Wydarzenia


Ekipa forum
Rozmowy schowane w miękkich poduszkach
AutorWiadomość
Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]12.04.20 17:05

Rozmowy schowane w miękkich poduszkach

Wkrótce.

Tutaj łóżko a tam szafa,
tutaj dzieje się zabawa
Kilka słów i zdanek kilka
i opisu jest linijka
nie bądź gałgan dodaj opis,
Daj nam wyobraźni popis
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]11.08.20 23:15

12 VI

Furia nie odpoczywała. Odkąd świat jej właścicielki zawirował, złośliwa sówka przynosiła listy i odsyłała odpowiedzi. Pióro kreśliło zdania przeniknięte obawą i troską o najbliższych. Krew rozlała się ulicami stolicy magicznej Wielkiej Brytanii, a kwestią czasu było gdy dotknie resztę Zjednoczonych Królestw. Strach wypełniał umysł po brzegi, stał się tak bliski jak najbardziej zaufany przyjaciel. Znała jego sekrety, sposób działania, przestał zaskakiwać. Stał się prozaiczną codziennością towarzyszącą uzdrowicielce każdego dnia, szeptając ilekroć budziła się ze snu. Zadawał pytania. Kwestionował każdą podjętą decyzję. Uporczywie snuł najgorsze scenariusze. Bała się utraty bliskich. Własnej krzywdy. Każdego nadchodzącego tygodnia. Nie paraliżował jej, nie odbierał sił, nie zabraniał podnosić się każdego kolejnego dnia z łóżka. On po prostu był. Czaił się w ciemnych kątach, przypominał o ulotności życia, zagrożeniu, które niebawem nadejdzie. W paranoi własnych myśli próbowała odnaleźć drogę, która poprowadzi ją w przyszłość.
Listy do Cory pokrzepiały strapione serce. Bijący z nich spokój, łagodził zszargane myśli uzdrowicielki. Mijały lata, bardzo długie, bogate w radość i tragedie. Mijały lata i świat zmieniał ich nie do poznania. Snute, zdawać się mogło, cienką nicią sentymenty dawny szkolnych lat wciąż trwały, nieprzerwane dorosłością. Ostatnio myślała o niej często. O tym jak się jej jej wiedzie, o tym czy wojna okryła cieniem Kłębek.
Czas nie pozwalał na dobrowolne wysoki. Leśna lecznica wypełniona pacjentami, godziny spędzane w Oazie. Skradzione wolne chwile u boku córki. Poszukiwanie równowagi na wzburzonych wodach ich małego magicznego świata. Przenosząc się do Gloucestershire miała wrażenie, że robi to zbyt późno. O ponad dwa miesiące za późno. Umysł wchłonął mroczne wizje Czystki. Tamtej nocy splamiona mugolskimi korzeniami krew skusiła oprawców. Jak długo domostwo Cory było bezpieczne?
Starała się zacierać za sobą ślady. Przestała posługiwać się swoim nazwiskiem, unikała utrzymywania kontaktów z dawnymi współpracownikami. Nie chciała zostać odnaleziona. Szczególnie teraz, gdy twarz jej kuzynostwa zdobiła ściany budynków, a nazwisko ojca jej córki warte było dziesięć tysięcy galeonów. Mogła oddzielić się od świata. Zaufaniem obdarować jedynie tych, którzy znali sekret Oazy. Nie chciała. Chciała żyć każdym kolejnym dniem, czuć jego smak. Obserwować świat, dla którego warto było walczyć z każdym kolejnym wschodem słońca. Być blisko ludzi, na których jej zależało.
Cichą wędrówkę zwieńczyło krótkie pukanie do drzwi Kłębka. Nie minęła dłuższa chwila, gdy u progu przywitała ją właścicielka domostwa - Oh, Cora, jak dobrze cię widzieć - miękki uśmiech, rozciągnął różane wargi. Nieco zbyt sentymentalne przywitanie ukoronowało obawy ostatnich tygodni. Kłębek zdawał się być taki jak dawniej. Ciepły, bezpieczny, oderwany od rzeczywistości. Zupełnie niepodobny do szaroburych realiów przepełnionych wojenną obawą ścieżek Doliny Godryka. Dziecięca buzia znacznie bardziej skłonna do dawania ciepła, obdarowała szerokim uśmiechem panią Howell, a jeszcze szerszy skradł jej kudłaty towarzysz. Pognała za zwierzątkiem, zaszczycając Corę krótkim powitaniem. Roselyn jedynie wzruszyła ramionami, nie chcąc strofować córki. Czy mogła ją winić za to, że większą ekscytację dziecka budziła włochata kulka niż kolejny dorosły, którego nie rozumiała. - Jak się trzymasz? Chciałam odwiedzić cię wcześniej, ale tyle się pozmieniało. Ciężko mi było za tym wszystkim nadążyć - zagadnęła, przekraczając próg domu.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]14.08.20 18:17
Cora nie wiedziała. Leśna bańka, grube mury  wyrastające z miękkich mchów, porośnięte płaszczem gęstego bluszczu i brzęczące na każdego, kto ośmielił się zbliżyć – właśnie tutaj schowała się, ale wcale nie wraz z nadejściem morderczego kwietnia. Nie przez to, nie pod mocą trucizny rozpylonej na mugolski świat. Ukrywała się w bezpiecznym azylu własnego domu, nie licząc na to, że los mógł szykować dla niej jeszcze jakiś przewrót. Wieści ze stolicy spłynęły do niej dużo później, w strzępkach dowiadywała się o twarzach, o mordach i cierpieniu ludzi, którzy, tak jak ona, posiadali w swoim drzewie genealogicznym zbyt wielu mugoli. Tutaj w spokojnym Little Witcomble mało kto zaglądał przez ramię, by wypatrzeć wroga. Czas płynął swoim rytmem, niesnaski wielkich miast nie budziły większego niepokoju prostych mieszkańców tego regionu, choć nie dało się sprawy zignorować zupełnie. Cora dopiero po wizycie Michaela Tonksa pojęła, jak wielki dramat toczył się w Londynie i, o Merlinie, jak choroba roznosił się po okolicy, dobijając każdego, kto tylko znalazł się na jego drodze. Wytłumaczył jej, ale o wiele więcej pojęła, widząc ten strach, ten ból i troskę, nienormalną czujność wypalającą się w smutnych oczach. Zaczynała rozumieć. Nigdy nie zgodziła się na jego powrót do wojennej rzeczywistości, w samolubnej emocji chciała zawłaszczyć go dla siebie i zatrzymać daleko od śmiercionośnego płomienia, ale to niemożliwe. Odszedł. Zaszczekało za nim parę rozkochanych psich pysków i jedna kobieta, której nigdy nie usłyszał.
Burzliwie upłynął jej maj, przestała wypuszczać tak chętnie zwierzaki, bojąc się, że po lesie panoszy się więcej niebezpieczeństwa niż zwykle. Zatrute brzuchy, metalowe pułapki, głębokie doły – jej podopieczni natrafiali na coraz więcej krwawych przeszkód. W lesie nie widywała obcych, nie potykała się o niepokoje, ale stała się bardziej ostrożna. Czuła, że zło nigdy nie przedostanie się przez ściany Kłębka, ale napływające dzień za dniem, z różnych stron, przestrogi pomieszały w jej poukładanych myślach. Coraz trudniej jej było zmrużyć oczy i usnąć bez kolejnego koszmaru rozniecanego w największych mrokach nocy. Zagrożenie nie nadeszło, nie ośmieliło się zbliżyć choćby o krok, zupełnie jakby świat zapomniał o domku nad rzeką. Corze ulżyło, ale nigdy nie odczuła całkowitej pewności. Dziś między drzewami przebijał się jedynie wiatr pachnący wilgotną ściółką, ale jutro wstrętne buciory mogą zadeptać ohydnie wszystko, co sobie ukochała. Nie istniała jednak złota recepta, a ucieczka nie wchodziła w grę. Obiecała sobie dawno temu, że nigdy nie opuści tego domu. Zamknęła się w nim, odizolowała od świata, skazała na samotność. Tak do końca jednak nie powinna narzekać na brak towarzyszów. Podwórko, stajnia, szopa, ogródek, pomost i wreszcie domek wypełnione były licznie magicznymi stworzeniami o różnych uszach, nosach, skrzydłach i ogonach. Pojawiały się i znikały, ale niektóre trwały jak czujni strażnicy, odwdzięczając się swą miłością za opiekę i dobroć zwierzęcej uzdrowicielki.
Kiedy jednak spodziewała się nadejścia przyjaciół, nic nie potrafiło rozczesać splątanych myśli. Wędrowała po Kłębku, za nią wężyk z wielu łap. Spoglądała na stary zegar z kukułką, który ojciec przytaszczył wiele lat temu, poprawiała poduchy w salonie i zbyt często zaglądała do zwierzaków. Goście nie zapuszczali się w tę stronę często, porozsypywane po całym kraju dawne znajomości również bledły. Dlatego tym bardziej cieszyła się, mogąc znów porozmawiać z bliską osobą. Czuła, że przyniesie wieści, że odkurzone zostaną długie miesiące pozornej niepamięci. Te listy ogrzały jej serce na nowo, przydusiły choć na chwilę upierdliwe uczucie pustki.
Roselyn Wright stanęła w progu domu, uderzyła w drzwi dokładnie w chwili, kiedy Cora przycinała pazury kuguchara, który przypałętał się do lecznicy dwa dni temu, może skuszony wykwintnym podwieczorkiem pozostałych podopiecznych, a może zapędzony przez potężną burzę. Odstawiła stworzenie na podłogę i przeszła przez cały dom, by dotrzeć do wrót skąpanych w kolorach lata. Naprawdę tam stały. Te dwie małe bohaterki. – Roselyn, wejdźcie, wejdźcie. Tak miło was tutaj widzieć – odpowiedziała równie serdecznie i jeszcze szerzej otworzyła drzwi. Mała Melanie mogła usłyszeć przeraźliwe miauczenie, a potem ujrzeć, jak wspomniany kocur przebiega szybko, by umknąć przed psotnym psidwakiem. Howell była zbyt przejęta ich obecnością, by zwrócić uwagę na stworzenia. Część z nich ciekawsko jednak popatrzyła na scenkę w korytarzu. Kłak oczywiście z dumą witał gości. – Witaj, mała królewno. Jest tutaj dużo pyszczków do pogłaskania – zakomunikowała od razu, widząc zainteresowanie dziewczynki. Biedna Cora czasami nie dawała rady rozpieszczać tylu zwierzaków jednocześnie. Poprowadziła obydwie do saloniku, gdzie na kanapie drzemał kolejny szczeniak. Z przyozdobionych portretami ścian uśmiechały się do nich postacie magicznych stworzeń i krewnych panny Howell. – Proszę, usiądźcie. Czy jesteście głodne? A może napijecie się lemoniady z owocami z naszego ogródka? – zapytała, nie kryjąc swojej radości związanej z ich obecnością. Oto przerwano ciszę tego domu. – Chciałabym o wszystkim posłuchać, nadrobić wszystkie milczące dni. Domyślam się, że wiele się wydarzyło. Nie wiem… nie wiem właściwie, co takiego się tam dzieje, tutaj niewiele się o tym mówi. Dobrze mi tutaj, Roselyn, czuję spokój. Przynajmniej przez większość czasu – odpowiedziała wreszcie. To jednak był dopiero wstęp. Obydwie zdawały sobie sprawę, że pod warstwami uprzejmości i beztroskiej codzienności chowało się mnóstwo obrazów, które już nie były tak miłe.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]14.08.20 23:09
Czy gdyby mogła cofnąć czas wolałaby nie wiedzieć? Usunąć wypowiedziane przez znajomą twarz słowa i pozbyć się z pamięci jakiegokolwiek wspomnienia o wojnie, która jeszcze wtedy była jedynie nagłówkiem wyrwanym z Proroka Codziennego, niezrozumiałym ciągiem wydarzeń, które obserwowała z pozornie bezpiecznego mieszkania przy ulicy Pokątnej. Wtedy wszystko wydawało się być złudnie łatwiejsze. Żyła swoim prostym życiem; wypełnionym czasem spędzonym z córką i ciężką pracą w Mungu. Wszelkimi problemami życia doczesnego. Nie wiedziałaby. Mogłaby żyć swoim życiem, niepokojąc się o nieznane. Bez ciężaru wiedzy, sekretów i kłamstw. Nie mogłaby jednak przed tym uciec. Nie było sporów o terytoria, waśni o ziemie i przywileje. Były idee tyczące się każdego z nich, definiujące każdego z osobna. Obojętność nabierała barw okrucieństwa. Nie chciała być obojętna, a sprawa czystości krwi zawsze dotykała ją w szczególny sposób. Jej matka była mugolaczką. Czarownicą zrodzoną z krwi, która nie miała w sobie ani funta magii. Sercem wciąż była w Hogwarcie, gdzie przechadzając się korytarzami spotykała się z dręczeniem szlam czy osób o niewystarczająco czystych magicznych korzeniach. Widziała małe okrucieństwa młodych ludzi, nie sądząc jednak że w przyszłości, mogą sprowadzić na nich piekło. Bo kto wtedy o tym myślał? Jako dorosła osoba wiedziała, że to nie ma znaczenia. Żadnego. A jednak stało się kamieniem milowym konfliktu, który terroryzował ich społeczeństwo. Kiedyś, wiele miesięcy temu, nie sądziła że rozgorzeje wojna. Jej niedowierzanie spowodowane było najzwyklejszą naiwnością. Bała się tego co miało nadejść i infantylnie wmawiała sobie, że sytuacja w końcu się unormuje. Wszakże społeczeństwo było jak wielki niekoniecznie sprawnie funkcjonujący organizm nie raz cierpiący na swoje osobliwe rozstroje. Potrzeba było czasu, a nieraz pomocy kogoś z zewnątrz by ustabilizować jego stan. Jednak jak większość chorych z czasem dochodziło do siebie, wracał do wcześniejszego stanu równowagi.Tym razem jednak zakażona tkanka, mimo prób uzdrowienia, wciąż toczyła zatrutą krew. Wolała wiedzieć o tym, że trawi ich choroba. Nie mogła zrobić wiele, jedynie trzymać się własnych poglądów i pomagać tym, którzy gotowi byli ich bronić. Nie chciała być częścią następującej po sobie przemocy, a jednak ostatnie wydarzenia przyniosły jej jedynie gniew i złość. Coraz częściej myślała, że przed tym nie było żadnej ucieczki. Że musi dojść do rozlewów krwi, że nie było miejsca na nadstawianie policzków. Pozwoliła się temu zepsuć. Zatruć serce.
Wolała jednak wiedzieć. By móc chronić Melanie i siebie, by na swój sposób stanowić opór.
Wiedząc o wydarzeniach marcowej nocy, wiedziała że kropla w końcu wydrąży skałę. Że to nie będzie tylko Londyn, a każde magiczne miasteczko, a potem każda magiczna oaza w przepełnionym wojną świecie. Dlatego martwiła się o najbliższych. Szczególnie tych, którzy byli najbardziej narażeni na przemoc ze strony nowych władz.
Dała się uwieść ciepłej pieszczocie Kłębka. Malowniczej okolicy, nienaruszonej ostatnimi zdarzeniami. Kilka wesołych, kudłatych nóżek rozweseliło Melanie prawie tak bardzo jak tort na weselu Macmillianów. Mała królewna już uległa urokowi Cory, wystarczyło kilka czułych słów i obietnica czasu spędzonego z jej towarzyszami. Ani Roselyn, ani jej córka nie były głodne. Dziewczynka w biegu pokręciła głową, podążając za śladem zwierzaka. Jej matka jedynie grzecznie odmówiła - Lemoniada brzmi dobrze - powiedziała, goniąc wzrokiem za córką. Niemalże zapominając, że tutaj jej nic nie grozi.
Oderwała wzrok od blond czupryny dziewczynki, przenosząc go na Corę, uśmiech opuścił ciemne oczy uzdrowicielki. Dłoń mimowolnie sięgnęła za uszko szczeniaka, obdarowując go krótką pieszczotą. - Źle się dzieje - skwitowała krótko, a dotąd niemalże niewidoczna zmarszczka między brwiami pogłębiła się. - Musiałyśmy uciec. Gdy to wszystko się zaczęło. Wiedziałam, że nie możemy zostać. Zbuntowani pracownicy ministerstwa umożliwili ucieczkę, ale nie wszystkim. To co się tam działo. Nie chcę nawet tego opisywać - wzrok na chwilę uciekł od spojrzenia Howell. Gdzieś we wspomnieniach przemknęła rudowłosa czarownica, która oddała życie za to, aby inni mogli opuścić epicentrum konfliktu. Nie znała jej dobrze, pamiętała jedynie ze spotkań Zakonu, chwil spędzonych w Mungu. O jej poświęceniu przeczytała w Proroku Codziennym. Czy Cora go czytywała? Zawsze z ich dwójki Rose wydawała się być tą, która gdzieś pomiędzy własnymi sprawami, częściej poruszała tematy natury polityczno-społecznej. - Nie wiem zbyt wiele, o tym co stało się później. Waleczny Mag opisuje to jako wielkie zwycięstwo - dodała gorzko - Słyszałam o tym, że trzeba rejestrować różdżki. Że każdy mieszkaniec Londynu musi się zarejestrować i że stolica jest zamknięta dla mugoli. Mung też nie działa jak dotychczas. Wizengamot też wyparł się decyzji Malfoya, ale prawo przestało być już prawem - utkwiła spojrzenie w niewinnych ślepiach psiaka, który ufnie oparła pyszczek o jej kolana. - Obawiam się, że niedługo to nie będzie tylko Londyn - zerknęła w stronę kobiety, szukając jej spojrzenia. Cora powiedziała, że czuje się tu spokojnie. Nie chciała niszczyć jej codzienności, a jednak ta mogła być zburzona lada dzień.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]15.08.20 13:03
Zdawało jej się, że poznała już potęgę strachu, że wylano na nią kocioł piekącej lawy, że zna smak śmierci i przejmującej rozpaczy, że odkryła już melodie największych smutków. Że nosi na sobie pieczęcie kataklizmu. Tylko to nieprawda. Jej osobiste sprawy nijak nie odnajdywały porównania z rzeczywistością tej krwistej wojny, tej rzezi utkanej z obrzydliwych ideałów, o których już raz usłyszano, równie głośno. Poza lasem mierzono się z ogromem zła, którego echo rozbijało się o te drzewa, wsiąkało w pagórki, by ostatecznie usnąć w mchu i być zagłuszonym przez szelest wiosennych liści. Tu nie docierało, więc Cora wciąż trwała w pozornej idylli, między obłokami, które nie zdążyły jeszcze przesiąknąć soczystą czerwienią, barwą wyciśniętą z takich jak ona. Z mugolaków. Z tych rozsianych po Anglii mugolaków, których serce jest jej tak bliskie, okrutnie, w ciszy oddalające się miesiąc za miesiącem, jakby cienie drzew zdołały przysłonić Kłębek na tyle, że prawie nikt już o nim nie pamiętał. O nim i o Corze skrytej pod starymi dachami, pod skupiskiem ptasich gniazd i psich nor. Może to i dobrze. Zawsze czuła, że jest niezdolna do wprawnego nadążania za nowoczesnym światem, za hałasem kreujących się maszyn, za świstem popędzanych przez rozwój marzeń. Zmiany zaczynały jej deptać po piętach za każdym razem, kiedy wyciągała z szopy rower i przedostawała się do stolicy jednorożcowej krainy. A Londyn? Dziś brzmiał jak wielki koszmar, po opowieściach byłego aurora spodziewała się ujrzeć płynące poboczem strumienie krwi, sterty poprutych ciał i wycie. Nieprzerwane wycie tych psów, które tej nocy pożegnały swojego pana. Wizyta Roselyn miała pomóc Corze spojrzeć przez wojenne okno, miała sprawić, że te obrazy przestaną być tak złe, że pęczniejący w wyobraźni konflikt nie urośnie, ale zmaleje. Czy tak się stanie? Wyczuwała, że zrozumienie faktycznej sprawy wcale nie przyniesie spokoju. Zło tych, którzy niszczyli pokój, powinno na zawsze pozostać dla panny Howell tajemnicą, ale jaką byłaby ignorantką, gdyby nie drgnęło jej serce w chwili, kiedy umierają tacy jak ona? Czarodzieje niepełni, wątpliwi, niezasługujący na siłę i tajemnicę magii.
Zaciągnięte przez ciepło dłoni obejmującej ich palce przyjaznym uściskiem mogły bezpiecznie przedostać się do Kłębka. Mogły spodziewać się tylko Cory, szerokiej przestrzeni pełnej człowieczej pustki i odciskających się na drewnianych podłogach łap. Tu tylko szczekanie obijało się o ściany, tu pachniało ziołowym naparem i słodyczą dojrzewających w ogródku malin. Głosy z czarnych kominów nie miały prawa zaburzyć porządku tego spotkania. – Zaraz przyniosę – potwierdziła, lekko kiwając głową. Pozostawiła je tutaj, by powrócić za chwilę z porcjami cytrynowej wody, w której pływały różnokolorowe owoce. Zapachniało wiosną jeszcze mocniej – o ile to w ogóle było możliwe. Na stoliku stanęły dwa szklane naczynia, dość spore, idealne na duże pragnienie w dość słoneczny dzień. – Uciekać? – powtórzyła na wdechu, nie kamuflując swojego szoku. Serce na moment jej zamarło, kiedy pomyślała o bezbronnej matce i córce zmuszonych do haniebnej tułaczki, wypędzonych z domu, snujących się jak cienie, które w każdej chwili mógł połknąć śmiercionośny promień. – Twoja rodzina, ich twarze pokazane światu… – kontynuowała, próbując jakoś połączyć wszystkie kropki w spójną całość. Luki w wiedzy nie pozwalały jej pojąć wszystkiego natychmiast. Wyobrażenia okazały się zbyt lekkie i zakroplone nadzieją, która nie miała racji bytu. – Jest aż tak źle? Ja nie wiedziałam, nie wiedziałam, jak wielkie jest to zło, jak bardzo was krzywdzi. Jak bardzo nas nienawidzi za coś tak niemożliwego – mówiła smutno, mówiła ledwo tłumiąc żałosne westchnienia. Dłoń miała ochotę otulić natychmiast włochatą kulkę, jakby jej ciepło miało rozpędzić koszmarne myśli. – O co im chodzi? Czy myślisz, że konflikt będzie narastał? – Usta drgnęły, słomiany włos przysłonił blady policzek, a oczy poszukały wygodnego punktu gdzieś poza nieszczęśliwym obrazem tej rodziny. Czuła, że nie będzie umiała przełknąć choćby łyka lemoniady. Gdzieś tam był przecież Michael. Jak wilk, jako auror i wreszcie jako mugolak. Tykająca bomba, o rozerwaniu której myślała dziś połowa tego kraju. Nie mogła tego znieść. Kłak wskoczył na fotel i wbił się jej na kolana, a wcale nie był małym szczeniakiem. Jego ciężar natychmiast podziałał na przerażone wyobrażenia. Nie włączała radia, nie zaglądała do gazet. Znała tylko dramatyczne relacje ludzi, którzy zdołali się tutaj doczołgać. Nieliczni, w dramacie, którego wciąż nie mogła pojąć. On był nie do zaakceptowania. Przełknęła ślinę i mocniej objęła psidwaka, który zdawał się pojmować jej strach. – Brzmi, jakby dążyli do całkowitej kontroli. Jakby chcieli uformować świat pod swojemu. Moc czarodziejów jest wielka, ale nie wyobrażam sobie, by posiadali prawo do wybierania gorszych i lepszych. Czym my, mugolaki różnimy się od czystokrwistych? Urodziliśmy się pozbawieni wpływu na to, jaka płynie w nas krew. Przecież nie robimy nic złego, przecież… – urwała, czując, że gorycz popycha ją do zbyt łzawej przemowy. – Przynosisz przerażające wieści, Roselyn. Nie miałam pojęcia… Czy wy macie schronienie? Czy jesteście bezpieczne? Czegoś wam brak?
Malutka Melanie doświadczała podłego świata, rosła w czasie wstrętnej wojny, która maltretowała jej dziecięcy świat. Dla Howell to było nie do pomyślenia. Może, może mogłyby się tutaj schować razem z nią. Do tej pory nie zbliżyło się do tej chatki nad rzeką żadne zagrożenie, ale mugolska krew mogła w końcu kogoś skusić. Wielu było takich, którzy znali rodzinę od lat, którzy wiedzieli, kto taki chował się w tym domu.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]16.08.20 0:39
Niestety, Roselyn nie miała przynieść jej spokoju. Jedynie ponure wieści z pochłoniętego chaosem świata. Świata, który przestał być takim jakim go znały. Ale czy ich pokolenie nie było naznaczone konfliktami i wojną? Jakby ich losy zostały utkane już dawno, a im jedynie przyszło żyć w tej mrocznej, nieprzystępnej rzeczywistości. Świat w jej umyśle nabrał fatalistycznych odcieni, nie był już nawet taki jaki go chciała widzieć. Był zły, okrutny i niesprawiedliwy. Czy właśnie w tym miejscu miała odegrać swoją rolę? Wychować córkę i przygotować ją do życia w chaosie? Dom, który znała był ciepły, wypełniony troską i zrozumieniem. W dzikiej idylli szkockich lasów kiedyś odnajdywała swój azyl. Dzisiaj bała się postawić krok na rodzinnej ziemi. W obawie przed narażeniem ojca i w obawie przed tym, że czar wspomnień ugasi ona sama. Pozbawiona złudzeń, wypłowiała w żarze konfliktów. Już nie czuła się nawet jak ona. Stąpając po ścieżkach dorosłości zatraciła samą siebie, życie poddało ją surowej obróbce, pozostawiło kanty, niedopracowane fragmenty, zadry, którymi sama się raniła. Czy dziwnym było, że chciała chronić przed tym swoje jedyne dziecko? Że chciała dać jej namiastkę życia jakie miała kiedyś. Spokojnego, rozgrzanego ciepłem bliskich. Dobrego. Takiego jakie wspomina się po latach i trzyma z całych sił tego wspomnienia. Ostatnie miesiące warte były jedynie wyparcia z pamięci, a wśród nich matka - oszalała od własnych rozterek; czy tych natury ideologicznej czy tych bardziej przyziemnych. Chciała dać Mel więcej. Nawet więcej niż sama miała. Tymczasem wystawione były na kaprysy minionych wydarzeń, żyjąc w strachu przed tym co miało nadejść. Nie tak miało być. Najgorszym było, że nie miała na to żadnego wpływu. Przeżywali zdarzenia dyktowane przez innych. Nie miała kontroli, nie miała pełnego wyboru. Mogła jedynie reagować. Nie dało się zatrzymać biegu historii. Jednostka znaczyła niewiele. Jak na ironię, czy bez wiedzy czy z nią, była tak jak Cora, żyjąca własnym światem, bez możliwości wpływu na wszystko co się działo. Mogła jedynie wybrać sposób w jaki chce żyć. Nie chciała żyć zgodnie z zepsutym systemem. Uciekła. Podjęła decyzję. Już bardzo dawno temu, gdy zdecydowała się, by jej różdżka mogła leczyć tych, którzy sprzeciwiali się pierwszym przejawom nadchodzących zmian. Teraz przyszło jej żyć z konsekwencjami. Nie żałowała tego w jaki sposób wyraziła swoje poglądy. Magia nie była kwestią pochodzenia. Przecież gdyby tak było nie wybierałaby ludzi, którzy rodzili się w mugolskich rodzinach. Wypełniała ich i ich świat. Natura okrutnie przypominała o tym, że czystość krwi nie była błogosławieństwem, prześladując magiczne, stare rody licznymi chorobami genetycznymi. Rządziła nimi ich arogancja, skamieniałość reguł, kłamstwa wmawiane z pokolenia na pokolenie, że rządzić ma prawo ten, który urodził się w konkretnym rodzie. Że tu właśnie była jego wyższość. Zaledwie cud narodzin miał kierować o losach ich świata. To brzmiało jak szaleństwo. Świat się zmieniał, a oni musieli się zmieniać razem z nim. Postęp był ich ratunkiem, odrzucenie starych, błędnych założeń, by dać miejsce nowoczesnemu społeczeństwu. Okazywało się, że wariactwem było wierzyć w taką przyszłość. Pełną otwartych umysłów, gotowych zmieniać na lepsze. Ewoluować.
Wiedziała, że przynosi przykre jej wieści. Widziała to w oczach kobiety. Nie chciała jednak ubierać brzydkich prawd w ładne słowa. - Tak, wolałam nie narażać się na łaskę nowych władz - odpowiedziała ponuro, obserwując twarz dawnej przyjaciółki. Podejrzliwość stała się nowym elementem jej codzienności. Nie miała jednak powodów by nie ufać Corze. Była taka jak ona. Inna pod tak wieloma względami, jednak wciąż była kimś niepożądanym w ich aktualnym społeczeństwie. Rose również do niego nie pasowała. - Nie chodzi tylko, że chcieli się pozbyć każdego mugolaka. Każdy kto nie zgadza się z nową polityką ministerstwa, jest zdrajcą. Może nie uczyniliby mi krzywdy tamtej nocy, ale z pewnością bym się przed tym nie uchroniła. Londyn został oczyszczony z takich jak my - zakończyła ponuro. Cora wiodła spokojne życie w Little Witcombe, ale Londyn był domem Rose. Chociaż na początku była mu niechętna, z czasem przywiązała się do jego zmiennego piękna. Lubiła szum ulicy Pokątnej, bieg magicznego szpitala. Lubiła błąkać się uliczkami miasta, chodzić do teatru i karmić kaczki. Tam stworzyła swoje życie od podstaw, tam było wszystko na co zapracowała w swoim życiu. Teraz jej to odebrano, nawet jeśli było ta pochodna jej własnych decyzji. Skazana była na tułaczkę, budowę nowych podstaw. I nie tylko ona. Było ich tysiące. Wyrwanych z domów nocą, prześladowanych, niepasujących do nowego systemu. Uśmiechem losu było przeżycie tamtych wydarzeń, serce rozrywała świadomość, że inni nie mieli tego szczęścia. - Wiem - oczy uzdrowicielki pociemniały w wyrazie gniewu. Hannah wytwórczyni mioteł i Charlene - alchemiczka, która nie skrzywdziłaby muchy. Benjamin, a nawet Anthony. Znajome twarze na plakatach prześladowały ją każdego dnia. Przypominając o tym, że ich świat nie był taki jaki być powinien - Zdrajcy. Szlamy. Codziennie mijam ich na ulicach. Taki właśnie stał się nasz kraj. Charlene straciła siostrę, nie uczyniła nikomu żadnej krzywdy, a teraz jej twarz zdobi ulice każdego miasteczka.
Ciemne oczy Rose przez chwilę badały oblicze Cory, próbując odkryć jak wiele wiedziała na temat ostatnich wydarzeń. - Bardzo długo okłamywałam się, że nie dojdzie do większych rozlewów krwi. Że to nie przeistoczy się w otwartą wojnę, ale owszem, Cora, myślę że konflikt będzie narastał, że sięgnie daleko poza Londyn - usta odmówiły jej na chwilę posłuszeństwa, a cichy głos stracił swoją pewną barwę - Dlatego chciałam się upewnić, że jesteś bezpieczna. Tutaj wszystko wydaje się być nienaruszone tym co się stało, ale chciałam się upewnić, że wiesz i że jeśli będziesz potrzebowała jakiejkolwiek pomocy będziesz wiedziała do kogo możesz się zwrócić. W Dolinie Godryka powstała lecznica. Dla każdego bez względu na czystość krwi, gdybyś jednak poczuła się zagrożona przybądź tam. Tamtejsi uzdrowiciele będą wiedzieli jak ci pomóc i na pewno ci nie odmówią - powiedziała intensywnie, wpatrując się w oczy przyjaciółki.
- Nikt nie powinien posiadać takiego prawa. Nie ma równych i równiejszych, a już na pewno nie ma lepszych i gorszych. Każdemu z nas należy się prawo do życia w spokoju. Takiego na jakie sobie zapracowaliśmy. Nikt nie powinien żyć w strachu przez to jakim się urodził. Dostaliśmy dar, który nie wybierał na bazie czystości krwi - potwierdziła słowa Cory, a jej ton nabrał pewności. W to nie wątpiła. Wątpiła w społeczeństwo, które to podważało. W ludzi, którzy godzili się na terror w imię szaleńczych idei - To potwory, Cora. Najprawdziwsze. Takie, które nie wahają się krzywdzić, bo nie uważają cię za kogoś równego im, dla nich jesteśmy niemalże jak zwierzęta. - Własne słowa napawały ją gniewem. Takim, którego nie znała i nie sądziła, że jest do niego zdolna. Takim, który chciał zemsty, zadośćuczynień. Nie chciała być jedyną, która się boi o życie własnego dziecka, o własne. Jedyną, której odebrano wszystko co miała.
- Tak, na razie znalazłyśmy schronienie. Nie wiem na jak długo. Ale poradzimy sobie. Zrzekłam się pracy w Mungu, ale pracuje. Pomagam w lecznicy, czasami wykonuje jakieś prywatne zlecenia. Póki co dajemy sobie radę - pokiwała głową energicznie. Musiała stąpać twardo po ziemi, chwytać się niespodziewanych rozwiązań. Nie była odpowiedzialna już tylko za siebie i musiała sobie radzić - o własnych siłach, bo nie mogła wiecznie liczyć na innych.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]16.08.20 13:45
W oczach cienkie nitki światła zdawały się mrozić. Pozostawały naznaczone przeżyciem, o które Cora Howell bała się zapytać. To Rose, dobra, troskliwa Rose, matka, siostra przyjaciółka. Nie była wojną, nie była krwią. Tę krew tamowała z rozerwanych serc i rozprutych nadziei. Bardzo łatwo mogła wyobrazić sobie jej dramat, tułaczkę przez ścieżki pełen trupów, przez kamienie ciężkie od nienawiści. Walka Wright była walką o córkę, o idee przyjaźni i pokoju, o równość, której połowa ich kraju zdawała się nie rozumieć. Połowa świata, co drugie oko i co druga dusza. Słuchając jej, spoglądając na wstrząśnięte tragedią ciało, czuła na wargach upierdliwą suchość, ucisk w klatce, który próbował wycisnąć z niej wdechy. Drżała zmartwiona o ich przyszłość, choć jeszcze nie zdołała poznać pełnej opowieści, poprzeć własnych kreacji jej podpowiedziami. Czy czasami lepiej nie wiedzieć? Cora nie miała niczego do stracenia, ale Rose trzymała w dłoni o wiele mniejsze paluszki, o wiele bardziej niewinną istotę, która nie zasługiwała na obrazy pełne tej masakry.
Pękała bezpieczna bańka, wygodne poczucie odizolowania od kłapiącego ogniem pożaru w stolicy. Iskry wędrowały drogą wiatru, zło potrafiło przedostać się daleko poza swoje źródło. Niosły zwodnicze światło, parzyły na swojej drodze, niosły nieszczęście, które wtargnęło podklejone do butów matki i córki. Howell spoglądała z lękiem na gładką, pozbawioną blizn buzię dziecka – ono nie znało jeszcze ponurej natury rzeczywistości. A może mała Melanie w swej przenikliwości potrafiła pojąć znacznie więcej, niż myśleli dorośli?
Chłodna lemoniada próbowała przynieść ukojenie zbyt rozżarzonym wargom. Niewiele mogła uczynić dla tej pogubionej dwójki. Dom nad rzeką pozostawał jednak zawsze otwarty dla przyjaciół. W kłębowisku leśnych zapachów rozpraszał się trop, po którym dotrzeć mógł do nich wróg. Tak przynajmniej naiwnie zakładała Cora. Jej niedoświadczenie i przerośnięta nadzieja któregoś dnia mogły doprowadzić do przykrych wydarzeń. A co jeśli sama pchała się w ramiona mordu? Teraz nie potrafiła jednak pomyśleć o sobie. Oczekiwała historii i niewidzialnie ściskała własne ramiona. Obawa o mrok usłyszanych wątków narastała w niej z każdym słowem Roselyn. – Londyn jest ogromny, jest jak sieć mrowisk. Miliony mugoli, mnóstwo czarodziejów wędrujących ulicami każdego dnia. Jak można oczyścić go całego z niemagicznych? Przecież to niemożliwe… Niemagicznych i przeciwników. Pozostałaby garstka wiedźm. Chyba że… Rose, czy tak wiele osób kieruje nienawiść do nas? Czy mają siły na to, by powybijać połowę kraju? To brzmi strasznie. Jakbyś wydostała się z bram piekła. Tutaj, wokół mnie dni upływają beztrosko, narasta serdeczność. Nie potrafię uwierzyć, że w miastach szerzy się taka wrogość. A może, może po prostu wcześniej tego nie dostrzegałam. Pamiętam tylko dokuczających nam, mugolakom ślizgonów, i w późniejszych latach pojedyncze krzywe spojrzenia od tych, którzy wiedzieli. W którym momencie ta nienawiść urosła do żądzy mordu? – Westchnęła zasmucona i przyłożyła dłoń do ust. Szczeniak popatrzył na nią jakby z niepokojem odbijającym się w wielkich, beztroskich oczkach. – Czy to możliwe, że nigdy już tam nie wrócicie? Tak bardzo mi przykro, że was to spotyka – kontynuowała przejęta i jednocześnie czuła, że zaczynają w niej gnić pielęgnowane dotąd, jak pomidory w cieplarni, nadzieje o swojskich, cichych dniach wypełnionych dobrem i przyjaźnią. Samotne lata najwyraźniej jej nie służyły. Nie dało się trwać w swoim małym azylu, kiedy krzywda w swoje łapska chwytała rodzinę i krewnych. Zgody na to nie było, ale z tego, co mówiła uzdrowicielka, tu nikt nikogo nie pytał, to były działania władzy kierowanej przez mroczne moce. – Wolę sobie nie wyobrażać, jak teraz wygląda to miasto, choć te obrazy nawiedzają mnie samoistnie. Czy z tym da się walczyć? Czy jest jakaś nadzieja? – podpytywała targana burzą emocji, które rzadko kiedy można było ujrzeć na twarzy osoby tak spokojnej, pełnej harmonii. Jakaś obca grupa zdawała się gnać za tymi, którzy wybrali równość i miłość. To wydawało się niepojęte, jak choroba, która zjawia się znikąd i nagle odbiera wszystkie siły. Ale przecież Howell już w przeszłości stawała się ofiarą ataków, niby niegroźnych, ale zapamiętanych do końca. Czy to one były zapowiedzią tej straszliwej masakry? – Ja jestem bezpieczna. Tak myślę, że jestem, przynajmniej myślałam, ale teraz już sama nie wiem. Wydaje mi się, że nikt nie interesuje się Kłębkiem, ale okoliczni mieszkańcy wiedzą. Howellowie pomagali mugolom od zawsze, zresztą jesteśmy częścią ich świata. Żyjemy przecież razem, razem na jednej ziemi, pośród tych samych drzew. Korzystamy z ich mądrości. Czuję się, jakby to był sen, potworny, zły sen. Dziękuję za twą troskę, Rose – oznajmiła, wciąż próbując to jakoś sobie poukładać. Dalej jednak dramat ich dwóch wydawał jej się o wiele większą troską.
Serce wyrywało jej się z piersi, gdy słyszała podniosłe słowa przyjaciółki, kiedy docierała do niej ich powaga i moc, kiedy padały treści, które dla wielu dziś wcale nie były tak oczywistą ideą. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że zatruto ten dobry świat, w którym się narodziła. Kawałek po kawałku umierał, a życie stawało się jeszcze bardziej ponure. – Nie mogę w to uwierzyć, nie mogę tego zaakceptować. Przecież nikomu nie robimy krzywdy. Kto dał im prawo do wybierania lepszych i gorszych? To okrutne, to nie ma sensu. Drzemie w nas magia i drzemie w nas życie, takie samo życie jak w kręgu osób niemagicznych. Oddychamy wszyscy i oglądamy ten sam świat. Mądrość człowieka doprowadza go do zguby. W świecie stworzeń nie ma czegoś takiego. Skąd tyle zła? Co to za moc, skoro jest zdolna do zduszenia większości?  – powiedziała, wstając nagle, może zbyt gwałtownie. Psiaki zaczęły merdać ogonkami wokół Melanii. Może to i dobrze, że w czasie złych słów odwracały jej uwagę, ale Howell podejrzewała, że dziewczyna i tak zdołała wiele dostrzec. – Próbuję się łudzić, że to się skończy, że dobro zwycięży, jak w bajkach, ale życie rzadko lubi pisać bajkowe scenariusze. Jesteś taka dzielna, nie załamałaś się. Podziwiam twoją odwagę. Tyle stracić, wciąż uciekać. Roselyn, czy ty czasami sypiasz? Czy czujesz jeszcze spokój? – Pokręciła głową, spodziewając się, jaka zaraz padnie odpowiedź. – Dobrze, że jesteście bezpieczne. Twoje obecność wiele dla mnie znaczy. Tęskniłam za tobą – odparła nagle w szczerym poruszeniu.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]18.08.20 1:00
Wolałaby, żeby nie pytała. Ta opowieść nie przyniosłaby nic dobrego żadnej z nich. Wolałaby wyrzucić z pamięci wszystkie obrazy związane z tamtym dniem. Chciałaby wspomnienia córki pozbawić pierwszego spotkania z najgorszymi, najbardziej brudnymi odcieniami natury człowieka. Czasami jej własny umysł odmawiał posłuszeństwa, chciał odrzucić od siebie świadomość tego do czego zdolny był inny człowiek. Nie chciała żyć w miejscu gdzie bestialstwo było częścią życia codziennego. Czymś do czego powinni przywyknąć, normalnością. Nie chciała żyć w miejscu gdzie dusze ludzkie były tak oziębłe, by nie ubolewać nad tym jak cierpią tysiące. Nadeszła zima i sięgnęła ich serc. Jednak wciąż starała się wierzyć w słuszność własnych poglądów, w to że warto jeszcze wierzyć w nich, w ich pokolenie, w to że kiedyś odzyskają swoją codzienność. Jej obawy odbijały się w ciemnych oczach Cory, przejętej i zdruzgotanej napływającymi do niej wieściami. Czy obie nie zasługiwały na spokój czy, świat, który tolerował odrębności? Nie wszystko oziębło. Południowe słońce przebijało się przez okiennice, rozpraszając cienie, rysując wzory na jasnych obiciach foteli, a serce Cory wciąż zdawało być tak ciepłe jak kiedyś. W pewien sposób jej tego zazdrościła. Rose czuła, że niewielki, lecz tlący się stałym ogniem płomyk nie rozgrzewa serca; że ona również oziębła. Wszakże w takich czasach trzeba było być twardym. Skotłowane emocje wciśnięte były w ciasne przestrzenie, ukryte, osnute grubym płaszczem pozornego rozsądku i pewności podejmowanych decyzji. Czuła ich gorycz na języku, zgniły zapach upadku. Nie dla niej była jednak rozpacz i rozpadanie. Roselyn Wright chociaż przejawiała idealistyczne porywy serca, po ziemi stąpała twardo. Zdawać się mogło, że kiedyś głową sięgała chmur, palce jednak zawsze pilnowały podłoża. Później dorosłość rozgoniła puch, roztaczając przed nią krajobraz codzienności. Od tamtej pory jej stopy trzymały się gruntu, niechętnie sięgając marzeń, które już dawno porwał wiatr. Dlatego nie chciała rozpamiętywać. Chciała pamiętać. Taki był obowiązek każdego kto usłyszał zaledwie o tym wieść. Im wszystkim należała się prawda, nie mogła jej jednak wyjawić Corze. Nie mogła przyznać, że istnieją siły, które wykraczały poza ich pojmowanie, zbrukane czarną magią. Jej także nie mówiono wszystkiego. - Mi też ciężko było w to uwierzyć. To wszystko było jak iluzja. Mamy prawo i rząd, który powinien dbać o wszystkich obywateli, a jednak dzieją się takie rzeczy. Za zgodą rządu, odrzucając wszelkie prawa na bok. Pokątną zamieszkiwało tak wielu, a jednak rozprawili się z nimi przed jedną noc. Wątpię, żeby zadowolił ich tylko oczyszczony Londyn - przerwała, wbijając spojrzenie w oczy Cory - z pewnością nie wystarczy - poprawiła się, ukrywając wargi w smaku chłodnej lemoniady. Krótkie milczenie było nieprzyjemne - Myślę, że to inny rodzaj nienawiści. Gdy uważasz kogoś za gorszego od siebie, tracisz pełnie postrzegania. Gdy wmawiano ci od lat, od dziecka, że ktoś na tobie pasożytuje i niszczy twój świat, nienawidzisz go w zupełnie inny sposób. To nie jest dla ciebie człowiek, tylko zwierze. Gorsze, posiadające mniej praw. Niektórzy są zdolni do okrucieństwa dla samego okrucieństwa, a inni potrzebują idei, która będzie wymówką. Kiedyś to były przezwiska i pogarda, teraz ci ludzie są dorośli, zdolni wprowadzać zmiany i organizować przewroty.
Nadzieja w ich czasach zdawała się być bajką dla dzieci. Jednak dopóki istnieli ludzie, którzy nie chcieli ugiąć się pod zepsutym systemem, tacy którzy wykazywali odwagę by się nie zgadzać.
- Musi być. Wielu ludziom udało się uciec, dzięki pomocy innym. Wielu odeszło z ministerstwa, ze Świętego Munga. Czytałam w Proroku, że Departament Przestrzegania Prawa odmówił Malfoyowi i uznał Longbottoma za prawowitego ministra. Biuro Aurorów również się postawiło - wytłumaczyła czarownicy. Sama nie wiedziała zbyt dużo, informacje stawały się nierzetelne, przenoszone od domu do domu. Prorok Codzienny przybrał promugolską twarz, informując o ostatnich wydarzeniach z rzetelnością, której nie posiadał Walczący Mag. Szerzyła się propaganda, a wielu nie wiedziała w czyje słowa ma wierzyć. - Nie wszyscy się na to godzą, dlatego wierzę, że jest jeszcze nadzieja.
- To dobrze, że czujesz się tu bezpieczna, ale proszę uważaj na siebie. Szczególnie po tym co stało się w Londynie. Nie chcę być fatalistką, ale panuje bezprawie. Łatwo jest narazić się złym ludziom, szczególnie gdy wiedzą, że nie czekają na ich żadne konsekwencje - powiedziała ledwie słyszalnie jakby nie chciała, aby te słowa w ogóle opuściły jej usta. Nie chciała rozsiewać strachu, budzić przerażenia. Chciała być rozsądna, myśleć o najgorszym i próbować się przed tym chronić. Siebie, swoich bliskich.
- Chciałabym wiedzieć, Cora - odparła, odwracając na chwilę wzrok. Pragnęła wiedzieć skąd tyle zła w ludziach, skąd brała się potrzeba krzywdzenia, zdolność do zadawania cierpienia i pragnienie tego. Poczucie wyższości tak wiele, że pozwalało na prześladowania innych. - Nie jestem optymistką. Wiem, że świat nie jest idealny, że ludzie tacy nie są. Chciałabym myśleć, że to jakaś niepojęta siła, na którą nie mamy wpływu, ale tak nie jest. To po prostu ludzie. Zdolni do wszystkiego, by osiągnąć swój cel.
I oni w oczach uzdrowicielki nabierali znamiona zwierząt. Czegoś nieposkromionego, czegoś będącego zagrożeniem. Przestawali być ludźmi, a kimś kogo należy jak najszybciej usunąć ze społeczeństwa; zamknąć w klatkach. W najgorszych koszmarach nie zdolna byłaby jednak do odwetu.
Usta załamały się w niemalże prawdziwym uśmiechu, wypracowanym przez lata pytań. Takim, który przywoływała na usta, a ten pojawiał się u jej boku jak najwierniejszy pies. Nie chciała jej martwić. Nie, gdy przynosiła ze sobą tak ponure wieści. Rzadko kiedy było w porządku, a teraz było jeszcze gorzej. Od stracenia zimnej krwi dzieliło ją naprawdę niewiele, dlatego chciała się kontrolować, bo tylko to jej pozostało. Nie sypiała, nie czuła spokoju. Nie chciała jednak obarczać tym drugiej osoby. Każdy nosił swój własny, a Rose nie chciała by ktoś nosił ten jej. - Myślę, że spokój to luksus, na który niewielu może sobie ostatnio pozwolić. Podobnie jak spokojny sen. Wiem, że muszę i to mnie utrzymują przy zdrowych zmysłach - czułe spojrzenie piwnych oczu uzdrowicielki odnalazło blond czuprynę córki. To ona była dla niej najważniejsza. Czy miałaby siły, gdyby nie Melanie? Pewnie wszystko wyglądałoby inaczej. Była za nią odpowiedzialna, jej misją było uchronienie jej przed niebezpieczeństwem. Nosiła w sobie odpowiedzialność za ich dwójkę. Ich życia była od siebie zależne.
Uśmiech nabrał odcieni szczerości, a wzrok przeniósł się na twarz czarownicy. Jak dobrze byłoby porzucić troski. Być sobą, przemęczoną całodziennym dyżurem i nocnymi kaprysami córki. Ponarzekać na współpracowników z Munga czy po prostu wlepić wzrok w błękitną toń nieba i powspominać dawne czasy. Za taką sobą tęskniła i ona. Za Corą i Roselyn, które nie nosiły ciężaru ostatnich miesięcy i nie rozprawiały o naturze zła. - Ja za tobą też. Żałuję, że nie widujemy się tak często jak kiedyś. Szczególnie teraz. Jakbyśmy nie doceniały tego czasu, gdy było po prostu dobrze. Można było go wykorzystać na tyle różnych sposobów. Teraz mam wrażenie jakbyśmy go nie miały.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]18.08.20 21:53
Przecież nie były odrębne. Nie powinny błagać i wołać o tolerancje, o miejsce w przestrzeni magicznego społeczeństwa. Nie powinny uciekać, chować się jak trędowate, kłamać o własnej tożsamości i kryć się jak te myszy zapędzone do nory. Ktoś okrutnie decydował, odbierając im tym samym możliwość prawdziwego doświadczania świata, czerpania z jego uroków, rozwijania się. Dla Cory Howell prezentowana przez przyjaciółkę rzeczywistość brzmiała jak obraz wielkiego kataklizmu. To była powódź nienawiści, a jedyne łodzie posiadali ci, którzy uważali się za lepszych przez swe urodzenie. Urodzenie! Tego się wszak nie wybierało, to nie mogło decydować o człowieku, o jego wartości, inteligencji i mocy. Przecież czarodzieje mugolscy niejednokrotnie jawili się jako postacie mądre i zdolne do niesamowitych odkryć. Dusiła ją myśl o tym, że chciano je zniszczyć na mocy tak nienormalnej wymówki. Roselyn stała po stronie mugolaków i karano ją za to wstrętnie. Cierpiała Melanie, cierpiały całe morza ludzi zaangażowanych w tę sprawę. Potrafiła sobie wyobrazić brutalność ministerstwa, intrygi i zamachy, potrafiła dostrzec rozpływającą się po Londynie mugolską krew. Oczy wilgotniały na samą myśl o tym, jak bracia i siostry – choć bezimienni – przez cały czas wypatrywali wroga, nieustannie podejmowali walkę. To nie była rzeczywistość, w której Cora umiałaby się odnaleźć. Te sceny w niczym nie przypominały tego, co przeżyła i tego, jak wyobrażała sobie dalsze swoje dni. Nie tak. Czuła jednak, że nie mogłaby w żaden sposób pomóc, że rozerwałoby ją to ostrze, gdyby tylko znalazła się w centrum makabrycznego starcia. A Rose? Czy ona widziała?
– Pokątna? Byłam tam kiedyś, wiele lat temu. Pamiętam ten tłum barwnych czarodziejów, gwar i kuszące wystawy sklepików, uśmiechy zachwyconych ludzi. Kto tam pozostał? Dokąd udali się pozostali? Ministerstwo dąży do wybicia wszystkich mugolaków? Przecież nas jest tak wielu, zapewne jeszcze więcej niż czarodziejów czystej krwi. Wybijają swoich. Nie wolno im – Przyłożyła dłoń do twarzy i lekko po niej przejechała, jakby ten tak niepozorny gest miał jej dodać otuchy. Wcale jednak nie pomógł. Zamiast tego tylko marzła porażona tymi informacjami. – Jakie przykre musiało być to dzieciństwo, pokolenie karmione gniewem i zemstą. To brzmi, Roselyn, jakby tym żyli, jakby tylko wstręt do nas im pozostał. A przecież świat jest tak szeroki, taki piękny i sekretny, tyle można czynić wspaniałego. Uczyniono im wielką krzywdę, a teraz dokładnie to czynią nam. Zaślepienie. Ale czy nie jest tak, że zbrodnia rodzi zbrodnie? Jeśli mówisz, że rzeź w Londynie to dla nich zbyt mało, to jakie będą kolejne kroki… Wybiją nas, jednego po drugim i pozostanie tylko ta pustka – Zacisnęła mocniej dłonie na kolanach. Nie mogła zwilżyć ust lemoniadą, nie mogła wtulić w piersi puchatej kulki. Po prostu zamarła.  – Myślisz, że krewni, którzy zapadli się pod ziemie, mogli na nich natrafić? Moja rodzina jest gdzieś na tym świecie, ale nie miałam z nimi kontaktu od miesięcy. Martwię się, że stało się coś złego. Twoje wieści tylko podsycają ten niepokój – wyjaśniła, nie mogąc już dłużej dusić tego w sobie. – Mam ochotę zamknąć się w Kłębku i nie wychodzić, przespać to wszystko i przebudzić się w lepszym życiu. Ale nie usnę, nie mogłabym, wiedząc o tym wszystkim. Ja nie miałam pojęcia o ogromie tych krzywd – wyznała drżącym nieco głosem. Oby mała Melanie nie słyszała tych rozmów, oby nie dotarł do niej mrok i ból wypowiadanych słów.
Niewielką ulgę przyniosło wspomnienie o poruszeniu, o aurorach i pozostałych działaczach. To przecież była wojna, a wojna ma zwykle dwie strony. Oby tylko tym drugim nie zabrakło sił w niesprawiedliwych zmaganiach z tymi mordercami. Jeśli Wright się stamtąd wydostała, to za nią mogli pójść inni, dużo twarzy i kroków oddalających się od rozpalonej stolicy. – Oby nigdy im się nie udało – odparła jedynie, krótko smutno. Cel, który sobie narzucili, nie był jedynie błędem. To było masowe morderstwo, przekleństwo rzucone na dar magii i niezwykłość, na swoich braci i siostry. Społeczność czarodziejów była wąska. Skazywali na zagładę samych siebie. Odseparowana od takich wątków Cora wchłaniała wszystko, co tylko przekazywała jej przyjaciółka. Zrozumienie tego stanowiło wyzwanie. Przedstawione wydarzenia brzmiały jak nieprawdziwe, jak niemożliwe do ukazania się na ich drodze. Strach i smutek zatopione w spojrzeniu Rose nie były kłamstwem, przekoloryzowanym żalem. Tego była pewna. Kiedy zaś plecy ciężko opadły na oparcie sofy, wcale już nie wiedziała, o czym powinna myśleć i jak wydostać się z sideł własnych lęków.
Howell nie potrafiłaby zrównać morderców ze zwierzętami, usprawiedliwić ich dzikości i ciosów utratą rozsądku i abstrakcyjnego myślenia. O nie. Zwierzęta nie były tak niemożliwie złe i okrutne. One chciały tylko przetrwać, a złoczyńcy z ministerstwa nie musieli polować na mugolaków, by żyć. A może o czymś jeszcze nie wiedziała? – Co teraz zrobicie, Rose? – spytała ciszej, poważnie. Patrzyła na oblicze uzdrowicielki pełna obaw i troski. Spodziewała się, że ta zorganizowała sobie jakoś najbliższe dni, ale przecież nie można uciekać w nieskończoność. Konflikt był świeży i strach pomyśleć, jak długo potrwa i, o zgrozo, jak się zakończy. – Czy czegoś wam potrzeba? Gdybyście tylko kiedykolwiek nie miały dokąd pójść, to zawsze możecie schronić się u mnie. Wiem, dom szlam nie jest dobrą opcją, ale… Ale łudzę się naiwnie, że pozostanie nietknięty. – Westchnęła, odwracając od niej spojrzenie. Szlama. Jak to bolało. – Chodźmy na spacer. Spróbujmy przez chwilę poudawać, że jest normalnie. Albo chociaż do ogrodu i do zwierzaków. Jestem pewna, że nad rzeką chowa się mnóstwo głośnych żab. Jak nam się uda, to w studni znajdziemy jakąś małą plumkę. Myślę, że Melanie powinna poznać moje kudłonie, gdzieś tu się kręci też kocia przybłęda. Może uda nam się zapomnieć. Wykorzystajmy ten dzień. Jeśli tylko macie ochotę i nie jesteście zmęczone. Kłębek jest dla was.
Przywołajmy normalność.
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]19.08.20 0:59
Roselyn nie chciała patrzeć na taki świat. Na wielkie marnotrawstwo życia. Zadawanie sobie nawzajem bólu. Sobie i najbliższym ofiar nienawiści. Wszakże nie żyli w samotności. Wszyscy połączeni byli ze sobą nićmi przywiązania. Każdy z poległych miał rodzinę. Osoby, które cierpiały po stracie. Nie żyli sami dla siebie. Za każdą ofiarą była umierająca z bólu matka i ojciec, rodzeństwo, przyjaciele, ukochany czy dziecko pozostawione na pastwę losu. Pozbawiając kogoś życia, odbierano je innym. Jak można było przejść obojętnie obok takiej straty? Ciężko jej było wyobrazić sobie to, że straciłaby kogoś kto był bliski jej serce. To było jak wyrwanie kawałka duszy. A wszystko to po co? W imię idei czystości krwi? W imię świata pozbawionego pierwiastka inności? Szanowała życie. Z doświadczenia wiedząc jak ciężko jest o nie zawalczyć. Jako młoda uzdrowicielka wierzyła, że każdego da się uratować. Że każde życie da się utrzymać Później przyszło doświadczenie, które zmazało idealistyczne podejście młódki. Nigdy jednak nie nauczyła się przechodzić obok tego obojętnie. Spotykając się ze śmiercią każdego dnia nie zobojętniała. Jej serce nie pozostało oziębłe względem cierpienia innych. Niegdyś jednak każdy potrafił znaleźć w nim miejsce. Żałość przynosiły wydarzenia Stonehenge. Dziś jednak było w niej coraz mniej współczucia. Sympatyzowała z tymi, którzy cierpią. Nie potrafiła już jednak współczuć tym, którzy stali w ogniu konfliktu. Coś w niej pękło, a tamta część jej osobowości zdawała się ulec destrukcji. Sercem była przy braciach i siostrach Cory. Przy własnej rodzinie i każdym kto głośno mówił nie. Czasami w myślach rozprawiała o tym, że przemoc rodzi przemoc. Że każdy kto po nią sięgał, powinien być świadomym tego, że również jej dozna. Nie istniały jednak idealne scenariusze. Nie dało się wiecznie nadstawiać policzków, a ci którzy żyli w zgodzie z naturą cierpieli przez innych.
Usta rozciągnęły się w krótkim uśmiechu na wspomnienie ulicy Pokątnej taką jaką ją pamiętała. Ten jednak został szybko rozproszony - W grudniu zaatakowano cukiernie Fortescue, od dłuższego czasu nie było tam bezpiecznie - Czuła ciężko opadający na ramiona ciężar. Wiedziała, że nie mówi jej wszystkiego, że widziała jednego z właścicieli na spotkaniach Zakonu i że to prawdopodobnie mogło być przyczyną ataku. Czy to jednak zmieniało tak wiele? Zaatakowano ich ze względu na ich poglądy i promugolskie działania. - Co tam pozostało? Można przeczytać w Walczącym Magu. Oczyszczona strefa - wargi wygięły się w brzydkim grymasie na myśl o tym jak wyglądało teraz jej miasto - Nie wiem co się dzieje z resztą Londynu. Być może wielu pozostało, ale większość uciekła, rozpływając się po całej Wielkiej Brytanii - odpowiedziała.
- Nie potrafię wyobrazić sobie takiego świata. Oczyszczonego. Nie zgadzam się z tym. Zawsze wiedziałam, że czystość krwi nie czyni żadnej różnicy. W naszym domu nigdy nie przywiązywaliśmy do tego żadnej wagi, moja matka wychowała się wśród mugoli, chociaż urodziła się z magicznymi zdolnościami. Zawsze to szanowaliśmy. Opowiadała o tym jak wygląda ich świat. Jest inny, jednak nie tak bardzo odrębny od naszego. Powinniśmy ich szanować przez to co potrafią robić bez magii. Wystarczy nam jeden ruch różdżką, a oni szukają odpowiedzi, które pozwalają im żyć bez naszych talentów. To nie jest obrzydliwe, to jest na swój sposób piękne - stwierdziła. Nie znała świata, w którym wychowywała się jej matka, jednak Elodie Wright nigdy nie wstydziła się swojego pochodzenia. Dumnie opowiadała o tym czego doświadczała jako najzwyklejszy człowiek, a dziecięcy umysł córki chłonął to z zaciekawieniem. Nie brzydziła się tym. Nie wstydziła się tego. Czuła, że tkwi tam jej cząstka.
- Nie potrafię odpowiedzieć ci na to pytanie, Cora - wstrząsnęła energicznie głową - ale myślę, że warto ich odnaleźć. Szczególnie teraz. Powinniśmy się trzymać blisko siebie i pomagać sobie nawzajem. Teraz powinniśmy przykładać do tego szczególną uwagę - stwierdziła. Właśnie dlatego powiedziała jej o lecznicy. Sekret Oazy nie należał do niej, jednak wiedziała że osoby, pracujące w lecznicy go znają i w razie potrzeby podzielą się nim z Corą. Chciała, żeby Howell w chwili zagrożenia wiedziała, że istnieje przed ucieczka. Miejsce, które chroniło przed krzywdami. Przynajmniej tymi, które przynosiły fizyczny ból. - Nie chciałam przynosić ci strachu, ale martwiłam się o ciebie. Myślę, że lepiej być świadomym zagrożenia. Jeśli byś poczuła się zagrożona, nie zwlekaj proszę. Wiem, że jest tu wszystko co kochasz. To twój dom. Wierz mi, wiem jak to jest go porzucić, ale gdyby miałaby nadejść ta chwila - nie wahaj się - powiedziała, wpatrując się intensywnie w ciemne oczy przyjaciółki. Nie chciała, żeby przydarzyła jej się żadna krzywda. Nie potrafiła jej przed nią ochronić. Mogła ją jedynie przestrzec.
Złapałą głęboki oddech, próbując ułożyć odpowiedź na pytanie Cory. - Nie wiem - odparła całkiem szczerze - staram się żyć z dnia na dzień. Wynajęłam mieszkanie poza Londynem, nie podaje nikomu swoich personaliów. Pracuję wśród zaufanych osób. Wiem, że to nie potrwa wiecznie, wiem, że być może znów będziemy musiały uciec, ale póki co trzymam się tego co mam - przegryzła wargi, próbując zdusić w sobie burzę emocji. Pytanie Cory sięgało głębiej; nie znała na nie jasnej odpowiedzi. Nie wiedziała co będzie dalej. Zdawała sobie sprawę z tego, że przyjdzie dzień, w którym będzie musiała się ukryć w miejscu gdzie nikt jej nie odnajdzie, a jednak uparcie wciąż chciała trzymać się swojej codzienności - przyjaciół, którzy nie znali jej sekretów, świata od którego nie chciała uciekać. - Dziękuję - wargi wygięły się w krótkim uśmiechu. - Jeśli będę potrzebowała pomocy, Furia na pewno cię odwiedzi. Jestem wdzięczna, że chcesz pomóc. To dobre uczucie, wiesz? - blady uśmiech zatańczył na wargach uzdrowicielki - Że mimo wszystko co się dzieje, że mimo wszystko co nas spotyka jednak są ludzie, na których mogę liczyć. - Zdobyła się na wyznanie, które wbrew pozorom nie przychodziło jej łatwo. Jednak obietnica wsparcia dawała siły. Gdy zgubiła się w ucieczce przyjaciel ją odnalazł, gdy Furia rozsyłała wieści - otrzymywała odpowiedzi. Chcieli sobie pomagać, byli gotowi na poświęcenia. Świat nie był zepsuty do cna. Był jeszcze pełen nadziei.
Jasny uśmiech rozświetlił twarz Roselyn - Tak, tego potrzebujemy - odparła. Melanie za ścianami salonów męczyła pieszczotami psiaka, wciąż ciekawa tego co kryły mury Kłębka. Upijając ostatni łyk lemoniady, rozprostowała kolana. Dłoń niewinnie sięgnęła po po dłoń czarownicy. Towarzyszące jej spojrzenie podziękowało Corze. Powinny wykorzystać ten dzień. Wszakże nie wiadomo ile im ich pozostało.

|zt



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]17.09.20 12:50
Od zawsze wiedziała, że poza jej leśną rzeczywistością istniały znacznie większe kataklizmy od rozsypującej się rodzinnej sprawy, że ten tak osobisty dramat nie był czymś wielkim, czymś ostatecznym i całkowicie łamiącym, że tak naprawdę był w tle, gdzieś na ostatnim planie dojrzewającego w społeczeństwie kryzysu. Wojna puszczała krwiste pąki, wojna zbierała plon z żyć i pogwałconych idei. Cora powinna się przebudzić. Te tygodnie zdołały uświadomić ją, że nie jest sama w swoim dalekim od ruchu i hałasu świecie. Wydawało jej się, że wyrzuciła wiele uczuć i przyblokowała się na inne. Zaklęta w azylu natury nie rozkwitała – umierała, a przecież wszystko pozostawało kwestią podejścia, z pozoru niewielkich wyborów popychających wątłe plecy do działania. Demony drapiące ramiona, niespełnione marzenia, duchy, które odeszły – one wszystkie nie powinny jej wyniszczać, nie aż tak. Roselyn ofiarowała okrutną opowieść, przynosiła wstrętne wieści, ale Cora nie mogła ich nie słuchać, nie mogła ich nie przeżywać. Oddała się wojennym kreacjom, niemal sensualnym. Groza oplatała się gęstym szalem wokół jej szyi. Zupełnie jakby znalazły się w centrum londyńskiego pożaru, a nie w spokojnym, ćwierkającym lasu. Umierali jej braci i siostry, czarodzieje i czarownice, o których wartości decydować miało urodzenie i hart ducha. Tak, bunt i wola walki mogły ratować, ale i spychać prosto w ramiona śmierci. Odwaga i chęć zgładzenia tyrana spotykały się z krwawym ostrzem. Ratunek nie istniał. O ratunku nie mówiła panna Wright. Jedynie o walce, próbie, oporze. Tylko jak długo można było walczyć z tak potężnym wrogiem, jak wielu musiało dokonać poświecenia, by cokolwiek się zmieniło? Cora czuła suchość na ustach, upiorną gorycz w sercu. Zimno promieniowało od klatki piersiowej aż do końcówek palców. Podziwiała Roselyn i jej zaangażowanie. Była dzielna. – Stolica dla elit, w imię obrzydliwych praw i podłych dekretów. Bez życia i radości czarodziejów, wywyższona… To brzmi jak obraz ostatecznego końca świata. Magia powybija swoich, nie przetrwamy, Roselyn – stwierdziła, uzupełniając przedstawione przez kobietę wycinki z rzeczywistości. – Wypędzeni jak bezbronne szczenięta, błąkający się gdzieś po ruderach. Czuję ich ból. Jestem nimi – pokręciła głową, głos również jej się złamał. Nie znała czegoś takiego. Wychowano ją w kręgu miłości i przyjaźni, z dala od nietolerancji i przemocy. Choć doświadczyła krzywdy i poczucia wykluczenia w czasie szkolonym, to jednak nawet tam znajdowała pocieszenie i równość pod skrzydłami odważnych towarzyszy. Zło nigdy nie zdołało jej drasnąć. Teraz ktoś próbował przeciąć społeczność magiczną na pół – jedni zasługiwali a drudzy nie. Brzmiało to jak podły koszmar i Cora nie miała żadnych wątpliwości, że nim było. Tylko realnie wkradło się do rzeczywistości. – Nasza magia jest darem, ale nie takim, który powinien czynić nas lepszymi. Czynić ich, czystokrwistych panami świata. To jest coś, czym powinniśmy się dzielić, żyjąc pośród wielu stworzeń i mugoli. Powinniśmy dzięki niej wspomagać świat, a nie dewastować słabszych. Powinniśmy... Powinni. Roselyn, to brzmi nieznośnie, zupełnie jakbym słyszała niemożliwą, fantazyjną opowiastkę. Zgoda powinna łączyć wszystkich żyjących na ziemi, zgoda i przyjaźń. A nie mord i walka o wyższość. N-nie, przecież jesteśmy jednością, uczymy się od siebie nawzajem. Nie mordujemy – oświadczyła, chociaż głos jej zadrżał. Cierpiała, rozmyślać o tym, a słowa z trudem wychodziły spomiędzy ust. Kotłowały się różne myśli, nie potrafiła pogodzić się ze stratą kolejnych bliskich i kolejnych pogodnych dni na rzecz niezrozumiałych wojen. Nie była odważna, nigdy nie stanęłaby do walki, ale byli tacy, którzy stawali w obronie również jej. Była wdzięczna za to, że mugolskie rodziny odnajdywały tyle wsparcia. Tylko wróg krzyczał jeszcze głośniej. Czy dało się go uciszyć?
Pokiwała głową na dość neutralną, nienapawającą jednak szczególną nadzieją reakcję Wright. Warto odnaleźć. Tylko tyle i może aż tyle. Nie zgasiła w niej wiary, choć pozwoliła dosypać do niej nieco trzeźwości. Potrzebne słowa nie zaleczyły trosk, ale przypomniały o ważnej kwestii. Coś, o czym Cora dobrze wiedziała, choć niespecjalnie w fizycznej formie tego przestrzegała. Trwanie w izolacji od ludzi i miast nie przypominało bycia razem. W razie zagrożenia nie miała żadnych szans, choć z drugiej strony rozważała, czy cokolwiek znaczy jej jedna krucha postać. Mogli ją zmieść lub ominąć. Nie o sobie jednak chciała teraz myśleć. Wołała o obecność bliskich, którzy od tak dawna milczeli. Czy to mogło świadczyć o tym, że tym razem pozostała już naprawdę sama? – Dziękuję za twoją troskę, za obietnice bezpiecznego schronienia, za tak wiele świadomości. Może mnie obudziłaś, Roselyn. Chyba będę bardziej czujna, choć trzęsę się na samą myśl o tym, że mogłabym stąd uciekać. To gorsze, gorsze od wielu innych smutnych scenariuszy. Zdaje mi się, jakby to przywiązanie stawało się moim więzieniem. Nie chcę tak myśleć, ale te teorie są takie nieuchronne. Zupełnie jak te wszystkie wizje masakry, o której rozmawiałyśmy. Trudno pojąć, ale istnieją – stwierdziła bardziej trzeźwo, zupełnie niemożliwe jak na przysypiającą, pogodną dotąd wizję samej siebie. – Mam niewiele, ale zawsze możecie liczyć na mnie i na mój dom. Zawsze będzie miejsce, które przyjmie was w ramiona, choćby nie wiem co. Obiecaj, że nie zawahasz się poprosić, a i ja obiecać mogę to samo. Bądźmy dla siebie i obdarujemy się opieką. To właśnie to, to ta jedność. Tak ją pojmuję, nie pozostawia się bliskich nigdy samych. Nie jesteś sama. Będę o was myśleć – zadeklarowała otwarcie, odważnie, choć słowa te zostawiały za sobą ponure mgły. Nie chciała nigdy więcej musieć rozmawiać z nią o wojnie, przeżywać tej wojny, ale los wyrwał im sielankę. Życie w kłamstwie było podłe. Cora doświadczyła tego uczucia mocno. Nie chciała przeciągać go jeszcze dłużej.
Pozwoliła sobie na uśmiech, wreszcie, pod magicznym dotykiem dłoni przyjaciółki. Zupełnie jakby to spotkanie nie miało mieć już więcej ponurych rozdziałów. Tylko przyjemność i radość, mogąca zadeptać garść tych niewdzięcznych mroków. Cora jej potrzebowała. Potrzebowała wydostać się z samotni i upływających nijako dni. Porozumienie rozkwitło między dwoma spojrzeniami, a duch rozpromienił się wyraźnie. Już dość płaczów i lęków. Choć przez chwilę mogły nie dopuszczać ich do głosu. Kłębek ofiarował mnóstwo opcji oderwania się od rzeczywistości.


zt
Cora Howell
Cora Howell
Zawód : przygarniam pogubione kudłonie
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Słyszysz pieśń lasu?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8263-cora-howell-budowa https://www.morsmordre.net/t8275-listy-do-cory#239409 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-gloucestershire-okolice-little-witcombe-klebek https://www.morsmordre.net/t8273-skrytka-nr-1986#239400 https://www.morsmordre.net/t8608-cora-howell
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]25.01.21 3:40
11/10(??)

Wojna nie rozpieszczała. Wojna dotykała już każdego.
Dlatego postanowił udać się do Cory, przyjaciółki ze szkolnych lat, którą nadal określał tym mianem, nawet jeżeli dorosłość poszarpała łączącą ich w czasach szkolnych przyjaźń. Niemniej jednak postanowił złożyć jej wizytę, być może po to, aby uspokoić własne sumienie i upewnić się, że Howell jest bezpieczna, na ile można być w tych czasach bezpiecznym.
Czuł się niczym wędrowiec, pukający od jednych drzwi do drugich. Problem w tym, że on nie wiedział co chce zobaczyć na końcu tejże wędrówki. Gdzie jest jej cel? Starał się o tym nie myśleć. Zmuszał swoje myśli do trzymania się spraw przyziemnych, bo tylko to tak naprawdę trzymało go przy zdrowych zmysłach, czy raczej w ogóle przy zmysłach. Jeszcze nie zdołał posklejać się do końca, żmudny proces nadal trwał, kiedy w samotności, zamknięty w czterech ścianach własnych myśli próbował złożyć siebie samego w jedną całość, aby wstać i działać. Ponieważ jego rodzina go potrzebowała i musiał być z nimi. Tak, jak oni byli dla niego, kiedy najmocniej tego potrzebował. Szkoda, że zajęło mu to tyle czasu.
Skierował swoje kroki w stronę domostwa, które należało do jego przyjaciółki. Kolejne, bolesne ukłucie wyrzutów sumienia. Nie wiedział co działo się z Corą, nie wiedział, czy mieszkała sama, czy sobie radziła. On nadal tytułował ją swą najdroższą przyjaciółką, ale czy sam Gabriel zasługiwał na podobny tytuł z ust Howell.
Nie miał się tego dowiedzieć. Przynajmniej nie dzisiaj. Po raz kolejny w niedługim odstępie czasu stanął przed czyimiś drzwiami z niepokojem w sercu, a jego zaciśnięta w pięść dłoń ponownie zawahała się nim zastukała nierytmicznie o chropowatą powierzchnię drewna. Gęsty, nieco zaniedbany zarost pokrywał tonksową twarz, a zbłąkane kosmyki przydługich włosów czasem spadały na czoło. Wcisnął dłonie do kieszeni dżinsowych spodni, z niecierpliwością wpatrując się w klamkę. Aż w końcu ta ustępuje, ale jego oczom ukazała się niespodziewana, aczkolwiek znajoma postać. Chwila zaskoczenia ustępuje czemuś na kształt uśmiechu. – Susanne, cześć – wydukał słowa przywitania, w końcu tak było trzeba. – Jest Cora? – zagadnął, wracając myślami na właściwie tory.
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]07.02.21 15:42
Trzy miesiące odosobnienia zdecydowanie wpłynęły na potrzebę towarzystwa. Paskudna smocza ospa ciągnęła się dzień za dniem, Susanne zaś nie śmiała opuścić wyznaczonego miejsca, świadoma, że mogła sprowadzić na kogoś chorobę, tego przecież nie mogłaby sobie wybaczyć. Teraz odpoczywała psychicznie, korzystając z bliskości Cory oraz zwierzaków, co rusz udając się na pomoc tu i tam, szukając sobie zajęć - chwytała się zwłaszcza nakładania zabezpieczeń, ciężko było trafić na kogoś tak biegłego w transmutacji, w dodatku tak chętnego do pomocy, jak ona.
Starała się odżyć, choć wcale nie było łatwo, gdy wspomnienia z Bertim w roli głównej wciąż przypływały, czasem łagodną falą, czasem najprawdziwszym sztormem - nie mogła przyjąć do siebie tej śmierci, za każdym razem miała ochotę zaprzeczać gwałtownie... co też robiła, gdy w nocy budzona koszmarami nawiedziała kochaną kuzynkę, ze łzami w oczach prosząc o to, aby to wszystko było tylko złym snem, ta cała wojna i okrutne żniwa, które zbierała. Za dnia była nieco odporniejsza, bardziej zdeterminowana, świadoma, lecz sny dręczyły ją okrutnie, zwłaszcza podczas wyczerpania, gdy organizm walczył z chorobą.
Dziś zakopała się pod kocem, wypuściła wolno swoją całą swoją zgraję (choć rzadko trzymała swoje maluchy w klatkach), pozwalając zwierzakom esplorować salon, i próbowała... szyć. Ćwiczyła na guzikach, które tak czy siak trzeba było przytwierdzić do zimowego płaszcza, ale powoli przymierzała się do poszerzenia swoich umiejętności w tym zakresie, od dawna łączyła ze sobą materiały zaklęciami, to jednak nie było rozwiązanie ani zbyt trwałe, ani precyzyjne. Koncentrowała wzrok na cienkiej nici, gdy przez cichy zwierzęcy szmer przebiło się pukanie do drzwi. Prędko zebrała się spod koca, ale że różnica temperatur nie była najprzyjemniejsza - owinęła się ciepłą płachtą, niczym w pelerynie zmierzając do wejścia.
- Och, Gabriel? - zapytała zaskoczona, dostrzegając gościa w progu. Szybko odsunęła się z przejścia, zapraszając go tym samym do środka, by nie marzł na zewnątrz. Cora nie wspominała, że ktoś przyjdzie. - Nie, wychodziła niedawno, ale sądzę, że powinna wrócić całkiem szybko, może za godzinę - odpowiedziała z zastanowieniem. - Możesz na nią zaczekać - zaproponowała natychmiast, ręką wykonując zapraszający gest, uzupełniony ciepłym uśmiechem. - Gdybym wiedziała, że kogoś się spodziewa, na pewno bym coś przygotowała. Zerknę, czy gdzieś nie chowa się resztka herbaty, czuj się jak u siebie - mówiła głośniej, już znikając w kuchni, by przetrzepać absolutnie każdą szafkę. Dostęp do jedzenia był tak utrudniony, że gościnność nie była teraz najłatwiejszym zadaniem. Musiała zaproponować Corze stworzenie szafki dla gości albo awaryjnej...


how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rozmowy schowane w miękkich poduszkach JkJQ6kE
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Rozmowy schowane w miękkich poduszkach [odnośnik]17.02.21 17:25
Czuł się naprawdę dziwnie. Jakby tego felernego dnia naprawdę urodził się na nowo, a przez te kilka miesięcy na nowo, niczym dziecko, uczył się funkcjonować w tej nowo-starej rzeczywistości. Bo chociaż nic nie zmieniło się przez te kilka godzin, kiedy jego serce nie biło, to dla niego zmieniło się wszystko. W końcu jednak stawiał kolejne kroki samodzielnie i całkiem świadomie. Powoli wychodził do świata z nadzieją, że jeszcze znajdzie się w nim dla niego miejsce. Czy będzie musiał na nowo odbudować zaufanie? Prawdopodobnie tak. Czy miał się z tego powodu poddać? Nie. Raz się poddał, kiedy zapadł się pod naciskiem natrętnych myśli i zamiast walczyć zwyczajnie odpuścił. To czy miał do tego prawo czy też wykazał się słabością charakteru, czy miał do tego prawo, trudno powiedzieć. Przynajmniej jemu.
Zdziwił się, kiedy w drzwiach zobaczył znajomą sylwetkę, chociaż nie tą, której się spodziewał, ale czy był zawiedziony? Nie, przecież Lovegood nie zrobiła nigdy nic, czym mogłaby zasłużyć na chociażby cień antypatii Tonksa. I chociaż nigdy nie mieli okazji lepiej się poznać to cieszył się, że widzi ją zdrową i całą, a to w tych czasach naprawdę bardzo wiele. Dlatego uśmiechnął się szczerze do drobnej blondynki. - No nic, mogłem się w sumie zapowiedzieć - rzucił, dopiero teraz sobie zdając sprawę z tego, że uniknąłby tego, gdyby tylko nakreślił kilka prostych słów na skrawku pergaminu. Pozostawała jednak jeszcze kwestia bezpieczności owych wiadomości. - Jeżeli nie będę ci w niczym przeszkadzać - odparł, wchodząc do środka, jednak gotowy w każdej chwili się wycofać. Nie chciał się narzucać, przecież mogła mieć sama gości albo coś ważnego do zrobienia i ostatnie czego potrzebowała to zabawianie rozmową znajomego współlokatorki. - Nie kłopocz się naprawdę, zachowajcie sobie herbatę. Szklanka wody będzie wystarczająca - powiedział, wchodząc za nią w głąb domu, ale zatrzymał się w wejściu do kuchni, aby nie wchodzić za Susie do samej kuchni. Rozejrzał się dookoła niepewnie i w sumie nie wiedział co ze sobą zrobić. Może powinien usiąść? Ostatecznie poczekał, aż Susanne wróciła do salonu. - Jeszcze raz przepraszam, że tak wpadam bez zapowiedzi. Chciałem sprawdzić czy wszystko w porządku - powiedział.
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks
Rozmowy schowane w miękkich poduszkach
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach