zaczął prowadzić hulaszczy tryb życia. Nigdy nie przywiązywał wartości emocjonalnych do związków widząc w nich tylko materialne dobra, jednakże wówczas nie potrzebował uwłaszczyć się na kimś na stałe. Być może było to spowodowane coraz cięższą sakwą galeonów –kiedyś stanowiącą jedynie rozkoszną wizję – więc nie musiał się już martwić brakiem funduszów na wyprawę, a może prawda leżała zupełnie gdzieś indziej. Nie analizował tego, nie musiał; czas spędzany na działaniach dla organizacji, pracowanie nad starożytnymi runami i zaklinanie oraz pilnowanie Karczmy Pod Mantykorą kosztowały go nader wiele czasu. -Każdej się podoba- rzucił wymijająco nie zamierzając zagłębiać się w damsko-męskie tematy. Nie oszczędził jej szelmowskiego uśmiechu, który pojawił się na ustach. -Twojemu mężczyźnie przypadł do gustu?- spytał unosząc pytająco brew.
-Kwestia czasu i rozeznania- odparł zgodnie z prawdą. Nie robił nic wyjątkowego, aby pozyskać wszystkie znajomości – po prostu używał mózgu, a takowego wielu mieszkańcom tych rejonów brakowało. Wystarczyło nie okradać swoich, nie robić im pod górkę, od czasu do czasu podesłać klienta – nawet przez siebie opłaconego jeśli przez dłuższy czas nikt sensowny się nie napatoczy – żeby utrzymać dobre stosunki, wystawić kilku partaczy i oddać przysługę. Generalnie nie było to nic wyjątkowego, nic czego nie można by opanować, a mimo to i tak wielu łamało podstawowe zasady, aby finalnie beczeć nad odciętą ręką. Wiedziony zapachem knuta był gotów sprzedać lojalnego współpracownika – dla takich nie było w jego siatce miejsca. Polecając własne kontakty musiał mieć stuprocentową pewność, że nie przyniesie sobie wstydu. -Wbrew pozorom mógłbym mieszkać gdzieś na obrzeżach Londynu- zaczął powracając do tematu, który wielokrotnie sam analizował. -Jednak póki co wolę dbać o pełną sakwę i kiedy już zakupię więcej inwestycji pomyśleć o własnym komforcie. Nie jest tutaj tak źle jak się wydaje- zerknął na nią przelotnie, a następnie skupił swój wzrok na cuchnącym rynsztoku. Cóż… akurat ta okolica była istnie mało reprezentatywna. -Mantykorę mam chociaż pod nosem- zaśmiał się wiedząc, że nie był to żaden argument. Kwestia transportu była akurat najmniejszym problemem.
-Na to nie licz- odparł zdając sobie sprawę, że większość mieszkańców Śmiertelnego Nokturnu ciężko było spotkać w zupełnej trzeźwości. Pili na śniadanie, obiad, kolację i do wieczornego drinka – nieustannie. -Myślę, że jakbyś go dotknęła to ciężko byłoby Ci się pozbyć tego zapachu. Jestem prawie pewien, iż te zwłoki nie są jedynym źródłem paskudnego smrodu- skrzywił się ponownie zerkając w kierunku nieboszczyka. Nie wzbudzał w nim odrazy widok ciała, ale wyjątkowo drażniły go w nozdrzach. Ewidentnie przeleżały już kilka ładnych tygodni.
Szczur wyprostował się kiedy Dei zaczęła precyzować swe zamówienie. Nie odwracał od niej wzroku, a wręcz wytrzeszczył oczy i zaczął przesuwać językiem po swej spierzchniętej, sinej wardze, jakoby autentycznie jej widok budził w nim coś więcej jak wizję szybkiego wzbogacenia. Wyglądało to komicznie. Szatyn był czujny, mimo skrzyżowanych ramion na piersi miał w pogotowiu różdżkę i nie zawahałby się jej użyć, gdyby ten przekroczył pewne granice. -To…to… ciekawe zamówienie- skwitował już wiedząc, co Śmierciożerczyni potrzebowała. Oczywiście wszystko mam co chce królewna, o najlepszą jakoś może być pewna- zachichotał, po czym uniósł swe dłonie zaczynając silnie pocierać jedną o drugą. -Do złota dorzuci buziaka lub kilka- dodał wyszczerzając kły. Drew słyszał, że był idiotą, no i ten idiota niestety nie wiedział po jak grząskim gruncie stąpał.
-Mam wszystko w dziupli, ale najpierw przyjemności i galeony- piskliwy głosik znów doszedł uszu szatyna, który wbił w niego swe zniecierpliwione spojrzenie w oczekiwaniu na reakcję Dei. To ona dziś negocjowała.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Czasy, w których prowadzenie podobnych konwersacji z mężczyzną wywołałoby u Deirdre rumieniec, szybsze bicie serca i paniczne obrzydzenie, minęły bezpowrotnie. Z tamtej grzecznej prymuski i niewinnej panienki nie zostały nawet ochłapy. Drapieżna dorosłość, brudna, brutalna i plugawa, wyżarła do kości wrażliwość czarownicy, czyniąc ją nie tyle skalaną, co całkowicie odporną na serwowane niskim tonem głosu Drew niemoralności. W większości kobiet budziłyby lęk pomieszany z odrazą, lecz istniał promil kobiecej społeczności, które dałyby się uwieść łobuzerskiemu urokowi Macnaira, gotowe z pąsami na twarzy przekonywać się o pikanterii życia na własnej, na pewno już nie dziewiczej skórze. Czy gdyby życie Dei potoczyło się inaczej, chciałaby poznać postawnego szatyna bliżej? Być może, wbrew nokturnowemu pochodzeniu był zadbany, bez brudnego zarostu, a alkoholową woń łatwo przykrywało się mocniejszymi perfumami - to jednak ostre poczucie humoru oraz zaangażowanie w służbę Czarnemu Panu stanowiłoby dla czarownicy największy rarytas. Gdybanie nie miało jednak najmniejszego sensu, traktowała śmierciożercę z czysto platonicznie. Z wzajemnością, już żaden z Rycerzy Walpurgii nie ośmielał się czynić jakichkolwiek awansów w jej stronę. Prawie zapomniała, jak wyglądały początki wśród popleczników Lorda Voldemorta, gdy traktowano ją jak mięso, idealne do wbicia w nie zębów - i gdy nikt nie wierzył, że ta wychudzona Azjatka dożyje kolejnego spotkania.
- Kusisz - skwitowała krótko, trochę sycząco, doskonale odnajdując się w tej sarkastycznej konwencji, choć obojętny wyraz twarzy równie dobrze mógł wskazywać na to, że Deirdre naprawdę poważnie rozważa przeniesienie rozmowy na grunt prywatnego apartamentu łamacza klątw. - Niestety, nie mam tyle czasu, ale poinformuję moje przyjaciółki o istnieniu tak utalentowanego w sprawach sercowych czarodzieja - dokończyła spokojnie, z wzrokiem utkwionym przed nimi, choć kątem oka sprawdzała, czy z zaułków obok nie wynurzają się niespodziewani goście, pragnący dołączyć do handlowego procederu. Nieświadomi, że mają do czynienia z posiadaczami Mrocznego Znaku. Uśmiechnęła się krótko na kolejne pytanie Drew, lecz uniesienie kącików ust było czysto fizyczną akcją, podkreślającą jedynie nieco znudzoną powagę, jaką emanowała czarownica. - Nie mam mężczyzny - odpowiedziała. - A ci, których miewam, na widok odsłoniętego przedramienia zazwyczaj wymiotują, a potem błagają o życie - poinformowała w zastanowieniu, szczerze - znamię Czarnego Pana wywoływało coraz większą panikę; nie było już nieznanym, niepokojącym wzorem na skórze, a wizualną zapowiedzią agonii, spadającej na niegodnych. Deirdre lubiła obserwować zmianę na twarzach ludzi, głównie swych ofiar, którzy dopiero widząc głęboką czerń wytatuowanej czaszki na skórze w kolorze kości słoniowej, zdawali sobie sprawę z kruchości swego życia. Nie musiała być dwumetrowym brodaczem, by budzić prymitywny, potworny lęk, ba, nie musiała nawet być mężczyzną, by to robić. - Rozsądnie, Macnair. Zadziwiasz mnie dziś po stokroć. Przedsiębiorca o rycerskiej, miłosnej stronie - teraz już na pewno opowiem o tobie koleżankom - wtrąciła jeszcze w jego zaskakująco rzeczowe podejście do biznesu oraz nieruchomości. Łatwo było nie docenić Drew albo zepchnąć go w przepaść stereotypów, ale wtedy popełniłoby się wielki błąd.
Może podobnie sprawa miała się z tym całym Szczurem? Mericourt spoglądała na bełkoczącego szaleńca z ukrywaną odrazą. Nie bała się go: brzydziła, owszem, zwłaszcza, gdy ten zaczął nerwowo oblizywać usta oraz syczeć coś o przyjemnościach. Nie okazała jednak oburzenia, nawet nie mrugnęła, gdy wspomniał o absurdalnym dodatku do transakcji w postaci bezpośredniego kontaktu fizycznego. W pierwszej chwili wyglądała tak, jakby nie usłyszała adnotacji, dalej stała przed nim niewzruszona, czujnie obserwująca każdy ruch mężczyzny. Sekundę później wyciągnęła przed siebie różdżkę, celując w leżące nieopodal zwłoki, świeże i idealne do użytku. - Coccineus - wypowiedziała beznamiętnym tonem, chcąc, by z ciała trysnęła fontanna krwi, uderzając prosto w stojącego bliżej trupa Szczura. Wiedziała, że na najpodlejszych mętów nie działały pokrzykiwania, nienawistne warknięcia i inne werbalne sposoby zastraszania lub wychowywania. To niepotykany, lodowaty spokój w połączeniu z brutalną inkantacją oraz pozbawioną wyrazu twarzą działały najlepiej na dość opornych kontrahentów. Oby Szczur nie okazał się zbyt tępy, by pojąć, że od śmierci w męczarniach dzielą go zaledwie sekundy.
krytyczne 1, ech
- Kusisz - skwitowała krótko, trochę sycząco, doskonale odnajdując się w tej sarkastycznej konwencji, choć obojętny wyraz twarzy równie dobrze mógł wskazywać na to, że Deirdre naprawdę poważnie rozważa przeniesienie rozmowy na grunt prywatnego apartamentu łamacza klątw. - Niestety, nie mam tyle czasu, ale poinformuję moje przyjaciółki o istnieniu tak utalentowanego w sprawach sercowych czarodzieja - dokończyła spokojnie, z wzrokiem utkwionym przed nimi, choć kątem oka sprawdzała, czy z zaułków obok nie wynurzają się niespodziewani goście, pragnący dołączyć do handlowego procederu. Nieświadomi, że mają do czynienia z posiadaczami Mrocznego Znaku. Uśmiechnęła się krótko na kolejne pytanie Drew, lecz uniesienie kącików ust było czysto fizyczną akcją, podkreślającą jedynie nieco znudzoną powagę, jaką emanowała czarownica. - Nie mam mężczyzny - odpowiedziała. - A ci, których miewam, na widok odsłoniętego przedramienia zazwyczaj wymiotują, a potem błagają o życie - poinformowała w zastanowieniu, szczerze - znamię Czarnego Pana wywoływało coraz większą panikę; nie było już nieznanym, niepokojącym wzorem na skórze, a wizualną zapowiedzią agonii, spadającej na niegodnych. Deirdre lubiła obserwować zmianę na twarzach ludzi, głównie swych ofiar, którzy dopiero widząc głęboką czerń wytatuowanej czaszki na skórze w kolorze kości słoniowej, zdawali sobie sprawę z kruchości swego życia. Nie musiała być dwumetrowym brodaczem, by budzić prymitywny, potworny lęk, ba, nie musiała nawet być mężczyzną, by to robić. - Rozsądnie, Macnair. Zadziwiasz mnie dziś po stokroć. Przedsiębiorca o rycerskiej, miłosnej stronie - teraz już na pewno opowiem o tobie koleżankom - wtrąciła jeszcze w jego zaskakująco rzeczowe podejście do biznesu oraz nieruchomości. Łatwo było nie docenić Drew albo zepchnąć go w przepaść stereotypów, ale wtedy popełniłoby się wielki błąd.
Może podobnie sprawa miała się z tym całym Szczurem? Mericourt spoglądała na bełkoczącego szaleńca z ukrywaną odrazą. Nie bała się go: brzydziła, owszem, zwłaszcza, gdy ten zaczął nerwowo oblizywać usta oraz syczeć coś o przyjemnościach. Nie okazała jednak oburzenia, nawet nie mrugnęła, gdy wspomniał o absurdalnym dodatku do transakcji w postaci bezpośredniego kontaktu fizycznego. W pierwszej chwili wyglądała tak, jakby nie usłyszała adnotacji, dalej stała przed nim niewzruszona, czujnie obserwująca każdy ruch mężczyzny. Sekundę później wyciągnęła przed siebie różdżkę, celując w leżące nieopodal zwłoki, świeże i idealne do użytku. - Coccineus - wypowiedziała beznamiętnym tonem, chcąc, by z ciała trysnęła fontanna krwi, uderzając prosto w stojącego bliżej trupa Szczura. Wiedziała, że na najpodlejszych mętów nie działały pokrzykiwania, nienawistne warknięcia i inne werbalne sposoby zastraszania lub wychowywania. To niepotykany, lodowaty spokój w połączeniu z brutalną inkantacją oraz pozbawioną wyrazu twarzą działały najlepiej na dość opornych kontrahentów. Oby Szczur nie okazał się zbyt tępy, by pojąć, że od śmierci w męczarniach dzielą go zaledwie sekundy.
krytyczne 1, ech
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nawet jeszcze nie wiedział o istnieniu organizacji, kiedy to Dei wstępowała w szeregi najbliższych Czarnemu Panu sojuszników. Przekraczając progi La Fantasmagorie na pierwsze spotkanie Rycerzy Walpurgii czuł tlącą się złość wobec Ramseya oraz niepewność, co do zaangażowania, którym musiał się wykazać. Był wolnym strzelcem, samotnym wilkiem nie lubującym się w pracy zespołowej, a tym bardziej pod czyjekolwiek dyktando. Narażanie własnego zdrowia, a nawet życia dla szeroko pojętej sprawy brzmiało niczym mrzonka dla czarodziejów niepotrafiących odnaleźć w codzienności własnego celu. Szybko jednak pojął w jak wielkim był błędzie i przeszło po roku sam dostąpił najwyższego z możliwych zaszczytów. Bezwzględna lojalność, oddanie ; przewartościował wszystko, zaprzestał podróży, rozpoczął nowy biznes i osiadł w Londynie na dobre. Za odpowiednie pokierowanie był wówczas Mulciberowi dozgonnie wdzięczny, albowiem nie wyobrażał sobie pozostawać z boku, kiedy na oczach wszystkich rosła nieokiełznana potęga Czarnego Pana. Dzięki temu i jego słudzy rośli w siłę, weszli w posiadanie nowych umiejętności oraz wiedzy, która dla wszystkich innych była tylko wyssaną z palca bujdą.
Nie byłby w stanie czegokolwiek zarzucić towarzyszce tudzież traktować ją podrzędnie tylko ze względu na płeć. Szanował ją, słuchał rozkazów i był gotów pójść w ogień. Może i było to naiwne, ale zapewne zaryzykowałby własnym życiem za każdego Rycerza – nie tylko Śmierciożercę – bowiem wszystkich łączył jeden cel oraz służba. Pokłady egoizmu nikły wtem pod powłoką lojalności.
Uśmiechnął się pod nosem zerkając na nią z ukosa. Czuł, że blefowała wyczuwając w jego głosie ironiczną nutę. Znali się nie od dziś i choć była piękną kobietą, od której ciężko było odwrócić wzrok, to nigdy nie patrzył na nią w ten sposób. -Obawiam się, że żadna koleżanka nie jest tobie równa. Zapewne ogarnąłby ją smutek, gdyby w końcu domyśliła się, iż jest jedynie pocieszeniem- odparł kontynuując podsycaną kpiną rozmowę, która w żaden sposób nie miała przełożenia na rzeczywistość. Gdyby rzeczywiście trafili do jego mieszkania to z pewnością rozkoszowaliby się trunkami rozmawiając o kolejnych planach organizacji, a nie oddając czemuś co w połączeniu tej dwójki brzmiało iście abstrakcyjnie. Dalej miał w pamięci jak pomagała mu stawiać pierwsze kroki w szeregach i być może to był powód swego rodzaju sympatii.
Uniósł brwi w wyraźnym zaskoczeniu. Był przekonany, że w jej życiu był jakiś mężczyzna, który potrafił okiełznać złowieszczą naturę. -Nie chce mi się wierzyć- odparł, choć brzmiała przekonywująco. -Każdego ustawiasz w podobny sposób do pionu?- zaśmiał się pod nosem, po czym ponownie upił z piersiówki niewzruszony nokturnowską aurą. Był już do niej przyzwyczajony. -Czy to znak, że mam na siebie uważać?- uniósł kącik ust nie mogąc odpuścić sobie kolejnego ironicznego komentarza, a właściwie retorycznego pytania. Nie chciałby stanąć z nią w szranki, władała potężną magią.
-Po prostu dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać. Jak sama wiesz wiele zmieniło się odkąd chroniłaś mnie w magazynach, czy klepałaś po ramieniu za ujarzmienie anomalii. Mam wrażenie, że od tamtych wydarzeń minął szmat czasu, a to zaledwie rok- stwierdził zgodnie z prawdą uzmysławiając sobie, że naprawdę dawno nie spotkali się na drinka w nieco luźniejszej atmosferze. Zwykle stawali ramię w ramię podczas pojedynków, a wtem dyskusja o sprawach prywatnych nie miała racji bytu.
Przeczuwał, że propozycja nie przypadnie jej do gustu, jednakże liczył, iż jej pokłady cierpliwości były nieco większe. Czarnomagiczna inkantacja, która popłynęła z jej ust, echem rozproszyła się pośród rynsztoku, a także zadudniła w uszach paskudnego handlarza. Zacisnąwszy wargi starał się czym prędzej wykalkulować najlepsze wyjście z sytuacji, bowiem z jednej strony nie chcieli stracić możliwości zdobycia towaru, zaś z drugiej nie mogli pozwolić na podobne zachowanie. Szczur był prostym, przesiąkniętym nokturnowską aurą facetem, dla którego widok pięknej kobiety równy był z bonusami, których mężczyźnie by nie zaproponował. Czuje oko szatyna dostrzegło jak sięgnął do kieszeni płaszcza – zapewne po swą różdżkę – więc bez cienia zawahania wcisnął dłoń we własną szatę i zacisnął palce na wężowym drewnie. -Petrificus Totalus- wypowiedział pewnym tonem kierując wyciągnięte drewno wprost na handlarza. Widział, że magia nie usłuchała towarzyszki, więc powalenie mężczyzny wydawało mu się najrozsądniejszą z możliwych opcji. Nie chciał go uszkodzić, a tym bardziej zranić - ważne, aby wzbudzić w nim strach, który zahamuje wszelkie, naganne zagrywki.
tutaj rzut
Nie byłby w stanie czegokolwiek zarzucić towarzyszce tudzież traktować ją podrzędnie tylko ze względu na płeć. Szanował ją, słuchał rozkazów i był gotów pójść w ogień. Może i było to naiwne, ale zapewne zaryzykowałby własnym życiem za każdego Rycerza – nie tylko Śmierciożercę – bowiem wszystkich łączył jeden cel oraz służba. Pokłady egoizmu nikły wtem pod powłoką lojalności.
Uśmiechnął się pod nosem zerkając na nią z ukosa. Czuł, że blefowała wyczuwając w jego głosie ironiczną nutę. Znali się nie od dziś i choć była piękną kobietą, od której ciężko było odwrócić wzrok, to nigdy nie patrzył na nią w ten sposób. -Obawiam się, że żadna koleżanka nie jest tobie równa. Zapewne ogarnąłby ją smutek, gdyby w końcu domyśliła się, iż jest jedynie pocieszeniem- odparł kontynuując podsycaną kpiną rozmowę, która w żaden sposób nie miała przełożenia na rzeczywistość. Gdyby rzeczywiście trafili do jego mieszkania to z pewnością rozkoszowaliby się trunkami rozmawiając o kolejnych planach organizacji, a nie oddając czemuś co w połączeniu tej dwójki brzmiało iście abstrakcyjnie. Dalej miał w pamięci jak pomagała mu stawiać pierwsze kroki w szeregach i być może to był powód swego rodzaju sympatii.
Uniósł brwi w wyraźnym zaskoczeniu. Był przekonany, że w jej życiu był jakiś mężczyzna, który potrafił okiełznać złowieszczą naturę. -Nie chce mi się wierzyć- odparł, choć brzmiała przekonywująco. -Każdego ustawiasz w podobny sposób do pionu?- zaśmiał się pod nosem, po czym ponownie upił z piersiówki niewzruszony nokturnowską aurą. Był już do niej przyzwyczajony. -Czy to znak, że mam na siebie uważać?- uniósł kącik ust nie mogąc odpuścić sobie kolejnego ironicznego komentarza, a właściwie retorycznego pytania. Nie chciałby stanąć z nią w szranki, władała potężną magią.
-Po prostu dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać. Jak sama wiesz wiele zmieniło się odkąd chroniłaś mnie w magazynach, czy klepałaś po ramieniu za ujarzmienie anomalii. Mam wrażenie, że od tamtych wydarzeń minął szmat czasu, a to zaledwie rok- stwierdził zgodnie z prawdą uzmysławiając sobie, że naprawdę dawno nie spotkali się na drinka w nieco luźniejszej atmosferze. Zwykle stawali ramię w ramię podczas pojedynków, a wtem dyskusja o sprawach prywatnych nie miała racji bytu.
Przeczuwał, że propozycja nie przypadnie jej do gustu, jednakże liczył, iż jej pokłady cierpliwości były nieco większe. Czarnomagiczna inkantacja, która popłynęła z jej ust, echem rozproszyła się pośród rynsztoku, a także zadudniła w uszach paskudnego handlarza. Zacisnąwszy wargi starał się czym prędzej wykalkulować najlepsze wyjście z sytuacji, bowiem z jednej strony nie chcieli stracić możliwości zdobycia towaru, zaś z drugiej nie mogli pozwolić na podobne zachowanie. Szczur był prostym, przesiąkniętym nokturnowską aurą facetem, dla którego widok pięknej kobiety równy był z bonusami, których mężczyźnie by nie zaproponował. Czuje oko szatyna dostrzegło jak sięgnął do kieszeni płaszcza – zapewne po swą różdżkę – więc bez cienia zawahania wcisnął dłoń we własną szatę i zacisnął palce na wężowym drewnie. -Petrificus Totalus- wypowiedział pewnym tonem kierując wyciągnięte drewno wprost na handlarza. Widział, że magia nie usłuchała towarzyszki, więc powalenie mężczyzny wydawało mu się najrozsądniejszą z możliwych opcji. Nie chciał go uszkodzić, a tym bardziej zranić - ważne, aby wzbudzić w nim strach, który zahamuje wszelkie, naganne zagrywki.
tutaj rzut
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Dawno nie brała udziału w podobnej werbalnej - oralnej? - zabawie, a ta, o dziwo, przynosiła wiele satysfakcji. Bez żadnych wyrzutów sumienia, Deirdre wiedziała przecież, że nie tańczą ze sobą tego nierównego, konwersacyjnego tanga na poważnie: nie musiała czuć się ani zagrożona ani poniżona podobnymi awansami, należącymi już do echa niemożliwej do powtórzenia przeszłości. Obecnie nikt świadomie nie śmiałby czynić wobec śmierciożerczyni jakichkolwiek flirciarskich sugestii; inaczej sprawa miała się w przypadku madame Mericourt, która po zdjęciu żałobnej woalki po umiłowanym mężu znów znajdowała się na celowniku co bardziej zdesperowanych lub napędzanych zbyt silną męską magią czarodziei. Ich nie mogła posłać do piekła, potrzebowała sympatii przeróżnych wpływowych czarodziejów, ale zawsze odbywało się to na jej warunkach. Z trudem skrywaną niechęcią, jakiej nie odczuwała przy Macnairze, pozwalając sobie nawet na skomentowanie rozległych komplementów prawie kuszącym uśmiechem.
- Jesteś słodki. Słyszałeś to ostatnio od jakiejś damy, czy jestem pierwsza? - skwitowała miękko, z całą dostępną emfazą, brzmiąc jak niewinna, zarumieniona dziewczyna, a nie rozglądająca się uważnie dookoła śmierciożerczyni, oczekująca na niezbyt legalny proceder. Powinni skupić się na przeprowadzeniu transakcji, to ona była głównym celem tego wieczoru, co nie przeszkadzało w wykorzystaniu chwil oczekiwania na rozluźnienie się w doborowym towarzystwie. Momentami zaczynała żałować, że nie skorzystała z hojnej, alkoholowej propozycji Drew, lecz wspomnienie metalicznego posmaku piersiówki skutecznie powstrzymywał ją od zaproponowania zakończenia tego wieczoru w Mantykorze bądź Wywernie. Nie tylko z powodów wyrafinowanego gustu, niemożliwego do zaspokojenia byle czym: procenty działały tak samo mocno, gdy piła drogie wino z piwniczki merliniej pamięci Corentina, i gdy spożywała podłą whisky. A że ostatnio abstynencja rozluźniła spięty gorset zachowawczości, musiała szczególnie uważać, zwłaszcza przy kimś, komu w pewien sposób powierzała swoje życie. Nie miała problemu z ustanawianiem granicy prywatności przy Rycerzach Walpurgii, sojusznikach, współpracownikach czy politykach, ale wąskie grono śmierciożerców rządziło się własnymi prawami. Łączyło ich więcej niż mogłoby się wydawać: nie przyjaźń, a zależność tak chora i dogłębna, że mogąca zagrozić renomie lodowatej statuy, charakteryzującej Deirdre.
- Wy, mężczyźni, boicie się silnych czarownic. Nie potraficie im sprostać ani pogodzić się z niemożliwą do zgłębienia kobiecą magią. Mało kto jest w stanie choć dorównać, o przewyższeniu nie wspominając, potężnej czarownicy, nie sądzisz? - odparła po chwili milczenia zaskakująco poważnie, ze spokojem warząc słowa. Taką się czuła, taką chciała być; silną, niezależną, niemożliwą do prześcignięcia. I tylko wybitne jednostki potrafiły ją na tym polu wyprzedzić. - Wzmocnij zaklęcia ochronne, bo niedługo pod twym apartamentem mogą ustawiać się kolejki czarownic spragnionych wyjątkowych doznań - kontynuowała z taką samą powagą, zatrzymując na dłużej spojrzenie na Drew. Spokojne, prawie obojętne, ale dodatkowy błysk w czarnych oczach mówił więcej od nawet najbardziej celnych słów. Doceniała go. To, co uczynił, by otrzymać Mroczny Znak; to, czego dokonał i czego się wyrzekł, by stać się godnym łaski Czarnego Pana. - Wiem, Macnair - powiedziała w końcu cicho, mrużąc nieco powieki, by w ciemności dostrzec każdy cal jego twarzy. - Rozwinąłeś się szybciej niż podejrzewałam. I z łatwością prześcignąłeś tych, którzy pozornie mogli mieć do zaoferowania więcej - zakończyła, nie chcąc go rozpieścić komplementami. Chciała jednak, by wiedział, że widziała jego poświęcenie. Siłę. Spryt. I że był jednym z niewielu czarodziei, którym gotowa była bez zawahania powierzyć własne bezpieczeństwo i życie.
Co poniekąd robiła teraz, w śmierdzącym zaułku, ścierając się z niepozornym Szczurem, posiadającym więcej szczęścia niż rozumu. Rozjuszył ją do tego stopnia, że czarnomagiczne zaklęcie nie powiodło się, a gnijące zwłoki nie poruszyły się o cal - Deirdre nieco pobladła, może i niezauważalnie, ale od środka zalała ją czysta furia, wzmocniona tylko obrzydzeniem. Palce zacisnęły się mocniej na różdżce, ale zanim zdążyłaby ponowić zaklęcie, Macnair zareagował zaskakująco szybko, prawie od niechcenia posyłając napastliwego Szczura na bruk. Mericourt powoli opuściła różdżkę, z wzrokiem wbitym w spetryfikowanego mężczyznę. - Niezły refleks - pochwaliła monotonnym głosem Drew, by nie okazać własnego wzburzenia, po czym podeszła do okiełznanego handlarza, obcasem buta przyciskając jego rękę do podłoża. - Nie każ mi powtarzać drugi raz. Dokładnie usłyszałeś to, czego potrzebuję - i natychmiast zaprowadzisz nas do swojej dziupli i dokonamy satysfakcjonującej obydwie strony transakcji - wycedziła głoska po głosce, sylaba po sylabie, mając nadzieję, że do tego szczurzego łba dotrze powaga sytuacji. - Jeśli będę zadowolona z jakości towaru - a lepiej, żeby tak było - mocniej nacisnęła butem na jego mięsień - szybko się wzbogacisz - zakończyła na pozytywnym wzmocnieniu, mając nadzieję, że chciwość Szczura przeważy nad jego obłąkaniem: i że wkrótce opuszczą wraz z Macnairem ten zapchlony zaułek, z tym, po co tu przyszli.
- Jesteś słodki. Słyszałeś to ostatnio od jakiejś damy, czy jestem pierwsza? - skwitowała miękko, z całą dostępną emfazą, brzmiąc jak niewinna, zarumieniona dziewczyna, a nie rozglądająca się uważnie dookoła śmierciożerczyni, oczekująca na niezbyt legalny proceder. Powinni skupić się na przeprowadzeniu transakcji, to ona była głównym celem tego wieczoru, co nie przeszkadzało w wykorzystaniu chwil oczekiwania na rozluźnienie się w doborowym towarzystwie. Momentami zaczynała żałować, że nie skorzystała z hojnej, alkoholowej propozycji Drew, lecz wspomnienie metalicznego posmaku piersiówki skutecznie powstrzymywał ją od zaproponowania zakończenia tego wieczoru w Mantykorze bądź Wywernie. Nie tylko z powodów wyrafinowanego gustu, niemożliwego do zaspokojenia byle czym: procenty działały tak samo mocno, gdy piła drogie wino z piwniczki merliniej pamięci Corentina, i gdy spożywała podłą whisky. A że ostatnio abstynencja rozluźniła spięty gorset zachowawczości, musiała szczególnie uważać, zwłaszcza przy kimś, komu w pewien sposób powierzała swoje życie. Nie miała problemu z ustanawianiem granicy prywatności przy Rycerzach Walpurgii, sojusznikach, współpracownikach czy politykach, ale wąskie grono śmierciożerców rządziło się własnymi prawami. Łączyło ich więcej niż mogłoby się wydawać: nie przyjaźń, a zależność tak chora i dogłębna, że mogąca zagrozić renomie lodowatej statuy, charakteryzującej Deirdre.
- Wy, mężczyźni, boicie się silnych czarownic. Nie potraficie im sprostać ani pogodzić się z niemożliwą do zgłębienia kobiecą magią. Mało kto jest w stanie choć dorównać, o przewyższeniu nie wspominając, potężnej czarownicy, nie sądzisz? - odparła po chwili milczenia zaskakująco poważnie, ze spokojem warząc słowa. Taką się czuła, taką chciała być; silną, niezależną, niemożliwą do prześcignięcia. I tylko wybitne jednostki potrafiły ją na tym polu wyprzedzić. - Wzmocnij zaklęcia ochronne, bo niedługo pod twym apartamentem mogą ustawiać się kolejki czarownic spragnionych wyjątkowych doznań - kontynuowała z taką samą powagą, zatrzymując na dłużej spojrzenie na Drew. Spokojne, prawie obojętne, ale dodatkowy błysk w czarnych oczach mówił więcej od nawet najbardziej celnych słów. Doceniała go. To, co uczynił, by otrzymać Mroczny Znak; to, czego dokonał i czego się wyrzekł, by stać się godnym łaski Czarnego Pana. - Wiem, Macnair - powiedziała w końcu cicho, mrużąc nieco powieki, by w ciemności dostrzec każdy cal jego twarzy. - Rozwinąłeś się szybciej niż podejrzewałam. I z łatwością prześcignąłeś tych, którzy pozornie mogli mieć do zaoferowania więcej - zakończyła, nie chcąc go rozpieścić komplementami. Chciała jednak, by wiedział, że widziała jego poświęcenie. Siłę. Spryt. I że był jednym z niewielu czarodziei, którym gotowa była bez zawahania powierzyć własne bezpieczeństwo i życie.
Co poniekąd robiła teraz, w śmierdzącym zaułku, ścierając się z niepozornym Szczurem, posiadającym więcej szczęścia niż rozumu. Rozjuszył ją do tego stopnia, że czarnomagiczne zaklęcie nie powiodło się, a gnijące zwłoki nie poruszyły się o cal - Deirdre nieco pobladła, może i niezauważalnie, ale od środka zalała ją czysta furia, wzmocniona tylko obrzydzeniem. Palce zacisnęły się mocniej na różdżce, ale zanim zdążyłaby ponowić zaklęcie, Macnair zareagował zaskakująco szybko, prawie od niechcenia posyłając napastliwego Szczura na bruk. Mericourt powoli opuściła różdżkę, z wzrokiem wbitym w spetryfikowanego mężczyznę. - Niezły refleks - pochwaliła monotonnym głosem Drew, by nie okazać własnego wzburzenia, po czym podeszła do okiełznanego handlarza, obcasem buta przyciskając jego rękę do podłoża. - Nie każ mi powtarzać drugi raz. Dokładnie usłyszałeś to, czego potrzebuję - i natychmiast zaprowadzisz nas do swojej dziupli i dokonamy satysfakcjonującej obydwie strony transakcji - wycedziła głoska po głosce, sylaba po sylabie, mając nadzieję, że do tego szczurzego łba dotrze powaga sytuacji. - Jeśli będę zadowolona z jakości towaru - a lepiej, żeby tak było - mocniej nacisnęła butem na jego mięsień - szybko się wzbogacisz - zakończyła na pozytywnym wzmocnieniu, mając nadzieję, że chciwość Szczura przeważy nad jego obłąkaniem: i że wkrótce opuszczą wraz z Macnairem ten zapchlony zaułek, z tym, po co tu przyszli.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Szarmancki uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy w ten nieco prześmiewczy, choć na swój sposób uroczy sposób określiła jego postawę. Daleko mu było do wspomnianej słodkości, to było pewne, jednakże dla tej chwili mógł przemilczeć tę kwestię i dalej brnąć w owianą szyderczością wymianę zdań. Zawsze lubił tego typu dyskusje; droczenie się z płcią piękną, podsycanie trywializmu słowami ukrytymi pomiędzy wersami oraz wszem i wobec powszechna kpina – mógł tak godzinami. -Jesteś pierwsza- udał zaskoczonego jej słowami i wbił w nią, przepełniony równie fałszywą iskrą, wzrok. -Obawiam się jednak, że bycie landrynkowym w Twoich oczach nie działa na mą korzyść. Najwyraźniej muszę zmienić strategię, żeby móc cieszyć się nieco dłużej Twym towarzystwem- rzucił nieco melancholijnie, po czym upił kolejny łyk trunku. Zapewne nie był on dla Dei tym wymarzonym, łechtającym podniebienie, lecz mu w zupełności wystarczał. Dostęp do alkoholu i tak był znacznie ograniczony, więc cieszył się, że źródełko nie wysychało nawet jeśli wypełnione było niezbyt zadowalającą półką.
Wysłuchał jej słów poniekąd w myślach przyznając jej rację, aczkolwiek bardziej ze względu na powszechną opinię niżeli własne przeświadczenia. On sam miał nieco inne podejście i nie przychodziło mu traktować kobiet z niższością tylko ze względu na ich płeć. Być może były to pozostałości po dekadzie spędzonej za wschodnią granicą, a może zakorzeniona w rodzinnych dziejach tradycja, że i one mogły przejąć stery. Nie zamierzał jednak wygłaszać swych przekonań – być może wiedziony częstym, mało pochlebnym wzrokiem towarzyszących osób, a w szczególności mężczyzn – dlatego zachował je dla siebie. Kto wie, może jeszcze przyjdzie im powrócić do tego tematu i tym samym przyjdzie się dziewczynie zmierzyć ze świadomością, że nie wszyscy byli ulepieni z tej samej gliny. -Jesteś ich najlepszym przykładem- rzucił w odpowiedzi licząc, że zapewnienie jej wystarczy, choć pewnie oczekiwała zupełnie czegoś innego. -Ciekawi mnie ta magia, te wdzięki- odparł fałszywie rozmarzonym tonem, po czym zerknął na nią z ukosa dając tym samym znać, że tylko żartował. Humor rzadko go opuszczał, potrafił rzucić kretyńskim dowcipem nawet w chwili zagrożenia; taki już po prostu był i być może to był powód, przez którego wiele osób uznawało go za niezbyt umiejętnego – o mądrości nie wspominając. -Jeśli są wyjątkowo cierpliwe to zaklęcia mogą okazać się zupełnie niepotrzebne- zwieńczył temat zupełnie odbiegający od celu dzisiejszej, krótkiej wyprawy.
Iskra w jej oczach zmusiła go do chwilowego skupienia się na czarnych tęczówkach. Powaga z jaką wypowiadała każde kolejne słowo powstrzymało szyderczy uśmiech. Rad był, że miała takie podejście, niezwykle ważnym aspektem był dla niego szacunek w oczach Śmierciożerców, a w szczególności tych najbliższych Czarnemu Panu. Podziwiał ich, był gotów zawierzyć własne zdrowie i pójść ramię w ramię nawet jeśli finał skazany był na sromotną porażkę. -Pozory potrafią wykiwać równie mocno jak lokalni krętacze- skwitował krótkie, acz niezwykle dosadne podsumowanie. Nie było już odwrotu – z Rycerzami łączyła ich sprawa, zaś tych najwyższych rangą mroczy znak i dozgonna lojalność.
Skinął głową, kiedy pochwaliła jego refleks. -Do usług- rzucił zerkając na Szczura, który wówczas bardziej przypominał martwego gryzonia. Irytowały go podobne zagrywki, prawdopodobnie nigdy nie przyjdzie mu zrozumieć, co zamiast szarych komórek trzeba była mieć, aby narzucać się własnym klientom i to jeszcze tym przy kasie. Śnieżka była towarem ekskluzywnym, niedostępnym i bajecznie drogim, a mimo to myślał swym zakichanym gumochłonem, a nie mózgiem. No swoisty okaz rasowego idioty.
Wycelowawszy w niego różdżką zdjął zaklęcie krótkim Finite, albowiem czujne oko dostrzegło bijący z szarych, nieco bladych tęczówek strach. Mogli zrobić z nim co chcieli i musiał zrozumieć, że nie miał w tym starciu najmniejszych szans. Prawdopodobnie jeszcze jedna taka zagrywka i wyląduje w rynsztoku tuż obok tamtego nieszczęśnika, a oni znajdą towar u kogoś innego.
-Wstań- rzucił krótko nie opuszczając wężowego drewna i kiedy diler zerwał się na równe nogi nie odezwał się już więcej. Machnął jedynie ręką dając znać, że mieli iść za nim – wprost do paskudnej nory, gdzie śmierdziało znacznie bardziej niżeli przed wejściem. Zakrywając wolną dłonią okolicę nosa przedarł się do środka wyjątkowo nie pozwalając Deirdre przekroczyć progu jako pierwszej, albowiem wolał wybadać teren i przyjąć ewentualną ofensywę na siebie. Nie było jednak powodów do obaw. -Tu ma Pani- wysyczał Szczur, po czym wyjął ze skrytej pod brudnym materacem skrzyni niewielkiej ilości pakunek. -Li-iiii-czę, że wybaczy mi Pani me zapędy. Jestem samotny w tych rejonach- dodał wystawiając dłoń po monety. Miał nadzieję na zapłatę przed oddaniem środka.
-Procent dla mnie za przyprowadzenie klienta- rzucił szatyn pewnym tonem nie zamierzając brać jakichkolwiek galeonów od dziewczyny i właściwie nie myślał nawet o pociągnięciu handlarza do dodatkowych kosztów, jednakże sam sobie na to zasłużył.
Wysłuchał jej słów poniekąd w myślach przyznając jej rację, aczkolwiek bardziej ze względu na powszechną opinię niżeli własne przeświadczenia. On sam miał nieco inne podejście i nie przychodziło mu traktować kobiet z niższością tylko ze względu na ich płeć. Być może były to pozostałości po dekadzie spędzonej za wschodnią granicą, a może zakorzeniona w rodzinnych dziejach tradycja, że i one mogły przejąć stery. Nie zamierzał jednak wygłaszać swych przekonań – być może wiedziony częstym, mało pochlebnym wzrokiem towarzyszących osób, a w szczególności mężczyzn – dlatego zachował je dla siebie. Kto wie, może jeszcze przyjdzie im powrócić do tego tematu i tym samym przyjdzie się dziewczynie zmierzyć ze świadomością, że nie wszyscy byli ulepieni z tej samej gliny. -Jesteś ich najlepszym przykładem- rzucił w odpowiedzi licząc, że zapewnienie jej wystarczy, choć pewnie oczekiwała zupełnie czegoś innego. -Ciekawi mnie ta magia, te wdzięki- odparł fałszywie rozmarzonym tonem, po czym zerknął na nią z ukosa dając tym samym znać, że tylko żartował. Humor rzadko go opuszczał, potrafił rzucić kretyńskim dowcipem nawet w chwili zagrożenia; taki już po prostu był i być może to był powód, przez którego wiele osób uznawało go za niezbyt umiejętnego – o mądrości nie wspominając. -Jeśli są wyjątkowo cierpliwe to zaklęcia mogą okazać się zupełnie niepotrzebne- zwieńczył temat zupełnie odbiegający od celu dzisiejszej, krótkiej wyprawy.
Iskra w jej oczach zmusiła go do chwilowego skupienia się na czarnych tęczówkach. Powaga z jaką wypowiadała każde kolejne słowo powstrzymało szyderczy uśmiech. Rad był, że miała takie podejście, niezwykle ważnym aspektem był dla niego szacunek w oczach Śmierciożerców, a w szczególności tych najbliższych Czarnemu Panu. Podziwiał ich, był gotów zawierzyć własne zdrowie i pójść ramię w ramię nawet jeśli finał skazany był na sromotną porażkę. -Pozory potrafią wykiwać równie mocno jak lokalni krętacze- skwitował krótkie, acz niezwykle dosadne podsumowanie. Nie było już odwrotu – z Rycerzami łączyła ich sprawa, zaś tych najwyższych rangą mroczy znak i dozgonna lojalność.
Skinął głową, kiedy pochwaliła jego refleks. -Do usług- rzucił zerkając na Szczura, który wówczas bardziej przypominał martwego gryzonia. Irytowały go podobne zagrywki, prawdopodobnie nigdy nie przyjdzie mu zrozumieć, co zamiast szarych komórek trzeba była mieć, aby narzucać się własnym klientom i to jeszcze tym przy kasie. Śnieżka była towarem ekskluzywnym, niedostępnym i bajecznie drogim, a mimo to myślał swym zakichanym gumochłonem, a nie mózgiem. No swoisty okaz rasowego idioty.
Wycelowawszy w niego różdżką zdjął zaklęcie krótkim Finite, albowiem czujne oko dostrzegło bijący z szarych, nieco bladych tęczówek strach. Mogli zrobić z nim co chcieli i musiał zrozumieć, że nie miał w tym starciu najmniejszych szans. Prawdopodobnie jeszcze jedna taka zagrywka i wyląduje w rynsztoku tuż obok tamtego nieszczęśnika, a oni znajdą towar u kogoś innego.
-Wstań- rzucił krótko nie opuszczając wężowego drewna i kiedy diler zerwał się na równe nogi nie odezwał się już więcej. Machnął jedynie ręką dając znać, że mieli iść za nim – wprost do paskudnej nory, gdzie śmierdziało znacznie bardziej niżeli przed wejściem. Zakrywając wolną dłonią okolicę nosa przedarł się do środka wyjątkowo nie pozwalając Deirdre przekroczyć progu jako pierwszej, albowiem wolał wybadać teren i przyjąć ewentualną ofensywę na siebie. Nie było jednak powodów do obaw. -Tu ma Pani- wysyczał Szczur, po czym wyjął ze skrytej pod brudnym materacem skrzyni niewielkiej ilości pakunek. -Li-iiii-czę, że wybaczy mi Pani me zapędy. Jestem samotny w tych rejonach- dodał wystawiając dłoń po monety. Miał nadzieję na zapłatę przed oddaniem środka.
-Procent dla mnie za przyprowadzenie klienta- rzucił szatyn pewnym tonem nie zamierzając brać jakichkolwiek galeonów od dziewczyny i właściwie nie myślał nawet o pociągnięciu handlarza do dodatkowych kosztów, jednakże sam sobie na to zasłużył.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Niektórzy lubią landrynki. Myślę, że nawet obydwoje znamy taką specyficzną jednostkę - odparła od razu, bliska zejścia na żartobliwy poziom Macnaira. Właściwie mogła to zrobić, mrugnąć zawadiacko okiem, nieco się zarumienić, posłać krzywy, ale uroczy uśmieszek, nadający jej wyglądu niegrzecznej elfki z Dalekiego Wschodu, ale nie sprzyjały temu okoliczności ani cel spotkania. Przemierzali zaułki Śmiertelnego Nokturnu w celach służbowych, a niezobowiązujące, przyjacielskie prowokacje pomagały jakoś znieść odór i aurę tego paskudnego miejsca. Mericourt nie traciła czujności ani spokoju, szybko spoważniała, na dalsze słowa mężczyzny reagując kiwnięciem głowy. Wiedziała, że pod posypką wesołości kryje się szczerość - niespotykana nawet w ich gronie, niewymuszona pozycją zajmowaną w hierarchii ani lękiem. Macnair wydawał się - wbrew pochodzeniu, opinii oraz tym, czym się zajmował na co dzień - prostolinijny, nieskażony manipulacyjnym brudem, konkretny w swym zachowaniu. Owszem, bywał nieprzewidywalny, przesadnie krotochwilny oraz pałał zbyt intensywną miłością do towarzyszącej mu w każdej chwili życia piersiówki, lecz to wcale nie przekreślało go jako jednego z niewielu czarodziejów, którym Deirdre szczerze ufała. I podczas pełnej werbalnych, przyjacielskich kuksańców rozmowy, i w trakcie negocjacji z obrzydliwą parodią człowieka, jaką był Szczur.
To na nim skupiła już całą swoją uwagę, kryjąc irytację wynikającą z nieudanego zaklęcia, mającego pokazać swą siłę. Tym bardziej była wdzięczna za własną zapobiegliwość, dzięki której nie pojawiła się w tym śmierdzącym zaułku sama. Czarna magia potrafiła kapryśnie odmówić współpracy w najmniej oczekiwanym momencie, a utrata przewagi w czasie napiętych rozmów biznesowych z kimś, kto przeżył na Nokturnie kilkadziesiąt lat mogłoby skończyć się dla Dei nie tyle tragicznie, co żałośnie. Macnair zareagował szybko, nie stracił zimnej krwi, a do tego całkiem nieźle poradził sobie z piszczącym handlarzem samą swą nieustępliwą prezencją. Na pewno robił groźniejsze wrażenie od smukłej, eleganckiej Deirdre, na pierwszy rzut oka znacznie słabszej - nie rzuciła poprawnego zaklęcia, stała nad Szczurem cała wydelikacona i blada, damulka z wyższych sfer, idealna na jeden kęs. Śmierciożerczyni zdawała sobie z tego sprawę, musiała jednak schować ego do kieszeni, co czyniła z trudem; cel uświęcał środki, zależało jej na narkotyku doskonałej jakości, więc oddała poprowadzenie dalszej części transakcji Macnairowi. Gdy skierowali się ku ukrytej mecie, została nieco z tyłu, cały czas w gotowości, z różdżką skrytą pod rękawem szaty. Męt wziął jednak sobie do serca jej słowa oraz groźbę Drew, działał szybko, sprawnie, naprawdę niczym gryzoń przebierający wśród swoich kufrów, zamków i innych zabezpieczeń: jedyne, co zagrażało im w tym momencie, to pochorowanie się z powodu okropnego smrodu wypełniającego tajemniczą piwniczkę Szczura, pewnie jedną z wielu skrytek, które porozmieszczał pod rynsztokami Śmiertelnego Nokturnu.
- Zobacz, czy to na pewno to - poleciła cicho Drew, gdy handlarz drżącymi, pokrytymi liszajami dłońmi podał im zadziwiająco starannie zapakowaną paczkę. Macnair miał większe doświadczenie, mógł sprawdzić, czy Śnieżkę odpowiednio zapakowano, nie tracąc przy tym jej aromatu oraz właściwości. Gdy czarodziej upewnił się, że Szczur nie wcisnął im byle czego, Deirdre schowała pakunek do torby przewieszonej przez ramię. Nie odetchnęła z ulgą, musieli jeszcze zapłacić a potem wydostać się z Nokturnu, najtrudniejsze jednak wydawało się za nimi. Bez zawahania podała handlarzowi ciężki od galeonów worek, na widok którego obdartusowi aż zaświeciły się oczy. Później zaś - obserwowała ostatnie rozliczenia pomiędzy nim a Macnairem. - Chodźmy Nie chcę tu spędzać nawet sekundy dłużej - powiedziała obrzydzonym tonem, tłumiąc wzdrygnięcie, gdy rzucała ostatnie spojrzenie na zapadającą się piwnicę. - Jeśli nie będę zadowolona, pożałujesz tego. Niezależnie, gdzie się ukryjesz, znajdę cię - powtórzyła jeszcze raz w stronę Szczura groźnym, lodowatym tonem. - Ale jeśli specyfik będzie taki, jak obiecujesz...cóż, tak czy siak, na pewno się jeszcze zobaczymy - uśmiechnęła się, lecz oczy pozostały czujne, niechętne, oceniające. Wyczuwała, że Szczur ich nie oszukał, kto wie, może zostanie jej stałym dostawcą, ale na razie zamierzała bezpiecznie dotrzeć do Białej Willi. Zarzuciła na głowę kaptur i opuściła ukrytą za fałszywym murem piwniczkę, wychodząc na stęchłe powietrze Nokturnu, w porównaniu z odorem skrytki pachnącą niczym majowy wieczór. - Dziękuję, Macnair. Spisałeś się. Miej na niego oko, gdyby chciał uciekać. I jeśli pojawi się na rynku ktoś dysponujący szerszym asortymentem podobnych sproszkowanych przyjemności - daj mi znać - zwróciła się jeszcze do Drew. Rzadko dziękowała, te słowa nie przychodziły jej łatwo, ale bez znajomości czarodzieja nie udałoby się zdobyć tak rzadkiego narkotyku w tak krótkim czasie. Ostatni raz sięgnęła do torby, wyciągnęła z niej kolejny mieszek galeonów i zwinnym, szybkim gestem - zanim przemytnik zdołałby zareagować - wsunęła go do kieszeni szaty Macnaira. - Za fatygę - powiedziała tylko krótko, po czym rozmyła się w czarnej mgle, umykając z brudnego zaułka. Zasłużył na sowitą zapłatę.
| ztx2
To na nim skupiła już całą swoją uwagę, kryjąc irytację wynikającą z nieudanego zaklęcia, mającego pokazać swą siłę. Tym bardziej była wdzięczna za własną zapobiegliwość, dzięki której nie pojawiła się w tym śmierdzącym zaułku sama. Czarna magia potrafiła kapryśnie odmówić współpracy w najmniej oczekiwanym momencie, a utrata przewagi w czasie napiętych rozmów biznesowych z kimś, kto przeżył na Nokturnie kilkadziesiąt lat mogłoby skończyć się dla Dei nie tyle tragicznie, co żałośnie. Macnair zareagował szybko, nie stracił zimnej krwi, a do tego całkiem nieźle poradził sobie z piszczącym handlarzem samą swą nieustępliwą prezencją. Na pewno robił groźniejsze wrażenie od smukłej, eleganckiej Deirdre, na pierwszy rzut oka znacznie słabszej - nie rzuciła poprawnego zaklęcia, stała nad Szczurem cała wydelikacona i blada, damulka z wyższych sfer, idealna na jeden kęs. Śmierciożerczyni zdawała sobie z tego sprawę, musiała jednak schować ego do kieszeni, co czyniła z trudem; cel uświęcał środki, zależało jej na narkotyku doskonałej jakości, więc oddała poprowadzenie dalszej części transakcji Macnairowi. Gdy skierowali się ku ukrytej mecie, została nieco z tyłu, cały czas w gotowości, z różdżką skrytą pod rękawem szaty. Męt wziął jednak sobie do serca jej słowa oraz groźbę Drew, działał szybko, sprawnie, naprawdę niczym gryzoń przebierający wśród swoich kufrów, zamków i innych zabezpieczeń: jedyne, co zagrażało im w tym momencie, to pochorowanie się z powodu okropnego smrodu wypełniającego tajemniczą piwniczkę Szczura, pewnie jedną z wielu skrytek, które porozmieszczał pod rynsztokami Śmiertelnego Nokturnu.
- Zobacz, czy to na pewno to - poleciła cicho Drew, gdy handlarz drżącymi, pokrytymi liszajami dłońmi podał im zadziwiająco starannie zapakowaną paczkę. Macnair miał większe doświadczenie, mógł sprawdzić, czy Śnieżkę odpowiednio zapakowano, nie tracąc przy tym jej aromatu oraz właściwości. Gdy czarodziej upewnił się, że Szczur nie wcisnął im byle czego, Deirdre schowała pakunek do torby przewieszonej przez ramię. Nie odetchnęła z ulgą, musieli jeszcze zapłacić a potem wydostać się z Nokturnu, najtrudniejsze jednak wydawało się za nimi. Bez zawahania podała handlarzowi ciężki od galeonów worek, na widok którego obdartusowi aż zaświeciły się oczy. Później zaś - obserwowała ostatnie rozliczenia pomiędzy nim a Macnairem. - Chodźmy Nie chcę tu spędzać nawet sekundy dłużej - powiedziała obrzydzonym tonem, tłumiąc wzdrygnięcie, gdy rzucała ostatnie spojrzenie na zapadającą się piwnicę. - Jeśli nie będę zadowolona, pożałujesz tego. Niezależnie, gdzie się ukryjesz, znajdę cię - powtórzyła jeszcze raz w stronę Szczura groźnym, lodowatym tonem. - Ale jeśli specyfik będzie taki, jak obiecujesz...cóż, tak czy siak, na pewno się jeszcze zobaczymy - uśmiechnęła się, lecz oczy pozostały czujne, niechętne, oceniające. Wyczuwała, że Szczur ich nie oszukał, kto wie, może zostanie jej stałym dostawcą, ale na razie zamierzała bezpiecznie dotrzeć do Białej Willi. Zarzuciła na głowę kaptur i opuściła ukrytą za fałszywym murem piwniczkę, wychodząc na stęchłe powietrze Nokturnu, w porównaniu z odorem skrytki pachnącą niczym majowy wieczór. - Dziękuję, Macnair. Spisałeś się. Miej na niego oko, gdyby chciał uciekać. I jeśli pojawi się na rynku ktoś dysponujący szerszym asortymentem podobnych sproszkowanych przyjemności - daj mi znać - zwróciła się jeszcze do Drew. Rzadko dziękowała, te słowa nie przychodziły jej łatwo, ale bez znajomości czarodzieja nie udałoby się zdobyć tak rzadkiego narkotyku w tak krótkim czasie. Ostatni raz sięgnęła do torby, wyciągnęła z niej kolejny mieszek galeonów i zwinnym, szybkim gestem - zanim przemytnik zdołałby zareagować - wsunęła go do kieszeni szaty Macnaira. - Za fatygę - powiedziała tylko krótko, po czym rozmyła się w czarnej mgle, umykając z brudnego zaułka. Zasłużył na sowitą zapłatę.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Rynsztok
Szybka odpowiedź